Doświadczenie jest proste, fakt, ale jak by to nieco uogólnić, to można z tego wysnuć całkiem interesujące wnioski. Które my tu sobie wysnujemy. Zmobilizował nas to podjęcia tego ambitnego zamiaru komęt, któryśmy sobie właśnie otrzymali. I który tu w całej jego krasie zacytuję:
Smutny przegrany człowieczku, bez dorobku, bez rodziny, bez przyjaciół, skamlący o odrobinę uwagi- żal mi cię.Może jednak to pisanie ma jakiś sens, skoro tak nadepnęliśmy na odcisk jakiemuś frustratowi. Więc się zmobilizuję, choć, po prawdzie, chodziły mi po głowie ostatnio tak ambitne tematy i rozważania, że w ogóle nie czułem, bym potrafił to przełożyć na prosty blogaskowy tekst. Czegóż jednak człek nie zrobi dla tak emocjonalnie zaangażowanych komentatorów! Kontynuujmy więc, w imię Boże!
Podobnie jak z tym wacikiem sprawy się mają ze słowami. Konkretnie ze słowami, które się w informatyce określa jako "kluczowe". Czyli takimi hasełkami, tłumacząc to na nasze. Proste slowo, albo parę słów, które ewokują masę skomplikowanych treści. Weźmy "terroryzm". Zanurzamy wacik w cieczy zalatującej obcinaniem głów, kamienowaniem cudzołożnic, modleniem się pięć razy dziennie, postem i abstynencją alkoholową... Po czym podsuwamy wacik komuś pod nos, a z głośników w tym czasie dobiega słowo kluczowe "terroryzm". Powtarzamy to tak długo, aż się wryje ofierze w pamięć.
* * *
Oczywiście (panie Obama) mnie się te wszystkie rzeczy też niespecjalnie podobają. Obcinanie głów znaczy i tępienie cudzłożnic. O tym w tej chwili mówię. Żeby nie było! Wiem że pan szpiclujesz i na podstawie słów kluczowych, które ja tu mam, jakiś hiper-komputer to analizuje, a nawet jak nie zrozumie, to i tak zostanie to zapisane na wieki wieków, a jak się potem okaże, że ktoś gdzieś coś i wam się to z moim pisaniem skojarzy, to pan na mnie naślesz drona. Jasne - ten dron nawet sąsiadów nie obudzi, może nawet kota mi nie uszkodzi. To akurat podziwiam i popieram! Jednak niespecjalnie mi to pasuje - nie mówię o pana szpiclowaniu nawet, tylko o tym ew. dronie, więc wyjaśnijmy sobie parę spraw...
Ja nie jestem antyamerykański. Oczywiście z mojej młodzieńczej miłości do Ameryki nie zostało dziś wiele, ale w sumie, w tym ogólnym koszmarze, i tak nie widzę nic lepszego. Chiny daleko, nie wiadomo co z nich wyrośnie, no i wciąż niby "komunistyczne"... Rosja - lepiej nie gadać! Dla mnie nawet Dostojewski i Jezioro łabędzie to choroba duszy. (Podczas gdy np. dobre Country, Bluegrass i niektóre sitcomy bardzo sobie cenię. Nie mówiąc już o np. Ardreyu, kórego niestety w cwany sposób wyeliminowaliście z obiegu.) Islam? Też bez żartów! Nie ma takiej opcji. To nie moja cywilizacja i w ogóle.
Dzisiejsza Ameryka - przynajmniej od strony globalnej polityki - to dla mnie zgraja niezbyt wysokiej klasy urzędniczych Robespierrów, biegających na pasku lichwiarzy i tropikalnych totalitarystów, opierających swą władzę na ogłupianiu społeczeństw - własnych i cudzych - bo już im nawet zaczyna brakować środków na porządne korumpowanie. Bardzo żałosny jest widok cynicznego brutala, który po dłuższym czasie oszukiwania innych, okazuje się sam najbardziej ofiarą własnych łgarstw...
Skutkiem czego coraz częściej widzimy go, jak publicznie zalewa się łzami, że go nie rozumieją, nie dość kochają, a czasem nawet - nie daj Boże! - robią mu wbrew. Posuwając się nawet... Jerum jerum! Do zabijania! Było nas nie sprzedawać w Jałcie, żeby tylko o jednym waszym cyniczno-brutalnym zagraniu tutaj wspomnieć, a przecież takich zagrań macie na swoim rachunku multum! Polityka międzynarodowa, zgoda, to brutalna sprawa, gdzie cynizm jest niestety niezbędny, jako i brutalność. Tyle że należałoby mieć dość rozumu, żeby pojąć, że taki ktoś jak wy, kiedy w końcu zaczynają się schody i gołym okiem widać, że co krok to będzie gorzej - skamląc i udając zgwałconą dziewicę, tylko sprawę pogarsza. Istnieje bowiem coś takiego, jak "konsekwencja".
Polega to m.in. na tym (wiem że to nieprzyjemnie brzmi, szczególnie dla kogoś, kto zawsze potrafił do swojej brutalności i cynizmu dorobić zgrabną i spójną ideologię), że jak ktoś już sobie podbił jakieś imperium, choćby i kolonialne, to zwijanie go nie powinno przebiegać kompletnie bezmyślnie, z próbami cwanego wprawdzie ekonomicznego wykorzystania niedawnych poddanych, ale za to całkiem bez troski o własną przyszłość i bezpieczeństwo. (O czarnych niewolnikach nie chcę rozmawiać, bo to drażliwy i trudny temat, ale tutaj też to i owo dałoby się powiedzieć, choć dla Pana może to akurat być niemiłe.)
Przykłady tego braku konsekwencji, żeby nie rzec skrajnej głupoty i postawy pasikonika ze znanej bajki, można by mnożyć i mnożyć. Bardzo tej konsekwencji moim zdaniem brakuje dzisiejszemu Zachodowi - który jest dziś w sumie w znaczniej mierze waszym imperium (choć niektórzy próbują wierzgać) - więc wam jakby najbardziej. Może sobie o tym kiedyś porozmawiamy - na razie chodzi mi jednak głównie o tego drona, więc proszę łaskawie przyjąć do wiadomości, że dla mnie, choć do orgazmu mi daleko, jednak US of A jest najmniej koszmarna alternatywą dla mojego nieszczęsnego i bezsilnego (częściowo także dzięki wam) kraju. Drona więc proszę sobie zachować na jakąś właściwszą okazję, dobra?
* * *
To była inwokacja, jaka w zasadzie w tych czasach powinna się znajdować w każdym nieco bardziej kontrowersyjnym i mniej politpoprawnym tekście, a teraz wracamy do naszej zasadniczej kwestii. Czyli wacików, aromatycznych cieczy, słów kluczowych i terroryzmu.
Mija trochę czasu, zanurzamy wacik w całkiem innej cieszy, którą sobie uprzednio przygotowaliśmy, i, szepcząc uwodzicielskim głosem "terroryzm, terroryzm", podsuwamy go pod nos naszej ofiary. To znaczy - nieważne w tej chwili, czy to "ofiara" czy coś innego - w każdym razie podsuwamy nasz wacik pod nos tej samej osobie, co już sobie wychowaliśmy za pomocą tej poprzedniej cieczy, skojarzonej ze słowem "terroryzm". Jeśli to się komuś kojarzy z dr. Pawłowem i jego śliniącymi się psami, to brawo - trafił w sedno! Chodzi tu w końcu o tresowanie leminga, a to stworzenie na tle psa przedstawia się, pod intelektualnym względem przynajmniej, marnie. Co nam - a raczej treserowi - jak najbardziej pasuje.
No dobra - pofiglowali conieco, pokrążyli wokół tematu, poruszając różne inne, istotne może, ale jednak poboczne, treści - czas złapać byka za rogi. I zapytać: w jakim sensie np. nowopowstałe "Państwo Islamskie" to jest "terroryzm", a w jakim coś całkiem innego? Oraz, kontrapunktycznie - w jakim sensie zielone ludki we wschodnie Ukrainie właśnie NIE SĄ terrorystami, skoro niemal nikt ich tak przecie publicznie, w mediach, nie nazywa? Wraz z meta-kwestią taką, oto: Czy, aby nie być "wrogiem Zachodu" i w ogóle czymś najgorszym (drony, uwaga!), aby cię człowieku wczorajsi lektorzy PZPR nie zagryźli za twój "bolszewizm" (z "faszyzmem" oczywiście na dodatek, bo oni już tak mają).... (Zresztą idiotom od Korwina wystarcza i zwykły "socjalizm", żeby była super-obelga.)
Czy więc - skoro ja się pokornie godzę, żeby, wraz z całym Zachodem, a przynajmniej z jego mniej wartościową częścią, zostać przez miłościwie nam paujących zepchnięty w przepaść... Albo oddany Putinom tego świata, co na jedno wychodzi... Nic nie mówię, żadnej rewolucji nie zamierzam wywoływać - słowo! Jednak czy ja także mam obowiązek wierzyć w te wszystkie smętne pierdoły, w które wierzą lemingi? Które się ludowi wciska? Czy też mogę, lecąc już potulnie w przepaść, skoro tak się podobało panu Obamie i innym panom (plus paru paniom, choć, po prawdzie, nie jestem pewien jak u nich naprawdę z płcią) - to czy ja jeszcze muszę śpiewać "Odę do radości" i nazywać wojnę "terroryzmem?
No dobra, ale to już ew. następnym razem. Deo volente i Obama drona nie spuściwszy. (Nie żeby to były jedyne zagrożenia w tych czasach powszechnego szczęścia, pokoju i dobrobytu.)
c. zatem d. n. (na 70%)
triarius