wtorek, stycznia 12, 2010

Prawdziwa Rynkowa Prawica

Kto to jest "Prawdziwa Rynkowa Prawica"?

To jest ktoś, kto nigdy nie daruje Piłsudskiemu rabowania zaborczych konwojów w celach patriotycznych, ale nie zgłasza większych zastrzeżeń do wstępnej kumulacji kapitału opartej na zasadzie "pierwszy milion trzeba ukraść" (w końcu kapitalizm ma swoje prawa!), fortuny zbudowane na zdradzie nazywa Świętym Prawem Własności, a dostrzeganie w nich czegoś nie całkiem cudownego - bolszewizmem.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

23 komentarze:

  1. Gościu, Przechodniu! I Wsie w Mieście też!

    Jeśli chcesz tu wrzucić krótki komęt - jakieś "och!", jakieś "ach!", jakieś "na drzewo!"... To proszę bardzo. Będę cały wdzięczny i szczęśliwy.

    Jeśli jednak masz do powiedzenia coś, ach jakżesz głębokiego, to zapraszam Cię na specjalne forum, gdzie, mam nadzieję, te komęty i te dyskusje zostaną znacznie lepiej niż tu unieśmiertelnione.

    Oto linek do forum: http://tygrys.niepoprawni.pl

    To będzie pod wątkiem:

    >>> Prawdziwa Rynkowa Prawica

    Co nie znaczy, że wpisanie tu czegoś od serca nie sprawi mi dużej frajdy (i nie ruszy z posad bryły świata.)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc Gabiś miał jednak trochę racji: różnego rodzaju bojówki, mafie, loże SĄ zalążkami państw!

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Anonimowy

    Zakładając oczywiście, że JA mam rację. ;-)

    A propósito - tam słychać u red. Gabisia? Ostatni raz miałem z nim swego rodzaju kontakt, gdy skomentowałem jego tekst w "Nowym Państwie" o potrzebie "Związków Mężczyzn", a potem sobie prywatnie spłodziłem taki oto rymelik:

    Redaktor z Dolnego Śląska
    Wciąż marzył o "męskich związkach".
    Aż w końcu mu się udało
    I grono się takie zebrało:
    Trzech panów w samych podwiązkach.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  4. Pojęcia nie mam, co tam słychać u red. Gabisia. Nigdy nie spotkałem go w realu.
    A z innej beczki: ostatnio nawet lewusy udzielające się na Belfer.blog zauważyły, że zakaz palenia ćmików i picia kawy przez gogów na lekcjach jest z lekka faszystowski. Przecież ich XIXwieczni poprzednicy mogli do woli pykać fajeczkę czy popijać herbatusię, a nawet piwko, a uczniowie siedzieli cicho jak trusie, odrabiali lekcje i udzielali wyczerpujących wyjaśnień na pytania psorów (lubo ci XIXwieczni psorowie zadawali pytania w języku znienawidzonych zaborców np: po kacapsku w Kongresówce czy po francusku w Normandii).

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Anonimowy

    W Normandii?!? ;-)

    Chyba myślałeś o Alzacji und Lotaryngii. Tam tak.

    Normandia faktycznie została na początku 2. tysiąclecia naszej ery opanowana przez Normanów (czyli norweskich w tym przypadku wikingów), ale ta skandynawska elita zaczęła mówić wyłącznie po francusku po dwóch pokoleniach.

    Normandia to absolutnie Francja, choć faktycznie ma pewne trzeciorzędne cechy odziedziczone po Skandynawach (np. znacznie większą ilość nazwisk pochodzących od żeńskich imion, ponieważ Skandynawowie mieli większe przekonanie do nieślubnych potomków), oraz faktycznie byli tam w średniowieczu Anglicy (których elita też zresztą wtedy gadała przez większość tego czasu po francusku), a najdłużej w Calais.

    Ale się wymądrzyłem! Trza jednak czasem sprzedać swą znajomość historii kraju pożeraczy ślimaków.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  6. Z Normandią mogło mi się faktycznie coś pokiełbasić, jednak fakt faktem, że w "słodkiej Francji" nie wszystkim żyło się słodko i że w wielu prowincjach w XIX wieku nauczyciele z Centrali przymuszali małe dzieci do mówienia najczystszym dialektem paryskim, a rózgami siekli za gadanie po "tutejszemu": baskijsku, bretońsku, okcytańsku, katalońsku, korsykańsku itd.
    W Alzacji und Lotaryngii pewnikiem było podobnie albo i gorzej: za Francuzów sieczono alzackie dziatki za szprechanie po niemiecku, a za Prusaków odwrotnie - lano je za parlanie po francusku.
    Z innej beczki: skumałem wreszcie Tygrysie czemu tak ci Herbert nie leży. Otóż w "Barbarzyńcy w ogrodzie" Herbert użalił się nad biednymi katarami, których tak "zła inkwizycja" i półdzicy baronowie z Północy tępili, argumentując, że przecież kataryzm nie był herezją katolicyzmu, ale próbą stworzenia nowej religii i nowej kultury/cywilizacji. Jeżeli próba założenia nowej, konkurencyjnej K/C w obrębie istniejącej dotychczas K/C nie jest powodem do wojny, to co nim do cholery jest?!

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Anonimowy

    Wiesz, ja bym tego sieczenia tak całkiem jednoznacznie ocenić nie potrafił. Protestantów też traktowali brutalnie i wywalili - no i czy nie wyszli na tym jednak lepiej, niż my, z naszą pieprzoną pedalską "tolerancją"?

    Na starość nauczyłem się wycofywać oceny moralne i dużą część sympatii/antypatii (antypatii zostało mi więcej, widać taką mam naturę) ze studiowania historii. To jest b. powszechny, i b. w mojej ocenie dziecinny, błąd, że ktoś sobie powie "ten był super, tamten był dno", a potem już jedzie, zamykając oczy na fakty... Jak jakiś Korwin z Piłsudskim.

    Nie ma i nie było aniołów - u Św. Franciszka też pewnie byśmy znaleźli paskudne cechy charakteru, gdybyśmy lepiej wiedzieli, co nie zmienia faktu... - co do diabłów, to pewnie są, ale wmawianie sobie, że np. Hitler musiał być kopniętym impotentem i beztalenciem, a Lenin to wszystko tylko z powodu syfilisu, to nieco zbytnie ułatwianie.

    Szkoła to dno, ale to także jedyne możliwe dostosowanie do obecnej, leberalnej rzeczywistości. Więc co robimy? Zmieniamy tę rzeczywistość (co może być trudne), czy też robimy co się da, żeby jakoś sobie radzić? Mówię poważnie, sam nie wiem. Dla mnie szkoła była koszmarem, prlowska zresztą, a bez niej byłbym już zupełnym wykolejeńcem i dziękuję za nią Bogu.

    Co do Herberta, to faktycznie tym mi kiedyś podpadł. Czytałem "Barbarzyńcę" chyba w 4. klasie podstawówki (wiem, bo mieszkałem wtedy jeszcze w Krakowie) i cholernie do mnie nie trafiło, że ze Św. Dominika robi jakiegoś prokuratora Wyszyńskiego. Choć nie wiedziałem wtedy przecież wiele, ani o katarach, ani on sowietach. To miała być taka "satyra na komunizm", ale dla mnie to dowód, jak totalitaryzm i gra z cenzurą człowieka kurwi (z przeproszeniem tych pań, które dość szanuję).

    Sporo by o tym można, ale mnie też po prostu razi taka postawa etycznego narcyzmu. Jak ci się nie podoba, to kurwa walcz! A jak oceniasz (bo możesz), że żadnej walki nie ma, nie te siły, to żyj sobie prywatnie, ale wtedy nie piej jak kogut, że jesteś cudny i mają cię naśladować! To niemęskie i w ogóle. No, ale też Polska to nie jest męski kraj, co wielu już zauważyło.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  8. Żabojady traktowały hugenotów brutalnie, próbowały wytłuc lub wygonić, ale NIGDY im się de facto nie udało. Noc św. Bartłomieja była tylko jednym z wielu etapów wojen religijnych i niczego nie zakończyła. 4 lata po Nocy św. Bartłomieja biseks Henryk Andegaweński zezwolił hugenotom na swobodę kultu, dopuści ich do parlamentów prowincyj, a także uznał de facto protestanckie miasta za samodzielne, niezależne od władzy królewskiej i katolickiej kalwińskie republiki.
    W 1577 wybucha szósta wojna religijna, a ocalały z rzezi w Noc św. Bartłomieja Henryk Nawarra gromi papistów. W 1585 zaczyna się siódma wojna religijna - wojna 3 Henryków, Nawarra znowu odnosi liczne sukcesy, uzyskuje również poparcie angielskiej herod-baby Elżbiety 1 i szkopskich lutrów, tymczasem biseks Henio Andegaweński najpierw ucieka z własnej stolicy ścigany przez własnych mieszczan i kler, potem kasuje obu Gwizjuszy i wreszcie ginie na sraczyku (niczym ten pogański król z ST) zaciukany przez dominikanina Kubę Clementa. Królem słodkiej Francji zostaje Nawarra, który szybko zyskuje sobie przydomek Wielkiego i w 1598 wydaje Edykt Nantejski. Późniejsi królowie i kardynał Richelieu co prawda mocno podkopali Edykt Nantejski, odbierając hugentom Roszellę, ale dopiero Ludwik XIV na mocy edyktu z Fontainebleau oficjalnie kazał wypędzić wszystkich protestantów z Francji. Choć dokument nakazywał im pozostać i przejść na katolicyzm, to większość zwiała do Anglii, Prus, Szwajcarii, Holandii etc. zabierając ze sobą wielkie kapitały oraz tajemnice zawodowe. w 1702-09 trwa w Sewennach powstanie kalwinskich kamizardów. Mimo prowadzenia wojny totalnej kalwinizm oraz inne protestanckie sekty trwają w konspiracji aż do Rewolucji Francuskiej.
    Reasumując: Noc św. Bartłomieja niczego nie rozwiązała, prawdziwym samcem, którego rządy były korzystne także dla najmniejszego z poddanych okazał się ewangelik Nawarra.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Anonimowy

    Zgoda, taka jest oficjalna podręcznikowa wersja. Ale nie całkiem wszystko tu się zgadza, bo np. Henryk de Valois nie był - wbrew szeroko krążącej propagandzie - żadnym homoseksualistą. Raczej sporo wskazuje, że pieprzył nawet własną siostrę. Jego "minions" nosili się nieco zniewieściale, ale to byli naprawdę twardzi faceci i też nic na serio nie wiadomo o ich niezdrowych skłonnościach.

    To co mówisz o trzymaniu protestantów za mordę, jest dość prawdziwe, ale wniosek z tego mnie nasuwa się jednak nieco inny. Całkiem ich nigdy nie wypędzono... Niech będzie, nic nie jest idealne. Co by jednak było BEZ Nocy Św. Bartłomieja?

    Widzisz, kiedy jeszcze przed tym wydarzeniem taki Bussy d'Amboise, dość nieznaczący w sumie szlachcic, choć bitny i przystojny, przyszedł kiedyś do króla z pretensją w jakiejś sprawie, towarzyszyło mu 200 uzbrojonej szlachty. Król był szczerze przerażony i raczej miał powód. Jeśli nie tym razem, to za którymś następnym mogli go szorstko potraktować. To nie były czasy lemingów.

    Miłość do Henryka IV to standardowa dzisiaj postawa, propagowana w podręcznikach, szkołach i w ogóle wszędzie. Moim zdaniem jest w tym tyle sensu, co w większości tego typu irracjonalnych uczuć. Pod wieloma wzgl. Henryk III, jego poprzednik, był b. dobrym królem. Niewykluczone, że lepszym.

    Ale zwracam jednak uwagę, że ewangielikiem Henyk IV w kluczowym momencie być przestał, a jego polityka też nie była przesadnie proprotestancka. No a przecież o to tutaj chodzi - nie o jakieś tam prywatne sympatie obojętnego w sumie na sprawy religijne króla-kurwiarza (sorry, ale akurat przeczytałem sobie fajny esej pt. "La Vie Cotidienne des Femmes du Roi" - głównie o nałożnicach królów Francji, choć nieco i o żonach).

    Jeśli takie odwołanie Edyktu Nantejskiego jakoś Francji zaszkodziło, to raczej przez wzmocnienie Prus, gdzie to towarzycho masowo się przeniosło. Niektórzy duch pruski wywodzą właśnie od tych ludzi.

    No a nawet jeśli we Francji dało to niewiele, to może po prostu zostało zrobione zbyt późno? Wywalenie Merkurian z Anglii czy z Hiszpanii odbyło się wcześniej i jakoś źle na tym nie wyszli. Raczej lepiej, niż na działaniach Kazimierza Wielkiego (!), który to towarzycho do Polski nasprowadzał.

    A zresztą, czy ja wiem? W tych sprawach można se dyskutować w nieskończoność i do niczego nie dojść. To nie matematyka. ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  10. Andegaweńczyk był ewidentnym biseksualistą, wiadomo że rypał sadomasochistycznie mnóstwo prostytutek (niektóre ponoć zarypał na śmierć), był też mocno zakochany (nie tylko na poziomie fizjologicznym, ale i nazwijmy to emocjonalnym, a może nawet yntelektualnym) w Marii de Conde (de domo de Cleves), a później w swojej żonie Ludwice Lotaryńskiej. Dopiero po śmierci Ludwiki jego homo-wygłupy przerodziły się w prawdziwy, pełnokrwisty homoseksualizm (co Maria Medycejska uważała za efekt czarów, na które syn stał się podatniejszy po tragicznej śmierci obu wyżej wspomnianych kobitek).
    Wiem, że consensu omnium to marne kryterium prawdy, ale skoro zarówno aktywiści gejowscy, jak ówcześni ultramontanie z partii Gwizjuszów, jak i ewangelikowie, jak i w sumie dość przychylni królowi (do momentu ucieczki) jego polscy poddani pisali o jego zamiłowaniu do pieszczochów, o sodomii, o włoskiej vel greckiej miłości to chyba coś było na rzeczy, nie?!
    Że sodomczyk może być niezłym fighterem i przyzwoitym strategiem, to też nie nowina mości Tygrysie! Aleksander wolał chłopców, Hannibal był pukany przez własnego teścia, Cezar za młodu dawał tyłka królowi Nikomedesowi, Fryderyk Wielki też ozdabiał swoją sypialnię statuami i rycinami nagich młodzieńców, a nie dajmy na to gołych bab czy jeleni na rykowisku. Święty Hufiec Lwów Tebańskich nie wziął się z niczego! Również w celtyckich szkołach druidów praktykowano rytualny homoseksualizm, w myśl zasady, że kobieta zabiera wojownikowi siłę, a drugi wojownik jej dodaje.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z wyganianiem Merkurian było jeszcze gorzej niż z wyganianiem bogomiłów czy hugenotów. Co kilkadziesiąt latek ich wypędzano to z Anglii, to z Francji, to z Hiszpanii, to z Austrii, to z Moskowii, a jednak mnóstwo zostawało tu i ówdzie, albo wracało już po kilku(nastu) latach i trzeba było całą operację powtarzać. Syzyfowa praca po prostu!
    Co gorsza część Merkurian pozornie się asymilowała, a potem i tak robiła swoje.
    Skoro Angliczanie tak doskonale wyszli na wygnaniu Merkurian to czemu w 1656 zezwolono im na powrót, hę?
    W Hiszpanii z kolei Niedościgły Wzór Jeszcze Bardziej Prawicowej Prawicy przywrócił im obywatelstwo i pewnie dlatego zachował nie tylko głowę, ale nawet stołek po klęsce swoich ziomali w 45.
    I RP w okresie kontrreformacji mocno skręciła na prawo, a Konstytucja 3 Maja (wbrew temu co się teraz wypisuje w podręcznikach i wygaduje w TV) pewnie by jeszcze bardziej zaostrzyła kurs w kierunku państwa jednowyznaniowego i jednonarodowego. (Nie bez powodu art. 1 uznawal RK za religię panująca, a odstępstwo od niego za kryminalny występek. Mało tego: Staszic, Kołłątaj i inni oświeceni całkiem serio snuli plany wyrugowania prawosławia z Polski i Litwy, skasowania odrębności WXL, polonizacji Żmudzinów, Rusinów, Olędrów etc., wypędzenia lub przymusowej asymilacji Merkurian i Romów). W tym samym czasie mocarstwa rozbiorowe łagodziły kurs wobec innowierców: Austriacy na przykład przestali wyganiać luteran do Prus, tylko zaczęli przesiedlać ich zdobytej na Stasiu do Galicji i Lodomerii, przyznał też wielkie ulgi Merkurianom. Pod rządami Katarzyny II Merkurianie też nie narzekali, a jej następcy zezwolili im nawet na posiadanie ziemi ornej. W Prusach tolerowano wszystkie wyznania mające pozytywny stosunek do służby wojskowej (dlatego m.in. hołubił zakon jezuitów, wyrabiający w wychowankach żołnierskie cnoty; dlatego również próbował ściągnąć do Prus z Podlasia i z Litwy Tatarów bo to trzeźwy i bitny naród, w sam raz na policjantów się nadający i do walki z ruskimi Kałmukami), natomiast bezlitośnie tępiono sekty pacyfistyczne (dlatego różni mennonici i anabaptyści musieli szukać szczęścia w katolickiej Polsce albo w prawosławnej Rosji, do Szwecji i Danii zwiewać nie mogli, bo tam za wyznawanie czegoś innego niż luteranizm była czapa).

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Anomimowy

    Wiem, że Cezar pono dawał, ale chyba tylko dla kariery. Sam "akt", że tak to wzniośle określę, dla w miarę normalnych mężczyzn był chyba drobnym ułamkiem całej tej męskiej przyjaźni, niekoniecznie najprzyjemniejszym. Zresztą kojarzysz, co na temat homoseksualnych stosunków "z konieczności" i na pustyni pisze T.E. Lawrence? Nie jest tego wiele, ale b. jednoznaczne i wiele wyjaśnia.

    Nie przywiązywałbym aż takiego znaczenia do tego typu związków w starożytności - wielu z tych facetów, to byli całkiem normalni, heteroseksualni goście. A że kobieta wysysa z wojownika siły? Przecież to absolutna prawda! Mówię serio.

    Wiem, że o Henryku III powszechnie panuje taka opinia, także wśród całkiem poważnych historyków, jednak niektórzy, którym raczej ufam, twierdzą, że to wyłącznie skuteczna propaganda Ligi. Z ambon itd., więc mogła być skuteczna.

    Większe wątpliwości na pewno mogą być w stosunku do Ludwika XIII - tego od Muszkieterów i syna Henryka IV - choć chyba jednak nie praktykował.

    Zarzuty na temat sodomii i pieszczoszków pojawiają się w propagandzie przez całą historię - to naprawdę niewiele znaczy! Fakt, że to byli wypomadowani Francuzi z kolczykami w uszach, a nie spoceni podgoleni polscy panowie, całkiem wystarczał. Zresztą Władysław Warneńczyk też był o to oficjalnie oskarżany, a naprawdę nie wiadomo.

    Ilu takich królów było w Anglii! Darlington twierdzi, że Richard Rufus, chyba syn Wilhelma Zdobywcy, był na pewno. Muszę zobaczyć, co pisze o Henryku III de Valois, ale on jednak nie jest, ściśle rzecz biorąc, historykiem, więc to nie przesądza.

    Kobiety - które naprawdę kocham - z całą pewnością wysysają z facetów męskość. Także fakt, że dla mnie teraz grappling (z facetami) nie jest, jak kiedyś, chorą formą seksu z babami, tylko całkiem odwrotnie, mógłbyś ew. interpretować jako (skryty) homoseksualizm.

    Ale to bzdura. Po prostu kobieta to odpoczynek wojownika, życie koło kobiet cały czas to prosta droga do psychicznej kastracji. I nie widać tego dookoła? Stąd prawdopodobnie może się wziąć faktycznie homoseksualizm, ale psychicznie nie ma w tym chyba wiele z naszego drogiego Biedronia i jego kochanków.

    Alem zasunął! Ale mówię poważnie, z głębi swej znajomości psychologii.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  13. @ Anonimowy c.d.

    I to najmniej jeszcze chodzi o seks z babami - to nie to najgorzej faceta eunuszy, tylko kontaktowanie się z nimi w innych sprawach i w większych ilościach.

    Np. całkiem niedawno się dowiedziałem, że ponoć kiedy facet zostaje ojcem, i oczywiście zna dziecko, od razu spada mu poziom testosteronu. Co ciekawsze, ROŚNIE on już na rok PRZED rozwodem - który przecież na ogół nie jest przesadnym szczęściem i ze szczęścia przez cały rok na ogół się nie bierze.

    Mam szczery wstręt do homoseksualizmu i facetów w takich aspektach, ale naprawdę mamy chyba totalnie pokręcone w tych sprawach w głowach. Cóż, jesteśmy już niemal eunuchami, wychowanymi w koedukacyjnych szkołach, przedszkolach, małżeństwach, domach starców... I nie potrafimy zrozumieć normalnej męskości.

    Takiej, dla której seks to było rzadkie i krótkie orgiastyczne przeżycie, a jeśli nie było to przy zdobywaniu miasta, to coś w tym było jednak niezdrowego. I w takich sytuacjach naturalne popędy mogły znajdować ujście w sposób "mniej naturalny" - nas na to rzuca, i nie dziwię się, ale to chyba było w sumie tak mało ważne, że nawet sobie nie wyobrażamy. Pewnie niemal jak pójście do kibla.

    To NAS raczej, a nie ich, zaraziły Biedronie i patrzymy na świat przez ich oczy! ;-)

    Choć oczywiście te 2% czy 5% autentycznych pedałów zawsze chyba istniało, tyle, że najczęściej nie byli specjalnie aktywni. Tendencje takie mogły być dość powszechne wśród np. zakonników, ale chce się wierzyć, że praktykowali to dość rzadko. Itd.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  14. Pozwolę sobie nie zgodzić się ze zdaniem, że dawniej dla normalnych mężczyzn seks to były tylko i wyłącznie "krótkie, orgiastyczne przeżycia przy zdobywaniu miast". Desmond Morris wykazał (moim zdaniem dość przekonująco), że długi i wyrafinowany seks stanowi esencję człowieczeństwa (podobnie jak bycia szympansem bonobo) i właśnie urozmaicone życie seksualne oraz co za tym idzie swoista budowa genitaliów, drugo - i trzeciorzędowe cechy płciowe oraz swoista organizacja rodziny i społeczeństwa odróżniają człenia (i jego najbliższych krewniaków: australopiteki und bonobo) od reszty prymatów i w ogóle Naczelnych.
    Zastanówmy się bowiem:
    - czemu ludzki samiec ma takie ogromne jądra i tak dłuuuuuuuuuugiego penisa? (znacznie większe jajca niż masywniejszy odeń goryl i znacznie dłuższą, a zarazem grubszą armatę)
    - czemu ludzka samica (i szympansica bonobo) jako jedyne spośród naczelnych i jedne z nielicznych ssaków posiadają łechtaczki czyli kobiecy mini-penis? (czyli: czemu kobieta przeżywa orgazm? po co kobiecie kilka rodzajów orgazmu?)
    - czemu u ludzkiej samicy nie widać owulacji a i menopauzę stosunkowo trudno wykryć?

    OdpowiedzUsuń
  15. gdy tymczasem u gorylic, szympansic zwyczajnych, pawianic etc. owulacji nie sposób nie zauważyć (zmienia się kolor, kształt, rozmiary i zapach genitaliów oraz odbytu, zmienia się umaszczenie i zachowanie; u bonobo sytuacja jest pośrednia owulację łatwiej zauważyć niż u kobiety, trudnej niż u szympansicy)
    - czemu ludzie kopulują głównie twarzą w twarz?
    - czemu u ludzi kopulują stare ergo już bezpłodne osobniki? czemu służą kopulacje w trakcie ciąży (kiedy kobieta już jest brzemienna)?
    - stąd u ludzi taka rozmaitość pozycji seksualnych i typów rodziny (zwłaszcza na tle szympansów zwyczajnych i goryli)?
    Otóż zdaniem Morrisa niezwykle wyrafinowany seks cementuje społeczności ludzkie, pogłębia więź między samcem a samicą. A po co człeniom tak długotrwała i głęboka więź emocjonalna i seksualna między matką a ojcem (a nawet między babką a dziadkiem)? A po to, żeby skuteczniej wychowywać własne potomstwo i niszczyć cudze, kolejną osobliwością człenia na tle innych pozostałych prymatów i w ogóle naczelnych jest niezwykle długie dzieciństwo i takoż samo monstrualnie wydłużona starość. Człeń musi długo dorastać, bo gros informacji koniecznych mu do przeżycia dziedziczy via memy i obserwacje, a nie bezpośrednio w genach, z kolei długi okres niedołęstwa stwarza zapotrzebowanie na dodatkowych opiekunów i instruktorów. Sama matka nie wystarczy, ojciec musi opiekować się młodymi (przynajmniej synami), pomoc starszego rodzeństwa, jeszcze nie rozmnażających się braci i sióstr obojga rodziców, babć, dziadków, cioć, wujków, a nawet niespokrewnionych osobników przyjętych do stada też jest mile widziana. (Może to tłumaczy pojawianie się osobników bezpłodnych czy homoseksualnych? Byliby oni predysponowani na pomocników intensywnie rozmnażających się osobników. Stąd instytucje zakonnika-wychowawcy czy ciotki-starej panny-niańczącej dzieci zamężnej siostry czy żonatego brata...)
    Już Karol Darwin zwracał uwagę na istnienie dodatkowego, oprócz doboru naturalnego, czynnika napędzającego ewolucję człowieka i paru innych gatunków - doboru płciowego. Interesy samca i samicy w ludzkim stadzie bywają fundamentalnie sprzeczne, stąd obopólne orgazmy hamują tarcia w rodzinie, sprzyjają kooperacji damsko-męskiej.
    Wilson w swojej "Socobiologii" dokładniej wyjaśnia to co opisywał Morris. Przodkowie człenia przechodzili różne etapy: byli owocożernymi małpkami, wszystkożernymi nadrzewnymi prymatami (a'la dzisiejsze szympanse czy orangutany), padlinożernymi i/lub rybożernymi drapieżnymi prymatami (a wtedy mimo małpiej anatomii musieli zachowywać jak hieny lub wilki; stąd obecność łechtaczki u samicy oraz pojawienie się rodzicielskich i małżeńskich uczuć u samców; u wilków i likaonów samiec troszczy się o potomstwo na równi z samicą, u małp raczej nigdy się to nie zdarza; u hien z kolei występują prawdziwe fallusy także u samic)
    Zdaniem Morrisa i Wilsona zarówno krótki, orgiastyczny seks przy zdobywaniu wrogich miast jak i długi, kamasutrowy seks w rodzinnych pieleszach stanowią normalne ludzkie zachowania: pierwszy służy zalaniu swoimi genami zdobycznych samic, drugi stanowi zapłatę dla żony, za to że się tak dobrze opiekuje dziećmi, starą teściową i nieruchomościami.

    OdpowiedzUsuń
  16. Z innej beczki: Desmond Morris musi być człowiekiem o podobnym typie umysłowości co Robert Ardrey, Karol Darwin, Tijs Goldschmidt czy d'Arcy Thompson: przyrodnikiem i humanistą w jednej osobie.

    OdpowiedzUsuń
  17. @ Anonimowy

    Chyba nie powiedziałem, że że "dawniej dla normalnych mężczyzn seks to były tylko i wyłącznie". A w każdym razie absolutnie nie zamierzałem nic takiego mówić.

    Mówię jednak, z przekonaniem, że każde wchodzenie w babski świat, każdy nieco dłuższy kontakt z kobietą na innych warunkach niż czysto męskie, pozbawia faceta męskości.

    W tym jest coś niezdrowego, całkiem po prost - weź wszystkie mity o Kirke i takie rzeczy. I każdy facet w głębi to jakoś czuje. To jest fajne, rozkoszne, ale to jest swego rodzaju trucizna, czy może niebezpieczny narkotyk. I tu nie chodzi o zagrożenie, tylko właśnie o to, że kobiety ściągają facetów do swojego poziomu, podczas gdy facet może z kobiety zrobić co najwyżej pokraczną hybrydę.

    Co do penisów... Wiesz, Ardrey nazywa KOBIETĘ "seksualnym atletą" i ma tu rację. Z facetem jednak jest inaczej... Wiesz skąd się wziął błąd Freuda i wielu jemu podobnych? Oni po prostu obserwowali źwierzęta W ZOO i uważali, że one takie są naprawdę.

    Nasza obsesja seksu wynika z tego, że jesteśmy w klatkach - normalne dzikie źwierzęta aż takiej obsesji seksu mieć nie mogą i nie mają. Albo tylko sporadycznie. Ja naprawdę wiem, co to erotomania, ale to po prostu nie jest całkiem zdrowe, całkiem normalne, ani też całkiem godne...

    My jesteśmy po prostu źwierzęta w klatkach!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  18. @ Anonimowy

    Nie przepadam za Desmondem Morrisem, dla mnie jest to dość płaski mędrek. Parę rzeczy mówi słusznych, zgoda, ale raczej wątpię, by on sam to wymyślił. Myślę o tych ustach, cycach, pozycji frontalnej... Z całą pewnością na to wpadli inni, mądrzejsi.

    Ardey o tym mówi całkiem ciekawe rzeczy, faktycznie. Mam też taką książkę, dowodzącą, że człowiek wziął się z małpiego kurestwa. Ale też samic. Coś w tym jest, choć to pewnie nieco przynajmniej feministyczne.

    Dobrze w każdym razie, że mu uszła na sucho ta apologia pedalstwa. Ale chodziło mi nie o to, że to fajne, tylko że w przeszłości to jednak chyba przeważnie byli normalni faceci robiący dla nas nienormalne rzeczy, a nie jakieś Biedronie całą gębą.

    Co zaś do tych sił męskich, to mówię serio - kobiety są cudowne, ale jednak facet wchodzący w ich świat automatycznie traci męskość. Dużą jej część znaczy. Wy tego nie czujecie?

    Ja to czuję, a jak musieli to czuć ci wszyscy dawni twardziele od podrzynania gardeł i godnego ginięcia w tłoku falangi?!

    To nie jest tak, że ja bym chciał wokół tych spraw coś teraz budować, ale skorośmy na te tematy zeszli, to nie mogę kłamać - babski świat nie jest po prostu dla mężczyzn! Koedukacja to syf totalny.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  19. @ Anonimowy

    Ależ ja nie mówię, że długi wyrafinowany seks NIE JEST w jakiś sposób "naturalny" u członia, czy też nie tworzy naszego (ach!) gatunku i cywilizacji!

    Ja tylko mówię, że na tym się traci sporo męskości. Choć nie tak, jak na chodzeniu z babami do biura, szkoły, traktowaniu ich jak kolegów, plotkowaniu z nimi, staraniu się być w ich guście...

    Co do Carezzy... Jasne, fajna rzecz.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  20. "Parę rzeczy mówi słusznych, zgoda, ale raczej wątpię, by on sam to wymyślił. Myślę o tych ustach, cycach, pozycji frontalnej... Z całą pewnością na to wpadli inni, mądrzejsi."
    Ciekawe kto mu to podpowiedział Tygrysie? Sądząc po furii duchowieństwa różnych wyznań, jaką początkowo wywoływały jego książki, pewnie sam Lucyfer. (Wielu teologów z czasów Odrodzenia, tak katolickich jak protestanckich całkiem serio dowodziło, że to sam szatan podyktował Machiavellemu "Księcia")
    A dziwisz się Nickowi i innym Blogerom, że nie mogą się przemóc do Ardreya. Dla zwykłego konserwatysty, neokonserwatysty czy sedewakantysty Ardrey, Morris, Goldschmidt to jeden diabeł: wsio lewacy, dziennikarze uważający się za przyrodników i przyrodnicy uważający się za filozofów-metafizyków, bałwochwalcy darwinizma i marksizma-leninizma narodowości handlowej (i nie pomogą tu Twoje zapewnienia o szkockim rodowodzie Ardreya).

    OdpowiedzUsuń
  21. Tygrysie!

    Zwracasz uwagę na to, co ja skłonny jestem określać marksizmem a rebours. Tutaj zamiast socjalizmu mamy ekonomiczny leseferyzm. I tak samo i w tym przypadku wszystkie czynności człowieka są zredukowane do ekonomii.

    Z drugiej strony własność prywatna to jedno z praw naturalnych, tu się chyba zgodzimy?

    Co wynika z prawa gospodarowania własnością prywatną według własnego uznania? Mianowicie system spontanicznej alokacji zasobów. Tylko, że on per se o prawicowości czy też jej braku nie świadczy. Już kiedyś mówiłem, że prawicowość to pewna całościowa koncepcja.

    A piszesz o tych ubekach, kradzieżach. To zależy od tego, czy uznamy, że PRL za wersję Generalgouvernement czy też nie. Dla mnie to było takie GG z rodzimymi Quislingami, więc PRL nie uważam za coś, z czym powinniśmy mieć prawną kontynuację. Zatem lex retro non agit tutaj nie działa.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. @ Kirker

    Co do PRL to się zgadzam. Ale dodatkowo, ja nie jestem pryncypialnym wrogiem rewolucji, po prostu. ;-)

    Tyle, że to jest w dużej mierze kwestia definicji. Dla takiego Korwina i całej masy innych "rewolucja" to motłoch na ulicach obnoszący głowy na pikach. Mi to akurat nic nie mówi - to może być be, a może być cacy, to tylko symptom i szczegół.

    Rewolucja jest wtedy, kiedy być musi - kiedy indziej to jest albo powstanie, albo pucz, albo rozruchy, albo np. próba rewolucji, jak Komuna Paryska. Kiedy system jest tak doszczętnie przegniły jak był we Francji pod koniec XVIII w. tylko idiota (albo ktoś kto całkiem nie zna historii Francji) może twierdzić, że motłoch rozwalił coś, co było cudne, zdrowe i miało przed sobą wieki życia.

    To była dygresja, ale w sumie o to tutaj chodzi, bo sprawa ubeków i PRL jest w sumie, przyznasz, dla nas obu nieco trywialną rzeczą do dyskutowania.

    Ciekawszą sprawą jest PRAWO... No i rzecz w tym, że jest to cholernie wieloznaczne pojęcie, z czego większość nie zdaje sobie sprawę, a niektórzy cwani macherzy to wykorzystują. No bo prawo, to może być "prawo przyrody" - wieczne i niezmienne, które jakoś "wymusza" posłuch; albo też może chodzić o prawo w sensie systemu sądów itd., które jest - dla mnie przynajmniej - arbitralne i jeśli ma działać, to ktoś musi je wymuszać.

    Oczywiście istnieją wrodzone lub głęboko wyuczone zachowania etyczne, także u źwierząt (Ardrey!), ale jak one się mapują na prawo, to sprawa skomplikowana i trudno uchwytna.

    c.d.n.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  23. @ Kirker c.d.

    No i co do Św. Prawa Własności, to ja się w zasadzie nie zgadzam. (Na ile Cię oczywiście tutaj rozumiem.) Jasne, że poczucie własności, instynkt własności, czy jak to chcemy nazwać, mamy w genach. Ale to co najwyżej połowa "św. prawa".

    Nie ma w genach nic, co by mi zabraniało odebrać zabawkę obcemu, jeśli ta zabawka mi się podoba. To właśnie zresztą wynika z tego instynktu własności. Nie ma takiej zapory - po prostu, a historia uczy, że całe masy ludów rabowanie obcych uważały właśnie za najszlachetniejsze zajęcie. Np. Beduini, wikingowie, bohaterowie Homera.

    Abym komuś nie zabrał, co mi się podoba, muszę go uważać za "swojego". I to w b. skomplikowanym znaczeniu, bo jeśli jest dużo "niżej" ode mnie w hierarchii, to jego psim obowiązkiem jest mi oddać swoją zabawkę. (Albo swoją córkę - vide IPN.)

    To, że w grupie z którą się utożsamiam - mówię oczywiście teoretycznie, nie o sobie osobiście - nie zabieram ludziom tylko dlatego, że mi się coś podoba, wynika z wewnętrznej organizacji tej grupy, z jej spójności, z etyki wpajanej jej członkom... Itd. A także, niejednokrotnie, z sankcji, które za to ew. grożą.

    Oczywiście nie mówię, że SWOICH należy rabować, czy okradać, ale już o definicji "kradzieży" mógłbym godzinami dyskutować i gadka w stylu "podatki to kradzież" jest dla mnie po prostu bez sensu...

    Temat jest fascynujący, ale żeby w końcu skończyć, powiem, że żadnego wiecznego i absolutnego "PRAWA WŁASNOŚCI" wciąż nie dostrzegam, a mnie interesują realne zjawiska, nie zaś hipostazy. To jest pewnie ta różnica pomiędzy mną, a wieloma innymi.

    "Prawo Własności" może być POSTULATEM ETYCZNYM - może nawet i genialnym wynalazkiem mądrych ludzi... Ja tam orgazmu nie dostaję, ale co ja tam wiem. Jednak żadnym realnym "prawem" w moim rozumieniu toto po prostu NIE JEST!

    Na miejscu ludzi o podobno ścisłym umyśle, jak Korwin, wstydził bym się po prostu rozprawiać o czymś w tak mętny sposób, w ogóle nie próbując tego zdefiniować itd.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń