Jeśli się chwilę zastanowić, to dochodzi człowiek do wniosku, że albo absolutnie wszystko co ludzie robią jest "wolnym rynkiem", albo też "wolnym rynkiem" nie jest absolutnie nic i takie coś po prostu w realnym świecie nie istnieje. No i teraz, niezależnie od tego, które z tych twierdzeń jest prawdziwe - oczywistym jest, że wszelkie smęcenia i płacze o "braku wolnego rynku" czy "ograniczaniu wolnego rynku" to albo dowód ciężkiego umysłowego upośledzenia, albo też czysta propaganda.
Zgoda, ktoś sobie może woleć, żeby np. było więcej kramików z pietruszką i podrabianymi jeansami Levi's (TO też anty? panie Bratkowski, proszę mnie oświecić!), mniej zaś policji, urzędników, tajnych służb i powiedzmy sprzątaczek. Jednak to "wolny rynek" (zakładając, że takie coś w ogóle istnieje) tak zadecydował - prawda panie liberał? Jeśli nie, to prosiłbym o oświecenie mnie, dlaczego nie rynek, gdzie on się w takich przypadkach podziewa i dlaczego nic w swoich własnych sprawach nie robi?
Pojęcie "wolny rynek" ma swoje uprawnione zastosowanie, zgoda... W czysto intelektualnych modelach, kiedy mówimy "mamy wolny rynek i teraz sobie zobaczymy jak się zmieni..., kiedy zwiększymy...". Gdzie określenie "wolny rynek" oznacza DOKŁADNIE TO, że uwzględniamy kilka ściśle określonych, mierzalnych czynników, pozostawiając wszelkie imponderabilia i cały praktycznie realny świat NA ZEWNĄTRZ - właśnie TO oznacza zwrot "mamy wolny rynek"!
Całkiem na marginesie można by sobie rzec, że skutkiem stosowania tego typu intelektualnych modeli "wolnego rynku" są przede wszystkim hiper-odkrycia w rodzaju słynnej "krzywej Laffera", której przebieg średnio zdolny uczeń liceum byłby w stanie przewidzieć, choćby słowa "ekonomia" i "rynek" w życiu nie słyszał, bo to po prostu matematyka na poziomie góry szkoły średniej... Obok zaś tego typu hiper-odkryć skutkiem stosowania modeli wolnorynkowych są ekonomiczne przedsięwzięcia w rodzaju funduszy hedgingowych... Wraz z ich głośnymi (choć i tak pilnie z jakichś względów wyciszanymi) bankructwami i wielomiliardowymi stratami w nie inwestujących raz na parę lat.
No dobra, powie ktoś, że handel pietruszką na rynku (!) to jest właśnie "wolny rynek" i on przecież obiektywnie istnieje. Ja mu odpowiem, że handel pietruszką na jakimś placu to jednak jest handel pietruszką na placu, nie zaś żaden "wolny rynek". Z czego wynika też, że okrzyk "więcej wolnego rynku" powinien - jeśli ma być w uczciwy i z sensem - zostać zastąpiony przez "więcej handlu pietruszką na miejskich placach!" Wtedy to by miało sens.
(A tytuł, jakby ktoś chciał wiedzieć, zadedykowany jest Arturowi M. Nicponiowi, który właśnie mi zarzuca, że "znów walczę ze słomianym ludem". Zdałem sobie sprawę, że dokładnie to właśnie czynię - no bo czymże jest "wolny rynek", jeśli nie słomianym ludem właśnie? Mam więc fajny tytuł, co stanowi przecież połowę całego wpisu. Więc fajnie jest. Dzięki Artur!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Tygrysie,
OdpowiedzUsuńJeśli się chwilę zastanowić, to dochodzi człowiek do wniosku, że albo absolutnie wszystko co ludzie robią jest "wolnym rynkiem", albo też "wolnym rynkiem" nie jest absolutnie nic i takie coś po prostu w realnym świecie nie istnieje.A teraz odwróćmy tą sytuację. Zamiast "wolnego rynku" wstawmy "centralne planowanie", no i dochodzimy do wniosku, że albo wszystko jest centralnym planowaniem albo nic nie jest centralnym planowaniem.
Nie wiem, skąd wziąłeś Tygrysie, to że wolny rynek to ma być zaraz jakaś anarchia i czego rozumujesz w takich binarnych kategoriach. Ty uważasz, że skoro jest wolny rynek, to zaraz muszą być morderstwa czy pornosy dla dzieci w wieku lat 3 dopuszczalne.
Wolnemu rynkowi nie podlega produkcja zła, no i z tego tutaj powinniśmy wyjść.
Ja mu odpowiem, że handel pietruszką na jakimś placu to jednak jest handel pietruszką na placu, nie zaś żaden "wolny rynek".Z tego, co napisałeś, to wynika, że "ograniczenie handlu pietruszką na placu" to tylko i wyłącznie "ograniczenie handlu pietruszką na placu". Nie wiążesz tego z mechanizmem działania. Zamiast handlu pietruszką mógłbym wpisać tutaj "gruszek", "jabłek". Zróbmy eksperyment myślowy. Wszędzie skutki byłyby podobne, a mianowicie między innymi wzrost cen.
A tytuł, jakby ktoś chciał wiedzieć, zadedykowany jest Arturowi M. Nicponiowi, który właśnie mi zarzuca, że "znów walczę ze słomianym ludem"No bo walczysz ze słomianym ludem. Jakoś nie możesz zaakceptować, że wolny rynek to zimne prawo takie jak prawa Maxwella czy prawo powszechnego ciążenia. Stworzyłeś sobie na użytek prywatny mitologię, że wolny rynek za plamy na Słońcu odpowiada i za całe zło tego świata.
pozdrawiam
@ Kirker
OdpowiedzUsuńJa po prostu twierdzę, że pojęcie "wolny rynek" nijak nie nadaje się do opisu realnego świata. Nie mówię, że państwo nadaje się do zajmowania komercją - oczywiście że się nie nadaje, tak samo jak nie nadaje się np. do dopieszczania pedałów, czy dowartościowania feministek.
Ja nie dyskutuję o ekonomii - raz dlatego, że akurat dyskutuję o czymś innym; dwa dlatego że mnie ona aż tak nie podnieca i nie uważam, by to w ogóle była poważna ścisła nauka; trzy dlatego, że nie widzę ekonomii jako dziedziny w większym stopniu wyizolowanej z całości życia społecznego i polityki.
Ale wcale nie jest tak, że Ty w tym akurat co tu mówisz nie możesz mieć racji, a ja nie mogę mieć racji co do tego, że wszystkie te problemy powinniśmy przemyśleć OD NOWA i bez posługiwania się mantrą i wytrychem "wolnego rynku".
Od nowa, po prostu! Ja się na temat ekonomii jako takiej nie wymądrzam, wymądrzam się tylko na temat jakości naszego myślenia i jakości naszego obrazu realnego świata. Gdzie to pojęcie nie ma sensownego zastosowania.
To co Ty tu mówisz, w sumie jest tym samym - nie chodzi o "wolny rynek", tylko o handel pietruszką bez całej masy urzędniczych szykan. Tak? Zgoda, tyle że pojęcie "wolny rynek" tworzy tu jakieś niesamowite, niemal mistyczne skojarzenia (deizm!), które raczej szkodzą, niż pomagają.
Pzdrwm