czwartek, października 29, 2009

Rynek w Brzuchu Lewiatana, czyli Krótka Historia Religijna Zachodu (część 5)

Ach, jakiż długi ten wstęp! A samej historii, o ile w ogóle do niej dojdziemy, będzie malutko. Cóż, czy to raz tytuł jest nie całkiem na miarę? Czy to jeden Tusk obiecuje, by potem nie dotrzymać? Czy ja też nie mogę być postpolityczny? Tym bardziej, że te moje tutaj filozofowania to taka "narracja", tyle że dla intelektualnej (pochlebiam sobie) elity.

A więc, męczmy się, i ew. czytelnika, dalej! Kiedy mówię "Jezus zginął za moje grzechy na krzyżu, a potem zmartwychwstał" - co to jest? Oczywiście to jest Prawda, w sensie o którym tu mówimy, czyli spenglerycznym. Brawo! W dodatku to jest Prawda w swej najczystszej postaci, czyli Prawda Religijna - wprost i bez owijania w bawełnę, jak to się często (owijanie znaczy) zdarza.

No a kiedy mówię "Jutro wstanie słońce"? To jest... Oczywiście - hipoteza. (I nie chodzi tu o czepianie się do utartej metafory o słońcu wstającym, kiedy przecież Kopernik... itd.) Jest niemal pewne, że to się sprawdzi, ale jednak nie absolutnie pewne. Zakładam że tak właśnie będzie, bo inaczej zamiast płacić rachunki, pożyczyłbym może tyle forsy ile by się dało, by za nie zorganizować pożegnalną orgię, o jakiej Neron z Lukullusem nie śnili.

Podobnie z tym, że ziemia kręci się wokół słońca - pewnie tak i jest, ale co mi to właściwie robi? Z żadną metafizyką nie ma to dla mnie nic wspólnego, choć przecież... Nie zawsze musi tak być. Dla takiego Giordana Bruno dość analogiczne "odkrycie", że wszechświat jest nieskończony i zawiera nieskończoną liczbę układów słonecznych takich jak nasz, było, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, religijnym olśnieniem. Za które zapłacił życiem, a niewykluczone, że zrobił to ze świadomego wyboru (może nawet to jest wiadome, tyle że nie akurat mnie w tej chwili).

Ze mną jest inaczej - dowolna ilość dowolnie wrzaskliwych Dawkinsów może mi udowadniać, żem ofiarą "samolubnego genu"... Po mnie to jak woda po kaczce. Skoro to gen mną kieruje, to ja jestem ten gen i wszystko w porządku! Podobnie z honorem, patriotyzmem, sensem mojego życia - całkowicie mi wystarcza, że ja to tak czuję, że to są moje... Fenomeny. (O których jeszcze tu nie było, ale zaraz będzie.) To całkiem nie musi być wieczne, niezmienne i absolutne.

Mi to naprawdę nie jest do niczego potrzebne i nawet się nad tym za bardzo nie zastanawiam. Tacy ludzie istnieją! Dlatego tutaj mówię o tych swoich nietypowych cechach. Istnieją, i niewykluczone, że to oni właśnie odgrywają nieproporcjonalnie wielką rolę w historii. A my tu przecież historię mamy opowiadać i analizować.

No dobra, a teraz coś trudniejszego... Kiedy mówię "Wierzę, że jutro słońce także wstanie" - co to jest? A to, moi państwo, jest już FENOMENOLOGIA. Przynajmniej taka, jak ja ją rozumiem. Fenomenologia spengleryczna, bo tej "prawdziwej", to się po prostu, poza całkiem wstępne (i słuszne) stadia, całkiem nie da zrozumieć. I nawet nie o to chodzi, że się nie da - bo gdyby było warto, to należałoby się po prostu wysilić i w końcu zrozumieć... Tu chodzi raczej o to, że po co?

Jeśli nikt nam za to zrozumienie nie da profesury, lub choćby doktoratu, to po co właściwie? Ani nam to w realnym naszym życiu do niczego się nie przyda, ani nic. Czysto jałowa i akademicka działalność, a ten krótki czas, który mamy na ziemi, zdrowy człowiek woli poświęcić na inne sprawy. Życie. Albo właśnie religię. Albo jakąś kombinację obu tych rzeczy.

Wracając do tej naszej fenomenologii dla... Ubogich duchem? No nie. Dla ludzi czynu? Coś takiego. Dla spenglerystów - o, to jest dobre określenie. Więc wracając do niej, wyjaśnię, że to jest tak, iż moje PRZEKONANIE o tym, że "jutro słońce także wstanie" (pomijając, jak już rzekłem, różne tam odkrycia Kopernika i nie czepiając się tego, czy to słońce wstaje, czy może ziemia) jest po prostu Faktem. Ja tak naprawdę sądzę, niezależnie od tego, czy mam rację, mój sąd jest rzeczą pewną.

Nie wypowiadam bowiem opinii na temat ISTOTY BYTU, czyli powiedzmy tego, jak tam się rzeczy z tym słońcem NAPRAWDĘ mają, tylko konstatuję fakty, które dzieją się w mojej jaźni. Całkiem obiektywnie się dzieją! Te fakty, które ja w tej mojej jaźni sobie całkiem realnie oglądam, to są Fenomeny. (Skoro stale wracamy do naszego Spenglera, i słusznie, to wypada dodać, że on sam o fenomenologii nigdzie, z tego co kojarzę, nie pisze. Cała ta interpretacja jego filozofii jako swego rodzaju fenomenologii, plus masy innych fajnych rzeczy oczywiście, jest moja własna.)

Może nam się to o fenomenach i fenomenologii do czegoś w dalszym ciągu przyda, a może nie. W każdym razie to kolejny punkt w naszym programie "Spengleryzm dla odpornych na wiedzę", który sobie tutaj na boczku prowadzimy.

OK. Czy, aby wrócić wreszcie do religii, teza że "Jezus zginął za moje grzechy na krzyżu, a potem zmartwychwstał" - będąca w stosowanym tu przez nas sensie Prawdą - jest w potocznym sensie "prawdziwa"? Mówię otwarcie - nie mam absolutnie żadnego sposobu by to ocenić! Moje okienko do Bytu Jako Takiego (a o niego tutaj w końcu chodzi) jest całkowicie zamurowane. Nie mówię, że to źle, nie mówię że to dobrze, tak po prostu jest.

Nie wykluczam (hipoteza!), że istnieją ludzie, że istnieją instytucje, że istnieją metody, wyjrzenia przez to okienko i dotknięcia, poznania, ujrzenia Bytu Jako Takiego. I że jego istotną częścią może być akurat wyrażona tutaj przed chwilą teza. Masa ludzi taką możliwość z góry odrzuca. Opierając się przeważnie na argumentach, które same całkowicie nie wytrzymują solidnej krytyki. Ja do nich nie należę. Uważając się za "niewierzącego trydenckiego katolika" (o tej "trydenckości" niedługo zamierzam powiedzieć nieco więcej, i to już będzie coś w rodzaju historii religii), na tyle jestem "niewierzący", że jako Prawda to w mojej jaźni realnie nie funkcjonuje.

Zaś ta i inne tego rodzaju hipotezy - skoro nie Prawdy - nie są dla mnie osobiście bardzo istotne i nie przyznaję im specjalnie wysokiego prawdopodobieństwa "prawdziwości". Mój tutaj wywód nie jest więc wyrazem jakiejś prawowiernej katolickiej nauki, czy choćby domorosłej filozofii, która by się oglądała na jakąś prawowierność. Mój szacunek do katolicyzmu, dla jego dokonań, dla tego co zainspirował, jest naprawdę ogromny, ale ktoś bardzo żywo w katolicyzm zaangażowany, może nie strawić mojej, z zewnątrz przeprowadzanej i bez dogmatycznych hamulców, analizy.

Naprawdę nie zamierzam tu mówić niczego, co by mogło, w mojej opinii, urazić uszy wierzącego. To co tu już powiedziałem o nauce i Prawdach - w tym religijnych - stanowi raczej niezłą broń dla katolików w walce z agresywnym lewackim ateizmem, z lubością podpierającym się na każdym kroku, uczciwie i nieuczciwie - ale w mojej opinii tak czy tak nieprawnie, nauką. Mniej wrażliwi katolicy powinni traktować moje wywody jako swego rodzaju teodyceę, czyli teologię nie podpierającą się dogmatami, a działającą całkiem "od zewnątrz" i mogącą, dzięki temu, przemawiać także do niewierzących.

Ja na pewno nie zamierzam tutaj, ani nigdzie, szkodzić katolikom, choć nie czuję się zobowiązany, by mówić głosem KK. Tym bardziej zaś dzisiejszego KK! I tutaj dotykamy interesującej kwestii, w dodatku związanej już dość bezpośrednio z historią zachodniej religijności.

Ale o tym, Deo volente, następnym razem.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

22 komentarze:

  1. ja sobie w odniesieniu do własnej osoby i podobnej mojej postawy względem religii katolickiej ukułem jakże pretensjonalne określenia "pies pasterza" tudzież "cerber katolicyzmu" :>

    cały ten wywód, jak go rozumiem, ma na celu unaocznienie, że sprowadziwszy kwestie ładu (bo ład jest tu pewną osią terminologiczną) do najmniejszego wspólnego mianownika otrzymujemy wolę (z jej odmianą jako wiarą) i fakt, tak? ale co z kwestią nadawania faktom znaczeń, to właściwie też jest już akt woli (swoista synteza "Prawd" i "faktów")?

    ja wiem, że to ma nieduże znaczenie praktyczne (w wymiarze faktu właśnie), ale jeśli ktoś sam sobie zechce zadać pytanie o własną motywację, a uważam to za jedno z bardziej kluczowych pytań przyzwoitych ludzi, to pytanie nabierze doniosłości :>

    (czy ten post jest w ogóle czytelny? :> bo tak czytam i nie jestem pewien :>)

    OdpowiedzUsuń
  2. @ loyolist

    Mój post nie jest czytelny! Chciałem przykopać rynkowcom pokazując, że te ich poglądy bez mętnego deizmu nie trzymają się przysłowiowej kupy. Miało tam być o tym, jak to od katolicyzmu, przez protestantyzm, deizm, religię nauki i dalej - cały czas mamy jakąś oficjalną religię, tylko już dawno nie tą, z którą ateiści walczą.

    No a wyszła mi klucha i teraz zabawiam się sprawdzaniem ile tych obiecanych odcinków zdołam napisać, i czy w ogóle dojdę do jakiegoś sedna sprawy. Bo to materiał na książkę, ale przecież nie w taki chaotyczny i spontaniczny sposób!

    Co do woli... Tego tam explicite na razie nie było, ale masz z pewnością rację, że bez uwzględnienia woli wszelka psychologia to tylko leberalne voodoo.

    Uzgodnienie terminologii to oczywiście podstawa. No a co do pozbawionych praktycznego znaczenia, ale kluczowych dla przyzwoitych ludzi spraw, te też oczywiście masz rację.

    Kiedy nie można swoich wrogów nadziewać na stalowe szpikulce trza robić porządek z sobą samym, w nadziei, że kiedyś jednak przyjdzie czas i na real... W sumie, w naszej sytuacji, cholernie naiwne, ale w końcu życie powinno mieć jakąś godność, a co my tam o przyszłości wiemy.

    W ogóle to ten cały cykl to jest koszmar, nie? Ale ma to w ogóle jakąś wartość, czy też całkiem bez sensu?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. dlaczego koszmar? :> tzn. jest dla mnie nie-aż-tak-znów odkrywczy (nie wiem na ile to zasługa stałego podczytywania niniejszego bloga :>), raczej porządkujący, ale całkiem w porządku :)

    odnośnie woli itd. to chciałem zaznaczyć, że pewna doza "Prawd" jest w ogóle niezbędna, a pokrywa się zwykle z tzw. systemem wartości. po prostu zawsze potrzeba jakiegoś punktu, przez który się rozumie "daną", żeby móc tworzyć układ odniesienia, na którym z kolei się opiera praktyczny wymiar życia. i to jest dla mnie właśnie clue religijności współczesnej nauki, większość traktuje ją jak wyłącznie słuszną, a tymczasem ani nie jest wyczerpująca, ani nieobalalna, ani niemożliwa do zafałszowania, ani nawet dana raz na zawsze - jeśli spojrzeć na palące problemy "dzisiejszości" to wyglądają mi na odzwierciedlenie tych przypadłości :)

    OdpowiedzUsuń
  4. @ loyolist

    Wiesz, że nie-aż-tak-odkrywczy, to w końcu dobrze. Nie tak wiele w nim było rzeczy nowych - być może tylko te moje sondowania własnej duszeńki. Reszta to takie porządkowanie sobie samemu pewnych filozoficznych spraw, i, hopefully, popychanie dalej szpęgleryzmu. Nie, żeby to MUSIAŁ być akurat szpęgleryzm, ale jednak jest.

    Co do systemu wartości, zgoda - to podstawa. I poniekąd bliski krewny Prawd. Jednak prawdy to coś innego, to takie wieczne, niezmienne, niepodważalne INTELEKTUALNE sprawy. Ogląda się je w jasnym, bezcieniowym świetle okiem swym wewnętrznym, ach! To taki świat platońskich idei.

    Podczas gdy wartości to sprawa bebechów, jednak. Co wcale im moim zdaniem niczego nie ujmuje, raczej przeciwnie.

    Jeśli jeszcze napiszę coś tego wstępu - zanim się ew. zacznie krótko wyłożona historia proper - to będzie trza wspomnieć co wynika z biologii i Ardreya. Że etyka jest w nas wbudowana i wcale nie wynika z naszego korowego mędrkowania - raczej przeciwnie.

    Źwierzęta też mają etykę, a nawet poniekąd bardziej, bo jest ona sztywno zaprogramowana, podczas gdy my mamy otwarte instynkty i musimy ją korą interpretować. Ale etyka ma swoje biologiczne fundamenta i to jest istotne.

    Poniekąd nawet o to toczy się walka nasza z lewizną. Oni chcą stworzyć nowego człowieka bez tych, czy jakichkolwiek, instynktów, całkowicie sterowalną, wynikającą z wychowania tabulę rasa, my zaś bronimy swojej natury, godności człowieka takiego, jaki on jest...

    Oczywiście starając się wydobywać raczej te wzniosłe aspekty, wedle naszej subtelnej inteligencji, ale nie przecząc, że są one b. ciasno splecione z tymi mniej wzniosłymi.

    O to właśnie w ostatecznej instancji toczy się moim zdaniem walka!

    A ludzie Prawd, to jednak nie to samo co ludzie b. etyczni (nie mówię "moralni", bo moralność to jednak co innego) - to albo ludzie po prostu b. religijni (i jako tacy wrodzy życiu w sensie wiru emocji, hormonów, strumieni krwi i spermy, czasu, historii losu), albo też para-religijne świry, w rodzaju czcicieli rynku czy trójpodziału władzy.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, wszystkie podziały dychotomiczne ułatwiające klasyfikowanie, poznawanie i naukę nie mają wartości uniwersalnej. Ludzie Faktów vs ludzie Prawd i ci pierwsi zmieniający świat, a ci drudzy sobie coś (niekoniecznie dobrego) tam w swoich retortach pełnych idei brąchający ,to nieco za duże uproszczenie choc sens pojmuję (wyczuwam). Problem w tym, że nawet podbiwszy cały świat nie uciekniemy od pytania "po co?" i od metafizycznej prawdy transcendentalnej, zresztą tak też występującej w potocznym semantycznym pojęciu. Wspomniany wcześniej Kurt Goedel (moim zdaniem kolejny niedoszacowany geniusz ludzkości) pięknie rabnął "po goleniach" piewców idei postępu, swym twierdzeniem o niezupełności bogatszych systemów dedukcyjnych (granice metody dedukcyjnej to granice poznania w obszarze języka, amba! a jak nie język to co?). Ale nie będę się pakował z globalnym "komętem" w środku rozprawy, bo może wyjśc od rzeczy.Czekam więc na cd.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Amalrik

    Czekaj! Pakuj się z komętem w środek rozprawy, bo ta rozprawa może się w każdej chwili skończyć! Już mam trzy pomysły na inne teksty, a i tak zabranie się do napisania czegokolwiek to dla mnie męka nie do wyobrażenia.

    Co do jałowości rozróżnień... Że się nie zgodzę. To nie są żadne czysto intelektualne rozróżnienia - naprawdę istnieją ludzie, dla których taka róża, to jest coś co można dotknąć, powąchać, pokłóć kogoś lub siebie... I są tacy, dla których to jest gatunek wg. klasyfikacji mego uppsalskiego rodaka Linneusza, którzy od razu zaczną kojarzyć różne Romea i Julie, oceniać estetykę na podstawie tej czy innej szkoły malarstwa...

    I od walki pomiędzy tymi ludźmi zależał, i zależy, bieg całej historii. Co do Gödla, to sam nim jadę przy każdej okazji - to jest dokładnie to, o co chodzi i co chcę powiedzieć. Spengler chyba go jeszcze nie mógł znać, ale w sumie mówi to samo. Na mniej ogólnym poziomie i bez matematycznego dowodu, of course. Ale taki hpPonimirski, kiedy nie ma ataku rynkowej gorączki, potrafi o tym gadać bardziej ode mnie fachowo.

    Co do ucieczki od prawdy transcendentalnej, to się nie zgadzam. Widzisz, Ty nie uciekniesz i masa, także wspaniałych, ludzi, też nie, ale np. ja nie mam takich potrzeb i na pewno cała masa innych ludzi, z których wielu podbijało lub budowało imperia itd.

    Ciekawy temat, b. się cieszę, że tylu inteligentnych ludzi - mimo chaotycznej formy i braku związku z tytułem - przeczytało i zabrało głos. Proszę o więcej!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak trzymaj Tygrysie! Nigdy dosyć walenia po lewkach i ich oświeceniowych bredniach!!!
    Weźmy się za takiego Poppera: gościu biega za autoryteta i u kawiorowej lewicy i u prawaków z różnych kościółków, a przecież to był czubek wysokiej klasy! Uznanie za prawdziwych tych i tylko tych hipotez, które można sfalsyfikować, to modelowa sprzeczność. Zdaniem popperystów hipotezy: 2 + 2 = 4 czy 7 x 5 = 35 są fałszywe, a przynajmniej nienaukowe, bo nie da się wymyślić eksperymentu, który by je ewętualnie sfalsyfikował! A przecież i kora, i patrzałki, i bebechy, mówią nam, że co jak co, ale tabliczka mnożenia musi być prawdziwa. Cały gmach nauk ścisłych (sciences) i z jedna trzecia albo i nawet połowa współczesnej humanistyki (lettres) wspiera się na matematyce, a tu sami naukawcy kwestionują matematykę, bo jest niefalsyfikowalna, ergo nienaukowa, ergo błędna.

    OdpowiedzUsuń
  8. A co do Giordana Bruna, tej jakże czczonej ikony lewicy laickiej, wolnomularzy i astrologów, to czytałem w jakiejś brytolskiej knidze, że Giordano stał na czele antypapistowskiej siatki terrorystyczno-szpiegowskiej, a spalono go nie za rojenia o wielości zamieszkałych światów i wielości ofiar Chrystusa (bo szaleńców nie fajczono, ino leczono w klasztorach, gdzie mogli nawet w ramach autoterapii spisywać swoje rojenia exemplum Campanella z jego "Państwem Słońca"), ale za przygotowywanie skrytobójczych zamachów na papieża, cesarza rzymsko-niemieckiego i paru mniej znanych katolickich władców, w tym króla polskiego.
    Konfabulacje to czy-li prawda? Nie wiem, ale jeżeli choć z tych info jest prawdziwa to na pohybel czcicielom laicko-gnostycko-satanicznej świętości Giordana!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ależ z waści gorączka Tygrysie! Jako że buszuję sobie po twoim blogowisku od lat z górą dwóch, to co nieco zapoznałem autora. Mówiąc innymi słowy, są ludzie z którymi odczuwamy coś co można od biedy nazwać silnym powinowactwem duchowym ,niezależnie od istotnych różnic charakterów.A do tematu; nigdzie nie powiedziałem że rozróżnienia o których mówisz są jałowe, poznawczo są niezbędne ale nie wyczerpujące. A poza tematem, posiadasz bardzo silny, acz nieco nieuporządkowany, intelekt z czymś na kształt imperatywu działalności edukacyjnej lecz bez nadmiaru cierpliwości do bardziej ociężałych intelektualnie adeptów. Toteż nie znajdziesz (chyba?) zrozumienia na salonach, zresztą tam nikt nie słucha Monteverdiego, tam wszyscy podrygują przy dźwiękach kataryny, zresztą jaki salon taka muza, hłe, hłe, hłe...

    OdpowiedzUsuń
  10. ale to jest jasne, że przedmiotowe rozróżnienie nie jest wyczerpujące i o ile rozumiem intencję autora to w ogóle za takie nie ma być uważane. model spenglera to model abstrakcyjny, który konkretami się dopiero wypełnia - taki, excusez le mot, "wolny rynek" historiozofii (na jej styku z czymś, co pewnie by należało nazwać socjologią) :> chodzi o to, że w czystej postaci pewnie jedyni z rzadka znalazłby się przedstawiciel którejś z tych postaw, przeważnie mamy np. w 1/12 człowieka prawd, w 5/12 człowieka faktów, a pozostała połowa jest świętem konformizmu :>

    OdpowiedzUsuń
  11. @loyolist
    Tak to też rozumiem, ale widocznie mam skłonnośc do drobiazgowości. ( W rozkładzie normalnym 68,5% populacji to odchylenie standardowe, 95,5% podwójne st., potrójne 99,7% i w tych 0,3% szukamy postaci czystych).

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Amalrik

    Jasne! Jako postulat mogę to zrozumieć, ale to w sumie jest coś jak wleźć na dach i wciągnąć drabinę, albo ukraść pierwszy milion a potem ostro pilnować, żeby nikt następny go nie ukradł.

    Zgoda?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  13. @ Anonimowy

    Historia z Brunem przepiękna! Czy prawdziwa? No, nie wiem, trochę mi za bardzo zalatuje jakimś romansem w stylu Dumasa. Jednak kto wie? W końcu takie rzeczy też się zdarzają.

    Zresztą akurat kończę francuską biografię rodziny Borgia b. "wyważoną" i w sumie nudną, znacznie zabawniejszą książkę jednej kobietki o Lukrecji wydali po polsku... Ale tak czy tak widać, że papieży chciano mordować, a nawet w niektórych przypadkach niespecjalnie im się dziwię.

    Warto by to było jakoś literacko rozpracować i szeroko po świecie, miliony zarabiając...

    Bruno to dla mnie taki typ hiper-ideowego fanatyka - człeka Prawd na 100% (chyba że, ale jednak i tak sądzę, że to człek Prawd) - którego całkiem nie potrafię zrozumieć, choć na swój sposób szanuję. Nie żeby ich nie należało tępić, ale przyznam, że mniej mi wstrętny Che, jako osobowość, niż jakiś Komorowski czy po prostu leming grasujący po forach internetowych.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  14. @ Amalrik

    Intelekt mam całkiem uporządkowany, po prostu pisanie przychodzi mi z wielkim bólem, więc staram się to robić jak najszybciej i maksymalnie tak, jakbym gadał. Nawet Spengler wyraźnie stwierdza, że "ludzie rasy" są z pisaniem na bakier. Powinieneś sobaczyć moje odręczne pismo!

    Za komplementy dzięki!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  15. @ loyolist

    Jasne, że to jest tak, ale nie do końca. W codziennym życiu - racja. Jednak potem bierzemy się za politykę, idee społeczne, pisanie historii... I co mamy?

    Jedni po prostu robią swoje, a drudzy radzą latami, kłócą się, przekonują, tokują, o jakichś pierdołach bez znaczenia - które jednak DLA NICH są właśnie tymi prawdziwymi. To jak platońskie idee i świat widzialny jako cienie w jaskini.

    Nie zapominaj, że ogromna większość książek jest pisana właśnie przez różnych jałowych ideologów, że w szkołach uczą tacy ludzie, a programy tworzą tacy, albo jeszcze bardziej oderwani od życia...

    Jak się myśli o historii, naukach społecznych, psychologii czy polityce, to rozróżnienie na Ludzi Prawd i Ludzi Faktów staje się nagle całkiem podstawowym i rzuca całkiem nowe światło na to wszystko. Oraz na całą historię ostatnich powiedzmy 3 tys. lat.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  16. Z zasady nie prawię komplementów, nie umiem, nawet kobietom.

    OdpowiedzUsuń
  17. myślę, że jednak wciąż bardzo dużo ma do rzeczy konformizm, znam sporo ludzi (np. siebie) którzy na studiach męczą się niesamowicie, ale są w tym dość sprawni. zupełnie nie z przekonania do Prawd, tylko z uwagi na praktyczne zyski w udawaniu czy "rozumieniu" tego przekonania u innych :)

    zresztą w pewnym zakresie, który by można nazwać "konieczne myślenie abstrakcyjne", wiara w Prawdy jest jako dorobek ludzkości bardzo wartościowa (co zresztą o ile rozumiem sam przyznajesz w stosunku do tych religijnych ludzi sensu stricto, aczkolwiek ja mam w tej chwili na myśli fakt, że masowym społeczeństwem prawdopodobnie nie da się rządzić bez silnych wpływów rozmaitych "prawd"). krótko mówiąc, zastanawiam się na ile Prawda, z perspektywy posługującego się nią, jest Prawdą, a na ile po prostu mechanizmem władzy. oczywiście z perspektywy atakowanego Prawdami to zawsze będzie przykre i zbędne, ale jak z atakującym nimi?

    OdpowiedzUsuń
  18. @ loyolist

    Prawdy są bezcenną rzeczą! Pewnie to tak nie wyszło z mojego dotychczasowego wywodu, ale tu nie chodzi o deprecjonowanie Prawd - a tym bardziej prawdziwie religijnych - tylko o obronę ludzi Faktów i zwrócenie uwagi na to, że to co teraz nam miłościwie panuje, to raczej parodia tamtych.

    Bez Prawd, które wtedy są zasadniczo czysto religijne - łącznie z matematyką, filozofią, kosmologią - nie powstałaby żadna wyższa Kultura. Kultura powstaje właśnie przez ścieranie się i szorstką współpracę między Życiem/Losem/Historią/Trzeźwymi Faktami/Cielesnością/Dynastycznymi Tendencjami itd., w wykonaniu szlachty, oraz Prawdą/Wiecznością/Bezkompromisowością Etyczną/Ascezą itd. itd. reprezentowaną przez Kapłanów/Mędrców/Proroków itd.

    Widać to wspaniale na przykładzie naszej K. (używam tego słowa w spenglerycznym sensie, można to tutaj w sumie zastąpić słowem "cywilizacja"). Bez zachodniego katolicyzmu nie byłoby naszej K/C, a to by była naprawdę szkoda. Choćby dlatego, że po prostu wtedy nie bylibyśmy sobą, ponieważ niemal wszystko co ma w sobie taki bardziej elitarny człek zachodu to dorobek średniowiecza i KK.

    Jednak są tu dwie istotne sprawy:

    1. w księgach, szkołach, wykładach i kazaniach ta etyka Prawd zawsze rządzi... w końcu ludziom tak intelektualnie wyrobionym jak my, zaczyna się wydawać, że prawdziwy świat, prawdziwe życie, to jest to co sobie wymędrkujemy algorytmicznie korą siedząc przy biurku... bo tak jest po prostu łatwiej, kiedy już się zacznie to uważać za real... co jest w końcu bardziej realne: mapa czy konkretny kawał ziemi? a jednak coraz bardziej analizujemy mapy i wydaje się nam, że skoro łatwiej dają się analizować, to ONE WŁAŚNIE są prawdziwe... to całkiem jak z Platonem zresztą - ta tendencja jest wieczna.

    2. na pewnym etapie rozwoju (i SCHYŁKU) - bo ja naprawdę widzę K/C jako quasi-biologiczny/cybernetyczny "organizm! - tracimy prawdziwą metafizyczną religijność, tracimy wrażliwość na autentyczną metafizykę (i np. naprawdę nie za dobrze odbieram posoborowy KK, przykro mi!), a na jej miejsce wchodzą numina niższego rzędu... Nauka, Postęp, Ludzkość, Rozum, Prawa Człowieka, Holokaust... itd.

    Wmawiamy sobie, jak to my się brzydzimy metafizyką, a co robimy - nie wszyscy, ale wielu, a na pewno ci, co próbują robić za autorytety? Św. świeckość Jacka Kuronia itd. A weź stosunek ludu do jedynego prawdziwego polityka tego nieszczęsnego kraju, czyli JK - ten mu zarzuca że tego nie powiedział, ten coś innego... Bo "Prawdy" - jakieś rynkowe teorie, jakieś podniosłe slogany - są dla dzisiejszego człowieka jak chleb powszedni, podczas gdy realne życie, nie mówiąc już o życiu, jakie ono naprawdę jest, czyli o walce, śmierci, cierpieniu bez nadziei na (ziemski) ratunek, odpowiedzialności zbiorowej, kompletnej obojętności i niesprawiedliwosci wszechświata - ludzieńki boją się nawet pomyśleć.

    Dlaczego tak popularna jest ekonomiia, jako wyjaśnienie, a w istocie chyba często "istota" świata? Bo to są cyferki, znaczki, bo to jest korowe i algorytmiczne móżdżkowanie, które pozwala m.in. uciec od trudności pojęcia realnego świata i przerażenia własnym losem.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  19. Jeżeli nie przytemperujemy naszej rezonerskiej pasji,to autor wypali swój zapał w komentarzach do komentarzy; i zamiast obiecanej historii ucieknie nam w interpretację rzeczywistości naszego nibypaństwa i jego nibyklasy politycznej, co akurat specjalnie ciekawe nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  20. Trochę na boku, ale do rzeczy; przypomniałem sobie słowa z przedmowy do "Historii wierzeń i idei religijnych" M.Eliade "(...)przez wiele lat planowałem wydanie dzieła krótkiego i zwartego(...)Niestety, owa księga, krótka i zwięzła, jeszcze nie powstała(...)".

    OdpowiedzUsuń
  21. się nie rozgaduj w komentach tylko pisz nastepne części

    OdpowiedzUsuń
  22. @ Artur

    A co ja poradzę, sierota, żem ęteraktywny?

    A pisarz ze mnie absolutnie żaden i nigdy nie będzie.

    Swoją drogą, wrzuciłem goły link (z tytułem) do mojego przedostatniego kawałka, tego o TV Trwam i gastarbeiterach, na rebelya.pl i miałem z tego ponad 150 wejść przez parę dni.

    A przyznam, że byłem niemiło zaskoczony stosunkami na rebelyi, bo ludzie zbywali mnie byle czym, nie wszyscy, ale sporo, i wyglądało to trochę jak taki gorszy twitter dla niewyżytych ministrantów.

    Już miałem sobie obiecać, że, skoro mnie tak tam większość nie lubi, to więcej nie i wchodzę, a tu nagle w statystykach widzę, że z jednego głupiego linka z tytułem mam masę wejść. Więc może jednak dałoby się tam jakąś debatę rozkręcić i w ogóle warto nad tą dziatwą popracować.

    Co i tobie daję pod rozwagę - w końcu ty masz o wiele popularniejszego bloga, bardziej ideolo-propagandowo-dydaktycznego, to i może tobie by było stamtąd nieco dusz złowić.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń