Do wczoraj raczej uważałem prof. Zytę Gilowską za ofiarę pomówień i ubeckich machinacji, ale to się właśnie zmieniło. Oczywiście dzięki obejrzeniu procesu lustracyjnego byłej pani wicepremier. W którym zapewne zostanie ona "oczyszczona", ale - o ile nie pojawią się znacznie konkretniejsze przemawiające na jej korzyść informacje - dla mnie czysta już nie będzie.
To znaczy - nie rzucił bym w nią kamieniem (choć w sprawach agenturalnych akurat JESTEM bez grzechu) - bo nie mam oczywiście żadnej pewności, ale nie mam jej ani w jedną, ani w drugą stronę. Zaś intuicja, poparta niezłą jak dotychczas znajomością ludzi, sugeruje mi, że biała jak lelija to ona nie jest. Więc dla mnie będzie (o ile coś się definitywnie nie wyjaśni) pozostawała w moralnym limbo, niczym zmarłe przed chrztem dziecię - nie zasługując ani na potępienie, ani na odpowiedzialne państwowe stanowisko.
Moja opinia, albo ściślej - moje wrażenie, że nie wszystko jest tak dobrze, jak by to pani wicepremier chciała nam przedstawić, opiera się na złożonych w sądzie i przed kamerami zeznaniach ubeków. Czyli poniekąd na najbardziej wątpliwej z możliwych przesłanek. Ubekom wierzyć nie ma powodu, każdy to powie, od najbardziej zwierzęcego antykomunisty, po najbardziej różowego obrońcę okrągłego stołu. Zgoda, tylko tu nie chodzi o "wierzenie".
Jedna z mniej znanych maksym La Rochefoucault (chyba to jego, choć głowy do końca nie dam) brzmi mniej więcej tak: "Kiedy ktoś coś do ciebie mówi, zastanów się, jaki ma interes, by ci mówić akurat to co mówi. Uwierz mu tylko wtedy, jeśli ma interes mówić ci prawdę". No i o to akurat tu chodzi - nie o żadną prawdomówność, tylko o interes!
Jak zatem było mówione w dotychczasowych przesłuchaniach? Przesłuchiwani ubecy, co podkreśla większość komentatorów, niezależnie nawet od około-okrągłostołowej i około-lustracyjnej orientacji, przeczyli jeden drugiemu, a także sobie samym. Jednocześnie explicite ogłaszając możliwość, iż prof. Gilowska była TW za absurdalną. Na podstawie argumentów, z których jeden był absurdalniejszy od drugiego.
W końcu stwierdzenie przełożonego, że podwładny - kapitan kontrwywiadu - był z pewnością za głupi, bym móc zwerbować panią (wówczas) doktor ekonomii, którą akurat znał prywatnie, jest horrendalnie idiotyczne. Jeśli był aż tak głupi, to nie należało go trzymać w kontrwywiadzie, tylko zameldować gdzie trzeba. I z pewnością każdy przełożony by to zrobił, w czystej trosce o wyniki swojej komórki. Zresztą przypadki, gdy ktoś zostawał płatnym agentem policji politycznej z powodu zauroczenia intelektem ubeka, muszą należeć do wielkiej rzadkości.
Natomiast wszyscy znający się ponoć na rzeczy - a ktoś coś chyba na temat ubectwa wie? - twierdzą, że ubecy nigdy nie wydadzą swoich agentów. Co by nieźle wyjaśniało ich sprzeczne zachowania, na przykład przeczenie, by w praktyce możliwe było zarejestrowanie fikcyjnego TW, przy jednoczesny autorytatywnym ogłaszaniu, że "prof. Gilowska na pewno TW nie była".
W tym szaleństwie jest metoda. I dwa cele, tak mi się przynajmniej wydaje. Pierwszym byłaby ochrona agenta... zaś gdyby pani Gilowska agentem nigdy nie była, to właściwie dlaczego by ją chroniono? Na zasadzie, że ubek to "Oficer i Gentleman", zawsze szarmancki o gotowy do poświęceń wobec kobiet? Jakoś mi się nie bardzo chce w to wierzyć.
Drugim celem, bardzo wyraźnie widocznym, było takie namieszanie, by wszelka sensowna rozmowa na temat działania prlowskiej ubecji stała się do końca niemożliwa. Jako dodatek do przekazu, że "możliwe było być świadomym-nieświadomym agentem SB", to całkiem niezły efekt, jak na organizację nie istniejącą od 16 lat!
No a sama prof. Gilowska? Dzisiaj wyglądała po prostu na zmęczoną, nie chcę i nie mam powodu domyślać się niczego innego w jej zgaszonym zachowaniu. Wczoraj było inne, wczoraj wyglądała na kogoś, kto, choć dotknęły go absurdalne i dotkliwe problemy, wie, że ma za sobą opinię. A opinia w tych sprawach to ważna rzecz.
Podejrzenie albo oskarżenie o współpracę z prlowskimi służbami to coś jak kiedyś, w mniej humanitarnych czasach zakucie w dyby. Jeśli człek był popularny i miał przyjaciół, to nic strasznego mu nie groziło - postał kilka godzin w niewygodnej pozycji, a przyjaciele w tym czasie częstowali gapiów trunkami i smakołykami, nastawiając ich jak najpozytywniej do nieszczęsnej ofiary. Tak było kiedyś np. z Danielem Defoe, autorem "Robinsona Crusoe". Jeśli jednak ktoś był niepopularny i nie miał wiernych przyjaciół... Wtedy groziło mu ukamienowanie, a co najmniej obrzucenie nieczystościami, i wiele innych dotkliwych przykrości.
W sumie, choć naprawdę nie chciałbym nikogo oskarżać, a nie mam przecież żadnych mocnych dowodów, jakoś w tym meczu dość sympatycznej i elokwentnej pani profesor, wspartej wiarą w człowieka (w moim przypadku akurat dość niewielką), przeciw logice tego, co na własne uszy słyszałem, a co mi się jakoś dziwnie logicznie zazębia... Dajcie mi jakieś argumenty, dokumenty, wyjaśnijcie jak by to miało być - nie uwierzę w tę absurdalną historię o "chronieniu" niezbyt bliskiego znajomego przez cynicznego ubeka, z narażeniem się na niewątpliwie bardzo poważne sankcje, które prędzej czy później niemal musiałyby nastąpić. By chronić kogoś, kto akurat jechał na cztery lata na kontrakt do ZSRR.
Prof. Staniszkis, która niestety coraz bardziej goni w piętkę, nawet pewnie nie z powodu wieku, ale z powodu sfrustrowanej miłości do Platformy, snuła hipotezy, że ubek Wieczorek zarejestrował sobie panią Gilowską prywatnie, w tajemnicy przed wszystkimi, aby mieć atuty w rozmowie z Amerykanami. Tyle że to nie było w tajemnicy, tylko ponoć oficjalnie, było to w roku '86, kiedy to o prywatnych agentach i Amerykanach chyba się w Lublinie nie śniło, a ubek Wieczorek miał podobno, o czym dowiedzieliśmy się od jego przełożonego, być przygłupem.
Bardzo zawikłana sprawa, której zapewne nigdy nie rozwikłamy. Przyznam jednak, że na mnie osobiście już osobisty wdzięk byłej pani wicepremier od wczoraj już tak wielkiego wrażenia nie robi. A po głowie chodzi mi myśl na temat tego, że może naprawdę to "razwiedka" stworzyła Platformę Obywatelską, tak po prostu. Coś dużo w niej tych agentów, szczególnie, że mamy przecież jeszcze panią Jarucką... Która, niczym Judyta Holofernesa, utrupiła polityczne nadzieje Cimoszenki i całego Obozu Postępu. O której to sprawie, choć fascynująca, nikt nam jakoś nic bliższego nie chce powiedzieć. Choć to przecież sezon ogórkowy i nawet żadnych Parad Równości nikt nie organizuje, więc uświerknąć można by z nudów... Gdyby nie proces lustracyjny prof. Gilowskiej oczywiście.
Też mi się wydaje, że ten festiwal sprzecznych wobec siebie zeznań i oświadczeń jest wyreżyserowany. Że głównym jego celem nie jest p. Gilowska i jej "sprawa", ale raczej (ostatnia?) desperacka próba "wywrócenia" zbliżającej się lustracji.
OdpowiedzUsuńZgodny chór Żakowskich, Stasiewskich, Lisów et consortes już śpiewa o "wewnętrznych procedurach fałszowania ubeckich działań", "niewiarygodnej ubeckiej dokumentacji", "krzywdzeniu ludzi", "poważnych wątpliwościach", etc.
Być może, dla takiego właśnie celu wyselekcjonowano albo skonstruowano "sprawę Gilowskiej" (bo wiadomo, że bardzo medialna) i rozpisano na głosy "pytania" sądowe, "zeznania" ubeków oraz "komentarze" mediów.
Zeppo