Pokazywanie postów oznaczonych etykietą konserwatyzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą konserwatyzm. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, października 18, 2021

Siła Nachalna, czyli: Pobawmy się w Utopistów (odcinek 1)

Zbliża się czas, kiedy trzeba będzie spisać Testament Mój... Niech się nikt nie napala - testament czysto ideowy, taki więcej Słowacki (nie mylić z Morawieckim, który oczywiście zostaje.) Po to, aby "została po mnie ta tytułowa Siła Nachalna, co mnie żywemu na nic, tylko bloga zdobi, ale was, ludzieńki moje rostomiłe, będzie dręczyć niewidzialna, aż was, ludzieńki, i tamtych też zresztą, na skrzydlate anioły..." Te rzeczy!

Pomyślałem (ci ja) w związku z powyższym, że odpowiem na pewne zapytowywania sprzed lat, na które zawsze z oburzeniem odmawiałem odpowiedzi, ale w sumie raz w życiu, i raz na piętnaście lat blogaska, można na nie odpowiedzieć, bo (nikomu nie mówcie, ale) są interesujące. Pytania były o to, "jaki właściwie mam program?", a w ostrzejszej, bardziej radykalnej i także ciekawszej wersji: "jak by wyglądało moje idealne państwo?"

Odpowiadałem, że "wymyślanie Utopii to zaprzeczenie Konserwatyzmu takiego, jak ja go rozumiem" (wie ktoś, jaki to jest?) i że: "Utopia, taka czy inna, to sama esencja Lewicowości (i Lewactwa)". (Wtedy wielkich liter do takich terminów nie używałem, wiem że to wygląda trochę dziwnie i u niektórych może wywoływać ataki padaczki, ale Muza Filozofii się chyba cieszy.)

No więc powiem małowiela na ten temat, tylko dopraszam się wyrozumiałości i zrozumienia, że ja naprawdę zdaję sobie sprawę, iż nie wszystko wszędzie się da, nie wszędzie byłoby fajne, wszystko ma swoje koszty i te łatwo mogą przeważyć spodziewane korzyści, nie mówiąc już o Mamie Entropii, "Uogólnionej Zasadzie Heisenberga" (jak się to w Tygrusiźmie Stosowanym nazywa) i nieprzewidywalności wynikającej z wyjścia poza Model Małosygnałowy.

Kogoś by to zainteresowało? Ale powtarzam - ten ktoś (błogosławione niech będzie jego imię!) musi rozumieć, że JA SIĘ ABSOLUTNIE NIE STAŁEM ŻADNYM UTOPISTĄ, tylko sobie trochę, jeśli Bóg pozwoli, poutopizuję. Tak? Ale to ewentualnie dopiero w następnym, Deo et triario volente, odcinku. To tutaj można sobie potraktować, jako wstęp, i wszystko będzie formalnie OK.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na PiSowsko-Unijnych szpicli!

sobota, czerwca 22, 2019

Jeszcze trochę prawicowych aksjomatów

Zwracam uwagę, że "aksjomaty" są to w tym sensie, że nie dowodzę ich tutaj, a traktuję jako coś, co trzeba przyjąć (raczej) lub odrzucić (raczej nie). W obecnej formie nie aspirują one do naukowej czy językowej elegancji, są bowiem, choć oparte na latach przemyśleń i lektur, stworzone ad hoc i właściwie naprędce. Tym razem nie chodziło bowiem o styl (choć jest niezwykle ważną rzeczą!), tylko o materiał do dyskusji. (Marzenie ściętej głowy.)

Oto więc następne aksjomaty:

24. Rynkowa GOSPODARKA - tak, rynkowa RELIGIA - nie!

25. Bezsilność korumpuje, zaś absolutna bezsilność korumpuje absolutnie. (Jest to oczywiście parafraza słynnego stwierdzenia Lorda Actona, moim zdaniem znacznie sensowniejsza od oryginału. Sam ją kiedyś stworzyłem, co nie było aż tak trudne przy moich poglądach, ale całkiem niedawno ze zdziwieniem odkryłem ją w pewnej niezbyt znanej amerykańskiej książce. Autor chyba nazywa się Joseph Korda.)

26. Kobiety i mężczyźni różnią się wcale nie "tylko jedną malutką rzeczą", tak jest dobrze i tak ma pozostać!

27. Naród jest (zgodnie ze słowami kard. Wyszyńskiego) "rodziną rodzin" i jest istotny. Naturalną formą istnienia narodu jest państwo.

28. Takie pojęcia jak "Europa" są pojęciami geograficznymi i nie implikują jakiejś realnej wspólnoty społecznej. Co innego "zachodnia", czy "europejska", "faustyczna", czy "zachodnio-chrześcijańska" cywilizacja.

29. Regionalizm i "małe ojczyzny" mają realne znaczenie proporcjonalne do realnego znaczenia swych gwar, dialektów, miejscowych zwyczajów, i po prostu swego odcięcia od innych obszarów czy społeczności. W dzisiejszym bardzo już ujednoliconym świecie wyraźnie straciły na znaczeniu i wszelkie wysiłki w celu zwiększenia ich znaczenia muszą być uznawane za co najmniej podejrzane, bowiem ich skutkiem jest przede wszystkim rozbijanie państw narodowych w celu stworzenia ponadnarodowego zideologizowanego molocha w rodzaju Unii Europejskiej.

30. Siły zbrojne każdego kraju mają służyć do prowadzenia wojny, albo do unikania wojny przez odstraszanie, nie zaś inżynierii społecznej - czy to w kierunku liberalnym, czy jakimkolwiek innym. Głoszenie propagandowych tez, że to właśnie w pełni zawodowa armia stanowi idealny środek do obrony kraju - w dodatku kraju takiego jak Polska, z jej brakiem naturalnych granic i o specyficznych sąsiadach - dowodzi albo intelektualnej nieuczciwości i/lub kompletnej nieznajomości spraw militarnych, a nawet historii, albo jest po prostu działaniem obcego agenta wpływu. (Zresztą inżynieria społeczna sama w sobie jest w zasadzie sprzeczna z prawicowością.)

31. "Suwerenność narodu", czy nawet "ludu" wcale - wbrew temu, co opowiadają różni monarchiczni frustraci - nie jest zaprzeczeniem prawicowości. Także nie jest nim demokracja, i w istocie znacznie lepiej jest, by naród miał wpływ na własne losy, choćby w sposób wysoce niedoskonały, niż oddać ten wpływ bez żadnego sposobu na jego odzyskanie jakimś niekontrolowanym przez nas i nie godnym zaufania ponadnarodowycm siłom. (Dojście PiS'u do władzy, mimo wszelkich wad tej formacji, jest dobitnym dowodem na to, że demokracja na poziomie kraju nie jest jeszcze zupełną fikcją. I tak powinno pozostać. [Napisane w roku 2007, zmieniło się niestety ogromnie!])

32. Wszelkie hipostazowanie jest wysoce podejrzane, np. czynienie z demokracji jakiejś utopii z gwarancją absolutnego raju na ziemi, czy mieszanie do stosunkowo prostej przecież definicji tego pojęcia niezwiązanych z nim pojęć w rodzaju "tolerancja", "polityczna poprawność", czy "wartości europejskie".

33. Większość ludzi nie jest z pewnością bardzo mądra, ale prawicowiec będzie raczej traktował ich z szacunkiem i nieco na wyrost, niż z pogardą i jako głupszych i podlejszych, niż wedle wszelkich danych w istocie są. A zatem wszelkie pomysły w stylu "wzięcia tej chołoty za mordę i uszczęśliwienia ich na siłę", charakterystyczne dla masonerii, ale wcale nie wyłącznie, są dla prawicowca wstrętne.

(W tej chwili "aksjomatów" jest 33. To liczba nabrzmiała znaczeniami i spuchnięta od aluzji, ale dobrze chociaż, że nie 21. I tak ktoś może się doszukiwać jakichś megalomańskich aluzji. Zabawnie by było, gdyby tacy się naprawdę znaleźli. ;-)

Nie mam pojęcia, dlaczego to było utajnione - jako brudnopis - od lutego 2007. Wydaje się dość sensowne.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, stycznia 06, 2014

O tak zwanym równouprawnieniu

Oczywiście, że jestem wrogiem "równouprawnienia kobiet". Szok, nie? Czy uważam, że kobiety nie powinny mieć tych samych praw, co mężczyźni? Sorry, ale nijak nie mogę zrozumieć, jak "te same prawa" miałyby wyglądać. Nie rozumiem, całkiem na serio, jak kobiety w ogóle mogłyby mieć "te same" prawa co mężczyźni, ani jak mężczyźni mieliby mieć "te same prawa" co kobiety. Przecież to absurd! (O ile oczywiście nie mówimy o przypadkach, dzisiaj jeszcze, Deo gratias, dość rzadkich, choć niestety wrzaskliwych, jak to Grockie coś, albo Szczuka.)

Całkowicie odrzucam cały, ten obłędny w moich oczach, postulat. Tu nie chodzi tylko o górników, ewentualne traktorzystki i pilotów myśliwców. (Nawiasem mówiąc, Pakistan ma teraz kobietę pilota myśliwca. A potem niektórzy wątpią, że świat to dziś niemal wyłącznie amerykańskie imperium i Al Kaida!) Nie - ja w ogóle odrzucam ten sposób myślenia o tych sprawach, z którego tego typu hasła i postulaty się biorą! Chop coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i baba musi. Baba coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i chop przecież musi, bo jakby inaczej, jerum jerum!

Postulat "równości płci" uważam za intelektualny idiotyzm. Po prostu. Za lewiznę, liberalizm... Przez co rozumiem gnijące, od dwóch stuleci niemal, resztki Oświecenia. Które miało swoją wartość, nie przeczę, ale nieprzesadnie wielką, a poza tym powinno było się już dawno temu skończyć. Jasne - wiem że "równość kobiet i mężczyzn" postulowali i Pitagoras, i Platon... A potem sporo innych dętych mędrków.

Tylko co z tego? Pitagoras był przecież religijnym przywódcą, w typie, z tego co wiemy, nieco zbliżonym do Mahometa. Nawet Sybaris zrównał z ziemią, więc analogie nie są wcale bardzo odległe. A co do idealnego państwa Platona - to chyba nikt z autorytetów moralnych (Bratkowską z tego grona chwilowo wyłączam) nie chce nam rzec, że oni właśnie TO nam przygotowują? I że to była sympatyczna wizja, którą dałoby się zrealizować bez...? Wszystkiego czego nasze kochane moralne autorytety tak podobno nie lubią?

Darujcie, nie jestem liberałem (komuchy, socjaldemokraci i inne korwinięta wliczone), jakoś po mnie spłynęła, nie robiąc mi większych szkód, cała ta liberalna obróbka mentalna ("edukacja", media, "rozrywki", korporacje, granty, samorządy, co tam jeszcze) - więc dostrzeganie, przeważnie zresztą dziwnie szemranych, "praw" w jednych miejscach, przy załkowitej ślepocie na ich ewidentny brak w miejscach leżących tuż obok, jest mi obce.

Uważam zatem, że kobiety są gorsze? - spyta niewątpliwie prędzej czy później ktoś, po kim owa obróbka tak gładko jak po mnie nie spłynęła. Na co ja się ostro zaperzam. Niby dlaczego miałbym w ogóle ludzi w taki sposób, i na podstawie tak ogólnych cech jak płeć, wartościować?!

Do głowy mi to nawet nie przychodzi. Nie kreuję się na Boga, jestem takim samym człowiekiem jak każdy, więc niby dlaczego miałbym się stawiać w pozycji sędziego i ludzi hurtem oceniać? Pomysł, że połowa ludzkości miałaby być w jakiś sposób "gorsza"... Pewnie komuś  takie pomysły do głowy przychodzą, nawet, paradoksalnie, spotkałem się z nimi akurat najczęściej w kręgach głoszących wszech-tolerancję... O czym warto by było może kiedyś nawet napisać... Ale to jednak nie ja.

Czy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem dzisiaj - nawet "na prawicy" i wśród "konserwatystów" - w ogromnej mniejszości? Zdaję sobie. To co Dávila mówi o dzisiejszej prawicy (że to tylko lewica pragnąca w spokoju trawić), bardzo do mnie trafia, w związku z tym niezbyt się tą swoją samotnością w tym przypadku przejmuję. Tym bardziej, że nie wygłaszam, jak Korwin, bezsensownych w sumie, kawałków o mniejszym mózgu kobiet, i że z tego miałoby aż tak wiele wynikać.

Mózgu to my, ludzie znaczy, mamy aż w nadmiarze, więc te parę gramów w tę lub w tamtą stronę naprawdę trudno na cokolwiek istotnego przekładać. Z tego co pamiętam, to Turgieniew miał dwa chyba razy większy mózg od Anatola France... Któren, zgoda, był komuch, ale inteligencji i zdolności pochłaniania wiedzy naprawdę trudno mu odmówić. (Wiem coś o tym, bo w młodości namiętnie gościa czytać lubiłem. I wcale się w dodatku tego nie wstydzę, ani nie uważam tego akurat czasu za stracony.)

Są bez porównania większe różnice pomiędzy płciami, niż wielkość mózgu, i te różnice determinują bez porównania więcej. O wiele większą, na przykład, wagę przywiązywałbym do ewidentnie większego konformizmu kobiet - który jest odwrotną stroną ich większej prospołeczności (żeby to tak sobie, brzydko ale krótko, nazwać) - co jest zresztą bez przerwy wykorzystywane przez lewiznę...

Jak jest wykorzystywane? A tak, że kobiety na przykład, z racji swej natury i swoich innych od męskich zainteresowań (generalnie i statystycznie, wiem że bywają różne wyjątki) nie zajmują się tak namiętnie polityką i ideologiami jak ta druga, aktywniejsza połowa ludzkiego gatunku. No i w wyniku tego zostawiają nasze drogie panie pole dla Szczuk, Śród, Bratkowskich. (O Górskich nawet nie wspominając.) I wszelkiej innej tego typu swołoczy. Która "w ich imieniu" wydaje z siebie te swoje smrodliwe wrzaski. I nie tylko, drogie ludzie, i nie tylko!

Ale cóż, skoro się akceptuje INTELEKTUALNIE OBŁĘDNĄ ideologię "równouprawnienia"... (To do "prawicy" i "konserwatystów". Tych dzisiejszych.) Skoro się przymyka oczy na ewidentny fakt, że kiedy oczywiste różnice przestają mieć znaczenie, a ludzie przestają się w praktyce w znaczącym stopniu różnić choćby czymś takim w oczy bijącym jak płeć... Płeć zdeterminowana - nie wyłącznie, zgoda, ale jednak w bez porównania najistotniejszej swej części biologicznie...

No to definiowanie różnic między ludźmi, w tym także, jeśli komuś to akurat będzie pasować, płci... I prawa różnym kategoriom ludzi przysługujące - z obowiązkami i przykrościami niejako w pakiecie... Będą określane całkiem arbitralnie... Przez kogoś... Kogo? Nie bardzo faktycznie wiadomo kto to jest, ale tyle się da powiedzieć, że to są bez wątpienia ci sami macherzy...

Ci sami, którzy już tyle nowych i wspaniałych "praw człowieka" dla nas wymyślili - praw człowieka, o których całkiem nie śniło się choćby naszym dziadkom... Którzy zatem, dziadkowie nasi znaczy (wliczając w to oczywiście babcie), walczyli i ginęli za coś całkiem z tymi prawami człowieka niezgodnego, niewykluczone że sprzecznego... Co za potworna myśl, prawda? (A w ogóle co za czarnosecinny koszmar, żem ja tu nie napisał "walczyli lub walczyły". Jerum, jerum!)

Albo tak właśnie jest, jak potworne by to nie było do zaakceptowania, albo też trzeba sobie uczciwie rzec, iż kiedy rzekomy konserwatysta łyka i akceptuje coś tak obłędnego, tak lewackiego i liberalnego, jak "równouprawnienie płci"... Kiedy tym następnie przesiąka i przyjmuje to za swoje...

To on nie może być specjalnie bystry, jeśli potem się dziwi, że częstują go sporą ilością całkiem nowych, i przez tych samych ukrytych dobroczyńców ludzkości arbitralnie sobie wymyślonych, płci. I całą masą rzeczy, które z tego wynikają. Prawda?

To całkiem tak, jak zaakceptować Sobór Watykański Drugi, a potem się dziwić... Sapienti sat.

triarius

czwartek, września 30, 2010

Wpis bez tytułu (a co, musi być tytuł?!)

Realny liberalizm zapewnia każdemu człowiekowi bezpieczne, godne i szczęśliwe życie - od skrobanki po eutanazję.

* * * * *

Idea przewodnia "Prawdziwego Konserwatyzmu"/Monarchizmu/Itp. jest taka: "Nasza myśl (po poza myśl to NIGDY nie ma prawa wyjść!) musi być tak radykalna, skrajna i bezkompromisowo czysta, by na naszym tle każda prawica wydawała się albo zgrają galaretowatych różowych zgniłków, albo też bandą krwawych bolszewików, a JEDNOCZEŚNIE (i właśnie DZIĘKI temu!) musi się ona (i słusznie!) każdej, nawet najbardziej lewackiej i totalitarnej władzy (a może takim szczególnie) wydać tak kompletnie oderwana od realiów, jałowa i schizofreniczna, by nikomu nie chciało się nas niepokoić."

Addenda:

1. Pomijam tu kwestię agenturalności (konkretnie agentury wpływu).

2. Dzięki tow. Anonimowy z komentarza pod poprzednim moim wpisem (http://bez-owijania.blogspot.com/2010/09/oko-za-oko-czyli-demokracja.html), datowanym "czwartek, wrzesień 30, 2010 8:34:00 AM" za inspirację!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, grudnia 06, 2009

Takie różne (grudzień 2009)

Osławieni "Żydzi i cykliści" nie niepokoją mnie specjalnie i nie budzą we mnie większych emocji. (No, chyba że na rowerach jeżdżą z przyczyn ekologicznych.) Znacznie więcej mieszanych uczuć wywołują we mnie ŻYDZI I SZACHIŚCI.

* * * * *

Podstawowym założeniem liberalizmu, a także "konserwatyzmu", szczególnie w jego pospolitej odmianie ogrodowej - tej która z upodobaniem, niczym bluszcz, czepia się liberalizmu i w sumie stanowi jedynie jego starczą, czy może analno-retentywną, postać - jest "niezmienność natury ludzkiej".

Zgoda o tyle, że z pewnością, gdyby współczesne europejskie niemowlę od urodzenia wychować w społeczeństwie Azteków - cieszyłoby się po dorośnięciu masowymi ofiarami z jeńców wojennych i uczestniczyło w tym wszystkim, co się z tym wiązało, całkiem tak jak każdy Aztek, któremu dano na to szansę. (Przeciąganiem, z religijnych motywów, liny przez własny przedziurawiony język pewnie też.) Tak samo by było z wychowaniem w innych społeczeństwach, także tych ogromnie odległych od współczesnych liberalnych społeczeństw pod względem trybu życia i etyki.

Czego byśmy tu nie mieli! Ludożerstwo? Mniam! (I nie wierzcie, że to nigdzie nie występowało w realu, albo że nigdy nie miało nic wspólnego z rozkoszami stołu i szeroko pojętą gastronomią. To też lewacko-leberalne kłamstwo.) Świątynna prostytucja? Proszę bardzo! Niewolnictwo? A jakżesz, oczywiście! Tatuowanie sobie przez kobiety wąsów? Super pomysł! Witanie się przez branie w dłonie i potrząsanie swoim penisem? Jasne! Oddawanie gościowi do dyspozycji żony i córek? Też, niby dlaczego nie? I tak dalej - pełny repertuar zachowań.

Z czego, nawiasem, wynika, że liberalizm (i ten żałosny "konserwatyzm" w pospolitej wersji ogrodowej), albo są niewiarygodnie naiwne, albo też po prostu w głębi duszy totalitarne, jeśli mają nadzieję i zamiar uczynić wszystkich ludzi na podobieństwo swoich... Jak to powiedzieć...? Wiadomo o co chodzi.

Jednak założenie, iż taki na przykład praktycznie samowystarczalny rolnik (jeśli tylko obejdzie się bez paru fanaberii), będący na codzień udzielnym panem u siebie, samcem alfa w najpełniejszym znaczeniu tego słowa, a do tego żyjący blisko natury - nie w tym sensie, żeby jakoś rajsko i słodko, ale że wszystko jest jakie jest, bez potrzeby interpretowania przez autorytety i codzienną prasę... Który obcych niemal nie ogląda...

Że taki ktoś ma "tę samą naturę", co mrowiący się w milionowym mieście inteligent czy biznesmen z branży usługowej, który trzech dni nie przeżyłby bez troski władzy o niego... Który codziennie potyka się o tysiące obcych ludzi i musiał stracić wszelkie normalne odruchy agresji, bo inaczej dawno zacząłby wokół siebie gryźć, albo i gorzej...

Który bez wytężania umysłu, o jakim temu pierwotnemu rolnikowi (który jeszcze 50 lat temu w Europie istniał, ale teraz już NIE istnieje!) nawet się nie śniło, nie potrafiłby przeżyć godziny swego jałowego dnia - nie dlatego, że tak lubi myśleć, tylko po prostu dlatego, że wszystko wokół niego jest sztuczne i wymyślone przez człowieka, a w związku z tym do wszystkiego trzeba podchodzić z wytężonym umysłem. Albo też z umysłem właśnie otępiałym, ale na pewno nie z naturalnym instynktem, czy od dziecka wyuczonymi zdrowymi, przetestowanymi przez wieki twardego życia, odruchami. (Albo też, co jest najgorsze, z tym i z tym na raz.)

Tak więc, w zasadzie zgoda, że "człowiek" od czasów, gdy jest już tym obecnym gatunkiem - jak go nazwali? "Homo sapiens sapiens sapiens sapiens sapiens"...? ;-) - niewiele się zmienił, można to pominąć, ale też to nie ma aż tak wiele praktycznego znaczenia. Milionowe miasta są faktem - tak samo jak kamery, które można bez trudu poumieszczać na ulicach... podsłuchy, które zresztą mieszkaniec milionowego miasta dobrowolnie z sobą nosi, dla wygody... jak zastąpienie prostego i niemal samowystarczalnego rolnictwa przez globalną wymianę... I milion innych rzeczy, które są, i tego w żaden prosty, przewidywalny nie da się zmienić, choćby się chciało.

Ta - rzekomo konserwatywna - gadka o "niezmienności natury ludzkiej", to dla mnie kolejny przykład na to, że jedni nie przejmują się specjalnie obiektywną prawdziwością swoich sądów, bo i tak mają zamiar naturę zgwałcić i nagiąć do swoich poglądów... I to są ci, którzy realnie wpływają na rzeczywistość... Podczas gdy masa innych ludzi, którym się to naginanie niespecjalnie nawet podoba, łudzi się i hipnotyzuje tego właśnie typu "konserwatywnymi prawdami" - odlatując od rzeczywistości w sferę zabaw słownych i mózgowych rojeń.

Nie zdając sobie całkowicie sprawy z tego, że ich błyskotliwe "zwycięstwa" w słownych igraszkach, ich mistrzostwo w teoretycznym rozumowaniu na tematy, które się teoretycznemu rozumowaniu bardzo słabo poddają - nijak nie mają się do realnego biegu historii, układu sił i politycznych możliwości.

Edmund Burke to naprawdę nie był głupi facet, podobnie jak, powiedzmy, Roman Dmowski, i paru innych. Ale przeraża mnie, kiedy zamiast spróbować zrozumieć co mieli na myśli, dać się temu zainspirować, i ewentualnie użyć ich poszczególnych poglądów jako swego rodzaju skrótów myślowych, swoistej intelektualnej stenografii... Kiedy zamiast tego ktoś przyjmuje, że jeśli taki wielki ktoś coś POWIEDZIAŁ, to w tym jego słowie jest jakaś ogromna REALNA MOC, która pokona siły zła... Że to jakaś MAGICZNA FORMUŁA.

Która zwyciężyć musi, choćby siły zła były realne, a nie jedynie (jak by to było łatwo i przyjemnie!) lustrzanym odbiciem własnych naszych słownych igraszek, magicznych formuł i wiary w święte księgi. (I już nawet nie chcę rozwijać tematu świętych ksiąg, przekonując, że to jest akurat nie ta cywilizacja, o którą tym ludziom podobno chodzi. Nie każdy w końcu jest spenglerystą, choć trochę faktycznie szkoda.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, czerwca 28, 2008

To nie jest żaden mecz bokserski! (Gong, pierwsza runda.)

Artur M. Nicpoń z talentem i przekonaniem odgrywa rolę advocatusa diaboli spengleryzmu. I chwała mu za to! Każda doktryna kogoś takiego potrzebuje. Ach, gdybyż jeszcze nasz przyjaciel Spenglera naprawdę był przeczytał! Nie zaś tylko jakieś na jego temat rewelacje na wikipedii, które sobie pracowicie był wyszperał. Plus może jeszcze rzucił łaskawie okiem na tytuł niewielkiego, doraźnie publicystycznego tekstu Spenglera, gdzie jak byk widoczne słowo "socjalizm" wzbudziło weń odruch warunkowy godny psa-prymusa ze stajni dr. Pawłowa. Czy, by się przenieść w nieco nowsze czasy - kogoś, kto we wczesnej młodości został zarażony, nieuleczalnym jak wszystko niestety wskazuje, wirusem korwinizmu.

Wkleił był Artur ostatnio na swojego bloga cały mój tekst o Maleszcze - i to w wersji przed poprawkami, czyli z ogromną zaiste ilością literówek, plus paroma błędami orto. (Mógłby go tam teraz, swoją drogą, wkleić w wersji poprawionej, to tylko minuta.) Co oczywiście dla mnie jest zaszczytem i cholernie wielką pomocą w propagowaniu moich mądrości. Powiedziałem to absolutnie serio - czuję się dumny i pałam wdzięcznością wobec Artura. Zrobię teraz coś podobnego, tyle że odwrotnie. Na zasadzie ty we mnie chlebem, ja w ciebie kamieniem. Otóż wkleję tu to, co Artur rzekł do mnie w komentarzu do przedostatniego mojego tu kawałka, a potem z nim bez litości zapopolemizuję. ("Popolemizuj proszę z tym panem" - jak wśród elity mawia się czasem wytwornie do swego dobrze opłaconego i nafaszerowanego anabolami goryla.)

Sądzę, że owa Arturowa wypowiedź ma historyczne znaczenie, o które by ją mało kto podejrzewał, i naprawdę zasługuje by się tu znaleźć na SG, a potem dostać odpór. Tego, na co Artur konkretnie wtedy odpowiada już nie wkleję, ale dam linka do wszystkich komentarzy, gdzie i to jest - oto on.

Zaś oto owa Arturowa wypowiedź:
Mylisz się Tygrysie i to srogo.
W kilku kwestiach.
po pierwsze- spenglerycznie widzisz ten cykl śmierci i umierania bez dostrzeżenia tego, że na śmierci jednych rodzi się nowe życie. Tu się ten Koneczny ci kłania, który to samo dostrzega co Spengler, tylko widzisz szerzej, więcej i dalej.
Najwyższa pora pogodzić się z tym, że żyjemy na trupie.
Najwyższa pora pogodzić się z tym- mże my nie wiemy jak POWINIEN wyglądać świat. Nie wiemy tego, bo świat jest w nieustannym rozwoju. I nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Z jednym ale- w rzece wciąż płynie woda. Więc możemy się w jakiś psosób posiłkować tym, co się sprawdziło, czyli dało dobre efekty. Ale nie próbować zostać kierownikami kuli ziemskiej. Bo to bzdura i zbrodnia. Niczym się wtedy nie róznimy od lewactwa. Tyle, że to my będziemy trzymac w ręku bat. To takie fajne?
Nie wydaje mi się.
Ja nie mówię o tym, by przeczekiwac i dawać się tu dymać w dupę. W czym także się mylisz. Ja własnie zagajam do działania. Zagajam do działania poprzez całkowite odwrócenie się od tego syfu, ktróry nas otacza. Niedostrzeganie go. Rośnięcie wspólnie w siłe i negowanie tej pararzeczywistości lewackiej, która jest idiotyczna zwyczajnie i wystarczy robić swoje a jej dać zdechnąć.
My wróćmy do tego, co jest ważne. I twórzmy swoją własną alternatywę. I tyle.

I teraz- ja jestem przekonany, że tego się nie da zatrzymać. Nie ma bata. Tu już autentycznie wszystkie palce są na cynglach i nic się z tym nie zrobi.
I to musi jebnąć.
Ja nie wiem, w co i jakie będziemy ewoluowac dalej, po tym upadku. W islam śmiem wątpić, bo islam będzie w tej rozpierduszce robił te samą rolę, która spełnili Żydzi wcześniej.
Oczywiście Żydzi zostaną wcześniej starci na proch przez islam i my tę rozpierduchę zrobimy w odwecie.
Więc ja się nie łudzę.
Odwrócić biegu się nie da.
Natomiast da się tworzyć cos nowego OBOK tego sypiącego się w ruiny świata. Budowac Arkę.
Coś, co będzie skupiac tych życiowych rozbitków i dawac im nową nadzieję.
I z tym, że ofiary będa trzeba się pogodzić i zrobić wszystko, by nie tracąc honoru ofiar tych było jak najmniej po naszej stronie.
To jasne.

Natomiast to, w co wyewoluujemy, będzie juz zupełnie inne niż dowolny konserwatyzm, który znamy dziś. Bedzie to na bank tak samo zoologiczne jak to dzisiejsze, ale zupełnie inne.
Bo tak jak christianitas wzięło z tego Rzymu i tej Grecji co najlepsze i dołożyło swoje, tak ci następni dołoża tez coś, co jest pozytywne w tym co właśnie zdycha.

I to jest moim zdaniem rola prawicy- uratować ile się da i stworzyć warunki do nowego skoku cywilizacyjnego, który nastąpi po rozpadzie.
Co oczywiście, po jakimś czasie skończy się kolejnym upadkiem, ale z tego upadku zrodzi się coś, co kopnie jeszcze dalej.
Nie mam pojęcia gdzie. Ale dalej.

Nastomiast konserwatywny zamordyzm- przecież to już trenowano, Tygrys. ty jestes fenomenolog czy ideolog spenglerysta?
Wszystko to, co nosiło cechy prawicowego dyktatu zniknęło i przyniosło odwrotny skutek. Patrz na Hiszpanię Zapatero.

I gadanie, że nie da się inaczej to bzdura. Bo co to znaczy, że się inaczej nie da? To wtredy wszystko wolno?
Wszystko jest usprawiedliwione?
I ja tu nie mówię o jakichś idealizacjach, tylko o przegionaniu pały.
Ty chciałbyś sie bronić przed entropią systemu przejmując nad nim kontrolę.
To tak, jakbyś chciał na środku oceanu uszczelnić gumą balonową przerdzewiałą na wylot szalupę.
Nie ma bata.

My patrzmy w p[rzeszłość i uczmy się z niej jak najwięcej, ale nasze życie jest w przyszłości, nie teraz i tutaj. Bo tu możemy sobie ewentualnie groźnie palcem w bucie pokiwać.
sobota, czerwiec 28, 2008 1:59:00 AM
No to teraz daję odpór...

Widzisz Arturze, to jest tak, że Tygrys absolutnie nijakich skłonności do czczenia kogokolwiek z śmiertelników nie ma, a Spenglera czci tylko dlatego, że facet był najmędrszy ze wszystkich żyjących kiedykolwiek ludzi, mówi rzeczy niezwykle głębokie i absolutnie prawdziwe. Co częściowo wynika też z momentu w historii, kiedy pisał - niejako szczytowego w naszej cywilizacji dla tego typu intelektualnych osiągnięć. Bo już wiedzieliśmy wtedy masę ciekawych rzeczy i mieliśmy niezłe metody intelektualnej analizy, a jeszcze nie zidiocieliśmy i nie zatraciliśmy jaj. Momentu rozumianego spenglerycznie zresztą, bo tak jak porządny kompilator musi być zdolny skompilować samego siebie, tak i spengleryzm jest oczywiście zdolny siebie samego zanalizować. (Lub może rzec by należało "przespengleryzować".)

Dodatkowym niuansem jest to, że Tygrys b. nie lubi naszych zachodnich sąsiadów, więc naprawdę wybrałby sobie inny ideał, gdyby w ogóle Spengler miał jakąkolwiek konkurencję. Był to bowiem facet cudowny (nawet małe kotki doceniał, jak wynika z jego magnum opus!), ale jednak Niemiec (Prusak nawet, w każdym razie z przekonania). Wcale zresztą nie jakiś antypolski, ale jednak niemiecki patriota.

Spengler jest taki mądry, że nawet Ciebie drogi Arturze przewidział i ustawił we właściwej historycznej perspektywie! Chodzi mi konkretnie o te Twoje, wielokrotnie już powtarzane zresztą, postulaty, by się wypiąć na lewactwo - ale także na ten, przyznaję że z każdym dniem paskudniejszy, realny świat... Świat polityki, mediów i dyskusji o sprawach społecznych, jak rozumiem... "I robić swoje". Jest to propozycja kusząca, wcale nie przeczę, ale też nie całkiem pozbawiona kontrargumentów. Najciekawsze jest jednak to, że, jak mówiłem, Spengler taki Twój pogląd już dawno przewidział - to jest po prostu nasza zachodnia ("faustyczna" stosując Spenglera terminologię) forma STOICYZMU! Która zaczyna dominować właśnie w takiej epoce jak nasza.

Zaczyna dominować nie u bydła, choćby było skrzyżowane z lemingami, czy u odpowiedniej dla danej cywilizacji formy lewaków, tylko właśnie u ludzi najlepszych. Mimo to jest to jeszcze jeden więcej dowód schyłku, a w dodatku rzecz, która się pośrednio do tego schyłku przyczynia.

To taki niby drobiażdżek, możesz zresztą się nie zgodzić i uznać, że bredzę - nikt bowiem nie jest w stanie nikogo przemocą na spengleryzm, czy cokolwiek innego, nawrócić. Jednak dla mnie jest to kolejny uderzający przykład tego, jak cudownie płodna jest "kopernikańska rewolucja" Spenglera w myśleniu o historii. Może jeszcze do kogoś to trafi, mam taką nadzieję i dlatego o tym wspominam.

Pozwól mi zatem Arturze - oraz wszyscy inni ew. Czytelnicy też mi pozwólcie - wykrzyknąć "Spengler jest wielki, a Tygrys prorok jego!" Nie ma nad to głębszej prawdy na tym łez padole, i jeśli ktoś zaprzeczy, będę... Polemizował. Ostrzegam!

Co do uroków i niedostatków zamordyzmu... Ja nie mam żadnego sposobu, by jakikolwiek zamordyzm wprowadzić, więc naprawdę nie ma sensu zarzucać mi, iż do tego dążę. To musi, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, zrobić wojsko. Tak jak w Rzymie i nie tylko. Kto naprawdę rządził w Rzymskim Cesarstwie, że spytam? Jakie siły? Armia przecież i nikt inny. Bo na pewno nie kapitaliści, prawda? Zgoda, ze związki naszej sytuacji z Cesarstwem Rzymskim nie są jakoś jednoznacznie wykazane czy udowodnione - co zresztą jest w tak skomplikowanych sprawach jak historia? - i można je negować, jednak jak się człek wczuje, to daje się wyczuć ogromne istotne, strukturalne podobieństwo. I to już jest spengleryzm czystej wody, bo on sam o tym b. obszernie mówi.

Mówiąc o armii, właśnie dzisiaj trąbią w TV, że żołnierzom co tam ostrzelali jakąś afgańską wioskę, grozi po 25 lat i dożywocie. Tak właśnie traktuje się armię w leberalnej Europie, i nie bez powodu. Z drugiej strony armii się jednak potrzebuje. Również dzisiaj uderzyła mnie ogromna ilość militarnych, popularnonaukowych programów na różnych komercyjnych kanałach TV. Co tłumaczę sobie tym, iż zbliża się wojna, wiadomo jaka, i nadludzie będą potrzebować mięsa armatniego ludzi mniej wartościowych. Normalnie są oni wychowywani do pacyfizmu, ale jednak czasem potrzeba ich na wojenkę, czy do jakiejś misji... Nie można więc całkiem ich zdemilitaryzować.

I to jest niezły akt akrobatyczny, prawda? Z jednej strony szykanować, poniżać, wyśmiewać, z drugiej zaś jednak dozbrajać i budzić od czasu do czasu krwiożercze, a w każdym razie pramęskie, instynkty. Kiedyś to się skończy, mimo wszelkich zapór i zabezpieczeń, tym, ze wojsko ruszy do władzy. A wtedy nie będzie już zapory - ani cywilna władza, Ojropejska, ani też masy, nie postawią się, a w każdym razie nie powalczą dłużej, niż tydzień. M.in. dlatego, że odchodzi się od poboru. Co służy na krótką, a nawet dość długą, metę obecnym "elitom", ale na dłuższą będzie ich zgubą.

Bo musi, nie ma sposobu, by ta zgraja pozbawionych rozumu, jaj i jakiegokolwiek zakorzenienia urzędasów mogła naprawdę cokolwiek wielkiego dokonać. Po prostu masy są już tak skurwione, że im pozwalają. Jednak jak nie masy, to będzie kto inny.

Za demagogiczny muszę uznać Twój argument, że zamordyzm jest zawsze taki sam - lewacki czy konserwatywny. Mówisz to zapewne z głębi swych religijnych przekonań... Nie będę już Cię napastował argumentami Spenglera na ten właśnie temat, szczególnie, iż na razie jeszcze go za wielki autorytet nie uważasz... Zresztą tutaj naprawdę nie chodzi o powoływanie się na autorytet kogokolwiek! Już scholastycy sklasyfikowali ten typ argumentacji jako najmarniejszy ze wszystkich. To co ja mówię jest moje własne, a na Spenglera powołuję się, dlatego, że u niego można sobie wyczytać dużo więcej i celniej na te tematy, na które ja się wypowiadam. No i w podobnym duchu, nie da się ukryć, ale to są moje poglądy, niezależnie od tego, skąd je wziąłem. Zresztą b. często są one moje do szpiku kości i z własnej hodowli.

To była dygresja, wracamy do głównego wątku... Otóż ja twierdzę, że konserwatywny zamordyzm NIE jest tym samym, co lewacki, a nawet jest jego zaprzeczeniem. Cóż może być dalszego od siebie, niż z jednej strony tworzenie nowego człowieka, z drugiej zaś rządzenie i administrowanie masami, kiedy te już całkiem utraciły zdolność do rządzenia się same? Czyli utraciły cnoty republikańskie, żeby doprecyzować i ładnie to określić. No więc, nadal udajesz, że tych dwóch rzeczy nie potrafisz rozróżnić? Zdziwiłbym się bardzo, serio!

Jeszcze mi się coś przypomniało... Jeśli mam dalej gadać Spenglerem - a nie widzę najmniejszego powodu, by przestać, raczej z dnia na dzień widzę coraz lepsze, by to robić dalej - to niestety, ale nie da się stworzyć nowej Kultury (czyli tego żywego, twórczego i witalnego) na pniu nieco dopiero przekwitłej Cywilizacji (czyli tego bombastycznego, pozbawionego formy i ducha, mechanicznego, jak mamy teraz, czegoś). Nie mówiąc już o stworzeniu tego świadomie. Kultury, wedle poglądów Spenglera, potrzebują nowej religii (w tym sensie, jak nową religią jest zachodni katolicyzm, w stosunku do późnoantycznego), autentycznego chłopstwa, szlachty, warstwy kapłańskiej, dopiero powstających miast (na pewno zaś nie milionowych metropolii). I tak dalej. To tak na marginesie.

Fakt, że Toynbee przewiduje możliwość powstania nowej cywilizacji na starej... W dodatku obawiam się, że elita tam w Brukseli go czyta i też ma na to ochotę... Ale ta nowa cywilizacja to właśnie ów nowy człowiek i wykwitający nam tak ładnie mrówczy lewacki totalitaryzm z prawami człowieka dla małp. Więc ja bym się na Twoim miejscu nie cieszył. Poza tym, że Toybee to wyjątkowy cienias. (Twój zaś ukochany Koneczny jest b. fajny, ale on wcale nie wypowiada się specjalnie obficie na nas w tej chwili interesujące tematy. O czym parę wpisów temu mówiłem - jeśli nie miałem racji, to zapopolemizuj.)

No i to by było na razie na tyle. Pozdrawiam Cię czule, wszystkich ew. Czytelników też zresztą przy tej okazji pozdrawiam. No i oczekuję od Ciebie (jak i od wszystkich Ludzi Dobrej Woli) dalszych owocnych wkładów w roztrząsanie tych wszystkich niełatwych kwestii. Tylko pamiętaj, że tu nie chodzi o to, żeby "wygrać" (pomijając już ew. miłość do Platona), tylko naszą magis amicą jest veritas, zgoda?


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 15, 2008

Wojna konserwatyzmów

Roboty nadal będzie w bród, forsy też - zarówno w formie legalnych pensji, jak i najprzeróżniejszych lodów... Cała machina będzie się nadal kręciła, mniejsza o tempo, byle kierunek był odpowiedni i nie stało w miejscu. Lud pokazał wprawdzie, że w swych mniej uświadomionych warstwach konieczności dziejowej nie rozumie, ale to przecież tylko wtedy, gdy mu ktoś jakieś referendum zorganizuje - w innym przypadku lud NIE, ani tym bardziej WON, z pewnością nie powie.

Jest więc w tym NIE, w tej lekko przyżółconej karteczce, którą ludność Irlandii dała ojrobiurokracji i jej wielkim planom jakikolwiek w ogóle problem dla tych ostatnich? Jakieś tam drobne problemy faktycznie mogą być. Bo to i co poniektóry świeży i wciąż naiwny ojroneofita może przepłakać kilka nocy z żalu, że go nie kochają tak, jak tego oczekiwał. Jest też minimalne zagrożenie życia ojrobiurokratów: kiedy taki wpadnie do rzeki, a nie umie pływać, okazuje się, jakkolwiek to szokujące i przykre, że być może nie byłoby dlań najlepszą strategią wykrzykiwać "Jestem Wysokim Eurokomisarzem do Spraw Walki z Homofobią i Połowami Dorsza, pomocy!"

W sumie jednak lud z biurokracją nie wygra, jeśli ta będzie działać odpowiednio powoli, odpowiednio niewielkimi kroczkami. A czasu to ona ma, bez obawy! Żaden zatomizowany lud nie wygra z ogromną biurokratyczną machiną o ogromnych, choć odpowiednio mętnie sformułowanych kompetencjach, całkowicie przed tym ludem nieodpowiedzialną - zarówno w całości, jak i pojedynczo... Tym bardziej, że ten lud staje się w stworzonym mu świecie konsumpcji, łatwej rozrywki i odpowiednio spreparowanej informacji, z dnia na dzień zatomizowany coraz bardziej.

Jak lud ma wyrazić swój protest, skoro nie tylko przepaść w ew. uzbrojeniu między nim a władzą - która jeszcze, mówię o przepaści, w dziewiętnastym wieku drobna, obecnie jest ogromna... Ale także skoro by ten lud mógł się dzisiaj do czegokolwiek skrzyknąć, konieczne jest używanie do tego internetu, a coś takiego w każdej większej skali władza od razu wykryje. I nikt w dodatku nikogo prawie naprawdę i osobiście nie zna, więc nie może nikomu ufać, a jeśli zaufa, można się założyć, że to właśnie będzie agent. (O takich trudnouchwytnych sprawach, jak sama natura dzisiejszego masowego człowieka - wielkomiejskiego "kształcunego" leminga schyłkowej epoki - nie będę już nawet szerzej wspominał, choć w mojej opinii to właśnie ma zapewne największe znaczenie.)

Tak więc, jeśli mnie moje zwykłe wyczucie historycznych trendów nie myli, Ojrounia nie będzie miała większych problemów ze zrobieniem tego, co zrobić zamierzała, a brzydcy Irlandczycy jej nabruździli niewiele. Zrobi to, po prostu nieco bardziej biurokratyczną i zakamuflowaną metodą, nieco wolniej. Gdzie może zacząć napotykać pierwsze poważne problemy? Może nigdzie, i pojedziemy gładkim szusem do Świetlanej Przyszłości, do Nowego Wspaniałego Świata.

Tak faktycznie może być, ale w tym celu lud musiałby się jeszcze nieco bardziej... Jak to powiedzieć? O! - "zeuropeizować". Chyba każdy rozumie co mam na myśli. Bo jeśli lud pozostanie na obecnym poziomie europeizacji, to, choć wysoki jest to poziom bez wątpienia, mogą się zacząć pewne problemy, kiedy Unia zostanie już państwem i np. trzeba będzie egzekwować kary dla różnych oszołomów. Taki oszołom potrafi bowiem (aj waj!) - a w każdym razie niewykluczone że spróbuje, jeśli się na Unię w dziecinny sposób obrazi (aj waj!) - robić rzeczy tak straszne, jak spalenie ojroflagi (aj waj!), wsadzenie jej w gówno (j.w.), pisanie na blogu antyojro treści, krzywe spojrzenie na przedstawiciela ojroelity (który w dotatku mógłby być rabinem, aj waj!)...

I to trzeba będzie oczywiście tępić. W majestacie prawa. Całym. Wtedy zaś istnieje śladowe ryzyko, że inne oszołomy zaczną w tej sprawie - w sprawie tego "prześladowania" wolności słowa i takich tam - wariować. I dalej demonstrować antyeuropejskie postawy. Posuwając się (aj waj!) do wkładania w gówno jeszcze większej ilości ojropejskich flag! (Czyż muszę pisać, co tutaj powinno być? Czytelnik sobie z pewnością sam "aj waj!" dośpiewa.)

To jest ta pierwsza możliwa przeszkoda. Żadna nilowa katarakta, z pewnością, ale jednak Unia woli nie ryzykować, a Unia ma czas, więc ryzykować nie musi. Nie, żeby zaniedbywać miała sprawę wychowania Nowego Ojroczłowieka. W tym celu... Słuchajcie, słuchajcie, bo to wielu z was zaskoczy! W tym celu posługiwać się będzie... KONSERWATYZMEM! Nie żeby już dzisiaj tego nie robiła. Unia ma już przecież swoich Ujazdowskich, a nie dalej niż wczoraj Saryusz-Wolski odgrażał się mi na WSI24, że mi (słuchajcie, słuchajcie!) "będzie tłumaczył Europę". W dodatku to miał być "dialog", ale spytać mnie niestety zapomniał, czy i jakie to sprawy to ja z kolei bym mu miał ochotę wytłumaczyć.

Oczywiście, lewaccy hunwejbini są ważni! W pewnym sensie to nawet podstawa. Jednak sama natura hunwejbina polega na tym, że się władza do niego za bardzo nie przyznaje. Starczy podszczuwanie, zapładnianie i tolerowanie. (Takich prostych rzeczy muszę tych moich czytelników uczyć?) Prawdziwą siłą uderzeniową Unii - jej "kowadłem", jak to stosowane przez armię Aleksandra, są konserwatyści właśnie. (Podczas gdy lewactwo jest oczywiście, skorośmy przy starożytnej sztuce wojennej, "młotem", czyli konnicą, naganiającą wroga na kowadło.)

Konserwatyzm to dla mnie piękna idea i jedyna uniwersalna polityczna ideologia, którą potrafię brać poważnie. (Nauka Kościoła Katolickiego to jednak nieco inna sprawa.) Oczywiście właśnie dlatego, że konserwatyzm to właściwie "antyideologia". Czyli odrzucenie wszelkich "prawdziwych" ideologii. Które są z definicji w najlepszym przypadku b. strywializowaną filozofią, a w gorszych utopijnym wariactwem, w każdym zaś razie jakąś abstrakcyjną "Prawdą", w odróżnieniu od Faktów, na których powinna być budowana polityka. (Ja po prostu nie wierzę w ideologie, które odnoszą się rzekomo tak samo wspaniale do Polski, Ekwadoru i powiedzmy Botstwany, sorry Korwin!)

Nie ma jednak róży bez kolców, więc konserwatyzm, właśnie w wyniku tego, że to antyideologia, b. jest ogólny. Z czego wynika, że daje się interpretować na najróżniejsze sposoby. No bo i Ujazdowski głosi się konserwatystą, ja zaś nie mogę mu prawa do tego tytułu odmówić, i ja też się głoszę. I dotychczas (wow!) nawet jeszcze żadnego certyfikatu do tego Ujazdowskiego czy, jego któregoś z jego kompanów, nie potrzebuję, co mnie różni od np. oscypka.

I teraz... Ten "europejski" konserwatyzm zwalcza i zwalczać będzie wszystko co "rewolucyjne" (w mniejszym lubi większym cudzysłowie), czyli wszystko co zakłada gwałtowne zmiany. Nie daj Boże, gdyby jeszcze miały być przeprowadzone w sposób "niekonstytucyjny", czy w ogóle gwałtowny! I oczywiście "europejska konstytucja" - jak by się oficjalnie nie nazywała i jak pokrętnymi metodami nie udałoby się jej ojrototalitarystom przepchać - także się liczy. Wara od niej, bo będziemy odcinać ręce i nie tylko (a tow. Środa wreszcie dozna zaspokojenia)!

Bardzo ładnie się to wszystko komponuje z nowym modelem demokracji, który co pilniejsi oglądacze przeświatłych i przemundrych programów w TV już poznali. Inni nie poznali i sami sobie są winni, prawda? Jak to mowi prawo rzymskie? "Nieznajomość obowiązującego prawa nie jest okolicznością łagodzącą." Że to tutaj nie całkiem się stosuje, o to mniejsza. Kto w końcu prawo, także rzymskie, interpretuje? Ciemny lud, kompromitujący się co pewien czas niezrozumieniem Europy? Czy też elity?

Właśnie, dobra odpowiedź - elity! No i teraz te elity się reprodukują przez kooptację. To właśnie jest nowy model demokracji. O którym większość plebejów - uważających się nadal za "suwerenny lud" - oczywiście wiedzieć nie musi i raczej nie powinna... Przynajmniej do czasu, gdy się wprowadzi odpowiednie środki... Kto rozumie, ten rozumie, a reszta niech sobie włączy jakiś serial. Albo mecz w piłkę.

Ten nowy model demokracji jest na razie nieźle przez masy proletów i elity mniejsze łykany. Jednak w momencie zaostrzenia się walki klasowej mógłby zacząć być kontestowany. Na szczęście są elity większe, czyli kto? Konserwatyści! Właśnie, brawo! Taki konserwatysta będzie własną piersią bronił elit - bo przecież konserwatyzm szanuje elity i uważa je za coś niezwykle istotnego... Oraz będzie też taki konserwatysta fukał i zapluwał się na wszystko, co trąci rewolucją.

Zaś bez rewolucji nie da się oczywiście zmienić tego, co w Europie, w wyniku II Wojny
Światowej, Zimnej Wojny i tych ostatnich przedziwnych, a jakże brzemiennych w skutki, 20 lat powstało. A więc konserwatysta, w "europejskiej" wersji, całkiem ze swego punktu widzenia uczciwie i z pełnym przekonaniem będzie wszystkie te dążenia zwalczał, a tym samym bronił Unii. Oraz tego, do czego ona dąży... Choć przecież jakiś inny konserwatysta, o nieco innych konserwatywnych priorytetach, rzekłby, i słusznie, że to całkowicie z konserwatywnym ideałem sprzeczne.

Wot zagwozdka, prawda? Deo volente, a także jeśli P.T. Czytelnicy wykażą zainteresowanie tym tematem, spróbuję wkrótce wyjaśnić jak JA osobiście rozumiem konserwatyzm - taki, przed którym zadrży zlana zimnym potem Ojrounia i ci wszyscy jej nadworni konserwatyści (niech im nawet będzie, że bez cudzysłowu).

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Que será será, jednak nie odmówię sobie wklejenia tu przecudnego obrazka komentującego kopniak wymierzony Unii przez Irlandczyków. W istocie powstał on jeszcze przed, jako wyraz życzeń całkiem niemałej części Polaków. Oto...

czwartek, grudnia 20, 2007

Człowiek miarą wszechrzeczy 2007

"Człowiek miarą wszechrzeczy." W tej śmiałej tezie starożytnych sofistów jest dość prawdy, by z góry można było przewidzieć, że w tak podłych czasach jak nasze, człowiek także będzie marny, i marniał praktycznie w oczach. Nie trzeba zresztą przewidywać, wystarczy się rozejrzeć. To, co jeszcze nie tak dawno było duszą, albo osobowością, stało się punktem przecięcia zewnętrznych pół: propagando-rozrywki (czyli rozrywki będącej jednocześnie propagandą i propagandy będącej jednocześnie rozrywką), oraz nieprzepartej żądzy błyskotek i "dóbr" materialnych.

Wczorajszy rewolucjonista dziś stał się wysokim urzędnikiem w ponadnarodowej instytucji, najlepiej zaś prawnikiem, ponieważ tam dziś najskuteczniej robi się rewolucję, tworząc nowego człowieka i nowe społeczeństwo. Brak ryzyka i ekonomiczne korzyści też oczywiście nie są bez znaczenia.

To stateczne kowadło rewolucji z powodzeniem stosuje wypracowaną przez Aleksandra Wielkiego taktykę, w roli młota, czyli konnicy, wykorzystując zgraje hunwejbinów, przeważnie młodych, choć niekoniecznie, na takim poziomie i o takim intelektualny dorobku, że w nieco dawniejszych czasach musieliby jeszcze przez lata uczyć się i wykazywać pilnością, aby dopuszczono ich do przynoszenia karmy dla dworskiego wieprza. Dzisiaj jednak to są konni hetairoi, podczas gdy rewolucjoniści w garniturkach robią za hoplitów.

Cóż, każda epoka ma takiego Aleksandra, na jakiego zasługuje. Jak się na tę sprawę spojrzy bez uprzedzeń, to zasadnicza różnica między młotem i kowadłem jest taka, że młoty mają Che Guevarę na swoich koszulkach, kowadła zaś na ścianach w swych drogich, wielometrowych apartamentów. A niedługo, jeśli mnie prorocze zdolności chwilowo nie opuściły, będą go też mieli na ścianach wszystkich urzędów, gdzie my będziemy za petentów.

No dobrze, ten widok nie był zbyt ładny i rzeczywiście co wrażliwszych mógł przyprawić o morską chorobę. Może spojrzenie na naszą stronę barykady okaże się mniej przygnębiające i mniej przyprawiające o mdłości? No to jedźmy po kolei...

Konserwatysta to dziś przeważnie facet, który kładzie na tacę parę groszy, widząc w tym dawanie Bogu łapówki, za którą Bóg spełni konserwatysty marzenia, sprowadzające się do tego, by było tak, jak w czasach, które sobie konserwatysta wyobraża (na podstawie jakiejś lektury z wczesnej młodości), jako najbardziej doń pasujące.

Konserwatywny liberał to gość, który kładzie na tacę, bo wierzy, iż w ten sposób przekupuje Boga, by przeprowadził za niego wymarzoną liberalną rewolucję. (Wierzy też, że rewolucja liberalna nie jest rewolucją, które to przekonanie jest mu z jakichś względów do czegoś potrzebne.)

Liberał zaś, jeśli nie jest praktykującym rewolucjonistą - czyli wyższym urzędnikiem czy strategicznie ulokowanym "niezawisłym" (nomen omen) prawnikiem, czyli liberałem realnym - robi forsę. I niech mu tam będzie. Ale jemu to nie wystarcza. To by przecież nie pasowało do naszych pozbawionych smaku i odrobiny godności czasów, gdyby ktoś prywatnie sobie robiąc forsę, nie dorabiał do tego jednocześnie niemal religijnych ideologii, nie pchał się z tym każdemu przed oczy i nie krygował się, w przekonaniu, że jest nowym mesjaszem, a każdy kto tego nie chce uznać, to pasożyt i idiota. No bo przecież produkuje dla nas te gadgety, błyskotki, i tę propagando-rozrywkę. Jak mu się za to prawica może odwdzięczyć? Chyba tylko wynosząc go na Olimp, jako boga. (Tylko skąd Olimp dzisiaj wziąć? Ale to już nasz, a nie liberała problem!)

I to jest liberalny rewizjonizm. Jak każdy rewizjonizm, jeszcze bardziej niebezpieczny od wersji realnej, gdyby jakimś ponurym zrządzeniem losu dorwał się do władzy. Do władzy, bo dorwanie się jakimś cudem do broni niczego by nie zmieniło, ponieważ liberał - w każdej wersji - to z samej natury lubiący wygodę i bezpieczeństwo burżuj, więc fizycznie niczego by nie zaryzykował.

Mylę się? Mam kłopoty ze wzrokiem? Prywatna skłonność do melancholii i wrażliwy żołądek jedynie sprawiają, że taki mdląco-przygnębiający obraz naszych czasów mi się jawi? Bardzo bym się w tym akurat przypadku ucieszył, gdybym nie miał racji. Byłbym wdzięczny za wykazanie mi, że się mylę. Najlepiej od razu czynami.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, lipca 03, 2007

Dlaczego śmieszy mnie ten cały bełkot o JOW'ach

Jak się na pierwszy rzut oka rozpoznaje tekst napisany przez "konserwatywnego liberała"? Albo "liberalnego konserwatystę" zresztą? Na jedno wychodzi, bo takie zwierzę po prostu istnieć może dokładnie tak samo, jak hippogryf czy jednorożec. Rozpoznaje się po tym, iż jest on upstrzony trzema rzucającymi się w oko dużymi literami. Co daje taki oto efekt:
Bla bla bla... JOW... bla bla JOW... JOW bla JOW bla bla JOW... Tylko JOW! JOW albo śmierć! Bla bla bla... Jeśli jutro nie JOW, to emigruję do Korei Północnej, JOW JOW JOW, tylko JOW!
JOW to, jak pewnie Ci już Czytelniku wiadomo, Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Czyli, wedle niektórych oczywiście, ze znaczną przewagą liberałów różnej maści i wysokości w kłębie (bez obrazy, koń to szlachetne stworzenie!) lekarstwo na wszystkie bolączki współczesnego świata! Hurra!

Zabawne jest przy tym to, iż pod "bla bla bla" w powyższym wymyślonym przykładzie można przeważnie podłożyć wymysły na samą ideę demokracji, republikanizmu, różne tam d*kracje... Czasem mogą to też być żądania natychmiastowego powrotu do Monarchii z Bożej Łaski. Czyli zamordystycznego reżimu Ludwika XIV, zbudowanego na przetrąconym grzbiecie francuskiej szlachty i całego feudalizmu, że o gallikańskim kościele już litościwie nie wspomnę.

Co bardziej radykalni liberałowie, przeważnie określający się jako "libertarianie", Królem Słońce brzydzą się, jako mięczakiem. Dla nich nic nie jest do przyjęcia poniżej pruskiego zamordyzmu Franca Wielkiego. Że to był jeden z naszych zaborców, autor rozbiorów? Nieważne, w każdym razie z pewnością ubekom i ZOMO'wcom nie odbierał by słusznie im się należących wysokich emerytur, za to wieszałby za samą tego rodzaju sugestię. I o to przecież chodzi, prawda?

A do tego JOW, JOW, JOW... Logiczne i uczciwe. I jeszcze te krzyki o "tanie państwo", co w obecnej rzeczywistości oznacza dokładnie to samo, co "cała władza do Brukseli i Berlina!". Jednocześnie można oczywiście pomarudzić na Unię. W końcu to się w pewnych niszach całkiem nieźle sprzedaje.

Do tego co inteligentniejszy spośród naszych liberałów musi sobie przecież zdawać sprawę z tego, że demokracja, której tak nie lubi, stała się już samą niemal skorupą, wypatroszonym truchłem, z którego wyrzucono wszystkie bebechy. Tyle, że to, co w jej imieniu rzeczywiście rządzi, jest o wiele od niej gorsze. Co można wywnioskować choćby z samego faktu, że uznaje za konieczne się za fasadą "demokracji" ukrywać.

Będąc liberałem, można bardzo nie lubić masonów i powiedzmy... Eskimosów, ale przecież wystarczy, że się to często powtarza. Nie jest istotne, jak przedstawiają się realne stosunki sił i która z nich stoi naprzeciw której i co wynika z osłabiania jednej z nich, tej przegrywającej. To by już była fopa!

To było o liberałach. Teraz o konserwatystach. Którzy, jak podkreślam to na każdym kroku - wcale nie muszą być pulchnymi, w garniturki ubranymi, dobrze sytuowanymi i bojącymi się wszelkiej zmiany człowiesiami! Nie! - można być zoologicznym rewolucyjnym paleo-konserwatystą, czego choćby ja jestem przykładem.

Więc konserwatysta, jak ja to widzę, ani nie podnieca się żadnymi chwytliwymi trzyliterowymi hasełkami w rodzaju JOW, ani nie pluje na demokrację, choć też na jej temat orgazmu nie dostaje. Po prostu tego rodzaju rozrywki uważa za infantylne, bo życie to zbyt poważna sprawa, a w naszych czasach odbywa się walka na śmierć i życie.

Konserwatysta, choćby ten rewolucyjno-zoologiczny, w obecnej chwili zastanowiłby się np. nad tym (wiem, że to parę dni temu mówiłem, ale sprawa jest ważna!) KTO zafundował nam ten cały syf z terrorystami. Dzięki komu mamy dziś w Londynie 65 tys. policyjnych kamer? (A to jeszcze ponoć zbyt mało.) Komu zawdzięczamy te wielogodzinne kolejki na lotniskach, komu coraz to nowe dowody osobiste i inne kolczykowania? Komu to, że w naszej własnej części świata, cywilizacja, która podbiła cały świat i ukształtowała go, na dobre i złe, na swoją modłę, boi się już wyartykułować najlżejszą nawet krytykę islamu, Mahometa...

Co "twórcy" wszelakiego autoramentu kompensują sobie z nawiązką opluwając wszystko, co święte i ważne dla nas, Europejczyków.

Kto nam to wszystkim zafundował - oto jest pytanie na dziś! Kwestią na dziś nie są żadne JOW'y, czy inne mózgowe twory - tylko to, jak wyegzekwować odpowiedzialność za te, powiedzmy... błędy. Choćby o tyle, by ci ludzie nie mieli już nigdy większego wpływu na nasze losy. Społeczeństwa bowiem, które nie uczą się na własnych błędach - i to JAKICH błędach! - są skazane na zagładę. Dla liberałów ta prawda nie powinna chyba być aż tak niedostępna?

A więc, kto o tym zdecydował? Kto za to odpowiada? W imię jakich celów i wartości te miliony potencjalnych wrogów znalazły się u nas? To właśnie jest pytanie, które by zadał konserwatysta. I jeszcze by tak tę sprawę skomentował, że skoro nikt powyższych pytań nie zadaje, skoro nikt się w piersi nie bije, to całkiem nie tak jest coś z mechanizmami debaty społecznej, o zwykłych mechanizmach demokratycznych nawet nie wspominając. Mimo ciągłych wrzasków na "wrogów demokracji", oraz mamrotania na jej temat najgłupszych z możliwych mantr, w dodatku ponoć świeckich.

"Ojciec Konserwatyzmu", Edmund Burke, mało zdaje się w Polsce znany, a już chyba najmniej w kręgach "konserwatywno-liberalnych" (zawsze się kulam ze śmiechu widząc takie określenia, a co dopiero je pisząc!), w swoich pismach b. elokwentnie i sensownie chwali coś, co niemal wszyscy bez przerwy potępiają. Co nawiasem ukazuje, jak niewielu jest prawdziwych konserwatystów.

Czym jest to coś? Są to tzw. "uprzedzenia"... Uprzedzenia, pisze Burke, to coś w rodzaju "natychmiastowej mądrości społecznej". Nie oszukujmy się, w ogromnej większości przypadków skuteczna intelektualna analiza nie jest możliwa, w dodatku jest to operacja bardzo powolna. Wtedy swą rolę grają właśnie uprzedzenia. I większości przypadków prędzej czy później okazują się one słuszne. Jak byś się Czytelniku nad tym zastanowił, to byś się chyba porządnie zdziwił, ale przyznał mi i Burkowi rację.

Przeważnie uprzedzenia są słuszne i wynikają z doświadczeń niezliczonych pokoleń. Gdyby tak nie było, to nie byłoby i nas, ponieważ grupy pozbawione uprzedzeń, albo takie, których uprzedzenia były przeważnie fałszywe, z pewnością dawno już przestały istnieć. (Prawdziwa nauka o ewolucji naprawdę bardziej godzi w lewactwo i liberalizm, niż w KK. Szkoda, ze prawica nie potrafi w to uwierzyć.)

Dlaczego wspominam akurat o uprzedzeniach? Dlatego, że przecież sprowadzając do Europy tych wszystkich muzułmanów, bez przerwy rzucano wymysły na ludzi kierujących się "ksenofobią", "rasizmem", na "przeciwników otwartego społeczeństwa", "szowinistów". Teraz, z perspektywy kilku dziesięcioleci, oraz tego co obecnie wiemy, możemy, a nawet chyba powinniśmy, zadać sobie pytanie: KTO WTEDY MIAŁ RACJĘ? Światli i postępowi, czy może jednak ta ciemna, kierująca się przesądami masa zwykłych ludzi?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lipca 01, 2007

Jerry Springer i Ronald Reagan

Czy oglądasz czasem, O Mój Ukochany Czytelniku, szoł Jerry Springera? Ja czasem oglądam. Jako odtrutkę na moją wieczną wewnętrzną emigrację z własnych czasów głównie. Oraz jako studium ludzkich charakterów, bom kiedyś bardzo się interesował psychologią i sporo mi z tego zostało.

Jeśliś oglądał, to na pewno byłeś świadkiem takiej dość typowej dla tego szołu sceny... Facet jest domorosłym alfonsem i prostytuuje własną siostrę. A jak dobrze pójdzie, to jeszcze żonę, córkę i matkę. Zebrana w studio tłuszcza wrzeszczy na jego temat obelgi, a facet wstaje, ukazuje złote łańcuszki, czy inne materialne dobra, i krzyczy: "Zarabiam w dzień więcej, niż wy wszyscy w rok! Jesteście FRAJERZY!"

Albo wczoraj. Facet mieszkał w przyczepie na kempingu, wywalił z domu (czyli z tej przyczepy) swoją dziewczynę, ponieważ "nie robiła tego, co on chciał". No i związał się z inną, nieprawdopodobnie chudą anorektyczką, która wyglądała, jakby była cały czas ciężko naćpana, ale chyba nie była, bo ta parka nie miała na to z pewnością dość forsy. Więc to było - albo walenie głową w ścianę, albo wąchanie benzyny, albo po prostu była od urodzenia pozbawiona kory mózgowej.

No i ta druga dziewczyna, ta anorektyczka, robiła to co ten facet chciał. Mianowicie chodziła po kempingu i się prostytuowała. Bractwo tam specjalnie bogate nie było, więc dostawała za swoją pracę - to cztery papierosy, to puszkę napoju gazowanego... I tak się to kręciło. Poza tym, w wolnych od pracy chwilach, klęczała przed swoim facetem, albo wachlowała go przeogromnym wachlarzem, aż dziw, że go potrafiła podnieść.

Facet oczywiście sam nic nie robił i był z siebie niesamowicie, wyraźnie szczerze, zadowolony. W końcu było to też jakieś skromne wydanie amerykańskiego snu, był niezależnym przedsiębiorcą, a do tego jeszcze pokazywali go w telewizji. Cóż w końcu może być piękniejszego, niż osobisty i ekonomiczny sukces?

Jasne, że elita w programach Jerry Springera nie występuje, więc autentyczny przekrój amerykańskiego społeczeństwa to nie jest. Jednak z pewnością bardzo wiele mówią one o Ameryce. O tym najbardziej liberalnym ze wszystkich krajów, powstałym zresztą przecież z Oświecenia i jego dziecięcia - liberalizmu.

O Ameryce można by mówić i mówić, pisać i pisać. Kraj w sumie, w mojej opinii, na plus. No bo co nam w końcu zostało? Przy tej uszminkowanej na pedalską kokotę Europie, jest to jeszcze coś żywego i na swój sposób autentycznego. Jednak dla patrzącego z boku, dla Europejczyka, Ameryka jest w wielu aspektach czymś tak dziwnym, że po prostu chorym.

Ten przerażający brak smaku! (Są oczywiście wyjątki i wcale nie mówię o Boston Philharmonics.) Ten przeraźliwy konformizm! Ta niewiarygodna żądza pieniądza! (Albo chociaż papierosów i napojów gazowanych.)

Skoro jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze? Z Ameryką znaczy. Dlaczego uważam, jak zresztą cała masa innych przyznających się do prawicowości ludzi, że Ronald Reagan był WIELKI? Przecież był niewątpliwie liberałem, w tym znaczeniu przynajmniej, że ogromną rolę przywiązywał do wolnego rynku, indywidualnej wolności ekonomicznej, kapitalizmu wreszcie. "Kapitalizmu", czyli przecież dosłownie "władzy kapitału". Czy to naprawdę takie piękne? Odpowiem tak...

Takim znowu wielkim "liberałem", poza sprawą wolnego rynku i "kapitalizmu", Reagan nie był, skoro tak bardzo zależało mu na pokonaniu Imperium Zła, podczas, gdy mógł z nim przecież robić interesy, jak wszyscy dotąd. Walczył z nim wprawdzie w imię "kapitalizmu", czyli liberalizmu, więc może to akurat nie jest aż tak wspaniały argument...

Wprawdzie stojąc naprzeciw Ojczyzny Proletariatu, która "kapitalizmami" rzucała, jak najgorszą obelgą, dumne przyznanie się do niego było dość naturalną, dość często w historii spotykaną przekorą. Wy na nas "kwakrzy" ("trzęsący się", że przed Boskim gniewem niby), więc w porządku, będziemy "kwakrami". Wy na nas "sankiuloci" (tak to się po polsku pisze?)? Dobra, jesteśmy "bezspodenkowcowcami".

To jednak nie jest faktycznie wielki argument. Na szczęście mam lepsze. A w ogóle to chodzi mi o coś jeszcze innego. Dlaczego Ronald Reagan mógł być jakimś tam "konserwatywnym liberałem", fanatycznym zwolennikiem wolnego rynku i sporej części tego, co nam nam tutaj wdusza pewna realna do bólu partia, i to było OK, podczas gdy, poza Ameryką i w innym wykonaniu, wcale tak OK to już moim zdaniem nie jest? A w każdym razie nie musi.

No bo widzisz, Najsłodszy Czytelniku, taka właśnie jest Ameryka. Tak ją zbudowano. Niemal wszyscy jej mieszkańcy to imigranci albo potomkowie imigrantów. (Sorry za powtarzanie tych truizmów!) Czyli ludzie, albo potomkowie ludzi, którzy zostawili niemal wszystko, także swoje dawne wartości i przekonania, i przyjechali do Ameryki, bo tego właśnie chcieli, co tam można było znaleźć.

Dobre państwo (jak i w mniejszym stopniu każda społeczność) to przede wszystkim takie, w którym istnieją powszechnie zrozumiałe i powszechnie akceptowane reguły społecznego awansu. Jakaś walka, ale tak "zrytualizowana", by nie czyniła za wiele szkody w nią zaangażowanym, a całkiem jak najmniej osobom postronnym.

Mogą to być konkursy poezji i kaligrafii, jak w dawnych Chinach. Mogą to być majtki pięknej księżniczki na hełmie w wielkim turnieju i zostanie w nagrodę za wysadzenie z siodła 99 dziarskich rycerzy Oficjalnym Nadzorcą Królewskich Latryn. I może to być, jak właśnie w Ameryce, status prywatnego przedsiębiorcy. Najlepiej oczywiście zarabiającego masę forsy, ale jeśli to niemożliwe, to wystarczy i puszka pepsi. W każdym razie raczej za pomocą własnego pomyślunku i pracy innych ludzi.

No i oczywiście do pełnego szczęścia potrzebne jest jeszcze występowanie w ogólnokrajowej telewizji. Nieważne że na człowieka bluzgają, a potem będą go na ulicy pokazywać palcami! Nieważne co o nas mówią, byle mówili, to przecież podstawowa zasada reklamy.

W Ameryce sporo ludzi realizuje te marzenia, choćby w formie nieco specyficznej i ułatwionej. Spora część spośród pozostałych wierzy, że im kiedyś też się to uda. A więc znają reguły i je akceptują. Czyli w sumie jest to zdrowy układ. Dość charakterystyczne jest też to, że chyba jedyne dwie duże grupy ludzkie, które od dobrowolnych imigrantów nie pochodzą, mają z akceptacją Amerykańskiego modelu szczęścia całkiem sporo kłopotu. Chodzi oczywiście o Murzynów i Indian.

Nawet siatka ochronna dla przegranych w tej rywalizacji - dodatkowa wprawdzie sprawa, ale też dość istotna - jest w Stanach pewnym sensie rozciągnięta, bo ta nieszczęsna anorektyczka, co to za papierosy... Właściwie wcale się nie wydawała specjalnie niezadowolona z życia. A więc można i bez wielkiego kapitału! Zresztą, w końcu wystąpiła w telewizji, i to w jakiej! Więc co się dziwić.

No i tym się właśnie różni, Mój Lojalny (skoroś aż tu doczytał) Czytelniku, liberalizm od konserwatyzmu! Liberał mówi: "mam genialne rozwiązanie wszystkich problemów ludzkości, pasuje zawsze i wszędzie, a do tego JAKIE PROSTE!"

Tak nawiasem, to Oswald Spengler definiuje "etyczny socjalizm", jako przekonanie, że (moimi własnymi słowami): "dobrze będzie, jeśli wszyscy ludzie będą mieli te przekonania co ja". Bardzo celna definicja, moim zdaniem, bo wszystkie inne definicje "socjalizmu", albo przynajmniej ich większość, są albo jałowe, albo po prostu durne. Drugim zaś nawiasem powiem, że kusi mnie od dawna napisanie tekstu pt. "Korwin-Mikke - socjalista", jako że wedle tej wspaniałej definicji, jest nim jak najbardziej. Jak i każdy liberał zresztą.

Natomiast konserwatysta - który wcale zresztą nie musi być jakimś spokojnym, przywiązanym do własności, ubranym w krawat facetem - powie tak: "Coś może nam się dość średnio podobać, ale całkiem fajnie pasować powiedzmy Amerykanom. Jeśli się to rozwijało spokojnie, ewolucyjnie, a tamtejszemu ludowi się to podoba, to naprawdę nie nasza, tylko ich własna sprawa.

Życzę im więc dalszych sukcesów, chętnie się przyjrzę, może czegoś się nauczę, ale oni to oni, my to my, każda sytuacja jest inna, a ja przecież jestem uczniem Edmunda Burke'a. Polska jest w końcu całkiem innym krajem, z inną ludnością, inną tradycją, inną sytuacją. Sam pomysł, że mielibyśmy tutaj nagle coś stamtąd przemocą przenosić... Nie, to po prostu paranoja!"

I coś w tym konserwatywnym podejściu chyba jest - prawda Mój Niewątpliwie Już Tym Wszystkim Zmęczony, Ale Szczęśliwy, Boś Przeczytał Interesujący Felieton, Czytelniku?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, lutego 21, 2007

Moje prawicowe aksjomaty

Oto moje własne prawicowe (w moim oczywiście własnym rozumieniu) aksjomaty. Z którym oczywiście nie każdy musi się zgadzać, ale mógłby się co najmniej zastanowić i ew. wypowiedzieć. "Aksjomaty" nie w tym znaczeniu, by dało się na nich zbudować jakiś system, tylko raczej dlatego, że nie podejmuję się ich udowodnić. I albo ktoś tak samo mniej więcej czuje, a wtedy jest moim bratem w prawicowości, albo tego tak nie czuje, a wtedy naprawdę może być trudno z tym coś zrobić. W obecnej formie nie aspirują one do naukowej czy językowej elegancji, są bowiem, choć oparte na latach przemyśleń i lektur, zapisane niemal bez chwili namysłu. Tym razem nie chodziło mi bowiem o styl (choć jest niezwykle ważną rzeczą!), tylko o materiał do dyskusji. (Marzenie ściętej głowy!)


1. Pewne najistotniejsze rzeczy nigdy się w istotny sposób nie zmienią, dopóki ludzie żyją na ziemi i są ludźmi. (Stąd mój głęboki sceptycyzm wobec wszelkich utopii i samej idei postępu.)

2. Mało wartościowych rzeczy przychodzi łatwo i bez wysiłku, a już na pewno w życiu społecznym i polityce.

3. Nawet aby tylko utrzymać społeczeństwo w znośnym stanie, potrzebny jest spory wysiłek woli i intelektu.

4. Nigdy nie zapanuje na świecie powszechna miłość i zrozumienie, zaś wszelka wewnętrzna spójność grupy jest w dużym stopniu zależna od jej wrogości wobec otoczenia.

5. Lepiej dać w dupę, niż w nią wziąć. (Co wcale nie oznacza, by prawicowiec koniecznie odczuwał potrzebę dawania komuś w dupę bez wyraźnego powodu.)

6. Ludzkie życie jest, i zawsze będzie, w dużym stopniu tragiczne, czego ważnym i pozytywnym aspektem jest to, że ma ono swą immanentną godność i wielkość.

7. Obiektywna rzeczywistość istnieje i nie zmieni się jej zamykaniem oczu, odmawianiem zaklęć, wiarą w cuda itp.

8. Życie każdego człowieka, jak również życie społeczne, składa się zarówno z rzeczy konkretnych, przyziemnych i prozaicznych, jak i z rzeczy wzniosłych.

9. "Ludzkość" jest czymś niewiele więcej, niż nie mającą realnego znaczenia abstrakcją. (Każdy człowiek jest w pewnym sensie moim bratem, ale indywidualnie. Liczony w milionach i miliardach przestaje niemal cokolwiek dla normalnego człowieka znaczyć.)

10. Człowiek jest z natury istotą społeczną.

11. Niemal każdy człowiek ma pewne potrzeby i instynkty religijne, których jeśli się w sensowny sposób nie zaspokoi, grozi to aberracjami i różnymi quasi-religiami.

12. Nie tylko ludzie żyjący obecnie, ale i wielu zmarłych stanowi grupę społeczną każdego z nas.

13. Całkiem sporo relacji społecznych nie opiera się wcale na zasadach wolnorynkowych, czy w szerokim znaczeniu ekonomicznych, czyli na racjonalnym rachunku zysków i strat.

14. Życiowym ideałem dla zdrowego dorosłego i dojrzałego człowieka nie jest, i nie powinno być, jakieś podrabiane dzieciństwo (jak to jest dla wielu lewaków).

15. Każde zdrowe i normalne społeczeństwo ma swą strukturę i jakąś formę władzy. Władza w przypadku zdrowego układu oznacza także odpowiedzialność, podległość zaś oznacza pewien stopień bezpieczeństwa, taki, na jaki stać dane społeczeństwo.

16. Coś takiego, jak "prawa człowieka" nie istnieje. Prawa każdego wynikają ze struktury i sposobu funkcjonowania danego społeczeństwa.

17. To samo dotyczy "praw naturalnych", tyle, że kiedy mówi o nich Kościół Katolicki, to nabiera to sensu, ponieważ jest to nakaz realigijny i prawa obowiązujące w pewnej grupie (choć wielkodusznie przyznawane także i innym).

18. Człowiek to z samej swej istoty istota społeczna i jako taka do pełni swej realizacji potrzebuje także efektywnego udziału w życiu swej społeczności. (Mogą być wyjątki, ale nie o to teraz chodzi.)

19. Z czego wynika, że republika jest ze swej natury idealniejszym ustrojem od np. absolutnej monarchii, jeśli oczywiście obie miałyby funkcjonować równie sprawnie i równie dobrze rozwiązywać problemy danego społeczeństwa.

20. Fochy na temat "ludu", "władzy ludu", "d***kracji" itd. mają bardzo mało wspólnego z prawicowością, bardzo dużo zaś z życiem w świecie ułudy i jałowych rojeń, odgrywaniem wielkiego pana i robieniem namiastki prawdziwej polityki wedle zasady "cała para w gwizdek".

21. Polityka to przede wszystkim sprawa tego, kto będzie miał prawo decydować - czyli kto będzie miał władzę - oraz ile tej władzy będzie miał. Niemal wszystko inne to nie polityka, tylko co najwyżej administrowanie lub ekonomia.

22. Przeważnie wyraźnie widoczne stosunki władzy i zależności są lepsze od zakamuflowanych i zakłamanych.

23. Dobrze funkcjonujące społeczeństwo zapewnia skuteczne, powszechnie rozumiane i jak najpowszechniej akceptowane mechanizmy, pozwalające jednostkom ambitnym i mającym pożądane dla danego społeczeństwa cechy na pięcie się w hierarchii, oraz wzgl. spokojne i bezpieczne miejsce dla tych, którzy nie są do takiej walki zdolni, nie chcą w niej brać udziału, albo już w niej przegrali.

Mechanizmy te powinny, dla dobra danego społeczeństwa, stanowić jakieś formy "zrytualizowanej" walki, nie zagrażającej rozpadem społeczeństwa ani poważnymi w nim zaburzeniami.

24. Rynkowa GOSPODARKA - tak, rynkowa RELIGIA - nie!

25. Bezsilność korumpuje, zaś absolutna bezsilność korumpuje absolutnie. (Jest to oczywiście parafraza słynnego stwierdzenia Lorda Actona, moim zdaniem znacznie sensowniejsza od oryginału. Sam ją kiedyś stworzyłem, co nie było aż tak trudne przy moich poglądach, ale całkiem niedawno ze zdziwieniem odkryłem ją w pewnej niezbyt znanej amerykańskiej książce. Jej autor miał na nazwisko Korda.)

26. Kobiety i mężczyźni różnią się wcale nie "tylko jedną malutką rzeczą". Tak jest dobrze i tak ma pozostać!

27. Naród jest (zgodnie ze słowami kard. Wyszyńskiego) "rodziną rodzin" i jest istotny. Naturalną formą istnienia narodu jest państwo.

28. Takie pojęcia jak "Europa" są pojęciami geograficznymi i nie implikują jakiejś realnej wspólnoty społecznej. Co innego "zachodnia", czy "europejska", "faustyczna", czy "zachodnio-chrześcijańska" cywilizacja.

29. Regionalizm i "małe ojczyzny" mają realne znaczenie proporcjonalne do realnego znaczenia swych gwar, dialektów, miejscowych zwyczajów, i po prostu swego odcięcia od innych obszarów czy społeczności. W dzisiejszym, bardzo już ujednoliconym świecie, wyraźnie straciły na znaczeniu i wszelkie wysiłki w celu zwiększenia ich znaczenia trzeba uzać za co najmniej podejrzane, bowiem ich skutkiem jest przede wszystkim rozbijanie państw narodowych. Co jest niewątpliwie robione w celu stworzenia ponadnarodowego zideologizowanego molocha, w rodzaju Unii Europejskiej.

(Po latach: Choć np. Szkocja, czy nawet Katalonia, to o wiele więcej, niż tylko "regiony". "Regionem par excellennce jest no Śląsk czy Bretania.)

30. Siły zbrojne każdego kraju służą do prowadzenia wojny, albo do unikania wojny przez odstraszanie, nie zaś do inżynierii społecznej - czy to w kierunku liberalnym, czy jakimkolwiek innym. Głoszenie propagandowych tez, że to właśnie w pełni zawodowa armia jest idealnym środkiem od obrony kraju - w dodatku kraju takiego jak Polska, z brakiem naturalnych granic i o specyficznych sąsiadach - dowodzi albo intelektualnej nieuczciwości i kompletnej nieznajomości spraw militarnych, a nawet historii. Albo też jest po prostu działaniem obcego agenta wpływu. (Zresztą inżynieria społeczna sama w sobie jest w zasadzie sprzeczna z prawicowością.)

31. "Suwerenność narodu", czy nawet "ludu" wcale - wbrew temu, co opowiadają różni monarchiczni frustraci - nie jest zaprzeczeniem prawicowości. Także nie jest nim demokracja, i w istocie znacznie lepiej jest, by naród miał wpływ na własne losy, choćby w sposób wysoce niedoskonały, niż oddać ten wpływ bez żadnego sposobu na jego odzyskanie jakimś niekontrolowanym przez nas, i niegodnym zaufania, ponadnarodowycm siłom. (Dojście PiS'u do władzy, mimo wszelkich wad tej formacji, jest dobitnym dowodem na to, że demokracja na poziomie kraju nie jest jeszcze zupełną fikcją. I tak powinno pozostać. Przynajmniej na razie)

32. Wszelkie hipostazowanie jest wysoce podejrzane, np. czynienie z demokracji jakiejś utopii absolutnego raju na ziemi, czy mieszanie do stosunkow prostej definicji tego pojęcia niezwiązanych z nim pojęć w rodzaju "tolerancja", "polityczna poprawność", czy "wartości europejskie".

33. Większość ludzi nie jest z pewnością bardzo mądra, ale prawicowiec będzie raczej traktował ich z szacunkiem i nieco na wyrost, niż z pogardą i jako głupszych i podlejszych, niż wedle wszelkich danych w istocie są. A zatem wszelkie pomysły w stylu "wzięcia tej hołoty za mordę i uszczęśliwienia ich na siłę", charakterystyczne np. dla masonerii, ale wcale nie wyłącznie, są dla prawicowca wstrętne. (Choć realne życie też ma swoje prawa i różnie może być, tyle, że tutaj mówimy o skłonnościach i upodobaniach, przeważnie zresztą czysto werbalnych i śmiesznie bezsilnych. No a "uszczęśliwianie" stoi w prawicowym jadłospisie dość w sumie nisko, o wiele niżej od np. etyki.)

No, to by było na razie tyle.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, stycznia 18, 2007

Sępy, gołębie i liberalny Nowy Człowiek

Normalnie w opisywanej tutaj sprawie z teorii gier występują gołębie i jastrzębie. To się po polsku dość głupio jednak rymuje, więc jastrzębie przemianowałem na sępy. Mam nadzieję, że mi teoria gier wybaczy.


Kardynał Wyszyński określił Naród, jako "rodzinę rodzin". Bardzo mi się to określenie podoba, i nie znam szczerze mówiąc żadnego, które by mi choćby w przybliżeniu tak pasowało.

Wydaje mi się także, że konserwatyzm polega w dużej mierze właśnie na tym, że wszelką społeczność postrzega jako swego rodzaju rodzinę. Co wcale nie musi oznaczać jakiejś ckliwej słodyczy czy naiwnego idealizowania - prawdziwa rodzina wcale taka przecież taka być nie musi, i każdy w miarę przytomny człowiek zdaje sobie sprawę, że - nawet jeśli jego własna jest cudowną oazą szczęścia i miłości - to istnieją i inne.

Jeśli ktoś się z powyższym zgodzi, to możemy sobie sformułować roboczą tezę, że rodzina jest konserwatywnym modelem życia społecznego. No dobrze, jak w takim razie ma się sprawa w przypadku innych ideologii (zakładając, że konserwatyzm jest "ideologią", co nie do końca zgadza się z prawdą)? I jakie jeszcze modele życia społecznego mogą istnieć, choćby czysto teoretycznie?

Liberalizm oczywiście ujmuje całe życie społeczne w kategoriach ekonomicznych. Lewactwo, choć jest wyjątkowo mało precyzyjne w swej ideologii, a do tego składa się z tysięcy sekt i kierunków, ujmuje je w kategoriach piaskownicy. Prusy, jak wiadomo, były "armią posiadającą swoje państwo", a więc istnieją też ideologie ujmujące życie społeczne w kategoriach armii, i to takiej staroświeckiej, z poboru i żelazną, automatyczną, bezmyślną dyscypliną.

Istnieją też różne formy zamordyzmu, które, choć się tym nie zawsze chwalą i oficjalnie to głoszą coś całkiem innego, wyraźnie ujmują życie społeczne w kategoriach więzienia czy obozu pracy. Do takich z pewnością należał realny socjalizm i nazizm.  [Uzupełnienie po latach: realny socjalizm na pewno, ale nazizm jednak dzielił ludzi na panów i niewolników i ten obóz pracy miał być dla tych drugich, dla pierwszych zaś jakaś taka wspólnota wojowników. Amicus Plato, ale prawda jest ważniejsza i nie róbmy sobie w głowie zamętu.]

Co z powyższego wynika? Wiele rzeczy, z których jedną jest to, że apodyktyczny ojciec, to jednak nie to samo, co naczelnik obozu pracy, więc szczerze konserwatywny dyktator, to nie to samo, co Stalin czy inny Pol Pot.

Innym wnioskiem jest taki oto, dotyczący liberalizmu... Ekonomia, czyli tworzenie i wymiana dóbr nie odbywa się nigdy w społecznej próżni. Rodzina może być praktycznie izolowana od reszty świata, armia także (kłania się tu np. "Anabasis" Ksenofonta), obóz pracy czy więzienie (ze względu na swój personel i osadzonych tam nieszczęśników) właściwie także. Jednak życie ekonomiczne zawsze toczy się w jakiejś szerszej społecznej rzeczywistości. Potrzebne są znane wszystkim stronom, względnie niezbędne reguły, oraz jakiś organ, wymuszający ich przestrzeganie i karzący za nieprzestrzeganie.

Oczywiście liberałowie nie chcą o tym myśleć, próbując sami sobie wmawiać, że przestrzeganie reguł można w jakiś sposób uczynić immanentną częścią samego procesu ekonomicznego. Jest to jednak ewidentna bzdura, z czego co inteligentniejsi i uczciwsi, zdają sobie zresztą sprawę. (To chyba Milton Friedman niedawno stwierdził, że przestrzeganie prawa jest ważniejsze dla rozwoju ekonomicznego, niż prywatyzacja.)

Sytuacja jest w związku z tym dość zabawna, ponieważ ogół "normalnych" (to znaczy tych mniej inteligentnych i mniej uczciwych) liberałów wmawia sobie i innym, że organ wymuszający przestrzeganie reguł TAKŻE może i powinien działać na zasadach czysto rynkowych. Co oczywiście prowadzi do absurdu, bo gdyby tak było, to nie ma powodu, dlaczego to przestrzeganie reguł nie mogłoby być wbudowane w sam WOLNY RYNEK, jako jego integralna część. [Uzupełnienie po latach, bo to nie jest tutaj całkiem jasne: Gdyby "wolny rynek" był tak słodki, że sam by się tak przecudnie uczciwie regulował - to po kiego grzyba trzeba by do niego wprowadzać jakieś specjalne organy, które by tę słodycz i uczciwość wymuszały? A jeśli te organy jednak NIE mogą działać na wolnorynkowych zasadach, bo by przestrzegania słodyczy nie potrafiły dopilnować, no to widać z tą słodyczą nie jest w "wolnym rynku" aż tak cudnie.]

Taka optyka ma poza tym ten skutek, że liberalizm - realny, czyli ten w wykonaniu mało inteligentnych i mało uczciwych - ma stałą tendencję rozpleniania się na wszelkie strony. (Niczym zakalcowate ciasto, do którego porównywał Związek Sowiecki Amalrik. Albo właśnie niczym ten Związek Sowiecki. Lub obecnie Unia Europejska.) Działa to tak, że w sytuacjach, gdy uznaje się względnie powszechnie, iż ktoś musi przestrzegania reguł pilnować i wymuszać, tworzy się organy do tego przeznaczone. Potem zaś te organy próbuje się przetworzyć w duchu liberalnym, czyli czysto (lub niemal) wolnorynkowym, co oczywiście z miejsca pozbawia je ich naczelnej funkcji. I tak to się toczy, czego świadkami jesteśmy na każdym praktycznie kroku.

Istnieją też inne, bardziej radykalne i mniej ortodoksyjne, sposoby ominięcia tego nieuniknionego liberalnego paradoksu. Jednym z nich jest zakłamywanie rzeczywistości, do czego na przykład skwapliwie wykorzystuje się zmanipulowaną historię i zmanipulowaną antropologię, dzięki czemu dowiadujemy się, że np. Wikingowie byli pacyfistycznymi handlowcami, brzydzącymi się wszelką przemocą.

Jeszcze bardziej radykalną metodą jest wychowywanie nowego człowieka. Uczestniczyłem kiedyś w Sztokholmie w trwającym cały semestr kursie teorii gier na prywatnym uniwersytecie zorganizowanym przez tamtejszą organizację pracodawców. Ku memu zdziwieniu, nie uczono nas tam wiele o typowych sytuacjach, do których stosuje się teorię gier, tylko chodziło przede wszystkim o to "jak wychować ludzi samych z siebie przestrzegających reguł, nawet gdyby nie było to w ich wąsko pojętym interesie".

Specem od tego typu teorii gier, i jego klasykiem, był Szwed o nazwisku Axelrod. Z tego co rozumiem, to osiągnął on w miarę skuteczne metody wyuczenia grającego - metodą kija i marchewki - by przestrzegał reguł w danej grze, ale absolutnie nic więcej. Zaś metoda kija i marchewki tak samo nie jest liberalna, w sensie, że nie ma wiele, sama w sobie, wspólnego z "wolnym rynkiem". Tak samo nie ma, jak jakiś, powiedzmy, CBOŚ.

A poza tym ten "nowy człowiek" do każdej naprawdę nowej gry podejdzie ze świeżym umysłem i będzie się starał uzyskać jak najwięcej własnych egoistycznych korzyści. Jeśli w tej nowej grze nie będzie żadnych kijów i marchewek, to na nic cała poprzednia nauka. Z czego wynika, że to nie jest "wychowywanie do uczciwości", tylko ordynarna tresura wpajająca strach przed możliwą karą, choćby nawet tylko mgliście przeczuwaną. A i to w najlepszym tylko przypadku.

W ogóle teoria gier stanowić musi swego rodzaju kolec w boku liberalnego intelektualizmu, bo po prostu całkiem obala jego najważniejsze założenia. Co być może tłumaczy, dlaczego akurat takich rzeczy uczy się na kursach teorii gier na uniwersytetach zorganizowanych i ufundowanych przez szwedzkich pracodawców - wcale nie po to, by kogoś przekonać akurat do tego, czego się tam uczyć, ale by zniechęcić do teorii gier, jako takiej.

No bo weźmy taką całkiem podstawową sprawę, jak "Gołębie i Sępy". Jest to prościutka gra (w sensie teorii gier), w której istnieją dwa rodzaje stworzeń: Gołębie, które przy każdym spotkaniu drugiego Gołębia wygrywają (powiedzmy) 5 punktów, zaś przy spotkaniu Sępa tracą (powiedzmy) 15 punktów; oraz Sępy, które przy spotkaniu Gołębia zyskują (powiedzmy) 15 punktów (czyli, w tym przypadku, jakby Gołębiowi po prostu zabierały punkty), zaś przy spotkaniu drugiego Sępa tracą (powiedzmy) 50 punktów. Przy osiągnięciu (powiedzmy) minus 100 punktów dane stworzenie umiera i znika z gry. (Można zresztą sobie różnie te punkty ustawiać i czasem całkiem sporo z tego wynika.)

Kiedy taką grę puścimy w ruch, to po pewnym czasie utworzy się pewna równowaga - będzie pewna w miarę stała ilość Gołębi i Sępów. Jednak, jeśli do gry, w której mamy same Sępy wpuścimy gołębia, to będzie prosperował znacznie lepiej od wszystkich Sepów. Co ciekawsze jednak, jeśli do gry z samymi Gołębiami wpuścimy pojedynczego Sępa (a w każdym razie taką ich ilość, by tylko wyjątkowo się pomiędzy sobą spotykały), to będzie on prosperował wprost cudownie! Każde spotkanie z Gołębiem, a przecież nikogo innego tam nie ma, da mu 15 punktów, zaś tracić punktów nie ma po prostu jak.

Czy ta teoretyczna gra, której nawet nie trzeba w praktyce rozgrywać, bo sama intelektualna analiza daje wystarczające wnioski - przynajmniej w tych progowych sytuacjach, gdy wpuszczamy jednego Gołębia do stada Sępów, albo jednego Sępa do stada Gołębi - ma jakieś praktyczne zastosowanie? Oczywiście że ma! Proszę się do następnego razu nad tym zastanowić.

---------------------------------------------------
triarius
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, października 01, 2006

Co tam jakieś taśmy - pogadajmy o konserwatyźmie!

To co się w tej chwili w Polsce dzieje jest oczywiście niezwykle ważne. Jutro, a właściwie to już dzisiaj, idę np. na prorządową demonstrację do Hali Stoczni. Jednak mój blog nie ma jeszcze dość dużej publiczności, bym mógł tutaj zrobić jakąś sensowną krótkoterminową robotę. Więc równie dobrze możemy porozmawiać o sprawach podstawowych i ponadczasowych. Na przykład o konserwatyźmie.

(Jeśli ten tekst wyda się Ci Czytelniku nieco chaotyczny, to będziesz miał rację, bowiem powstał on właściwie przez sklejenie dwóch moich wypowiedzi na forum prawica.pl.)


* * *

Prawdziwy konserwatyzm - czyli NIE po prostu lęk przez zmianami, ale dziedzictwo Burke'a itd. - bardzo trudno byłoby połączyć z libertarianizmem czy hurra-liberalizmem.

Dlaczego? Ponieważ jego naczelną zasadą jest niewiara w istnienie tzw. praw naturalnych. Jednostka ma prawa (i obowiązki) jako członek grupy społecznej, a nie po prostu jako człowiek. Człowiek oderwany od innych ludzi to praktycznie sztuczny i nigdzie naprawdę nie występujący twór. Dlatego też dla konserwatysty, nawet tak "rewolucyjnego" jak ja, mówienie np. o tym, że "podatki to zbrodnia" ma jeszcze mniej sensu, niż hipostazowanie "Prawa" pisanego z dużej litery.

Nawiasem mówiąc, z religijnym przekonaniem o istnieniu praw naturalnych konserwatyzm daje się, w mojej opinii, połączyć znacznie łatwiej i naturalniej. W końcu religia może wpływać na grupę w bardzo istotny sposób, a wtedy wszystko zaczyna się znowu zgadzać.

Przyznaję jednak bardzo chętnie, że wolność jednostki jest wielką wartością; że wszelkie ingerencje wyższych organów, a szczególnie państwa, należy się pilnie starać ograniczać (raczej jednak "rewolucyjna czujność", by nie pozwolić się im ponad potrzeby rozbuchać, nie zaś jakaś antypaństwowa i libartariańska obsesja); zaś wolny rynek z pewnością jest najlepszym regulatorem w ekonomii (co nie znaczy, że koniecznie zawsze poza nią, albo że nie ma nigdy wyjątków).

Mój konserwatyzm (i na szczęście nie tylko mój, bo taki Burke to niezłe towarzystwo) polega na sprawach leżących znacznie głębiej, niż konserwatyzm większości ludzi.

Leżących głębiej, a zatem...

Po pierwsze: mniej rzucających się w oczy, niż prosta niechęć do zmian albo irracjonalna w istocie tęsknota za wybranymi aspektami średniowiecza (przy całkowitym odrzuceniu innych), nie mówiąc już o zamiarze (b. słabo jednak zawsze sprecyzowanym co do sposobu jego realizacji) wprowadzania takich utopii w życie.

Po drugie: spraw znacznie w istocie ważniejszych i silniej w długiej perspektywie działających.

Przyznam chętnie, iż taki "burkowski" konserwatyzm nie daje żadnych prostych i jednoznacznych recept (jeśli powrót do pruskiej monarchii w połączeniu z ekonomicznym hiper-liberalizmem i katolicyzmem można uznać za "prosty"), dałby się z pewnością nawet wykręcać w najdziwniejsze strony, jeśli by komuś na tym zależało... Ale cóż, dawno przestałem oczekiwać prostych recept na rozwiązanie trudnych (było błędnie "prostych") problemów.

Nawiasem, ktoś mądry kiedyś powiedział, że "każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie, i to rozwiązanie jest zawsze, bez wyjątku złe". Też tak to zaczynam widzieć w moich starych latach.

Przyznam, że na podstawie własnych obserwacji i analiz doszedłem do konkluzji, iż zamiast wymyślać genialne sposoby na ulepszenie naszego świata, należałoby się raczej zacząć zastanawiać, co i jak uratować, ponieważ z pewnością wszystkiego się nie da, a jeśli nasza cywilizacja będzie się nadal rozwijała (?) w tym kierunku, co obecnie, to może jej za sto lat po prostu nie być.

Ja się raczej radzę zastanawiać czy, i jak, może wyglądać coś, co dałoby się jeszcze uczciwie uznać za zachodnią cywilizację, ale już bez demokracji, z ludnością Europy (i może także Ameryki) wielokrotnie mniejszą od obecnej, ze stałymi konfliktami zbrojnymi, szalejącą przemocą, i dużo niższym stanem ekonomii. Tak mi to bowiem się rysuje, a i tak jest to raczej optymistyczny wariant.

Z pewnością ten pesymizm nie czyni mnie mniej prawicowym, raczej chyba przeciwnie. Nie mam też katastroficznej obsesji - w końcu jest spora szansa, że ja jeszcze zakończę życie we własnym wyrku i zostanę pochowany przez łowców skór, nie ma więc problemu. Jednak polityk, a tym bardziej (partyjny) ideolog musi wybiegać myślą i wyobraźnią w przyszłość, zgoda? No więc i ja wybiegam. Stać mnie!

Na krótką metę dla Polaków najważniejsze jest oczywiście uporanie się z dziedzictwem komunizmu. Jednak problem konserwatyzmu widzę bez porównania szerzej, komunizm na szczęście nie skaził całego świata, a tylko jego duże części. Lewactwo i obiektywne czynniki mają wpływ na cały świat, w sumie znacznie silniejszy, działający bez przerwy i bez nadziei, że działać przestaną. Przeciwdziałanie temu właśnie widzę jako zadanie konserwatyzmu, wyplątanie się z Jałty i Okrągłego Stołu to oczywiście najważniejsze krótkoterminowe zadanie dla Polaków. Ale jeśli się uda, i tak pozostaną inne problemy.