piątek, listopada 02, 2012

Wąsy i podkoszulki (odc. 2)

Dowcip polega na tym, że ja miałem do napisania całkiem konkretną rzecz, niespecjalnie śmieszną, i powinien wyjść z tego niezbyt śmieszny, niezbyt długi, konkretny tekst. No, ale uwiódł mnie po drodze ten przedziwny i wspaniały literacki środek wyrazu, który macie do podziwiania przez całą drugą połowę tamtego odcinka.

Jaki środek, spyta ktoś? (Mówiąc eufemistycznie "tępy", skoro sam nie wie.) A ten, że dwie osoby rozmawiają sobie, a ja nawet nie mówię Potencjalnym P. T. Czytelnikom, które kto gada. Myślę, że daje się to zrozumieć na tyle jednoznacznie, na ile jednoznaczność nam jest tu niezbędna, a na tyle wieloznacznie, na ile wieloznaczność z koleji okrasza nam i przyozdabia.

Teraz zdradzę P. T. Potencjalnym jedną z moich licznych warsztatowych tajemnic... Otóż ten rodzaj dialogu stanowi kolejny szpikulec, kolejne dłutko, w moim pisarskim przyborniku, któremu na imię HIPNOTYCZNE PISANIE. Nie wiecie że, czytając mnie, zostajecie, częściowo przynajmniej, zahipnotyzowani? No to tym lepiej to o moim przyborniku świadczy!

W sumie, żeby nie było, że nic za darmo nie daję, tylko hipnotyzuję, zdradzę, iż idea tutaj jest taka, żeby P. T. Czytelnika zmusić (ale łagodnie) do większego zaangażowania umysłu, niż przy takim zwykłym czytaniu. Żeby on został niejako wciągnięty w "myślenie po mojej stronie", że tak to określę... W obronę i apologię mojego tekstu przed jakąś ciemną częścią swojej jaźni... Coś w tym stylu. Na razie wam to może starczy, a jak nie, to mówcie i w razie czego zorganizujemy warsztaty. (Z czego? A ten się znowu nagle obudził! Z HIPNOTYCZNEGO PISANIA!)

Sam w zasadzie ten mój najnowszy środek literacki wymyśliłem, choć... Bo trzeba wam wiedzieć, że HIPNOTYCZNE PISANIE i WIELKA LITERATURA - DWA BRATANKI... Jeśli się ktoś jeszcze nie domyślił. (W marketingu też się ludzie starają pisać hipnotycznie, ale to im tak ładnie nie wychodzi. Tam są na to takie dość zgrzebne reguły i to nie jest tak przesubtylne jak u nas.)

Sam w zasadzie wymyśliłem zatem, ale nie do końca, bo już ponad tysiąc lat temu, kiedy nasi lechiccy przodkowie zaczynali schodzić z drzew i się chrzcili, w Japonii pisano książki, i to nie byle jakie, w których właśnie były tego typu dialogi. Język japoński, z tego co wiem, w ogóle jest mało precyzyjny, japońska literatura jeszcze mniej, a co dopiero w tamtej odległej epoce! (Heian się nazywała, od ówczesnej stolicy.)

Konkretnie chodzi nam tu o "Opowieść o Księciu Genji", autorstwa pani Murasaki Shikibu. Niesamowita psychologiczno-obyczajowa powieść z wyższych sfer (nie żebym ją w całości, czy tym bardziej w oryginale, czytał), w całkiem "rokokowych" na swój sposób realiach...

Niezły to argument za historiozofią Spenglera, swoją drogą, że w czasach, gdy myśmy tu niemal jeszcze się ogonami czepiali gałęzi, a w bardziej cywilizowanych regionach Europy walili się głównie po łbach czym się dało i mało kto umiał czytać - tam, w dworskich kręgach przynajmniej, oceniano człowieka na podstawie pięknego charakteru pisma, doboru kolorów, umiejętności komponowania pachnideł... A cały kraj, nawet uwzględniając ciemnych, głodnych i zapracowanych biedaków, był przesiąknięty dziwnie pacyfistycznym i "humanistycznym" duchem.

Co się oczywiście musiało kiedyś skończyć, ale i tak dziwnie późno się skończyło, a sam fakt, że istniało, i to tak dawno, stanowi swego rodzju argument za niezależnym rozwojem poszczególnych Kultur/Cywilizacji - w przeciwieństwie do tego linerarnego rozwoju und postępu, który nam na każdym kroku wduszają.

To był oczywiście ogromny odskok od tego, co miałem zamiar na samym początku powiedzieć, a co nie było całkiem nieistotne, ale zaprawdę powiadam wam - uwiódł mnie ten mój nowy (choć być może zapłodniony przez pięknego księcia, o którym znowu, po pół niemal wieku, niedawno czytałem) literacki środek wyrazu. Tak mnie gruntownie uwiódł, że gdybym był kobietką (co za myśl!), musiałbym się lękać, że mnie teraz porzuci z dzieckiem przy piersi.

A co do tego zasadniczego tematu, to chyba już nie będziemy go tutaj brać na warsztat, bo to jest poważna patriotyczno-polityczna sprawa, i chyba nie wypada łączyć jej z takimi jak te tutaj wygłupami. Które nie, żeby nic w sobie z głębi i wdzięku nie miały, ale jednak to nie jest chyba TEN ton, o który by chodziło. (Choć hipnotyczność przydaje się w każdym przypadku!)

Tak więc, jeśli ktoś w ogóle to przeczytał i cokolwiek zrozumiał, i cokolwiek się ogromnie zachwycił, to może będzie tak uprzejmy, że mi powie:

1. jak mu (jej) się podobał mój nowy środek literacki i jak ocenia jego hipnotyczną siłę rażenia?

2. czy mam w ogóle pisać kolejny odcinek, w którym - już na pewno, przysięgam, byłyby te poważne, polityczne sprawy?

I to na razie na tyle.

"c. d. or not c. d. - nastąpi lub nie nastąpi", parafrazując tego tam "Potrząsającego Dzidą".

triarius

13 komentarzy:

  1. Mnie nie hipnotyzuje, ale to akurat nie dziwne, albowiem dawno, dawno temu, zostałem wyrzucony z takich jednych warsztatów, jako prowokator. To były takie właśnie warsztaty od grzebania ludziom w mózgach, róznych tam technik, w tym hipnoz itp. No i się okazało, że mam 100% odporność na sugestie. Wniosek był taki, że albo jestem wybitny matoł (człowiek ęteligentny, uważasz, poddałby się dobrze zrobionej sugestii- co nam sporo chyba mówi o tym, kogo się dziś uważa za ludzia ęteligentnego), albo jestem prowok, który tam przyszedł, żeby popsuć zabawę und naukę.
    Wąsy i podkoszulki ważniejsze.
    Bo to jest właśnie element tej tresury, której nas poddają cały czas, a która w tym przypadku zasadza się w tym, że ma być dla nas ważne, jak nas widzą jacyś obcy. Tak, jakby tym obcym jakoś szczególnie miało by zależeć na tym, byśmy byli dobrzy i piękni. Zwłaszcza Niemcom.
    Zrobiłem sobie szybki risercz pamięciówki, jak to wyglądało od, powiedzmy, 1989 roku.
    No i to, bracie, wyglądało tak, że najpierw nas tresowano tym, jak to cały świat zachwycił się nami. Po prostu aż przykucnęli ze szczęścia i popuścili w majty, tak im zaimponowaliśmy. A my rzecz całą kupiliśmy nie patrząc na cenę.
    Te zachwyty bezkrytyczne trwały sobie, trwały jakoś tak z rok. Aż się lud priwiślański przyzwyczaił, że cudze o nim opinie są ważne. Tym łatwiej poszło, że kadzono nam i ochano i achano, jacyśmy cudowni, co mile łechtało itd. Nie ma się co szczególnie dziwić, że po latach komunistycznego gnoju i rzeczywistości opakowania zastępczego, lud polski głodny był komplementów. Gdy już jednak to przekonanie o ważności cudzych o nas opinii ugruntowało się o tyle o ile, zaczęto nas tresować w całkiem innym kierunku. Otóż dowiedzieliśmy się, że czarnosecinny katolicyzm i ciemnogród, że zwierzęcy antykomunizm i polowanie na czarownice, że chciwe klechy, że domowa przemoc itp. A wszystko to w kontrze do stałego strumienia komplementów, które spływały na tę część "polskiego" społeczeństwa, która jest jasna, czysta i postępowa. Nie ma się więc co dziwić, że w takich okolicznościach przyrody ludziska woleli (i wciąż wolą!!!) być po stronie, która jest komplementowana, a nie wręcz przeciwnie.
    Dlatego całą zabawę trzeba zacząć nie od tego, czy Bu/Olki faktycznie tymi wąsami i podkoszulkami w twarz (podkoszulkami siateczkowymi, na ramiączkach, ofkoz, z malowniczymi plamami potu pod pachami), ale od tego, żeby wszystkim wokoło jasno powidzieć, że tak, to są nasze wąsy, nasze podkoszulki, a wy spierdalajcie, póki możecie o własnych siłach.
    Cała reszta to didaskalia.

    pozdro

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Artur Nicpoń

    Wiesz, stwierdzenie, że podkoszulki Bolka i tego drugiego są "nasze", nieco ryzykowne, ale, pomijając ten drobiazg, masz oczywiście rację.

    Ten tekst w Gazownku był już tak na chama manipulujący, że to nawet jak na to medium wydaje mi się dość zabawne.

    B. ładnie to opisałeś z tym początkowym zachwytem. Tak to musiało być, ja tego widziałem tylko odpryski w Szwecji, gdzie też np. zostałem wywalony ze spotkania trójki politycznych emigrantów w różnych krajów z młodzieżą szkolną, bo wyjaśniłem słuchaczom, że "S" nie ma wiele wspólnego z lewackimi ideałami.

    Tak więc, jak zwykle, metoda, znana z westernów, opanowania stada oszalałych koni. Oni to mają nieźle obcykane. Co, swoją drogą, dale drobną nadzieję na ich przechytrzenie, skoro to wiemy, bo jeśli stracą całkowicie kontakt duchowy, to będą się dostosowywać, z konieczności, DO NAS.

    Ja było np. zaraz po "katastrofie".

    Co do hipnotycznego pisania, to było tylko na jakieś 93% serio. Ale jednak coś w tym jest. Tylko że to nie tak działa, że ja się wyuczyłem jakichś tricków. Pewnie każdy nieco lepiej piszący bloger takie coś stosuje, tylko że mnie to także interesuje - psychologicznie, propagandowo, literacko...

    Chodzi o to, że kiedyś mnie strasznie dręczyły różne niedopowiedzenia, wynikające z braku miejsca, czasu, mojego lenistwa i tego specyficznego pisania lewą ręką... A potem, stopniowo, zacząłem w tym dostrzegać właśnie siłę - siłę "hipnotycznego pisania" - bo to chyba działa jakoś tak, że czytelnik, jeśli już oczywiście ma przekonanie, żeby czytać, zmuszany jest o ciągłego angażowania umysłu, i to akurat po mojej stronie, bo wciąż musi się zastanawiać, co ja właściwie mówię, czy mam rację, uzupełniać sobie różne sprawy...

    No i jeśli czytanie mu się z tego powodu nie znudzi, a ja w jego oczach jednak tę rację mam - bo na wrogów to nie będzie działać, nie ma co się oszukiwać, na nich działa gruba pała, no to być może naprawdę wciąga go to jakoś nieco mocniej.

    Jeśli coś w tym jest, to, zwróć uwagę - także i tutaj mielibyśmy opanowywanie stada oszalałych koni tą samą w sumie metodą!

    Oczywiście gdybym jakoś czytelnikami podle manipulował, bo bym się do tego tak sam z siebie nie przyznał, więc to nie o to chodzi.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. Tigre,

    nie, no wiadomo, że Bu/Olkowe podkoszulki, to taki import z ZSRR. Ale od kiedy przekroczyły nasze granice, to traktujmy je jak nasze. Bo jak nasze, to my ze swoim możemy chyba zrobić co chcemy, czy nie?

    Swoją drogą- Bu/Olek, czy to nie ładne? W jednym parasłowie mamy i Bula i Bolka i Olka! A wiadomo, że tylko w trójcy doskonałość.

    Ten zachwyt był wtedy naprawdę ogłuszający. To, swoją drogą, jest jak żywcem wyjęte z podręcznika organizatora sekty. Fachowo nazywa się "bombardowaniem miłością" i nie należy mieć pretensji do ludzi, że się temu dali uwieść. Większość się daje, bo to jedzie naprawdę głeboko po konstrukcji psychicznej podwójnego sapiensa. Tusk zresztą zrobił dokładnie to samo w 2007 roku. I na tym samym, wtedy wykreowanym podziale (na komplementowanych i ciemniaków) pojechał. Tzn. ze świadomością tego, że to tylko figurka na szachownicy, ten Tusk, a nie gracz.

    Ten "kontakt duchowy", który by mieli stracić, to jest przecież stare dobre "partia oderwała się od mas". Tu ci śmiesznostkę powiem taką, że na mnie się strasznie rózni działacze w PiSie boczą, że ja non stop używam słownictwa komunistycznego do opisu zjawisk itp. spraw. Że jak to tak, dziś? Lud? Masy? Klasy? Konflikt? Tak, jakby słowa skompromitowały się wraz z systemem i ludźmi, co ma tyle samo sensu, co rezygnacja z jazdy niemiecką autostradą, bo ją Hitler zbudował. Kurwa.
    Min. dlatego na prawicy tak dużo ślepców. Jak mają widzieć, skoro sobie własnoręcznie wydłubali oczy wraz z aparatem pojęciowym?

    Hipnotyczne pisanie, czyli te niedopowiedzenia, to trick stary jak świat. No może nie jak świat, ale jak nowoczesna (postoświeceniowa) kultura. Ta bez Boga i świętych. Ona jest z samego swojego założenia banalna, bo tam w niej nie ma żadnej treści, nad którą by warto było się pochylać. Żeby zacząć od takiego, pierwszego z brzegu Woltera, po takiego ostatniego z brzegu nowomodnego pisarza. No więc jeśli taki dany tFurca nasmaruje (nakręci kamerą, wystawi w teatrze etc.) dzieło domknięte, to po prostu od razu praktycznie widać, jaka to chała. Jak tam nic nie ma. Za to dzieło z zakończeniem otwartym, niedopowiedziane itd. daje właśnie ten efekt ętelektualnego naprężenia odbiorcy i poczucie współuczestnictwa, współtworzenia. Wnioski, mimo że przez cały czas trwania dzieła suflowane na rózne sposoby, zdają się wtedy własne, wykoncypowane dzięki osobniczej sprawności ętelektualnej und bystrości. A to znowu masuje milutko te częsci kory odpowiedzialne za zaspokojenie.
    To jest podręcznik manipulacji, rozdział 4.
    W naszej bieżącej polityce stosowany masowo z rózną finezją. Exemplum- dowolny "Wojewódzki" w telewizorze, który np. na słow "Kaczyński" wcale nie mówi nic złego na owego Kaczyńskiego, a tylko robi minę kwaśną, jakby się przed czymś wzdragał. A mózg widza robi sobie resztę i jeszcze się cieszy, że to sam doszedł do takich ekstraordynaryjnych wniosków. Sam!
    Incepcja. Najtrudniejsza do wykorzenienia (o ile nie niemożliwa) jest manipulacja, którą ludzień uzna za produkt własny, za swój osobniczy światopogląd, do którego doszedł sam indywidualnym wysiłkiem ętelektualnym.

    pzdrwm

    P.S. błagam cię, weź wyłącz te captcha przynajmniej dla tych, którzy komentują z konta googla i nie pierwszy raz u ciebie. Takich jak ja. To koszmar jest jakiś.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Artur Nicpoń

    Podkoszulki w tym sensie nasze, że Klausowi i Gazowni nic do tego, jak my sobie chcemy wyglądać. Bo w realu to ja ich po prostu nie oglądam, więc to kopletne gazownicze brednie były.

    Poza tym słusznie prawisz. Nasza prawica jest z reguły przeraźliwie durna, bo dla nich słowo określające jakieś pojęcie nie różni się niczym od samego pojęcia... W sumie brak elementarnego filozoficznego, czy może tylko logicznego, przygotowania. Chodzi o jakąś tam szeroko pojętą intelektualną elitę, bo reszta powinna po prostu słuchać i machać łopatą, jak Bozia przykazał.

    Co do hipnotycznego pisania, to jest tak, że ja wcale niczego specjalnie nie robię w tym kierunku - ja po prostu sobie to luźno w umyśle analizuję i się tym cieszę. Ale być może dałoby się zrobić jakiś kurs dla "prawicowych blogerów", jak tego typu efekty osiągać.

    No bo weź - podaję powiedzmy jakiś przykład ilustrujący jakąś złożoną tezę. I zaraz po zamknięciu przeglądarki widzę, że mogłem był podać przykład o wiele oczywistszy i bardziej po prostu przekonujący. Kiedyś cholernie mnie to martwiło, poprawiałem itd. (Teraz też czasem poprawiam, nawet po latach bywa, ale już raczej nie takie rzeczy.)

    A potem sobie uświadomiłem, że ja PRZYCHYLNEGO I DAJĄCEGO MI KREDYT ZAUFANIA (bo na innych nie ma co liczyć, nie zadziała i tak!) czytelnika skłaniam, żeby:

    1. zastanowił się nad moim przykładem, z jego wszystkimi brakami, i stwierdził, że może nie do końca to super opisałem, ale w sumie się zgadza bo...

    2. zaraz mu przychodzi do głowy ten oczywisty i "lepszy" przykład, i ten go ostatecznie powala... NOKAUT!

    Ja po prostu tak mam, że sobie tego typu psychologizmy i kwestie przekazu/przekonywania lubię przeanalizować. Zapewne jest ze zrozumienia tego jakiś pożytek, co najmniej taki, że człek już nie cierpi z powodu ograniczeń takiego medium jak pisany lewą ręką blogasek. A może i coś więcej.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Artur Nicpoń

    Wywaliłem kapczaka i jeszcze zmieniłem gdzie się te komęta pokazują. Nie wiem czy to jest lepiej, czy gorzej, mi się podoba.

    Będę teraz tu miał reklamy Viagry i generatorów Tesli wysyłane przez boty, ale Nasz Klient Nasz Pan!

    A co do "hipnotycznego", to cały praktyczny pożytek jest ew. taki, że człowień DOKŁADNIEJ się wgryza w to, co Autor chce rzec.

    Może inni nie mają z tym takich problemów jak ja, znany w świecie dyslektyk, ale ja, jak ktoś mi ślicznie i gładko posze, to mam skłonność przelecieć to błyskawicznie, czytająć naprawdę co któreś słowo... I w większości przypadków nic nie tracę.

    Są jednak inne przypadki i niektóre z moich kawałków próbują ludziom rozświetlić w głowach całkiem skomplikowane kwestie. No i tutaj nie byłoby fajnie, gdyby ktoś - tym bardziej ktoś ceniący moje pisanie - przeleciał, kiwnął główą, że "no tak, zgoda!" i tyle.

    Coś jak spotkania Kuronia z młodzieżą, a na jednym takim byłem jeszcze przed sierpniem '80 (wiedzieli co robią, to była w sumie prowokacja, nie mam wątpliwości!) - w czasie pełny zachwyt, niemal orgazm, a potem nie pamiętasz absolutnie nic, co ten gość właściwie takiego fajnego mówił. Inni też to tak opisują, więc coś w tym jest.

    No a ja wolę jednak, żeby u mnie to było inaczej.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  6. Komęty tak lepiej. Z tym kapczakiem, to dla obcych można zostawić, a swoim odpuścić. Chyba się pode mnie żaden bot nie podszyje, choć kto to może wiedzieć na pewno?

    Z tym Kuroniem to dobry strzał, bo to właśnie na takiej zasadzie działa, że ludź sam z siebie, jakby miał powtórzyć o czym było mówione, to nie powtórzy, ale jak go spytać o "jego" opinię, to on jest, dziwność, taka sama, jak ta przykładowego Kuronia (niech mu piekło wiecznym będzie).

    U nas tego praktycznie nie ma, bo po naszej stronie jest ten imperatyw prawdy. To w sumie wyklucza jakieś zaawansowane psychomanipulacje. Także i z tego powodu, że jak ogólnie pojęci nasi raz złapią podejrzenie, że ktoś tu ich próbuje urabiać, to już się na takiego delikwenta na śmierć i na zawsze obrażają i po ptokach.

    To jest i dobre i niedobre. Niedobre, bo w sumie uniemożliwia jakąś w miarę szybką obróbkę mas, którym naprawdę to wszystko naokoło zwisa smętnym kalafiorem i potrzebują czegoś w miarę stałego i sensownego do wierzenia (czy to będzie Kuroń, czy to będzie Tygrys, to im w sumie za jedno- byle się czuli docenieni i ważni, a świat przedstawiony miał z grubsza przynajmniej ręce i nogi). Dobre jest dlatego, że to w dłuższej perspektywie (o ile nas tu nie wymordują znowu jakieś turańskie chuje) prowadzi do zaawansowanego republikanizmu, czy cywilizacji cnoty, jak to ładnie pisze ostatnio Wyrus. A bez cywilizacji cnoty jesteśmy w dupie głebokiej und cuchnącej. Żaden fikuśny anal i rozkoszne jęki, po prostu sraka praptaka.
    Tu się, mój drogi, bez jakiegoś zdecydowanego podziału na partię zewnętrzną i partię wewnętrzną (z podziałem na to, co się mówi tu i tu) nie obejdzie. Przy takim założeniu, ofkoz, że się trzymamy i w jednym i w drugim przypadku np. katolicyzmu jako wyznacznika standardu, tyle że wewnątrz możemy sobie ryć w tym filozoficznie i gadać otwartym tekstem, a na zewnątrz proste prawdy do wierzenia only. To by jakoś godziło ten republikanizm pączkujący z elementami manipulacji i imperatyw prawdy byłby nadal przy nas. Co jest nie do przecenienia.

    Idę suma smażyć :D

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Artur Nicpoń

    Swoim nie? Ale musieliby chyba być jakoś zapisani, bo po czym Gugiel ich rozpozna? Nie chciałbym wykluczać niezapisanych i przygodnych, wolę już, z dwoga złego reklamy Viagry.

    Partia wewnętrzna - jasne! Od tego się nie uciecze. Leming jest z nami i z nami pozostanie do końca co najmniej tej C. Czyli, jak sądzę, do trąb anielskich i masowego zmartwychwstawania.

    I tu znowu mamy - zauważ - to "przegubowe" podejście, które np. ukazuje nam prof. Bartyzel w swej taksonomii politycznych ideologii. Wiesz o co mi chodzi? No i (cicho sza!) ale z tego widać, że jednak niektórzy, co się już z tymi problemami w realu i praktyce spotykali, znaleźli rozwiązanie najlepsze i jedyne, jakie się dało. Czym się narazili na zarzuty potomnych o lewactwo, ale to po prostu nie jest tak.

    Co do etyki, i to raczej katolickiej - jasne! W końcu o to chodzi. Jak i o to, żeby być źwierzęciem dzikim, a nie hodowlanym, i ssawcem, a nie jakąś kurewską mrówką bis... To już jednak dotyka tak głębokich i złożonych spraw, że musiałbym chyba być Coryllusem bis, żeby się porywać na opisywanie tego. Nikt i tak nie kupi, nikt i tak nie zapłaci, potomni nie docenią, albo ich nie będzie... A po drodze człek zemrze z głodu.

    Ale jednak te problemy są i od nich nie uciekniemy. Swoją drogą żaden futurysta, żaden Spengler (w sumie na to samo wychodzi, bo innych wartych choćby splunięcia futurystów nie znam) nie przewidział, że teraz to się będzie partie wewnętrzne organizować PUBLICZNIE i na oczach ubecji CAŁEGO ŚWIATA. Czysta paranoja!

    Ech! Czytam se książkowe wydanie co lepszych tekstów Coryllusa, czyli jego "Atrapię". Niezła rzecz w sumie. Ja bym tak nie potrafił, ale nie dlatego, jak z Misiem 2, tylko - Jezu, tyle pisać, tak na serio!

    W sumie dno. Nic sensownego do roboty człek nie widzi, ekonomia mu się pod dupą zapada... Ludzie myślą, że te sukcesy PiS to wynik kolejnej kampanii Kaczyńskiego, a to po prostu to, że lemingom zabrano ich ukochaną Unię - nadzieję, przyszłość i wsio!

    I co człekowi z tej całej, q...a wiedzy? Albo Polsce? Te chuje są gotowe wszystko w pizdu rozpieprzyć i utopić świat w szambie, jeśli nie będzie po ichniemu... I co my na to możemy? Duchowe zwycięstwa we własnej duszy?

    Fakt - jak stoik dwa tysiące lat temu, trza se powtarzać parę razy dziennie: DZIĘKI CI PANIE, ŻE NIE STWORZYŁEŚ MNIE LEMINGIEM! (Ani wielbłądem czy kobietą, ale to już nieco inna kategoria).

    Martwię się jednak trochę o zdrowie Putka. Coś nam chyba niedomaga, biedactwo, a na jego wyniosłym stolcu jednak nie można zbyt często na zwolnienie.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tą publiczną partią wewnętrzną, to jest clou, bo to signum temporis. Trzeba tak czy siak przyjąć takie założenie, że niczego się nie da ukryć i wszystko jeśli jeszcze nie jest, to będzie publiczne. Docelowo, zobaczysz, publiczne będzie naprawdę wszystko a sfera prywatności i intryg będzie musiała zostać po prostu inaczej zorganizowana. Ten podział na wew./zew. to raczej powinien być podział personalny, na takiej zasadzie, że w PW siedzą sobie jacyś prawicowi ętelektualiści (jakkolwiek choojowo to brzmi), którzy sobie sprawy obgadują normalnie, otwartym tekstem, publicznie, przy czym jest to na tyle hermetyczne z perspektywy zwykłego ludzia, że nic on z tego nie rozumie, poza tym, że mądrzy ludzie gadają, a PZ, to takie bardziej medialne mordki, które efekty pracy PW przekładają na język prosty, ludzki, w formie prostych prawd do wierzenia. Tylko zespoły planowania powinny być objęte kompletną konspirą.

    Putek zaniemógł dziwacznie. Niby go noga boli, a mówić do narodu nie może. Hmmm... Za to Diomka Miedwiediew pojechał po Stalinu, że zły był, że zbrodzień. No a to jest po prostu zerwanie narracji putinowskiej.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Artur Nicpoń

    Dobrze prawisz! Z tą hermetycznością to prawda, ale cholernie trudna jednak do zrealizowania. Pomijając już jednoznaczność tego typu aluzji, to jednak wymagałoby to ogromnej WSPÓLNEJ kultury - zestawu lektur, puli informacji (memów!), nawet pewnie muzyka i balet nie byłyby od rzeczy.

    MNIE W TO GRAJ, ale kto będzie ludziom wtedy rył nosem w glebie, za lubym groszem? Trzeba by każdemu z PW dać ze czterech pańszczyźnianych, plus ze dwie co najmniej dziewki z IPN. (Tu już mamy nieco takiej hemetyki, hłe hłe! Niech siedzą i dochodzą, skoro Zemke w Brukseli a Mąkę wywalili!) Nie licząc oczywiście TW.

    Piękny temat dla literatury! (Hej, jest tam jakiś spragniony literat?) I zakłada jakiś, co najmniej wirtualny, uniwersytet PW. Ech, pomarzyć!

    Co do Putka, to rzeczywiście zaczynam się o niego niepokoić. I w dodatku, jak mówisz, na najświętsze sprawy są tam ostatnio poddawane w wątpliwość? Zgroza! Czyżby znowu, po 400 latach, pisowska zaraza dotarła do Kremla?!

    Nawet i ten trotyl mógłby mieć z Putka zdrowiem coś wspólnego.

    A nadziwniejsze w tym jest to, że zaczęło się chyba od mojego przegłupiego tekściku "Putinie obudź się!"

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  10. Towarzysz Mąka na to:
    coś takiego udawało się niemieckim filozofom z XVIII i XIX wieku. Ichnia cenzura całkiem jawnie odpuszczała nieprawomyślnym autorom, o ile publikowali swoje obrazoburcze wywody w postaci co najmniej 3 tomowych knig, z pojedynczymi zdaniami ciągnącymi się na 3-5 stron, i rzecz jasna używali charakterystycznego stylu "niemieckiego profesora". Stąd "akademicka dyskusja" czy "akademickie rozważania", gdzie niby wzywa się do walki z Bogiem i ustrojem, ale per saldo nic z tego wynika. W ogóle już dziadzia Marks zauważył, że dla ambitnych i aktywnych Niemców abstrakcyjna sfera filozofii, muzyka oraz nauki przyrodnicze były czymś w rodzaju aktywności zastępczej. Tam, gdzie Brytole, Fhancuzi czy nawet Belgowie mieli prawdziwe podboje w prawdziwych koloniach, prawdziwe łupy i handel dalekomorski, tam Niemcom pozbawionym kolonij (oprócz może Prus Wschodnich i Wielkopolski), pozbawionym nawet jednolitego obszaru celnego itd. wystarczyć musiały katedry uniwersyteckie.
    Inna sprawa, że jak zauważył Szpenio, a po nim Tigre i nawet co bystrzejsi Rebelyanci jest już pozamiatane: nasi przodkowie potrafili jeszcze 70 lat temu ukryć setki tysięcy Merkurian i odstrzelić (albo przynajmniej ogolić na łyso) tysiące kapusiów, a my dziś siedzimy na forach i sami uzupełniamy dossier naszym Opiekunom.

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Artur

    "Ten "kontakt duchowy", który by mieli stracić, to jest przecież stare dobre "partia oderwała się od mas". Tu ci śmiesznostkę powiem taką, że na mnie się strasznie rózni działacze w PiSie boczą, że ja non stop używam słownictwa komunistycznego do opisu zjawisk itp. spraw. Że jak to tak, dziś? Lud? Masy? Klasy? Konflikt? Tak, jakby słowa skompromitowały się wraz z systemem i ludźmi, co ma tyle samo sensu, co rezygnacja z jazdy niemiecką autostradą, bo ją Hitler zbudował. Kurwa.
    Min. dlatego na prawicy tak dużo ślepców. Jak mają widzieć, skoro sobie własnoręcznie wydłubali oczy wraz z aparatem pojęciowym?"
    No proszę! Tigre sprawił, że Artur z korwinisty stał się patriotycznym socjalistą, a przynajmniej endekiem, który przyjmuje do wiadomości istnienie klas i walk klasowych, a nawet nie waha się mówić o tym otwartym tekstem na partyjnych zebraniach.
    Niestety prawicowi intelektualisci to często-gęsto smętni przeżuwacze arystotelizmu, brenzlujący się mundrościamui w stylu "istota żyjąca w samotności, poza społeczeństwem, jest albo zwierzęciem, albo bogiem". W takim razie tasiemiec może być bogiem, bo żyje se samotnie w jelicie, pozbawiony towarzystwa innych tasiemców, natomiast mrówki i pszczółki ewidentnie nie są owadami, tylko kimś w rodzaju ludzi, bo przeca tworzą społeczeństwa. A anachoreci II i III wieku, którymi prawicowy yntelektualiści tak zachwycają się w innych artykułach to jakieś straszne degeneruchy, skoro żyli se pojedynczo na pustyni, a nie w ludnym i gwarnym klasztorze. Wspomnijmy tu jeszcze o chorobliwej fascynacji ludźmi z przeciwnej strony mocy (objawiającej się w np: zachwytach nad pamiętnikami Benjamina z czasów jego moskiewskich amorów), prowadzącej do spektakularnych transferów od "skrajnej prawicy" do "skrajnej lewicy" exemlum Cezi, a pewnie i Krwawy Hegemon za parę latek.
    Towarzysz Mąka

    OdpowiedzUsuń
  12. Towarzysz Mąka na to:
    "Co się oczywiście musiało kiedyś skończyć, ale i tak dziwnie późno się skończyło, a sam fakt, że istniało, i to tak dawno, stanowi swego rodzju argument za niezależnym rozwojem poszczególnych Kultur/Cywilizacji - w przeciwieństwie do tego linerarnego rozwoju und postępu, który nam na każdym kroku wduszają."

    Wduszają bo upraszczają. Przecież zachwalając wsiem multi-kulti muszą sami przyznać, że skoro istnieją różne, ale jednakowo dobre K/C to każda z nich rozwija się w swoim tempie, w znacznym stopniu nezależnie od innych. Tak jak jeden człowiek dorasta i starzeje się w znacznym stopniu niezależnie od narodzin i śmierci innych ludzi, choć oczywiście praca w hipermarkecie, korpo czy w isznym obozie koncentracyjnym potrafią fenomenalnie przyśpieszyć starzenie się.
    Inna sprawa, że rozwój różnych K/C może zostać silnie zmieniony przez kontakt z inną K/C, stąd te nieszczęsne pseudomorfozy sensu Szpenio, ale i amerykańskie papryczki chili w tajskiej kuchni, kukurydza w cesarskich Chinach, wojny kartoflane między Prusami a Asutrią czy Wielki Głód w Irlandii. "Charles C. Mann - autor bestsellerowej pracy 1491. Ameryka przed Kolumbem (REBIS, 2008) - w nowej książce udowadnia, że wymiana kolumbiańska legła u podstaw wielu wątków późniejszej historii ludzkości. Przedstawiając najnowsze wyniki badań ekologów, antropologów, archeologów i historyków, pokazuje, jak powstanie tej globalnej sieci wymiany biologicznej i gospodarczej stymulowało rozwój Europy, zniszczyło potęgę cesarstwa chińskiego, wstrząsnęło całą Afryką i na dwa stulecia uczyniło miasto Meksyk areną interakcji między pięcioma kontynentami. Co więcej, dowodzi, że skutki tej rewolucji odczuwamy do dzisiaj w postaci najgorętszych problemów obecnej ery: od masowych migracji przez politykę handlową aż po wojny kulturowe."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fas-cy-nu-ją-ce z tym Mannem! (Kolejny Prusak, by the way?)

      Pzdrwm

      Usuń