środa, listopada 15, 2006

W oparach politycznej poprawności

Włączyłem telewizor, przejechałem się po kanałach, i momentalnie znalazłem się w oparach politycznej poprawności.

W tokszole sprawa miłości między Cyganem a Polką czy Cyganką a Polakiem. Tyle, że Cyganie mówią o sobie per Cygan, zaś prowadząca używa politycznie poprawnego słowa "Rom". Śmieszne! W dodatku, choć to dla większości naszych głuchych na swój język rodaków mało istotne, słowo Cyganka jest ładne, zaś "Romka" po prostu ohydne. Słowo "Cygan". "Cyganka" ma w sobie sporo romantyzmu, występuje w poezji i piosenkach - nieważne, że o kobiecie która mi w młodości w cwany sposób ukradła sto złotych, myślałem jako o "Cygance", bo o żadnych "Romach" nigdy wtedy nikt nie słyszał.

Chyba trzeba będzie zacząć używać określeń "romić", "wyromić" i "oromić", by strażnicy politycznej poprawności poczuli się zmuszeni do wymyślenia nowej nazwy. (Która z pewnością będzie jeszcze paskudniejsza. Ale chociaż będzie zabawnie i niech się pomęczą.)

Przełączyłem na inny kanał i co słyszę? Cytuję dosłownie, bo mam znakomitą pamięć słuchową: "Niestety Hitler nie doceniał korzyści wynikających z zastosowania oddziałów spadochronowych". "NIESTETY"?! I wcale nie musiał to być jakiś wyjątkowo głupi błąd tłumacza - tego typu wypowiedzi na temat hitlerowskiej armii w ostatniej wojnie światowej nasłuchałem się już sporo. Są na tyle częste, że trudno się w tym nie domyślać celowej kreciej roboty.

Tylko, że w Polsce się na to pozwala, w tym rzecz. Jednocześnie tępiąc zajadle każdy przejaw "faszyzmu" (który oczywiście, zgodnie z dobrą sowiecką praktyką, jest utożsamiany z nazizmem), "nacjonalizmu", i innych paskudnych (lub rzekomo paskudnych) rzeczy.

Starczyło mi dosłownie piętnaście minut, aby ujrzeć obie te rzeczy. Ile ich muszą codziennie łykać tzw. przeciętni nasi obywatele, całkiem przeważnie nieodporni i nieświadomi obróbki, jakiej są poddawani?

poniedziałek, listopada 13, 2006

Awantura o karykatury Mahometa... czy ktoś jeszcze pamięta?

Minął już jakiś czas od awantury o wydrukowane w duńskiej prasie karykatury Mahometa. Same w sobie były moim zdaniem bardzo marnej klasy, ale to, co pokazano potem w Europie, łącznie z Polską, wydało mi się przeraźliwie niesmaczne i niesmacznie przerażliwe. Oczywiście o reakcji wszelkiej maści islamistów nawet nie warto wspominać.

Gorzej, że nawet w wypowiedziach przywódców duchowych polskich Tatarów poprzmiewały nutki groźby wobec państwa, które udziala im gościny od pięciuset lat, i któremu dotąd byli wierni.

Postanowiłem zatem przetłumaczyć interesujący artykuł na temat tych karykatur i mało znanych aspektów wokół nich. (I to już jest całość.)

Oryginał tutaj:
http://www.dailypundit.com/2006/02/denmark_under_attack_the_root.php

Dania wobec ataku – przyczyna i plan dla przetrwania

Dania została wybrana jako cel ataku, ponieważ przewodzi Europie w anty-islamiźmie.

Wyrażamy tu taką tezę, ponieważ w ciągu ostatnich pięciu lat Duńczycy stworzyli początki programu bezpieczeństwa, który może zostać rozwinięty w celu pokonania islamizacji, oraz zaadoptowany przez inne kraje. Te duńskie inicjatywy dały już wymierne rezultaty i zwróciły na siebie uwagę na całym kontynencie, wobec czego islamiści i ich sojusznicy poczuli się zmuszeni do ostrzeżenia Danii i innych krajów europejskich, by ze stosowania tego programu zrezygnowały.

Polityczne ataki na Danię stanowią w tej mierze elementy jednej układanki z zamachami bombowymi w Hiszpanii, masowymi rozruchami we Francji, oraz Londyńskim atakiem bombowym z siódmego lipca. Wszystkie one mają na celu zastraszenie i spowodowanie ugodowej reakcji, która by ułatwiła zadanie dalszej islamizacji.

W końcowej części tego artykułu zasugerujemy dalsze kroki, które Dania może podjąć, by zabezpieczyć się na nadchodzące dekady.

ATAK NA DANIĘ BYŁ ZAPLANOWANY
Jak podaje Counterterrorism Blog (link niestety nie działa, cały blog znikł z sieci, dziwna i ponura sprawa – przyp. tłum.), cała ta fala międzynarodowych gróźb nie jest przypadkiem:

W listopadzie, Abu Laban, sześćdziesięcioletni Palestyńczyk, który służył w połowie lat '90, jako tłumacz i asystent Talaala Fouada Qassimyego – najwyższego przywódcy organizacji Gamaa Islamiya, oraz był wiązany przez duński wywiad z innymi islamistami działającymi w tym kraju, zorganizował delegację, która udała się na Bliski Wschód, aby dyskutować z wysoko postawionymi urzędnikami i znanymi islamistycznymi przywódcami duchowymi sprawę karykatur. Ta delegacja spotkała się z sekretarzem Ligi Arabskiej Amrem Moussą, z Wielkim Imamem Al-Azhar szeikiem Sayyedem Tantawim, oraz z najbardziej wpływowym duchowym przywódcą sunnickiego islamu Yusufem al Qaradawim. “Chcemy zinternacjonalizować tę sprawę, tak by duński rząd zrozumiał, że te karykatury były obraźliwe, nie tylko dla muzułmanów w Danii, ale także dla muzułmanów na całym świecie”, stwierdził Abu Laban.

...jednak ta delegacja duńskich muzułmanów pokazała o wiele więcej, niż tylko 12 karykatur opublikowanych przez Jyllands Posten. W broszurce prezentowanej przez nią w czasie tego objazdu Bliskiego Wschodu zamieszczone były jeszcze inne bardzo obraźliwe karykatury Mahometa, łącznie z taką, w której Prorok miał świński pysk. Tyle, że te dodatkowe karykatury NIE były opublikowane przez duńską gazetę, tylko zostały od początku do końca sfabrykowane przez tę delegację i umieszczone w omawianej broszurce.

W swoim poście Walid Phares (i znowu link nie działa – przyp. tłum.) stwierdza, iż sądzi, że podróż Abu Labana została zorganizowana przez islamistów z Bliskiego Wschodu:

I dlaczego (Laban), jako duński obywatel, miałby starać się wyjść poza sfery dyplomatyczne? Ponieważ decyzja rozniecenia intifady została już podjęta przez architektów tej jego zamorskiej podróży: nie przekazuje się dossier Hassanowi Nasrallahowi z Hezbollahu, egipskiemu Bractwu Muzułmańskiemu, Hamasowi, i innym fundamentalistycznym ruchom islamskim, tylko po to, by poprosić o kilka modlitw. Casus belli był już gotowy. Chodziło z ważniejsze sprawy, niż duńskie karykatury. Chodziło o coś, co przedstawiciel amerykańskich islamistów określił w telewizji CNN, jako “strategiczną zmianę stosunków w świecie po jedenastym września”.
...decyzje zostały podjęte i środki zostały zaplanowane przez “elity jihadu”. Masy miały zaczekać, aż przywództwo zdecyduje się rozpętać emocje. Każdy z reżimów i każda z organizacji, z którymi się skonsultowano, musiał przekazać planującym całą sprawę swoje opinie, w celu dalszego dopracowania projektu i uzyskania z niego dodatkowych korzyści.

WYBÓR CZASU ATAKU
Poza skłonieniem zachodu i światowych organizacji do przyłączenia się do działań mających na celu zachwianie morale duńczyków, obecna kampania zastraszania może wpłynąc na inne jeszcze aspekty działań islamistów. David Conway (http://www.civitas.org.uk/blog/archives/2006/02/if_theres_hell_below_is_this_where_we_shall_all_be_spending_xmas_.html#more) przywołuje krytyczne stadium, jakie wydaje się osiągnął irański program budowy broni nuklearnych:

Wrzawa nagle została nagle rozniecona, nie zabrakło nawet obraźliwych karykatur, po to, by rozpalić opinię muzułmanów, iż Dania może zostać zastraszona bezpośrednio groźbą muzułmańskiego bojkotu swoich produktów, albo pośrednio przez UE, obawiającą się szerszego bojkotu, tak by głosowały na korzyść Iranu.

Zaś Emanuele Ottolenghi (http://www.nationalreview.com/comment/ottolenghi200602060945.asp) wskazuje na jeden istotny szczegół:

W końcu Iran właśnie ma zostać oceniony przez Radę Bezpieczeństwa ONZ w związku ze swym programem nuklerarnym. I oto zagadka: kiedy Iran znajdzie się w samym oku tego cyklonu, kto, ze wszystkim możliwych krajów, będzie przewodniczył Radzie Bezpieczeństwa? Dania, któżby inny.
Na witrynie The American Thinker (http://www.americanthinker.com/), Richard Baehr sugeruje, iż atak na Danię może także mieć na celu zastraszenie Europy, aby ją skłonić do popierania Hamasu:

To właśnie na terytoriach palestyńskich protesty mają ściśle określony cel: skłonienie UE (a w mniejszym zakresie także USA) do dalszego finansowego wspierania władz palestyńskich, oraz do wywierania nacisku na Izrael, mimo zwycięstwa Hamasu w wyborach.
Jednak Palestyńczycy mają przekonujące powody, by wierzyć, że kraje europejskie ugną się i nadal będą przysyłać pieniądze. W końcu wiele z tych krajów pozwoliło radykalnym islamistom osiedlić się na swych terytoriach, łącznie z imamami głoszącymi konieczność zniszczenia tych właśnie krajów, jeśli nie zaakceptują islamicznego prawa shariatu, i którzy uczą swe zgromadzenia, że prawa polityczne tych krajów nie obowiązują muzułmanów. Dla Europejczyków, zagrożenie Izraela przez Hamas jest problemem odleglejszym, niż ich własny wewnętrzny rak, przyjmując oczywiście, że w ogóle go zauważają.
W międzyczasie jednak, na ile daje się znaleźć związek między palestyńskim gniewem, a duńskimi karykaturami i groźbami wobec Europejczyków, rozwiązanie wydaje się oczywiste: nie prowokować już więcej Palestyńsczyków odcinając ich od finansowej pomocy.
W tygodniku Weekly Standard, Lee Smith zgadza się z tym poglądem, oraz sądzi, że istotnym dodatkowym czynnikiem są starania Syrii, by pozbyć się amerykańskiego i francuskiego nacisku na siebie, a także jej potrzeba okazania, że docenia stałe poparcie ze strony Iranu.


DANIA W IRAKU I AFGANISTANIE
Dwie duńskie militarne ekspedycje dostarczają islamofaszystowskim strategom i propagandzistom odpowiedniej amunicji do ich ataków. W Iraku znajduje sie około 500 duńskich żołnierzy, w Afganistanie zaś jeszcze 120. W listopadzie 2005 duński rząd zadecydował o podwojeniu ilości duńskich żołnierzy w Afganistanie do 350. W styczniu 2006 zdecydowano się utrzymać duńskie oddziały w Iraku przynajmniej do 1 lipca. W listopadzie, premier Danii Per Stig Moller tak wyjaśniał pozycję swego rządu w sprawie pobytu własnych oddziałów w Iraku:

“Duńscy żołnierze są w Iraku w militarnym, strategicznym celu, i zostaną tam do czasu, aż zostaniemy poproszeni o ich wycofanie przez irackie władze,” powiedział duńskiej legislaturze Per Stig Moller 28 listopada.
Moller stwierdził, że jego rząd jest ostrożnie optymistyczny na temat wycofania swych wojsk w roku 2006 , ale że “nasza tam obecność zależy w całości od sytuacji w dziedzinie terroryzmu, oraz od tego, czy zostaną osiągnięte stabilność i rządy demokracji.”
Moller stwierdził, że jego iracki odpowiednik powiedział mu 4 listopada, że Irak będzie nadal potrzebował obecności obcych wojsk przez cały rok 2006. “Nawet, jeśli wycofanie nastąpi w roku 2006, oczekujemy, iż Dania będzie mogła w dalszym ciągu zostać użyta przez NATO do wsparcia tworzących się sił irackich.”
Groźby terrorystów nakierowane na zakończenie udziału Danii w tych misjach militarnych nie są niczym nowym, ale rząd Danii nadal trwa przy swych wcześniej wyrażonych zasadach:

Tylko Amerykanie posiadają militarną siłę konieczną do rozbrojenia Saddama i wyzwolenia Iraku. Nie możemy po prostu iść po linii najmniejszego oporu i pozwolić innym walczyć o wolność i pokój. Za wiele takich rzeczy było w przeszłości Danii. Jeśli serio traktujemy nasze demokratyczne wartości, musimy także dokonać niewielkiego wkładu w tę międzynarodową koalicję.
Celem tej koalicji było zatrzymanie nieodpowiedzialnych i bezprawnych programów zbrojeniowych, oraz odpowiedzialnego za nie bezwzględnego, despotycznego reżimu. Dania jest dumna z tego, że stanowi część tej koalicji. Rząd Danii konsekwentnie popierał tezę o legalności i konieczności podjęcia akcji przeciw Saddamowi Husseinowi. Była to w oczywisty sposób słuszna i jedynie możliwa decyzja, i historia przyzna nam rację.
Tego typu retoryka jest problematyczna dla innych europejskich rządów – a więc i dla islamistów – ponieważ ogranicza możliwości europejskich przywódców w kwestii legitymizacji w swych własnych krajach klimatu uległości, dającego im przestrzeń do działania. Skutkiem upadku Konstytucji UE, te rządy wiedzą aż za dobrze, iż nawet kilka wyraźnych głosów podnoszących się przeciw stale w Europie obecnej polityce ugłaskiwania, może zaowocować poważnymi politycznymi problemami wśród rodzimych elektoratów.


PODSTAWOAWA PRZYCZYNA: DANIA PRZEWODZI EUROPIE W ANTY-ISLAMIŹMIE
Całościowy projekt islamistów obejmuje, między innymi calami, neutralizację, kooptację i w końcu opanowanie Europy. W średnim terminie, oznacza to zgromadzenie politycznej siły zdolnej do wywierania wystarczającej presji – poprzez liczbę zwolenników, zastraszanie, przychylne sądownictwo, lewicową prasę, piątą kolumnę w instytucjach, i skłonne do uległości rządy – aby uciszyć oponentów i zapewnić sobie swobodę działania.

Dania stanowi poważny problem dla tych potencjalnych społecznych i politycznych zdobywców, ponieważ najdalej spośród wszystkich europejskich krajów poszła we wprowadzaniu programów mających zwalczyć islamizację i zapobiec terroryzmowi. Zasadniczy atak nastąpił w maju 2002:

Ustawa zgłoszona przez centro-prawicowy rząd Danii, ograniczająca prawo wjazdu do kraju, kończąca z automatycznym prawem obywatela do sprowadzenia współmałżonka, oraz pozbawia cudzoziemców prawa korzystania z przywilejów socjalnych, została przegłosowana głosami anty-imigracyjnej Duńskiej Partii Ludowej (DPP).
Prawa te, które, jak stwierdził premier Danii Anders Fogh Rasmussen, mogłyby stanowić model dla innych krajów europejskich, zostały przegłosowane w parę dni zaledwie po tym, jak Francja i Niemcy wspólnie zaapelowały o zacieśnienie europejskiej polityki imigracyjnej, starając się zapobiec wykorzystaniu tego tematu w wyborach przez skrajną prawicę.
Twarda postawa Danii przekierowała wielu potencjalnych azylantów do Szwecji. Oficjalne duńskie dane za pierwsze trzy miesiące roku 2002, podane przez Financial Times, ukazują spadek osób starających się w Danii o azyl o 38 procent. W Szwecji w tym czasie ich liczba zwiększyła się o 68 procent.
Nastąpi koniec automatycznego prawa wjazdu dla współmałżonka. Minimalny wiek, w którym imigrant będzie mógł sprowadzić współmałżonka do Danii został podniesiony z 18 do 24 lat.
Prawa stałego pobytu będą w przyszłości wydawane po siedmiu latach, zamiast jak obecnie po trzech, a obcokrajowcy zostaną pozbawieni przez pierwsze siedem lat z pełnego prawa do korzystania z przywilejów społecznych .
"Obcokrajowcy przybywający do Danii muszą się samodzielnie utrzymywać," stwierdził minister d/s integracji.
Zgodnie z nowym prawem, starający się o duńskie obywatelstwo musi zdać egzamin z duńskiego języka i wiedzy obywatelskiej. Każda osoba posiadająca kryminalny rekord będzie musiała oczekiwać co najmniej dwa lata.
Podanie o azyl nie będzie rozpatrywane w przypadku, gdy ubiegający się “zejdzie do podziemia”. Ci, którym odmówiono azylu będą musieli opuścić kraj natychmiast, nie zaś, jak dotychczas, w ciągu 15 dni.
Jak to się już zdarzyło w Holandii, praktyczne zmiany dały wymierne rezultaty. BBC podała, że “udział Danii w ilości starających się o azyl w trzech krajach skandynawskich spadł z 31% w roku 2000, do 9% w 2003, podczas gdy w tym samym czasie udział Szwecji podniósł się z 41% do 60%, Norwegii zaś z 28% do 31%.”

Cały ten lewacki wrzask, który obserwujemy od początków roku 2005, najlepiej komentuje program duńskiego rządu, podkreślając, iż stanowi istotne zagrożenie dla islamistycznych planów dotyczących Europy: “To mogłoby stanowić wzór do naśladowania dla innych europejskich rządów. Powracając na swój urząd, powtórnie wybrany liberalny premier Danii Anders Fogh Rasmussen zachęcał Tony Blaira do wykorzystania duńskiego przykładu jako modelu dla ostatnio ogłoszonego w Wielkiej Brytanii pięcioletniego planu w sprawach imigracji i przyznawania azylu.”

Duński rząd podjął swe działania w odpowiedzi na długi szereg poważnych problemów społecznych, oraz zagrożeń bezpieczeństwa. W sierpniu roku 2002 Daniel Pipes określił te problemy, jednocześnie wyrażając pogląd, że dotychczasowe rekcje były mało imponujące:

Te niewielkie poprawki wywołały międzynarodowy wrzask: europejskie i opublikowane przez ONZ raporty potępiały Danię za rasizm i “islamofobię”, Washington Post pisał, że muzułmańscy imigranci “spotykają się ze zwyczajową dyskryminacją”, zaś nagłówek w londyńskim Guardianie ogłaszał, że “Kopenhaga flirtuje z faszyzmem”.
W rzeczywistości jednak obecny rząd ledwo ustosunkował się do istniejących problemów, nie zapobiegając przy tym pojawieniu się nowych, takich jak śmiertelne groźby pod adresem Żydów, albo niedawny islamski edykt wzywający muzułmanów do wypędzenia Duńczyków z kopenhaskiej dzielnicy Norrebro.
Władze pozostają wyrozumiałe. Wojowniczy mułłowie pozwalają muzułmańskim żołnierzom w duńskiej ochotniczej Brygadzie Międzynarodowej odmówić udziału w akcjach, na które się nie zgadzają – przywilej odmawiany członkom wszelkich innych wyznań. Rezydujący w Londynie Mohammed Omar Bakri, wedle własnych słów “oczy, uszy i usta” Osamy bin Ladena, uzyskał zezwolenie na zorganizowanie (przypuszczalnie w Danii, przyp. tłumacza) gałęzi swej organizacji, Al-Muhajiroun.
Wbrew informacjom podawanym przez media, to co dzieje się teraz w Danii, to nie flirt z faszyzmem, ale bezczynność i inercja. Rząd wybrany specjalnie po to, by zajął się grupą konkretnych problemów, uzyskał dotąd tylko minimalne sukcesy. Jego niechęć do działania ma potencjalnie głębokie implikacje dla zachodu jako całości.
Nie oszukujmy się, Liberałowie – największa część duńskiej koalicji rządowej – potrafią być galaretowaci. Ich partner koalicyjny, Duńska Partia Ludowa, często w Europie wyśmiewana, jako ksenofobiczna i faszystowska, jest przede wszystkim odpowiedzialna za ostrzejsze działania władz. Jeśli Partia Liberalna przesunęła się ideologicznie na prawo, to najprawdopodobniej dlatego, że odkryła, iż to jest dla niej korzystne miejsce, politycznie, w czasach, gdy rodzima opinia wykazuje swą własną opozycję wobec islamistów.

Niżej wymienione problemy społęczne tłumaczą, dlaczego rządząca koalicja Liberałów, Konserwatywnej Partii Ludowej i Duńskiej Partii Ludowej potrafiły w wyborach z lutego 2005 utrzymać swą przewagę 95 miejsc w duńskim parlamencie, na ogólną ich ilość 179, a ta ostatnia uzyskała dwa dodatkowe miejsca, zwiększając ilość własnych posłów do 24:

Wyniki niedawnego studium, przeprowadzonego 4 maja na zlecenie m.in. Duńskiego Państwowego Biura Statystycznego wśród przebywających w duńskich więzieniach ukazało dość zaskakujące wyniki. Otóż okazało się, że nie mniej, niż czwarta część przestępców znajdujących się w więzieniu (konkretnie 955 spośród 3741) to albo ludzie obcej narodowości, albo bezpośredni potomkowie obcokrajowców.
Jeśli ta jedna czwarta, wydaje Ci się być w pewnej dysproporcji z procentem obcokrajowców wśród ludności Danii, intuicja Cię nie zawodzi: ta proporcja jest całe pięć razy wyższa od tej, którą powinniśmy otrzymać, gdyby odsetek kryminalistów był wśród obcokrajowców proporcjonalny do występującego w całej populacji.
Także pewne głośne wydarzenia przyczyniły się do zwrócenia publicznej uwagi:

Duńskie lewactwo stara się przemocą wymusić otwarcie granic. Słodka duńska idylla “rowerowej monarchii” i dostępnych dla każdego polityków została wczoraj rozbita w puch podpaleniem samochodu Ministra d/s Imigracji. Płomienie rozczerzyły się z garazu ministra Rikke Hvilshoj i objęły dach jej domu, jednak nikt nie został ranny. Do odpowiedzialności przyznali się anarchiści sprzeciwiający ostrym duńskim przepisom imigracyjnym...
A także:
Przez kilka noc z rzędu w Århus miały miejsce najgorsze od lat rozruchy. “Ten kraj należy do nas”, ogłaszali ich młodzi uczestnicy. Kolejne podpalenie nastąpiło w niedzielę w nocy.
W niedzielny wieczór straż pożarna potrzebowała eskorty policji, by dostać się i ugasić wywołany podpaleniem pożar w Søndervangs Alle. Słowa młodych muzułmanów brzmią, jak deklaracja wojny przeciw duńskiemu społeczeństwu. “Policja ma się trzymać z daleka. Ten teren należy do imigrantów.”
Czterech młodych ludzi siedzi w niedzielne popołudnie pod murem w centrum Rosenhøj, deklarując się jako rzecznicy grup, które przez trzy kolejne noce powodowały zamieszki i podpalały sklepy. Na całym parkingu znajdują się chmary samochodów należących do młodzieży ze społeczności imigranckiej, świętujących najgorsze rozruchy w Århus w ciągu wielu lat.
A także:
Urodzony w Danii farmer, obecnie więzień w bazie Guantanamo, nie złamał prawa mówiąc duńskim mediom, że duńscy ministrowie i żołnierze stanowią uprawniony cel terroryzmu.
W swym wywiadzie dla duńskich mediów były więzień Slimane Abderahmane zidentyfikował zarówno duńskiego premiera, jak i ministra obrony, jako uprawnione cele ataków terrorystycznych dla radykalnych organizacji muzułmańskich.
Europejczycy z reguły odczuwają opory przed wyrażaniem politycznie niepoprawnych poglądów, więc sporym nagłośnieniem całej tej problematyki w Danii musiał się stać fakt, że normalnie apolityczna królowa wezwała do narodowej reakcji przeciw islamizmowi:

Królowa Danii Margrethe II, w swej nowej, właśnie wydanej, książce, ostrzegła przed narastaniem islamskiego fundamentalizmu w świecie, mówiąc, że czasem ludzie “muszą okazać swój opór wobec islamu”.
"Przez te wszystkie lata napotykaliśmy wyzwanie ze strony islamu – zarówno globalnie, jak i lokalnie. To wyzwanie musimy potraktować poważnie. Zbyt długo pozwalaliśmy całej tej sprawie pozostawać bez odpowiedzi, ponieważ jesteśmy tolerancyjni i leniwi.”
"Musimy okazać nasz opór wobec islamu i czasem musimy zaryzykować otrzymanie niepochlebnych epitetów, ponieważ istnieją rzeczy, wobec których nie możemy być tolerancyjni."
"Kiedy zaś jesteśmy tolerancyjni, musimy wiedzieć, czy to z wygody, czy z przekonania."
Nawet mięczakowaci politycy potrafią czasem zrozumieć przesłanie otrzymane od miejskich samorządów, deklarujących, że mają już dość:

Lokalne władze czterech duńskich miast wezwały do wstrzymania imigracji do duńskich miast, ponieważ te nie są już w stanie zintegrować większej ilości imigrantów.
Wedle lokalnych władz, szkoły w imigranckich gettach dużych miast nie potrafią radzić sobie ze stałym napływem imigrantów z małych miasteczek i obszarów wiejskich.
W ostatnich latach, duże miasta uzyskały zwolnienie od obowiązku przyjmowania nowych przybywających do Danii imigrantów, którzy zamiast tego zostają teraz rozmieszczani po małych miastach i obszarach wiejskich.
Jednocześnie wprowadzono przepisy wymagające, by ci przybysze mieszkali w tym samym miejscu przez trzy lata, zanim się przeniosą, ale zaraz po upłynięciu tego trzyletniego okresu wielu imigrantów przenosi się do miast.
W tych miastach władze, a przede wszystkim lokalne szkoły, z trudem radzą sobie z napływem imigrantów, często słabo zintegrowanych w duńskim społeczeństwie.
Tego ranka, lokalne władze miast Århus, Odense, Kolding i Vejle stwierdziły, że ich próg bólu został osiągnięty i wezwały do powstrzymania imigracji do największych miast.
W końcu grudnia roku 2005 rząd Danii zapowiedział dalsze reformy:

Duński rząd zamierza w przyszłym roku znacząco ograniczyć napływ imigrantów z krajów trzeciego świata. Powodem tej decyzji jest nowy oficjalny raport na temat duńskiego systemu opieki społecznej, upubliczniony dzisiaj (7 grudnia). Wedle Clausa Hjort Frederiksena, ministra zatrudnienia, imigranci z krajów takich jak Somalia, Iran, Irak i Liban stanowią ogromne obciążenie dla duńskiego systemu opieki społecznej. (Podobne studium zostało w sierpniu opublikowane w Norwegii.) Frederiksen powiedział, że imigranci wpuszczani do kraju muszą mieć oczekującą na nich pracę.
“Jesteśmy po prostu zmuszeni do zastosowania nowej polityki imigracyjnej. Obliczenia dokonane przez komitet d/s opieki społecznej ukazują przerażające wyniki, z których widać, jakim brakiem sukcesów zakończyły się dotychczasowe próby integracji imigrantów”, stwierdził Frederiksen. Wspomniany komitet ocenił między innymi, co by oznaczało całkowite zablokowanie imigracji do Danii z krajów trzeciego świata. Okazało się, że znikło by 75% cięć potrzebnych w systemie opieki społecznej w następnych dekadach.

PLAN DLA DANII: STAĆ SIĘ IZRAELEM EUROPY

Jeśli Dania ma przetrwać najbliższe dziesięciolecia, musi powstrzymać, a potem odwrócić islamizację, jednocześnie umacniając się przeciw atakom terrorystycznym, mającym na celu zachwianie jej zdecydowania. Duńczycy natychmiast powinni ustalić poziom narodowego bezpieczeństwa wystarczający do utrzymania tego narodu, jako wyspy porządku w morzu chaosu, wywołanego przez ogarniający cały kontynent asymetryczny konflikt, w stylu irackim, z milionami bojowników islamskich i ich zwolenników. Planowanie powinno uwzględnić najgorszy scenariusz, z takimi katastrofami, jak kompletny załamanie się Wielkiej Brytanii.

Niektóre części Europy mogą w końcu podążyć śladem Danii, jednak w międzyczasie poszczególne rządy europejskie, tak samo jak UE i ONZ, będą walczyć z tym duńskim programem i próbować podważyć duński rząd za pomocą wszelkich dostępnych środków. Oto najważniejsze kroki, które Dania musi podjąć, by przetrwać, niezależnie od tego, czy przetrwają kraje leżące w jej pobliżu:

1. Ogrodzenie wzdłuż granicy niemieckiej. W połączeniu ze ścisłą kontrolą na wszystkich przejściach granicznych, ogrodzenie to momentalnie zwiększy bezpieczeństwo i pomoże utrzymać ilość potencjalnych islamistów na obecnym poziomie. Kiedy prawdziwa “gorąca” wojna rozpocznie się w mniej przewidujących europejskich krajach, fizyczna bariera okaże się absolutnie niezbędna dla powstrzymania infiltracji.

Wbrew niekończącej się wielokulturowej propagandzie obecnej w Europie, ogrodzenie wzdłuż granicy posiada współczesne pierwowzory:

“Mur bezpieczeństwa” składa się z dwóch wysokich metalowych płotów, z niezwykle ostrym drutem kolczastym na szczycie, oraz wyposażonych w płytki sensoryczne, detektory ruchu, reflektory punktowe i kamery na podczerwień. Jest patrolowany przez wojsko 24 godziny na dobę. Ta licząca sześć mil (około 10 km) zapora, stojąca, zdaniem wielu Arabów, na okupowanej ziemi otaczającej nielegalne osiedle, zostanie teraz dwukrotnie podwyższona – do 20 stóp (ponad 6 metrów) – przez co będzie wyższa od Muru Berlińskiego.
Nie, nie mówimy o izraelskim murze bezpieczeństwa. Opisany tu “mur apartheidu” otacza Melillę, która, razem z Ceutą, jest pozostałością z kolonialnej przeszłości Hiszpanii w północnej Afryce. Obie są otoczone przez Maroko i do obu Rabat rości sobie prawa.
Jest w tym nieco, albo nawet i więcej, hipokryzji. Potępiając, wraz z dużą częścią Europy, Izrael, za budowę muru bezpieczeństwa wokół zagrożonych terytoriów, socjalistyczny rząd w Madrycie – wzniośle głosząc “porozumienie cywilizacji” – robi dokładnie to samo. Tyle, że ten mur nie jest tam, jak w przypadku Izraela, po to, by powstrzymać terrorystów i ratować życie. Jest po to, by powstrzymać ludność obszaru sub-saharyjskiego od poszukiwania lepszego życia. Hiszpania uzyskała nawet na nią fundusze z Unii Europejskiej.
Nie będzie to pierwszy raz, gdy Duńczycy słyszą sugestię umieszczenia fizycznej ochrony wzdłuż swoich granic:

Szwedzki socjaldemokratyczny rząd skrytykował rząd Danii, oskarżając go o podkopywanie skandynawskiej solidarności. Także duńskie prawodawstwo zostało zaatakowane przez Wysokiego Komisarza ONZ d/s Uchodźców, oraz Komisarza d/s Praw Człowieka Komisji Europejskiej.
Leaderka Duńskiej Partii Ludowej Pia Kjaersgaard odpowiedziała na tę szwedzką krytykę mówiąc: “Jeśli oni chcą zamienić Sztockholm, Goteborg czy Malmoe w skandynawski Beirut, z wojnami klanów, zabójstwami na tle honoru, i zbiorowymi gwałtami, to proszę bardzo. My zawsze możemy postawić barierę na moście nad cieśniną Oeresund."
Aby program ściślejszej kontroli granic był skuteczny, Dania może musieć się, lub zawiesić na czas nieograniczony, niektóre z podpisanych przez siebie umów dotyczących uchodźców i przekraczania granic, jak też tych dotyczących wolnego ruchu siły roboczej wewnątrz UE. Na przykład zezwolenie na pobyt wydane poza granicami Danii nie powinny być już dłużej uznawane.

2. Poczynić radykalne kroki w celu usunięcia nielegalnych imigrantów, przy użyciu personelu wspomaganego przez wojsko. Już obecnie jest zakazane ukrywanie nielegalnych imigrantów, jak też zatrudnianie obcokrajowca nie posiadającego prawa pracy, zaś obszerny duński narodowy rejestr czyni ustalenie statusu danego imigranta łatwym:

Narodowy Rejestr (Folkeregisteret) jest centralnym rejestrem wszystkich mieszkających w Danii, w którym także muszą być zarejestrowani obywatele innych krajów, aby mieć prawo pozostawać w Danii dłużej, niż trzy miesiące. Obywatele innych krajów są uważani za rezydujących w Danii, jeśli pozostają w niej dłużej, niż trzy miesiące. Wszyscy zarejestrowani otrzymują osobisty numer rejestracji (odpowiednik polskiego numeru PESEL, przyp. tłum.), służący także w kontaktach ze wszystkimi publicznymi, oraz wielu prywatnymi instytucjami, usługami, biurami itd.
Ponieważ duńska siła robocza liczy jedynie około trzech milionów ludzi (z której jedna czwarta pracuje w sektorze publicznym), intensywny program inspekcji może zostać zrealizowany stosunkowo szybko. Już obecnie w Danii istnieje spore poparcie dla idei wyszukania i pozbycia się nielegalnych pracowników.

3. Pozbawić osoby bez obywatelstwa praw wyborczych. Dana osoba musi mieszkać w Danii legalnie przez dziewięć lat, zanim będzie mogła zostać w naturalny sposób znaturalizowana. Jednak w roku 1977 ten kraj wprowadził politykę udzielenia prawa głosu dla “nordyckich” imigrantów, rozszerzoną potem w ten sposób, że prawo głosu w wyborach lokalnych i prawo ubiegania się o lokalne urzędy otrzymali wszyscy imigranci mieszkający w kraju co najmniej trzy lata. Według norweskiego bloggera o pseudonimie Fjordman, w czerwcu 2005 Duńska Partia Ludowa zaproponowała zlikwidowanie prawa głosu dla osób pozbawionych duńskiego obywatelstwa:

Obcokrajowcy powinni być duńskimi obywatelami, by móc głosować w lokalnych wyborach tej jesieni, stwierdziła Duńska Partia Ludowa. Propozycja tej partii zablokuje głosy około 200 tysięcy imigrantów. W ten sposób, według gazety Jyllands-Posten, partia ta ma nadzieję powstrzymać postępy Radykalnej Partii Liberalnej, która niemal podwoiła ilość swych mandatów w wyborach parlamentarnych mających miejsce w lutym.
“Nie czarujmy się. Radykałowie to nie są tylko popijający café-au-lâit kreatywni ludzie. Ta partia jest w znacznej mierze złożona z imigrantów. Dlatego można się obawiać rezultatów nadchodzących wyborów lokalnych w dużych miastach, gdzie znajduje się znacznie koncentracja imigrantów, którym Socjal-Liberałowie starają się przypodobać, stwierdziła leaderka Partii Ludowej Pia Kjærsgaard.

Celem pozbawienia imigrantów praw wyborczych powinno być:
** Uczynienie Danii mniej atrakcyjnym celem migracji w stosunku do innych krajów europejskich.
** Zredukowanie prawdopodobieństwa iż skrajnie lewicowa lub radykalnie pro-europejska koalicja zdobędzie kontrolę nad władzami lokalnymi dzięki swym zabiegom o uzyskanie poparcia bloku wyborczego islamistów.
** Zmniejszenie potencjalnych korzyści, jakie politycy na szczeblu krajowym mogliby mieć z zabiegania o wsparcie bloku wyborczego islamistów dla polityków na szczeblu lokalnym, oraz oczekiwań, iż mogliby zachować poparcie islamistów, później, kiedy ci pozbawieni duńskiego obywatelstwa ludzie zostaną naturalizowani.

Uważne spojrzenie na duńską politykę ujawnia tę prawdę, iż największym pojedynczym zagrożeniem dla długoterminowego bezpieczeństwa Danii jest krótkowzroczność i skłonność do układów znacznej części jej klasy politycznej.

4. Filtrować potencjalnych imigrantów ze względu na destrukcyjne ideologie. Najważniejszym celem musi być wykrywanie tendencji islamistycznych. Innym ważnym celem powinno być wykrywanie towarzyszących temu skłonności, takich jak chęć do życia zgodnie z prawem szariatu, co by kolidowało z wymaganiami dotyczącymi strategicznego bezpieczeństwa. Nowoprzybyli powinni być skłonni do zintegrowania się w duńskim społeczeństwie i odseparowania się od wszelkich politycznych wpływów z zagranicy.

5. Wzmocnić ekonomiczną żywotność Danii.

Z ilością urodzeń przypadających na jedną kobietę na poziomie 2,0, co nastąpiło w roku 1970, Dania spadła poniżej poziomu prostej reprodukcji swej ludności, zaś w latach 1990 do 1998 liczba jej ludności spadała:

Ostatnie 30 lat XX wieku wykazało dalekosiężne zmiany w charakterystykach demograficznych ludności Danii. Spadek płodności przyspieszył się w roku 1967, a najniższy poziom został osiągnięty w roku 1983, kiedy to ilość dzieci na jedną kobietę wyniosła 1,4.
Aby uniknąć spadku liczby ludności, konieczne jest utrzymanie ilości 2,1 urodzeń na jedną kobietę. Wynika z tego, iż obecny poziom jest zbyt niski, by społeczeństwo się samoodtwarzało. Podobny spadek dzietności można zaobserwować w większości zachodnioeuropejskich krajów, w Północnej Ameryce, Australii i Japonii.
Spadająca liczba ludności będzie prowadzić do poważnych problemów, ponieważ ilość pracowników zmniejszy się, natomiast zwiększy się ilość osób starszych i emerytów. Dania może rozwiązać ten dylemat przez wzmocnienie swego bezpieczeństwa i stworzenie przyjaznej wobec przedsiębiorczości, wolnorynkowej ekonomii. Przez kontrast z innymi europejskimi krajami, ociągającymi się z przeprowadzeniem reform, program ten zmieni Danię w istny magnes dla konserwatywnie nastawionych imigrantów z Europy i innych regionów.

Filtrowanie tych imigrantów ze względu na ich wolnorynkową orientację byłoby sprawą najwyższej wagi, ponieważ importowanie eurosocjalistów doprowadziłoby tylko Danię do rozmontowania jej zabezpieczeń i redystrybucji jej ekonomicznych zysków. Powinno się także sprawdzać opanowanie języka angielskiego. Znaczna liczba Duńczyków posługuje się praktycznym zakresie angielskim, a więc imigranci mówiący po angielsku i posiadający odpowiednie kwalifikacje zawodowe będą zdolni do uczestniczenia w życiu ekonomicznym w stopniu wyższym, niż byli w stanie, czy nawet chcieli, to uczynić w Europie imigranci z trzeciego świata.

Duńczycy mają prawo uważać się za wyjątkowo dalekowzrocznych i szczęśliwych, ponieważ odrzucili w referendum z 28 września 2000 przyjęcie euro, a utrzymanie własnej waluty pomoże Danii w czasie nieuniknionego kryzysu UE. Podobny skutek miałoby znalezienie aliantów o podobnym nastawieniu: czołowym kandydatem do prób utworzenia takiej koalicji podobnie myślących, wolnorynkowych krajów byłaby tu Estonia, a być może także Polska.

WNIOSEK KOŃCOWY
Skoordynowany atak przeciw karykaturom jest salwą ostrzegawczą wobec Danii. Pokazuje, że Dania znajduje się na początku wojny, zaś niezadowalająca reakcja rządów europejskich, ONZ i naszego własnego (czyli USA, ponieważ ten fragment tego tekstu ewidentnie został napisany przez Amerykanów, przyp. tłumacza) Departamentu Stanu powinny pokazać Duńczykom, że ich trwanie, jako państwo narodowe zależy od ich własnej zdolności trwania przy swoich racjach, choćby nawet samotnie.

Fizyczne bezpieczeństwo Danii wymaga, by jej granice zostały zabezpieczone, zaś ilość stanowiących realne zagrożenie wrogów wewnątrz nich utrzymywana na minimalnym poziomie. Długofalowe przetrwanie wymaga zmian w kierunku wolnorynkowym, takim, jakie pozwoliły Hong Kongowi wzrastać i prosperować, mimo geograficznej izolacji, kompletnego braku naturalnych zasobów i nieprzyjaznej obecności na jego jedynej granicy.

Im szybciej Duńczycy wezmą w ręce swą własną przyszłość, tym lepiej dla nich i dla reszty Zachodu. I tym gorzej dla naszych wspólnych wrogów.

niedziela, listopada 12, 2006

Samuel T. Francis o elitach i de-europeizacji

Właśnie się dowiedziałem, że zostały przetłumaczone na polski fragmenty eseju Samuela T. Francisa "Amerykańska klasa rządząca" z pracy zbiorowej pod red. S. Francisa "Europejczyk i przyszłość Ameryki" (tyt. oryg. Race and the American Prospect).

Chodzi w nim o teorię elit, teorię "klasy menadżerskiej", oraz wynikające z nich niepokojące dla każdego chyba konserwatyzmu wnioski.

Całość jest dla mnie, z moją dysleksją, może nieco za uczona i mało konkretna, choć wielu mądrym ludziom z pewnością się spodoba, ale kilka fragmentów - tych o zagrożeniach - wydaje mi się bardzo wartych uwagi. Na przykład ten:


Dojście do władzy nowej menadżerskiej elity w USA (jak i innych państwach Zachodu) w początkach i połowie XX w., i jej potrzeba sformułowania nowej ideologii czy politycznej formuły i przebudowanie wokół tego społeczeństwa, wyjaśnia dlaczego dominujące władze w tych krajach dzisiaj kontynuują popieranie wywłaszczania Europejczyków, oraz kulturową i polityczną destrukcję starszej amerykańskiej i zachodniej cywilizacji, zorientowanej na Europejczyków. I dlaczego członkowie tej elity nie tylko nie potrafią przeciwstawić się anty-europejskim żądaniom etnicznych nie-Europejczyków, ale aktywnie je popierają i subsydiują.

Ta polityka ze strony nowej elity nie jest rezultatem "dekadencji" czy "poczucia winy", ale grupowych interesów samej elity, osadzonych i wyrastających ze struktury jej władzy i pozycji społecznej, i racjonalizowanych w świadomości za pośrednictwem menadżerskiego liberalizmu. Inaczej mówiąc, leży w interesie nowej elity, aby zniszczyć i usunąć starsze społeczeństwo i euro-etniczną kulturową tożsamość z tym związaną (nie tylko samą etno-europejskość, ale praktycznie każdy tradycjonalny element grupowej tożsamości czy więzi: kulturowy, biologiczny, czy polityczny). Dla tych ("konserwatystów"), którzy kontynuują stosowanie się do norm starszego społeczeństwa, menadżerskie zachowanie ukazuje się, naturalnie, jako dekadencja, degeneracja, tchórzostwo, ugłaskiwanie, przymilanie się, czy objaw poczucia winy. Ale co jest złem, sprowadzaniem na manowce, czy samobójczą patologią dla sił "konserwatywnych", które dalej kształtowane są przez starsze normy i instytucje, w rzeczywistości jest odbiciem interesów i zdrowia sił skupionych wokół tworzenia i kontroli nowego społeczeństwa. Inaczej mówiąc, interesy menadżerskiej elity są antagonistyczne jeśli chodzi o zachowanie tradycjonalnej i instytucjonalnej tożsamości społeczeństwa, które ona dominuje.

Wyłonienie się elity menadżerskiej sprzyja wywłaszczeniu, a nawet destrukcji Europejczyków w USA na dwa główne sposoby. Po pierwsze, dzieje się to bezpośrednio, ponieważ struktura interesów i władzy menadżerskiej jest w konflikcie z jakąkolwiek silną narodową, religijną, czy inną tożsamością grupową. Te interesy, przenikając w najgłębsze warstwy mentalności klasy menadżerskiej, pchają leaderów nowego społeczeństwa w stronę odrzucenia etnicznej i kulturowej struktury tradycyjnej cywilizacji zachodniej, i w nowej kulturze, którą oni próbują stworzyć, odrzuca się i zaprzecza walorom takich tożsamości i wartości.

Po drugie, ponieważ nowa menadżerska elita odrzuca i niszczy mechanizmy starej elity, które wyłączały inne etniczne i religijne grupy, te grupy są w stanie często przeniknąć do menadżerskiej struktury i osiągnąć poziom władzy niemożliwy dla nich w przed-menadżerskim społeczeństwie. I one teraz zabiegają o własne interesy i program za pośrednictwem menadżerskich intrumentów władzy. Te etniczne siły, artykułując swoją własną silną etniczną, kulturową czy religijną świadomość, przywołują menadżerskie liberalne slogany "równości", "tolerancji", "dywersyfikacji" etnicznej i kulturowej, itd., by zakwestionować tradycyjną dominację Europejczyków - ale też w coraz większym stopniu same aspirują do kulturowej i politycznej dominacji, wyłączając Europejczyków i odrzucając i demontując instytucjonalne struktury ich społeczeństwa.

Oraz znajdujący się bezpośrednio po nim, a traktujący o...

Kevin MacDonald udokumentował niezwykle szczegółowo jak żydowskie grupy, starające się propagować własny oparty na etniczności program, osiągnęły ten cel. A ponieważ centralną częścią tego programu jest wymazanie historycznych etnicznych, pre-etnicznych i religijnych barier, które wyłączały Żydów i były postrzegane jako prowadzące do ich prześladowań, żydowski program i program menadżerskiej elity w tym aspekcie doskonale się nakładają. Rzeczywiście, Żydzi stali się prominentni w elicie do tego stopnia (zwłaszcza w sektorze kultury), że można sprawiedliwie powiedzieć, iż w menadżerskiej elicie Żydzi służą jako kulturowa awangarda klasy menadżerskiej, dostarczająca ideologicznego uzasadnienia dla jej struktury i polityki, rozpowszechniająca jej ideologiczne formuły pośród masy społecznej, formułująca i często wdrażająca konkretne programy polityczne, i zajmująca się w dużej części wyspecjalizowanym przygotowaniem edukacyjnym, kluczowym dla przekazywania i rozpowszechniania technokratycznych umiejętności elity.

W tym względzie Żydzi pełnią rolę wspierającą - w tym wypadku kulturową i ideologiczną raczej, niż poboru podatków czy lichwiarstwa - dla nie-żydowskiej większości elity, podobną do roli jaką wypełniali w stosunku do różnych europejskich arystokracji w przeszłości, np. w Polsce. Zatem pojawienie się "neokonserwatyzmu" w ostatnich dziesięcioleciach odzwierciedla nie tylko interesy żydowskie i tożsamości ich głównych artykulatorów i wyrazicieli, ale także, inaczej niż w starszym konserwatyzmie elity przed-menadżerskiej, interesy klasy menadżerskiej jako całości w utwierdzaniu nowego politycznego i kulturowego porządku, który ta klasa stworzyła, równocześnie przy tym odrzucając i demontując przed-menadżerski porządek, którego starszy konserwatyzm usiłował bronić. (Z tym że zwrócić uwagę trzeba, iż w ostatnich latach neokonserwatyzm ma skłonność odzwierciedlać żydowskie i syjonistyczne interesy znacznie bardziej niż interesy klasy menadżerskiej jako ogółu).

Menadżerska elita sprzymierzyła się także z innymi etnicznymi grupami, z których większość podziela jej interes w wyeliminowaniu europejskiej tożsamości i wspierających ją sił kulturowych. Jak żydowscy sojusznicy elity i sama elita, te etnicznie nie-europejskie grupy zabiegają o wymazanie europejskiej tożsamości etnicznej i jej ekspresji instytucjonalnych. Ale w odróżnieniu od elity, starają się one także promować własną etniczną świadomość i tożsamość. Zatem podczas kiedy otwarcie europejska tożsamość jest praktycznie zakazana i surowo karana przez elitę menadżerską, instytucje które otwarcie eksponują nie-europejskie i anty-europejskie tożsamości są tolerowane i stymulowane.

Słabe są jednak oznaki wyłaniania się europejskiej etnicznej tożsamości zdolnej przeciwstawić się czy to menadżerskiej strukturze władzy, jej anty-europejskiej ideologii i motywacji, czy też bezpośredniemu zagrożeniu wobec Europejczyków ze strony nie-europejskich i anty-europejskich przeciwników. Nowa elita i jej sprzymierzeńcy osłabili lub zniszczyli system wierzeń, wartości moralnych, spadkobierstwa kulturowego i społecznych więzi i instytucji jakie sprawiały, że Europejczycy mieli świadomość kim i czym są, i podtrzymywały w nich wolę przetrwania i opanowania sytuacji.

Dopóki takie mechanizmy nie zostaną odtworzone, szanse Europejczyków na przezwyciężenie a nawet odpowiednie rozpoznanie zagrożeń i wyzwań jakie dziś przed nimi stoją wydają się niewielkie. A te mechanizmy nie mogą być odbudowane tak długo, jak menadżerska elita pozostaje u władzy, tak długo, jak jej uniwersalistyczna i egalitariańska ideologia pozostaje dominującą polityczną i kulturową formułą, i tak długo, jak anty-europejscy sprzymierzeńcy elity dzielą z nią władzę.

Co Europejczycy muszą uświadomić, jeśli w ogóle mają przetrwać, to to, że siły które zniszczyły ich cywilizację, siły które do tej ruiny doprowadziły, są tymi samymi siłami, które dziś na tych ruinach rządzą. Dopiero kiedy te siły zostaną odsunięte od władzy, dopiero wtedy Europejczycy przyszłości będą w stanie odzyskać dziedzictwo jakie ich przodkowie stworzyli i przekazali im.

Całość tekstu tutaj: http://www.towyoming.com/pl.ameryka_mysli.2.htm

piątek, listopada 10, 2006

"Wykształceni popierają Platformę i III RP?" Oto może być jedna z przyczyn

Mój poprzedni tekścik był o dzisiejszym polskim wyższym wykształceniu, tutaj zaś coś na ten sam temat, co dzisiaj znalazłem na forum onetu. Za pośrednictwem Forum Frondy, bo na forum onetu bez wyraźnej potrzeby nie chodzę. Tym razem jednak było warto.

Bardzo to moim zdaniem ciekawy tekścik, w dodatku zawierający konkretne a mało znane fakty. I wyjaśniający chyba nieco kwestie zawarte w tytule tego postu.

Wkleiłem tu jego najsmakowitszy, początkowy fragment, z zachowaniem oryginalnej interpunkcji i wszystkiego. A więc kurtyna w górę, na scenę wchodzi Szkolnictwo Wyższe III RP...



"Tragarz indeksów , czyli boom edukacyjny w Polsce.

Szkoly wyzsze mnoza sie w Polsce szybciej niz króliki w kapeluszu iluzjonistów !! . Dzieki temu , mój znajomy , absolwent jednej z tych szkól , otrzymal w innej , posade .... tragarza indeksów ( czy moze lepiej : wozacego indeksy ) . Jego praca polega na wozeniu w walizce , studenckich indeksów , do domów przeróznych profesorów , po to by ci dokonali w nich odpowiednich wpisów . Profesorowie formalnie zatrudnieni sa na uczelni , jednak na uczelnie nie przyjezdzaja . To uczelnie ( w osobach " tragarzy " ) przyjezdzaja do profesorów . Tak jest sprawniej i wygodniej dla wszystkich !! . Taka rewolucyjna reforme niepublicznego szkolnictwa wyzszego , wymusila Ustawa o Szkolnictwie Wyzszym . Zgodnie z nia , kazda wyzsza szkola niepubliczna ( czyli tak zwana " soltysówka " ) , musi zatrudniac okreslona liczbe profesorów . Tych jest jednak w Polsce , okreslona , stosunkowo niewielka ilosc , i w zaden sposób , nie moga oni byc równoczesnie w 100 czy 200 wyzszych szkolach biznesu !! . Ale sto , czy dwiescie uczelni , reprezentowanych przez " tragarzy " , moze bez trudu zjawic sie u kazdego z nich , z walizka indeksów do podpisania . Czyz nie genialne rozwiazania problemu , braku profesorskiej kadry dydaktycznej ??? . Jak zwykle , Polak potrafi ! .

Opowiadal mi mój kolezka , ze jadac z walizka pelna indeksów , do takiego , czy innego profesora , czesto nie zastaje go w domu . Czasami profesor spi i rodzina nie pozwala go obudzic , inny znów nie kontaktuje, gdyz z powodu bez mala 100 lat zycia , odplynal myslami w nieznanym kierunku . Wówczas indeksy podpisuje zona profesora , czasami gosposia lub inny z domowników , jesli nie ma chwilowo nic innego do roboty . Kolega zdradzil mi sekret , ze czesto sam podpisuje indeksy , jesli nie ma innego wyjscia . ( ".. A co ?????? , mam sie tluc pociagiem przez pól Polski , dwa razy do tego samego pierdziucha , który ciagle spi , a jego zona , ani nie chce go obudzic , ani podpisywac za niego ??? ... " - cytuje wyjasnienie " tragarza " ) .

Przedstawiony model funkcjonowania niepublicznego szkolnictwa wyzszego w Polsce , paradoksalnie doprowadzil do podniesienia poziomu ksztalcenia , co przyznaja nawet kierownicy hipermarketów , zatrudniajacy absolwentów " soltysówek " do obslugi kas fiskalnych , za 500 zlotych miesiecznie . Paradoks ten latwo wyjasnic . W tradycyjnym modelu ksztalcenia , obowiazkiem profesorów bylo prowadzic wyklady , cwiczenia , seminaria , itp. W modelu obecnym , nie maja oni na to czasu ! . " Czarna " robote odwalaja za nich inni , zazwyczaj akademicy po licencjatach , wydanych im przez jakas " soltysówke ", nieco wczesniej . I chwala im za to !!! .

Całość tutaj: http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,24615393,68398984,2621568,0,forum.html

(Nie ma żadnej gwarancji, że to z forum onetu nie zniknie, ale jak się zorientuję, to umieszczę tu cały ten tekst. Reszta też jest ciekawa, choć sam "tragarz" wydaje mi się najsmakowitszy.)

środa, listopada 08, 2006

Pochwała wykształcenia

Publicystyka polityczna i ideologiczna trafiła pod strzechy, podobnie jak wykształcenie wyższe, i z podobnym skutkiem. Obecnie dowolne cztery kolejne słowa wyrwane z wypowiedzi oponenta stają się śmiertelną bronią, jeśli akurat pokrywają się z czterema kolejnymi słowami wyrwanymi z wypowiedzi kogoś brzydkiego z przeszłości. Wariantem powyższej techniki jest inna, podobna: otóż jeśli oponent wyraża jakiekolwiek zastrzeżenia wobec cudowności “liberalizmu”, czy w ogóle istnienia takiego zwierzęcia, zostaje automatycznie nazwany “socjalistą”... Myślałby ktoś, że to nie koniec? Bez żartów! Teraz załóżmy, że ten ktoś, zamiast złożyć stosowną samokrytykę, poprosić o karę i przysiąc, że już nigdy, wyraża jakieś wątpliwości wobec Unii Europejskiej... Co natychmiast słusznie zyskuje mu miano “nacjonalisty”.

Ale prawdziwy coup de force dopiero przed nami. “Socjalista”... “Nacjonalista”... Inaczej “narodowiec”... Narodowy socjalizm przecież! Inaczej Nazizm! Z tego zarzutu, udowodnionego tak niezbicie, żaden oponent nie ma prawa się podnieść, nie w tych czasach! Nasz antynarodowy liberał, podbudowany swym kolejnym łatwym i miażdżącym zwycięstwem, wyłącza komputer (bo takie mistrzowskie posunięcia najlepiej wychodzą na internetowych forach), zakłada koszulkę z Che Guevarą, i idzie pochwalić się swym sukcesem kolegom, którzy właśnie po pracowitym dniu, w czasie którego żmudnie porównywali niegdysiejsze przemówienia towarzysza Gomółki ze współczesnymi wypowiedziami Jarosława Kaczyńskiego, też mają ochotę na drinka i wymianę kombatanckich wspomnień.

Kiedyś, w mrocznych czasach PRL'u nawet cenzor był przeważnie wykształconym polonistą, czasem nawet sfrustrowanym twórcą... Teraz cenzury nie ma, bo to nieeuropejskie, no chyba, że ktoś wyraża wątpliwości na tematy, co do których wątpliwości wyrażać nielzia. Ale nie tylko to jest dzisiaj lepiej, o nie! Zaczęliśmy od upowszechnienia wykształcenia wyższego, tak? No więc, doceńmy teraz to, że dziś niemal każdy skończył, kończy, albo kończyć będzie wieczorowy marketing, studia europejskie, albo socjologię. Wszyscy oni mają dość wykształcenia, by móc z przyjemnością i pożytkiem oglądać “Szkło kontaktowe” i program Kuby Wojewódzkiego, by potrafić stwierdzić, że cztery wyrwane z kontekstu kolejne słowa w przemówieniu tow. Wiesława pokrywają się z czterema wyrwanymi z kontekstu kolejnymi słowami z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, potrafią też odsylabizować i z grubsza powtórzyć, co wyczytali w Gazecie Wyborczej. Czy potrzeba czegoś więcej?

Ktoś mógłby przypuścić, że ważne jest tylko samo wykształcenie, zaś jego rodzaje już nie. Tak jednak nie jest! Światli przywódcy wiedzą, dlaczego akurat te specjalności są nam potrzebne. Specjaliści od marketingu, po to, by krzyczeć “chcemy więcej liberalizmu, chcemy mniej państwa!”. Skutkiem czego państwo prędzej czy później zmarnieje, Unia zaś przeciwnie. Poza tym snują się jeszcze po Europie resztki dawnego... W opozycji do Światłej Lewicy, określają się jako “prawica”... Dobrze jest im zatem dać jakieś hasełka, jakichś przywódców, coś do zwalczania. Zgoda? I tak z tego nic nigdy nie będzie, każdy to wie (poza nimi oczywiście), a jeśli jakiś realny piasek w jakieś realne tryby wsypią, to przecież nie w tryby europejskie, tylko tryby reakcji – na przykład państw narodowych, zbyt-mało-postępowych mediów, zbyt-mało-postępowego szkolnictwa . To żadni oczywiście “użyteczni idioci”, ale tylko dlatego, że przecież wszyscy ludzie (a tu i ówdzie już nawet szympasy wraz z orangutanami) są równi, więc “idiotą”, nawet “użytecznym”, nazywać nikogo NIE WOLNO!

Socjologowie zaś są potrzebni przede wszystkim dlatego, że nikt, łącznie z nimi samymi, nie wie, na czym ich wiedza i ich ew. praca polega. W związku z tym zawsze można ich zatrudnić, gdyby na przykład bezrobocie stało się dotkliwe. Zawsze też można, w przypadku dotkliwej konieczności, wykształcić ich dowolną ilość – jeśli nie na paroletnich studiach, to na trzytygodniowych kursach, jak stalinowskich prokuratorów. Kiedy już nikt nie będzie robił nic innego, to sprowadzi się odpowiednich imigrantów. Ważne jest to, że zarówno socjologowie, jak i odpowiedni imigranci, wiedzą gdzie ich chleb posmarowany i dlatego będą odpowiednio głosować, czytać odpowiednie gazety, i odpowiednio pyskować na internetowych forach.

Czemu potrzebujemy specjalistów od spraw europejskich nie muszę chyba tłumaczyć. Ktoś poważnie traktujący realia i np. kapitalizm, stwierdziłby wprawdzie, że masa być może zdolnej młodzieży “marnuje się”, studiując zawikłane arkana bizantyjskiej, maniakalno rozrośniętej i nie napotykającej żadnych absolutnie ograniczających czynników biurokracji, potem zaś w tych arkanach się babrząc przez całe swe czynne zawodowo życie. C.N. Parkinson, który nie był przecież ani lewakiem, ani socjaldemokratą, ani miłośnikiem EWG, udowodnił jednak, że biurokracja lubi się rozrastać, więc podłą rzeczą byłoby jej tego zabraniać. Prawda?

Szczególnie, jeśli Unia zgadza się przecież, by kształcić nie tylko socjologów i specjalistów od spraw europejskich, ale także wieczorowych marketerów, wołających o “więcej wolności gospodarczej”. Nie musi, a pozwala, czyż to nie jest łaskawa władza? Przecież mogłaby kazać kształcić 80% specjalistów od spraw europejskich, plus 20% socjologów. A do porównywania przypadkowych czterech kolejnych słów w przemówieniach tow. Gomółki i Jarosława Kaczyńskiego używać odpowiednio przeszkolonych orangutanów.

W końcu w europejskiej Hiszpanii tow. Zapatero dał im już prawa człowieka, niedługo koniecznym stanie się wśród nich pełne zatrudnienie, przede wszystkim oczywiście kobiet. (W czym problem? Kobiet-orangutanów przecież, chyba nie mam powiedzieć "samic", jak jakaś męska szowinistyczna świnia odmawiająca orangutanom praw człowieka?) Porównywanie przemówień będzie dla nich jak znalazł! A szympanse... Nie, tego nie mogę powiedzieć, w końcu wszyscy jesteśmy równi. W każdym razie wyszukiwanie “socjalizmu” i “nacjonalizmu”, zgrabne łączenie ich w “nazizm”, oraz rzucanie w wirtualną przestrzeń odpowiednich donosów też jest do zrobienia. (Wszyscy wiemy, że KTOŚ to wszystko z zainteresowaniem obserwuje, prawda? Gdybyśmy tak nie myśleli, to by nas te donosy przestały cieszyć, bo i po co?)

A w ostateczności zatrudni się do tego paru socjologów.

wtorek, listopada 07, 2006

Prawo Kristola w akcji... w ostrzejszej, polskiej wersji

Wywalono mnie ostatecznie z forum prawica.net. Samo w sobie żadna tragedia, bo z jednej strony człowiek nieco się wyżywał, z drugiej jednak marnował masę czasu i energii na jałowe pyskówki z lewakami. Jedyne, czego naprawdę szkoda, przynajmniej z wąsko egoistycznego punktu widzenia, to tych paru ludzi, z którymi się nawiązywało jakąś więź i z czasem może dałoby się coś zrobić.

Zresztą nie mogę powiedzieć, bym sobie świadomie nie zapracował na tego bana - cenzury jakoś dziwnie nie lubię, niezależnie od tego czy okropnie paskudna, czy obiektywnie nic strasznego, ino wersal, jak w tym przypadku - więc specjalnie wsadzałem tam różne kontrowersyjne sformułowanka, wiedząc, że w końcu czara goryczy się przeleje. (Bolek zgoda, trza tępić. Cieniasy takoż. Ale co mi szkodzi to piskliwe chłopię Wróbel?) Nie o to jednak chodzi i nie o mnie, tylko o tą masę lewaków i trolli, wspartych różowymi cienasami. To jest ta dzisiejsza polska "prawica"? Naprawdę?

Najgorsze jest to, że Prawo Kristola potwierdziło się kolejny raz, a na dodatek w polskiej, czyli jak zwykle znacznie gorszej, znacznie zaostrzonej wersji. Taki jakiś mamy od niepamiętnych czasów przeklęty przez Boga kraj. Prawo Kristola brzmi mniej więcej tak: "Każda instytucja czy organizacja, która na wstępie nie określi się jednoznacznie jako prawicowa, będzie w nieunikniony sposób dryfowała na lewo".

Niestety, w Polsce, tej dzisiejszej i stanowiącej część "Europy", określenie się jako witryna "prawicowa" wyraźnie nie pomaga. Lewacki desant na tym forum przypomina zapuszczony ogród duszący wszelką w miarę szczerze prawicową myśl, niczym gromada chwastów dusząca każdą szlachetniejszą roślinę. A do tego "milcząca większość" zwolenników Platformy Obywatelskiej i liberalizmu, którzy na odmianę uważają się za najszczerszą prawicę i, jak na "milczącą większość" przystało - dziko ujadają.

Uff, co to jednak za ulga już nie musieć udawać upudrowanego markiza, w wersji "jak sobie mały Jasio wyobraża"! Prawdziwy markiz użyłby po prostu lokajów z kijami do rozmowy z niektórymi, grzecznie zaś rozmawiałby jedynie z ludźmi na porównywalnym poziomie. Ale skąd mają o tym nasi liberałowie wiedzieć? Nie żebym chciał na każdego zagubionego lewaka, czy nawet większość trolli, napuszczać zbirów, ale jeśli rozmowa, to - pardon monsieur le gauchiste - raczej tylko taka. To jest ta druga strona dobrego wychowania, bez której ono staje się ono niczym więcej, niż bezzębnym kastrowanym pedalstwem. Niektórzy to nazywają "tolerancja". Jeszcze gorzej, choć krótsze!

Co z takimi robić? Na cudzym forum z pewnością nic się nie da, należałoby chyba skonstruować własne. Gdyby ktoś chciał się do tego przyczynić, to proszę się ozwać. Parę stów, pięćdziesięciu szczerze prawicowych, szczerze zainteresowanych użytkowników - i sprawa może ruszyć w ciągu tygodnia góra.

Przy okazji, ktoś tam na tym forum prawica.net stwierdził, że "u pana Tygrysa też cenzura, bo nie można bez zgody właściciela wpisać komentarza" (cytat niedosłowny, ale oddaje sens). Otóż tak to było ustawione nie ze względu na moją chęć cenzurowania komentarzy - przy takiej popularności tego nietypowego blogu, jaką on ma, to nawet najdziksze lewackie trolle nie zrobią tu wiele szkody. Chodziło o boty, które wpisują automatycznie i masowo komentarze na cudzych blogach, w celach... a jakże, komercyjnych, w takich czasach przecież żyjemy (liberalizm i te rzeczy).

W dodatku zawsze dotąd akceptowałem nawet najmniej przychylne i po prostu lewacko-durne komentarze (naliczyłem tu w sumie jeden taki). Po prostu trzeba było poczekać, aż kliknę na link w emailu, który otrzymuję w takich razach od bloggera. No, a teraz odblokowuję to moderowanie komentarzy i zobaczymy jak to będzie. I jeśli nie będzie tu masy automatycznych komentarzy w wykonaniu botów, to tak zostanie.

Oczywiście sto razy wolę mieć tu komentarze wściekłych i ew. chamskich lewaków - to w końcu oznaka jakiegoś zainteresowania, jeśli to bractwo uzna za stosowne przyjść i pyskować - niż dziesiątki pseudo-komentarzy nie mających w istocie nic wspólnego z tym, co tu piszę, czy moją osobą.

Tak, że - bez demonizowania Łaskawi Panowie! Nie boję się nieprzychylnych uwag, raczej ucieszy mnie zainteresowanie tym blogiem. Nie jest to w końcu blog z hiper-aktualnymi informacjami trudnymi do zdobycia w normalnych mediach, inteligentnie skomentowanymi przez jakiegoś - siedzącego jednym półdupkiem w służbach, drugim zaś w Sejmie - mistrza dziennikarstwa, ino takie coś, gdzie nikomu nie znany amator wkleja sobie wszystko, co napisze, a co ma jakikolwiek związek z polityką, ideologią czy historią. Trudno mi się więc dziwić, że ludzie częściej odwiedzają Katarynę, Adama Haribu, MyśloZbrodnię i masę innych blogów - tych "prawdziwych".

Ale tutaj za to naprawdę nic nie wiadomo - jestem jak człowiek Pica della Mirandola - niby niższy od aniołów, a w pewnym sensie wyższy, ponieważ posiada WOLNOŚĆ i może zmieniać swe miejsce w hierarchii bytów, one zaś nie mogą. Oczywiście żartuję, ten blog jest po prostu taką moją szufladą, nieco bardziej publiczną. Na razie nie ma się czym podniecać, a pewnie nigdy nie będzie.

Ale jeśli ktoś może tym być zainteresowany, i jeszcze ma ochotę się wypowiedzieć, to proszę bardzo. W końcu staram się, w miarę moich skromnych możliwości, utrzymać tu jak najlepszy poziom

piątek, listopada 03, 2006

Kiedy mówimy... WOLNOŚĆ (część I: rys historyczny)

Postanowiłem napisać mini-esej przestawiający moje własne przemyślenia na temat problemu wolności osobistej i szeroko rozumianej polityki. Zacząłem go pisać od “krótkiego rysu historycznego”, a ten rozrósł się i powstał taki – dość lekki, ale w sumie serio, a do tego nie pozbawiony całkiem istotnych faktów i przemyśleń - tekścik.

Którym się dzielę, bo do szuflady pisać nie lubię, konkurencja nie śpi i publikuje jak opętana, a całość eseju nie wiadomo kiedy, i czy w ogóle, powstanie.

Dodam, że to jest tylko szkic, bo jak na część eseju to jest może nieco za chaotyczne, za żartobliwe, i w ogóle za długie,, uwzględniając, że to właściwie obok zasadniczego tematu. Bo esej, z tego co wiem, musi być z definicji dobry. Co za wyzwanie!

Naprawdę nie wiem, czy takie kawałki kogokolwiek dzisiaj interesują, tym bardziej tutaj. Jeśli ktoś ma sposoby, jak w czasie potrzebnym na przeczytanie czegoś takiego zarobić 50 zł, to może faktycznie nie warto. Gdybym ja sam miał pomysł, jak w ciągu godziny zużytej na napisanie zarobić choćby sto dolarów, też bym się chwilę nad tym pisaniem zastanowił. Ale cóż, Onassisem już nie będę, więc mogę być domorosłym filozofem. A jeśli ktoś się chce do takiej bezproduktywnej działalności, w jakimkolwiek charakterze, przyłączyć, to proszę bardzo.



Kiedy mówimy... WOLNOŚĆ

Całkiem osobiste rozważania o wolności jednostki i polityce


“Wolność” w politycznych ideologiach i manifestach naszej epoki zajmuje całkiem specjalne, niejako honorowe, miejsce. I jest już tak od paru setek lat. Nie zawsze jednak tak było...


Część 1 - krótki rys historyczny

Zacznijmy od średniowiecza i ograniczmy się jedynie do naszej zachodniej cywilizacji...

Gdybym miał na poczekaniu zaimprowizować hipotezę, dlaczego niegdyś sławiono posłuszeństwo i postawę niewolnika władzy i Boga, później zaś wręcz przeciwnie, byłaby ona taka...

W średniowieczu dożycie do następnego dnia musiało dla większości ludzi być niemal takim samym sukcesem i powodem do radości, jak dzisiaj solidna wygrana w "Jednym z Dziesięciu". Szumu informacyjnego praktycznie nie było, życie było autentyczne, ciężkie i często przykre. Podległość społeczna i wynikające z niej ograniczenia osobistej wolności w większości przypadków oznaczały także zwiększone bezpieczeństwo. Struktura społeczna była bardzo, w porównaniu z późniejszymi czasami, stała, oraz łatwo dla każdego zrozumiała. Na filozofowanie ogromna większość ludzi nie miała ani czasu, ani ochoty, ani wykształcenia, czy intelektualnego potencjału. Ci, co mieli, zajęci byli precyzowaniem dogmatów wiary i interpretacją dzieł przeszłości. Religia i jej fizyczne przejawy rysować się musiały jak jakieś jasny i piękne światło w ponurej i szarej, często krwawej, rzeczywistości.

Więc bez oporów możemy chyba przyjąć, że indywidualna wolność, choć bardzo często mogła, i z pewnością była, praktycznym problemem, większego problemu intelektualnego w owej odległej epoce nie stanowiła. Potem czasy zaczęły się zmieniać, i to szybko, choć wedle naszych dzisiejszych kryteriów wciąż bardzo wolno. Dochodzimy do epoki reformacji. I co? Nic, poza tym, że taki np. Martin Luter uczy, iż (cytuję z pamięci): “Bóg jest władcą, a ziemscy królowie i książęta to jego kaci i katowscy pachołkowie”. Jeśli to kogoś raziło, to niewielu i nie za bardzo.

Kiedy czasy jeszcze się trochę bardziej zmieniły i religia przestała wszystkim tak do końca wystarczać i dostarczać wszystkich odpowiedzi, stworzono teorię umowy społecznej. Jej pierwszym powszechnie znanym przedstawicielem jest piszący w połowie XVII w. Hobbes, ale ma on poprzedników, choćby w postaci kalwińskiego myśliciela Grotiusa, który jednak religii do tych akurat spraw nie mieszał.

Dla tych filozofów wolność jednostki jest znaczącą wartością, jednak w praktyce zawsze musi ona zostać podporządkowana woli władzy, i to właśnie ze względu na interes danej jednostki, a przede wszystkim jej bezpieczeństwo. (To dobrowolne podporządkowanie jest także korzystne dla całej społeczności, ale nie tym się teraz zajmujemy.)

Teoria umowy społecznej jest już całkiem świecka i nie odwołuje się do żadnych religijnych czy quasi-religijnych sankcji, jak również nie daje tego typu satysfakcji, bez których jednak na dłuższą metę nijak. Człowiek to istota religijna, lub quasi-religijna, co często wychodzi na jedno, bo daje podobne przeżycia.

Skoro nikt nas nie zmusza do zachowania ścisłej chronologicznej kolejności, może to być dobry moment, by wspomnieć, iż pierwszym, który podniósł indywidualną wolność człowieka do kategorii religijnej – albo może quasi-religijnej, bo nie chcę się tutaj pakować w teologiczne dysputy, grożące teologicznemu laikowi wypowiedzeniem jakiejś herezji – był, o ile wiem, renesansowy florencki filozof Pico della Mirandola. Dowodził on, że człowiek jest wyższy od aniołów, ponieważ od jego woli zależy, gdzie się w hierarchii bytów znajdzie, anioły zaś są w niej na stałe przyporządkowane do swego miejsca.

W ten oto sposób indywidualna ludzka wolność nabrała religijnego smaku, i dobrze się stało, bowiem wkrótce będzie na takie namiastki religii ogromne zapotrzebowanie.

Kiedy już indywidualna wolność stała się zdecydowanie wartością cenną, filozofowie i inni ideolodzy napotkali poważny problem. Jeśli chciało się poapoteozować jakaś wspólnotę społeczną, państwo, naród, które ewidentnie, z samej swej natury, ograniczają jednostkę, trzeba było jakoś to ograniczanie uczynić naturalnym, ba – korzystnym dla indywidualnej wolności.

Problem był o tyle trudny, że w międzyczasie powstały silnie, w porównaniu z dawniejszymi, scentralizowane państwa, władza monarchów była zarówno absolutna, a sankcji religijnej czy quasi-religijnej coraz bardziej jej brakło. W dużym uproszczeniu, chodziło o to, że coraz mniej ludzi wierzyło, iż otarcie się o króla wyleczy ich ze skrofułów, coraz więcej zaś chłonęło skandaliczne plotki z dworu i miało się czas zastanawiać, czy wszystkie te podatki, które płacą naprawdę służą powszechnemu bogactwu i bezpieczeństwu.

Tak nadszedł okres heroiczny w historii politycznych ideologii: najtęższe łby filozofii społecznej – od Rousseau, aż po Marksa – męczyły się z tym zadaniem, a ich uczniowie i epigoni – od Robespierre'a po Stalina i Pol Pota, i dalej – wprowadzali drobne acz istotne poprawki i testowali wnioski w praktyce. Nie, żeby tego typu filozoficzne poglądy w ogóle dawały się w praktyce zweryfikować, ale nie o to przecież chodziło. Ważna była ich siła propagandowego przekonywania, która, wsparta środkami bezpośredniego nacisku, z reguły okazywała się spora, oraz skutki zastosowana, które można było, na szczęście, ocenić tak lub inaczej, zależnie od sympatii dla samej ideologii.

Jakieś tam przejawy powszechnego poczucia wolności zawsze dawało się zaobserwować, czy to w śpiewaniu popierających daną ideologię piosenek, czy w fakcie, iż ogromna większość obywateli, mimo przejściowych trudności i wrogiej propagandy, pozostaje jednak w kraju. Nie żeby całkiem dobrowolnie, ale jednak. Zresztą te rzeczy to i tak, z filozoficznego punktu widzenia, miły acz niekonieczny dodatek – w końcu nie chodzi o wolność i szczęście byle jakie, tylko o wolność i szczęście prawdziwe, które bez danej ideologii w ogóle by nie mogło zaistnieć, jak więc je mierzyć, jeśli się samą ideologię odrzuca?

Żeby nie demonizować z założenia wszelkiej filozofii starającej się jakoś pogodzić szacunek dla indywidualnej wolności z kultem wspólnoty – czasem wspólnoty nie utopijnej i nie jedynie rzutowanej w przyszłość, lecz realnie już istniejącej i, dla postronnego obserwatora, wysoce opresyjnej (jak w przypadku rewolucyjnej Francji, czy Prus niezależnie od epoki) – powiem, że filozofowie klasycznej Grecji nieźle radzili sobie z tym problemem, a ich współobywatele zdawali się być z zaproponowanych rozwiązań zadowoleni. Co więcej zaś, wolni ludzie – odróżnieniu od licznych realnie istniejących niewolników – zdawali się nie żywić cienia wątpliwości co do tego, iż są naprawdę wolni, mimo nieuniknionych ograniczeń narzucanych przez społeczeństwo.

Z dwóch biegunów, między którymi znajdowały się wszelkie greckie poleis – Sparty i Aten – obywatele tej pierwszej, jeśli na coś cichcem narzekali, to nie na brak wolności, a raczej na cierpienia, ryzyko i uciążliwości, które musieli dla swej wymagającej ojczyzny znosić, Ateńczycy zaś, szczególnie ci z epoki Peryklesa, musieli się, wedle powszechnej oceny, czuć tak wolni, jak żadni inni ludzie przedtem albo potem. Niewolni byli dla Greków na przykład Persowie, padający na twarz przed królem królów, tak samo jak ich właśni nieszczęśni rodacy znajdujący się pod władzą tyranów. Ale oni sami byli, jak to później wyraził w słynnym zdaniu Cycero, “niewolnikami praw, aby móc być wolnymi”. I tak to mniej było więcej widziane w całej grecko-rzymskiej historii, w każdym razie tej nie całkiem już schyłkowej.

Na czym polega ten elegancki, i całkiem, moim zdaniem, naturalny, sposób, w jaki klasyczna grecka filozofia godzi indywidualną wolność z wymaganiami życia w społeczeństwie? Uważano w niej, że człowiek to “zwierzę polityczne”, a o wiele ściślej “zwierzę którego naturalnym habitatem jest polis – miasto-państwo”. Z czego wynika, że także naturalne ograniczenia, które jednostce narzuca wszelkie życie w tego typu społeczności są dlań rzeczą normalną i właściwie go nie ograniczają. To coś takiego, jak w przypadku tygrysa, którego chcielibyśmy uszczęśliwić uwalniając go od konieczności polowania i zdobywania względów urodziwej partnerki – czy byłby szczęśliwy? Oczywiście, że nie! Czy poczuje się bardziej wolny? Wątpię.

Nasza własna koncepcja szczęścia, jeśli mogę sobie pozwolić na taki nagły skok o dwa tysiąclecia, to jednak właśnie takie coś, jak w przypadku owego wyimaginowanego tygrysa. “Tygrys otrzymujący najsmakowitsze mięso i przeżywający tygrysi orgazm jest najszczęśliwszy? Dajmyż mu więc jeszcze więcej mięsa, jeszcze więcej orgazmów, i tak przez całe życie, albo najlepiej całą wieczność!”

To samo oczywiście w przypadku ludzi. No, dobra, to było o szczęściu. A jak to się ma do wolności? Zabawne, ale jeszcze dziwniej, oto jak: “Wolność sprawia radość? Wolność sprzyja szczęściu? Wolność zaś to brak ograniczeń, przymusu, konieczności czekania na gratyfikację? A zatem żadnych ograniczeń! Żadnego przymusu! Żadnego czekania! Nigdy!”

Nie da się ukryć, tak sobie to wyobrażamy, choć faktycznie większość normalnych ludzi nie kładzie się na ziemi tupiąc, bijąc głową o podłoże i wrzeszcząc “ja chcę!”. Co nie zmienia faktu, że w głębi naszej jaźni czujemy, że nieposiadanie tego czegoś ogranicza naszą wolność, jednocześnie stojąc na przeszkodzie naszemu szczęściu. Gdzież nam do możliwości choćby zrozumienia słynnej tezy Solona, że “szczęście to dobra śmierć”, popartej zresztą przez tegoż Solona licznymi przykładami! Zgoda, że w tym musiało być sporo filozofowania, moralizowania, oraz literackiej pozy, ale dla nas jest to całkiem absurdalna optyka, podczas gdy dla Greków ewidentnie taką nie była.

Dobra, ale my o wolności... Więc Grecy rozumieli to w ten sposób, że wolność polega na możliwości życia zgodnie ze swoją naturą, natura człowieka zaś polega w dużym stopniu na uczestniczeniu w życiu społecznym i politycznym. To zaś wymaga istnienia społeczeństwa, którego istnienie z kolei zakłada pewne podporządkowanie swoich prywatnych zachcianek dobru ogółu. Całkiem sensowne rozumowanie, moim zdaniem, a co ważniejsze, wyraźnie trafiające ówczesnym do przekonania.

Przy okazji wyszło tu na jaw, że pisząc o wolności, trudno jest uniknąć tematu szczęścia. Widać jest między nimi dość ścisły związek. (No, bo to chyba nie jest jakaś wyłącznie moja idiosynkrazja, prawda?) Może ten związek zawsze istniał, a może istnieje właśnie w naszym nowoczesnym rozumieniu tych dwóch spraw? Spróbuję to jeszcze przeanalizować, na razie wyskoczyła ta obserwacja całkiem mimochodem, bo wciąż jeszcze chciałbym mówić o historii pojęcia wolności, tylko mi taka gawęda szlachecka wychodzi.

Powrót to wątku głównego... Jak mam nadzieję wykazałem, Grecy całkiem nieźle pogodzili życie społeczne z wolnością jednostki, zarówno w filozofii, jak i w praktyce i odczuciach realnych ludzi. W każdej ze znanych mi nowożytnych prób dokonania tej samej sztuki istnieje jakieś ziarno tego samego rozwiązania, a więc ziarno prawdy. Mimo, iż wiele z tych prób, jeśli nie znaczna większość, to doktryny filozoficzne, albo dziwnie łatwo godzące się na, a nawet inspirujące, praktykę totalitaryzmu, albo mające jakieś inne pokraczne intelektualne, i nie tylko, potomstwo. (Amicus Plato itd.)

Co nie zmienia faktu, że doktryny głoszące, iż “prawdziwa wolność jednostki” zawsze i bez wyjątku polega na spełnieniu “woli ogółu”, na “zmuszaniu ludzi, by byli wolnymi” (jak to elokwentnie powiedział Robespierre), nie mówiąc już o Hegla wizji państwa pruskiego jako swego rodzaju Boga, przynajmniej w pewnej historyczne epoce (nieco tu upraszczam, to fakt), tego samego zresztą, co u Lutra, żeby było zabawniej, wymagały niewyobrażalnej ilości niesamowitych myślowych akrobacji i nie mogło doprowadzić do niczego dobrego. Co nie zmienia faktu, że doktryny te okazały się niezwykle płodne, a ich potomstwem są dzisiejszy marksizm, “nowa lewica”, a jak by nieco poskrobać, to pewnie prawie wszystkie co bardziej wpływowe dzisiaj doktryny społeczne.

Jednak filozofia w końcu stała się praktycznie niepotrzebna, przynajmniej nie do karmienia nią mas, czy choćby “intelektualistów”. Każdy, kto może się bez niej obejść, a ma do tego pomoc w pop-kulturze, narkotykach, pornografii, i ogólnie białym – czy może jeszcze nie całkiem białym, ale za to różowym – szumie informacyjnym. Kto nie potrafi, czyli kto mimo wszystko musi kompulsywnie drapać własne zwoje mózgowe, co jest przekleństwem ludzkości od prawieków, twórczo filozofię, albo inne pokrewne dziedziny wiedzy, rozwija, przyczyniając się tym samym do zwiększenia tego szumu. Chodzi o to, by oszołomić, ogłuszyć i ululać ludzi tym szumem, a potem karmić ich opowieściami, o tym, jacy to są wolni.

Nie wiem, przyznam, że o masonerii mam realnie bardzo niewielkie pojęcie, ale dla mnie to właśnie samo jądro masońskiej idei – oświecony despotyzm, ale jednak o tyle inny od normalnego, że intensywnie, nie szczędząc środków wmawiający ludowi, że to on - lud - jest super, że to on rządzi... Oczywiście gardząc jednocześnie tą zgrają podrygujących w rytm dysko, tyrających, by mieć na najnowszy model, łykających propagandę i rozrywkę, proletów.

Skąd to wiem? Faktycznie poza “Czarodziejskim Fletem”, który widziałem w różnych wersjach kilkanaście co najmniej razy w życiu, niewiele mam na temat masonerii i jej ideologii ścisłych informacji. Ale ten, nie oszukujmy się, “Flet” daje do myślenia i sporo wyjaśnia. Do myślenia daje także fakt, że tak często się go pokazuje. W końcu lud i tak nie zrozumie, a narybek trzeba skądś brać, zgoda? Jasne, że raczej spośród amatorów Mozarta, niż rapu.

(Szczerze mówiąc, nie tylko “Czarodziejski Flet” daje mi takie myśli, mam nieco innych informacji, dość nawet bulwersujących, ale to może kiedyś, innym razem.)

Tutaj, w każdym razie, kończę tę krótką historyczną analizę losów pojęcia wolności na przestrzeni wieków stwierdzeniem, że doszliśmy do stadium, kiedy to już wystarcza dość często mówić “wolność, wolność”, oczywiście przy akompaniamencie odpowiedniego podkładu dźwiękowego i efektownej szaty wizualnej, a problem wolność jednostki vs. społeczne ograniczenia sam się rozwiązuje.