czwartek, listopada 17, 2011

Z czego ja jestem taki mądry?

Pod tym kokieteryjnym i prowokacyjnym tytułem (grunt to marketing!) chciałem dzisiaj napisać parę słów o książkach. Tytuł był wymyślony już parę miesięcy temu, kiedy udało znaleźć na allegro i nabyć drogą kupna jedną fajną książkę, co mi ją kiedyś koleżanka z pracy, w mrocznych latach schyłkowego Gierka, była pożyczyła... A o której mało kto w ogóle wiedział, że wyszła, jak to bywało w PRL. No i chciałem o tej książce napisać, pod takim właśnie tytułem..

Teraz jednak wykorzystam go do napisania nie tylko o tej, ale także o paru innych książkach. (To się nazywa "ekonomia wysiłku", czy jakoś tak.) Nie żeby ta książka jakoś istotnie odmieniła moje życie (a kilka takich było), to nie o o to tu chodzi, ale naprawdę bardzo mi się przydała w późniejszym myśleniu, jako i w późniejszym argumentowaniu. Jaka to książka, spyta ktoś zniecierpliwiony tym długim wstępem...

Otóż chodzi o "Myślenie systemowe" Geralda M. Weinberga, wydane przez WNT w roku 1979 (a w amerykańskim oryginale w 1975). O czym to jest? Jest to b. inteligentna książka o myśleniu w takich kontekstach, które leżą niejako pomiędzy takimi, w których da się stosować myślenie czysto przyczynowo-skutkowe, i takimi, gdzie działają już prawa statystyczne.

Czyli na przykład mamy z kilkadziesiąt współzależnych i różnych drug od druga elementów. (Choć wiele z analizowanych w tej książce zjawisk jest o wiele bardziej skomplikowanych, niż by to z takiego ujęcia wynikało.) Książka wcale nie jest gruba i dla Młodego Spenglerysty lektura nie powinna być problemem, a raczej przyjemnością, bo to fajnie napisane.

Jeśli kogoś interesują tego typu sprawy - z pogranicza metodologii nauk, zdrowego rozsądku na nieco podwyższonym poziomie, filozofii, nauk ścisłych i "nieścisłych" -  to zachęcam do poszukania i zdobycia tej książki. Dopóki jeszcze wszystkie egzemplarze nie rozpadły się w pył, i dopóki kochana władza nie zostawi nam do czytania jedynie oficjalnej biografii Bolka!

* * *

Skoro mówimy o książkach, to wypada przypomnieć, że Ardrey nadal jest PODSTAWĄ, a Spengler najmądrzejszą z elitarnych książek kiedykolwiek napisanych! Żeby to było jasne. Tym niemniej istnieje nieco innych dobrych książek, które warto przeczytać. I o nich właśnie teraz rozmawiamy.

* * *

Na Nicka blogu piotr34 właśnie dał link do tekstu gen. Glubba na temat schyłku imperiów. I go, słusznie, polecił. Gość, gen. Glubb znaczy - o którym kiedyś już tu zresztą pisałem i nawet dałem przekład najistotniejszego (jak sądzę) fragmentu tego tekstu - był zawodowym wojskowym i wielkim znawcą krajów arabskich, w których służył przez długie lata. W tym owych krajów historii. (Można sobie to moje tłumaczenie dość łatwo odszukać, gdyby ktoś.) A oto linek do samego oryginału: http://people.uncw.edu/kozloffm/glubb.pdf. (Dzięki piotr34! Choć to było u Nicka.)

* * *

Od dawna oczywiście obijały mi się o  uszy pochwały książki "Płeć mózgu", ale jakoś nigdy nie chciało mi się wierzyć, że w tych zeunuszałych i załganych czasach mogą gdzieś tu wydać coś sensownego na temat różnic między płciami, co w dodatku zawierałoby cokolwiek dla mnie - starej męskiej świni i badacza owej problematyki - nowego. A jednak nie jest tak źle!

Wczoraj wieczorem zacząłem sobie słuchać tej książki w wersji audio, no i widzę, że to wcale nie jest głupia rzecz. Jeśli ktoś na przykład ma na wychowaniu jakąś młódź, albo jakieś kobiety, to zachęcam do ewentualnego podsunięcia im tej lektury (albo tego audio, jak coś, to prosić!).

A większość z nas dowie się z tego sporo ciekawych rzeczy - jeśli nawet nie całkiem takich, które by nam radykalnie zmieniły życiowy kurs i widzenie świata (bo na to już przeważnie za późno), to co najmniej takich, które dostarczą fajnych i całkiem naukowych argumentów w różnych rozmowach, sporach, walkach ulicznych... Z wychowaniem kobiet i dzieci na czele. Tytuł "Płeć mózgu", autorzy Anne Moir i David Jessel, PIW 2007.

Oczywiście nie mogło by się tam całkiem obyć bez zapewnień, na samym wstępie, że tezy i odkrycia prezentowane w tej książce nijak nie godzą w "zdobycze kobiet w ostatnich 30 latach", co może być nieco wkurzające, ale jest to tak wyraźnie danina pod przymusem złożona politycznej poprawności, że raczej śmieszy, niż naprawdę wkurwia.

Zresztą cóż - skoro pozwalamy, by rzeczywistość wokół nas była właśnie taka, to nie ma się co obrażać na ludzi, którzy właśnie z nią fajnie walczą, że muszą zastosować nieco rytualnego ketmana, prawda? Bądźmy od nich lepsi... A co najmniej przeczytajmy, lub wysłuchajmy, co mają do powiedzenia, i starajmy się to wykorzystać. I cieszmy się, że ta książka w ogóle jeszcze jest w "publicznej debacie", bo taki na przykład Ardrey został z niej całkowicie usunięty, a jeszcze o wiele ważniejszy!

* * *

No i to by w zasadzie było wszystko, chyba wszystko, chyba że ktoś chciałby przeczytać coś... Że tak powiem "bezinteresownie". W takim razie polecam rewelacyjną książkę H.G. Wunderlicha "The Secret of Crete". Dostępną  w wielu miejscach, np. tutaj: http://cretashop.gr/br/productsbr/booksbr/9602262613.htm i co najmniej trzech językach (niemiecki, angielski, grecki).

Książka jest, moim zdaniem znakomitą, detektywistyczną robotą w prehistorii i archeologii, a tak całkiem "bezinteresowne" (z punktu widzenia oszołomów odwiedzających tego bloga) to znowu nie jest, bo ujawnia jak okrutnie jesteśmy okłamywani na temat (niektórych przynajmniej) starożytnych zabytków i prehistorii przez cały ten pokraczny kompleks, który nam miłościwie - przemysł turystyczny, popularną pseudo-naukę, leberalne media, hollywoody i automatycznie ustawiających się rufą do wiatru naukowców.

Nie mówiąc już o tym, że z tej książki wyłania się miejscami rewolucyjnie inny od utartego obraz pewnych spraw z początków "naszej łacińskiej" (żarty sobie robię, chodzi o grecką i nijak nie naszą) cywilizacji. Bardzo ciekawe rzeczy się z tego wyłaniają, istne tworzywo dla wielkiej literatury! Geneza niektórych mitów i takie tam, ach!

* * *

No to jeszcze coś zarówno "bezinteresownego", jak i rodzimego: Krzysztof Kowalski "Eros i Kostucha", LSW 1990. Kiedyś można było dostać za grosze, paskudnie wydane, wprost rozpada się w rękach, ale świetna rzecz, jak ktoś lubi tego typu sprawy. (Prawda Iwona?) Polecam!

* * *

(I teraz, tuszę, każdy umie już odpowiedzieć na tytułowe pytanie, zgoda? ;-)

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca!

13 komentarzy:

  1. Dzieki za wspomnienie mego skromnego imienia ale ja tez to od kogos dostalem;)(niejaki @raster)Tak to juz leci-wyszlo w takiej jednej gadule ktora u Nicka polecalem i gdzie znowu robilem za adwokata diabla:)Jakby kto chcial poczytac owa gadule http://tiny.pl/h1sc4

    Jak wiec widac z powyzszego wnerwianie rozmowcow,wiercenie im dziury w brzuchu oraz wredne czepianie sie szczegolow i ogolne zawracanie gitary czasem sie oplaci:)

    Co do "Plci Mozgu" to jest tego pelno na chomiku(chocby http://tiny.pl/h1sc2)-ksiazka dobra ale innych ksiazek tych autorow nie polecam bo potem skrecili okrutnie w lewo.

    OdpowiedzUsuń
  2. @ piotr34

    I fajnie, tak trzymać!

    Ale jak coś, to Glubba odkryłem w Uppsali ćwierć wieku temu i parę lat temu dałem jego fragment na blogasku. Mam więc wyczucie potrzeb klienta.

    Co do zlewaczenia, to widać zwierzchność się zatroszczyła. To dość powszechne, bo ten gość od "Błędu Kartezjusza", Damasio, też po tej wspaniałej książce (chyba po, tak sądzę) napisał takie coś o Spinozie (Merkurian w końcu), gdzie absolutnie nic interesującego nie znalazłem. Widać musiał odpokutować.

    Na jakieś 95% tam nic nie było, trza uwzględnić, że mam jednak dysleksję i może po prostu nie zaskoczyłem. Ale nie sądzę, bo gość miał u mnie spory kredyt.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawda Piotruś!
    To do Tygrysa było, nie do Piotra 34.;)

    OdpowiedzUsuń
  4. @triarus

    Ja w sumie mimo iz tam u Boboli troche sie stawiam to musze przyznac ze tak faktycznie to zarowno teoria Sarkara jak i Glubb Paszy bardzo mi sie podobaja.Wlasciwie gdyby nie moje watpliwosci zwiazane z postepem technologicznym to bym je lyknal w calosci a tak to jak zwykle sie czepiam-dla dobra nauki i ludzkosci rzecz jasna;)

    OdpowiedzUsuń
  5. @ piotr34

    Glubb jest oczywiście interesujący. (Choć b. nie lubię ludzi, którzy przechodzą na islam. Prusakiem w końcu wielu się rodzi, ale żeby z chrześcijaństwa, choćby i niewierzącego, przejść na islam trza mieć coś nie tak z duszą.)

    Właśnie Glubba czytam. No i nie będę ukrywał, ani Ciebie to chyba zbytnio nie zaskoczy, że, choć, jako rzekłem interesujące, to na tle Spenglera jest to tak niesamowicie amatorskie, naiwne i moralizujące, że w ogóle trudno by było ich obu wymieniać w tym samym pokoju w ciągu jednej godziny.

    To oczywiście nie dureń, jak Toynbee, ale w historiozofii to jednak totalny amator. Może być dużo lepiej w "zwykłej" historii, ale trudno mi w tej chwili ocenić jego historię ludów arabskich, którą czytałem ćwierć wieku temu.

    Tak nawiasem, to akurat kupiłem sobie na świstaku ponad 800-stronicowe fundamentalne dzieło Williama McNeilla - "proroka" amerykańskiej oficjalnej historii. "Rise of the West" to się nazywa.

    Znam faceta od połowy lat '80, czyli od początku mego pobytu w Uppsali, i b. go w sumie lubię. Najzabawniejsze jednak - i do tego właśnie zmierzam, bo to jest clou - że McNeill całkiem otwarcie głosi się oponentem Spenglera, z jego wizją oddzielnych cywilizacji.

    Oczywiście amerykańska oficjalna i liberalna wizja to jedna ludzkość (ach!), rozwijająca się aż do... Wiadomo.

    Na szczęście (jego samego, w moich oczach przynajmniej) McNeill to ani idiota, ani szuja na etacie, i np. słowo "postęp" u niego niemal, albo może wcale, nie pada. I w swoich bardziej konkretnych mniejszych dziełach: o armatach, o Wenecji itd., jest naprawdę fajny.

    To by było tyle na temat Świętej Księgi, którą miałby dla mnie być Der Untergang... I paru innych rzeczy.

    A w ogóle, gdybym miał więcej cierpliwości do idiotów (jak Toynbee), doktorat i tego typu ambicje, to mógłbym pewnie zostać takim Gadaczem od historiozofii. ;-)

    Wolę jednak sam być historiozofem, a Gadaczom zostawić gadanie.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  6. "Choć b. nie lubię ludzi, którzy przechodzą na islam. Prusakiem w końcu wielu się rodzi, ale żeby z chrześcijaństwa, choćby i niewierzącego, przejść na islam trza mieć coś nie tak z duszą."
    To ciekawe, bo w XIX wieku wielu polskich patriotów przechodziło na Islam i robiło kariery w służbie Imperium Ottomańskiego. W Szymbarku znajduje się bardzo ciekawe muzeum pod chmurką z rekonstrukcją chaty imigranta z Adampola oraz ścianą pamięci polskich Turków/tureckich Polaków, którzy zamienili zacofane państwo Padyszacha w prawie-nowoczesne mocarstwo zdolne do spuszczenia batów Anglosasom i Kacapom w czasie I WŚ. Były czasy, że niemal wszyscy inżynierowie cywilni i wojskowi, zawiadowcy poczty i kolei, saperzy, fortyfikatorzy, geodeci itd. w Azji Mniejszej i płn. Afryce byli Polakami.

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Towarzysz Mąka

    A czy ja kiedykolwiek twierdził, że niewola nie robaczywi duszy?

    Albo, że walka z nią nie zmusza do kompromisów, które w innej sytuacji byłyby po prostu obrzydliwe? (A i tak są dość wątpliwe, choć może i konieczne, co ja tam mogę wiedzieć.)

    Swoją drogą ciekawe info, dzięki!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez cztery lata jeżdżąc do liceum wysiadałem z tramwaju przy dziwacznej kamienicy z minaretami. Stoi ona u zbiegu Długiej i Pędzichów, przy skwerku będącym przedłużeniem placu Słowiańskiego (na którym stał onegdaj kościół Św.Krzyża pierwotnie świątynia sprowadzonego przez Jadwigę i Jagiełłę zakonu benedyktynów słowiańskich - ciekawostka w KRK, gdyż obowiązywał ich obrządek liturgiczny tzw. słowiański, według św. Cyryla i Metodego a liturgię odprawiano w języku staro-cerkiewno-słowiańskim).

    No więc z czasem usłyszałem wzruszającą opowieść o Polaku, któren sobie był prywiózł przepiękną żonę, muślimkę z Egiptu i z wielkiej miłości do niej wybudował etc,etc...

    Ale teraz już wiem, że Teodor Rayski (zresztą ojciec Ludomiła),który pierdyknął tę nadbudówkę z mini meczetem, żonę to miał owszem, jak najbardziej katoliczkę, a to on sam dając drapaka do Turcji, po powstaniu styczniowym, przyjął był islam udając się na służbę u Padyszacha.(Zresztą jak wcześniej Bem.)

    Swoją drogą szpenglerystycznie to z faustynami już wtedy musiało być krucho. O ile dobrze pamiętam w 1187 po bitwie pod Hattin, z dwustu templariuszy, wziętych do niewoli, ani jeden nie podniósł palca (wyznając proroka) tym samym rezygnując z wielkodusznej szansy na przeżycie jaką im ofiarował czarujący i tolerancyjny Salladyn.

    A że z duszą coś nie teges, to fakt.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Amalryk

    Tak właśnie. Z początku templariusze mieli prawo polować wyłącznie na lwy i musieli akceptować walkę w stosunku 1 nasz na 3 wrogów.

    Potem poszło to w stronę Lehman Brothers (choć pewnie nie aż tak, jak nam to wmawia francuska propaganda od tamtych czasów, a potem protestancka i antykatolicka) i dali się wyłapać jak bezbronne sieroty. (Może jednak nie było wyjścia, co by potwierdzała np. moja niedawna lektura Druona.)

    Swoją drogą potwierdza to tezy Glubba. (Jakoś tam. Ale oczywiście żartuję.)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  10. @ piotr34 (i WSIe)

    Doczytałem Glubba. Sporo interesujących danych, choć raczej bezkrytycznie podanych (brak historycznego warsztatu, albo potrzeby propagandy).

    Niektóre wnioski dość interesujące, choć przeważnie dla spenglerysty niezbyt zaskakujące.

    Co do samej istoty, to powiem tak... Zadanie zrobienia czegoś takiego - historiozofii znaczy - w oparciu o te jego "imperia", czyli w sumie (polityczne) mocarstwa (co on sam wyraźnie mówi), wydaje się proste, logiczne i chroniące przed "idealizmem", ale akurat tutaj widzę wielki błąd.

    No bo każde mocarstwo jest nim w sumie, i praktycznie wyłącznie, poprzez swój stosunek, stosunek sił, do/z otaczającymi go organizacjami, organizmami, społeczeństwami, państwami... Tak? No a jeśli tak, no to analiza mocarstwa staje się bez porównania trudniejsza, zapewne po prostu niemożliwa.

    Nie w taki "precyzyjny" sposób w każdym razie, jakiego próbuje Glubb (i nie tylko on, bo mój ukochany Toynbee też np.), i jaki, moim zdaniem, osiąga Spengler.

    Glubb nie jest prawdziwym historykiem, ale przede wszystkim nie jest filozofem, a tym bardziej wielkim i genialnym. A historiozofia to jednak FILOZOFIA!

    Spengler robi coś, co pozornie i durniom wydaje się oderwanym od życia idealizmem, czystym chciejstwem... Tym bardziej, że przecie o cybernetyce wtedy jeszcze nikt nie słyszał...

    Ale oddzielając od siebie K/C i analizując je w sumie osobno, osiąga właśnie, jak ja to widzę, tę niesamowicie trudną i bezcenną ich "osobność", która pozwala mu je badać jako samoistne byty.

    Rozpoczynając od ich "duszy". Czyż może być coś bardziej mętnego, bardziej "idealistycznego", mniej naukowego, powie ktoś? I powie głupio. Bo teraz, patrząc na to cybernetycznie, widzimy, że z tą "duszą" to wcale nie musiało być takie głupie ani chciejskie! (I oczywiście nie było.)

    Pewien specjalny i unikalny sposób widzenia świata, siebie, życia, śmierci... Z czego wynika filozofia, religia (choćby była "zapożyczona"), matematyka, nauka... To wcale nie jest, patrząc na to systemowo i cybernetycznie, taka bezsensowna myśl.

    A to z kolei daje możliwość, jako rzekłem, analizowania tych bytów jako samoistnych. Co jest, z praktycznego pkt. widzenia możliwości ich analizy, po prostu bezcenne.

    No i, ponieważ tutaj to nie jest oczywiście nauka ścisła, tylko historia, a Dilthey ma oczywiście zupełną rację, więc nie da się tego "ściśle i naukowo". Ale można, posługując się analogiami i podobnymi metodami, opisać coś, co potem trafi innym do przekonania, to raz, i może się sprawdzać do przewidywania przyszłości.

    Dla mnie trafia bez wątpienia, a czy się sprawdza... Sami osądźcie! Wielu uważa, że absolutnie tak i to niewiarygodnie.

    Z tych ludzi, którzy próbują tworzyć jakąś historiozofię, ja tylko Spenglera widzę jako nie tylko geniusza, jakiego to zadanie zdaje się wymagać, ale także autentycznego, po prostu, kompetentnego FILOZOFA, który potrafi stworzyć właściwe dla danego celu NARZĘDZIA, METODY...

    A nie wygłupia się, jak np. Toynbee, z udawaniem "trzeźwego naukowego myślenia" w dziedzinach, gdzie to po prostu nie ma cienia sensu... Ani nie opowiada po prostu chciejskich bajek, jak Koneczny czy Glubb.

    Myślę, że jeśli mamy poważnie traktować liberalną wizję historii, to ambicje McNeilla są akurat na tę miarę, a taki Toynbee porywa się z motyką na słońce, dowodząc, że w sumie to głupek.

    (Jako rzecze Dávila: "Nie każdy profesor to głupiec, ale każdy głupiec jest profesorem.")

    Tak ja to widzę. Spengler akbar i nic się doń nawet nie zbliża. A czego nie osiągnął i nie da się osiągnąć jego metodą, to pewnie po prostu jest - mówię o filozofii historii - nie do osiągnięcia, albo niewarte osiągnięcia. Dixi!

    Oczywiście to moje prywatne zdanie i nikomu go tutaj nie zamierzam narzucać.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Tygrys

    Intelekt szuka dróg sobie właściwych, to co w sposób oczywisty intelektualnie trudniejsze, jest wprost przyjmowane jako wartościowsze. (I między nami mówiąc, tak właśnie jest, ponieważ rozwiązanie prostsze, gdy istnieje, zwalnia cię z konieczności zaznajomienia się z technikami bez których nawet nie prześledziłbyś rozwiązania trudniejszgo.)

    Możnaby powiedzieć, iż głoszę tu pochwałę antybrzytwy Ockham'a - i w ramach "summ" (tzn.syntez całościowych)sądzę iż tak jest w istocie. Ockham'owska "ekonomia myślenia" daje, naturalnie, piorunujące efekty w naukach szczegółowych. A dalej co???

    Gdy 30-ści lat temu przeczytałem, że na takim Uniwersytecie Nowojorskim nie znają się nawzajem nawet profesorowie jednej specjalności, to zapamiętałem to sobie do dziś.

    Spengler odfrunął poza możliwości wszystkich nowych, rodzących się "adeptów nauki" ponieważ:

    Szaleńcza wszechobowiązująca specjalizacja expresis verbis wyklucza wprost pojawienie się jakiegoś godnego jemu konkurenta.

    Rzadkością w ogóle (w naszych podłych, "sformalizowanych" czasach) są ludzie łączący w sobie intuicję matematyczną na poziomie wysokim z ogólną wrażliwością estetyczną i słuchem muzycznym bliskim "absolutu".

    Czy gdziekolwiek w ogóle uczą jeszcze podstaw naszej cywilizacji, wszak; "Kto nie nauczył się łaciny i greki, żyje w przekonaniu, choćby nawet temu
    zaprzeczał, że jest tylko w połowie kulturalny."

    I w końcu sam nam to przepowiedział - to JEST Zmierzch Zachodu!

    W końcu, z czasem, w jakiejś nowej (o ile taka powstanie na naszych gruzach) rodzącej się kulturze i on będzie odkrywany jak, nie przymierzając, jakiś Arystoteles u "Faustian".

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Amalryk

    Czytać wszyscy co Amalryk rzekł!

    Od siebie powiem, że miód w serce, święte słowa, absolutna prawda i sam bym chciał potrafić to tak ładnie wyrazić.

    Dodam może jeszcze, w związku z intelektualną metodą, coś co mi ostatnio chodzi po głowie. Więc, jak mi się widzi, konkurenci S. pogubili się, bo widzą jedynie sprawy "wielkie i ważne". Czyli władzę nad rozległymi i ludnymi imperiami, sukcesy militarne, wielkie budowle... Te sprawy.

    Takie "duperele", jak światłocień, poszukiwanie głębi w malarstwie (perspektywa to jedynie środek techniczny!), portret starający się oddać psychikę, polifonia, powieść jako spowiedź... Nie wydawały się godne ich uwagi. I to wydaje się większości zdrowe, naturalne i oczywiste.

    Jednak S. zadał sobie pytanie: "Dlaczego właśnie te zjawiska występują tak powszechnie w K/C Zachodu i WYŁĄCZNIE tam?" I stwierdził, że one właśnie o wiele głębiej świadczą i prawdziwej istocie tej K/C, niż ew. różnice w obszarze imperiów, czy mętne sprawy w rodzaju "wolności słowa", "równouprawnienia", "demokracji"...

    Żeby tak tę sprawę ująć, tak do niej pojeść, trzeba było geniusza nad geniuszami! Bo tutaj właśnie mamy szansę dogrzebać się do istoty, charakteru i sił powodujących tą K/C. I na tej podstawie określić ją, i stworzyć jakiś jej intelektualny model, DYNAMICZNIE i... CYBERNETYCZNIE niejako (avant la lettre of course).

    I podobnie, choć z jednej strony trudniej, z drugiej zaś, kiedy już się ma tę metodę, następnie z innymi K/C.

    S. sam gdzieś pisze, że mędrcy od analizowania historii dzielą się na tych wulgarnych, co to tylko praca, maszyna, ekonomia, oraz tych co tylko duch, w stylu np. Burckhardta. I że to jest błąd. Tak samo jak z podziałem nauki na "wodoszczelne grodzie", tak samo tutaj to po prostu przekreśla możliwość autentycznego zrozumienia historii. Na tyle oczywiście, na ile ona daje się w ogóle rozumieć, bo to nigdy nie będzie nauka ścisła.

    Bez uważnej lektury i zrozumienia tych jego analiz historii sztuki, jej psychologii, jej istoty, nie da się wiele z niego zrozumieć, a przynajmniej nie wszystko co istotne. To o głębi, o czasie w opozycji do przestrzeni, o światłocieniu...

    To są sprawy przeogromnej wagi w tym wszystkim, bo, podejrzewam, tutaj - może obok tej całkiem genialnej analizy starożytnej i naszej matematyki - jest początek, miejsce z którego to się zaczęło wysnuwać. (Oczywiście konflikt kanonierkowy w północnej Afryce też, o czym sam pisze, ale to tylko w sferze czysto politycznego "schyłku Zachodu", a nie całej tej koncepcji K/C i całej historiozofii).

    No i, szczęśliwie, te rzeczy o światłocieniu i głębi akurat SĄ w tej rodzimej skastrowanej werji. (W innych skastrowanych, bo tych jest najwięcej dzisiaj, też zresztą.)

    Więc, jeśli ktoś na serio próbuje o tych sprawach myśleć, to ma szansę. (Gorzej z polityką, schyłkiem sensu stricto i Żydami. ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  13. @ Tygrys

    Tak trochę pewnie, dla co poniektórych, wyglądamy jak dwóch podstarzałych oszołomów zachwycających się jakimś tam kolejnym "pieprzonym szwabem" wygrzebanym gdzieś na śmietniku historii i upajający się w duecie swymi "ochami i achami"...

    To, że zapamiętali w swym nieustającym orgazmie postępu oświeceni dostają torsji na samo wspomnienie Oswalda S. to jest ze wszech miar zrozumiałe - w końcu to on z brutalną szczerością pokazuje im ich miejsce w szeregu i ich najbliższy los... ale rzekoma prawica (czy chyba raczej to co się próbuje tym płaszczykiem okrywać)??? Litości!

    OdpowiedzUsuń