Tyle, że mnie się wydaje, że w tej wypowiedzi było coś innego, niż się obecnie powszechnie przyjmuje - mianowicie typowe dla "niemieckiego idealizmu" rozróżnienie między Faktami i Prawdami. I wtedy ta wypowiedź nabiera nieco więcej sensu, choć przyznam, że i mnie wydaje się dość niezręczna. W sumie chcę jednak powiedzieć, że dla mnie ta heglowska dialektyka wcale nie jest głupia, jeśli się oczywiście rozumie, o co tu naprawdę chodzi.
Logiki to nijak nie zastąpi - i sam Hegel z pewnością tak nie sądził, choć większość dzisiejszych mędrków tak to widzi, bo nic innego nawet im do główek nie przychodzi - ale logika, a ściślej analiza przyczyn i skutków, do niezwykle złożonych organicznych, quasi-organicznych czy samosterownych w sensie cybernetycznym układów naprawdę nie bardzo daje się zastosować. No bo tam nigdy się nie da definitywnie stwierdzić, co jest przyczyną, a co skutkiem. Można więc zacząć od dowolnego końca, co się zresztą np. w historii robi dzisiaj na każdym kroku - wyciągając miłe sercu wnioski z dobranych wedle upodobania przesłanek i ignorując wszelkie inne związki oraz potencjalne inne przesłanki.
No dobra, ostatnio mam jakoś tak, że do krótkich i błyskotliwych pomysłów, które mi przychodzą do głowy, dodaję długie i skomplikowane, mniej lub bardziej filozoficzne. wstępy. Co zabija całą błyskotliwą ideę, tworząc jakiś rodzaj post-postmodernizmu, czy jak tam to by można określić. Ale cóż, skoro tak mam, to widać jest po temu jakaś przyczyna. Ten blog to w końcu obszar mojej wolności, jeden z b. niewielu, więc tak sobie właśnie popiszę, aż mi się ta tendencja sama z siebie kiedyś może skończy.
A o czym to ja w ogóle miałem mówić? O tym, że oglądałem sobie przed chwilą na "History Channel" program o starożytnej flocie. Kanał jest fajny, choćby dlatego, że mi go jeszcze nie zdubbingowali, ani nawet napisów nie dali, więc gada po angielsku i nie muszę się stale wsłuchiwać w zagłuszany przez lektora tekst oryginalny, by wiedzieć, co mi przekręcili, uprościli czy dosłodzili. No i są tam naprawdę ciekawe rzeczy, z których można wyłapać sporo nowych dla człowieka informacji. Nawet dla kogoś jak ja, kto się historią interesuje od niemal wieku.
Niektóre drobiazgi jednak na "History Channel" wywołują moje rozbawienie, a nawet stały się bodźcem do napisania tego oto tekstu. Parę dni temu było np. o Termopilach, Persach i Leonidasie - w sumie b. sensowny program i ładnie pokazane te wszystkie topograficzne szczegóły, uzbrojenie, symulacje walk... Ale kiedy 300 Spartan (z sojusznikami, w sumie było tam jednak koło 1200 Greków, nie żeby to cokolwiek istotnie zmieniało) toczyło swój ostatni bój, wyglądało to jak taniec z lancą z jakiegoś chińskiego filmu o kung fu.
Prześmieczne to było, ponieważ akurat wiemy dokładnie, że Grecy nic takiego nie uprawiali, wszelką szermierką, wszelką w ogóle indywidualną techniką walki (w odróżnieniu od walki w szyku) głęboko gardzili i na pewno spartański król jej nie uprawiał. Mimo to dla uciechy telewizyjnej gawiedzi go zmuszono, tańcował więc na naszych oczach jak Jackie Chan, choć fakt, muszę to obiektywnie przyznać, że nie robił salt i nie skakał wyżej niż jakieś półtora metra do góry.
Albo właśnie to przed chwilą. Nie wiedziałem, więc się z tego programu dowiedziałem, że gdzieś znaleziono kompletny taran greckiej triremy. Zachowany, w dobrym stanie. Pokazano go nam, b. interesująca rzecz, fakt. Opowiedziano i pokazano jak tę metodę walki stosowano, cudo! A potem nasi badacze poszli do ośrodka zajmującego się symulowaniem wypadków drogowych, gdzie kopię tego tarana w skali 1:2 umieszczono na wózku widłowym i tym wózkiem, z tym taranem, najeżdżano na kawał repliki burty starożytnej triremy.
Najpierw najechano z prędkością 5 węzłów i w burcie powstała dziura. Naukowcy się nieco zdziwili, "że już przy tej prędkości", ale jakby nie całkiem szczerze i raczej pod publiczkę. Potem najechano z prędkością 7 węzłów i dziura powstała nieco większa. Trirema potrafiła ponoć szarżować z prędkością do 10 węzłów, wiadomo że taki taran coś tam musiał przy tych prędkościach robić, bo by go nie używano... A taka tona, czy choćby pół tony, brązu, to był wtedy niesamowity majątek, o czym warto pamiętać. Po co więc to wszystko? Po co w ogóle ten wózek widłowy i te pracochłonne eksperymenty, na żadne istotne pytanie nie odpowiadające? (Nie żebym nie znał wielu sensownych historycznych eksperymentów i nie potrafił wymyślić wielu następnych, ale ten?)
No i wtedy mnie oświeciło! Poczułem się jak nowy Hegel i stwierdziłem, że być może istnieje, obok heglowskiej dysleksji... Sorry, chciałem powiedzieć "dialektyki"... Istnieje także i inne prawo, czy może inna dialektyka - tygrysia. Szło by to jakoś tak:
W każdej sprawie najpierw chodzi o to żeby było jak najlepsze, potem żeby było tego jak najwięcej, potem żeby znalazła się na to odpowiednia ilość nabywców, co powoduje najpierw szukanie nowych rynków zbytu, potem zaś zmiany samego produktu: dostosowywanie go do możliwości kanałów dystrybucyjnych, do gustów potencjalnych odbiorców, w końcu maksymalne dopasowywanie go do gustów maksymalnie szerokiego kręgu odbiorców, czyli brutalnie mówiąc obniżanie jakości i tworzenie słodkiej papki dla profanów.Przyznaję bez protestów, że nie brzmi to aż tak zwięźle i zgrabnie jak TEZA, ANTYTEZA, SYNTEZA... Może zresztą dało by się temu mojemu prawu nadać jakąś taką marketingowo nośną formę, tutaj jednak starałem się dokładnie wyjaśnić o co w nim chodzi. To jest Instrukcja Obsługi, nie zaś reklamowy folder!
No i dobra, prawo to wymyślić sobie może każdy, przynajmniej na razie, jak to się jednak ma do rzeczywistości? Przyzna każdy, że z tym bywa w takich prawach o wiele gorzej. Nie jest z tym źle, przeanalizowałem parę dziedzin i wydaje mi się, że moje prawo daje się tam zastosować. To znaczy jego działanie - nieuchronne, obiektywne, bezlitosne - daje się tam odkryć.
Weźmy historię, która nas przecież do odkrycia... Tak, odkrycia, bo przecież to prawo nie zostało przeze mnie STWORZONE, tylko ODKRYTE! Ono przecież istnieje od początku świata i będzie istniało po wieki wieków! Żeby była jasność.
Weźmy więc historię... Najpierw starano się o jakość, to chyba można uznać za oczywiste. Potem tę historię popularyzowano - najpierw przez edukację, potem przez jej komercjalizację, a na końcu dostosowuje się ją do gustów potencjalnych odbiorców.
To co widziałem na "History Channel" (w sumie to naprawdę fajny kanał, to nie jest atak na niego, to jest Hegel zmartwychwstały!), to było i dostosowanie historii do możliwości kanałów dystrybucyjnych - wózki widłowe lepiej się pokazują w telewizji od np. książek; jak i dostosowanie do gustu różnych samochodziarzy i konsumentów filmów kung fu, z nieuniknionymi przekłamaniami, a zatem obniżeniem poziomu.
Weźmy sztukę... Najpierw się starali o jakość, prawda? Potem sztuka poszła w lud. No poszła, nie da się ukryć. Wiek dziewiętnasty, maszynowo produkowane, ale początkowo z dbałością o dobrą jakość, imitacje... Potem produkty już z założenia maszynowo produkowane i tym się próbujące szczycić. Potem uczenie "sztuki" dzieci w szkole, prowadzanie wycieczek z zakładów, szkół, wojsk lądowych i morskich itp. itd. po muzeach.
Potem - oczywiście w uproszczeniu "potem", bo te procesy się ze sobą w dużej mierze pokrywają chronologicznie - potem zaś mamy sztukę dopasowaną do kanałów dystrybucyjnych: różne teledyski, festiwale grafitti, video-cośtam, ambitne komiksy, happeningi, performance, body art...
Krótko mówiąc mamy całą masę takich różnych nowych rodzajów sztuki (tego słowa używam dla określenia społecznego zjawiska, pomijam tu, jak chyba każdy rozumie, o klasę czy autentyczność owych tworów), powstałych ze względu na to przede wszystkim, że istnieje pewne techniczne medium i pewien kanał potencjalnej dystrybucji. No a o poziomie to nie muszę już chyba wspominać, przynajmniej moje zdanie na temat autentyczności i/lub wielkości obecnej sztuki nie jest przesadnie pochlebne. (I/lub wynika z tego, że istnieje wciąż sztuka autentyczna, po prostu jest to "ars minor", przeważnie na granicy, co najmniej, folkloru. Piękna rzecz, ale jednak "minor".)
No dobra, z grubsza przeanalizowaliśmy dwie dziedziny, zdaje się wszystko zgadzać. Jak jednak jest w dziedzinach jeszcze istotniejszych - jak na przykład gospodarka czy polityka? Proszę to przemyśleć w domu, porozmawiamy o tym - jeśli będzie dość duże zainteresowanie - na którychś z następnych zajęć.
Dziękuję za uwagę, do zobaczenia na przyszłych zajęciach. Teraz musimy szybko zwolnić salę, bo zaraz tu przychodzą ludzie z Marketingu Europejskiego z Wyciąganiem Ręki Po Nieswoje i Tańcami Folklorystycznymi Dla Ciemnej Gawiedzi.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
koment będzie się tyczył 3ch ostatnich notek, gdyż się ze sobą wiążą
OdpowiedzUsuńzacznijmy od definicji:
Ekonomia jest nauką o tym, jak jednostka i społeczeństwo decydują o wykorzystaniu zasobów [za wiki]
Polityka to działalność polegająca na przezwyciężaniu sprzeczności interesów i uzgadnianiu zachowań współzależnych grup społecznych i wewnątrz nich za pomocą perswazji, manipulacji, przymusu i przemocy, kontestacji, negocjacji i kompromisów, służąca kształtowaniu i ochronie ładu społecznego korzystnego dla tych grup stosownie do siły ich ekonomicznej pozycji i politycznych wpływów. Realia dziejów ludzkości i współczesności dowodzą, że polityki korzystnej dla wszystkich po równo zazwyczaj nie ma [za wiki]
politykę można traktowac też jako sztukę osiągania założonych sobie celów, w tym wypadku polityka będzie praktyką prakseologii - nauki o skutecznym działaniue
prakseologię wykorzystał von Mises w badaniu ekonomii
ekonomia rozumiana jako nauka o wykorzystaniu zasobów, ma się tak do polityki, że pokazuje jak dane decyzje polityczne wpływają na ilośc zasobów
jeżeli władzę potraktowac jako zasób (dobro) - a jak to zostało ustalone władza, zależy od innych zasobów (np. armat) - to można, by ekonomię rozwinąc, tak by nie koncentrowała się głównie na wymianie a również na zdobywaniu przemocą - podejrzewam, że taka ekonomia upodobniła, by się do prakseologii (choc nie wiem na ile prakseologia zajmuje się zagadnieniami przemocy
prakseologia operuje twierdzeniami a priori
twierdzenia a priori mają dużo wspólnego ze Spinozą, bo facet wymyślił sobie kilka aksjomatów i na tej podstawie wyprowadził twierdzenia zupełnie jak to się czyni w matematyce - w takim świecie, wszystko jest przyczynowoskutkowe, ale nie zawsze przewidywalne
np. możemy użyc twierdzenia a priori, że wzrost płacy minimalnej spowoduje wzrost bezrobocia (osoby znajdujące się poniżej płacy minimalnej stracą pracę)
jeśli jednak po wzroście płacy minimalnej nie wzrośnie bezrobocie, czy nawet zmaleje - oznacza to li tylko, że wystąpił inny czynnik
jeśli chodzi o rozpatrywanie układów złożonych to ta metoda jest dobra, bo pokazuje kierunek działania, oczywiście efekt końcowy może byc inny, ale jak zaaplikuemy większośc twierdzeń o bezrobociu to zmniejszamy szanse wadliwej polityki (której celem jest ograniczanie bezrobocia)
z Hegla powiem szczerze jeśli chodzi o układy złożone mało wynika , jakieś przykłady na tezę i anty tezę?
bo ja kiedyś napisałem coś takiego - jeśli wolny rynek jest tezą, a interwencjonizm państwowy antytezą to czarny rynek jest syntezą
nie wiem, czy to dobry przykład na aplikację Hegla, ale to że interwencjonizm państwowy tylko szkodzi gospodarce i ludzie próbują jakoś niwelowac efekty polityki rządu (np. w przykładzie z płacą min. - zatrudniają na czarno)
twierdzenia a priori nie mają aspiracji newtonowskiego przewidywania dokładnego przyszłości (bo nawet zderzenia trzech kul bilardowych są nieprzewidywalne, nawet jak założymy, że są doskonale sprężyste ) mają one charakter jakościowy tzn. np. bezrobocie wzrośnie, a nie ilościowy np. wrośnie o 5%
poza tym jak wspomniałem twierdzenie może dotyczyc jednego czynnika a resztę zaniedbywac
i teraz jeśli chodzi o politykę to oczywiście polityk - może to rozważane twierdzenie a priori użyc nie by poprawic warunki ludziom tzn. minimalizowac bezrobocie a właśnie by zwiększyc bezrobocie i jako werble, chóry starców zawodzą Partia Pracy [czy inny lewacki czy prawacki pomiot] wygrac wybory na jasłach walki z bezrobociem
dzięki twierdzeniom a priori możemy analizowac politykę, gospodarkę, historię - etc. i tak to czynią sympatycy von Misesa i dochodzą do wniosków bardzo podobnych do Spenglera - ja ich wolę bo oni pokazują mechanizmy a nie li tylko czyste korelacja, homologie, analogie etc
i takim wnioskiem jest np. że banki jako inwestycje najbardziej ryzykowne najprędzej się kartelizują i przechodzą na garnuszek państwa, że w następnej kolejności jest przemysł ciężki, bo tam jest najniższa stopa zwrotu i cała inwestycja się zwraca dopiero po wielu, wielu latach
i że wyciągają rączki po nieswoje pieniążki, jak wspomniana Unia Europejska
no i mój wkład, że media i politycy mówią ludziom rzeczy, które są zaprzeczeniem tych twierdzeń a priori - i że w związku z tym powstają procesy z silnym dodatnim sprzężeniem zwrotnym - polityk robi tak, by wzrosło bezrobocie, by wygrac wybory, jak znów wygra wybory znowu powtórzy manewr, by bezrobocie wzrosło, by był jeszcze większy na niego popyt (mówiąc językiem ekonomii), a ludzie ciągle myślą, że robi dobrze, więc go wybierają - a jakby poczytali von Misesa od razu byłaby paleokonserwatywna rewolucja
inny przykład dodatniego sprzężenia to taki, że biznesman kupuje ustawę dzięki, której zarobi kasę, by miec jeszcze więcej pieniędzy na kupowanie tym podobnych ustaw
----
a teraz przykład prosty z życia - sąsiad coś stworzył i możesz na niego napaśc lu też coś zrobic i się z nim wymienic - możecie tracic energię na walkę, lub cieszyc się współpracą
w sumie czy napadniesz na niego, czy będziesz kooperował to też decyzja polityczna (ale dzięki ekonomii wiesz, która jest sensowniejsza)
"Life is politic" - jak w tytule podrozdziału "Decline of the West"
Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg histori politycznej Zachodu. Kiedy wreszcie pokażesz nam te ukryte sprężyny histori???
OdpowiedzUsuń@ anonimowy
OdpowiedzUsuńWell, tu nie chodzi tak bardzo o ukryte sprężyny, co o pokazanie, że te sprawy można sobie analizować od dowolnej strony.
A poza tym, przyznaję - jak często, kiedy już sobie sprawę dokładnie przemyślałem, to mi się nie bardzo chce teraz to z głowy przepisywać. Nie, żeby to było nieinteresujące, po prostu mnie już pisanie tego specjalnie nie bawi.
Mam takie podejście do pisania, cholernie nieprofesjonalne - ale w końcu czy mi ktoś za to płaci? ;-)
Może jeszcze to napiszę, w zasadzie mam zamiar, tyle że nie dałbym głowy za wynik.
Na razie najbardziej mnie podnieca pomysł rewolucyjnego tekstu o sikaniu w nocy (z uprzednim wstawaniem z wyrka - ta wersja), a niewiele mniej krótkie i błyskotliwe (bez wstępów!) wyjaśnienie czym w istocie było Oświecenie i co w związku z tym oznacza "nędzne popłuczyny po Oświeceniu", o co mnie niedawno spytano.
Taki właśnie jestem. Mam nadzieję, że z tępieniem komucha w realu byłbym bardziej metodyczny i konsekwentny, ale pisanie na blogach to w sumie jedynie błaha zabawa i wyjaśnianie sobie samemu pewnych spraw. Nieco lepsza szuflada i drzwi od wychodka, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Jednak uwzględnię Twoje zapotrzebowanie i nieco bardziej postaram się zmusić do dokończenia. Choć poza tym jakoś chóru błagalnic nie słychać. ;-)
Pozdrawiam
"Choć poza tym jakoś chóru błagalnic nie słychać. ;-)"
OdpowiedzUsuńZ błaganiem to u mnie cienko, ale mogę groźnie pokiwać palcem w bucie. Aj ti aj, Tygrysku niedobry!
Pozdrawiam.
@ mustrum
OdpowiedzUsuńCholera, z każdym dniem spada na mnie po kilka nowych zadań. Wczoraj wieczorem się dowiedziałem, że nawet powieść Jareckiego beze mnie, a konkretnie bez Spenglerycznego Manifestu, dalej nie pójdzie. Mam więc teraz coś takiego napisać.
Cholera wie, jak na to zareaguje Zemke, Pan Od Śrub, i cała ta zgraja. Czy Jarecki będzie mi w razie czego przysyłał paczki do łagra?
Więc to się odwleka i cholera go wie, kiedy (jeśli) będzie. Wiem, obiecuję jak Tusk. A więc co mi tam, obiecam jeszcze III Irlandię!
Pozdrawiam
Tygrysie - hiper ważny i aktualny tekst z 1999 r.
OdpowiedzUsuńhttp://blogmedia24.pl/node/3447