wtorek, listopada 08, 2011

Powiesz mi co on o mnie powiedział, czy ja mam ci powiedzieć co on powiedział o tobie?

Wiele spośród mózgowych idiotyzmów - jak na przykład pseudo-religia "wolnego rynku" - bierze się z hipostazowania, albo z tego, że ludzie biorą czysto umowne granice za rzeczywistość, ignorując przy okazji ewentualne granice rzeczywiste. Hipostazowanie (w największym skrócie, żeby nam tu nie robić wykładu z propedeutyki filozofii) to uznawanie bytów wyimaginowanych, albo w jakiś sposób "pochodnych", za rzeczywiste.

Przykładem są "prawa człowieka". OK, jeśli ktoś ma tego typu POSTULAT, czyli uważa, że jest taka lista "praw", których należy przestrzegać, to ja mogę się z nim zgodzić, albo i  nie, ale zasadniczego błędu w myśleniu tu nie dostrzegam. Jednak rzecz w tym, że nikt tego, przynajmniej dzisiaj, w taki, stosunkowo zdrowy sposób nie traktuje.

Za to, korzystając z dwuznaczności słowa "prawo" - bo mamy przecież "prawo przyrody", które jest z definicji prawdziwe zawsze i niezależnie od niczyjej woli; oraz "prawo" w sensie wydanej przez kogoś ustawy (zakazu, nakazu i czego tam jeszcze), w którym to przypadku, aby nie było po prostu przez ludzi (bo tylko do ludzi się takie coś odnosi) ignorowane, musi za nim stać realna siła, groźba realnej siły, albo też ostra (i wsparta oczywiście realną siłą lub jej groźbą) indoktrynacja.

"Prawa człowieka" to jest, jak nam próbują zasugerować jego propagatorzy, choć wprost tego oczywiście nie mówią, to coś, co panuje nam obiektywnie i niezmiennie - jak prawo przyrody - choć jednak w oczywisty sposób nie, bo można ich nie przestrzegać.... Tyle, że wtedy na arenę wkracza jakaś stosowna "społeczność narodowa", albo "międzynarodowy trybunał praw człowieka", i daje zbrodniarzowi w dupę. Oczywiście wszystko absolutnie bezinteresownie, a same te "prawa człowieka", w szczegółach, spływają na owych jego stróżów i sędziów owych trybunałów z nieba, w postaci białej gołębicy... Jakoś tak.

W każdym razie nie to, że ktoś sobie to, wedle własnego gustu, czy (apage Satanas!) interesu, wymyśla. Bo wszystko tam jest, trzeba wam ludzie wiedzieć, absolutnie jednoznaczne, absolutnie prawdziwe, nikt poza kompletnym potworem nie mógłby tam w jedną literę wątpić... No bo jak można wątpić np. w święte prawo grawitacji? A to całkiem takie samo coś! Te prawa są odkrywane stopniowo, jak prawa przyrody, ale jednak w każdej chwili są ostateczne i absolutnie prawdziwe... Po prostu Święta Księga. I bez oświeceniowego deizmu wszystko to po nie ma krzty sensu.

I w sumie bardzo podobnie jest z "wolnym rynkiem", któren sobie oczywiście istnieje - jako czysto intelektualny model - ale nikt nigdy nie jest w stanie jednoznacznie i obiektywnie określić co w danej konkretnej realnej sytuacji jest "wolnym rynkiem", a co nim nie jest. Bowiem w realu wszystko się w sumie ze wszystkim wiąże, a "wolny rynek" zajmuje się tylko b. wąskim wycinkiem tego wszystkiego. Itd., bo ja w sumie nie o tym dzisiaj.

Hipostazy albo wadliwe ustalenie granic, tak sobie powiedzieliśmy na początku. No i to z "wolnym rynkiem" zawiera także tę sprawę z granicami, ale są i piękniejsze przykłady. Na przykład wojna. Spengler w swoim Magnum Opus stwierdza, że wszelkie długie okresy pokoju okazują się złudzeniem, jeśli uwzględnimy wojny domowe, ludowe bunty, walki klasowe... Jakoś tak, podaję to z pamięci.

Do tego oczywiście dyplomację, która potrafi być tak brutalna, jak ta, która doprowadziła do rozbiorów Polski. Do tego to, co mamy dzisiaj, choć w istocie istniało niemal zawsze, tyle że dopóki sprawa nie zostanie nazwana przez autorytety i pod tą nazwą roztrąbiona przez media, nie istnieje, przynajmniej w tych czasach. Mówię oczywiście o terroryźmie.

W którym oczywiście my, zwykli szarzy ludzie, nie mamy prawa dostrzegać wojny - a co dopiero wojny obronnej - bo to ma dla nas być "po prostu zbrodnia i tyle" (przeciw ludzkości w dodatku). Z masą rzeczy, które z tego wynikają, ale o których, Deo volente, jakimś innym razem.

No a jak sobie człowiek wyobrazi ten "pokój" w jakimś związku kochających inaczej... Te spojrzenia, te intonacje, te gotowe do ataku pazurki, te drgające opięte porciętami tyłeczki, ach! Albo powiedzmy wśród... No i właśnie, zaraz będzie właśnie o tym.

Cały ten wywód wziął mi się z bardzo konkretnego powodu, a nawet z całkiem aktualnej biężączki. Ktoś by po prostu napisał tę biężączkę i byłoby bardzo fajnie, ale ja chciałem przed tym napisać parę zdań filozoficznego wstępu, żeby to miało pewną głębię, no i oczywiście wyszedł wykład. Ale owa biężączka będzie u nas na deser. Dobre i to!

Otóż przed chwilą przejechałem sobie po kanałach TV, no i na francuskim kanale dla zagranicy (bardzo oczywiście "proeuropejskim" i w ogóle dla młodych wykształconych) było o tym, że dziennikarze podsłuchali w czasie tego ostatniego szczytowania... (Kiedy to punkt G Boskiej Merkeli był obrabiany przez elity w imieniu nas wszystkich, stąd nazwa "Szczyt G20", ale to już mój własny domysł.) Więc podsłuchali oni tam, że Sarkozy z Obamą bardzo nieładnie wyrażają się o szefie Izraela (co on się chyba Netaniahu nazywa, czy jakoś tak).

Chodziło o to, że poproszono ponoć dziennikarzy, by już nie dziennikarzowali, i zaczęto sobie rozmawiać prywatnie. Sarkozy z Obamą znaczy. No i Sarkozy mówi coś takiego, że już całkiem ma dość tego kłamcy Neta... Jakoś tam. (On wiedział, wam musi tyle starczyć. Sprawdźcie se sami, jeśli wam to potrzebne.) A na to Obama, że "a co ja mam powiedzieć, skoro ja się z nim muszę spotykać codziennie?" No i to po paru dniach wyciekło.

Izraelskie media podobno huczą. (Ale kiedy one nie huczą? Dobrze że raz nie na temat Polski.) No i oni tam, na tym francuskim kanale, co jest tak pro-ojro i w ogóle, zacytowali też blogasa jakiegoś ważnego gościa, z Francji, któren stwierdza, że rozmowy wśród europejskich elit rozpoczynają się teraz rutynowo od słów: "Powiesz mi co on o mnie powiedział, czy ja mam ci powiedzieć co on powiedział o tobie?"

Oczywiście nie jest to całkiem to samo co totalna wojna - w sensie bomby, rakiety, samoloty, czołgi i talibany - ale tak całkiem na pokój też to raczej chyba nie wygląda. Spengler, jak zawsze, ma genialną rację, ale cóż w tym nowego dla odwiedzających tego bloga? W każdym razie, jeśli oni tak się mało lubią, to i chyba łatwiej będzie im (a przy okazji nam) przejść z tych oplotkowywań za plecami do prawdziwych działań wojennych, niż to się może wielu ludziom wydawać...

Co może też dla nas stanowić pewien promyk nadziei, jeśli oni tam się naprawdę ostro pożrą, a zwykli ludzie nie aż tak. No a po drugie, trza skonstatować - z podziwem mieszanym z przerażeniem - co to za obłudna zgraja, ci "europejscy" przywódcy, skoro na wizji tak się zawsze do siebie mizdrzą, a w realu najchętniej to by sztylet w plecy albo i gorzej! (Czyli w sumie całkiem jak u Biedronia, czemu się zresztą dziwić?)

Swoją drogą, skoro oni tak się między sobą opyskowują i tak mało mają drug do druga (b. dobre określenie w ich przypadku zresztą!) szacunku, to JAK ONI MUSZĄ TRAKTOWAĆ CAŁKIEM JUŻ ŻAŁOSNE TYPKI W RODZAJU TUSKA? O Komórze nawet nie wspomnę, bo ten trzeci już z kolei (z krótką przerwą, której szybko zaradzono) avatar TW Bolka, niestety służy właśnie do tego, by Polskę i Polaków w świecie kompromitować, i on to, jak wszystkie poprzednie Bolki, robi po prostu znakomicie.

I naprawdę nie ma się z czego cieszyć. Tusk jednak? Ten to się całym sobą stara, żeby go możni tego świata lubili, ego też faciowi nie brakuje... Może kiedyś wycieknie zresztą to, co o Tusku mówią te wszystkie Sarkozy i Barrosy? Chyba że panowie (z Merkelą na czele) wcześniej obnażą pazurki i skoczą sobie do ocząt. Sylwio, letko czegoś wkurwiony, powie na przykład Merkeli, co o niej ostatnio powiedział Putin... Albo choćby van Rumpuy. I dalej się szarpać za włosy (który tam jakieś ma)! Dalej się drapać! Pluć! Tarzać po dywanach! Piszczeć! Syczeć!

Po czym będzie totalna wojna, obiecana nam przez Rostowskiego. I może być różnie, albo lepiej, albo gorzej. Ale warto przecież sobie uświadomić, że wojna z TAKIM CZYMŚ, to wydarzenie jedyne w dotychczasowej historii świata, i warto być czegoś świadkiem! Ale ubaw! Niech żyje Europa! Tram tam tam tam tam tam tam tam tam tam tam tam tam tam tam ta ta!

triarius

14 komentarzy:

  1. Wojna będzie jak nic, bo ja dziś o wojnie, Rolex o wojnie, ty o wojnie.
    Nie wiem, czy się cieszyć ;)

    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Na blogasku Radzia t-rex dziwi się "Przyczyną gwałtu - sukienka mini?
    Przyczyną mordu - ironiczna uwaga?
    Przyczyną II wojny światowej - traktat wersalski?

    Bo do tego to się sprowadza właśnie.."

    Z taką bezzębną prawicą można z nudów zdechnąć, żadnej intifady nie będzie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem myślę, że przez nawyk konspiracji dawni Polacy wiele stracili. W podziemiu kontakt z rzeczywistością jest na ogół słabszy, traci się nawyki związane ze sprawowaniem władzy, za to człowiekk przyzwyczaja się do permanenetnego chowania po dziurach i wydawania osobistych wrogów w ręce tajniaków. Popatrzmy na Niemców - enerdowcy to byli duszeńki sowieciarzy i perelaków, zawsze w pierwszym szeregu bojowników o socjalizm, wciskali się gdzie się tylko da, byleby być na górze. Podobnie w RFN, bardziej jankescy od Hamerykanów, denazyfikacja przeprowadzania własnymi rękami już od marca 1946, przejęcie inicjatywy w ramach "integracji europejskiej"... trudno powiedzieć, żeby źle na tym wyszli mimo sromotnej klęski wojennej. Na szczęście i elity, i masy zmądrzały Czy nie polityczniejszym wyjściem byłoby uznawszy fakt podległości podjęły się ciężkiej roli ruskiego dywersanta w UE? Uścisk Putina kiedyś osłabnie, a nawyki związane ze sprawowaniem władzy i rządzeniem się samemu (na ile się da) i wysysaniem kasiorki z protektorów pozostałyby.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Towarzysz Mąka

    No nie wiem. A jaka to by w ogóle była "władza"? Pieski kacapów w ojrounii? Żałosne.

    Dla Niemców zapewne po prostu było tak, że jak Adolf jednak w końcu dostał w dupę, no to widać nie był bogiem i niech żyje leberalizm! U Japończyków, z tego co ostatnio czytałem, tak właśnie było z cesarzem całą tą wokół cesarstwa religią.

    Poza tym - co to w ogóle za "opozycja", ta nasza? Ja w tym w ogóle żadnej opozycji nie dostrzegam i zawsze mówię - robić swoje, ratować duszę, rozwijać mięśnie... A kiedyś może jeszcze. Itd.

    A co inni sądzą?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  5. Zastanawiam się dlaczego nikt nie traktuje tego "przecieku" pogaduszek Obamy z Sarkozym jako zwykłej pijarowskiej ustawki, puszczenia oka do elektoratu "wicie rozumicie my z tym Izraelem to nie do końca tak jak wam się wydaje". szczególnie że u jednego i u drugiego kampania za pasem. Wokół samego Obamy kręcą się dziesiątki ludzi, których jedynym zadaniem jest niedopuszczenie, żeby takie niedopatrzenie jak "niewyłączone mikrofony" się nie zdarzyło.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Wsie w Mieście

    Dostałem mailem automatyczne zawiadomienie o takim komęcie:

    Nowy komentarz do posta "Powiesz mi co on o mnie powiedział, czy ja mam ci ..." dodany przez Anonimowy :

    Zastanawiam się dlaczego nikt nie traktuje tego "przecieku" pogaduszek Obamy z Sarkozym jako zwykłej pijarowskiej ustawki, puszczenia oka do elektoratu "wicie rozumicie my z tym Izraelem to nie do końca tak jak wam się wydaje". szczególnie że u jednego i u drugiego kampania za pasem. Wokół samego Obamy kręcą się dziesiątki ludzi, których jedynym zadaniem jest niedopuszczenie, żeby takie niedopatrzenie jak "niewyłączone mikrofony" się nie zdarzyło.

    (koniec cytatu)

    ale go tu nigdzie nie widzę.

    Że jednak jest interesujący, to odpowiem. Jasne, ja też się ostro zastanawiałem jakie to mogą być pijarowe i więcej zagrywki. Szczególnie, że tam jest cała masa możliwości, niektóre nawet w dwie przeciwne strony.

    Najbardziej mi się podoba taka: Obama teraz wie, że jeśli chce wygrać wybory, to musi Izraelowi dać cały świat z Polską na dodatek, o Iranie nie wspominając. Albo odwrotnie: Obama wie, że podpadł i nie wygra, choćby się wścikł, więc może mieć Izrael wzgl. w dupie. Itd.

    Tym niemniej w takich zagrywkach, jakie by one konkretnie nie były, tak czy tak jest pewna "gambitowość" (jak niezrozumiałe, pytać Wyrusa!) i piasek w trybach.

    Tak przynajmniej mi się wydaje. A o tym, że się w Unii oplotkowują, to jednak jest sprawa nieco inna i zapewne jest w tym sporo prawdy.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  7. "Czasem myślę, że przez nawyk konspiracji dawni Polacy wiele stracili." - Nie konspiracji, nie konspiracji a kolaboracji... A z Niemiaszkami za Adolfa I-go naszym nie wyszło tylko dlatego, iż tamci uważali nas po prostu za bydło. Ot taki punkcik wyżej od Żyda (który jak wiadomo stanowił dla nich problem natury higienicznej, nie moralnej - tak jak proces dezynsekcji).

    OdpowiedzUsuń
  8. @Ot taki punkcik wyżej od Żyda (który jak wiadomo stanowił dla nich problem natury higienicznej, nie moralnej - tak jak proces dezynsekcji).

    Prosiłbym nie powielać mejnstrimowych stereotypów generowanych przez dworskich historyków. Adi chciał się pozbyć Merkurian z Niemiec. Pozbyć, czyli żeby pojechali sobie w świat. I na to są dokumenty. Jeśli kolega Amalryk ma jakieś dowody, że jest inaczej i Adi miał coś innego na myśli mówiąc o pozbyciu się, proszę przedstawić, jestem ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda, że Cię nie było Tygrysie. Delilah chciała sama pokazać kibolom, jak się przaskukuje płotki: "Co mnie zdziwiło polska młodzież jest w bardzo kiepskiej kondycji fizycznej. Gdy w pewnej chwili powstało jakies małe zamieszanie, bo owi nazwijmy to „kibole” dostali sygnał, że gdzieś dalej coś się dzieje, rzucili się do biegu, niestety drogę zagradzaly barierki dzielące dwa pasy jezdni. Trza było przeskoczyć. No i tu żenada. Okazało się, że większość z nich nie jest w stanie tego zrobic. Osiadali na tych barierkach jak worki kartofli i po prostu gramolili się na drugą stronę.
    Aż żałowalam, że nie mam już 20 lat, pokazałabym gnojkom jak to się robi;)"

    OdpowiedzUsuń
  10. Artur kolportuje twoje Spenglerystyczno-Ardreyowskie poglądy na szerszym forum "Droga wiedzie przez zwykłą, pospolitą nienawiść. Przez czyste emocje.
    Po prostu kwestia odwołania się do starej, znanej z antropologii prawdy- o spójności grupy i jej sile decyduje głównie poziom wrogości tej grupy do innych grup. Polacy zanurzeni w tym paneuropejskim, kłamliwym braku wroga zewnętrznego, w sposób czysto biologicznie wytłumaczalny, zwrócili się z wrogością do wewnątrz. Między siebie. Żeby przywrócić normalność, spoistość wspólnoty, żeby ona mogła zacząć wewnętrznie kooperować, wspólnie działać i osiągać wspólne cele, po prostu musi być wróg zewnętrzny, który tę spoistość narzuca. Wtedy konkurencja między Polakami przeniesie się z wzajemnego wyrywania sobie tego, co zostało po Polsce, na konkurencję wyższego poziomu. Skierowaną na zewnątrz. Tu u nas pokutuje ten postoświeceniowy bełkot, żetotalitaryzm potrzebuje wroga. Też. Ale wroga potrzebuje absolutnie każda grupa, która chce osiągnąć jakiś cel i samosięidentyfikować. Po czym bowiem rozpoznać Polaka, skoro nie ma Niemca i Ruskiego?"i tylko wnioski nieco zbyt optymistyczne "I jest szansa, że jak wiosną zaczną po ludziach, po domach, chodzić komornicy, to będą po prostu bici i na butach wynoszeni przez poszkodowanych przez ten neoprl wraz z sąsiadami. Bo ludzie wczoraj zobaczyli, że można. Że można się bić, a ta cała psiarnia wysługująca się systemowi, to jest po prostu nowe zomo, nie żadna policja."

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Towarzysz Mąka

    Właśnie to przed chwilą czytałem na szalomie. I aż, przyznam, się zawstydziłem, bo skakanie przez płoty nie jest moją specjalnością, co mnie od dawna martwi, ale nie bardzo jest jak z tym walczyć, bo miejsca mało, w plenerze łażą lemingi...

    Poważnie - bardzo bym chciał popracować nad tą częścią mego przygotowania gimnastycznego, z którym ogólnie nie jest nadzwyczajnie, mówiąc łagodnie... Cóż, ma człek 100 kg, niemal sześć dych na karku, choć Bóg mi świadkiem, że wciąż się staram i wciąż się jakoś tam poprawiam.

    A że więcej by nam dało 500 dodatkowych ludzi umiejących chodzić na rękach rocznie, albo 500 nowych niebieskich (niechby tylko) pasów w BJJ rocznie - mówię o prawicy, patriotach i Młodych S. - niż te setki blogów bez przerwy bijących bogaojczyźnianą-martyrologiczną-człowiekolubną i jaką tam jeszcze pianę, to fakt.

    Nie da się ukryć, że nad takimi sprawy trza by popracować, ale jak ludziom wytłumaczyć, że ich "robienie kariery" i "praca żeby się rodzinie poprawiało" jest już psu na buty i albo trza się z lemingozą pogodzić, albo też wziąć za siebie z przyległościami?

    Mówią, że generałowie zawsze przygotowują się do poprzedniej wojny, za to można by rzec, że polska prawica namiętnie naśladuje Michniki tego świata, tylko bez porówniania mniej skutecznie, bo i nie ma możliwości, żadnych alternatyw konsekwentnie nie dostrzegając...

    Tylko o propagandzie by myśleli, zgodnie z hasłem "cała para w gwizdek", a o zaimponowaniu ludziom chodzeniem na rękach, rozwalaniem cegieł, śpiewaniem Monteverda tenorem altowym, recytowaniem z pamięci Spenglera nikomu się nawet nie chce myśleć.

    Ech!

    Pzdrawm

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Towarzysz Mąka

    Fakt, Artur jest znakomitym propagandzistą (o ile, jak czasem, całkiem nie odpłynie) dziwnie dobrze podłapuje te wszystkie Ardreyizmy, jak na to, że przeczytać nie raczy, uleganie wpływom uważa za hańbę (a co dopiero moim!), i w ogóle robi raczej w ekstrawersji, niż w jakichś hiper-głębokich rozważaniach. (Chyba, że to tylko takie sprytnie stwarzane wrażenie.)

    No ale cóż - Artur jest o tyle w szczęśliwej sytuacji, że u niego każdy fornal wie to co Ardrey, albo i więcej... Więc starczy takiego fornala trochę pociągnąć za język i się wszystko wie!

    W każdym razie dziwnie dobrze to łapie - w każdym razie Ardreya, bo Spengler jednak zbyt skomplikowany, by go tak osmotycznie przez naskórek wchłonąć - i znakomicie o tym pisze.

    Jak zostanę Cesarzem, to pewnie Nicka zrobię szefem od propagandy. ;-)

    Za sam tekst "Wojtek dał głos" należy mu się dożywotnia pensyjka.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  13. @Tygrys

    "[...]I aż, przyznam, się zawstydziłem, bo skakanie przez płoty nie jest moją specjalnością, co mnie od dawna martwi,[...]" - Bo nie ma takiej specjalności Tygrysie. Gdy skaczesz przez płotki jak do "krzesanego", to całą imprezę o kant dupy potłuc. Przez płoty się biega i cały myk polega na tym aby pokonanie płotka było jak najbardziej zbliżone do kroku biegowego, a im płot wyższy tym trudniej.

    Babskie to są płotki żadne, na 400m kurduplowate jardówki, ale prawdziwe bieganie to się odbywa na 110m - 3stopy plus 6 cali wysokości = 106,68cm ; nomen omen prawie identyczne wzrostowo z zomowskimi barierkami.

    Jak tak bardzo będziesz chciał to możemy nad tym elementem twego przygotowania fizycznego popracować - ale czyżbyś zdecydował się jednak na dopracowywanie umiejętności silnie defensywnych?

    OdpowiedzUsuń
  14. @ Amalryk

    No tak, ale płotki się jednak kosi i nie skacze się przez nie w ulicznym ubraniu. (Wiem to i owo, bo w b. wczesnej młodości byłem dość pono obiecującym lekkoatletą. Choć wysokości płotków nie pamiętam, fakt.)

    Rzecz z tym skakaniem jest taka, że ja np. całkiem fajnie skaczę tygrysem (co akurat, nomen omen, pasuje), ale jednak raczej nie na ulicy, a na czymś nieco miększym. Jednak o dawna odczuwam dyskomfort, że różne takie szkolne gimnastyczne sprawy, którymi się wtedy gardziło, a które wcale nie są takie bez sensu, stają się mi coraz bardziej obce.

    O ile jeszcze różne tam pady ukemi, jest czasem okazja robić i jestem w tym nienajgorszy, to skoki przez barierki całkiem mnie odstręczają. Nawet jak niedawno wchodziłem na ring (nie żeby jakaś oficjalna walka) i sobie pomyślałem, że niektórzy, jak Chris Eubank, skaczą przez te liny, to mi było trudno uwierzyć. Kiedy się tam stoi, to jest kurewsko wysokie, a żadnego rozbiegu przecież niet'.

    Jeśli możesz coś doradzić w sprawach gimnastycznych, to proszę!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń