Pokazywanie postów oznaczonych etykietą totalitaryzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą totalitaryzm. Pokaż wszystkie posty

sobota, listopada 12, 2011

Moje intuicje na temat wczorajszej prowokacji

Od kiedy tylko dowiedziałem się - przyznam, ze zdziwieniem, bo to naprawdę skrajna już bezczelność i dość gambitowe zagranie - że żydokomuna od Gazownika ściąga nam tutaj na 11 listopada potomków SS-manów (o potomkach Rosy Luxemburg nie wspominając), tak sobie to zinterpretowałem, że miłościwie nam panujące elity chcą szybko i radykalnie oddzielić wychodzących, już teraz, na ulice prawicowych oszołomów, od tych, którzy być może będą chcieli wychodzić na ulice za pół roku, za rok, i długo, długo potem (jeśli im się oczywiście tego na czas z głowy nie wybije).

Miałoby to działać w ten sposób, że siedzący przed telewizorem leming - wciąż "proeuropejski", wciąż wykształcony i z wielkich miast, wciąż jakoś tam z trudem wierzący w świetlaną przyszłość, i który całkiem niedawno zagłosował na swoich ulubieńców, więc o żadnym nagłym przebudzeniu i poznawczym dysonansie, podważającym jego elementarną zdolność kojarzenia nie marzący - TERAZ nastawi się do tych demonstrujących na ulicach oszołomów i "polskich szowinistów" negatywnie, a do zwalczających ich "sił porządku", władzy i czego tam jeszcze pozytywnie, to i za jakiś czas nagle nie będzie mu łatwo zmienić o 180 stopni swych sympatii, samemu wyjść wraz z tymi oszołomami na ulice i robić wbrew tej samej władzy, którą teraz tak głośno i z przekonaniem będzie popierał.

(Ludzie - to było tylko jedno zdanie i nie dało się nijak podzielić na mniejsze akapity! Niesamowity jestem.)

To bardzo, przyznam, sensowny pomysł, praktykowany zresztą od tysiącleci - wystarczy sobie przypomnieć Alkibiadesa i aferę z hermami. To był oczywiście nieco inny wariant, bo tam chodziło (zapewne, bo nic na sto procent wiedzieć już nie będziemy) o spójność grupy, jak powiedzmy w gangu, gdzie nowoprzyjęty musi na początek dokonać poważnego przestępstwa, żeby były haki i żeby gość był naprawdę "z nami". Jednak, w wariancie nieco "luźniejszym", reżimy totalitarne, a w każdym razie komuchy, bardzo skutecznie od zawsze potrafili umaczać masę ludzi, nie całkiem "swoich", we własne zbrodnie, kompromitacje, idiotyzmy...

I ci ludzie nie musieli być ani do końca przekonanymi komunistami, ani nawet partyjni - po prostu udało ich się postawić to "właściwej" stronie linii (frontu) oddzielającej komuszą władzę od (wciąż) większości zwykłych, raczej przyzwoitych i nawet jakoś tam patriotycznych ludzi. No a potem przejście przez tę linię frontu na drugą stronę - od światłej elity do głupków, oszołomów, nieudaczników itd. - nie było już wcale prostą decyzją.

Mamy tu zarówno skomplikowane i dość nawet wyrafinowane maczanie artystycznych, intelektualnych (przeważnie do wzięcia w DUŻY cudzysłów zresztą) elit, jak i przymuszanie całkiem zwykłych ludzi do udziału w wiecach potępiających wrogów socjalizmu, że nie wspomnę już o pochodach, czynach społecznych i głosowaniach.

Prosta sprawa w sumie i nie powód, żeby ktoś taki jak Pan Tygrys poświęcał temu cały wpis. Ale właśnie przed chwilą przyszło mi do głowy - już po fakcie, a nawet po przeczytaniu na jego temat w sieci, plus usłyszeniu tego, co mi mimo woli wpadło w ucho z reżimowej telewizji - że w tym być może jest jeszcze coś więcej. Otóż kiedy już wiem, jak ordynarna, jak grubymi nićmi szyta była ta prowokacja, czyli jak ostry gambit pozwoliła sobie ta władza, wraz ze sprzyjającą jej lewizną, rozegrać...

I ze wszystkim innym, co za tym prawdopodobnie stoi, bo rzecz była naprawdę "międzynarodowa" i raczej nie sądzę, by to była wyłącznie robota czysto warszawskiej żydokomuny i zupełnych kagiebowskich dołów z priwiślinskiego kraju... Raczej jednak "europa" także, a co najmniej nasz wielki przyjaciel z zachodu, który nam tu przysłał te bojówki... No więc przyszło mi do głowy, skoro to na taką aż skalę, i z pewnym jednak wiążącym się z tym ryzykiem, zrobiono, no to tu może chodzić o to, żeby wykopać PRZEPAŚĆ nie do przebycia pomiędzy WSZELKĄ LEWICĄ I WSZELKĄ PRAWICĄ.

Nie wiem, czy oni przeczytali niedawny tekst Pana Tygrysa o tym, że to już nie podział na lewicę i prawicę jest teraz istotny (choć oczywiście TOTALITARNE i/lub NIHILISTYCZNE LEWACTWO tym bardziej stanowi wroga dla obu!), i że jedyną naszą, naprawdę naszą - nie czekając na dintojry między nimi tam, u góry, na co nie mamy bezpośrednio żadnego wpływu - siłą są masy "ludowe", a te z definicji "należą" do lewicy, podczas gdy prawica nigdy nie miała i nie ma do nich ani serca, ani rozumu, ani żadnego na nie przełożenia. (Wandee i obrony Alcazaru to "wyjątki potwierdzające regułę"! Teraz sytuacja jest całkiem inna.)

No i oni tak sobie może wykombinowali, że jeśli teraz ostro zaczną wykopywać tę przepaść, a przy okazji wojenny topór, pomiędzy prawicą, wszelkimi patriotami swoich narodów (szczególnie dzisiaj w Europie), ludźmi niezależnie myślącymi, ojrosceptykami itd.- z jednej strony; i lewizną - z drugiej...

To ta przepaść ma szansę się rozszerzać, dzięki czemu powstanie skuteczna (z ich punktu widzenia) przepaść pomiędzy PRZYZWOITĄ I NIEGŁUPIĄ lewicą, która w obecnej dobie będzie dla nich zapewne stanowić NAJWIĘKSZE ZAGROŻENIE, i prawicą, ludźmi nastawionymi patriotycznie, sceptycznie wobec tego co się teraz na świecie dzieje, naturalnymi wrogami Nowego Światowego Porządku itd.

I że dzięki temu - albo uda się zrobić tak, że jeśli jedni wyjdą na ulice protestować z powodu głodu, chłodu i czego tam jeszcze, to drudzy na pewno nie wyjdą... Albo, lepiej, że od razu zaczną się między sobą naparzać... A władza, w roli mądrego arbitra, będzie napuszczać swoje kundle na kogo zechce, i w ogóle robić co zechce, bo już będzie miała całkiem wolną rękę.

To by było w sumie na tyle. Proponowałbym się nad tym zastanowić. I powtarzam - nie mam pojęcia, czy oni to wyczytali u Pana Tygrysa, co i tak zasługiwałoby na pewien podziw, bo znaleźli, zrozumieli i szybko zastosowali. Zresztą żartuję, że u mnie to wyczytali, choć ja ten swój tekst uważam za naprawdę bardzo ważny i wart rozpropagowania.

Oni na pewno na to wpadli sami i naprawdę wszystkie te głupie mordy, wraz z jeszcze głupszymi nieraz wypowiedziami, nie powinny nas mylić. Ani ci wszyscy durni hunwejbini, których oni używają dokładnie do tego, co czego się tacy nadają. Jak mawiał dawno temu mój ojciec, odnosząc się do kremlowskich przywódców i ich sukcesów w zwalczaniu szeroko pojętego: "To banda idiotów, ale postępuje niczym stado geniuszy!"

Warto się chyba zastanowić, bo mogę mieć tutaj rację. A jeśli by się okazało, że jest spora szansa, że ją mam, i w takim właśnie celu są podejmowane te ich ryzykowne działania, no to warto się zastanowić, co my na to. W sensie co robimy, jak odpowiemy. No i naprawdę nie lekceważyć wroga, bo jak się patrzy na mordy tych Michników i Blumsztajnów, to się faktycznie człekowi żal robi i dałby jałmużnę, ale to nie tak.

Czy ta ich gra - z nami, w sensie przeciw nam - jest już aż tak łatwa i prosta, czy też oni tam mają naprawdę niegłupich przywódców, i, w odróżnieniu od naszej, ich hierarchia autorytetu, hierarchia decyzyjna itd. działają bez zarzutu... Nieistotne, istotne jest, że, mimo tych durnych ryjów, i mimo wszystkich tych pierdołów, które niektórzy z nich raz po raz publicznie wygłaszają, ich się nie powinno lekceważyć!

Tym bardziej, że nawet cieszenie się z tego, jak "im się ta wczorajsza prowokacja nie udała" i "jacy to Polacy są silni", moim zdaniem robi im jak najbardziej na rękę, co najmniej dlatego, że to nie całkiem prawda, a na samooszukiwaniu daleko nie zajedziemy.

Jeśli ktoś się przejmuje tym, co ja piszę, to zachęcałbym do przeczytania tego mojego tekstu o prawicy i lewicy, przemyślenie go, i wyciągnięcie wniosków... Jakich? Sam nie wiem do końca, ale jak ktoś coś wymyśli, to mógłby się np. ze mną podzielić. Tak czy tak, prawica patrząca wyłącznie w przeszłość jest chyba nawet bardziej bez sensu, niż taka lewica.

Oni mają, przynajmniej potencjalnie, Masy... (Mówię oczywiście o Przyzwoitej lewicy, nie o totalitarnej lewiźnie! O naszych, da Bóg, sojusznikach.) Lewica zatem ma Masy, no to i Prawica powinna chyba coś wnosić do tego związku, a także po prostu coś sobą reprezentować. Ja głosuję na ROZUM. Nie przerost kory mózgowej, ale prawdziwy Rozum. Przynajmniej na tym etapie. ("Mądrość etapu" w wydaniu prawicowym.) Ma ktoś lepsze sugestie?

A dla wszystkich leniuszków out there oto linek do tego mojego tekstu, o którym mówiłem: http://bez-owijania.blogspot.com/2011/10/wszystko-co-chcieliscie-kiedykolwiek.html.

triarius

sobota, października 01, 2011

Myśli o etyce i hodowli (bo czy Środa musi mieć monopol na jedno, a ZSL na drugie?)

Naczelną etyczną wartością, dewizą, słowem kluczowym, i czym tam jeszcze, uczciwej i porządnej Lewicy wydaje mi się "Dobroć" - w sensie łagodność, altruizm i te rzeczy.

Naczelną etyczną wartością, dewizą, słowem kluczowym, i czym tam jeszcze, PRAWICY byłaby "Szlachetność" - połączenie siły (każdego rodzaju), osobistej wolności, odwagi, z poczuciem własnej wartości, przynależności do elity (takiej czy innej, ale właśnie tej istotnej) - z drugiej zaś strony, z poczuciem obowiązku stałego zasługiwania sobie na wysoką ocenę, choćby była to ocena jedynie we własnych oczach.

Tutaj także honor (co się akurat wiąże ściśle z tą samooceną i zasługiwaniem na nią), lojalność wobec wszystkich (ludzi i spraw), które w naszej ocenie mają prawo od nas lojalności oczekiwać. Szlachetność w tym rozumieniu to starożytne καλὸς κἀγαθός - "piękny i zacny". (Najczęściej spotykane tłumaczenie słowa γαθός - jako "dobry" czy "cnotliwy" - wydają mi się, przy ich dzisiejszych konotacjach, bardzo mylące.)

No dobra, to było o etyce - autentycznej, takiej, jak ją rozumieją moralnie zdrowi, normalni ludzie, należący do zachodniej cywilizacji. (Wcale nie twierdzę, że należący do innych cywilizacji na pewno nie - po prostu nie wydaję tutaj na ten temat opinii.) Ale może warto by sobie także uwzględnić Lewactwo - to obrzydliwe, dla którego dobro jest jedynie śmieszne w swej naiwności, a szlachetności nie potrafiłaby zauważyć, nawet gdyby walnęła je w nos w zimny grudniowy poranek.

Jaka jest naczelna quasi-etyczna wartość, dewiza i słowo kluczowe Lewackości - tej programowo wrogiej wszelkim etycznym wartościom, a już z całą pewnością wartościom cywilizacji Zachodu, Lewizny? W odróżnieniu od porządnej Lewicy - choćby nawet była skrajnie naiwna, dziecinna i po prostu głupia - totalitarnej, choćby miała usta pełne "wolności" i "praw jednostki"?

Dygresja... Aż mi głupio, że omawiam tę ponurą sprawę razem ze sprawą etycznych wartości porządnych ludzi, ale jest to tak ważna rzecz, że warto to, moim zdaniem, mówić przy każdej okazji. Bo to w sumie, na tym łez padole, ważniejsze od tamtych. Przykre, ale prawdziwe.

Gdyby ktoś to dokładnie przemyślał, dokładnie zrozumiał, może mielibyśmy początek jakiejś spójnej i funkcjonującej ideologii, a przynajmniej coś, co mogłoby zadziałać propagandowo na całkiem wielu moralnie zdrowych ludzi. Choćby dotąd się całkiem "polityką" nie interesowali i wobec tej Kosmicznej Walki, która się toczy na naszych oczach, a jednak przez nikogo niemal nie dostrzegana, był całkiem obojętny.

No więc jak jest z tą kurewską Lewizną? Otóż jej "genialnym pomysłem", jej "naukową podstawą", jej celem i planem jest WYHODOWANIE CZŁOWIEKA UDOMOWIONEGO. Ani mniej, ani więcej! Jeśli dla kogoś jestem jakimkolwiek intelektualnym autorytetem, to bardzo bym prosił o wgryzienie się w tę myśl, przemyślenie jej, wczucie się... I może wtedy świat zacznie wyglądać całkiem inaczej. A przynajmniej cała ta obrzydliwość świata, której ostatnio coraz więcej, i która nas już niemal zalewa po czubek głowy.

(Swoją drogą - wiecie komu pono Marks chciał zadedykować swój Das Kapital? Darwinowi. Darwin dedykacji jednak nie przyjął. Drobiażdżek, oczywiście, zgoda, ale jednak ładnie potwierdza to, co chciałem dzisiaj powiedzieć.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, września 20, 2011

Przeklęci ministrowie i królowie przeklęci

"Takie będą rzeczpospolite, jak ich młodzieży chowanie", rzekł był któryś z dawnych polskich mędrców i miał rację. Prawdę tę, choć chyba raczej z innego źródła, znają też, jak widać, świetnie nasi wrogowie, skutkiem czego mamy taką edukację, jaką mamy. Z koszmarną pod każdym względem min. Hall włącznie.

Jest z pewnością gorzej pod tym względem, niż za PRL'u. Wtedy były oczywiście kłamstwa i interpretacje "po linii", byli także obowiązkowo dyrektorzy z partyjnego rozdzielnika, plus belfry od "wychowania obywatelskiego" i "przysposobienia obronnego" związani z SB.

Byli także, oczywiście, partyjni nauczyciele, nawet "mocno partyjni", ale sporo z nich wspominam jako kompetentnych i przyzwoitych, którzy mi nigdy żadnego partyjnego trucia nie wduszali i dość pobłażliwie patrzyli na "mój młodzieńczy bunt do potęgi", niepozbawiony politycznego podtekstu, gdyby komuś chciało się dokładniej przyjrzeć.

(Na przykład matka mojego kolegi, b. zresztą przystojna, pani Niedbalska, żona jednego z dyrektorów ZAMECH'u. Dzięki której miałem przed końcem podstawówki dodatkowe lekcje polskiego w elbląskim "Domu Partii" i pierwszy raz w życiu nauczyłem się wreszcie rodzimej gramatyki. Naprawdę nieźle. Co mi się potem b. w życiu, poprzez inne języki, przydało. Nie mówiąc już o tym, że przy mojej ówczesnej ortografii i stosunku do szkolnych lektur nie byłbym bez tego gwiazdą języka polskiego w liceum, a w pewnym sensie byłem. Zresztą pewnie bym do liceum po prostu nie zdał.)

Ja w zasadzie nie o tym, ale, skorośmy już przy moich osobistych "wspomnieniach niebieskiego mundurka" (nawiasem jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa i polecam!), to może jeszcze parę drobiazgów - ku rozrywce i zbudowaniu młodego pokolenia. (A także ludzi, którzy sami mają jakieś osobiste wspomnienia z PRL - dla porównania.)

W końcu mamy tu (każdy wysoce zorganizowany system w coraz większym stopniu zajmuje się samym sobą i zjadaniem własnego ogona) gawędę szlachecką virtualis - a nie jakieś tam skończone i przemyślane publicystyczne teksty. (Chcecie takich tekstów? To mi PŁAĆCIE! Albo przynajmniej pokażcie, że one zmieniają wasze życie! Nie, w sumie żartuję, ale pisać mi jakoś coraz trudniej.)

Piszemy sobie tutaj po prostu tak, jak nam najłatwiej to przychodzi. Jeśli nam do głowy nagle przychodzi (ach ten cudny pluralis maiestatis!) jakieś fajne wspomnienie, albo jakiś koncept, to go najczęściej do tekstu pakujemy - bo następnej okazji może już, w tym ziemskim życiu, nie być.

Ale OK - skoro mamy coś konkretnego do powiedzenia, to może jednak oznaczymy to jakąś inną czcionką niż wszystkie te figlasy, wspominki i fioritury. Tak będzie uczciwie i, da Bóg, skuteczniej.  Oto mi się akurat wspominków na temat prlowskiej szkoły i jej nauczycieli odechciało, więc może kiedyś. Wracamy do zasadniczego wątku!

Chodzi mi o to, że - jakby się to mogło nieprawdopodobne wydawać - za PRL'u jednak ze szkołą było jednak, pod wieloma względami, o wiele lepiej. Kłamali, ale poza tym uczyli całkiem nieźle. Ja tam większość szkół podstawowych i średnich przeszedł w prowincjonalnym i robotniczym Elblągu, a jednak - mimo młodzieńczych buntów i wstrętu do szkoły (także qua komunistycznej) - szkołom naprawdę sporo zawdzięczam.

Dzisiaj natomiast oni już są cwańsi i zamiast kłamstwa tu i ówdzie, zamiast jakiegoś wykręcenia prawdy, jakiejś topornej "dialektyki"... Oni naprawdę wzięli się za stworzenie, wyhodowanie, nowego człowieka. Może nie całkiem człowieka - raczej jakiejś dwunogiej i wyrośniętej mrówki - ale na pewno nowego i na pewno wyhodowanie. (Powinno się o tym napisać jakąś naprawdę głęboką analizę, albo i więcej analiz, ale w ogromny skrócie powiem, że to jest naprawdę cholernie "naukowe", bo tu chodzi, ni mniej, ni więcej, tylko o WYHODOWANIE CZŁOWIEKA UDOMOWIONEGO! Zachęcam, w wolnych chwilach, do przemyślenia tej tezy.)

W każdym razie z humanistyką - a szczególnie z historią, szczególnie ojczystą - jest w tej chwili tak w rodzimej edukacji fatalnie, że ludzie zaczynają coś tam przebąkiwać o tajnych kompletach. Jak za szkopskiej okupacji. Piękna to idea, ale, niestety, nieco, jak mi się zdaje, mało praktyczna.

Na ile kojarzę, to dzieci, te nieco starsze, pod szkopską, nazistowską okupacją do szkoły właśnie nie chodziły, a teraz chodzą. Mają wiec teraz mało czasu na ew. komplety, podczas gdy wtedy miały go akurat sporo. Dzisiaj mają więc na jakieś komplety o wiele mniej czasu, o wiele mniej energii, a do tego, obawiam się, o wiele mniej entuzjazmu. (Że to tak eufemistycznie określimy.)

Wtedy, jak rozumiem, rozglądały się, co by tu ze sobą, i z wolnym czasem, zrobić. I oferowano im coś na pograniczu konspiracji. Pomijam już wszelkie inne istotne kwestie, jak ówczesny status inteligenta i patriotyczne tradycje, których dzisiaj jakby mniej się w naszym powietrzu unosi.

Poza tym wtedy nie było telewizji. Której nawet, jak jakiś dzieciak nie chce sam z siebie oglądać, to i tak w szkole belferka go spyta i każe opowiadać własnymi słowami. Więc na wsiakij słuczaj musi obejrzeć wszystko, przynajmniej wszystko to, co oglądają lemingi. Tak to działa! A jest to tylko jeden z całej masy aspektów tego współczesnego - miękkiego na razie, niech będzie - totalitaryzmu w dziedzinie akurat edukacji.

Do tego oczywiście dochodzi brak czasu rodziców, którzy - zgodnie z planem tych, od których coś zależy, a którzy za nic nie odpowiadają - ryją po całych dniach z nosem przy ziemi. (I nie oszukujcie się, że tak nie jest, że nie w waszym przypadku! Prawie nikt dzisiaj tego rycia nie uniknie, chyba że kompletny lump!)

Do tego kwestia autorytetu rodziców. I w ogóle dorosłych. Z tym jest b. marnie i raczej trudno będzie to odkręcić. Wiąże się to oczywiście z nosem przy ziemi, choć to nie tylko to. Do tego kwestia - którą widzę, jako b. poważną - skąd mielibyśmy niby wziąć nauczycieli do tych kompletów? Ludzi zarówno kompetentnych, jak i ideowych, a do tego mających masę wolnego czasu... Czyli sprzeczność wewnętrzna, w praktyce przynajmniej.

Do tego trza by im płacić. A tutaj władza zadbała i dalej dbała będzie, by to się nie dało zrobić. Kasy fiskalne - ktoś myśli, że tego uniknie? Ktoś myśli, że z nimi taka WPROST WYWROTOWA działalność może się na nieco dłuższą metę udać? Ja niestety tak nie myślę, przykro mi.

OK, tośmy sobie pomalowali świat na czarno, pokazali trudności i niemożliwości... Ale kwestia pozostaje - CO ROBIĆ? (Czyli, za klasykiem, szto diełat', jak by zresztą podobną myśl wyraził w rozmowie z samym sobą obecny prezydent III RP. Niech mu ziemia i to szybko!)

Oczywiście to nie jest pełne rozwiązanie, bo takiego niestety nie dostrzegam - może jest, może będzie, może nie ma i nie będzie już nigdy - ale na pewno KSIĄŻKI. A także (tu ukłon w stronę Nicka) dobre filmy, w tym seriale. Co do filmów, to ja akurat jestem wyjątkowo niewielki kinoman (włączając w to telewizję), ale z zamierzchłych czasów pamiętam całkiem niezłe seriale, wyświetlane zresztą w prlowskiej TV, w rodzaju "Ja Klaudiusz", według książki Roberta Gravesa. (Ogólnie b. polecam Gravesa, także, a nawet głównie, w postaci książek.)

Sądzę, że powinniśmy sobie stworzyć swego rodzaju "ogólnokrajowy" KANON książek i filmów (głównie tych dostępnych na video, w sieci itd., żeby mieć pod ręką)  - na różne, z historią związane, bo o tym teraz mówimy, tematy; na różne lata rozwoju takiego dzieciaka... Dotyczące historii rodzimej, a także tej mniej rodzimej, bo to ja osobiście także uważam za ogromnie ważne. Tę mniej rodzimą historię znaczy - europejską głównie, ale też nie tylko.

Asumpt (w prostszym języku "kopa") do napisania niniejszego dała mi lektura znanej książki Maurice Druona "Królowie przeklęci". Którą sobie jakiś czas temu kupiłem na allegro, i którą sobie podczytuję. I w której akurat przeczytałem fajny fragment ukazujący istotne mechanizmy polityczno-ekonomiczne, funkcjonujące bez przerwy od czasów, kiedy powstała gospodarka pieniężna, a w każdym razie międzynarodowe banki i kredyt. (Tam chodziło akurat o pierwszą połowę wieku XIV.)

To są b. cenne, moim skromnym, nauki dla inteligentnego młodego człowieka (nie wykluczając młodej panny), którego chcielibyśmy uczynić... Każdy chyba sam wie. A tego typu spraw jest w tej książce - w istocie tego jest siedem tomów, choć niezbyt ogromnych - naprawdę niemało. Natomiast jakichś politycznych głupot, czy historycznych przekłamań, się nie dopatrzyłem.

Oczywiście - trzeba sobie zdawać sprawę ze specyfiki fikcji historycznej! Na przykład z tego, że wiele wielkich i prawdziwych (w sensie "potwierdzonych przez wiedzę historyczną") wydarzeń musi tam wynikać ze spraw drobnych, przynajmniej stosunkowo, o których wiedza historyczna nic nam nie mówi...

Z działań ludzi nieznanych, postaci fikcyjnych... Inaczej to będzie jakiś marksizm z "Niewzruszonymi Prawami Ekonomii realizującymi się w Historii", albo inny Hegel z "realizującym się w Historii Duchem" (kulminującej się w państwie pruskim).

(Swoją drogą dzisiejsi "konserwatywni liberałowie" z wszelkich tego typu wielkich und "naukowych" ambicji już zrezygnowali i po prostu skamlą. To coś jak przejście od czystego marksizmu do socjaldemokracji!)

Dobry autor książki historycznej - jak ja to widzę - to gość (w tym niewiasta, bo parę takich też jest, lub raczej było), który potrafi takie rzeczy pokazać w sposób przekonujący i, zarazem, historii nie wypaczający. Oczywiście każdy historyk, nawet ten najbardziej naukowy, opowiada po swojemu, widzi tam to co widzi, i obiektywizmu w tym aż tak wiele nie ma, ale jednak co innego uczciwa osobista interpretacja, a co innego chamska propaganda czy ideologia.

I tak to ja właśnie widzę - kanon lektur, w tym sporo fikcji literackiej, czyli powieści historycznych, i kanon filmów/seriali. Gdyby ode mnie to zależało, to bez przesadnego nacisku na historię (nie mówiąc już o martyrologii czy innej duszoszczipatielnosti!) w ścisłym sensie krajową. Oczywiście - tę młodość trzeba natchnąć patriotyzmem, dumą z (niektórych) przodków! Oczywiście trzeba im dać jakąś "masę krytyczną" wspólnych, z innymi Polakami dzielonych wartości, pojęć, "narracji", archetypów, cytatów itd. Ale osobiście uważam, że to można osiągnąć stosunkowo niewielkim nakładem Sienkiewiczów i innych rodzimych autorów.

I że co najmniej różnie ważne jest zakorzenienie w cywilizacji Zachodu. A także pewne nasiąknięcie antykiem - nie dlatego, żebym za Konecznym uważał Polaków za późnych Rzymian, tylko dlatego, że cywilizacja Zachodu (a polska pod niektórymi względami właśnie szczególnie!) tym się od zawsze żywiła. Czyniły to ELITY - co, moim zdaniem, nie pozwala nam mówić, że istnieje jakaś ciągłość, bo do tego CAŁA cywilizacja musiałaby wykazywać masę analogii, a nie wykazuje (chyba, że w nieprecyzyjnym chciejstwie Konecznego) - ale elity są bardzo ważne i starożytność JEST ogromnie ważna dla całego Zachodu. No a dla Polski, stojącej cały czas oko w oko z najgorszego sorta azjatyckim barbarzyństwem - szczególnie!

No i to by było na tyle na ten temat, co mi do głowy przychodzi. Może jakaś dyskusja się wywiąże, może kogoś to zapłodni, wtedy sobie doprecyzujemy. I - da Bóg! - może coś z tego uda się wprowadzić w życie, bo jak nie, to nas ta koszmarna Hall i cała zgraja degeneratów w krótkich abcugach zeżrą. (Po czym wydalą i znowu zeżrą. Jak to oni.)

Swoją drogą książka Druona jest i po polsku, i jest nawet, jak stwierdziłem po krótkim guglowaniu, dostępna. A do tego istnieje na jej podstawie zrobiony francuski serial (z Depardieu i takimi sławami) - tutaj możecie sobie o nim znaleźć: http://www.filmweb.pl/serial/Kr%C3%B3lowie+przekl%C4%99ci-2005-258938. Może to się jakoś da dorwać, na DVD, czy jakoś. Ja nie potrzebuję, bo mam książkę w oryginale, ale, jeśli się da, to polecam.

Tak nawiasem - jeśli komuś tam, w tym serialu, albo w tej książce - nieco zabraknie mroczności, grozy i nastroju, no to zgoda. Moim zdaniem to jest naprawdę dobra powieść, ale czasem mam wrażenie, że to trochę powieść dla młodzieży. Nie, że nie dla dorosłych, ale dla młodzieży może szczególnie. Jednak czy my WŁAŚNIE nie o młodzieży rozmawialiśmy? Czy nie książki dla młodzieży są nam najbardziej potrzebne? W końcu ludzie dojrzali mają możliwość czytania "autentycznej", "naukowej" historii i mniej potrzebują literackiej fikcji (Choć bywa taka fikcja, że naprawdę warto ją poznać. I Druona bym do niej też jednak zaliczył.)

Tak więc, im bardziej jest taka książka odpowiednia dla naprawdę młodego wieku - a przy tym w jakiś sposób mądra i prawdziwa - tym dla nas cenniejsza!

Jeśli kogoś powyższe zainteresowało, to prosiłbym oczywiście o danie głosu, w tym także ew. propozycje pozycji (!) do kanonu.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

czwartek, lutego 17, 2011

Siły na zamiary, czyli globalna biężączka (łał!)

Historia nam się oczywiście wcale nie sfukujamowała - co zresztą Pan Tygrys od początku przewidział - a Spengler, jak niemal zawsze (a kiedy nie?), znowu miał rację. W tym sensie miał rację, że istotnie w "ogarniętym powszechnym pokojem imperium", w jakiejś, starej czy nowej, "pax Romana", wojny nadal sobie są, tylko że jako "wojny domowe", "konflikty klasowe", czy, jak dzisiaj "terroryzm".

Jest tu jednak nieco, a nawet sporo, rzeczy, których Spengler nie przewidział - bo i nie mógł - i te wojny toczą się dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek chyba, w ten sposób, że zanim zacznie wybuchać, zanim pojawią się grzyby, zanim się będzie walić i palić, a o ludziach (i nieszczęsnych lemingach) to już nawet przykro wspominać... Masę rzeczy będzie się działo podskórnie, i ludziom normalnym - w sensie, że nie ustawionym wysoko-wysoko w jakichś potężnych tajnych służbach - naprawdę trudno będzie coś z tego zrozumieć.

Historia nie tylko się nie sfukujamowała, ale nawet ostatnio, jak się zdaje, wyraźnie przyspieszyła. No bo to najpierw (?) zbrodnia smoleńska, potem cieknące wiki, a teraz połowa już świata arabskiego przeżywa słuszne (a jakże!) protesty społeczne, z których w dodatku spora część (łał!) kończy się sukcesem!

O zbrodni smoleńskiej i cieknącej wiki nie chcę się w tej chwili szerzej wypowiadać, choć oczywiście to i owo człek by miał do powiedzenia, tyle że nie można na raz o wszystkim... Tym bardziej, że liberalizm, Drugia Irlandia i kryzys.

(A w dodatku moja afrykańska bajka o zającach powinna dostać jeszcze ze dwa odcinki, które mi się już pięknie napisały w głowie... Ale pewnie tam też pozostanie. Nie mówiąc już o genialnych bonmotach, które mi się też właśnie w głowie piszą - wot, przekleństwo realnego liberalizmu! Ten w(s)tręt to był ukłon w stronę tego człeka, co kiedyś stwierdził na jakimś forum, że, cytuję z pamięci, "nawet RAZ nie jest taki wielki i choćby taki pan Triarius byłby lepszy, gdyby tylko tyle nie pisał o sobie".)

Skoncentrujmy'ż się teraz na tym ostatnim wydarzeniu... Nie tym, co ten miły człek napisał o mnie i Ziemkiewiczu, tylko na "wiośnie ludów" w Maghrebie i gdzie tam jeszcze (nie dotarła liberalna demokracja). Że to jest spontaniczne i autentyczne, to sorry, ale ja nie uwierzę, dopóki nie zobaczę czegoś podobnego - najlepiej też zakończonego sukcesem, pragnącego demokracji, godnego życia und rozpasanej konsumpcji na kredyt, zrywu społeczeństwa - w jakiejś Rosji, czy innym Izraelu.

Na razie nie widziałem, na razie się chyba nadal nie zanosi, więc - sorry - ale z podniecaniem się "głosem ludu pragnącego swobód" i "liberalną demokracją, której urok przedziera się nawet przez mroki dyktatury, cenzury i korupcji", to ja sobie jeszcze poczekam.

Powie ktoś "a przecież Solidarność!" Na to ja powiem "wskocz idioto na drzewo, a potem idź całować Bolka w dupę". Sentymentalna panna "S" to było właśnie takie coś, dzięki czemu - co z każdym niemal dniem coraz lepiej widać, jesteśmy w tym szambie, w którym jesteśmy, a komuna i ubecja zagwarantowały sobie spokojne i syte życie na następnych pięćdziesiąt lat. Podczas gdy bez panny "S", mogłoby to być tylko 45, albo nawet 40, hu nołz?

Poza tym zaś, sentymentalna panna "S" (patent oczywiście nie mój, ino Kelusa) to jest właśnie takie coś, co podejrzewam w tej arabskiej "wiośnie ludów", i o czym chciałem, kiedy dojdę już do konkretów. "Cui", chciało by się spytać, "prodest"? Nie tylko by się chciało, ale by i po prostu należało. Wiec pytajmy! (Wie ktoś, baj dy łej, co to znaczy? Cywilizacja łacińska cywilizacją łacińską, ale współczesna szkoła współczesną szkołą, a min. Hall... To już się nawet nie da cenzuralnymi słowy wypowiedzieć. W każdym razie znaczy: "komu to służy".)

Przychodzą mi  do głowy trzy teorie, różniące się od siebie znacznie różnymi, że tak to określę, "wartościami". Izrael chyba tym razem nie (jako pierwszy? to jakaś obsesja?), bo chyba na tym dobrze, tak czy tak, nie wyjdzie. Wszelkie karkołomne teorie, że jednak wyjdzie (dobrze) wydają mi się właśnie karkołomne, zbyt złożone, a rezultaty zaś zbyt mało pewne, by ktoś tego typu gambit chciał zagrać. No bo niby po co?

Jeśli nie Izrael, to zapewnie i nie OFICJALNA Ameryka. Obama może sobie być pacynką różnych sił, mocarstw i tak dalej, ale Izraelowi tak czy tak nie podskoczy, będąc prezydentem US. Jeśli będzie nieco mniej gorliwy w służeniu mu, i tak na gładkiej powierzchni Globalnego Szczęścia und Pokoju (z ciemną wnęką kuchenną) od razu pojawiają się zmarszczki.

A więc ruscy? Oczywiście to ich styl, ale - ze wstydem przynaję - nie bardzo w tej chwili widzę, co by z tego mieli mieć. Odwracanie uwagi od czegoś? Czyjej niby? Amerykańskiej nie, bo starczy sam Obama z Clintonową... Europejskiej? Bez żartów, ale mam o Putinie, mimo wszystko (jak ex judoka o judoce?) nieco lepsze zdanie, by go podejrzewać o aż takie przecenianie politycznej roli, jaj, zębów, rozumu, i wszystkiego co ma jakiekolwiek znaczenie, w dzisiejszej Europie!

A raczej "Europie", bo przecież mówilibyśmy o tzw. Unii Europejskiej - pokracznym tworze o totalitaranych ambicjach i niemałych (mówiąc łagodnie) w tej dziedzinie możliwościach... Ale przecież WE WSPÓŁPRACY właśnie z Putinem i jego trzódką, a nie żeby oni mieli tej "Europie" powód stwarzać dodatkowe problemy aż tak pokrętną, trudną w realizacji, a do tego niepewną w skutkach metodą!

Nie wiem, naprawdę... I, jako człek bez intelektualnych kompleksów, mógłbym na tym poprzestać, bo wielu rzeczy nie wiem, nawet w kwestiach, które mnie tak pasjonują, jak ta. I na których się, moim skromnym własnym zdaniem, rozumiem jak mało kto. Jednak przyszła mi parę godzin temu do głowy pewna teoria... Niesamowicie karkołomna, przecząca poniekąd temu, co sam przed chwią tu powiedziałem... A jednak, kiedy się zacznie od starożytnego cui prodest, najsensowniejsza, a nawet, dla mnie w tej chwili, jedyna mająca jakiś sens.

Prodest, to by mianowicie właśnie Europejskiej Unii! No bo patrzcie... W końcu jest kryzys i, nie oszukujmy się, to nie jest jego koniec. Co najwyżej jakaś "korekta", moment wytchnienia. Koniec, to może być raczej "kapitalizmu" - jeśli oczywiście przyjąć, że to słowo w ogóle ma jakieś konkretne znaczenie. W sumie entuzjazm ludu do Unii także chyba słabnie...

To wprawdzie w ogromnej większości lemingi, zależne od łask Unii, tchórzliwe i wygodne, ale jednak, uwzględniając co Unię tak naprawdę spaja, to trudno powiedzieć, czy ten, unikalny w historii (oby!) twór koniecznie przetrwa choćby tego typu trudności.

No i tak... Albo w tych krajach północnej Afryki zwyciężą islamiści - a wtedy Europa będzie miała stale na widoku wspólnego (jeśli naczalstwo tak postanowi) wroga... Który będzie nielegalnie przypływał, chował się po kościołach, podkładał bomby, budował meczety, palił samochody, domagał się tego i owego... Będzie o czym gadać, będzie się, w razie takiej konieczności, wokół czego z kochaną Władzą integrować.

Albo też islamiści tam, w tym Maghrebie, jakimś cudem, do władzy nie dojdą... I nadal będzie przypływanie, domaganie się, palenie, podkładanie... Tematy do światłych i ksenofobicznych dyskusji... Sprawy, wokół których można się będzie. A do tego - ach, jakiś piękny temat do skierowanej do ludu dydaktyki!

"Patrz ludu, czego ci tam, co im demokracji und liberalizmu, których przecie w Unii pełno, brak, dokonali! Życie poświęcali, żeby mieć to, czym ty się, ludu, cieszysz na codzień i nawet nie musisz palcem kiwnąć! My tu przecie, ludu, do ciebie nie strzelamy, o naszej korupcji nic przecież nie wiesz, bo my tego tak głupio nie robimy... I ty masz, ludu, euro, tę cudowną walutę, za którą taki, co jej nie ma, pokrajałby ojca matkę tępym nożem i oddał ukochaną babcię do burdelu w Buenos Aires!"

I tak dalej, i tak dalej, a zaprzyjaźnione media (i ta druga stacja) oczywiście rozwiną, upiększą i szczędzić nie będą najlepszego czasu antenowego, najsolidniejszych autorytetów i najgłupszych celebrytek.

No a jeśli nie doceniamy lemingów i TO SIĘ W KOŃCU PRZENIESIE? Na Europę znaczy - światłą, szczęśliwą, wolną und demokratyczną? A czy, że spytam, z punktu widzenia tego totalitarnego ojrokurestwa (jak zawsze w takim przypadku, przepraszam panie kurwy!), nie jest O WIELE lepiej, żeby się przeniosło TERAZ, niż za, powiedzmy, parę lat, kiedy syf będzie już naprawdę niebotyczny, lud wkurwiony do ostateczości, nieco już głodny, a procesy rozkładowe w Unii, być może, o wiele dalej posunięte?

Tym bardziej, że może już u żłobu nie być Baraka, a nawet i Putin (tfu, tfu, odpukać!) może się, biedactwo, poślizgnąć w wannie, powiesić na kablu od odkurzacza, albo jakaś zatruta polonem pirania może go użreć... Kto to w końcu może przewidzieć? Przecież wypadki i katastrofy się zdarzają. Mimo niewątpliwego postępu Ludzkości i niemal już osiągniętego Raju Na Ziemi. Przyjdzie tam jakiś oszołom, tu jakiś... Nie bójmy się tego słowa! Mięczak... I co? Czy nie lepiej, skoro ma coś wybuchnąć, żeby wybuchło teraz? Na niewielką skalę? Bez przygotowania? Kiedy tam mamy tego, a tutaj tego?

Mówię z góry - takie coś wydaje mi się o wiele zbyty skomplikowaną, o wiele zbyt ryzykowną, zbyt inteligentą wreszcie, grą, jak na przywództwo Ojrounii. Czy nawet jej, mało chyba wciąż zintegrowane, tajne służby. To jest po prostu spekulacja oparta na zasadzie, żeby w tego typu trudnych do zrozumienia przypadkach, docisnąć co samej dechy rozważania oparte o cui prodest.

Nie troszcząc się na razie o to, czy ten ktoś, komu prodest, w ogóle byłby to w stanie zrealizować, czy miałby dość rozumu, jaj, czy czegokolwiek, żeby w ogóle na to wpaść. Stosując niejako mickiewiczowską zasadę "Mierz siły na zamiary, nie zamiar według sił!" (Tyle, że tym razem to nie o nasze siły i nie o nasze zamiary chodzi.)

No i mnie tutaj, w tego typu OGRANICZONYM dochodzeniu do prawdy, wychodzi, że, być może, prodest to właśnie najbardziej naszej kochanej Unii. Z czego, powtarzam, nie wynika, by kochana nasza Unia to zrobiła. Jakoś jej nie widzę w roli tej klasy politycznego gracza na globalną skalę. Spójżcie sobie na tę smętną mordkę tej smętnej Ashton! Oczywiście - to nie Ashton naprawdę rządzi. Ale, jak oni, te hipotetyczne tajne ojrosłużby, zdołały ją od czegoś takiego odseparować? Wytłumaczyć jej, by nie wścibiała nosa? By tego nie ruszała, tamtego nie wąchała? No i nie chlapnęła czegoś bez sensu, co może zaszkodzić?

Jakoś tego nie mogę sobie wyobrazić. No chyba że nasza ojrosytuacja jest już o wiele bardziej ponura, niż się spodziewamy...

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, września 10, 2010

„Oko za oko” czyli demokracja

Dla typowego dzisiejszego inteligenta Kodeks Hammurabiego to symbol prymitywnej mściwości i barbarzyństwa. O Prawach Solona, czy o rzymskim Prawie XII Tablic, taki inteligent na ogół nie słyszał, jednak gdyby przypadkiem usłyszał, jego opinia byłaby  z pewnością taka sama.

Kompetentni historycy widzą jednak w tych wszystkich archaicznych kodeksach prawnych coś całkiem innego, w dodatku bardzo ważnego. Chodzi w tym mianowicie o to, że najpierw władza w każdym z tych społeczeństw była całkowicie arbitralna – w tym sensie, że wynikała wyłącznie (w każdym razie z założenia) z woli klasy  rządzącej. Nie była więc także skodyfikowana. Zwykły lud obowiązujących „praw” nie znał, bo po pierwsze: żadnych stałych praw po prostu nie było; a po drugie: nic ludowi do takich ważnych spraw – mordy w kubeł i tyle!

No i, jak się chwilę nad tym pomyśli, widać, że już sam fakt, iż prawa, które mają od teraz obowiązywać, zostają spisane i umieszczone w publicznie dostępnym miejscu, stanowi spory krok w kierunku mniej zamordystycznego systemu rządów.

Co, nawiasem, oczywiście wielu na naszej prawicy może całkiem nie pasować, a nawet budzić żywe oburzenie – no bo „władza ma być z Bożej łaski”, jak lud sobie uroił jakąś „suwerenność”, to przecież anatema i bolszewizm... Takie sprawy. Jednak nie chciałbym się tutaj zajmować moralizowaniem, ochami i achami – to raz.

A dwa, to jednak pragnę zwrócić uwagę, że tu nie chodzi o żaden katolicyzm z miłosierną Matką Boską, czy choćby Matką Teresą, tylko o ofiary z ludzi, sakralną prostytucję (to akurat by mi za bardzo osobiście nie przeszkadzało), masę najdziwaczniejszych tabu, obwarowanych okrutnymi karami, masowe dzieciobójstwo, i tak dalej. Mieszanie do tego pojęć takich, jak „suwerenność ludu”, „Boża łaska”, „wolny rynek”, czy „Prawo przez duże P”, wydaje mi się dość idiotyczne. Poza tym, że, jak rzekłem, nie chodzi tu o moralizowanie, tylko o analizę faktów.

Rządził sobie więc taki patrycjat, król, czy inna elita, aż nagle coś ich tknęło... I rzekli sobie: „No przecież nie możemy nadal tak niedemokratycznie, gwałcąc prawa człowieka i wszystko co piękne z postępowym na spółkę. Musimy to zmienić!” Jak uradzili, tak też i zrobili. Wyszło to wprawdzie pokracznie i barbarzyńsko („oko za oko, ząb za ząb”, każdy to pamięta), ale chociaż chcieli dobrze, a nie potrafili, bo nie było jeszcze... (I tu sobie wpisać parę stosownych nazwisk, tytułów gazet i bolszewickich pseudonimów.)

Nie, to nie tak było! Tego typu „demokratyzujące” reformy wynikają zawsze z jakichś bardzo konkretnych powodów i żadna rządząca „z łaski bogów” starożytna oligarchia własnych praw na rzecz poddanych, ot tak sobie, dla samej satysfakcji z własnej humanitarności, nie ograniczała.

Niemal zawsze, jak się wydaje, chodziło tam o to, że, aby takie państwo (w sensie niechby i bardzo ogólnym, ale to jednak były właśnie państwa) radziło sobie w rywalizacji z innymi (co obejmowało różne sprawy, od przetrwania, przez suwerenność, po ambitne podboje), musiało mieć sprawną armię, ta zaś z kolei wymagała udziału tego właśnie ludu, który dotychczas żadnych praw nie miał i się po prostu nie liczył.

Oczywiście, można ten lud zmuszać do walki, co się i robiło, ale szybko okazuje się, że z niewolnika marny żołnierz (a dotyczy to nawet gladiatorów, skądinąd fizycznie sprawnych i zaprawionych do walki na śmierć i życie), a jeśli się żołnierzy zbyt przymusza i zbyt szorstko traktuje, to wkrótce życie dowódców staje się także ryzykowne i potencjalnie krótkie. Tak więc regułą jest zawsze i wszędzie, że demokratyzacja niemal zawsze wynika z konieczności użycia ludu do walki, a w każdym razie w armii (czy flocie, tutaj tego nie rozróżniam).

Pisałem już kiedyś o tym i udało mi się nawet z grubsza wykazać, iż demokratyzacja Zachodu – zarówno od Rewolucji Francuskiej, jak i, w większym o wiele natężeniu, po drugiej wojnie światowej, także wynikła w dużej mierze właśnie z tego. Tak samo, jak obecnie przybierający z każdym dniem na sile totalitaryzm i odchodzenie od realnej demokracji, wiążą się z tym, iż wielkie obywatelskie armie odeszły w przeszłość, zastąpione przez ekspertów z guzikami, zawodowych zbirów (albo, w praktyce Zachodu, często zawodowych nieudaczników), oraz, coraz w tym wszystkim ważniejsze, tajne służby.

Struktura i faktyczne działanie obecnej „demokracji” w przedziwnie wierny sposób odzwierciedla przecież specyfikę tych właśnie modeli sił zbrojnych – tak samo, jak niemodna już, dawna „populistyczna” demokracja idealnie odzwierciedla duże, stałe, obywatelskie armie z poboru.  (W końcu nawet w krajach super-liberalnych i nie mających teoretycznie poboru, wszystkie naprawdę życiowe konflikty zbrojne wciąż i zawsze obsługiwane były przez pobór. Wystarczy wspomnieć Pierwszą Wojnę Światową, czy Wojnę w Wietnamie.)

Tę sprawę żeśmy sobie chyba w miarę wyjaśnili, teraz sprawa inna i pozornie nie mająca z Hammurabim związku. Chodzi o to, że wyobrażamy sobie, jak to jest, kiedy leje nas o wiele silniejszy, może większy, może mniej zmęczony... Albo coś, przeciwnik. Może to być na macie, może to być na ringu, może to być na ulicy, w knajpie, czy w dyskotece. Nawet na szachownicy to by też dało się zrobić, choć radzę jednak wczuć się w realne, brutalne i grożące realnie przykrymi konsekwencjami mordobicie.

Leją nas więc, a nam się szczęśliwie udało przeciwnika jakoś związać. Jakiś bokserski klincz, jakaś rozpaczliwa półgarda w parterowym grapplingu, coś takiego. To znaczy jakoś unieruchomiliśmy naszego wroga, tak, że nie może nam on przez chwilę, dłuższą czy krótszą, zrobić większej krzywdy. Nie może się wyplątać, bo nie ma tyle sił na krótką metę, a na nieco dłuższą, to wyplątując się wpadłby w jeszcze mniej korzystną dla siebie pozycję i szansa, że to jednak my damy mu w kość, a nie on nam, wyraźnie by się nagle zwiększyła.

Trzymamy więc tego naszego niebezpiecznego wroga w tej półgardzie... No i co mamy dalej robić? Jeśli MY zaczniemy próbować się z tej – biernej, ale chwilowo dla nas względnie korzystnej – sytuacji wyplątywać, to wszystko wróci do sytuacji sprzed naszego szczęśliwego fuksa, albo i gorzej. Najprawdopodobniej to MY, próbując coś cwanego robić, wpadniemy w poważne kłopoty. Cóż więc nam pozostaje?

Jeśli i tak nie mamy wiele do stracenia, bo facet jest o wiele silniejszy, lepszy technicznie, czy mniej zmęczony, to trzymajmy go w tej półgardzie i cieszmy się nią. Żywiąc nadzieję, że gość (choćby ze zniecierpliwienia) popełni jakiś poważny błąd i będziemy mu mogli zrobić kęsim... Albo może porazi go piorun... Albo też nadciągnie jego porzucona kochanka z Derringerem i go zastrzeli... Albo coś. W końcu, jako się rzekło, nie mamy nic do stracenia i wszelkie nieprzewidziane okoliczności są z samej zasady dla nas korzystne.

Do czego ja zmierzam, spyta ktoś, tak okrężną i zawikłaną drogą? A do tego, odpowiem, że nie lubię plucia na „demokrację” jako taką, bo uważam, że to coś bardzo podobnego do porzucania klinczu, czy półgardy, na rzecz jakichś wyimaginowanych i niepewnych radykalnych akcji, kiedy to nasz przeciwnik ma wszelkie atuty po swojej stronie.

Odchodząc od naszej metafory rzekę, iż głupie jest moim zdaniem odpuszczanie rządzącym tego, co czego się sami głośno i wyraźnie zobowiązali. Dotyczy to tak samo komuchów po „destalinizacji”, jak i dzisiejszych „autorytetów moralnych” i nastojaszczich diemokratów III RP.

Odpuszczając im takie rzeczy, pomijając już moim zdaniem sprawy czysto etyczne, jest głupie, bo za to właśnie ich jakoś tam, lepiej czy gorzej, trzymamy, a jeśli zaczniemy ich łapać za coś innego, najpewniej skończy się to o wiele gorzej. Albo przynajmniej o wiele szybciej.

Nie ma co być idiotą i uciekając do Scylli, wpadać na Charybdę! Jest ogromna przepaść pomiędzy zdrowym sceptycyzmem wobec demokracji jako takiej, wobec sposobu, w jaki została już przerobiona, zafałszowana i skurwiona, a pluciem na demokrację dla samej zasady. W sytuacji, kiedy nie wiemy, czy te pozory demokracji to nie jest w istocie JEDYNA (albo, w każdym razie, jedna z b. nielicznych) rzeczy, które tę (zarówno międzynarodową, jak i rodzimą) bandę jeszcze jakoś na wątłej nitce trzymają!

Absolutnie nie widzę powodu, by im to odchodzenie od „podjętych dobrowolnie” zobowiązań wobec nas ułatwiać. Tak samo, jak nie widzę, niestety, na razie żadnej możliwości, by tę syfiastą i załganą, semi-totalitarną już, jeśli nie gorzej (choć na razie faktycznie nie aż tak wiele krwi przelewającą, z pewnością do czasu) leberalną „demokrację” dało się zastąpić czymś lepszym i mniej podłym.

Tak więc zachęcałbym do zastanowienia się chwilę, zanim następny raz zacznie się bez większej potrzeby na „demokrację” – jako na samą ideę – pluć. Jak również do przyjrzenia się uważnie tym, którzy to bez przerwy robią i prowokują do tego innych.

Co naprawdę nie oznacza, bym to coś, co nam jest obecnie jako „demokracja” sprzedawane, uważał za sprawę uczciwą, fajną, czy dla uczciwych i porządnych ludzi korzystną. Po prostu wznoszenie buńczucznych okrzyków nie załatwia sprawy, co innego sensowne dyskutowanie różnych spraw w doborowym gronie.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, czerwca 20, 2010

Dzikim być i więcej nic!

Rozmawiałem sobie z tj na temat zalet i wad Ardreya pod moim niedawnym wpisem o nocnych myślach, i przyszedł mi nagle do głowy taki oto bonmot:

Istota Spengleryzmu-Ardreyizmu-Tygrysizmu (SAT) dałaby się sprowadzić do jednego: być zwierzęciem dzikim, nie zaś hodowlanym, i walczyć o to, by człowiek jako taki okazał się zwierzęciem dzikim, nie zaś hodowlanym.

(Oczywiście "dzikie zwierzę" nie oznacza koniecznie tygrysa czy czegoś równie walecznego i krwiożerczego - łagodne i znajdujące się dość nisko w łańcuchu pokarmowym polna mysz, sarenka czy świnka pekari, to też zwierzęta dzikie!)

Z powyższego wynika jednoznacznie, że SAT to par excellence ANTYTOTALITARYZM - któż bowiem próbuje z ludzi zrobić zwierzęta hodowlane, że spytam, jeśli nie totalitaryści właśnie (w tym liberały)?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, sierpnia 22, 2009

Micha się kurczy... czyli Bye, Bye Wolność Słowa!

Parę dni temu znalazłem w sieci informację, że TVN obniża cenę reklam o 25%, a wczoraj dowiedziałem się, że Polsat obniża ją o 10%. A więc kryzys gospodarczy dotyka także i media. Niewykluczone zresztą, że nie tylko kryzys gospodarczy, bo także być może spadek zaufania do mediów, w połączeniu z konkurencją ze strony blogów. Na to ostatnie nie mam żadnych dowodów, nic nie mogę powiedzieć z pewnością, ale bym nie wykluczał. Mówiąc łagodnie.

W końcu jakieś koszty, w kategoriach zaufania mas do dziennikarskiej braci, tej obecnej propagandy sukcesu być chyba muszą. Jeśli by ich nie było, świadczyłoby to, że masy są już całkiem odmóżdżone... Na to zaś, jak sądzę, przyjdzie nam jeszcze poczekać pokolenie lub dwa.

No dobra, co jednak z tego wynika? Wynika parę rzeczy, a między innymi to, że już nie tylko sama władza bykiem patrzy na niekontrolowane przez się słowo i kombinuje, jakby to tałatajstwo wziąć za mordę i pod buta - mówię tu zarówno o ojrototalitarystach i podobnym im globalnych graczach, jak i naszej rodzimej neo-targowicy - ale i Wołki, Lisy i Wróble Pomniejszego Płazu...

Które już nie tylko nastawiają uszy i prężą ogony na dźwięk ideologicznej trąbki, już nie tylko kierowane są strachem przed tym, co ich spotka, gdyby jednak wróg zatriumfował, ale też po prostu walczą o nadal pełną michę. (Tak mi się akurat skojarzyło - od czego właściwie nazwisko "Michnik"?)

Pełną michę, która im się wymyka - częściowo z przyczyn tak złożonych i niezgłębionych, że żaden Balcerowicz nie był w stanie ich przewidzieć, częściowo jednak z powodu wrednych i głupich blogerów... Z którymi coś by się zrobić dało, gdyby złączyć wysiłki, gdyby odpowiednio zmobilizować władzę, gdyby tą władzę następnie swą rewolucyjną czujnością oddolnie wspomóc...

Wspomaganie władzy - WŁAŚCIWEJ władzy oczywiście - nigdy nie jest złe dla Wołków, Lisów i Wróbli Pomniejszego Płazu... Nie jest nawet moralnie obojętne. Jest po prostu słuszne! Więc przebierają nóżkami Wołki, Lisy i Wróble Pomniejszego Płazu, pokazują paluszkami... "Chamstwo", mówią... "Wulgarne wymyślanie autorytetom", mówią...

A co władza? Władza oczywiście by chciała, no bo jakże nie chcieć, skoro na przykład władza głosi, że: "Z powodu jakichś tam stu tysięcy Irlandczyków ma się niby szczęście miliarda mieszkańców Europy odsunąć??!" A tu jakiś bloger, wcale nie w Irlandii, więc do tamtych stu głupich tysięcy się nie liczący, pisze, że on także nie chce, tylko jakoś jego nikt nie raczy zapytać... I takich blogerów jest jednak nieco więcej niż jeden.

No to władza zgrzyta zębami i do blogerów sympatię mimo wszystko traci... Chciałaby im jakoś przytrzeć nosów, ale jednak trzeba to zrobić cwanie. Na razie - dopóki jeszcze nie wszystko, towarzysze, kontrolujemy. Mądrość etapu, rozumiecie towarzysze. W dziełach towarzysza Lenina to wszystko jest jak na dłoni, jeśli tylko komuś się chciało, towarzysze!

Problemy jednak są i mądrość etapu nakazuje, by je uwzględnić. No bo i młodzi wykształceni z dużych miast mogą stracić zapał... Dla których internet - ach! - to Postęp, Nowoczesność i Wszystko Co Najlepsze... A internet, to jak wiadomo Wolność... Wolność zaś... Sami wiecie, towarzysze: chodzi o to, żeby ich przypadkiem nie spłoszyć. Żeby zrozumieli, że to TAMTYM dokręca się śrubę, a im nic nie grozi i nigdy nie zagrozi.

Jednak to nie jest aż tak łatwo im tłumaczyć, skoro wszystko dopiero w fazie przygotowań... Szu szu, ciiiiicho, bo się wyda! Jak im to więc wszystko dokładnie po kolei wytłumaczyć? Zdenerwują się, zaczną pyskować... Całą precyzyjnie zaplanowaną akcję nam roztentego!

W dodatku zrobi się takie coś w jednym kraju Europy... No bo na razie, towarzysze, to są jeszcze kraje... I nie ma co tutaj wybiegać naprzód! Wiecie co by towarzysz Lenin powiedział o takich tendencjach? "Dziecięca choroba lewicowości" by powiedział. Albo i gorzej! Więc powtarzam, towarzysze, słuchać pilnie! Ale notatek żadnych nie robić, bo to tajemnica najwyższego sorta. Przy wyjściu będzie rewizja osobista. (Nie towarzyszu, bez wstępnej gry, na to nie mamy czasu. Niedługo jednak mamy wieczorek integracyjny, to sobie zrobimy ze wstępną grą i wszystkim. Ale teraz już proszę bez pytań spoza protokołu!)

Następny punkt: wniosek towarzysza Wołkowróblolisa w sprawie blogerów...

Tak sobie pozwoliłem pofruwać mojej wyobraźni, jednak mój trzeźwy rozsądek widzi te sprawy bardzo w sumie podobnie. Bractwo się kotłuje, zarówno od samej góry, jak i od poziomu Wróbli, Lisów i Wołków Pomniejszego Płazu. W końcu micha tym ostatnim zmniejsza się z dnia na dzień o coś pomiędzy 10 a 25%, zaś co do tych pierwszych, to nawet trudno ocenić o ile się zmniejszy.

Traktat Lizboński miał być przyklepany, MUSI BYĆ przyklepany, a tutaj jednak chamstwo przeciw ościeniowi wierzga i jakoś się wszystko w rękach rozłazi. Tak być oczywiście nie może! No i tak oczywiście nie będzie - zapewniam. Jeśli ktoś sądzi, że "wolność słowa" zostanie zachowana po prostu dlatego, że jest ona jednym z "praw człowieka", że na niej, jak nas uczą, opiera się "demokracja", "publiczna debata"... Ach!

Że "słuszna racja zawsze zwycięży i na tym właśnie polega postęp"... "Miliony rąk, miliony nóg, miliony dup, lecz serce bije jeeeeeeednoooooo!"

No to się myli. To tak nie działa. Nasi milusińscy, nasza jakże kochana władza... I nasze, także przecież kochane, Wołki, Wróble i Lisy Pomniejszego Płazu nie spoczną, aż z blogami i pyskującą na nich hołotą się uporają. A "wolne słowo"? Wolne słowo zostanie oczywiście PRZE - DE - FI - NIO - WANE. Jak tyle już innych rzeczy. (Czyżbyście towarzyszu przespali ostatnich dwadzieścia lat? No to radzę się obudzić!)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, kwietnia 24, 2009

Ek Oiko Douleias... który to już raz w naszej historii?

Nie chciałbym zabrzmieć melodramatycznie, ale to, co się dzieje w III RP i to co się zamierza dziać w "Europie", napawa mnie takim obrzydzeniem, że zacząłem się nosić z zamiarem emigracji b. daleko od Europy - zapewne do Południowej Ameryki. Fakt, może mi się nie udać, przede wszystkim z powodu wieku, bo wszyscy chcą imigrantów młodych, naiwnych i gotowych podjąć najgorsze roboty, a ja, przynajmniej metrykalnie, młody już nie jestem. Jednak naprawdę się postaram, bo nie da się już tego smrodu wytrzymać, a boksowanie się z gównem nie ma moim zdaniem wiele sensu. Tym bardziej, jeśli gówno jest w obecnej chwili o tyle silniejsze. Trzeba więc uczynić unik, jaki zmuszeni byli czynić nasi liczni przodkowie, a potem ew. zaatakować wroga od zadu. (Białe konie i te sprawy, jeśli się uda, też.)

Jako jeden z pierwszych kroków założyłem sobie prywatną YahooGroup, gdzie zapraszam znanych mi patriotów i prawicowców (czyli nie ciebie Zemke i nie lewiznę od K*wina), a z czasem może i nieco więcej ludzi, do przedyskutowania sprawy ew. emigracji w jedno miejsce na większą skalę. W końcu w gromadzie raźniej, łatwiej, a w tym przypadku także i patriotyczniej.



Przystąp do ek_oiko_douleias




Silnik us.groups.yahoo.com


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 09, 2009

BOJKOT!

Jeśli mnie nikt nie przekona, bym zrobił inaczej (w co wątpię), to mam zamiar zignorować najbliższe ojrowybory i namawiać wszystkich wokoło, by uczynili to samo.

Wydaje mi się, że każdy kto może to przeczytać, jeśli się chwilę zastanowi, będzie wiedział dlaczego tak uważam. I przyzna mi rację. I sam uczyni to samo.

W razie czego zapodyskutujemy to sobie w komętach, choć naprawdę nie sądzę, by to było niezbędne. No dobra, dla tych mniej kumatych powiem, że:

1. wyraźnie b. im (wiadomo komu) zależy, byśmy te ojrowybory potraktowali jako coś swojego... z czego oczywiście wynika, że nam powinno zależeć na czymś wprost przeciwnym;

2. żadnego realnego wpływu na politykę Orjounii ci ludzie i tak tam nie mają - jeśli są coś warci, to więcej dobrego zrobią w kraju;

3. tego typu akcja zawsze ma swój wdzięk i czar, dodatkowo niszcząc morale naszych wrógów, co z kolei...

Na zakończenie przywołam jeszcze jedną z najważniejszych politycznych książek mojego dzieciństwa - "Oblicze Trzeciej Rzeszy" Joachima Fasta (naprawdę nie potrafię zrozumieć, że oni to wtedy wydali!). Otóż jej autor twierdzi, wiele razy to powtarzając i b. przekonująco motywując, że (cytuję z pamięci): "Totalitaryzmy zajmują się przede wszystkim wymuszaniem spontanicznego poparcia". Warto się nad tą tezą zastanowić. Warto też zastanowić się nad nią właśnie w konkretnym kontekście Ojrounii. A kiedy się tego dokona, wniosek wydaje mi się oczywisty: BOJKOTUJEMY TE OJROWYBORY!

Zwolennikom PiS (do których w pewnym stopniu sam należę) powiem tak: jasne że PiS musi w tym cyrku startować, skoro startuje, to chce osiągnąć najlepszy wynik... Ale przecież do bojkotu, choćby tego w duszy pragnął jak powietrza, jak wody, i tak wezwać nie może. Ale my możemy!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, grudnia 07, 2008

Wybory

Czasy mamy takie, że na patelniach piszą nam, by na nich podczas smażenia nie siadać gołą dupą, jednak rzeczy o wiele niebezpieczniejsze są nam serwowane obficie i bez żadnych stosownych ostrzeżeń. Weźmy takie programy "popularnonaukowe" w telewizji wszelakiej. Taniec na wulkanie, pływanie w kleistym bagnie pełnym trujących ropuch, piranii i rekinów to przy tym wesoły oberek.

W dawnych dobrych przedsoborowych czasach aby móc czytać Biblię potrzebna była zgoda spowiednika (i komu to przeszkadzało?), tak samo na małżeństwo z siostrą czy stryjem. Teraz jednak program popularnonaukowy w telewizji może sobie włączyć i oglądać każdy. I fakt, że dość często naogląda się jedynie (?) całkiem niepotrzebnego i nic do skarbnicy ludzkiej mądrości nie wnoszącego profanowania zwłok. Czasem, dość faktycznie często, nasłucha się przy tym dodatkowo niestworzonych teorii, o dziwo zawsze niemal bardziej postępowych i politpoprawnych od dotychczasowych.

Bywają jednak ostrzejsze przypadki, na przykład obłędny kanał "Planete". Jak nie mam nic lepszego do roboty, to sobie go czasem włączam, a potem zgaduję, o co im tym razem chodzi. Bo z pozoru są to takie dość snobistyczne i ęteligętne, a nawet dość drapieżne, programy. Tyle że zawsze jest tam jakieś żądło propagandy. Kiedyś chodziło głównie o Żydów, ostatnio jednak zaczyna mi się wydawać, że musi płacić za to Kreml i KGB. Z mafią na czele oczywiście. W sumie może to być tzw. Europa, w końcu interesy ma podobne.

Z pozoru kanał "Planete" traktuje swoich oglądaczy poważnie, a jednak wystarczy chwilę pooglądać te najnowsze kagiebowskie reaktywacje historii, by usłyszeć, jak lektor te same kilka prostych spraw powtarza dokładnie co parę minut. A więc nie poważne traktowanie, tylko właśnie wypróbowane od czasów nieśmiertelnego Lenina metody propagandy. I taki też przekaz. Jeśli się patrzy nieco wnikliwiej.

Zaprawdę powiadam wam, że na oglądanie telewizyjnych programów popularnonaukowych bym swojemu dziecku bez nadzoru nie pozwolił - lepiej niechby se już pooglądało naparzanki w klatce. Tam chociaż coś w miarę obiektywnie widać, wiadomo o co chodzi, no i jakoś to można, jeśli trzeba, wykorzystać. Choć oprawa jest przeważnie paskudna, szmirowata nie do wyobrażenia - widać, że ci macherzy traktują swoją publiczność jako takich samych durniów, jak swoją publiczność traktują kagiebiści od "Planete".

Jednak jeśli człowiek swoje wie, ma doświadczenie i wyposaży się w stosowny kombinezon szambonurka, to w programach popularnonaukowych może znaleźć nieco interesujących rzeczy. I to nawet spoza sfery przenikania zamiarów KGB, Mędrców Syjonu czy innej Brukseli. Mówię o całkiem interesujących informacjach, które czasem jakimś cudem przedostają się do telewizji.

Przyznam, że trochę mi głupio, bo to co teraz napiszę może mimo woli stać się donosem i będzie kosztowało twórców programu pracę, jeśli nie gorzej. Pocieszam się, że oni chcieli ludziom wtłoczyć do mózgów coś paskudnego, tylko że ja tego nie zauważył i zainteresował się naiwnie pierwszym planem przekazu. No bo było to tak...

Nie dalej jak przedwczoraj widziałem był program o tym, jakie to problemy ma ludzka psychika z nadmiarem możliwości wyboru. Pokazano nam taki eksperyment... W sklepie wystawili 26 rodzajów dżemu do degustacji i ew. kupienia. Ludzie wyraźnie byli tą ofertą zafascynowani i przyciągali do niej jak muchy do miodu czy czegoś tam. I fajnie. Degustowali... Ale b. mało kto kupował.

Potem zmniejszono ilość różnych dżemów do sześciu. Znacznie mniej ludzi przychodziło, no bo w końcu co w tym za atrakcja? Nawet do księgi Guinessa nie ma szansy trafić! Jednak sprzedaż była dziesięciokrotnie większa niż poprzednio!

Naukowiec, który to badał, przedstawił taką prostą krzywą (!), która zapewne przypomina ukochaną przez różnych zabawnych ludzi "krzywą Laffera". Taka zwykła bula - najpierw idzie do góry, a potem w dół. Chodziło o to, jak ilość możliwości wyboru (oś x) wpływa na satysfakcję z dokonanego wyboru (oś y). Wszystko bowiem wskazuje, że ta satysfakcja jest prostą funkcją ilości ODRZUCONYCH alternatyw. Z czego wynika, że przy 26 alternatywach mamy szansę na zadowolenie PIĘCIOKROTNIE mniejsze, niż przy sześciu.

Oczywiście całkowity brak wyboru także nie jest dla naszej psychiki miły. Występuje tu znowu magiczna w psychologii liczba 7. Siódemka to mniej więcej ta ilość alternatyw, z którą sobie fajnie radzimy i która nam sprawia satysfakcję.

Było tam także sporo o tym, że ponoć cała masa ludzi jest obecnie w USA po prostu w depresji właśnie z powodu ilości wyborów do dokonania na każdym kroku. Gdzie indziej też nie jest zapewne o wiele lepiej, przynajmniej na Zachodzie. W Szwecji depresja musi być powszechniejsza jeszcze niż w USA.

Ciekawe? No właśnie! Ale, poza płochą ciekawością, wydaje mi się, iż płyną z tego interesujące wnioski na temat leberalizmu i leberałów. Czy bowiem leberalizm tego typu czynniki w naszej psychice uwzględnia? Czy też może przeciwnie - z samego założenia je odrzuca, albo ignoruje, "wiedząc" jak świat POWINIEN być urządzony. Co tam ludzka psychika! Co tam realne życie! MY, mędrcy, WIEMY jak wam ten świat urządzić, żeby było ślicznie!

A potem dziwimy się, że na zdjęciach z drugiej wojny światowej żołnierze wydają się być o wiele szczęśliwsi od nas, nie mówiąc już o innych konsumentach leberalnego raju. Także załogi bombowców fotografowane tuż przed lotem, z którego wiedzieli, że 20% nie wróci. Jak to możliwe?

Trudne? No to może się zastanowić dlaczego ludzie dzisiaj tak się narkotyzują, ogłupiają i samookaleczają durną telewizją, kretyńską konsumpcją... Czemu głosują na wulgarnych, agresywnych durniów i jednocześnie złodziei, a potem bronią ich do upadłego bluzgając na forach... Czemu młodzież tak chętnie kopie na śmierć bezdomnych... Czemu nawet nastoletnie dziewczyny urządzają sobie ostatnio umówione zbiorowe mordobicia? I tysiące podobnych przypadków. Poza drobnym i raczej oczywistym faktem, że nikt dzisiaj nie wydaje się być szczęśliwy. O ile się nie naćpa oczywiście, albo nie okradnie emerytki ze złotych zębów.

No a na koniec przyszło mi do głowy, jaka może być część przyczyny tego, że imigranci z różnych egzotycznych krajów stwarzają aż tyle problemu. Nie jedyna przyczyna oczywiście, ale być może całkiem znaczna. Otóż przyjeżdżają tu oni spodziewając się cudów-niewidów, potem zaś wpadają w ten leberalny koszmar nie do zniesienia, w tę przeraźliwą ilość wyborów co chwilę, co pięć minut - przeważnie wyborów bez większego znaczenia, ale jednak wyboru trzeba dokonać... I jest to dla nich koszmar raczej nie mniejszy niż dla nas, a zapewne większy, bo kiedyś żyli inaczej.

Jasne, biednie, albo i w strachu. Wydawało im się, że nic gorszego w życiu być nie może... Aż tu nagle okazało się, że to było właśnie niemal szczęście, a prawdziwy koszmar, to właśnie ten wymarzony raj. Nuda, jałowość, zawiść wobec tych co mają... Choć gdybyśmy mogli sobie kupić te same buble, wcale byśmy nie byli z tego szczęśliwsi... Jednak człek to bydle stadne i hierarchiczne. Porównuje się i nieczęsto zgadza ze swą podrzędną pozycją. W każdym razie kiedy nie uzyskuje w zamian względnego bezpieczeństwa, jak to się dzieje u zwierząt czy ludów nieleberalnych.

O czym leberały lubią nie wiedzieć. Albo udają że nie wiedzą. Nuda więc, ciągłe wybory bez znaczenia, a niektóre ze znaczeniem i to może być jeszcze przykrzejsze... Żadnych drogowskazów, żadnych "krępujących więzów"... Czysta mentalna nieważkość... No i ta atomizacja... No i to, że na każdym kroku siedzi nam na plecach masa całkiem obcych ludzi, dla których my też jesteśmy obcy i my to wiemy, że oni by nas najchętniej... I te wrzaskliwe reklamy... I to cyniczne, interesowne rozbudzanie bez przerwy naszych erotycznych apetytów, żeby nam sprzedać nowego bubla...

Tak to moim zdaniem musi działać. I cała rzecz w tym, że to może być nawet robione celowo, choćby w części. Więc teraz wiele zależy od tego, czy my sobie to wcześniej uświadomimy i wyciągniemy wnioski... Jakie wnioski? A taki na przykład, że LEBERALIZM NA DRZEWO BO TO SYF I KŁAMSTWO! Więc czy my wyciągniemy te wnioski, czy też nowi totalitaryści, którzy bez przerwy robią swoją robotę, także za pomocą "programów popularnonaukowych", wykorzystają to zmęczenie nadmiarem możliwości wyboru...

Choć właściwie prawdziwe możliwości dokonywania istotnych wyborów są dzisiaj nie większe chyba, niż kiedykolwiek, być może dla wielu ludzi mniejsze... Wykorzystają to zmęczenie ludzi nadmiarem możliwości wyboru do sprzedania im cudownego na to lekarstwa. Którym będzie całkowity niemal brak wyboru, totalny zamordyzm i po prostu totalitaryzm, jakiego świat dotychczas nie widział. Na razie wszystko zdaje się zmierzać w tym kierunku.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, sierpnia 27, 2008

CUI PRODEST - czyli jak stworzyć teorię spiskową co ma ręce i nogi

Większość spiskowych teorii ma to do siebie, że wymaga przyjęcia masy korzystnych dla spiskujących splotów okoliczności, plus - co jeszcze bardziej mnie do nich z reguły zraża - o wiele precyzyjniejszych działań, niż to się w realnym świecie zwykło zdarzać. Żeby na przykład opróżnić gmach WTC ze wszystkich Żydów a potem trzepnąć w niego liniowym odrzutowcem trzeba by mieć więcej kontroli nad rzeczywistością, niż można o to podejrzewać nawet Mossad, i to nawet na tak pobłażliwym, jakby można sądzić, dlań gruncie, jak Nowy Jork.

Nie jest jednak tak, bym sądził, że nikt żadnych spisków nigdy tworzyć nie próbuje. Albo że nic takiego nigdy się nie udaje. Tak samo jest dla mnie oczywistą "spiskowa teoria" mówiąca, iż każdy większy wybuch "społecznego niezadowolenia" w PRL - od Poznania '56 po strajki przed Okrągłym Stołem - była sprowokowana, a bez wewnątrzpartyjnych dintojr i ubeckich prowokatorów nigdy by nie nastąpiły. Jak i "spiskowa teoria" tłumacząca dekomunizację w całym Obozie Postępu na przełomie lat '80 i '90 przegrupowywaniem się sił totalitarnej władzy. To dla mnie absolutna oczywistość, że tak właśnie było.

Nikt dobrowolnie władzy nie oddaje, lud mógł wtedy, jak i zawsze, władzuni co najwyżej skoczyć na warsztat... Czego dowodem jest choćby to, co się teraz dzieje w Gruzji, oraz to, co się od 19 lat dzieje w Polsce. Co niby tutaj lud może? Że spytam. Nawiasem mówiąc moim własnym wkładem w tę teorię jest teza, iż "pieriestrojka" oraz "dekomunizacja" były komuchom potrzebne głównie być może dlatego, że potrzebowali komputeryzacji. Więc zrobili NEP i się skomputeryzowali. Nie tylko zresztą, były i inne korzyści, które można uznać za dodatkowe bonusy.

A dlaczego potrzebowali komputeryzacji? - spyta ktoś. A Pan Tygrys odpowiada: "Totalitaryzm bez komputerów to tylko wstępna gra miłosna. I w związku z tym za parę lat zobaczymy taki totalitaryzm, o jakim nam się nie śniło. Nie tylko w Rosji zresztą, o nie! Jak najbardziej w Europie." Tako rzecze Pan Tygrys i ja mu raczej wierzę, choć mnie to nie cieszy.

No i fajnie. Teraz do ad remu... Przed chwilą włączyłem sobie otóż na chwilę TVN24 i od razu narodziła się nowa teoria spiskowa. Mająca w mojej opinii wszelkie zalety dobrej, realistycznej teorii spiskowej, bez żadnych, typowych dla wielu z nich, wad. A było to tak... Na TVN24 nawijał taki facet, nazwisko miał Pomianowski, a wyglądał i przemawiał do nas tak, jak krawiec z przedwojennych Nalewek próbujący nam za wygórowaną cenę sprzedać przenicowaną i wyłysiałą marynarkę.

Cóż ten Pomianowski mówił? Ano tłumaczył nam, że tylko jedność Unii Europejskiej może nas obronić przed Rosją, w związku z czym on, Pomianowski, ma niepłonną nadzieję, iż "pan prezydent" (uprzejmie powiedział, ale mnie jakoś przypomniał się "pan papież" pewnego rabina, nie mam pojęcia dlaczego) odblokuje zablokowane podpisanie traktatu lizbońskiego. No i mnie oświeciło!

Cui prodest? Czyli, po naszemu, "komu się opłaca"? Mówimy oczywiście o rosyjskiej awanturze w Gruzji. Ano, ukryć się nie da, że opłaca się Rosji, to raz, a po drugie zwolennikom "pogłębiania integracji europejskiej". Czyli lesbijskiego traktatu na najbliższą metę. Czyli niewątpliwie Niemcom, którym się traktat lesbijski i "dalsza integracja" bardzo podoba. Jak zresztą podobała im się integracja europejska w swych poprzednich wydaniach, tylko im ją niecnie np. w '45 pokrzyżowano.

No więc nie da się ukryć, że prodest tutaj mamy takie, że należałoby sobie wyobrazić brukselskich eurokratów i Berlin dogadujące się z Moskwą, by utarła amerykańcom nosa w Gruzji, załatwiając sobie przy tym różne swoje (brudne, ale komu to szkodzi) interesy... A przy okazji napędziła stracha różnym krajom i różnym ludziom w Europie, ze szczególnym naciskiem na tych, którzy Rosji jakoś nie lubią i jakoś się boją. Żeby nie blokowali, żeby się skwapliwie zintegrowali i pospieszyli pod skrzydełka mamy kwoki.

Prawda że to zabójczo logiczne, piękne w swej prostocie i w ogóle nie ma tu słabych punktów? Chyba, oczywiście, że przyjmie się jakąś wrodzoną szlachetność europejskich, niemieckich i rosyjskich polityków... Ale przecież o rosyjskich jeszcze miesiąc temu także wielu rozsądnych ludzi miało niezłe zdanie, a teraz jakby wszystko to się posypało.

Wielu publicystów, w tym wasz oddany, snuło już przypuszczenia, iż kiedy w Europie pojawi się jakiś naprawdę poważny kryzys, europejsy mogą go jeszcze zaostrzyć - co nie byłoby dla nich bynajmniej trudne, skoro mają kontrolę nad całą praktycznie ekonomią, a żadne państwo nie jest już tu naprawdę ekonomicznie samowystarczalne. Po co? Oczywiście po to, by głodny i przerażony lud zawołał magna voce: "Chcemy dalszej integracji! Chcemy mocniejszej europejskiej waaaadzy!"

Na razie ten lud aż takiego kryzysu nie dostrzega, zgoda, ale europejska biurokracja i Berlin, po odrzuceniu przez Irlandczyków lesbijskiego traktatu - jak najbardziej! No więc postępują zgodnie ze scenariuszem, który paru niegłupich ludzi (p. Michalkiewicz między innymi, choć mi ostatnio potężnie podpadł pisząc głupoty o Rosji i Gruzji) już naszkicowało. A że Rosja wraz z Gruzją daleko od Irlandii i postraszyć nimi można raczej Polaków i Czechów? Cóż, nie zawsze ma się wszystko co się lubi. Jak Berlin i Bruksela miały podpisać ten nowy traktat Ribbentropp-Mołotow? Na Hebrydach nie ma jeszcze, na szczęście, postsowieckiego imperializmu. (Choć to może tylko kwestia paru lat.)

Jednak postraszy się Polaków, Czechów, Ukraińców i Bałtów... Polski prezydent przestanie blokować. Irlandczycy zobaczą iż są całkiem izolowani, hordy przerażonych i oburzonych Polaków (którzy tam już przecież są, budując III Irlandię dla Tuska), będą ich na kolanach błagać... "Nie blokujcie... Nie blokujcie..." No to co zrobią Irlandczycy? A jeśli nie, to się im da w dupę przy aplauzie całego europejskiego ludu, szczególnie zaś tych co to Rosji jakoś nie lubią i mają do niej anse.

Kiedy i jak mógłby się dokonać ten nowy pakt Ribbentropp-Mołotow? Całkiem możliwe, że już oderwanie Kosowa od Serbii, mówię o tym niedawnym uznaniu jego "niepodległości", stanowiło część tego planu. Byłby to naprawdę wyrafinowany sposób dania Rosji pomysłu ataku na Gruzję w b. podobnej sprawie, a jednocześnie sygnał, że "cóż, my będziemy musieli na to przymknąć oczy". Ruscy takie rzeczy potrafią zrozumieć, choćby dlatego że są na nie wyczuleni i myślą o tych sprawach 24/7, w dnie powszednie i w święta.

Wojna z Serbią o Kosowo sprzed kilku lat, czy raczej ordynarna napaść na Serbię, to w mojej opinii, ze strony USA przede wszystkim próba zatuszowania afery rozporkowej Clintona, a ze strony Unii, czyli Niemiec... To co zawsze u nich. Wtedy może nawet chciano Rosji nieco utrzeć nosa, żeby miała większy szacunek. Teraz jednak przeciwnie - nie robi się wiele, by tego szacunku nabrała. Możliwe, że tak to właśnie ma być.

Fajna teoria? Trzyma się przysłowiowej kupy? Brakuje jej czegokolwiek? No to na przyszłość widzicie ludzie - w takich przypadkach zawsze należy rozpoczynać od pytania "CUI PRODEST?"! Już Rzymianie o tym świetnie wiedzieli. A swoją drogą, dzięki ci Pomianowski! Dzięki ci TVN24! Bez was nie wpadłbym pewnie przez dobrych parę dni na to co naprawdę oznacza neosowiecka agresja na Gruzję!

Cui prodest, kochane ludzie, cui prodest! I wszystko od razu jasne.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lipca 17, 2008

Internetowe dowcipy i bitwa pod Maratonem

Na blogu Europa21 (nie żeby mi się ta nazwa podobała, czy żebym cokolwiek wiedział o tych ludziach czy ich poglądach) znalazłem dzisiaj taki tekst. (Cytuję w całości, wytłuszczenie istotnego fragmentu moje własne, oryginał tutaj.)

Głupi dowcip?



Wielu z nas pamięta szczeniackie wybryki na telefonie typu:
- Dzień dobry czy to ZOO?
- Nie
- To co robi małpa przy telefonie!?
Dzisiaj internet zwiększa możliwości i w tej dziedzinie. Numery można wycinać, że hej!
Dwa tygodnie temu na youtube ktoś powiesił film, na którym młoda kobieta ubliża ile wlezie wyznawcom islamu, koranowi, prorokowi Mahometowi. Kobieta została przedstawiona, jako żona Udo Ulfkotte, niemieckiego dziennikarza, byłego redaktora Frankfurter Allgemeine Zeitung, cenionego specjalisty od spraw bezpieczeństwa i służb wywiadowczych. Poza tym Ulfkotte jest założycielem organizacji Pax Europa, znanej z krytyki wobec islamizmu. 
W efekcie takiego żartu państwo Ulfkotte dostali około tysiąca gróźb pozbawienia życia, głównie ze strony zamieszkujących Niemcy Turków. Przysyłano je za pośrednictwem internetu, a także i telefonu (tak, ktoś życzliwy zamieścił go na stronie wraz z adresem). W efekcie rodzina musi ukrywać się korzystając z ochrony policji. 
Finał tej sprawy - żartownisie następnego dnia zgłosili się na policję. Czy to jednak koniec sprawy? Minister Spraw Wewnętrznych Niemiec Wolfgang Schäuble na spotkaniu z organizacjami islamskimi jasno stwierdził, że „nikt nie ma zamiaru akceptować się obelg i gróźb ze strony tureckich obywateli przeciwko Niemcom, bez żadnych sankcji i komentarzy." Policja oświadczyła, że będzie sprawdzać indywidualnie każdą groźbę, na wyniki śledztwa więc przyjdzie poczekać. 
Jan Wójcik 

PS: W sprawie ostatnio ostrej debaty na temat tortur na tym blogu, chciałbym zaznaczyć, że pogląd Witka Repetowicza jest jego prywatnym zdaniem, a Fundacja Europa21 została założona przez ludzi o różnych opiniach dotyczących wielu spraw. Ja jestem torturom przeciwny.


O co autorom tego tekstu chodzi, to chodzi, mnie jednak zainteresowało coś innego. Jakim cudem ma nie być w Zjednoczonej Europie (a prędzej czy później i w Nowym Wspaniałym Świecie) pełnej kontroli internetu, w tym blogów, skoro TAKIE rzeczy się zdarzają? Przecież wystarczy to uświadomić opinii publicznej, a ona sama zakrzyknie wielkim głosem ZRÓBCIE Z TYM PORZĄDEK! A jeśli nie chwilowo nie krzyczy, jeśli nie jest wystarczająco zszokowana, to zawsze ktoś przecież może zrobić dowcip, jak wyżej opisany. Prawda?

Przyznam, że nigdy nie rozumiałem optymizmu na temat naszych czasów i naszej przyszłości - zarówno w wymiarze polskim, jak i europejskim czy wprost globalnym. Jednym z najważniejszych podstaw tego optymizmu jest teza, że "internetu nie da się kontrolować". Dla mnie to ewidentna bzdura. To dokładnie coś takiego, jak opinie angielskich pań domu na temat ew. inwazji wojsk Hitlera: "Niemcom nie może się udać, bo w razie czego pozamykamy sklepy i nie będą mogli kupić nic do jedzenia". Podobno naprawdę wygłaszano wtedy takie opinie.

Rodzimym odpowiednikiem, mniej idiotycznym a bardziej żałośnie-rozpaczliwym, była wiara, że noszenie w klapie opornika, palenie czy niepalenie świateł, albo strategiczne siadanie na krawężnikach, da odpór watahom Jaruzelskiego. Niestety moi ludzie - to wszystko brednia i kłamstwo, a przemoc - mniej lub bardziej naga, bardziej lub mniej ubrana w szaty "prawa" - nie z takimi metodami walki sobie poradzi. Tak więc optymistyczne czekanie na przyszłość, w przekonaniu, że może być tylko coraz lepiej - bo na przykład coraz więcej ludzi ma dostęp do internetu, albo dlatego, że coraz więcej ludzi czyta blogi...

Nie tędy droga! A poza tym zawsze w takich przypadkach warto zadać sobie pytanie, czy właśnie w danej sprawie nie stosuje się do nas teza przypisywana Spenglerowi, że "optymizm to tchórzostwo". Oczywiście Spenglerowi nie chodziło o wszelki optymizm, a tylko optymizm dotyczący nieograniczonych możliwości rozwoju naszej cywilizacji, jednak osobiście sądzę, że naprawdę spora część najprzeróżniejszych optymizmów to jedynie gnuśność, tchórzostwo i głupota. Naprawdę warto się w każdym przypadku zastanowić, czy właśnie nasz optymizm w jakiejś konkretnej sprawie ma lepsze od tych podstawy.

W mojej opinii wiara w uniknięcie następnego - paneuropejskiego, czy nawet światowego - totalitaryzmu nie dzięki własnemu oporowi, ale w wyniku rzekomo obiektywnego faktu, że "internetu nie da się kontrolować, więc wolność słowa może się tylko dłuższej skali zwiększać, to zaś z kolei stanowi gwarantowaną zaporę przed zakusami zamordystów czy totalitarystów"... To po prostu kolejne leberalne kłamstwo i przejaw naszego zidiocenia.

Czy ktoś by dziesięć lat temu przewidział 80 tys. kamer szpiegujących wszystko i wszystkich w samym Londynie, która to ilość z każdym dniem się zwiększa? Nie, ale dzisiaj nikt tego już prawie nie zauważa. Wystarczyła odpowiednia polityka imigracyjna. W sprawie wolności blogowania, wolności internetu, nawet to nie jest konieczne - wystarczy kilka dowcipów jak ten tutaj opisany. Każdy taki dowcip to kolejny kroczek na drodze do wzięcia nas wszystkich za mordę. Nie przestając przy tym oczywiście bez przerwy mówić o wolności i demokracji.

Siedząc jak zając pod miedzą - optymistycznie czy nie, nieważne - oddając całą inicjatywę wrogom, nie mamy żadnej szansy. Jedyną naszą szansą jest kontratak, zanim jeszcze wróg dokona przegrupowania. Czyli zanim z pracowitego udawania demokratów, dążących z całych sił do naszego szczęścia, ośmieli się przepoczwarzyć w to, czym rzeczywiście jest: zgrają totalitarystów dążących do wprowadzenia swoich porządków i zniszczenia wszelkiego oporu. Do tego potrzebuje jeszcze odpowiednio zorganizować, czy nawet częściowo dopiero zwerbować, niektóre siły.

W końcu nie jest to jedynie kwestia takiej czy innej propagandy - niektórych rzeczy nie jest po prostu łatwo robić, kiedy się głosi coś dokładnie przeciwnego. I te nowe siły trzeba znaleźć, zwerbować, urobić, ustanowić nad nimi kontrolę, upewnić się co do ich lojalności... Ktoś inny może się tym poczuć urażony, odstawiony od piersi... Z tym także trzeba umieć sobie poradzić. Teoretycznie istnieje szansa, że atak w tym właśnie momencie, może pokrzyżować wrogowi szyki. Już starożytni wiedzieli i opisywali w podręcznikach taktyki, że właśnie atak w momencie, gdy wróg przegrupowuje swoje siły, daje największe szanse na sukces. Przykładów zaś praktycznych jest na to cała masa, począwszy choćby od Maratonu. (Z pewnością były i znacznie wcześniejsze, ale ten jest dość dobrze opisany.)

Jednak do tego, by tę starożytną i niezmiennie się od tysiącleci sprawdzającą mądrość jeszcze raz wykorzystać - ratując tym samym siebie i swoje potomstwo przed niewolą nieporównywalna z podległością wobec Króla Królów - nie wystarcza pisać na blogach, nie wystarczy też cieszyć się, że wolność słowa mamy zagwarantowaną po wsze czasy, bowiem "internetu nie da się kontrolować".

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, czerwca 14, 2008

Koniec planów IV Rzeszy - czy raczej koniec demokracji w Europie?

Lesbijski traktat dostał od ludu Zielonej Wyspy kopa. I bardzo miło, jednak nie przywiązywałbym do tego dużo większej wagi, niż do innych przyjemnych a zaskakujących wydarzeń, w rodzaju zwycięstwa Chorwacji nad Niemcami w kopanych mistrzostwach Ojropy. (W końcu nie "Europy" bo, co wtedy by tam robił Izrael, który brał przecież udział w eliminacjach i mógłby się załapać. Znowu.)

Spodziewać się, iż klęska w Irlandii powstrzyma tę ojrobiurokrację przed tym co robić zamierzała, wydaje mi się skrajnie naiwne. Tutaj nawet ekonomiczne argumenty lewactwa spod znaku leberalizmu i korwinizmu wystarczą - nikt nie rozkręca tak ogromnego i tak zyskownego biznesu jakim jest Ojrounia po to, by go zwijać, kiedy jego tytularni beneficjenci wyrażą lekkie niezadowolenie. To się musi dalej kręcić i kręcić się dalej będzie!

Ma więc to wydarzenie i ta data - piątek 13 czerwca 2008 - jakiekolwiek historyczne znaczenie? Moim zdaniem ma, i to niemałe. Albo mniej filozoficznie, bardziej konkretnie i przyziemnie - czy ten wynik referendum cokolwiek w świecie realnych faktów zmienia? Trochę faktycznie może zmienić. Oczywiście nie to i nie tak, jak sobie różne naiwne ludzie wyobrażają. Cóż więc może w realu zrobić ten wynik referendum - tak nieprzyjemny i zaskakujący dla fanatyków "europejskiej integracji" i żerujących na niej cwaniaków?

Zrobić może, i zrobi po prostu, to że ci fanatycy i cwaniacy jeszcze wyraźniej niż dotąd odrzucą maskę demokratów. Ta maska ich od dawna uwiera, jednak nie mają dotychczas nic lepszego, co by ich władzę jakoś uprawomocniło. Nie żeby to uprawomocnienie było aż tak konieczne - w końcu lud tak bierny i tak łatwy do manipulacji, tak obojętny wobec haseł i wartości, które rozpalały jeszcze nawet pokolenie jego dziadów... Że rządzić tym bydłem można i bez szczytnych haseł. Jednak mieć szczytne hasła stanowczo lepiej, i to z kilku istotnych powodów. (O których może innym razem.)

To odchodzenie od haseł demokracji odbywa się już od dawna i sam o tym pisałem. Jednak dotychczas były to "mądre i światłe" wypowiedzi wieczorową porą w nudnych publicystycznych programach. Wypowiedzi ludzi w rodzaju towarzyszy Wołka czy Śpiewaka. Wypowiedzi o "demokracji elitarnej" i takich tam rzeczach. Nazwy były różne, ale w sumie chodziło o to, że wola ludu to bzdura i rządzić mają elity - to dopiero PRAWDZIWA DEMOKRACJA! ("Demokracja ludowa", chciałoby się powiedzieć. Ale tym razem prawdziwa.)

Co w praktyce wynika z tego, że Unia Ojro i ogólnie panująca nam miłościwie masońsko-lewacko-kapitałowa międzynarodówka odrzuca w coraz szybszym tempie pozory demokracji? "Na dwoje babka wróżyła", chciałoby się powiedzieć. Byłaby w tym bowiem pewna szansa dla ludzi, którym te wszystkie międzynarodówkowe ruszania z posad nie odpowiadają. Mogliby ci ludzie budzić w masach opór, uświadamiając im, iż są traktowane jak bydło, nie zaś jak... Mniejsza już o "suwerenny lud", ale po prostu jak ludzie.

Jednak moja opinia o dzisiejszym europejskim (i w ogóle zachodnim) ludzie jest tak mało pochlebna, iż taka szansa i taka perspektywa wydaje mi się bardzo, ale to bardzo, mało realna. Znacznie bardziej realne wydaje mi się to, iż tego ludu ciemiężcy - cały ten ojrointeres z przyległościami - bardzo szybko przekonają się, iż bez krępujących ich dotąd "demokratycznych" pozorów mają o wiele większą swobodę działania, a więc także skuteczność i siłę.

Lud zaś, który w swych zdrowszych częściach, jak np. w sielskich dystryktach prowincjonalnej Irlandii, potrafi jeszcze powiedzieć "NIE" w referendum, nie jest już zdolny do powiedzenia NIE jeśli nikt mu tego referendum nie zorganizuje. Ani "NIE", ani oczywiście tym bardziej "WON!" To już nie ten lud, to już nie te czasy.

Czy jest jeszcze jakaś nadzieja dla Europy? Dla Polski? Dla nas osobiście, czyli dla ludzi w rodzaju tych, którzy to piszą i czytają? Jedyną nadzieją jest brak nadziei. W końcu na rolę pędzonego do rzeźni bydła, człowiek mający do siebie szacunek zgodzić się po prostu nie może. Fakt, że przy tym radośnie nie pokwikuje, jak wielu innych, nie stanowi tutaj aż tak ogromnej różnicy.

Czy ojropejsom i ich poputczikom - zarówno tym cwanym, jak i tym durnym - może się udać? Zależy o jakie zamiary ich podejrzewamy. Jeśli chodzi im o kontynuację "rewolucji '68", to oczywiście im się udaje i dalej będzie udawać. Jeśli chodzi o wprowadzenie w Europie - na razie - totalitarnego społeczeństwa mrówek, to pewnie im się w końcu nie uda, jednak zniszczą po drodze wszystko, co dla nas, normalnych ludzi, stanowi o wartości ludzkiego życia.

Czy sama idea Unii Europejskiej jest zła i należy ją odrzucić? Jako spenglerysta powiem, że dla mnie Europa od dawna jest tylko wymakijażowaną mumią i nic dobrego już jej w mojej opinii nie czeka. Tak czy tak będzie zamordyzm - kwestia jedynie w tym, czy będzie on próbował bronić i podtrzymywać wartości tej naszej, niegdyś wielkiej cywilizacji, czy też je właśnie jak najszybciej zniszczyć.

Gdybym się jednak, jakimś cudem, w tej mojej opinii, iż Europa nie ma już przed sobą żadnej przyszłości, okazał zbyt pesymistyczny? Wtedy jakaś forma europejskiej integracji byłaby naturalna i potrzebna, jednak z pewnością nie mogło to by mieć wiele wspólnego z obecną tzw, "Unią Europejską". Ta jest doszczętnie zakażona lewackim wirusem, masońską pogardą dla normalnego człowieka i jego wartości, cynizmem i chciwością bizantyjskiej, przez nikogo niekontrolowanej biurokracji...

I jak zarażoną rakiem tkankę, Unia Europejska musiałaby być całkowicie wyeliminowana. Ze sporym marginesem, jak w przypadku wycinania każdej tkanki rakowej.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 11, 2008

Co dziś napędza postęp techniczny?

Powszechnie wiadomo, że postępowi technicznemu i wynalazczości ogromnie sprzyjają wojny. Teraz wojen jakby mniej, a w każdym razie wiele ich nie toczy się na terenach najbardziej cywilizowanych części globu. Cywilizowani żołnierze biorą wprawdzie udział w jakichś operacjach, ale po prawdzie to naprawdę trudno ocenić, jak się one mają do wojny, bo to częściowo praca czysto policyjna, częściowo jakieś elektryfikacje, a czasem tylko coś, co przypomina prawdziwą wojnę. I też nie wiadomo, czy taką, jaka będzie, kiedy się coś naprawdę zacznie.

Oczywiście prawdziwego pokoju nie ma, bo nie jest on stanem naturalnym dla naszego gatunku, i całe stada zajadłych buldogów kotłują się pod całą masą dywanów. Tutaj powalczy się gospodarczo, tu dyplomatycznie, gdzie indziej znowu odkręcając i reinterpretując historię - ersatzów wojny ci u nas dostatek i bez przerwy ktoś wymyśla nowe pola zastępczej walki. Nie oszukujmy się jednak, że wojny się skończyły - w dziewiętnastym wieku też nie było ich w Europie tak wiele, ale mądrzy ludzie już na kilkadziesiąt lat przed pierwszą światową wiedzieli, że im dłużej to trwa, tym straszniejszy będzie ten nieunikniony wybuch.

I oczywiście nastąpił, a po nim dogrywka, jeszcze straszniejsza, tylko tym razem głównie dla cywilów. (Z czysto militarnego punktu widzenia druga wojna przy pierwszej to był taniec po różach.) Po której nastąpiło wyczerpanie, które dodane do zeunuszenia właściwego starym i przeżartym cywilizacjom, odwleka na jakiś czas nowe zbrojne konflikty. Do czego oczywiście przyczynia się postęp techniczny, ponieważ nikt, albo prawie nikt, nie dotąd widział prawdziwej wojny przy zastosowaniu wszystkich dzisiejszych środków walki, więc ludziska się po prostu boją bardziej niż kiedyś. Ale co się odwlecze... Nie łudźcie się - era wiecznego pokoju nie nastąpiła i nie nastąpi. Nigdy!

No dobra, co jednak z postępem technicznym, skoro mamy wprawdzie agresywne buldogi pod dywanem, ale wojen niedostatek? Jest oczywiście komercja i nie da się zaprzeczyć, że w tej epoce różowych golarek do (coraz mniej) intymnych damskich szczególikow, sama chęć sprzedawania tych właśnie golarek powoduje ich ulepszanie. Tyle że co to za ulepszanie, skoro od lat zmienia się jedynie nieco kolor i kształt ("w tym roku nosi się golarki w kolorze młoda cielęcina, a w przyszłym będą w perłowe łatki, trzeba koniecznie zmienić!"), a poza tym właściwie cała para i tak zawsze idzie w ich marketing.

Tak się zastanawiałem nad powyższym problemem, aż tu nagle włączył mi się dzisiaj na TVN24 program o cudach techniki komputerowej dostępnej dla każdego (za parę stów lub parę tysięcy, czasem jeszcze nie u nas, ale wkrótce). Tam zaś, na samo zakończenie, czyli jako puenta i największe cudo, pokazali aparat fotograficzny, co to zamiast samowyzwalacza normalnego, ma taki, co reaguje na uśmiech. Nastawisz sobie, a potem uśmiechniesz się, to on pstryk! A jak się nie uśmiechniesz, to możesz sobie czekać do uśmianej śmierci. Bardzo by nam się tutaj przydały takie aparaty, Polacy by się o wiele więcej uśmiechali, w końcu aparat musi się zamortyzować, zgoda? No a miłościwie nam pajacująca partia to naprawdę powinna zrobić wszystko, żeby każdemu obywatelowi taki aparat już za parę dni móc podarować.

Tylko, ma się rozumieć, trza na każdym namalować znaczek ojro, z gwiazdeczkami. Oprócz "Oby się żyło lepiej". A jak się nie chce uśmiechać, to widać dywersant z PiS, i ma za swoje, że mu aparat nie działa.

Przyszło mi potem do głowy, że ten aparat może być odpowiedzią na nurtujący mnie od jakiegoś czasu problem. Ten właśnie, czym jest napędzany postęp techniczny, skoro tak marnie mamy z prawdziwymi wojnami? No bo ten aparat wyraźnie wygląda na jakiś offspin (niech będzie po naszemu - "produkt uboczny") technologii służących do identyfikacji ludzi, czyż nie? I zaraz mi się przypomniało, iż ze dwa tygodnie temu otrzymałem ofertę wzięcia udziału w testach pewnej technologii mającej rozpoznawać głos.

Miałem zadzwonić z komórki na darmowy numer i coś tam gadać, a oni za to mieli mi na konto przysłać 30 zł. Plus forsa za łowienie innych. Firma była zachodnia, przynajmniej oficjalnie, bo kto to wie co to naprawdę było? Chyba nawet z jakiejś Belgii była, a akurat Polski język ich interesował. Mogło to być cokolwiek, teoretycznie nawet coś obliczonego akurat na mój osobisty głos. I to nie dlatego, że jest ponoć niezwykle sexy.

W każdym razie zaczęła chodzić mi po głowie myśl, że być może w tej chwili głównym motorem postępu technicznego jest inwigilacja, znakowanie ludzi, zapisywanie danych na ich temat w różnych ponurych archiwach... W końcu jak się zwróci uwagę na te wszystkie informacje stąd i z owąd, to widzimy, że mało co rozwija się tak jak mikrochipy, które aż się proszą by je ludziom wszczepiać, oraz techniki nawigacji satelitarnej, co to pokazują drogę, ale przy okazji... Każdy chyba się domyśla co robią. Chyba że bardzo nie chce się domyślać.

Ten rozwój, razem z całym postępem technicznym, może się jednak skończy szybciej, niż sobie większość ludzi wyobraża. Do tej większości (zakładając, że tu bywa) poniższy argument nie trafi, ale do członków Klubu Młodych Spenglerystów może tak. Otóż czytam sobie (obok stada innych) książkę G. i C. Picard "Życie codzienne w Kartaginie". Wydane w 1962 we Francji (a więc w 26 lat po śmierci Spenglera), a w PRL zaraz potem. No i czytam: "Większość ulepszeń, które w starożytności ułatwiały materialną sytuację człowieka, jest owocem trzech wieków, które poprzedzają naszą erę, i wieku, który po niej nastąpił".

Nie jestem typem faceta, który by się w naturalny sposób skłaniał do jakiegoś kultu jednostki, dlatego też, obok całego mego zachwytu nad Spenglerem, staram się go na każdym kroku skonfrontować z konkretnymi informacjami. Jak choćby ta powyższa. No i tutaj akurat Spengler wychodzi bez szwanku, albo i z powiewającymi kolorami. Ponieważ u niego w rozwoju te wieki, o których tu jest mowa, odpowiadają wiekom XVIII - XXI w rozwoju naszej to Kultury/Cywilizacji. Że Rewolucja Przemysłowa zaczęła się w XVIII w. - to wiadomo.

Że nasza epoka różowych golarek czyni wynalazki, ale jakby coraz mniej istotne i coraz bardziej oparte na marketingowych błyskotkach, też dla mnie nie ulega wątpliwości. (Komputry byli ostatnim wielkim wynalazkiem, przynajmniej dla mnie.) Źródła wynalazczości, tej autentycznej i znaczącej, zdają się, w mojej opinii, powoli wysychać.

Pozostaje jeszcze inwigilacja, znakowanie i archiwizowanie ludzi... I to rzeczywiście całkiem możliwe, że się w tym wieku skończy - albo całkowitym zgleiszachtowaniem wszystkiego, ponumerowaniem, zakolczykowaniem i nowym totalitaryzmem, albo też coś z tą sprawą zrobimy. I w jednym i w drugim przypadku nie będzie już wielkiego powodu by te technologie aż tak intensywnie rozwijać.

A więc zachęcam do wyszukania tego uśmiechniętego aparatu jak najszybciej i cieszenia się nim póki czas, bo na to cieszenie może aż tak wiele czasu jednak nie pozostać. A następnych równie błyskotliwych wynalazków może już nie być. Wszyscy i tak będą się jednak ślicznie i dobrowolnie uśmiechać - władza już o to zadba, spokojna głowa! (Tyberiusz zresztą rzekł był kiedyś fajną myśl o uśmiechaniu się właśnie. Pamiętacie?)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, marca 14, 2008

Jarosław Kaczyński, Eurokonstytucja i Oblicze Trzeciej Rzeszy

Autentyczny polityk tym się różni od gadatliwego ideologa, że wie, iż w polityce nie da się w ogóle rozważać celów w oderwaniu od środków służących ich osiągnięciu. (Takie jest zresztą, w mojej opinii, zasadnicze przesłanie sławnego, choć mało czytanego i jeszcze mniej rozumianego, dzieła Machiavellego.) Autentyczny polityk zdaje też sobie sprawę z tego, że nieczęsto będzie miał możliwość realizowania jakichś z góry powziętych idei, ponieważ okoliczności - zagrożenia, trudności, a nawet czasem znienacka pojawiające się nieoczekiwane szanse - zburzą mu większość tego rodzaju planów.

W związku z powyższym nie potrafię rozstrzygnąć na ile eurosceptycyzm Jarosława Kaczyńskiego jest w sumie wątły - jak na to by wskazywały dotychczasowe działania tego polityka - na ile zaś kierował się on cały czas zarysowaną tu na wstępie przeze mnie zasadą. Z której naturalny praktyczny wniosek musiał być taki, że skoro rodzimy ludek Unię Europejską uwielbia, spodziewając się po niej cudów niewidów przy zerowych kosztach, a dużej części tego ludku Polska jest całkiem po prostu do niczego nie potrzebna, z drugiej zaś strony Polska jest tak spenetrowana przez obce służby i agentów, oraz ma tak do szpiku kości służalcze "elity", to nie ma rady.

Jedna z odwiecznych chińskich ludowych mądrości głosi podobno, że "jeśli nie możesz zapobiec temu, by cię zgwałcono, to leż i ciesz się tym gwałtem". Co właśnie czynił PiS i jego szef. Zgoda, nie sądzę, by ich i jego niechęć do Unii była porównywalna z na przykład moją. Nie sądzę też, by Jarosław Kaczyński snuł podobne do moich historiozoficzne rozważania (w moim przypadku poparte dość ekstensywną lekturą złożoną z całkiem ortodoksyjnych książek na temat historii i pokrewnych dziedzin), z których by, jak z moich, wynikało, że Unia Europejska staje się w błyskawicznym tempie imperium, a w dodatku tworem z natury totalitarnym.

W dodatku, co również wynika z moich własnych analiz, ten totalitaryzm ma wszelkie dane stać się czymś, przy czym wszystkie dotychczasowe - niezależnie od ich brutalności, ale przecież i w przypadku Unii nie mamy absolutnie żadnych gwarancji, że zawsze będzie tak "słodko i łagodnie" - to była tylko "wstępna gra miłosna".

Ponieważ prawdziwy totalitaryzm, o czym już wielokrotnie wspominałem, wymaga, do sprawowania totalnej kontroli, totalnej komputeryzacji. A więc potężnych komputerów, mikroczipów, sieci informatycznych. Oraz "obywateli" (w cudzysłowie, bo w totalitaryźmie to przecież nie jest obywatel) zarówno przyzwyczajonych do posługiwania się nimi - we własnym interesie czy dla własnej rozrywki, ale przede wszystkim w odpowiedzi na życzenie, czy "łagodną zachętę", ze strony władzy.

Władzy, która dzięki temu staje się jeszcze bardziej anonimowa... A raczej chyba tak by należało powiedzieć, że może ukryć swe prawdziwe (mniej lub bardziej) ludzkie oblicze przed "obywatelami", dając im w zamian marketingową kreację stworzoną przez specjalistów od piaru i usłużnych (nie za darmo przecież) mediów.

A zatem, wracając do głównego wątku, naprawdę nie sądzę, by Jarosław Kaczyński - moim zdaniem prawdziwy mąż stanu, jakiego drugiego śladu nie ma w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach i zapewne niestety nie będzie, zakładając nawet że będzie jeszcze Polska - niezależnie od tego, że wcale nie wszystkie jego poglądy podzielam i nie wszystkie jego działania wzbudzają mój zachwyt - widział sprawę Unii Europejskiej dokładnie tak jak ja. Nie jest nią jednak zachwycony, a to już sporo, szczególnie wobec bezwarunkowej, psiej czołobitności rodzimych "elit", która z pewnością jest tym, czego unijna biurokracja oczekuje i zamierza obficie generować.

Co mówi Joachim Fest, w swej książce "Oblicze Trzeciej Rzeczy"? Książce wydanej w PRL i którą studiowałem jako młode chłopię gdzieś około sławnego, przynajmniej w ostatnich tygodniach, roku 1968? Dokładnie wtedy, gdy tylu innych, z narażeniem życia i dostępu do stółowki w KW, walczyło o naprawę socjalizmu, o powrót to korzeni - do Lenina, Trockiego i Rosy Luxemburg... A studiowałem ją - słuchajcie ludkowie! - by zrozumieć naturę nie tyle Trzeciej Rzeczy (choć teraz widzę, że i to mogłoby mi się w tych zabawnych czasach rozkwitu i jednoczenia się Europy przydać), co przodującego ustroju. Taki byłem moherowy oszołom już wtedy, a fe!

Otóż Fest pisze coś w tym duchu, że "totalitaryzm przede wszystkim zajmuje się wymuszaniem spontanicznego poparcia". Radziłbym to parę razy przeczytać i dobrze się wczuć, warto! Ja tę właśne tezę zapamiętałem najlepiej z całej fascynującej książki, którą naprawdę polecam, choć wydana została w PRL'u i chyba nie po to, bym ja mógł czynić pierwsze kroki w sowietologii.

Choć Fest w swych bardziej generalnych analizach pisał, z tego co pamiętam, właśnie o "totalitaryźmie", nie zaś po prostu o "naziźmie" czy (zgodnie z kominternowską terminologią, wg. której i socjaldemokracja to "faszyzm") "faszyźmie". Co było dość wywrotowe, tyle że oni byli po prostu zbyt widać durni, by to zrozumieć. Zaraz... Taka myśl - a może to dlatego właśnie nastąpiła ta partyjna dintorja i w 1968 wywalono z Partii, a potem z Najweselszego Baraczku Obozu Postępu, tych wszystkich (no nie, nie wszytkich, niestety!) Michników i jemu podobnych?!

Za NIEUDOLNOŚĆ! Za brak rewolucyjnej czujności! A konkretnie za wydanie książki analizującej w b. inteligentny i bezkompromisowy sposób realny komunizm, zamiast w powiedzmy południowoafrykański apartheid czy amerykański imperalizm?!

W każdym razie to właśnie stwierdzenie Festa totalitaryzmu nasunęło mi się - po tylu latach! - gdym ujrzał panikę rodzimych politycznych "elit", że oto Europa może dostrzec w nadzorowanym przez nich mołochu pewien brak entuzjazmu dla idei integracji europejskiej. Nieważne, że od zawsze było wiadomo, że co najmniej kilkanaście procent ludzi musi w Polsce być po prostu wrogo nastawionych do Unii - a więc znacznie więcej, niż potencjalnych Biedroniów w najbardziej optymistycznych dla sił postępu szacunkach... Nieważne, że o integracji, traktacie lesbijskim, samej Unii i przyszłości w niej Polski nie da się nawet przecież publicznie debatować, bo wyszedłby na jaw ten zdrożny brak autentycznego entuzjazmu...

Ale żeby tego nie potrafić zamieść pod dywan?! Nie potrafić wymusić?! Nie potrafić czegoś tam, jakiegoś geszeftu, czegokolwiek... W końcu procedury i standardy europejskie dopiero się kształtują, docierają. Ważne w każdym razie, żeby inni od tych krnąbrnych Polaków "obywatele" zjednoczonej Europy o niczym się nie dowiedzieli. Ale te żałosne tuski, te nieudolne platfusy, te cienkie TW Bolki - nawet TEGO nie potrafią Unii dać? Na drzewo z takimi namiestnikami!

Takie muszą być nastroje w Brukseli. I Berlinie. I we wszystkich innych europejskich stolicach, gdzie europejska elita z zapartym tchem, i stolcem, czeka na dalszą korzystną (a jakże!) integrację. A lud? Po co niby miałby cokolwiek wiedzieć? Nie mówiąc już o pytaniu go o zdanie.

Jak się dopracuje europejskie standardy, wartości i procedury, to lud - spokojna głowa! - będzie spontanicznie wyrażał poparcie... Mniej czy bardziej chętnie, ale gorąco, głośno i spontanicznie. W końcu jeśli wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy, prędzej czy później, nie wzdragały się przed przemocą na wielką skalę i masakrowaniem niepokornych, to dlaczego my (tak sobie myślą w Brukseli i Berlinie, ale aż im się policzki i trzecie podbródki z wściekłości trzęsą na tych durnych Polaków) mielibyśmy być gorsi?

Dlatego też, żeby tę pokrętną, choć finezyjną, gawędę w zrozumiały dla każdego (poza wykształciuchem ale nie jestem przecież Duchem Świętym, żeby czynić cuda) podsumować, powiem tak: Jarosław Kaczyński to mimo wszystko wielka klasa, a Platfusy Obywatelskie to kompletne dno i targowica, która by się od Szczęsnego Potockiego mogła uczyć patriotyzmu. Co do samej zaś Unii, to wedle Festa jest to JUŻ TERAZ totalitaryzm jak złoto. Co gorliwie stara się nam właśnie uzmysłowić "Obywatelska" Platforma, o reszcie tych mend w rodzimym parlamencie i mediach już nawet nie spominając.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.