niedziela, lipca 17, 2011

To by mogło być w NCz! (ale jest u mnie, i co?)

Z książki, co ją sobie tu (w przerwach między sprowadzaniem Konecznego do sensownych rozmiarów) wykorzystujemy - tej o "Kraju narkomanów bezpieczeństwa" - dzisiaj sobie tu wklepiemy krótki, ale za to jakże słodki, kawałek o ruchu drogowym. A więc gaz do dechy i jazda!

* * *

W artykule w Dagens Nyheter (17/9 2005) opowiada się o mieście Drachten w północnej Holandii. Mieście, gdzie postanowiono pozbyć się praktycznie wszystkich świateł i znaków drogowych. Inżynier ruchu drogowego Hans Mondemann jest sprawcą tej rewolucji w Drachten. Podstawą dla jego idei było to, że zaobserwowano, iż od wielu lat ilość znaków drogowych z roku na rok się zwiększa, a mimo to ilość wypadków się nie zmniejsza, a przeciwnie. Znaki zdawały się sprawiać, że luzie przestawali myśleć i nie byli uważni. Przy dużej ilości przekazów i pouczeń, niemożliwe było śledzenie wszytkiego na raz.

Po przepracowaniu sprawy w zarządzie miasta, Hans Mondemann zdołał zrealizować swój projekt. Skutek był taki, że ruch drogowy, w Drachten w 60 procentach złożony z rowerzystów, zaczął się odbywać całkiem bez jakichkolwiek regulacji. Rowerzyści sami muszą sobie radzić na niestrzeżonej przestrzeni z ciężarówkami, autobusami, samochodami i pieszymi. Nikt nie nosi kasku rowerowego, a nawet chodniki nie są specjalnie wyraźnie oznaczone. Brzmi to jak scenariusz na prawdziwą katastrofę, ale od wprowadzenia nowego systemu ilość wypadków ogromnie się zmniejszyła, a w roku 2005 osiągnęła liczbę zero! Oto przykład silnie przemawiający za tym, że nie trzeba zakazywać, aby coś uczynić mniej niebezpiecznym.

* * *

"Nie trzeba zakazywać"? Raczej, jak z tego wynika, "NIE WOLNO zakazywać"!

Nudne było, zgoda - znaki drogowe i rada miasta - ale też krótkie i chyba całkiem pouczające. (I całkiem w stylu "NCz!") Tak więc nie płakać, tylko iść i obalać znaki drogowe! (A urzędasom robić kęsim.)


* * *

No to może jeszcze na deser bonmot, który mi przyszedł przed chwilą do głowy. Na nabrzmiałe tematy. Zadedykowany, z głębokim ukłonem, pani Maryli z blogmedia24.pl:

"Czysto polskie wartości" to nie"wartości", tylko co najwyżej FOLKLOR.

("Patriotyzm", pani Marylo, też nie jest żadną "polską wartością" - choć oczywiście jego obiektem w naszym przypadku jest Polska. Myśmy go jednak nie wynaleźli i nie my jedyni go praktykujemy. Zakładając nawet, że go praktykujemy.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

24 komentarze:

  1. Jak pogodzić lewacką zasadę "zabrania się zabraniać!" z postulatem przywrócenia surowej, przedsoborowej dyscypliny w KrK? Czemu religie, które regulują zakazami i nakazami każdy aspekty życia prywatnego i państwowego wyznawców kwitną i rozszerzają się jak pożar w stepie, a religie liberalne zdychają???

    OdpowiedzUsuń
  2. A powiedz dziecku że nie wolno mówić: "kurwa". 9 na 10, pierwszym słowem, które zaraz wymówi dzieciak, to właśnie "kurwa".

    Myślę, że ten eksperyment drogowy dałoby się prosto wytłumaczyć. Po prostu, mieszkańcy tego miasteczka jeździli po swoich ulicach x lat i znają doskonale zagrożenia, i myślę także, że to wcale nie muszą być koniecznie mieszkańcy, ale każdy ze skończonym kursem prawa jazdy prowadziłby samochód po tych ulicach ze zwiększoną ostrożnością.

    Podobnie nie trzeba dorosłym ludziom znakować gdzie nie wypada sobie przeklnąć.

    Poza tym znaków drogowych jest kilka rodzajów: zakazu, nakazu, informacyjne i ostrzegawcze. I ten przykład z tego miasteczka ewidentnie dowodzi, że główną ich funkcją jest regulowanie ruchu i podawanie informacji, a nie zapewnianie bezpieczeństwa. To kierowcy powinni "zapewniać" bezpieczeństwo analizując informacje na znakach. A im więcej znaków (ponad jakąś tam normę (?) może ktoś już ją liczy w Brukseli (?), im więcej informacji, tym przekaz mniej czytelny, wyłącza się intuicja i zdrowy rozsądek, a włącza szachowy analizator logiczny, bo przecież ;) już wszystko rozpisane na obrazkach, to co ja będę się wysilał w przewidywanie... ciągła jest? nie ma. A to można wyprzedać... I jebut w traktor wyjeżdżający z pola.

    No ale ktoś dorobi do tego ideologię (jak słusznie zauważyłeś) no i mamy szumy.

    Podobnie jak Korwin, nie lubię być poganiany przez prawo o obowiązku zapinania pasów. Ale jakoś nie argumentuje tego np. tym, że skoro mogę sobie popełnić samobójstwo, to mogę i nie zapinać pasów, bo to jest moje życie. :DDD
    Moja babcia jak go widzi w tv to mruczy do dziadka: O masz! znowu ten dziwok.
    A dziadek się pyta: co, znowu na słoniu?

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Anonimowy

    A dlaczego chcesz to godzić, że spytam?

    Wiesz, normalnie - czyli w jakichś mniej schyłkowych fazach - to chyba nie ma tego problemy i nikomu "zabrania się zabraniać" do głowy nie przyjdzie. Teraz faktycznie jest inaczej.

    Ja tam wolność osobistą cholernie cenię, ale teoretycznie zdrowy republikanizm mógłby ludzi skłonić do akceptacji pewnej dyscypliny i poświęcenia dla wyższych celów, wychowanie etyczno-estetyczne mogłoby im obrzydzić łatwe i wulgarne rozrywki (dysko i taniec na lodzie np.), hormony i szacunek do siebie mogłyby im dać nieco woli walki (z babą jako odpoczynkiem wojownika, a nie sensem życia), itd.

    Ideału się nigdy nie osiągnie, ale też totalitarne skłonności nie wydają mi się zdrowe, choć faktycznie występują, kiedy Kapłani (w sensie szpęglerycznym) zdominują ludność cywilną, a konkretnie Ślachtę/Wojowników.

    A "naszym" antyku (tym od cywilizacji łacińskiej) było akurat odwrotnie, przynajmniej wedle Spenglera. To tak nawiasem.

    Wiesz - tak czy tak jesteśmy w schyłkowym, a co najmniej późnym, okresie życia naszej K/C. Tak czy tak inteligencja/cynizm, indywidualność/egoizm, praktyczność, chęć wiecznego życia itd. będą dominowały, kosztem poetyczności, naturalnego poczucia stadności, religijności, i czego tam jeszcze.

    Nie ma się co oszukiwać, że np. taka monarchia (ach!) dałaby się jeszcze przywrócić i nie byłaby to jakaś marna imitacja.

    Ale cóż, tak czy tak coraz mniejsze elity mogą ew. wyrwać się z tego trupiego zesztywnienia, a ogół i tak wkrótce czeka Druga Religijność (nad czym Nicek już ostro pracuje), z ęfątylizmem, masochizmem, biernością i irracjonalizmem. Jak zawsze.

    A potem ci brutalni blondyni (albo i nie) będą to bierne stado, mówiąc łagodnie, jebać. Jak zawsze.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  4. @ julek

    Słuchaj - nie twierdzę, że z tego trza od razu robić jakąś religię, czy utopię! Sam jestem jak najdalszy od wszelkich "libertariańskich" utopii, i w ogóle wszelkich.

    Ale jednak taki przykład, który daje ew. lemingom do myślenia i pokazuje, że nie wszystko jest takie, jak wygląda, wydaje mi się b. cenny. Nie?

    Babcia super, a słoń to już w ogóle, bo coś śmiesznego mi się od razu przypomina z głębi PRL'u.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  5. No i jeszcza jedno... gdyby nie Korwin, to o wiele trudniej byłobu mi zrozumieć tygrysie pisanie. Tak to już jest, że większość poglądów staje się bardziej wyrazista w kontraście z innymi. Człowiek się szybciej uczy. Tak, że można powiedzieć, że jest on całkiem "pożyteczny" dla tygrysów.

    Koloryt korwinowskich poglądów jest imponujący. Zawsze lubiłem przysłuchować się jego debatom z tą całą resztą bencwałów. Choć nikt nigdy nie zadał mu jeszcze pytania, kiedy on się wreszcie "weźmie za mordę" i zrobi królem. :DDD

    A ja bardzo chciałbym znać jego odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ julek

    Wiesz, nawet i Korwin, przy licznych i poważnych wadach (szczególnie, jeśli to naprawdę agent, a b. się stara, bym tak sądził) ma też parę zalet.

    Na przykład to, że jest naprawdę inteligentny. (Urban też jest, ale już od dawna nie lubi tego pokazywać.)

    No i czytanie go - o ile człek nie da się omamić - wyrabia inteligencję. Coś jak czytanie, pochlebiam sobie, mnie. (Albo powiedzmy Hrabiego, któren pisze w podobnym w sumie post-postmodernistycznym stylu, choć już właściwie nie pisze i gdzieś uciekł ze świata żywych, i też samą tą formą rozwija ludziom korę.)

    "Forma jest treścią", jak rzekł,albo niemal rzekł, bo nie całkiem tak, MacLuhan. I coś w tym jest.

    Sam mojego post-postmodernizmu w sumie b. nie lubię (o wiele wolę go czytać u Hrabiego, choć moje własne dawno zapomniane kawałki nierzadko mi się podobają), ale jednak to jest forma, która i sprawia chyba trudności chłopcom z ABW, i odsiewa kompletnych idiotów, i masuje korę w b., jak sobie pochlebiam, zdrowy sposób.

    Korwin robi formalnie to samo, a czasem nawet napisze coś z sensem. Co jest o tyle niebezpieczne, że to tylko słodzik, w którym on umieszcza paskudną truciznę. Przynajmniej ja to tak widzę, mogę się mylić (ale nie zwykłem).

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  7. Spoko. Jak wygram kumulację w eurolotto, to poszukam wydawcy, żeby Ci te Twoje kawałki wydał tłustym drukiem i oprawił w leminżą skórę.

    Jak już pisałem, nie imponuje mi jego inteligencja, bo to przecież nic nadzwyczajnego. Zresztą nie nazwałbym tego nawet inteligencją, ale wręcz wyczynowo uprawianą logiką.

    Miło patrzyć, jak karleją przy nim te wszystkie skrzeczące dziadki z sejmowej ławki. Ale w sumie i to mi nie bardzo imponuje. Fakt: nie dość że odpali returna, zanim tamten skończy serwować pytanie, to jeszcze w sam rożek kortu. Cecha rzadka, ale nie taka znowu wyjątkowa.

    Mam jednak w pamięci jego wspólny wywiad z Zawiszą w jakiejś telewizji. I jego gwiazda już tak nie jaśniała. A raczej wydawał się takim troszkę wyrwanym z kontekstu.

    Swoją drogą, to mógłbyś może popracować nad jakimś drukiem na temat korwinizmu.

    Słuchaj, a może z nim i korwinistami to jest tak jak z Darwinem i darwinistami...

    OdpowiedzUsuń
  8. @ julek

    Zgoda z tą inteligencją - mi też akurat ona aż tak bardzo nie imponuje. Pochlebiam sobie, że jestem nieco rozbestwiony na tym froncie. (Ale są inne cechy, które dziko podziwiam i wiele ich w sobie nie dostrzegam.)

    Co do skóry leminga - to jest to!

    Nawet parę dni temu gadałem z ew. podwykonawczynią... Powydłubywać bonmoty, które w większości siedzą w jakichś wpisach, itd. Skoro Toyah wydaje właśnie swój Teatrzyk Moralnego Niepokoju, to i ja może mógłbym.

    Nawet mam napady, dość ostre, takich żądz, żeby w ogóle rzucić pisanie bloga... Ew. odetchnąć parę lat, albo parę stuleci, a potem ew. napisać tę jedną książkę, co ją pono każdy w sobie nosi i powinien... Albo i parę, niczym jakiś nowy Harry Potter, dla sławy i melonów! ;-)

    Myślałem faktycznie wydać swoje, te co lepsze, ale to by było w sumie masę roboty, bo przecież trza by zrobić porządną korektę, a jak bym się zaczął nad tym zastanawiać i przyglądać, to przecież napisałbym cholerstwa w sumie całkiem od nowa.

    Ja tak postmodernistycznie piszę nie dlatego, że aż tak mi się to podoba, tylko głównie dlatego, że mi to wzgl. łatwo przychodzi. Najpierw coś mi tam się plącze po głowie, w ostatnich latach kilka niezłych (jak sądzę) tekstów dziennie, a potem coś piszę od ręki, bez wielkiej pracy ętelektualnej, wrzucając dygresje i używając sobie językowymi dowcipy...

    Gdybym miał pisać na serio... Jezu! Kilka takich tekstów napisałem, ale to było lata temu. W sumie, kiedy czytam po latach, raczej mi się to moje pisanie podoba... Więc może nie byłoby aż tak źle?

    Dobra - robimy zapisy! KTO KUPI KSIĄŻKĘ PANA TYGRYSA? Ręka w górę? Z autografem? Tak, pierwszych 50... Niech będzie i sto, z dedykacją dla żony i/lub kochanki!

    KOMU, KOMU, BO IDĘ DO DOMU?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Iwona Jarecka

    O, jest jeden! Hurra!

    Dzięki i pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  10. Iwona! Co Ty? Chcesz bulić za coś co masz za darmo? No weź przestań! Jakby mu wypaliło, to za następnym ruchem wprowadziłby nam opłaty od wizyt na "blogasku"!

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Iwona Jarecka & Amalryk

    Jak pragnę pokoju światowego i braterstwa między narodami - nie będę już pisał na blogasie!

    Poodpowiadam na komęta, a wszelką ew. wenę zachowam sobie na ew. książkę. I co?

    Nie chciałbym sobie wmawiać, że ktoś z tego powodu wpadnie w rozpacz, ale ja naprawdę wolałbym być autorem książki (te dwie głupotki, co je mam na sumieniu, się nie liczą), niż blogerem, bo to niepoważne zajęcie i w ogóle.

    I co teraz? Mówię serio. Nie oczekuję wybuchów rozpaczy, ale ktoś (Iwona?) mógłby mi na przykład rzec, czy TERAZ nadal ma ochotę na książkę. I czy już zaczyna wrzucać groszaki do stosownej świnki.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  12. Ot, wredny szantażysta! (A tam, gdzieś, jakiś merkurialnych korzeni żeś się w drzewie genealogicznym nie doszukał? Tak sobie pytam, z czystej ciekawości.Nie żeby zaraz; coś tam i gdzieś tam!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A żebyś wiedział, że zgadłeś. Parę lat po tej dydkusyi przeczytałem ci ja w Wiki (ale dość mi to pasuje), że prawdziwi Lanckorońscy - ci od żony de Vere'a i tych spraw - nie przetrzymali średniowiecza i ci moi pochodzą od frankisty Icka z Lanckorony! Zresztą b. przyzwoita polska rodzina od stuleci. Jednak ten handlowy gen faktycznie o dziwo jest'. Moja kora przecie nie po słowianach. (Ale krwiożercza natura MacLeodów i Stjerneldów przeważa.)

      Pzdrwm

      Usuń
  13. @ Amalryk

    Oficjalnie nie i raczej nic o czymś takim nie wiem. Ale cholera ich tam wie, dość słabo znam rodzinę oćca, choć by się śmiertelnie chyba obraził, bo był endek (kiedy mu akurat co innego do głowy nie przyszło, bo to się lubiło zmieniać).

    Ale wiesz - mam Ormian, a Ormianin to pono ma się tak do Merkuriana, jak Merkurian do goja. (Michnik, spokojnie, to nie o tobie! Tyś wyjątkiem.)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  14. @ julek

    Dziecku z kurwą może być o tyle trudno, że tam jest "r", a to zdradliwa bestia.

    Spójrz na Tuska i wszystkich absolutnie rodzimych hrabiów (także ci, co ja ich mam w rodzinie to mają).

    Albo wszystkich Francuzów z Paryżewa, i nie tylko.

    Proponuję dla dziecka "dziwkę". Albo powiedzmy "ladacznicę".

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  15. Tygrys, w necie przeczytałem, że tłumaczenie angielskie Atkinsona, które serwujesz (podobno) w pdfie, jest również abridged. Knopfa już jednak nie. Pozwolisz, że w ramach małej propagandy, wkleję tu adres: http://able2know.org/topic/150911-1
    Czy możesz potwierdzić?

    Przyznaję, że ja z zasady nie cierpię czytać rzeczy niekompletnych i nie chodzi tu o Spenglera.

    Kiedyś wydano w Polsce dzienniki Pessoa, i powycinali mu parę dni, a chyba nawet tygodni. Apropos zapytam się czy znasz tego poetę pod pseudo Alberto Caeiro? To też tak apropos dyskusji o kopernikańskich rewolucjach w filozofii.
    Podaję link do pdf. http://www.shearsman.com/archive/samples/2007/FPcaeiroSPL.pdf

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  16. @ julek

    Ja tu mam gdzieś linek do skastrowanej wersji? Możliwe, ale na pewno nie tylko, bo sam sobie wczoraj ściągnąłem wersję pełną po angielsku, i właśnie ją podczytuję. (Bo mi gdzieś drugi tom wsiąkł z rok temu, tragedia.)

    Powiedz im tam, jeśli możesz, że ta skastrowana się po prostu nie umywa, choć jest znacznie łatwiejsza w czytaniu. Ja też się skrótami brzydzę, tym bardziej tak ohydnymi - leberalnymi.

    Niedawno przeczytałem, po pół wieku, skróconego Gibbona, ale jak oni go skrócili, to jest obłęd, bo parę dni temu kupiłem se na allegro trzeci tom, z trzech, pełnego wydania, i tego jest 800 stron. A tamtego było góra 400 kieszonkowego. To pełne to malutki druk i nie tak mały format.

    Swoją drogą akurat o Bizancjum, co się wesoło składa.

    Poety nie kojarzę. Ściągnąłem sobie i rzucę okiem.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  17. To ja się Ciebie pytam, bo ze Spenglera to ja znam jedynie tytuł...
    Sorry za moją ignorancję. Lektury obowiązkowe to jest, o ladacznico, moja pięta achillesowa od dokładnie zerówki. Ale za to same piątki z WF-u. Coś za coś.

    OdpowiedzUsuń
  18. @ julek c.d.

    Sam też się tam wpisałem, bo już nie mogłem znieść bredni tych kastrowanych lemingów.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  19. @ julek

    No to jesteśmy bracia, ale nieczytaniem lektur trudno mi zaimponować, bo ja nie przeczytałem chyba nic komuszego, ani żadnej prawdziwej nudy, przez całe liceum. A zdarzało mi się opowiadać o takim czymś (pamiętam "Pamiątkę z Celulozy") polonistce, partyjnej ale niegłupiej, przez niemal całą lekcję, bo domyśliła się, że nie czytałem.

    W sumie z 2/3 licealnych lektur zignorowałem, w tym Ojca Goriot i Kuzynkę Bietkę, bo mnie obrażało, że mi każą czytać Balzaka, którego akurat wtedy sam namiętnie czytałem, a uznałem, że skoro szkolna lektura, to jakieś dno.

    Ja jednak, po krótkim wybadaniu jakiegoś kolegi w czasie przerwy, nie dałem się złapać na nieprzeczytaniu.

    "Włóż to do fajki i zapal!", jak mówią... Cholera, gdzie? W "Tristram Shandy" Sterne'a, chyba... Ale to nie lektura.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  20. 1/3 !??? To mi nawet zaimponowałeś. Ja przeczytałem Kamienie na Szaniec, Dywizjon 303 i Pana Tadeusza. A tą ostatnią to jedynie dla matki, bo mi powiedziała, że każdy Polak powinien to przeczytać. Słownie: trzy. A maturę napisałem (na tzw. wolny temat), a piszę to poważnie, o czytaniu lektur. No i napisałem dlaczego ich nie czytałem. Jak się moja pani od wierszy wkur..., o ladacznico, a oblać mnie nie mogli bo piątki z matmy miałem (no i WF-u)...
    Ale uczciwie piszę, że nadrabiam. Męczę teraz "Przedwiośnie". No i tego Spenglera, jako lekturę nadobowiązkową, też zamierzam pomęczyć, tylko muszę sobie zakupić ładny egzemplarz z kolorową okładką motywacyjną. Z ekranu to ja nie lubię czytać. Ani starych śmierdzących książek z wypadającymi kartkami.
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tadeusza oczywiście czytałem i to nie nuda, tamte dwie też, ale sponte mea, to chyba nie była lektura.

      Pzdrwm

      Usuń
  21. No i zerknij na tego Alberto Caeiro, bo tak mnie się wydaje, że zanim Platon z Sokratesem czy Pitagoresem zaczęli filozofować, to sobie tak usiedli na jakiej oślej łączce, chrupali kozi serek, popijali winko i bajerowali dziwuchy. (...kto tam jeszcze nie był pedałem). No a potem jak już zaczęli tworzyć, to to już mógł być początek końca.

    OdpowiedzUsuń