niedziela, maja 04, 2008

Leberalizmem w leberała

Zadedykowane Arturowi M. Nicponiowi, który w komentarzu obiecał, że jak znowu kiedyś zacznę przykopywać leberałom, to on zabierze głos. A ja jego głos pasjami lubię!


Leberały są jak feministki. Na przykład pod względem logiki rozumowania. Obie te kategorie lewaków (bo "liberalizm to lewactwo sklepikarzy", jak słusznie zauważył Triarius the Tiger) uwielbiają m.in. dynamiczne definicje. Czyli definicje, które zmieniają się i przepoczwarzają w całkiem nieprzewidziany sposób, czasem na przestrzeni kilku zdań. Oczywiście dotyczy to bardziej leberałów głodnych - przede wszystkim władzy i uznania, czyli wedle mojej terminologii "leberalnych rewizjonistów" - niż panujących nam miłościwie do najmniej od lat 18 (w Polsce), zaś na Zachodnie mniej więcej od wojny.

Ci ostatni bowiem w autentyczne próby dyskusji się raczej nie wdają, bo nie muszą, skoro i tak mają czego potrzebują. Zaś w świecie faktów największym ich argumentem - którego ja zresztą wcale nie lekceważę, bom także człowiek faktów, a nie "Prawd" - jest SUKCES. Nie sukces, w jakimkolwiek rozumieniu, rządzonego przez nich miłościwie społeczeństwa oczywiście, tylko ich własny, ale o to im w istocie przecież chodzi.

Ci pierwsi, czyli leberalni rewizjoniści, mają jednak w świecie faktów mniej sukcesów, to i dyskutować, tudzież przekonywać, jeszcze (?) nieprzekonanych bez przerwy próbują. Niektórzy z nich mają wprawdzie jakieś tam życiowe sukcesy, ale co to w sumie jest dla ambitnego człowieka prosperujący sklepik, czy gęsta i wibrująca od bąków uprawa rzepaku, kiedy marzy mu się monarchia absolutna? I to najlepiej od razu nad Wszechświatem!

No więc argumentują te leberały z zapałem, w świętym przekonaniu, iż sama zdolność do zarobienia jakiego takiego utrzymania dla rodziny musi zawsze oznaczać wybitny umysł. Podczas gdy człowiek w miarę normalny, o jakich dziś zresztą już trudno, najpierw by się zastanowił, czy naprawdę warto aż tak tyrać, aż tak się denerwować, aż tak użerać z biurokracją, żeby zarobić trzy razy więcej niż ktoś, kto ma wszystko w dupie i po prostu zarabia na chleb, bo musi. I kto w takim razie jest ten mądry, kto zaś idiotą?

Ale jak już dyskutują te liberalne rewizjonisty, to naprawdę jest czym się zachwycić! Mówią nam np., że "podatek progresywny to wynalazek ostatnich lat, a konkretnie socjalistów". Jednak biorąc sprawę ściśle ekonomicznie, a takiego myślenia ja bym akurat szczególnie od tych opętanych obsesją ekonomii ludzi oczekiwał, niech mi ktoś powie jaka jest w istocie różnica pomiędzy (mówię oczywiście o skali makro, czyli o kosztach dla pewnych grup w długiej skali czasowej), z jednej strony podatkiem w stylu jakiegoś CIT (tfu!), a z drugiej:

1. podatkami pośrednimi, jak np. od soli - słynna gabelle, która przyczyniła się ponoć znacznie do wybuchu Rewolucji Francuskiej;

2. służbą wojskową (która kiedyś dotyczyła głównie szlachty, która Z TEGO WŁAŚNIE POWODU nie płaciła podatków);

3. mytem, cłem, rogatkowym itp...

4. obowiązkiem kwaterowania dworu kiedy akurat był w pobliżu i nie miał lepszego locum (co akurat spadało na najlepsze, najbogatsze domy w okolicy, czyli... nie "podatek progresywny"?);

5. starożytnymi liturgiami czyli obowiązkami finansowymi na rzecz swej społeczności, które dotykały właśnie bogatych i były traktowane jako cena ich statusu;

6. różnymi "dobrowolnymi" darami w postaci np. złotych łańcuchów dla władcy, które np. rzymskie miasta bez przerwy władcom ofiarowywały;

7. brakiem prawa do zawarcia małżeństwa bez zgody króla (co dotyczyło wcale nie tylko Rosji, ale np. także angielskiej szlachty);

8. "daniną" płaconą zbójcom na rozstajnych drogach, czy grasującym po kraju bandom żołdaków jak na przykład francuscy êcorcheurs w czasie wojny stuletniej, przypiekających chłopstwo na wolnym ogniu, by wydobyć z niego informację o zakopanym dobytku;

9.  mieszaniem się władzy do spadków (w końcu nie biedaków na ogół), jak stale się działo np. w cesarstwie rzymskim;

10. sfingowanymi często procesami i konfiskatami mienia, które dotykały najbogatszych, a szczególnie wierzycieli władców;

12. koniecznością płacenia okupów, kiedy się dostało do niewoli;

13. różnymi ekstraordynaryjnymi daninami i podatkami, kiedy np. trzeba było wykupić z niewoli króla (np. Jana Dobrego we Francji);

14. koniecznością oddawania krewnych, w tym szczególnie potomstwa na dwór władcy, albo jako zakładników na obce dwory;

15. kosztami wynikającymi z braku jednego rynku, choćby w całym państwie, dobrej komunikacji itd. (w końcu ta sprawa ma z władzą wiele wspólnego, nieprawdaż?)

16. brakiem prawa, albo praktycznym brakiem prawa, do wykonywania jakiegokolwiek zawodu dającego zysk, co przecież dotyczyło szlachty w b. wielu krajach, a nawet czhyba w ich większości;

17. obowiązkiem oddawania swoich żon na nałożnice, gdyby akurat król miał na to ochotę (we Francji było to sprawą praktycznie oczywistą i nikt nawet przeciw temu nie próbował się bronić czy protestować)... oczywiście proste kobiety też nie były dla monarchy niedostępne, ale arystorkatki jednak były częściej pod ręką i te związki trwały często o wiele dłużej... no a przecież ta żona, hrabini czy księżna, skoro taka fajna była z niej dupa, że monarcha raczył ją tentego, to by mogła, z czysto liberalnego punktu widzenia, ZAROBIĆ MASĘ FORSY JAKO PROFESJONALNA DZIWKA, prawda? I TO nie był podatek progresywny (avant la lettre of course)?

18. i tak dalej, i tak dalej...

Z całą pewnością podobnych zjawisk, o czysto ekonomicznym znaczeniu o tyle pokrewnym podatkowi, że oznaczają KOSZTY dla jednostek i grup, wynikające z działań (jak w przypadku udzielania gościny), albo braku działań (jak w przypadku zbójców) władzy, można by jeszcze wymienić tuziny. Nie wszystkie dają się w jakiś prosty i dla nas dzisiaj oczywisty sposób przeliczyć na pieniądze - bo jak np. przeliczyć niewygody kampanii wojennej i odnoszone rany? - ale pewna część by się w sumie dała, np. wyposażenie i szkolenie.

Jednak to, ze czegoś się nie da ściśle i naukowo przeliczyć, nie oznacza, że ta rzecz jest nic nie warta, prawda? Jeśli ktoś nie płaci podatków i jeszcze otrzymuje kawałek ziemi za obowiązek stawania konno i zbrojno na wezwanie władcy, to jakąś tam rynkową wartość jego usługi mają, choćbyśmy mieli problemy z ich dokładnym oszacowaniem.

No i to był drobny przykład poziomu argumentacji i rozumowania różnych nawiedzonych ludzi określających się "prawdziwymi" leberałami. A to tylko naprawdę drobny przykład, w dodatku nawet nieco peryferyjny. Dużo istotniejszy dla samej istoty leberalizmu jest problem "wolnego rynku" - samo jądro gęstwiny tej ideologii. Leberał - taki "prawdziwy", od Korwina, czyli po mojemu leberalny rewizjonista - w tym samym zdaniu powiem wam, że "naprawdę wolny rynek nigdzie nie istnieje i dotąd nie istniał", że "jego ideologia nie jest utopijna", oraz że "wszędzie jest wolny rynek, bo ekonomia występuje u ludzkości wszędzie i od zawsze". I ani mu powieka drgnie!

Jednak, panie leberał, ekonomia, to nie jest żaden "wolny rynek"! Ekonomia, owszem, istnieje, nawet u roślin w pewnym sensie. Co dopiero u zwierząt. W końcu też muszą zdobywać różne zasoby itd. A zwierzęta to czasem i dzielą się nimi, np. żarciem. Albo się nie dzielą. W każdym razie i u nich mamy kwestię "dystrybucji dóbr". I to właśnie jest już ekonomia na całego. Jednak "wolny rynek" - co to właściwie jest? Jasne, jest to pewien teoretyczny model systemu wymiany dóbr. Jeśli cokolwiek w realnym świecie go w ogóle przypomina, to współczesne giełdy. Dopiero!

Jednak kiedy leberał mówi o wolnym rynku, chodzi mu o to, że "państwo ma się nie mieszać do wymiany". Państwo nie, a co np. z gangsterami? Ci mogą? Cóż to zresztą jest to "państwo"? Gdzie jakaś zrozumiała i w miarę przekonująca definicja? Jeśli ja czegoś "państwu" nie pozwolę, a do tego mnie ta sekta wciąż nawołuje, to kto wtedy będzie "państwem", jeśli mi się uda - ja, czy tamto poprzednie "państwo"? Wot zagwozdka!

No ale niech będzie... "Państwo" nasze nie ma się mieszać, ale już cudze może? W końcu kto mu zabroni? "Rynek"? Ten "wolny"? Nie da się po prostu w realnym życiu oddzielić tego co można by uznać za "wolny rynek" od tego, co "wolnym rynkiem" nie jest. Zawsze w proces wymiany - jeśli mówimy o realu, a nie o wymóżdżonych utopiach - wchodzą cali ludzie, bo tylko tacy ludzie w realu istnieją.

W więc wchodzą ludzkie przekonania, często irracjonalne uczucia, przesądy, uprzedzenia (nietolerancja!), idiosynkrazje... Sympatie, np. rodzinne (nepotyzm!). Prawdziwie "wolny rynek" to wymiana gdzie wszyscy gracze są równi i nic poza "rynkiem" nie ma na wymianę wpływu. I nie musi tym czymś być państwo - niby dlaczego miałoby to by być akurat państwo? Po prostu ma być "wolna, nieskrępowana, oparta na racjonalnym rachunku oczekiwanych korzyści i kosztów wymiana". Tyle! A takie coś jest po prostu w realnym świecie nieosiągalne. Rynek sam w sobie oczywiście jest osiągalny, owszem - na przykład na pietruszkę w jakimś konkretnym miejscu. Ale czym tu się aż tak podniecać, żeby z tego robić utopię? Abstrakcyjnym, czysto intelektualnym modelem? Bo taki czy inny rynek istnieje przecież zawsze.

"Wolny rynek" - ten idealny model znaczy - zakłada pełną i rzetelną wiedzę we wszystkich sprawach związanych i mających wpływ na wymianę. A to przecież jest w ogromnej większości przypadków nie do zrealizowania i po prostu tak w praktyce niemal nigdy nie jest. Żeby to zapewnić i/lub tego dopilnować, potrzeba by było czegoś "ponad" rynkiem. Żeby pilnowało i narzucało standardy. I tutaj są dwie możliwości - NAPRAWDĘ klasyczni leberałowie wierzą, że rynkiem powinno być DOSŁOWNIE WSZYSTKO i wtedy będzie dobrze. Dopiero wtedy!

Leberałowie nazywający się "konserwatywnymi" (czyli rewizjoniści) przyznają, że ponad rynkiem musi coś być. Konkretnie Prawo, a czasem jeszcze władca z Bożej łaski... Czy inna władza, która nie jest już "rynkiem", bo niby jak? I powstaje wtedy istny potwór Frankensteina - twór poskładany z niespójnych kawałków, bo tamta koncepcja, choć całkiem sprzeczna z rzeczywistością, miała chociaż swoją czysto prostotę i z niej wynikającą intelektualną elegancję. Ten zaś paskudny potwór Frankensteina, choć naprawdę niewiele bardziej pasuje do ziemskiego bytu, żadnej elegancji za to już nie posiada.

No, to na razie tyle. Niech się zbiegną leberały i zaczną rzucać argumentami! Mam nadzieję na taką samą owocną dyskusję, jak ta parę miesięcy temu na salonie, kiedy to leberały stwierdziły, ze w USA nie ma wprawdzie cienia prawdziwego lebralizmu, ale za to jest w Chinach. A było to chyba coś z dwa dni przed gruchnięciem na cały świat informacji o brutalnym tłumieniu rozruchów w Tybiecie przez Kitajców. Fajnie mi się wtedy udało, cieszę się teraz na podobne sukcesy!

Z nieleberalnym pozdrowieniem

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

6 komentarzy:

  1. Stary!
    Masz jakaś źródłową wiedzę na temat rynku i liberalizmu, czy tylko polemizujesz z karykaturą. Dla mnie Balcerowicz, Tusk i MIcznik, a Takze Miller i Kwaśniewski nie są liberałami.
    Polemika z rynkiem, to jak polemika z prawem naczyń połączonych. "Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan rura." :)

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Dixi

    Czy ja z "prawami rynku" polemizuję? Polemizuję, jeśli można to tak eufemistycznie nazwać, z mózgowymi rojeniami różnych nawiedzonych utopistów. Gdzie tutaj było coś przeciw "prawom rynku"? Że spytam.

    "Podatek" płacony przez kupców zbójcom na rozstajnych drogach, zgodnie z "prawami rynku", nie ma Twoim zdaniem nic wspólnego? Albo fakt, że musisz poświęcać czas na trenowanie walenie ludzi mieczem, zamiast powiedzmy robić buty? Uświadom mnie łaskawie!

    A co do "realnej wiedzy"... Nie wiem ile jej wymagasz, ale fakt - mam nieco wiedzy i na temat ekonomii, i historii myśli politycznej, Locke'a i J.S. Milla przeczytałem chyba dokładniej niż Ty. Nawet von Misesowi poświęciłem kiedyś ze dwie godziny, ubawiłem się zresztą przy tym setnie i opisałem to na tym blogu, można poszukać.

    Pisywałem kiedyś zresztą także felietony do "NCz!", gdyby to miało stanowić jakąś rekomendację.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Podatek płacony zbójcom? Doskonała metafora podatku!:):):)
    Wolę liberalizm, niż socjalizm, a tym jest "naukowe" poprawianie rynku, tylko tyle... Nie ma się o co pieklić.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ dixi

    A co to jest "socjalizm"? Że spytam.

    A co do zbójców, to tak samo, jak mamy "podatek korupcyjny", może istnieć i "podatek na zbója na rozstajnych drogach". Z punktu widzenia całej grupy, np. kupców, i w dłuższej skali czasowej, to jest dokładnie taki sam koszt, jak podatku.

    I tak samo kupiec korzysta z ew. powywieszania zbójców, jak by skorzystał ze zmniejszenia podatku. Tutaj nie ma przecież żadnej różnicy.

    Czy też jest a ja jej nie widzę?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Tygrysie,
    łeeee, nie ma się o co spierać, bo ty kompletnie nie rozumiesz pewnych spraw, pracowicie lepisz sobie gliniana kukielke z napisem "leberał" na piersi a później ja nakłuwasz szpilkami. To by miało sens, gdyby ta figurka miała odpowiednik w realu. Wtedy takie woodoo mogłoby zadzialać i jakiś "leberał" mógłby poczuć dyskomfort. No, ale jako się rzekło, twój "leberał" w przyrodzie nie występuje, albo jego populacja jest na tyle niska, że nie uzasadnia trudu lepienia tej figurynki.

    Pozdro

    P.S. impreza blogerska w długi weekend nie wypalila. Co zresztą zapowiedzialem, ze w długi weekend nie dam rady tej impry zrobić. Ale spotkanie odbyć sie musi tak czy siak. Mam nadzieję, że sie piszesz? Jakby co, z Lachem pogadaj, bo wy obaj z Tricity.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Nicpoń

    Jasne, na imprezę się piszę, choć Lach ostatnio mnie nieco jakby olewał. Nie mówiąc już o niektórych innych subtelnych problemikach, które się z realem wiążą. Kojarzysz z pewnością. Ale ja tak, jak najbardziej. Choć ja nie jestem tak naprawdę bloger, bo pisać w sumie nie znoszę, tylko propagandzista i wykolejony filozof.

    Co zaś do kukiełki, to poniekąd zgoda. Ciebie przecież nie atakuję. Ty jesteś praktyk i dla Ciebie cała ta idiotyczna leberalna religia po prostu nie istnieje. Ty to zapewne traktujesz jako rojenia niedorostków, którzy nie rozumieją PRAWDZIWEGO PRZESłANIA UPR.

    Ja jednak uważam, że z rynku ROBI SIĘ religię. I ta religia, nie dość że przesadna, dogmatyczna i w sumie głupia - nie ujmując nic wartości samego rynku, indywidualnej przedsiębiorczości i przekonaniu, że urzędas jest czymś z natury wrogim życiu - ale ona jeszcze przy okazji przemyca i zaszczepia w mózgi ludzi całą tę post-oświeceniową ideologię, która kiedyś była po prostu skrajnym uproszczeniem, a dzisiaj jest już czystą parodią późnego systemu Ptolemeusza, z jego epicyklami w epicyklach.

    Głosisz - mówię abstrakcyjnie, nie o Tobie konkretnie - Święte Prawo Własności podniesione do rangi religijnego dogmatu, a przez drzwi wpycha się Świecka Świętość Jacka Kuronia, polityczna poprawności i rząd światowy. Bo my po prostu żyjemy chorej intelektualnej rzeczywistości, i mówię tu o czymś co graniczy z metafizyką i filozofią historii, i tylko na tym gruncie w ogóle możliwy jest leberalny dyskurs. A to jest grunt chory, zabójczy dla resztek wartości i wolności, i automatycznie generujący nowy lewacki totalitaryzm.

    I ja z tym walczę, a nie żebym bronił obecnej władzy próbującej wszystko kontrolować i obecnej rozpasanej i bezczelnej biurokracji.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń