czwartek, lipca 31, 2008

Rynek i jego niedostatki (plus różne takie osobiste wątpia)

Jakoś mnie ostatnio zniesmaczyło blogowanie, zarówno czytanie, jak i pisanie. W końcu co z tego wynika? Jak ja to rozumiem, każda myśl nie prowadząca do jakiegoś działania jest z definicji kulawa i chora. Tak to jest z naszą psychiką - tak ona po prostu działa. To samo ze słowem: słowa muszą coś realnie zmieniać, choćby bardzo pośrednio, ale jednak. Bez tego jest to jałowe bicie piany. (I proszę mi nie mówić, że teksty w stylu: "A cija to nuzia? A jakie śliczne mamy dzisiaj pończoszki! No a gdzie one się kończą, zaraz sprawdzimy. Pozwoli panna Halinka?", nic nie zmieniają. One właśnie zmieniają całkiem sporo. Żeby tak dużo zmieniało nasze pisanie!)

Myśl może więc prowadzić do słów, które z kolei prowadzą do działań, powodujących realne zmiany... Albo też myśli, bez pośrednictwa słów, prowadzą do działań, które prowadzą do zmian... Ale nasze pisanie? Będące i początkiem, i końcem naszych działań? Czy to nie kolejny przykład upadku naszych czasów, a z nimi nas samych? Jesteśmy "prawicą", dość dobrze wiemy co naszym wrogiem, co zagrożeniem... Wielu z nas dość precyzyjnie potrafi określić w jaką stronę zmierza ten świat. I dotrze tam - albo w jakieś jeszcze gorsze miejsce - jeśli ktoś mu w tym nie przeszkodzi.

A kto ma przeszkodzić, że spytam? Lewactwo? Leberałowie? Lemingi? (Niechby i wielkomiejskie, młode i kształcune że hej!? Tak przy okazji - mamy fajne określenie na wroga, to już coś. Nasz wróg to Trzy L. Z tym, że chodzi tu o zjawisko Lemingozy - nie o poszczególne Lemingi jako istoty.) Niestety, ta sprawa spada na nasze barki. Albo po prostu nie zostanie załatwiona, świat zaś dalej sobie podryfuje w tym kierunku, w którym całkiem wyraźnie zmierza.

Co nam pozostaje? A kim ja jestem, żeby ludziom mówić, co mają robić? Mówię za siebie (a Zemke nadstawia ucha). Albo nic nie mówię, gdyby ktoś naprawdę chciał wiedzieć, co akurat ja na ten temat sądzę, to napisałem już przez dwa lata tyle, że powinno to być dość jasne. O ile ktoś zada sobie trud przeczytania. Ze zrozumieniem i uwagą. Trudno tego oczywiście od ludzi oczekiwać, ale w takim razie po co w ogóle pisać? Przecież tutaj nie są jakieś hiper-bieżące analizy, a kawałki napisane rok temu na ogół mają tę samą wartość teraz, jaką miały wtedy, te obecne będą miały tę samą wartość (czy jej brak) za 5 lat... I te rzeczy.

Dałbym sobie pewnie spokój z pisaniem tego bloga - może nie na zawsze, ale na jakiś czas... Moja, niedawno wykoncypowana, SG z linkami do fajnych tekstów zapadła już i tak w sen zimowy, albo też zdechła. Bo po prostu żadnych blogów ostatnio nie czytam. Skoncentrowałbym się na stawaniu się Aecjuszem Ostatnim Rzymianinem tej naszej zdychającej Faustycznej Cywilizacji (choć Kultura była oczywiście lepsza), plus nadstawianiem ucha, czy coś się nie zaczyna dziać, w czym trza by wziąć udział, udzielić (bratniej) pomocy, coś zorganizować... O tworzeniu elity już nawet marzyć przestałem, blogi do tego chyba się po prostu nie przydają.

No dobra. Tośmy sobie ponarzekali. Jednak kilku ludzi te moje dyrdymały czyta. Czym mi, absolutnie bez żadnych żartów, sprawiają ogromną satysfakcję. Może mam przesadnie rozbuchane ego, ale naprawdę wydaje mi się, że przy wszystkich swoich oczywistych wadach, to co ja tu piszę jest i tak cholernie elitarne. I że jeśli ktoś tu coś dostrzega, to dostrzega właśnie to elitarne. Z czego wynika, że jest elitą, lub materiałem na takową. (Alem się podlizał Publiczności!)

Jeśli zaś tacy ludzie chcą to czytać, to powinienem jednak to docenić i starać im się odpowiedniej strawy dostarczać. Czy mam wątpia na temat sensu blogowania, czy też nie mam wątpiów na temat sensu blogowania. (W pewnym sensie jest tu błędne koło logiczne, ale raczej nie jakoś przesadnie paskudne, i to chyba w sumie ma sens.)

No więc, w chwilach takich jak te (fanfary, werble, chóry starców zawodzą... choć to wcale nie o TAKIE chwile starcom i werblom chodzi) można ludziom dać wybór różnych interesujących fragmentów różnych interesujących książek. Których większość z pewnością nie zna. W końcu tyle tych książek produkują. Nie mówiąc już o serialach, meczach i tefauenach. I blogach toże. No i to właśnie sobie teraz zrobimy.

"Economics: Principles and Policy" - autorzy William J. Baumol i Alan S. Blinder. Wydany po raz pierwszy w roku 1988, czasach, o ile pamiętam, Ronalda Reagana. Niemal tysiącstronicowy podręcznik akademicki, i to nie byle jaki: Yale i Uniwersytet Nowojorski. Trudno byłoby twierdzić, że to pozycja antyrynkowa, inspirowana przez jakichś "socjalistów" (cokolwiek by to miało znaczyć), czy powiedzmy (apage satanas!) sowietów. Jest tu jednak nieco, przyznaję że nieprzesadnie wiele, treści, które dla typowego rodzimego "rynkowca" mogą się okazać dość ciężkostrawne i szokujące. Oddajmy głos autorom, strony 631f (wydanie 4):


Mechanizm rynkowy: niedostatki i remedia


Kiedy była dobra,
Była bardzo, bardzo dobra.
Ale kiedy była zła,
Była koszmarna.

HENRY WADSWORTH
LONGFELLOW



Co rynek robi dobrze, co zaś robi marnie? [...] W rozdziałach 25 i 26 rozpoczęliśmy od wyjaśniania i wychwalania działania niewidzialnej ręki Adama Smitha - mechanizmu, w wyniku którego doskonale konkurencyjna ekonomia alokuje zasoby skutecznie, bez żadnego kierownictwa ze strony rządu. Choć ten studiowany przez nas model był wyidealizowany, obserwacje realnego świata potwierdzają osiągnięcia mechanizmu rynkowego. Ekonomie wolnorynkowe osiągnęły poziomy produkcji, skuteczność produkcyjną, różnorodność dostępnych dóbr konsumcyjnych, i ogólny dobrobyt nie mające wcześniejszych przykładów w historii.

Jednak mechamizmy rynkowe mają także pewne jaskrawe słabości. Jedną z nich jest fakt, iż duże i potężne firmy mogą interferować w działanie niewidzialnej ręki, prowadząc zarówno do koncentracji bogactwa, jak i złej alokacji zasobów. Było to tematem rozdziałów 27 i 28. Teraz przyjrzymy się w pełniejszy sposób brakom rynku i niektórym rzeczom, które można zrobić, by te braki naprawić.

To, że rynek nie potrafi wszystkiego, co byśmy chcieli by robił, jest całkiem oczywiste. Pomiędzy zalewem dóbr i usług, znajdujemy przygnębiającą nędzę, miasta duszące się od zatorów komunikacyjnych i zanieczyszczeń, instytucje edukacyjne i organizacje artystyczne w poważnych kłopotach finansowych. Nasza ekonomia, choć zdolna do kreowania niewiarygodnej obfitości materialnego bogactwa, wydaje się mniej zdolna usunąć zło społeczne i kontrolować szkody wobec środkowiska. W tym rozdziale przyjrzymy się powodom, dla których rynek nie radzi sobie z tymi sprawami, oraz konkretnie wskażemy dlaczego mechanizm cenowy sam w sobie może być niezdolny do poradzenia sobie z nimi.

Do rynek robi marnie?

Choć jest prawdopodobnie niemożliwe przedstawienie kompletnej listy niedoskonałości mechanizmu rynkowego, możemy zidentyfikować siedem zasadniczych obszarów, w których rynek oskarżany jest o niedostatki:

1. Ekonomie rynkowe cierpią na poważne gospodarcze (dosłownie "biznesowe") fluktuacje.

2. Rynek dystrybuuje dochody dość nierówno.

3. Tam, gdzie rynki są zmonopolizowane, alokują zasoby nieefektywnie.

4. Rynek nie potrafi sobie we właściwy sposób poradzić z przypadkowymi efektami ubocznymi wielu działań ekonomicznych.

5. Rynek nie potrafi dostarczać dóbr zbiorowego użytku (public goods), takich jak obrona narodowa.

6. Mechanizmy rynkowe czynią dobra zbiorowego użytku (public goods) i prywatne usługi nadmiernie kosztownymi, upośledzając przez to ich dostawy, szczególnie gdy są one finansowane przez rząd.

7. Rynek słabo sobie radzi z alokowaniem zasobów pomiędzy teraźniejszością i przyszłością.


Na razie na tym skończę ten przekład. Deo volente, oraz jeśli nie będę miał większych problemów, oraz większych rewelacji do pisania, przetłumaczę następne fragmenty tego fascynującego rozdziału tej autorytatywnej książki. To co już napisałem, proponuję potraktować jako aperitif, zaostrzający apetyt. Komentować na razie nie ma specjalnie czego, ale jednak powiem, że wiem oczywiście, iż korwiniane mają na wszystkie te zarzuty łatwą i elegancką odpowiedź.

W stylu: "A co mi tam! Niech bydło, które sobie nie potrafi w mechanizmach rynkowych poradzić, zdycha! Niech ci co potrafią awansują i kwitną, na tym właśnie polega Sprawiedliwość! Byle nienaruszona pozostała Własność! Że Niemiec wykupi co tylko zechce w Polsce? Co to za problem, skoro tańsze będą przez to różowe golarki i żele do pięt!?"

Tyle, że to jest czysty Herbert Spencer. Ani specjalnie naukowe, ani specjalnie realne, ani w ogóle przesadnie mądre. Jednak mając takie poglądy, ta sekta powinna się nazywać Internacjonalistyczna Sekta Czcicieli Herberta Spencera, czy jakoś tak. No bo ani "partia", ani oczywiście jakoś wyraźnie "polskie"... "Socjaldarwinizmem" nie chcę tego nazwać, choć tak się tego typu ideologię przeważnie określa, bo to by była obelga dla autentycznego i wielkiego uczonego, jakim był Karol Darwin. (Sorry katoliccy fundamentaliści! Tutaj jednak się z wami nie zgadzam.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

12 komentarzy:

  1. 1. Ekonomie rynkowe cierpią na poważne gospodarcze (dosłownie "biznesowe") fluktuacje.

    Poważne fluktuacje są spowodowane fluktuacją podaży pieniądza. Pieniądz jest w postaci wydrukowanych banknotów, ale i kont a vista - dochodzi do kreacji pieniądza - te większe ilości pieniędzy mogą byc zainwestowane w takie przedsięwzięcia, które normalnie nie byłby opłacalne i które muszą zbankrutowac, gdy nagle podaż pieniądza się zmniejszy

    2. Rynek dystrybuuje dochody dość nierówno.

    co znaczy dośc nierówno? dystrybuuje tak jaki popyt jest na dana prace, jeżeli w danym zawodzie chce pracowac za dużo osób i pracodawca może przebierac - wiadomo będzie skłonny płacic mniej

    3. Tam, gdzie rynki są zmonopolizowane, alokują zasoby nieefektywnie.

    największym monopolistą jest samo państwo i ono oczywiście lokuje zasoby niefektywnie ; )

    tam gdzie jest rynek zmonopolizowany - monopolista może np. żądac wysokiej ceny za produkt, ale skoro on żąda wysokiej ceny to znaczy że biznes jest bardzo opłacalny i na pewno ktoś założy podobny i cena spadnie (w skutek konkurencji) do póki będzie relatywnie duża cena produktu to będzie duży zysk więc nowi producenci będą się pojawiac

    państwo nie zlikwiduje monopolu - jak niby? jeżeli nikt nie jest zdolny konkurowac z monopolista - to panstwo bedzie od niego madrzejsze? jak panstwo zlikwiduje monopol to nie bedzie danego dobra nawet dosc drogiego

    ponadto panstwo samo z siebie ogranicza konkurencje poprzez dawanie koncesji tylko niektórym, więc samo tworzy monolopolistów a przynajmniej oligopolistów - cd w pkt 5

    4. Rynek nie potrafi sobie we właściwy sposób poradzić z przypadkowymi efektami ubocznymi wielu działań ekonomicznych.

    Jakimi ubocznymi efektami? Krytyka ogólna to żadna krytyka.

    5. Rynek nie potrafi dostarczać dóbr zbiorowego użytku (public goods), takich jak obrona narodowa.


    Po pierwsze "dobro publiczne" nazwa propagandowa. Wymyślono ją jak właśnie monopoliści w USA zaczęli miec kłopoty finansowe - a stali się monopolistami, bo lobbowali za koncesjami, prawem antymonoplowym - które wykorzystywali do rozgrywek z innymi uczestnikami rynku (wiesz jak ktoś chce konkurowac ceną zawsze możesz go oskarżyc o dumping ) - tak np. rozwijały się usługi przewozowe na kolei - w końcu wymyślono, że kolej jest "dobrem publicznym", by państwo musiało je dotowac a wreszcie utrzymywac

    co do obrony "Narodu" - to problem sprowadza się do obrony wolności pojedynczego człowieka, jeżeli człowiek grupuje się by efektywnie pracowac w fabryce nie rozumiem dlaczego nie miałby się grupowac, do obrony

    6. Mechanizmy rynkowe czynią dobra zbiorowego użytku (public goods) i prywatne usługi nadmiernie kosztownymi, upośledzając przez to ich dostawy, szczególnie gdy są one finansowane przez rząd.

    ten punkt sam sobie przeczy - skoro coś jest finansowane przez rząd to nie jest wolny rynek

    7. Rynek słabo sobie radzi z alokowaniem zasobów pomiędzy teraźniejszością i przyszłością.

    o lokacji zasobow decyduje cena ; ) , jak napisalem w pkt 2 to "wysoka" cena sygnalizuje brak danego towaru , a kto chce zarobic od razu niweluje ten brak - z czystej chęci zysku, a nie jakiś przesłanek "użyteczności publicznej" czy tym podobnych lewackich określeń ; )

    o lokacji zasobów między przyszłością a terazniejszością - czyli de facto pomiędzy odrzegnywaniem się od konsupcji [a co za tym idzie inwestowaniem] a konsumpcją - decyduje stopa procentowa ; ) - jeśli FED czy inny wynalazek ustala stopę z sufitu to rzeczywiście alokacja pomiędzy przyszłością a teraźniejszością jest zaburzona ; )

    -----------------------

    podsumowując to co zostało skrytykowane w tych punktach to de de facto działania rządu ; )

    propaganda specjalnie wmawia ludziom, że wszystkie patologie są winą wolnego rynku - a nie działań rządu - po to by miec pretekst do poprawy "rynku" (czyt. wlasnych patologii) przy pomocy kolejny regulacji

    i tak do totalitaryzmu gorszego niz realny socjalizm

    Rzym już to przerabiał - łatali i łatali gospodarkę aż za Dioklecjana był regularny totalitaryzm

    -----------

    jeśli Pan wierzy tym punktom to Pan też jest lemingiem ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Panie Triariusie.
    "Nasz wróg to Trzy L."

    Śmiem przypomnieć, iż skrót LLL (Loony Left Libs) istnieje w anglojęzycznej blogosferze od m/w 2001 roku, i używany jest/był przez paleocons i neocons. Zresztą Pan był kiedyś czytelnikiem LittleGreenFootballs, także pewnie nie mówię Panu nic nowego.

    Pozdrawiam,

    Mustrum

    OdpowiedzUsuń
  3. @ mustrum

    Nie uwierzy Pan (na pan jesteśmy?), ale nic nie kojarzyłem. Faktycznie jest taki anagram, ale tyle ich jest, jakoś mi się to akurat nie skojarzyło.

    Z czego wniosek, że w tym był palec Boży!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Legenda: >> Triarius, -- Jrezy, ** Ja


    >> 5. Rynek nie potrafi dostarczać dóbr zbiorowego użytku (public goods), takich jak obrona narodowa.

    ** To stwierdzenie jest może trochę kategoryczne, bo rynek może i potrafi je dostarczać, ale nie bezpośrednio i nie w bezpieczny sposób, czyli daleko od prawdu nie odbiega. Są pewne rzeczy których po prostu się na wolny handel wystawiać nie powinno, jeżeli chce się przeżyć jako odrębny byt zwany narodem, a nie jako wasal. Takie rzeczy to np. wszystko związane z zabezpieczeniem suwerenności: obrona fizyczna (wystarczająco duża, uzbrojona i LOJALNA armia by to zapewnić), obrona niepodległości fiskalnej (50+1 udział w najważniejszych instytucjach finansowych kraju, a la Żelazna Dama), energetyka (50+1 udział, j/w), główna sieć komunikacyjna (transnarodowe drogi, koleje, transport powietrzny - mogą w nich mieć udział prywatne konsorcja, jak najbardziej, ale nigdy kontroli).
    Problem w tym, że kompletna leseferyzacja tych obszarów powoduje, iż wpływać na nie mogą obce (i ex definitio wrogie) siły. Chociażby przykład z przełomu '80/'90 - amerykańskie oddziały firm Hitachi i Mitsubishi sprzedające tajną technologię łodzi podwodnych Chinom wbrew rządowi USA: dlaczego? Ponieważ patenty nie zostały należycie zabezpieczone przez rząd, ergo prywatne (a w każdym razie bez udziału rządu USA) firmy sprzedały tajną technologię wojskową narażając suwerenność militarną kraju, no, ale toć w koncu wolny rynek!

    -- Po pierwsze "dobro publiczne" nazwa propagandowa.
    ** The public good jest terminem o wiele starszym niż amerykańscy monopoliści. Jeżeli mnie pamięć nie myli Samuels jako pierwszy termin ten formalnie zdefiniował.

    -- jak właśnie monopoliści w USA zaczęli miec kłopoty finansowe - a stali się monopolistami, bo lobbowali za koncesjami, prawem antymonoplowym - które wykorzystywali do rozgrywek z innymi uczestnikami rynku (wiesz jak ktoś chce konkurowac ceną zawsze możesz go oskarżyc o dumping ) - tak np. rozwijały się usługi przewozowe na kolei - w końcu wymyślono, że kolej jest "dobrem publicznym", by państwo musiało je dotowac a wreszcie utrzymywac
    ** OK. mamy kompletny free-market. The public good nie istnieje. Jak zapobiegniesz temu, by w istotnych dla państwa kwestiach, jakiś lokalny cwaniak, lub zewnętrzna siła za pomocą lokalnych cwaniaków i pożytecznych idiotów nie stworzyła monopolu? Mają kasę, wykupują konkurentów, reszta utżymywana jest dla pozorów wyboru na rynku, a i w końcu jest Gazprom ante portas. Jak bez odgórnej interwencji temu zapobiegniesz?


    -- co do obrony "Narodu" - to problem sprowadza się do obrony wolności pojedynczego człowieka, jeżeli człowiek grupuje się by efektywnie pracowac w fabryce nie rozumiem dlaczego nie miałby się grupowac, do obrony
    ** A ja co do tego co Pan mówi, Panie Jerzy przekonan nie jestem. Mieliśmy "pospolite ruszenia", czasami bywało lepiej, częściej bywało gorzej. Póki szlachta byla patriotyczna, nie było problemu. Jak byli to targowiczanie, to się zaczęły schody. Teraz szlachty nie ma, jest tylko salon (nieszczególnie odważny - bo tylko w stadzie szczujący 'oszołomów -no i nie ntak patriotyczny jak mógłby być), a przeciętny zjadacz i wypijacz to fetyszysta różowych golarek i "Gwiazd Robiących Lody" - gnuśny, zadowolony z rządów miłości niewolnik. Czy oni są w stanie, każdy z osobna chwycić broń i pójść w paszczę lwa by bronić swego? Nie sądzę. Powiem więcej: tacy ludzie, którzy mogli to zrobić zostali prawie wszyscy co do nogi wybici przez czerwone i brunatne lewactwo do 56'ego roku. Ich ostatnim hurra!była S'80. Teraz tylko nieliczne wyjątki się znajdą, ale one tylko regułę potwierdzają.

    ** OK. To wszystko nie znaczy, że państwo robi te wszystkie rzeczy dobrze, mogłoby 10 gazylinów razy lepiej, ale kompletnie laissez faire wolny rynek NIE byłby w stanie.

    >> 6. Mechanizmy rynkowe czynią dobra zbiorowego użytku (public goods) i prywatne usługi nadmiernie kosztownymi, upośledzając przez to ich dostawy, szczególnie gdy są one finansowane przez rząd.

    -- ten punkt sam sobie przeczy - skoro coś jest finansowane przez rząd to nie jest wolny rynek

    ** Tylko z pozoru. Tu chodzi o wykupywanie usług przez rząd od sektora prywatnego. Czyli wzrost cen usług prywatnych w miarę wykupywania ich przez rząd (i w domyśle osoby/instytucje prywatne) - vide prywatyzacja szpitali a la methode Sawicka

    >> "Socjaldarwinizmem" nie chcę tego nazwać, choć tak się tego typu ideologię przeważnie określa, bo to by była obelga dla autentycznego i wielkiego uczonego, jakim był Karol Darwin. (Sorry katoliccy fundamentaliści! Tutaj jednak się z wami nie zgadzam.)

    ** Liberum veto. To protestanccy fundamentaliści są największymi wrogami teorii ewolucji, a że przytłaczająca większość kościołów protestanckich fundamentalnie interpretuje Biblię...

    Kościół Katolicki (oprócz jakichś tam wyjątków, jak zawsze) nie jest kościolem fundamentalnym pod względem interpretacji Biblii (w końcu sam ustalał jej zawartość na synodach i soborach) i JPII oficjalnie stwierdził, że teoria ewolucji naukowo najlepiej tłumaczy zjawiska specjacji i ginięcia gatunków, oraz że nie jest sprzeczna z nauczaniem KK. Co oczywiste, KK widzi w tym także rękę Stwórcy, z którym to poglądem ja się zgadzam.

    Jak zawsze, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Triarius
    "Nie uwierzy Pan (na pan jesteśmy?)"

    Nigdy nie przeszliśmy chyba na "Ty" a ja nie śmiałem proponować. Ale skoro tak Pan pisze, to mów mi Pan "Mustrum".

    OdpowiedzUsuń
  6. @ mustrum

    Co do "pana" to chyba nie osobno, ale kiedyś się dopraszałem o przejście na ty. Bo jestem starszy od większości i dlatego choćby mnie to panowanie aż tak nie bawi.

    Co do fundamentalizmu - ja świetnie wiem, że protestanci są w te klocki dużo lepsi! (Jak i lepsi byli w paleniu czarownic zresztą.) Tyle że ICH mam głęboko w nosie, a tych naszych katolickich, którzy jak na katolików, można uznać za fundamentalistów, nie. W tym cała różnica!

    Co do reszty to jestem ciężko zaimponowany i oczywiście w sumie się zgadzam.

    Na temat monopolistów i czysto rynkowej często ich genezy, to przecudownym przykładem na to jest zniszczenie publicznej komunikacji w Ameryce przez firmy produkujące samochody. Które wykupywały po kolei wszystkie miejskie linie tramwajowe, często świetnie prosperujące, tylko po to, by je potem zezłomować. I sprzedać ludziom samochodzik.

    Jakie tego skutki widać dzisiaj, tyle, że mało kto kojarzy z czego to się wzięło. Ten specyficzny wdzięk Ameryki, to jej specyficzne uzależnienie od ropy, specyficzna otyłość... Wsio!

    Z 10 lat temu fajnie pisało o tym "Nowe Państwo" (kiedy było jeszcze tygodnikiem, a ja czasem tam pisywałem malutkie drobiażdżki).

    To mimo wszystko nie jest i nie było lewicowe pismo (panie Jerzy, to do Pana), choć oczywiście rasowy rynkowiec zaraz zacznie o socjaliźmie i pisowskich bolszewikach. A sama ta sprawa zasługuje i na dogłębne analizy, i na propagandowe nagłośnienie. Np. warto by było zadać to jako ćwiczenie intelektualno-retoryczne Korwinowi.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. jako katolicki fundamentalista się czuję w obowiązku skomentować, że problem z teorią darwina polega na tym, że traktuje się ją jako fakt i to fakt holistycznie wyjaśniający powstanie człowieka, to raz. a dwa, że rozmaite środowiska naukowe spasły sobie brzuchy na takim traktowaniu tej w gruncie rzeczy hipotezy i nie dopuszczają żadnego w tej materii dyskursu (choćby stwierdzenia, że tę magiczną pierwszą komórkę "wykluł" bóg, bo zwykle teoria ewolucji w retrospekcji kończy się i tak na jakimś nierozstrzygniętym pierwotnym i niewyjaśnionym fakcie). zresztą kreacjonistyczną wizję traktować całkowicie dosłownie w ramach paradygmatu naszego świata mógłby chyba tylko udający kretyna ateusz :>:>

    OdpowiedzUsuń
  8. @Jerzy and Triarius

    Niech nie będę źle zrozumiany. Ja jestem fanem wolnego rynku na jego miejscu: kraj nie powinien gnębić rodzimych przedsiębiorców, wszechwladza urzędasów powinna być ukrócona, podatek dochodowy zdecydowanie powinien być liniowy i niski - a jego maximum konstytucyjnie ograniczone.

    Ale, wydaje mi się, że po prostu trzeba zrozumieć, że kompletne uwolnienie rynku niesie za sobą wielkie zagrożenia, zdecydowanie za wielkie by przeważyły nad nimi korzyści. Nie jeżeli chodzi o bezpieczeństwo państwa i możliwość ingerencji w nim przez ościenne i wewnętrzne lewactwo.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ loyolist

    Katoliccy fundamentaliści, jak już wielokrotnie mówiłem, są mi bliscy. Zgadzam się też w znacznej większości z tym, co mówisz (Pan mówi).

    Naukowe teorie to w najlepszym przypadku FAKTY (w odróżnieniu od PRAWD, nie wiem czy to rozróżnienie jest bardziej powszechne, czy też to tylko u Spenglera, ale dla mnie starczy i to), a z reguły jedynie HIPOTEZY.

    Jednak nie ukrywam, że czasem pragnąłbym u KK nieco więcej awerroizmu. Właśnie w związku z powyższym. Obiektywnie niewiele katolicyzmowi szkodzi, czy słońce się kręci wokół ziemi, czy odwrotnie, prawda? A jednak KK wdał się - nie mógł inaczej, fakt - w beznadziejną walkę, na czym sporo stracił. Fakt, że miał wtedy i inne poważne problemy.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. @ mustrum

    No i dokładnie o to chodzi!

    Mamy na każdym kroku do czynienia z RELIGIĄ wolnego rynku, która albo się łączy z ogólnie leberalno-postępowym światopoglądem, albo jest bez sensu przyszywana do niby-konserwatywnego, co daje socjodarwiniczną wiarę w rosnące w nieskończoność szczęście MIĘDZYNARODÓWKI EKONOMIECZNIE ZARADNYCH.

    Co również jest przecież lewactwem, jak każde religijne podejście do postępu i każda międzynarodówka.

    Nikt tutaj nie przeczy, że "wolny rynek" ma swoją rolę do spełnienia. Nikt nie postuluje państwowej kontroli prywatnego handlu pietruszką. Całe pytanie polega na tym GDZIE SIĘ KOŃCZY PRYWATNY HANDEL PIETRUSZKĄ! ;-)

    Bo wiadomo, że np. siły zbrojne to już nie jest to.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. "Jednak nie ukrywam, że czasem pragnąłbym u KK nieco więcej awerroizmu. Właśnie w związku z powyższym. Obiektywnie niewiele katolicyzmowi szkodzi, czy słońce się kręci wokół ziemi, czy odwrotnie, prawda? A jednak KK wdał się - nie mógł inaczej, fakt - w beznadziejną walkę, na czym sporo stracił. Fakt, że miał wtedy i inne poważne problemy."

    jeśli chodzi o galileusza to walka nie przebiegała zupełnie po linii jego naukowej działalności - przeciwnie, jego prace były pisane na zlecenie papieskie. cały witz polegał na tym, że galileusz - niczym misesy tego świata - został heretykiem, to znaczy zaczął dorabiać ideologię do tego, co odkrył (jak, nie przymierzając, nasi ulubieni wolnorynkowi marksiści). a i warto zwrócić uwagę, że dano mu dużo czasu na przemyślenie tego, co głosił, zamiast po prostu ściąć mu łeb natychmiast, co wtedy zdaje się nie wymagało zgody niezawisłych sądów i tak dalej :>

    ta informacja wprawdzie nie jest wynaleziona przeze mnie, ale z dość pewnego źródła pochodzi :> zresztą nawet nędzna wikipedia częściowo potwierdza te wiadomości, a w pozostałej części ich nie wyklucza.

    w ogóle to jest bardzo częsta przypadłość, że ludziom się nie chce czytać encyklik, a ferują wyroki jakby byli mądrzejsi od 2000 lat tradycji, potem się okazuje, że gdzieś po drodze opisano tam subtelne rozróżnienie, którego nie ogarnąwszy nie sposób zrozumieć właściwie intencji kościoła. potem puszczają to w obieg i rodzi się legenda z gruntu oparta na jakimś kłamstewku czy nieścisłości, ale kościół ma to nieszczęście, że łatwo i bezkarnie w niego walić, więc wielu to robi, a potem nie sposób już pewnych rzeczy odkręcić i tworzy się pojęcie kościoła-mafii, nieszczególnie zgodne z rzeczywistością :> a potem jeszcze przychodzi karol wojtyła i próbuje walczyć z tym image na siłę, robiąc tylko jeszcze większy burdel (chociaż i u niego są te drobne rozróżnienia, na przykład w przypadku rzeczonej teorii ewolucji nie mówi, że jest ona słuszna, a że nie kłóci się z nauczaniem kościoła, więc może być słuszna) :>:>

    tak naprawdę już abstrahując od wiary - przygoda z kościelnym nauczaniem jest po prostu ciekawa intelektualnie, więc polecam w wolnym czasie poszukiwanie tych drobnych rozróżnień :>

    OdpowiedzUsuń
  12. @Loyolist

    Rozdział "Proces Galileusza" w "W obronie Św. Inkwizycji" R. Konika.

    Autor bazuje na odtajnionych w latach '80 zapisu (nie stenogramu, wtedy nie istnial) procesu Galileusza. Proces NIGDY nie był o heliocentryzmie.

    OdpowiedzUsuń