sobota, sierpnia 15, 2009

Jedna mądrość o prawie, druga zaś o sztuce

Kiedy ktoś mówi o PRAWIE - mało konkretnie, za to tonem nie znoszącym sprzeciwu i podniosłym, można być pewnym, że uważa swych słuchaczy za naiwniaków i chce ich zwieść dwuznacznością tego terminu: "prawo" to może być bowiem zarówno coś prawdziwego zawsze i niezmiennie ("prawo przyrody"), albo też czyjeś arbitralne postanowienie (np. "prawo o ruchu drogowym"), które może na rzeczywistość się przekładać, albo i nie.

* * * * *

Kiedy ktoś mi mówi, że czyjaś twórczość wspaniale wyraża ducha naszej epoki, bez trudności mu wierzę, ponieważ ducha epoki niezdolnej już do tworzenia napawdę wielkiej sztuki rzeczywiście może wyrazić tylko taka szmira, jaką nas stale karmią.

Oczywiście wciąż powstają piękne utwory muzyczne, wiersze czy przedmioty, ale to już jednak tylko artes minores, rzeczy na pograniczu folkloru albo rzemiosła, no a poza tym ONE z całą pewnością ducha tej epoki NIE wyrażają. Za to wszelka próba stworzenia dzisiaj czegoś wielkiego i pięknego jednoznacznie przesądza, że rezultat będzie pokraczny... a przez to rzeczywiście znakomicie wyrażający ducha epoki.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

15 komentarzy:

  1. Hi hi, po przeczytaniu felietonu Toyaha "Szatan jest nudny" , to jakbyś wieszczył!

    Pozdro.:D

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Iwona Jarecka

    A skąd wiesz, że nie myślałem o toyahu? Oczywiście przed przeczytaniem.

    Nie wyszły mi te bonmoty za zgrabnie, ale dość istotne sprawy poruszają, więc niech se żyją.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. czemu Ci nie wyszły zgrabne, sa b. zgrabne, zwłaszcza pierwszy.

    Przecież Ty mistrz bonmotu.

    Pozdro.:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pilipiuk pisał ostatnio, iż cała tzw. sztuka nowoczesna jest do szpiku kości sataniczna, dewiacyjna i obrzydliwa, a zmuszanie (via podatki, podstawowa programowa z wiedzy o kulturze, plastyki, muzyki etc., lektury obowiązkowe, wycieczki zakładowe etc.) chrześcijan i ateistów do finansowania tego gówna i zachwycania się nim to już perwersja do kwadratu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tygrysie,

    a czy Twoim zdaniem UPR nie jest sektą? Bo moim zdaniem wyznawców swoistej ideologii typu patch-work z pozszywanych elementów konserwatyzmu i liberalizmu należy w ten sposób traktować. Więcej, konserwatyzm z liberalizmem po prostu im się kiełbasi.

    Tak więc, co o tym myślisz? Poza tym u mnie na blogu jest niezły materiał do analizy sposobu myślenia wyznawcy pod ostatnim tekstem.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy:

    współczesna sztuka autentycznie jest dziadostwem. Nie rozumiem dokładania się do tej bandy narkomanów i seksualnych dewiantów omyłkowo nazwanych "artystami". Co oni bowiem za piękno wysławiają?

    W dawnych czasach artysta był człowiekiem normalnym. Wówczas taki Wilhelm Sasnal umarł by z głodu pod płotem. Zmieniło się dopiero w drugiej połowie XIX w.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. @Kirker

    Nie zgadzam się. Artyści zawsze byli mocno pierdolnięci. Różnica jest taka, że kiedyś mieli talent i kunszt (vel. warsztat)... a nie tylko "wizję".

    OdpowiedzUsuń
  8. @ Kirker

    Jasne że jest sektą, jakże by nie? Zresztą pisałem już o nich jako o "lewackiej sekcie korwinianów".

    Skąd te wątpliwości?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  9. @ wsie w mieście

    Co do świra artystów i obrzydliwości współczesnej sztuki nie chciałbym musieć rozstrzygać. W każdym razie nie mam wątpliwości, że dziś każdy zamiar stworzenia czegoś wielkiego i ambitnego, w dziedzinie sztuki oczywiście, jest sam przez się groteskowy i gwarantuje powstanie czegoś paskudnego.

    Nie uważam jednak by nie istniała dziś fajna muzyczka, niezłe wzornictwo, znośna grafika... Tyle że to, jako się rzekło - sprawy na pograniczu folkloru i/lub rzemiosła. Artes minores po prostu. Choć mogą być na swoją skalę przepiękne. Tak ja to widzę.

    Naprawdę kocham Amálię, Knopflera, Ry Coodera czy Kelusa - po prostu to nie jest coś takiego jak Palestrina z Josquinem des Près.

    Weźmy jazz: dopóki był poniekąd folklorem, albo niemal, być żywy i wspaniały... Choć też na inną skalę niż Palestrina... Potem oderwał się od tych korzeni i przez krótki czas szybował swobodnie - Parker, Miles Davies, no, jeszcze powiedzmy do hard bopu...

    Potem zaś się po prostu wypalił. I to akurat wtedy, kiedy zaczął być traktowany poważnie, uczony na różnych Juliard School of Music... Właśnie wtedy!

    Symptomatyczne, bo wydaje mi się, że tak to właśnie w najogólniejszym zarysie działa. Te analogie pomiędzy jazzem a powiedzmy Kulturami/Cywilizacjami (w ujęciu spenglerycznym) są uderzające. To są takie same systemy samosterowne. Jak i żywe organizmy zresztą. Naprawdę warto by to było ostro filozoficznie, ale konkretnie zarazem, poanalizować.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale tak jest ze wszystkim. W malarstwie osiągnęliśmy apogeum w postaci europejskiego iluzjonizmu (czyli światłocień, perspektywa, tematyka, metafora itd.). Potem już była wielka innowacja i "destylacja" całości w postaci impresjonizmu, na swój sposób majsterwerk (ci impresjoniści posiadali cały warsztat swych poprzedników) ale mi całkiem obcy, bo już schyłkowy. A potem to (poza nielicznymi wyjątkami) już byli albo imitatorzy albo gówniarze.

    Myślę, że czynnikiem wspólnym (greatest common factor, jak w matematyce) u wszystkich osób uczestniczących w schyłkowych formach czegokolwiek, czy to sztuki, czy cywilizacji jest konformizm. Czymże innym, niż wysoce wystudiowanym (albo skrajnie nachalnym) konformizmem jest całość współczestnej "awangardy", "postępowości", "wolnego wyboru" i "wykształcenia"?

    OdpowiedzUsuń
  11. Apropos, czy słyszałeś, Trariusie tę cudną anegdotkę:

    Corot namalował około 600 obrazów, z których około 2000 jest w Stanach Zjednoczonych.

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Mustrum

    Co do iluzjonizmu i impresjonizmu zgadzam się. Nie lubię zresztą impresjonizmu. Spengler być może nieco przesadza ze swą niechęcią do malarstwa plenerowego - całkiem można by je było widzieć jako pewnego rodzaju dalsze dążenie do nieskończoności i te rzeczy... Fakt, że chyba już nie tak płodne i udane jak iluzjonizm.

    Co do awangardy nie byłbym jednak aż tak bezlitośnie surowy. Oczywiście - masa z tego to dno, często po prostu hosztaplerstwo, a do tego lansowane przez lewiznę.

    Jednak w samym dążeniu do awangardowej sztuki dostrzegam autentyczny tragizm... Niektórzy ludzie akurat czują, że są z powołania artystami - czy to całkiem niemożliwe, nawet w tych podłych czasach? (Można by oczywiście długo analizować, czy to zdrowe i gdzie przyczyna, ale pomińmy to na razie.)

    No i fakt, że dziś już nic wielkiego i super ambitnego nie można w sztuce stworzyć, dla niektórych - autentycznych artystów z natury - jest jednak tragiczny. Bo wcale nie wszyscy są moim zdaniem hochsztaplerami. Po prostu są swego rodzaju nieporozumieniem.

    Konformizm? Obawiam się, że także nonkonformizm w sztuce prowadzi do równie marnych skutków. Jeśli nie właśnie gorszych. Chyba po prostu kiedy kategoria konformizmu/nonkonformizmu się w ogóle pojawia, jest już dla sztuki za późno.

    Jednak są artyści skromni (pokornego ducha, chciałoby się rzec), którzy żywiąc się folklorem, korzystając (lub nie) z ogromnego dorobku wiedzy i rzemiosła wyrosłego z i wokół zachodniej sztuki, robią b. piękne rzeczy.

    Nie wiem ilu jest natomiast uczciwych i czujących wśród tych hiper ambitnych awangardowych - może już niewielu - jednak ja bym ich w czambuł nie potępiał, choćby dlatego, że w młodości sam się awangardową sztuką nieźle podniecałem...

    Pewnie byłem wariat, może byłem głupi, na pewno bardziej szurnięty niż teraz, ale jednak byłem uczciwy i wrażliwy na sztukę. Dawno z wszelkiej awangardy wyrosłem, stworzyłem nawet bonmota, że "Awangarda to subtelny melanż tandety i pretensjonalności", ale jednak wciąż rozumiem te rozpaczliwe i skazane na żałosną porażkę dążenia.

    Co do Corota, to nie słyszałem, dzięki! ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  13. @ Mustrum (et alia zresztą)

    Że rozwinę...

    Widzisz, to co Spengler gada - że sztuka dąży do wyrażenia najgłębszych idei swojej Kultury (w sensie spenglerycznym, na język ludu "cywilizacji"), a kiedy już wyrazi, to nie ma nic specjalnie sensownego do roboty i usycha - może się wydawać takim "natchnionym", metafizycznym laniem wody.

    Jednak kiedy odejdziemy od czystego filozofowania i dokładnie przyjrzymy się sztuce i jej rozwojowi, ze zdziwieniem odkryjemy, że dokładnie tak właśnie się dzieje!

    W malarstwie najpierw postępy tego, co nazywasz iluzjonizmem. Zajęło to setki lat, ale też osiągnięcia nie byle jakie! Potem nieco tego (nie lubianego przez S.) malarstwa na wolnym powietrzu. To też przecież Przestrzeń, Nieskończoność, Relacje, Trzeci wymiar... Ach!

    W muzyce polifonia - rozwój przez setki lat i imponujący że hej! A potem monodia wsparta akordami, rozwój harmonii... Krócej to już trwało, bo zaczęło służyć do łechtania kamizelkowego i breloczkowatego mieszczaństwa (dla mnie już od Mozarta, który stoi okrakiem między tymi dwiema epokami).

    No a potem, można by uznać, że robiono coś podobnego już b. świadomie i nieco na siłę. Z jednej więc impresjonizm, z drugiej Wagner i spółka.

    A potem? Potem wolno już było prawie wszystko, choć oczywiście to dziewiętnastowieczne "wszystko" to nie było "wszystko" XXI w. Jednak zaczęły się liczyć osobiste przeżycia, osobiste koncepcje, osobiste wizje każdego artysty. Jak miał to w takiej dozie, że się breloczkowi zachwycili i wzruszyli, to był WIELKI... Jak nie, no to musiał sobie poszukać uczciwiej pracy.

    Spengler ma moim zdaniem absolutną rację - w Kulturze (spenglerycznie rozumianej) to nie tyle indywidualny artysta tworzy, tylko niejako cała Kultura. Nawet b. "drobni" artyści tworzą wspaniałe dzieła, a w każdym razie b. dobre, do których nie sposób się przyczepić, a raczej trzeba się zachwycić.

    Dzisiaj odwrotnie - wielkie (?) dzieło tworzy wielki (?) artysta... W każdym razie człek o wiele zdolniejszy od innych, od konkurentów... Tworzy swój własny świat, przynajmniej tak się to rozumie i za to się go właśnie ceni.

    To jest JEGO świat - nas podnieca on, bo jest nowy, niepowtarzalny, ukazuje nam coś, czegośmy dotąd nie widzieli i czego byśmy nie ujrzeli bez owego ARTYSTY...

    A jednak cóż jest wart świat jednego człeka, nawet powiedzmy wybitnie zdolnego, wobec świata, wobec zbiorowego dzieła całej Kultury (niech będzie "cywilizacji" dla nie-szpęglerystów)??!

    Czy czyjś prywatny świat, czyjaś wizja, jest aż tyle warta, bym ja poświęcaj na jej studiowanie moje krótkie, jedyne i niepowtarzalne ziemskie życie??!

    Świat, wizja, całej mojej Kultury (niech będzie "cywilizacji", dla wielbicieli Konecznego) to całkiem co innego. Darujcie ludzie!

    Mówię oczywiście cały czas o AUTENTYCZNYCH współczesnych artystach. Nie sądzę, by było ich wielu, większość to zapewne hochsztaplerzy i szmirusy. Ale nawet ten autentyczny i tak jest w sytuacji tragikomicznej i ja nie zamierzam się nim podniecać tak, jak Machaultem, Monteverdim, Caravaggiem, czy Braćmi Limburg!

    Sorry współcześni artyści, ale nie potrafię. A w dodatku naprawdę intelektualnie jestem przekonany, że nie warto i wiem dlaczego nie warto.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  14. Wielu niemieckich myślicieli uważało, że prawdziwa twórczość (tak Artystów przez wielkie A, jak i biegłych rzemieślników) jest organicznie związana z epoką w jakiej działają twórcy oraz z ich narodowością. "Kto chce zrozumieć pisarza, musi jechać do jego kraju" pisał Goethe.
    Dawniej, w czasach organicznej i młodej Kultury, a nie mechanicznej i starczej cywilizacji, nikogo nie obchodziły osobiste problemy twórcy. Twórca miał jak najpiękniej wyrażać dążenia swojej epoki i swoich rodaków. Tylko tyle i aż tyle!
    Indywidualizm w Sztuce to objaw dekadencji, przejaw starczego zdziecinnienia i słabości.

    OdpowiedzUsuń
  15. @ Anonimowy.

    Exactly! Tutaj różnicę w pojmowaniu artyzmu sięgają aż do definicji: kiedyś to był ktoś, co coś zasługującego na miano sztuki (która to ocena wynikała w jakiś sposób z wartości CAŁEJ Kultury) ROBIŁ, a dziś jest to ktoś, kto potrafi wyrazić swe duszne bole, czy ogólne zwątpienie, w sposób na tyle nowy, by łechtało podbródek mieszczucha.

    Poniekąd jest wym niesamowita ironia, że największym artystą jest dziś - a zapewne już od 200 lat, może od Romantyzmu, a może od zaraz po nim - gość, który świetnie uświadamia sobie niemożliwość współczesnej sztuki, a mimo to czuje się artystą, więc do sztuk tworzenia jest niejako zobowiązany...

    Paranoja! Z tym, że ja takiego kogoś wcale jakoś specjalnie nie potępiam. Nawet nieźle takich ludzi rozumiem. No bo w końcu, powiedzmy sobie otwarcie - czy w tych masowych, konformistycznych, do szczętu prozaicznych czasach ucieczka w sztukę nie jest czymś niemal naturalnym, przynajmniej dla niektórych?

    Jednak na współczesnego artystę czyha z jednej strony eklektyzm ("śmierć każdej prawdziwej sztuki", kto to rzekł? Spengler?), z drugiej zaś absolutny indywidualizm, który z definicji nie ma powodu nikogo na poziomie interesować, no bo niby dlaczego cudze życie, cudze duszne bole, a nie własne?

    I to - całkiem na serio! - jest dziś ten największy i najautentyczniejszy artysta. Pod nim zaś mamy żywiołki bardzo już marnego płazu, szokujące mieszczucha i merdające ogonkami przed każdą władzą... Dla miłego grosza plus błogiego wyobrażenia, że są kimś, że wyrastają nad masy...

    Fakt, że i mi wśród tych mas nie za dobrze, ale szukam jakichś szlachetniejszych sposobów.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń