sobota, lipca 12, 2014

Dlaczego współczesna sztuka jest taka denna? (002)

No dobra, powiedzmy teraz sobie dlaczego ja to w ogóle piszę... (Kwestia "intencjonalności" poniekąd. Odkrytej przez genialnych, jak to oni, średniowiecznych scholastyków, i lansowana przez niegłupiego, choć lewicowego do szpiku kości, Rollo Maya. Ciekawa rzecz, serio!)

Chodzi o prowokację? Na pewno nie to! Moje opinie na temat leminga i burżuja nie są przesadnie pochlebne, ale épater les bourgeois to całkiem nie jest moje hobby. ("Szokować burżujów", dla tych co po francusku nie zrozumieli.) Dlaczego, spyta ktoś? Nie wiem, zapewne nie chciałoby mi się w ogóle do tego zniżać. Zresztą i tak są całkiem często zszokowani, jak mnie widzą.

Dlaczego zatem? Czy mam nadzieje kogoś nawrócić,? No nie - w siłę argumentów słownych i intelektualnych (nawet wspartych ew. środkami literackimi, jak "hipnotyczne pisanie") absolutnie nie wierzę.

Gruba pała jest argumentem - słowo argumentem po prostu nie jest. Jeśli ktoś nie chce się dać przekonać, to się przekonać nie da, i tyle. Tak więc, jeśli z kimś naprawdę warto dyskutować, to musi być człek sensowny, otwarty na argumenty, nieprzesadnie trzymający się swych dotychczasowych opinii i swojego ego. A więc rzadkość. Wzniosła, piękna, ale rzadkość.

A my tu przecież w dodatku rozmawiamy o GUSTACH - więc żadnych absolutnie miażdżących argumentów być po prostu nie może... W ogóle żadnych argumentów, które by mogły powalić przeciwnika i przekonać. Jeśli komuś się podoba to coś z brodą i w kiecce - no to jaki argument mógłby to zmienić? Jeśli kogoś odrzuca "Vi ricorda o boschi ombrosi" - no to co ja mogę? Ja, albo ktokolwiek, choćby był nawiększym znawcą i najbardziej elokwentnym eseistą?

No więc po co?

1. Dla tych paru ludzi, dla których kiedyś byłem jakimś tam autorytetem, a którzy wprawdzie gdzieś poznikali i nie komentują (zmywaki, trzepaki, sejfy ze złotem w Fort Knox), ale chyba jeszcze czasem na mojego blogasa (tego prawdziwego raczej, nie na szalomie) okiem rzucą, i jakąś wagę do moich opinii przywiązują.

2. Dla tych, którzy od dawna podejrzewali, że z tą "współczesną sztuką" jest coś nie tak, ale czekali na jakieś potwierdzenie. Co najmniej na takie, że ktoś to widzi podobnie, i w dodatku ośmielił się to publicznie napisać.

3. Dla tych, którzy widzą to tak jak ja (i np. bez porównania wyżej cenią Monteverda od Stockhausena, a katedrę w Saint-Denis od gmachu ONZ), ale nie przyszło im dotąd do głowy, że nawet te urocze, śliczniutkie plamki, co je dla nas impresjoniści pędzelkiem tu i tam... To także zastrzyk fenolu w samo serce, w samo jądro duszy... To także to, cośmy sobie, nieco przenośnie, ale dziwnie celnie, nazwali "satanizmem".

Że to się wszystko zaczęło o wiele wcześniej, niż się ludziom wydaje. Że już u Mozarta są rzeczy niepokojące (co nie jest aż tak dziwne, skoro to był mason od "Czarodziejskiego fletu", ale my tu teraz nie o polityce)... Ba - u Haendla i u Rubensa nawet!

Haendel to był dla mnie zdolny oczywiście gość, który jednak zdawał się wiedzieć, że na prawdziwej muzyce wiele nie zarobi, więc się konsekwentnie zniżał, żeby nie rzec "kurwił", do publiczności, szczególnie angielskiej, która jakoś dziwnie przez rodzimych kompozytorów rozpieszczana jakością nie była.

Pomijając Dowlanda, of course. U Haendla cały czas słychać jakby morris dances, tylko o wiele mniej autentyczne, o wiele bardziej wysilone. Tak to widzę, sorry! Zaś Rubens... W ogóle trzeba o tym mówić?! Koszmar i tyle!

No i to jest chyba wszystko, co, w najbardziej nawet optymistycznych porywach, mam zamiar tym swoim cyklem (bo to już cykl przecie!) osiągnąć. Wszystko inne byłoby skrajną naiwnością, a ja - choć do Pendereckiego nie dorosłem - naiwny naprawdę nie jestem.

Mam jeszcze w głowe masę  tego typu "kolorowych plamek", którymi sobie malujemy nasz prześliczny impresjonistyczny "obrazek", atakując temat ze wszystkich stron na raz (no, prawie na raz) i czyniąc sobie co pewien czas wycieczki na sąsiednie, luźno tylko z naszym tematem związane, terytoria...

Jednak tego tutaj jest już całkiem sporo, więc na razie to będzie tyle. I tak, o ile mamy w jakimś znaczącym stopniu wyczerpać nasz ambitny temat, to tych odcinków trzeba by napisać naprawdę sporo. (Nasza numeracja , jak łatwo stwierdzić, przewiduje do tysiąca, łał! Temat zaś jest dla mnie tak fascynujący, że całkiem nie wykluczam poświęcenia się mu już do końca mych dni.)

Dzięki za uwagę - kto do tego miejsca doczytał!

triarius

P.S. Teraz wychodzimy pojedynczo, pilnie uważając na ew. ogony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz