No to chciałem napisać, że wszystkie te płacze o wolność słowa to daremny trud, próżne złorzeczenia, bo akurat w tej samej mniej więcej epoce (w latach '80 przed Chrystusem) Lucjusz Korneliusz Sulla wprowadził po raz pierwszy w rzymskiej republice kary za obrazę majestatu, no i to jest w sumie całkiem to samo, czym są obecne procesy o zgwałcenie "dóbr osobistych" (co by to miało znaczyć), oraz różne inne szykany i ograniczenia, które od dłuższego już czasu w zachodnich demokracjach spotykają "wolność słowa".
"Wolność słowa", która - jak nietrudno sobie to uświadomić - jest samym fundamentem zarówno demokracji (skoro bez dostępu do informacji i swobodnej dyskusji demokracja z założenia nie może działać), jak i różnych innych rzeczy, które nam się serwuje jako cudowne i stanowiące niedościgłe osiągnięcia Ludzkości (ach!). Nie mówiąc już o tym, że w serwowanym nam na każdym kroku zestawie tzw. "praw człowieka" ta "wolność wyrażania opinii" wciąż znajduje się na jednym z czołowych miejsc i nikt ze znaczących kapłanów tej (dość) nowej religii tego dotąd explicite nie podważa...
Choć zarówno subtelnych, jak i mało subtelnych, gierek wokół interpretacji "wolności słowa" (a także samej "demokracji") odbywa się na naszych oczach co niemiara, a "wolność słowa" (i "demokracja") nie stwarzają wrażenia, by miały te czułe wobec nich zabiegi długo przeżyć.
Wracając do Sulli i Rzymu - Sulla to był oczywiście człowiek reakcji i "prawicowiec" (zakładając, że takie coś mogło istnieć poza cywilizacją zachodu i w dodatku przed Rewolucją Francuską). Prawo o obrazie majestatu wprowadził więc przeciw temu, co można by ew., dokonując dość dzikiej akrobacji, uznać za "lewicę". Różnic jest oczywiście więcej. Potem jednak to prawo już funkcjonowało i służyło Cezarowi (człowiekowi "lewicy" i niemal monarsze jednocześnie), no i cesarzom, którzy byli już praktycznie, bez owijania w bawełnę, monarchami.
Jednak tutaj, niezależnie już od kwestii, czy to "lewica" czy "prawica" była górą, najistotniejsze było to, że republika - a więc coś, co spenglerycznie odpowiada naszej obecnej liberalnej demokracji, z jej wszechwładzą pieniądza, demagogią (tam głównie sądowo-retoryczną, tu gazetowo-telewizyjną), rozszalałym sądownictwem itd. - ustępowała przed gołą polityką, a mówiąc brutalniej gołą władzą, zaś mówiąc jeszcze brutalnej - niemal gołą przemocą lub jej groźbą...
I to nawet niekoniecznie dlatego ustępowała, że ktoś był tak paskudny i nie lubił (wtedy), czy nie lubi (teraz), demokracji czy republiki, tylko że, w wyniku masy skomplikowanych społecznych procesów, częściowo całkiem różnych, a częściowo właśnie bardzo podobnych - masy stały się (i wtedy i teraz) niezdolne do utrzymania republiki, i w sumie całkiem obojętne wobec własnej wolności, a szczególnie już tej politycznej.
Tam chodziło o to, że ktoś tak czy tak musi to wszystko wziąć, mówiąc brutalnie, za twarz, żeby po prostu nie zgniło i się błyskawicznie nie rozpadło. Dzisiaj, jak ja to subiektywnie widzę, wygląda to w ten sposób, że tak czy tak ktoś to za mordy weźmie - o ile oczywiście przedtem nie będzie katastrofy na skalę niemal kosmiczną, powrotu zlodowacenia (którego już by po 12 tys. lat należało oczekiwać), albo szybkiego podboju naszej cywilizacji przez kogoś z zewnątrz.
No i wybór polega tylko na tym, czy naprawdę temu komuś, kto to wszystko za twarz weźmie, będzie chodziło o ratowanie cywilizacji, zachowanie jakichś (a najlepiej maksymalnej liczby) naszych odwiecznych wartości - czy też dorwą się do władzy szaleńcy z zamiarem przerobienia świata i wszystkich ludzi wedle swych własnych mózgowych rojeń. Na co się w tej chwili zanosi, bo oni właśnie mają praktycznie wszystkie sznurki do pociągania.
I tak to sobie gnuśnie kombinowałem, żeby to jakoś przystępnie dla Młodych Spenglerystów napisać, aż tu nagle niezrównany Artur M. Nicpoń wkleja mi na komunikatorze takie coś:
Jedynie złemu gustowi współczesnej "inteligencji" dzieło Spenglera mogłoby wydawać się oryginalne, podczas gdy jest ono jedynie zręcznym i barokowym przebraniem instrumentarium historiozofii niemieckiej. Nieprzerwane paradoksy, upragniony przewrót cieszących się uznaniem schematów, bulwersujące stwierdzenia i przede wszystkim niski i dyletancki klimat intelektualny, czyli ten, w którym żyjemy od około czterdziestu lat, przysłużyły się książce Spenglera i jej sławie. W rzeczywistości Spengler, zręczny kompilator motywów i sprawny twórca wybiegów, podąża jedynie śladami tego typu historii zbeletryzowanej przez Chamberlaina lub Keyserlinga. Odległe jest to jednak od powagi i spekulatywnej żywotności najlepszego Schopenchauera i bliskich najgorszemu Nietzschemu lub najgorszemu Simmlowi.Artur tak ma, cholernie go ten mój Spengler wkurza, i częściowo wiem dlaczego, choć tego zapału by mnie wyprowadzić z moich błędów sprośnych i niebu obrzydłych (patent St. Michalkiewicz) nie jestem jednak w stanie do końca pojąć. Może to po prostu taka braterska kłótnia - taki Romulus (czyli ja) i Remus (czyli on)... Kłótnia, która się bardzo podobnie zapewne skończy, jeśli gość się na czas nie pohamuje!
Text autorstwa M.F. Sciacca. Z "Historia filozofii XXw" tom 1 "filozofia życia, pragmatyzm, filozofia ducha. Autor Tadeusz Gadacz. Obecnie najwybitniejszy polski historyk filozofii.
I co ja na to, spyta ktoś? Powiem tak - cóż to wszystko jest absolutna prawda... Pod warunkiem, że ja jestem "współczesna inteligencja". Taka typowa, która się statystycznie liczy i może jakąś książkę i jakiegoś autoryteta skutecznie wylansować. Jednak, jak mi się zdaje, jestem czyste zaprzeczenie "współczesnego inteligenta", i naprawdę nie wiem co by się działo i jak by ten świat wyglądał, gdyby takich "współczesnych inteligentów" jak ja było jeszcze na świecie z parę milionów. Może by ten nie wyglądał lepiej (choć sądzę że tak), ale na pewno by wyglądał INACZEJ!
Ja właśnie w tych krytykach Spenglera - a spotykałem się z nimi przecież od dawna, także zanim się zetknąłem z samym dziełem, np. u Paula Johnsona, który Spenglera zbył jako "głupiego niemieckiego belfra". I jakoś, mimo że "Historia Świata Współczesnego" (którą czytałem po francusku), w sumie mi się podobała, kiedy się wreszcie z książką Spenglera zetknąłem, Paul Johnson zmniejszył się w moich oczach do rozmiaru polnej myszki. Gadacza nie znam, ale także mi tą swoją recenzją nie zaimponował.
Gadacz Spenglera nie rozumie - to by mu można darować. Że nie rozumie a pisze... Cóż, taki ma zawód i trudno pisać historię filozofii pomijając jakieś działy, jednocześnie przyznając się, że się nie jest w stanie czegoś pojąć. Ja jednak JESTEM w stanie coś tam zrozumieć, co z kolei coś chyba oznacza. No bo jeśli coś tam widzę, to albo gorzej ze mną niż z każdym, albo coś tam jest, zgoda?
Tym bardziej to coś oznacza, że, jak rzekłem, uważam się za niemal zaprzeczenie tego przesiąkniętego marnym smakiem "współczesnego inteligenta", a w każdym razie statystyczny "współczesny inteligent" brata by we mnie raczej nie dojrzał. I jakoś nikt, kto mnie nieco zna, za konformistę mnie nie uważa, raczej za gościa chodzącego swoimi drogami i mało układnego. W dodatku Spengler, obok całej masy innych zalet, ma także i taką, że jest bez większego trudu w stanie zrozumieć Gadacza. Podczas gdy Gadacz jego nijak zrozumieć nie potrafi. Poza tym, że nie raczy.
I nawet się Spengler na temat Gadaczy tego świata nie wybrzydza! On po prostu zostawia takim (nomen omen) Gadaczom ich świat - świat Absolutnych i Niezmiennych Prawd, świat gadania do upojenia i intelektualnego orgazmu. Świat mędrców, kapłanów, literatów, ideologów. Sine ira et studio go opisuje, choć to nie jest jego własny świat. Naprawdę, można sprawdzić - Spengler Gadacza rozumie i wcale mu nie ubliża! Jego na to stać.
Sam jednak, choć, moim przynajmniej zdaniem, w tym świecie porusza się nie gorzej (łagodnie mówiąc, znowu moim prywatnym zdaniem) od nich, należy do innego świata. Do tego, do którego i ja należę, także zresztą, jak sobie pochlebiam, nieźle się poruszając w tamtym świecie - świecie Prawd Absolutnych... świecie profesorów... świecie zawodowych i genetycznych gadaczy... świecie historyków filozofii...
W świecie ludzi - żeby to lapidarnie ująć - którzy prawdziwego życia nie zauważą, nie mówiąc już nie zrozumieją, choćby ich w mroźny poranek walnęło w nos. Prawdziwego, nie gadanego, nie opisywanego, nie rozbieranego na czynniki pierwsze za pomocą mózgowej kory - ale życia jakie wszyscy żyjemy, kiedy tamtych rzeczy akurat nie robimy, a niektórzy żyją nim znacznie silniej (choćby nawet dość często je robili).
Tak właśnie ja to widzę: jedni żyją, inni nie żyją, tylko coś tam analizują - często właśnie, szczególnie dzisiaj, od godziny takiej do takiej, w takie a takie dnie tygodnia... Albo czas pracy nieregulowany, ale muszą produkować treści spełniające takie a takie parametry "rzetelnej pracy naukowej". I co takiego prof. Gadacza obchodzi realne życie? To znaczy - wróć! - ono jego zapewne w miarę obchodzi - kiedy na świat przyjdzie mu nowy wnuk, kiedy żona zostawi go i ucieknie z docentem, kiedy bank odmówi mu prolongaty hipoteki... Ale żeby to analizować? Filozoficznie?! W godzinach pracy? Fi donc!
Co by koledzy, co by środowisko, co by publiczność powiedziała?! Bo tak to przecież funkcjonuje - człek ma swoje kafelki do łazienki, szafki do kuchni, ślub kuzynki, rachunki do zapłacenia, samochód nam porysowali... A w godzinach od tej do tej ma człowiek swoją pracę zawodową. Jak jest dziennikarzem, to pisze co karzą. Jak jest politykiem, to mami lud. Jak jest profesorem filozofii, to analizuje to, co analizować należy. A życie? A historia? To przecież leży POZA GRANICAMI naszej dziedziny! To nie mieści się w naukowym paradygmacie! To nie podlega kryteriom naukowości!
Mamy więc "filozofię", która jest albo trywialnym spisem różnych dawnych filozofów z listą ich "poglądów", które nasz szacowny autor raczy nam, maluczkim, przybliżyć z głębi swojej mądrości. Albo mamy filozofię która wprost wypina się na jakikolwiek związek z realem, zadowalając się przestawianiem znaczków (miałem nieco z taką do czynienia w Uppsali, sławna szkoła filozofii tam grasuje, czyste dno!), a filozofowie na żadne pytania zwykłych ludzi odpowiadać nie raczą - po prostu. Won profani od wysokich progów czystej i prawdziwej Nauki! Oczywiście czasem trzeba się jednak wypowiedzieć - kiedy np. oficer prowadzący karze potępić zachodnie zbrojenia i wezwać do jednostronnej rezygnacji z broni atomowej - no, ale mus to mus, a poza tym wtedy nasze moralne racje kompensują odstępstwo od wzniosłych reguł.
Tak więc, szanowny Arturze M. Nicponiu, trafiłeś jak kulą w płot i całkowicie mnie tym gadaczem nie przekonałeś. Tak właśnie działa współczesna nauka - opisuje to b. dokładnie na przykładzie biologii i antropologii inny z moich ulubionych myślicieli, Robert Ardrey. Zresztą fakt, że dzieła Ardreya - które są, w odróżnieniu od dzieł Spenglera, naprawdę przystępne i łatwe w czytaniu - zostały w przeciągu dwudziestu lat tak gruntownie i skutecznie przemilczane, to jeszcze lepszy dowód, że z naukowymi autorytetami dzisiaj trzeba naprawdę ostrożnie.
Spenglera oczywiście spotkało to samo, ale to mnie mniej dziwi, bo sama myśl, iż nikt inny, tylko Spengler to właśnie ten poziom, który najbardziej podnieca owego "współczesnego inteligenta" o wulgarnym smaku, powoduje, że turlam się ze śmiechu. To tak nie działa, panie Gadacz! To tak nie działa panie Nicpoń! Tacy panowie jak prof. Gadacz robią swoją naukową i zawodową robotę, dostają za to pensje i tytuły naukowe... Mając totalnie w dupie to, co się wokół nich dzieje. I co się dzieje z normalnymi ludźmi - takimi którzy coś poza przestawianiem znaczków w życiu dostrzegają.
I ZA TO WŁAŚNIE są wielkimi naukowcami, autorytetami, i, jak sam piszesz, "obecnie najwybitniejszymi polskimi historykami filozofii". I za to ich kocha współczesny inteligent, którym, wyjawię teraz tę straszną tajemnicę, gardzę nie mniej niż Twój ukochany prof. Daj im Boże wszystkim zdrowie i długie życie! - ale ja do takich panów jak profesor G. sięgam tylko tak, jak sięgam do podręcznej encyklopedii czy innej wikipedii - nie interesują mnie ich opinie, ja tam szukam co najwyżej w miarę rzetelnie podanych faktów. Wszystko inne co tam jest wydaje mi się tylko watą na użytek wykształciucha... Czyli jednak kogoś, kogo z o wiele większą niż mnie słusznością można określić jako "współczesnego inteligenta", pokiwać z pogardą nad jego wulgarnym smakiem (może także nad jego stadnym konformizmem i kultem marnych autorytetów), a potem zająć się swoimi sprawami, nie chcąc już z kimś takim mieć do czynienia.
A jednak nie każdy głosząc się filozofem czy antropologiem ignoruje te istotne pytania. Nie ignoruje ich Spengler, nie ignoruje ich Ardrey. I dlatego właśnie zresztą ja ich czytam i cenię! Inaczej po co? Po prostu dlatego - z żadnej innej przyczyny! Gdybym był "współczesnym inteligentem", czytałbym całkiem co innego. Gdybym był "współczesnym inteligentem", wiedziałbym, że należy takie pytania ignorować, bo nie należą one do Nauki, do Filozofii, a Filozofem czy innym (ach!) Uczonym jest ten, kto ma odpowiedni certyfikat i o którym piszą "najwybitniejszy obecnie polski historyk filozofii". Bo to się przecież liczy!
Filozofia to przecież coś takiego jak muzyka, prawda? Na co dzień kafelki, zbieramy na urlop na Balearach, a raz na jakiś czas ubieramy się w garnitur i idziemy do filharmonii, posłuchać Frycka, pooglądać jak artysta cudnie rzuca włoskami (bo przeżywa), a potem przedyskutować z żoną czy znajomymi subtelności interpretacji... Nie mając wprawdzie zielonego pojęcia o podstawach muzyki i nigdy nie wygrawszy wlazkotka na żadnym instrumencie, ale cóż to znaczy?! - liczy się, by być... Kim właściwie, jeśli nie "współczesnym inteligentem"? A jeśli nie współczesnym, to co? Łacina i Tukidydes do poduszki? Machault i Monteverdi jako poobiednia rozkosz? "Principia Mathematica" jako coś, co innym, tym bardziej typowym "współczesnym inteligentom" zastępuje krzyżówkę czy sudoku?
Nie panie Nicpoń - Pan sobie wmawiasz, że tutaj chodzi o jakąś Świętą Księgę. Pan sobie wmawiasz, że mój kult Spenglera (a mogę to chyba aż tak mocnym słowem określić) wynika z konformizmu, nie zaś z czegoś dokładnie przeciwnego. Znasz mnie Pan na tyle, że musisz wiedzieć, ile we mnie konformizmu i czegokolwiek typowego dla "współczesnego inteligenta" - choćby tego "prawicowego".
Wydaje mi się, że jeśli naprawdę jesteś Pan w stanie zrozumieć Spenglera - choćby po to, by go skrytykować z góry do dołu czy nawet całkiem odrzucić, choć w życiu od Pana nie słyszałem żadnego konkretnego i sensownego zarzutu... Jeśli jesteś Pan w stanie choćby prof. Gadacza naprawdę zrozumieć... To zrozumiesz Pan to com tutaj napisał i zastanowisz się pan nad tym i owym.
Nikt tu Pana na żaden kult Świętej Księgi nie namawia, nikt tu Pana nie namawia na żaden kult jednostki, ani też na żadną inną religię (poza katolicyzmem). To naprawdę nie o to chodzi i musisz Pan świetnie wiedzieć, że to nie są sprawy, które by mnie jakoś kręciły. Jednak Pan tworzysz sobie (by użyć Pana własnego określenia) słomianego luda i go walisz.
Jeśli Pan nie uważasz, że - mimo tego co ja na ten temat mówię - Spenglera znać warto, to Pańskie prawo! Ale proszę, nie wmawiaj Pan sobie i innym, że wynika to albo z jakichś moich brudnych czy durnych zamierzeń, albo że to właśnie ja jestem tym najbardziej konformistycznym, obdarzonym najwulgarniejszym smakiem, najbardziej pogardy godnym "współczesnym inteligentem" ze wszystkich! I, co już całkiem zieje absurdem, nie wmawiaj Pan ludziom, że właśnie to dzięki milionom takich jak ja Spengler w ogóle uzyskał tę swoją "popularność"! Jakże niewielką popularność zresztą uzyskał! I jakże krótkotrwałą - skoro większość nawet z tych, którzy go znać z zawodowego obowiązku muszą i jakoś się starać zrozumieć, ewidentnie nie znają, a obowiązek zrozumienia o co mu chodzi traktują tak, jak nieświętej pamięci Geremek traktował obowiązek lustracji.
A więc, zaczniemy wreszcie rozmawiać poważnie? Albo przynajmniej niech ci, którzy traktują te nieco trudniejsze intelektualne zagadnienia - te które naprawdę dotykają spraw naszego niepowtarzalnego ziemskiego życia i historii od której wszystko w nim zależy - tak samo jak typowy współczesny inteligent traktuje swoje wyjścia do filharmonii, przestaną się na te tematy wypowiadać.
Bowiem ktoś, kto kto się mądrzy, a nie raczył czegoś na tym poziomie trudności co Spenglera magnum opus przeczytać - starając się w dodatku uczciwie i lojalnie wobec autora zrozumieć o co tam chodzi - jest dla mnie jak pewna moja znajoma sprzed lat, która potrafiła godzinami analizować poszczególne interpretacje na obejrzanym w prlowskiej telewizji festiwalu szopenowskim, tyle że ja dusiłem się ze śmiechu, wiedząc, że ona nie potrafiłaby w miarę znośnie zanucić choćby wlazkotka.
Ty oczywiście, drogi i znamienity Arturze, jesteś dla mnie kimś lepszym, ale w tym akurat temacie to Ty właśnie bardziej się zbliżasz do modelu "współczesnego inteligenta". Tyle że, wbrew jakżesz zgrabnemu dictum prof. Gadacza - to nie Spengler dzięki takim ludziom jest popularny, a raczej właśnie sam pan profesor! (Zabawna ironia, nie sądzisz?)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Sulla głosił, że przywraca stare, dobre prawa, a w rzeczywistości wprowadził własne, nigdy wcześniej nie widziane porządki:
OdpowiedzUsuń- prześladował bogatych
- uwalniał niewolników (by stworzyć oddana sobie gwardię przyboczna tzw. korneliuszów)
- wprowadził ustawy działające wstecz
- stworzył dla samego siebie nowy urząd: dyktatora o nieograniczonych kompetencjach na czas nieokreślony
itd.
@ Anonimowy
OdpowiedzUsuńNo i? ;-)
A co do czasu nieokreślonego, to akurat sam z siebie z tej dyktatury po niezbyt długim czasie zrezygnował, co nie jest aż tak częste, zgoda?
Pzdrwm
Kiszczak też sam zrezygnował i Pinochet:P.
OdpowiedzUsuńA Tadeusz Gadacz to również niezmiernie ciekawa postać: bliski współpracownik ks. prof. Tischnera, w swoim czasie dyrektor krakowskiej szkoły pijarów, w której wprowadził koedukację, prowincjał pijarów z czasem opuścił zakon i stan duchowny, obecnie przewodniczący Komitetu Nauk Filozoficznych PANu i profesor Collegium Civitas.
@ Anonimowy
OdpowiedzUsuńTo ten Gadacz całkiem mi się nie podoba. Nawet jak bym sobie miał zamawiać, to lepszego życiorysu bym temu pajacowi nie wymyślił.
A Sulli jednak bym z Kiszczakiem nie porównywał. Niezależnie zresztą, czy się zaakceptuje interpretację Carcopiono, że dążył do monarchii, ale mu się sprzymierzeńcy znarowili, czy też że naprawdę chciał przywrócić władzę Senatu - to była jednak całkiem inna klasa człowieka i polityka. Przede wszystkim zaś nie obcy najemnik.
Masz coś do niego? ;-)
Pzdrwm
Tygrysie,
OdpowiedzUsuńArdrey to rozumował w dobrym kierunku. Przyjął jednakże błędną hipotezę doboru grupowego stworzoną przez szkockiego ornitologa V. C. Wynne-Edwardsa, który to zakładał, że jednostką doboru jest cała populacja.
Dużo lepsze jest rozumowanie na poziomie replikatorów, czyli genów, po raz pierwszy zaproponowane przez W. D. Hamiltona w 1964 roku - w pracy dotyczącej doboru krewniaczego.
pozdrawiam
Piotruś
OdpowiedzUsuńNapisz tak, jak to rozumiem.
Gadacza nie znam, nie czytałam.
Wiem jedno, zgadzam się z Tobą.
Czyli wolę ten Twój "zły " gust.
Jak widać, co niektórzy uważają, że to ich musi być na wierzchu, bez względu na argumenty.
Wiesz, zawsze stadu przewodzi jeden Samiec- Alfa.:P
I wsiego najlepszego z okazji urodzin!
@ Kirker
OdpowiedzUsuńDaruj, ale jeśli szkockiego, to ja mu wierzę. Jakem MacLeod w 1/32.
Choć z drugiej strony Hamilton to też szkockie nazwisko, nawet druga (po Stuartach) rodzina w historii Szkocji.
Nie, a na serio, to ja jednak w tę grupową ewolucję jak najbardziej wierzę i nie mogę sobie wyobrazić, żeby to działało jakoś inaczej. Jak masz coś naprawdę przystępnego (bo mam dysleksję), to podrzuć, ale chyba mnie to nie przekona i tak.
Pzdrwm
@ Iwona Jarecka
OdpowiedzUsuńDzięki za życzenia. ;-*
Co do jednego samca - czy ja głoszę coś innego?!
Pzdrwm
Tygrysie,
OdpowiedzUsuńgrupowy dobór zachodzi bardzo rzadko i z reguły dotyczy populacji organizmów pasożytniczych. Nie ma praktycznie znaczenia jako mechanizm ewolucji.
A jeżeli chcesz w miarę przystępne lektury dotyczące tego typu zagadnień, to radziłbym przeczytać Samolubny gen Dawkinsa, Socjobiologię Wilsona.
pozdrawiam
@ Kirker
OdpowiedzUsuńNo nie! Dawkinsem zwalczają mojego Ardreya...
I to kto?! ;-)
Jednak to prawda, że przeciwieństwa się stykają.
Pzdrwm
Dawkins kiedyś był całkiem niezłym genetykiem. A potem uznał się za proroka Boga, którego nie ma.
OdpowiedzUsuńTakie ładne stwierdzenie w języku language:
There is no God, and I am his prophet.
Mustrumie,
OdpowiedzUsuńDawkins się raczej zajmował ekologią behawioralną czy etologią. Był zręcznym zoologiem i ewolucjonistą. W końcu poza książkami popularnonaukowymi miewał publikacje w "Nature".
Ale sława, którą zdobył dzięki selfish DNA sprawiła, że mu odwaliło. Wystarczy zwrócić uwagę, na te wstawki o jego światopoglądzie czy o istnieniu Boga. Na początku ateizmu nie ujawnia, tylko to że głosuje na Labour Party. W "Fenotypie rozszerzonym" w jednym miejscu stwierdza nawet, iż Bóg jest taką doniosłą koncepcją, że nie sposób obalić jej za pomocą gier słownych. A skończyło się na "Rozplataniu tęczy" i "Bogu urojonym".
pozdrawiam
Z tego, co na szybko znalazłem Sciacca pochodzi z pnia fenomenologicznego (personalizm) ,więc pewnie dlatego Gadacz go cytuje (patrz jego biografia). Pytanie gdzie w tym cytacie znajduje się merytoryczna krytyka? Patrząc moim krzywym spojrzeniem, znajdują się tam same wyzywki. Trza spuśćić na takie coś zasłonę milczenia...
OdpowiedzUsuńGdzieś kiedyś przeczytałem, że jeden spacer po lesie mówi nam więcej o życiu niż opasłe tomy pisane przez miejskich intelektualistów. Zapamiętałem, bo spodobało mi się - coś w tym jest.
OdpowiedzUsuń@ Kirker
OdpowiedzUsuńSkoro mu odwaliło, to miał to w sobie. Coś z nim musiało być od początku nie tak.
Ja stanowczo wolę lewiznę, która przejrzała na oczy, jak Ardrey, Orwell, czy Edgar Morin.
Pzdrwm
@ strusp
OdpowiedzUsuńDokładnie! W byle jakiej teorii coś zawsze koło sensu daje się znaleźć, a tutaj gość po prostu nie raczy.
Ale cóż, lebarały tego właśnie się panicznie boją. Tysiąc razy rozwodniona wersja Spenglera - czyli "Bunt mas" Ortegi y Gasseta - nie jest już dla nich groźna, bo to tylko takie sobie jałowe gadki.
Pzdrwm
@ Kuman
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! Spacer po lesie na pewno. Tak jak dwie godziny z małym dzieckiem więcej uczy o życiu społecznym, a sparring o polityce i historii.
Pzdrwm
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńEch, Tygrysie, Tygrysie,
OdpowiedzUsuńnapisałeś sążnisty tekst w obronie tego martwego Niemca a ja ci na to odpowiem cytatem (z pamięci) z innego martwego Niemca.
Otóż jak Albercik Einstein ogłosił był swoja teorie względności różni fizycy na rózne sposoby próbowali mu udowodnic, że sie myli.
I indagowany na tę okoliczność Einstein, że co on na to, że tylu powaznych ludzi mu zaprzecza i podaje tyle dowodów, powiedział ponoć:
Gdyby któryś miał rację wystarczyłby jeden.
No i tak to jest z tą obroną Spenglera. Że można napisać sporo, ale ... cóż, amicus Plato... .
@ Nicpoń
OdpowiedzUsuńPo pierwsze bredzisz, bo fizyka to nie to samo co historia (z filozofią, psychologią i czym tam jeszcze), więc metody i reguły są tu całkiem inne. Akurat, nie żeby się chwalić, ja mam wykształcenie i inżynierskie i humanistyczne, co stanowi o pewnej przewadze nad sporą ilością ludzi.
A po drugie, o czym ty mi tu w ogóle gadasz? Chciałeś mi przywalić swoim profesorem o b. adekwatnym nazwisku, a ja elokwentnie mówię, że po mnie to jak woda po kaczce, bo ja profesora Gadułkę ani znam, ani szanuję, ani nie wydaje mi się on być facetem szczególnie interesującym.
Jedynym tego typu argumentem za Spenglerem jest to, że JA się nim podniecam. Co nie jest bez znaczenia nawet jeśli pominiemy kwestię, że do swojej opinii mam bez porównania większe zaufanie niż do prof. Mordki, bowiem jeśli KTOŚ coś tam znalazł, to prof. Ryjek ma PSI OBOWIĄZEK też tam coś znaleźć, lojalnie zrozumieć i zrozumiale przedstawić czytelnikom.
Pluć to on se może na swoją żonę, prywatnie, czy jakąś inną teściową.
Więc jako argument to było absolutne pudło, natomiast sam się z letka skompromitowałeś próbując mnie czymś takim ugodzić. Bo to po prostu była KOMPROMITACJA!
Jedyne co mogłeś zrobić, jeśli chcesz dyskutować, to Spenglera zgłębić, a potem zgnębić. Ale co do pierwszego, to wiem, że twoja intelektualna gnuśność na to ci nie pozwoli, co zaś do drugiego... Bez żartów!
To zaś, że Spengler jest "martwym Niemcem" nie stanowi nawet cienia cienia najmarniejszego argumentu. Na tej zasadzie Matka Boska jest "martwą żydówką", a św. Franciszek "martwym Włochem".
Wysil się trochę chłopie! To nie jest chyba to środowisko, w którym bez wysiłku brylujesz jako super intelekt i warto by było z tego drobnego faktu jakieś praktyczne wnioski wyciągnąć! ;-)
Pzdrwm
Tygrysie,
OdpowiedzUsuńpo pierwsze- nie chcialem cie ugodzić cytatem zamieszczonym przez Gadacza. Dlaczego ja miałbym chciec cie ugodzić? Czy ja ci wróg?
po drugie- opinia z cytatu jest dla Spenglera równie miażdżąca jak to, co ci pisałem od przeszło roku, gdyś mi sie Spenglerem podniecał. Przypomnij sobie co ci mówiłem. A mówiłem ci, że to mogą być odkrycia i kopernikańskie przewroty wyłacznie dla ludzi niezbyt w temacie zorientowanych. Pewne rzeczy pisane przez Spenglera są dla ludzi odrobinę choć zorientowanych oczywiste na długo wcześniej niz usłyszeli o Szpeniu, a niektóre rzeczy wypisywane przez Szpenia sa oczywistą bzdurą. Jak choćby to, z czego sie nabijał ze Spenglera prof. Koneczny. Pamiętasz, bośmy o tym gadali i za argument miałeś tylko swą wiare w to, że będzie jak wywieszczył twój prorok.
Natomiast emocjonowac sie specjalnie nie ma czym.
I ten cytat ma właśnie dokładnie taki sens. Że to pisanie Spenglera to dla ludzi jako tako otrzaskanych w temacie to zbiór banałów i naduzyć. Z grubsza.
Czy ja sie chce przekonac do czegoś? Otóż nie, przeciez obaj wiemy, żes się w Spenglerze otorbił i tam sobie wygodnie siedzisz. Warto tu podkreślic, że moje wypowiedzi na temat Spenglera pojawiają się wyłacznie wtedy, gdy zaczynasz już tym Spenglerem przynudzać.
Co do przeczytania- doskonale wiesz, że czytałem to polskie wydanie, o którym piszesz per "wykastrowane". I chwalic Boga, bo porównując te ca. 500str. polskiego tłumaczenia z oryginalem Bogu dziękuję, że tłumacze oszczędzili mi czasu na pałowanie się rzeczami, z których juz i tak nic nowego i szczególnego nie wynika. Natomiast pamietasz naszą rozmowę, w której sugerowałem, że u ciebie z przeczytaniem juz nie jest tak różowo, jak to deklarujesz. To uzasadnione podejrzenie o tyle, że nigdy jeszcze nie wyjechałeś w rozmowie poza wstęp i pierwsze bodaj 3 rozdziały. A co z resztą?
Studiowac zaś Spenglera nie zamierzam, bo jako żywo nie ma tam nic godnego studiów.
Podkreślam, warto przeczytać, ale bez popadania w uwielbienie. W tej konkurencji znacznie lepszy od Spenglera jest chocby Bierdiajew. O czym ci tez pisałem.
No i to tyle na dziś
dobranoc
@ Nicpoń
OdpowiedzUsuńO czym tu gadać, jak ze ślepym o kolorach.
Nie musisz się obrażać, ale po mnie cała ta "argumentacja" jak woda po kaczce. Moja własna opinia waży dla mnie tysiąckrotnie więcej, niż jakakolwiek inna, daruj!
To są tego rodzaju kwestie, gdyby chodziło o fizykę czy coś, to byśmy sobie zrobili doświadczenia i by się wiedziało, tutaj - daruj, dla mnie gadasz bez sensu, nie mając pojęcia i nawet nie chcąc go mieć.
A tak całkiem nawiasem, Hrabia wcale nie mówi, że mu się cokolwiek u Spenglera nie podoba, tylko, że traktuje go krytycznie w tym sensie, że chętnie bym znalazł tę czy ową lukę. Czyli dokładnie tak, jak i ja go traktuję. No i fakt, że nam się to dotychczas nie udało... ;-)
Nawiasem Hrabia zaczął studiować serdecznego kumpla Spenglera Diltheya, też wielkiego filozofa, chyba zresztą bardziej w guście Gadaczy tego świata, bo raczej filozofa zainteresowanego historią, niż filozofa historii i historiozofa. No a poza tym Hrabia właśnie zdał egzamin z filozofii, więc coś tam o czymś wie.
Tak że wiesz... Ja nie gadam o Spenglerze, żeby ciebie nawracać, a co najwyżej dlatego, że to jest b. istotna część mego światopoglądu. Do której części na pewno doszedłbym sam zresztą.
No i dodam jeszcze, że twoje liczne kawałki o plagiatach są prześmieszne - na tej zasadzie nikt nigdy nic innego nie napisał, niż plagiaty. Wysil się nieco chłopie, że powtórzę, jeśli chcesz ze mną intelektualnie powalczyć! Inaczej, daruj, uznam to za wyraz nieuprzejmego lekceważenia.
Pzdrwm
"O czym tu gadać, jak ze ślepym o kolorach."
OdpowiedzUsuńNo właśnie.
"Nie musisz się obrażać, ale po mnie cała ta "argumentacja" jak woda po kaczce. Moja własna opinia waży dla mnie tysiąckrotnie więcej, niż jakakolwiek inna, daruj!"
Po tym sie właśnie poznaje wyznawcę i po tym sie go odróżnia od kogoś, kto chce wiedzieć.
"To są tego rodzaju kwestie, gdyby chodziło o fizykę czy coś, to byśmy sobie zrobili doświadczenia i by się wiedziało, tutaj - daruj, dla mnie gadasz bez sensu, nie mając pojęcia i nawet nie chcąc go mieć."
To wytłumacz, bo tak sie dziwnie składa, że od dwóch lat nie możesz wyjśc poza standard- czyli "gadasz bez sensu". A to ma, wybacz, wartość zerową.
"A tak całkiem nawiasem, Hrabia wcale nie mówi, że mu się cokolwiek u Spenglera nie podoba, tylko, że traktuje go krytycznie w tym sensie, że chętnie bym znalazł tę czy ową lukę. Czyli dokładnie tak, jak i ja go traktuję. No i fakt, że nam się to dotychczas nie udało... ;-)"
To tylko jest dowód na to, jak wiele macie obaj do nadrobienia ;-)
"Nawiasem Hrabia zaczął studiować serdecznego kumpla Spenglera Diltheya, też wielkiego filozofa, chyba zresztą bardziej w guście Gadaczy tego świata, bo raczej filozofa zainteresowanego historią, niż filozofa historii i historiozofa. No a poza tym Hrabia właśnie zdał egzamin z filozofii, więc coś tam o czymś wie."
A to jest, przepraszam, obśmiany przez ciebie chwile wcześniej argument z autorytetu? Słodko.
"Tak że wiesz... Ja nie gadam o Spenglerze, żeby ciebie nawracać, a co najwyżej dlatego, że to jest b. istotna część mego światopoglądu. Do której części na pewno doszedłbym sam zresztą."
Oczywiście, dojście do tych wniosków, do jakich doszedł Spengler to nie sa jakies fajerwerki.
"No i dodam jeszcze, że twoje liczne kawałki o plagiatach są prześmieszne - na tej zasadzie nikt nigdy nic innego nie napisał, niż plagiaty. Wysil się nieco chłopie, że powtórzę, jeśli chcesz ze mną intelektualnie powalczyć! Inaczej, daruj, uznam to za wyraz nieuprzejmego lekceważenia."
Ale na co ja się mam wysilac? Żeby ci udowadniac, jak bardzo nieoryginalnym pisatielem był Spengler? Jak kompletnie nie powiedział nic nowego, a to co powiedział stare powiedział gorzej od swoich poprzedników? Wolne żarty.
Pozdrówki!
Odkryłam śmieszną zależność, Wy się potraficie pokłócić o to, czy Ocean Spokojny jest większy niż Atlantycki...a lemingo-lewacy, zawsze dochodzą do konsensusu, gdy trzeba przykopać "Kaczorom".
OdpowiedzUsuńEch, chłopaki, i po co Wam to?
Pozdro.:D
Iwona Jarecka!
OdpowiedzUsuńPiszesz cenne słowa, dlatego właśnie jesteśmy w tym miejscu w którym jesteśmy.
Wspólny cel powinien dominować.
Pozdrawiam
Wiku drogi!
OdpowiedzUsuńChodzi jednak o to, że każdy ma u nas własny "Gust" i pewne maniery wolnościowe. I potrafimy się spierać o szczegóły. A tymczasem lemingi zacierają ręce, a Zemke się cieszy jak dziecko.
Serdeczności.:D
@ Iwona Jarecka
OdpowiedzUsuńJest sporo sensu w tym, co mówisz, a poza tym zgrabnie powiedziane.
Mam jednak pewne wątpliwości, czy to akurat jest ten właśnie przypadek. Przynajmniej z mojej strony.
Pzdrwm
Piotr
OdpowiedzUsuńA czy ja mówię, że to do Ciebie?
Ja się tylko dziwię, ze czasem w ferworze walki zapomina się, kto wróg, a kto przyjaciel.;P
A sens jak najbardziej ma, zobacz ile już tzw. prawicowych inicjatyw upada...przez zwykłe drobne szczególiki.
Pozdro.:D
@ Iwona Jarecka
OdpowiedzUsuńOczywiście masz rację i pięknie pełnisz kobiecą rolę kojąc rany i siejąc zgodę.
Nie mam jednak tu do siebie pretensji, bo ktoś mi... Powiedziałbym "na chama", gdyby nie chodziło o ukochanego przez nas wszystkich Nicka... ktoś mi zatem próbuje rozdeptać sporą część moich przekonań i najmądrzejszego człowieka, z jakim się spotkałem.
Ja jednak nikogo tutaj nie zamierzam niszczyć ani ranić. A Nicek nie wie o czym mówi, to chyba kwestia młodzieńczego temperamentu i długiego leżenia w gipsie.
Pzdrwm
Wiesz, ale zawsze warto wybaczać "młodzieńczą butę". I ze spokojem stoika...przeczekać.
OdpowiedzUsuńPozdro.:D
Iwono,
OdpowiedzUsuńodpowiedź na pytanie, dlaczego my się z Tygrysem kłócimy jest z mojej strony banalnie prosta- ja zwyczajnie Tygrysa bardzo lubię i tylko dlatego się z nim kłócę. Gdybym go nie lubił, to jakbym miał z człowiekiem gadać? A co dopiero się kłócić?
Nie dałoby rady.
No, wracam do mojej reakcyjnej roboty.
Paka!
Artur
OdpowiedzUsuńA czy ja mówię, że Wy się nie lubicie...hi hi, daj spokój.
Chodzi mi li tylko o to, że spieracie się jak dzieci, a Ty w tym niestety przewodzisz.
A jeżeli ma kiedyś powstać jakaś konkretna prawicowa inicjatywa, to zawsze trzeba szukać rzeczy które łączą, a nie szukać uchybień.
To tyle.
I czekam jak odpalisz tego swojego "Sarmatę".