poniedziałek, marca 30, 2009

Dajcie im kopa czyli Ojropa

Jacek Jarecki nawiązał wczoraj do mojej niedawnej notki na temat bojkotu nadciągających nieuchronnie ojrowyborów. Oto link. W sumie mnie gorąco poparł, więc mógłbym niby się już tą sprawą nie zajmować, ale jednak uznałem, że muszę coś wyjaśnić. A jak już to coś wyjaśnię, to zapewne posypią się dygresje, aluzje i pogłębianie tematu. Pisać bowiem w sumie nie lubię, ale jak już zacznę, to jakoś samo idzie, bo tyle w człeku rzeczy do powiedzenia... (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

Otóż z wypowiedzi Jareckiego (mówię po nazwisku, choć jesteśmy na ty, ponieważ to nazwisko stanowi już pewnego rodzaju firmowy branding) na temat mojego bojkotu - a było ich w istocie więcej niż ta jedna, choć nie każdy o tym wie, ponieważ tę poprzednią zaraz po publikacji autor usunął ze złości, kiedy zgłosiłem do niej swe drobne zastrzeżenia - wynika, że dla niego bojkot ojrowyborów to przede wszystkim demonstracja protestu przeciw polskiej klasie politycznej. I tu właśnie nie ma zgody! Dla mnie bowiem, po pierwsze - nie jest to żadna demonstracja. Po drugie zaś - nie przeciw polskiej, tylko właśnie przeciw ponadnarodowej, a konkretnie brukselsko-berlińskiej. No to wyjaśnijmy to sobie po kolei, o co chodzi i dlaczego.

Demonstracja to nie jest, ponieważ od małego miałem wstręt do wszelkich petycji, listów otwartych i demonstracji rozumianych w podobny sposób - czyli jako forma dialogu z "władzą", w dodatku z pozycji podległej, uniżonej, niemal z klęczek. Nie ma się co oszukiwać, dokładnie tym właśnie są wszelkie listy otwarte, petycje (co wskazuje poniekąd sama ich nazwa) i tak właśnie rozumiane demonstracje - zarówno te "manify" na ulicach, jak i różne inne formy, do których mógłby także należeć i bojkot ojrowyborów.

Miałem ten wstręt do wszelkich tego typu form "prostestu" od małego, cholernie mnie to raziło w okresie "S"... Ktoś by mógł rzec, iż to taka moja prywatna idiosynkrazja, a ja bym się musiał zgodzić, gdyby nie to, że dokładnie tak samo zdaje się uważać np. Dmowski. Z tego co wiem, Narodowa Demokracja odrzucała demonstracje jako próby nawiązania dialogu z władzą, natomiast organizowała demonstracje - także te uliczne - mające być demonstracją własnej siły wobec siebie samych (działaczy i sympatyków), mas, oraz dopiero na końcu i niejako mimochodem, władz zaborczych.

Jeśli się w tym mylę, proszę wybaczyć, nie jestem żadnym specjalistą od tych spraw, ale nieźle pamiętam, że w którymś ze znanych pism Dmowskiego, znalazłem wsparcie dla moich własnych odczuć w tych kwestiach. Sławny epizod z zastrzeleniem oficera kozaków podczas jednej z takich ulicznych demonstracji dalej potwierdza, że mam chyba tu, mimo b. ograniczonej w tych sprawach wiedzy, rację.

Cała ta sprawa wydaje mi się naprawdę istotna i interesująca, a do rodaków, nawet tych najbardziej prawicowych i najbardziej nieprzejednanych, całkiem, jak się zdaje, nie trafia. Dla mnie, przyznam, szkoda. Nie mając już specjalnie teraz czasu tej kwestii drążyć, podsumuję ją tylko... I to w taki sposób, jak to u mnie, że nikt nic nie zrozumie. Ale ja będę miał satysfakcję, że powiedziałem coś głębokiego i z sensem, a kto nie rozumie, sam sobie jest winien. Otóż, z tymi demonstracjami to jest tak, ja z agresją społeczną, antyspołeczną i aspołeczną u Tima Larkina. (Wiem, że nikt nie wie, kto to jest, ale można sobie poszukać.)

Tośmy sobie z grubsza wyjaśnili kwestię dlaczego mój prywatny bojkot nie jest żadną demonstracją, teraz wyjaśnijmy sobie, dlaczego nie jest przeciw polskiej klasie politycznej. Otóż, nie przeczę bynajmniej, że ta klasa jest w ogromnej części niewarta splunięcia, a targowica to przy niej niemal wzór patriotyzmu i politycznej mądrości. Jednak z pewnymi ale. Po pierwsze (choć to nie jest najistotniejszy aspekt), ja całkiem cenię PiS i braci K. Nie żebym całkowicie się z nimi zgadzał we wszystkich sprawach, ale absolutnie nie odmawiam im ani patriotyzmu, ani politycznej mądrości.

Jasne, sam byłbym za tym, by PiS naciskać z prawa i jednocześnie w prawo pchać (choć to, widziane okiem wyobraźni, sprzeczność). Postawa PiS wobec Ojropy mnie oczywiście nie zachwyca, ale... No właśnie, ale... Ja, w odróżnieniu od wielu innych, zdaję sobie sprawę z tego, że polityk działa w zastanych warunkach, a warunki w jakich działa PiS - po prostu warunki istniejące w Polsce i wokół niej - są, by nie nadużywać mocnych słów, koszmarne. Żeby wymienić kilka najważniejszych czynników: dominująca gospodarkę, media i sądownictwo postkomuna, lemingi ("młodzi, dobrze wykształceni"), "prawica" w dużej części otumaniona przez K*wina, trockiści i wszelkie lewactwo w roli autorytetów, genetycznie lokajskie usposobienie wszelkich praktycznie elit, wpływy obcych tajnych służb, tendencje imperialne w Brukseli i Berlinie, mniejszości narodowe, quasi-narodowe i obyczajowe...

Ja sobie mogę - i chyba powinienem - mowić, np. że Unia Europejska jest po prostu złem, nowym totalitaryzmem i wkrótce może się okazać nowym ZSRR. Jarosław Kaczyński, zakładając nawet, że ma na ten tamat podobne opinie, mówić tak nie może. Zresztą samo założenie, że ma podobne opinie, opiera się na nieco naiwnych przesłankach. Otóż, prawidziwy polityk (jakich jest dzisiaj b. niewielu, ale jakim jest dla mnie JK) po prostu nie dostrzega wielkiej różnicy miedzy "chcieć", a "móc". W tym sensie, że jeśli czegoś "chce", ale wie, że to całkiem jak z motyką na słońce, to tego chcieć przestaje.

(Czysty Epiktet, jeśli ktoś kojarzy. A dla cybernetyków to taki fajny przerzutnik, co to jak się ustawi w stanie A, to zaraz i tak wróci do stanu B.) No i w takich warunkach JK, a z nim PiS, po prostu nie zastanawiają się nawet, czy są "za Unią", czy też "przeciw Unii". Unia bowiem jest po prostu faktem, z którym muszą się liczyć. Faktem na kilkanaście lat, oby nie więcej. No i oby nie było potem jeszcze gorzej.

No to może - skoro ja jednak nie jestem żadnym politykiem i u mnie rozziew między "chcieć" i "móc" jest, jak u większości normalnych ludzi, znacznie większy - powiedzmy sobie, jak ja widzę Ojrounię. Więc sprawa jest taka, że ja się w sumie zgadzam, iż jakaś forma integracji Europy byłaby sprawą naturalną i pożądaną. Tyle że nie ta. Naprawdę z tego zgniłego pomidora nic się dobrego wystrugać nie da, po prostu. Unia ma grzech pierworodny, który nie pozwoli jej ani się zmienić w coś lepszego, ani też skutecznie i sensownie działać. Grzech, którego nie miało żadne dotąd imperium w historii.

Otóż Unia powstała nie kiedy Europa kwitła i była silniejsza od otoczenia, tylko wprost przeciwnie - kiedy była zniszczona, wystraszona i egzystowała jedynie dzięki amerykańskiemu parasolowi, a wcześniej amerykańskiej misji ratunkowej. Wielu rodzimych "prawicowców" zachwyca się ową Wspólnotą Węgla i Stali, z której koszmarny brukselski moloch powstał. Miało to być cudo i do tego stanu powinniśmy dziś pragnąć wrócić. Ja mowię bzdura! Bzdura i kłamstwo!

Unia powstała, kiedy skurwiona i niemal już zeszła na starczy uwiąd liberalna Europa, pod wspomnianym amerykańskim parasolem, merdając przymilnie do Sowietów w nadziei, że... Po prostu dadzą jeszcze pożyć w tergalowej rzeczywistości z "Dimanche à Orly"... Kiedy ta żałosna Europa, dała się zorganizować Francji i Niemcom w rodzaj pokracznego i niewiarygodnie żałosnego "imperium nowego typu". Imperium, w którym lewizna z '68 po prostu MUSIAŁA dojść do najwyższej władzy - więcej powiem! Ona, ta lewizna, po prostu o tym wiedziała już wtedy, mniej czy bardziej świadomie, a rozruchy w '68 były właśnie tego wyrazem i pierwszym istotnym krokiem do tej dzisiejszej władzy.

Unia powstała, gdy Francja, skompromitowana, co by tu nie mówić, w wojnie światowej, wpadła na genialny pomysł, by na plecach "ohydnego Kalibana", czyli Niemiec, który został akurat szczęśliwie upokorzony, spętany i przenicowany, odbudować imperium Napoleona i - czemu nie? - Karola Wielkiego. Pod amerykańskim parasolem, dopóki będzie trzeba i będzie to korzystne, a potem w tak bliskiej współpracy z Rosją/ZSRR (zależnie od aktualnego stanu spraw), jak to okaże się opłacalne i/lub konieczne.

Niemcy to oczywiście samo jądro zachodniej cywilizacji, temu nie przeczę - wszelkie mądrości Konecznego na temat ich "bizantynizmu" i "łacińskości" Polaków" traktując jako dobry żart. Jednak ten kraj od stuleci był politycznym potworkiem (jak i Polska zresztą, choć w diametralnie inny sposób), a po swym zjednoczeniu przez Bismarcka, stał się, co by nie mówić, właśnie swego rodzaju Kalibanem. I tak to co najmniej musieli widzieć światli dziedzice Woltera, te przecudne, w swoim rozumieniu przynajmniej, Ariele. Na których kraju temat ich własny rodak G. Lenotre stwiedził, że: "to cudowny kraj, gdzie żadna zasługa nigdy nie ma szans w konfrontacji z bezczelnością". (Akurat wczoraj na to trafiłem. Cytat z pamięci.)

Ludzie zachwycają się Unią, że żadnej przemocy, żadnego imperializmu i podbojów, jednak to idiotyzm. Unia jest taka "łagodna" po pierwsze dlatego, że europejskie lemingi są aż tak potulne, a po drugie właśnie dlatego, że powstała tak, jak powstała i nosi w sobie swój grzech pierworodny. Fakt, przywódcy Ojropy są tchórzliwi i sami by się bali czegokolwiek, co by mogło doprowadzić do najbledszej choćby namiastki stalinowskich czystek... Ale spokojnie! Historia ma swoją dynamikę i bynajmniej się nie zatrzymała!

Mógłbym tak jeszcze godzinami, mógłbym na te tematy napisać książkę albo dwie, ale już kończę, podsumowując, że dla mnie Unia Europejska jest to twór co najmniej proto-totalitarny, w którym pozorna demokracja służy tylko do usypiania lemingów zanim nie sporządzi się dla nich odpowiednio mocnych okratowanych cel i odpowiednio skutecznych kajdan... Z czego wynika, że branie udziału w tego typu "wyborach" jest takim samym co najmniej uwiarygodnianiem cynicznej przemocy i brutalnego kłamstwa, jak udział w wyborach w PRL. Wtedy tego nie robiłem, to i dzisiaj nie widzę powodu.

Pójść do urny i poskreślać, czy inne tego typu genialne pomysły, to dla mnie już "dialog z władzą", to właśnie to "demonstrowanie", którego tak od dziecka nie lubię. Tych typków należy po prostu ignorować, na ile to możliwe, i tak długo, aż nie będzie im można - wylewnie, a jakże! - podziękować.

Mój prywatny bojkot nie odnosi się jednak wcale do wyborów na szczeblu krajowym. (Co by można wnosić z entuzjastycznego, ale nie całkiem kompatybilnego z moimi poglądami, podchwycenia go przez np. Jareckiego.) Jasne, rachunek prawdopodobieństwa itd., obiektywnie udział w wyborach, z matematycznego pkt. widzenia, to bezsens, ale... CREDO QUIAM ABSURDUM EST! I właśnie to stanowi pewnego rodzaju pascalowskie wyznanie wiary. Wiary politycznej w tym przypadku.

Mój wyborczy "protest" - powtórzę to raz jeszcze na koniec - nie dotyczy polityki krajowej, nie tym razem! On dotyczy polityki jak najbardziej PONADNARODOWEJ. A co do klasy politycznej, to, oczywiście do orgazmu daleko, ale PiS, Jacku Jarecki, dość mi się w sumie podoba. Co oczywiście nie oznacza, by każdy musiał być aż tak mu przychylny, albo by nie należało PiS'u ganiać, pouczać i karcić. Jednak PiS to nie to co postkomuna czy wesoła trzódka Tuska, albo totalitarne ojrobiurwy. Nie dla mnie!

Mam nadzieję, że wszyscy którzy to czytają, zauważyli, że zaraz potem radykalnie ZMIENIŁEM ZDANIE na temat udziału w ojrowyborach. (Oczywiście nie na temat samej Unii.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

9 komentarzy:

  1. Nic nie sprawia autorowi, poza premią pieniężną, oczywiście – niż polemika z jego tekstem, tym bardziej, gdy polemika jest szersza objętościowo niż sam tekst.

    To nie to samo, co gdy przyjdzie ci ktoś nawrzucać „jobów” i sobie pójdzie pokazując ci emotikona.

    Co prawda w swoim tekście
    odniosłem się między innym do jego prywatnego bojkotu eurowyborów, co czyni naszą wymianę poglądów nieco mniej spontaniczną, ale niech tam.

    Otóż Tygrys nasmarował tekst wyjaśniający i jak to ma w zwyczaju dopisał mi chęć demonstrowania, pisania jakichś listów a nawet pójścia na wybory i jakiegoś protestu polagającego na skreślaniu wszystkich kandydatów, w ramach protestu obywatelskiego.

    Wiele mi tam dopisał, jak na faceta, który nie lubi pisać.

    Nic z tych rzeczy panie Triarius!

    Fragmentu: „Nadchodzący czas wojenny, związany ze śmieszną kampanią wyborczą do Parlamentu Europejskiego, jest doskonałą okazją, by przejechać się po miękkich brzuchach naszych politycznych reprezentantów” – No, nijak nie da się zinterpretować jako wezwania do demonstracji w formie, jakie zwalczasz i wyśmiewasz.

    Podobnie jak nie jest to wezwanie do bojkotu naszych przyszłych krajowych wyborów. To byłoby głupie i nigdzie czegoś podobnego nie napisałem.

    Napisałem, że przy okazji wyborów, których wynik mam za jajo, jest dobra okazja by się uczciwie przejechać po naszej klasie politycznej, układającej się właśnie do europejskiego snu, bez jakichś tam przesadnych kalkulacji i dzielenia włosa na czworo. To, że nie mam zamiaru uczestniczyć w tym głosowaniu, i będą to pierwsze od 89 roku wybory w jakich nie będę uczestniczył nie jest demonstracją tylko wnioskiem jaki wyciągnąłem z obserwacji zarówno PE jak i sposobu traktowania tych wyborów przez naszych polityków.
    Niemały wpływ na to, że się w tej kwestii stawiam, ma też, przedziwna, nawet jak na nasze warunki ordynacja wyborcza. Ciekaw jestem niezmiernie, czy ktoś na tyle poważnie traktuje swoich wyborców, że w jasny sposób przedstawi jej meandry. Na razie czytałem tylko uwagi Krzysztofa Leskiego w salonie24.

    Napisałem o „naszej klasie politycznej” bo trudno żebym brał się za atakowanie francuskiej. Co ma do tego PiS – nie wiem. Też wolę PiS niż PO czy jakichś typków z SLD, ale przecież sam na końcu piszesz tak:

    „Mój wyborczy "protest" - powtórzę to raz jeszcze na koniec - nie dotyczy polityki krajowej, nie tym razem! On dotyczy polityki jak najbardziej PONADNARODOWEJ. A co do klasy politycznej, to, oczywiście do orgazmu daleko, ale PiS, Jacku Jarecki, dość mi się w sumie podoba. Co oczywiście nie oznacza, by każdy musiał być aż tak mu przychylny, albo by nie należało PiS'u ganiać, pouczać i karcić. Jednak PiS to nie to co postkomuna czy wesoła trzódka Tuska, albo totalitarne ojrobiurwy. Nie dla mnie!”

    No właśnie. Ani PiS, ani Jarosław Kaczyński to nie są święte krowy, i też w swoim skromnym zakresie można im to starać się uświadamiać.

    Tyle tylko, że każda zgłoszona wątpliwość, każda krytyka jest traktowana przez ich fanów jak zdrada główna i diabli wiedzą, co. W ten sposób daleko się nie zajedzie.

    Zwróć uwagę, że na razie – nawet w sprawie tych czerwcowych wyborów, specjalnie się PiS nie wygłupia. Jeszcze nie znamy wszystkich kandydatów, ale nie zanosi się na jakieś kuriozalne akcje werbunkowe w stylu PO.

    Dobre i to.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja uważam, że jak brać udział w ojrowyborach to tylko jako kandydat ;)
    Dostać się, nachapać, i sp...lić gdzie pieprz rośnie zanim się zorientują.

    A tak poza tym, to na pohybel z Jewojropą, niech se kolejnych Cohenów-Bandytów wybierają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzisz Jacuś... Dobrze, żeś wyjaśnił, ale ja nie napisał żadnej polemiki, tylko po prostu poczułem się zobowiązany wyjaśnić, że mój bojkot nie wynikał z obrzydzenia do RODZIMEJ klasy politycznej (nie żebym był nią zachwycony, jak sam wiesz), tylko raczej z obrzydzenia do PONADNARODOWEJ Unii.

    Ty masz prawo to widzieć inaczej, choć akurat okazało się, że widzimy w sumie podobnie. Ja jednak czułem się w obowiązku to wyjaśnić. Choćby po to, żeby się moje "przesłanie" nie rozmydlało w ogólnym potępieniu wszystkiego. (A sam dobrze wiesz, że wszystko potępiam, bo jak bym mógł nie.)

    No i mi się rozrosło, bo jak już wlazłem na ten cholerny blog, to parę rzeczy chciałem wyjaśnić. I nawet chyba nienajgorzej mi się ta Unia wyjaśniła, jak sądzę, choć zachwytów nie zauważyłem

    Pzdrw

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Mustrum

    Zgadzam się, z tej forsy trza korzystać (dopóki człek nie daje się za nią kupić oczywiście), a pojechać tam i ew. powkładać kija w szprychy to też drobna przyjemność, na którą człowiek z klasą może sobie ew. pozwolić (jeśli lubi perwersyjne przyjemności).

    Te skurwiele rozdzielają naszą forsę - aż się dziwię, że te wszystkie rynkowe, liberalne i prokapitalistyczne świry przeciw temu tak słabo protestują - i jeśli to nie my będziemy na nasze geotermie od nich brać, to będą brać ich pieprzone pieski. O co im zresztą oczywiście chodzi.

    Tyle, że nie jest wcale łatwo od nich coś dostać, będąc ich wrogiem, a w dodatku wtedy oni mają cudowny argument "jest przeciw Unii, a od niej bierze".

    "Unia jest przeciw mnie a ode mnie bierze" - tak to powinno wyglądać!

    Rozpieprzyć ten pedalski syf i tyle!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  5. Triariusie, by Cię zacytować:
    "Te skurwiele rozdzielają naszą forsę - aż się dziwię, że te wszystkie rynkowe, liberalne i prokapitalistyczne świry przeciw temu tak słabo protestują - i jeśli to nie my będziemy na nasze geotermie od nich brać, to będą brać ich pieprzone pieski. O co im zresztą oczywiście chodzi. "

    A jak mają protestować, skoro są "młodzi, wykształceni z dużych miast"? A nawet jak nie są, to przecież oświeceniowe miazmaty, najczęściej kompletnie źle pojęte i wyrwane sloganowo z kontekstu, rządzą ich umysłami a Jewropa jest ukoronowaniem francuskiego oświecenia. Mumia jewropiejska za nich płaci, to i oni na nią za bardzo nie szczekają. Chyba, że są po prostu tak głupi, że wierzą w jewropiejską "wolnorynkowość" itp. I smieszno, is straszno.

    A teras Koneczna dygresia:
    Feliks miał częściowo rację, mylił on jednak kolejność przyczynowo-skutkową. Bizantyjskość niemców jest wtórna, a przypieczętowali ją po zrzeszeniu rzeszy za tego niemiłego pana kanclerza. Szwaby się od cywilizacji łacińskiej (jakkolwiek pojętej) po prostu odwrócili.
    Zresztą, pomimo jej w miarę silnego zakorzenienia w świadomości Polaków, to u nas też ona się nie ma najlepiej. Najlepszym tego przykłądem jest to, że pokraki typu Czesia K. i innych spawaczy ciągle chodzą po tej ziemi: brak sprawiedliowści.

    Ja, w moim skormnym zrozumieniu, uważam, że najpodstawowiejszą podstawą cywilizacji łacińskiej jest właśnie ius, ta wyśmiewana przez wszelkiej maści salonowców, leberałów i korwinków bezprzymiotnikowa sprawiedliwość. Jeżeli jej nie ma, nie może być państwa prawa przez "p" o jakichkolwiek rozmiarach, lecz właśnie bizantyjskość... lub anarchia. No i oczywiście musi to być sprawiedliwość jak to pięknie ujął Fredric Forsyth w opowiadaniu The Veteran: "justice not of the Old Bailey, but of the Old Testament".

    OdpowiedzUsuń
  6. Tygrysiątko - nie, ogólnie tekst super. Chodzi o to, żeby czasem pogadać o pierdołach. Na przykład mam ścinę z Orlińskim z Gwyba. Tylko na tXT bo salon całkiem leży. Facet ma dużo racji, ale chuja kumai mnie niepotrzebnie zaczepia. Oj, ty Tygryniunieczku, ty... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. mustrum, można tę kwestię niemiecką rozpatrywać inaczej - im więcej prus w rzeszy, tym mniej w niej cywilizacji łacińskiej, po prostu (albo i po krzywu, jeśli ktoś się chce rozdrabniać koniecznie, to może celować w hanzę, czy generalnie, w [osobliwie luterańską] ludność miejską). i znowu 4:0 dla katolicyzmu ;>:>

    w ogóle chce się zrobić krzywdę naszemu zygmusiowi, jak się człowiek zastanowi nad rolą, jaką w europie odegrały prusy, chyba sobie poszukam książki jakiejś na ten temat ;>

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja nie wiem, jeśli mam być szczery. Ale się dowiem.
    Bo tu się sprawa rozbija o taką kwestię- czym realnie będzie się zajmowac en cały PE i "nasi" w nim przedstawiciele. Co realnie mogą nam napsuć, albo zrobic dobrze?
    Jeśli bowiem jest tak, że to instytucja czysto fasadowa, bez znaczenia i rozchodzi się tylko o to, żeby jakies cwane chuje nachapały sie szmalu, to popieram demonstrację Tygrysa.
    Jeśli natomiast jest tak, ze od tego PE i "naszych" w nim reprezentatnów coś realnego jednak będzie zależeć, jakieś decyzje będa zapadać, jakiś wpływ na nasze życie będzie to miało- to demonstrację Tygrysa uwazam za bzdurę.
    Bo idąc Dmowskim trzeba zrobić demonstrację taką (policzyć się), żeby jak najwięcej NASZYCH tam weszło- wtedy jest szansa, że mniej nam spieprzą i my mniej niekorzystnie wejdziemy w tę sytuację "wojenną" (jak pisze Jarecki, która sie przed nami coraz wyraźniej rysuje.

    Howgh!

    OdpowiedzUsuń
  9. Europejczycy: W UE żyje się nam gorzej


    Zbliżają się 50. urodziny UE. Niestety, aż 44 proc. mieszkańców największych krajów wspólnoty twierdzi, że pod niebieską banderą żyje się im gorzej.

    Z ankiety przeprowadzonej przez "Financial Times" i firmę badawczą Harris Interactive wynika, że przywódców 27 krajów członkowskich czeka trudne zadanie przekonania mieszkańców wspólnoty do pogłębienia integracji. Tylko jedna czwarta respondentów w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoszech i Hiszpanii twierdzi, że od czasu, gdy ich kraj przyłączył się do Unii Europejskiej, ich życie polepszyło się.

    Bruksela stara się wywołać nową falę euroentuzjazmu. Europejczycy pozostają sceptyczni. Na zdjęciu Szymon Skrzypczak, zwycięzca międzynarodowego konkursu na oficjalne logo obchodów 50. rocznicy UE ze swoim projektem "Razem od 1957 roku".Największymi euroentuzjastami są Hiszpanie. Nic dziwnego. Ich kraj w ciągu dwóch dekad od przystąpienia do UE odrobił dystans dzielący go od reszty członków wspólnoty. Obecnie hiszpańska gospodarka jest jedną z najbardziej dynamicznych w Europie.

    Sceptyczni pozostają Brytyjczycy - niespełna 13 proc. z nich widzi poprawę swojego życia od czasu akcesji Zjednoczonego Królestwa do UE.

    Na co najczęściej narzekają eurosceptycy? Aż jednej trzeciej Niemców i prawie 40. procentom Brytyjczyków Unia Europejska kojarzy się najbardziej z biurokracją. Hiszpanie i Francuzi mają bardziej pozytywne asocjacje - wskazują na pierwszym miejscu na wspólny rynek.

    Nastroje Europejczyków nie wróżą dobrze niemieckim planom reanimacji idei wspólnej konstytucji. Kanclerz Angela Merkel zabiega właśnie o poparcie dla jej projektu, który ma być bardziej ograniczony niż Eurokonstytucja odrzucona w 2005 roku przez Francuzów i Holendrów.

    W niedzielę, w 50. rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich, Niemcy ogłoszą tzw. "Deklarację Berlińską", dokument, który ma wyznaczyć dalszy kierunek zmian. Dużym sukcesem niemieckiej dyplomacji było przekonanie do pomysłu jego największych przeciwników. W ten weekend "zielone światło" dla dalszych prac dał prezydent Lech Kaczyński. Z ankiety "FT" wynika, że konstytucja ma więcej zwolenników (35 proc.) niż przeciwników (27 proc.)

    Mimo mało entuzjastycznych wyników, ankieta sugeruje, że przyszłość unii nie jest zagrożona. Tylko 22 proc. ankietowanych w 5 krajach uważa, że ich kraj zyskałby odchodząc ze wspólnoty. Prawie dwa razy więcej - 40 proc. - uważa, że ewentualna secesja pogorszyłaby ich sytuację.




    bci

    OdpowiedzUsuń