czwartek, lipca 17, 2008

Internetowe dowcipy i bitwa pod Maratonem

Na blogu Europa21 (nie żeby mi się ta nazwa podobała, czy żebym cokolwiek wiedział o tych ludziach czy ich poglądach) znalazłem dzisiaj taki tekst. (Cytuję w całości, wytłuszczenie istotnego fragmentu moje własne, oryginał tutaj.)

Głupi dowcip?



Wielu z nas pamięta szczeniackie wybryki na telefonie typu:
- Dzień dobry czy to ZOO?
- Nie
- To co robi małpa przy telefonie!?
Dzisiaj internet zwiększa możliwości i w tej dziedzinie. Numery można wycinać, że hej!
Dwa tygodnie temu na youtube ktoś powiesił film, na którym młoda kobieta ubliża ile wlezie wyznawcom islamu, koranowi, prorokowi Mahometowi. Kobieta została przedstawiona, jako żona Udo Ulfkotte, niemieckiego dziennikarza, byłego redaktora Frankfurter Allgemeine Zeitung, cenionego specjalisty od spraw bezpieczeństwa i służb wywiadowczych. Poza tym Ulfkotte jest założycielem organizacji Pax Europa, znanej z krytyki wobec islamizmu. 
W efekcie takiego żartu państwo Ulfkotte dostali około tysiąca gróźb pozbawienia życia, głównie ze strony zamieszkujących Niemcy Turków. Przysyłano je za pośrednictwem internetu, a także i telefonu (tak, ktoś życzliwy zamieścił go na stronie wraz z adresem). W efekcie rodzina musi ukrywać się korzystając z ochrony policji. 
Finał tej sprawy - żartownisie następnego dnia zgłosili się na policję. Czy to jednak koniec sprawy? Minister Spraw Wewnętrznych Niemiec Wolfgang Schäuble na spotkaniu z organizacjami islamskimi jasno stwierdził, że „nikt nie ma zamiaru akceptować się obelg i gróźb ze strony tureckich obywateli przeciwko Niemcom, bez żadnych sankcji i komentarzy." Policja oświadczyła, że będzie sprawdzać indywidualnie każdą groźbę, na wyniki śledztwa więc przyjdzie poczekać. 
Jan Wójcik 

PS: W sprawie ostatnio ostrej debaty na temat tortur na tym blogu, chciałbym zaznaczyć, że pogląd Witka Repetowicza jest jego prywatnym zdaniem, a Fundacja Europa21 została założona przez ludzi o różnych opiniach dotyczących wielu spraw. Ja jestem torturom przeciwny.


O co autorom tego tekstu chodzi, to chodzi, mnie jednak zainteresowało coś innego. Jakim cudem ma nie być w Zjednoczonej Europie (a prędzej czy później i w Nowym Wspaniałym Świecie) pełnej kontroli internetu, w tym blogów, skoro TAKIE rzeczy się zdarzają? Przecież wystarczy to uświadomić opinii publicznej, a ona sama zakrzyknie wielkim głosem ZRÓBCIE Z TYM PORZĄDEK! A jeśli nie chwilowo nie krzyczy, jeśli nie jest wystarczająco zszokowana, to zawsze ktoś przecież może zrobić dowcip, jak wyżej opisany. Prawda?

Przyznam, że nigdy nie rozumiałem optymizmu na temat naszych czasów i naszej przyszłości - zarówno w wymiarze polskim, jak i europejskim czy wprost globalnym. Jednym z najważniejszych podstaw tego optymizmu jest teza, że "internetu nie da się kontrolować". Dla mnie to ewidentna bzdura. To dokładnie coś takiego, jak opinie angielskich pań domu na temat ew. inwazji wojsk Hitlera: "Niemcom nie może się udać, bo w razie czego pozamykamy sklepy i nie będą mogli kupić nic do jedzenia". Podobno naprawdę wygłaszano wtedy takie opinie.

Rodzimym odpowiednikiem, mniej idiotycznym a bardziej żałośnie-rozpaczliwym, była wiara, że noszenie w klapie opornika, palenie czy niepalenie świateł, albo strategiczne siadanie na krawężnikach, da odpór watahom Jaruzelskiego. Niestety moi ludzie - to wszystko brednia i kłamstwo, a przemoc - mniej lub bardziej naga, bardziej lub mniej ubrana w szaty "prawa" - nie z takimi metodami walki sobie poradzi. Tak więc optymistyczne czekanie na przyszłość, w przekonaniu, że może być tylko coraz lepiej - bo na przykład coraz więcej ludzi ma dostęp do internetu, albo dlatego, że coraz więcej ludzi czyta blogi...

Nie tędy droga! A poza tym zawsze w takich przypadkach warto zadać sobie pytanie, czy właśnie w danej sprawie nie stosuje się do nas teza przypisywana Spenglerowi, że "optymizm to tchórzostwo". Oczywiście Spenglerowi nie chodziło o wszelki optymizm, a tylko optymizm dotyczący nieograniczonych możliwości rozwoju naszej cywilizacji, jednak osobiście sądzę, że naprawdę spora część najprzeróżniejszych optymizmów to jedynie gnuśność, tchórzostwo i głupota. Naprawdę warto się w każdym przypadku zastanowić, czy właśnie nasz optymizm w jakiejś konkretnej sprawie ma lepsze od tych podstawy.

W mojej opinii wiara w uniknięcie następnego - paneuropejskiego, czy nawet światowego - totalitaryzmu nie dzięki własnemu oporowi, ale w wyniku rzekomo obiektywnego faktu, że "internetu nie da się kontrolować, więc wolność słowa może się tylko dłuższej skali zwiększać, to zaś z kolei stanowi gwarantowaną zaporę przed zakusami zamordystów czy totalitarystów"... To po prostu kolejne leberalne kłamstwo i przejaw naszego zidiocenia.

Czy ktoś by dziesięć lat temu przewidział 80 tys. kamer szpiegujących wszystko i wszystkich w samym Londynie, która to ilość z każdym dniem się zwiększa? Nie, ale dzisiaj nikt tego już prawie nie zauważa. Wystarczyła odpowiednia polityka imigracyjna. W sprawie wolności blogowania, wolności internetu, nawet to nie jest konieczne - wystarczy kilka dowcipów jak ten tutaj opisany. Każdy taki dowcip to kolejny kroczek na drodze do wzięcia nas wszystkich za mordę. Nie przestając przy tym oczywiście bez przerwy mówić o wolności i demokracji.

Siedząc jak zając pod miedzą - optymistycznie czy nie, nieważne - oddając całą inicjatywę wrogom, nie mamy żadnej szansy. Jedyną naszą szansą jest kontratak, zanim jeszcze wróg dokona przegrupowania. Czyli zanim z pracowitego udawania demokratów, dążących z całych sił do naszego szczęścia, ośmieli się przepoczwarzyć w to, czym rzeczywiście jest: zgrają totalitarystów dążących do wprowadzenia swoich porządków i zniszczenia wszelkiego oporu. Do tego potrzebuje jeszcze odpowiednio zorganizować, czy nawet częściowo dopiero zwerbować, niektóre siły.

W końcu nie jest to jedynie kwestia takiej czy innej propagandy - niektórych rzeczy nie jest po prostu łatwo robić, kiedy się głosi coś dokładnie przeciwnego. I te nowe siły trzeba znaleźć, zwerbować, urobić, ustanowić nad nimi kontrolę, upewnić się co do ich lojalności... Ktoś inny może się tym poczuć urażony, odstawiony od piersi... Z tym także trzeba umieć sobie poradzić. Teoretycznie istnieje szansa, że atak w tym właśnie momencie, może pokrzyżować wrogowi szyki. Już starożytni wiedzieli i opisywali w podręcznikach taktyki, że właśnie atak w momencie, gdy wróg przegrupowuje swoje siły, daje największe szanse na sukces. Przykładów zaś praktycznych jest na to cała masa, począwszy choćby od Maratonu. (Z pewnością były i znacznie wcześniejsze, ale ten jest dość dobrze opisany.)

Jednak do tego, by tę starożytną i niezmiennie się od tysiącleci sprawdzającą mądrość jeszcze raz wykorzystać - ratując tym samym siebie i swoje potomstwo przed niewolą nieporównywalna z podległością wobec Króla Królów - nie wystarcza pisać na blogach, nie wystarczy też cieszyć się, że wolność słowa mamy zagwarantowaną po wsze czasy, bowiem "internetu nie da się kontrolować".

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lipca 13, 2008

NIE PŁAKAŁEM PO KURONIU, NIE PŁACZĘ PO GEREMKU, NIE BĘDĘ PŁAKAŁ PO MICHNIKU

Już w samym tytule, udało mi się wyrazić większość z tych refleksji, które budzi we mnie - nagła, ach! i niepowetowana - śmierć tow. Geremka.

Nie są one wszystkimi moimi refleksjami na ten temat - bo po pierwsze wypadki samochodowe zawsze dają pewne pole do podejrzeń, a tutaj na razie (tylko na razie?) niewiele wiemy... (Czyżby się tow. G. znudził którymś swoim mocodawcom?) Po drugie zaś, wolałbym stanowczo, by prof. Geremek skończył życie z wyroku RP, albo chociaż skutkiem spotkania się oko w oko z grupą polskich patriotów w sprzyjających szczerej i owocnej wymianie opinii okolicznościach.

Ale cóż, dobre i to - jednego stalinowsko-ojropejskiego skurwiela mamy mniej. To że Ojropa ma jednego męczennika więcej, to już mniejsza sprawa - oni potrafią przecież kanonizować swoich nawet za ich życia, vide Bolek i jego lotnisko w Gdańsku. Więc po co utrzymywać tę swołocz przy życiu? Że spytam.

Za tytułowe hasło dziękuję komentatorowi z salon24 o ksywie kontrewolucjonista, a konkretnie tej jego uwadze. Po prostu je podkradłem, nie mając już technicznej możliwości spytać właściciela tych dóbr intelektualnych o zgodę. Tuszę jednak, że o takie wykorzystywanie tych dóbr by go jak najbardziej ucieszyło, co zresztą wynika pośrednio z tego co pisze.

A tak nawiasem, to nie mogę się powstrzymać od okrzyku: No proszę, ja też potrafię napisać biężączkę! Kataryną nigdy wprawdzie nie będę, ale aktualne to jest przecież, że aż hej! I nikt mi tego nie odbierze. Niech żyje Tygrys! (Skoro już tow. Geremek nie może.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Tego sobie jednak tu nie daruję (dzięki Budyń78!):


sobota, lipca 12, 2008

Chwila poezji

Wierszyk taki przyszedł mi w nocy do głowy:

Dziewczęta i chłopcy,
Panowie i panie -
Skurwić się czy skorwinić?
Oto jest pytanie!

Mówicie, że tytuł potrzebny? Takie krótkie wierszyki też potrzebują tytułów? No to może niech będzie... "I to złe i to niedobre, czyli koszmar życia w III RP".

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lipca 11, 2008

Koneczny, Spengler i ten tam na T. (odc. 2)

Ryzykując, że uczynię z tego blogu najmniej popularny blog północnej półkuli, ja znowu o Spenglerze i znowu na podstawie komentarza Artura M. Nicponia. Nie jest to może najważniejszy aspekt sprawy, ale będzie to, mam nadzieję, częściowo także i okazja do rekompensaty za poprzednie wykorzystanie jego komentarza, które odebrał jako "chamówę". (Choć się nie obraził, na co dał mi już wielorakie dowody.)

Chodzi o to, że o ile w Spenglerze ja jestem duży, Artur zaś wciąż niewielki - choć nie całkiem tak, jak zasugerowałem w tamtym złośliwym wpisie, bo nie na poziomie Wikipedii - to w Konecznym jest niemal odwrotnie. Coś tam tego fascynującego autora faktycznie przeczytałem, ale ani tyle, ile bym chciał, ani tyle, by dawało mi to prawo do pozowania na jakiegoś eksperta od jego twórczości. A więc, mam niepłonną nadzieję, tym razem chociaż nie "chamówa"!

Ważniejszą i naprawdę ważną przyczyną jest to, iż Spenglera uważam nie tylko za intelektualnego giganta wypowiadającego się na najważniejsze dla nas dzisiaj tematy, ale także za potencjalnie naszą tajną broń. Bo, jak już to wielokrotnie w różnych miejscach mówiłem, kręcąc się wciąż w tych żałosnych popłuczynach po Oświeceniu, jesteśmy skazani co najwyżej na to, by opędzać się od tych - naturalnych na takiej glebie - myśli, które różne Michniki czy Tuski witają jak jutrzenki swobody.

Nastawienie do tych myśli jest wprawdzie u nich i u nas inne, same myśli jednak te same! Wystarczy sobie poczytać pierwsze z brzegu "Polactwo" Ziemkiewicza, żeby dojrzeć, że "prawicowiec" odwraca jedynie niektóre wartościujące znaki, jednak świat widzi zasadniczo tak samo jak Michnik, przez co ten drugi walczy na swoim gruncie i wyciąga logiczne wnioski, ten pierwszy zaś ciągle musi dokonywać nieuzasadnionych skoków myślowych, czynić przedziwne intelektualne wygibasy i w ogóle mamić swych czytelników...

Co nie przeszkadza mu zawrzeć w swej mętnej zupie tej czy innej sensownej myśli, ale to w końcu ętelektualna elita dzisiejszej "prawicy". Zresztą nie on jeden mówi co pewien czas z sensem, Korwin też, choć to szkodnik jakiego drugiego od Lizbony do Władywostoku ze świecą szukać. To była długa dygresja nie całkiem na temat, ale w sumie potrzebna, bo - czy to się komuś podoba, czy też nie - Klub Młodych Spenglerystów będzie (Deo volente) dawał objazdowe wykłady, organizował gry strategiczne i jasełka. Bez tego bowiem już nas właściwie nie ma, a Michnik z Biedroniem tańczą na zgliszczach trzymając się za ręce i klepiąc nawzajem po obciągniętych skórzanymi portaskami pupach.

No dobra, do ad remu! Tak oto zagadał Artur M. Nicpoń:
Natomiast głowny zarzut Konecznego i jego podśmiechujki ze Spenglera dotycza tej własnie organiczności społeczeństw.

Koneczny twierdzi, słusznie zresztą, że cywilizacje zwyczajnie morfują. Grecy upadli ale NAJLEPSZE elementy ich cywilizacji, stanowiace ten wartościowy rdzeń, czyli to, wokół czego powstała Grecja, zostało wchłoniete przez Rzym i Rzym zrobił na tej greckiej nodze krok do przodu. Upadł Rzym, ale jego rdzeń (ktorego składową byla tez Grecja) został znowu wchłoniety przez chrześcijaństwo w wersji Christianitas. To wskazuje, nie tylko zdaniem Konecznego, ale i np. Kerenyi`ego, to, co przyjdzie nastepne wchłonie w siebie wszystko co najlepsze w Christianitas (czyli i grzecki i rzymski rdzeń cywilizacyjny), nada nowa jakość i zrobi kolejny krok.

Koneczny opisuje także to, jak cywilizacje rozwijają się, od żywiłowej młodości, poprzez statecznienie po starość. Tyle, ze proces ten nazywa inaczej i nabija sie własnie z tego cyklu narodzin i smierci. Widzi cywilizacje jako pewne kontinuum ewolucyjne.
Podśmie-Konecznego-chujki (przepraszam wszystkie wrażliwe damy, przyzwoitych kawalerów i zabłąkanych tu ministrantów!) wynikają z tego, że jeden był pozytywistycznie zorientowanym historykiem, zafascynowanym do tego akurat prawem, drugi zaś filozofem, dla którego historia była faktycznie ogromnie ważna, ale traktował ją jednak inaczej niż zawodowy historyk. Na dobre i złe inaczej, bo, pomijając wszystkie normalne warsztatowe wymagania, które można oceniać pozytywnie - trudno np. stwierdzić, że wodoszczelne niemal grodzie oddzielające poszczególne regiony badań, są rzeczą dobrą.

Są one prawdopodobnie w jakiejś mierze nieuniknione, zgoda, wynikają bowiem z ludzkich ograniczeń, jednak są w sumie jakoś arbitralne i z pewnością w wielu przypadkach po prostu zafałszowują opisywaną rzeczywistość. I tutaj Spengler, naprawdę świetnie znający historię, ale nie tylko historię, bo i nauki ścisłe też, jeśli nie lepiej, oraz sztukę i filozofię, całkiem po prostu ma pewną znaczącą przewagę nad profesjonalnym historykiem.

Tak więc porównywanie Konecznego i Spenglera, jak też bardzo poważne traktowanie zarzutów jednego wobec drugiego, jest w moich oczach nieco jak porównywanie sprintera z bokserem, albo dupy z gwoździem. Każdy jest naprawdę niezły w swojej dziedzinie, ale niech Twój Koneczny nie przesadza z narzucaniem swego warsztatu wszystkim dokoła! (To było powiedziane dość żartobliwie, gdyby ktoś miał wątpliwości.)

Mówisz Arturze, cytuję: "Natomiast główny zarzut Konecznego i jego podśmiechujki ze Spenglera dotyczą tej właśnie organiczności społeczeństw". I cieszę się, żeś to powiedział. Tu Cię bowiem mogę potraktować fajnym argumentem. Dawno już uderzyła mnie myśl, że Spengler mówił o tym, że Kultury są w pewnym sensie organizmami - bardzo przekonująco zresztą i ja nie mam co do tego większych wątpliwości, iż miał racę - jednak w naszych czasach mówiłby przede wszystkim nie o biologicznym życiu, ale o czymś innym!

Czym mianowicie? No przecież, że o układach samosterujących - o cybernetyce po prostu. Tak całkiem nawiasem całkiem się z tym moim poglądem zgadza hrPonimirski, to zaś, gdyby ktoś nie widział, facet o ścisłym wykształceniu, informatyk, spec od AI, którego udało mi się Spenglerem zafascynować - co mogłoby się teoretycznie okazać niewykonalne, jednak Spengler mu od pierwszych stron zaimponował... Czym? A swą fantastyczną znajomością i głębokim zrozumieniem nauk ścisłych, w tym matematyki. M.in. ich historii, ale nie tylko.

Chciałbym teraz powiedzieć Ci pokrótce (bo sprawa wymagałaby tomów, gdyby miało nie być pokrótce), na czym to polega ta - moim zdaniem przesądzająca o wielu sprawach - różnica w rozumieniu pojęcia "kultura" u obu panów. Z tym, że jeśli w ogóle mamy coś porównywać, to Spenglera "Kultura" (zawsze piszę to z dużej, gdy chodzi o to specyficzne znaczenie tego słowa) powinna być porównywana z Konecznego "cywilizacją". Bowiem "Cywilizacja" u Spenglera (znowu z dużej), jak i "kultura" u Konecznego, to już całkiem inne sprawy.

U Konecznego zatem chodzi o to, że ludzie mają różne typy systemów prawnych i, częściowo z tego wynikające, różne społeczne systemy. Jeśli jest jakiś lud, a w każdym razie na tyle rozwinięty, że ma jakieś prawo, to ma i cywilizację. (Jeśli się w tym mylę, to popraw, ale w sumie jakoś tak to jest, co zresztą jest dość zdroworozumowym podejściem i każdy to raczej łatwo zrozumie.)

U Spenglera jest całkowicie inaczej! Jego Kultura to rzadki i cudowny kwiat, który niespodziewanie czasem wyrasta z gleby zwyczajnego życia. Takiego w miarę zwierzęcego, choć niby przecież ludzkiego - opartego na sprawach niezmiennych, jak uprawa roli, płodzenie, rodzenie i umieranie. Niechby i była w tym jakaś "polityka", jakaś "historia", ale taka o jakiej piszą historycy okresu np. merowińskiego: "długie nużące listy Hilperyków i..." Nie pamiętam tego drugiego imienia, ale też coś równie wzniosłego.

Kultur, w znaczeniu stosowanym przez Spenglera, było dotychczas osiem, co nie jest wielką ilością na pięć tysięcy lat i cały glob. W dodatku tylko jedna jeszcze istnieje, jest jest zresztą już w swej fazie schyłkowej, ale jednak wciąż odległej od fazy a-Kulturowej, od stanu, gdy w sumie ludy stają się ponownie zgrają "fellahów" (jak ich określa Spengler), z jakimiś Hilperykami (to już moje określenie ad hoc) - coś tam sobie po swojemu robiącymi, nawet na swój sposób jakoś politykującymi, ale bez poczucia formy i w sumie bez istotnego historycznego znaczenia.

Kultura zatem jest czymś w rodzaju rakiety pędzonej łączeniem się paliwa i utleniacza... Co akurat dałoby się pięknie rozwinąć w duchu spenglerycznym, bo paliwo mogłoby być Życiem, Czasem, Przeznaczeniem, Intuicją, związkami krwi, zaś Utleniacz - Formą, Rozległością, Przyczynowością, Rozumem, pisanymi prawami, w tym konstytucjami... hrPonimirski by to na pewno zrozumiał, ale wątpię by w tej chwil zrozumiało to wielu innych.

Kultura powstaje niezwykle szybko, niemal z niczego... No nie całkiem, bo np. okres karoliński to dla Spenglera dopiero wstęp do zachodniej ("faustycznej") Kultury. W każdym razie, kiedy się człek zastanowi, w jakim tempie i z jak niewielką ilością nieudanych prób, powstały tak niewiarygodnie wyrafinowane rzeczy, jak gotyckie katedry, muzyka polifoniczna, etos rycerski... To w naszej Kulturze, którą najlepiej znamy, ale możemy mówić, w całkiem ten sam sposób, o doryckiej świątyni, piramidach i obeliskach, kopułach i arabeskach...

Kultura rozwija się dzięki swym wewnętrznym zasobom - wszelkie zapożyczenia czy fascynacje innymi Kulturami nie są w sumie istotne. Zapożyczenia takie i fascynacje są dość powszechne, a najbardziej uderzający przykład to przecież dzika i trwała fascynacja naszej Kultury (a nawet, choć o wiele mniej, Cywilizacji) Kulturą (a także Cywilizacją) grecko-rzymskiego antyku. A mimo to, wedle Spenglera, co niezwykle przekonująco wykazuje, trudno sobie pomyśleć bardziej różne, bardziej niekompatybilne Kultury niż właśnie te dwie.

Dokonywane przez Spenglera analizy rozwoju różnych Kultur, w tym naszej, a także leżących i podstaw tego procesu prawidłowości, są niezwykle wprost wnikliwe i zadziwiająco ścisłe - na tyle oczywiście, na ile taka trudnouchwytna problematyka w ogóle na to pozwala. (A mówi to, że wspomnę nawiasem, facet, jakby nie było, z inżynierskim wykształceniem, były programista i inż. konstruktor w telekomunikacji. Czyli ja. Nie żebym wszystkie te rzeczy robić uwielbiał, choć programowanie kiedyś mnie dziko podniecało, ale naprawdę potrafię odróżnić ścisłe myślenie od mętniactwa i zabobonów.)

To, co nas teraz najbardziej na ogół fascynuje, to okres w którym my sami się obecnie znajdujemy, czyli wedle Spenglera terminologii Cywilizacja. Cywilizacja następuje wtedy, gdy paliwo naszej rakiety się skończy. Mówiąc mniej parabolicznie - kiedy dana Kultura osiągnie swą dojrzałość i zacznie, mniej lub bardziej powoli, pogrążać się w starość. Starość, która całkiem długo może być krzepka, pełna wigoru i agresywna. Nawet bardziej agresywna od wcześniejszych faz, ponieważ akurat z Cywilizacją, więc tą późniejszą fazą, wiąże się tworzenie imperiów.

Cywilizacja jest jednak już mało twórcza - mówiąc przenośnie, roślinę zastąpiła, czy może zastępuje stopniowo, maszyna, która z czasem będzie się coraz bardziej zacierać i kruszyć. Jednak, o ile Kultura, na podstawie Spenglera obserwacji, zawsze trwa mniej więcej tyle samo - około 900 lat (i nasza gdzieś od 900-1000 po Chrystusie; antyczna od 1100 przed itd., czyli od Wojny Trojańskiej; "magiańska", czyli żydowsko-persko-bizantyjsko-arabska od mniej więcej narodzenia Chrystusa; itd.), to nie ma żadnych reguł, nawet czysto empirycznych, pozwalających przewidywać ile potrwa konkretna Cywilizacja, zanim wszystko wróci do... Zasadniczo do biologii. (Choć gatunek "człowiek" to oczywiście nie gatunek "szczur", "szympans", czy "lis polarny", i np. to zoón polítikon zawsze będziemy.)

Równoległa chronologia Kultur Spenglera pozwala więc np. stwierdzić, że my, jako część Zachodu, znajdujemy się obecnie w momencie mniej więcej odpowiadającym rządom Augusta, jednak niewiele da się powiedzieć na temat tego, jak będzie ta nasza rakieta leciała teraz, już od 200 lat bez paliwa, i kiedy, oraz jak, całkiem skończy lecieć. Nie jest to więc żaden fatalizm, żadna ścisła numerologia czy inna kabała!

To, jak się potoczą dalsze losy nas i naszej cywilizacji daje się wprawdzie - jeśli ktoś zaakceptuje metodę i założenia Spenglera - jakoś tam przewidzieć w wyniku tego, iż odrzucamy całkiem nieprawdopodobne możliwości, ale nie da się przewidzieć ile lat to jeszcze potrwa, zanim zostaniemy fellachami, ani jak to się dokładnie stanie. Tutaj więc zarówno zarzuty, jak i oczekiwania od spengleryzmu są nie całkiem na miejscu. Choć co do oczekiwań, to ja bym jednak się upierał, że i tak jest to niezwykle cenne narzędzie przewidywania przyszłości.

Na przykład, żeby uderzyć w osobiste tony, mnie - autentycznego konesera muzyki, nie zaś jakiegoś standardowego bywalca filharmonii czy festiwalowego snoba - nikt nie jest w stanie przekonać, że dzisiejsza muzyka w ogóle daje się traktować w tych samych kategoriach, co muzyka Monteverdiego, Dufaya, Bacha czy Frescobaldiego. I to wcale nie dlatego, bym nie lubił i nie cenił The Pogues, Dwighta Yoakama czy Buenavista Social Club. Ale to jest całkiem inny rodzaj muzyki (także dla Spenglera). Mówię bowiem o muzyce hiper-ambitnej, tzw. "poważnej".

Ktoś kto na serio zestawia ze sobą - jako rzeczy mające tę samą wagę, to samo formalne znacznie, równie wielkie - powiedzmy Pendereckiego, czy innego Hindemidta, z jednej, i Josquina des Près czy innego Perotina z drugiej, nie wie o czym gada! Już Chopin czy inny Verdi - ta uciecha mieszczańskich uszu, jak raz pasująca do zegarka z dewizką i odświętnej kolorowej kamizelki - to nie jest całkiem to samo co tamci, i jeśli ktoś nie dostrzega różnicy skali, klasy i znaczenia, to albo nie miał jeszcze dobrej okazji poznać muzyki zachodu do baroku włącznie (w naprawdę dobrym wykonaniu oczywiście), albo też słoń mu nadepnął na ucho i na te tematy nie powinien się wypowiadać. (Zabawne, choć nie aż tak, jest to, że w tej muzycznej kwestii jestem, sam z siebie, bez porównania bardziej spengleryczny od Spenglera, bo on całkiem ceni Beethovena, a nawet Wagnera traktuje, z nieco wymuszonym, jak mi się wydaje, szacunkiem. Choć to jednak jego rodacy, a Monteverda z Dufayem raczej po prostu nie miał jak poznać.)

Dlaczego ja tu tyle mówię o muzyce? Bo ją kocham? Nie, nie dlatego, a w każdym razie nie tylko dlatego. Chodzi mi o to, że ten akurat fragment naszej rakiety już od setek lat opada, nie on jeden oczywiście, jednak wiele innych wciąż jeszcze się wznosi, i wcale nie wszystko - Spenglera i moim zdaniem - jest już martwe, jałowe i beznadziejne. Po prostu ta siłą, ta żywotność, ta całkiem niezwykła, niemal boska siła, która stworzyła (w naszej Kulturze) rachunek różniczkowy, kult Maryjny, polifonię, malarstwo olejne itp. itd. przestała już bezpośrednio działać - to zaś co działa, to już niejako sama inercja.

To był taki sobie szkic, nic mi się oczywiście porządnie nie udało wyjaśnić, ale może komuś coś z tego przyjdzie. W każdym razie może to się jakoś przyczyni do popularyzacji największego myśliciela z jakim się spotkałem, i w sam raz dla rodzimej prawicy (choć Prusak). Z Arturem, moim uroczym choć niewidocznym polemistą, włącznie. Przy okazji zaś napisało mi się coś, co da się sprzedać jako drugi odcinek cyklu "Koneczny, Spengler i ten tam na T." U mnie drugi odcinek to naprawdę spory sukces, wiec się cieszę jak dziecko, mówiąc w dodatku, skoro już tyle się udało, że...

c.d.n. (Deo volente)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Drogi onecie - brakuje mi Niemców!

Z linku na nowej prawicowej inicjatywie blogerskiej, z prasówki konkretnie, trafiłem sobie w miejsce, gdzie normalnie bym nie zawędrował, mianowicie tutaj. No i widzę - patrzcie no państwo! - sonda. Tuż pod linkiem do blogu ojroprofesora Sadurskiego nawiasem, to taki smaczek extra.

Kto chce tę sondę zobaczyć w oryginale i w całej krasie, bo mi nie ufa, albo coś, to niech se kliknie na tamto tutaj, albo na to tutaj tutaj. (Chyba że zmieni się mądrość etapu i usuną, ale chyba ta akurat mądrość się tak szybko nie zmieni. W razie czego zaś służę zrzutem.) No więc tak to wyglądało, dla tych, co im się nie chce klikać, a za to wierzą mi na słowo:

Sonda

Ataku militarnego ze strony którego kraju Polska powinna się najbardziej obawiać (można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź)?


Tyle sondy z onetu. No to teraz ja to skomentuję.

Sorry onecie, ale ja się tutaj nie odnajduję! Jest wprawdzie do wyboru Rosja, zgoda, ale moim faworytem nr 1 w tej specyficznej konkurencji... No, może ex equo... Moim faworytem zatem są jednak nasi Niezawodni Przyjaciele Zza Odry. Czyli wiadomo kto. Czyli (pardon my French) Niemcy. Gdzie więc oni? Jakaś lipna ta ankieta, co wam całkiem nie wyszła, skoro o tak ważnym kraju zapomina! Wywalcie tego praktykanta, co ją zrobił.

Moim faworytem nr 3 są jakieś mieżdunarodnyje (nie żeby całkiem bez Naszych Zachodnich Przyjaciół) "Europejskie Siły Szybkiego Reagowania". Z bratnią pomocą oczywiście, nie żeby jakaś agresja czy coś. ("Ach prosiemy, prosiemy! Chlebem i solą! Kiedy już uporacie się z tymi upiornymi watahami kaczystów, to wraz z żoną zapraszamy w nasze skromne progi - na kwaśne mleko, Alpengold i Odę do Radości!")

Żydów akurat nie dostrzegam jako zagrożenie w sensie dosłownym militarnie, więc niech sobie będzie, że ich tam do wyboru nie ma. Jednak skoro jest Liban, którego - jako żywo wśród zagrożeń militarnych dla Polski nie potrafię sobie wyobrazić - to chyba jednak i Izrael na to zasłużył. Chiny czy Pakistan też mi mniej do tej wzniosłej roli pasują. Widać jednak takie były instrukcje w kancelarii Premiera, a instrukcje rzecz święta (świecka).

A propos bratniej pomocy... Pisałem już o tym parę razy: europejska bratnia pomoc, a na pierwszym niemieckim czołgu który przekroczy naszą granicę ikona z Lechem Wałęsą (z Matką Boską w klapie oczywiście). Ten zaś, osobiście, zostaje oczywiście szefem Rządu Jedności Narodowej, czy jak to się będzie nazywało. Dlatego też nigdy nie pozwalałem sobie na lekceważenie Bolka, bo taką rolę ma on przypisaną przez Historię. Módlmy się więc, by ta menda jak najszybciej zdechła!

Że to mało chrześcijańskie? Sorry, ale ja nie chrześcijanin - ja katolik trydencki, niewierzący zresztą. Tacy zaś nie mają problemów etycznych z życzeniem śmierci skurwielom. A nawet czasem z czymś więcej on these lines. Co zaś do Bolka, to mimo, że niby sam nic nie znaczy, jednak na marionetkową "głowę" Rządu Jedności Narodowej jest idealny. Nie lekceważmy go, przynajmniej dopóki nie pójdzie do piekła, gdzie jego miejsce.

Michnik to oczywiście świnia wyjątkowa (ciekawe, wytoczy mi proces?), innych podobnie parzystokopytnych niestety nam też w tym przeklętym od Boga kraju nie brakuje... Ale oni do tej akurat roli aż tak dobrze się nie nadają, co może sprawić, że się bratnia pomoc nieco odwlecze, gdyby Bolka wśród żywych zabrakło. Tusk się w tej konkurencji nie liczy, bo bratnia pomoc będzie nam potrzebna właśnie dlatego, że Tusiaczek, Tusidełko nasze miłosne, się do końca spali jako polityk und skompromituje.

Co może nastąpić całkiem niedługo, choć nie musi. I w sumie człek nie wie, czy się powinien cieszyć, czy jednak my tego po prostu nie przetrzymamy. Cóż mamy jednak właściwie do stracenia? Jeszcze parę lat takich rządów miłości i nawet nie poznamy, czy już mamy tę bratnią pomoc zza Odry, czy jeszcze nie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, lipca 09, 2008

Pawlaka won za DON, Tuska za ODRĘ!


<---- Tutaj jest apel do kliknięcia, przeczytania i się przyłączenia. (Wraz z żoną, dziećmi, kochankami, wasalami i służbą folwarczną.)

Poniżej są zaś związane z nim obrazki, bannerki i różne takie - do wykorzystania:












triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lipca 06, 2008

Myśli przewrotne

Myśli wprawdzie przewrotne, ale nie to, żebym całkiem się pod nimi nie podpisał. (Zresztą to nie ja jestem autorem tylko mój cichy pręgowany współpracownik, znakomity Triarius the Tiger.)


Trudno by mi było wyrazić zdecydowaną opinię jaki ustrój jest najlepszy, ale chyba bym się skłaniał w stronę republiki złagodzonej od czasu do czasu wojną domową.

* * * * *

Widok, zapach, a przede wszystkim brzmienie lata w Sopocie czy Jelitkowie powinno każdemu wystarczyć, by zdał sobie sprawę z ohydy i wulgarności tzw. "społeczeństwa cywilnego". Wśród naprawdę niewielu rzeczy które mogą się z tym pod względem obrzydliwości równać, wymieniłbym przede wszystkim ludzi dostających orgazmu na myśl o "społeczeństwie cywilnym" i piejącym jego chwałę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, czerwca 28, 2008

Triarius the Tiger o kopaniu piłki, nadludziach i prof. Miodku

Dwa nowe bonmoty by Triarius the Tiger: 

Pyskowanie na samą ideę demokracji, kiedy jednocześnie się bierze aktywny udział w dzisiejszym życiu politycznym, przypomina mi zachowanie kogoś, kto kopiąc na pastwisku piłkę z mało eleganckimi przeciwnikami, polujących na nogi i nie uznającymi naszych prawidłowo zdobytych bramek, czyni teatralne gesty w stronę publiczności (bardzo nielicznej i składającej zresztą się w większości z parzystokopytnych przeżuwaczy, totalnie wobec wyniku gry obojętnych) i płaczliwym głosem domaga się, by zamiast piłkę wulgarnie kopać, zacząć ją elegancko odbijać paluszkami, najlepiej zaś złożyć się na taką dużą kolorową, plażową. 

Co o tyle wydaje mi się zabawne, że skoro się kogoś nie umie zmusić przeciwnika, lub go przekonać łagodną perswazją, by nie faulował i nie oszukiwał, to tym trudniej może go być zmusić do zmiany jego ulubionej rozrywki na naszą ulubioną rozrywkę. W dodatku taką, w której - jak sami mamy przecież nadzieję - będzie miał znacznie mniejsze szanse na sukces. * * * * * Stanowczo brak mi ostatnio prof. Miodka, który jakoś znikł mi z pola widzenia. Bardzo chciałbym go na przykład spytać o to, czy dobrze sobie kombinuję: "Nadludzie" piszemy z dużej, kiedy mamy na myśli nację - z małej zaś, kiedy chodzi nam o religię?  

triarius 

---------------------------------------------------

Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

To nie jest żaden mecz bokserski! (Gong, pierwsza runda.)

Artur M. Nicpoń z talentem i przekonaniem odgrywa rolę advocatusa diaboli spengleryzmu. I chwała mu za to! Każda doktryna kogoś takiego potrzebuje. Ach, gdybyż jeszcze nasz przyjaciel Spenglera naprawdę był przeczytał! Nie zaś tylko jakieś na jego temat rewelacje na wikipedii, które sobie pracowicie był wyszperał. Plus może jeszcze rzucił łaskawie okiem na tytuł niewielkiego, doraźnie publicystycznego tekstu Spenglera, gdzie jak byk widoczne słowo "socjalizm" wzbudziło weń odruch warunkowy godny psa-prymusa ze stajni dr. Pawłowa. Czy, by się przenieść w nieco nowsze czasy - kogoś, kto we wczesnej młodości został zarażony, nieuleczalnym jak wszystko niestety wskazuje, wirusem korwinizmu.

Wkleił był Artur ostatnio na swojego bloga cały mój tekst o Maleszcze - i to w wersji przed poprawkami, czyli z ogromną zaiste ilością literówek, plus paroma błędami orto. (Mógłby go tam teraz, swoją drogą, wkleić w wersji poprawionej, to tylko minuta.) Co oczywiście dla mnie jest zaszczytem i cholernie wielką pomocą w propagowaniu moich mądrości. Powiedziałem to absolutnie serio - czuję się dumny i pałam wdzięcznością wobec Artura. Zrobię teraz coś podobnego, tyle że odwrotnie. Na zasadzie ty we mnie chlebem, ja w ciebie kamieniem. Otóż wkleję tu to, co Artur rzekł do mnie w komentarzu do przedostatniego mojego tu kawałka, a potem z nim bez litości zapopolemizuję. ("Popolemizuj proszę z tym panem" - jak wśród elity mawia się czasem wytwornie do swego dobrze opłaconego i nafaszerowanego anabolami goryla.)

Sądzę, że owa Arturowa wypowiedź ma historyczne znaczenie, o które by ją mało kto podejrzewał, i naprawdę zasługuje by się tu znaleźć na SG, a potem dostać odpór. Tego, na co Artur konkretnie wtedy odpowiada już nie wkleję, ale dam linka do wszystkich komentarzy, gdzie i to jest - oto on.

Zaś oto owa Arturowa wypowiedź:
Mylisz się Tygrysie i to srogo.
W kilku kwestiach.
po pierwsze- spenglerycznie widzisz ten cykl śmierci i umierania bez dostrzeżenia tego, że na śmierci jednych rodzi się nowe życie. Tu się ten Koneczny ci kłania, który to samo dostrzega co Spengler, tylko widzisz szerzej, więcej i dalej.
Najwyższa pora pogodzić się z tym, że żyjemy na trupie.
Najwyższa pora pogodzić się z tym- mże my nie wiemy jak POWINIEN wyglądać świat. Nie wiemy tego, bo świat jest w nieustannym rozwoju. I nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Z jednym ale- w rzece wciąż płynie woda. Więc możemy się w jakiś psosób posiłkować tym, co się sprawdziło, czyli dało dobre efekty. Ale nie próbować zostać kierownikami kuli ziemskiej. Bo to bzdura i zbrodnia. Niczym się wtedy nie róznimy od lewactwa. Tyle, że to my będziemy trzymac w ręku bat. To takie fajne?
Nie wydaje mi się.
Ja nie mówię o tym, by przeczekiwac i dawać się tu dymać w dupę. W czym także się mylisz. Ja własnie zagajam do działania. Zagajam do działania poprzez całkowite odwrócenie się od tego syfu, ktróry nas otacza. Niedostrzeganie go. Rośnięcie wspólnie w siłe i negowanie tej pararzeczywistości lewackiej, która jest idiotyczna zwyczajnie i wystarczy robić swoje a jej dać zdechnąć.
My wróćmy do tego, co jest ważne. I twórzmy swoją własną alternatywę. I tyle.

I teraz- ja jestem przekonany, że tego się nie da zatrzymać. Nie ma bata. Tu już autentycznie wszystkie palce są na cynglach i nic się z tym nie zrobi.
I to musi jebnąć.
Ja nie wiem, w co i jakie będziemy ewoluowac dalej, po tym upadku. W islam śmiem wątpić, bo islam będzie w tej rozpierduszce robił te samą rolę, która spełnili Żydzi wcześniej.
Oczywiście Żydzi zostaną wcześniej starci na proch przez islam i my tę rozpierduchę zrobimy w odwecie.
Więc ja się nie łudzę.
Odwrócić biegu się nie da.
Natomiast da się tworzyć cos nowego OBOK tego sypiącego się w ruiny świata. Budowac Arkę.
Coś, co będzie skupiac tych życiowych rozbitków i dawac im nową nadzieję.
I z tym, że ofiary będa trzeba się pogodzić i zrobić wszystko, by nie tracąc honoru ofiar tych było jak najmniej po naszej stronie.
To jasne.

Natomiast to, w co wyewoluujemy, będzie juz zupełnie inne niż dowolny konserwatyzm, który znamy dziś. Bedzie to na bank tak samo zoologiczne jak to dzisiejsze, ale zupełnie inne.
Bo tak jak christianitas wzięło z tego Rzymu i tej Grecji co najlepsze i dołożyło swoje, tak ci następni dołoża tez coś, co jest pozytywne w tym co właśnie zdycha.

I to jest moim zdaniem rola prawicy- uratować ile się da i stworzyć warunki do nowego skoku cywilizacyjnego, który nastąpi po rozpadzie.
Co oczywiście, po jakimś czasie skończy się kolejnym upadkiem, ale z tego upadku zrodzi się coś, co kopnie jeszcze dalej.
Nie mam pojęcia gdzie. Ale dalej.

Nastomiast konserwatywny zamordyzm- przecież to już trenowano, Tygrys. ty jestes fenomenolog czy ideolog spenglerysta?
Wszystko to, co nosiło cechy prawicowego dyktatu zniknęło i przyniosło odwrotny skutek. Patrz na Hiszpanię Zapatero.

I gadanie, że nie da się inaczej to bzdura. Bo co to znaczy, że się inaczej nie da? To wtredy wszystko wolno?
Wszystko jest usprawiedliwione?
I ja tu nie mówię o jakichś idealizacjach, tylko o przegionaniu pały.
Ty chciałbyś sie bronić przed entropią systemu przejmując nad nim kontrolę.
To tak, jakbyś chciał na środku oceanu uszczelnić gumą balonową przerdzewiałą na wylot szalupę.
Nie ma bata.

My patrzmy w p[rzeszłość i uczmy się z niej jak najwięcej, ale nasze życie jest w przyszłości, nie teraz i tutaj. Bo tu możemy sobie ewentualnie groźnie palcem w bucie pokiwać.
sobota, czerwiec 28, 2008 1:59:00 AM
No to teraz daję odpór...

Widzisz Arturze, to jest tak, że Tygrys absolutnie nijakich skłonności do czczenia kogokolwiek z śmiertelników nie ma, a Spenglera czci tylko dlatego, że facet był najmędrszy ze wszystkich żyjących kiedykolwiek ludzi, mówi rzeczy niezwykle głębokie i absolutnie prawdziwe. Co częściowo wynika też z momentu w historii, kiedy pisał - niejako szczytowego w naszej cywilizacji dla tego typu intelektualnych osiągnięć. Bo już wiedzieliśmy wtedy masę ciekawych rzeczy i mieliśmy niezłe metody intelektualnej analizy, a jeszcze nie zidiocieliśmy i nie zatraciliśmy jaj. Momentu rozumianego spenglerycznie zresztą, bo tak jak porządny kompilator musi być zdolny skompilować samego siebie, tak i spengleryzm jest oczywiście zdolny siebie samego zanalizować. (Lub może rzec by należało "przespengleryzować".)

Dodatkowym niuansem jest to, że Tygrys b. nie lubi naszych zachodnich sąsiadów, więc naprawdę wybrałby sobie inny ideał, gdyby w ogóle Spengler miał jakąkolwiek konkurencję. Był to bowiem facet cudowny (nawet małe kotki doceniał, jak wynika z jego magnum opus!), ale jednak Niemiec (Prusak nawet, w każdym razie z przekonania). Wcale zresztą nie jakiś antypolski, ale jednak niemiecki patriota.

Spengler jest taki mądry, że nawet Ciebie drogi Arturze przewidział i ustawił we właściwej historycznej perspektywie! Chodzi mi konkretnie o te Twoje, wielokrotnie już powtarzane zresztą, postulaty, by się wypiąć na lewactwo - ale także na ten, przyznaję że z każdym dniem paskudniejszy, realny świat... Świat polityki, mediów i dyskusji o sprawach społecznych, jak rozumiem... "I robić swoje". Jest to propozycja kusząca, wcale nie przeczę, ale też nie całkiem pozbawiona kontrargumentów. Najciekawsze jest jednak to, że, jak mówiłem, Spengler taki Twój pogląd już dawno przewidział - to jest po prostu nasza zachodnia ("faustyczna" stosując Spenglera terminologię) forma STOICYZMU! Która zaczyna dominować właśnie w takiej epoce jak nasza.

Zaczyna dominować nie u bydła, choćby było skrzyżowane z lemingami, czy u odpowiedniej dla danej cywilizacji formy lewaków, tylko właśnie u ludzi najlepszych. Mimo to jest to jeszcze jeden więcej dowód schyłku, a w dodatku rzecz, która się pośrednio do tego schyłku przyczynia.

To taki niby drobiażdżek, możesz zresztą się nie zgodzić i uznać, że bredzę - nikt bowiem nie jest w stanie nikogo przemocą na spengleryzm, czy cokolwiek innego, nawrócić. Jednak dla mnie jest to kolejny uderzający przykład tego, jak cudownie płodna jest "kopernikańska rewolucja" Spenglera w myśleniu o historii. Może jeszcze do kogoś to trafi, mam taką nadzieję i dlatego o tym wspominam.

Pozwól mi zatem Arturze - oraz wszyscy inni ew. Czytelnicy też mi pozwólcie - wykrzyknąć "Spengler jest wielki, a Tygrys prorok jego!" Nie ma nad to głębszej prawdy na tym łez padole, i jeśli ktoś zaprzeczy, będę... Polemizował. Ostrzegam!

Co do uroków i niedostatków zamordyzmu... Ja nie mam żadnego sposobu, by jakikolwiek zamordyzm wprowadzić, więc naprawdę nie ma sensu zarzucać mi, iż do tego dążę. To musi, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, zrobić wojsko. Tak jak w Rzymie i nie tylko. Kto naprawdę rządził w Rzymskim Cesarstwie, że spytam? Jakie siły? Armia przecież i nikt inny. Bo na pewno nie kapitaliści, prawda? Zgoda, ze związki naszej sytuacji z Cesarstwem Rzymskim nie są jakoś jednoznacznie wykazane czy udowodnione - co zresztą jest w tak skomplikowanych sprawach jak historia? - i można je negować, jednak jak się człek wczuje, to daje się wyczuć ogromne istotne, strukturalne podobieństwo. I to już jest spengleryzm czystej wody, bo on sam o tym b. obszernie mówi.

Mówiąc o armii, właśnie dzisiaj trąbią w TV, że żołnierzom co tam ostrzelali jakąś afgańską wioskę, grozi po 25 lat i dożywocie. Tak właśnie traktuje się armię w leberalnej Europie, i nie bez powodu. Z drugiej strony armii się jednak potrzebuje. Również dzisiaj uderzyła mnie ogromna ilość militarnych, popularnonaukowych programów na różnych komercyjnych kanałach TV. Co tłumaczę sobie tym, iż zbliża się wojna, wiadomo jaka, i nadludzie będą potrzebować mięsa armatniego ludzi mniej wartościowych. Normalnie są oni wychowywani do pacyfizmu, ale jednak czasem potrzeba ich na wojenkę, czy do jakiejś misji... Nie można więc całkiem ich zdemilitaryzować.

I to jest niezły akt akrobatyczny, prawda? Z jednej strony szykanować, poniżać, wyśmiewać, z drugiej zaś jednak dozbrajać i budzić od czasu do czasu krwiożercze, a w każdym razie pramęskie, instynkty. Kiedyś to się skończy, mimo wszelkich zapór i zabezpieczeń, tym, ze wojsko ruszy do władzy. A wtedy nie będzie już zapory - ani cywilna władza, Ojropejska, ani też masy, nie postawią się, a w każdym razie nie powalczą dłużej, niż tydzień. M.in. dlatego, że odchodzi się od poboru. Co służy na krótką, a nawet dość długą, metę obecnym "elitom", ale na dłuższą będzie ich zgubą.

Bo musi, nie ma sposobu, by ta zgraja pozbawionych rozumu, jaj i jakiegokolwiek zakorzenienia urzędasów mogła naprawdę cokolwiek wielkiego dokonać. Po prostu masy są już tak skurwione, że im pozwalają. Jednak jak nie masy, to będzie kto inny.

Za demagogiczny muszę uznać Twój argument, że zamordyzm jest zawsze taki sam - lewacki czy konserwatywny. Mówisz to zapewne z głębi swych religijnych przekonań... Nie będę już Cię napastował argumentami Spenglera na ten właśnie temat, szczególnie, iż na razie jeszcze go za wielki autorytet nie uważasz... Zresztą tutaj naprawdę nie chodzi o powoływanie się na autorytet kogokolwiek! Już scholastycy sklasyfikowali ten typ argumentacji jako najmarniejszy ze wszystkich. To co ja mówię jest moje własne, a na Spenglera powołuję się, dlatego, że u niego można sobie wyczytać dużo więcej i celniej na te tematy, na które ja się wypowiadam. No i w podobnym duchu, nie da się ukryć, ale to są moje poglądy, niezależnie od tego, skąd je wziąłem. Zresztą b. często są one moje do szpiku kości i z własnej hodowli.

To była dygresja, wracamy do głównego wątku... Otóż ja twierdzę, że konserwatywny zamordyzm NIE jest tym samym, co lewacki, a nawet jest jego zaprzeczeniem. Cóż może być dalszego od siebie, niż z jednej strony tworzenie nowego człowieka, z drugiej zaś rządzenie i administrowanie masami, kiedy te już całkiem utraciły zdolność do rządzenia się same? Czyli utraciły cnoty republikańskie, żeby doprecyzować i ładnie to określić. No więc, nadal udajesz, że tych dwóch rzeczy nie potrafisz rozróżnić? Zdziwiłbym się bardzo, serio!

Jeszcze mi się coś przypomniało... Jeśli mam dalej gadać Spenglerem - a nie widzę najmniejszego powodu, by przestać, raczej z dnia na dzień widzę coraz lepsze, by to robić dalej - to niestety, ale nie da się stworzyć nowej Kultury (czyli tego żywego, twórczego i witalnego) na pniu nieco dopiero przekwitłej Cywilizacji (czyli tego bombastycznego, pozbawionego formy i ducha, mechanicznego, jak mamy teraz, czegoś). Nie mówiąc już o stworzeniu tego świadomie. Kultury, wedle poglądów Spenglera, potrzebują nowej religii (w tym sensie, jak nową religią jest zachodni katolicyzm, w stosunku do późnoantycznego), autentycznego chłopstwa, szlachty, warstwy kapłańskiej, dopiero powstających miast (na pewno zaś nie milionowych metropolii). I tak dalej. To tak na marginesie.

Fakt, że Toynbee przewiduje możliwość powstania nowej cywilizacji na starej... W dodatku obawiam się, że elita tam w Brukseli go czyta i też ma na to ochotę... Ale ta nowa cywilizacja to właśnie ów nowy człowiek i wykwitający nam tak ładnie mrówczy lewacki totalitaryzm z prawami człowieka dla małp. Więc ja bym się na Twoim miejscu nie cieszył. Poza tym, że Toybee to wyjątkowy cienias. (Twój zaś ukochany Koneczny jest b. fajny, ale on wcale nie wypowiada się specjalnie obficie na nas w tej chwili interesujące tematy. O czym parę wpisów temu mówiłem - jeśli nie miałem racji, to zapopolemizuj.)

No i to by było na razie na tyle. Pozdrawiam Cię czule, wszystkich ew. Czytelników też zresztą przy tej okazji pozdrawiam. No i oczekuję od Ciebie (jak i od wszystkich Ludzi Dobrej Woli) dalszych owocnych wkładów w roztrząsanie tych wszystkich niełatwych kwestii. Tylko pamiętaj, że tu nie chodzi o to, żeby "wygrać" (pomijając już ew. miłość do Platona), tylko naszą magis amicą jest veritas, zgoda?


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.