środa, kwietnia 27, 2011

Parę bąmotów (głównie o takich, którzy na żadne bą nie zasługują)

Ironia z obecnym "ślubem książęcej pary" polega na tym, że na imprezę specjalnie i wyłącznie dla kucht i komoruszczaków tego świata, właśnie jego nie zaproszono.

* * *

Oni się nie boją nas - oni się boją co najwyżej własnych szpicli i katów.

* * *

Trocki, jak wiadomo, głosił, że: "W przyszłości ludzie będą wyżsi, piękniejsi, obdarzeni bardziej melodyjnym głosem". To był jednak prorok - jakbym widział van Rumpuja!

* * *

Nic co ludzkie, nie jest wieczne - nawet najpaskudniejszy syf stworzony przez najmarniejszych z ludzi.

* * *

Żadnej sprawiedliwości dla faszystów i antysemitników!

(Jestem pewien, że wielu dzisiaj by się pod tym moim ironicznym hasłem z zapałem podpisało.)

* * *

Celem tego, co się obecnie robi w polskiej edukacji jest sprowadzenie przyszłych pokoleń ewentualnych Polaków do poziomu min. Hall.

* * * * *

I na koniec coś, co nie jest bonmotem, ale wiąże się z tym ostatnim...

Ludzie (wołam magna voce): Dopóki jeszcze się da, kupcie sobie (i drugim) książki prof. Stanisława Zelińskiego! I, jeśli wam mózg całkiem już sparszywiał od tyrania na kafelki i nie macie czasu, to dajcie je chociaż do czytania swojej w miarę podrośniętej dziatwie. (O ile i ona całkiem już z  tych kafelków i min. Hall nie zdurniała.) Kazimierza Chłędowskiego też oczywiście możecie, a nawet powinniście, kupić, czytać i dawać. I żebyście mi już więcej nie gadali, że ja tylko obcych lansuję, ze szkopami na czele!

Mówię o tym akurat teraz, bo wczoraj wpadłem po długiej przerwie do sopockiego antykwariatu "Pod Michnikiem"... (Swoją drogą, to może już być ostatni antykwariat w III RP, którego jeszcze nie przerobili na bank czy biuro podróży... Ciekawe, dlaczego akurat ten się ostał?) No i kupiłem se trzy piękne grube i w dobrym stanie tomy prof. Zielińskiego za głupie 36 złociszów.

Były tam zaś i inne fajne książki za psi grosz, niektóre z nich wdusiłem koledze, z którym tam byłem. Jak to: "Siódma minęła, ósma przemija" Herrmanna (z cudną historyjką o kacyku i czterech dorodnych równouprawnionych babach), "Feudalizm" Blocha, czy "Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski" Braudela.

Tak nawiasem - dawno o tym chciałem, ale akurat mi się nasunęło i słusznie - wpadłem parę dni temu do mojej skromnej osiedlowej biblioteki, gdzie, mimo wszystko, były też naprawdę fajne rzeczy. Wydane, głównie, jeśli nie prawie wyłącznie, w mrocznym okresie PeeReLu... A jednak! No i nigdy więcej już się do tej biblioteki nie wybieram.

Ani do żadnej innej tego typu, czyli w sumie prostu do żadnej biblioteki dla ogółu w III RP. Za to, co oni z tymi bibliotekami zrobili, ktoś naprawdę powinien beknąć, i tu raczej nie chodzi o 25 lat z możliwością uzyskania zwolnienia po iluś tam! Tak to się właśnie, kochani ludkowie, porobiło, że światła elita niszczy książki i samą możliwość ich czytania, a faszyści i reakcja o te książki walczy i chciałaby za zbrodnie wobec nich karać. Co zresztą nieźle tłumaczy to, co się z tymi książkami na naszych oczach dzieje.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, kwietnia 25, 2011

Ogon do dronów

Poniżej moje własne komentarze, uwagi i rozszerzenia do wczorajszego tekstu o Dronach.

* * * * *

Oczywiście nie było moim celem sianie zwątpienia czy zniechęcanie kogokolwiek do robienia wbrew temu powstającemu na naszych oczach (hiper)totalitaryzmowi. Sytuacja, nie ukrywam, wygląda w moich oczach wyjątkowo ponuro, ale kilka jaśniejszych plamek warto by uwzględnić.

Po pierwsze, niezawodna entropia. Tyle, że niestety jej rozłożenie tego syfa może zająć więcej czasu, niż my go mamy, a poza tym, jak od niechcenia już nadmieniłem - ich strategia jest dziecinnie prosta i niestety chyba niesamowicie skuteczna: jak długo wszystko inne jest w gorszym chaosie, niż ich, nazwijmy to tak, ośrodek władzy, niewiele im w sumie grozi i tak czy tak władzę utrzymają.

Cały czas chodzi o to, żeby to zwykli ludzie - czyli my, a wedle ich terminologii pewnie jakieś "prolety" czy inne "mohery" - więcej płacili za każdą katastrofę, każdą ewentualną anarchię, każdą ICH, czyli władzy, klęskę czy pomyłkę. Wydaje mi się, niestety, że ten cel - czyli takie skonstruowanie tego naszego świata, byśmy to MY za ich błędy i nasze ew. nieposłuszeństwo płacili, a nie "elita" - oni już w dużym stopniu osiągnęli, a w dodatku to się niemal z każdym dniem pogłębia i umacnia.

Jednak jest entropia, jest ewidentna marność i tchórzostwo tej szemranej "elity"... No i jest takie coś, że, z tego co wiem o psychologii, ma ona swego rodzaju "bezwładność", więc kiedy jest bardzo źle, to nam się zazwyczaj wydaje, że JESZCZE GORZEJ, a kiedy jest dobrze (to na pewno NIE TEN przypadek), to człek uważa, że Pana Boga za nogi złapał i świat padł mu do stóp. Tak że i tutaj, mam nadzieję, są jednak jakieś, drobne choćby, możliwości, których ja po prostu, oślepiony ogromem tej ochydy i beznadziejności, nie dostrzegam.

* * * * *

Że się zaczną żreć - "elita" znaczy... Nie, jasne, w końcu muszą, tylko czy o nas będzie wtedy jeszcze ktokolwiek pamiętał, to jest pytanie! "To jest banda idiotów, ale zachowuą się jak stado geniuszy", mawiał mój ojciec (skądinąd oficer LWP) o liderach Obozu Postępu urzędujących na Kremlu. Chodziło oczywiście o to, jak ci ludzie robią w ciapka Zachód. Głównie o to. No i ci "nasi" są pewnie jeszcze gorsi, ale jedno to oni chyba wiedzą - że jeśli zaczną się jakieś większe przelewy krwi, to prędzej czy później dojdzie i do nich.

A wtedy, nie tylko, że ich to zaboli, ale i ew. nawet mogłoby zagrozić ich władzy i całemu temu światłemu projektowi. Tak więc, oczywiście - ludzie mrą w światłych więzieniach, zdarzają się wypadki, nieznani sprawcy nieco grasują nie tylko w III RP - ale to raczej robota takich, co, przynajmniej w oczach tych "prawdziwych przywódców", i przynajmniej na razie, są niżej i robią brudną robotę. Jak to jest w istocie, kto kim tak naprawdę steruje, to trudno ustalić...

Kto będzie sterował za kilka, albo kilkanaście lat, znacznie, jak sądzę łatwiej. Był Kaligula, był Neron i Heliogobal - ale przecież zgraja TAKICH ZER, jak nasi, powiedzmy "europejscy przywódzcy", nie może NAPRAWDĘ rządzić, a tym bardziej rządzić długo! Tajne służby na pograniczu mafii (nie zapominając o KGB, jakby się ono teraz oficjalnie nie zwało) to już inna sprawa.

W sumie, chodzi mi o to, że oni zdają się mieć wyciągniętą naukę z różnych takich lekcji z historii - że "rewolucja zjada własne dzieci", i tak dalej. Zresztą nawet procesy czarownic, jak fajnie wykazał kiedyś pewien historyk, miały zwyczaj kończyć się wtedy, kiedy kolejne czarownice zaczęły wyżej docierać w swych oskarżeniach - do lokalnych notabli znaczy.

To tak całkiem na marginesie, ale, niestety, mnie to czasem nawet wygląda tak, jakby ktoś tam, na samym szczycie - czy może właśnie na samym dnie dwudziestopiętrowego podziemnego bunkra - nie tylko znał historię, ale nawet znał Spenglera. I go ROZUMIAŁ, co naprawdę nie jest częste! Może, i mam nadzieję, to złudzenie, ale czasem naprawdę tak mi się wydaje.

W każdym razie to stado, w swoim tchórzostwie, rozumie co mu grozi, gdyby zaczęło się mniej słodko, gdyby jakiś terror... Początkowo oczywiście raczej na nas, ale do czasu... Stąd nie ma kary śmierci, a nawet dożywocie bez prawa wcześniejszego zwolnienia wkurwia już rządzącą nami lewiznę nie do wyobrażenia. Jest w tym oczywiście kpina z poczucia prawa "proletów" - czyli nas... Coś, co tak zgrabnie robił Urban i inne Goebelsy...

Ale oni naprawdę się boją krwi i naprawdę się starają, żeby jej jak najdłużej w większej ilości nie było. Bo - powtarzam - to prędzej by później osiągnie i ich. W końcu kto płacił za szaleństwa Kaliguli czy Nerona? Głównie arystokracja, lud Nerona kochał (jak lemingi Unię), a po jego śmierci długo jeszcze pojawiali się cudownie ocaleni Neronowie!

Na pewno eliminacja potencjalnych przywódców musi dla Nowego Światowego Porządku (czy jak to totalitarne paskudztwo nazwać) priorytetem, a jednak chodzą wokół tego jak kot koło szperki i stosują środki stosunkowo delikatne. Moim zdaniem głównie dlatego, że jednak ktoś tam nieco historii przeczytał i tym wszystkim ćwolom to o rewolucjach przystępnie, na jakimś szkoleniu, co pewien czas przypomina.

* * * * *

Co do intymności w sieci, to zachęcam do nieużywania do niczego istotnego poczty email od dostarczycieli z III RP. Wszystkich tych onetów i wp.pl. Poczta na krajowych serwerach, choćby z własną domeną, także nie jest dla lepkich rączek naszych stróżów porządku trudno dostępna. Nie mówiąc już o lewacko-ubeckich wynalazkach, jak gg, które powstały chyba tylko w tym celu!

Skype na pewno jest nieco, albo i znacznie, lepszy od gg. Gmail - dopóki się nie nie mówi nic brzydkiego na bardziej rasowo wartościowych - musi być nieco bardziej intymny od onetów. Są jednak bardziej intymne konta email i bardziej intymne komunikatory. To na przykład jest niezłe: http://safe-mail.net/ - jeśli się oczywiście zachowa należyte środki ostrożności, i to od samego początku.

Były rzeczy jeszcze o wiele radykalniejsze - na naprawdę ważne intymne sprawy - ale niestety, to jest już np. tylko do października: https://www.stealthmessage.com. Tutaj nawet potwierdzenia emaili były wymagane i osobne hasła dla każdego emaila. Oczywiście te hasła... Ale to i tak chyba już nam się nie przyda, choć do października jeszcze sporo czasu, więc kto wie?

* * * * *

Nie chcę demonizować i fetyszyzować elektroniki, ale naprawdę uważam, że ona sporo zmienia. Bardzo sporo nawet. Weźmy takie walki gladiatorów i wyścigi rydwanów... Z jednej. A z drugiej mecze i różne takie wygłupy dla gawiedzi, których wszędzie dziś pełno. Kiedyś lud chodził na takie imprezy i się nimi podniecał. A władca, i dostojnicy, MUSIELI po prostu tam być. Jasne, przeważnie lud nie podskoczył, bo wpadali pretorianie i lud masakrowali.

Ale jednak ludu było w jednym miejscu masa, a jak cysorz wyglądał na niesamowitego frajera, to zdarzało się, że lud go potraktował lekceważąco, co mogło doprowadzić do rychłego i przykrego tego władcy upadku. No i cyrkowe stronnictwa późnego Rzymu i Bizancjum były swego rodzaju namiastkami partii politycznych, a to nie jest byle co, w tego typu reżimach!

Tak było - a jak jest teraz? Teraz Tuski i Obamy tego świata nie muszą się pokazywać ludowi na wyścigach rydwanów czy meczach repezentacji osobiście... (Z Bolkiem to nawet na tym Ojro 2012 będzie chyba spory problem, bo niby jest oficjalną maskotką, ale nie wiem, czy się uda do tego czasu spacyfikować kibiców.)

A jeśli to nie wystarczy, żeby się, znaczy władca osobiście nie wystawiał na krytykę gawiedzi, to można przecież zrobić tak, że i sama gawiedź nie będzie się w realu (ani nijak, jeśli władca nie zechce) spotykała - i będzie, co najwyżej, sobie te mecze i tańce na lodzie oglądała w HD, 3D, i czym tam jeszcze. W swoim (pracowicie przez całe życie spłacanym) mieszkanku. Każdy osobno. I niech wtedy hołota spróbuje włądzy podskoczyć!

* * * * *

Spengler tego oczywiście nie mówił, bo za jego czasu baz danych i internetów nie było, ale podchodząc do sprawy neo-spenglerycznie, jestem pewien - i to był poniekąd główny punkt mojego poprzedniego tekstu - że grozi nam b. zdecydowany podział na "elitę" i "proletów". Obie te grupy będą praktycznie totalnie (to dobre słowo w tym kontekście!) od siebie odzielone... Takie jest oczywiście założenie - nie wiem, czy to się uda, i mam nadzieję, choć niewielką, że nie!

Jednak są na to środki, widać pewne tego symptomy... Dla mnie takim jest np. zachowanie tych różnych szemranych "artystów" i podobnej swołoczy, znajdujących się, na dzień dzisiejszy, pomiędzy nami, hołotą znaczy, i nimi, czyli "Prawdziwą Elitą".

Pamiętacie zabiegi tych "artystów" i różnych Sadurskich, żeby pedofila Polańskiego, a z nimi całą resztę bractwa, wyrwać spod naszych osądów - oraz, co jeszcze ważniejsze! - osądów, którym my podlegamy, w sensie, że nas będą za to sądzić i karać, gdybyśmy my coś takiego zrobili... Pamiętacie to? No i dla mnie to była właśnie walka o to, żeby się jednak załapać do Uberklass, a nie pozostać tu na dole wraz z pędzoną batem do rzeźni hołotą.

No i jak będą te dwie całkiem odrębne kategorie ludzi, to, pewien jestem, że ONI NAWET EWOLUOWAĆ ZAMIERZAJĄ CAŁKIEM OD NAS OSOBNO. Co doprowadza nas do pytania o to, co będzie, kiedy już (jeśli już), im się to uda?

Będą mieli Partię Wewnętrzną (Orwell był genialny!), złożoną z różnych takich... Wiadomo! Z tymi, którymi naprawdę pociągają za sznureczki na czele, of course. No i będzie Partia Zewnętrzna, czyli różni inżynierowie, lekarze, prawnicze gryzipiórki, księgowi, co tam jeszcze... No i będą prolety. Do czyszczenia kibli, usuwania przejechanej zwierzyny z autostrad, takie tam... Jest zawsze takich robót dość sporo, ale przecież nie na 7 miliardów tego tałatajstwa!

Nie jest wykluczone, a nawet dość prawdopodobne, że władcom będą potrzebne jakeiś masy, żeby wyrażały entuzjazm i machały chorągiewkami. Jak wiele jednak potrzeba tych mas? Tym bardziej, że to wszystko może się odbywać wirtualnie i jeden milion, jak się spręży (a spręży się, spokojna głowa!) obskoczy wszystkie ważne rocznice, obchodzy, pochody i zjazdy.

Co zrobić z resztą? Tym bardziej natrętne staje się to pytanie, jeśli się założy - jak ja zakładam - że tu wcale nie "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze", tylko że to jest ich Wielki Plan na skalę i miarę Nastojaszcziego Demiurga! I że oni naprawdę widzą siebie, jako taką nową, lepszą rasę... A w każdym razie jako ZALĄŻĘK NOWEJ RASY... Nas zaś widzą mniej więcej tak, jak Cro Magnon patrzył na Neardentaldczyka (dobrze to napisałem?) - z pogardą, a czasem jak na kawał mięsa na krzywych nogach.


A jeśli tak będzie, jeśli się tu nie mylę, to nawet ich "prawa człowieka" - nie, żebym wierzył, że ci z nich, którzy mają coś naprawdę do powiedzenia, bardzo w te brednie wierzą - przestaną się do nas, a raczej do naszych ew. potomków (bo to jeszcze by nieco czasu zajęło), odnosić... I napradę nie wierzę, by ta elita, czyli Partia Wewnętrzna, a Zewnętrzna zresztą też, miała się zamiar na tej niewielkiej w sumie planecie zamiar gnieść z miliardami jakichś podludzi.

Którzy stanowią odpad ewolucji i w ogóle do niczego się nie przydają. Z czasem nawet ich entuzjazm i machanie flagami przestanie władzę cieszyć i mieć jakiekolwiek znaczenie. Czy ktoś się wzrusza, kiedy mu, powiedzmy, małpa macha flagą, choćby i unijną? To by się nawet fajnie wiązało z tym dawaniem małpom praw człowieka przez lewiznę - zastanówcie się chwilę!

No bo przecież - dziwne, jak mało ludzi to rozumie! - kiedy się np. "daje śluby homosiom", albo "prawa człowieka małpom", to nie tyle chodzi o te małpy i tych nieszczęsnych homosiów, tylko o to, że to cenne coś, do którego mają ludzie prawo - czyli być czymś innym, niż zwierzęta, i być odpowiednio traktowanymi, oraz zawrzeć związek kobiety z mężczyzną i tak dalej...

Zostaje im, może nie wprost, "odebrane", ale brutalnie zrównany z czymś wydumanym, pokracznym, sztucznym i w ogóle, z czym oni nie mają i nie chcą mieć nic wspólnego! Prawda? No i właśnie, wiedząc jak pokrętnie działa móżdżek takiego lewaka - i w ogóle jak pokrętnie działają mózgu wszelkich gnostyków, czy to od neoplatonizmu, czy od "wolnego rynku"! - i jak oni kochają ewolucję (oczywiście odpowiednio spreparowaną), wcale nie wykluczam, by taki Zapatero naprawdę mógł, w podnieceniu, wyskoczyć przed orkiestrę i zaczął, już teraz, zrównywać nas z małpami.

No bo przecież nikt - w sensie żaden moralny autorytet czy europejski mędrzec - nie powie, że jakiś taki... Którykolwiek z brzegu, z tej naszej (?) elity znaczy... Że on jest w sumie tym samym co szympans, więc należą mu się te same prawa. Nie, taki autorytet/męrzec powie nam, że "oczywiście, człowiek to w sumie szympans i żadne specjalne prawa mu się nie należą, ale przecież Pan X, Pani Y, tow. Z, Moralny Autorytet T, Euromędrzec U...

To coś PONAD i im się należą dodatkowe prawa. To więc nie jest tak, że małpy otrzymują od Zapatero i reszty jakieś b. istotne nowe prawa, tylko że my te co już mamy, powolutku (albo i nie aż tak powolutku) tracimy! Gość się chyba, jak rzekłem, wyrwał przed orkiestrę, ale nie wątpię, że takie właśnie myśli i plany chodzą im po główkach.

Tak więc - Niech Kochana Władza i Świetlana Przyszłość Ludzkości! Ostro trenujcie machanie "europejskimi" flagami i wznoszenie entuzjastycznych okrzyków, hodujcie pejsy (PEJSY powiedziałem, nie napletki!), to może was zostawią przy życiu nieco dłużej. Może nawet - kto wie? - aż do NATURALNEJ EUTANAZJI?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, kwietnia 24, 2011

Drony

Jeszcze nie tak dawno, kiedy jakaś władza chciała komuś dać w dupę - ale w skali takiej nieco bardziej masowej, nie pojedynczej jednostce - to musiała tam posłać jakąś zgraję ludzi, którzy jakimś żelastwem, krótszym, dłuższym, osadzonym na kiju albo nie, a czasem wysyłanym na niezbyt wielką odległość (albo kamieniami czy inną terakotą), robili brzydalom kęsim i umożliwiali owej władzy zrealizowanie swojej woli.

Całkiem nie tak dawno temu zaczęło się to odbywać na wyraźnie większą odległość, ale o tyle się to nie zmieniło, że taka renesansowa armata była niewiele mniej niebezpieczna dla swej obsługi, niż dla wrogów... A nawet królom się to zdarzało - Jakub II Stuart, król Szkocji, zginął w 1460 w wyniku wybuchu ukochanej armaty. Na polu bitwy zresztą, wtedy królowie brali w takich sprawach osobisty udział. Nie to co Rumpuje tego świata. Bombardowanie ludzi z paru tysięcy metrów wysokości było może bardziej "humanitarne", bo nie trzeba było ofiary oglądać i słuchać jej rzężenia, ale wciąż wymagało to masy odwagi.

Potem przyszły rakiety i to się znacznie zmieniło. Celność jednak była początkowo marna, leciało to w sumie tam, gdzie je wystrzelono i ew. zmiany kierunku były tylko marginalne. Potem coraz lepiej. Teraz za to mamy (kto ma, ten ma) drony. Takie samolociki bez pilota, którymi jakaś urzędniczka, ew. w mundurze, steruje jakimś joystickiem z jakiegoś biura, oglądając sobie co taki dron "widzi" na ekraniku i pogryzając chrupki popijane colą.

A ten dron filmuje, szpieguje, robi zwiad, strzela, bombarduje i co tam jeszcze! (Oczywiście, już wcześniej próbowano wykorzystywać prymitywne roboty, sterowane najczęściej przewodowo, szkopy to robii np. w Powstaniu Warszawskim, ale to jednak był margines.)

Nie chcę tutaj tym razem o "tchórzowskich metodach walki", choć to ciekawy temat. Powiem tyle, że oczywiście, pragnienie minimalizowania własnych strat, przy zmuszaniu przeciwnika, by nam wreszcie zrobił na rączkę - jeśli trzeba zabijając go masowo - samo w sobie nie jest wcale złe. Jednak, jak sądzę, takie coś na dłuższą metę się mści. Jak? A w ten sposób, że tworzy w nas przekonanie, iż można "zabijać nie będąc samemu zabijanym".

Co, jak to przekonująco wyłożył pewien amerykański historyk, pisząc o bitwie pod Maratonem (Hanson się chyba nazywa, musiałby sprawdzić, książka ma chyba w tytule hoplitów), "jest największym błędem, jaki można na polu bitwy popełnić". Przyznam, że parę lat mi zajęło, zanim pojąłem sens tego stwierdzenia, ale kiedy już, a do tego sporo od tamtego czasu poczytałem i nie tylko, to wyznaję, że wydaje mi się ono wyjątkowo trafne.

No dobra, a co robiła nasza droga władza, kiedy chciała dać w kość własnym... Powiedzmy - "obywatelom"? Upraszczając oczywiście znacznie w większości wypadków, bowiem "obywatel" to niejako z definicji jest właśnie władza, więc nie bardzo jest jak dawać mu w kość. A mówimy, przypominam, nie o jednym takim, który władzy podpadł, tylko o ich sporej grupie.

No więc, jak widzimy z historii, władza miała wtedy poważne problemy. Weźmy takiego Sullę, który mięczakiem nie był, na dowodzeniu się znał, miał doświadczonych i nie pieszczących się ani z sobą, ani z żadnym wrogiem, weteranów... A mimo to napotkał też poważne problemy z opanowaniem Rzymu - miasta znaczy - gdy mu wrogo nastawiona ludność kamienie z dachów na tych weteranów i jego czcigodną osobę rzucała. No a Pyrrus to wprost od dachówki rzuconej z dachu przez kobietę zginął.

Wynikało to z wielu czynników, wśród których nie najmniej ważne, to:

1. Fakt, że uzbrojenie było w sumie wtedy tak proste, iż cywile dysponowali środkami nie aż tak mniej skutecznymi, niż wojsko;

2. Takie wojsko nie było zazwyczaj bardzo liczne (mówimy czasach sprzed masowego poboru w XIX w.), pod ręką władzy nie była go przeważnie wielka ilość - bo albo trzeba je było najpierw pracowicie i kosztownie zwerbować, albo było gdzieś ulokowane daleko, np. przy granicy;

3. Środki walki, nawet jeszcze w XIX w., były nadal tak proste, że wystarczyło zabarykadować uliczkę (a uliczki lubiły wtedy być wąskie), żeby nie można było nieposłusznego tłumu potraktować po prostu szarżującą konnicą... dopiero armaty polowe zrobiły tu w miarę istotną zmianę, i także w tym celu ulice zaczęły być długie i proste, a do tego szerokie;

4. W krajach Obozu Postępu to w ogóle budowano miasta bez ulic, co się zresztą do dzisiaj nie zmieniło... A czemu? a temu, że, jak mi to dawno, dawno tłumaczył mój ojciec, który z wielu względów znał się na tym, że czołgi bardzo nie lubią ulic, o czym się np. ruscy przekonali w Budapeszcie w '56;

5. No a kiedy ta siła, która miała na rzecz władzy tę niepokorną ludność pacyfikować, była nieco większa, to często istniała realna groźba, że siła ta zbrata się z niepokornym ludem i kęsim zrobi nie jemu, tylko właśnie władzy... co zdarzyło się w historii wiele razy, ze skutkiem czasem na skalę obalenia caratu i dojścia, po paru drobnych zawirowaniach, do władzy bolszewików;

Teraz jednak sprawa się istotnie zmieniła, bo także i do kwestii pilnowania i ew. pacyfikowania niepokornej ludności mamy (kto ma ten ma) drony. Różnego rodzaju, w bardzo szerokim znaczeniu - od wszechobecnych dzisiaj kamer, podsłuchów i komórkowej lokalizacji ludzi, po różne cwane sposoby dawania ludziom w kość... O których zdobyciu ta ludność nie może dziś nawet marzyć, nie jak kiedyś.

Swego czasu, aby wiedzieć co się wśród ludu mówi, co się dzieje, i ew. knuje czy wzbiera, trzeba było wysłać w jego środek szpicli, którzy by to wywęszyli. Kiedy szpicle dość poważną sprawę wywęszyli, posyłało się drabów, czy innych kozaków, którzy płazowali, strzelali i łapali, żeby można było powiesić, czy uśmiercić w jakiś bardziej budujący i ciekawy sposób.

Szpicle byli jednak cały czas zagrożeni. Draby zresztą też, bo przeważnie, skoro już trza było ich posłać, to lud musiał być niezbyt potulny. Draby, a i poniekąd szpicle, także były jednak, w pewnym istotnym sensie, z ludu... Więc też do końca pewne nie były. Wojsko było albo obce, najemne, nieliczne i kosztowne, a od ludu (jako obce i kosztowne) znienawidzone... Nawet od tego, który specjalnie knuć czy walczyć z władzą nie miał ochoty... Albo jednak też z ludu, a nawet przeważnie bardziej.

Teraz jednak sprawa się rozwiązała - mamy (w bardzo szerokim rozumieniu tego słowa) DRONY! Szpicli wysyłać nie trzeba, skoro każdy sam, z własnej woli, władzy informacji o sobie i wszystkim innym dostarcza - używając komórek, internetu, gadu-gadów, poczty onet.pl... Dając się filmować na ulicach, udzielając informacji ankieterom i urzędom... Mówiąc co myśli, albo pokazując, że nie myśli tego, co mówi... I tak dalej, i tak dalej.

Drabów może być zaledwie garstka - wystarczy, by byli wyposażeni w odpowiednio potężną i dla ludu niedostępną broń, a za nimi stała moc... Cholera wie czego właściwie, ale najlepiej czegoś naprawdę wielkiego, globalno-sowieckiego i obrzydliwego. Tę garstkę można dość łatwo zwerbować z takich, którzy z ludem nic wspólnego nie mają i mieć nie chcą, a wykonywanie rozkazów władzy - im bardziej brutalnych, tym lepiej! - sprawia im żywą przyjemność.

Ew. armia się za ludem nie ujmie, bo także, jeśli już doszło do tego, że musi być użyta, jest nieliczna i z ludem nie ma wiele wspólnego. To dzisiaj w coraz większym stopniu po prostu NAJEMNICY - niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzą.

Kiedyś, i wcale nie tak specjalnie dawno, kiedy lud się zbuntował, działo się naprawdę sporo. Weźmy liczne rewolucje w Paryżu -  była tego naprawdę masa! Król, jeśli tam był, nie miał prawie nigdy wiele wojska, więc musiał uciekać, albo też wpadał w ręce wkurzonego ludu, który mu na głowę wkładał różne nietwarzowe czapki i wyczyniał brewerie. Odbywały się egzekucje, demonstracje, przeprowadzano zmiany w prawie... Zanim się to wszystko jakoś w końcu uspokoiło.

Po drodze - iluż to dostojników straciło życie, albo chociaż rozchorowało się ze strachu, który nie był wcale tylko urojony! Ile luksusów zniszczono, czy zrabowano - pałaców, mebli, ogrodów, powozów, dzieł sztuki! Co by tamta władza dała za to, by być od ludu jakoś szczelnie odgrodzona, by nim sterować, by go kontrolować, by go, od czasu do czasu, pomasakrować - ZDALNIE, bez zagrożenia dla samej siebie i ustalonego (najlepszego z możliwych, jak zawsze, i od Boga, choćby świeckiego, ustalonego) PORZĄDKU!

A dzisiaj co? Dzisiaj władza to ma i w dużej mierze dzięki dronom (w szerokim sensie). Lud - gdyby mu nawet nie wystarczyły morały serwowane w telewizjach, czy delikatne popychanie we właściwą stronę na Facebookach tego świata - jest cały czas pod kontrolą, a w razie czego, można mu dać w kość tak, jak Sulli w najśmielszych marzeniach się nie śniło. Choćby odcinając do takiego zbuntowanego milionowego miasta import żywności z Chin, czy skądśtam. Albo powiedzmy prąd.

Kiedy ten lud nawet już się zbuntuje i nie zostanie od razu spacyfikowany, to co on tak naprawdę osiągnie? Czy da popalić jakimś istotnym przedstawicielom władzy? Jakim niby? Kamerom na każdych dziesięciu metrach ulicy? Ależ lud nawet nie zdąży ich zlokalizować! Szpiclom i drabom? Wątpliwe, ale jeśli nawet, to niewielu...

Zresztą szpicle i draby to nie jest, mimo wszystko, Klasa Wyższa, której taka typowa ludowa ruchawka w ogóle nie dotknie, bo ta siedzi sobie (klasa znaczy, nie ruchawka) w pilnie strzeżonych (kamery też!) osiedlach i apartamentowcach, ma z pewnością schrony i masę żarcia, a jak coś, to możliwość wiania za granicę i szykowania ludowi rzezi...

Choćby w postaci "procesów"  o "zbrodnie przeciw Ludzkości, ach!", które to władza, jeśli jest właściwą Władzą, ma się rozumieć, zawsze wygra. No bo antysemici i faszyści, jak każdy wie, nie mają praw. I w ogóle. Kto niby ustala, który to faszysta, który zaś antysemita? Jeśli nie władza właśnie. Ta właściwa, ma się rozumieć.

Tak że, na koniec chciałbym przypomnieć własne genialne stwierdzenie, iż: "Wszelkie dotychczasowe totalitaryzmy, bez baz danych, GPS'ów i mikrokamer, to była tylko wstępna gra miłosna". I rzucić parę przewidywań na przyszłość, w największym już skrócie. Jak to, że teraz b. szybko będzie tworzony podział na Uberklassę i Unterklassę, a tej pierwszej żadna normalna ruchawka nie będzie praktycznie miała szansy ruszyć, bo tak będzie ona zabezpieczona i od ludu odseparowana.

Oraz drugie, że władza, kiedy poczuje zagrożenie - co akurat poniekąd teraz ma miejsce, bo Unia przeżywa coraz większe problemy, a ta władza, o której mówimy, to w dużym stopniu właśnie Unia, choć nie wyłącznie ona - będzie, logicznie i sensownie (z jej punktu widzenia), dążyć do jeszcze szybszego rozkładu i anarchizacji życia tej Unterklassy, czyli ludu.

Bo wtedy jakakolwiek szansa na stworzenie wśród ludu (Unterklassy) jakiejkolwiek alternatywy - która by choćby zapewniła żarcie dla tego miasta pozbawionego importu z Chin - jeszcze się ogromnie zmniejszy. I w końcu wszystko będzie musiało wrócić do "normy" - lud do jarzma, władza do władzy, kat z pomocnikami do swojej roboty.

To by było na razie tyle, reszta ew. interaktywnie, gdyby się wywiązała pod tym jakaś dyskusja, czy coś. No i jeszcze możecie sobie przeczytać to, jako uzupełnienie: http://blogmedia24.pl/node/47738. Naprawdę warto.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, kwietnia 23, 2011

To i owo wiosną 2011

Zastanawiam się, czy Reagan nie zrobił w sumie dla Polski więcej złego, niż dobrego - a konkretnie przez to, że uczynił liberalizm "prawicą", którym on nigdy, jako żywo, nie był. (A że jego rzekomy wielki sukces, czyli to nasze osławione "wyzwolenie spod komunizmu" jest do kitu, to już chyba nikomu rozsądnemu nawet nie trzeba tu tłumaczyć.)

Można by rzec, co i ja zresztą także wielokrotnie mówiłem, że na tle ruskiego komunizmu, to amerykański liberalizm był hiper-prawicą. Coś w tym jest, ale to chyba jednak nie tak. Przynajmniej, kiedy odejdziemy od praktycznych uproszczeń i zanurzymy na chwilę w głębszych analizach, czy nawet spengleryzmach.

Ja to widzę tak, że Sowiety to nie jest takie coś, gdzie by można jednoznacznie mówić o prawicowości-lewicowości. Jasne - bolszewicy do władzy doszli jako lewizna, no i sowiecka propaganda i agenturalna działalność też oczywiście przede wszystkim na lewiznę była nakierowana. (Dzisiaj też oczywiście jest. Neo-sowiecka, jeśli ktoś chce się bawić w rozszczepianie włosa.)

Ale co jest takiego lewicowego w sowieckim zamordyźmie - czy Stalina, czy Breżniewa, czy Putina, że spytam? Jeśli już bym musiał wybierać, to raczej prawica. Czy każda prawica musi być słodka, słuszna i sympatyczna? Co to za naiwne przekonanie! Niemiecka, na przykład, prawica będzie z reguły dla Polski o wiele niebezpieczniejsza od jakiejkolwiek ich lewizny.

Przynajmniej do czasu - fakt, że już chyba bliskiego - gdy poziom zlewaczenia mieszkańców tych naszych (do czasu i nie do końca nawet teraz) ziem osiągnie "odpowiedni" poziom. Do tego czasu nas ichnie lewaczenie się stosunkowo słabo ima - co innego zachodu Europy, więc pośrednio to oczywiście, ich lewizna TAKŻE jest dla nas b. niebezpieczna.

Z kolei czy USA to taki prawicowy kraj? Na tle dzisiejszej Europy może tak, ale dzisiejsza Europa jest zaledwie wypoliturowanym trupem, więc co to za porównanie? USA to jednak ukochane dziecię Oświecenia, kraj przeżarty tym Oświeceniem do szpiku kości... A Oświecenie to absolutnie nie żadna prawica. Tylko co? Tylko liberalizm!

Ergo - USA to też żadna wielka prawica, albo nawet wcale. Zresztą wystarczy się chwilę zastanowić, skąd do nas dotarła Polityczna Poprawność i gdzie to pokraczne coś wynaleziono. Wraz z "Równouprawnieniem Płci" (co za PEDALSKA idea!) i masą innych lewackich pierdołów.

Reagan był fajny i o tyle miał rację, że walka z Sowietami na terenie Stanów, i ogólnie Zachodu, polegała głównie na walce z lewizną, która Sowiety wspierała, a Zachód, w tym USA, rozkładała jak tylko mogła. Tyle, że jednak senator McCarthy do dziś jest opluwany przez praktycznie wszystkich - na "prawicy" wcale nie mniej, a do władzy do chodzi taki ktoś, jak Obama. (I nie chodzi mi o jego, dość w sumie nieokreślony, kolor!)

W Polsce jednak sytuacja jest inna - a przynajmniej inną była do stosunkowo niedawna - i zwalczanie Putinów tego świata, których mamy nie tylko całkiem niedaleko na wchodzie, ale nawet w samym środku naszego nieszczęsnego państwa ("państwa"?) nie polega, czy w każdym razie do niedawna nie polegała, na zwalczaniu lewizny jak takiej, tylko obcych agentur, komuchów ("post", ha ha!), ubeków (j.w.) i LIBERALIZMU właśnie! I tutaj to, co być może zrobił nam Reagan służy nam jak, powiedzmy, ratlerkowi krokodyli ogon. Albo i gorzej.

* * *

Przyszła mi (też) do głowy taka myśl, że ta nowa inicjatywa niezniszczalnego Korwina tym razem może mieć jako zasadniczy cel SPALENIE NAZWY "NOWA PRAWICA" w języku polskim i w naszym kraju. Wiadomo, że sensie wyborczym i, nazwijmy to tak, "realno-politycznym", ci ludzie, jak zawsze, nic nie osiągną. I normalnie to zdaje się być celem - zamieszać, ośmieszyć samą ideę prawicowości, odebrać parę procent...

Ale tutaj jednak z tą nazwą - powtórzę, chodzi o nazwę NOWA PRAWICA - sprawa wydaje mi się poważniejsza. W końcu ta nazwa jest "słuszna" i - potencjalnie - cenna. (Aż trochę pluję sobie teraz w brodę, że już dawno nie kupiłem domeny nowaprawica.pl, no ale w sumie po co ona komu w jakimś realu?) Zakładając oczywiście, że coś się w tym nieszczęsnym kraju zacznie w końcu dziać. Na co nie ma, oczywiście, najmniejszej gwarancji, ale też jeśli nie zacznie, to...

Człek chciałby jednak wierzyć, że nie wszystko stracone i że portrety Putina nie zawisną niedługo w zarządzanych przez tow. Hall tzw. szkołach. Wraz całą resztą podobnie fajnych atrakcji.

Widzę to tak, że "normalna" prawica była w tym naszym nieszczęsnym kraju od pół wieku obsadzona przez zaufanych agentów, którzy lewiźnie, Sowietom, III RP, światowemu leberalizmowi, i całej słodkiej reszcie nigdy by nie podskoczyli i w niczym im nie zagrażali. (Inaczej, to byłby "faszyzm" - z definicji!)

Teraz jednak sytuacja zaczyna się niektórym wydawać nieco napięta und nabrzmiała nieprzewidywalnością, więc, kiedy tamta "prawdziwa" prawica, nieco już się zgrała, trzeba by się zabezpieczyć zajmując miejsce, gdzie by ew. powstać mogła jakaś inna i mniej, jak to mówią (choć tego słowa nie znoszę) "spolegliwa".

Z kimś w końcu to jednak robić trzeba, bo z ulicy się ideologów nie weźmie, ani z konkursu, a Pan Tygrys na to nie pójdzie, więc bierze się takich mniej skoordynowanych, którzy za żadne swe wcześniejsze słowa odpowiedzialności nie ponoszą, bo w sumie sami sobie przeczą co trzy zdania, no i robi się co... Nową Prawicę of course! Są już twarze, jest super nazwa, na "program" wprost dziatwa pod trzepakami się skłonna nabierać, nawet ta, która zęby w szklance przy łóżku w nocy trzyma...

Jakieś dwa procent naszej "prawicy" znowu się nabierze, można już się było przyzwyczaić. Trochę jednak szkoda tej nazwy...

* * *

Powiedzieć, że o prawie mogą (i "mają prawo") dyskutować jedynie prawnicy, to dokładnie tak, jak by twierdzić, że o żarciu mogą mówić tylko kucharze, o złodziejstwie tylko złodzieje, a o karaluchach karaluchy.

No a jeśli ktoś mi wmawia, że o Unii Europejskiej nie mam prawa mówić, bo nie znam na pamięć jej struktury (tej oficjalnej, ma się rozumieć) i jej niezliczonych przepisów, to dla mnie całkiem tak tak, jakby mi ktoś wmawiał, że mafię ma prawo krytykować tylko ten, kto co najmniej raz w tygodniu pije wódkę z jej ogólnokrajowym bossem

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, kwietnia 16, 2011

Zaliczyłem Tuska

Nie mam co do tego cienia wątpliwości, że kiedyś mnie mój przyszły prawnuk spyta: "Pradziadzie, tyle przeżyłeś, tyle widziałeś... Czy Tuska też ujrzałeś na własne oczy? Żywego?!" A ja mu na to z dumą odpowiem: "Tak, zaliczyłem wiele historycznych widoków, wiele historycznych postaci - między inymi ZALICZYŁEM także i Tuska. Żywego, ruszał się, to było jeszcze zanim go lud..." (Ech, człek się rozmarzył. Ale kontynuję.)

"Zanim go lud z wdzięczności uczynił Europejskim Komisarzem d/s Lubrykacji. Na Użytek Brzydkich Panien, Przecwelonych Polityków i Przodującej Orientacji Seksualnej. Tak Prawnuku! Słuchaj Pradziada, bo Pradziad niejedno w swym długim życiu widział i jest mądry niesłychanie!"

Jeszcze wczoraj bym nie mógł tego rzec, ale dzisiaj już mogę. Czekam tylko na prawnuka i jego pytanie. A było to tak... Dzisiaj na plaży w Jelitkowie widziałem, na własne oczy, Tuska! To znaczy - w gębę mu nie zaglądałem i nie podchodziłem przesadnie blisko, bo, cholera wie, to może być zaraźliwe... Ale z całą pewnością widziałem tam dzisiaj pokurcza w mundurze SS-mana. I w adekwatnym hełmie.

Był całkiem realistyczny, choć co do szczegółów, to podejrzewam, że na ryngrafie mógł mieć jakiś uaktualniony wariant słynnej dewizy - coś w rodzaju "Merkel mitt Uns". Niestety, jako rzekłem, nie podszedłem dość blisko, by to wiedzieć na sto procent, co on tam miał za postępową dewizę.

Którz to mógł być inny, niż Tusk? (Że spytam.) Przecież Bulbul... To nic obraźliwego! "Bulbul" to "słowik" po persku. Czytać Hafiza! Oczywiście w oryginale. Ja nawet kiedyś kota miałem perskiego, od jednych Persów co mieszkali w sąsiedniej klatce, a córka się z ich córką bawila. Kot był wprawdzie skrzyżowany z Manxem, ale ten Manx był skrzyżowany z Persem i to był przepiękny, przeuroczy kot. Tak że mi tu nic nie imputować!

Tak więc Bulbul, słowik znaczy, na pewno to nie był, bo on nigdzie tu w pobliżu nie mieszka, a poza tym on się zna pewno przebiera raczej w czapkę budionnówkę z czerwoną gwiazdą, a żona mu - jak jest w dobrym humorze - udaje Ałłę Pugaczową na zmianę z madame Krzywonos, i mówi doń "ty mój samcze alfa!" Tak mi w każdym razie intuicja podpowiada, tak to widzę oczyma mojej duszy.

W mediach o tym i tak by nie powiedzieli, zresztą i tak bym nie wiedział. Ale przecież na chłopski rozum - nasz zacny Bulbul by się przecież ze wstydu pod ziemię zapadł, gdyby któregoś wieczora zaniedbał w czapce z czerwoną gwiazdą pograsować po swym namiestnikowskim pałacu i okolicach.

Więc to musiał być Tusk, zgoda? No i ja go właśnie, ludkowie rostomili... Sami wiecie co. Tak od niechcenia - jakby nigdy nic. Tego nawet Putin nie dokonał!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, kwietnia 05, 2011

Ze świata książek

Trzy dni temu kupiłem sobie na Allegro książkę. Nie byłoby w tym nic aż tak nadzwyczajnego, by informować o tym dobrych ludzi, którym chce się odwiedzać mojego blogaska, ale to nie była jakaś tam byle książka, tylko coś, co od razu mnie zachwyciło swoją okładką, kiedym ją ujrzał w postaci zdjęcia, które tam, na tym Allegro było. A oto i to zdjęcie. I ta okładka:



Prawda że cudna? Tytuł też mi się spodobał, ale nie aż tak żywiołowo, bo tam jednak wszystko było po rosyjsku. A ja mam za sobą tylko jedenaście lat obowiązkowej nauki tego języka, więc niewiele z niego pojmuję. Problematyka? Jasne, problematyka bicia ludzi (z przewagą tych moralnie brzydkich i wrogo do szeroko pojętego Mnie nastawionych) zajmuje mnie nie od dziś, i mam całkiem niezłą kolekcję tego typu książek. I nie tylko książek. W większości zresztą w językach które rozumiem.

Tutaj jednak było nieco powodów, żeby się zainteresować. No bo cóż my tam widzimy u dołu po lewej? Tarcza, ale nie taka tarcza bojowa, tylko raczej taka ozdobna plakietka dość tradycyjnego kształtu... Coś jak z antykwariatu. Na niej - broń biała, ale to nie jakiś tam miecz sprawiedliwości czy obrońcy ojczyzny, ino raczej sztylet skrytobójcy, prawda? A na tym napisik. Wytężam swoje jedenaście lat pilnej edukacji i (Jezu, odruchowo napisałem "u"! 11 lat nauki nie poszło jednak na marne!) udaje mi się odcyfrować: "po systemie specnaza KGB".

Co to "Spetznaz" niektórzy pewnie wiedzą, szczególnie ci, co czytali wszystkie te tam Suworowy i tym podobne. Co to "KGB" wie jeszcze pewnie sporo więcej ludzi. Jakżesz mogłem nie pragnąć czegoś takiego do swoje kolekcji?! W końcu ja, gość szczerze zainteresowany walką wręcz, naprawdę chcę wiedzieć, jakich metod  używa ten cały Specnaz, i jakich używało (mówię o walce wręcz, nie o torturach czy szykanowaniu niepokornych!) KGB.

A w dodatku - czyż to nie jest przecudna okładeczka? Urody dodaje także tej publikacji napis, któren jest u góry okładki. Stoi tam, że napiszę to naszym alfabetem (bośmy przecie "cywilizacja łacińska", hłe hłe!): "PIERSONALNYJ UBOJNYJ OTDIEŁ". Moje jedenaście zaledwie lat nauki nie uprawnia mnie do wydawania autorytatywnych wyroków, ale dla mnie to oznacza coś w stylu: "OSOBISTY ODDZIAŁ RZEŹNICZY". W końcu "ubojnia" to taka marniejsza rzeźnia, jak dla drobiu, i nie sądzę, by po rosyjsku nagle oznaczało to np. "ŁADNIE SIĘ PREZENTOWAĆ BEZ KOSZULI".

I przyszło ono dzisiaj do mnie (właściwie to wczoraj, ale nie bądźmy pedantami). I w sumie fajne. Nie to, żeby papier byl wyraźnie lepszy od tego, który pamiętam z tzw. "podziemia". Grube to też nie było. No i po rosyjsku, więc czytać trudno. Ale w sumie interesujące. Metody dość proste, ale takie przecież być muszą przy szybkim i masowym szkoleniu ludzi, których pasją nie są jednak przede wszystkim "sztuki walki", tylko całkiem coś innego. Jak to w KGB.

Dla mniejszych i większych znawców, powiem, że jeszcze bardziej, niż na karate, które stoi w tytule, przypomina mi to amerykańskie kempo - to od Eda Parkera. "Ojca amerykańskiego karate", jak go nazywają. I tego, któren był rzekł: "It's not about who's right, it's about who's left". Nie wiem, czy myślał o polityce, ale dopiero w politycznym kontekście staje się to jedną z najmądrzejszych rzeczy, jakie ktokolwiek (poza Spenglerem) rzekł!

I byłoby to mottem mojego blogu, co najmniej przez rok lub dwa, gdyby to był blog angielskojęzyczny. To była jednak tylko dygresja. (No a jak wygląda amerykańskie kempo, spyta ktoś? Pytajcie, a będzie Wam odpowiedziane!)

Wracając do naszej książeczki - wydana została w roku 2008, a napisana w 2007, więc to nie jest jakieś retro dla nielicznych koneserów. Nakład,  jak wynika z informacji wewnątrz, 7 tys. egz. Dość, jak na Rosję, przyznam, niewiele. Ale to przecież nakład oficjalny, wiec co my tam wiemy?

Jest to w sumie cienka książeczka - 126 stron, ale na paru pierwszych, tytułem wstępu, ciągle powtarza się "CCCP" i "KGB". Trudno mi to się czyta (w końcu tylko jedenaście lat nauki), ale na jakieś plucie na błędy i wypaczenia to nie wygląda, ani na bicie się w piersi, czy wychwalanie demokracji w zachodnim stylu.

No nie - byłbym skłamał! Znalazłem tam jedno wyraźnie Postępowe und Demokratyczne (we właściwym znaczeniu): wydawnictwo, które to dziełko wydało, nazywa się "Prajm-JEWROZNAK". Nieźle, co? "JEWRO", czyli, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, "euro" i "znak". Czy chodzi o walutę (?), czy o Europę jako taką (od Morza Japońskiego po Gibraltar), trudno mi oczywiście ocenić.

W sumie nabytek całkiem mnie cieszy, szczególnie że to nie było drogie, ale daje mi też nieco do myślenia. W końcu jak tam jest w tej Rosji Wielebnego Putina? Czy Pieriestrojka nadal żyje? Czy Głaśność ma się nadal dobrze? Czy celem nadal jest... Sami wiecie. W końcu gdyby u Naszego Zachodniego Przyjaciela oficjalnie wydano książeczkę "Metody walki wręcz SS"... I to nie w postaci ebooka dla jakichś tam fanatyków czy świrów...

A nawet w III RP, która na ołtarze wynosi Jareuzelskiego, a niedługo z pewnością, w ramach walki z "antysemityzmem", uczci 8 Marca pomnikiem tow. Bermana wchodzącego na plecy tow. Konowi i temu tam drugiemu długonosowi, co mieli nami porządzić w '20 roku... Nie wydaje się, z tego co wiem, książek pod tytułem "Metody walki wręcz UB i SB". Z logiem tych elitarnych formacji, które, po prawdzie, nie wiem nawet jak wygląda. (Chyba że to łeb Jaruzelskiego na czerwonym tle, z dwoma skrzyżowanymi zomowskimi pałami z tyłu, sierpem i młotem nad głową, oraz Bolkiem wraz z Panem od Śrubek po bokach.)

Nasi Zachodni Przyjaciele częstują nas wprawdzie raz po raz Messerschmittami i czołgami Tygrys - nie w sklepikach dla nielicznych hobbystów, ale w najlepszym czasie antenowym w ogólnopolskich (ogólno-jakich?!) telewizjach... Jako sympatyczną, niewinną zabawką dla dziatwy... Pomyśleć, że w takiej Szwecji od dawna w ogóle nie wolno sprzedawać żadnych militarnych zabawek - a u nas (?) akurat czołg Tygrys!

Nie, jasne - wolny rynek z wolnością poglądów und publikacji! Brawo! Ale jednak, z jakichś niejasnych powodów, na czołgach Tygrys to się na razie kończy. W III RP znaczy. I książek o metodach pracy Gestapo czy SS, choćby nie wiem jak skutecznych i genialnych - na razie - nam tu chyba jeszcze Nasi Zachodni Przyjaciele i Unijni Sponsorzy nie zachwalają. No, chyba, że coś przeoczyłem, bo od roku jestem z zaprzyjaźnionymi z tow. Wajdą i jego kumplami telewizjami całkiem na bakier.

Jednak, żeby nie kończyć na jakąś smętną nutę, powtórzę - forsy wydanej nie żałuję, a nawet dzisiaj (czyli wczoraj, ale nie bądźmy pedantami!) zamówiłem sobie na Allegro drugą książeczkę. Tę oto:

Nie mogłem się powstrzymać, bo są tu te same miłe motywy, do których się już przywiązałem, a szczególnie ubojnia i czerwona tarczka ze sztyletem i trzema literkami - "KGB". Treść także pewnie, dla kogoś, kto się tym interesuje, niepozbawiona wartości... Tyle, że, cholera, jak to sprawdzić? Czy moje biedne jedenaście lat obowiązkowej nauki rosyjskiego na to wystarczy?!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, marca 26, 2011

Ilustracje und Obrazki

Gutenberg na drzewo! Dzisiaj rządzi nam tutaj kultura obrazkowa!

Najsampierw ilustracja do poprzedniego mojego wpisu - tego o m.in. Tusku z Małyszem. Bo za parę tygodni nikt już nie będzie pamiętał, jak wyglądało do dziwne coś, które Tusk temu Małyszowi (w życiu zresztą nie oglądałem, jak facio skacze, z czego zaczynam być naprawdę dumny) wręczał. Oto jak to wyglądało:



Następnie ilustracja do mojego wpisu sprzed niejakiego czasu, o masowaniu cnotki i nieprzejednanej postawie prawdziwych (ach!) antykomunistów i nastojaszcziej prawicy:



Gdyby ktoś twierdził, że to zbyt nieprzyzwoite na przyzwoity blog (?), to mu odpowiem, że ta płaskorzeźba pochodzi z dwunastowiecznego romańskiego kościoła Św. Marii i Św. Dawida w Kilpeck, hrabstwo Herefordshire, Anglia. (W dodatku, gdyby ktoś nie wiedział, wtedy Anglia była jeszcze całkiem katolicka.)

Teraz, na odmianę, obrazek ruchomy, któren mi się po prostu ogromnie podoba, a w dodatku cudnie wyraża całą tę szemraną post-cywilizacjię i jej kurewską (z przeproszeniem tych pań) "politykę":


(Niestety, żeby to się ruszało, trza kliknąć. Samo z siebie nie chce.)

To by chyba było na tyle autentycznych obrazków, ale (skoro mamy to co mamy, to) jeszcze dwa obrazki "wirtualne". Czyli coś w rodzaju "sztuki konceptualnej". Łał! Mówiąc zaś po ludzku, dwa moje pomysły na obrazki, które ktoś może zechce zrealizować.

1. (Stary pomysł i w zasadzie nic nadzwyczajnego, ale może się np. nadać przed jakimiś wyborami i walnąć wroga między... Tam gdzie walnąć należy, krótko mówiac.) Mamy więc wysoooki nadmorski klif (każdy jest nadmorski, z definicji, ale wyjaśniam, bo to mało popularne słowo), na nim stoi Tusk z odpowiednio głupią i wystraszoną miną - jakby miał skakać, ale się boi. Za nim zaś aż się roi od małych  bezogoniastych szczurków, czyli (naszych ukochanych) lemingów. Podpis: "Tusku musisz!"

2. (To z kolei wymyśliłem godzinę temu, na pragułce.) Komóra siedzi na tronie, ale takim zajebiście monarszym. Poza u niego (wiem, że to rusycyzm i akurat tu pasuje!) iście hieratyczna - istny Teodozjusz w majestacie. Czyli frontalnie, sztywno, nogi szeroko (szerzej niż u Teodozjusza) rozstawione. Pysk stosownie durny, bezmyślny i zadowolony z siebie. (Inaczej zresztą nie dałoby się obiektu rozpoznać.) Nad głową (?) może wisieć przeładowany ozdóbkami żyrandol, ale to opcjonalnie.

No i ten Komóra w jeden ręce trzyma kulę ziemską, a w drugiej berło w postaci takiego ozdobnego krótkiego drążka, a na nim... MÓZG naturalnych rozmiarów! Ten mózg ew. może być w swym naturalnym stanie i konsystencji, czyli taki budyniowaty i zwisający, a Komóra mógłby go z niejakim trudem trzymać na tym drążku-berle, a nawet zezować na niego z mieszaniną niepokoju i obrzydzenia... Co by było dość słodkie, ale uwaga - nie można przy tym zatracić namaszczonej głupoty tego oblicza, bo po prostu TO NIE BĘDZIE KOMÓRA!

Opcjonalnie wokół tego mózgu mogłoby krążyć nieco elektronów, jakieś iskry, jakaś zorza północna - w sensie, że on tak cudownie, aktywnie und kwantowo pracuje. (Pięknie by to chyba wyszło w jakimś takim animowanym gifie à la Niewolnik.)

Jeśli ktoś sporządzi takie obrazki, to ja je tu u siebie chętnie zamieszczę. Podając oczywiście autora i w ogóle. Autor zaś mógłby być tak uprzejmy, że poda mnie, jako inspiratora i "twórcę konceptualnego".

* * * * *

To by było na tyle... Chyba, żeby ktoś spytał, dlaczego to "und" w tytule. Mógłbym mu wprawdzie po prostu rzec, że jesteśmy w Unii, więc ojro... A jak ojro, to czemu nie "und"? Przecież "und" to niemal "pund", ale jednak ojro!

Ale nie - wyjaśnię, bom dobry. Otóż poszedłem ci ja dzisiaj nad to nasze polskie (?) morze, no i co spotkałem? A - ni mniej, ni więcej - tylko cała zgraję naszych Przyjaciół Z Zachodu, którzy sobie, spacerując zgodnym stadkiem, oglądali co by tu można...

Przyszła wiosna i sezon się, psia mać, dla nich zaczyna! Niestety moja elokwencja po niemiecku znacznie traci, a oni nie byli się łaskawi nauczyć narzecza tubylców - tak że wymiana uprzejmości wyszła nieco kulawo.

Aby więcej już do tego nie dopuścić, zaczynam od "und", a potem dalej będę szlifował rodzinną mowę Boskiej Merkeli. A także Adolfa, któren po prawdzie nie wiem, czy już jest OK - czy jeszcze musi nieco poczekać? Na razie mamy jednak und i Merkelę, to nam musi wystarczyć. Jawohl! Hände Hoh! Und, of course, nie zapominając o Gott Mitt Uns! (Coś tam jednak kojarzę, ale to niestety dzisiaj się okazał czysty esprit d'escalier.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

Z Tabaką w Rogu Wśród Elit i Innych Cesarzy

Donald Tusk wręczył Adamowi Małyszowi tabakę i mózg Komorowskiego na patyku. Małysz aluzję zrozumiał w lot i odezwał się na oczekiwanym przez rozmówcę poziomie.

* * * * *

Mało kto wie, że kiedy Goci opadli cesarza Walensa pod Adrianopolem (rok 378 po Chrystusie) i mieli go zabijać, poprosił on ich o chwilę zwłoki, aby mógł, jak to sam wyraził, "spuścić się do tej oto ampułki, którą sobie tutaj przygotowałem".

Goci, być może zaskoczeni niezwykłą prośbą, wyrazili zgodę, naciskając jednak, że "cała ta sprawa musi się odbyć naprawdę bardzo szybko, bo chcemy sobie jeszcze nieco tych wschodnich Rzymian pomordować, rozumie pan cesarz".

Wszystko odbyło się bez kłopotów, a wręczając wypełnioną (aż) do połowy ampułkę, cesarz wyraził życzenie, by "dzięki niej żyć wiecznie, a jeśli się coś urodzi, dajcie mu proszę imię Bolens, bo ja zawsze się chciałem nazywać Bolens, a nie żaden Walens, bo to głupio, a w ogóle to szkoda, że w naszym języku nie ma ę..."

"Dobra, dobra", przerwał mu z szacunkiem największy i najbardziej krwiożerczo wyglądający Got. "Daruje pan cesarz, ale nie mamy czasu. Najpierw, za pańskim łaskawym przyzwoleniem, zabijanie, a potem reszta." Jak powiedział, tak też i zrobił, a pomogli mu pozostali.

Co dalej działo się z ampułką? Największy i najbardziej krwiożerczo wyglądający (to drugie zresztą miał zaraz potwierdzić) oddał ją swej matce, bo akurat miała imieniny, a jemu brakowało czasu by jej coś lepszego kupić. Na ampułce, żeby nie zapomnieć co to takiego, przykleił był kawałek taśmy klejącej, na której niemal nieczytelnymi kulfonami napisał gockim alfabetem: "Bolek ssyn cysaża Wałęsa". Nie całkiem jak należy, ale do nauki nigdy nie miał głowy.

Matka naszego Gota wkrótce podarowała ampułkę swej najlepszej przyjaciółce. Była to bezdzietna wdowa, która bardzo pragnęła syna. Kłuła się wprawdzie bez przerwy wrzecionem, krew tryskała na ściany - ale rezultatem były wyłącznie Calineczki, a ona koniecznie chciała właśnie syna. Sporego, rumianego i z wąsami. Skorzystała więc z zawartości ampułki, która tak szcześliwie wpadła jej w ręce... I jej modlitwy zostały, krótko mówiąc, wysłuchane. Miała syna, laudate Dominum!

Przenosimy się teraz o 1600 lat w przód i zdrowy kawał na północ. Z pewnością zaskoczę moich Czytelników, ale wiele wskazuje na to, iż potomstwem w prostej linii owej cesarskiej ampułki i gockiej wdowy jest owych 54 Bolków, którzy, jak nam to swego czasu ujawnił pewien Niekłamany Autorytet, działali na przełomie lat '70 i '80 w Gdańskiej Stoczni im. Lenina w charakterze agentów SB.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, marca 22, 2011

Krylia Sowietow i Różowe Golarki Liberalizmu

Narażę się tym z pewnością paru lubianym przeze mnie ludziom, ale faktem jest, że sport - w sensie kibicowania, a nie uprawiania - to jeden z najskuteczniejszych i najpowszechniej dziś stosowanych środków trzymania proletów za mordy. Odwieczne "panem et circenses", czyli, jak to jeden bloger fajnie sparafrazował, "taniego kredytu i Tańca z Gwiazdami".

Gdyby Młody Spengleryzm był czymś więcej, niż tylko intelektualnym żartem (i jedyną nadzieją zachodniej cywilizacji przy okazji), to do oglądania transmisji sportowych konieczna byłaby specjalna dyspensa od biskupa. I to biskupa z właściwym certyfikatem od Młodych Spenglerystów oczywiście. O jakimś tam "patriotycznym" podniecaniu się grą "naszych chłopców", czy skakaniem jakichś "polskich orłów", nie byłoby oczywiście nawet mowy! To znaczy, prolety ew. by mogły, w ramach P & C, ale na pewno nie sami Młodzi Spengleryści.

Czemu jednak ew. dyspensa, a nie po prostu zakaz? Dlatego, to nie jest tak, że w każdym przypadku i dla każdego, takie coś musi być szkodliwe. Pochlebiam sobie, że ja na przykład mogę oglądać niemal cokolwiek... No, to też przesada, bo np. różnych martyrologii, obozów koncentracyjnych, filmów moralnego niepokoju, programów Tomasza Lisa, czy filmów wojennych/przygodowych/dla-prawdziwych-mężczyzn-z-pościgami-samochodowymi nie oglądam, bo się tym po prostu brzydzę, nudzi mnie to i/lub mierzi.

Jednak (długo by można o tym!) w sumie jest tak, że jak ja coś oglądam, to nigdy się w tym nie zatracam, nie "przenoszę się w inną rzeczywistość" i nie "odrywam od ciała i konkretu"... O czym nawiasem ostatnio na TV Trwam interesująco opowiadał syn tego sławnego McLuhana - nie żebym się całkiem zgadzał, wręcz przeciwnie, ale interesujące to to było... (W sumie zresztą to chyba była Nowa Lewica.)

Ale nie - to nie ja. Bo w moim przypadku zawsze pierwsze są pytania w rodzaju: "kto za tym stoi?", "komu to służy?", "dlaczego oni mi to pokazują?", "co chcą przez to osiągnąć?", "jak na to reaguje typowy leming/prolet?"... Itd. Plus pytania pomniejszego płazu, w rodzaju: "jak oni skłonili ją, żeby im na to pozwoliła?", "ile w tym jest prasamiczego, excusez le mot... powiedzmy żeńskiej natury, ach!?"... To akurat dotyczy jednej konkretnej dziedziny, ale analogicznie z innymi dziedzinami.

Długo by można o tym, ale że ja nie o tym, więc tyle. Ten blog nie jest zasadniczo jakoś z definicji i wyłącznie polityczny, i ja bym sobie mógł tutaj pisać na całkiem inne tematy, jakoż to: psychologia, filozofia, muzyka... Ale wiem, czego ludzie oczekują, więc, przynajmniej na ten raz, psychologizowanie na temat ew. racji i ew. błędów panów McLuhanów, czy podejściem do mediów wizualnych typowego leminga/proleta z jednej, a Pana Tygrysa z drugiej strony, zostawię sobie na jakieś abstrakcyjne i nigdy nie mające pewnie nastąpić "zaś".

I powiem tak... Oglądałem sobie dziś (a właściwie to już formalnie wczoraj) gnuśnie boks, przeżuwając późne śniadanie i spenglerycznie bawiąc się myślami nad tym, jak oni już wprost starają się imitować i odtwarzać starożytne walki gladiatorów. I chcieli by, i boją się jednocześnie, pójść na całość. W sumie jednak coraz bardziej jestem przekonany, że oni ŚWIADOMIE sięgają już do tamtych wzorów!

Czyli nie tylko to, że "dzisiejszy sport to dawne walki gladiatorów i wyścigi rydwanów" (b. skądinąd spengleryczna myśl, oczywiście), tylko że ktoś tam jednak w pewnym momencie stwierdził, że te wszystkie analogie pomiędzy dawnymi i nowymi czasy są na tyle istotne, iż trzeba tę sprawę świadomie wziąć w swoje ręce i przyspieszyć.

Choć sama też przecież idzie w "dobrym" kierunku. Wcale nie wykluczam, że gdzieś tam w głębi jakichś dwudziestopiętrowych schronów przeciw broni A... Z siedzi jakiś Mózg, który, tak jak i ja, wie, że Spengler to sposób na zrozumienie naszych czasów, a nawet w pewnej mierze przewidzenie przyszłości - i on to właśnie realizuje.

Czyli że małe urzędasy jakichś Unii - takie o kilka zaledwie pięter ponad Wojtkiem Sadurskim - czytają sobie Toynbee'ego czy Konecznego, a ktoś kto naprawdę kojarzy, zapewne facet ze służb, Spenglera. I on tą całą resztą, o nas już nie wspominając, manipuluje sobie do woli. On tam, ja tutaj... Wojna mózgów!

W każdym razie tak sobie gnuśnie oglądam ten boks - niby amatorski, a bez kasków, maszynek do liczenia ciosów... Jak za moich czasów! Ale nie tylko to, bo także bez koszulek, pięć rund i masa innych jeszcze gladiatorskich innowacji... Tak sobie oglądam, a tutaj pod spodem leci tasiemka... Na której czytam, że "Z powodu złej pogody nie będzie dziś transmisji następujących meczy: Krilia Sowietow : CSKA Moskwa..."

Reszta nieistotna, ale tą pierwszą wymienianą tam drużyną były - absolutnie nie żartuję! - Krylia Sowietów! I niech mi ktoś teraz powie, że obecna Rosja to nie jest prosta kontynuacja miłującego pokój ZSRR! Wiem, mają ten sam hymn, jest nadal "Komsomolskaja Prawda"... I różne inne takie. Ale to przecież drobiazg przy tych sowietach!

Podczas gdy u nas (??!) drużyny o długiej i chwalebnej (jak na sport) historii zmieniają dzisiaj nazwy co parę miesięcy - z nazwy jednej szemranej firmy, co ich rzekomo sponsoruje, na drugą, równie szemraną... Tam, mimo gospodarki rynkowej, mimo wszystkich NEP'ów i pieriestrojek - nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby zostawić np. "Krylia", a wywalić "Sowietów"... Albo "Sowietów" zastąpić jakimś równie dźwięcznym, a mniej kontrowersyjnym (?) słowem.

Ktoś tam z pewnością musiał pomyśleć o tym, że kiedyś te Krylia zajmą jakieś tam dobre miejsce w lidze, albo zdobędą puchar - czemu niby by nie mogły? - a wtedy (fanfary, bębny, starcy zawodzą) staną do walki z jakimś Anderlechtem Bruksela, Herthą Berlin, czy powiedzmy czymś, co kopie piłkę w najwyższej lidze III RP. I prasa, media, dziennikarze będą się podniecać, że "Skrzydła Sowietów grają super!"... Albo, że "nasi strzelili Skrzydłom Sowietów trzy bramki w dwie minuty".

Co z tego, że gdzieś tam jest wpisane coś o propagowaniu komunizmu... Co z tego, że Rosja to dziś miłujący pokój i wolny rynek kraj... Jakoś jednak obeszło się bez sponsora i dawne Skrzydła Sowietów, nie muszą - raniąc serca prawdziwych konserwatystów, którzy cierpią nieludzkie męki na samą myśl o usunięciu pomnika takich czy innych wyzwolicieli czy okupantów... O "zmianie nazwy ulicy, którą Historia uczyniła już częścią Dziedzictwa (czysty bolszewizm, żeby się na Historię obrażać!)"...

Te skrzydła nie muszą się (chwała niech będzie Najwyższemu Któren w Mauzoleum!) - mimo całej demokratyzacji i wszystkiego co piękne und liberalne - nazywać "Pizzeria Mniam-Mniam", czy powiedzmy "Różowe Golarki 'Napalona Frosia'". Zapewne Rosja jakoś z tego powodu słabsza, a tym samym mniej niebezpieczna - w końcu sponsor to liberalizm, a liberalizm to siła... Jednak chyba jakiś rynkowy liberał musiałby mi to ze szczegółami wytłumaczyć, bo ja się nijak nie mogę w tym dopatrzyć logiki. Wiem, że ona tam jest, bo po prostu być musi, i to z nóg zwalająca, ale jej głupi nie widzę.

Z tego co wiem, genialny von Mises, który postulował, jeszcze przed wojną światową, by pożyczać Sowietom jak najwięcej, bo to sprawi, że szybciej poznają uroki liberalizmu i go pokochają, już nie żyje... Prosiłbym zatem, by któryś z jego uczniów pofatygował się na mój blog i mi wszystkie te trudne sprawy jakoś przystępnie wytłumaczył. Ludzie - poważnie, liczę na was!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, marca 19, 2011

Nowe inteligentne zastosowania GWybu, własnej ręki, śrubokręta...

Hej - wielbiciele skatologii! Spokojnie, możecie przestać czytać. To nie dla was! Czyż nie powiedziałem wyraźnie "NOWE zastosowania"? To nie to co myślicie. Jasne, tamto jest wciąż zastosowaniem PODSTAWOWYM, ale przecież nie będę pisał o tak oczywistych sprawach. Tym bardziej, że do waszego klubu nie należę i należeć nie zamierzam.

Dobra, teraz, kiedy już pozbyliśmy się oszalałych z podniecenia fanów skatologii, możemy sobie porozmawiać jak ludzie. (Nieważne, czy ktoś z miasta, czy ze WSI.) Za-czy-na-my zatem...

Facet wygląda, jakby muchy nie potrafił skrzywdzić, a jednak pokazuje naprawdę interesujące sposoby wykorzystania weekendowego wydania Szabesgoj Cajtung (słyszę jakiś napalony rechot? jeszczeście tu? a sio!) i sporej ilości innych przedmiotów życia codziennego.

Przedmiotów w rodzaju: kijka, latarki, plastikowej butelki, karty kredytowej, parasola... Nie zapominając do dłutku, gdyby się takie pod ręką akurat znalazło, śrubokręcie, czy... Wykrztuśmy to wreszcie - noża. Zresztą tego ostatniego ze szczególnym zapałem używają amerykańskie elitarne oddziały, wśród których Floro Fighting System - bo o nim tu mówimy - robi, z tego co wiem, od jakiegoś czasu zawrotną karierę.

Czemu się osobiście nie dziwię, bo sprawa jest skuteczna (wiem to nie tylko z oglądania, bo nieco tego trenowałem, zanim się niestety rozpadło), wysoce oryginalna, pełna wdzięku, i w sumie naprawdę wyjątkowo (jak na te sprawy) prosta. No i uniwersalna, skoro w razie czego można ze śmietnika wyjąć GWyba (którego ktoś tam, nie myśląc widać o rychłych odwiedzinach w toalecie i związanych z tym potrzebami, umieścił (po wyjęciu płyty z filmem "Seks w wielkim mieście", czy programem "Rozliczamy PIT'y na wesoło"), zwinąć ją błyskawicznie i...

Zachęcam do ściągnięcia, obejrzenia i ew. zapo-sobie-ćwiczenia. Tylko, ludzie, nie zróbcie sobie krzywdy. Ani drugim. Skoro nawet GWybem można napastnikowi (nazwijmy go tak umownie) coś zrobić, to tym bardziej żonie, matce, wujowi, czy siostrze! Jeśli chcecie zrobić sobie takie coś, co tam udaje tego GWyba czy inny śrubokręt, to pytajcie, a powiem Wam jak znaleźć przepis. Jeśli zależy Wam na urodzie - własnej, siostry, matki, czy z im tam trenujecie - to przy poważnych sparringach hokejowy hełm z drugiej ręki też jest zalecany. Z maską! Za to może być używany, np. z allegro.

No, chyba że nie idziecie na całego, to też możliwe. Sparring to zawsze rzecz bezcenna, ale tutaj i bez sparringu można nieźle, w krótkim czasie, czegoś się nauczyć. Korzystajcie szybko, dopóki jeszcze to możliwe! I zanim będzie Wam to pilnie potrzebne do zachowania życia, zdrowia czy mienia (a ma ktoś z tutaj obecnych jakieś "mienie"?) Jest to po angielsku (b. dobrą zresztą angielszczyznę ma ten Filipińczyk), ale w sumie chyba wszystko i tak widać, nawet bez znajomości tego narzecza. (Swoją drogą... Ech, nieważne.)

Oto linki:

http://www.filesonic.com/file/286258841/The_Essential_Ray_Floro_1.zip

http://www.filesonic.com/file/286259831/The_Essential_Ray_Floro_2.zip


Enjoy! (Dopóki jeszcze.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

środa, marca 16, 2011

Bonmot hodowlany i na czasie

Obrzydliwość obecnych czasów wynika w dużej mierze z tego, że im większe bydlę, tym większą ma też ochotę być demiurgiem.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, marca 11, 2011

Coś prawie jak biężączka (w tym nieco i o pedałach)

Wszyscy, którzy to czytują, wiedzą chyba, że biężączki und aktualności nie ma sensu ode mnie oczekiwać, bo raz - nie nadążam z pisaniem (jak ja nie znoszę pisać!), a dwa - w sumie nie śledzę. Jednak dzisiaj coś, co przy ogromnej dozie dobrej woli można uznać za rodzaj biężączki właśnie. (Słyszę chóralne "ŁAŁ!"? Dobra, to jeszcze parę, a potem przejdźcie na "Alleluja!")

Jednym z moich (obok blogów) b. nielicznych źródeł aktualnych informacji jest tasiemka, a czasem nawet wiadomostki, na francuskiej telewizji państwowej dla zagranicy. Obłęd jakie to lewackie i postępowe! Bo że proojropejskie, to nawet niesposób się bardzo dziwić.

Wciąż dokładnie np. pamiętam, jak kilka miesięcy temu mieli duszoszczipatielnyje kawałki na temat fejsbukowych akcji młodych wykształconych od Tarasa przeciw faszystom i oszołomom zgromadzonym wokół krzyża. Ach - gdybym był Francuzem i takie pierdoły oglądał bez beczki soli (szczypta oczywiście nie starczy) - jakżeż bym tych oszołomów nienawidził! I jak się modlił... Świecko znaczy, za tych odważnych młodych ludzi, którzy mieli odwagę im się przeciwstawić!

Jednak co widzę? Otóż nawet na tej postępowej ojrotelewizji zaczynają się pojawiać ciekawe wiadomostki - i to nie tylko ciekawe jako przykład neo-sowieckiej ojroagitki! Parę dni temu płakali, że "eurosceptycy zwyciężyli w Strassburgu", a chodziło o to, że brytyjscy konserwatyści (tzw. oczywiście, bo prawdziwy konserwatyzm byłby dziś "faszyzmem" co najmniej) chcą gdzieś z tego Strassburga przenieść jakiś rzekomy "Trybunał Sprawiedliwości". Na co francuskie polityczne elity rozgdakały się, że "nie oddamy, będziemy bronić niczym niepodległości..." Może nie dosłownie tak, ale w sumie pojechali jakimś takim dętym bełkotem w stylu Rokity.

To było parę dni temu. A wczoraj co widzę? Na tasiemce lecą naprawdę zabawne rzeczy. Jak to, że Francja uznała libijskich bojowników o wolność, na co wkurzyła się Merkel, bo Niemce chciałyby jeszcze czekać. Dosłownie napisali na tej tasiemce, że Merkel niezadowolona! Choć tam przecież miejsca tyle, co na Twitterze. Wydaje mi się, że Sarkozy z żabojadami się natnie, bo Kadafi się utrzyma... O czym można sobie poczytać np. tutaj: http://www.bibula.com/?p=33961.

Inną "europejską" wiadomostką na tej tasiemce było, też wczoraj, że "Grecja domaga się od Europy, żeby podziałała na agencje ratingowe w sprawie jej notowań". Niezłe! To prawie coś, jak III RP domagająca się od Unii interwencji u Rosji w sprawie naszego (czyjego właściwie, bo nie mojego przecież?) mięsa, czy innych jagódek. Tyle, że Grecja jednak jest nieco (?) ważniejsza. No bo gdzie, że spytam, pojadą na wakacje niemieccy homoseksualiści, jeśli na Mykonos wilki będą włóczyć padłych z głodu Greków? (Bo chyba jeszcze szkopy za swą hojność nie dostali tych wyśnionych wysp egejskich?)

Na tym blogu, com tu przed chwilą dał doń linka, sporo innych ciekawych rzeczy, które, niektóre, polecę, a niektóre może nawet skomentuję. Jak to, że obecnie Izrael brata się z wszelkimi neonazistami, ponieważ oni ostatnio mniej kochają muzułmanów, niż Żydów. Oto linek: http://www.bibula.com/?p=30268. Plus masa informacji o postępach postępu, i to takich, że ze trzy pokolenia wstecz za takie rzeczy byłaby po prostu czapa od jakiejś podziemnej armii.

Może nie aż czapa dla byle szeregowego nauczyciela, który, zgodnie z prikazem, naucza trzylatki o urokach homoseksualizmu - może dla tego wystarczyłoby wytarzane w smole i pierzu, czy podobne sprawy - ale na pewno już dla urzędnika, który takie coś wymyśla czy zatwierdza! No, ale nic - my już tak skurwieni, że najlepsi z nas co najwyżej cieszą się, że kiedyś, może całkiem niedługo, za tych zbrodniarzy wezmą się islamiści. Mniejsza już o to, kim wtedy, na tle tych islamistów, będziemy my.

Faktem jest jednak, że taki islamista, choć człowieka Zachodu raczej swymi motywami, wyglądem i zachowaniem nie przekonuje, nie jest czymś tak obrzydliwym i tak zbrodniczym, jak ci, którzy wyczyniają dzisiaj te pedofilnie obrzydliwe rzeczy z naszymi bezbronnymi i oddanymi na ich pastwę państwowym przymusem dziećmi. Poszukajcie sobie tych rzeczy na owym blogu, a potem się głęboko zamyślcie!

Mamy też drugiego bloga, którego też właśnie w ostatnich dniach znalazłem. Pisze go gość, któren pisuje w "NCz!" (zatem poniekąd mój "diachroniczny" kolega), więc trzeba stale brać poprawki na rynkowy bełkot, JOW'y i inne tego typu zboczenia, ale jest tam sporo ciekawych rzeczy. Gość mianowicie zabawia się - nie ma w tym określeniu nic pejoratywnego! - obliczaniem różnych, często istotnych rzeczy.

Jak np. tego, czy rzeczywiście - jak nam głoszą oficjalne media - w Kościele jest masa pedofili, a katolicyzm, szczególnie zaś kler, to jakaś pedofilii specjalna hiper-wylęgarnia. Niezły tekst, wnioski dość jednoczne i istotne, polecam: http://pilaster.blog.onet.pl/Pedofilia-w-sluzbie-Kulturkamp,2,ID415838211,DA2010-10-15,n.

Tytułem komentarza zaś powiem, że sam swego czasu pisałem o tym, że większość pedofili, przynajmniej tych praktykujących, musi być homo. No bo jak? Homo to od 1% do 3% społeczności, zgoda? Takie są oficjalne informacje i to się z grubsza musi zgadzać. Teraz - kiedy robi się wrzask, bo złapali jakiegoś pedofila (na tyle nisko postawionego, że nam o tym mówią, a nie tylko salutują i robią w tył zwrot), to jak często dobiera się on do chłopców? W co najmniej połowie przypadków z tego, co kojarzę.

A więc? Jeśli się napala na chłopców, a nie wzdryga się na samą myśl, to musi pedał, tak? Więc te góra 3% obsługuje z grubsza (bądźmy ostrożni) połowę przypadków pedofilii... Z czego wynika, że jest wśród pedofili homosów znaczna większość! W dodatku, czym się tak istotnie różni pedofilia od homoseksualizmu, żeby jedna była chorobą I JEDNOCZEŚNIE zbrodnią, druga zaś żadną chorobą, a tylko "inną orientacją"?

O czym na tym samym blogu tutaj: http://pilaster.blog.onet.pl/Homo-nadal-nie-wiadomo,2,ID405243367,DA2010-04-25,n. Tekst który naprawdę warto przeczytać! Autor ma całkowitą rację, że z nauką te oceny, co jest chorobą, a co nie jest, nie mają absolutnie nic wspólnego. To już jakaś post-nauka, po prostu. Zaczyna się od zakazu badań nad "Holocaustem"... Z lokalnymi drobiazgami w rodzaju zakazu badań nad ew. korzyściami z elektrowni atomowych, który wydano w Szwecji na fali czarnobylskiej demagogii.

Potem ustala się, że homoseksualizm "to nie choroba"... Jedni zaczynają od wprowadzania "naukowego" pojęcia "schizofrenii bezobjawowej", inni od jakiegoś innego, ale mamy przecież konwergencję, więc w końcu wszystkie te Naukowe Prawdy będą NAS obowiązywać, spokojna głowa! (Można by to chyba fajnie nazwać "Rewolucją Naukawą".)

Acha, jeszcze coś o tym pedalstwie... Autor przedstawia tam, b. moim zdaniem sensowną, teorię, która wyjaśniałaby jakim cudem pedalstwo utrzymuje się, skoro jest wadą (czy zaletą, jak chcą niektórzy) genetyczną, a przecież znacznie utrudnia pozostawienie potomstwa. B. mi się to podejście tam podoba, ale pragnąłbym uzupełnić. Otóż nie musi być tak, że ktoś noszący w sobie gen pedalstwa, ale utajony i nieaktywny, zyskuje genetyczne punkty za to, że jest, jako metroseksualny, atrakcyjniejszy dla płci pięknej (ale widać bez gustu).

On może zostawiać więcej potomstwa z wielu innych powodów. Że rzucę od ręki: może rzadziej ginie w młodości na wojnie czy w pojedynkach... W końcu kiedyś wielu ginęło (a pewnie niedługo będą znowu)... Albo też ostrzej od normalnych ludzi tyra, więc zostawia swoim (może i nielicznym) dzieciom masę w spadku, dzięki czego jego WNUKI robią karierę u płci nadobnej i zostawiają miliony genów. Wnuki i dalej. To wcale nie musi być atrakcyjność! Pragnę wierzyć, że większość niewiast ma jednak, przez Mamę Naturę dany, nieco lepszy gust, niż upodobanie do metroseksualnych facetów. (Czy jak to nazwać.) To co teraz się nie liczy, to tylko pryszcz na ewolucji i historii - mówię o setkach tysięcy lat.

Jest też na tym blogu interesujący tekst o obecnej "rewolucji" w krajach arabskich, a konkretnie o Egipcie. Ze sporą częścią się zgadzam, ale śmieszy mnie liberalne zadęcie i oburzenie autora, który naprawdę wierzy... Przecież wiem, że oni w to wierzą, ale za każdym razem mnie to jednak dziwi... Naprawdę wierzy, że to nasze (?) tyranie na różowe golarki do kuciapy i możliwość oglądadania Tańca z Gwiazdami w HD i 3D, to takie mecyje, że "Jerum, jerum, pani Popiołkowa!"

A tym cholernym Arabom, widzicie ludzie, się nie chce! Oni lubią tylko zabierać innym, a sami pracować, a już szczególnie usługiwać w śmiesznych czapeczkach hotelowych boyów bogatym turystom z Europy, to już nie! Czy można, droga pani Popiołkowa, wyobrazić sobie większe zboczenie?! Ja na to patrzę całkiem inaczej i śmieszy mnie niepomiernie to oburzanie się, że ktoś wyznaje inne od naszych ideały etyczne i ma inne życiowe ambicje.

Tym bardziej przecież, że MY TAK NAPRAWDĘ WCALE TAKICH AMBICJI NIE MAMY! A przynajmniej nie wszyscy z nas. Ja na przykład nie mam, a jestem pewien, że jeszcze by się nieco takich znalazło. No, ale jak to wyjaśnić liberałowi, skoro on się oburzać po prostu kocha, a człowieka - choćby samego siebie - za przysłowiowe Chiny Ludowe (nasza jedyna nadzieja, swoją drogą!) nie zrozumie. Innego, niż liberalno-oświeceniowy człowieczek z patyczków, pracowicie zmajstrowany przez oświeceniowo-liberalnych mędrców.

Na użytek mądrusich chłopiąt spędzających dnie całe pod trzepakiem, na pełnym zapału naprawianiu świata. (Ew. na blogaskach, różnica zupełnie żadna.) Więc tekst jest naprawdę interesujący, ale podstawowe różnice - już w samych założeniach wstępnych - pomiędzy liberalizmem tego autora z jednej, a Spengleryzmem-Tygrysizmem Stosowanym z drugiej, biją tam aż w oczy. Co, oczywiście, dla bystrych czytelników powinno być dodatkową tego (tamtego znaczy) tekstu atrakcją.

I to by było na tyle.

(Chciałem po prawdzie jeszcze przedstawić fajny darmowy serwis internetowy, któren by się mógł wielu przydać, także ew. w podziemiu, ale ich skrypt ma wciąż tyle błędów, że się chwilowo wstrzymam. A zresztą, jeśli ktoś się chce z tym użerać, to oto linek: http://issuu.com/triarius. Stosować mocne hasła, inteligentnie podzielić co prywatne, a co dla friendów, tych też dobierać z rozwagą... To się naprawdę może przydać, szczególnie, jak zacznie lepiej chodzić. A może to ZNOWU tylko u mnie?!)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, marca 05, 2011

Skąd się wzięła polska powojenna prawica?

To jest chyba ważniejsze od wszystkich rzeczy, które sam mógłbym w tej chwili napisać...

Gorąco polecam ten tekst coryllusa: http://coryllus.nowyekran.pl/post/5056,mistrz-i-jego-uczniowie w "Nowym Ekranie" (gdzie, swoją drogą, mnie jakoś nigdy nie udaje się zalogować, nie wiem co to jest).

Zachęcam także do rozejrzenia się po komentarzach na temat bohatera owego tekstu w innych, niedaleko leżących, wpisach coryllusa. Są tam naprawdę pikantne szczególiki!

No i zachęcam też, żeby poza po prostu przeczytaniem i ew. pokiwaniem głową "nad dziwnością ludzkich losów", czy czymś podobnym, poza ew. docenieniem kunsztu Autora, zastanowić się głębiej nad tym:

1. dlaczego kogoś takiego oddelegowano WŁAŚNIE NA TEN odcinek?

2. jakie to konkretnie poglądy miał on tam zaszczepiać? (bo przecież nie zaszczepiał idei Manifestu Komunistycznego, prawda? na pewno nie wprost);

3. które z tych poglądów zdają się nadal funkcjonować wśród naszej (?) prawicy (?)?

4. kto je konkretnie propaguje i jak one wyglądają w swej obecnej, zaktualizowanej postaci?

To by było na tyle. Naprawdę gorąco zachęcam do przeczytania tekstu coryllusa, a jeśli ktoś naprawdę próbuje zrozumieć co się wokół nas dzieje - to zachęcam także do przeanalizowania go pod kątem zaproponowanych tu przeze mnie pytań.

Swoją drogą, jeśli kogoś razi, że mówię tu o "prawicy" i w dodatku "polskiej", kiedy ewidentnie ani jeden, ani drugi z tych epitetów naprawdę się do tych spraw nie stosuje - to ja się zgadzam. Zrobiłem to częściowo ze względów "czysto technicznych" (bo dodatkowy cudzysłów w tytule to nieco zbyt pokrętne), a częściowo jako właśnie intelektualną prowokację. Zbyt się jednak obawiam, że sporo ludzi przełknie to bezrefleksyjnie, bym na koniec (utrupiając niejako własną a intelektualną prowokację) tej sprawy jednak nie pragnął wyjaśnić.

* * *

A oto sam ten tekst - żeby mi przypadkiem kiedyś nie zniknął i link nie zechł, bo byłaby naprawdę szkoda:

Coryllus

Mistrz i jego uczniowie

Mając w pamięci kilka niewesołych doświadczeń własnych nieufnie bardzo podchodzę do relacji mistrz – uczeń. Bywa ona przedstawiana jako najdoskonalszy sposób przekazywania wiedzy i doświadczenia, jako creme de la creme pedagogiki, dostępny zresztą nielicznym tylko. Tym mianowicie, którzy dzięki swym zdolnościom w otocznie mistrza zostali dopuszczeni. Mistrzowie mają zwykle kilku uczniów i im przekazują swą wiedzę w czasie spotkań tajemnych,odbywanych w ustronnych miejscach, tak by nie dosięgły ich oczy profanów.
 

Konstrukcja ta jest jednym z największych i najpoważniejszych zakłamań funkcjonujących w naszej świadomości, jest to wręcz paraliżująca trucizna, która wcale niczego nie ułatwia, nie poprawia i nie przekonuje do niczego. Relacja – mistrz uczeń lub mistrz uczniowie to kłamstwo. Człowiek bowiem jest wobec otaczających go problemów i spraw samotny i tylko przez tą samotność może się czegoś naprawdę dowiedzieć. Jakieś podejrzane relacje z mistrzami czy nie daj Panie Boże z uczniami, to tylko jedno z doświadczeń, które czasem coś przybliży, ale częściej zafałszuje i zniszczy. Być może napiszę kiedyś o tym osobny tekst, ale dziś nie, dziś będzie o czym innym.

 
Niniejszy tekst będzie poniekąd kontynuacją wpisu wczorajszego, w którym padło nazwisko Tomasza Wołka. Nicpotem w jednym z komentarzy przywołał nazwisko jednego z najważniejszych w powojennej Polsce mentorów, wychowujących młode pokolenie intelektualistów – Henryka Krzeczkowskiego. Jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć do komentarzy Nicpotem pod wczorajszym wpisem zachęcam. Ja nie będę ich cytował, bo chciałbym żeby pomiędzy nimi a tym co tu napiszę powstał pewien szczególny rodzaj napięcia. Zobaczymy czy to się uda.

 
Miałem kiedyś w ręku książkę z tekstami Henryka Krzeczkowskiego pod tytułem „Proste prawdy”, niestety kiedy przycisnęła mnie bieda musiałem ją sprzedać. Książka ta była gruba i zawierała felietony oraz różne inne opera minora pana Krzeczkowskiego. Zapamiętałem z niej tylko tyle, że często jeździł do Krakowa, żeby spotykać się ze środowiskiem literacko artystycznym, miał też podobno w Krakowie jakąś przyjaciółkę. Według pomieszczonych w tej księdze słów Tomasza Wołka był Krzeczkowski kimś w rodzaju Platona doby PRL-u, który próbował ocalić dla potomności to co najważniejsze, przekazując to, owe proste prawdy, swoim uczniom. Wśród nich zaś znajdowali się ludzie o nazwiskach bardzo znanych w latach dziewięćdziesiątych, a i dziś łatwych do przypomnienia. Byli tam więc: Tomasz Wołek, Kazimierz Michał Ujazdowski, Aleksander Hall, Wiesław Walendziak, Jacek Bartyzel i ponoć także Marek Jurek.

 
Żeby dowiedzieć się czegoś bliższego o Krzeczkowskim wpisałem jego nazwisko w Wikipedię. Cóż się okazało; oto Henryk Krzeczkowski urodził się w Stanisławowie, po zajęciu Polski przez Niemców i Rosjan został wywieziony na wschód, potem wstąpił do armii Berlinga. Znalazł się od razu w wywiadzie, albowiem znał biegle kilka języków. Wrócił do Polski i służył wojskowo do roku 1950. W roku tym – dostrzegając – jak podaje Wikipedia – postępującą sowietyzację Polski – sprowokował własne usunięcie z wojska i zajął się jedynie pracą literacką i tłumaczeniami.

 
Tutaj chciałbym się zatrzymać na chwilę – jakiż odważny musiał być Henryk Krzeczkowski, że widząc tę sowietyzację zrobił coś – nie wiemy co – przez co wyrzucili go z wojska. Rozumiem, że bez prawa do emerytury i różnych uposażeń, rozumiem że mieszkanie wojskowe w Warszawie także musiał oddać... To akurat chyba nie bo w latach dziewięćdziesiątych nakręcono o nim film pod tytułem „Wróżbita z ulicy Czackiego”. Mieszkanie więc zachował i to w nie byle jakim miejscu, przy Łazienkach. No, ale wojskowa emerytura i przywileje. To musiało być trudne dla człowieka, który przywykł do pewnej swobody. A tutaj – po rzuceniu wojska – trzeba było się utrzymywać z tłumaczeń, z książek wydawanych w „Znaku” i artykułów w „Tygodniku Powszechnym”. No i jeszcze ci uczniowie, przychodzili do domu, zapewne nie mieli ze sobą termosów z herbatą, trzeba było ich częstować. Młodzi ludzie już tacy są, że nie pamiętają o ważnych drobiazgach.

 
W kilku miejscach nazwany jest Krzeczkowski „wychowawcą polskiej prawicy” człowiekiem, który myśl narodową wprowadził znów do debaty i uczynił z niej przedmiot sporów i poważnych refleksji. Napisał Henryk Krzeczkowski trzy książki – musiały mieć, kurcze, wielkie nakłady, jeśli się z tego pisania rzeczywiście utrzymywał – tylko trzy. Oto ich tytuły: „Po namyśle”, „O miejsce dla roztropności”, „Polskie zmartwienia”. Tę ostatnią wydał pod pseudonimem Mikołaj Sawulak, a przedostatnią pod pseudonimem XYZ. Wszystko to można znaleźć w Wikipedii, nic nie zmyślam. Tak tam jest napisane.

 
Ach! Byłbym zapomniał, siedem lat po odejściu z armii zajmował się wraz z innymi wybitnymi intelektualistami pracą nad miesięcznikiem „Europa”. Nagrodzono go nagrodą polskiego PEN Clubu za wybitne przekłady.

 
Reżyserem filmu o Henryku Krzeczkowskim jest Mateusz Dzieduszycki, a recenzję książki „Proste prawdy” do której dotarłem napisał Artur Wołek. Nie wiem czy prócz pana Artura jacyś inni synowie uczniów Henryka Krzeczkowskiego przywracają pamięć o tym niezwykłym człowieku, ale możliwe, że tak.

 
Henryk Krzeczkowski zmarł w 1985, pochowano go w Tyńcu. Właściwie to dziwne, że w Tyńcu, a nie na Skałce. No, ale może takie było życzenie zmarłego.

 
Kiedy przeczytałem powyższe informacje w Wikipedii, i w ogóle kiedy czytam o takich, jakże poważnych przecież sprawach. Przypomina mi się mój tata. Przeszedł on drogę dokładnie odwrotną niż pan Krzeczkowski, a i intelektem oraz wyrobieniem towarzyskim nie dorównywał panu Henrykowi. Zdarzyło się kiedyś, że stojąc na podwórku przed domem w roku pańskim 1946, kiedy Henryk Krzeczkowski służył w wywiadzie armii, zauważył tata mój biegnącego w jego stronę człowieka. Był to niejaki Kajtek, jego kolega z oddziału. Kajtek był ranny a za nim biegli żołnierze pokrzykując coś i strzelając, już to w Kajtka, już to w powietrze. Tata mój miał wtedy osiemnaście lat. Porwał tego Kajtka na plecy i biegnąc przez opłotki próbował dostać się do miejscowości Patok, położonej kilka kilometrów dalej. Żołnierze ci, których tata zawsze nazywał resortem, biegli za nimi i cały czas strzelali. Pisałem już o tym, ale to ważne by ten tekst był spointowany właśnie w ten sposób, wybaczcie, że się powtarzam. Dopiero gdzieś przy patockim lesie, kiedy ojciec był już cały mokry od potu i krwi omdlałego Kajtka odezwały się rkm-y. Resort przywarł do ziemi i już się z niej nie podniósł. Później, w czasie jakiejś wiejskiej biesiady, kiedy mężczyźni wymyślają przyśpiewki na znane melodie, żeby dodać sobie animuszu i przypomnieć różne ciekawe epizody z przeszłości, ktoś wstał od stołu i na melodię znanej kolędy „Pasterze mili” zaśpiewał: pasterze mili, coście widzieli? Widzieliśmy mundroloka, jak uciekoł do Patoka z Kajtkiem pod rękę.

Tym „mundrolokiem” był mój tata, tak go przezywali, lubił bowiem dominować i narzucać otoczeniu swoją wolę. Nie był łatwym człowiekiem. Nie znał języków. Z trudem skończył technikum dla pracujących. Nie bardzo mu to jednak pomogło, pracował jako robotnik kolejowy i zarabiał bardzo mało, żeby podnieśli mu uposażenie musiał się w końcu zapisać do partii. Było to w roku 1967, miał wówczas troje dzieci na utrzymaniu i był już wdowcem. Właśnie, przeszukując domowe papiery, znalazłem jego czerwoną legitymację. W tym samym roku Henryk Krzeczkowski przetłumaczył 14 tom dzieł Marksa i Engelsa, nie pracował już w wojsku od dawna, nie wydawał także miesięcznika Europa. Żył tylko z tych tłumaczeń. Informacje o tym możemy znaleźć w Wikipedii.


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, lutego 25, 2011

"Lepiej na miazgę rozgnieść muchę, niż połaskotać nosorożca", mówi Pan Tygrys

W tytule mamy nowy bonmot by Triarius the Tiger. A także nasze tutaj motto. Alternatywny tytuł (który można sobie potraktować jako podtytuł), to: "Gibbon, Septimius Severus i Koneczny".

Zacząłem sobie, znowu, po chyba trzydziestu latach, czytać Gibbona. (Oczywiście w oryginale, bo jaki sens czytać gościa, uważanego przez wielu za największego prozaika w angielskim języku, w jakimś innym narzeczu? Wydanie wzgl. współczesne, jednotomowe, a więc wyraźnie skrócone, ale wydaje się, że te skróty nie powinny nam tu w naszych razgaworach specjalnie przeszkadzać. To nie to co z rodzimym wydaniem Spenglera!)

W sumie fajna lektura, ALE NIE DLA KAŻDEGO! Ten "jedyny tak dawny historyk, którego nadal z pożytkiem i przyjemnością czyta wykształcony laik", to coś, na co ja bym wymagał osobistej dyspensy od spowiednika, jeśli nie od razu od biskupa. Gdyby, oczywiście, mniejsze było od tego, które mamy obecnie, prawdopodobieństwo, że to TW i w ogóle obrzydliwe typy.

Trochę żartuję, bo chodzi mi nie o religijne zagrożenie, tylko o intelektualne. Mimo, że Gibbon oczywiście do przyjaciół chrześcijaństwa nie należy, raczej przeciwnie. (Swoją drogą, w facet młodości sam z siebie nawrócił się na katolicyzm, ale został z tego forsownie wyleczony przez ojca, m.in. wysłaniem na naukę do Genewy.)

Z tymi dyspensami chodzi mi o to, że tutaj mamy coś, co trudno jest dokładnie rozróżnić - bardziej retoryka to, czy też propaganda? Retoryka, bo widać tu na każdym kroku imitację Cycerona. Co faktycznie daje dość zgrabny styl, ale całkiem, moim skromnym, nie na miejscu w poważnej, jakby nie było, historii. A poza tym wyraźnie archaiczny. Propaganda, bo Gibbon, choć facet w sumie sensowny, jest nieodrodnym dzieckiem swojej epoki... Nie wie ktoś jakiej? No to powiem, że jego Magnum Opus zostało do końca wydane w Anglii, na rok przez zburzeniem Bastylii. Było to więc Oświecenie jak w pysk strzelił - z całym tzw. "dobrodziejstwem inwentarza".

Z tą propagandą u Gibbona jest jeszcze o wiele zabawniej, niż by to mogło wynikać z tego, com dotychczas rzekł, bowiem mamy tu propagandę PODWÓJNĄ: najpierw przecież cała ta praktycznie historia, wszystkie te źródła i ówczesne opinie, na których Gibbon opiera swą narrację - a które do dziś stanowią zasadniczą część tego, co o historii cesarskiego Rzymu (zakładając, że coś w ogóle), wie współczesny inteligent! - to przecież pisma mniej lub bardziej stoickie i reprezentujące ideologię ówczesnego rzymskiego senatu...

Na co z kolei, nakłada się oświeceniowa propaganda Gibbona. Całkiem wierzę, że on ją ludziom aplikował w całkowicie dobrej wierze i uczciwie, ale ani naukowe standardy nie były wtedy takie, jak potem, ani też, biedny Gibbon nie miał przecież szansy czytać Spenglera, Pana Tygrysa... Czy, od drugiej strony, (toutes proportions gardées and pardon my French) Michnika. Żeby to przeraziło i nauczyło rozumu.

Jest to, com powyżej rzekł, sprawą ogromnie, moim skromnym, ciekawą, ale na dziś przyszykowałem coś innego i dość specjalne danie. Otóż, zgodnie z tytułem, chciałem dać coś moim ulubieńcom... Jest ich sporo, różnych kategorii, fakt, ale w tej chwili zajmiemy się dopieszczaniem czcicieli Naszego Wielkiego Historiozofa Konecznego... Chyba Feliks mu było, tak?

Jego najlepszym, i autentycznie pankosmicznym, dowcipem są oczywiście "bizantyjskie Niemcy". (I nie ma to absoutnie nic z moją do Niemiec ew. sympatią, czy, o wiele bardziej namacalnym, jej absolutnym brakiem.) Jednak "łacińska Polska" to także całkiem niezły żart, a w dodatku z niego - w odróżnieniu od tamtego, totalnie abstrakcyjnego - coś podobno miałoby wynikać. Dla nas tutaj i tu. Polaków znaczy - jęczących pod jarzmem III RP i całego tego syfa, z sąsiadami na czele.

Gdyby ktoś nie wiedział, to Koneczny głosi, iż każda "cywilizacja" jest zdeterminowana przez swój "system prawny"... I to by w sumie było tyle, reszta to w sumie politura, fioritura, klej do wąchania i taniec z gwiazdami na lodzie.

No i my tutaj - Polacy znaczy - mamy "prawo rzymskie" po prostu w samym szpiku kości. Od zawsze. Nic to, że PRL, III RP, zabory... Niemcom, tysiąc lat temu, wystarczyła - wedle Konecznego znaczy - jedna (słownie jedna) cesarzowa importowana z Bizancjum, by się na wieki stali bizantyjscy, a my jakoś tak bez powodu staliśmy się Rzymianami, i to się nas trzyma, bez żadnych tam wahnięć, czy przestojów w pracy!

Mamy bowiem, jak uczy Koneczny, "prawo rzymskie". W genach, szpiku kości, jak zapewne należy rozumieć, ale też chyba w sądowej praktyce? Więc może jednak Koneczny miał np. rację, ale jego dzisiejsi czciciele już nie? Bo czyż sądowa praktyka III RP i Ojrounii to takie cholernie rzymskie? Co ja tam wiem, prawo, jako takie, nie ma dla mnie nijakiej świętości. Nawet, o zgrozo, nie jestem skłonny pisać go z Wielkiej Litery! (Wiem, bolszewik jestem czystej wody. A w dodatku dyslektyk i upiornie mnie ten jałowy prawniczy bełkot nudzi.)

W skrócie jednak - więc "prawo rzymskie", to prawo, które - jak należy bez cienia wątpliwości wierzyć - stanowi podstawę systemów prawnych w całym cywilizowanym świecie (z wykluczeniem jednak takich NIECYWILIZOWANYCH miejsc, jak Wielka Brytania i wiele jej dawnych kolonii). A konkretnie, żeby się już nie babrać w historycznych detalach, bierze się ono z tzw. Kodeksu Jutyniana, spisanego w wieku bodajże VI naszej ery...

Opartego zaś praktycznie wyłącznie na prawniczych autorytetach z epoki o wiele wcześniejszej, bo z przełomu wieków II i III, panów Papiniana i Ulpiana. Nie wdając się już w szczegóły, że obaj oni byli, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, Aramejczykami (po aramejsku mówił, jakby ktoś nie wiedział, także Chrystus), a ich prawo było o tyle "rzymskie", że spisane faktycznie po łacinie i na dworze władcy, który na jakiś czas odzyskał zachodnią część Imperium. Z Rzymem Scypionów, czy choćby nawet Cycerona, miało to naprawdę niewiele wspólnego. (No a Aramejczycy, to zdecydowanie wschód imperium. Co nie jest bez znaczenia dla tej sprawy.)

Zresztą po co ja mam to mówić, skoro może Gibbon? Poczytajmy sobie zatem o tym władcy u Gibbona. Któren, choć, jako się rzekło, obciążon oświeceniowymi skazami optycznymi, nie jest żadnym kłamcą, ani też żadnym idiotą - wręcz przeciwnie! Jego "konkrety" dają się czytać bez problemu i zagrożenia dla duszy, a nawet ze sporym pożytkiem. (Cały problem, by je odróżnić od ideologii, dlatego potrzebna by była dyspensa.)

Niestety nie mogę tu wkleić całego Gibbona, ani nawet wszystkiego, co pisze on o Severusie i jego epoce. Przełożę jednak dla Moich P.T. Czytelników jeden fragment. (Pewnie to istnieje i po polsku, zapewne nawet lepiej przełożone, bo nie szybko i na kolanie, a starannie i za forsę, ale ja mam tu angielski oryginał i tyle.)
Ale młodość Severusa została wyszkolona w oczywistym posłuszeństwie obozów, zaś swe dojrzalsze lata spędził on w despotyźmie militarnego dowodzenia. [_ _ _] Brzydziło go określanie siebie, jako sługi zgromadzenia [konkretnie Senatu], które nienawidziło jego osoby i drżało na każde zmarszczenie jego czoła. Wydawał rozkazy tam, gdzie życzenie byłoby równie skuteczne, przyjął maniery i zachowanie władcy i zdobywcy, sprawując, bez żadnego maskowania, wszelką ustawodawczą, jak i wykonawczą władzę.

Zwycięstwo nad senatem było łatwe i pozbawione chwały. Wszystkie oczy i wszystkie pasje były skierowane na najwyższego urzędnika, posiadającego siłę zbrojną i skarb państwa, podczas gdy senat, ani wybrany przez lud, ani chroniony przez zbrojną siłę, ani też motywowany obywatelskim duchem, opierał swój chylący się do upadku autorytet na kruchej i rozpadającej się podstawie dawnych opinii.

Subtelna teoria republiki niezauważalnie znikała, zostawiając miejsce dla oczywistszych i konkretnych monarchicznych uczuć. W miarę jak wolność i honory Rzymu stopniowo przekazywane zostawały prowincjom, w których dawny ustrój był albo nieznany, albo też wspominany ze wstrętem, tradycja republikańskich maksym stopniowo się zacierała. Greccy historycy wieku Antoninów zauważają ze złośliwą przyjemnością, że, choć władca Rzymu, zgodnie z przestarzałym przesądem, powstrzymał się przed przyjęciem tytułu króla, miał pełen zakres królewskiej władzy.

W wieku Severusa senat był wypełniony gładkimi i elokwentnymi niewolnikami ze wschodnich prowincji, którzy usprawiedliwiali osobiste pochlebstwa spekulatywnymi zasadami niewolnictwa. Ci nowi adwokaci [królewskich] prerogatyw byli z przyjemnością wysłuchiwani na dworze, z cierpliwością zaś przez lud, kiedy wynosili pod niebiosa obowiązek biernego posłuszeństwa i obrazowo przedstawiali okropieństwa wolności.

Prawnicy i historycy wspierali ich swymi naukami o tym, że Imperialny urząd jest sprawowany, nie w drodze mianowania, ale w wyniku nieodwołalnej rezygnacji senatu, że cesarz jest zwolniony z ograniczeń narzucanych przez cywilne prawa, może w oparciu o swą arbitralną wolę zarządzać życiem i majątkiem swych poddanych, a cesarstwem może dysponować tak, jak swym prywatnym dziedzistwem.

Najbardziej wyróżniający się z owych ekspertów prawa cywilnego, szczególnie zaś Papinian, Paulus i Ulpian, "kwitli" za panowania dynastii Severusa, a rzymska jurisprudencja, złączywszy się ściśle z systemem monarchicznym, jak uważano, osiągnęła pełnię dojrzałości i doskonałości.

Współcześni Severusa, korzystając z pokoju i chwały jego panowania, przebaczali okrucieństwa, jakimi zostało wprowadzone. Potomność, która doświadczyła fatalnych skutków jego maksym i przykładu, słusznie uważała go za głównego autora schyłku rzymskiego imperium.
(Formatowanie, w sensie podziału na akapity, moje własne. Także to wytłuszczenie dla dyslektyków.)

Co z tego wszystkiego wynika? Niby nic, w końcu Gibbon to nie objawiene, może się mylić i może nawet kłamać. Jednak teraz wszystkich P.T. Czcicieli Konecznego zachęcam, by raczej popolemizowali z Gibbonem, niż ze mną (choć co mi tam, zapraszam do polemiki i ze mną). I raczej uczynili to, zanim znowu zaczną nam te zabawne poglądy serwować, jako drogę do zbawienia.

Nie wiem, czy jest to AŻ zgniecenie (kolejnej, po Korwinie) muchy, ale - nil desperandum! - jeszcze parę pacnięć i powinno być po tym mało sympatycznym źwierzaku.

W każdym razie obszerny cytat z naprawdę nie byle jakiego historyka - choćby w sensie znaczącego publicysty, bo czymże w końcu jest WSZELKA historia? - też ma swój wdzięk i coś chyba daje.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?