czwartek, stycznia 07, 2021

O różnych reakcjach na wyzwanie, jakie stanowi życie w wychodku

sławojka

Napotkałem (ci ja) kiedyś takiego bonmota, który lubię do dziś, trochę dlatego, że oddaje moje relacje z wieloma ludźmi (żeby już bez nazwisk i stopni pokrewieństwa). Idzie to jakoś tak: "Nudziarze nie potrafią ścierpieć ludzi interesujących i nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie spotka ich zasłużona kara". (Czy może po prostu "noga im się powinie"?) Mi się to kojarzy z jeszcze jedną sprawą...

Mówię otwarcie: absolutnie żaden ze mnie specjalista od rodzimej historii, a już szczególnie tej niedawnej, ale jakoś podobnie odbieram świętą wojnę między zwolennikami Piłsudskiego i Dmowskiego. Mój ojciec był rodem z Wrześni i zdecydowanie Endek, matka ze Lwowa i na pewno nie Endek, ale ona na mnie bezpośrednio wpływu w takich sprawach nie miała. No i ojciec, choć w sumie raczej Endek, śmiał się nieraz (a nie oglądałem go często, bo starzy byli rozwiedzeni) z propagandowych wygłupów przedwojennej endeckiej prasy. Np. z tego ostatniego weterana Powstania Styczniowego, co to miał umrzeć z głodu, tyle że żył coś koło stu lat. (Choć pewnie mu się nie przelewało, zgoda, a powinno.)

Dmowski napisał sporo niegłupich rzeczy, Endecja (o czym już pisałem) miała b. fajny stosunek do demonstracji patriotycznych, zapewne sporo pomogła w odzyskaniu niepodległości... (Tak mówią, tylko że trudno ocenić, ile w tym propagandy, ile prawdy.) Jednak dla mnie zasadnicza różnica polega na tym, że Piłsudski stwierdził kiedyś, że "w tym cuchnącym wychodku nie da się żyć" i robił absolutnie wszystko, żeby wychodek rozpieprzyć...

(Czyli postawa Romantyczna w najlepszym znaczeniu, która jest mi bliska.) Dmowski zaś - absolutnie rozsądnie, trzeźwo i w sumie trudno się z etycznego punktu przyczepić - przemyśliwał nad tym, jak mimo wszystko znośnie i wzgl. przyzwoicie ŻYĆ W WYCHODKU, który jest dopustem losu czy też (świecką może) karą Boską. Nie da się go przecież nijak przerobić na perfumerię, czy choćby pasmanterię!

Bardzo trzeźwa postawa, powtarzam, do której niesposób się przyczepić. Tak? Tyle że, kiedy potem "jakimś cholernym cudem", taki, "na bakier będący z rzeczywistością i trzeźwym myśleniem, fantasta-romantyk" wygrywa - ten trzeźwy, co to trzeźwo mierzył zamiar wedle sił, czuje się oszukany przez los. Potraktowany przezeń gorzej, niż przedtem był traktowany przez zaborcę! Co, zrozumiale, doprowadza go do dzikiej furii. Jak nudziarza wspomnianego na początku, na przykład. "Resentyment" to się uczenie nazywa. Ja to naprawdę rozumiem, bo to zrozumiałe i ludzkie, jednak sympatyczne już nie, Ani nawet - na tym póżnym etapie, etapie konsumowania własnych sukcesów czy porażek - już trzeźwe i mądre.

Mogę się mylić, może te moje intuicje to tylko literatura, i to marna, ale tak właśnie moim wybitnie syntetycznym umysłem to pojmuję. Dzięki za uwagę! 

triarius

P.S. Ta śliczna sławojka na obrazku jest oczywiście późniejsza, niż wychodkowa kontrowersja Naszych Gigantów, ale żadnego obs... kurnego koszmarstwa z kacapskiego zaboru nie da się w sieci znaleźć, a zresztą kibel to kibel. No, może taki japoński, co opowiada bajki i liczy kalorie, łagodnie masując,,, Ach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz