poniedziałek, listopada 05, 2012

I ty masz szansę!

I ty masz szansę zasponsorować kontrrewolucję!

Czytam tę "Nomenklaturę" Woslenskiego, co ją mam po francusku, i jak na razie super! Księga jest gruba i dalej naprawdę nie wiem jak będzie, ale w tej chwili jest o istocie leninizmu, Lenina ideologicznych wygibasach i początkach bolszewików - i to jest naprawdę znakomite. Masa rzeczy, których absolutnie nie wiedziałem, masa rzecz, które rozświetlają różne istotne problemy - jak na przykład ten, czy naprawdę "marksizm jest jedynie ideologią władzy". (Na to od razu odpowiem. Taki bonus dla moich Ukochanych Czytelników. Nie jest, ale leninizm za to jest z całą pewnością!)

No i to właśnie zapłodniło mnie, by się na tym blogasku zająć także trochę i "bazą", a nie tylko "nadbudową", a jednocześnie, da Bóg, popchnąć nieco sprawę kontrrewolucji naprzód. Chodzi o to, że tej książki Woslenskiego, jak wynika z moich (dość pobieżnych wprawdzie) poszukiwań w sieci, nie ma po polsku. A szkoda, tym bardziej, że, jak już wielokrotnie cytowałem, "istotny język to taki, w którym można przeczytać wszystkie istotne książki".

My zaś tych książek, których po polsku przeczytać nijak się nie da, mamy przecież całkiem sporo. No bo Ardrey, którego przetłumaczyłem dotąd jakąś może góra jedną czwartą jednej książki, a pozostała nam nieprzetłumaczona cała jej reszta plus trzy inne książki... Teraz, jak widzę, także przydałoby się te kawałki i leniniźmie przetłumaczyć... Oczywiście Spengler, a w każdym razie te ocenzurowane i "nieinteresujące dla dzisiejszego czytelnika" fragmenty... A znalazło by się jeszcze sniemało. Książek, tekstów w periodykach, itd.

No i ktoś to by musiał zrobić. Na przykład ja. Ale, z wielu względów, jak tego, że od pewnego czasu Zielona Wyspa naprawdę zaatakowała - mnie w każdym razie na pewno... I, u mnie w każdym razie, zaczyna to wyglądać naprawdę ponuro. W kwestii "bazy", czyli, mówiąc wprost i dla niemarksistów - ekonomii.

Widzę wokół, że różni blogerzy próbują od niedawnego czasu jakoś na swojej robocie zarobić. Na przykład MatkaKurka ma teraz na stronie masę (wkurwiających, ale c'est la vie) reklam. Ten i ów ma na stronce taki guzik PayPala i prosi o darowizny. Stanisław Michalkiewicz ma go zresztą od niepamiętnych czasów i, sądząc z podziękowań na stronie, dostaje całkiem sporo forsy. I tak dalej.

Nie wiem też zresztą jak sam bym zareagował na konieczność pisania w dużej ilości, a do tego w profesjonalnej i uczesanej formie. Zapewne szybko odczułbym nieznośny przymus, pisanie tego uczesanego nie cieszyłoby mnie nawet tyle, co pisanie tego co teraz. I w ogóle niespecjalnie mi się ta myśl wydaje podniecająca.

Inna sprawa jednak z tłumaczeniami i tu dostrzegam cień nadziei. (Na co? A na uniknięcie śmierci głodowej za sprawą Tuska i Unii, a w każdym razie na możliwość dalszego wykręcania sobie i bliźnim członków, bez czego w moim wieku pozostaje tylko skleroza, zęby w szklance i czekanie na łowców skór.)

Na tym blogasie jest już całkiem sporo tłumaczeń, można sobie poszukać i może być warto. I one, tuszę, są zarówno interesujące, jak i nieźle zrobione. W końcu, choć różne rzeczy w życiu robiłem, to w ostatnich latach głównie tłumaczenia i zdziwilibyście się, jakie szychy, jakie instytucje, z tego korzystały. I nikt na ogół nie narzekał.

(Jakie języki? Angielski, szwedzki w obie strony, ale francuski i hiszpański, choć nieco zardzewiałe, także mogą być, choć NA polski, a nie w drugą stronę. Ale my tu w końcu mówimy przecież o tłumaczeniu na polski. Książek i takich tam.)

Ja z czegoś muszę jednak (wbrew temu, co sądzi Tusk z Merkelą) żyć, ważne książki, lub ich istotne fragmenty, muszą być wreszcie dostępne po polsku... Powinny być, nawet gdyby rodacy byli mistrzami obcych narzeczy, a przecież nie są, prawda? No więc umówmy się tak... (Nic pewnie z tego nie wyjdzie i ja się tu tylko wygłupiam, ale spróbować muszę.)

Ja podaję listę propozycji rzeczy, które chętnie bym przetłumaczył i które, moim zdaniem, powinny być po polsku dostępne. Podaję sukcesywnie, albo uaktualniam. Ale na razie jest oczywiście Ardrey i ten fragment z książki "Nomenklatura" o leniniźmie i bolszewikach (naprawdę b. interesujące).

Jeśli ktokolwiek z obecnych czuje, że byłby gotów ufundować to dzieło - po naprawdę bardzo niskiej cenie (bo mnie w końcu też zależy, żeby to było, a poza tym was kocham) - to niech się zgłosi. Gdyby się zgłosiło nieco ludzi, to można by to jakoś rozwiązać bardziej hurtowo, np. guzik PayPala i w komentarzu powiedzenie o jakie konkretnie tłumaczenie by chodziło. Albo jakoś.

Wydaje mi się (choć może to majaczenia z głodu), że, gdyby można było w taki sposób opłacić dowolną ilość pojedynczych stron tłumaczenia, to niektórych przynajmniej byłoby na to stać i może coś by się udało zrobić. Tym bardziej, że - powtarzam - cena byłaby niezwykle wprost niska. (Także dlatego, że dla mnie taka robota, mimo że trudna, jest jednak o wiele sensowniejsza i milsza, od jakichś koszmarnych unijnych umów czy opisów pieców krematoryjnych, nawet kiedy one są do zrobienia i za nie płacą.)

Nie wiem jak to widzicie, ale moim skromnym - WY POTRZEBUJECIE ARDREYA I PARU INNYCH KSIĄŻEK, ja potrzebuję jakiegoś zarobku. Skojarzenie obu tych rzeczy wydaje mi się sensowne, etyczne, a nawet "kapitalistyczne". I kontrrewolucja też na tym raczej nie straci, tylko wprost przeciwnie.

W końcu ludzie piszą swoje kawałki w książkach i je sprzedają, za pieniądze, a ja pieniądze chciałbym nie za swoje idiosynkratyczne twory, a jedynie za inną nieco robotę - mniej zabawną, mniej twórczą, bardziej żmudną, bardziej odpowiedzialną (jeśli człek uczciwy), ale też, być może, potrzebniejszą. Trudno zresztą, żebym to, co w ostatnich latach jest moim zasadniczym zarobkowym zajęciem, robił za darmo, i to w tak podłych czasach. (A będzie gorzej i to ile!) Prawda?

Powtarzam - cena byłaby b. niska, a płacić, sponsorując KONTRREWOLUCJĘ (itd., z wolną Polską włącznie) można by nawet jedną stronę. Taką à 1800 znaków. (Ze spacjami, ale nie jakąś wielką ich ilością oczywiście.) Byłbym wszystkim cholernie wdzięczny za wypowiedzenie się w tej sprawie. Wszystkie głosy (poza oczywiście ew. głosami lewackich trolli) zostaną docenione i czule zapisane w pamięci. Dzięki za uwagę!

* * * * *

UZUPEŁNIENIA:

1. Mam tu też np. na pulpicie argentyńskie wydanie Magnum Opus Spenglera w wersji wirtualnej, z przedmową Ortegi y Gasseta. Tę przedmowę, dość długą, chętnie bym wam ludzie przetłumaczył. Nie ze wszystkim tam się zgadzam, niektórych rzeczy chyba on do końca nie zrozumiał, więc pewnie warto by było dać tam komentarze, ale tak czy tak jest do dość interesując, w sumie entuzjastyczne, a Ortega ma wśród wielu o wiele lepszą opinię od Spenglera (bo go wydawali w PRL?).


triarius

P.S. Wy potrzebujecie Ardreya i paru innych istotnych książek, ja potrzebuję czasem coś zarobić. Wniosek?

21 komentarzy:

  1. http://tymoteuszbojczuk.salon24.pl/461046,kiedys-pracowano-krocej

    OdpowiedzUsuń
  2. Link wyżej to żadna sugestia odnośnie tekstu. WKleiłem, zanim przeczytałem powyższe.
    Powiem ci tak- źle kombinujesz, Tigre. Zarobić, jak najbardziej, ale nie ma się co pierdolić w pojedyncze strony, bo będziesz jak kura za ziarnami chodził. Bez sensu kompletnie.
    Ty sobie sprawę kalkuluj tak- po pierwsze np. Ardrey. Całą książkę nr 1 będziesz tłumaczył np. 2 miesiące (nie wiem, z dupy te 2 miesiące wziąłem, na przykład tylko). Przez te dwa miesiące ty musisz zarobić X, żeby ci się żyło. WIęc wystawiasz nie jakieś strony, tylko od razu całą knigę i niech się ludzie na nią zrzucają. W jakimś, założonym z góry, horyzoncie czasowym. Bo też nie może być tak, że się będzie tę kasę zbierać przez resztę życia, na tę jedną książkę.
    Jak tak zrobisz, to od razu będzie widać respons, jaki jest. Ilu ludzi by było zainteresowanych itd.
    W zamian byś ich wszystkich, tych darczyńców, umieścił na specjalnej stronie PDFa z książką i szlus. I udostępniać te książki za free, w sieci. Każdy ma prawo sobie przetłumaczyć co chce, jeśli nie wprowadza tego do obrotu gospodarczego i nie uzyskuje z tego tytułu zysków.

    Ja się deklaruję, oczywiście niezależnie od pierwszego datku (na dowolnie wybraną przez ciebie książkę, bo to bardziej o to chodzi, żeby przykład dać), że ci zrobię wokół tego reklamę u mnie na stronie, a parę osób tam jeszcze zagląda, mimo że się opieprzam strasznie w kwestii pisania.

    I takie coś może wypalić.
    Bo w sumie co to za wielka kasa, jakby tak statystyczny czytelnik wydał powiedzmy 20zł raz na jakiś czas i stałby się dzięki temu sponsorem książki, której nijak inaczej przeczytać? Przy paru tysiącach donatorów to ma prawo dawać ci nieźle żyć nawet w tych parszywych czasach. A ludziom naukę i rozum.

    Jestem za i zachęcam.

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Nicek

    Na ten tekst w szalomie trafiłem mniej więcej w tym samym czasie. Bardzo mi się podobał.

    I niniejszym, by the way, go tu wszystkim polecam, bo ładnie przekłuwa jeden z najistotniejszych leberalnych balonów kłamstwa - czyli kłamstwo, że teraz jesteśmy niesamowicie szczęśliwi, a wszytko przedtem to był koszmar. B. ardreyiczna sprawa zresztą.

    Co do moich problemów z Zieloną Wyspą, to trza to jakoś przedyskutować i rozwiązać. Dzięki za sugestie. Ale ludzie tak się nie lubią rozstawać z lubym groszem, że już nie wiem. ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba by chyba spytać tych, którzy by mieli za to płacić. Bo i kogo?
      Pytanie, na ile by było chętnych na to, by sobie np. Ardreya przeczytać? Bo gdyby to była jakaś liczba sensowna, to można by to faktycznie zrobić na zasadzie cegiełek po np. 20 zeta sztuka. To w sumie zależy od tego, jak długo trwa tłumaczenie? Bo im krócej, tym ksiązka tańsza. Coryllus te swoje Misie sprzedaje po 5 dych chyba. Czyli niewąsko sobie liczy za egezmplarz. Pytanie, ile "egzemplarzy" Ardreya trzeba by "sprzedać" po te kilkadziesiąt złotych, żebyś ty go w ogóle przetłumaczył? I czy tylu chętnych będzie. Sorry, że ja tu teraz zmyślam, ale nie mam pojęcia, w jakich kwotach by się to wszystko obracało, ile tobie trzeba na co czasu, ile musisz zarobić itd. Dlatego to taka macanka po wierzchu. Przemyśl to sobie i zrób "ofertę", że np. Ardery u ciebie kosztuje X. I wtedy w sumie od razu by było widać, czy to się da tak zrobić, czy nie.

      pozdro

      Usuń
  4. Tako rzecze Towarzysz Mąka:
    Wow! Cały tekst dla mnie! a najśmieszniejsze jest to, że wcale nie krytykowałem ujęcia klasowego, po prostu stwierdziłem, że Artur przejął Twoją "marksizująco-ardreyizującą" frazeologię Tigre.
    Tekst Bojczuka fajny, ale obawiam się, że za tysiąc lat też będą zazdrościli nam naszego leberalnego raju, argumentując, że wykształciuch z przełomu XX i XXI wieku to dopiero miał klawe życie: 10 godzin szpanowania fotami na Naszej Klasie, wirtualnego rolnictwa w FarmVille albo szpanowania na Fejsiku (pod pozorem pracy w biurze czy w korpo), a potem te wyjebane w kosmos rozrywki - orgie w darkroomach, szczanie do zniczy na KP, bijatyki z faszystami na 3 maja i 11 listopada itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przejmowanie frazeologii, to z której dupy sobie wyssałeś? Moje teksty wiszą w necie od 2006 roku, łatwo sprawdzić.

      Usuń
    2. No i po coś mu to powiedział?

      Nicek już przecież nawet nie pamięta swojej namiętnej miłości do Korwina. Miałem nadzieję, że przeoczy, ale okazała się płonna.

      Teraz będą schizmy und rozłamy.

      Mimo wszystko

      Pzdrwm

      Usuń
    3. Dlaczego tutaj o ujęciu klasowym, a nie tam pod spodem?

      Tamten tekst dla Ciebie rozumiem, tak? O jakim jednak Bojczuku mówimy, że spytam?

      Co do fejsa i wirtualnego rolnictwa w zasadzie święta racja, tyle że założę się o co chcecie, że za tysiąc lat nie będzie już NIC, a co dopiero żeby ktoś miał studiować historię lemingów z początku XXI w.

      Co najmniej zlodowacenie mamy jak w banku, ale chyba walka o pokój i wzajemne zrozumienie zadziała wcześniej.

      Pzdrwm

      Usuń
    4. Tako rzecze Towarzysz Mąka:
      Mea culpa! Koń ma cztery nogi, a też się potknie. Po prostu mi się pomerdało.
      A mówimy o tym samym Tymoteuszu Bojczuku.
      Szkoda, że nasz zakład nie ma sensu. No chyba, że istnieje życie pozagrobowe...
      Stawiałbym raczj na walkę o pokój, bo wg większości uczonych Ardreyowi omskło się jedno zero i nowy ice age zaatakuje nas za 90-100 tysięcy lat. Tyle mniej więcej trwają interglacjały, a wiele z nich było i gorętszych, i dłuższych od naszego Holocenu.

      Usuń
  5. Jako majacy pewne doswiadczenie w owym sponsorowaniu powiem ze Nicek ma racje.Tlumaczysz takiego Ardreya,wstawiasz na strone a ludziska kupuja-mysle ze 30-40 PLN za ksiazke od lebka wezmiesz.Ile mozesz sprzedac?-coz o ile tysiac albo i 200 wydac na sponsoring to troche czleka dusi o tyle zaplacic te 100-150 PLN za trzy,cztery ksiazki to jest pikus wiec powinny sie sprzedawac.Tylko nie mam pojecia jak to wyglada od strony prawnej(zeby ci jakis "lewy" czytelnik nie zrobil "przyslugi" i nie doniosl do US,tudziez jakis organizacji praw autorskich itp)wiec trzeba by to przemyslec od tej strony.Ale idea mi sie podoba-pare "bialych krukow" moglo by wpasc do naszych bibliotek i zarobek jakis powinien z tego dla Ciebie byc.

    Piotr34

    OdpowiedzUsuń
  6. Wlasciwie dla pelnej jasnosci to powinienem napisac tak

    "coz o ile tysiac albo i 200 wydac na sponsoring i otrzymac w zamian kilkadziesiat STRON to troche czleka dusi o tyle zaplacic te 100-150 PLN za trzy,cztery PELNE ksiazki to jest pikus wiec powinny sie sprzedawac".

    Przynajmniej tak mysle-tu musieliby sie inni czytelnicy bloga wypowiedziec czy od czasu to czasu te 30-40PLN na zakup "bialego kruka" wydadza.

    piotr34

    OdpowiedzUsuń
  7. @ WSI

    Dzięki za Wasze rady, kapitalizm oczywiście jest super (a trzeciej drogi niet' i być nie może), ale ten plan się po prostu, z czysto ekonomicznego punktu widzenia, nie domyka.

    Najpierw kilka miesięcy ciężkiej pracy, bez zarobionego grosza. Potem przecież muszę wyprodukować te książki. To są koszty. Nikt mi w dodatku stu sztuk nie zrobi, a jeśli, to cena byłaby horrendalna. (Potem składowanie, wysyłka itd.)

    Mówimy o książce, na którą - w skali ekonomicznej, że tak to określę - ABSOLUTNIE NIKT NIE CZEKA. Nikt na razie nie czuje, że bez niej jego życie jest jakoś niepełne czy kulawe. A co dopiero mówić o REALNYM POPYCIE? Czyli że ktoś miałby za tego wydrukowanego Ardreya płacić?

    Gdyby udało mi się sprzedać przez trzy lata 100 egzemplarzy, to byłby sukces, tylko że (obliczcie sobie choćby czysty przychód!), przy takim sukcesie to zwycięstwa Pyrrusa mają szansę przestać być przysłowiowe, a mój sukces ma szansę zająć ich miejsce.

    Tutaj albo będzie sponosorowanie - czyli ktoś daje od serca, aby sam mógł przeczytać i aby jeszcze ktoś mógł także - albo cała sprawa nadaje się, darujcie, na śmietnik.

    Musiałbym zostać Coryllusem - z masą szybko (choć dobrze) pisanych (czy tłumaczonych, ale tłumaczone chyba tak dobrze nie będą funkcjonować) książek, poświęceniem temu pisaniu i tych książek promocji całego czasu i energii; z kontaktami jakich ja nie mam (Braun, a także jednak te wierne giermki Coryllusa, które naprawdę nie sroce z pyska)... Itd.

    Z punktu widzenia zainteresowania czytelników, potencjalnych, i ekonomii, to więcej już sensu miałoby pisanie książek przeze mnie osobiście. Ew. jakieś tam publikowanie różnych dobrze dobranych przetłumaczonych fragmentów z masą moich komentarzy. Tylko że to też mi wcale się nie wydaje aż takim interesem, jeśli o finansach mówimy, poza tym, że ja nie mam tego przekonania do pisarstwa, co np. Coryllus.

    Tak więc, o ile się bardzo nie mylę, albo albo! I wygląda że jednak nic z tego, że znam parę języków, jestem dość oczytany, mam sporą i interesującą własną biliotekę, nikomu nie przyjdzie. Ani mnie, ani (że się zaśmieję) Kontrewolucji, ani (tu staję na baczności i salutuję) Polsce.

    Cóż, c'est la vie, jak mawiają Rosjanie (z wyższych sfer). Mam jeszcze inne pomysły, choć też niespecjalnie jestem do nich przekonany. Zresztą czy człowiek musi żyć wiecznie? ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @ El tigre

      Pewnie, że istnieje ogrom pozycji w obszarze o którym tu mówimy całkowicie niedostępnych w szeleszczącej mowie Mickiewicza. (Pomijając dramatyczną peryferyjność polskiego, to mamy tu wszak, całe wieki świadomego trudu przeróżnych oświeconych, aby koniecznie uchronić tubylczy etnos przed temu podobnymi produkcjami.)Tylko trzeba by oszacować ewentualny, jak to mawiają leberały, target i znaleźć drogę do niego. Metoda autopromocyjna Koryłły, w Twoim przypadku, rzeczywiście wydaje się być do dupy. Broni przedwcześnie bym nie składał.

      Co do drugiej Irlandii to ona raczej dopiero tutejszy bantustan z pasją zaatakuje! W pewnym sensie mamy do czynienia z sytuacją z klasycznej tragedii greckiej - znamy marny koniec a gówno możemy zrobić wobec nieuchronności fatum.

      Usuń
    2. @triarius

      "Potem przecież muszę wyprodukować te książki. To są koszty. Nikt mi w dodatku stu sztuk nie zrobi, a jeśli, to cena byłaby horrendalna. (Potem składowanie, wysyłka itd.)"

      A po co produkowac?-wszystko pdfy.Moze sprzedaz bylaby nieco mniejsza ale koszty spadlyby chyba nawet jeszcze bardziej.Choc rzeczywiscie-biorac pod uwage wszystkie za i przeciw niekoniecznie sie to wszystko domyka od strony ekonomicznej-widac walka piorem to chyba ciezki kawal chleba(co i wielce szkoda).Pozdrawiam.

      Piotr34

      Usuń
    3. Chyba się rozminęliśmy w koncepcie. Niczego nie trzeba produkować.
      Harmonogram taki:
      1. Tygrys ogłasza- przetłumaczyłbym Social Contract za kwotę X. Są chętni na książkę?
      2. Zaczyna się zbieranie chętnych, czyli konto paypal, czy coś w tym stylu. Konto otwarte jest przez czas Y. W tym, czasie ty nie robisz w tej kwestii nic. RObisz to, czym się zajmujesz teraz.
      3. Po czasie Y albo X zostało zebrane, wtedy się bierzesz do tłumaczenia i po wykonaniu roboty udostępniasz PDF z ksiązką (i nazwiskami/nickami donatorów) za darmo, w necie, do pobrania, żeby to poszło jak najszerzej.

      I powtórka cyklu z inną ksiązką.

      W ten sposób, bez kosztów, bez pracy, bez czegokolwiek poza ostrym pompowaniem tematu po blogasach itp. szybko się zorientujesz, czy w tej formie to da radę, czy nie. Czy uda się kasę zebrać, czy nie bardzo.
      No i najważniejsze. Niczego nie sprzedajesz (trzecia droga, badum tsss!), nie masz więc obowiązku podatkowego (liberalizm, badum tsss!), ot, dobrzy ludzie ci dają datki. Wolno. Ot, dla sportu przetłumaczyłeś sobie dzieło (niechby i objęte licencjami) i efekt swojej pracy zawiesiłeś w necie, za free, żeby ci dobrzy ludzie mogli wytknąć błedy warsztatowe w tłumaczeniu. W celu edukacyjnym, znaczy się ;) by podnosić własne kwalifikacje.

      Wszystko się rozbija o to, ile by kosztowało tłumaczenie Social Contract. Weź rzuć, na rybę, o jakiej kwocie (z grubsza) byłaby mowa w tym przypadku, to od razu by było wiadomo, czy to się da zebrać, czy nie.

      Usuń
  8. Troszke wiecej Ardreya(w porownaniu do ostatniej wersji glownie poprawki stylistyczne itp).

    http://tiny.pl/hp64v

    Piotr34

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Nicek (a P.T. Reszta czytać!)

    Bardzo ładnie to opisałeś, z fajnymi dodatkowymi szczegółami. Dzięki!

    I to w sumie jest to, o czym ja myślałem od początku. (Wydawanie książek bowiem, kiedy człek ma naprawdę problemy z chlebkiem i masełkiem, to albo Coryllus, albo po prostu się ekonomicznie nie domknie. Nie w PRL bis.)

    Tylko że ja proponuję, żeby jednak ludziska sponsorowali, a ja rypię tyle stron, na ile oni dali. Bo inaczej to albo najpierw mają obiecywać, a potem to się za cholerę z realnymi wpłatami nie zgodzi; albo też najpierw dostanę forsę, przejem ją, a potem nagle się okaże (a się okaże, niestety!), że forsy na całego Socjal Contracta niet'.

    Skoro już przy tym Kontrakcie jesteśmy, to on ma jakieś 400 stron - książkowych. Z niewielką ilością obrazków. Z biografią nieco więcej, a to by trza ew. wklepać (indeks sam by się zrobił, chyba). Bez biografii nieco mniej, ale co to by był za poważny naukowo-filozofujący esej.

    Moja cena mogłaby być naprawdę b. niska. Z wielu powodów, choćby tego, że mi też zależy, a to jednak jest mniej paskudne od unijnych bredni, z których człek częściowo żyje. Nawet i 10 zetów za stronę - czyli kilkakrotnie mniej, niż moja normalna stawka.

    Tak więc, aby zrekapitulować - proponuję, jak Nicek sugerował, przetłumaczenie od początku "Social Contract" Ardreya, docelowo oczywiście w całości, ale konkretnie tyle stron, ile brzęczących dziesieciozłotówek mi na to konto PayPal, czy gdzie się umówimy, ludzie wpłacą.

    To by miało sens, czy nie?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki Piotr34 (vel Anonimowy)!

    Brać mi tego Ardreya i nieść ten @#$% kaganek!

    Przypominam linek: http://tiny.pl/hp64v

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Nicek (i WSIe)

    Zresztą czemu by najpierw nie dokończyć "Afrykańskiego początku"? Doprowadzenie tego do końca to byłby jakiś wymierny sukces. Itd.

    No a jest tego jednak już wyraźnie mniej do zrobienia niż Contractu.

    Jak uważacie?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  12. @ WSIe

    Poza tym można by przetłumaczyć i wiele mniejszych rzeczy. O czym już spominałem.

    Te pierwsze 100 stron książki (trockistowskiej!) o Nomenklaturze są naprawdę b. interesujące.

    Mam też także piękny opis wzlotu i upadku Systemu Lawa we Francji początku XVIII w. Jest to dziwnie aktualne, sporo fajnych anegdotek, ale także sprawy naświetlające ważne aspekty ekonomii, jako takiej... A gdyby to nieco tygrysicznie pokomentować, to by była naprawdę nie byle jaka i aktualna lektura. (Mam to po szwedzku, choć "ursprungligen" było po francusku.)

    No i jest jeszcze sporo innych kawałków, co by je można... Ten gość od kastastrof ekonimicznych i wymierania dinozaurów na przykład. Albo piękne historie czysto polityczne, z jakiegoś średniowiecza - bunty proli, intrygi dworskie (pasja Tuska nawiasem!), zbrodnie w majestacie albo i bez...

    Można by robić równolegle sporo rzeczy, a P.T. Dobrodzieje/Kontrewolucjoniści by mogli określić na co konkretnie się łaskawie zrzucają.

    Byłaby taka aktualizowna na bierząco lista aktualnych propozycji i robót w toku.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  13. Cos nowego znalezionego na chomiku-nie Ardrey-;)

    http://tiny.pl/hp64v

    Piotr34

    OdpowiedzUsuń