Kiedy poszedłem do szkoły w wieku 7 lat i w końcu nauczyłem się czytać drukowane (później, niż większość zdolnych dzieci z inteligenckich rodzin), kazałem sobie kupić podręcznik do historii. Historia zaczynała się w czwartej klasie i do tej klasy podręcznik dostałem. Pierwsza czytanka w tej książce była, o ile dobrze pamiętam, o zwycięstwie na Psim Polu, a zaraz potem druga (może zresztą to była ta sama, choć chyba dla małych dzieci to by było zbyt długie) o obronie Cedynii i tych wieżach oblężniczych z poprzyczepianymi do nich dziećmi polskich obrońców, co nie przeszkodziło im mimo wszystko grodu obronić.
Jak nie ma innego wyjścia, to nie ma - po prostu! A wróg raczej nie powinien wiedzieć, że istnieją jednak sposoby skłonienia nas, byśmy się gładko poddali, jaką paskudną rzecz by nam nie zrobili.
Oczywiście szkolne czytanki w tym dawnym stylu to jedno, a poważna historiografia coś całkiem innego, ale też trudno, by dzieciom serwować Szkołę Annales, a zastępowanie hurrapatriotycznych historyjek dokumentami, co się w wielu miejscach obecnie robi, widzi mi się głupotą na granicy poważnego nadużycia. Jaka niby jest prosta i dostępna dla dziatwy zależność między czymś, co napisano w jakimś oficjalnym dokumencie - szczególnie zaś takim, o jakie w tych szkolnych naukach zawsze chodzi, czyli podniosło-mętno-propagandowym, czym się zawsze przykrywa najbrudniejsze interesy i/lub nieprzemożne pragnienie uczynienia piekła z życia jak największej ilości porządnych ludzi - i realnym życiem, z realną historią?
W każdym razie możemy chyba przyjąć, że z tą Cedynią coś było na rzeczy - że Niemce to naprawdę uczyniły, co zresztą w historii nie byłoby aż takim ewenementem (vide obrona Alkazaru w Toledo w Hiszpańskiej Wojnie Domowej, albo ta hrabina, co z pogardą oblegającym odpowiedziała, że ma jeszcze czym sobie nowe dzieci wyprodukować), szczególnie w tych czasach i u nich, a obrońcy - nie mając zresztą żadnej dobrej alternatywy, z konieczności tę nową trudność zignorowali, co im się (żeby użyć słowa w przykry sposób zalatującego Nalewkami) opłaciło.
W każdym razie od owej Cedynii zaczęło się tysiąc lat historii tego kraju, często nieszczęśliwego, często pozbawionego niepodległości, ćwiartowanego i skurwianego, ale jednak były w tym i jaśniejsze punkty, były i momenty autentycznej chwiały. No to teraz mamy zamknięcie tej klamry, rodem z proroczej książki, o której już sobie mówiliśmy, czyli z "Obozu świętych" Jeana Raspaille. Kto nie czytał, niech sobie poszuka!
Teraz z oficjalnych mediów, które nie szczędzą nam przerażających obrazów, bo wywoływanie paniki w sprawie Białorusi, to dla obecnej waadzy jedna z ostatnich szans na podlizanie się jakoś swemu (nie)dawnemu elektoratowi i sympatykom. "Jak można być przeciw waadzy, kiedy jest przeciw niej taki Tusk, a na granicach czychają miliony...?!" Jednak jednocześnie mówią nam wprost, że najgorsza rzecz, jaka się może wydarzyć, to że ktoś zostanie przez tych naszych żołnierzy albo jakieś inne służby mundurowe zastrzelony.
Najgorsze, co się może wydarzyć! Nie to, że ktoś nam tu się przemocą wpierdala, a my gadamy o tym, że najgorsze by było, gdyby stała mu się realna krzywda! Nie to, że - tu odpowiadam na nabrzmiałe zajęczym niepokojem pytania naszych (?) telewizyjnych auterytetów na etacie, o to "co właściwie Putin i Łukaszenko chcą osiągnąć?!"...
Co chcą? Już przecież osiągnęli, a osiągną o wiele więcej. Nawet, jeżeli do końca tych granic większą ilością "uchodźców" finalnie nie sforsują, i nie będziemy tu jeszcze czas jakiś mieli scen z Paryża, Londynu czy innej Tuluzy. Na razie wykazali, że polskie granice to fikcja, że polskie wojsko nie tylko nie obroni nas przed bronią jądrową czy tysiącem czołgów, ale nawet przed wkurwionym gościem z Bliskiego Wschodu uzbrojonym w kamień. Co zresztą dotyczy całego Zachodu, tylko że to my jesteśmy akurat na froncie, więc to my musimy bronić rodaków Merkeli i Hansa Franka przed nowym zalewem ich ulubionych gości.
No a gdyby okazało się, że wyraźnie więcej, niż połowa ludności tenkraju jednak chciałaby tej granicy bronić i "uchodźców" nie wpuszczać - co wcale nie jest pewne, a połowa to po prostu nieprawdopodobnie niska liczba jak na kraj, który jeszcze zamierzałby jakiś czas istnieć - inaczej, niż jako rezerwat wzgl. dziwiczej przyrody (z żubrami i/lub kornikami) i tanich kobiet na godziny...
Gdyby się, mówię, jakimś cudem jednak okazało, że słowicze tryle Tusków i innej lewizny nie sprawą, by tzw. Polacy podzielili się po równo, nie mówiąc już o rozwarciu ramion, nóg i pośladków na przywitanie gości ze wschodu, to zawsze mamy jeszcze w odwodzie dzieci - czemu nie chore, śłepe i... Garbate. Czyli całkiem jak w "Obozie świętych" przecież! Mówimy o takim dziecku, które w innej sytuacji byłoby uznane za niezdolne do życia i "humanitarnie" uśmiercone - takie będzie się najlepiej nadawać, choć na dzisiejszych Polaków, z których "humanitarność" aż się przecież przelewa, każde dosłownie dziecko wystarczy! (Nawet gdyby miało metr dziewięćdziesiąt i bodę na pół łokcia zresztą. Polacy to słodki naród, miłujący wolność, ale nie za bardzo i oczywiście nie własną.)
W każdym razie po raz tysięczny sami stwierdziliśmy, że w razie czego, jeśli się komuś obcemu (bo nasi to nie całkiem ta kategoria, oni mają psi obowiązek się dla nas poświęcać!) stanie się cokolwiek, to będzie nasza wina, więc nasza też jest odpowiedzialność za to, by nikomu nic się nie stało. Niezależnie od tego, jak gwałci on te rzekomo "nasze", rzekomo "granice", których tak "dzielnie broni"... Kto? No przecież, że "nasza niezłomna armia"! Ach - Żołnierze Wyklęci patrzcie na nas z góry, jak bronimy Ojczyzny! Ach! Odsiecz Wiednia się przecież przypomina! Ach, zdobycie Moskwy! Co tam Żółkiewski - też byśmy mogli! Ale są uwarunkowania, wicie, rozumiecie. Cóż, pomachamy flagą, wygłosimy do kamery kilka dęto-patriotycznych pierdołów, dusząc się ze śmiechu i tłumacząc to sobie w myślach na "miskę ryżu" z "zakopywaniem dołów"... I "prawicowy" leming nadal jest nasz i tylko nasz, smętny głupek!
Polska zaczęła się od tego, że ludziom nawet nie przyszło do głowy, by się nie bronić, kiedy wróg zastosował chytrą broń "humanitarną". Polska dogorywa (i to raczej optymistyczna wizja jej stanu), kiedy cały - na odmianę - "naród" łączy się w niezłomnym przekonaniu, że wystarczy wziąć chore, ślepe, garbate dziecko i wtedy można z naszymi granicami, z naszym terytorium, z naszymi obyczajami i z wolą naszego "suwerennego ludu" uczynić dosłownie co się zechce. Wreszcie mamy JEDNOŚĆ NARODOWĄ! Niech żyje Prześwięta Rzeczpospolita i Jej Najwierniejszy Sługa - Obecna Waadza!
Bo jeśli temu garbatemu dziecku, wniesionemu tutaj przez kogoś, kto inaczej mógłby mieć trudności z tutaj się dostaniem, coś by się stało, to oczywiście będzie nasza wina, a nie wyłącznie tego, czy tych, którzy nas w ten sposób sprowokowali. (Sarkazm!) Ale jednak to nie tamte czasy! Teraz to nie będzie jednoznacznie ich wina. Dlaczego? Dlatego po prostu, że oni mają święte prawo wątpić w to, że my tak tę sprawę widzimy. Wiedzą, że ew. propagandowe nieprzyjemności, wrzaski sił zewnętrznych i zewnętrznie-wewnętrznych, muszą sprawić, że wszystko inne - a już na pewno ingegralność naszych granic i nasze prawo do w tych granicach samostanowienia, samemu się rządzenia i ew. przemocą, jeśli trzeba, wepieprzenia każdego, kto tu wbrew naszej woli przebywa.
To właśnie chcą wykazał Putin z Łukaszenką, i jakże pięknie im się to udało! Fakt, że gdyby się trochę zastanowić, to już od wielu lat było oczywiste, jak się tego typu sytuacja musi skończyć, co w realu znaczy nasza niezwyciężona armia, nasze granice, nasz "patriotyzm". Tyle, że wcześniej nikt się chyba nad tym nie zastanawiał, bo po co się do końca dołować, teraz zaś zastanawiać się już nie trzeba, bo każdy, kto potrafi sam zawiązać buty i/lub spuścić wodę, widzi to gołym okiem. Zaiste, przepiękna klamra, spinająca tysiąc lat historii Polski, jak i zresztą jeszcze więcej lat historii Zachodu!
triarius
P.S. Powie ktoś: "Jak to 'granice nie mają dla dzisiejszych mieszkańców tenkraju znaczenia? Przecież budujemy tam taki kosztowny płot!'" Koszt płotu to osobna sprawa i o wiele mniej istotna. Co jest istotne, to fakt, że każdy może nam się wpieprzyć przemocą, musi tylko zamarkować jakiś fajny pretekst, który trafia do lewaków, liberałów i wiadomo czego jeszcze. I jeśli mu się coś stanie, to nie będzie, jak do niedawna było oczywiste, wynik jego własnej decyzji, tylko nasza zbrodnia. Sorry, ale to nie są granice państwa, to nie jest żadna "obrona granic", i to nie jest żadna "armia, gotowa do obrony kraju". Zawsze będzie albo: "jeszcze zbyt małe zagrożenie, żeby można było kogoś z czystym sumieniem ubić", albo: "tych ruskich jest już za wielu! Już po sprawie. I tak nic nie poradzimy - idziemy chłopaki do domu, przygotować się do nowej rzeczywistości!"