Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania agresja, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania agresja, posortowane według daty. Sortuj według trafności Pokaż wszystkie posty

niedziela, września 19, 2021

O agresji u kobiet i istot pokrewnych

Mało co mnie tak odstręcza, jak agresja u kobiet - bo i prawdziwe kobiety czasem bywają agresywne! - takoż i u chodzących (sic!) dziś za kobiety bezpituli, u których to jest jeden z kilku podstawowych trybów działania. Czy to będzie boks, czy propaganda, czy jakieś bezinteresowne belferskie obsesje, czy cokolwiek. Z agresją typową dla dzisiejszych bezpituli, próbujących, zgodnie ze swą naturą, pod wpływem wstrzykiwanej im zewsząd propagandy, rywalizować z, i chyba stać się po prostu tym, co uważają za mężczyznę, a co, jak wiemy na podstawie licznych poważnych naukowych publikacji, zawiera tylko połowę tego testosteronu, co się go miało pół wieku temu, i ogólnie musi być uznane za połowę, góra, eunucha.

No a co z tą agresją u prawdziwych (i jakże już w tej zdychającej zachodniej cywilizacji nielicznych!) kobiet? Walenie syna po twarzy przez drobniutką, ładniutką matkę, z dzikim piskiem i podskakiwaniem, żeby sięgnąć, bo prawdziwego winowajcy się uderzyć nie ośmieli - jeszcze by odszedł do innej! - bo ten chudy, nieśmiały dwunastolatek zachował się, zdaniem mamusi, zbytnio jak cholerny bezczelny samiec, co mamie jakoś przypomniało lekceważenie, jakie ostatnio ją dotykało ze strony ukochanego.,, ("Byle tylko nie odszedł, dobry Boże! Byle tylko nie...!") No i oczywiście nikt inny tak, jak autentyczne ludzkie samice, będzie drug drugu wyrwał kłaki, drapiąc tipsami po wymalowanych gałach, jeśli ich jest dwie, a "on" jeden!

To jeden z, dość w sumie chyba nielicznych, przykładów skrajnej (bo o takich tu zasadniczo mówimy, kąśliwe uwagi przy zupie wymagają wnikliwszego tygrysizowania) agresji u prawdziwych kobiet. Albo dawanie córce, piątkowej uczennicy, cichej i skromnej, klapsów przez łeb, kiedy tylko mamusi wyda się, że postawiła, córka znaczy, krzywą kreseczkę w swym kajeciku drugoklasistki. Niektóre kochające mamy oszczędzają dłoni, delikatnego w końcu organu, i na przykład stukają córeczkę w czaszkę (dziwnie dobrze unerwiony kawał tkanki kostnej!) końcem ołówka.

Nie są to zachowania, które rasowy Tygrysista uznałby za chwalebne - babski boks wydaje się mimo wszystko wznioślejszy, ale to o tyle złudzenie, że jednym zajmują się kobiety, fakt że zagubione i (żeby to łagodnie określić) niedopieszczone, drugim zaś wyłącznie bezpitule, usilnie pragnące zrzucić z siebie z siebie żeńską płeć, niczym wąż skórę, i przemienić się w tanią imitację taniej imitacji... Rozumiemy się?

A, byłbym zapomniał... Na razie mówiliśmy o agresji tych prawdziwych i dziś już dość rzadkich kobiet, gdy są uzbrojone co najwyżej w ołówek. Daj jednak takiej - poza tymi mrocznymi momentami, często uroczej - samiczce pistolet lub flaszkę cyjanku! (O bombie atomowej lepiej nawet nie myślmy!) "Pistolet to kobieca broń, jak trucizna i czary", rzekł był kiedyś przecież nasz nadworny bonmocista i miał rację, a opierał się w tej opinii na staroskandynawskich sagach - te tam Eddy i temuż poobnież.

Dzisiaj tradycję pistoletu, trucizny i czarów, niestety (?) tyko w wersji "pobożne pragnienia, plus groźne, napędzane estrogenem piski", od Walkirii przejęły K*winięta. Ale to już opowieść na inny raz.

triarius

niedziela, lutego 03, 2019

Ardrey o ludzkiej agresji (po angelsku)

Zbliża się rocznica zgonu Roberta Ardreya - 14 stycznia (1980) - (nie żebyśmy się tu rocznicami aż tak bardzo przejmowali, ale nawet pięcsetna trzydziesta siódma i 7/8 rocznica Ardreya wzrusza mnie bardziej od zejścia jakiegoś Adamowicza), a ja akurat znalazłem w sieci znaną (niektórym) rozmowę wielkiego Leakeya z Aredreyem na b. interesujący i ważny ("nabolały", jak mawiano za Gierka) temat. Z roku 1971.

Jest to po angielsku, więc kto kiedyś zadał sobie trochę trudu, będzie miał łatwiej, a reszta i tak pewnie ma w dupie. A jeśli nie, chylę czoła i polecam tłumacza Google'a online. Stracicie styl, ale może merytorycznie da się zrozumieć, Stylu macie zresztą tu u mnie ile zechcecie. Oto linek:

[Po latach: jesienią roku 2021 linek oczywiście już nie działa.]

 
triarius

P.S. 1 W tej rozmowie polowanie lwów na zebry "nie jest agresją". Jest to tam zresztą nieco mgliście wyrażone - raz wygląda że "nie", innym razem "nie o tej agresji dzisiaj". Jeśli "nie", to dokładnie jak np. u Konrada Lorenza. To tylko kwestia terminologii oczywiście, ale my tutaj nie dostrzegamy potrzeby wykluczania tego typu drapieżnych zachowań, popędów, instynktów i chęci z szerokiego spectrum różnych typów agresji. Dla nas ta lwia, to "agresja aspołeczna" i tyle. Tak jest o wiele logiczniej, prościej i sensowniej.

P.S. 2 A jeśli ktoś miałby do mnie mieć pretensję, że nie płakałem po Adamowiczu - może nawet przyłazić o szóstej rano, albo ciągać mnie po czymś - to z ręką na sercu mówię, że naprawdę żałuję, iż Adamowicz zszedł był tak jak zszedł. Oczywiście! - wolałbym, żeby umarł we włanym łóżku, po długim życiu, po jak najdłuższej i paskudnie nieprzyjemnej chorobie... Absolutnie bez udziału osób trzecich, chorych psychicznie czy też nie. Wolno mi? Zresztą i tak zapewniam, że ja akurat nie nakłuwałem niczyjej podobizny szpilkami, jak i nie zamierzam w pszyszłości. Ani by mi się nie chciało - zbyt ich niestety wielu - ani za bardzo w to nie wierzę. Da się to zrozumieć?

środa, grudnia 13, 2017

Myślęta (zima 2017)

słodka ropuszka
Najsampierw coś artystycznego...

Picasso - Szkoła Frankfurcka w 2D i kolorkach.

* * *

A teraz dłuższe i bardziej jeszcze aktualne...

Żmija, jadowita ropucha, skorpion, bakteria dżumy są obrzydliwe, ale są jakie są i można się nimi co najwyżej, mniej lub bardziej radykalnie, bronić. Pomysł, by im wyrwać jadowite zęby, przypudrować, przykurtyzować ten śpiczasty ogonek, poperfumować Chanel nr 5 i używać jako przymilnych kociaczków widzi mi się dość głupi i mocno niesmaczny. No a czymże jest ulubiona telewizyjna audycja wielu naszych "prawicowych" (hłe hłe!) rodaków "W tyle wizji", jeśli nie takim właśnie podrabianym kociaczkiem? (Swoją drogą sam tytuł jest żenujący.)

"Szkło kontaktowe", na którym jest to wzorowane, to program oczywiście obrzydliwy, ale też na tym dokładnie to tam polega. Najklasyczniejszy ardreyowsko-tygrysiczny "instynkt linczu" (o którym sobie tu wielokrotnie pisaliśmy i który jest cholernie ważny do zrozumienia), niepohamowana agresja w stronę kogoś, kto w sumie jest widziany, jako znacznie słabszy (i niestety słusznie), ale któremu dorabia się różne paskudne i złowieszcze maski... To cała idea i cały lewacki/ubecki wdzięk "Szkła kontaktowego".

Pomysł, żeby to ucywilizować i zrobić coś podobnego, ale słodkiego, łagodnego, dyszącego wprost człowiekolubną moralnością i obiektywizmem, to całkiem jak pudrowanie jadowitej brodawkowatej ropuchy skrzyżowanej z zarażonym wścieklizną skorpionem. Że już nie będę się dodatkowo znęcał nad samą ideą - wspólną tym razem dla obu tych arcydzieł - że oto przychodzi do studia człek od Ducha Świętegp/Kiszczaka obdarzony niebywałym dowcipem i na zawołanie będzie nam tutaj, bez przygotowania, cholernie zabawny.

To się, moim skromnym, niemal zawsze kończy żenadą, tylko że lemingi - także te "prawicowe" - nie raczą, lub raczej nie potrafią, tego zauważyć. Zresztą w przypadku "Szkła kontaktowego" nie o to przecież chodzi! Po co ja o takich żałosnych w jednym, podłych zaś w drugim przypadku, rzeczach tyle piszę? Dlatego, że to nieszczęsne "W tyle wizji" jawi mi się jako metafora Polski. Mógłbym rzec "metafora III RP", ale to by była łatwizna.

Polska, którą byłbym w stanie zaakceptować, to dziś tylko idea - nawet naiwnie zakładając, że wcześniej wszystko było OK... Fakt, że gdzie indziej, jak się nieco pogrzebie w historii, też nigdy całkiem OK nie było, tylko że niektórzy częściej dawali, niż brali w dupę, ale logika sugeruje, że ktoś jednak brać musi, żeby inni mogli dawać... No a później, to, z dwudziestoletnią pieriedyszką, od ponad trzystu lat Polska jest w... Wiadomo gdzie... Ta pieriedyszka była wprawdzie dziesięć razy dłuższa, niż ta ostatnia, ta sprzed paru dni, ale cóż to w porównaniu z wiekami? Ale i wcześniej, twierdzą niektórzy, byliśmy przeważnie, o ile nie po prostu zawsze, kulawi i mocno ślepi...

To była przydługa dygresja, sorry, ale chodzi mi o to, że wolnej (i BOGATEJ, bo o tym wszyscy, z tego co wiem, marzycie) Polski nie stworzy się stosując się do reguł narzucanych przez kraje, które teraz są w upadku (!), a to, że pod względem bogactwa mają jeszcze z czego spadać, wynika właśnie z tego, co one robiły, a my nie. Stosując się do tych reguł, nie tylko nikogo nie dościgniemy - co najwyżej oni, w wariancie hiper-optymistycznym, w którym my w ogóle za pół wieku istniejemy, oni dościgną nas. W dół!

I to jest właśnie, żeby ładnie (na odmianę) zamknąć to arcydzieło ślicznie skomponowanego publicystycznego tekstu (hłe hłe!), to pudrowanie ropuchy, perfumowanie dżumy i przerabianie skorpiona na puchatego przytulaska. Ale cóż, skoro cała prawdziwa polityka jakiegoś narodu opiera się na JEDNYM (słownie JEDNYM) starszym panu, a całej reszcie status kolonii i bantustanu zdaje się całkiem nie przeszkadzać... Skoro "wszyscy Polacy" oznacza także 20% ewidentnej i nie-do-odratowania targowicy, a każdy, kto, zawsze tak czy tak z cudzego nadania, chce Polską rządzić, musi być "wszystkich Polaków"...

Skoro "prawicowość" (żeby to na moment przenieść się z rozdrapywania ran narodowych na poziom globalny) to dziś jedynie te same, co u lewizny LEWACKIE IDEAŁY, TYLKO "MY TO ZROBIMY LEPIEJ"... I tak łagodnie że nawet nie zauważycie! "Przeczyszcza łagodnie, nie przerywając snu", jak głosiła pono jedna przedwojenna reklama. (Spójrzcie sobie pod tym kątem na Trumpa i w ogóle dzisiejszą Amerykę.)

Tak moje ludzie - dzisiejsza Polska to takie "W tyle wizji"! Choć tak bardzo się niby staramy, żeby w końcu mieć coś własnego i fajnego, mamy upudrowaną ropuchę trzymająca się za ręce ze żmiją przerobioną na zaskrońca i resztą opisanej tu przez nas tak udatnie menażerii. Jeśli do tego uwzględnić nieprzyjemny fakt, że ONI mają to samo, tylko bez pudru i spiłowanych zębów...

triarius

P.S. Tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to dwa dni temu widziałem na jakiejś prywatnej telewizji, co ją mam w pakiecie, chyba TV5 HD to się wabiło, pięćdziesięciominutowy film propagandowy pod tytułem "Krym wraca do ojczyzny". Treść dokładnie taka, jaką ów tytuł sugerował, a był to, zgodnie z zapowiedzią, dopiero pierwszy odcinek cyklu pod tym samym tytułem.  W tenkraju wszystko jest możliwe, nawet obrzucenie rządu jajami i pójście do pierdla za spalenie kukly Szczęsnego Potockiego. Tak że nie zdziwcie się, ludkowie moi rostomili, jeśli za jakiś czas będą tu się działy rzeczy, o których ani wam, ani nawet filozofom, się nie śniło.

niedziela, lipca 16, 2017

O przyczynie naszych tragedii

Agresywna lwia buzia
Starając się naprostować meandry politycznego myślenia jednej mojej Drogiej Przyjaciółki, dotąd napędzane głównie "naszymi" telewizjami i szalomem24, zaleciłem jej właśnie gruntowne przestudiowanie tego, com tu przez lata pisał na temat RODZAJÓW AGRESJI, a przy okazji sam to sobie znowu czytam. No i pragnę podsumować najistotniejszą część i najważniejszy wniosek tego wszystkiego w krótkim stwierdzeniu, że:

Przyczyną sporej części naszych narodowych kłopotów i tragedii jest fakt, że Polacy zdają się być kompletnie niezdolni do rozpoznania, i w razie konieczności stosowania, AGRESJI ASPOŁECZNEJ.

Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, albo wie i chce sobie ten ważny materiał powtórzyć, zachęcam do wrzucenia w wewnętrzną wyszukiwarkę tego bloga hasła "agresja". A zresztą macie tu gotowy linek:

https://bez-owijania.blogspot.com/search?q=agresja

(Zjadając zaś własny ogon powiem tak: po co ja mam tu cokolwiek pisać, skoro i tak nic z tego nie wynika, to raz, a dwa, że przecież napisałem już tu tak wiele ważnych rzeczy, że gdyby ktokolwiek je przestudiował, zrozumiał i zaczął łaskawie stosować, to bylibyśmy już... Ho ho, gdzie byśmy byli! Trochę żartuję, ale tylko trochę, i wcale nie jest to przesadnie wesołe. Tyle że to całkiem poboczna sprawa i w sumie drobiazg. Nie jestem grafomanem w sensie dosłownym tego słowa i bez pisania spokojnie mogę sobie żyć.)

triarius

wtorek, grudnia 20, 2016

Bieżące aktualności - 002

Trzeba sobie powiedzieć (i to jest cholernie optymistyczne... ktoś tam u góry, mimo wszystko?), że ta zamierzona arabska wiosna mocno nieszczęśliwie (dla niej) wstrzeliła się w łańcuch międzynarodowych wydarzeń.

Gdybyśmy mieli jakiś taki - hipotetyczny i raczej trudny do wyobrażenia w tych ciekawych czasach - okres, że jedyną informacją, którą mogliby tłuc swe ofiary po głowach macherzy od mediów byłaby wizyta księcia Karola w Klubie Wielopłciowych Lesbijek, z dokładnym opisem co tam jadł i jak cudnie prześwietlała jego uszy zorza zachodzącego słońca - no to mielibyśmy tu arabską wiosnę co się zowie, a tak nic z tego (da Bóg!) nie wyszło.

* * *

Naprawdę nie chcę tu siać paniki i sam w żadnej panice w tej akurat chwili (wtorek 20 grudnia,
Baby się biją
godzina 22:33) nie jestem, ale - choć serce moje oczywiście tęskni do wiadomości, że KODeraści i inna targowica dostała po ryjach - to jednak, gdybym był Putinem, to bym tego pragnął, a nawet więcej, dokładnie tam, gdzie podobno, wedle fejzbukowych informacji (być może fałszywych) to się miało zdarzyć. Czyli w Przemyślu.

Gdzie ponoć różne fajne sprawy, ale także Ukraińcy. Do tego dochodzą teraz polscy nacjonaliści. Same te dwa słowa... Płachta na byka, a co dopiero na Ukraińca. Więc to mi aż tak cudnie wcale nie pachnie, choć serce przecie nie sługa. Oby to nic istotnego nie znaczyło, że akurat tam! (Jeśli to w ogóle prawda, choć jeśli nie, to też ktoś kochający spiskowe teorie z udziałem Putina miałby tu używanie.)

* * *

Te moje obrazki bijących się kobiet i innych bezpituli, to nie to, że ja takie publicznie się naparzające ku uciesze gawiedzi baby lubię czy cenię, nie to także, bym uważał że teraz w Polsce mamy mamy dwie strony, w sumie równe, które się jak baby po mordach...

Nie - to po prostu z jednej strony moja prywatna... Nieważne! Z drugiej zainteresowanie różnymi sprawami, jak bicie brzydali, historia, obrazki, stroje, cycki... Z trzeciej zaś to, że kiedyś obrazków bijących się bab, i bab bijących chłopa, szukałem do swego cyklu o Uga Uga, więc teraz mam sporo śliczności, które chciałbym jeszcze w tym życiu wykorzystać. A warto, bo spójrzcie tylko, ile dynamizmu te obrazki dodają - nie mówiąc już o tym, że np. ktoś może stwierdzić, że skoro mogą baby, to może i on... Te rzeczy.

(To było oczywiście niezbędne zjadanie własnego ogona, a mówiąc prozaicznie: sprawy organizacyjne. Odhaczone!)

* * *

Kiedy byłem młodym chłopcem hej, ktoś ze znajomych wyraził pogląd, że dwóch względnie zgranych idiotów jest w stanie bez trudu obrzydzić życie i w sumie mniej lub bardziej ośmieszyć najmądrzejszego człowieka, jeśli będą mieli na to ochotę. Od tego czasu wielokrotnie przekonałem się, że to absolutna prawda. Co więcej, można to odnieść także do leminga, a nawet by było trzeba. Więc informuję:

Nie ma nikogo tak pewnego siebie, tak pełnego pogardy i potencjalnie agresywnego, jak leming w stadzie podobnych sobie lemingów, ani nic tak niepewnego, spłoszonego i potulnego, jak leming wyizolowany ze stada. (Musi sobie tylko zdać z tego sprawę, że jest nagle sam jak palec, a lemingi rzadko bywają bardzo lotne, więc to może potrwać.)

Zapamiętać! Wynika z tego masa spraw jeszcze bardziej skomplikowanych, niż to na pierwszy rzut oka widać, ale i to co widać wystarczy do płodnego rozmyślania. (Rozmyślać!)

* * *

Rozmawialiśmy tu sobie kiedyś o tym, że zapewne przyjdzie taki czas, że ci brzydcy islamiści, Państwo Islamskie (tak oczywiście tylko zwane, i oby tak zostało) i temuż podobnież, znajdą jakieś haki na Naszych Globalnie Umiłowanych, skutkiem czego ze ślepego drug druga okładania - ja cię @#$% zbombarduję dronem, a ty mi TIRem w tłum (z drugiej strony widziane oczywiście odwrotnie: Ty mi TIRem... Itd.), zrobi się jakiś tam, mimo wszystko, "dialog". Kulawa jego forma, bez nadmiaru miłosnego obśliniania, ale jednak dialog.

Na nasze, tygrysiczne znaczy, z Agresji Aspołecznej zrobi się Agresja Społeczna (choć niekoniecznie w naszym polskim stylu z częstochowskimi wierszykami i JP2)... No i nie wiem, czy coś takiego właśnie się nie zaczyna. Wyjaśnię o co mi chodzi tak... Dotąd u naszych Zachodnich Przyjaciół zamachów prawie nie było, prawda? Chyba że jakieś indywidualne afgańskie chłopię siekierką i nożem, sponte sua, w przypływie złego humoru...

No bo byliby durni, ci islamiści znaczy, gdyby w ten sposób, przez zamachy, zwiększali opór miejscowych przeciw przyjmowaniu "uchodźców" milionami i utrudniali Merkeli jej zbożną działalność. To jest chyba dość jasne? Zawsze wiedziałem, że im się tam zamachy w sumie, w tej niemczarni, na razie nie opłacają. Co innego gdzie indziej. Jednak teraz "uchodźców" przybywa tam już zdecydowanie, z tego co słyszę, mniej, więc zapory jakby pękły... No i nie zdziwię się, jeśli teraz zamachy się posypią. Jeśli nie jakieś wyrafinowane i na dużą skalę, to indywidualne i mniej lub bardziej spontaniczne.

Wtedy zaś te ich (i niestety poniekąd także nasze) Merkele zaczną wywęszać skąd wiatr wieje i dojdą, bo aż tak durne, by nie potrafiły to one jednak nie są, że jeśli coś zrobią muślimom, "uchodźcom", i całemu temu kompleksowi wbrew... Lub, od drugiej strony, zrobią na rękę czemuś, co muślima nie lubi, albo za czym muślim nie przepada, to będzie niemiło, a jak Merkela będzie grzeczna, to tylko jakieś takie drobne, dla przypomnienia, że może się zdarzyć, w wykonaniu chłopiąt.

Tak to widzę, jestem pewien, że te tam Merkele błyskawicznie to pojmą i zaczną w to ładnie grać. Czy może raczej tańczyć, a tamci będą przygrywać. I to będzie naprawdę ogromny pierwszy globalno-strategiczny, już nie czysto militarny czy tylko popularność wśród muślimskiego ludu, sukces tych paskudnych Takzwańców.

* * *

Od początku nie miałem wątpliwości, że im głośniej i huczniej zapowiadano to długo wytęsknione wyzwolenie Mosulu, tym mniej ta sprawa dobrze wygląda i tym ciszej będzie, kiedy wszystko okaże się o wiele trudniejsze, niż się naszym światłym wydawało.

No i oczywiście miałem rację! Już na zachodnich telewizjach oficjalnie (choć nie w najlepszym czasie antenowym) mówią, że inwazja stanęła w miejscu, że - o dziwo! - sunnicka ludność zdaje się być dość zdecydowanie za brzydalami z Państwa Tak Zwanego, co dla normalnych ludzi nie powinno być aż tak dziwne, skoro wiedzą, że ta inwazja, poza amerykańskimi nalotami, to niemal wyłącznie siły szyickie i Kurdowie, których sunnici nie lubią i słusznie się boją.

W każdym razie płacze się w tych telewizjach, że tu już nie chodzi o cztery czy pięć (Jezu! tylko tyle ich tam jest, tych brzydali?!) tysięcy paskudników z Tak Zwanego, tylko o dużą część tej tam wypatrującej jutrzenki swobody ludności. Ale jaja, że tak przez trzy podzielę znany bonmot pewnego natchnionego Klasyka-bezpitulka. Ciśnie mi się też na usta pytanie: to za to my tym durniom tyle płacimy?! I nie mówię akurat o islamistach, choć ich też nie lubię.

Zresztą także dotyczy to wojska, które nie potrafi z dowolnego miasta wypędzić pięciu tysięcy lekko uzbrojonych ludzi, a pozwala im się w tym mieście zakorzenić i zaprzyjaźnić z ludnością. Nie, to się po prostu nie da pojąć, kto nami obecnie raczy rządzić i jak skutecznie nam ten świat na ziemskie Paradyzjum przerabia!

 Przypomina to wszystko... Znaczy nie wszystko, bo np. nie ci genialni eksperci i takie sprawy, tylko sama brawurowa inwazja i jej nie mniej brawurowa medialna oprawa, owe słynne, choć chyba mityczne w sumie, chóry z oper, że oto: "biegniemy, biegniemy, już biegniemy, pędźmy, biegnijmy, nie ma chwili do stracenia, biegnijmy...", a cały czas stoją na scenie i śpiewają. Czy to zresztą nie typowe dla tych czasów i dla tej... Ech!

* * *

I to na razie tyle, ale jeśli jeszcze ta aktualność nieco potrwa i my pożyjemy, to mamy sporo innych tego typu fascynujących rzeczy do omówienia, tylko że życie ma swoje prawa.

triarius

poniedziałek, listopada 21, 2016

Deską go! Deską!

Female Bruisers by John Collet
Pewien Mędrzec zalecił był ostatnio bicie się na deski. Początkowo, przyznaję, miałem pewne wątpliwości. To znaczy - oczywiście wiem, że istnieją sytuacje, gdy deska stanowi idealne narzędzie do takich rzeczy. Pierwsza z brzegu, która mi do głowy przychodzi, to taka:

Właśnie owdowiały stolarz zaprasza do swego warsztatu wdowę z naprzeciwka, do której się zaleca. (Przed śmiercią małżonki też się, po prawdzie, zalecał, choć dyskretniej). Ona przychodzi, praca wre, a w kącie pojawia się tłusty szczur. Nie żeby to był jakiś ewenement - raczej to, że tylko jeden i dopiero po pięciu minutach (widać one też sprzyjają zakochanym), ale ukochana tego jeszcze nie wie, zaczyna wydawać z siebie przeraźliwe piski...

Nasz dzielny stolarz, żeby uratować sytuację, wrzeszczy na swych dwóch czeladników: "Deską go! Deską! Na co czekacie łamagi? Deską mu przywal idioto, mówię!" I to jest taka właśnie sytuacja, która mi natychmiast przyszła do głowy. Nie twierdzę, że nie dałoby się bez większego trudu znaleźć kilku innych, ale ogólnie to jednak wojna na deski to dość niszowa, by nie rzec elitarna, sprawa.

Tak myślałem, ale wczoraj znajoma podpuściła mnie do włączenia "naszej" rzekomo, odzyskanej i w ogóle telewizji. Włączyłem, mając, nie ukrywam, nadzieję, na komisję w sprawie Amber Gold, gdzie dzieją się ponoć przezabawne rzeczy. Prokuratorzy, którzy nas dotąd wsadzali, mają zacząć chodzić z adresem na szyi, żeby się nie zgubili. Na koszt podatnika, czyli nasz.

W dodatku, żeby nie było tak, jak w ślicznej powiastce "Awantura o Basię", trzeba im będzie opłacić także i bindowanie (śmieszne słowo, jak się mieszkało w Szwecji, swoją drogą), bo co będzie, jeśli, jak Basia, zaleją tę kartkę mlekiem? Dwóch przeuroczych aktorów może zabraknąć, bo na przykład będą na zlocie KODu... I co wtedy? Ogólnie, choć do prawa (bez sprawiedliwości) mam stosunek w najlepszym przypadku nijaki, to takie komisje wprost uwielbiam.

Pamiętam też radość jaką dały mi te tam karty do głosowania, co one były w ciąży. Bush vs. Gore znaczy. A także senackie awantury o rozporek Clintona i zastosowania kubańskich (no bo przecież chyba takim chamem by nie był, żeby nie kubańskim!) cygar z przemytu w celach towarzysko-rozrywkowych. (W każdym razie nie zagrażających zdrowiu.) Co się, to drugie znaczy, zakończyło Wojną Rozporkową przeciw Serbii, jak każdy z pewnością pamięta.

Komisji jednak nie było, byli natomiast "nasi" - dziennikarze i co pyskatsi w opinii naszego nieszczęsnego ludu politycy - i od razu pojąłem ideę, którą nam zasugerował Wielki Człowiek. Z ręką na sercu - od razu, po paru pierwszych słowach, zacząłem się rozglądać za deską, żeby przywalić. Przywalić, i to nie temu komuchowi z brodą, co to wygląda góra jak mużyk, a ludzie mu, i sobie, wmawiają, że jak wiking. I tej reszcie wrażego towarzystwa, tylko właśnie tym "naszym". Z konieczności zaś po prostu w telewizor, na odlew.

Mówię wam ludzie - tę bandę, co nas w mediach rzekomo reprezentuje, należy jak najszybciej rozpędzić w cholerę! Niech się wezmą do uczciwej roboty, a jeśli nie potrafią, jak i podejrzewam, to niech nie robią nic, damy im coś na przeżycie - carpaccio z ośmiorniczki, policzki z Kalisza (jest takie miasto)... Byle tylko nas przestali reprezentować, byle tylko przestali nas bronić, byle tylko przestali w naszym imieniu komunę i inne platformiane świństwo zwalczać!

Mówię absolutnie serio! Może jeszcze ten temat rozwinę, bo i byłoby warto, ale na razie wyrażę tu samą esencję tego, co mam do powiedzenia. W płaszczyźnie filozoficznej, historiozoficznej i takie tam, czyli wzniosłej i meta. Bo w konkretnej i przyziemnej kwestii to już wam powiedziałem: "Rozpędzić tę bandę idiotów, i to od razu! A jeśli sam się nie wyniesie, to go deską. Deską go, do cholery, deską, deską i jeszcze raz deską!"

NIE żeby się nauczył. Nie żeby odpokutował nawet. Przestańmy się wreszcie zabawiać w te idiotyzmy - wierszowane hasełka; cytaty z JP2 bez związku z czymkolwiek; odgrażanie się, że "zamiast liści", na co czekam od pół wieku i nic... Cała ta Agresja Społeczna w miejsce Agresji Aspołecznej, która jest tu potrzebna. O czym sobie już tu owocnie mówiliśmy, pamiętamy prawda?

Nie chodzi o uczenie, nie chodzi nawet o ukaranie - chodzi po prostu o to, żeby ich tam nie było! Żeby byli inni, bez porównania lepsi (o co nie może być trudno), ale jeśli nawet z jakichś powodów ci inni nie zechcą (podtrzymywać tej tradycji "polskiej prawicy", my foot!), to lepiej żeby nie było żadnych. Serio!

No więc jaka jest ta tajemnica ich sukcesu i naszej, nie tylko porażki, ale tego, że się kiszki skręcają, grając przy tym "Odę do radości", na samą myśl o "naszych", nas swoim durnym bełkotem reprezentujących. Tak mi przyszło do głowy, że podczas gdy lewizna patrzy celu, stosując się do zalecenia tego, fakt, nudziarza, Cycerona: "respice finem", to my się ciągle podniecamy jak głupki tym, że: "jak on mu cudnie przywalił!

Albo czytam na tym tam Fejzbuku, gdzie sporadycznie bywam, że: "Taki to a taki, nasz oczywiście jak cholera, znokautował po prostu taką to a taką, ale nie naszą". Pełen nadziei biegnę, klikam znaczy na linek, i patrzę, że gość zabłysnął po prostu jakimś marnym dowcipem, a nikogo, z pewnością już zaś nie lewiznę, nie znokautował. Albo co drugie słowo w ten naszej (?) "prawicowej" debacie to "zmiażdżył". @#$#$%% mać - obudźcie się ludzie i przestańcie bredzić!

Nie tak wygląda nokautowanie, nie tak wygląda miażdżenie, nie tak wygląda skuteczne tępienie lewizny! I jak ci "nasi" mają się poprawić - zakładając oczywiście całkiem obłędnie, że by potrafili... Czy raczej jak mają ci ich nadzorcy wpaść na myśl, że to idioci i trza ich natychmiast zastąpić kimś sensowniejszym, a nawet w ostateczności duża dmuchana lala będzie mniej szkodziła - jeśli oni dostają brawa i wywołują orgazmy na słodko za każdym razem, kiedy coś głupawego wypyszczą?

Pomyślcie o tym, a jak ładnie poprosicie, to ja może tę kwestię rzucę jeszcze na szersze tło, podleję Spenglerem, którego kochamy (obok Ardreya i Pana T.) najbardziej... Ale nie będę już z tego robił felietonu w odcinkach - tutaj mamy swego rodzaju zamkniętą całość i jak coś więcej, to po prostu nowe kawałki. A na dziś, na teraz, i na zawsze - pamiętajcie do @!@#% nędzy: przestańcie tym durniom bić brawo za każdym razem, gdy coś napiszą, albo otworzą japę! Oni tego nawet nie robią za darmo, więc co to z ich strony za...

Nawet nie wiem co by to miało być. Bohaterstwo? Błyskotliwość? Poświęcenie dla Ojczyzny? Dobry smak? Mądrość? Sztuka pisania? Może piękna twarz, powabne kształty i umięśnione ciało zatem? No to duże niebieskie oczy może? Żarty! Tyle się da zrozumieć? No to właśnie!

triarius

sobota, marca 26, 2016

Agresja a nienawiść

Agresja? Oczywiście - jej nie da się w życiu uniknąć i nie ma powodu. by jej całkowicie i zawsze unikać. (Nawet jeśli koniecznie chcemy zostać drugim Św. Franciszkiem.) Nie zawsze, oczywiście, musi ona być ogromna, nie zawsze musi być aż mordercza... Zresztą tygrysiczne rozumienie agresji jest całkiem szerokie - każde robienie komuś czy czemuś wbrew to pewna forma agresji. (Nawet poniekąd, jeśli ktoś bardzo chce rozszczepiać włosy na ćwiartki, łamanie patyczków na ognisko to agresja przeciw patyczkom.)

Do tego rodzaje agresji są różne, i to nie jest czysto akademicka kwestia. (Rozmawialiśmy tu sobie o tym wielokrotnie, polecam!) Agresja to duża część życia, a nawet w istotnym sensie samo życie to właśnie agresja. Żyjemy m.in. dlatego, że giną miliony (dosłownie) myszy i szczurów, nie licząc owadów, a jak ktoś nie jest zupełnym wege-tentamtego, to i różnych innych miłych, ale niestety dla nich jadalnych, a nawet smakowitych i pożywnych, źwierząt.

Co z nienawiścią? Nienawiści powinna być w nas zaledwie śladowa ilość. Bardzo niewiele - tylko tyle, żebyśmy pamiętali przeciw czemu mamy kierować agresję, kiedy tylko będzie po temu okazja. Byśmy pamiętali co jest moralną obrzydliwością, podłością itd., i zasługuje na karę z naszej ręki. Tylko tyle! Wszystko ponad to, każda nadwyżka nienawiści, to w istotny sensie agresja powracająca do nas samych, "odbita" od obiektu naszej nienawiści, i nas, naszą (choćby i świecką) duszę, zatruwająca. W bardzo zaś konkretnym sensie rodzi poczucie bezsilności, które jest czymś nie do opisania obrzydliwym, moralnie niszczącym i fatalnie, bez żadnych żartów, wpływającym na nasze zdrowie.

Nasza nienawiść do rzeczy, które zdecydowanie zasługują na zwalczanie, powinna płonąć malutkim, ale za to stałym płomyczkiem - jak płomyk w lampce oliwnej w przedsoborowym kościele. Jakie z tego praktyczne wnioski? A takie, między innymi, że nie należy w sobie, ani w sojusznikach, nienawiści bez sensu rozbudzać i do białości rozpalać.

Że kiedy w jakimś momencie odczuwamy nienawiść, z którą nic akurat nie możemy zrobić, należy zająć się czymś innym - na przykład przygotowaniem do konfrontacji z przedmiotem naszej nienawiści (co jest nawet poniekąd optymalnym rozwiązaniem, jeśli to właśnie tego przygotowania nam brakuje), choć przestawienie naszej uwagi na coś neutralnego też jest dobre - i zostawić sobie tylko tę rezydualną jej ilość, o której mówiliśmy.

Inny wniosek może być taki, że kiedy coś mamy zwalczać, np. w interesie Polski, to wszyscy zainteresowani powinni odczuwać ten rezydualny poziom nienawiści do wroga, w każdym niemal momencie, i wszyscy powinni wiedzieć, że pozostali też to odczuwają. Jednak wszelkie wzbudzanie potężnych zbiorowych emocji, wszelkie autorezonanse i udawanie stada lemurów w czasie pełni księżyca, wszelkie seanse nienawiści i tego typu szaleństwa - są szkodliwe i stanowią w dodatku świetną pożywkę dla różnych brzydkich agentur.

Tak to widzę i taka jest oficjalna wykładnia Tygrysizmu Stosowanego. (Przynajmniej na dzień dzisiejszy.) I to byłby koniec naszego kazania na ten wzniosły świąteczny dzień. A teraz idźcie w pokoju!

triarius

sobota, stycznia 30, 2016

O radościach i pożytkach z tygrysicznego spojrzenia na różne sprawy

Kupiłem ci ja sobie parę dni temu za pięć złotych książkę (kniazia) Piotra Kropotkina "Wspomnienia rewolucjonisty", wydaną przez PiS w 1959. Żal mi było nie kupić, ale nie spodziewałem się też po niej wiele radości - do Rosji mam w sumie stosunek do szpiku kości niechętny (choć sporo spraw u nich doceniam); z przekonania żadnym anarchistą (czy choćby libertarianinem) nie jestem; martyrologicznych kawałków nie znoszę...

Myślę sobie, że jakiś cytat albo anegdotka się pewnie znajdzie, to ją sobie kiedyś wykorzystam. Albo coś. A tutaj, okazuje się, fascynująca książka! Czyta się lekko i przyjemnie, martyrologii żadnej do tej 130 strony, na której w tej chwili jestem, nie ma, i nie podejrzewam, by się pojawiła, choć z pewnością kto inny by nam ją ładnie, w związku z przeżyciami Autora, zaserwował...

Sam Kropotkin - na razie góra kilkunastoletni i żaden jeszcze rewolucjonista - sympatyczny niczym Gryziak z "Dziejów jednego pocisku", choć na pewno sporo inteligentniejszy, no i osobiście to on chyba żadnego zdrajcy, ani nawet stójkowego nie utrupił. Poza tym jednak uroczy w sumie człowiek!

Są w tej książce naprawdę piękne sprawy, trochę w duchu Custine'a, choć pisane przez tubylca, bez żadnej satyrycznej złośliwości zresztą - sprawy absurdalno-zabawne, a także takie, które byłyby b. ponure, gdyby się nad nimi głębiej zastanowić, ale Autor swoje wie, my swoje w sumie też wiemy... Bo np. szczególnie za Mikołaja I to naprawdę był koszmar dla pańszczyźnianych chłopów, nie mówiąc już o nieszczęsnych żołnierzach, przemocą wcielonych na 25 lat...

Nie dziwię się, że w Powstaniu Listopadowym tak wielu nie chciało ich za bardzo krzywdzić. Nie - z tym akurat żartuję, choć przez łzy, i to z paru powodów, ale o Polsce i tym Powstaniu jest tu trochę, i całkiem interesująco. W sumie długi wstęp, ale inaczej się chyba nie dało, choć w istocie jądrem (zdrowym oczywiście) tego wszystkiego jest taka oto myśl...

Dzisiaj przeczytałem, jak to młodziutki wciąż Kropotkin bliżej poznaje lud wiejski - na wakacjach zresztą, bo dotychczas znał blisko jedynie liczną domową służbę swojej rodziny. Sympatycznie zresztą wypada ten rosyjski lud w jego relacji, a nie ma tu za grosz ideologicznego zadęcia, czy wysilonej chłopomanii... No i mówi, że ze zdziwieniem zauważył, iż ten lud - taki pokorny wobec władzy, urzędników, szlachty, w istocie wcale nie czuje się od nich gorszy, czy niższy!

Chłop np. gnie się w pas przed dziedzicem, który mu może naprawdę masę zaszkodzić, gdyby tylko zechciał, ale za chwilę rozmawia z nim jak równy z równym na temat jakiegoś siana czy zdrowia koni. No i ja sobie pomyślałem tak, że, po pierwsze, chyba my tu wiemy, z czego takie zjawisko może wynikać. Prawda? A po drugie, pomyślałem sobie, że to może też częściowo wyjaśniać wiele spraw związanych z rosyjską rewolucją.

Oczywiście nie macie bladego pojęcia, o co może chodzić? No to dam wam jeszcze parę minut, zastanówcie się, OK? Na razie nie czytajcie dalej! Zegar tyka...

Już wiecie? No to brawo! Nie zmarnowałem jednak dziesięciu lat na edukowanie was! Nie...? Jednak NIE?! No dobra, to wam powiem, bo inaczej pomyślicie, że ja też nic napawdę nie wiem i tylko udaję... Otóż: 1. zapewne ten lud widział siebie jako całkiem odrębne plemię od urzędników, ziemian i całej tej reszty, w związku z tym (i o ileż zdrowiej od ludu polskiego np.!) traktował ich AGRESJĄ ASPOŁECZNĄ...

Podczas gdy nasz rodak - nieważne czy kmieć z kurnej chaty, czy prawicowy bloger - usta i serce miałby pełne cytatów z JP2 i wszelka ew. agresja z jego strony wobec tych ciemiężycieli byłaby... Jaka? No oczywiście, że SPOŁECZNA! Dostrzegacie różnicę?

No a co rewolucją? Jeśli chłop - w końcu główny motor rewolucji, kto by ją nie kierował i kto by nią ew. z daleka nie sterował (fiansował, wspierał itd.) - traktował to, co społecznie było "ponad" jego sferą czy klasą, jako OBCE PLEMIĘ, no to chyba jego bunt, plemienny w swej istocie, wobec władzy tego obcego plemienia miał powody, by być nieco, lub sporo, gwałtowniejszy, a zarazem skuteczniejszy, niż gdyby panowała tam przemożna chęć "rozmawiania jak Polak z Polakiem" w rosyjskiej wersji. Tu Rewolucja - tu Okrągły Stół, czy coś pokracznie podobnego. Da się to zrozumieć?

* * *

Fascynuje mnie od dawna antropologia współczesności - czyli odkrywanie w różnych współczesnych zjawiskach, które wydają nam się absolutnie racjonalne, tego samego typu kulturowych zachowań, często na pograniczu religii lub magii, które antropolog opisuje u ludów pierwotnych. Jest tego naprawdę masa i, mnie przynajmniej, daje to pewną rekompensatę za to, że los rzucił mnie w tę obrzydliwą epokę szalejących Merkeli i ich wiernych Tusków-podnóżków.

W dodatku my tutaj mamy pewne narzędzia, by się tym sprawnie zajmować, bo to i Ardrey był z wykształcenia przecie antropologiem właśnie, a sporo z tych rzeczy nabiera pełnej krasy dopiero w świetle szpęgleryzmu stosowanego. I tak na przykład uświadomiłem sobie wczoraj gdzieś w porze kolacji, że ten cały KOD, to trochę taka cywilizacja (K/C, mówiąc ściśle naszym tu szpęglerycznym żargonem) w miniaturze.

No bo spójrzcie ludkowie: oporniki, nazwa zerżnięta z KORu, hasełka tu i tam inspirowane pierwszą "S", miłość do "demokracji", pewne "kultowe", jak się to mówi, piosneczki z megafonów... W sumie wszystko już było, prawda? Zresztą sporo ludzi już do dawno zauważyło, więc tu rewelacji jeszcze nie ma. Przypomina sobie ktoś "konsulaty III RP", które Platfąsy i ich akolici próbowali wylansować zaraz po poprzednim dojściu PiS do władzy?

Było to tak żałosne, że mimo medialnego pompowania po trzech dniach nawet Frasyniuk to pojął i dał sobie spokój. Teraz jednak, nauczone tym doświadczeniem, siły stojące za KODem na żaden taki obciach nie pójdą - wszystko jest sprawdzone, od dziesięcioleci od ludu prostego uwielbiane, pewne... Po prostu samograj!

Trywalna sprawa, powie ktoś. OK, trywialna, zgoda, dopóki człek nie skojarzy tego z rzeczami, które Spengler nasz ukochany mówi na temat stopniowego kostnienia i martwicy, dotykającej różne (cybernetyczne, choć on tego pojęcia jeszcze znać nie mógł, więc u niego były analogie biologiczne, co ma zresztą sporo sensu) układy czy "organizmy". Konkretnie zaś cywilizacje ("Kultury i Cywilizacje" dla naszych). Przynajmniej o nich Spengler mówi.

Jednak my tutaj, choć nie zawsze świat o tym się dowiaduje, odnajdujemy to samo zjawisko w różnych innych miejscach. Czasem wprost związanych z cywilizacjami - jak powiedzmy sztuka czy nauka - a czasem nie, i których rytm życia jest całkiem inny od rytmu życia K/C, w której występują. Dokładnie tak, jak np. w kwestii symboliki "walki bez użycia przemocy" w naszym szczęśliwym kraju.

Od pierwszej "S", co najmniej, choć sporo z tego ma korzenie  jeszcze dawniejsze, po KOD, o którym sobie właśnie rozmawiamy. Kiedyś sposobów na wyrażenie tego oporu trzeba było szukać, wymyślać je, testować... (Pomijam już trywialną kwestię, że wtedy to się wiązało z ryzykiem i kosztami, a teraz, na razie przynajmniej, wręcz przeciwnie.)

Obecnie natomiast wszystkie odpowiedzi są już znane - można tylko wśród nich wybierać te, które nam akurat (KODowi znaczy, nie nam dosłownie) pasują. Jest to dokładnie to, co Spengler pisze o Cywilizacji (czyli tej późniejszej, zdrewniałej już i nietwórczej, choć wcale niekoniecznie od razu upadającej, fazie rozwoju/schyłku), w kontraście do Kultury (czyli fazy wcześniejszej i twórczej, choć oczywiście nie mówimy tu o żadnym złotym wieku czy ziemskim raju).

Ciekawe by było pozastanawiać się nad przyszłością tej rodzimej "walki bez użycia przemocy" - bez konieczności wnikania w to, która, i na ile, jest autentyczna, a za którą stoją ubecje i zmanipulowane świry - a przynajmniej nad przyszłością jej symboliki, jej FORMY, która wyraźnie osiągnęła już swą pełną dojrzałość i nic tam się nie daje ani dodać, ani ująć...

Ale też mało kogo to dziś, w jakimś pozytywnym sensie, rusza, o zagrzewaniu do walki, która by nie dała się zbyć pogardliwym wzruszeniem ramion nawet nie wspominając. Oczywiście budzi to u wielu śmiech serdeczny, ale z pewnością nie o tego typu emocje tym ludziom chodzi, więc tego jako ich sukces nie liczymy.

I tak oto, mam nadzieję, wykazałem, że nawet w paskudnych epokach, kiedy to szaleją Merkele i baby z brodą - dzięki PanaTygrysizmowi (Stosowanemu oczywiście, i Stosowanemu umiejętnie) da się jednak zawsze znaleźć jakiś jasny punkcik w krajobrazie. Choćby malutki. A w każdym razie coś, czym się można trochę intelektualnie pobawić.

triarius

sobota, stycznia 23, 2016

No dobra - podwiążmyż zatem te zaległe ogony... (2)

Z tego, co pamiętam i miałem zamiar wziąć na warsztat, został nam jeszcze niedawny kawałek, a właściwie sam wstęp, pod smakowitym tytułem Pan Lew a sprawa polska. Nie bardzo palę się do zawiązywania tego akurat, na razie ostatniego, ogona, ale cóż...

Skoro już się tego podjąłem i wymieniłem trzy moje niedokończone, lub zboczone w stronę Czystej Literatury (oczywiście wyłącznie tej Największej), teksty, to należy sprawę tę zakończyć. Ćwiczenie autodyscypliny takie, w duchu dawnego jezuickiego szkolnictwa (i komu to przeszkadzało?).

Do tego akurat ogona się nie palę, bo tam była zasadniczo bardzo prosta myśl - miała być znaczy - plus dowolna ilość (od zera, ponad to co już było, po istną epopeję) fajnych opowiastek o Lwach i Tygrysach, z których dziwnie często płynie jakaś nauka, a nierzadko wiąże się to także i z tytułową "sprawą polską".

Ta myśl zasadnicza była prosta i krótka do wyrażenia - o ile się coś wie o zwyczajach Lwów! Wiecie coś? Jest o tym dość sporo u Ardreya, którego macie, do @#$% nędzy, pilnie czytać, albo żadni z was Kandydaci na Tygrysistów... Ale nie czytacie.

Disneyowski film "Król Lew" chociaż widzieliście? Ja nie widziałem, bo sztukę filmową lekce sobie ważę, a co dopiero w nowoczesnym disneyowskim wydaniu, ale z tego co do mnie przez te wszystkie lata doszło, było to oparte właśnie na takim odwiecznym lwim losie.

* * *

Digressio:

I nikt się nie dowie, że kiedy mówię takie rzeczy, zresztą absolutnie prawdziwe i na serio, to jakoś zawsze oczyma duszy widzę sceny w rodzaju tej, jak młodziutka, skromna i dopiero-od-paru-godzin-zamężnej istota, cichutko szepce, leżąc grzecznie pod swym grubym, spoconym i o wiele starszym, choć przecie świeżutkim, małżonkiem: "Ach, ten nasz żeński los!"

Nie wiem skąd to mam, ale wygląda na to, że Wielka Literatura i ja po prostu bez siebie nawzajem nie potrafimy żyć. I tak cieszcie się, że na tym poprzestanę. Tylko jeszcze nieśmiało spytam: a TO komu właściwie przeszkadzało? W każdym razie przekonany jestem, że dla nas dzisiaj sama koncepcja "losu" jest już całkiem nie do pojęcia. I że zawsze tak właśnie jest w schyłkowych epokach każdej cywilizacji.

* * *

No więc, jeśli widzieliście tego Króla Lwa (albo czytaliście jakieś coś i/lub oglądaliście przyrodnicze filmy) i wiecie, jak to jest u Lwów, to wtedy moje zadanie jest w sumie dziecinnie proste. Po prostu mi się tak skojarzyło, że Niemce, jak również US of A, to takie trochę już Króle Lwy na wylocie. Czyli osłabione, przegrywające już coraz więcej starć z Młodymi Wilkami, choć też Lwami, żeby za chwilę z Króla Lwa stać się Lwem Samotnikiem...

Takim, jakie właśnie jedzą ludzi, bo zbyt niedołężne, by bez pomocy zgranego i zdyscyplinowanego haremu upolować coś mniej niezdarnego od człowieka (a mówimy o Murzynach - co by było, gdyby tam posłać prawicowych blogerów?!), więc wrodzony avsmak, jaki w nim wywołuje ludzkie mięso musi umilknąć, wobec Ody do radości w wykonaniu lwich jelit.

(Bo to podobno głównie brak gastronomicznych zalet ludzkiego mięsa sprawia, że drapieżniki chętniej jedzą antylopy i małpy, niż ludzi. Oczywiście fakt, że było się przez miliony lat uzbrojoną i agresywną małpką, też swoje zapewne tu robi.)

No a potem dzieją się takie rzeczy, jakie oglądałem swego czasu w przyrodniczym filmie, gdzie Pan Lew i Pan Bawół, bardzo starzy obydwoje, leżeli obok siebie przy niewielkiej sadzawce z błotnistą wodą na spieczonej suszą sawannie, Pan Lew podjął wysiłek, żeby Pana Bawoła udusić, męczył się tak przez wiele minut, ale nic z tego nie wyszło, więc zrezygnował i leżeli tak obaj obok siebie jak bracia, czekając na anorektyczkę z kosą...  

(A lewizna wmawia ludziom, że życie może być wiecznie radosne - byle było tak infantylne, jak zabawa w piaskownicy, no i trzeba na czas grzecznie poddać się eutanazji. Już  tylko za to... Sami wiecie.)

No więc to była nasza główna myśl. Bardzo w sumie prosta, niczym wielkim nie podparta - ani analizą w normalnym PanaTygrysim stylu, ani szeptem do ucha przez Ducha Świętego pod postacią Białej Gołębicy, jak u części naszej konkurencji... Po prostu nagły atak intuicji, tyle że intucja od zawsze służy nam tutaj (i gdzie indziej) naprawdę nienajgorzej.

I miały też być różne, jako się rzekło, smakowite dodatki w owym tekście. Nawet sobie poszukałem w necie informacji na temat Lwów i Tygrysów, żeby nie gadać głupot, no i znalazłem naprawdę ciekawe info na temat m.in. walk między tymi stworzeniami, oraz bojowych zalet każdego z nich. Oto jeden naprawdę fascynujący linek, gdyby ktoś chciał sobie pogłębić:

https://www.quora.com/Who-will-win-a-fight-between-a-tiger-and-a-lion

Zgodnie z naszymi tu zainteresowaniami, to możnaby w tą kwestię wpleść jedną z tych rzeczy, którąśmy sobie tu czas temu jakiś poruszali, a którą uważam za bardzo istotną, przez nikogo nie poruszaną, a co najmniej nie w ten sposób, i w ogóle jedną z pereł w koronie naszej blogaskowej, tygrysicznej działalności. Chodzi o sprawę różnych rodzajów Agresji, z dwoma najważniejszymi jej rodzajami - czyli Agresją Społeczną i Agresją Aspołeczną.

(Kto nie wie o co chodzi, niech sobie łaskawie poszuka wstecz, bo naprawdę jest to istotne i nikt inny tego nie uczy! A kto wie, może sobie też ew. przypomnieć.) No i można by na przykład analizować to w ten sposób, że Pan Lew, niczym jakiś pancernik, jest stworzony do Agresji, ale agresji w dużej mierze SPOŁECZNEJ - choć jej skutki, wbrew temu co nam wmawiają różne Konrady Lorenze, często są dla przeciwnika zgubne i to wcale zdaje się Lwu nie przeszkadzać.

Jest to jednak walka z innymi Lwami, i jeśli taki samiec gamma będzie zwiewał, to nasz alfa raczej zostanie przy haremie (dotychczasowym lub nowo-zdobytym) i zagryzaniu dzieci poprzednika (też agresja, ale dla Pana Lwa to chyba coś takiego, jak dla nas zabicie komara, żadna w każdym razie walka).

Walka bowiem, o ile to naprawdę walka, zawiera w sobie sporo przypadkowości, a na sawannie byle zranienie może się dla zranionego zakończyć smutno. Choćby dlatego, że Pan Lew, choć to Król Źwierząt, nie dysponuje, ani srebrem koloidalnym (KTÓRE GORĄCO WSZYSTKIM TYGRYSISTOM IN SPE I RZECZYWISTYM NA WSZELKIE NIECHCIANE MIKROBY, ŁĄCZNIE Z WIRUSAMI POLECAM!), ani choćby antybiotykiem.

Pan Tygrys zaś, przypominający pod tym względem wielorybniczą szalupę, agresję stosuje niemal wyłącznie ASPOŁECZNĄ - wprawdzie na ogół nie wobec innych drapieżników, czy stworzeń, które by mu mogły łatwo zrobić krzywdę, ale jednak on po prostu ofiarę zabija i tyle. Nie bawiąc się w przerażające miny, ryki i pokazywanie kłów. Z powyższego wynikają liczne ciekawe sprawy - zarówno w fizycznej budowie obu tych Panów, jak i ich obyczajach.

No i trzeba wam, ludkowie rostomili, wiedzieć, że, wbrew temu, co większość zdaje się sądzić, Pan Tygrys, kiedy się jakimś cudem z Panem Lwem na ubitej ziemi spotka (w rzymskim cyrku, w zwyklym cyrku, czy w zoo, jednak potrafi), to niemal zawsze zwycięża, a dla Pana Lwa często kończy się to b. smutno.

Nie chcę tego fascynującego tematu tutaj dalej rozwijać, bo książkę dałoby się o tym łatwo napisać, a ja przecież żadnym ekspertem od wielkich kotów nie jestem. Zakończę tylko takim wątkiem, nie wiem jak on nam się zrobi długi, który można by słusznie uznać jako hołd złóżony przez Pana T. jego ulubionym Braciom Mniejszym - czyli Domowym Kotom. Z podwórzowymi, z całkiem dzikimi na czele, ale oczywiście Belinda nade wszystko!

(Zresztą takie trzystukilowe Byki jak Pan L. i Pan T. to raczej chyba jednak Bracia Więksi. Św. Franciszek by się może tu z nami zgodził, choć z drugiej strony, skoro Pan Wół był Bratem Mniejszym, to pewnie i ci Panowie... Ech, te teologiczne zawiłości!) Pan Lew to duże, silne źwierzę, które ma potężną paszczę i wielkie zęby. Nie jest to byle co, ale tyle tego. Pan Tygrys za to to takie coś, jak Pan Domowy Kot, tylko lekko licząc pięćdziesiąt razy cięższe.

Ktoś tam po drugiej stronie tego ekranu próbował kiedykolwiek utrzymać w rękach Pana Kota, kiedy ten był wkurzony lub przestraszony? (Nie że Panią Kotkę dużo łatwiej.) No to niech sobie teraz wyobrazi Kota dwumetrowej długości i z pazurami po 8 cm! Bo Pan Tygrys robi dokładnie to samo, czyli przede wszystkim szaleje z pazurami, choć także zgrabnie uzupełnia gryzieniem.

Pan Lew faktycznie nie może mieć większych szans, a dochodzi do tego jeszcze zimny instynkt zabójcy Pana Tygrysa, podczas gdy Pan Lew zabiera się za przeciwnika nieco ospale, sprawdzając, czy prężenie bicepsów i pokazywanie kłów jednak nie wystarczy. (Faktem jest jednak, że Panu Tygrysowi, jeśli coś idzie nie tak, o wiele szybciej się odechciewa, co też jest dość logiczne wobec ich sposobów życia.)

To tyle. Nie będę nawet udawał, że te różne, mniej czy bardziej oczywiste, związki ze "sprawą polską" są dla mnie tu jasne i jednoznaczne, ale mamy to, co ja ogromnie lubę - czyli właśnie inspirujący materiał, nad którym możemy się pozastanawiać, na którym możemy sobie pofilozofować...

I na pewno niejeden związek z naszym życiem i naszymi sprawami tutaj się słusznie odnajdzie. A więc wszystkie trzy ogony, którymi mieliśmy się zająć, są już teraz ładnie zawiązanie - cieszmy się, Alleluja!

triarius

czwartek, stycznia 14, 2016

Król Lew a sprawa polska (1)

Pan Lew i Pan Tygrys. Jeśli by je oskubać ze skóry (z Panem T. jednak nie radzę próbować!), ujrzymy bardzo podobne stworzenia. Wielkość ta sama, kształt właściwie też. A jednak stworzenia te (jeśli mówimy o Panach, a nie Paniach) mają całkiem inną funkcję, wynikającą z całkiem innego sposobu życia.

I to może być ew. widziane jako nasz ukłon w stronę ludzi wciąż dziwnie opętanych ekonomią, nawet do popadnięcia w sprośne błędy liberalizmu, także w jego ekonomicznym aspekcie. (Nikt tu w końcu nigdy nie twierdził, że zdobywanie, użytkowanie i dystrybucja dóbr, takich na przykład jak codzienne papu, to sprawa nieistotna.)

Pan Tygrys jest maszyną do polowania. Jego sposób to skradanie się, zazwyczaj przez haszcze, choć bywa że przez tajgę - ciche, mimo wagi sięgającej u (naszego chyba ulubionego) Pana Tygrysa Bengalskiego 258 kg, a u największego - Pana Tygrysa Syberyjskiego - 306 kg... A potem skok na grzbiet upatrzonej ofiary.

Nawet jeśli ofiara wlezie na drzewo, Pan Tygrys Bengalski potrafi skoczyć i dosięgnąć ją pazurami wiele metrów ponad ziemią. Ale Pan Tygrys nie atakuje od przodu i zostało to nawet cwanie przez Pana Człowieka ostatnio wykorzystane. Otóż indyjscy robotnicy leśni noszący z tyłu głowy maski z namalowaną na nich bardzo wyrazistą twarzą są rzadko przez Pana Tygrysa atakowani.

Pan Tygrys jest samotnikiem, żyje bez towarzystwa, poza oczywiście krótkim okresem, kiedy szuka sobie małżonka na czas jakiś, no i w przypadku Pani T., kiedy zajmuje się dziatwą... Ale my się zajmujemy teraz Panami i tego się będziemy trzymać, a wszelkie ew. wrzaski feministek i osób przez nie zmanipulowanych skwitujemy prychnięciem. (Swoją drogą, "dziatwa" jest OK, "dziatki" też, ale za "pociechy" lub "milusińskich" będę strzelał!)

Życie Pana Tygrysa jest w sumie dość nieskomplikowane, choć oczywiście każde prawdziwe życie musi być nieco od tego krótkiego tutaj opisu bardziej złożone. (Poza tym, że, jako rzekł był Flaubert, a pisarz to niebylejaki: "odpowiednio opisane życie wszy może być ciekawsze od życia Aleksandra Wielkiego". Z czym ja się zgadzam, i to aż do kwadratu, bowiem życie Aleksandra nudzi mnie od dzieciństwa, choć nie tak, jak życie np. Augusta, no a absolutnym mistrzem jest tutaj u mnie niejaki Napoleon Bonaparte. Brrr, co za wulgarny i nudny gość!)

Zmieniamy obiekt naszych badań. Mówiąc w ogromnym skrócie, Pan Lew - także ten noszący w tornistrze buławę, czy może raczej królewskie berło - to maszyna do walki. Stanowi też od tysiącleci, i z tego właśnie powodu, emblemat i symbol władzy, siły, dostojeństwa. No a tacy Templariusze, na przykład, zanim się paskudnie geszefciarsko nie zdegenerowali...

Nie, nie wierzymy w każde słowo propagandy Pięknego Filipa, ale też oczywiste jest, że ci nieszczęśnicy w początkach XIV w., to nie byli już ci sami ludzie, którzy w początkach wieku XII w Ziemi Świętej, mieli np. prawo polować jedynie na Pana Lwa i obowiązek akceptowania walki w stosunku sił 1:3, oczywiście na swoją niekorzyść. I tutaj właśnie Pan Lew - maszyna do walki, o której sobie mamy zamiar...

No dobra, powiecie, ale do walki z kim? Z Templariuszami, to raz. (Na to chyba można było wpaść?) Albo z Masajami, u których zabicie Pana Lwa włócznią i z pomocą tarczy to niezbędny dla każdego młodzieńca dowód męskości. Przynajmniej tak było, bo nie wiem, jak oni teraz z tym robią, ale to chyba kolejny przykład, jak "wolny rynek" i ta cała reszta leberalizmu robi z życia ludzi szambo. Ale jednak Templariusze i Masaje to tylko wisienka na torcie, bo Pan Lew jest stworzony, uformowany i zaprogramowany do walki z kim innym.

Mianowicie do walki z... Zzzzz... Trudne? A z kim, że spytam, walczy przede wszystkim taki np. pancernik (i nie mówię tu o tym tam Panu Mrówkojadzie, tylko o takim co pływa po morzach i oceanach, rozsławiając imię itd.)? I z kim, choć istnieją od tego rozliczne i szeroko znane odstępstwa, walczy taki np. czołg? Odpowiedź nasza brzmi - bo i inaczej brzmieć po prostu nie może, to by nie wypadało! - "z drugim pancernikiem" i "z drugim czołgiem", odpowiednio.

Tak samo jest z Panem Lwem. Acha, dla porządku... Nie mówimy tu w tej chwili o Lwie Trockim, choć sporo z tego co mówimy dałoby się chyba i do niego odnieść, ale nie badaliśmy tej kwestii dość dogłębnie i nie chcemy nikogo mimo woli w jakiś błąd wprowadzać. Chodzi nam o tego Pana Lwa, który sobie hasa po sawannie, a po nocach ryczy równie głośno, jak startujący odrzutowiec. (Super Gość, jeśli mnie spytać!)

No i ten Pan Lew (nie tow. Trocki zatem) nawet tę swoją przeogromną afro-grzywę ma taką właśnie, żeby mu drugi lew za łatwo karku nie przegryzł, ani tchawicy. Mówią też, że tą grzywą on płoszy zwierzynę, która jego kobiety następnie bardzo inteligentnie, zbiorowym wysiłkiem, upolowywują. Sam na tym odcinku niewiele Pan Lew robi.

Tak przy okazji, to bardziej mi się to zachowanie tamtych pań podoba, niż inna spośród ulubionych żeńskich rozrywek, czyli haremowe intrygi z udziałem zgrai eunuchów, ale w tym lwim polowaniu jest oczywiście więcej z haremowych intryg, i haremowych czułości też zresztą, niż np. w mamusi wędrującej codziennie skoro świt do roboty, opuściwszy ledwo od pępowiny oderwane dziecko, i wracającej wieczorem na kolację z puszki i serial, oraz w reszcie obłędnych liberalnych zachowań, które już nauczono nas traktować jako coś normalnego.

Czemu jednak Pan Lew bije się z innymi Panami, zamiast wziąć się przykładnie do roboty, albo - skoro naprawdę nie potrafi - przynajmniej zacząć myć naczynia i robić porządki w domu? Czy po prostu - zamiast zacząć normalnie zdobywać chleb dla rodziny, czyli w jego przypadku porządnie polować?!

Tak jak to robią kobiety, a skoro one potrafią, to on, macho (tak to się ludzie pisze, a ja brzydzę się tym nagminnym spolszczaniem w ruskim stylu, którego my nie potrzebujemy, bo mamy ten sam ałfawit!) chce się przyznać, że nie potrafi? No więc, jak z tym będzie?

Acha, tutaj wrócimy znowu na chwilę do Pana Tygrysa i powiemy wprost, że on b. rzadko walczy, bo poza swoim gatunkiem nie bardzo ma z kim (Pan Słoń za Duży, z Misiem Baloo się Panowie omijają, reszta źwierząt, które Pan T. spotyka to żaden przeciwnik), a że żyje samotnie i ma swoje ściśle określone terytorium ("jeden Pan Tygrys na jedno wzgórze" - czytać Ardreya, do @#$$% nędzy!), więc kolegów Tygrysów nigdy w zasadzie nie spotyka. (Oczywiście poluje, ale to żadna walka, choć oczywiście, wbrew różnym Lorenzom, agresja jak najbardziej, tyle że ASPOŁECZNA.)

I to by było na razie na tyle. Jeśli Miłościwy Bóg zechce, to napiszę dalszy ciąg, bo nie dość że mi się dość zabawnie to napisało (mówię o swoich wrażeniach, wrażeń P.T. Czytelnika nie znam), to jeszcze naprawdę jakąś tam poważną i brzemienną (ach, jak ja kocham facetów zajmujących się amatorsko wirtualnym położnictwem!) treść mam ci ja na oku i, jeśli do tego dojdziemy, to ją... Uwaga, uwaga! Ni mniej, ni więcej, tylko - UJAWNIĘ! (Łał? A co niby innego?) A więc...

c.d.n. (albo i nie)

triarius
 
P.S. 1 Całkiem nawiasem, to fajne stwierdzenie znalazłem przed chwilą w jednym z komętów na szalomie: "Cechą dobrych i dojrzalych polityków jest umiejętność głoszenia prawdy bez konieczności obdzierania jej z bielizny do szczegółów gołej anatomii." Tygrysiczne, nawet w swej subtylnej frywolności.

P.S. 2 Zaś NIE nawiasem, tylko właśnie w ścisłym związku z powyższym fragmentem zamierzonego arcydzieła, to powiem, że nie jest jednak wykluczone, że zanim do niego dojdę, to już nie będę pamiętał tej głębokiej treści, którą w tym chciałem zawrzeć. Może wtedy wymyślę jakąś inną, bo na głębokich treściach to mi akurat nie zbywa.

Albo i nie. I nie jestem nawet pewien, czy JUŻ jej nie zapomniałem, tej treści znaczy. Nie chce mi się skrobać kory mózgowej, żeby to sprawdzić. Pewnie i tak jest to sprawa bez znaczenia - macie tu literacką perełkę z paroma ciekawymi informacjami do gry w Trivial Pursuit, i się cieszcie.

wtorek, listopada 11, 2014

(Przyjemny ten temat nie jest, ale cóż) Instynkt Linczu i Agresja Aspołeczna

Rozmawiamy sobie ostatnio na temat rodzajów agresji, a szczególnie na temat agresji ASPOŁECZNEJ i jej, jak to sobie już poniekąd ustaliliśmy, ogromnej roli w polityce, historii i podobnego typu sprawach. Dzisiaj chciałbym napisać o czymś, co tę ocenę w mojej opinii umacnia, a nikt inny chyba do tego nie doszedł.

Jest to sprawa o której myślę z wyraźną przykrością, bo jest po prostu antypatyczna, a z drugiej strony od lat intryguje mnie jej specyfika, funkcja i geneza. Chodzi o coś, co ja sam nazwałem "instynktem linczu". Wspominałem tu o tym parę razy na przestrzeni tych lat, więc można sobie poszukać, ale tutaj musimy sobie to dokładnie wyjaśnić. (Pamiętam, że zaraz po przegraniu przez PiS wyborów parlamentarnych w roku 2007 napisałem o tym, ostrzegając, jakże słusznie, że teraz to właśnie będzie to, co spotka PiS i innych oszołomów.)

Cóż to by miało być ten "instynkt linczu"? Co to jest lincz, każdy wie, jednak nie każdy lincz musi być pod wpływem tego, odkrytego przez nas, instynktu - a wiele przejawów tego instynktu działania może nie kończyć się czymś, co by się dało określić jako "lincz". Choć związek między tym instynktem i tym działaniem oczywiście jak najbardziej istnieje.

Instynkt linczu to jest takie coś, co (niestety) często znajduje się w opisach historycznych wydarzeń, w "Szkłach Kontaktowych" tego świata, oczywiście wśród przestępców z psychopatami na czele... I w dziwnie wielu innych miejscach, z których wielu człek by się nigdy nie domyślił.

Polega ów instynkt linczu na tym, że słabość ofiary, jej  niewinność, jej cierpienie i jego oznaki (płacz, prośby o litość itd.) zdecydowanie zwięszają zaciekłość i okrucieństwo oprawcy. Przy czym ów oprawca niemal zawsze jest zbiorowy, choćby mentalnie i wirtualnie, jednak przeważnie po prostu jest to kilku, lub więcej, oprawców.

Staram się w tym tutaj moim pisaniu nie moralizować, ale wyznam, że ów instykt linczu jest dla mnie pewnie najobrzydliwszą rzeczą siedzacą w naszej psychice. Dzisiejszy przyzwoity i cywilizowany człowiek - który nie ma powodu tępić żadnych szkodliwych zwierząt, a tym bardziej ich młodych (które jednak potem by urosły i stanowiły zagrożenie dla barci, kurników czy obór); który nie żywi się jaszczurkami złapanymi po podpaleniu sawanny...

Dla którego bezkompromisowa walka na śmierć i życie z innym plemieniem w stylu "bito Niemce jako cielce, i Niemkinie jako świnie i Niemczęta jako psięta" jest tylko przykrą do pomyślenia abstrakcją... Więc taki człowiek zapewne nigdy nawet nie odkryje, nie zacznie choćby podejrzewać, w sobie tego instynktu. Co jednak wcale nie świadczy o tym, byśmy go wszyscy nie mieli po przodkach odziedziczonym.

Jego źródło? Niewątpliwie  nasza prehistoria - najpierw głównie zbieracko-łowiecka, a potem różne tam polowania na mamuty. Jak się żyje z łapania jaszczczurek, niemowląt antylop i małpiątek na żywność, które stanowią miłe uruzmajcenie korzonkowej diety i źródło białka, to trudno żeby ich łapanie czlowiekowi po setkach lat nie zaczęło sprawiać przyjemności, prawda? (Kot też się "sadystycznie znęca" nad złapaną myszą, jeśli akurat nie jest głodny. Trenuje do następnych łowów - zgoda, ale to raczej mocno potwierdza tezę o istnieniu takiego instynktu.)

Kiedy zaś się poluje na mamuty czy inne bizony, to też nie wyszukuje się najsilniejszych osobników (pomijając ew. sprawdziany męskości, stanowiące jednak znikomą część całej tej sprawy), tylko jakieś dziecko czy rannego osobnika. Dokładnie tak, jak to robią drapieżniki i czym się szczycą dzisiejsi myśliwi, którzy "eliminują słabe jednostki, poprawiając stan populacji, ach!"

Takie jest, moi państwo, życie i inaczej być po prostu nie mogło. (Nigdy nie może, ale chwilowo niewielu z nas poluje aby przeżyć.) To zaś pozostawiło, bo po prostu musiało, w naszej psychice owe specjalne mechanizmy, któreśmy sobie nazwali "instynktem linczu". Na razie nie powiedzieliśmy sobie nic aż tak przełomowo nowego, choć są to sprawy dość ważne (i przykre), jednak my dzisiaj mamy coś nowego i zaraz do tego dojdziemy.

Otóż przyszło mi ostatnio do głowy, że ów instynkt linczu byłby także skuteczną obroną przed przełączeniem psychiki łowcy (czy innego, turpe dictu, oprawcy) z działania w trybie agresji ASPOŁECZNEJ - optymalnej, a nawet często niezbędnej do skutecznego przeprowadzania takich działań - w tryb agresji SPOŁECZNEJ.

Czyli że zabijamy niedźwiedzicę, która nam wyjada miód z pracowicie pozakładanych barci, i widzimy śliczne małe niedźwiadki, proszące o litość. Albo widzimy (toutes proportions gardées, bo ta sytuacja jest tysiąckrotnie obrzydliwsza) biedną moherową babcię modlącą się pod krzyżem, więc ją opluwamy itd.

(Jakbym chciał się zabezpieczyć od strony politpoprawności, to bym też wspomniał o Żydach i jakichś pogromach. Jednak z niezliczonej ilości możliwych przykładów ja akurat wybrałem inne, chyba mi wolno?)

Aby podsumować, powiem, że to moje odkrycie, a mówiąc ściślej ta moja hipoteza, jeśli jest prawdziwa, potwierdzałaby ogromne znaczenie tego rozróżnienia pomiędzy agresją społeczną i aspołeczną w całej historii naszego gatunku. I znaczenie tego, by ich ze sobą nie mylić. Jeśli byli tacy, którzy tego nie potrafili, to, poza ew. jeszcze Polakami, dawno już wyginęli. Tak bowiem działa ewolucja i nic na to nie poradzisz.

Oczywiście ja tu nikogo nie namawiam, by kultywował w sobie ów instynkt linczu! Wręcz przeciwnie, bo uważam go za obrzydlistwo,  szczęśliwie niewielu z nas wykonuje dziś zawód kata czy bartnika/tępiciela niedźwiedzi, no a poza tym mamy tę wybujałą korę mózgową i w razie czego możemy te sprawy traktować względnie racjonalnie.

Pozbawiając się wprawdzie owej dzikiej, praludzkiej rozkoszy, która niewątpliwie napędza dzwoniących do różnych "Szkieł Kontaktowych", ale jednak nie cierpiąc potem z powodu wyrzutów sumienia i poczucia własnej moralnej obrzydliwości, skoro już to sumienie i taką dziwną wrażliwość mamy.

Jednak ta moja hipoteza nie jest całkiem, jak sądzę, nieużyteczna, bowiem: po pierwsze - z instynktem linczu spotykamy się i będziemy się (niestety) spotykać ze strony innych (bez wskazywania palcem, każdy wie); a po drugie - jeśli mam tu rację, potwierdzałoby to ogromne znaczenie stosowania właściwego w danej sytuacji typu agresji w całej naszej prehistorii.

(Z tym, że agresja to nie musi być, oczywiście, koniecznie zabijanie, czy choćby bicie, co zresztą wynika także z naszych tu wzmianek o "Szkłach Kontaktowych" tego świata. Prosiłbym o wzięcie tego zastrzeżenia pod uwagę, choćby w przyszłych ew. donosach. Ja tu nikogo do niczego nie podburzam, po prostu staram się rozwikłać mechanizmy.)

I to by było na tyle (bo jeszcze zacznę pisać o Korwinie, który akurat w tym kontekście pięknie, choć zarazem obrzydliwie, się odnajduje, a to by mi wykoleiło cały ten, naukowy do szpiku kości, wywód). Formalnie nic do domu nie zadaję, ale proszę przemyśleć dzisiejszy wykład i może nam się uda te myśli razem rozwinąć. Proponuję pójść np. tropem ew. związku tych spraw z szeroko pojętym satanizmem.

A teraz z Bogiem i uważajcie na ogony, kiedy będziecie wracać do swych przytulnych mieszkanek!

triarius

O naszym narodowym kalectwie

Obejrzałem sobie wczoraj (parę godzin temu, ale piszę po północy) powtórkę sobotniej gali bokserskiej z Krakowa. Zaskakująco dobre walki, dwie zakończone efektownymi nokautami (jeden zanim upłynęło półtorej minuty), wyniki przeważnie całkiem inne niż przepowiadali eksperci... Ale my nie o tym.

To był chyba Adamek, który wchodził do ringu przy akompaniamencie jakiegoś szemranego "patriotycznego popu". I w tym popie było coś, że: "Jeszcze nie zginęli, wszystkim pokażemy jak wojować..." Coś w tym duchu.

No i smutno mi się zrobiło, bo akurat ostatnio rozmawialiśmy sobie o tej przedziwnej, i tak dla Polski zgubnej, niezdolności naszych rodaków do rozpoznania i samemu stosowania AGRESJI ASPOŁECZNEJ - a czymże jest to "pokazywanie wszystkim", jeśli nie, znowu, AGRESJĄ SPOŁECZNĄ... Tam, gdzie nie ma na nią w ogóle miejsca,

Przypomnę: agresja SPOŁECZNA to wszelkie formy RYWALIZACJI, przepychanek o prestiż, pozycję w stadzie - rywalizacja, czasem nawet walka, ale jednak nie na całego, z pewnymi instynktownymi i/lub wyuczonymi zahamowaniami, konwencjami, rytuałami... Które do tego typu rywalizacji jak najbardziej pasują, ale przy innym mogą tylko szkodzić... Nawiązując do owego nieszczęsnego "patriotycznego popu" - "POKAZYWANIE" komuś czegoś, choćby nawet było i bardzo brutalne, to z definicji agresja SPOŁECZNA.

Agresja ASPOŁECZNA to taka, w której liczy się jedynie CEL i SKUTECZNOŚĆ, że tak to w skrócie określę. Mogą w niej być jakieś ograniczenia, ale  wynikające z obiektywnie odczytywanej sytuacji, a nie z zahamowań związanych z agresją wewnątrz własnej grupy. Agresja społeczna to np. bójka, bo ktoś kogoś popchnął i nie dość ładnie przeprosił.

Oraz, niestety, niemal wszystko to, co Polacy robią w ramach "polityki", łącznie z walką o niepodległość. (Nie mówimy tu o komuchach, agenturach i Platformach - powiedziałem "Polacy"!) Agresja aspołeczna to zabijanie dla mięsa, rabowanie dla zysku, tępienie wroga bo inaczej się nie da...

Nie mówimy teraz o rzeźnictwie, z którym chyba wszystko u nas jest w miarę normalnie, tylko o stosunku do wrogów i różnych takich szemranych co się wtrącają, o polityce, o walce o wolność, itd. No a wtedy u nas niezmiennie: "Polak z Polakiem", wierszowane hasełka, ckliwe cytaty z JP2, szmirowate piosneczki, dopraszanie się o lepsze traktowanie... A potem dziwienie się, że nas znowu wyjebali bez mydła.

No więc smutno mi się zrobiło, bo moje niedawne odkrycie - że Polacy nie tylko kompletnie nie potrafią rozróżniać tych dwóch rodzajów agresji, ale w dodatku oni się agresją aspołeczną po prostu dziko brzydzą - tyle że nie w swoich wrogach (bo tam tego nawet na ogół nie rozpoznają), tylko we własnym wykonaniu! (We wrogach oni może nawet też się i TEORETYCZNIE brzydzą, tylko co z tego by miało wynikać? Wrogowi to lata, albo nawet się z tego qui pro quo dziko raduje.)

Może tego jeszcze sobie dość wyraźnie nie powiedzieliśmy, więc powiedzmy: NA AGRESJĘ ASPOŁECZNĄ JEDYNĄ SKUTECZNĄ ODPOWIEDZIĄ JEST AGRESJA ASPOŁECZNA. (Mówiąc całkiem ściśle, w rzadkich wypadkach może to być także agresja PROSPOŁECZNA, ale w rzadkich i tym się w tej chwili nie ma powodu zajmować.)

I dlatego właśnie owa przedziwna niezdolność Polaków jest po prostu samobójczym kalectwem. Oryginalny hymn głosił, że "szablą odbierzemy", ale minęło nieco lat i rodacy ulepszyli to - nie "kałachem odbierzemy", skoro szabla już nie pasuje, tylko "WSZYSTKIM POKAŻEMY". Jakby jakieś pokazywanie mogło w tego typu sytuacjach - "jeszcze żyjemy" - wiele zmienić!

Cały czas myślmy o tej międzynarodowej publiczności, którą kolejny raz (?) mamy obowiązek zachwycić i wprawić w podziw. TO jest recepta dla Polski! Nie wiem czy kogoś przekonałem, ale dla mnie to paranoja, sorry! Wracając zaś do oglądanego programu, to pogrążyłem od tego "patriotycznego popu" w smętnych rozmyślaniach, bo walka się jeszcze nie zaczęła i miałem nieco wolnego czasu. I nagle olśnienie...

Uświadomiłem sobie mianowicie, że przesławny wiersz Hansa Kochanowskiego, którym nas katowano w prlowskich szkołach, też, co najmniej pośrednio, propaguje tę samą narodową chorobę, a może nawet sam na nią cierpi. (ERRATA: Komentator uświadomił mi, że to nie był Hans, tylko niejaki Mikołaj Rej. Faktycznie, teraz już pamiętam, sorry! Ale nie będę tego już zmieniał - niech dr. Alzheimer też ma tutaj swój zasłużony pomnik. W każdym razie ten Rej został w końcu protestantem, więc "tym gorzej dla faktów, itd.")

Choć to ogólnie bardzo ważna sprawa, nie jest nawet w tej chwili specjalnie istotne, że ten wiersz, jeśli wierzyć Coryllusowi-Maciejewskiemu (a ja mu w tym wierzę, bo inaczej bym przecież nie napisał "Hans Kochanowski")  wcale nie był przejawem patriotyzmu, tylko antyłacińską protestancką propagandą pod hasłem "Biblia w językach narodowych". Co w ówczesnej polskiej sytuacji należy uznać za w sumie robotę agenturalną.

Jeśli ten gość uznał, że do rodaków trafi "niechaj wżdy narodowie cośtam postronni znają", to widać wiedział, że rodacy na tego typu argumenta łasi i wrażliwi, zgoda? A to był wiek XVI, więc już wtedy byliśmy tym pawiem i papugą, i już wtedy być może mieliśmy problem z rozpoznaniem prawdziwych problemów, w przeciwieństwie do zakompleksionego grania pod publiczkę.

Nie jest to, ściśle biorąc, dowód, że już wtedy byliśmy dotknięci kalectwem, o którym tu sobie rozmawiamy, ale może to sugerować, że już wtedy byliśmy na tego wirusa podatni. Hans nie nawołuje, by "narody postronne" mieć w nosie, ewentualnie wziąć je za mordę, tylko to co pisze. O gęsiach. Ale nic w tym duchu, że: "jeśli oni nas porównują do gęsi, to zróbmy im kęsim!" Co by, moim skromnym, miało więcej sensu i wdzięku.

Może to w ogóle nie jest żaden problem, powie ktoś? Niestety, mogę się mylić, ale ja ostatnio sporo na ten temat myślałem i doszedłem do sporej ilości interesujących wniosków. Mógłbym już na temat tej opozycji agresji SPOŁECZNEJ i ASPOŁECZNEJ napisać, jeśli nie książkę, to na pewno broszurę. W niej zaś musiałbym wyrazić przekonanie, że kwestia tych dwóch rodzajów agresji z każdym dniem wydaje mi się bardziej i bardziej podstawową sprawą we wszelkiej polityce.

To naprawdę musiało odgrywać zawsze poważną rolę w historii, choć takich przypadków jak Polacy, którzy zdają sie być na te rzeczy całkiem ślepi, nie mogło być w dziejach wiele. Bo to po prostu to nie sprzyja przetrwaniu! - mówiąc bardzo oględnie.

Podsumowując tę długą i pokrętną opowieść, powtórzę, iż niezdolność do rozróżniania rodzajów agresji - a szczególnie odróżniania agresji SPOŁECZNEJ od ASPOŁECZNEJ - oraz praktykowania wobec wrogów, okupantów i zdrajców agresji ASPOŁECZNEJ (która w takich sytuacjach jest niemal zawsze jedyną skuteczną), to nie tylko polska wada narodowa, ale po prostu POLSKIE NARODOWE KALECTWO, za które płacimy od stuleci i za które płacić będą jeszcze nasze ewentualne (jak Bóg pozwoli im zaistnieć) pra-prawnuki.

(Swoją drogą, istnienie u nas takich zjawisk jak "patriotyczny pop", albo nawet "patriotyczny rap", też może mieć z tym polskim kalectwem pewien związek. Zapewne nawet całkiem istotny związek, choć to na razie tylko moja mglista intuicja. Przynajmniej oficjalnie.)

triarius

poniedziałek, października 27, 2014

Karły, harcownicy, psychopaci (mały przykład tygrysicznej analizy w działaniu)

Rozmawialiśmy sobie tu parokrotnie o różnych rodzajach agresji i co by z tego miało wynikać. Były przykłady wzięte z najróżniejszych stron, mające służyć po prostu wyjaśnieniu o co chodzi, były też przykłady zastosowania. Konkretnie: napadający nas psychopata - to raz; oraz Tusk jako nasz kochany przywódca - to dwa.

Powiedzieliśmy też sobie, choć nie jestem pewien, czy dość dobitnie i jednoznaczne, że w tego typu konfliktach - gdy jedna strona traktuje drugą niczym bryłę mięcha (agresja aspołeczna), druga zaś cały czas prowadzi z tamtą jakąś, mniej lub bardziej zrytualizowaną i obwarowaną zakazami, "grę o pozycję w stadzie" (agresja społeczna) - niemal zawsze skończy się totalnym zwycięstwem jednej strony i totalną porażką drugiej. Można sobie pozgadywać, która jest która, gdyby to nie było dla kogoś od początku oczywiste.

Wynika to częściowo, ale tylko częściowo, po prostu z tego faktu, że psychopata z reguły nie będzie atakował nie mając praktycznie pewności sukcesu. Są i inne przyczyny, bardziej nawet interesujące, takie jak to, że ktoś stosujący agresję aspołeczną jest po prostu, niemal zawsze, znacznie skuteczniejszy od kogoś, kto dany konflikt traktuje w sumie jako stroszenie piórek i rywalizację w stylu "moje większe niż twoje". Nie ma innej możliwości - koncentrując się na wyniku i ignorując wszelkie ew. głosy sumienia czy zahamowania przed stosowaniem agresji, musi być skuteczniejszy!

Jest tu także istotny aspekt psychologiczny, ponieważ agresja aspołeczna po prostu często paraliżuje psychikę ofiary. O ile ta ofiara rzeczywiście jest "ofiarą" i sama swojej agresji na aż tak wysoki poziom - poziom agresji aspołecznej godnej psychopaty, zawodowego mordercy itp. - nie wzniosła.

Natomiast ktoś, kto wobec agresji aspołecznej nie umie zareagować inaczej, niż agresją społeczną - czyli, powtórzmy, w sumie czymś, co idealnie pasuje do przepychanek "o pozycję w stadzie", awantur o miejsce na parkingu, bijatyk o względy Maryni pod remizą itd. - ale nijak to walki na śmierć i życie, w której dla jednej strony liczy się tylko unicestwienie drugiej.

Tutaj mamy różne ciekawe sprawy, o których warto by było kiedyś szerzej napisać, jak: wszystkie te czarne mundury z trupimi czaszkami... (I nie myślę teraz o SS, tylko o różnych tam ułanach Schwartzenberga, w których zresztą mój pradziad służył przez całą Wielką Wojnę i doszedł do rangi podpułkownika. A potem klęska Austrii go totalnie zrujnowała, bo, jako oficer, miał pono obowiązek trzymać cały majątek w państwowych papierach... Itd.) Zresztą tego było masę. Nasi lisowczycy też mieli tego typu sławę, choć chyba mundurów, czarnych czy innych, jeszcze nie nosili.)

Tego typu sztafaż ma pokazać wrogowi, swoim zresztą też, bo to się odbija jakby w ustawionych naprzeciw siebie lustrach: "My nie bierzemy jeńców i nie oczekujemy żadnej litości dla siebie. To nie są żadne plemienne bitwy w formie rzucania zaostrzonymi patykami na oczach zachwyconych kobiet i dzieci, tylko rzeźnia. Albo my albo wy, więc drżyjcie!")

Oczywiście nie jest to pozbawione kosztów, bo jak ktoś zapracował sobie na tego typu sławę, to naprawdę trudno mu potem oczekiwać litości, gdyby wpadł w ręce wroga, ale widać w większości przypadków rezultat jest zbliżony do oczekiwań, skoro tyle tego było w militarnej historii świata.

Zawsze mi się, kiedy o tym myślę, przypomina taki, niemiecki chyba, rycerz, który jako jedyny został po jednej przesławnej bitwie utrupiony, gdy dostał się do niewoli, a to dlatego, że przed bitwą wykrzykiwał, żeby nie brać jeńców, tylko wszystkich pozabijać. I oczywiście błędnie obstawił wynik. (Chodzi tu o bitwę pod Bouvines w 1214 roku.)

Tak że, kiedy atakuje was psychopata, raczej należy tę sytuację na czas rozpoznać i nie traktować tego jako okazji do polemiki, choćby i ostrej, czy nawet jako okazji do sparringu w ulubionej sztuce walki. To nie ta sytuacja, i im szybciej sobie to uświadomimy, tym lepiej dla nas. Oczywiście problemem jest tu także i to, że psychopata potrafi się z reguły świetnie maskować, czym utrudnia nam (nie mówiąc już o przywódcach dzisiejszego Zachodu) sytuacji tej rozpoznanie.

Podobnie z Tuskiem. On traktuje Polskę i Polaków jako bryłę mięcha, a my próbujemy go przekonać lub porazić dowcipami w stylu "najweselszy baraczek". Radości co niemiara, fakt, ale dziwić się potem, że skutek jest żaden, to moim zdaniem skrajna naiwności i brak znajomości podstaw Tygrysizmu. Polacy, niestety, mają tego typu skłonności chyba w genach, bo takie sytuacje powtarzają się u nas co chwilę. Monstrualne oszustwo "Solidarności" (!) i wynikająca z tego klęska, za którą tak boleśnie płacimy (!), wynikły, w mojej opinii, także w znacznej mierze z tego właśnie.

O tych czarnych mundurach chciałem napisać już dość dawno, ale w sumie do napisania tego tekstu skłoniły mnie razgawory na temat Ukrainy w rodzimej sieci, a konkretnie o banderowcach i jak to pięknie zachowali się nasi młodzi zdolni "prawicowcy", a także kibole, dając tym banderowcom odpór w postaci pyskowania im i machania flagą, że "Lwów jest polski".

(Mój dziadek, nawiasem, był orlęciem lwowskim, a brata babci zamordowali, rannego i pozostawionego przez jego oddział w ukraińskiej wiosce w '39, Ukraińcy w potworny, sadystyczny sposób. Więc to nie jest tak, że ja ich po prostu kocham, albo że całkiem nic nie czuję do Lwowa, o którym mi tu matka czasem ckliwe kawałki opowiada.)

Jednak, kiedy ja słyszę o tych "bohaterskich" działaniach, to mi się z ócz sypią ślozy wielkie jak arbuzy, a kiedy czytam na ten temat duszeszczypacielne gadki, to jeszcze większe. No bo, po pierwsze - akurat teraz? Kiedy ludzie tam walczą, co by o tym nie gadać, z agresją Putinów tego świata? I w ogóle walczą, w odróżnieniu od naszych "bohaterów". Po drugie zaś - ludzi przyzwyczajonych do narażania życia i odbierania życia innym raczej nie ma sensu prowokować infantylnymi zaczepkami. Można mieć rację, zgoda, ale...

No właśnie, wracamy do kwestii rodzajów agresji. Ich agresja jest, albo w każdym razie szybko może się przerodzić, w ASPOŁECZNĄ. Czyli w traktowanie nas jak bryły mięcha. Nasza zaś to wciąż przekomarzanki, kibolskie utarczki, pyskowanie sobie wte i wewte z trollami w sieci... W sumie całkiem nieadekwatne i raczej kompromitujące.

W dodatku, jeśli to nie wzbudza w przeciwniku, a może wzbudzać, odruchu linczu, o którym sobie tu też nieraz rozmawialiśmy, to w każdym razie na pewno nie sprawia nań wrażenia, że oto przeciwnik naprawdę niebezpieczny, z którym lepiej nie zaczynać. Choćby dlatego nie niebezpieczny, że nie potrafi właściwie rozpoznać sytuacji, która jest już poważna i "na noże". OK, powie ktoś, ale przecież z obu stron chodziło o kiboli, więc z obu stron były to kibolskie utarczki, czyli agresja społeczna. Tylko. Żadna tam walka na śmierć i życie.

Ja to nie tak widzę. Stwarzamy sobie oto niniejszym pojęcie Harcowników, które, mam nadzieję, sprawę tę nam wyjaśni. Tę, a także, przy okazji, sporo innych, równie istotnych. Kłóciłem się ostatnio na przykład o to z jednym bardzo inteligentnym gościem, który - zanim postanowił zaciągnąć się pod sztandar polskich hydraulików i operatorów zmywaka, by nasz kraj rozsławiać aż po krańce globu, jeśli nie dalej - często delektował nas tutaj swymi błyskotliwymi komęty.

Zresztą próbowałem nawet o tym napisać tutaj długawy tekst, tylko chyba nie udało mi się mimo wszystko wyjaśnić o co chodzi. Chodzi o to, że to co robią różni tam indywidualni islamscy... Jak ich tam nazwać, na Zachodzie, to może sobie i być "terroryzm" - zgodzę się, że tę konkretną metodę działania można tak nazwać i będzie OK.

Tylko że ja tu widzę różnicę pomiędzy sytuacją, gdy np. jakaś partia ma taką metodę walki i nic więcej, i sytuacją, gdy jest niemal cały Bliski Wschód wrogi Zachodowi jak cholera, miliony sfrustrowanych na amen potencjalnych bojowników już czeka na okazję... Itd, itd. Jeśli, mimo dronów, nalotów i udziału Turcji, sam Obama mówi, że to zajmie lata - a przecież za parę lat, jeśli tyle ma potrwać, nastawienie tych tam muzułmanów na Zachodzie też się jak cholera zmieni, i w ogóle będzie burdel, o jakim nam się nie śniło - no więc to jest po prostu WOJNA i tyle.

(Ktoś się może dziwi, że ja tak od Ukrainy po islam, ale to ma swoją ciągłość, spokojnie!) To jest wojna, a tacy różni, mało w sumie groźni, choć nieprzyjemni, to są zgodnie z naszą terminologią HARCOWNICY. Harcowników znamy, choćby z Sienkiewicza, prawda? Jednak podejrzewam, że ich funkcja była nieco inna, niż po prostu sobie tam powalczyć dla przyjemności, żeby wojsko się cieszyło. Bo albo się cieszyło, albo wprost przeciwnie przecież - wróg też miał harcowników i wcale nie musieli być z założenia gorsi.

Harcownicy mieli za zadanie, jak sądzę, utrudnić ustawienie szyków, wprowadzić (jak Bóg da) zamieszanie, sprowokować część wojsk wroga do pościgu... Na co odpowiedzią byli harcownicy drugiej strony, w wyniku czego powstał impasse i stało się to już niemal czystą rozrywką dla odważnych facetów. Coś jak czołg, na którego najlepszą odpowiedzią jest drugi czołg, albo pancernik z drugim pancernikiem do kompletu. Też w sumie się niwelowały, w dużym stopniu, choć przecież z początku rola czołgów i pancerników była trochę inna.

U Sienkiewicza tego nie było, bo ci wojownicy (choćby i lekka jazda wołoska) to byli poważni ludzie i wiedzieli, że tylko agresja aspołeczna znajduje miejsce na polu walki. (Agresja prospołeczna sprawdza się kiedy kobieta z dzieckiem przy piersi wali z dachu dachówką jakiegoś Sullę czy Pyrrusa, ale to tylko na bardzo krótko. Choć podnoszenie samochodów przez małe kobietki to właśnie to. Mimo, że agresja wobec samochodu i grawitacji to trochę specjalna sytuacja.)

W szerokim sensie jednak zadaniem harcowników może być także sprowokowanie przeciwnika, żeby traktował całą sprawę jako obustronną agresję społeczną, podczas gdy samemu uprawia się agresję aspołeczną - czyli, powtórzmy, traktowanie przeciwnika jako bryły mięcha. Jest to, jak sądzę, niebylejakie odkrycie!

Cała masa różnych, mniej lub bardziej dziwnych, tekstów i wypowiedzi różnych "naszych" da się tutaj przepięknie wprost wpisać. A także różne inne rozliczne działania, które jednych całkiem nie dziwią, choć powinny, a innych, jak Tygrysistów, też nie, bo oni już nie mają wielu złudzeń co do wielu "naszych". No dobra, a co to w ogóle konkretnie jest ten harcownik? Definicja? Może jakoś tak...
Harcownik jest to ktoś lub coś, stanowiące część znacznie większej siły, mający/mające za zadanie zdezorganizować przeciwnika, wpłynąć (korzystnie dla jedny, niekorzystnie dla drugich, oczywiście) na jego psychikę, lub UTRZYMAĆ GO W PRZEKONANIU, ŻE JEST TO KONFLIKT SPOŁECZNY (oparty na społecznej agresji), kiedy strona konfliktu do której harcownik należy traktuje to jako agresję ASPOŁECZNĄ.
Nie jest to doszlifowane stylistycznie, ale chyba da się zrozumieć. Można by rzec, iż pytanie o godzinę w wykonaniu psychopaty, który ma zamiar nas za chwilę ogłuszyć i wyrwać złote zęby, też jest swego rodzaju "wirtualnym" harcownikiem, czy raczej harcownictwem. (Ludzie - toż to MEMY!) To nam jednak nie ma powodu przeszkadzać.

W aktualnych politycznych wydarzeniach takimi harcownikami byliby zarówno ci tam indywidualni i spontaniczni "terroryści" (w cudzysłowie nie żebym się upierał, że to nie to, tylko sądzę, co się staram właśnie udowodnić, że to o wiele bardziej skomplikowane), jak i różni tam ukraińscy kibole, wymachujący w Przemyślu flagami, że to niby ich miasto.

Nasi traktują to jako zwykłe w sumie kibolskie utarczki - które mogą być nawet całkiem ostre, ale w sumie bitwy na zaostrzone patyki z przerwami na posiłki za obopólną zgodą - a przecież druga strona ma kawałek dalej główny trzon armii, z ludźmi oswojonymi już z realną wojną w stopniu, o jakim naszym kibolom w tej chwili nawet nie może się śnić.

Jest to więc z ich strony ewidentne HARCOWNICTWO, które o tyle jest dla nas niebezpieczne, że utrzymuje nas w paradygmacie agresji obustronnie społecznej - a więc obwarowanej całą masą, biologicznie uwarunkowanych w naszym gatunku, a także mozolnie wyuczonych, zahamowań i z góry powziętych założeń ("ideés préconçues" dla red. Stasińskiego).

No dobra, spyta ktoś, a co należałoby robić na to ich machanie flagami? Nic? Jeśli, mimo że na powierzchni mamy tylko zwykłą kibolską agresję społeczną, to kawałeczek dalej stoi Putin i realna zbrojna siła Ukraińców, no to po pierwsze, moim zdaniem Putin jest jednak groźniejszy, bo ma więcej agentury i bardziej się z nim Zachód liczy, choćby to, więc bez sensu i ważnego powodu szukać teraz z Ukraińcami zwady nie należy.

Po drugie - jesteśmy w stanie odpowiedzieć na ew. agresję aspołeczną, czyli prawdziwą, nieudawaną, nie rytualną, nie potrząsanie szabelką, podkręcanie wąsa, tylko nowe wydłubywanie oczu, topienie w gnojówce, rżnięcie piłą, albo "choćby" strzelanie, czy nawet "tylko" zrywanie polskich napisów? Tak czy nie?

Jeśli tak, to należy "stać z bronią przy nodze" i ew. dodatkowo pokazać tym ichnim kibolom, oraz ew. banderowcom, że ew. agresja źle się dla nich skończy. (Czyli jednak coś "pokazać"? A tak, w tym przypadku to jest OK!) A jeśli NIE jesteśmy na to przygotowani i źle się ona dla nich NIE skończy, no to należy bardzo szybko się postarać, by to się zmieniło. Infantylne przekrzykiwanie się z facetami, którzy może też są infantylni, ale za nimi stoją ludzie naprawdę dla nas groźni, a jeszcze kawałek dalej (nie licząc agentury, która jest bliżej) Putin, to moim zdaniem skrajna głupota.

A w ogóle to mniej pyskowania, stroszenia piórek, odgrażania się bez żadnego przełożenia na rzeczywistość - w tym wymyślania Putinom tego świata od "karłów". Bo nic sensownego nam z tego nie przyjdzie, a takie wymyślania to całkiem nie jest to samo co czarne mundury i obrażanie wroga przed szturmem na mury, tylko właśnie żałosne próby sprowadzania realnego i niebezpiecznego jak skurwysyn konfliktu do rangi byle pyskówki czy innej przepychanki.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać na ogony!

sobota, września 13, 2014

Jeszcze o rodzajach agresji

Coś mi ostatnio chodzą po głowie wydarzenia związane z panowaniem w Anglii  nieszczęsnego Ryszarda II (1367-1400). Nie wiem, czy to jakiś paralelizm historyczny niespengleryczny, czy tak sobie bez powodu. Na przykład tych pięciu rycerzy, wchodzących trzymając się pod ręce do sali, gdzie Ryszard przebywał, ławą, by przedstawić królowi swe żądania. (Te drzwi musiały być naprawdę szerokie.) Skutkiem czego kilku faworytów i doradców straciło głowy. I nie tylko to.

Albo chłopski bunt Wata Tylera, kiedy Ryszard miał czternaście lat. (A zachował się, z tego co mówią, bardzo odważnie i sensownie. I albo potem mu się ostro pogorszyło, albo ktoś nas okłamuje.) Szczególnie zaś jego upadek. Tylera znaczy i buntu - upadek samego Ryszarda mial miejsce sporo później. Szczególnie to w tej chwili mnie pasjonuje, bo tam wyraźnie widać różnice w podejściu u różnych aktorów, które w dużej mierze można sprowadzić do różnic w agresji. Chodzi o agresję ASPOŁECZNĄ, SPOŁECZNĄ, ANTYSPOŁECZNĄ i PROSPOŁECZNĄ. O których już kiedyś rozmawialiśmy, np. w związku z Tusiem i jego nieudolnym zwalczaniem przez naszą opozycję.

I tak mi właśnie chodzi po glowie, że te sprawy musza odgrywać ogromną rolę we wszystkich rewolucjach, powstaniach i chłopskich buntach. Może dałoby się na tym zbudować nowe, rewolucyjne (!) metody analizy takich wydarzeń, na razie przyszła mi do glowy taka oto hipoteza, że być może fakt, iż te rewolucje, które zwyciężyły, mają na sumieniu władców ("wielka" francuska, "chwalebna" angielska, bolszewicka rosyjska itp.), te zaś, które upadły, jak i np. bunty chłopskie, nie mają, da się właśnie tymi czynnikami wytłumaczyć. Rodzajami agresji znaczy, które, w taki czy inny sposób, u niektórych aktorów nie przystają do sytuacji.

Trzeba by jeszcze nad tym sporo pomyśleć, ale na razie, w ramach wstępnej gry i przygotowania ew. gruntu, przedstawimy sobie - ponownie, ale w inny sposób - te rodzaje agresji, które sobie rozróżniliśmy. Przyszedl mi bowiem na myśl taki na to, zabawny jak mi się wydaje, a jednocześnie dydaktycznie, mam nadzieję, skuteczny, sposób.

Proszę jednak pamiętać, że tu NIE chodzi o SKALĘ agresji - o to, czy się kogoś chce zabić, czy też dać mu klapsa, albo odebrać słodki pierniczek! Nie chodzi też skuteczność takich działań - a jedynie o INTENCJĘ. No więc mamy tak...


agresja SPOŁECZNA
  • "kim ty myślisz, że jesteś, bucu?"
  • "myślisz że jesteś lepszy ode mnie?" 
  • "to ci się nie należy!" 
  • "to nie jest sprawiedliwe!"
Czyli w sumie przepychanki o pozycję w stadzie. Obowiązują pewne hamulce, konwencje, przeciwnik jest jednak w sumie "nasz".


agresja ASPOŁECZNA
  • "to coś/ten ktoś ma fajne futro/mięso/złote zęby/kraj i ja mu to zabiorę/zabiję i zjem/obedrę/wykorzystam" 
  • "robactwo trza tępić!"
Przeciwnik/ofiara nie jest "nasz", nie jest z "naszego stada", i w ogóle traktujemy go w sumie użytkowo. A w każdym razie bezosobowo. Dostrzegam tutaj jednak pewne nachodzenie się na siebie z agresją PROSPOŁECZNĄ. To tutaj to jest jednak bardziej postawa doświadczonego żołnierza czy nawet najemnika, w przeciwieństwie do rozedrganej patriotyzmem postawy młodzieńca z butelką na czołgi - co by było agresją PROSPOŁECZNĄ par excellence.

Niektórzy (jak np. chyba Konrad Lorenz, o ile pamiętam) w ogóle głoszą, że ten rodzaj agresji to nie jest żadna agresja - w każdym razie w przypadku zwierząt i ich polowania, albo i polowania ludzi, jeśli to z konieczności. Mnie się jednak wydaje, że to już nieco przesada, i że to jest agresja - po prostu specjalny rodzaj. Tym bardziej, jeśli, tak jak ja, przyjmiemy, że rasowy psychopata robi dokładnie to samo wobec ludzi, co nasz przodek wobec mamutów! I tak samo mu psychika przy tym funkcjonuje.

Bo ja też tutaj właśnie widzę (jak i Tim Larkin od TFT, zresztą) rasowego psychopatę. Który w swojej ofierze widzi BRYŁĘ MIĘCHA. I podchodzi do tego bardzo trzeźwo i praktycznie, choć jakąś tam przyjemność z tego też może odczuwać, bo mamy polowanie w genach, a to w końcu jest swego rodzaju polowanie.

Autentyczny sadysta czy desperat-szaleniec to jednak coś całkiem innego, i to będzie najczęściej agresja ANTYSPOŁECZNA, choć dostrzegam i inne możliwości, jako że ludzka dusza ma swoje głębie i zakamarki.


agresja ANTYSPOŁECZNA
  • "to jest dobre/sprawiedliwe/słuszne i DLATEGO ja to zniszczę/opluję" 
  • "to niby jest 'nasze', ale ja mam w dupie taką 'naszość' - ja tu jestem nikim i to mi nie pasuje!"
  • "bezinteresowne" samookaleczenie lub nawet takież samobójstwo (bo "ja sam" to też "własne stado"!)
  • "bezinteresowne" przedstawianie się w złym świetle, mówienie o sobie źle itd. (j.w.)
  • "dobro jest jakieś takie bez smaku i po prostu nudne - niech żyje zło!"

Bezinteresowny wandalizm, niektóre formy rozszerzonego samobójstwa (a nawet i nierozszerzonego, choć rzadko), bezinteresowna zdrada w stylu Maleszka, satanizm (przynajmniej w niektórych postaciach i aspektach).


agresja PROSPOŁECZNA 

(Której skądinąd klasyfikacja stosowana w TNT nie uwzględnia, choć o takim rodzaju agresji czasem się tu i ówdzie słyszy, a ja sądzę, że czasem to rozróżnienie jest istotne, bo to nie całkiem to samo co agresja ASPOŁECZNA, a tym mniej SPOŁECZNA.)
  • "ty skurwielu - chcesz skrzywdzić mojego brata?!" 
  • "nie będzie NAM taki jakiś tutaj..." 
  • "są może w narodzie rachunki krzywd - niech będzie, ale i tak..."
  • "nie będzie nam tu żaden huligan niszczył windy, bo jak takiego dorwę..."
  • "patrz jak ona się ubrała - istne dziwadło!"

Butelki z benzyną na Tygrysy czy inne T-34, ściąganie zardzewiałej szabli ze ściany, żeby bronić Ojczyzny - to jest właśnie to. Albo obrona windy przed wandalami.

* * *

W każdym razie opozycja między agresją SPOŁECZNĄ i jakąkolwiek inną jest wyraźna i, jak sądzę, niesamowicie ważna w polityce i tego typu sprawach!

To powinno w sumie wyjaśnić o co chodzi. Przemyśleć, pojąć i stosować! Jakby coś jeszcze było nie do zrozumienia, proszę pytać.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

czwartek, lipca 17, 2014

Blaski i ciene miniaturowych policjantek

W dyskusji nad tym władowaniem całego magazyka w plecy uciekającego już "psychopaty"... (W istocie zaś, z tego co słyszałem o tej sprawie, to nie był żaden "psychopata", tylko jakiś biedny szaleniec albo człowiek, który miał już dość tego zalewającego nas szczęścia i miłości. Psychopaci to są raczej ci od ośmiorniczek.)

No więc, w każdym razie w tej dyskusji padł argument, że: "widziałem kiedyś jak malutka policjantka z kolegą próbowali obezwładnić wielkiego gościa, no i jak ona miała nie strzelać?" Na co ja mówię, że osobiście nie dostrzegam najmniejszego powodu, żeby miały istnieć miniaturowe policjantki - które w dodatku nie siedzą za biurkiem, nie wycierają nosów zagubionym dzieciom, tylko pałętają się po ulicach, próbując obezwładniać niebezpiecznych, wyrośniętych facetów.

Naprawdę tak trudno to już dzisiaj zrozumieć? Zawsze był "potężny przyjazny bobby" (w Anglii), "ogromnego wzrostu irlandzki policjant (uśmiechał się przyjaźnie)" (w US of A)... I komu to przeszkadzało? W dodatku ten bobby z broni nosił tylko króciótką pałeczkę, nic strzelajacego. Nie jestem żadnym anglofilem, ale widać można było i tak.

Po prostu widać, z takich czy innych przyczyn, mniej lub bardziej słusznie, tamtejsza ludzność nie uważała władzy za okupanta, a jej chodzących po ulicach przedstawicieli za skorumpowanych zbirów, no to nie było i wielkiego powodu, by tych przedstawicieli obwieszać artylerią... I tak dalej.

Ja, powiem to magna voce, nie życzę sobie po prostu drobnych policjantek, które, z dość oczywistych względów przeszły przez swe dotychczasowe życie spłoszone i zahukane - a teraz, wyposażone przez naszą kochaną władzę w P99 QA, będą sobie to rekompensować władowując calutki magazynek w kogoś, kto im się, z takich czy innych przyczyn, nie podoba.

Nie chodzi mi o to, że policja nigdy nie może użyć broni palnej, czy nawet kogoś zastrzelić, ale, po pierwsze, wolałbym żeby to była MOJA policja, a nie panów Sienkiewicza z panią Merkelą... Moja, w sensie polska i przyzwoicie moherowa... A po drugie - uzbrojonym przedstawicielem władzy na ulicach, w każdym przypadku, powinien być ktoś, kto sobie bronią palną nie musi dodawać powagi i pewności siebie. Tyle chyba daje się zrozumieć?

Tutaj moglibyśmy odskoczyć od głównego tematu w różne fajne psychologie i ardreyizmy... Co my sobie też i zrobimy, choć na razie nie na tyle obficie, żeby te fascynujące tematy wyczerpać. Raczej tylko zasygnalizujemy pewne sprawy. Jak to na przykład, że różne tam armie, nie mówiąc już o elitarnych oddziałach, co do jednej, mają w programie swoich szkoleń...

A to taki Z ZAŁOŻENIA prymitywny boks bez żadnej pracy nóg - czyste okładanie się po mordach przez, nie pamiętam już, ale minutę albo dłużej. To zdaje się brytyjski SAS. Amerykańscy Marines mają takie długie drągi, nieco wywatowane na końcach, którymi się okładają faceci ubrani w ochronne ubranka i hełmy... I tak dalej, a do tego wszystkie one mają jakąś formę walki wręcz, oczywiście.

Dlaczego? Przecież nawet ta walka wręcz nieczęsto się w praktyce przydaje nawet komandosom. (Nie mówimy teraz o policjantach, którym by się przydała o wiele lepiej.) Ten czas można by poświęcić na strzelanie, albo, jeszcze lepiej - na jakieś gotowanie zupy z proszku bez produkowania dużego dymu.  A jednak wszyscy to robią i nic nie słychać, by mieli przestać.

To samo zresztą dotyczy w dużej mierze walki na bagnety. I to nawet w czasach, kiedy to miało o wiele większe, niż dzisiaj, praktyczne znaczenie. W istocie b. rzadko dochodziło do sytuacji, gdy bractwo na siebie wpada i tym bagnetami się tam dziabią. Niemal zawsze jedna strona, ta słabsza psychicznie, widząc zdeterminowanego (jak sądzi) wroga, daje dyla. I na tym to w praktyce polegało.

Kiedy widzimy na ekranie telewizora jakąś wojnę - w Libanie czy gdzieś - to niemal zawsze jakiś facet  wychyla się z za jakiegoś węgła, albo wychodzi sobie na ulicę zza murku, i strzela z AK-47 wyraźnie w nic konkretnego nie celując...

A wynika to częściowo z tego, że tak musi wyglądać duża część realnych wojen, a częściowo jednak z tego, że w sytuacjach naprawdę bardzo niebezpiecznych to by nie było po prostu filmowne przez dzielnych (niewątpliwie) dziennikarzy.

Jednak prawdziwą kwestią w takich walkach na terenie miejskim musi być to, czy jak nagle, podczas gdy ja sobie wesolutko strzelam w przestrzeń, z grubsza w kierunku gdzie może być wróg, zza pleców wyskoczy mi gość z bagnetem na karabinie szturmowym, albo jakąś saperką - to ja zemdleję, ucieknę, czy też spróbuję jego moją własną saperką, czy własnym bagnetem, wyprawić do krainy wiecznych łowów. Psychologia - moi drodzy, jak zawsze!

Więcej powiem, a nawet pojadę Ardreyem... Robili takie doświadczenia na małpkach, które od urodzenia były oddzielone od swego gatunku, a chyba nawet od wszelkiego zewnętrznego świata. No i tym biednym stworzeniom puszczali filmy pokazujące różne tam aspekty życia ich małpiego gatunku. Małpięta kompletnie ignorowały wszystko - poza jedną rzeczą.

Otóż widok grożącego samca (którego nigdy w życiu nie widziały) sprawiał, że z piskiem kuliły się w kącie, przerażone. No i tak, moi państwo, to działa. Gdyby nasza (?) miniaturowa policjantka uprawiała tajski boks, judo, albo inne MMA, to, z czasem, widok grożącego samca przestałby na niej robić aż takie wrażenie. Samca takiego na przykład, jak niesforny obywatel imponujących rozmiarów i obdarzony sporą siłą.

W takim przypadku można by przypuścić, że jeśli tego samca ta nasza (?) policjantka zastrzeliła, to było to z jakichś innych powodów, niż jej własny mikry wzrost, trapiące ją przez całe życie poczucie niepewności, kompleksy czy niewyżyta agresja. Nie mówię, że powody te byłyby koniecznie słuszne i uprawnione - to nie to państwo - ale chociaż ten jeden, bardzo marny, powód by był znacznie mniej prawdopodobny. I to już by była jakaś poprawa.

Tak w ogóle, to moim celem, czy może raczej "marzeniem", było napisanie o czymś o wiele ważniejszym i ogólniejszym, mianowicie o tym, DLACZEGO w ogóle kobietki niewielkiego wzrostu zostają dziś w naszym kraju policjantami, i DLACZEGO nikt nie dostrzega w tym problemu, nie mówiąc już o jakichś próbach uzdrowienia tej sytuacji.

Co wiecej, ten mój "wymarzony" tekst traktowałby nawet nie tyle o dość oczywistych w końcu (dla niektórych) ograniczeniach malutkich kobietek... (Nawiasem mówiąc, absolutnie nic do nich z założenia nie mam, a nawet bardzo je lubię. Tutaj pozdrawiam Iwonę Jarecką, niewątpliwie i malutką, i kobietkę. I bardzo fajną osobę.)

Tylko, o ile by mi się to udało, traktowałby on, dużo bardziej ogólnie, o tym, co nam dzisiaj robi miłościwie nam panująca totalitarna lewizna, a czego małe kobietki pętające się po ulicach z Waltherami P99 przy boku, 16% kobiet w amerykańskich siłach zbrojnych... I jeszcze sporo innych dziwnych rzeczy - wcale nie dotyczących wyłącznie kobiet i "równouprawnienia" zresztą - które nam oni fundują, a my to z zapałem łykamy.

Takich rzeczy, jak ta powszechna dziś inwigilacja, którą przecież w sumie my gorąco oklaskujemy, bo ona broni nas przed terroryzmem... I tak dalej. Ale nikt już nie zadaje sobie pytania jak: Z CZEGO SIĘ TO W ISTOCIE WZIĘŁO? W KTÓRYM MOMENCIE MOŻNA BYŁO JESZCZE TO ZATRZYMAĆ? NO I JAK W TAKIM RAZIE?

Z dodatkowymi pytaniami w rodzaju: KTO w istocie jest temu obecnemu koszmarowi winien? KTO miał wtedy rację i na czym ta racja konkretnie polegała? Takie tam. Kto by sobie jednak łamał głowę i zakłócał trawienie rozważaniem takich kwestii, prawda? (Wiąże się to też z kwestią "w pełni zawodowej armii", którąśmy sobie tak radośnie zafundowali. Ale kogo to obchodzi?)

triarius