Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tygrysizm Stosowany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tygrysizm Stosowany. Pokaż wszystkie posty

środa, kwietnia 18, 2018

Kabaret "Szyja kanclerza" i gladiatorzy

Na początek, całkiem obok zasadniczego tematu, ale nie bez przysłowiowej kozery, powiem, że "Kredyt i wojna" (tom 1, że się zaśmieję) Gabriela "Coryllus" Maciejewskiego to znakomita książka, którą wszystkimi czterema kończynami niniejszym polecam.

Z procesowej ostrożności dodam, że z ponad 300 stron na razie przeczytałem ponad 180, a nie całość, ale naprawdę tam są fascynujące rzeczy, a w dodatku te cechy Autora, które mnie najbardziej zazwyczaj drażnią, jakoś się utajniły, natomiast zalety jak najbardziej są. Mówię wam ludzie - naprawdę warto to nabyć drogą kupna i się w to wgryźć!

* * *

Gladiatorzy
No i teraz mamy drobny problem, ponieważ sprawa jest oto taka... Jedna rzecz mnie od dość dawna męczy w tej najnowszej biężączce, ale potrafiłem to dotąd poruszyć tylko w prywatnych rozmowach - przychodzi mi do głowy kilka wersji cudnego literackiego opracowania tego tematu (zgoda Napieska, jak zwykle masz rację, to właśnie ZWO, czyli Zjadanie Własnego Ogona, nasza specjalność), ale każda widzi mi się jakoś kulawa, więc spróbuję to wam, ludzie, podać w sposób bezpretensjonalnie prosty...

Trochę szkoda, bo tam byłoby np. o gladiatorach (to może nam się jakoś jeszcze uda uratować, choć mymi szpęglerycznymi intuicjami na ich temat niestety tym razem się nie pochwalę) i o takim przerażającym alarmie przeciwatomowym (nie bez udziału broni chemicznych i biologicznych w dodatku), który się wkrótce okazuje być jedynie reklamą nowej serii popularnego kabaretu "Szyja kanclerza". Jednak zrobimy to prosto i bez figlasów, tak mi dopomóż!

Otóż swego czasu, całkiem na marginesie innego tematu, wspomniałem tutaj, że w przyznaniu Rosji organizacji najbliższych kopanych mistrzostw świata widzę niesamowitą wprost korupcję i skurwienie tej globalnej piłkarskiej organizacji, jak i autentyczny geniusz polityczny szeroko pojętego Putina. (Że wszystkie te Merkele i Microny, a nawet Trump, mogą w polityce Putinowi co najwyżej czyścić buty, to oczywiste, ale to nie zmienia faktu, że Putin to wróg Zachodu, tym groźniejszy, że skuteczny, a te Merkele to... Skoro głupi przyjaciel gorszy od mądrego wroga, to nawet przy założeniu, że to po prostu pospolici durnie... Ech!)

Było to, przypominam, zaraz po zajęciu, z pogwałceniem wszystkiego od A do Z, Krymu, i napaści na Ukrainę. Obecnie szeroko pojęty Putin dalej sobie śmiało poczyna, a w międzyczasie miał kilka niezłych zagrań, jak ewidentna ingerencja w amerykańskie wybory, ataki hackerskie na różne zachodnie instytucje, zamordowanie paru ludzi, czasem przy pomocy środków, których użycie gwałci różne tam podpisane reguły (co w realu znaczy niewiele, ale co istotne wyraźnie przesuwa granice tego, co Rosji i jej przydupasom wolno, z czym się "wspólnota międzynarodowa" oswaja)... Itd.

Nie żebym był jakoś specjalnie zakochany w tej Arabskiej Wiośnie, co ją Zachód (bez mojego jednak udziału, nikt mnie nawet nie raczył zapytać) postanowił urządzić w Syrii, w związku z tym na tego tam Assada aż tak bardzo się nie oburzam, ale to co z jego pomocą uzyskuje teraz Rosja, jest naprawdę nie-sa-mo-wi-te, a klęska tych wszystkich żałosnych Merkeli i Micronów bije po oczach. (O tym, że Turcja, b. ważny członek NATO, zacznie wchodzić w konflikt z Ameryką też swego czasu tu wspomnieliśmy. Ach, Kassandrą być!)

Teraz ten Assad stosuje broń chemiczną, Zachód pyskuje, niedługo tysiące głodnych dyplomatów skutkiem wzajemnych sankcji zaatakuje nasze śmietniki w poszukiwaniu czegoś, co by zjedli, a jednak sytuacja, fakty dokonane, ustala się taka, że rosyjskim przydupasom o wiele więcej wolno i co im zrobisz. No dobra, to cośmy dotąd napisali jest boleśnie słuszne i dość istotne, ale jednak nie aż tak odkrywcze, żeby ktoś, kto otarł się choćby o Tygrysizm Stosowany przeżył tu jakieś oświecenie. Zatem...?

Wspomnieliśmy sobie o tych mistrzostwach, co to idą i wszyscy tak się z nich cieszą. Na razie związek tej akurat sprawy z bronią chemiczną i głodnymi dyplomatami nie został, jak na tygrysiczne standardy, specjalnie mocno wykazany... Tak? No więc sedno mojego wywodu jest takie, że Zachód, niewątpliwie w tym przypadku słusznie, oburza się na Rosję i nawet razi ją jakimiś mizerno-symbolicznymi sankcjami, aż tu nagle nadejdzie, jak nadejść musi, chwila otwarcia tych tam mistrzostw... I co Zachód wtedy zrobi?

Szeroko Pojęty Putin (SPP) złapał tych Micronów w pułapkę bez wyjścia. Nie wysłać swoich dzielnych ekip kopaczy niesposób, bo lud się po prostu zbuntuje. (Tak jak on się jeszcze zbuntować potrafi, czyli jak zgraja lemingów, jednak Merkelom i to nie w smak, z czym nawet trudno polemizować.)

Więc te ekipy pojadą, boczenie się zachodnich przywódców (o Jezu, jak mi to określenie ciężko przez gardło przechodzi!) na SPP przejdzie niezauważone wobec tych tam matrioszek, rubaszek, bałałajek, tiulowych spódniczek, nie mówiąc już o kopaniu piłki w kierunku bramki... Albo i na aut.

Tak że całe to, niewątpliwie słuszne, oburzenie, a nawet cała ta, jaka by nie była żałosna, "walka" z rosyjską agresywnością, chamstwem i cynizmem, skończy się - i to co bystrzejszym powinno być od dawna wiadomym, tylko że jakoś brak takowych w naszych mediach - skończy się zatem... (cytując St. Michalkiewicza) WESOŁYM OBERKIEM.

To zaś będzie kolejny kopniak w zad nieszczęsnego Zachodu, kolejne piórko do rosyjskiego pióropusza. I nic na to nie poradzą Nasi Ukochani Przywódcy - takie będzie ogólne wrażenie, bo inne po prostu być nie może. Ogólne wrażenie na Zachodzie, ale także jak najbardziej w Rosji i w świecie na razie jeszcze się wahającym której z tych dwóch potęg się po psiemu podporządkować.

Putin to wie, wiedział to od samego początku, czyli co najmniej od załatwienia sobie tych mistrzostw, i sądzę nawet, że spora część tych jego figlasów z ostatniego czasu jest wprost po to robiona, żeby obłęd tego przymusowego oberka, który Zachód chcąc nie chcąc wkrótce odtańczy, był jak najpotężniejszy i jak najbardziej bijący po oczach. (A także maksymalnie dla Zachodu upokarzający, choć to upokorzenie już nie każdy leming zdoła zauważyć.)

Bo, choć mechanizmy generujące postęp techniczny wciąż jeszcze jakoś na tym Zachodzie działają, sprawiając wrażenie, że wszystko jest jak najlepiej i idzie do przodu, to jednak najistotniejszą częścią każdego takiego społecznego systemu, jak cywilizacja, jest CZŁOWIEK, a jeśli ten masowo przestanie wierzyć, że leżące u podstaw danego systemu zasady są (w miarę możności) przez możnych tego świata przestrzegane, że to wszystko NA SERIO I NAPRAWDĘ - to z całą pewnością ów system jest w... Poważnych kłopotach, nazwijmy to tak oględnie. I to by było na tyle, dzięki za uwagę!

triarius

P.S. Związek z gladiatorami się jednak nie załapał. Nie sądzę, by ktoś to zauważył, ale jednak się poczuwam, by to naprawić. Dostrzegam taki mianowicie, że, o ile Rzymianom owe igrce, owo "chleba i igrzysk", w sumie chyba raczej pomagało - jakby mało sympatyczne mordowanie ludzi na scenie ku uciesze plebsu by nie było - to nasza ukochana cywilizacja chyba się w końcu nawet na tych swoich igrzyskach zaczyna przewracać. Co mnie akurat mało zresztą dziwi. 

Taka szpęgleryczna myśl niedoszłego, jakby nie było, doktoranta od starożytnej historii. Fakt, że Rzym nie miał tak wyrafinowanego i tak mocno z nim samym mentalnie splecionego wroga, który mógłby te wady fabryczne systemu wykorzystać. Z drugiej strony Zachód bez ogłupiania proli "Tańcem z gwiazdami" i oglądaniem kopania piłki by tygodnia nie przetrwał, więc... Skomplikowane! Wołać mu tu Coryllusa!

poniedziałek, kwietnia 02, 2018

Afera hazardowa i ja

Najpierw wstęp, którego nikt, kto:

- nie zamierza w przyszłości pisać biografii Pana T. (czy scenariusza na podst. jego życia), lub
- nie kocha wielkiej literatury, lub
- ma cokolwiek sensownego do roboty

nie powinien czytać. Rzekłem! No to jedziemy - najpierw z tym wstępem, potem z samą rzeczą.

Są ludzie bez przerwy zanurzeni w ważnych zdarzeniach, albo nurkujący w nich raz po raz. To ci, o którym czyta się w książkach historycznych i biografiach. Są inni, i tych jest bez porównania więcej, którzy spędzają życie z nosem przy ziemi, spontanicznie tańcząc Kaczuszki w czasie przerwy na lunch, dyskutując seriale i temuż podobnież. Ja chyba jestem gdzieś pośrodku - ocieram się o wydarzenia.

Otarłem się o obalanie Gomułki, choć cóż więcej mógł w tej sprawie zrobić uczeń liceum, działający całkowicie w pojedynkę? Otarłem się też, dużo mocniej poniekąd, o obalanie Gierka... Zupełnie bez sensu - należało zacisnąć pośladki, pięści takoż, a za kilka lat bylibyśmy w dużo lepszym stanie, dupa by nas tak strasznie nie bolała... Ale to niestety tak nie działa - nie dało się siedzieć wtedy na wyżej wspomnianej dupie i słuchać piosenki o Pszczółce Maji, choć faktycznie Bolka z Michnikiem teoretycznie do władzy katapultować nie musieliśmy. (Ech!)

Nawet wcześniej, jeśli się uprzeć, otarłem się o Odwilż '56 - pamiętam np. jak ojciec, po studiach służący w LWP i pracujący na WAT, wrócił nagle do domu nie w czapce z czerwonym otokiem, tylko z takim, jak później były, żółto-burym. Albo utrupienie Bieruta w Moskwie - nie poszedłem wtedy w Warszawie z matką na poranek do kina, bo była żałoba. 

Nawet i wojna w Korei, na ile może się o nią otrzeć pierwszoroczniak z przedszkola dla wojskowego personelu. (W każdym razie przeczytano nam wtedy koreańską bajkę, którą do dziś pamiętam i którą do dziś uważam za jedną z najlepszych historii, jakie w życiu słyszałem lub czytałem. Nie ma więc tego złego!)

Potem otarłem się o Lecha Kaczyńskiego, o czym już kiedyś tu było. Co jeszcze, co jeszcze...? W Szwecji lekko otarłem się o środkowoamerykańską lewicową partyzantkę, a potem o największych ponoć bandytów dziesięciolecia. Szwedzkiego dziesięciolecia. Nie studiowałem ich biografii, choć może szkoda i może jeszcze kiedyś. W sumie chyba nikogo wprost nie zabili, choć zabijania było wtedy w Szwecji, z Uppsalą na czele, całkiem sporo, jednak to byli przeważnie serio traktujący swoje sprawy imigranci polityczni lub znudzeni dobrobytem młodzi lekarze patolodzy.

Ci dwaj to chyba tylko narkotyki, jakieś wymuszenia, jakieś oszustwa. W końcu ktoś to też przecież musiał robić, więc niby kto inny? Jednego z nich potem widziałem poprzez Kungsgatan, kiedy już po paru latach wyszedł z pierdla. A może to była tylko przepustka? (Kiedyś, na starość, tę prawdziwą, zgrzybiałą, zbadam może te sprawy, na razie nie mam pojęcia.) Może spieszył na nabożeństwo w tej świątyni Svedenborgianów, która tam stoi kawałek dalej? Ale jednak chyba nie, to była zresztą żartobliwa hipoteza. Łypał w każdym razie facet na mnie spode łba, mocno nieprzyjaźnie, bo faktycznie popadliśmy pod koniec tej... Znajomości? W niejaki konflikt.

Żadna tam "znajomość", po prostu oni mieli taką akademię kickboxingu, Chikara Karate się to zwało, gdzie ja trenowałem, trenowali osobiście mnie, obok masy różnych oferm i paru twardzieli, z jednym amerykańskim Murzynem o imieniu Derek, który zawodowo grał bluesa na organach i harmonijce, a z którym byliśmy dość blisko.

W sparringach on, ten Derek znaczy, mnie dziwnie skutecznie kopał bocznym (YOKO GERI dla lubiących japońską terminologię) z doskoku, a mnie się co trzeci raz udawało złapać go za nogę i zwalić na ziemię podcięciem O UCHI GARI. Pięści jakoś przy tych starciach pozostawały w świecie platońskich idei. W końcu ten wredniejszy z owych dwóch zbójów, co mieli tę Chikara Karate, ten właśnie co go potem spotkałem na Kungsgatan, mnie wywalił, już nie będę wchodził w wyjaśnienia dlaczego, ale dla mnie to było dość pochlebne, choć też bić bym się z nim za bardzo nie chciał, bo oni trenowali przez większą część dnia i byli dość potężni. Zapewne na ostrym wspomaganiu, należy przypuścić.

Dobra, to był wstęp dla moich przyszłych biografów i ludzi potrzebujących materiału do głębokich rozmyślań o życiu i świecie, a teraz wreszcie przechodzimy do meritum(u)...

* * *

Mój kontakt z aferą hazardową - czy może nawet po prostu tylko z hazardem - był w sumie tak nikły, że jeśli ktoś stwierdzi, że byłby większy, gdybym był zagrał dwa razy na jednorękim (albo raz na dwurękim) bandycie, to nie mogę protestować. (Po którym to uczciwym przyznaniu racji faktom straciliśmy dwóch z pięciu potencjalnych dalszych czytelników. ¡Y ándale! Uczciwość jest dla nas najcenniejsza, ach!)

Jednak ten kontakt był od dość specyficznej strony i zdaje mi się, że moje spojrzenie jest tutaj całkiem unikalne. Tak więc (odsuwając znowu zabranie się do nudnej liberalnej roboty) opowiem. A zatem było to tak... Osiedle gdzie mieszkam, to dotąd żadna elitarna dzielnica, ale jest to topograficznie istotne miejsce w Gdańsku, ruchliwe i ludne, a z tych wszystkich apartamentowców i zamkniętych osiedli wynika, że niektórzy ostrzą sobie na ten spłacheć ziemi zęby i wkrótce może to być...

Nowa Palestyna? Naprawdę nie chcę zgadywać, ale pisaliśmy sobie już, dość oględnie, o tych sprawach, no i jest też nasze genialne opowiadanko (właściwie szkic oskarowego scenariusza) o Icku i Dobrym Doktorze Mengelmanie. Polecam! Do czego zmierzam? A do tego, że jeśli ktoś tutaj ma punkt naprawy komputerów i sklep z komputerowym żelastwem, to jest jednak już coś. Tym bardziej, jeśli ten obiekt leży przy skrzyżowaniu ważnej arterii z dużą ruchliwą ulicą, przy której stoją największe budynki mieszkalne Europy i sporo innych, także niemałych.

Taki obiekt istniał więc sobie całkiem niedaleko od miejsca, gdzie mieszkam, i czasem coś tam kupowałem. Był to obiekt niebylejaki - zajmował parter i piętro we wziętym handlowym pawilonie i miał dziwnie sporą powierzchnię. Na dole był to dość typowy sklep komputerowy, choć zawsze mi się wydawało, że do kupienia jest dość niewiele - nie to że szmelc, po prostu mało towaru, za to pełno kolegów szefa, jak on młodych facetów koło dwudziestki.

Byłem kiedyś z jakąś chyba naprawą kompa na piętrze, i tam w ogóle niewiele było. Biurko i trochę jakichś pudeł, czy czegoś, w sumie prawie pusto. I ci koledzy, siedzieli, rozmawiali. No i dobra, na razie nawet nie wiem, czy buduję suspense, czy nudzę tracąc ostatnich czytelników... Ale będzie lepiej! No więc kiedyś poszedłem ci ja tam znowu, dość późno wieczorem, albo raczej ciemnym zimowym popołudniem, bo przecież wieczorem bym, nawet z pilną naprawdą kompa, do zakładu nie szedł.

Był tam tylko ten młodziutki szef i od razu poinformował mnie, że niestety nie jest w stanie mi pomóc, bo następnego dnia rano wyjeżdża z (ten)kraju, żeby już nigdy nie powrócić. W związku z czym naprawy komputerów to już nie jego rzecz. Gdzie wyjeżdża? Do Danii, a konkretnie do Christianii, gdzie zamierza zamieszkać w owej słynnej lewackiej komunie.

Mimo pewnych moich skórnych reakcji na tę część informacji, jako że na temat lewactwa, a już szczególnie w wersji skandynawskiej, mam mieszane co najmniej uczucia, wyraziłem stosowny żal z powodu rozstania i z powodu wszystkich krzywd, jakie go musiały w (ten)kraju spotkać, skoro podjął tak radykalną decyzję...

Co połączone jednak było z pewnym zrozumieniem, i na pewno wspomniałem coś o moim własnym długim pobycie w Szwecji. Facet był w jakimś takim specjalnym nastroju, nie wiem czy wypił parę piw, czy po prostu tak go ta zmiana kierunku własnego życia nastawiła jednocześnie melancholijnie i radośnie...

Tego się raczej nie da opisać. Jak ja sam kiedyś przez pierwszych kilka dni na szwedzkiej ziemi, ziemi wolności, jak to wtedy widziałem, mimo tęsknoty za kotem, niepewności dalszego losu i dziwnych dźwięków dobywających się z trzewi tubylców, bez przerwy nuciłem Adelitę (i to nie wiem nawet, czy nie właśnie z tym ruskim, stalinowskim, ale jakże adekwatnym w tym akurat przypadku, tekstem o "swobodnym dyszeniu", choć mój rosyjski to ponury żart, mimo dziewięciu lat nauki).

W każdym razie facet się rozgadał, a ja, nie mając już tego wieczora nadziei na komputer, z którego mółbym wycisnąć jakąś radość czy pożytek, nie okazałem się przeciwny rozmowie od serca. Chyba ta sprawa chłopaka od długiego czasu męczyła, bo b. szybko wyznał mi, że tak właściwie, to on przez ten ostatni rok - a ta jego firma istniałą właśnie coś koło roku - wykonywał robotę dla takich jakichś facetów... Z Pruszcza czy jakiejś Orunii... Nie pamiętam skąd, bo to nie było specjalnie ważne, choć powiedział, i to było gdzieś za centrum Gdańska...

Ta robota polegała na programowaniu automatów do hazardu. I jakoś tak od razu rozmowa zeszła na takie urządzonko, które latem, chyba nawet co lato, ale na pewno tego ostatniego lata, stało sobie w tej luce tuż przed dawną Algą, po prawej stronie najsławniejszego chyba deptaka w tenkraju, czyli ulicy Monte Cassino w Sopocie. To nie był żaden jednoręki bandyta, choć związek z jednoręcznością też miał. Taki, że była to gruszka bokserska wisząca sobie na pręcie, zamiast na lince, a jak się ją (jednorącz) walnęło, to ona, na jakimś tam displayu, pokazywała siłę tego uderzenia.

Za taki pomiar płaciło się pięć złotych, ale w końcu do Sopotu w lecie przyjeżdża pewnie ze dwa miliony stonki (z całym szacunkiem), więc paru ludzi mających taką, albo i większą, sumę w kieszeni, żeby zaimponować koleżance albo sprawdzić, czy mają szansę z sąsiadem, który im bajeruje żonę i córkę, zawsze się znajdowało.

Wyznałem memu nowopoznanemu przyjacielowi... (Ale jakże szybko miała się ta znajomość zakończyć, ach!) Wyznałem mu zatem... A może to ja w ogóle o tej gruszce wspomniałem? W każdym razie rzekłem, że sam tę gruszkę boksowałem i miałem wynik, po którym kilku zgromadzonych tam mężczyzn niemal biło mi brawo, a kobiety patrzyły na mnie jak na idealnego dawcę materiału genetycznego, ale potem (i to była moja tragedia owego czasu) przyszło kilku młodych Holendrów, a jeden z nich, taki dość szczupły karateka, osiągnął wynik jeszcze lepszy od mojego.

Wydałem tam potem całkiem sporo pięciozłotówek, żeby tego Holendra pobić, ale mi się nie udało. Moja ówczesna dziewczyna zdawała się mojego dramatu nie rozumieć, dla niej brawa publiczności (bo Holender faktycznie nie dostał żadnych braw - szowinizm to był, czy brak tolerancji?) przesądziły i byłem w jej oczach... Jak wspomniałem wyżej - materiał genetyczny itd. Jak i w oczach wszystkich kobiet, które zaszczyciły wtedy to miejsce swoją żeńską obecnością. Mnie jednak ta sprawa męczyła cały czas...

Ernie Shavers, facet o najpotężniejszym, jak sądzi wielu, ciosie w historii
boksu, w swej walce z Larrym Holmesem. Przegranej przez KO, bo ci
królowie nokautu dziwnie często mają szklaną szczękę, a ten w dodatku
zaczął boksować w wieku 22 lat, co ma swoje skutki, szczególnie kiedy
facet jest zamroczony i zapomina podstaw. Jednak Holmesa miał Shavers
na deskach, a z Alim wsześniej przegrał w 15 rundach na punkty.
Ciekawe, czy by mnie pokonał w waleniu gruchy? (Mówię o tej koło Algi.)
Aż do chwili, kiedy mój nowy znajomy poinformował mnie, że owe gruchy do bicia mają tak, że połowa wyniku rzeczywiście zależy od siły (tak naprawdę to nie tyle od "siły", bo opór tam jest prawie żaden, a od szybkości, ale skuteczność ciosu, a szczególnie w dość ciężkiej rękawicy, rzeczywiście mocno zależy od jego szybkości), druga jednak jest po prostu losowa. Na tym, między innymi, znaczy na takich sprawach, polegało to całe jego programowanie owych automatów. Dodał też, że to jedna z tajemnic branży automatów do hazardu, i że zagrożono mu poważnymi przykrościami, gdyby takową kiedykolwiek ujawnił, ale on znika na zawsze i ma w nosie. Chyba go ta spawa jakoś dręczyła i może przyczyniła się nawet do owej decyzji.

Nie wiem zresztą, czy i jakimiś innymi on się jeszcze też zajmował, bo jedynym dyskutowanym przez nas była właśnie ta grucha, która tak poharatała moje życie. Poczułem w każdym razie ulgę, przypływ nowej nadziei i omal nie ucałowałem posłańca owej błogosławionej nowiny, ale my nie o tym. Potem rozmawialiśmy jeszcze chwilę o Christianii, oraz o tym, jak on tę swoją "działalność gospodarczą" przez ten rok prowadził.

Nie ukrywam, że zaskoczyła mnie, a nawet nieco jakby zaimponowała, informacja, iż on nigdy, zgodnie z tym co mówił, nie zapłacił żadnego ZUSu czy podatku. Niestety nie wiem, jak było z kosztem wynajmu tego, zaiste imponującego. lokalu w naprawdę niezłym punkcie. Płacił? Trochę wątpię. Całkiem nie znam się na stawkach, ale tak na oko to by dla mnie musiało być dobre kilka tysięcy miesięcznie. Dzisiaj ten lokal jest podzielony na dwie czy trzy różne firmy, i one zdaje się dość szybko rezygnują, może częściowo przynajmniej z powodu tych kosztów wynajmu.

Potem w każdym razie się rozstaliśmy, nie bez łez i obietnic, że kiedyś, za pół wieku, o tej samej porze, w tym samym miejscu... Nie, wygłupam się - rozstaliśmy się i każdy poszedł swoją drogą. To by chyba było na tyle, nic więcej sobie w tej chwili nie przypominam.

triarius

P.S. Nie jestem paryskim kabaretem, żeby żyć z obrażania swojej publiczności, ale muszę zapytać: czy my naprawdę jesteśmy wśród takich idiotów, że nikt nie potrafi sformułować jakiejkolwiek senownej, albo tylko oryginalnej i mającej ręce i nogi, hipotezy na temat udziału MAFII TEKTUROWEJ w próbie zamordowania tego tam Skripala? Weźcie trochę się ogarnijcie ludzie! Tutaj chodzi o wasz honor, a trochę i mój, oraz o żółte pasy, lub co najmniej o czarne paseczki na waszych białych pasach. Rozumiemy się?

poniedziałek, marca 06, 2017

Wołkolisowróblu - ty nad poziomy wylatuj!

Niewolnica - koszmarni samcy przez tysiące lat tak właśnie, paskudniki!
No dobra, Marysiu, napiszemy coś. Wszyscy już chyba o tym blogasie zapomnieli, mogę więc to potraktować jako podrasowane pisanie do szuflady z turbodopalaczem, tak jak lubię... Trochę się też w tej chwili jakby nudzę... No i biegnę spełnić te Twoje codzienne od wieków prośby.

Wiem przecie, że na tym najgenialniejszym, jak twierdzisz, dziele intelektu w historii ludzkości wyszukanie i ze zrozumieniem przeczytanie czegoś w rodzaju "Polska kraj WiPoW" przekracza możliwości normalnego człowieka, że musi być coś lekkiego, o smaku ogórkowym z udziałem Ziemkiewicza, podlanego, jeśli się uda, Lisowróblowołkiem...

Niby mogłabyś się raczyć wyłącznie telewizyjnymi - ale przecież jakże "naszymi"! - mądrościami w stylu przesławnego programu "W tyle wizji brzmi znajomo" (i mnie się faktycznie z czymś konkretnym kojarzy, choć tego czegoś nigdy właściwie porządnie nie obejrzałem). No więc, żeby długą potencjalnie opowieść uczynić krótką - oto i masz!

* * *

W czasach gdzieś tak koło "solidarnościowej odnowy" i młodego "stanu wojennego" (a każdy młody, jak wiadomo, głupi), kiedy igrał był nawet z myślą o zbrojnym narodowym powstaniu... (Zgadnijcie o kim będzie!?)... Kiedy więc był ów ktoś taki niesamowicie radykalny i "nasz", że już mocniej nie można, Michnik (zaskoczenie?) głosił między innymi takiego oto bonmota, że: "Nie chcę socjalizmu z ludzką twarzą, tylko komunizmu z wybitymi zębami". (Cytat z pamięci, ale merytorycznie bezbłędnie.)

Wszyscy to wtedy traktowali jako błyskotliwe i jednocześnie mądre politycznie nie do wyobrażenia, ja, przyznam, także. Bardziej że błyskotliwe, niż że polityczne, jednak. Fakt, że nie znałem jeszcze wtedy PanaTygrysicznych bonmotów - tych o mężowskich brwiach (akurat nadchodzi dzień, gdy będzie jak znalazł!) i temuż podobnież, ale podobało mi się po prostu i tak by z pewnością pozostało, gdyby nie... Co? No przecie, że Tygrysizm Stosowany!

Z tym jego nad poziomy wylatywaniem, z tym jego META (co akurat jest tym samym, ale jakże po grecku!)... Spowodował ci on, że teraz, kiedy się akurat z jakichś tam powodów nad tym michniczym bonmotem zastanowiłem, to mi się mniej podobał z tego tygrysicznego lotu ptaka, co go nazywamy META.

I tak sobie, po tygrysicznemu, z tym obowiązkowym META, pomyślałem... Tygrysizm ci to spowodował, ale także prosta empiria i obserwacja. I tak mnie to nagle uderzyło, spadło na mnie, olśniło... Niczym jakieś nagłe zakochanie, albo jakaś brzydka (jak to one mają w zwyczaju) choroba. I tak ci pomyślałem (już było? sorry!)... Przecież to michnicze marzenie spełniło się jota w jotę i pozostaje na naszych oczach, i co gorzej na naszej skórze, spełnione że hej!

Totalitarna lewizna, której najważniejszym dziś awatarem jest "liberalna demokracja z kapitalizmem" (czyli w sumie marna, załgana demokracja z ewidentną PIRAMIDĄ FINANSOWĄ o jakiej się żadnym Madoffom nie śniło, jako szczudłem i podpórką) przecież właściwie zębami nie gryzie.

Wyjaśnialiśmy to sobie wiele razy dlaczego nie - nie przypisywałbym tego jakimś jej wzniosłym cechom charakterologicznym czy szlachetności zamiarów, zresztą to tak po prostu nie działa - więc o tym teraz nie będzie, ale faktem jest, że z nawiązką wystarcza jej gryzienie samymi dziąsłami, prawda? Tylko, wielkim głosem zawoła ten i ów - DLACZEGO? Dlaczego właściwie wystarczają same dziąsła, podczas gdy w historii tyle razy bez zębów się nie dawało, a i zęby potrafiły nie wystarczyć?

Odpowiedź nasza, tygrysiczna oczywiście, jak wszystko co z siebie emitujemy, jest taka, że nie musi, bo społeczeństwo zostało wystarczająco skutecznie rozłożone i przetrącone, by siły mogące chcieć się temu michniczemu marzeniu opierać nie miały cienia szansy.

TEGO akurat nigdy właściwie przed triumfem owych pokracznych oświeceniowych idei - liberalizmu, komunizmu, anarchizmu (w postaci też np. "libertarianizmu", rzekomo "prawicowego"), ekumenizmu, globalizmu, i tego wszystkiego, w co się te potworki na naszych znowu oczach przepoczwarzają - w tak czystej postaci nie było. Może się to wydać dziwne, ale kiedy się pomyśli o telewizjach, kafelkach do łazienki, i tym, co dziś chodzi za "edukację", to dziwne się wydaje już nieco mniej. (Choć wciąż dziwne jest, nie da się ukryć.)

Ten michniczy  przykład, tudzież nasze rozpoznanie ponurej i poniżającej sytuacji, w której się znajdujemy, to sprawy (mam nadzieję) dość interesujące, ale ja zmierzam do pokazania, jak funkcjonuje nasz ukochany Tygrysizm Stosowany. Który, przypominam roztargnionym, nad poziomy wylata i ogólnie lubi żeby było META. (Metanol taki.)

Otóż wszystko zależy od tego, co się uzna za daną rzecz, a co w naszej opinii będzie "poza". Mówiliśmy sobie kiedyś na podstawie książki "Myślenie systemowe" o włosach i metalach ciężkich - pamięta ktoś? Podobnie jest na przykład z "wolnym rynkiem". Triumf... No bo jest tu przecie pewien, względny ale istotny, triumf... Choć cieszyć to on może, wraz z całym leberalizmem, tylko osobniki pokroju tej von Chlewick-Holstein z jakiejś ruskiej budy pod Chobielinem... (Kiedyś się takich szczuło psami, jak się we wsi pojawiali, i komu to przeszkadzało? Dziś są "gräfin" i żrą moimi hrabiowskimi widelcami.)

No więc ten triumf, względny ale jednak, i nikogo nie uszczęśliwiający (poza tymi tam), wynika w dużej mierze z tego, że taki liberał, jak już się dorwie do głosu, nie daj Boże do władzy, to on ludziom wciska wszystko tak, jak jemu to pasuje. Czyli "wolnym rynkiem" jest dokładnie to, co leberałowi pasuje, żeby było, a "gwałtem na wolnym rynku o pomstę do niebo wołającym" wszystko, co mu nie pasuje.

I podobnie jest z takimi postoświeceniowymi pokractwami, jak Unia "Europejska" na przykład. Czy to Unia rozwala społeczeństwo tak, że potem Unia nie musi nawet wyjmować ze szklanki na kozetce sztucznej szczęki, tylko delikatnie, żeby nie powiedzieć pieszczotliwie, zakąsza samymi dziąsłami? Ale KTOŚ przecież tę drugą stronę zadania też wykonuje, n'est-ce pas? Tylko przecie, kiedy to nie jest wygodne, mocodawca, a w każdym razie główny (jeden z głównych, bo być może najgłówniejszych nie znamy) beneficjent tych wszystkich hunwejbinów, dżenderów i czego tam jeszcze...

Tego michniczyzmu z trockizmem, z kropką i bez, obywatelskich i... Itd. Jak mu nie pasuje, to przecie ten co najwięcej korzysta, się do tego nie przyzna. On się co najwyżej przyzna do pieszczotliwego kąsania samymi dziąsłami - zgodnie z marzeniem Michnika - co na tle różnych tam Dżyngis Chanów i innych Asyryjczyków musi się wydać miłe i łatwe do zniesienia. Ale my, Tygrysiści, patrzymy na to z lotu ptaka, zgoda? Z poziomu META.

No i dzięki temu wiemy, że Michnik w owych swych wojowniczych i niepodległościowych latach wcale nie tworzył błyskotliwych bonmotów - on po prostu mówił, czego pragnie! I to się niestety spełniło, jota w jotę, ale... Ponoć Bóg, czy może właśnie Diabeł, nie pamiętam, zabawia się spełnianiem ludzkich pragnień, co się zawsze (więc chyba jednak Diabeł, choć czy ja wiem?) obraca w końcu przeciw tym ludziom, co pragnęli...

W każdym razie my, uzbrojeni w Niezłomny Oręż, możemy z tego zrozumieć o wiele więcej niż zwykli zjadacze czegośtam z Biedronki. Nas nikt tak łatwo nie nabierze na uroki gryzienia samymi dziąsłami, na Ziemkiewicze, na arystokrację von Chlewik... My mamy poziom META i my wiemy to, czego zwykłym prolom nawet nie pozwala się dzisiaj domyślać. Większość rzeczy (Hegel to, czy byle Jung?) ma swą ciemną, i nierzadko mroczną, stronę, o której propagandyści, "edukatorzy" i "autorytety moralne" nie raczą wspominać...

Jak z "wolnym rynkiem", który z definicji jest kłamstwem tak wielkim, że umożliwiło zbudowanie największej we Wszechświecie piramidy... Piramidy, przy której ta w Gizie to wzgórek łonowy karłowatego przedpubertalnego komara zaledwie. Prosty lud nie potrafi, od tego jest ludem, ale wy zawsze wylatujcie nad poziomy i patrzcie z lotu ptaka! Dostrzeżecie wówczas ciemne strony, o których wam w szkołach, telewizjach i spotkaniach z Michnikiem nie mówią. Dixi!

triarius

P.S. Spyta ktoś, co ma goła baba na obrazku u góry z tym wszystkim wspólnego, a ja wtedy odpowiem, że ma tyle, że tak samo jak niektórym Autorom pisze się o niebo lepiej i przyjemniej, kiedy mają błogą świadomość, że zanudzają swych czytelników na śmierć, a tytuł nie ma nic wspólnego z treścią, mnie pisze się lepiej i przyjemniej, kiedy mam na obrazku gołą babę. Proste? (A tytułem dość w sumie podobnie. Spodobał mi się pomysł, a jak się człek wysili, to jakoś podwiąże. Jak zawsze.)

wtorek, stycznia 24, 2017

O powszechnym dostępie do broni

Rasowy supersamiec czeka na dostęp do broni palnej
Dałbyś mu kałacha i wiadro naboi?
Nie, moje drogie ludzie - Tygrysizm Stosowany NIE planuje walki o "powszechny dostęp do broni", jeśli to ma być broń palna, odtylcowa i te rzeczy. Pan T. ma wprawdzie różne tam za sobą szkolenia, plus przejawia, nieprzesadnie ogromne ale jednak, zainteresowanie robieniem huku połączonego ze smrodem,,,

I temuż podobnież, ale o "powszechny dostęp" w tenkraju walczyć w przewidywalnej przyszłości nie zamierza. Zresztą śmieszy go (a śmiech, jak wiadomo, jest płaczem mędrca) powszechny u naszego Ludu pogląd, jakoby jedyna broń warta grzechu musiała z założenia być bronią akurat palną.

Jak też nie podoba mu się wizja milionów zestresowanych... No bo akurat dostali opierdol (excusez le mot) od szefa, a teraz stoją w siedmiomilowym korku, żeby za czas jakiś ponownie dostać opierdol (j.w.), tym razem od małżonki, o to że bilans się wciąż nie domyka i nadal brakuje na  kafelki do łazienki (skądinąd ważna instytucja w Tygrysiźmie Stosowanym te kafelkowe błyskotliwostki), a ona przecież nie po to za taką łajzę... Itd.

Stoją więc te miliony lemingów z milionowych miast (włączając słoiki) w milionowych korkach - bez żadnych tradycji posiadania broni palnej, bez nabytej dyscypliny (np. i szczególnie wojskowej), bez społecznej spójności ideowej (żeby tylko na takiej poprzestać)...

Jeden to pistoletowy fetyszysta, drugi fetyszysta wszystkiego co ma lufę i robi huk, trzeci zgłupiał już totalnie od komputerowych gier, czwarty do jedenastego pijani, trzech następnych naćpanych, dwóch kolejnych znalazło gdzieś rozpuszczalnik i czas jakiś temu oddało się rozkoszy jego wąchania... I tak dalej.

Żadnego naprawdę zdrowego - jak nie pije i nie ćpa, to już na pewno ogląda dużo telewizji. Nieważne czy "naszej", czy jakiejś innej. Pominiemy już te perły zdrowia psychicznego i normalności, które zaledwie żona bija i od czasu do czasu zdradza, a teściowa codziennie wyśmiewa, że oferma. (Nie mówiłem, że to koniecznie są nasi prawdziwi, niepodrabiani rodacy - raczej nawet na pewno będą to @#%^ z KODu i Platformy. Ale co to w tym przypadku na plus zmieni, jeśli ich uzbroimy?)

Szwajcaria eksportowała najemników przez stulecia, tam raczej nie ma wielu milionowych miast, ci ludzie żyją blisko przyrody (a w kilku wioskach ponoć wciąż żrą kotki i szczeniaki, za co ich cholernie nie lubię), a poza tym topografia Szwajarii jest taka, że te ich tam karabiny coś naprawdę znaczą - trudno się przez wiele miejsc przedrzeć kolumną czołgów, a helikopter też gdzieś w końcu musi wylądować, a wtedy taki Szwajcar z zasadzki: pif-paf... I po sprawie!

Nawet ew. broń jądrowa będzie miała dość niewielki zasięg rażenia. (Wie ktoś dlaczego? Czy też wszyscy po platformianej szkole?) Tutaj jednak, w tenkraju znaczy, jak już sobie ustaliliśmy, jest płasko i ew. potężny, opancerzony, zmotoryzowany i w jakieś masowo-ludobójcze świństwo wyposażony agresor może sobie pohulać, a karabiny mu aż tyle nie zrobią (że o pistoletach litościwie nie wspomnę). Przykro mi, ale tak to widzę. Sam bym chciał żeby było inaczej.

No a Ameryka? Mówimy o tych wszystkich tych ruralno-prowincjonalnych miastach, sporych jak na europejskie warunki, ale jednak sielsko-rolniczych...? I o samotnych fermach? Gdzie, i tu i tam, od stuleci bractwo ma broń palną i każdy co drugi dzień strzela do wiewiórek i oposów? (Nie zapominając o srokach, wronach i wróblach.) I gdzie wszyscy się w sumie znają jak jeden łysy koń z drugim łysym koniem? Tak?

No to sorry, ale dla mnie oni mogą sobie mieć broni palnej skolko ugodno, bo na ogół wiedzą co z nią należy robić, jak się nie postrzelić w stopę, albo gorzej - jak nie zastrzelić niewinnej prababci.... I nawet jeśli mają na temat tej broni lekką obsesję (męska sprawa, czytać Ardreya!), to nie jest to ślepo-śmiercionośny fetysz miejskiego prawiczka z nałogiem gier komputerowych. Oczywiście są wyjątki i bywa nieprzyjemnie, ale c'est la vie, jak mówią w Baton Rouge i okolicach. U nas byłoby sto razy gorzej, a Putin z Merkelą i inne tropikalne tylko na to... Te rzeczy.

Na przestępców zatem, tak? Bzdura! Od przestępców jest policja, a nie niewyszkolony tchórzliwy i często napity cywil! Przestępcy by sobie świetnie poradzili. Poza tym, jak oddzielić różne targowice, ubecje i ich dziatwę - także tę w siódmym pokoleniu (poza b. nielicznymi chlubnymi wyjątkami, of course), mniejszości seksualne i inne? Euroentuzjastów i rubloeutuzjastów? IM TEŻ dać te kałachy do swobodnego dysponowania?! Niech sobie je przerobią na ogień ciągły i co tam jeszcze? (Nie powiem co by można jeszcze zrobić z takim kałachem i jego amunicją, bo mnie oskarżą o propagowanie, a ja nie lubię rano wstawać. W każdym razie filozofom się nie śniło, a nie jest to wielka filozofia.)

I tak byśmy mogli klarować te, proste w końcu, sprawy do uśmianej śmierci, ale na razie kończymy, czekając na ew. ęteraktywność, żeby coś jeszcze. Tylko dodamy na zakończenie pointę (czy jak to się tam po naszemu pisze):

Tygrysizm nie walczy o to, by każdy cywil miał dostęp do broni palnej - Tygrysistom o wiele bardziej zależy na przykład na tym, by każdy polski żołnierz miał kuśkę.

triarius

poniedziałek, grudnia 26, 2016

Clausewitzem w targowicę (oj dana dana!)


Obita buzia - sześć kolejnych stadiówNa temat naszego dziś uroczego tytułu mógłbym sporo i mnie kusi, ale zostawimy to sobie ew. na
koniec, albo też opowiem to jedynie przez telefon jednej takiej Marysi, która mi od jakiegoś czasu zastępuje ekspresję na blogu ekspresją przez telefon, dzięki czemu wy, dobrzy ludzie, nie musicie tyle tego czytać i wszyscy są szczęśliwi.

Czemu tak? A dlatego, że mam coś dzisiaj do powiedzenia w miarę poważnego, dla zbudowania i ukształtowania tygrysicznego narybku, więc nie chcę znowu się zboczyć w jakąś japońską stylistykę i dowcipasy. (Tak mi dopomóż!) Przechodzimy więc do dania głównego...

* * *

Co lubi Tygrysista? Całym zdaniem? Tak, proszę! Więc Tygrysista, Panie Psorze, lubi się uczyć, choćby od diabła. Bardzo dobrze! No a co on lubi JESZCZE BARDZIEJ, niż się uczyć od diabła? Całym zdaniem, tak? Całym! No to on lubi, ten Tygrysista, Panie Psorze, uczyć się na błędach innych. Acha, no i oczywiście także uczyć się od Wielkiej Trójcy Tygrysizmu Stosowanego - Panów S., A. i (last but not least, choć przecież właśnie least, tylko stojącego na barkach tamtych Olbrzymów) Pana T. To właśnie lubi, i to bardzo. Brawo! No to jeszcze powiedz nam, Mądrasiński, co on lubi NAJBARDZIEJ?

Najbardziej to on lubi, ten Tygrysista znaczy, uczyć się na błędach takich, których nie znosi i którymi gardzi, szczególnie jeśli te błędy są bolesne i dostarczają widzom masę radości. BRA-WO Mądrasiński, widzę w tobie mojego przyszłego, za jakieś sto pięćdziesiąt lat, jak mnie już może nie stanie, następcę!

I tak by można, ale przejdziemy teraz do hiper-konkretnych konkretów i mięsa (bez kości). Otóż ten cyrk, który nam z takim zapałem prezentuje to smętne coś, które ludzie dobrze wychowani po naszej stronie wciąż określają mianem "opozycja", nadaje się do edukowania młodzieży. Świetnie się nadaje!

Weźmy Clausewitza i jego "geometryczną metodę" analizowania spraw taktycznych. Choć po prawdzie, to Clausewitz trafił do naszego tytułu nieco na wyrost - trochę dlatego, że ładnie się rymuje, a trochę, i więcej, dlatego że to w końcu on wymyślił - jeśli nie samą "geometryczną" metodę - to z pewnością samą jej nazwę. To o czym chcę mówić wyczytałem, na ile pamiętam, nie u niego, tylko u Liddell-Harta, ale o tym to wy nawet nigdy nie słyszeliście i słabo się gość, na swoje nieszczęście, rymuje.

Chodzi o to, że na poziomie TAKTYCZNYM często warto jest pozwolić się już pobitemu wrogowi wycofać, zamiast go koniecznie chcieć wybijać do nogi. Dlaczegóż to, spytacie? No bo, jeśli to mimo wszystko wartościowe wojsko, to nie mając innego wyjścia, niż zastosować zasadę "nie mamy żadnej nadziei, poza brakiem nadziei" (to nie jest głupie, choć trochę jak koan z Zen, no i ładnie brzmi po łacinie), może się ten wróg nagle okazać nieprzyjemny i czymś niemiłym nas zaskoczyć. Było tego trochę fajnych przypadków w historii, które przytacza wspomniany tu wcześniej Liddell-Hart, choć w tej chwili żadnego z głowy wam nie podam.

To ma jednak sens i uwierzcie mi proszę na słowo, że tak to jest! Z drugiej jednak strony, jeśli przeniesiemy się na wyższy poziom - poziom, który sobie określimy jako STRATEGICZNY (żeby już się nie wdawać w pokrętne żargonowe terminologie z poziomami OPERACYJNYMI itd., każdy to i tak ma poklasyfikowane inaczej), to historia zna sporo przypadków, gdy poważnie zemściło się niedobicie pokonanych w bitwie wojsk, które potem się zreorganizowały, ochłonęły i narobiły po jakimś czasie swym wcześniejszym taktycznym zwycięzcom sporo kłopotu. Lub jeszcze sporo gorzej.

Nawet chyba Kościuszce zarzuca się takie coś w jednej wygranej bitwie (chyba Maciejowice to były), choć na swoją obronę mógłby przytoczyć masę potężnych argumentów - od braku amunicji we własnych oddziałach, po ogrom zasobów ludzkich i materialnych wroga, którego żadna pojedyncza bitwa nijak nie mogłaby zniszczyć, a co dopiero bitwa toczona na wrogim dlań terytorium. Dlatego też Kościuszkę przytaczam tu nie żeby mu cokolwiek wytykać, tylko dlatego że to akurat pamiętam i ktoś może wie o tym coś więcej. Nie tak jak o Sullach, Mariuszach i Bitwach pod Kadesz.

Widzimy z powyższego, że w przypadku, gdy uda nam się szczęśliwie (choć nie bez własnej przecie zasługi) wstępnie pobić wroga w bitwie, mamy do rozważenia kwestie zarówno taktycznej, jak i strategicznej sytuacji, oraz podjęcie decyzji w leninowskim języku ujętej w dźwięcznym "szto diełat'?"

No i teraz historia i militarna teoria usuwają się nieco, robiąc miejsce BIĘŻĄCZCE... Ktoś tak bystry, jak Mądrasiński, mógłby już po prawdzie dostrzec, iż analogiczna sytuacja jest ci taraz w kwestii tej @#$%^ "opozycji" i naszej ukochanej PiSowskiej władzy. Te pacany siedzą tam jak idioci (czyli dokładnie tak, jak do nich pasuje) na tej sali, wiedząc, bo nawet do ich mózgów musi dochodzić, że ten wybuch, ten majdan, ta arabska wiosna spaliły na przysłowiowej panewce... (Choć wstyd przyzwoitą panewkę z tym towarzystwem łączyć. Nocnik lepiej pasuje, choć też zbyt wysokie progi.)

Jednak wiedzą też, a w każdym razie ci, którzy tym sterują - bo to przecież nie jest ta od "dyktatury kobiet", jak idiotyczna nie byłaby ta cała reszta i te ich działania - że to ich ostatni strzał wedle podobnych reguł, a co do innych reguł, to nie ma wielkiej pewności, czy się uda, bo to i cholernie skomplikowane, mocno ryzykowne, a czas nie czeka i coraz z tym będzie trudniej...

Więc oni tego swojego idiotycznego "protestu" nie przerwą, bo to by było przyznanie się do porażki, a po tym całym cyrku, a szczególnie po tym jazgocie w wykonaniu wszystkich tych sławnych w świecie i ach-jakże-wpływowych Bulów, Bolków i zdRadków, że "oni się boją" i "śmiechem ich zabijamy", plus kawałki o wyprowadzaniu dwóch milionów na ulicę, wyskakiwaniu przez okna, i o amnestii dla tych członków PiS, którzy dość szybko oprzytomnieją...

No jak oni mogą nagle zwinąć co tam mają do zwinięcia i z podkulonymi ogonami, których zresztą nie mają... Zacząć żyć w miarę, jak na takie smętne przypadki, "normalnie"? No jak? Tak że mamy dzięki nim przepiękny spektakl - jeśli ktoś wie na co patrzeć i patrzy bardziej na wektory i mechanizmy, niż na te ponure mordy i pokręcone ciałka - a także okazję do edukowania przyszłych pokoleń Tygrysistów Stosowanych.

Tak że, w dodatku do standardowych życzeń, które z niewielkim opóźnieniem niniejszym wszystkim fajnym ludziom składam, i do świątecznego jajeczka, możemy także wykrzyknąć Dzięki Ci Panie Boże za tych pajaców! Bo Bóg wie przecie, że Tygrysizm Stosowany nawet takie coś potrafi z pożytkiem zutylizować i za to go słusznie kochamy. (A teraz, po tym niesamowitym naprężeniu intelektualnych muskułów, możecie spokojnie wrócić do Dżingle Bellsów i Renifera Rudolfa z Czerwonym Nosem. Ja nie chcę nic o tym wiedzieć, ale drona na was za to nie naślę. Choć mnie faktycznie kusi, nie da się ukryć.)

No dobra, a gdzie tu ten taktyczno-strategiczny dylemat, spyta ktoś? Dylemat, przynajmniej w teorii, to ma PiS - czy niszczyć tę swołocz do końca już teraz, nie idąc na żadne ustępstwa, czy też bać się, że zdesperowani coś tam osiągną. W końcu są wkurwieni ubecy z TeTetkami, jest Unia, są nasi sąsiedzi i przyjaciele... Jednak na miejscu PiSu szedłbym na całkowite zniszczenie - nie robiąc już właściwie nic radykalnego w tej sprawie, choć wnioski prokuratorskie i inne takie sprawy należą się im jak psu zupa, szkoda że wciąż nie dotyczy to tych najwyżej postawionych...

A w każdym razie na pewno nie cofając się w kwestii ponownego głosowania budżetu, bo to by lemingi rozbestwiło i podbechtało. Jak danie palca. Choć fakt, że ktoś, chyba u Kuraka, zaproponował inne fajne, w teorii przynajmniej, rozwiązanie - powtórzenie mianowicie wszystkich tych głosowań z poprawką w ustawie dezubekizacyjnej, tak by ubecja dostała nie 2 badyle, tylko powiedzmy 850 złotych miesięcznie. Wyrafinowane by to było, ale jak na real jednak zbyt wyrafinowane, a przez to ryzykowne. Słodko pomarzyć, ale niech się NASI trzymają gry pewnej i prostej!

triarius

P.S. No cóż, nie doczekaliście się dowcipasów wyjaśniających sens i wdzięk naszego dzisiejszego tytułu. Poza blogaskowaniem jest jeszcze życie, jest także leberalizm z całą swą ponurą ohydą... Może kiedyś, może interaktywnie. Może nigdy. Zapewne nawet. Przeżyjecie!

poniedziałek, października 24, 2016

Drobny acz miażdżacy dowód na przewagę Tygrysizmu Stosowanego...

... nad wszystkimi innymi metodami poznawania świata.

A w istocie to tylko jedna drobna zagadka. Powiedzcie wy mnie, kochane moje ludzie: kto to był, kto wiele lat temu napisał teksta z tytułem "Czy Kataryna to gazownik Kalukin?" i parę innych w tym samym duchu? No, przypomni nam ktoś?

triarius

sobota, października 08, 2016

Rozważania z marszczeniem nosów w tle (1)

Porwanie Sabinek - a co niby?
WSTĘP

Każdy... Powtórzę - KAŻDY kto się kiedykolwiek otarł o Tygrysizm Stosowany, rozumie jak ważną jest dla nas kwestia, którą, w niedostępnym profanom języku, określa się tam jako Dialektyczne Ujęcie Problematyki Afrodyzyjnej. I rzeczywiście - D.U.P.A. to temat wielki, piękny, nabrzmiały znaczeniami, jędrny i dostojny. Temat, który można z pożytkiem i przyjemnością głaskać z włosem albo pod włos. I wiele, wiele innych tego typu radości można zeń mieć...

(Cnotliwe dziewice, ministranci i wdowy po kosztownej operacji odzyskiwania niewinności, proszeni są o zakończenie czytania. I tak widzieliście za dużo, a dalej będzie tylko gorzej! Zapraszamy ponownie, kiedy będą tu omawiane słodsze i bardziej kompatybilne, np. z posoborowym katolicyzmem, tematy, takie jak Równouprawnienie i Prawa Człowieka.)

Wszyscy więc tu obecni, z założenia, powinni się z naszym doborem tematów zgadzać. Są to bowiem tematy mające wszystkie powyższe zalety, a do tego soczyste. (Tego jeszcze nie było, a przecież bez tego epitetu nijak!) Mimo to... Mimo to, powiadam... Tu i ówdzie w szeregach podnoszą się dziwne głosy... Które można by nawet nazwać szemraniem, do czego bym się wprawdzie nie chciał posunąć... Dziwne głosy i marszczenie nosów na dodatek. Oj, nieładnie!

Niektórych zdaje się nie cieszyć fakt, że Pan Tygrys zakochał się właśnie, miłością czystą i niewinną w dodatku, co u niego nie jest normą, w pannie Carolinie Ramírez - Córce Starego Mariachiego. (Swoją drogą, jak wyczytałem na Wiki, od sześciu lat zamężnej. Ale aktorka to panna z założenia, poza tym z tymi tam ślubami w takich sferach... Cóż to zresztą rycerzowi przeszkadzało, w lepszych czasach, że jego dama serca była w realu żoną jakiegoś gbura, któremu na świat wydała czternaścioro potomstwa? No to właśnie!)

Jednak niektóre panie, anonimowe dla świata wielbicielki Stosowanego Tygrysizmu i jego Twórcy - te które wstydają się nam tu komentować, za to adorują Pana T. prywatnie (i bardzo to z ich strony ładnie) - trochę ostatnio marudzą. A że to ta miłość do przecudnej Caroliny, która w dodatku potrafi śpiewać jak mało kto... A to że tylko o Afrodyzyjnej Dialektyce, a jak nie, to o biciu ludzi... Choćby i brzydkich.

I marszczą mi te słodkie kobietki noski. Faktycznie przypomina to przecudną Carolinę z tą jej, raz gniewną acz zakochaną, raz słodką i... ach! mimiką... ale mnie jednak trochę niepokoi. No bo co będzie, jeśli...? Jeśli na przykład pokłady emancypacji w tych ozdobach płci zwanej, nie bez pewnej racji, choć wyjątki są liczne, nadobną, jednak zwyciężą? I jeśli nas, Tygrysizm Stosowany i tego blogasa, na którym wprawdzie same śladu nie zostawiają, ale jednak duszą, tuszę, są obecne, co nam dużo daje... Zostawią?

Osobnym problemem jest nasza chodząca (mam niepłonną, bo nie miałem szczęścia tego na własne oczy ujrzeć) kieszonkowa encyklopedia, czyli Tawariszcz Mąka. Stosunek Tygrysizmu Stosowanego do nauki jako takiej jest dość, powiedzmy sobie, letni, ale jednak nasza wartość bez tych - erudycyjnych nie-do-uwierzenia, a przy tym tak zawsze niezwykle celnych - nabrzmiałego glutenem Tawariszcza uwag - ogromnie by spadła. Nie żartuję!

Co powiedziawszy, dodam jednak, że wspomniany tu, i chlubnie wzmiankowany, Towarzysz, także zdaje się być bliski buntu... A przynajmniej nadstawienia ucha jakimś wrogim i wywrotowym podszeptom. (Hiperkomputer Obamy rozbłysł lampkami, drony wystartowały.) Krótko mówiąc nam tu zgłasza skargi i wnioski, żebyśmy na przykład zostawili biężączkę... Do D.U.P.A. też chyba nie ma entuzjastycznego nastawienia, choć na szczęście hamulce moralne całkiem mu nie puściły i explicite nic nie mówi na ten temat...

Mamy więc (o horrendum!) zostawić biężączkę, Afrodytę zapewne też, i zająć się starożytnością, z naciskiem na niejakiego Sullę, który nawet nie jest w podręcznikach i słusznie, bo niczym wartościowym się nie oznaczył. (A wyróżnił co najwyżej rudą, czy, jak twierdzą inni, lizusy, blond, piegowatością. Ale od czego peruka.) A my, Ojciec i Demiurg, jakby nie było, Tygrysizmu Stosowanego - co na to?

Jak zwykle zaskoczymy, bo najczęściej zaskakujemy naszych wrogów, ale niedowiarków też... I faktycznie spróbujemy napisać coś, do czego nas rzeczony Towarzysz własnoręcznie zapłodnił, inspirując... A mianowicie ustosunkujemy się do kwestii takiej, że oto niby mamy być w sytuacji jakiegoś łowiecko-zbierackiego plemienia, patrzącego z nienawiścią i szadenfrojdem na niedawno powstałe rolnictwo i wyrastanie pierwszych miast. To bardzo ciekawe spojrzenie, z którym jednak pozwolę się, wstępnie, raczej nie zgodzić, a potem zobaczymy, co nam wyjdzie z powałkowania tej sprawy czas jakiś i z pewną intensywnością.

Na razie śmy napisali długi i figlarny wstęp, o niczym, więc dziś już tu miejsca na poważne rozważania brak, ale, jeśli Łaskawy Bóg pozwoli, to się tym zajmiemy. (Nie żebyśmy nie mieli paru innych tematów do dalszego pociągnięcia, bośmy już je tu rozbabrali, albo do napisania, bo zalęgły nam się we zwojach. Ale cóż, taki jest przecie jeden z wdzięków Tygrysizmu, że nie sposób niczego na nasz temat przewidzieć.) Pomódlmy się może za powodzenie tych wzniosłych planów. (I jeszcze może żeby panna Ramírez skądsiś się dowiedziała o Panu T., jego cudownym blogu i jego niewinnym uczuciu.)

koniec wstępu

triarius

P.S. Swoją drogą, jeśli ktoś się także zakochał w pannie/pani Ramírez (w przysłowiowej kupie raźniej, więc zachęcam!), to na YouTubie polecam też w jej wykonaniu "El Ultimo Trago" ("Ostatni łyk", w sensie pociągnięcie z flaszki), a jeśli ktoś pozostał względnie obojętny na jej minki i nie-do-wytrzymania-cudną urodę, to polecam kawałek o dwułapym szczurze - "Rata de Dos Patas" - na odmianę w wykonaniu jego autorki, pani o ksywie Paquita la del Barrio ("Józka, ta z dzielnicy"), która to, pod względem czysto muzycznym (ja to mówię?!) robi jeszcze chyba lepiej od mojej ukochanej, choć wygląda mniej cudownie.

wtorek, października 04, 2016

Dwunogi szczur, czyli odtrutka

Carolina Rámirez - La Hija del Mariachi
Mieliśmy ostatnio trochę więcej niż zwykle występów wrzaskliwych bezpituli, co musi oczywiście pozostawić osad niesmaku. Fakt, żyjemy z nim w tym liberalnym raju na codzień, ale nie da się ukryć, że im więcej bezpituli i ich wrzasków, tym gorzej.

Chciałem zaproponować odtrutkę. (Fakt, nie powinno się w żaden sposób stawiać koło siebie feministek-bezpitulek i zdrowych na umyśle, jak i w hormonach kobiet, ale co robić? Skorośmy już bezpitulne feministki wspomnieli, te różne domyślne dnie tygodnia... Brrr! No to konieczna jest odtrutka, proste!)

"Taki na przykład naturszczyk pan Triarius byłby lepszy od Ziemkiewicza, gdyby tylko tyle nie mówił o sobie", rzekł był ktoś kiedyś na forum prawica.net, ale o czym w końcu mam pisać, jak nie o tym, co mnie interesuje? (Może gdybyście mi płacili, to kto wie.) No więc powiem tak - w kwestii tej odtrutki...

Pan Tygrys ma zawsze skłonność myśleć, że kręcą go wyłącznie uległe hiper-samice, jakieś japońskie burakuminki, albo tańczące za parę groszy mapoukę dla brzuchatych sahibów Afrykanki... Żeby już na tym skończyć, bo nam się ostatnio robi blog randkowo-erotyczny.

Aż tu nagle idzie sobie wspomniany Pan Tygrys na YouTube, żeby sobie posłuchać w tym przypadku akurat meksykańskich rancheras (głównie sobie żeby jakieś nowe motywy do brzdękania znaleźć, bo kocha tę muzykę od stuleci, i te teksty, bez wątpienia częściowo inspirowane poezją religijnych mistyków, ach!)... Idzie, idzie, idzie... I od razu odnajduje, nie żeby pierwszy raz oczywiście w jego długim życiu, dziewczynę o imieniu Carolina Ramírez, grającą główną rolę w sławnym...

Kolumbijskim, jak się po czasie jakimś, o dziwo, okazało, mydle pod tytułem La Hija del Mariachi ("Córka gościa grającego na czymś, albo może śpiewającego, w zespole typu mariachi", zespole typowo i wyłącznie meksykańskim, dlatego ta Kolumbia zaskakuje), gdzie ona masę śpiewa właśnie tych (a co by innego?) rancheras, czyli meksykańskich ludowych pieśni. (No dobra. Żebyście tego paskudnie buzią nie kaleczyli, powiem wam: la icha del mariaczi... Wygląda obrzydliwie, ale tak się to wymawia.)

Więc niby, że wyłącznie te hiper-uległe, nie za chude, mało pyskate - aż tu nagle co pewien czas wali Pana Tygrysa w łeb fakt całkiem przeciwnej natury! Na przykład kiedy widzi, jak panna Ramírez wymyśla kochankowi od tytułowych "szczurów na dwóch łapach", "karaluchów", "jadowitych żmij", "przeklętych pijawek", "upiorów z piekła", i czego tam jeszcze. Bóg mi świadkiem, dałbym wiele, by mnie tak wymyślano - oczywiście uwzględniając wykonawcę! - i niech się wszystkie wrzaskliwe sfrustrowane lesby... Sami wiecie.

Ponieważ Córki pana Ramíreza nie da się nijak tutaj wsadzić w postaci videa, więc zachęcam was, byście w ramach ćwiczeń z Tygrysizmu Stosowanego poszli na YouTube.com, a tam w tę lokalną wyszukiwarkę u góry wrzucili... Najpierw może to o dwunogim szczurze, tylko nie omieszkajcie patrzeć na tę cudownie gniewną mordkę!

Czyli kopiujecie stąd: La Hija del Mariachi - Rata de dos Patas... Słuchacie, wpatrujecie się, przeżywacie... Po naszej ukochanej śpiewa jej doszczętnie zbluzgany kochanek. Śpiewa nieźle (w końcu to nie Polak, z całym szacunkiem i miłością do tej nacji, ale amicus Plato i to nie jest łatwa miłość), ale wy i tak przede wszystkim patrzycie na słodki a wściekły pyszczek tej pani i... Co tam komu się wtedy dzieje.

Potem w zasadzie starczy wam wrzucać samo La Hija del Mariachi, albo nawet LHDL, i słuchać sobie luźno co wpadnie pod myszę, ale że nowsze rancheras nie zawsze są aż tak cudownie melodyjne, jak te klasyczne, wiec proponuję jako numero dós: Fallaste Corazón, gdzie panna Ramírez przekonuje swoje serce, by zrozumiało swą ostateczną przegraną i przestało już obstawiać na rulecie, którą jest nasze życie... (Bardzo sławna zresztą ranchera i słusznie, bo to przepiękna i dramatyczna melodia, choć przecie bardzo prosta.)

Potem, szczególnie jeśli pokochaliście buntownicze, acz pełne miłości, minki tej pani, może być Duelo de rancheras ("Pojedynek rancher"). Ze względu na tę niewieścią - ach! - mimikę właśnie. Po czym np. Por tu maldito amor ("Przez twoją przeklętą miłość"), po czym możecie sobie iść na żywioł. A teraz problematyka bardzo pokrewna, ale nieco inna.

Wspomnieliśmy sobie tu ostatnio najwybitniejszy w historii dancingowy kawałek, którym bez cienia wątpliwości musi być "Siboney" Ernesto Lecuony. Nie ma nic lepszego, na przykład do tego, żeby sobie luźno zapoimprowizować, gnuśnie patrząc w jakiś niemy telewizor... Jak to niektórzy mają w zwyczaju. Ale nie tylko to.

Wykonawczynią Siboneya, która mi ostatnio wyjątkowo przypadła do gustu, a nawet po prostu zrobiła duże wrażenie, była Concha Buika. Na szczęście jej videa się wklejają, różne, a jej wykonań Siboneya z różnymi partneramia i akompaniamentami jest na YT masa, więc tu wklejam. To może być nieco trudniejsza muzyka dla wielu, albo i nie, albo nawet wprost przeciwnie, kto to wie... Ale naprawdę warto!

Zresztą, co się będziemy! Damy sobie aż dwa różne jej wykonania tego genialnego, moim skromnym, kawałka. Albo trzy - dwa jej i jedno kogoś innego. (Jeśli Dyzma umiał to znośnie grać na mandolinie, to dla mnie na aż tak złą prasę nie zasługuje.) Oto i...




A tu rzeźcy starcy z Buena Vista Social Club i też Siboney. (W końcu musimy dziś nie tylko odkłamywać kobiecość, ale starość także.) Czysto instrumentalne wykonanie na odmianę.


Mam nadzieję, że to wykona swe zadanie jako odtrutka na czarne bezpitulkowe marsze, a przy okazji może przybliży komuś zasady Tygrysizmu Stosowanego... Albo co najmniej da do myślenia nad muzyką jako taką, muzyką ludową w szczególności (z dancingową włącznie), nad muzykalnością polskiego ludu w porównaniu z paroma innymi, nad kobiecością, męskością, erotyką, szczurami i ilością ich łap...

I dlaczego ta dziewczyna niemal w ogóle nie mruga? Choć trzeba przyznać, że efekt, dla konesera, jest zabójczy, więc wie co robi. Ech, miłość... (Tam zresztą nikt prawie nigdy nie mruga. Dobrzy są!) Oraz, jako kolejny temat do przemyśleń, w niektórych przynajmniej przypadkach, gust Autora tego bloga w kwestii kobiet. Teoretycznie też mogłoby to kogoś zainteresować, na przykład bliźniaczkę panny Ramírez. Swoją drogą, Boże, w takiej Kolumbii, nawet telewizyjny serial wygląda tak, jak tu widać! Podczas gdy w III RP...

Sami wiecie. (Swoją drogą oglądałem kiedyś kolumbijski serial w oryginalnej wersji, zanim mi te @##$% od kablówki zabrali hiszpańską telewizję, i to naprawdę był obłęd. Byłem zafascynowany ich kawaleryjskim podejściem do wszelkich realiów i prawdopodobieństwa, oraz absolutnym brakiem troski o konsekwencję z odcinka na odcinek. Jednak efekt naprawdę był potężny, nawet dla takiego mnie, a nie było tam tyle co tutaj fajnej muzyki, choćby np. Cumbii, którą te Kolombiany mogłyby przecież garściami.)

triarius

P,S. Naprawdę uważam, że (mówiąc eufemistycznie) DUPA jest o wiele ważniejsza od ekonomii, z własnością włącznie. I że szybciej sprowadzą nas do stanu niewolniczych globalnych mrówek szczując na nas, nieszczęsnych ogłupionych i samokastrujących się kastratów, sfory wykastrowanych, sfrustrowanych bab, niż w jakikolwiek inny sposób. Dlatego też starałem się tutaj pokazać alternatywę dla tych kopniętych harpii, które tak wielu uważa już za prawdziwe kobiety i jedyną opcję. Dixi!

środa, września 21, 2016

Czarny motyl Nemesis (1)

Motylek, w dodatku czarny
Tygrysizm Stosowany nie dostrzega obecnie żadnych istotnych sił mogących zwiększać integrację POSZCZEGÓLNYCH (nie ZE SOBĄ NAWZAJEM, tylko W SOBIE!) państw narodowych i nie spodziewa się, by występowały w dającej się przewidzieć przyszłości. (Z procesowej ostrożności zastrzegę, że chodzi nam o państwa oparte o narody w zachodnim, faustycznym stylu, a nie o partie komunistyczne czy Al Kaidy, które szczery neo-szpęglerysta także może uznać za "państwa narodowe", tyle że całkiem innej Cywilizacji. Kto rozumie, ten już zapewne to wiedział, a kto nie, ten ma naprawdę sporo do nadrobienia.)

Jednocześnie w US of A siły rozkładowe - przede wszystkim konflikty etniczne - są już tak wyraźne, że trudno nam przewidywać jakieś niezwykle długie życie tego tworu. Czy to będzie 65 lat i przebiegnie względnie łagodnie - a w każdym razie tamte krew, ogień i łzy rozpłyną się w globalnym Armageddonie - czy też 24 lata i będzie niezwykle brutalne, nie umiemy w tej chwili stwierdzić, ale będzie się działo!

Po prawdzie, to wstałem sobie dzisiaj rano (tak się w każdym razie mówi), przetarłem oczki, zabrałem się do późnego śniadania, lub może wczesnego obiadu, rozmyślając o napisaniu tego własnie blogaskowego kawałka, bo z pewnych powodów, o których może nieco później, przyszło mi to ostatnio do głowy...

Dla zaostrzenia apetytu włączyłem sobie moją codzienną porcję clintonicznej propagandy, czyli CNN,,, I co widzę? Że znowu policja zastrzeliła tam dwóch Murzynów. W jednym przypadku zastrzelił Murzyna mały rozkoszny policjancik bez pitulka. Kobietka znaczy. Tę problematykę też mamy już przeżutą, przetrawioną i podaną do konsumpcji dla naszych P.T. Czytelników, mianowicie jakiś rok temu śmy napisali taki kawałek pod tytułem "Blaski i cienie miniaturowych policjantek".

Nic się przed nami nie ukryje i nie ma chyba takiej rzeczy, której byśmy pierwsi nie przewidzieli! W każdym razie, by wrócić do zasadniczego wątku, w obu przypadkach, wedle obecnie dostępnych informacji, ci zastrzeleni nie byli uzbrojeni. No i pomyślałem sobie, nie dało się po prostu nie pomyśleć, że to chyba jakiś sygnał skądśtam - żebym naprawdę to, co miałem zamiar, napisał.

Że to mój wszelkiego rodzaju obowiązek i te rzeczy. No bo sprawa staje się z miesiąca na miesiąc bardziej, jak to cudnie mówiono w epoce średniego Gierka, "nabolała". A zresztą, jeśli my w ogóle mamy jeszcze jakieś ambicje, chcemy zrobić karierę i Tygrysizm Stosowany ma podbić świat, to musimy - jakbyśmy pisać nie znosili - jednak światu pokazywać, że to my i tylko my, przewidzieliśmy co się stanie i gdyby nas zawczasu posłuchano, to... Ech!

Powie ktoś (obdarzony dobrą pamięcią i niesamowitą koncentracją, skorośmy go jeszcze całkiem nie skołowali tym wstępem), że "jak to nie ma sił spajających państwa narodowe, skoro Orban, skoro Duda, skoro Szydło... Ach!"

Odpowiem, że dostrzegam zmianę kierunku i parę pozytywów (choć mnie się osobiście nic nie poprawiło, tyle że na mnie "byt określa świadomość", na szczęście dla Dobrej Zmiany, słabo działa, bom elita, ale ta nastojaszcza), ale obawiam się, że to wciąż tylko drobna zmarszka na gładkiej pupci globalnych trendów, z których jednym pośladkiem są siły robiące z nas globalne mrowisko, drugim zaś Mama Entropia, szykująca nam Armageddon i inne tam brodate rozkosze.

Mówiąc zaś mniej obrazowym językiem, a bardziej konkretnym i jakże naukowym, widzę te dostrzegalne tu i ówdzie wzrosty popularności idei państwa narodowego, jako coś w rodzaju (mówiąc językiem giełdy) korekty trendu. Oczywiście - jeśli istnieje gdzieś kandydat na to księstwo Tzin, o którym pisze Spengler, a które - po pierwsze teraz się chyba oficjalnie ma pisać Xin, bo tak sobie Kitaj zażyczył, a po drugie stworzyło Chińskie Cesarstwo, bo było mniej spedalone i przeżarte konfucjanizmem, niż reszta... Choć prowincjonalne. Czyli jak my.

Nie było wtedy wprawdzie broni A...Z i dronów, nie leżało też owo księstwo pomiędzy tymi i tymi, z jeszcze innymi łakomym wzrokiem ich pożerającymi... Żeby ich do szczętu pożreć... Ale człek oczywiście chciałby być optymistą i powiedzmy, że optymistycznie oceniam szansę na jakieś ćwierć procenta. To całkiem sporo!

Chyba na razie skończę i zrobimy to sobie w odcinkach. (Z szansą oczywiście, że żadnych innych odcinków już nie będzie, ale c'est la vie.) No to może sobie jeszcze tu zanotuję, o czym dalej chciałem pisać, bo miałem ci ja - my mieliśmy, znaczy, Tygrysizm Stosowany, ach! - parę naprawdę głębokich przemyśleń, tylko że na razie wyszedł nam tylko figlarny wstęp i już wszyscy mają dość.

Chciałem więc napisać o znaczeniu telewizji dla dzisiejszej polityki i jak to się ma do tej korekty, o której myśmy tu sobie... Do tej mikro-zmarszczki znaczy... No i oczywiście trzeba by coś napisać o tym czarnym motylu i o Nemesis, co jak najbardziej mam zamiar uczynić, a będzie chodzić (to żaden spoiler, bo i tak nikt inny by na to nie wpadł, nie łudźcie się!) o te tam etniczne sprawy w US of A, o tych Murzynów, co ich kiedyś sobie nasprowadzali, a teraz chyba zaczynają nieco żałować...

I jak to się, być może, ma do całości amerykańskiego charakteru narodowego i ich zachowań, a jest to przecie kraj imperialny - nie całkiem w tej skali, jak kiedyś np. Rzym dominował w tej strefie, w której dominował, bo dziś to wszystko jest o wiele bardziej złożone, ale jednak charakter Ameryki i tego kraju przyszłość to sprawa mająca ogromne znaczenie praktycznie dla każdego i wszystkich ew. wnuków.

Plus kilka innych fascynujących kwestii, które mi się z tym wiążą, albo mi się dopiero w toku pisania skojarzą. Cieszycie się? Tak więc, Deo volente, ¡Hasta la vista! (Co się na nasze tłumaczy jako "hetta, wiśta, wio!" A w każdym razie nie mam pretensji, jeśli komuś się tak kojarzy.)

triarius

P.S. Śpijcie słodko, moje drogie dziatki!

sobota, marca 26, 2016

Agresja a nienawiść

Agresja? Oczywiście - jej nie da się w życiu uniknąć i nie ma powodu. by jej całkowicie i zawsze unikać. (Nawet jeśli koniecznie chcemy zostać drugim Św. Franciszkiem.) Nie zawsze, oczywiście, musi ona być ogromna, nie zawsze musi być aż mordercza... Zresztą tygrysiczne rozumienie agresji jest całkiem szerokie - każde robienie komuś czy czemuś wbrew to pewna forma agresji. (Nawet poniekąd, jeśli ktoś bardzo chce rozszczepiać włosy na ćwiartki, łamanie patyczków na ognisko to agresja przeciw patyczkom.)

Do tego rodzaje agresji są różne, i to nie jest czysto akademicka kwestia. (Rozmawialiśmy tu sobie o tym wielokrotnie, polecam!) Agresja to duża część życia, a nawet w istotnym sensie samo życie to właśnie agresja. Żyjemy m.in. dlatego, że giną miliony (dosłownie) myszy i szczurów, nie licząc owadów, a jak ktoś nie jest zupełnym wege-tentamtego, to i różnych innych miłych, ale niestety dla nich jadalnych, a nawet smakowitych i pożywnych, źwierząt.

Co z nienawiścią? Nienawiści powinna być w nas zaledwie śladowa ilość. Bardzo niewiele - tylko tyle, żebyśmy pamiętali przeciw czemu mamy kierować agresję, kiedy tylko będzie po temu okazja. Byśmy pamiętali co jest moralną obrzydliwością, podłością itd., i zasługuje na karę z naszej ręki. Tylko tyle! Wszystko ponad to, każda nadwyżka nienawiści, to w istotny sensie agresja powracająca do nas samych, "odbita" od obiektu naszej nienawiści, i nas, naszą (choćby i świecką) duszę, zatruwająca. W bardzo zaś konkretnym sensie rodzi poczucie bezsilności, które jest czymś nie do opisania obrzydliwym, moralnie niszczącym i fatalnie, bez żadnych żartów, wpływającym na nasze zdrowie.

Nasza nienawiść do rzeczy, które zdecydowanie zasługują na zwalczanie, powinna płonąć malutkim, ale za to stałym płomyczkiem - jak płomyk w lampce oliwnej w przedsoborowym kościele. Jakie z tego praktyczne wnioski? A takie, między innymi, że nie należy w sobie, ani w sojusznikach, nienawiści bez sensu rozbudzać i do białości rozpalać.

Że kiedy w jakimś momencie odczuwamy nienawiść, z którą nic akurat nie możemy zrobić, należy zająć się czymś innym - na przykład przygotowaniem do konfrontacji z przedmiotem naszej nienawiści (co jest nawet poniekąd optymalnym rozwiązaniem, jeśli to właśnie tego przygotowania nam brakuje), choć przestawienie naszej uwagi na coś neutralnego też jest dobre - i zostawić sobie tylko tę rezydualną jej ilość, o której mówiliśmy.

Inny wniosek może być taki, że kiedy coś mamy zwalczać, np. w interesie Polski, to wszyscy zainteresowani powinni odczuwać ten rezydualny poziom nienawiści do wroga, w każdym niemal momencie, i wszyscy powinni wiedzieć, że pozostali też to odczuwają. Jednak wszelkie wzbudzanie potężnych zbiorowych emocji, wszelkie autorezonanse i udawanie stada lemurów w czasie pełni księżyca, wszelkie seanse nienawiści i tego typu szaleństwa - są szkodliwe i stanowią w dodatku świetną pożywkę dla różnych brzydkich agentur.

Tak to widzę i taka jest oficjalna wykładnia Tygrysizmu Stosowanego. (Przynajmniej na dzień dzisiejszy.) I to byłby koniec naszego kazania na ten wzniosły świąteczny dzień. A teraz idźcie w pokoju!

triarius

wtorek, marca 22, 2016

Terroryzm, wojna i motyl nad Amazonką

Myślałem żeby wam napisać o co mi chodziło z tym banjem, o którym było ostatnio, ale wydarzenia dają mi okazję napisania czegoś hiper-aktualnego, a takiej okazji nie mogę zmarnować. W dodatku okazało się znowu, żem Kassandra.

(Ktoś tego jeszcze nie wiedział?) Co jest z jednej strony rozkoszne i pochlebne - no bo w końcu prorocze zdolności to nie jest taka sobie byle sprawa - z drugiej raz smutne, ponieważ nigdy nic z tego nie wynika i tak z pewnością pozostanie. Nic poza czczą proroczą satysfakcją.

Chodzi o to, że w Brukseli właśnie wybuchły bomby, co, jak zwykle, daje różnym mniej i bardziej autentycznym autorytetom okazję do dywagacji w tzw. "przestrzeni publicznej". Często jest to bełkot zaiste przeraźliwy, ale najbardziej mnie rozbawiają subtylne analizy post factum, które, jak rozumiem, mają dać lemingom poczucie, że waadza czuwa i nad wszystkim panuje.

Chodzi i o te przeróżne tłumaczenia, jak oni to zrobili, dlaczego tak a nie inaczej, plus różne odgadywane tajemnice z islamistycznej kuchni. Wznosząc to na wyższy poziom, aż się człowiek czuje wstrząśnięty, jak genialny był Spengler - i to wcale nie najbardziej w swych (znanych tu i ówdzie ze słyszenia i kompletnie opacznie na ogół rozumianych) uwagach o "zmierzchu Zachodu", tylko właśnie w tych sprawach związanych z paralelizmem cywilizacji, Sokratesem, Oświeceniem i temuż podobnież.

"Wiedza jako cnota", czy inaczej mówiąc: "cnota to wiedza" - tak było u rzeczonego Sokratesa i podobnie jest dzisiaj, tylko że my cnotę mamy gdzieś, a kochamy bezpieczeństwo. (Wieczne życie, aż po samą eutanazję.) "Waadza wie, więc jeteście, drogie lemingi, bezpieczniutkie jak u mamy pod bluzeczką!" Nic to, że waadza wie "jak było", a nie "jak będzie", a tym mniej "co z tym, #$%, zrobić"! "Jest Lace, jest zabawa!" naszej słodkiej cywilizacyjki w tej jej dojrzałej fazie ma swe lustrzane odbicie w: "Jest jałowe bicie piany - jest poczucie bezpieczeństwa!"

No dobra, ale co z tą Kassandrą, spyta co uważniejszy P.T. Czytelnik. To mianowicie, że wśród tych duszeszczipatielnych (excusez le mot) psierdołów usłyszałem także konkretne info, że oto po pamiętnym spaleniu przez (rzekome) Państwo Islamskie tego nieszczęsnego pilota, dokładnie tak, jak przewidziałem, jego ojczyzna Jordania, nie dokonuje już na rzeczone Państwo (niech będzie że "pseudo") żadnych nalotów.

A tak się, cholera odgrażali! Jak rzekli na tym CNN'ie, sam ich król niemal już wtedy dorwał się do samolotu i góry bomb. Skończyło się to jednak dokładnie tak, jak przewidziałem. Możecie sobie sprawdzić. A teraz do naszych mutonów, czy raczej w dzisiejszym kazaniu - motyli... Jako rzecze Dávila?

Tako on rzecze, panie psorze, że... Różnie on rzecze i zawsze mądrze, ale, panie psorze, dzisiaj chodzi nam na pewno o to, że: "W pewnych epokach intelektualista musi się niemal wyłącznie koncentrować na naprawianiu definicji. Jakoś tak." Brawo Mądrasiński, trafiłeś byka w samo jądro i naprawdę zadziwia mnie twoja tygrysiczna intuicja! Przyjdź jutro z matką - poczęstujemy ją sernikiem i ogólnie uczynimy szczęśliwą. Mówiąc jej, jakiego ma mądrego syna, i na różne inne przemyślne sposoby.

Dávila, jak to on, oczywiście w tym przypadku też ma rację. Pan Tygrys aż tak bardzo się na definicjach nie koncentruje, ale w końcu on tylko zabawia się niszowym blogaskiem, który najmniejszego wpływu na cokolwiek nie ma, więc czego wy byście, ludzie, chcieli? Jednak czasem definicja potrafi Pana T. porządnie wkurzyć, a wtedy bywa, że się jej dostaje. Weźmy takie "prawa człowieka" - są to "prawa" jak w "prawie grawitacji", czy może jak w "prawie o podatku obrotowym od sprzedaży detalicznej natki pietruszki na miejskim placu"?

Nikt wam tego nie powie. Dlaczego nie? A dlatego, że gdyby to zacząć wyjaśniać... Gdyby nawet po prostu leming miał szansę pojąć, że coś tu dziwnie niejednoznaczne, to by cały sens, wdzięk i użyteczność "praw człowieka" legły w gruzach. Pomyślcie o tym małą chwilę, a na pewno przyznacie mi rację. Dobra, teraz wojna i terroryzm, gdzie panuje nam miłościwie dokładnie taki sam intelektualny, excusez le mot, burdel.

Czy ja się kłócę, że wysadzenie w powietrze setki cywilów na jakimś targowisku nie można nazwać "terroryzmem"? Nie kłócę się, bo i nie ma o co. Istnieją definicje bałamutne i szkodliwe, istnieją takie, które sporo pomagają w zrozumieniu... (Te nazywamy tygrysicznymi.) I ta akurat jest w sumie bez zarzutu... JEŚLI SIĘ JĄ WŁAŚCIWIE ROZUMIE I STOSUJE.

Ktoś zresztą może nazwać chomika z jednym okiem czerwonym, a drugim zielonym, np. "Bolek", a ja nic przeciw temu mieć nie mogę - o ile tylko ten ktoś dokładnie mi powie, jaka jest ta jego definicja. I jeśli to nie czyni, turpe dictu, burdelu w innych definicjach.

Atakowanie "miękkich celów", cywilnych itd. może sobie być terroryzmem, a nawet mogę sam tak to nazywać. Jednak to jest METODA i tyle. Na tej samej zasadzie, jak np. naloty na Tokio w czasie drugiej ze światowych wojen - w jednym takim, a mówimy o "konwencjonalnych" nalotach, w pożarach tych tam drewnianych domków spłonęło ponad 100 tys. ludzi. Ilu tam mogło być aktywnych wojskowych, że spytam, skoro wszyscy byli, albo w bunkrach na Okinawie, albo na pancernikach Yamato i Musashi?

Że już o Hiroszimie i Nagasaki (centrum japońskiego chrześcijaństwa od 4 stuleci, nawiasem), czy Dreźnie, nie wspomnę. Zresztą to tylko przykłady i nie chcę wcale głosić, że druga strona nie robiła tego samego, a jeśli, to na mniejszą skalę... Oczywiście nie w przypadku niemiaszków zresztą... A jeśli, w każdym razie, nie zawsze aż tak efektownie, to nie z powodu skrupułów, tylko z powodu technicznych możliwości. Nie chodzi nam teraz o morały, tylko o fakty i definicje.

Jednak opozycja TERRORYZM - WOJNA, który nam się codziennie stręczy, w przypadku Hiroszimy jakby marnie się sprawdza, prawda? Jeśli oczywiście ktoś się zgadza, że "terroryzm to atakowanie cywilów i ogólnie miękkich celów", a chyba się zgadzacie i nikt jakoś innych interpretacji nam nie przedstawia. Mówimy o konkretach, nie o ckliwych kawałkach dla gawiedzi.

Wmawia się nam cały czas, że oto wciąż żyjemy w pokoju - tak długim i tak pokojowym, jakiego ludzkość nigdy przedtem nie zaznała - tylko paru brzydkich terrorystów nam tu nieco chuligani. (Swoją drogą ten "chuligan" przez "ch" to naprawdę dziwna sprawa, skoro to pochodzi od "hooligan", a jednak tak mi tutaj to poprawia.)

Moim skromnym jednak Spengler, jak zawsze, ma rację, że rzekomy długotrwały i pełny "pokój" przestaje nim być, kiedy uwzględni się wszelkie inne potężne konflikty, agresje, podboje, oraz takie właśnie zjawiska, jak "terroryzm". Bo też tak właśnie należy na to patrzeć!

Mamy więc wojnę, drodzy umiłowani, tylko z jakichś powodów nikt nam o tym nie raczy! Mimo, że gadają do nas bez przerwy na milion głosów. (Tego by nawet Alessandro Striggio z jego cudowną, nie-tak-dawno-odkrytą czterdziestogłosową mszą mentalnie nie objął!) Gadają niemal o wszystkim, ale tego, że mamy wojnę, jakoś nie raczą.

Powie jednak ktoś... Co chciałeś Czepialski? Że jednak chyba coś takiego jak "terroryzm" realnie istnieje, bo byli przecie różni tam anarchiści, a nieco dawniej różni assassyni... Masz rację Czepialski, oczywiście, tylko że, jeśli ci się wydaje, że pana psora złapałeś na jakiejś niedoróbce, to się mylisz. Byli assassyni i byli anarchiści, był Baader-Meinhoff... I sporo innych. Assassynów, takich synów, zostawmy sobie na boku, bo to było dawno i nieco bardziej skomplikowana sprawa.

Ci inni, współcześniejsi to było coś opartego na takim przekonaniu, iż nawet na niewielką skalę akcje zaburzą działanie całego brzydkiego systemu (kapitalistycznego, czy jak tam) i on się zawali. Siły bowiem po obu stronach były po prostu nieporównywalne, masy wciąż bierne i milczące, należało je dopiero obudzić - właśnie przez tę terrorystyczną działalność...

W sumie coś w stylu "rzeczywistość to dekoracja z tektury, wystarczy to kopnąć i się rozleci, a zza niej wyłoni się przecudny Raj, który na Ludzkość, ach, od zawsze czeka". Takie tam. Czyli ta GNOZA, która, jak od wieków głoszę, jest podstawą wszelkiego lewactwa - o ile oczywiście mówimy o "filozofii lewactwa", a nie o prymitywnych trollach z IQ niższym od numeru buta, czy innych cieciach od P*kota. (Ktoś tę mendę jeszcze pamięta?)

Czyli coś jak ów wysławiany przez intelektualistów motyl znad Amazonki. Ten z teorii chaosu. Ten który wątlutkim trzepotem swych delikatnych skrzydełek wywołuje drgania powietrza, powodujące, przez długi ciąg przyczynowo-skutkowy, huragan na drugim krańcu globu. Tym właśnie (w moim skromnym pojęciu) jest "TERRORYZM - NIE WOJNA". Anarchiści od Kropotkina i Narodnej Woli tak się właśnie musieli widzieć, tak się być może widzieli jacyś dawniejsi islamistyczni bojownicy... Ale to było już dość dawno.

Dziś siły nie są wcale takie znowu nierówne. Oczywiście - po jednej stronie są drony i bronie od A do Z, a po drugiej ich nie ma. Jednak z czysto militarnego, politycznego i społecznego punktu widzenia coś tam przemawia także właśnie za tą pozbawioną, na razie, dronów i alfabetu stroną. Zgoda? Nie mówimy tu, podkreślam, o etyce, niech się nikt nie czepia, że ja tu cokolwiek "pochwalam" czy czegoś "bronię" - po prostu chodzi o to, żeby Tygrysiści nie byli równie durni i równie łatwi do okłamywania, jak lemingi.

Ja też nikomu żadnych własnych definicji nie zamierzam narzucać. Co najwyżej staram się wykazać fałsze, błędy i propagandowe kłamstwa w cudzych. Weźcie sobie to sami na warsztat i dojdźcie do własnych konkluzji. Terroryzm to atakowanie cywilów? Czym to się różni od np. dywanowych nalotów? (Szkopy były gorsze, żeby nikt mi tu nie wmawiał głupot! Ruscy zresztą też.) Więc też "terroryzm", tak? Z czego wynika, że terroryzm nie jest czymś przeciwnym wobec wojny - zgoda?

No więc, jako wisienkę na torcie, proponuję przyjęcie, że "terroryzm jako coś całkiem innego niż wojna" to będą WYŁĄCZNIE sprawy, gdzie ów brzydal, terrorysta znaczy, jest w sytuacji owego mitycznego motyla - sam się tak widzi i takie są mniej więcej, na dany dzień, realne siły, jak siły motyla wobec sił huraganu, Wszystko inne może sobie być "terroryzmem", w niczym mi ta nazwa oczywiście nie przeszkadza, tyle że absolutnie nie wynika z tego, by to nie mogła być wojna. Czy raczej, by to nie MUSIAŁA być wojna.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz pojedynczo wychodzimy. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na drony!

niedziela, marca 13, 2016

Że na odmianę coś napiszę (i po polsku)

Obejrzałem ci ja sobie pierwszy raz w życiu sitcoma pt. "Community". (Po naszemu też się tak wabi, co jest rzadkie i cenne.) Leci to w moim pakiecie od lat, ale jakoś nigdy nie miałem na to ochoty, choć sitcomy pasjami lubię. Jeśli są dobre, oczywiście. Albo przynajmniej średnie, a wtedy sobie czasem gnuśnie, bo mam b. podzielną uwagę.

No i powiem wam ludzie, że to co zobaczyłem było b. fajne. Śmieszne i z pewną głębią, oraz drapieżnością. Powodem, dla którego nie miałem nigdy ochoty tego oglądać jest chyba to, iż tak występuje, jako główna postać, taki stary pierdoła, wieczny student. Bo też to "Community" to taki b. marny prowincjonalny uniwersytet, czy jak to nazwać.

No i ja niespecjalnie, z jakichś nieznanych mi powodów, lubię dowcip polegający na naśmiewaniu się ze starości, a już specjalnie, kiedy taki starzec w dodatku jest student. Tego tam pierdołę gra, nawiasem, niejaki Chevy Chase - znany komediowy aktor, ale w tym stadium swego życia, i być może dzięki cwanej charakteryzacji, wyglądający naprawdę pierdołowato.

Z tym, że w owym odcinku, co ja go widział, nasz pierdoła naprawdę błyszczał. Wygłosił dwie cholernie mało politpoprawne kwestie mianowicie, które mnie szczerze ubawiły i którymi z wami, kochane moje ludziaczki, się zaraz podzielę.

Jedno to było, że golenie u fryzjera to "przyjemność z dawno minionych czasów, kiedy mężczy?ni (jakieś gówno mi się włącza na kąpie i nie mogę normalnie napisać tej litery, co tu powinna być, a w tej chwili w ogóle nie mogę, bo kąp przepracowany) byli mężczyznami, a kobiety praczkami i sprzątaczkami". Niedługo potem stwierdził, że "National Geografic jest fajny, bo tam są cycki nietknięte ręką białego człowieka".

Cholernie mnie to rozbawiło, bo też do tych afrykańskich cycków tęsknię i mógłbym zresztą na ich temat napisać spory esej, oczywiście genialny, bo to co oni tam teraz w tej zleberalizowanej Afryce wyprawiają, a na froncie cycków szczególnie, to obłęd i paranoja! I tak sobie pomyślałem, że gość, ten Chevy Chase, ta pierdoła, natchnął mnie pewną ideą.

Otóż nieco niepokoję się moimi przychodami, kiedy już będę tym zdrowym i jurnym stulatkiem. (Jeśli, oczywiście, to się znacznie wcześniej dokumentnie nie zawali.) I tak sobie pomyślałem, że mógłbym przecie być takim gościem, którego zapraszają (za pieniądze) na różne tam przyjęcia, partaje, wieczory kawalerskie, a ja po prostu sobie lu?no gadam, i to jest odbierane jako niesamowity stand-up występ, gwałcący wszelkie reguły politprawności.

Ci ludzie by się wstrząśli i, zszokowani, że takie coś w ogóle jest możliwe, ubawili by się setnie, a na drugi dzień obudzili by się z potwornym kacem - choć to akurat nie z mojego powodu - i ze swoją codzienną politprawnością, do której by już znowu, na długie lata, lub na całe życie, powrócili, przekonani, że to normalne, że tak musi być, a fakt, że całe to @#$& życie im kurewsko doskwiera i jest nie do zniesienia, wynika z jakichś całkiem innych przyczyn...

Albo w ogóle clubbing, wóda i narkotyki, żeby nic nie czuć, żeby nie myśleć. No więc tak sobie fajnie wymyśliłem i wydaje mi się, że to może działać. Przynajmniej pod warunkiem, że jakimś stuletnim starcom pozwoli się jeszcze w ogóle żyć,

Tyle że, jak to zaobserwowałem przez wszystkie te lata w Szwecji - o ile zwykły, grzeczny i potulny obywatel jest przez waadzę i jej wiernych czynowników bez przerwy tarmoszony (za przysłowiowe pejsy) i pouczany, to jak np. irański emigrant się wkurwił (że za mało zasiłku, co jednak nie oznacza, by K*winy tego świata miały rację!) i pierdolnął maszyną do pisania, to waadza zdębiała i zapomniała języka w gębie, a gość zapewne dostał co chciał i więcej nikt mu nie podskoczył.

Więc może być i tak, że wy, kochane ludzięta, zostaniecie zutylizowani zanim osiągiecie piękny wiek, jaki wasz oddany ma dzisiaj - natomiast wyżej wymieniony dożyje sobie lu?no dwustu lub trzystu lat, występując od czasu do czasu na przyjęciach i wieczorach panieńskich... I wszyscy będą szczęśliwi. (A o politpoprawności TEŻ potrafiłbym napisać esej. Spróbujcie mnie zachęcić, żeby mi się chciało!)

* * *

Nawiązując do starczej pierdołowatości, to to, co się obecnie dzieje w Ameryce na froncie kampanii wyborczej, tej przedwstępnej, zapładnia człowiekowi umysł i w ogóle. Na przykład to, iż faworytem młodzieży jest gość po prostu stary i dość, powiedzmy sobie, na oko pierdołowaty, mniejsza już o to że - nie bójmy się tego słowa - Żyd... (Choć może powinniśmy się bać?) Nie że coś, ale pono Żyda tam dotąd na stolcu prezydenckim nie było. (Co za niezwykły kraj i patrzcie państwo jak się czają!)

Także to jest przedziwne, że podstarzałego kandydata gorąco popierają młode murzynięta. W końcu amerykańscy Murzyni normalnie za Żydami, mówiąc eufemistycznie, nie przepadają. (A kto przepada?) Z drugiej strony, co oni mają do wyboru - ten gość, albo ta koszmarna Clintonowa. No bo przecie mówimy teraz o lewicy, więc na pewno nie Trump.

(Jeszcze nie teraz. Potem się ew. zaczną przestawiać, jak to bywało w historii.) Sam wolałbym tego Bernie Sandersa od Clintonowej, i nie tylko dlatego, że jest stary, co mamy wspólne - bo w końcu on pierdołowaty, a ja nie.

Tyle, że to nie jest tak, iż oni z bólem serca na niego, żeby nie Clintonowa. Tam jest autentyczny entuzjazm i masa bezinteresownego działania dla sukcesu tego Berniego. Że gość niemal komunista? A co to szkodzi młodym lewicującym? Zresztą czym się dziś różni rasowy komuch od autentycznego leberała, że spytam? A jeśli, to na czyją korzyść?

Ta Clintonowa zaś to sama esencja leberalizmu, więc...? Zresztą dzisiejsza sytuacja, z Putinem na czele, jest właśnie taka, że Rosji na rączkę będzie raczej robić "prawica" - ta "zwykła", szemrana, przeżarta agenturą, "pospolita odmiana ogrodowa".

Ta dla bezmyślnych głupków (mięso armatnie) i cwanych cynicznych skurwieli (K*winy tego świata) - nie zaś w miarę uczciwa lewizna. (Jeszcze można wspomnieć o warstwie pośredniej, czyli świrach z przerostem kory, co NIE jest zaletą, i pieprzem w tyłku. Jak np. GPS na szalomie. Sierżanci liberalnego rewizonizmu.) Że komuchowaty Bernie będzie koszmarny w sprawach międzynarodowych, co i w Polskę uderzy?

A można być w tym gorszym od Obamy? (O tym właśnie chciałem w związku z tą giełdą. W szerokim kontekście rozkładu Zachodu itd.) I czy Clintonowa miałaby być od Berniego lepsza? Nie jestem przekonany, a raczej jestem w drugą stronę. Trumpa, mimo wszystko, bym zdecydowanie wolał, jakąś inną ogrodową "prawicę" też, choć z mniejszym zapałem, ale jak mam wybierać między Bernim i tą babą, to jednak wolę Berniego.

Oczywiście mogę co do Berniego nie mieć racji - jak np. pomyliłem się co do Franciszka. Choć co ja o nim wiedziałem w dniu jego wyboru? Wyraziłem wtedy tylko nieśmiałą nadzieję, którą życie, przy pomocy Szatana, w przykry sposób zaraz potem zweryfikowało. Ogólnie przecież TEGO WŁAŚNIE się w historycznej perspektywie spodziewałem, więc summa summarum Tygrysizm Stosowany jak zawsze górą!

* * *

Chciałem wam jeszcze opowiedzieć trochę o giełdzie (nie próbujcie tego w domu!) i fajnie to powiązać z sytuacją w Ameryce, ale to może innym razem. (Czytaj "nigdy", bo tak jest z 99,8% moich błyskotliwych pisarskich pomysłów. I dlaczego miałoby być inaczej?)

* * *

No to tylko na koniec powiem wam, że "Sturęki" Rolex napisał właśnie absolutnie znakomity tekst, któren oto:

http://hekatonchejres.salon24.pl/701373,wilkolaki-sa-na-swiecie

W sumie zawsze dotąd uważałem Rolexa za takiego trochę Toyaha, choć może jeszcze bardziej gładko-profesjonalnego, a mniej gryzącego sercem. Czyli że super pisanie, ale dla mnie nieco jakby zbyt gładkie i...

Nie do końca aż Tygrysiczne (if you know what I mean). A tu paczpan, totalne zaskoczenie! Tekst drapieżny, głęboki i dający do myślenia jak cholera, a do tego jeszcze hiper-profesjonalnie zrobiony. Także w sferze obrazkowej, która jest tam całkiem fas-cy-nu-ją-ca!

Jak już przeczytacie, to można by porozmawiać o tych Prusakach, bo to, wiecie - z jednej strony wróg nasz na wieczne czasy i od zawsze (cholerni zgermanizowani Słowianie, z dodatkiem francuskich hugonotów zresztą), czego nie można ignorować i od czego nie uciekniemy, z drugiej jednak mamy też "Duch pruski i socjalizm", z którym pod wieloma względami trudno się nie zgodzić...

Z tym, że oczywiście taka dyskusja jest ryzykowna z tego powodu, że tam zawsze w tle będzie wystawiał łeb Adolf H. - któren nie tylko nasz wróg i kat, ale na którego wolno tylko pluć, a żadnych trze?wiejszych nieco analiz nielzia! Z z drugiej strony mamy Merkele tego świata, o których raczej tylko dobrze, lub co najwyżej średnio...

Więc dyskusje o Prusach, jeśli miałyby być otwartym tekstem, który rozumie Merkela i te wszystkie super-komputery popodłączane do dronów Obamy, są raczej trudne. A w końcu komputera wygrał właśnie z mistrzem GO, więc naprawdę musimy się wysilić i jeszcze tu podnieść poziom. Nie da się od tego wniosku uciec, więc: Do boju Ludy!

Choć na razie za naśmiewanie się z Merkeli faktycznie o szóstej rano jeszcze nie przychodzą - sam to sprawdziłem i mam zamiar dalej - więc bez paranoi, ale też to się może zmienić. I to by było na tyle, jak mawiał super gość Jan Tadeusz Stanisławski.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. Uważać na ogony i drony!

sobota, stycznia 23, 2016

No dobra - podwiążmyż zatem te zaległe ogony... (2)

Z tego, co pamiętam i miałem zamiar wziąć na warsztat, został nam jeszcze niedawny kawałek, a właściwie sam wstęp, pod smakowitym tytułem Pan Lew a sprawa polska. Nie bardzo palę się do zawiązywania tego akurat, na razie ostatniego, ogona, ale cóż...

Skoro już się tego podjąłem i wymieniłem trzy moje niedokończone, lub zboczone w stronę Czystej Literatury (oczywiście wyłącznie tej Największej), teksty, to należy sprawę tę zakończyć. Ćwiczenie autodyscypliny takie, w duchu dawnego jezuickiego szkolnictwa (i komu to przeszkadzało?).

Do tego akurat ogona się nie palę, bo tam była zasadniczo bardzo prosta myśl - miała być znaczy - plus dowolna ilość (od zera, ponad to co już było, po istną epopeję) fajnych opowiastek o Lwach i Tygrysach, z których dziwnie często płynie jakaś nauka, a nierzadko wiąże się to także i z tytułową "sprawą polską".

Ta myśl zasadnicza była prosta i krótka do wyrażenia - o ile się coś wie o zwyczajach Lwów! Wiecie coś? Jest o tym dość sporo u Ardreya, którego macie, do @#$% nędzy, pilnie czytać, albo żadni z was Kandydaci na Tygrysistów... Ale nie czytacie.

Disneyowski film "Król Lew" chociaż widzieliście? Ja nie widziałem, bo sztukę filmową lekce sobie ważę, a co dopiero w nowoczesnym disneyowskim wydaniu, ale z tego co do mnie przez te wszystkie lata doszło, było to oparte właśnie na takim odwiecznym lwim losie.

* * *

Digressio:

I nikt się nie dowie, że kiedy mówię takie rzeczy, zresztą absolutnie prawdziwe i na serio, to jakoś zawsze oczyma duszy widzę sceny w rodzaju tej, jak młodziutka, skromna i dopiero-od-paru-godzin-zamężnej istota, cichutko szepce, leżąc grzecznie pod swym grubym, spoconym i o wiele starszym, choć przecie świeżutkim, małżonkiem: "Ach, ten nasz żeński los!"

Nie wiem skąd to mam, ale wygląda na to, że Wielka Literatura i ja po prostu bez siebie nawzajem nie potrafimy żyć. I tak cieszcie się, że na tym poprzestanę. Tylko jeszcze nieśmiało spytam: a TO komu właściwie przeszkadzało? W każdym razie przekonany jestem, że dla nas dzisiaj sama koncepcja "losu" jest już całkiem nie do pojęcia. I że zawsze tak właśnie jest w schyłkowych epokach każdej cywilizacji.

* * *

No więc, jeśli widzieliście tego Króla Lwa (albo czytaliście jakieś coś i/lub oglądaliście przyrodnicze filmy) i wiecie, jak to jest u Lwów, to wtedy moje zadanie jest w sumie dziecinnie proste. Po prostu mi się tak skojarzyło, że Niemce, jak również US of A, to takie trochę już Króle Lwy na wylocie. Czyli osłabione, przegrywające już coraz więcej starć z Młodymi Wilkami, choć też Lwami, żeby za chwilę z Króla Lwa stać się Lwem Samotnikiem...

Takim, jakie właśnie jedzą ludzi, bo zbyt niedołężne, by bez pomocy zgranego i zdyscyplinowanego haremu upolować coś mniej niezdarnego od człowieka (a mówimy o Murzynach - co by było, gdyby tam posłać prawicowych blogerów?!), więc wrodzony avsmak, jaki w nim wywołuje ludzkie mięso musi umilknąć, wobec Ody do radości w wykonaniu lwich jelit.

(Bo to podobno głównie brak gastronomicznych zalet ludzkiego mięsa sprawia, że drapieżniki chętniej jedzą antylopy i małpy, niż ludzi. Oczywiście fakt, że było się przez miliony lat uzbrojoną i agresywną małpką, też swoje zapewne tu robi.)

No a potem dzieją się takie rzeczy, jakie oglądałem swego czasu w przyrodniczym filmie, gdzie Pan Lew i Pan Bawół, bardzo starzy obydwoje, leżeli obok siebie przy niewielkiej sadzawce z błotnistą wodą na spieczonej suszą sawannie, Pan Lew podjął wysiłek, żeby Pana Bawoła udusić, męczył się tak przez wiele minut, ale nic z tego nie wyszło, więc zrezygnował i leżeli tak obaj obok siebie jak bracia, czekając na anorektyczkę z kosą...  

(A lewizna wmawia ludziom, że życie może być wiecznie radosne - byle było tak infantylne, jak zabawa w piaskownicy, no i trzeba na czas grzecznie poddać się eutanazji. Już  tylko za to... Sami wiecie.)

No więc to była nasza główna myśl. Bardzo w sumie prosta, niczym wielkim nie podparta - ani analizą w normalnym PanaTygrysim stylu, ani szeptem do ucha przez Ducha Świętego pod postacią Białej Gołębicy, jak u części naszej konkurencji... Po prostu nagły atak intuicji, tyle że intucja od zawsze służy nam tutaj (i gdzie indziej) naprawdę nienajgorzej.

I miały też być różne, jako się rzekło, smakowite dodatki w owym tekście. Nawet sobie poszukałem w necie informacji na temat Lwów i Tygrysów, żeby nie gadać głupot, no i znalazłem naprawdę ciekawe info na temat m.in. walk między tymi stworzeniami, oraz bojowych zalet każdego z nich. Oto jeden naprawdę fascynujący linek, gdyby ktoś chciał sobie pogłębić:

https://www.quora.com/Who-will-win-a-fight-between-a-tiger-and-a-lion

Zgodnie z naszymi tu zainteresowaniami, to możnaby w tą kwestię wpleść jedną z tych rzeczy, którąśmy sobie tu czas temu jakiś poruszali, a którą uważam za bardzo istotną, przez nikogo nie poruszaną, a co najmniej nie w ten sposób, i w ogóle jedną z pereł w koronie naszej blogaskowej, tygrysicznej działalności. Chodzi o sprawę różnych rodzajów Agresji, z dwoma najważniejszymi jej rodzajami - czyli Agresją Społeczną i Agresją Aspołeczną.

(Kto nie wie o co chodzi, niech sobie łaskawie poszuka wstecz, bo naprawdę jest to istotne i nikt inny tego nie uczy! A kto wie, może sobie też ew. przypomnieć.) No i można by na przykład analizować to w ten sposób, że Pan Lew, niczym jakiś pancernik, jest stworzony do Agresji, ale agresji w dużej mierze SPOŁECZNEJ - choć jej skutki, wbrew temu co nam wmawiają różne Konrady Lorenze, często są dla przeciwnika zgubne i to wcale zdaje się Lwu nie przeszkadzać.

Jest to jednak walka z innymi Lwami, i jeśli taki samiec gamma będzie zwiewał, to nasz alfa raczej zostanie przy haremie (dotychczasowym lub nowo-zdobytym) i zagryzaniu dzieci poprzednika (też agresja, ale dla Pana Lwa to chyba coś takiego, jak dla nas zabicie komara, żadna w każdym razie walka).

Walka bowiem, o ile to naprawdę walka, zawiera w sobie sporo przypadkowości, a na sawannie byle zranienie może się dla zranionego zakończyć smutno. Choćby dlatego, że Pan Lew, choć to Król Źwierząt, nie dysponuje, ani srebrem koloidalnym (KTÓRE GORĄCO WSZYSTKIM TYGRYSISTOM IN SPE I RZECZYWISTYM NA WSZELKIE NIECHCIANE MIKROBY, ŁĄCZNIE Z WIRUSAMI POLECAM!), ani choćby antybiotykiem.

Pan Tygrys zaś, przypominający pod tym względem wielorybniczą szalupę, agresję stosuje niemal wyłącznie ASPOŁECZNĄ - wprawdzie na ogół nie wobec innych drapieżników, czy stworzeń, które by mu mogły łatwo zrobić krzywdę, ale jednak on po prostu ofiarę zabija i tyle. Nie bawiąc się w przerażające miny, ryki i pokazywanie kłów. Z powyższego wynikają liczne ciekawe sprawy - zarówno w fizycznej budowie obu tych Panów, jak i ich obyczajach.

No i trzeba wam, ludkowie rostomili, wiedzieć, że, wbrew temu, co większość zdaje się sądzić, Pan Tygrys, kiedy się jakimś cudem z Panem Lwem na ubitej ziemi spotka (w rzymskim cyrku, w zwyklym cyrku, czy w zoo, jednak potrafi), to niemal zawsze zwycięża, a dla Pana Lwa często kończy się to b. smutno.

Nie chcę tego fascynującego tematu tutaj dalej rozwijać, bo książkę dałoby się o tym łatwo napisać, a ja przecież żadnym ekspertem od wielkich kotów nie jestem. Zakończę tylko takim wątkiem, nie wiem jak on nam się zrobi długi, który można by słusznie uznać jako hołd złóżony przez Pana T. jego ulubionym Braciom Mniejszym - czyli Domowym Kotom. Z podwórzowymi, z całkiem dzikimi na czele, ale oczywiście Belinda nade wszystko!

(Zresztą takie trzystukilowe Byki jak Pan L. i Pan T. to raczej chyba jednak Bracia Więksi. Św. Franciszek by się może tu z nami zgodził, choć z drugiej strony, skoro Pan Wół był Bratem Mniejszym, to pewnie i ci Panowie... Ech, te teologiczne zawiłości!) Pan Lew to duże, silne źwierzę, które ma potężną paszczę i wielkie zęby. Nie jest to byle co, ale tyle tego. Pan Tygrys za to to takie coś, jak Pan Domowy Kot, tylko lekko licząc pięćdziesiąt razy cięższe.

Ktoś tam po drugiej stronie tego ekranu próbował kiedykolwiek utrzymać w rękach Pana Kota, kiedy ten był wkurzony lub przestraszony? (Nie że Panią Kotkę dużo łatwiej.) No to niech sobie teraz wyobrazi Kota dwumetrowej długości i z pazurami po 8 cm! Bo Pan Tygrys robi dokładnie to samo, czyli przede wszystkim szaleje z pazurami, choć także zgrabnie uzupełnia gryzieniem.

Pan Lew faktycznie nie może mieć większych szans, a dochodzi do tego jeszcze zimny instynkt zabójcy Pana Tygrysa, podczas gdy Pan Lew zabiera się za przeciwnika nieco ospale, sprawdzając, czy prężenie bicepsów i pokazywanie kłów jednak nie wystarczy. (Faktem jest jednak, że Panu Tygrysowi, jeśli coś idzie nie tak, o wiele szybciej się odechciewa, co też jest dość logiczne wobec ich sposobów życia.)

To tyle. Nie będę nawet udawał, że te różne, mniej czy bardziej oczywiste, związki ze "sprawą polską" są dla mnie tu jasne i jednoznaczne, ale mamy to, co ja ogromnie lubę - czyli właśnie inspirujący materiał, nad którym możemy się pozastanawiać, na którym możemy sobie pofilozofować...

I na pewno niejeden związek z naszym życiem i naszymi sprawami tutaj się słusznie odnajdzie. A więc wszystkie trzy ogony, którymi mieliśmy się zająć, są już teraz ładnie zawiązanie - cieszmy się, Alleluja!

triarius