niedziela, sierpnia 27, 2006

Macierewicz oczywiście miał rację

Wiceminister Macierewicz oczywiście miał rację na temat "naszych" ministrów spraw zagranicznych. Oto parę bliższych informacj naświetlających nieco tę ponurą i ciemną sprawę. Na początek ten link:

http://www.abcnet.com.pl/pl/artykul.php?art_id=2484&token=

Naprawdę warto ten tekst dokładnie przeczytać i rozpropagować wśród krewnych i znajomych.

Oto zaś, co na temat Geremka pisze w swej książce jeden z analityków UOP za czasów Macierewicza, podpisujący się pseudonimem Grocki:
Niezwykle zagadkowa była w tym kontekście sprawa związana z G., w której co kilka lat dokonywano zestawienia jego biografii politycznej. W każdym z tych "życiorysów" zawsze pomijano okres lat 60-tych, czas bytności G. w Paryżu. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś w tamtych czasach, wyjeżdżając z kraju na istotną "placówkę", nie był współpracownikiem SB. Prowadzący sprawę oficerowie odnosili się do G. wrogo, traktowali go jako jedną z czołowych postaci opozycji, człowieka odpowiedzialnego za wiele decyzji Lecha Wałęsy. Zbierali mnóstwo bardzo szczegółowych informacji na jego temat. Co dziwne, posiadali zapisy niemal wszystkich prowadzonych przez niego rozmów. Nie tylko przez telefon i w mieszkaniu. Także na otwartej przestrzeni. Notatki o bardzo wysokim stopniu szczegółowości. Ich działania nie powodowały jednak żadnych konkretnych skutków. Mimo, iż gromadzili wiele dowodów "antysocjalistycznej działalności" G.; takich, które dla innego człowieka oznaczałyby proces i więzienie, nic się dalej z nimi nie działo. W materiałach sprawy odnaleźć można liczne sygnały o tym, iż oficerowie są przekonani, że ich praca jest jedynie atrapą, przykryciem dla prowadzonych przez kogoś, o kim nic nie wiedzą, działań. Twierdzili wprost, że jakieś ośrodki ponad nimi, centralne, nie dopuszczają do podjęcia bardziej zdecydowanych działań przeciwko G. W jednej z teczek odnaleziono notatkę sporządzoną przez oficera SB, adresowaną do prowadzących sprawę G., w której ów oficer informuję, że osobą G. w sposób zakamuflowany interesuje się jedna z centralnych jednostek, w tajemnicy przed tymi którzy oficjalnie prowadzą sprawę. Inną zaskakującą informacją było stwierdzenie o utrzymywaniu przez G. tajnych kontaktów z niemiecką Frakcją Czerwonej Armii (RAF).

Ciekawe, że o agenturalną działalność posądzali G. nawet jego przyjaciele z opozycji. W aktach zachował się stenogram podsłuchanej rozmowy telefonicznej między "profesorem F." a S., w której jeden i drugi sugerują istnienie niejawnych powiązań G. z SB i współpracę z sowieckimi służbami specjalnymi. Pikanterii rozmowie dodaje fakt, że obydwaj jej uczestnicy byli tajnymi współpracownikami SB, przy czym żaden nie wiedział o współpracy drugiego. Nigdzie nie była rejestrowana również aktywna agentura SB wśród przedstawicieli strony solidarnościowej w czasie obrad okrągłego stołu. O tym, że istniała wiadomo z jej meldunków, pisanych jednak w taki sposób, by
uniemożliwić identyfikację źródła informacji. Meldunki te, sygnowane pseudonimami, przygotowywane były dla szefów MSW, PZPR i państwa. Jest absolutnie pewne, że Kiszczak doskonale orientował się w zamierzeniach, taktyce i planach opozycji w trakcie rozmów.
I jeszcze jeden interesujący fragment, wyjaśniający sprawę tego, czy X może być agentem, jeśli w raportach, o które się go posądza były donosy na X'a. Oraz inne fascynjące szczegóły ubeckiej kuchni:
Wyższą szkołą kamuflażu było pisanie meldunków na samego siebie. TW występował w nich jako przedmiot inwigilacji, tymczasem informacje dotyczyły osób z którymi agent się kontaktował. Przekazywano w taki sposób informacje nie dekonspirując źródła. W przypadku agentury najwyższej wartości stosowano wyjątkowe zasady bezpieczeństwa. Ślady po tego typu praktykach odnajdywane są tylko w nielicznych przypadkach. Trudno jest tę agenturę identyfikować tylko w oparciu o archiwa, ponieważ nie była ona rejestrowana w standardowy sposób. Nie prowadzono teczek personalnych i teczek pracy, nie rejestrowano jej w kartotekach. Jeśli początkowo przeciętny agent, zwerbowany np. w związku z wyjazdem na placówkę do, powiedzmy, Paryża, z czasem okazywał się doskonałym współpracownikem i stawał się jednym z opozycyjnych przywódców, usuwano z archiwum wszystkie dokumenty świadczące o jego wcześniejszej współpracy. Prowadzeniem takiego agenta zajmował się najczęściej osobiście szef jednego z departamentów. Współpraca przybierała wówczas inny od dotychczasowego kształt i charakter. Nigdy nie sporządzano żadnych meldunków, nie określano też na piśmie zadań jakie współpracownik ma wykonać. Dla wzmocnienia zabezpieczeń przed dekonspiracją często nakazywano jakiemuś niczego nieświadomemu oficerowi podjąć rozpracowywanie tej osoby pod kątem jej antysocjalistycznej działalności. Jednocześnie więc korzystano z agenturalnej działalności danego TW i kamuflowano fakt współpracy prowadzeniem sprawy skierowanej przeciwko niemu jako np. doradcy przewodniczącego NSZZ "Solidarność". Czasem stwarzano wrażenie represjonowania danej osoby dla większego uwiarygodnienia jej w oczach opozycji. Rewizje, zatrzymania, konfiskaty materiałów miały umocnić pozycję TW w środowisku. W archiwach resortu odnaleziono kilka spraw, których sposób prowadzenia, wyniki i jakość występujących w nich informacji a także inne źródła pośrednie wskazują na to, iż były one tylko atrapami dla przykrycia czyjejś współpracy.

2 komentarze:

  1. I właśnie dlatego ŻADEN z "głęboko obrażonych" siedmiu nie odda sprawy do sądu. Powtarzam: żaden; włącznie z żywym pomnikiem uczciwości - Bartoszewskim. Oni już mają pewność, że nie wszystkie "teczki" zostały zniszczone. (A te, które są w Moskwie mają się znakomicie).
    Zeppo

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego psiarnia tuskowska taka dla Moskwy i Berlina spolegliwa, psia ich mać!

    OdpowiedzUsuń