piątek, sierpnia 12, 2016

O dalekosiężnych skutkach

kolorowa pop-kultura
Gdyby ktoś się skusił powabnym tytułem, to uczciwie mówię na samym wstępie - to nie jest o dalekosiężnych skutkach czegoś tam, np. niestosowania się do zasad Tygrysizmu Stosowanego, tylko o dalekosiężnych skutkach sięgnięcia pod stos różnych, od lat się gromadzących, rzeczy. Ostrzegałem!

* * *

Sięgnąłem więc ci ja wczoraj pod wielką górę różnych rzeczy, z przewagą dziwnych, żeby coś odszukać, i ku memu ogromnemu zaskoczeniu, odkryłem ci ja tam stosik książek, o których nie miałem pojęcia. Co więcej, te książki były bardzo interesujące. Jakiś rok temu, albo nieco więcej, faktycznie kupiłem ci ja na allegro dość sporo książek, znalazłem dla nich miejsce, jak się okazuje nie za bardzo na widoku, a potem o nich gruntownie zapomniałem.

Jedną z nich jest znana (zabawnie powiedziane, ale naprawdę natykałem się o wzmianki o niej wiele razy) pozycja pod tytułem The Man Who Mistook His Wife for a Hat ("Człowiek, który pomylił swą żonę z kapeluszem"). Jest to nawet chyba wydane po polsku, ale ta moja jest po angielsku. (Polski tytuł może się minimalnie w takim razie oczywiście różnić od mojego tłumaczenia.)

Autor nazywa się Oliver Sacks i jest neurologiem, a tytułowy "man" to facet z potężną awarią prawej półkuli mózgu, skutkiem czego ma naprawdę przedziwne objawy. Niegdyś wybitny śpiewak (choć nie nasz typ, bo Schumann i inne takie), obecnie ceniony nauczyciel w szkole muzycznej - a nie jest w stanie rozpoznać niemal żadnej twarzy, ani w oryginale, ani na zdjęciu, choć rozpoznaje je na karykaturach...

Świetnie radzi sobie z racjonalnym myśleniem, z geometrycznymi figurami, ale rękawiczkę dokładnie opisuje, nie mając pojęcia co to jest i do czego służy. No i rzeczywiście łapie swoją nieszczęsną małżonkę za głowę i próbuje ją podnieść, kiedy już się pożegnał i chce założyć kapelusz. Żona zamiast kapelusza, serio! Plus masa innych przedziwnych zachowań.

Tak że sto pociech z tym gościem, a ja przecież dopiero zacząłem o tym czytać. Wydaje się, że to będzie kolejna wybitnie tygrysiczna pozycja w kanonie naszych tygrysicznych lektur, w uzupełnieniu do "Błędu Kartezjusza" pana Damasio, o którym śmy już sobie kiedyś... Na razie jednak chciałem Szan. Państwu przedstawić drobny fragment tej książki w moim własnym przekładzie. Powinien dać nieco strawy do rozważań. Oto więc...
Kiedy rozmawialiśmy, moją uwagę zwróciły obrazy na ścianie. 
'Tak', powiedziała Pani P. [żona], 'był równie utalentowanym malarzem, jak śpiewakiem. Szkoła corocznie wystawiała jego obrazy.' 
Podszedłem do nich ostrożnie - były w chronologicznej kolejności. Wszystkie jego wcześniejsze prace okazały się naturalistyczne i realistyczne, o żywym nastroju i atmosferze, ale szczegółowe i konkretne. Potem, lata później, stały się mniej żywe, mniej konkretne, mniej realistyczne i naturalistyczne, ale o wiele bardziej abstrakcyjne, nawet geometryczne i kubistyczne. Na koniec, w ostatnich obrazach, płótno stało się nonsensowne, albo nonsensowne dla mnie - jedynie chaotyczne linie i plamy farby. 
Skomentowałem to, mówiąc Pani P. 
'Ach, wy lekarze jesteście takimi filistrami!, wykrzyknęła. 'Nie potrafi pan dostrzec artystycznego rozwoju? Jak zrezygnował z realizmu swych wcześniejszych lat i doszedł do abstrakcyjnej, nieprzedstawiającej sztuki? 
'Nie, to nie to.' Powiedziałem do siebie (ale powstrzymałem się przed powiedzeniem temu nieszczęśliwej Pani P.) Naprawdę przeszedł od realizmu do braku wszelkiego przedstawienia, a potem do abstrakcji, ale to nie artysta się rozwijał, tylko patologia, postępowała - postępowała w kierunku głębokiej wizualnej agnozji, w której wszelka zdolność przedstawiania i obrazowania, wszelkie poczucie konkretu, wszelkie poczucie rzeczywistości, zostały zniszczone. Ta ściana pełna obrazów była tragicznym eksponatem z dziedziny patologii, należącym nie do sztuki, tylko do neurologii.
Tyle cytatu, teraz jeszcze kilka komentarzy.

* Kawałek dalej Autor książki częściowo mimo wszystko zgadza się z Panią P., w tym sensie, że jej mąż mógł jednak z czasem stawać się coraz bardziej wrażliwy na sztukę abstrakcyjną czy, wcześniej, kubistyczną. Co jednak wcale nie zmienia radykalnie tygrysicznych wniosków, które mi się tutaj nasuwają, i które, mam niepłonną, zaczną się nasuwać moim P.T. Ew. Czytelnikom.

* Wcale nie twierdzę, że sztuka (?) realistyczna jest zawsze i z definicji super! Uważam nawet, że pacykowanie realistycznych obrazków w dzisiejszych czasach, na siłę, raczej gwarantuje szmirę, a co najmniej pospolitość, nie artyzm. Cóż, spenglerysta, ze swoim pesymizmem (wrodzonym i jeszcze dodatkowo pracowicie rozwijanym), potrafi uznać, że stworzenie jakiejkolwiek wartościowej sztuki (mówimy o tych "ambitnych", nie o reklamach czy muzyce do tańca), staje się już niemal niemożliwe, a jednocześnie jakoś z tym żyć (pocieszając się ew. Machaultem i Billem Monroe).

* Obrazek, który tu u góry umieściłem - po to, żeby nie było całkiem goło z samym tekstem, NIE ma być przykładem upadku współczesnej sztuki! On mi się raczej nawet dość podoba, choć nic specjalnego. Ale też nie chciałbym tu pakować jakiejś jednoznacznej obrzydliwości, jak powiedzmy twarz tego czy tej. Tylko że ten nasz kolorowy człowieczek to pop-kultura, a nie żadna "wielka sztuka", o której sobie teraz próbujemy rozmawiać.

Nawet z samego założenia nie jest to "wielka sztuka" - i to właśnie jest tu cenne. Przebija z tej konstatacji pesymistyczna gorycz, ale c'est la vie. (Wspomniany tu wcześniej Schumann, gdyby ktoś pytał, założenia JEST jak najbardziej "wielką sztuką". Niestety taki np. Picasso też.)

* Gdyby komuś brakowało tematyki do zainspirowanych przez Pana Sacksa rozważań, to polecam także kwestię popularności wszechwładnej dziś EKONOMII i przyczyn, dla której jest to tak niesamowicie chętnie przyswajane przez chłopięta spod trzepaka, które poza tym niewiele zauważają, choćby nawet waliło ich po nosach w mroźny grudniowy poranek.

Mówię tu o ekonomii rozumianej jako kilka "oczywistych", prostych i niezmiennych "prawd", mówiących jak należy manipulować kilkoma abstrakcyjnymi zmiennym, "aby było dobrze". Czyli o ekonomii LIBERALNEJ, którą się nam stręczy i która nawet dla zdrowych ludzi stała się już dziś w sumie rzeczywistością samą i prawdą absolutną.

Dla mnie to wprost uderzająco podobne do zachowań Pana P. Zresztą można z tym wyjść i poza obszar wąsko pojętej ekonomii, bo cały ten współczesny LIBERALNY świat zachodni opiera się przecie na takim samym GEOMETRYCZNYM modelu myślowym, zainspirowanym kiedyś przez Newtona, a dziś na chama do tego modelu upodabnianym - przynajmniej w tej swojej części, która ma być strawą intelektualną (?) dla PROLI.

triarius

5 komentarzy:

  1. Jeśli dobrze uchwyciłem to galeria obrazów, od realistycznego naturalizmu do chaotycznej kubistycznej abstrakcji, w naszym jakże przenikliwym ujęciu symbolizuje zjazd po równi pochyłej naszej nieszczęsnej łacińskiej zachodniej cywilizacji. Któryż to karkołomny zjazd wszelkiej demo liberalnej maści lewactwo nazywa postępem, a dla ludzi trzeźwych z konserwatywnym sznytem jest degrengoladom, rozkładem i patologią. Czy szanowny Tygrys się przychyli to tej nieśmiałej i niezbyt oryginalnej tezy? Pozdrowm.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli dobrze uchwyciłem to galeria obrazów, od realistycznego naturalizmu do chaotycznej kubistycznej abstrakcji, w naszym jakże przenikliwym ujęciu symbolizuje zjazd po równi pochyłej naszej nieszczęsnej łacińskiej zachodniej cywilizacji. Któryż to karkołomny zjazd wszelkiej demo liberalnej maści lewactwo nazywa postępem, a dla ludzi trzeźwych z konserwatywnym sznytem jest degrengoladom, rozkładem i patologią. Czy szanowny Tygrys się przychyli to tej nieśmiałej i niezbyt oryginalnej tezy? Pozdrowm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Symptomem raczej, niż symbolem (symbol to by było o wiele mniej), ale poza tym dokładnie o to chodzi. Jeśli dla autora tej książki ta ewolucja w jego pacjencie była objawem patologii, a nie "artystycznego rozwoju", no to co najmniej w jakimś stopniu, jeśli nie całkowicie nawet, jest też chyba przejawem patologii ewolucji samej sztuki, która z kolei jakoś tam odzwierciedla daną K/C i ich rozwój. Zgoda?

      Swoją drogą ta książka jest naprawdę super, dalej też, a ten autor jest zarówno mądry, jak i słodki, i naprawdę w najlepszym sensie prawicowy. W odróżnieniu, w tej ostatniej kwestii, od Damasia, któren wprawdzie "Błędem Kartezjusza" napędza żarna Tygrysizmu Stosowanego, to jednak, jak mi mówią, ogólnie jest lewakiem i faktycznie inna jego książka mnie nie zdołała ruszyć.

      Ten zaś gość jest naprawdę super i pisze fascynujące rzeczy, w dodatku tygrysiczne do orgazmu!

      Pzdrwm

      Usuń
  3. Sacks był nadzwyczaj ciekawym człowiekiem. Homoseksualista, który większość życia spędził w dobrowolnym celibacie, a dopiero w wieku 77 związał się Billym Hayesem (tak, z tym Hayesem, którego Turcy złapali na przemycie haszyszu i potem potwornie torturowali w pierdelku, co zainspirowało film Stone'a). Londyńczyk praktykujący w USA, który korzystał głównie z dorobku sowieckiej psychiatrii Łurii. Silnie związany z matką, która przynosiła mu do zabawy "organy po operacjach, usunięte płody... Kiedy miał 12 lat, matka zabrała go na sekcję zwłok". Ale żaden słabeusz - wręcz przeciwnie! za młodu wręcz paker i postrach szos na motorze. Sacks świetnie rozumiał swoich pacjentów, bo sam cierpiał na masę ciekawych chorób o trudnych do wymówienia nazwach np: od małego miał prozopagnozję, dlatego wszystkich gości przychodzących na przyjęcia urodzinowe do Sacksa asystentka musiała prosić o noszenie identyfikatorów z imieniem. Kilka razy zdarzyło się, iż sam Sacks wpadał lustrem i zaczął je przepraszać, gdyż brał swoje odbicie za jakiegoś kolegę.
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Well, well, well... Nie miałem pojęcia, że aż tak był ciekawy. Dzięki za to bezcenne info! Niejaką prozopoagnozję to ja też mam - znajomych wprawdzie rozpoznaję bez problemu, siebie też, ale ogólnie bardzo marnie pamiętam ludzi. Ciekawe czy na starość też się z kimś zwiążę, choć wiele czasu już mi nie zostało. (Lekkiego Tourrette'a też u siebie rozpoznałem - nie tyle w tikach, co spontaniczności i szybkości mentalnej.)

      Mamusię to miał facet nieziemską, warto by było ustalić ile przyczyniła się do jego fascynujących cech, n'est-ce pas? Ile ona, a ile jakaś hardware'owa neurologia.

      Tak nawiasem, to słowo prozoagnozja dla mnie osobiste nie jest specjalne trudne. Kiedyś przerabiałem teksty, gdzie było o "prosopos tou polemou strategou". Wprawdzie porządnie nauczyć się greckiego alfabetu do dziś nie zdołałem - moja zaleczona dysleksja swoje jednak robi - ale słuchowa pamięć u mienia jest' że hej! Coś za coś.

      No ale co mogą powiedzieć Japończycy, których pismo jest dla mnie w sumie całkiem niedostępne, choć mnie to martwi. I nie mówię o kanji, ino o hiraganie. Ech, ten fascynujący ludzki tentego...

      Pzdrwm

      Usuń