Nie ma w realnym świecie możliwości, by władza tak słaba, że można by ją obalić samym śmiechem (lub inną, podobnie "nieinwazyjną" metodą zresztą), nie została już wcześniej obalona w bardziej konwencjonalny sposób, przez kogoś z wewnątrz lub z zewnątrz. (Istnieje też realna możliwość, że od początku była tylko atrapą władzy, bo prawdziwa znajduje się całkiem gdzie indziej.)
To było (mam niepłonną) mięso, a teraz jeszcze coś sprzed lat, co przed chwilą na swoim blogasku znalazłem i mnie rozbawiło do łez. W ramach (Z)jadania (W)łasnego (O)gona. Otóż w samym tekście stwierdziłem tam coś w tym duchu, że bez "Monteverda (oczywiście w najbardziej uogólnionym sensie!) ta nasza Zachodnia K/C nie ma wiele sensu". Zostało to skomentowane (wtedy jeszcze bywały to komenta) w poniższy sposób (najpierw jest cytat ze mnie, potem odpowiedź, wytłuszczenie moje, bo ta krytyka mojego podejścia mnie zachwyca):
To o co my właściwie mielibyśmy walczyć z tym całym ISIS i resztą? O tańce z gwiazdami, aborcję z eutanazją i żęderem?
Masz rację, ale widzisz chyba tylko to co robi najwięcej hałasu lub lata na golasa. To może zniekształcać Twój obraz.
Historia się powtarza: "Uwolnij Barabasza" krzyczało kilku, ale głośno i hałaśliwie i poszło...