piątek, lipca 06, 2012

Bezzębni starcy, papka z jabłek i troskliwy Australopitek

Rozejrzałem się parę dni temu po mieszkaniu i poraziła mnie konstatacja, że przecież jeszcze parę książek by się tu dało upchnąć. Poszedłem więc do takiego antykwariatu w Sopocie, gdzie wszystkie książki są po pięć zł, i sobie dokupiłem. Jedna z tych dokupionych nosi tytuł "Jak człowiek nauczył się pisać". Autor Jerzy Cepik. Nasza Księgarnia Warszawa 1987.

Otwieram ją, przeskakuję Przedmowę i zaczynam czytać Wstęp. A tam, już na samym początku...

Pewnego grudniowego dnia w roku 1958 profesor Raymond Dart z Uniwersytetu w Johannesburgu, w Południowej Afryce, urządził przyjęcie towarzyskie. Clou tego przyjęcia miał stanowić pokaz znalezionych przez profesora w Makapansgat dłut z kości antylop. Były to bardzo przemyślne dłuta, wykonane przez istoty, które Dart określił mianem Australopithecus i co do których miał niezbitą pewność, że stanowią one istotne, brakujące ogniwo ewolucyjne naszego gatunku. Pośród gości profesora Darta znajdował się wtedy niejaki mr Hampton, który przyjrzawszy się kościanym dłutom, wykrzyknął:

- Ależ to są narzędzia do drylowania jabłek, proszę państwa! Przypominają mi one narzędzia, które w Herefordshire wyrabiane są jeszcze z kości owiec i używane przez bezzębnych starców, przepadających za papką z jabłek. Jedno z takich narzędzi sporządził nawet mój dziadek.

Zaintrygowany Dart poprosił mr Hamptona o pokazanie mu takiego drylownika, pochodzącego podobno z roku 1890. Mr Hampton spełnił jego prośbę. Porównano oba drylowniki. Były identyczne. No, prawie identyczne. Innymi słowy, istota ludzka przez milion lat wyrabiała drylowniki do jabłek, a ich produkcję zakończyła dopiero w wieku XX, z chwilą pojawienia się sztucznych zębów. Po opublikowaniu tego odkrycia w "Nature" pewien reporter "New York Timesa" w marcu 1959 roku mógł przekazać swoim czytelnikom, że prehistoryczne małpoludy były bardzo dobre dla starców i że swoje niemowlęta karmiły łyżką. Proszę Cię teraz, Czytelniku, abyś wyobraził sobie na chwilę autralopiteka karmiącego swego bezzębnego dziadka łyżką i... natychmiast o tym zapomniał. Australopitek, "dziecko" profesora Darta, rzeczywiście produkował już łyżki z kości, lecz nie do karmienia dziadków ani niemowląt. Najprawdopodobniej, między innymi, do wydobywania bardzo smacznej substancji z mózgów pokonanych wrogów. Nie tylko zwierząt, jeśli dobrze rozumiesz to słowo, lecz także z mózgów istot sobie podobnych. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ będzie to w pewnym sensie nasza cezura czasowa. Milion lat.
Fajne? No to teraz powiem (po fakcie, ale nie chciałem psuć efektu), że nawet mottem tej książki - poświęconej przecież historii pisma, a nie np. ludożerstwu - figurującym zaraz po ISBN 83-10-07 482-4, jest całkiem długi cytat z książki Raymonda A. Darta i Dennisa Craiga "Adventures with the Missing Link" ("Przygody z brakującym ogniwem").

Tyle w tej książce ardreyizmu, aż dziw! Można by się sporo zastanawiać dlaczego - czy to jeszcze wtedy tyle wolności mieli autorowie takich książek, a Ardreye tego świata nie byli przez wszechpanującą lewiznę skazani na zapomnienie... I może pan Cepik przemycił w swej książce prawicową, ardreyistyczną treść? Czy też takie wtedy mieli komuchy metody walki z religią? A teraz jednak uznali, że Ardreye to nie jest dobra metoda, albo nawet całkiem odwrotnie to działa, i robią to co dzisiaj. Bez Ardreyów w każdym razie. Któż to może wiedzieć?

Jakby tam z tym nie było, to tego początkowego o różnych małpoludach, ich czaszkach, wielkości mózgu i różnych kontrowersyjnych zachowaniach są całe 24 strony. (Całość książki ma ok. 250 stron.) No to może jeszcze jakiś fragment w podobnym duchu na deser...
Że australopitek z przyjemnością posługiwał się prawą ręką, dowodzi... nie, nie prehistoria pisma, lecz "prehistoria mordu", jak profesor Dart ładnie określił tę raczej ponurą stronę działalności australopiteka. Był to bowiem osobnik niebezpieczny i gwałtowny, zabijający chyba nie tylko wtedy, gdy był głodny. Jego maczuga rozbijała czaszkę pawiana przeważnie z lewej strony i prawie zawsze z przodu. Pierwsze dowodzi, że posługiwał się sprawnie prawą ręką, drugie zaś - że rzadko atakował od tyłu, jakby skrytobójstwo nie odpowiadało temu nagiemu dżentelmenowi.

Trzeba jednak powiedzieć całą prawdę: że tą swoją cudownie już sprawną ręką prawą australopitek zabijał nie tylko zwierzęta, lecz również osobniki swojego gatunku. Był wojowniczy i ta cecha - jaka szkoda! - nie opuści jego mądrego potomstwa. Trzeba również powiedzieć, że z wielkim zapałem zajmował się studiami nad czaszkami zabitych wrogów, niestety, nie można powiedzieć, aby były to studia poznawcze. Australopitek po prostu przepadał za smaczną zawartością czaszki - mózgiem. W celu otwarcia czaszki osobnik ten wcale zręcznie posługiwał się zasadą prostej, ale bardzo skutecznej dźwigni.

Trudno. Udowodniono mu, że zanim zaczął zastanawiać się nad samym sobą i nauczył zapisywać swoje czyny, zachwycony własną działalnością - kucał nad rozbitą czaszką pobratymca i pałaszował jego mózg.

Jednakże, zadając swoją maczugą niezwykle precyzyjne ciosy, udowodnił, że jest istotą ludzką, gdyż żadna małpa nie potrafi walczyć za pomocą pałki. Jemu znowu udowodniono w Taungs, Sterkfontein, Makapansgat, że swe straszne maczugi "wyrabiał" przede wszystkim z kości ramieniowej antylop, nie gardząc również kośćmi udowymi dla uzupełnienia swego uzbrojenia. Ostrych rogów antylopy używał jak sztyletu, jako narzędzi służących do kopania i dziurawienia.
I to by było na tyle.

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

15 komentarzy:

  1. Nie rozumiem, czemu jedno miało by wykluczać drugie: wysysanie mózgów miałoby kolidować z wysysaniem papki z jabłek lub innych owoców?
    Przecież i my zjadamy schabowe z pomidorami albo prosiaki nadziewane jabłkami. Człowiek jest wszystkożerny więc jego przodkowie gustowali i w mózgach członków pokonanych plemion, i w owocach zerwanych na nowo zdobytych terytoriach.

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Towarzysz Mąka

    Po prostu fakt, że oni (zapewne) używali tych łyżeczek do wyżerania mózgów, jest dla ardreyicznych oszołomów jakby ważniejszy od tego, czy czasem także ich używali do pojadania poziomek ze śmietaną. To chyba nawet do Ciebie trafia?

    Poza tym, wydaje mi się, że jeszcze nie znaleziono żadnych przedpotopowych tarek, na których by te jabłka można było bezzębnym starcom utrzeć. Zgoda?

    Co do Wilsona, to coraz bardziej mi się ten gość podoba. Przetłumacz go, jeśli coś oszołomskiego und moherowego nie jest po naszemu dostępne!

    Ja w każdym razie wciąż nie uważam, by Ardrey był do dupy i niepotrzebny.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. "Po prostu fakt, że oni (zapewne) używali tych łyżeczek do wyżerania mózgów, jest dla ardreyicznych oszołomów jakby ważniejszy od tego, czy czasem także ich używali do pojadania poziomek ze śmietaną. To chyba nawet do Ciebie trafia?"

    Co ma nie trafiać? Ale od konstatacji, że nasi przodkowie nie byli wegańskimi małpkami, jeno drapieżnymi małpoludami, które wolały wysysać mózgi niż poziomki ze śmietaną do budowy pełnokrwistej prawicy z kłami i pazurami daleko. Zwłaszcza, że zdaniem Szpenia już pozamiatane na setki lat, a zdaniem Ardreya zbliża się lodowiec więc używajmy żywota.

    "Poza tym, wydaje mi się, że jeszcze nie znaleziono żadnych przedpotopowych tarek, na których by te jabłka można było bezzębnym starcom utrzeć. Zgoda?"

    Scio. Inna sprawa, że do roztarcia owoców albo bulw wystarczy chyba szorstki i płaski kamień albo pień drzewa o odpowiedniej fakturze kory...

    "Co do Wilsona, to coraz bardziej mi się ten gość podoba. Przetłumacz go, jeśli coś oszołomskiego und moherowego nie jest po naszemu dostępne!"

    Wilson jest u nas od lat dostępny w oszołomskim und moherowym języku polskim. W 79 ukazała się PRLowska wersja "Społeczeństw owadów", w 88 i po raz drugi w 98 ukazało się "O naturze ludzkiej", w 91 wydano "Moralność genu. Od socjobiologii do socjologii. Socjobiologia człowieka i zwierząt", w 99 wyszła "Różnorodność życia", w 2002 "Konsiliencja. Jedność wiedzy", a rok po niej "Przyszłość życia".
    Ostatnio Ardrey po raz kolejny wpienił realnych leberałów i kolibrów wśród biologów, albowiem w jeszcze nie przełożonym na polski "Superorganism" broni koncepcji doboru grupowego, przekonując, iż ewolucja działa nie tylko na poziomie pojedynczych genów czy co najwyżej pojedynczych osobników, ale i całych społeczeństw (uli, mrowisk, termitier, kościołów, narodów, klas społecznych, państw). (A pamiętajmy, że tak hołubiony przez naszych lewaków i racjonalistów Dawkins ostro zwalcza pomysł doboru grupowego, może z wyjątkiem doboru krewniaczego. W ogóle dobór jednostkowy w biologii jest tym samym co kolibrystyczny indywidualizm we współczesnej ekonomii.)

    "Ja w każdym razie wciąż nie uważam, by Ardrey był do dupy i niepotrzebny."

    Morris, choć tak go nie lubisz, jednak w swoich knigach z serii Ludzkie zoo, w rozdziałach o agresji u naczelnych, opierał się na klasycznych obserwacjach Ardreya. Ardrey ma swoje miejsce w dziejach paleontologii i prymatologii tak jak prorocy ST są obecni w chrześcijańskiej Biblii.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Towarzysz Mąka

    To nie jest tak, że ja "Morrisa tak nie lubię", tylko mnie niezbyt kręci, bo to w sumie, jak mi się zdaje popkultura. Gość nikogo nie zwalcza, a ja lubię zwalczanie.

    Ściągam z sieci i Morrisy, nawet mi się zdarzało go kupić, ale potem jakoś się nie palę do czytania. Nawet na temat dupy, a to u mnie coś znaczy.

    Co do proroka z ST to by nie było takie najgorsze, ale mnie się widzi, że for the rest of us jest właśnie Ardrey - zwykły gość i literat, któren od siebie, eseistyczną metodą mówi, co z czego wynika.

    Wilson wygląda świetnie, ale musi (już?) kogoś naprawdę ta biologia ostro kręcić, żeby się za to zabrał. Najlepszy dowód, że lewizna Wilsona toleruje, a Ardreya skutecznie zamilczała.

    (Ja zaś mam teraz przez 24 h 154 wejścia na bloga z RFN, 53 z Polski, 37 z US, 5 z Rosji... Dziwne te liczby, no chyba, żeby masa rodaków miała szkopskie IP. Ale to chyba, w części przynajmniej, Ardrey.)

    A tutaj:

    "Ostatnio Ardrey po raz kolejny wpienił realnych leberałów i kolibrów wśród biologów, albowiem w jeszcze nie przełożonym na polski "Superorganism" broni koncepcji..."

    A tutaj to chyba miało być "Wilson", a nie "Ardrey", co?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę nie sugerować się zbytnio numerami ip, szczególnie jeśli ludzie korzystają z tor-a.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Anonimowy

    Nie, jasne. Ale wszyscy już na Tor'ze? I większość akurat przez szkopa?

    Co ja tam zresztą wiem.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  7. "Wilson wygląda świetnie, ale musi (już?) kogoś naprawdę ta biologia ostro kręcić, żeby się za to zabrał. Najlepszy dowód, że lewizna Wilsona toleruje, a Ardreya skutecznie zamilczała."

    Wilson, tak jak w swoim czasie Ardrey, dociera nie tylko do biologów, nawet nie tylko do przyrodników. W 79 Wilson otrzymał Nagrodę Pulitzera (przyznawaną za zasługi na polu dramatu,muzyki, literatury pięknej oraz dziennikarstwa a nie biomedical science) za swój zbiór esejów "O naturze ludzkiej". Drugiego Pulitzera dostał w 1991 za monografię mrówek "The ants" pisną wspólnie z Bertem Holldoblerem.

    A lewizna czuje się tak pewne, jak chrześcijaństwo w IV i V wieku, więc nie musi wcale zamilczać swoich ideowych przeciwników. Może ich wręcz nagłaśniać, jednych po to by doszczętnie wyszydzić, drugich po to, by ich skutecznie anektować. W późnośredniowiecznej Europie dostęp do dzieł Arystotelesa był powszechniejszy niźli w ummie choć Arystoteles ze swoją koncepcją odwieczności świata był wrogiem religii monoteistycznych. Za Stalina też wydawano Dostojewskiego i przywrócono publiczny kult prawosławny.
    Zresztą czy Wilson albo Damasio (którego ostatnio wykorzystuje Zybertowicz) uważają się za prawicę? Raczej mają samych siebie za twardych lewicowców.

    "A tutaj to chyba miało być "Wilson", a nie "Ardrey", co?"
    Dokładnie! Mój błąd!

    OdpowiedzUsuń
  8. "Człowiek, zwierzę społeczne" Wa-wa, 1991, wybór tekstów Szacka i Szacki, przyzwoity bardzo, zasługuje na capnięcie.

    OdpowiedzUsuń
  9. A może trochę bieżączki? Ostatnio głośno o przekrętach na nowej maturze w Ostrowcu Świętokrzyskim i Sierpcu. Dawno, dawno temu lemingi święcie wierzyły, że uznanie matury za jedyny egzamin wstępny na studia, możliwość poprawiania wyników tejże matury w nieskończoność, zastąpienie mmoherowych wypracowań i zadań otwartych testami jak w USA, sprawdzanie testów przez komisje zewnętrzne itd. wyeliminuje zupełnie korupcję i nepotyzm przy naborze na studia. Tymczasem nic z tych rzeczy! W Ostrowcu belfry fałszowały matury z chemii rozszerzonej (jednym poprawiali, drugim pogarszali wyniki). Chemia rozszerzona to jak nietrudno się domyślić przedmiot i poziom wybierany w związku z rekrutacją na medycynę, farmację i inne weterynarie czyli wybierany przez potomstwo miejscowych elit. Trzeba im ułatwić rekrutację, bo konkurencja duża, a proletów uwalić już na starcie. W końcu każdemu zależy na zniżkach na przywracanie miesiączki, liposukcje, w ogóle żaden normalny człeń nie bedzie zadzierać z obsadą miejscowego szpitala.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Towarzysz Mąka

    Nieźle kompinujesz z tą chemią. Nie wykluczam nawet, że zjawisko to ma taką skalę, że jedynie sporadycznie i przypadkiem się to ujawnia, jako wypadek przy pracy.

    Dzięki za tę biężączkę, czym bowiem jesteśmy bez niej?

    Wracając jeszcze do Ardrey vs. Wilson... No to, skoro ten Twój Wilson aż taki dobry, to nie widzę innego wytłumaczenia stosunku lewizny do Ardreya, jak tylko to, że jednak Wilson chyba nie pisał o krwiożerczej małpie - naszym szacownym przodku.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  11. "Nieźle kompinujesz z tą chemią. Nie wykluczam nawet, że zjawisko to ma taką skalę, że jedynie sporadycznie i przypadkiem się to ujawnia, jako wypadek przy pracy."

    Dzięki za uznanie! Byłobyż z nową maturą jak z tymi testami osobowościowymi, wypełnianymi standardowo w korpo. Albo z wynikami procesów karnych - ostatnio w publicznej TV gadali, że masa wyroków jest w Bolandzie niesłuszna, że to głównie jakieś śmieszne i straszne błędy proroków i sędziów, a nie nowe dowody, nowe techniki śledcze są przyczyną ludzkich dramatów i późniejszych kasat wyroków, i bojów o odszkodowania za lata w pierdelku za niewinność...

    "Wracając jeszcze do Ardrey vs. Wilson... No to, skoro ten Twój Wilson aż taki dobry, to nie widzę innego wytłumaczenia stosunku lewizny do Ardreya, jak tylko to, że jednak Wilson chyba nie pisał o krwiożerczej małpie - naszym szacownym przodku."

    Wilson wspominał o krwiożerczych małpach naszych przodkach mimochodem, bo pisał i nadal pisze - głównie o pracowitych mróweczkach swojej jedynej miłości.
    Wilson poświęcił agresji cały rozdział w "O naturze ludzkiej". Pojechał tam po Freudzie, Frommie i Lorenzu za mieszanie różnych zjawisk i zachowań i wrzucanie ich wszystkich do jednego worka o nazwie "agresja". Wyróżnił co najmniej 7 reakcji, uznawanych potocznie za agresywne, ale powstałych na odrębnych etapach ewolucji, mających inne cele, kontrolowanych przez inne geny i inne ośrodki nerwowe:
    1) obrona i podbój terytorium
    2) walka o dominację z ściśle schierarchizowanej, doskonale zorganizowanej grupie
    3) gwałt na tle seksualnym
    4) akty wrogości wobec potomstwa, mające zakończyć okres karmienie i stymulować młodzież do założenia odrębnej rodziny i zdobycia własnego terytorium
    5) agresja wobec zdobyczy
    6) obrona i kontratak przeciw drapieżnikom
    7) umoralniająca, dyscyplinująca agresja skierowana przeciw członkom własnej społeczności uznanym za przestępców.
    Cały ten rozdział u Wilsona zaczyna się od ostrej jazdy po teoretykach, którzy wbrew faktów nie chcą uznać, że agresja jest wrodzona i wspólna wszystkim ludzkim społecznościom, także tym powszechnie uważanym za pacyfistyczne i hiper-łagodne. Wilson bezlitośnie punktuje rozpowszechnione nawet w podręcznikach kłamstwa i półprawdy odnośnie rzekomego braku agresji u Buszmenów Kung San, u malezyjskich Semangów itd.

    OdpowiedzUsuń
  12. Co do prawicowości/lewicowości tezy o krwiożerczych australopitekach to wybacz, ale dla większości ludzi nie ma ona znaczenia. Definiują siebie jako lewaków, prawaków, centrystów, apolitycznych fachowców etc. niezależnie od tego co osobiście sądzą o diecie i wojowniczości naszych półzwierzęcych przodków. Poza tym sam wiesz, że w Polsce prawicowcem jest ten, kto wierzy, ze szwedzki socjal lada dzień zbankrutuje bo jedzie ostatkiem sił na przejadaniu zdobyczy z epoki kolonializmu-leseferyzmu, że szczytem prawicowości jest siedzieć przy kompie i modlić się, gdy Palikociarnia bije staruszki, że Piłsudski byłby spoko gdyby nie rabował zaborczych konwojów i nie wprowadzał socjalu itd.

    Żeby nie było za słodko z tym Wilsonem dodam, że Wilson ma sporo cech radyklanego lewicowca rodem ze złych snów Nicka, Coryllusa i Rebelyantów:
    - jest fanatycznym zwolennikiem ochrony różnorodności biologicznej
    - jawnie popiera depopulację Ziemi
    itd.

    OdpowiedzUsuń
  13. @ Towarzysz Mąka

    Z żalem stwierdzam, że chyba jednak nie wyczuwasz co takiego jest w tym Ardreyu, dlaczego to jest najważniejsza sprawa ze wszystkich, i dlaczego nawet najlepszy uczony Ardreya nijak nie zastąpi.

    Nie wiem jak tam z innymi, nie jestem optymistą, ale Ty masz chyba po prostu zbyt naukową duszę.

    Bez urazy! Tak po prostu powoli obłazi ze mnie ten, mocno przecież wymuszony i dość bez przekonania, optymizm (?). Jednak w sumie naprawdę JEST determinizm i nie ma się co oszukiwać - jesteśmy w dupie i nawet Ardrey nas już nie uratuje.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  14. "Z żalem stwierdzam, że chyba jednak nie wyczuwasz co takiego jest w tym Ardreyu, dlaczego to jest najważniejsza sprawa ze wszystkich, i dlaczego nawet najlepszy uczony Ardreya nijak nie zastąpi."
    Wyczuwam, wyczuwam, choć oczywiście mogę wyczuwać źle.
    W Ardreyu najważniejsze jest to, że zamienił Piotra Obmińskiego w Triariusa the Tigera, że ukazał mu odwieczność władzy, hierarchii społecznej, własności prywatnej i terytorializmu, ich ogólnozwierzęcy i przedludzki charakter.
    Ardrey był dla Tygrysa tym czym Russo dla Kanta, Malthus dla Darwina, św. Teresa dla Edyty Stein - przełomem i formacyjnym doświadczeniem.
    Dlatego pan Tygrys głęboko wierzy, że gdyby Ardrey zostałby przełożony na polski jakieś 10-20 lat temu, to znaczna część "zdrowej, anarchistycznej młodzi", przykuwającej się do drzew i szczącej do zniczy na KP stałaby się narodowymi socjalistami, a część "wykastrowanych ministrantów" stałaby się prawdziwymi neo-krzyżowcami.

    "Nie wiem jak tam z innymi, nie jestem optymistą, ale Ty masz chyba po prostu zbyt naukową duszę."
    Pewnie tak.

    "Bez urazy! Tak po prostu powoli obłazi ze mnie ten, mocno przecież wymuszony i dość bez przekonania, optymizm (?). Jednak w sumie naprawdę JEST determinizm i nie ma się co oszukiwać - jesteśmy w dupie i nawet Ardrey nas już nie uratuje."
    Zwłaszcza, że tłumaczony jest dopiero teraz...

    OdpowiedzUsuń
  15. @ Towarzysz Mąka

    No, nie całkiem z tym Ardreyem. Nie tylko i nie przede wszystkim o to chodzi, że mnie zmienił w pasiastą bestię. (Choć dzięki!)

    Ja bym pewnie jakoś i tak w tę stronę dryfował. Np. pod wpływem Wilsona, którego by mi może Los podsunął. Albo najpierw Historii, w której się grzebałem od pieluszek. (Nawiasem mówiąc "Miś II" Coryllusa jest całkiem GENIALNY! KUPUJCIE!)

    Może źle to wyraziłem, więc przeformuję... Co takiego wynika z SYNTEZY Ardreya i Spenglera (pozornie tak odległych, czy nawet sprzecznych)? Co ci panowie mówię, a w każdym razie pozwalają przeczuć, na temat naszej przyszłości i globalnych procesów, które nam teraz miłościwie działają?

    Ty, jak rozumiem, znasz całego Adreya? W sensie te jego 4 książki? No to chyba wiesz, co jest jego największym filozoficznym, historiozoficznym i etycznym problemem w tym dziele? Zresztą on o tym wprost pisze w finale "Social Contract", a ja o tym też parę razy wspominałem.

    Nie chcę o tym wprost, bo niewiele ludzie zrozumieją, jeśli sami do tego poniekąd nie dojdą, a poza tym to cholernie "niepolityczne" i w ogóle.

    Ale przecież coś się z tym światem teraz dzieje, tak? O wiele poważniejszego i głębszego od PiS vs. taka czy inna mafia und agentura? Głębszego od Chiny vs. USA, głębszego od cen ropy... Mającego o wiele większy wpływ na przyszłość i na to, jak nas ew. będą kiedyś dzieciom w przedszkolach i młodzieży na ew. uniwersytetach ew. opowiadać.

    Naprawdę, musiałbym o tym napisać książkę, żeby to wyrazić w miarę ściśle i kogoś mieć szansę ew. przekonać. Ale Ty (mimo tej hiper-naukowości) coś tam chyba powinieneś chwytać.

    I co? Nadal nic? ;-)

    Pzdrawm

    OdpowiedzUsuń