Ludzie uprawiający szeptaną propagandę w ramach której rozpowiadają np. że niedawna wizyta naszego Tusiaczka w Andach była bez sensu i nie przyniosła korzyści dla Polski to nie tylko podlece, ale i po prostu idioci. Chyba, że pacyfiści, ale to to niczego nie zmienia, bo pacyfizm w naszych czasach ("mądrość etapu" i te rzeczy) zalatuje na milę... antysemizmem. Sapienti sat, a mniej sapienti podpowiem, iż Polacy otrzymali od Najwyższego... czegośtam rolę stójkowych i armatnich mięs - oczywiście koszernych, jakże by inaczej! - a stójkowy jest od tego, by "powinność swego urzędu rozumieć" (to jeden z ulubionych cytatów Stanisława Michalkiewicza, i słusznie). Czyli o nic nie pytać, tylko patrolować, a jak trzeba to pałą wywijać i zbierać ew. ciosy.
Zachwycony tym potokiem wymowy ew. Czytelnik nie pomyśli chyba nawet, by zadać pytanie "o co temu triariusowi właściwie chodzi"? Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie stójkowy, gdzie Najwyższy... ten tam, wiadomo... no a gdzie nasze Tusidełko przecudne? I słusznie, bo stójkowy nie ma pytać ani rozumieć... chyba że swego urzędu powinność! Ale ja, w ramach bombardowania moich ew. Czytelników miłością - powiem!
Chodzi mi o to ("aby język giętki", to też, ale nie tylko), że Tusiaczek przywiózł nam z tych Andów przecudowne Wunderwaffe. Militaryści od lat poszukują środka na humanitarne a zarazem skuteczne pokonanie wroga. Żeby wojna była humanitarna i nikogo nie zabijała, co natomiast będzie się z pokonanymi robiło POTEM - to już inna sprawa! Choćby nawet wszystkich ich wysłało się potem na zmywaki do obcych krajów. Albo na kurwy. Albo na hydraulików całkiem jak z szołu dla homosiów w Las Vegas, albo z tournée zespołu Show Waddywaddy. Albo kazało siedzieć przez cały dzień w kasie w hipermarkecie. Z pieluchą oczywiście, nie można przecież szokować klientów.
Wracając do tych tam militarystów... Którzy ostatnio bywają słuszni, choć "militarystami" ich się oczywiście oficjalnie nie nazywa... To oni wymyślili, i słusznie, że najlepiej by było, gdyby udało się wroga jakoś tak, żeby wszyscy tam dostali tak potwornej depresji, że zamiast walczyć, siedzieli by tylko zawodząc "ach, życie nie ma sensu, pochlastał bym się, ale nie mam dość energii żeby pójść po żyletkę". Do tego jeden widzi przeraźliwie smętną gębę drugiego, słyszy jego zawodzenia, i to się wzmacnia (feedback i te rzeczy), a nasze dzielne wojska wchodzą tam bez jednego wystrzału. I na drugi dzień wszyscy oni pracują w hipermarketach. To się nazywa postęp!
No i Tusidlaczek nasz umiłowany przywiózł nam ze swoich Andów taką właśnie cudowną broń. Może nie do końca gotową, ale z pewnością prototyp. Odkrył bowiem i udowodnił, że jak się Go - czyli Tusidlaczka naszego cudownego - nazwie "słońcem Bulbistanu", to Bulbistan popada w tak piekielną depresję und prostrację... Że żadnej bomby na nich nie potrzeba. Podobnie działa wyśmiewanie się z bulbistańskich odznaczeń państwowych, najlepiej przez łączeniu ich z osobą naszego Tusia.
Oczywiście, trzeba to dopracować. Trzeba opracować system, który by pozwolił wygenerować jednocześnie miliony dowcipów na temat Słońca Bulbistanu - nie zaś jakieś jakichś parę niszowo-oszołomskich. Te ostatnie były wprawdzie ogromnie bolesne dla szlachetnych mieszkańców Peru, gdzie depresja z powodu tych dowcipasów była niemal powszechna, a jedynym jasny punkt stanowił fakt, że przecież Tusiołek, ich kochane słoneczko, akurat u nich gościł. Jednak na... Wrogów wprawdzie nie mamy, ale na nich potrzeba by było jednak czegoś więcej. I trzeba też wroga jakoś o tych dowcipach zawiadomić, a tam może być np. cenzura... Ale nic to! Nasz (co by to miało oznaczać) przemysł zbrojeniowy nie z takimi problemami sobie radził!
W ogóle fajnie było z tą tusiową podróżą, a najbardziej (poza Tusiem-Tuniem w przecudnej czapeczce) podobało mi się jej zakończenie. Tuś odbył bowiem "robocze spotkanie"... Z nikim innym, ino z dziennikarzami. Hasło "cała para w gwizdek" weszło dzięki temu na całkiem nowy poziom - teraz TO jest autentycznym działaniem, a wszystko inne to tylko niepotrzebne fioritury. A niektórzy nie wierzą w postęp ludzkości...
Tusiak w ogóle był fantastyczny w czasie tego "roboczego spotkania", bo nie raczył odpowiedzieć na niemal żadne pytanie. Zbyt natarczywych... O! Tu też powinien być cudzysłów, bo mówimy o rodzimych dziennikarzach... I tu znowu! Ale nie może być więcej cudzysłowów od liter, więc niestety, niech ew. Czytelnik sobie sam dośpiewa... i zagwiżdże... Więc tych co za dużo chcieli wiedzieć, PO Premiera Tuś odesłał do dzisiejszej konferencji prasowej, którą ma odbyć wraz z całym rządem (wow!), ale także z jakimś prominentem z Trąbistanu... Czy jakiegoś innego państwa bez znaczenia... Może nawet Bulbistan to był, nie pamiętam.
W dodatku z uśmiechem po prostu z nóg zwalającym Tusio powiedział nam i tym dziennikarzom, że prosi, by nie było do niego i jego ministrów zbyt wiele pytań, ponieważ premier Trąbistanu (czy może Bulbistanu, on to wiedział, ja nie pamiętam) może się poczuć nie ten tego... Niedowartościowany. Tak się robi postpolitykę moi państwo! (Jest tu w ogóle jakieś państwo? Na moim blogu znaczy? W każdym razie tak się mówi w eleganckich sferach, więc zostaje.)
Jeśli to nie jest dokładnie to, com sam mówił parę wpisów temu w kawałku pt. Ślamazarne wyciąganie rewolweru, czyli co z nami robią media, to już nie wiem! Takie zjawiska naprawdę mają spore znaczenie i oni, czyli wszystkie te ojrotusie i jewroborrelle, świetnie wiedzą. I doskonalą tę technikę bez przerwy. Słoneczka nasze brukselsko-berlińsko... Nie, tego nie powiem, bo to jest anty... To co jest najgorsze ze wszystkiego, żeby tamtych tam nie miłować. W każdym razie sobie poszukam teraz w sieci jakie oni tam mają odznaczenia, a potem zabieram się ostro za pracę nad rozwojem tusiowej Wunderwaffe. I albo ją sobie opatentuję... Albo też zostanę władcą świata. Co mi tam, mogą oni, mogę i ja!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz