Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Władimir Putin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Władimir Putin. Pokaż wszystkie posty

piątek, lipca 22, 2011

Dyskretny zapach kłapoucha

W książce, którą kilka razy ostatnio tu wspominałem - tej szwedzkiej o narkomanach bezpieczeństwa i syndromie narodowej paniki - znalazłem wczoraj taki o to fragment (podaję we własnym tłumaczeniu):
Choć niemal co tydzień człowiek czyta o samolotach, które spadły, ilość samolotów w ruchu lotniczym jest tak wielka, że statystyczne prawdopodobieństwo tego, że ktoś stanie się ofiarą wypadku lotniczego, jeśli lata codziennie, wynosi mniej więcej 1 przypadek na 20 tysięcy lat. Istnieje znacznie większe ryzyko, że się zginie od kopnięcia osła.
"O ile", chciałoby się natychmiast wykrzyknąć, "ktoś akurat nie jest polskim Prezydentem odwiedzającym Rosję Putina!" Fakt, coś w tym jest, jednak z czysto naukowego punktu widzenia powinno się do tej sprawy podejść od drugiej strony.

I zapytać: Jakie jest prawdopodobieństwo, że polski Prezydent (z całą masą innych ludzi, ale to chyba każdy tu wie), wyjątkowo nielubiany zarówno przez Putina, jego aktualnych europejskich wspólników, jak i sprawujących w III RP rządy prominentów - zginie od kopnięcia osła?

Sorry! Od samolotowego wypadku oczywiście, nie osła! W każdym razie zginie, i to akurat wtedy, kiedy będzie, co mu się przesadnie często nie zdarzało, z krótką wizytą w kraju owego Putina? (Swoją drogą ci "prominenci" to tutaj w takim sensie, jak to lud rozumiał w początkach "wiosny Solidarności": "Uważaj na dobytek, bo tu się różni prominenci ostatnio kręcą.")

Niewielkie, jak sądzę. I tym mniejsze być powinno z tego powodu, że to w końcu nie były jakieś byle jakie osoby, nie był, a w każdym razie nie powinien być, jakiś byle samolot, a lot także, można przypuścić, był jakoś specjalnie strzeżony i specjalnie o niego dbano. A jednak stało się! A przynajmniej tak nam mówią. Powtórzmy: gdyby latał codziennie, taki śmiertelny wypadek statystycznie miał mu się "prawo" przydarzyć raz na 20 tysięcy lat.

No bo też bardzo wątpię, by to w ogóle był wypadek. Więcej powiem - użycie tutaj słowa "katastrofa" jest już ogromnym sukcesem Putina, jego kumpli i jego... Jak ich tam można nazwać, wewnątrz Polski! Nawet samo słowo "katastrofa" - które w końcu dopuszcza możliwość, że to było wynikiem zaniedbań, albo i sprowokowane celowo - nawet to jest sukcesem tych, którzy to zrobili. Tak przynajmniej ja to widzę.

Jestem bowiem do głębi przekonany, że FYM i jego współpracownicy mają rację - żadnej katastrofy nie było, a ci ludzie zostali zwabieni w pułapkę i zamordowani już na ziemi. Zaś wszystko to na lotnisku - fotografowane, opisywane, filmowane do upojenia, ale kupy się nijak nie trzymające i wewnętrznie sprzeczne, to była jedynie, by użyć ruskiego słowa, "maskirowka".

Nie przestudiowałem każdego słowa napisanego w tej sprawie przez FYM'a i innych, ale z tego co widziałem, trzyma się to przysłowiowej kupy bez porównania lepiej, niż to, co się nam sprzedaje. To zaś co się nam sprzedaje, kupy się absolutnie nie trzyma!

Nie tylko sama "maskirowka", ale po prostu wszystko. Z "informacją", której nam się udziela, z "dochodzeniem do prawdy" przez takie czy inne, mniej czy bardziej oficjalnie sowieckie, służby... Po prostu nic tam się nie zgadza, natomiast teoria "maskirowki" ma ręce i nogi.

W ogóle zadziwiające jest, że na podstawie tak zafałszowanych danych i tak marnego dostępu do jakichkolwiek danych nie pochodzących od samych ruskich (tamtejszych i tych tutaj) - aż tyle dało się metodą dedukcji odkryć. To naprawdę historyczne wydarzenie, że kilku blogerów w takich warunkach zdołało aż tak blisko dogrzebać się do prawdy!

No dobra, teraz słuchamy zastrzeżeń ze strony ludzi, którzy mają inne zdanie. Prywatnie, albo i służbowo. Kto pierwszy? Że nawet sam Macierewicz mówi o "katastrofie", a teorii maskirowki nie traktuje poważnie? Niezłe pytanie i jest tu niejaki problem.

Dla mnie jednak sprawy się mają tak, że ruscy cudnie nas tutaj urządzili - mamy w tym naszym dochodzeniu do przyczyn iście diabelską alternatywę: albo "kompletne oszołomstwo i teorie spiskowe całkiem już nie z tego świata", albo też teorie, wciąż spiskowe i oszołomskie, ale jednak znacznie mniej...

Tyle, że (jeśli FYM ma rację, a jestem przekonany, że ma) po prostu fałszywe, a więc zawsze stosunkowo bardzo łatwe do rozbicia - tym bardziej przez kogoś, kto w końcu ma totalny monopol na informacje, dostęp do tych wszystkich miejsc, i co tam jeszcze.

Kiedy tylko ktoś wierzący w "spowodowanie katastrofy lotniczej", Macierewicz, czy ktoś inny, dojdzie do miejsca, w którym z przekonaniem powie "to był zamach!", ruscy zawsze mogą wrzucić jakąś nową informację, popartą na przykład materialnymi dowodami, która całą tę wypracowaną teorię katastrofy obali. I tak apiat'! Tak nas cwanie ruscy urządzili! Ale w końcu do zawodowcy w tych sprawach, żadni idioci, a chłopaczki Tuska bardzo im to jeszcze - całkiem z własnego popędu, czy też nie całkiem - ułatwili.

Kolejny zarzut, proszę! Że ruscy przecież nie są tacy głupi, żeby robić jakieś maskirowki, bo to się przecież wyda, dużo prościej już spowodować katastrofę samolotu, a najlepiej nic w ogóle, czyli że to był góra zamach na samolot, a w istocie to to był wypadek, dobrze jeśli nie wina samego Prezydenta?

Jest to moim zdaniem bzdura, choć niestety z tych, które nienajgorzej udają sensowne myślenie. Po pierwsze ruscy wcale się specjalnie nie boją, że ktoś ich podejrzewa - albo nawet, że jakiś polski oszołom jest pewien, iż oni tych wszystkich ludzi zamordowali. Im to całkiem pasuje.

Co najwyżej chodzi tylko o to, żeby nie było tak miażdżących dowodów, żeby niektórym realnym światowym siłom politycznym (przecież nie chodzi o tych paru polskich oszołómów!) trudno było nadal traktować Rosję Putina jako coś innego, niż kraj par excellence bandycki.

Że my się będziemy domyślać - i wielu ludzi, z tych, których to w ogóle jakoś interesuje - to im nie przeszkadza, a raczej wprost przeciwnie. Tysiące razy przywoływano tutaj sprawę zamordowania Litwinienki polonem - zamiast ew. w jakiś dyskretniejszy sposób - ale ten precedens, razem z wieloma innymi (zamordowanie Politkowskiej na przykład) przesądza wartość tego zarzutu do naszych wniosków.

W ogóle to z tym, że "ruskim się przecież zamach nie opłacał, bo by się zbyt łatwo wydało", to jest tak, że, jak w wielu innych kontekstach, mamy tu jakąś krzywą rozkładu normalnego. Jak przy strzelaniu, gdzie najwięcej dziur w tarczy jest, mimo wszystko, w środku, a dalej od środka ilość ich spada, aż stopniowo, kilometr od środka nie ma już nic. Taki rozkład, jako się rzekło, występuje na każdym kroku w najszerzej rozumianej przyrodzie.

No i z tym ruskim podejściem do takich spraw jest jakoś tak... Każdy ma jakiś poziom bezczelności, przypisywanej sowietom (w tym przypadku Putina) i ich przydupasom, i ten poziom bezczelności jest tym środkiem tarczy. A także szczytem tej krzywej rozkładu normalnego, która ma taki dzwonowaty kształt. I z jednej strony tego szczytu, czyli środka tej krzywej, mamy mniejszą bezczelność, z drugiej zaś większą.

Lud, czy raczej może różni mędrkowie, spodziewa się, że ruska bezczelność w takich sprawach, jak ew. mordowanie obcych prezydentów będzie leżeć gdzieś tam po środku. Mówimy teraz o osi X. Na osi Y mamy ilość ludzi, którzy tego właśnie po kacapach oczekują. Tego stopnia bezczelności przy mordowaniu tych, którzy im wadzą.

No i jak widać z naszego wykresu (który można sobie zobaczyć w każdej książce do statystyki i wielu innych), na tej osi Y mamy mniej i mniej, w miarę, jak się oddalamy od tego centrum, czyli szczytu. Czyli, z matematycznego ujęcia na zwykły polski: Zarówno mniejsza, JAK I WIĘKSZA bezczelność ruskich w mordowaniu ludzi jest mniej oczekiwana - a przez to i MNIEJ PRAWDOPODOBNA! - w oczach ludu, lemingów i najemnych mędrków! Quod erat demonstrandum.

OK, wyjaśnijmy to jeszcze przystępniej, bo nawet w końcu obrazka tu nie mamy... Jeśli coś jest naprawdę mało bezczelne, oznacza to po prostu, że ruscy naprawdę się postarali, żeby to wyglądało na WYPADEK. Tylko tyle i aż tyle! Więc, skoro to wygląda na wypadek, ludzie nie sądzą, czy może nie wierzą, że to zrobili ruscy, celowo. To się daje zrozumieć?

Kiedy są ruscy naprawdę hiper-bezczelni, to lemingi i płatni kłamcy mówią... Co mówią? No właśnie - mówią: "To nie mogą być ruscy, bo od razu każdy by zobaczył, że to oni, a oni tacy głupi to nie są! Gdyby to mieli być oni, to by to zrobili o wiele dyskretniej!" Jasne, nie są tacy głupi i świetnie wiedzą, jak biegnie tak krzywa i jak lemingi zareagują na coś, w co aby wierzyć, trzeba być totalnym moherowym oszołomem.

Tym bardziej, że, jak już sobie ustaliliśmy, ruscy nie boją się jakichś tam luźnych podejrzeń jakichś nieważnych ludzi, bo tutaj nie chodzi o jakąś mityczną "prawdę", której rasowy leninista zresztą przecież nie uznaje, tylko o to, jak się zachowają różne światowe potęgi.

Te zaś, przynajmniej w tej chwili, a zapewne i na długo w przyszłość, mają sprawę zamordowania polskiego Prezydenta w dupie, z ruskimi chcą robić mniej lub bardziej brudne interesa, do tego boją się ich... Co więc do rzeczy mają jakieś dowody jakichś oszołomów, i jakaś prawda? No bo i ile ta prawda ma dywizji?

No to tak oto wyraziłem swoje zdanie na temat "katastrofy", jej przyczyn i teorii maskirowki - czysto syntetyczne myślenie, oparte na wyczuciu i pewnej, jak sobie pochlebiam, znajomości świata. Żadnym FYM'em nigdy nie będę, choćbym się wściekł, ale być może moje potwierdzenie, że właśnie to podejście wydaje mi się słuszne i tylko o no do mnie trafia, kogoś zainteresuje, albo i może przekona.

W sumie co ja tu widzę w miarę istotnego, to raz: o tej krzywej dzwonowej - rozkładu normalnego znaczy; i dwa: o tym, jak nas ruscy cwanie złapali w kleszcze, pomiędzy zarzut kompletnego oszołomstwa z paranoją na miarę galaktyki z jednej (szeroko pojęta "teoria maskirowki"), i konieczność tworzenia może mniej nieco "paranoicznych", ale za to z definicji fałszywych, teorii (katastrofa lotnicza na samym lotnisku Siewiernyj).

Od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą dania głosu w tych sprawach, ale dopiero przeczytanie tego cytowanego na początku fragmentu - tego o prawdopodobieństwie zginięcia w wypadku lotniczym i od kopnięcia osła - dało mi ostateczny impuls.

Miałem z tym jednak nadal drobny, choć niebłahy, problem - otóż nie mogłem wymyślić fajnego tytułu. A to nie jest sprawa bez znaczenia, wierzcie! Przynajmniej dla mnie. Już się zastanawiałem, czy nie wziąć mojej (wydanej w Londynie w czasie wojny i kupionej w Uppsali w epoce okrągłego stołu) biblii ks. Wujkiem, nie otworzyć jej na przypadkowej stronie i nie dziabnąć w tę stronę palcem... Aby mnie Duch Święty, znaczy, zapłodnił i bym znalazł tytuł.

Jednak ta moja ulubiona biblia ma jedną poważną wadę - tę mianowicie, że tam są bardzo małe literki. Kiedyś to mogłem czytać, ale ostatni jakoś mi trudno. Musi starość. No więc, zrezygnowany, by się pocieszyć, otworzyłem sobie kolejną nowokupioną książkę. Książkę o feromonach, zapachach, smakach i afrodyzjakach. Zacząłem ci ja ją przeglądać, żeby czymś zająć rozbiegane myśli. No i pierwsze co widzę, to:
Lady Dorothy Neville, podczas oblężenia Paryża w roku 1871, kiedy bogaci Paryżanie jedli zwierzęta z ZOO, napisała: "Cóż, osioł dość mi smakował, choć był nieco suchy, ale już nigdy potem go nie jadłam, bo sprawił, że śmierdziałam".
(Mój własny przekład z angielskiego.) No i patrz - też osioł! Teraz mam nie tylko tytuł, ale nawet suspense na zakończenie. To naprawdę wygląda na nabrzmiałe tajemną treścią! Tylko jaką? Czy to jakieś prorocze słowa? Wróżba na przyszłość? Nakaz?

Po kolei... Na początku mieliśmy osła... Kopie ludzi na śmierć... Teraz też mamy osła... Jedzą go i potem śmierdzą. A może (co za myśl!) nie tylko od jedzenia osłów się śmierdzi, tylko, na przykład, od wszelkich z nimi kontaktów? Hej, czy ktokolwiek coś z tego rozumie?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

czwartek, lutego 17, 2011

Siły na zamiary, czyli globalna biężączka (łał!)

Historia nam się oczywiście wcale nie sfukujamowała - co zresztą Pan Tygrys od początku przewidział - a Spengler, jak niemal zawsze (a kiedy nie?), znowu miał rację. W tym sensie miał rację, że istotnie w "ogarniętym powszechnym pokojem imperium", w jakiejś, starej czy nowej, "pax Romana", wojny nadal sobie są, tylko że jako "wojny domowe", "konflikty klasowe", czy, jak dzisiaj "terroryzm".

Jest tu jednak nieco, a nawet sporo, rzeczy, których Spengler nie przewidział - bo i nie mógł - i te wojny toczą się dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek chyba, w ten sposób, że zanim zacznie wybuchać, zanim pojawią się grzyby, zanim się będzie walić i palić, a o ludziach (i nieszczęsnych lemingach) to już nawet przykro wspominać... Masę rzeczy będzie się działo podskórnie, i ludziom normalnym - w sensie, że nie ustawionym wysoko-wysoko w jakichś potężnych tajnych służbach - naprawdę trudno będzie coś z tego zrozumieć.

Historia nie tylko się nie sfukujamowała, ale nawet ostatnio, jak się zdaje, wyraźnie przyspieszyła. No bo to najpierw (?) zbrodnia smoleńska, potem cieknące wiki, a teraz połowa już świata arabskiego przeżywa słuszne (a jakże!) protesty społeczne, z których w dodatku spora część (łał!) kończy się sukcesem!

O zbrodni smoleńskiej i cieknącej wiki nie chcę się w tej chwili szerzej wypowiadać, choć oczywiście to i owo człek by miał do powiedzenia, tyle że nie można na raz o wszystkim... Tym bardziej, że liberalizm, Drugia Irlandia i kryzys.

(A w dodatku moja afrykańska bajka o zającach powinna dostać jeszcze ze dwa odcinki, które mi się już pięknie napisały w głowie... Ale pewnie tam też pozostanie. Nie mówiąc już o genialnych bonmotach, które mi się też właśnie w głowie piszą - wot, przekleństwo realnego liberalizmu! Ten w(s)tręt to był ukłon w stronę tego człeka, co kiedyś stwierdził na jakimś forum, że, cytuję z pamięci, "nawet RAZ nie jest taki wielki i choćby taki pan Triarius byłby lepszy, gdyby tylko tyle nie pisał o sobie".)

Skoncentrujmy'ż się teraz na tym ostatnim wydarzeniu... Nie tym, co ten miły człek napisał o mnie i Ziemkiewiczu, tylko na "wiośnie ludów" w Maghrebie i gdzie tam jeszcze (nie dotarła liberalna demokracja). Że to jest spontaniczne i autentyczne, to sorry, ale ja nie uwierzę, dopóki nie zobaczę czegoś podobnego - najlepiej też zakończonego sukcesem, pragnącego demokracji, godnego życia und rozpasanej konsumpcji na kredyt, zrywu społeczeństwa - w jakiejś Rosji, czy innym Izraelu.

Na razie nie widziałem, na razie się chyba nadal nie zanosi, więc - sorry - ale z podniecaniem się "głosem ludu pragnącego swobód" i "liberalną demokracją, której urok przedziera się nawet przez mroki dyktatury, cenzury i korupcji", to ja sobie jeszcze poczekam.

Powie ktoś "a przecież Solidarność!" Na to ja powiem "wskocz idioto na drzewo, a potem idź całować Bolka w dupę". Sentymentalna panna "S" to było właśnie takie coś, dzięki czemu - co z każdym niemal dniem coraz lepiej widać, jesteśmy w tym szambie, w którym jesteśmy, a komuna i ubecja zagwarantowały sobie spokojne i syte życie na następnych pięćdziesiąt lat. Podczas gdy bez panny "S", mogłoby to być tylko 45, albo nawet 40, hu nołz?

Poza tym zaś, sentymentalna panna "S" (patent oczywiście nie mój, ino Kelusa) to jest właśnie takie coś, co podejrzewam w tej arabskiej "wiośnie ludów", i o czym chciałem, kiedy dojdę już do konkretów. "Cui", chciało by się spytać, "prodest"? Nie tylko by się chciało, ale by i po prostu należało. Wiec pytajmy! (Wie ktoś, baj dy łej, co to znaczy? Cywilizacja łacińska cywilizacją łacińską, ale współczesna szkoła współczesną szkołą, a min. Hall... To już się nawet nie da cenzuralnymi słowy wypowiedzieć. W każdym razie znaczy: "komu to służy".)

Przychodzą mi  do głowy trzy teorie, różniące się od siebie znacznie różnymi, że tak to określę, "wartościami". Izrael chyba tym razem nie (jako pierwszy? to jakaś obsesja?), bo chyba na tym dobrze, tak czy tak, nie wyjdzie. Wszelkie karkołomne teorie, że jednak wyjdzie (dobrze) wydają mi się właśnie karkołomne, zbyt złożone, a rezultaty zaś zbyt mało pewne, by ktoś tego typu gambit chciał zagrać. No bo niby po co?

Jeśli nie Izrael, to zapewnie i nie OFICJALNA Ameryka. Obama może sobie być pacynką różnych sił, mocarstw i tak dalej, ale Izraelowi tak czy tak nie podskoczy, będąc prezydentem US. Jeśli będzie nieco mniej gorliwy w służeniu mu, i tak na gładkiej powierzchni Globalnego Szczęścia und Pokoju (z ciemną wnęką kuchenną) od razu pojawiają się zmarszczki.

A więc ruscy? Oczywiście to ich styl, ale - ze wstydem przynaję - nie bardzo w tej chwili widzę, co by z tego mieli mieć. Odwracanie uwagi od czegoś? Czyjej niby? Amerykańskiej nie, bo starczy sam Obama z Clintonową... Europejskiej? Bez żartów, ale mam o Putinie, mimo wszystko (jak ex judoka o judoce?) nieco lepsze zdanie, by go podejrzewać o aż takie przecenianie politycznej roli, jaj, zębów, rozumu, i wszystkiego co ma jakiekolwiek znaczenie, w dzisiejszej Europie!

A raczej "Europie", bo przecież mówilibyśmy o tzw. Unii Europejskiej - pokracznym tworze o totalitaranych ambicjach i niemałych (mówiąc łagodnie) w tej dziedzinie możliwościach... Ale przecież WE WSPÓŁPRACY właśnie z Putinem i jego trzódką, a nie żeby oni mieli tej "Europie" powód stwarzać dodatkowe problemy aż tak pokrętną, trudną w realizacji, a do tego niepewną w skutkach metodą!

Nie wiem, naprawdę... I, jako człek bez intelektualnych kompleksów, mógłbym na tym poprzestać, bo wielu rzeczy nie wiem, nawet w kwestiach, które mnie tak pasjonują, jak ta. I na których się, moim skromnym własnym zdaniem, rozumiem jak mało kto. Jednak przyszła mi parę godzin temu do głowy pewna teoria... Niesamowicie karkołomna, przecząca poniekąd temu, co sam przed chwią tu powiedziałem... A jednak, kiedy się zacznie od starożytnego cui prodest, najsensowniejsza, a nawet, dla mnie w tej chwili, jedyna mająca jakiś sens.

Prodest, to by mianowicie właśnie Europejskiej Unii! No bo patrzcie... W końcu jest kryzys i, nie oszukujmy się, to nie jest jego koniec. Co najwyżej jakaś "korekta", moment wytchnienia. Koniec, to może być raczej "kapitalizmu" - jeśli oczywiście przyjąć, że to słowo w ogóle ma jakieś konkretne znaczenie. W sumie entuzjazm ludu do Unii także chyba słabnie...

To wprawdzie w ogromnej większości lemingi, zależne od łask Unii, tchórzliwe i wygodne, ale jednak, uwzględniając co Unię tak naprawdę spaja, to trudno powiedzieć, czy ten, unikalny w historii (oby!) twór koniecznie przetrwa choćby tego typu trudności.

No i tak... Albo w tych krajach północnej Afryki zwyciężą islamiści - a wtedy Europa będzie miała stale na widoku wspólnego (jeśli naczalstwo tak postanowi) wroga... Który będzie nielegalnie przypływał, chował się po kościołach, podkładał bomby, budował meczety, palił samochody, domagał się tego i owego... Będzie o czym gadać, będzie się, w razie takiej konieczności, wokół czego z kochaną Władzą integrować.

Albo też islamiści tam, w tym Maghrebie, jakimś cudem, do władzy nie dojdą... I nadal będzie przypływanie, domaganie się, palenie, podkładanie... Tematy do światłych i ksenofobicznych dyskusji... Sprawy, wokół których można się będzie. A do tego - ach, jakiś piękny temat do skierowanej do ludu dydaktyki!

"Patrz ludu, czego ci tam, co im demokracji und liberalizmu, których przecie w Unii pełno, brak, dokonali! Życie poświęcali, żeby mieć to, czym ty się, ludu, cieszysz na codzień i nawet nie musisz palcem kiwnąć! My tu przecie, ludu, do ciebie nie strzelamy, o naszej korupcji nic przecież nie wiesz, bo my tego tak głupio nie robimy... I ty masz, ludu, euro, tę cudowną walutę, za którą taki, co jej nie ma, pokrajałby ojca matkę tępym nożem i oddał ukochaną babcię do burdelu w Buenos Aires!"

I tak dalej, i tak dalej, a zaprzyjaźnione media (i ta druga stacja) oczywiście rozwiną, upiększą i szczędzić nie będą najlepszego czasu antenowego, najsolidniejszych autorytetów i najgłupszych celebrytek.

No a jeśli nie doceniamy lemingów i TO SIĘ W KOŃCU PRZENIESIE? Na Europę znaczy - światłą, szczęśliwą, wolną und demokratyczną? A czy, że spytam, z punktu widzenia tego totalitarnego ojrokurestwa (jak zawsze w takim przypadku, przepraszam panie kurwy!), nie jest O WIELE lepiej, żeby się przeniosło TERAZ, niż za, powiedzmy, parę lat, kiedy syf będzie już naprawdę niebotyczny, lud wkurwiony do ostateczości, nieco już głodny, a procesy rozkładowe w Unii, być może, o wiele dalej posunięte?

Tym bardziej, że może już u żłobu nie być Baraka, a nawet i Putin (tfu, tfu, odpukać!) może się, biedactwo, poślizgnąć w wannie, powiesić na kablu od odkurzacza, albo jakaś zatruta polonem pirania może go użreć... Kto to w końcu może przewidzieć? Przecież wypadki i katastrofy się zdarzają. Mimo niewątpliwego postępu Ludzkości i niemal już osiągniętego Raju Na Ziemi. Przyjdzie tam jakiś oszołom, tu jakiś... Nie bójmy się tego słowa! Mięczak... I co? Czy nie lepiej, skoro ma coś wybuchnąć, żeby wybuchło teraz? Na niewielką skalę? Bez przygotowania? Kiedy tam mamy tego, a tutaj tego?

Mówię z góry - takie coś wydaje mi się o wiele zbyty skomplikowaną, o wiele zbyt ryzykowną, zbyt inteligentą wreszcie, grą, jak na przywództwo Ojrounii. Czy nawet jej, mało chyba wciąż zintegrowane, tajne służby. To jest po prostu spekulacja oparta na zasadzie, żeby w tego typu trudnych do zrozumienia przypadkach, docisnąć co samej dechy rozważania oparte o cui prodest.

Nie troszcząc się na razie o to, czy ten ktoś, komu prodest, w ogóle byłby to w stanie zrealizować, czy miałby dość rozumu, jaj, czy czegokolwiek, żeby w ogóle na to wpaść. Stosując niejako mickiewiczowską zasadę "Mierz siły na zamiary, nie zamiar według sił!" (Tyle, że tym razem to nie o nasze siły i nie o nasze zamiary chodzi.)

No i mnie tutaj, w tego typu OGRANICZONYM dochodzeniu do prawdy, wychodzi, że, być może, prodest to właśnie najbardziej naszej kochanej Unii. Z czego, powtarzam, nie wynika, by kochana nasza Unia to zrobiła. Jakoś jej nie widzę w roli tej klasy politycznego gracza na globalną skalę. Spójżcie sobie na tę smętną mordkę tej smętnej Ashton! Oczywiście - to nie Ashton naprawdę rządzi. Ale, jak oni, te hipotetyczne tajne ojrosłużby, zdołały ją od czegoś takiego odseparować? Wytłumaczyć jej, by nie wścibiała nosa? By tego nie ruszała, tamtego nie wąchała? No i nie chlapnęła czegoś bez sensu, co może zaszkodzić?

Jakoś tego nie mogę sobie wyobrazić. No chyba że nasza ojrosytuacja jest już o wiele bardziej ponura, niż się spodziewamy...

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, lipca 17, 2010

Jeszcze trochę (drogi Watsonie) o wrogim przejęciu Donalda T. i jego skutkach

Ile Tusk wiedział przed akcją?

Nie, stanowczo sądzę, że (szeroko pojęty) Putin Tuskowi (wąsko pojętemu w każdym razie, a zapewne i szeroko pojętemu) nie powiedział z góry, że chodzi o zamordowanie tego paskudnego Kaczora, a nie tylko o kolejne ośmieszenie go i obrzydzenie mu życia. Dlaczego tak sądzę?
  • niby po co miano by mówić, skoro pewne było było, że (szeroko pojęty) Tusk i tak zrobi co trzeba? no bo niby jak miałby odmówić Putinowi wspólnego przeczołgania tego paskudnego Kaczora, skoro to dla niego i awans polityczny do ligi dużych chłopców (tak mu się w każdym razie wtedy wydawało) i realizacja marzeń?
  • zawszeć to zwiększone ryzyko ujawnienia planów przed - albo też ujawnienia przebiegu samej akcji już po niej... nie przeceniałbym tego ryzyka, uwzględniając z jaką to polską elitą mamy tu do czynienia, ale ryzyko zawsze istnieje i rasowy kagiebista zawsze będzie się je starał zminimalizować;
  • Tusk (pojmowany wąsko czy szeroko, nieważne) mógłby nawet wtedy robić trudności, czy sabotować akcję, a to z tego powodu, że wiedziałby, iż zdaje się na łaskę i niełaskę Putina (pojmowanego wąsko lub szeroko), który po pierwsze będzie mógł go teraz szantażować, a po drugie może kiedyś uznać, że należy pousuwać niewygodnych świadków;
  • z drugiej strony, Putin (o dowolnej szerokości pojmowania) absolutnie nic nie traci, wciągając nie do końca świadomego Tuska w ową grę - tak czy tak Tusk popełniłby zbrodnię zdrady własnego państwa, zbrodnię ze skutkiem śmiertelnymi, itd., jego wina nie jest jakoś istotnie mniejsza, niż gdyby osobiście zdetonował bombę pod fotelem Prezydenta RP;
  • nie bez znaczenia był zapewne też fakt, że zaskoczenie Tuska (pojmowanego przede wszystkim wąsko, ale nie wyłącznie), kiedy nagle uświadomił sobie w dniu "katastrofy", że dał się ograć jak podwórzowy patałach, i że jego marzenie o wspólnym z dużymi chłopcami robieniu wielkiej polityki zakończyło się totalnym zbłaźnieniem i teraz już się do końca życia spod ruskiej nahajki i kagiebowskiego szantażu nie wywinie, musiało dać fajny, z punktu widzenia Putina (dowolnie pojmowanego) psychologiczny efekt, i spowodowało, że Tusk w tych kluczowych pierwszych momentach po "katastrofie" był uległy i przewidywalny, jak należy.

Tajemnica spowiedzi (i jej miejsce w świeckiej obrzędowości)

Nie mogłem sobie odmówić tego pokrętnego i jakże efektownego tytułu, ale chodzi mi o to, że jest w całej tej sprawie - w całej tej misternej układance, której wszystkie niemal elementy zdają się jakoś wskakiwać na swoje miejsce - jedna rzecz, jeden element, którego sobie nie potrafię do końca wytłumaczyć.

Jest nim ta orgia przepraszania, zadośćuczyniania, rachunków sumienia, spowiadania się z dawnych i całkiem niedawnych grzechów (i to publicznie), bicia się w piersi (wyjątkowo często, jak na to towarzystwo, własne) i pokutnych zdrowasiek, jaka przetoczyła się przez media zaraz po "katastrofie". Mam co do tej sprawy kilka całkiem różnych hipotez, z których żadna mnie do końca nie przekonuje... Zresztą, jako człek, który z mediami (poza blogami oszołomów) kontakt ma naprawdę niewielki, nie mam też odpowiednio solidnych informacji, by próbować tę sprawę wyjaśnić. Może ktoś mi pomoże.

Jakie tu widzę możliwości? Oto jakie je widzę:
  • zwykłe działanie tzw. wolnego rynku, czyli, normalnie w sumie pojęty, interes własny... chodzi mi o to, że postępowanie zgodnie z ogólnie przyjętą (choć moim zdaniem przereklamowaną) zasadą, że de mortuis nil nisi bene - czyli puszczanie przez wszystkie te tefałeny marszy pogrzebowych Frycka i ograniczanie się do w miarę suchych informacji - byłoby dla konsumentów tych mediów właśnie zbyt suche, a dlatego mało atrakcyjne, więc źle by się to odbiło na dochodach... jednocześnie (jak to być może oceniano) dalsze plucie na "Kaczora" nie wchodziło, przez jakiś czas, w grę... cóż więc pozostało? to, co wszyscy widzieliśmy - świecka spowiedź publiczna, pokuta za grzechy i obietnice, że już nigdy...
O ile powyższa hipoteza nie zakłada i nie wymaga jakiegoś odgórnego sterowania, to wszelkie inne co najmniej je sugerują, jeśli nie więcej.
  • chęć zapanowania nad nastrojami ludu metodą "wskoczyć na pierwszego ze stada oszalałych, cwałujących na oślep koni, i stopniowo go wyhamować, czym pośrednio wyhamujemy pozostałe"... metoda ta sprawdza się w westernach, w realu, z własnego doświadczenia, uważam ją za trudną do praktycznej realizacji... ale sama zasada jest niewątpliwie słuszna i to działa - zarówno w stosunku do koni, jak i do ludzi... (problemem jest oczywiście wskoczenie na cwałującego w tłumie innych konia i utrzymanie się na nim, a nie wyhamowanie konia, który poniósł, np. kierując go na dostatecznie dalekie zarośla, albo pod stromą górę, bo sam to nawet parę razy robiłem... a że konie to zwierzęta stadne, więc i razem biegają, i razem biegać przestają, to znany fakt)... przechodząc z koni na lud i rodzime media, mogłoby chodzić o to, by się z uczuciami ludu zbytnio nie rozminąć, ale potem nimi stopniowo kierować i doprowadzić do ich wyciszenia i ew. zmiany w pożądanym kierunku;
  • mogłoby to wynikać z jakichś przepychanek w establiszmęcie i związanych z nim mediach... ktoś mógłby być z ludem bliżej, niż druga strona, ktoś mógłby chcieć lud mieć po swojej stronie... sprawa znana od tysiącleci i dobrze przećwiczona, zarówno w PRL (prim), jak i już potem... ktoś mógłby zadać sobie nieco trudu i prześledzić, jak to tam było z tymi świeckimi spowiedziami w poszczególnych mediach, przede wszystkim zaś jak to się miało do ośrodków władzy (realnych), którym te media sprzyjają i którym podlegają... chodzi o WSI/Rosję, Światłą Europę (Bruksela/Berlin), Izrael (z przyległą Ameryką) i tego typu sprawy;
  • mogłoby to też, przynajmniej teoretycznie, być robione na bezpośredni i wyraźny rozkaz z Moskwy... po co? a czy ja wiem? czy ja szachista?... no, powiedzmy że po to, by stworzyć szum informacyjny i wszystko jeszcze bardziej zagmatwać.
Zwróćmy uwagę, że, o ile moje teorie są słuszne, to Rosjanie raczej nie mają interesu, by całą tę sprawę po prostu gładko i elegancko zakończyć, wyciszyć całkowicie itd. Oni przecież dzięki temu mają władzę nad Tuskiem (szeroko i coraz szerzej pojętym) i to im się bardzo opłaca. A Tusk musi przecież wiedzieć, czyją jest pacynką... Czyją pacynką tak nagle i nieodwracalnie, dzięki własnej głupocie i zadufaniu, się stał...

I ten miecz Damoklesa musi nad nim wisieć bez przerwy. Że Tusk w końcu się załamie? Fakt, ale w tym już głowa (szeroko pojętego) Putina, by ten moment ocenić i uprzedzić. Co na pewno nie wpływa dodatnio na samopoczucie Tuska, ale kogo to w końcu obchodzi?


I co z tego wszystkiego teraz wynika?

Wbrew buńczucznemu tytułowi nie sądzę, bym tu miał wymienić wszystko, co wynika, albo choćby istotną część. Wspomnę tylko o tym, co mi się w tej chwili nasuwa.

Otóż Tusk (pojęty szeroko i z każdym dniem szerzej) skompromitował się w tej całej sprawie TOTALNIE. Zapracował sobie na tytuł Mistrza Politycznej Szmacianki i Największego Okołopolitycznego Błazna (co najmniej) Pierwszej Połowy XXI w. Nie tylko został - i to wyłącznie dzięki własnemu zadufaniu i głupocie - gładko, za to wrogo, przejęty spod unijnego wymienia pod ruską nahajkę, ale też skompromitował się doszczętnie w oczach każdego, kto wie co się stało i ma jakiekolwiek pojęcie o politycznych standardach - choćby tych niewysokich, dzisiejszych.

Tak więc... Oczywiście jeśli mam w tych swoich dedukcjach rację - w przeciwnym przypadku: Sorry chłopie, jasne że jesteś cool i w ogóle fantastyczny, bez urazy! Jednak jeśli MAM rację, to Tuskiem gardzić muszą teraz nie tylko (dowolnie szeroko pojęty) Putin, ale także jego dotychczasowa patronka Merkela, i w ogóle wszyscy w miarę poważni politycy. Tusk (jeśli mam w tych dedukcjach rację) jest już skończony w międzynarodowej polityce. To gorzej niż zbrodniarz - to naiwny idiota, który się zakiwał na śmierć, na własne życzenie, a skutkiem jest... Sami wiecie.

Oczywiście istnieją w III RP b. znaczące siły, którym na rękę jest WSZELKIE osłabianie, ośmieszanie i demontowanie Polski... Tych ludzi można teraz bez większego trudu rozpoznać po zadowolonych minach... Zresztą, o czym wspominałem w poprzednim tekście, mieliśmy przecież ten, niezbyt długi, ale i tak interesujący, festiwal miłości do (szeroko pojętego) Putina. Który interpretuję jako przegląd swojej agentury przez szeroko pojętego, plus ew. pewna ilość nowych gorliwych kandydatów, oferujących na wyścigi swoje usługi...

Sponte sua niejako, w nadziei, że zostaną dostrzeżeni. (Albo może czasem nawet i w nadziei, że ktoś ich uzna za agentów wpływu Kremla, i dzięki temu staną się arystokracją. To by był motyw jak z filmu o gościu udającym, że ma miliony, kiedy mieszka w tekturowym pudle w parku.)

Zadowolonych gęb jest dzisiaj sporo, ale jednak przejście spod unijnego wymienia, hojnego dla swoich i patrzącego przez palce na wszelką korupcję ("która przecież nie jest korupcją", nigdy!) swoich, pod ruską nahajkę, pod ruską, kagiebowską dyscyplinę... Pod ten miecz Damoklesa, który wisi nad Tuskiem, ale także przecież i nad tymi, którzy razem z nim są w tym szambie umaczani... Którzy są z nim kojarzeni... I to się będzie rozszerzać z dnia na dzień... To nie może być miłe dla establiszmętu... To nie może być dla nich łatwe... Tutaj trzeba coś jednak szybko wykombinować, nie ma chwili do stracenia, nikt rozsądny nie będzie przecież dobrowolnie tonął z tym Titanikiem!

Tak wiec - jeśli oczywiście w tym co mówię, jest jakiś sens - w establiszmęcie dzieją się teraz naprawdę ciekawe rzeczy, choćby nie było ich wprost widać na powierzchni... Są tam napięcia, są tam narastające niechęci, jest tam uczucie, że poziom topieli podnosi się, a wszyscy na raz przecież nie zdołają się na tę niewielką szalupkę załapać. Tak da się zinterpretować całkiem sporo dziwnych zachowań tej grupy - zachowań, które inaczej byłoby zinterpretować jeszcze trudniej.

Paradoksalnie, może być tak, że to my wiemy, jaka jest u nich sytuacja, natomiast oni nie potrafią precyzyjnie ocenić sytuacji po naszej stronie. Gdyby tak było, mielibyśmy całkiem znaczące, choć dopiero częściowe, taktyczne zwycięstwo, bo wiele zwycięstw zaczyna się od tego, że wróg przestaje rozumieć naszą taktykę. Niektórzy, i to wcale nie jacyś amatorzy w tych sprawach, wręcz twierdzą, że: "KAŻDA taktyka, której przeciwnik nie rozumie prowadzi do zwycięstwa".

Nie byłbym aż takim optymistą, ale, jeśli choć trochę prawdy w tym jest, to drążmy, analizujmy, wymieniajmy myśli... Z jednej strony... Z drugiej zaś róbmy swoje tak, żeby oni na odmianę mieli problemy ze zrozumieniem nas!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lipca 15, 2010

Jak ja to wszystko widzę (drogi Watsonie)

Najbardziej prawdopodobna w moich oczach hipoteza na temat genezy smoleńskiej "katastrofy" jest taka, że Tusk zgodził się na Putina propozycję, by wspólnie, przy okazji rocznicy Katynia, naprawdę ostro przeczołgali "tego obrzydliwego Kaczora" (czy jak to tam akurat brzmiało), a Putin i jego dzielni mołojcy "Kaczora", wraz z paru innymi, po prostu brutalnie zamordowali. Czyniąc tym także Tuskowi brzydkiego psikusa i dodatkowo uzyskując na niego przepięknego HAKA, którym będą go mogli odtąd dowolnie sterować.

Możliwe są oczywiście inne hipotezy: od naiwno-agenturalnych - że to był po prostu wypadek, albo i "lepiej", czyli że sam "Kaczor" spowodował katastrofę z wrodzonej głupoty, albo z wrednego charakteru, po znacznie sensowniejsze, jak ta, że główną rolę w spowodowaniu tej "katastrofy" miała rodzima razwiedka, a Tusk od początku wiedział, że "Kaczor" z towarzystwem (i Karpiniukiem) ma zostać zamordowany... I tym podobne.

Oczywiście nie sposób wyrokować z jakąkolwiek pewnością, jednak w tej chwili ta pierwsza z wymienionych tu hipotez wydaje mi się o wiele bardziej od innych prawdopodobna. Na przykład z tego powodu, że Putin i jego kamanda nie mieli wielkiej potrzeby zdradzać Tuskowi, czy podlegającym im razwiedczikom III RP, swoich planów - skoro Tusk i jego ludzie i tak byli gotowi podać im swych wrogów na tacy...

Jak i z tego, że gdyby Tusk nagle został przez dużych chłopców zaproszony do udziału w prawdziwej zbrodni, to przecież nie wyglądałby tak jak teraz - przerażony, przeżuty i wyraźnie podtrzymywany psychotropami, tylko chodziłby z miną mówiącą "Oto ja - nowy Cesare Borgia!", i nie wiadomo, czy by po prostu się z takim napisem na koszulce światu dumnie nie pokazywał.

Jasne, to tylko argument z czyjejś, domyślnej w dodatku, psychologii, ale w końcu, jak twierdził Bainville "Historia to psychologia", a charakter Tuska chyba nie przedstawia już dla nas, after all these years, większych tajemnic.

Tusk nie chodzi z dumną miną kogoś, kogo duzi chłopcy zaprosili do wspólnej zabawy i kto naprawdę zanurzył dłonie w autentycznej polityce, nie zaś tylko w słupkowym pijarze... Przeciwnie! I trudno mu się dziwić - jeśli oczywiście ta nasza tu hipoteza jest słuszna... Ruscy mają go teraz by the short and curlies, z pewnością zadbali bowiem o to, by były na niego odpowiednie haki... W dodatku Tusk to nie jest facet taki, że wytrzyma tego typu ogromną presję psychiczną dowolnie długo. On to chyba wie, a przede wszystkim wie to Putin i jego wesoła gromadka... I zapewne wyciągną z tego faktu odpowiednie wnioski.

Totalitaryzm (a Putin to przecież totalitaryzm par excellence) radzi sobie bez większego trudu z ludźmi, także z milionowymi ludzkimi masami, za pomocą kija i marchewki - problem zaczyna się dlań wtedy, kiedy ktoś (a nie daj Boże więcej ludzi na raz!) przestaje na kija i marchewkę reagować. Powody bywają różne, ale załamanie nerwowe to właśnie jeden z najklasyczniejszych.

Co więcej wynika z mojej hipotezy? Hipotezy, że ją tutaj ponownie streszczę, żebyśmy wiedzieli o czym mowa: Tusk poszedł na układ z Rosjanami, mający a celu upokorzenie i ośmieszenie Prezydenta Polski (plus sporej części liderów opozycji), a Rosjanie ich gładko zamordowali, ośmieszając tym samym Tuska, a co gorsza mogąc go teraz dowolnie szantażować i czyniąc z niego swą posłuszną marionetkę. Taka jest ta hipoteza. No i co dalej by z niej wynikało?

W mojej opinii wynikałoby całkiem sporo, a co więcej parę naprawdę dziwnych i trudnowytłumaczalnych spraw zdaje się dzięki niej znajdować sensowne wyjaśnienie. Zacznijmy od tych spraw sprzed "katastrofy". Nie jest wykluczone, że jednak niektóre, zapewne będące naprawdę blisko swych rosyjskich mocodawców, razwiedcziki mogły coś wcześniej wiedzieć... Choćby dlatego, by Tuska głębiej umaczać i by jeszcze skuteczniej dało się go potem (szeroko pojętemu) Putinowi szantażować i zmuszać do posłuchu.

Konkretnie o czym mówię? Mówię o tych dziwnych i często komentowanych wypowiedziach, szczególnie Komorowskiego i Palikota na temat przyszłości Prezydenta, tego, że może jednak gdzieś poleci... No a przede wszystkim o bezbłędnym proroctwie Palikota, że nie Tusk i nie Lech Kaczyński będą rywalizować w wyborach, i że powinien w nich kandydować Komorowski, jako kandydat Platformy. Cała ta kwestia z moją hipotezą wiąże się dość luźno i nie jest najważniejsza, ale mówię to tutaj, bo chronologicznie to jest początek, a pewne wyjaśnienie jednak się dzięki temu nasuwa.

Sama sprawa tajemniczej rezygnacji Tuska z wymarzonego żyrandola i zastąpienie go (per groteskową procedurę "prawyborów") Komorowskim też może ma tutaj swoje wytłumaczenie. Nic konkretnego, ale że inaczej nie ma żadnego, więc może warto się zastanowić, czy np. Putin nie powiedział Tuskowi czegoś w stylu "my wam tawariszcz przeczołgamy tego paskudnego Kaczora, ale wy dopuśćcie pażałujsta naszego człowieka do tych tam informacji o naszej, jakby nie było, agenturze w waszym... jak to określić... sami wiecie, tawariszcz".

Ta ostatnia mini-hipoteza jest dość w sumie akrobatyczna i nie przywiązywałbym do niej wielkiej wagi, ale w końcu - macie lepszą? A jak niby Tusk miałby Putinowi odmówić? A po co Putin miałby to zrobić? A choćby po to, by mieć na Tuska jeszcze większego haka.

Dobra, gdybym miał tylko tyle do powiedzenia, to bym z pewnością tego tekstu nie pisał. Mam jednak coś lepszego. Dzięki mojej (tej głównej) hipotezie wyjaśniają się bowiem inne dziwne kwestie, i tutaj te wyjaśnienia, w mojej opinii, mają już całkiem inną wagę.

Ale na początek zadajmy sobie pytanie: co się istotnie zmieniło, co się zmienić musiało, jeśli Tusk, próbując grać z Putinem w swą zwykłą szmaciankę, dał się tak okrutnie wykiwać, i teraz jest przez Putina trzymany by the short and curlies? No przecież Tusk został w wyniku tego FORSOWNIE PRZEWERBOWANY z... jak to określić...? Niech będzie: z człowieka Brukseli/Berlina, na człowieka Moskwy. Co on tam jeszcze dla tych dotychczasowych mocodawców może zrobić, zależeć teraz będzie niemal wyłącznie od woli Moskwy.

Dopóki oba te ośrodki władzy mają w stosunku do III RP wspólne interesy, da się jeszcze jakoś (choć zapewne z trudem i chowaniem głowy w piasek) zachować pogodę ducha i złudzenie lojalności wobec dotychczasowych mocodawców... Jednak w tych sprawach nie ma nic pewnego, nic stałego. Nie tylko wszystko może się z dnia dzień zmienić, ale po prostu Putin - chcąc być pewien swego nowego nabytku i by nabytek dobrze wiedział, kto teraz jest jego panem - będzie raz po raz wymuszał akty posłuszeństwa, będące jednocześnie aktami nieposłuszeństwa wobec poprzedniego pana, czyli Brukseli/Berlina. To po prostu elementarna wiedza o działaniach służb i podobnych instytucji.

Swoją drogą, a to nie jest tutaj bez znaczenia - Unia, czyli wspomniana Bruksela, a częściowo i Berlin - przeżywa coraz większy kryzys, słabnie w oczach... Więc zabranie im "człowieka" odbyło by się akurat w niezłym, dla odbierającego, momencie. (Tego kryzysu Unii w krajowych mediach nie jest zapewne aż tak wiele, ale, kiedy się np. rzuci okiem na francuskie dzienniki telewizyjne, jak ja wczoraj, to różne rzeczy dają się w tym świetle ciekawie interpretować. O czym może kiedyś.)

Tak że mamy Tuska nagle, znienacka, "wrogo przejętego" (mówiąc językiem giełdowym) przez Rosjan, a z nim bardzo istotną część wierchuszki III RP. Przynajmniej tej "demokratycznej", złożonej z "polityków" wierchuszki III RP, bowiem np. WSI przewerbowywać się przecież nie musiały.

W każdym razie, jeśli wierchuszka Platformy, a z nią rząd i duża część politycznego establiszmętu, nagle się z orientacji prozachodniej przewerbowała na prowschodnią, w dodatku w wielu przypadkach pod przymusem, musi to stanowić pewien dla tego establiszmętu problem. Nie każdy podlega tym putinowskim naciskom bezpośrednio... Wielu ma ścisłe związki z unijnym, czy niemieckim, rogiem obfitości... Dużo zresztą łatwiej czuć się "europejskim patriotą", zamiast "polskim nacjonalistą", ale "patriotą" Rosji Putina jednak nieco trudniej... A i lemingi łykną to mniej ochoczo - wot prabliema!

Tak więc z naszej hipotezy wynika, że w aparacie władzy i szeroko pojętym establiszmęcie musi teraz być ogromne napięcie, ogromna niepewność przyszłości. Coś to potwierdza, spytacie? No dobra, a jeśli tym właśnie dałoby się wytłumaczyć kilka zadziwiających zjawisk ostatnich tygodni, które bez tego nijak się wytłumaczyć nie dają? (To by była taka trochę sherlockowska dedukcja, drogi Watsonie.)

Jak chcielibyście na przykład wytłumaczyć tę nieprawdopodobną kampanię miłości do Rosji Putina zaraz po "katastrofie"? Czy ci wszyscy ludzie naprawdę mogli sądzić, że uda się Polaków - choćby i najgłupszych lemingów - natchnąć nagle miłością do Rosji, a w dodatku zalatującej coraz bardziej ZSRR Rosji Putina i ruskiej mafii? No, może Olbrychski tak sądził, ale nie mówimy o zupełnej psychopatologii, bo już nawet Wajda chyba nie. Nie, jeśli sam sobie potrafi wciąż zawiązać buty.

Interpretacja tego zjawiska powinna być całkiem inna: otóż ujawniła się (o czym wielu już pisało) praktycznie CAŁA rosyjska agentura wpływu. Ruscy, widać, kazali. A jeśli ten i ów robił tam coś sponte sua, to z pewnością po to, by się Putinowi pokazać, jako wierny sługa, by się załapać na przyszłe korzyści i zaszczyty.

Dlaczego jednak ruskim - którzy przecież tak naiwni nie są, by wierzyć w jakąś przemianę Polaków (choćby lemingów) pod wpływem sklerotycznej wazeliny Wajdów i Olbrychskich - zależało? Po pierwsze, sługa musi co pewien czas potwierdzić swą wolę i zdolność służenia. A gdzie lepsza okazja, niż taka, gdzie gość się totalnie kompromituje i wygłupia (co zresztą media i tak szybko załgają, a lemingi zapomną), tylko dlatego, że pan sobie tego życzy?

To jednak wcale nie wszystko. Jeśli mam rację z moją hipotezą, to Rosjanie w tej chwili przejmują estaliszmęt III RP i konsumują swe zwycięstwo. (Nie tyle nad Polską, czy tym co z niej zostało, bo zostało niewiele, ale raczej nad Unią.) Jednak ta pozbawiona refleksu i/lub mocno związana z Unią część establiszmętu jest b. znaczna i odczuwa, z różnych powodów, pewne opory przed daniem się forsownie zwerbować Rosjanom.

W elicie władzy muszą być ogromne napięcia i potencjalny ogromny konflikt. Jaki na to środek zaradczy? Jaki środek, który by pozwolił Putinowi czas jakiś we względnym spokoju konsumować i konsolidować zdobycze? Środkiem tym jest stworzenie poczucia jedności aparatu władzy i establiszmętu... Jak? Oczywiście (czytać Ardreya!) poprzez rozniecenie do maksymalnych rozmiarów konfliktu między tym establiszmętem a moherową Polską.

Druga strona zresztą, czyli ta wciąż z dzikim uporem brukselsko/berlińska, także ma w tym interes, nie widząc w tej chwili żadnej szansy na powstrzymanie zdobywczej kampanii Putina, nie chcąc z nim i jego ludźmi wchodzić w konflikt, a jednocześnie nie chcąc zrywać z dotychczasowymi dobroczyńcami i panami, czyli Brukselą i Berlinem. I ci także będą nawoływać do "zgody narodowej" (która oczywiście ma CAŁKIEM INNE ZNACZENIE, niż się nam wmawia i niż naiwni ludzie sądzą) i tworzyć maksymalny konflikt tej szemranej elity, jako całości, z moherowym pospólstwem, nie służącym bezpośrednio, czy choćby nie służącej z chęcią, żadnemu zagranicznemu panu.

Jeśli się to pospólstwo zbuntuje, to się stłumi, nauczy moresu i będzie spokój na co najmniej jedno pokolenie. Problem tylko, że na razie się nie buntuje, a to coś tam po cichu mamrocze i zapewne zaczyna knuć. (Choć to akurat to tylko zawodowa ubecka paranoja. Gdzie dzisiejszym Polakom do knucia! Przecież Ziemkiewicz potępia i odradza knucie.) JESZCZE JEDEN POWÓD, by zbudować barykadę - agenci, wszystko jedno Berlina/Brukseli czy Moskwy, z jednej - moherowa swołocz z PiS'em na czele z drugiej!

Tak ta sprawa mim zdaniem w najogólniejszym zarysie wygląda. Jeśli mam rację, to najważniejszy wniosek byłby taki, że W ELICIE WŁADZY TRWA W TEJ CHWILI (i zapewne rychło się nie skończy) OGROMNY KONFLIKT, GROŻĄCY WYBUCHEM. Jeśli nie uda się im zjednoczyć w ataku na nas - CZY W OBRONIE PRZED NAMI! - to czas, paradoksalnie, co najmniej w średnioterminowej perspektywie, jest po naszej stronie. Uwzględniając to, że Unia słabnie w oczach, że Rosja pod wieloma względami to kolos na glinianych nogach, na którego czyhają b. poważni naturalni wrogowie...

A więc, jeśli mam rację, wynikałoby, że powinniśmy stosować teraz przede wszystkim działania osłonowe, ale nie przechodzić do frontalnego ataku na wroga, bo to go zintegruje i wzmocni. Nie dać się zniszczyć, nie dać zniszczyć PiS i JK, robić swoje raczej bez bezpośredniego kontaktu z wrogiem (nie strzępić sobie np. bez sensu jęzorów przekonując lemingi), nie dać się sprowokować do nieprzemyślanych działań, drążyć jednak sprawę smoleńskiej "katastrofy", umiędzynarodawiać ją... Oraz, jak zawsze: NICZEGO NIE ZAPOMINAĆ I NIC NIE WYBACZAĆ! (Co by na ten temat mówił JP2 czy miejscowy proboszcz.)

Jeśli mam rację, to wróg jest o wiele słabszy, niż się to może wydawać. Choć właśnie z tego powodu może być bardzo nieprzyjemny i bardzo niebezpieczny. Wbrew znanemu cytatowi z Napoleona, obrona w wielu przypadkach jest o wiele silniejsza od ataku. (Choćby przez większą część pierwszej wojny światowej.) Nie każdy z was może być JK, i dobrze by było, by sobie każdy nie wmawiał, że jest, zarzucając świat przemądrymi analizami jego rzekomych błędów i strzelań-sobie-w-stopę. Dajmy teraz buldogom porządnie wbić kły drug w druga, zamiast je głupio integrować przeciw nam!

Co oczywiście nie oznacza, byśmy nie mieli targowicy nazywać targowicą, czy coś w tym rodzaju. Po prostu na razie spokojnie! A kiedy przyjdzie czas, to prosiłbym o nieco mniej pedalstwa, niż w '89. Na odmianę!

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, kwietnia 11, 2010

Rozmowa na szczeblu

 - Towariszcz Putin? Eto ja!

...

- Niet Plusk, niet Plusk, tawariszcz Putin! Alie podobno. Aber eigentlich ganz podobno. Ja wiżu, szto towariszczu Putinu nrawitsia szutit'. Eto ganz... znaczit' oczień prijatno! Mogu gawarit' po gemański? Eto leichter... liekczie znaczit'... u mienia i bolszie...

...

- Da towariszcz Putin, znaju. I oczień winowatyj czujuś... Nie mogu deutche sprache? Acha, kapujuś... Wam nada etych tłumaczej razstrieliwat' ad raza i wam jeich brakujut. Ponimaju towariszcz Putin i budu gawait' po ruski. Natürlich!

...

- Niet' razstrieliwat' da prosto ubijat'? Ponimaju, towariszcz Putin. Prosta ubijat', klar! Brzmit' oczień seksy! Kak my gawarim: "Tampa wie ein Tier". Kaputt und nach der!

...

- Towariszcz Putin! Znaju czto mnie nie nada kontaktowat'sia s wami na etot oczień tajnyj numier... Da wasz agient siuda papał... Pieriepał... I nie mogu jewo znale... znaczit najdti... Prawilno! Niet prawilno ino... Prawdopodobniet - da, prawdopodobniet! Prawdopodobniet pojut... Pijot?

...

- O, pijet! Danke! I dliatewo ja musieł...

...

- "Mnie nada było" - da towariszcz Putin! Ja użie znaju pa pariadkie wsie bukwy i biez aszibki powtariaju. Ale, towariszcz Putin, u mnie jest' adnaja ważnaja, oczień ważnaja... sprawa! Wieszcz' znaczit'.

...

- Da, towariszcz Putin, uże gawariu prasto i karotko! Kak sołdat! Riecz' w tom... Mogu po germanski? Niet? Izwinities', towariszcz Putin! Użie nie budu!

...

- Prosto i karotko: udałoś nam wysłat' k'wam towo chaliernowo priezidenta, prawiet ciełyj jebanyj PiS i ciełuju wierchuszku polskoj armiej... Da, s żienoj. Flugzeuge in einem fucking!

...

- Da, russkij.

...

- Eto znaczit' W ADNOM PALIOTIE! W jednom samolocie! Verstehen Genosse Putin?!

...

- Ani budut u was diesiatowo. Da, pilotow tożie. Wsie arużia. No i, towariszcz Putin, diełajties'... diełajtie riaczej... Gemäß der Vereinbarung, towariszcz Putin! Nach Ihren instynktem!

...

- Da towariszcz Putin, natürlich! Dann Frieden und Freundschaft zwischen den Völkern. Znaczit'... Patom tolka pakoj... mir znaczit... Mir i drużba mieżdu naszimi narodami.

...

- Ponimaju, towariszcz Putin! Wsio budiet sdiełano wie es sein sollte. So, towariszcz Putin. Użie nie magu siebia... Ich kann nicht warten. Prosto!

...

- Da, towariszcz Putin! Wam tożie wsiewo charosziewo i da swidania! I viel Glück! Znaczit - mnogich uspiechow wam żiełaju! Da, tawariszcz Pu...


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, października 14, 2009

Tusk zniknięty redivivus

motto:

Szukam, patrzę - nie ma Tusia!
Może uciekł? Może siusia?


I znowu nam znikł nasz premier... I znowu się zastanawiamy - "gdzie jest nasz premier, ach gdzie?"
  • Może pojechał gdzieś na kraj świata po nową twarzową czapeczkę?
  • Może potrzebował adrenaliny i huśta się teraz nad ziejącym ogniem kraterem jakiegoś czynnego wulkanu, przyczepiony za duży palec liną do helikoptera? (Drugi koniec liny trzyma oczywiście w zębach Schetyna.)
  • Może bierze udział w jakimś mało nagłaśnianym, ale prestiżowym wyścigu psich zaprzęgów? (Pierwsza nagroda prawo do polizania dłoni Angeli Merkel, druga podrapanie za uchem przez tow. Barroso.)
  • Może sobie kupił tę nową grę FIFA 2009 (widziałem za 99 zł), a teraz sobie siedzi w kącie i wirtualnie udaje Rooneya, o całym świecie zapomniawszy?
  • Może... itd. itd.
Mi się jednak wydaje, że tym razem wiem, gdzie mamy naszego premiera. Pewnie już wszyscy zapomnieli, ale jakiś czas temu wybuchły (niczym zamoknięty kapiszon, takie mamy bowiem w kraju media) dwie dość smrodliwe i dla władzy nie-całkiem-wygodne afery. Naprawdę, kto nie wierzy, niech se na blogach poszuka! Potem te afery wiatr rozwiał, śnieg przysypał, konary się na nie zwaliły... Do tego narracja i niezawodna rodzima brać dziennikarska....

Jednak moja teoria jest taka, że właśnie w tej chwili premier Tusk jest w (dawnej bibliotece a obecnie pijarowni) szkolony w efektownym i skutecznym płaczu. Coś a la posłanka Sawicka. No bo to działa! Lud się rozczula i znowu jest słodko, a płaczący staje się miłością nas wszystkich. No więc tak szkolą tego premiera, szkolą... Szkolą go od paru dni co najmniej. I szkolić będą, aż do momentu, kiedy przyjdzie wyjść na scenę... I zapłakać...

Tak na wypadek, jakby jednak tego zlodowacenia w tym roku nie było, gdyby jednak to globalne ocieplenie zadziałało, a lud sobie jakoś przypomniał o tych kapiszonach... Albo gdyby coś nowego. (Apage Satanas! Tfu, na psa urok!)

Tyle że z premierem jest jednak pewien problem i z tym płaczem wiąże się niejakie ryzyko. Taki mianowicie problem, że on od dawna nerwy i tak ma zszargane i nastrój nienajlepszy. No i jest tak, że mimo pompowania go od dawna jakimś Prozakiem naprawdę nie wiadomo, czy premier po prostu ładnie i przekonująco zapłacze... Czy też zacznie spazmować... I spazmować... I spazmować...

A potem się naprawdę rozpędzi... rozklei... rozsmarka... zacznie piszczeć... dostanie drgawek... I trzeba go będzie w końcu w kaftan bezpieczeństwa. Co może wśród ludu wywołać reakcje różne, ale niewykluczone, że jednak negatywne. Gorzej - może się jeszcze do czegoś w tym stanie sam z siebie przyznać... To by dopiero było! Dobrze chociaż, że nawet na spokojnie (czyli na odpowiedniej dawce Prozacu i nie przymuszany do płaczu) mówi niewyraźnie!

No bo kto mu jest w stanie tę dawkę Prozacu odpowiednią dobrać? Zbyt dużo, a zacznie przed tą kamerą robić "orgazm na słodko" (ukłony dla branży filmowej, która ostatnio błysnęła taką klasą, że skorzystam z okazji), zamiast płakać... Zbyt mało - i naszkicowana wyżej katastrofa się spełni!

No więc jest problem i dlatego na razie premiera pokazać spragnionemu ludowi nie można. Choć tak przecież wszyscy - z głównym zainteresowanym na czele - byśmy pragnęli, by Król Słupków znowu mógł odegrać Króla Dyplomacji, stając słupka przed Putinem... Merdając ogonkiem przed Merkelą... Ach! Jednak chcieć, to nie zawsze, ludu mój, znaczy móc. Niestety!

Jeśli ta sprawa się jakoś w najbliższym czasie nie wyklaruje, a wrogowie nie przestaną knuć i mącić, to może prościej i łatwiej będzie wprowadzić stan wojenny. Nad tym wariantem też się pracuje. Więc na razie więc spokojnie ludu - wszystko jest pod kontrolą, a o podjętych decyzjach dowiesz się niebawem.

Już możesz przygotowywać w pobliżu telewizora chusteczki - na wypadek, gdyby to jednak miał być wzruszający występ premiera przed kamerami, a nie to drugie.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.