W Iraku cała struktura państwa się wali. Rewolta sunnitów na północy.
Ich oddzialy, w sile, jak to słyszę, okolo trzech tysięcy, zmusiły (czy
może w wielu przypadkach raczej "zachęciły") około 40 tysięcy
regularnego irackiego wojska do ucieczki. Wojska szkolonego i
wyposażonego przez Amerykanów.
We francuskiej telewizji Irakczyk z Bagdadu mówi: "Przecież ta armia kosztowała nas miliardy dolarów. Połowa wydatków państwa idzie na armię. Niech, do cholery, walczą!" Ale walczą, jak na razie, nie za bardzo. Jeśli ktoś stawia względnie opór rewolcie sunnitów, to raczej tylko plemienne oddziały Kurdów.
Trzeba być oczywiście durnym lemingiem, żeby oglądając różne tam "spontaniczne wywiady z przypadkowymi ludźmi z ulicy", nie zadać sobie za każdym razem pytań o to, po co to nam pokazują i komu to służy. W końcu nie do każdego się podchodzi, i nie wszystko się przecie ludziom pokazuje. Nie możemy wiedzieć, ilu rozmówców zostało przepytanych, a ilu nam pokazano.
Jednak tutaj, w przypadku tego akurat "spontanicznego rozmówcy", nie sądzę, by jego opinie mocno odbiegały od opinii większości tych nowoczesnych, proamerykańskich, niespecjanie religijnych szyitów z Bagdadu. Szyitów, których w tym Bagdadzie jest pono 60 procent - więc jeśli, jak się pewnie zdarzy, rebelianci nie zajmą teraz całej stolicy, to z tego właśnie powodu. Nie będą chcieli, nie będzie im się to opłacać, nie o to im w sumie chodzi.
Armia iracka to oczywiście armia wedle nowoczesnych amerykańskich standardów, więc przecież nie z poboru, tylko zawodowa. I tak właśnie to działa. Ów amerykański żołnierz, którego teraz wymienili za pięciu przywódców talibów, także był, oczywiście, zawodowcem. Jak wszystko wskazuje, zdezerterował, a jego poszukiwania kosztowały życie sześciu innych amerykańskich żołnierzy.
Nie chodzi mi absolutnie o to, że zawodowy żołnierz to z definicji tchórz i łajza! Oczywiście że nie, i sam miałem wśród przodków masę zawodowych oficerów. Jednak wmawianie sobie, że zawodowa armia - jak i wszystko inne oparte na "wolnorynkowych zasadach" - to jest jakieś genialne uniwersalne rozwiązanie wszelkich tego typu problemów, to skrajna głupota, albo i gorzej.
W ogóle - żeby szybko przenieść te rozważania na meta-poziom i w miarę szybko skończyć (bo zaraz wychodzę na trening, à propos takich właśnie krwiożerczych spraw, choć w mocno złagodzonej wersji, bom stary) - to tak mi się widzi, że my jesteśmy całkowicie zaczadzeni ekonomią. W sensie poglądem, że absolutnie wzystko od tej ekonomii zależy. I że zawsze tak było, zawsze tak będzie.
Fakt, że jest ważna. Fakt, że wciąż żyjemy w czasach, kiedy ekonomia zdaje się być sprawą najważniejszą. (Choć i na tej fasadzie daje się dostrzec rysy. I słychać jakby odległy krok dziesięciu tysięcy zdeterminowanych mężczyzn pod charyzmatycznym przywództwem.) Jednak tutaj, w tych militarnych kwestiach, dostrzegam sporo spraw, które mi ten pogląd mocno podważają. (Nie żebym ja akurat był tą ekonomią najbardziej ze wszystkich opętany. Raczej przeciwnie.)
Więc mamy leberałów z ich "w pełni zawodową armią" - mniejsza już z tym, ile było w tym celowej agenturalnej roboty, ile chęci brudnego zarobku, a ile ideologicznej głupoty. O pacyfistach i innych tego typu przypadkach nie będziemy tu dyskutować, bo to materiał do całkiem innych rozważań. (Nie o militariach i ekonomii, tylko o psychiatrii i agenturalności.)
No a "prawdziwa prawica" (swoją drogą to ta, o której Dávila mówi to, co mówi) głosi nam, że dobrze bronić własnego kraju mogą jedynie ludzie mający w nim majątki, najlepiej chyba ziemskie... I takie tam.
Klasa średnia zatem, tak ukochana od liberałów od stuleci. Czyli oczywiście WŁASNOŚĆ na sztandarach. Na co wpadł już był Locke - na to mianowicie, że własność (ach!) to jest to najważniejsze, nawet Bóg niczym innym się nie interesuje... I z tego zresztą powstał cały liberalizm. W XVII w. to było.
Na co by można szybko odpowiedzieć, że coś w tym może być, ale tylko trochę, no bo przecież i Spartanie nie za wiele mieli tej prywatnej własności, i amerykańscy Indianie nieźle, jak na swoją ilość, zasoby, organizację oraz podatność na europejskie choroby (to coś jak Polacy, nawiasem), utrudniali życie europejskim najeźdźcom.
Polski proletariat miejski także się czasem całkiem nieźle na wojnie sprawdzał. Szkoda że to było tak dawno. No i tak mi ostatnio przyszło do głowy, że może należałoby zmienić perspektywę i spojrzeć na tę kwestię od innej strony. Zamiast jak zwykle, do obrzydzenia ekonomicznie - trochę inaczej. Na zasadzie tych moich siedemnastu mopedów pod plandeką. (Kto nie wie, o co chodzi, niech się dowie, bo mu szansa na doktorat z filozofii w wolnej Polsce pryśnie!)
I tak sobie myślę, że można by do tej kwestii podejść ardreyicznie. To znaczy jakoś tak, że tu chodzi:
1. o terytorialność
(czytać ten kawałek Ardreya, com go wam przetłumaczył, tam o tym sporo jest!)
2. o hierarchię w stadzie
Z tą hierarchią to tak mi się to widzi, że taki chłop czy inny ziemianin - który faktycznie w obronie ojczyzny jest często niezły, choć też nie zawsze - to on dlatego jest dobry, być może, iż jest NA SWOIM ALFĄ, ale jednak AKCEPTUJE HIERARCHIĘ władzy i autorytetu swojego kraju (państwa, narodu itd.)
Czyli że tu, u siebie, jest alfą, a w armii jest jakąś najczęściej gammą, i mu to pasuje. I że TO, być może, jest właśnie tajemnicą idealnej armii - w każdym razie armii obronnej. To taka dzika i z czapy hipoteza, bez żadnych na razie dowodów, ale przynajmniej drobna "rewolucja kopernikańska", i nie patrzymy na wszystko cały czas w ten sam, beznadziejnie nudny i dziwnie jałowy, panekonomiczny sposób.
I to by na razie było na tyle. A co do dziesięciu tysięcy, to z pewnością się pojawią, i raczej nie będą "w pełni zawodową armią". Pytanie tylko skąd się pojawią i kiedy. I czy się z tego cieszyć, czy będzie może jeszcze koszmarniej niż teraz. W każdym razie tak modne dzisiaj zamawianie duchów i inny żęder nic tutaj nie mogą, sorry!
triarius
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
piątek, czerwca 13, 2014
Czekając na dziesięć tysięcy
słowa kluczowe:
armia,
ekonomia,
hierarchia,
Irak,
liberalizm,
Robert Ardrey,
samiec alfa,
terytorialność,
własność,
zamawianie duchów,
ziemiaństwo
środa, czerwca 11, 2014
Pan Tygrys znowu na szalomie! (Łał?)
Wkurzyło mnie (żeby się nie wyrazić dosadniej) w końcu to, co tu się dzieje. A że się zaczyna chyba dziać i w skali macro - nie mówię, że koniecznie na plusa, ale jakiś armageddon, jakaś wojna światowa, te rzeczy - to może warto nieco ludziom przejaśnić w głowach. I tak dalej, o czym może kiedyś szerzej.
Oto mój pierwszy szalomowy tekst po latach...
triarius
Oto mój pierwszy szalomowy tekst po latach...
Od czegoś przecie muszę zacząć, nie?
Trochę mi się faktycznie znudziło prowadzenie blogaska bez komętów.
Jest w tym sporo mojej własnej winy, bo przez długie okresy nic nie
pisałem, w dodatku ludzie nie lubią tej tam captchy, a z @#$% Firefoxa
nawet ja sam nie mogę od wieków wpisać sobie komęta, ale też jedni się
("dla Ojczyzny", psia mać!) rozmnożyli, i teraz tyrają na kafelki do
łazienki...
Inni mają już całkiem dość tego bantustanu i na starość emigrują tak gruntownie, że nawet mi komęta na blogu, który kiedyś był ich życiem, nie wpiszą... (Za to chyba Putin mnie czyta, bo ostatnio odkryłem własny mirror na rosyjskiej domenie. Ale nie komentuje.) No i jeszcze był Nicek, ale to w ogóle tragikomedia. Która kiedyś w historii Gazownika - ktoś ją w końcu kiedyś, z takich lub innych powodów, z takich lub innych pozycji (wolałbym z innych) napisze - będzie sobie figurować. I nie tylko tam.
A jeszcze inni, z tego co kojarzę, dostali od Zielonej Wyspy tak po... No tym... Po dupie, że nawet się nie chcą odezwać... Jakbym to ja był, cholera, Tuskiem albo jakimś, excusez le mot, Rostowskim. Ech, żiźń! A przecież towar dostarczałem cały czas niezłej jakości, choć może nieczęsto aż tak wysokiej, jak niegdyś. (Cóż, dobry doktor Alzheimer też ma coś do powiedzenia. Nie - na serio to po prostu nie bardzo widziałem powód się męczyć. Może teraz go dojrzę?)
No i to by było na tyle zjadania własnego ogona, które, jakeśmy sobie to kiedyś z nieodżałowanym Hrabią Ponimirskim ustalili, jest dla każdego szanującego się dobrze rozwiniętego systemu, w tym blogaskowego tekstu, niezbędne. No to teraz będą ziemniaki i trochę mięsa.
* * *
Oswald Spengler: "Socjalizm to kapitalizm biedoty".
Pan Tygrys: "Kapitalizm to socjalizm burżujów".
Szczególnie tę drugą myśl należy raczej potraktować jak koan (taką zagwozdkę np. o klaskaniu jedną ręką), ale to wcale nie jest całkiem bez sensu! I jak się w to wgryźć, to niewiele zostaje z podstaw do tego groteskowego moralnego oburzenia różnych tam czcicieli "wolnego rynku" na "darmozjadów". Zresztą ze mną sam Guru nigdy jakoś nie miał ochoty dyskutować, choć dawałem mu szansę. Mógł mnie, teoretycznie, zmiażdżyć na oczach swych wyznawców, ale jakoś nie spróbował.
* * *
Józef Piłsudski (z pamięci, bo jakoś, o dziwo, trudno to znaleźć w sieci): "Kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być Polska bez więzień, bez policji - nie chce wolnej Polski."
Pan Tygrys: "Kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być Polska bez furmanek, bez krytych strzechą dachów, bez studni z żurawiem, za to z wakacjami na Majorce dla każdego - nie chce wolnej Polski."
Ta druga myśl, znowu, jest oczywiście dość przewrotnie sformułowana i nieco z przymrużeniem oka, ale w sumie tak to właśnie widzę. Oczywiście nikt inny tego wam ludzie nie powie, i ja sobie zdaję sprawę, że po napisaniu czegoś takiego (mimo "prawa do zapomnienia", hłe hłe!) nigdy już demokratycznie wybranym Prezydentem nie zostanę. (Nie mówimy oczywiście o III RP, bo na kolanach by nas mogli błagać i nic by nie ugrali, tylko o jakiejś następnej.)
* * *
Mogła nastoletnia Marysia z Gorzowa, to mogę i ja... Wiem, że to cholernie niepolitycznie, szczególnie tak na samym początku - bo człowieka zaklasyfikują i zaszufladkują, a w końcu wśród licznych naszych obsesji, ta akurat wcale specjalnie nie dominuje. (Tłumacz to zawodowym łowcom, którzy z tego łowienia żyją i kochają swoją robotę.)
* * *
A linek to tego tekstu tutaj: http://triarius.salon24.pl/589479,od-czegos-przecie-musze-zaczac-nie
Inni mają już całkiem dość tego bantustanu i na starość emigrują tak gruntownie, że nawet mi komęta na blogu, który kiedyś był ich życiem, nie wpiszą... (Za to chyba Putin mnie czyta, bo ostatnio odkryłem własny mirror na rosyjskiej domenie. Ale nie komentuje.) No i jeszcze był Nicek, ale to w ogóle tragikomedia. Która kiedyś w historii Gazownika - ktoś ją w końcu kiedyś, z takich lub innych powodów, z takich lub innych pozycji (wolałbym z innych) napisze - będzie sobie figurować. I nie tylko tam.
A jeszcze inni, z tego co kojarzę, dostali od Zielonej Wyspy tak po... No tym... Po dupie, że nawet się nie chcą odezwać... Jakbym to ja był, cholera, Tuskiem albo jakimś, excusez le mot, Rostowskim. Ech, żiźń! A przecież towar dostarczałem cały czas niezłej jakości, choć może nieczęsto aż tak wysokiej, jak niegdyś. (Cóż, dobry doktor Alzheimer też ma coś do powiedzenia. Nie - na serio to po prostu nie bardzo widziałem powód się męczyć. Może teraz go dojrzę?)
No i to by było na tyle zjadania własnego ogona, które, jakeśmy sobie to kiedyś z nieodżałowanym Hrabią Ponimirskim ustalili, jest dla każdego szanującego się dobrze rozwiniętego systemu, w tym blogaskowego tekstu, niezbędne. No to teraz będą ziemniaki i trochę mięsa.
* * *
Oswald Spengler: "Socjalizm to kapitalizm biedoty".
Pan Tygrys: "Kapitalizm to socjalizm burżujów".
Szczególnie tę drugą myśl należy raczej potraktować jak koan (taką zagwozdkę np. o klaskaniu jedną ręką), ale to wcale nie jest całkiem bez sensu! I jak się w to wgryźć, to niewiele zostaje z podstaw do tego groteskowego moralnego oburzenia różnych tam czcicieli "wolnego rynku" na "darmozjadów". Zresztą ze mną sam Guru nigdy jakoś nie miał ochoty dyskutować, choć dawałem mu szansę. Mógł mnie, teoretycznie, zmiażdżyć na oczach swych wyznawców, ale jakoś nie spróbował.
* * *
Józef Piłsudski (z pamięci, bo jakoś, o dziwo, trudno to znaleźć w sieci): "Kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być Polska bez więzień, bez policji - nie chce wolnej Polski."
Pan Tygrys: "Kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być Polska bez furmanek, bez krytych strzechą dachów, bez studni z żurawiem, za to z wakacjami na Majorce dla każdego - nie chce wolnej Polski."
Ta druga myśl, znowu, jest oczywiście dość przewrotnie sformułowana i nieco z przymrużeniem oka, ale w sumie tak to właśnie widzę. Oczywiście nikt inny tego wam ludzie nie powie, i ja sobie zdaję sprawę, że po napisaniu czegoś takiego (mimo "prawa do zapomnienia", hłe hłe!) nigdy już demokratycznie wybranym Prezydentem nie zostanę. (Nie mówimy oczywiście o III RP, bo na kolanach by nas mogli błagać i nic by nie ugrali, tylko o jakiejś następnej.)
* * *
Mogła nastoletnia Marysia z Gorzowa, to mogę i ja... Wiem, że to cholernie niepolitycznie, szczególnie tak na samym początku - bo człowieka zaklasyfikują i zaszufladkują, a w końcu wśród licznych naszych obsesji, ta akurat wcale specjalnie nie dominuje. (Tłumacz to zawodowym łowcom, którzy z tego łowienia żyją i kochają swoją robotę.)
9
Jednak natchnęła mnie ta - całkiem obłędna i w mniej podłych
czasach nie do uwierzenia - historia z ZUS i tymi tam jej nowymi, naszym
kosztem, beneficjentami. Wprowadzając, tak cenny w podobnych
kontekstach, motyw osobisty, zwierzę się, że parę lat temu otrzymałem
pismo z ZUS, gdzie mi obiecano nieco ponad 7 (słownie siedem) złotych
miesięcznej emerytury. (A we wcześniejszym o parę lat podobnym piśmie
było tego coś koło złotych jedenastu, więc można tu dostrzec pewien, jak
to mówią giełdziarze, trend.)
Nie chcę nikomu wmawiać, że ja na te 7 (słownie siedem) złotych tyrałem jak stachanowiec czterdzieści lat, ale jednak ponad dziesięć lat te składki płaciłem, a tutaj... Ciekawa matematyka, nie ma co! Musi ministra Hall maczała w tym ręce, choć może był to tylko Rostowski. Ja ich za bardzo zresztą nie rozróżniam.
No i ja jeszcze muszę do tej mojej wypasionej emerytury dożyć! Parę lat, ale jak mi to pismo przysyłali, to było więcej. Nie mówiąc już o tym, że musi dożyć ZUS. Czego ja mu akurat niespecjalnie życzę, bo z 7 (słownie siedem) złotych to ja sobie nawet i dziś niewiele kupię - pomijając już nawet kwestię trendu - a co dopiero za dobrych (w III RP?!) parę lat!
No to oto ten bonmot, do którego mnie opisane tu... Naprawdę nie wiem jak to @#$%^ nazwać... Natchnął:
Wiekopomnym wkładem Żydów w dorobek ludzkości jest wynalezienie słowa HUCPA i ilustrowanie go gdzie się tylko da tysięcznymi przykładami.
Ostre? Anty...? Niesprawiedliwe? A może ktoś mi zechce wmówić, że im te pieniądze przemocą wpychano, a oni się rękami i nogami bronili? Albo może umówmy się tak - wy nam oddacie tego tam Bogsika z tym drugim, dorzucicie jeszcze paru, obiecacie, że tych obecnych nie przyjmiecie... A ja wtedy się zastanowię nad złagodzeniem mojego błyskotliwego bonmota! Zgoda?
Nie chcę nikomu wmawiać, że ja na te 7 (słownie siedem) złotych tyrałem jak stachanowiec czterdzieści lat, ale jednak ponad dziesięć lat te składki płaciłem, a tutaj... Ciekawa matematyka, nie ma co! Musi ministra Hall maczała w tym ręce, choć może był to tylko Rostowski. Ja ich za bardzo zresztą nie rozróżniam.
No i ja jeszcze muszę do tej mojej wypasionej emerytury dożyć! Parę lat, ale jak mi to pismo przysyłali, to było więcej. Nie mówiąc już o tym, że musi dożyć ZUS. Czego ja mu akurat niespecjalnie życzę, bo z 7 (słownie siedem) złotych to ja sobie nawet i dziś niewiele kupię - pomijając już nawet kwestię trendu - a co dopiero za dobrych (w III RP?!) parę lat!
No to oto ten bonmot, do którego mnie opisane tu... Naprawdę nie wiem jak to @#$%^ nazwać... Natchnął:
Wiekopomnym wkładem Żydów w dorobek ludzkości jest wynalezienie słowa HUCPA i ilustrowanie go gdzie się tylko da tysięcznymi przykładami.
Ostre? Anty...? Niesprawiedliwe? A może ktoś mi zechce wmówić, że im te pieniądze przemocą wpychano, a oni się rękami i nogami bronili? Albo może umówmy się tak - wy nam oddacie tego tam Bogsika z tym drugim, dorzucicie jeszcze paru, obiecacie, że tych obecnych nie przyjmiecie... A ja wtedy się zastanowię nad złagodzeniem mojego błyskotliwego bonmota! Zgoda?
* * *
A linek to tego tekstu tutaj: http://triarius.salon24.pl/589479,od-czegos-przecie-musze-zaczac-nie
triarius
słowa kluczowe:
hucpa,
Józef Piłsudski,
kapitalizm,
Korwin-Mikke,
libertarianie,
Marysia z Gorzowa,
Oswald Spengler,
socjalizm,
wolna Polska,
wolny rynek,
ZUS
poniedziałek, czerwca 09, 2014
Ciało i du*a
Rozmawiałem czas jakiś temu ze starszą kobietą, która opowiadała iż swego czasu była psychologiem rodzimej kadry judoków. "Nie podobało mi się, bo oni sobie wąchali tyłki", stwierdziła. To, z kolei, stwierdzenie znaczy, mnie nie zachwyciło. Nie żebym się wprost załamał, bo ta niewiasta nie nosiła moherowego berecika, ani koszulki z Panem Tygrysem, więc ona raczej nie była jakoś specjalnie "nasza", jednak poczułem pewien niesmak i wewnętrzny protest.
Poczułem coś takiego, co odczuwam (w różnym nasileniu), kiedy na przykład po angielsku słyszę porównanie czegoś, lub kogoś, do końskiego zadu, jako największą z możliwych obelg. Oni tak mają - zarówno w repertuarze językowych kalk, jak i chyba także w mentalności. Nie wierzcie ludzie w tych ich wszystkich kowbojów!
Słynna szarża lekkiej brygady to chyba też w rzeczywistości było na rowerkach lub hulajnogach (w dodatku do innych swoich wad) - oni nie mają w sobie nic z kawalerzystów, skoro takie coś jak koński zad, zamiast wyciskać im z oczu łzy wzruszenia... Im się to zapewne z dorożką tylko kojarzy, a i to dość marnie, jeśli mnie spytać.
Oczywiście zad konia to nie jest całkiem to samo, co zad kolegi judoki, i podejście powinno być w znaczący sposób inne - ale jednak niesmak odczuwam jakościowo podobny. A jeszcze silniejszy, choć podobnie smakujący, odczuwam słysząc teksty w rodzaju: "Nie chcemy zemsty, chcemy tylko..." Czego tam oni zawsze chcą? Jakieś takie, żeby sąd uznał, że tamten jest be, a my (czyli oni) jesteśmy niewinne lelije i gość nas krzywdził.
To nam zupełnie wystarczy, a zemsta czy wysyłanie kogoś do pierdla, to takie nie... (I tu wpisać: "polskie", "chrześcijańskie", "humanitarne", do wyboru. Że niby nie.) Rzygać mi się chce, kiedy coś takiego słyszę lub czytam. (Albo kiedy słyszę nabrzmiałe ministrancką moralnością teksty o "gwałceniu prostytutek" zresztą. Też mi etyczna kwestia!)
I to oczywiście byłby temat - nawet mógłbym powydawać groźne pomruki i spróbować się wcielić w, nieobecnego już niestety wśród nas, niezapomnianego Nicka. Co by mi może przywróciło dawną (względną) popularność, jakieś może komęty... I może by mi się znowu zapragnęło pisać. Sprzężenie zwrotne - te rzeczy. Ale ja jednak nie o tym wybaczaniu. Nie tym razem. O koniu też nie, chyba że jakoś sam wywód mi do niego dojdzie. Ja o tym tyłku, co go sobie judocy rzekomo wąchają, i co dla tamtej pani było takim dręczącym problemem.
Trzeba by sobie ustalić, czy judocy rzeczywiście sobie te tyłki wąchają. To raz. Trzeba by też dojść, czy oni to robią celowo i z jakąś przyjemnością - czy też to tak, co najwyżej, samo z siebie, jako produkt uboczny, bez którego się nie da, dążąc do jakichś wyższych, w ich przekonaniu, celów. To dwa. Można by też próbować ustalić, po co właściwie, w Boskim (choćby i nieco świeckim) planie człek ma tę dupę - i czy to źle, że on ją ma? No i kiedy podejście do niej jest właściwe, kiedy zaś wręcz przeciwnie.
"Po co właściwie mielibyśmy sobie to ustalać?" - spyta ktoś. "I co mi z tego?" W jakimś, minimalnym, stopniu mi to po to, że sam trenuję (sobie luźno) submission grappling, gdzie "wąchania tyłków" jest na pewno nie mniej, niż w judo... Jeśli w ogóle takie coś, ma się rozumieć, występuje. A nie mniej to z tego powodu, że w submission grappling jest więcej tarzania się po ziemi, niż w judo, więc łatwiej się taka sytuacja może pojawić.
No a judo też, bardzo dawno temu, na studiach uprawiałem. (Co, obok pogardy dla obecnych przywódców Zachodu i mej wrodzonej inteligencji, łączy mnie, jakby nie było, z Putinem. Choć ja nigdy do czarnego pasa nie doszedłem.)
Jednak nie to jest dla mnie w tych rozważaniach najważniejsze. Nie o te zarzuty chodzi, które miałbym brać jakoś specjalnie do siebie. Widzę tu zarys o wiele większego, gigantycznego po prostu, zagadnienia. Etycznego i estetycznego zarazem. Nie wierzycie? (Czyta to ktoś w ogóle, że ja tak doń przemawiam?)
Poważnie - jak w kropli wody można pod mikroskopem obserwować cały (ach!) wszechświat - co najmniej w tym sensie, że tam się to bractwo między sobą żre, się rodzi i umiera - tak samo tutaj, w kwestii zrytualizowanej walki, jaką jest judo czy inny grappling, zderzonej z zarzutem owej paniusi... Że nie będę go znowu, bez konieczności, powtarzał. (Skoro ktoś aż tutaj doczytał, to chyba wie, o jaki zarzut chodzi.)
No więc ja tu widzę masę bardzo istotnych problemów etycznych i estetycznych - problemów "współczesnego człowieka", jak to się mówi. Czy, szpęglerycznie, "problemów prola i leminga późnej Faustycznej Cywilizacji". (Trochę śmy tę szpęgleryczną terminologię sobie tu utygrysili, ale w końcu od tamtej pory minęło stulecie.)
Mamy tu bowiem walkę - a nawet pewną specyficzną formę walki, czyli to, co Japończycy nazywają "budo", choć też to nie całkiem to... Sport też nie całkiem, w każdym razie walka zrytualizowna, co jest bardzo istotne. Mamy też - nie bójmy się tego stwierdzenia - nasze, ludzkie, ziemskie, materialne CIAŁO... Wraz z jego różnymi elementami, które różnie nam się jawią.
To są naprawdę wielkie sprawy - wcale się tym razem nie wygłupiam! To są sprawy, do których można by rozpocząć analizowanie etyki i estetyki tego nieszczęsnego (to nie jego wina, a w każdym razie nie tylko jego) późnego faustycznego PROLA - w epoce, kiedy (z konieczności niestety, szpęglerycznie rzecz postrzegając) dawne religijne nakazy i zakazy (nie mówiąc już o autentycznych, czyli dawnych, religijnych PRZEŻYCIACH) przestały działać. Przestały, ale mimo to, jeśli ktoś chce być przyzwoitym, tygrysiczno-ardreyicznym, neo-stoickim prolem...
Z cieniem nadziei na zmianę swego statusu prola na coś lepszego, ale przecie nie w TYCH paskudnych warunkach i nie NA tych paskudnych warunkach... No to ciało, walka, rytuały i tego typu sprawy, jawią mi się jako idealny niemal początek takich rozważań, i, co więcej, niemal także cała ich reszta.
W sensie, że jak się to zrobi obficie, inteligentnie i z Boską pomocą, to niewiele już (może poza samą teologią, ale niby dlaczego cywile mają się teologią w ogóle zajmować?) naprawdę istotnego do analizowania pozostanie. A to co zostanie, będzie niezbyt istotne dla kwestii etyki i estetyki, które to kwestie, z kolei - poza sprawami czysto technicznymi, czyli jak, kogo, czym i w jakiej kolejności? - niemal wyczerpują zakres tego, czym się warto na serio intelektualnie zajmować.
No dobra - a co mówili Rzymianie? (Jest się w końcu tą łacińską cywilizacją, więc niech i oni się wypowiedzą!). Mówili... Całym zdaniem? Tak, proszę! No to Rzymianie, panie psorze, mówili: "Naturalia non sunt turpia". Bardzo dobrze! Wie ktoś, co to znaczy? To znaczy: "To co naturalne, nie jest obrzydliwe". Słusznie! Swoją drogą, najczęściej się to "turpis" tłumaczy jako "brzydki", ale w tym przypadku to zbyt wątłe i po prostu fałszywe.
Czyż na przykład czaszka oblazła ze skóry skutkiem leżenia w ziemi, z robakami wychodzącymi z ócz, jest "ładna"? (Żeby się już nie zniżać do skatologii i takich tam.) Nie jest, prawda? Ale "obrzydliwa", w swym WŁAŚCIWYM etyczno-estetycznym kontekście - czyli kiedy sobie spokojnie leży w grobie, albo przyozdabia klasztorną celę ascety, mówiąc mu "memento mori" - "obrzydliwa" na pewno nie jest, i nawet nadaje się do przedstawienia na, powiedzmy, obrazie. Zgoda?
I to może się już co inteligentniejszemu czytelnikowi (są tu jacyś?) skojarzyć z naszą, excusez le mot, dupą. Tyłkiem znaczy. (A mniej inteligentny teraz to może, z naszą pomocą, zauważy, brawo!) Tak przy okazji, to sprawa... wiadomo jaka, kojarzyć się musi z inną, pokrewną - taką mianowicie, że co pewien czas ktoś, przeważnie w kłótni, zarzuca grapplerom, a mnie wśród nich, że my "się macamy facet z facetem". W sensie, że to ma coś z czymś wspólnego.
Ta sprawa jest pokrewna, ale jednak mniej nośna i mniej jaskrawa od tego tam "tyłka" - no bo o ile z "tyłkiem" każdy sensowny człowiek powinien z grubsza rozumieć istotne sprawy, to tutaj faktycznie można nie wiedzieć, i można sobie ew. wyobrażać, że kiedy chcę komuś wykręcić nogę, a on mnie dusi, to my przy tym odczuwamy jakieś erotyczne emocje. Albo że nie odczuwamy, ale powinniśmy, wiec coś i tak w tym jest dziwnego.
Ta pierwsza kwestia, w której podparłem się (teraz się wyjaśni) Rzymianami, w sumie sprowadza się do tego, że kontekst jest wszystkim. Jest ogromna różnica między celowym "wąchaniem", a czymś, co wychodzi całkiem mimochodem, i jakiejś sfrustrowanej, psychologicznie niedoszkolonej kobietce zdaje się z "wąchaniem" tożsame. Wiele by o tym jeszcze można, ale istota sprawy jest taka.
Ta druga kwestia - kwestia tej rzekomej erotyki, czy jej chorobliwego akurat braku - zostaje, w moim mniemaniu, dziecinnie łatwo (jeśli ktoś coś wie o życiu i prawdziwej psychologii) odklepana i unicestwiona stwierdzeniem, jak najbardziej prawdziwym, że walka ma dla naszej psychiki o wiele wyższy priorytet od erotyki i bez trudu tę erotykę dominuje. Wyrzuca ją niejako na daną chwilę ze świadomości.
Mógłbym tu opowiadać z własnego doświadczenia sporo, na przykład o tym, jak ostatnio kulałem się z autentyczną, młodą i w sumie bardzo ładną (choć zbyt "wyrzeźbioną" jak na tygrysi gust) dziewczyną. I to nawet nie była żadna krwiożercza walka, bo ona nie dość, że dwa razy lżejsza, to jeszcze niemal początkująca, więc w sumie ja jej różne rzeczy pokazywałem i tam sobie wykonywaliśmy zadane techniki. (Ale o tym może bliżej innym razem, czyli raczej nigdy.)
To tylko źwierzęta w ZOO, czy innej niewoli, myślą bez przerwy o seksie (czytać Ardreya!) - co daje do myślenia, kiedy się pomyśli, że te wszystkie, wypełzłe przeważnie i cherlawe, lemingi o niczym innym, przynajmniej we własnym mniemaniu, nie myślą. Walka, powtarzam, czy nawet jakieś drobne ćwiczonka mające z walką związek, bez trudu dominują nawet "potencjalnie erotyczną" sytuację. (A, mimo podeszłego wieku, raczej mnie o weneryczną oziębłość trudno oskarżać, więc wiem co mówię.)
Wracając do początkowego "wąchania"... Rozumiemy już, dlaczego owa emerytowana psycholożka określiła się swą wypowiedzią jako rasowy leming? Dopierośmy, co prawda, lekko poskrobali to zagadnienie - nie mówiąc już o obiecanym wyczerpaniu całej świeckiej neo-stoickiej etyki Faustycznej Cywilizacji - ale co bystrzejszy czytelnik (podlizuję się marketingowo!) może już zacząć rozumieć, do czego dążę.
"Dążę", o ile to miałoby mieć jakiś dalszy ciąg, co nie jest pewne. Może będzie, może nie, a może, choć niestety wątpię, da powyższe komuś asumpt do własnych rozważań na te, i pokrewne, tematy. Co już by było nie byle czym, jak na niszowy blogasek w stanie schyłkowym. Nie?
triarius
Poczułem coś takiego, co odczuwam (w różnym nasileniu), kiedy na przykład po angielsku słyszę porównanie czegoś, lub kogoś, do końskiego zadu, jako największą z możliwych obelg. Oni tak mają - zarówno w repertuarze językowych kalk, jak i chyba także w mentalności. Nie wierzcie ludzie w tych ich wszystkich kowbojów!
Słynna szarża lekkiej brygady to chyba też w rzeczywistości było na rowerkach lub hulajnogach (w dodatku do innych swoich wad) - oni nie mają w sobie nic z kawalerzystów, skoro takie coś jak koński zad, zamiast wyciskać im z oczu łzy wzruszenia... Im się to zapewne z dorożką tylko kojarzy, a i to dość marnie, jeśli mnie spytać.
Oczywiście zad konia to nie jest całkiem to samo, co zad kolegi judoki, i podejście powinno być w znaczący sposób inne - ale jednak niesmak odczuwam jakościowo podobny. A jeszcze silniejszy, choć podobnie smakujący, odczuwam słysząc teksty w rodzaju: "Nie chcemy zemsty, chcemy tylko..." Czego tam oni zawsze chcą? Jakieś takie, żeby sąd uznał, że tamten jest be, a my (czyli oni) jesteśmy niewinne lelije i gość nas krzywdził.
To nam zupełnie wystarczy, a zemsta czy wysyłanie kogoś do pierdla, to takie nie... (I tu wpisać: "polskie", "chrześcijańskie", "humanitarne", do wyboru. Że niby nie.) Rzygać mi się chce, kiedy coś takiego słyszę lub czytam. (Albo kiedy słyszę nabrzmiałe ministrancką moralnością teksty o "gwałceniu prostytutek" zresztą. Też mi etyczna kwestia!)
I to oczywiście byłby temat - nawet mógłbym powydawać groźne pomruki i spróbować się wcielić w, nieobecnego już niestety wśród nas, niezapomnianego Nicka. Co by mi może przywróciło dawną (względną) popularność, jakieś może komęty... I może by mi się znowu zapragnęło pisać. Sprzężenie zwrotne - te rzeczy. Ale ja jednak nie o tym wybaczaniu. Nie tym razem. O koniu też nie, chyba że jakoś sam wywód mi do niego dojdzie. Ja o tym tyłku, co go sobie judocy rzekomo wąchają, i co dla tamtej pani było takim dręczącym problemem.
Trzeba by sobie ustalić, czy judocy rzeczywiście sobie te tyłki wąchają. To raz. Trzeba by też dojść, czy oni to robią celowo i z jakąś przyjemnością - czy też to tak, co najwyżej, samo z siebie, jako produkt uboczny, bez którego się nie da, dążąc do jakichś wyższych, w ich przekonaniu, celów. To dwa. Można by też próbować ustalić, po co właściwie, w Boskim (choćby i nieco świeckim) planie człek ma tę dupę - i czy to źle, że on ją ma? No i kiedy podejście do niej jest właściwe, kiedy zaś wręcz przeciwnie.
"Po co właściwie mielibyśmy sobie to ustalać?" - spyta ktoś. "I co mi z tego?" W jakimś, minimalnym, stopniu mi to po to, że sam trenuję (sobie luźno) submission grappling, gdzie "wąchania tyłków" jest na pewno nie mniej, niż w judo... Jeśli w ogóle takie coś, ma się rozumieć, występuje. A nie mniej to z tego powodu, że w submission grappling jest więcej tarzania się po ziemi, niż w judo, więc łatwiej się taka sytuacja może pojawić.
No a judo też, bardzo dawno temu, na studiach uprawiałem. (Co, obok pogardy dla obecnych przywódców Zachodu i mej wrodzonej inteligencji, łączy mnie, jakby nie było, z Putinem. Choć ja nigdy do czarnego pasa nie doszedłem.)
Jednak nie to jest dla mnie w tych rozważaniach najważniejsze. Nie o te zarzuty chodzi, które miałbym brać jakoś specjalnie do siebie. Widzę tu zarys o wiele większego, gigantycznego po prostu, zagadnienia. Etycznego i estetycznego zarazem. Nie wierzycie? (Czyta to ktoś w ogóle, że ja tak doń przemawiam?)
Poważnie - jak w kropli wody można pod mikroskopem obserwować cały (ach!) wszechświat - co najmniej w tym sensie, że tam się to bractwo między sobą żre, się rodzi i umiera - tak samo tutaj, w kwestii zrytualizowanej walki, jaką jest judo czy inny grappling, zderzonej z zarzutem owej paniusi... Że nie będę go znowu, bez konieczności, powtarzał. (Skoro ktoś aż tutaj doczytał, to chyba wie, o jaki zarzut chodzi.)
No więc ja tu widzę masę bardzo istotnych problemów etycznych i estetycznych - problemów "współczesnego człowieka", jak to się mówi. Czy, szpęglerycznie, "problemów prola i leminga późnej Faustycznej Cywilizacji". (Trochę śmy tę szpęgleryczną terminologię sobie tu utygrysili, ale w końcu od tamtej pory minęło stulecie.)
Mamy tu bowiem walkę - a nawet pewną specyficzną formę walki, czyli to, co Japończycy nazywają "budo", choć też to nie całkiem to... Sport też nie całkiem, w każdym razie walka zrytualizowna, co jest bardzo istotne. Mamy też - nie bójmy się tego stwierdzenia - nasze, ludzkie, ziemskie, materialne CIAŁO... Wraz z jego różnymi elementami, które różnie nam się jawią.
To są naprawdę wielkie sprawy - wcale się tym razem nie wygłupiam! To są sprawy, do których można by rozpocząć analizowanie etyki i estetyki tego nieszczęsnego (to nie jego wina, a w każdym razie nie tylko jego) późnego faustycznego PROLA - w epoce, kiedy (z konieczności niestety, szpęglerycznie rzecz postrzegając) dawne religijne nakazy i zakazy (nie mówiąc już o autentycznych, czyli dawnych, religijnych PRZEŻYCIACH) przestały działać. Przestały, ale mimo to, jeśli ktoś chce być przyzwoitym, tygrysiczno-ardreyicznym, neo-stoickim prolem...
Z cieniem nadziei na zmianę swego statusu prola na coś lepszego, ale przecie nie w TYCH paskudnych warunkach i nie NA tych paskudnych warunkach... No to ciało, walka, rytuały i tego typu sprawy, jawią mi się jako idealny niemal początek takich rozważań, i, co więcej, niemal także cała ich reszta.
W sensie, że jak się to zrobi obficie, inteligentnie i z Boską pomocą, to niewiele już (może poza samą teologią, ale niby dlaczego cywile mają się teologią w ogóle zajmować?) naprawdę istotnego do analizowania pozostanie. A to co zostanie, będzie niezbyt istotne dla kwestii etyki i estetyki, które to kwestie, z kolei - poza sprawami czysto technicznymi, czyli jak, kogo, czym i w jakiej kolejności? - niemal wyczerpują zakres tego, czym się warto na serio intelektualnie zajmować.
No dobra - a co mówili Rzymianie? (Jest się w końcu tą łacińską cywilizacją, więc niech i oni się wypowiedzą!). Mówili... Całym zdaniem? Tak, proszę! No to Rzymianie, panie psorze, mówili: "Naturalia non sunt turpia". Bardzo dobrze! Wie ktoś, co to znaczy? To znaczy: "To co naturalne, nie jest obrzydliwe". Słusznie! Swoją drogą, najczęściej się to "turpis" tłumaczy jako "brzydki", ale w tym przypadku to zbyt wątłe i po prostu fałszywe.
Czyż na przykład czaszka oblazła ze skóry skutkiem leżenia w ziemi, z robakami wychodzącymi z ócz, jest "ładna"? (Żeby się już nie zniżać do skatologii i takich tam.) Nie jest, prawda? Ale "obrzydliwa", w swym WŁAŚCIWYM etyczno-estetycznym kontekście - czyli kiedy sobie spokojnie leży w grobie, albo przyozdabia klasztorną celę ascety, mówiąc mu "memento mori" - "obrzydliwa" na pewno nie jest, i nawet nadaje się do przedstawienia na, powiedzmy, obrazie. Zgoda?
I to może się już co inteligentniejszemu czytelnikowi (są tu jacyś?) skojarzyć z naszą, excusez le mot, dupą. Tyłkiem znaczy. (A mniej inteligentny teraz to może, z naszą pomocą, zauważy, brawo!) Tak przy okazji, to sprawa... wiadomo jaka, kojarzyć się musi z inną, pokrewną - taką mianowicie, że co pewien czas ktoś, przeważnie w kłótni, zarzuca grapplerom, a mnie wśród nich, że my "się macamy facet z facetem". W sensie, że to ma coś z czymś wspólnego.
Ta sprawa jest pokrewna, ale jednak mniej nośna i mniej jaskrawa od tego tam "tyłka" - no bo o ile z "tyłkiem" każdy sensowny człowiek powinien z grubsza rozumieć istotne sprawy, to tutaj faktycznie można nie wiedzieć, i można sobie ew. wyobrażać, że kiedy chcę komuś wykręcić nogę, a on mnie dusi, to my przy tym odczuwamy jakieś erotyczne emocje. Albo że nie odczuwamy, ale powinniśmy, wiec coś i tak w tym jest dziwnego.
Ta pierwsza kwestia, w której podparłem się (teraz się wyjaśni) Rzymianami, w sumie sprowadza się do tego, że kontekst jest wszystkim. Jest ogromna różnica między celowym "wąchaniem", a czymś, co wychodzi całkiem mimochodem, i jakiejś sfrustrowanej, psychologicznie niedoszkolonej kobietce zdaje się z "wąchaniem" tożsame. Wiele by o tym jeszcze można, ale istota sprawy jest taka.
Ta druga kwestia - kwestia tej rzekomej erotyki, czy jej chorobliwego akurat braku - zostaje, w moim mniemaniu, dziecinnie łatwo (jeśli ktoś coś wie o życiu i prawdziwej psychologii) odklepana i unicestwiona stwierdzeniem, jak najbardziej prawdziwym, że walka ma dla naszej psychiki o wiele wyższy priorytet od erotyki i bez trudu tę erotykę dominuje. Wyrzuca ją niejako na daną chwilę ze świadomości.
Mógłbym tu opowiadać z własnego doświadczenia sporo, na przykład o tym, jak ostatnio kulałem się z autentyczną, młodą i w sumie bardzo ładną (choć zbyt "wyrzeźbioną" jak na tygrysi gust) dziewczyną. I to nawet nie była żadna krwiożercza walka, bo ona nie dość, że dwa razy lżejsza, to jeszcze niemal początkująca, więc w sumie ja jej różne rzeczy pokazywałem i tam sobie wykonywaliśmy zadane techniki. (Ale o tym może bliżej innym razem, czyli raczej nigdy.)
To tylko źwierzęta w ZOO, czy innej niewoli, myślą bez przerwy o seksie (czytać Ardreya!) - co daje do myślenia, kiedy się pomyśli, że te wszystkie, wypełzłe przeważnie i cherlawe, lemingi o niczym innym, przynajmniej we własnym mniemaniu, nie myślą. Walka, powtarzam, czy nawet jakieś drobne ćwiczonka mające z walką związek, bez trudu dominują nawet "potencjalnie erotyczną" sytuację. (A, mimo podeszłego wieku, raczej mnie o weneryczną oziębłość trudno oskarżać, więc wiem co mówię.)
Wracając do początkowego "wąchania"... Rozumiemy już, dlaczego owa emerytowana psycholożka określiła się swą wypowiedzią jako rasowy leming? Dopierośmy, co prawda, lekko poskrobali to zagadnienie - nie mówiąc już o obiecanym wyczerpaniu całej świeckiej neo-stoickiej etyki Faustycznej Cywilizacji - ale co bystrzejszy czytelnik (podlizuję się marketingowo!) może już zacząć rozumieć, do czego dążę.
"Dążę", o ile to miałoby mieć jakiś dalszy ciąg, co nie jest pewne. Może będzie, może nie, a może, choć niestety wątpię, da powyższe komuś asumpt do własnych rozważań na te, i pokrewne, tematy. Co już by było nie byle czym, jak na niszowy blogasek w stanie schyłkowym. Nie?
triarius
słowa kluczowe:
budo,
dupa,
erotyka,
estetyka,
etyka,
grappling,
judo,
lemingi,
neo-stoicyzm,
prole,
psychologia,
Robert Ardrey,
rytuały,
skatologia,
tyłek,
walka,
Władimir Putin
niedziela, czerwca 01, 2014
No to i ja o Marysi...
Sprawa dzielnej Marysi z Gorzowa, która wygarnęła Tuskowi to, co pół Polski by miało ochotę, ale albo nie ma okazji, albo się boi, nadal się rozwija. Zgodnie z tym, czego należało oczekiwać, wytoczono już bardzo ciężkie działa, mianowicie "antysemityzm", a słychać nawet pomruki na temat "kłamstwa oświęcimskiego".
Czego można było się spodziewać? Przecież pojawiło się ryzyko, iż nasz dzielny Premier zacznie się obawiać spotkania z każdym młodym człowiekiem - choćby był wykształcony i z dużego ośrodka - bo ten może się okazać Marysią! Czy można do tego dopuścić żeby się zaczął jąkać jak nie przymierzając Michnik?!
Całe to bicie piany (bo z "naszej" strony też niewiele dostrzegam powodu do zachwytu nad poziomem argumentacji), cały ten smród... Nie jest to coś, w co bym się miał wielką ochotę pakować. Ożenić się z Marysią, tak, na pewno, ale chyba by się rodzina nie zgodziła i te rzeczy. Więc jeszcze parę słów o "antysemityźmie" i to będzie na tyle.
"Antysemityzm" - piękne słowo, idealna wprost maczuga w rękach totalitarystów, internetowych trolli, platfąsów wszelkiego typu i, niestety, także tej sporej, słabej na umyśle i pozbawionej gonad, części naszej "prawicy", która, z jakichś względów, najgłośniej brzęczy... ("Jako miedź brzęczaca, jako cymbał brzmiący." Ksiądz Wujek. I komu to przeszkadzało?)
Pała "antysemityzmu" jest po prostu super - do określonych celów, ma się rozumieć... Przecież nawet samo w sobie zawiera kłamstwo! Cóż może bardziej pasować ludziom z urodzenia podłym i załganym? Swoją drogą, na zarzut "antysemityzmu" (prędzej czy później każdego to spotka, rebe Bratkowski dwoi się przecie i troi, żeby każdemu dogodzić, i nie on jeden) radzę odpowiadać w stylu: "Ja antysemitą?! Ja przecież nie mam nic przeciw Arabom! Co za pomysł!"
(I opcjonalnie dodać: "A Palestyńczyków to ja nawet bardzo lubię." Tylko że wtedy istnieje pewne ryzyko, iż na nas wtedy naślą brygadę antyterrorystyczną. Ale to z drugiej strony w III RP nie powinno nikogo przesadnie takie coś zaskoczyć, bo prędzej czy później i tak Brunonem zostanie, chce tego czy nie. Wybierzmy zatem przyszłość!)
Powyższe wyjaśniło, jakie tam kłamstwo jest w samym określeniu "antysemityzm", a kto nie zrozumiał, widać czyta służbowo i nie widzę powodu, by go w robocie wyręczać. Dodam jeszcze, że istnieje bardzo ciekawa prawidłowość z tym "antysemityzem. Otóż "oni"... (Wiadomo kto, albo pzynajmniej CO. Nie mówię o zwykłych, względnie przyzwoitych, ludziach, niezależnie od pochodzenia. Czy nawet od religii, choć po prawdzie nie za każdą przepadam. Z tym, że oczywiście nie mówimy tu o religii komunistycznej.)
Otóż po "onych" obelgi przeważnie (o ile akurat prawda etapu nie wymaga inaczej) spływają jak woda po przysłowiowej gęsi, natomiast NIENAWIDZĄ dziko, by ich jakoś próbować analizować, by starać się ich zrozumieć jako zjawisko. I te rzeczy. Sapienti sat. Stąd, jestem pewien, na przykład ta dzika nienawiść dzisiejszego establiszmętu do Spenglera... Na pewno nie wyłącznie z tego powodu - mają ich tam nieco więcej, ale między innymi.
Gość jest tak daleki, jak to tylko możliwe, od jakiegokolwiek, w rozumieniu normalnego człowieka, "rasizmu" - a w Wikipedii załapuje się jako hiper-rasista. Podobnie z "antysemityzmem". Milion bluzgających prymitywów to dla tych... Nie bójmy się tego slowa - macherów - miód w serce. Zwykły kulturalny człek od nich się z odrazą odcina (z przyczyn słusznych lub mniej słusznych, ale jednak), macherzy i autorytety przybierają pozy i tony godne co najmniej Markizy de Lamballe...
Wszyscy są zachwyceni! Jednak spróbujcie publicznie pozastanawiać się nad tym, co motywuje te wszystkie... Jak to nazwać...? Nie wiem, ale że to istnieje nie da się wątpić, skoro wciąż gada, poucza, grozi, żąda... Prawda? No i na tym ten wątek sobie na razie zakończymy.
A na koniec wiadomość niemal z ostatniej chwili - tak, BIĘŻĄCZKA! (Łał!) Na jakimś CNN, co go czasem oglądam... (No i kto mógłby mnie oskarżyć o anty, że spoytam? TV Trwam ostatnio nie, a to tak.) Więc na tym CNN (chyba to ono było, zresztą one wszystkie podobne) mówili, że przeprowadzono ostatnio wszechświatowe badanie na temat antysemityzmu (bez cudzysłowu), i wyszło im, że to występuje po prostu wszędzie, w każdym kraju na świecie (dziwne, nie?), ale najmniej tego jest...
Fanfary, werble... Zgadniecie gdzie? Nie zgadliście - na Cejlonie. Dlaczego? A spróbujcie zadać takie pytanie Michnikowi, Bratkowskiemu czy innemu łowcy. Albo tej od nakrywania się kopytami. (Ja bym ją chętnie też kopytami nakrył, ciekawe co by wtedy rzekła? Tak na marginesie.) Naprawdę ciekawym co odpowiedzą. Jeśli się dowiecie, prosiłbym o upublicznienie (brzydkie słowo, swoją drogą), dobra?
A przy okazji, to Kurak wczoraj bardzo sensownie napisał na temat '68 (w aspekcie prlowskim, bo były przecie i inne) i "antysemityzmu" Jaruzelskiego. Od początku mówię (wprew takiemu np. Coryllusowi), że Kurak jednak to autentyk. Nie da się po prostu z takim zapałem i tak inteligent w każdym razienie wyrabiać dniówki, czy udawać cudze przekonania. A ja, dodam skromnie, to tego typu spraw mam naprawdę niezłe oko.
Oto linek:
http://kontrowersje.net/uniwersalna_hipokryzja_wobec_zbrodni_jaruzelskiego_czystki_antysemickie
(Dyskusja pod spodem, jak przeważnie, jest tam także warta uwagi.)
triarius
P.S. Marysiu, gdybyś jednak miała ochotę poślubić stojącego nad grobem wykolejeńca bez grosza (ale jednak grappling i te sprawy), trochę też jakby mało pobożnego (ale jak Ci wytłumaczę co i jak z tym V2, i się na pewno dogadamy), no to ja jak najbardziej. Jeśli nie, to w każdym razie przyjmij ode mnie wyrazy najwyższego szacunku i w ogóle!
Czego można było się spodziewać? Przecież pojawiło się ryzyko, iż nasz dzielny Premier zacznie się obawiać spotkania z każdym młodym człowiekiem - choćby był wykształcony i z dużego ośrodka - bo ten może się okazać Marysią! Czy można do tego dopuścić żeby się zaczął jąkać jak nie przymierzając Michnik?!
Całe to bicie piany (bo z "naszej" strony też niewiele dostrzegam powodu do zachwytu nad poziomem argumentacji), cały ten smród... Nie jest to coś, w co bym się miał wielką ochotę pakować. Ożenić się z Marysią, tak, na pewno, ale chyba by się rodzina nie zgodziła i te rzeczy. Więc jeszcze parę słów o "antysemityźmie" i to będzie na tyle.
"Antysemityzm" - piękne słowo, idealna wprost maczuga w rękach totalitarystów, internetowych trolli, platfąsów wszelkiego typu i, niestety, także tej sporej, słabej na umyśle i pozbawionej gonad, części naszej "prawicy", która, z jakichś względów, najgłośniej brzęczy... ("Jako miedź brzęczaca, jako cymbał brzmiący." Ksiądz Wujek. I komu to przeszkadzało?)
Pała "antysemityzmu" jest po prostu super - do określonych celów, ma się rozumieć... Przecież nawet samo w sobie zawiera kłamstwo! Cóż może bardziej pasować ludziom z urodzenia podłym i załganym? Swoją drogą, na zarzut "antysemityzmu" (prędzej czy później każdego to spotka, rebe Bratkowski dwoi się przecie i troi, żeby każdemu dogodzić, i nie on jeden) radzę odpowiadać w stylu: "Ja antysemitą?! Ja przecież nie mam nic przeciw Arabom! Co za pomysł!"
(I opcjonalnie dodać: "A Palestyńczyków to ja nawet bardzo lubię." Tylko że wtedy istnieje pewne ryzyko, iż na nas wtedy naślą brygadę antyterrorystyczną. Ale to z drugiej strony w III RP nie powinno nikogo przesadnie takie coś zaskoczyć, bo prędzej czy później i tak Brunonem zostanie, chce tego czy nie. Wybierzmy zatem przyszłość!)
Powyższe wyjaśniło, jakie tam kłamstwo jest w samym określeniu "antysemityzm", a kto nie zrozumiał, widać czyta służbowo i nie widzę powodu, by go w robocie wyręczać. Dodam jeszcze, że istnieje bardzo ciekawa prawidłowość z tym "antysemityzem. Otóż "oni"... (Wiadomo kto, albo pzynajmniej CO. Nie mówię o zwykłych, względnie przyzwoitych, ludziach, niezależnie od pochodzenia. Czy nawet od religii, choć po prawdzie nie za każdą przepadam. Z tym, że oczywiście nie mówimy tu o religii komunistycznej.)
Otóż po "onych" obelgi przeważnie (o ile akurat prawda etapu nie wymaga inaczej) spływają jak woda po przysłowiowej gęsi, natomiast NIENAWIDZĄ dziko, by ich jakoś próbować analizować, by starać się ich zrozumieć jako zjawisko. I te rzeczy. Sapienti sat. Stąd, jestem pewien, na przykład ta dzika nienawiść dzisiejszego establiszmętu do Spenglera... Na pewno nie wyłącznie z tego powodu - mają ich tam nieco więcej, ale między innymi.
Gość jest tak daleki, jak to tylko możliwe, od jakiegokolwiek, w rozumieniu normalnego człowieka, "rasizmu" - a w Wikipedii załapuje się jako hiper-rasista. Podobnie z "antysemityzmem". Milion bluzgających prymitywów to dla tych... Nie bójmy się tego slowa - macherów - miód w serce. Zwykły kulturalny człek od nich się z odrazą odcina (z przyczyn słusznych lub mniej słusznych, ale jednak), macherzy i autorytety przybierają pozy i tony godne co najmniej Markizy de Lamballe...
Wszyscy są zachwyceni! Jednak spróbujcie publicznie pozastanawiać się nad tym, co motywuje te wszystkie... Jak to nazwać...? Nie wiem, ale że to istnieje nie da się wątpić, skoro wciąż gada, poucza, grozi, żąda... Prawda? No i na tym ten wątek sobie na razie zakończymy.
A na koniec wiadomość niemal z ostatniej chwili - tak, BIĘŻĄCZKA! (Łał!) Na jakimś CNN, co go czasem oglądam... (No i kto mógłby mnie oskarżyć o anty, że spoytam? TV Trwam ostatnio nie, a to tak.) Więc na tym CNN (chyba to ono było, zresztą one wszystkie podobne) mówili, że przeprowadzono ostatnio wszechświatowe badanie na temat antysemityzmu (bez cudzysłowu), i wyszło im, że to występuje po prostu wszędzie, w każdym kraju na świecie (dziwne, nie?), ale najmniej tego jest...
Fanfary, werble... Zgadniecie gdzie? Nie zgadliście - na Cejlonie. Dlaczego? A spróbujcie zadać takie pytanie Michnikowi, Bratkowskiemu czy innemu łowcy. Albo tej od nakrywania się kopytami. (Ja bym ją chętnie też kopytami nakrył, ciekawe co by wtedy rzekła? Tak na marginesie.) Naprawdę ciekawym co odpowiedzą. Jeśli się dowiecie, prosiłbym o upublicznienie (brzydkie słowo, swoją drogą), dobra?
A przy okazji, to Kurak wczoraj bardzo sensownie napisał na temat '68 (w aspekcie prlowskim, bo były przecie i inne) i "antysemityzmu" Jaruzelskiego. Od początku mówię (wprew takiemu np. Coryllusowi), że Kurak jednak to autentyk. Nie da się po prostu z takim zapałem i tak inteligent w każdym razienie wyrabiać dniówki, czy udawać cudze przekonania. A ja, dodam skromnie, to tego typu spraw mam naprawdę niezłe oko.
Oto linek:
http://kontrowersje.net/uniwersalna_hipokryzja_wobec_zbrodni_jaruzelskiego_czystki_antysemickie
(Dyskusja pod spodem, jak przeważnie, jest tam także warta uwagi.)
triarius
P.S. Marysiu, gdybyś jednak miała ochotę poślubić stojącego nad grobem wykolejeńca bez grosza (ale jednak grappling i te sprawy), trochę też jakby mało pobożnego (ale jak Ci wytłumaczę co i jak z tym V2, i się na pewno dogadamy), no to ja jak najbardziej. Jeśli nie, to w każdym razie przyjmij ode mnie wyrazy najwyższego szacunku i w ogóle!
słowa kluczowe:
antysemityzm,
coryllus,
Donald Tusk,
ks. Wujek,
Marysia pogromczyni Tuska,
MatkaKurka,
matrioszka Jaruzelski,
Oswald Spengler,
Wersal
piątek, maja 30, 2014
Państwa i bantustany
Ostatnio był jakiś zamach wojskowy w Tajlandii, prawda? Nie śledzę, o Tajlandii wiem niewiele (więcej od przeciętnego inteligenta o tajskim boksie, znacznie mniej o przebranych za kobiety męskich kurwach), jednak coś mnie w tej sprawie uderzyło.
Otóż tego typu aktualne polityczne wieści dochodzą do mnie albo z rozimych "prawicowych" blogów, albo też z zachodnich telewizji, co je mam w pakiecie. (Lewackie one wszystkie i w większości wciąż dostają służbowego orgazmu na temat "Europy".)
No i w tych właśnie telewizjach - BBC, France Internationale (tutaj szczególnie owe ojro-orgazmy), CNN... (Mógłbym chyba włączyć też Fox News, niby o wiele bardziej od CNN "prawicowe", ale po co, skoro ich "prawicowość" to "wolny rynek", Izrael i reszta dzisiejszych "amerykańskich wartości"?) Więc na tych telewizjach sporo mówili o tym zamachu w Tajlandii i związanych z tym sprawach, ale...
Coś mnie tam uderzyło, choć niby, jak się zastanowić, to do bólu oczywiste, więc nie powinno. To mianowicie, że tam był ten zamach, a nikt nie tylko nie dokonał bratniej pomocy, ale nawet do jej dokonania nie nawoływał. Niesamowite! Potrafiłby ktoś sobie taką sytuację wyobrazić w Polsce?
Nie żebym nawoływał do zamachu, nie żebym chwalil zmachy... Albo ich brak zresztą... W ogóle, jak rzekłem, nie bardzo kojarzę kto tam w tej Tajlandii ma teraz rację i jest mi to dość obojętne. Ale jednak fakt, że tam nikt im bratniej pomocy nie udzialał - ba! Nawet nią nie groził, nawet do niej nie wzywał... Przecież nawet sankcjami im chyba nie zagrożono... Daje do myślenia!
Zastanawiałem się ostatnio faktycznie sporo nad kwestią bantustanów i poważnych państw (terminologia St. Michalkiewicza), no i tak mi jakoś wychodziło, że ta różnica ma wiele wspólnego z tym, czy dane państwo... żeby to państwem okreslić, dla uproszczenia... ma broń jądrową, czy też jej nie ma.
I niewątpliwie jest to kryterium bardzo istotne, z którego masa istotnych rzeczy wynika. Jednak, jak się okazuje, nie jedyne. Tajlandia, z tego co kojarzę, broni jądrowej wciąż nie ma. Nie jest to nawet kraj specjalnie ogromny, nie jest też aż tak specyficzny, jak wiadomo kto. A jednak! Daje do myślenia i zachęcam do się nad tym zastanowienia! Musi boks tajski też ma swoje znaczenie w takich sprawach - no bo chyba nie (straszna myśl!) te pedały w kiecach i inne mało smaczne tamtejsze zjawiska?
I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z matrioszką Jaruzelskim i jego "stanem wojennym"! Polska wtedy z całą pewnością krajem suwerennym nie była, więc to w ogóle nijak się z poruszanym tu problemem nie wiąże. Wiąże się natomiast z szeroko od czasów niepamiętnych międloną kwestią tego, czy dzisiaj jeszcze może istnieć jakaś suwerenność, a już szczególnie suwereność nienajwiększych krajów.
No i okazuje się, że, choć nic tu oczywiście nie jest całkiem czarne ani całkiem białe, to jednak różnice w tej suwerenności - pomiędzy np. taką Tajlandią i taką Polską - wciąż są ogromne. Tak znaczne, że bez wielkiego uproszczenia dałoby się stwierdzić, iż Tajlandia (jakby tam w niej nie oceniać słodycz życia, rozkosze konsumpcji i stan "praw człowieka") JEST krajem suwerennym, Polska natomiast na jej tle...
Polska natomiast wymaga masy propagandzistów w stałym pogotowiu i ogromnych środków, by przekonać miejscowych (żeby na nich się tu skupić), iż bratnia pomoc, mniej czy bardziej perspektywiczna, to nic złego, a raczej wprost przeciwnie. I że cała ta "suwerenność" to jakiś wybryk chorego mózgu i w ogóle zło wcielone. No, z oczywistym wyjątkiem suwerenności paru, mniej lub bardziej sąsiednich, mniej lub bardziej tropikalnych, krajów, ale z całą pewnością to nic dla Polski.
I tak się to toczy...
triarius
Otóż tego typu aktualne polityczne wieści dochodzą do mnie albo z rozimych "prawicowych" blogów, albo też z zachodnich telewizji, co je mam w pakiecie. (Lewackie one wszystkie i w większości wciąż dostają służbowego orgazmu na temat "Europy".)
No i w tych właśnie telewizjach - BBC, France Internationale (tutaj szczególnie owe ojro-orgazmy), CNN... (Mógłbym chyba włączyć też Fox News, niby o wiele bardziej od CNN "prawicowe", ale po co, skoro ich "prawicowość" to "wolny rynek", Izrael i reszta dzisiejszych "amerykańskich wartości"?) Więc na tych telewizjach sporo mówili o tym zamachu w Tajlandii i związanych z tym sprawach, ale...
Coś mnie tam uderzyło, choć niby, jak się zastanowić, to do bólu oczywiste, więc nie powinno. To mianowicie, że tam był ten zamach, a nikt nie tylko nie dokonał bratniej pomocy, ale nawet do jej dokonania nie nawoływał. Niesamowite! Potrafiłby ktoś sobie taką sytuację wyobrazić w Polsce?
Nie żebym nawoływał do zamachu, nie żebym chwalil zmachy... Albo ich brak zresztą... W ogóle, jak rzekłem, nie bardzo kojarzę kto tam w tej Tajlandii ma teraz rację i jest mi to dość obojętne. Ale jednak fakt, że tam nikt im bratniej pomocy nie udzialał - ba! Nawet nią nie groził, nawet do niej nie wzywał... Przecież nawet sankcjami im chyba nie zagrożono... Daje do myślenia!
Zastanawiałem się ostatnio faktycznie sporo nad kwestią bantustanów i poważnych państw (terminologia St. Michalkiewicza), no i tak mi jakoś wychodziło, że ta różnica ma wiele wspólnego z tym, czy dane państwo... żeby to państwem okreslić, dla uproszczenia... ma broń jądrową, czy też jej nie ma.
I niewątpliwie jest to kryterium bardzo istotne, z którego masa istotnych rzeczy wynika. Jednak, jak się okazuje, nie jedyne. Tajlandia, z tego co kojarzę, broni jądrowej wciąż nie ma. Nie jest to nawet kraj specjalnie ogromny, nie jest też aż tak specyficzny, jak wiadomo kto. A jednak! Daje do myślenia i zachęcam do się nad tym zastanowienia! Musi boks tajski też ma swoje znaczenie w takich sprawach - no bo chyba nie (straszna myśl!) te pedały w kiecach i inne mało smaczne tamtejsze zjawiska?
I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z matrioszką Jaruzelskim i jego "stanem wojennym"! Polska wtedy z całą pewnością krajem suwerennym nie była, więc to w ogóle nijak się z poruszanym tu problemem nie wiąże. Wiąże się natomiast z szeroko od czasów niepamiętnych międloną kwestią tego, czy dzisiaj jeszcze może istnieć jakaś suwerenność, a już szczególnie suwereność nienajwiększych krajów.
No i okazuje się, że, choć nic tu oczywiście nie jest całkiem czarne ani całkiem białe, to jednak różnice w tej suwerenności - pomiędzy np. taką Tajlandią i taką Polską - wciąż są ogromne. Tak znaczne, że bez wielkiego uproszczenia dałoby się stwierdzić, iż Tajlandia (jakby tam w niej nie oceniać słodycz życia, rozkosze konsumpcji i stan "praw człowieka") JEST krajem suwerennym, Polska natomiast na jej tle...
Polska natomiast wymaga masy propagandzistów w stałym pogotowiu i ogromnych środków, by przekonać miejscowych (żeby na nich się tu skupić), iż bratnia pomoc, mniej czy bardziej perspektywiczna, to nic złego, a raczej wprost przeciwnie. I że cała ta "suwerenność" to jakiś wybryk chorego mózgu i w ogóle zło wcielone. No, z oczywistym wyjątkiem suwerenności paru, mniej lub bardziej sąsiednich, mniej lub bardziej tropikalnych, krajów, ale z całą pewnością to nic dla Polski.
I tak się to toczy...
triarius
słowa kluczowe:
bantustan,
bratnia pomoc,
gen. Jaruzelski,
lewactwo,
poważne państwa,
propaganda,
suwerenność,
Tajlandia,
wolny rynek,
zamach wojskowy
środa, maja 28, 2014
O naturalnej selekcji wśród tubylców i paru innych sprawach
"Wśród tubylców naturalna selekcja wyeliminowała już dawno ludzi na tyle nierozsądnych, aby na ryk lwa uciekać na oślep w ciemność, porzucając swoje ogniska i broń."
Powyższe to cytat z bardzo interesującej, bardzo też "ardreyicznej" (jako uzupełnienie jednak, nie jako ekwiwalent), książki pani Elizabeth Marshall Thomas "Plemię tygrysa: koty i ich świat". Książka i Wiedza 1996 (amerykański oryginał wydany w 1993). Polecam!
* * *
Myśl mocno przewrotna, ale niepozbawiona. (Moja własna. Poza tym, że oczywiście prosta parafraza znanego stwierdzenia Piłsudskiego.) Przewrotne, zgoda, da się zinterpretować głupio i błędnie, ale to naprawdę nie jest niewarte przemyślenia...
Kto nie szanuje własnych urzędników, będzie szanował cudzych.
* * *
Ludziom się wydaje, że aby coś istotnie zmienić, podreperować kraj (choć w przypadku nieszczęsnej Polski podreperowanie nie wystarczy, tu chodziłoby o ratowanie) trzeba albo najpierw wybrać potrawy z gotowego menu, albo też coś nowego wymyślić. Moim zdaniem to jest błąd! Tak naprawdę, jeśli serio chce się coś w położeniu własnego ludu czy tego typu sprawach zmienić, to trzeba zacząć od ustalenia tego z czego jesteśmy gotowi ZREZYGNOWAĆ.
W sensie - te przykłady są absolutnie arbitralne, bo w tej chwili mówimy jedynie o NAJOGÓLNIEJSZEJ zasadzie - np. dostatku, bezpieczeństwa, bycia słodkim i powszechnie kochanym, dobrej o nas opinii tu czy tam... No i może najbardziej: z jakich jesteśmy gotowi zrezygnować ZŁUDZEŃ!
Naprawdę warto i nad tym chwilę pomyśleć.
* * *
A co z gwałceniem prostytutek? Nie będziemy kończyć? Cóż, naprawdę nie wiem. Z jednej strony ten temat wydaje mi się wciąż fascynujący i wart poważnego potraktowania - wraz ze wszystkimi pobocznymi temacikami, które nam tak zgrabnie przy tej okazji (prawda?) się pojawiły - z drugiej jednak (zżeranie własnego ogona, narzekanie na niewdzięczną publiczność i podłe czasy) temat nieco zbyt ambitny jak na to, że niemal już całkiem straciłem wiarę w sens pisania czegokolwiek, i, co za tym idzie, radość z tego pisania.
Może tam ona się od czasu do czasu nawet pojawia, ale tak mało, że jak się tu z ambitnym tematem wziąć za bary?
* * *
(Dopisane później. I dlatego niebieskie.)
Na temat aktualnych wydarzeń na Ukrainie, przypomniało mi się (a właściwie przypomniałem sobie czytając komęta pod moim dawnym tekstem) stwierdzenie twórcy Target Focus Training - Tima Larkina:
"Przemoc rzadko jest rozwiązaniem, ale kiedy jest - jest JEDYNYM rozwiązaniem."
Zarówno to "rzadko", jak i to "jedynym", jawi mi się trochę na wyrost, ale w sumie to b. sensowna (choć mało politycznie poprawna, of course) myśl. Ale już "konieczne" rozwiązanie, całkiem by mi, zamiast "jedynego", tu pasowało. Zgoda?
triarius
P.S. It's not about who's right but who's left. (Ed Parker)
Powyższe to cytat z bardzo interesującej, bardzo też "ardreyicznej" (jako uzupełnienie jednak, nie jako ekwiwalent), książki pani Elizabeth Marshall Thomas "Plemię tygrysa: koty i ich świat". Książka i Wiedza 1996 (amerykański oryginał wydany w 1993). Polecam!
* * *
Myśl mocno przewrotna, ale niepozbawiona. (Moja własna. Poza tym, że oczywiście prosta parafraza znanego stwierdzenia Piłsudskiego.) Przewrotne, zgoda, da się zinterpretować głupio i błędnie, ale to naprawdę nie jest niewarte przemyślenia...
Kto nie szanuje własnych urzędników, będzie szanował cudzych.
* * *
Ludziom się wydaje, że aby coś istotnie zmienić, podreperować kraj (choć w przypadku nieszczęsnej Polski podreperowanie nie wystarczy, tu chodziłoby o ratowanie) trzeba albo najpierw wybrać potrawy z gotowego menu, albo też coś nowego wymyślić. Moim zdaniem to jest błąd! Tak naprawdę, jeśli serio chce się coś w położeniu własnego ludu czy tego typu sprawach zmienić, to trzeba zacząć od ustalenia tego z czego jesteśmy gotowi ZREZYGNOWAĆ.
W sensie - te przykłady są absolutnie arbitralne, bo w tej chwili mówimy jedynie o NAJOGÓLNIEJSZEJ zasadzie - np. dostatku, bezpieczeństwa, bycia słodkim i powszechnie kochanym, dobrej o nas opinii tu czy tam... No i może najbardziej: z jakich jesteśmy gotowi zrezygnować ZŁUDZEŃ!
Naprawdę warto i nad tym chwilę pomyśleć.
* * *
A co z gwałceniem prostytutek? Nie będziemy kończyć? Cóż, naprawdę nie wiem. Z jednej strony ten temat wydaje mi się wciąż fascynujący i wart poważnego potraktowania - wraz ze wszystkimi pobocznymi temacikami, które nam tak zgrabnie przy tej okazji (prawda?) się pojawiły - z drugiej jednak (zżeranie własnego ogona, narzekanie na niewdzięczną publiczność i podłe czasy) temat nieco zbyt ambitny jak na to, że niemal już całkiem straciłem wiarę w sens pisania czegokolwiek, i, co za tym idzie, radość z tego pisania.
Może tam ona się od czasu do czasu nawet pojawia, ale tak mało, że jak się tu z ambitnym tematem wziąć za bary?
* * *
(Dopisane później. I dlatego niebieskie.)
Na temat aktualnych wydarzeń na Ukrainie, przypomniało mi się (a właściwie przypomniałem sobie czytając komęta pod moim dawnym tekstem) stwierdzenie twórcy Target Focus Training - Tima Larkina:
"Przemoc rzadko jest rozwiązaniem, ale kiedy jest - jest JEDYNYM rozwiązaniem."
Zarówno to "rzadko", jak i to "jedynym", jawi mi się trochę na wyrost, ale w sumie to b. sensowna (choć mało politycznie poprawna, of course) myśl. Ale już "konieczne" rozwiązanie, całkiem by mi, zamiast "jedynego", tu pasowało. Zgoda?
triarius
P.S. It's not about who's right but who's left. (Ed Parker)
słowa kluczowe:
branie się za bary,
gwałcenie prostytutek,
Józef Piłsudski,
koty,
lwy,
naturalna selekcja,
pisanie,
rezygnacja,
Robert Ardrey,
tubylcy,
urzędnicy
czwartek, maja 22, 2014
O gwałceniu prostytutek (albo i nie, zależy jak wyjdzie)
Oczywiście starzy ludzie lubią narzekać na czasy, w których ich starość upływa, a jeśli ktoś tak często jak ja nie miał nic sensownego do roboty i czytał książki, to nic dziwnego, że na starość będzie kiwał oszronioną głową wygłaszając drżącym głosem jeremiady na temat powszechnej dziś głupoty... Ale jednak coś w tym jest, że głupota czuje się obecnie o wiele pewniej, żadnych kompleksów, a jej przeciwieństwo, zakładając że w ogóle jeszcze gdzieś istnieje, kryje się płochliwie po kątach.
Lubię konkretne przykłady popierające różne moje, czasem dość złożone, tezy - więc proszę, oto takie coś... I jeśli to cię, P.T. Czytelniku, nie razi tak jak mnie, to potraktuj to łaskawie jako potwierdzenie właśnie mojego stwierdzenia. (OK?) Więc dowodem na powszechne dziś zgłupienie - niby dobnym, ale konkretnym i dla mnie znaczącym - jest choćby to, że dziś nikt już niemal nie mówi o "morderstwie", a tylko zawsze o "zabójstwie"...
Niechby ktoś dla pieniędzy, po wieloletnich przygotowaniach, zamordował stryjka tępym nożem - "zabójstwo"! Niechby jakiś Putin utrupił jakiegoś Litwinienkę polonem - "zabójstwo", a jakże! Podobnie z pokrewnymi sprawami. Dzisiaj nawet zamaskowany i uzbrojony rozbój na rozstajnych drogach to... No, zgadujemy! No...?
"Kradzież" oczywiście, cóż by innego? Nie ma "włamań", "rozbojów", "rabunków"... Masy innych tego typu określeń, które w mrocznych prlowskich czasach mojej młodości znał każdy półanalfabeta. I to wcale nie tylko dlatego, że wtedy było to powszechniejsze, jeśli naprawdę było, co nie jest aż tak pewne.
Przyczyny tego stanu? Niewątpliwie różne, przy czym całkiem celowe działanie nie jest najmniej istotną. "Czyje celowe działanie?", spyta ktoś... A tych wszystkich sił, i tych wszystkich ludzi (żeby już tego dumnego określenia nie skąpić), którzy nam miłościwie, i którzy tymi nieszczęsnymi lemingami bez przerwy, w sobie wiadomych celach, manipulują. Za pomocą mediów, "edukacji", "prawa"... I czego tam jeszcze.
A że to zgłupienie, które jest naszym tutaj zasadniczym tematem, rozszerza się na ludzi spoza ścisłego grona lemingów, widać choćby w tym, jak chętnie i bez oporów ludzie całkiem porządni i niby niegłupi używają określeń w rodzaju "koktail Mołotowa", o Unii mówią "Europa", o Jaruzelskim "Generał" ("kto nie szanuje własnych generałów, będzie szanował cudzych", że tak sparafrazuję Ziuka)...
Albo wymyślają tacy program nowej - patriotycznej oczywiście i prawicowej jak cholera - partii, a tam zawsze trzy głowne cele... Cośtam1, Cośtam2, Wolny Rynek... Gdzie Cośtam1 to na przykład Niepodległość albo Chrześcijaństwo, a Cośtam2 to może być powiedzmy Poszanowanie Tradycji albo Rodzina. Jakby ten (mityczny, jeśli nie po prostu ZAŁGANY od początku do końca) "wolny rynek" to nie było coś z całkowicie innego aksjologicznego, o politycznym już nie wspominając, porządku,
Z tym, że to, niestety, nie jest już do pojęcia dla ludzi, dla których zatarła się różnica pomiędzy "rabunkiem" czy "włamaniem", a "kradzieżą", oraz między "morderstwem" i "zabójstwem". Tak mi się czasem, nawiasem mówiąc, wydaje, że ta dziwna niechęć do nazywania kogoś "mordercą" może wynikać z przyczyn, że tak to nazwę, humanitarnych, albo nawet (nie bójmy się tego słowa!) z POLITPOPRAWNOŚCI.
Tylko że to by było jeszcze dziwniejsze w przypadku ludzi uważających się za prawicę! Prawda? (A jeśli prawda, to dlaczego nikt na to wcześniej nie wpadł? Co ładnie domyka moją główną tutaj tezę - eleganckim Q.E.D. Ot co!)
No i tutaj, w tym punkcie naszej analizy, mamy przed sobą cały wachlarz... W sensie dosłownym, lub niemal, bo inaczej to by był językowy potworek... "Szeroki wachlarz wąskich gardeł", żeby zacytować pradawną kpinę z prlowskiego języka... Mamy tu w każdym razie wiele różnych dróg do wyboru. Na przykład moglibyśmy sobie poszukać głębszych przyczyn tego celowego ogłupiania publiki przez...
Nie wiem jak to określić, ale chodzi o to, że są Prole, czyli my, i są ci proli Poganiacze... To znaczy są dosłownie Poganiacze - w mediach, "edukacji", sądownictwie, różne tam "autorytety"... O - "dziennikarze", "artyści"... (Niemal o nich zapomniałem, serio!) No i są ci, co za nimi, ponad nimi, i dla których cały ten... Całe to, wiadomo, się kręci... Czyli nie "poganiacze" w sensie ścisłym, tylko "Elita", czy jakoś tak... I my, Prole.
No więc ich siła, tych nie-proli, nie-nas, polega w dużym stopniu na mediach. W tych czasach... Czy ja to muszę mówić? Bez mediów mało co się da zrobić, a z nimi sporo. No i człek naprawdę sensowny, kiedy widzi coś ewidentnie wyprodukowanego przez istoty, jak to się mówi, rozumne... Ludzi lub ew. kosmitów, żeby już zostawić na boku delfiny i słonie... To on się zawsze w duszy pyta, ten człowiek znaczy: "po co oni mi to pokazują i co chcą przez to osiągnąć?"
Nie że jakaś wprost paranoja, ale serio... Widzisz obraz na którym goła baba wyleguje się w prowokacyjnej pozie na szezlongu... I co? I pytasz oczywiście sam siebie, CAŁKIEM AUTOMATYCZNIE: "co też ten malarz chciał przez to uzyskać?". A zaraz potem, albo i przedtem: "co też ten krytyk, który toto zachwalał, bo bez tego przecież nigdy bym tego nie zobaczył, chciał przez to uzyskać"? Itd., itd., nie zapominając o nikim z tego (często szemranego) grona.
Dosłownie KAŻDY, kto do tego obrazu przyłożył rękę, albo inną część ciała zresztą, w sensie, że się przyczynił do tego, iż on powstał, przetrwał, dotarł do widza... Powinien zostać prześwietlony. Łącznie z samą modelką, choć w jej przypadku to akurat może być najprostsze. W końcu prosta dziewczyna po przejściach. Tak więc - powtórzmy to, bo dzisiaj chyba raz nie wystarczy to rzec - iż człek na poziomie i prawicowy, zawsze AUTOMATYCZNIE I ODRUCHOWO, w każdym przypadku, gdy traktują go jakąś KOMUNIKACJĄ, zada sobie w duszy (po to ją ma!) pytanie: "komu to służy, kto za tym stoi?"
Wcale nie żartuję! I nie musi w tym być, powtarzam, żadnej paranoi. Wszystko może się okazać OK, może w tym nie być żadnych brzydkich ukrytych celów...Modelka dla pieniędzy, malarz dla seksu, marchand dla forsy (na słodycze i kinowe bilety)... Ale i w takim przypadku zapewne sprzedają nam to dzieło jako "wielkie, odkrywcze, przełomowe", "artystę" jako jakiegoś proroka, i być może modelkę jako ofiarę samczej dominacji od 10 tysięcy lat, nad którą należy się litować, kupując bilet na wystawę i głosując na "Europę".
Co nie musi koniecznie jednoznacznie wynikać z obiektywnych faktów. Prawda? A jednak, dziwnym jakimś trafem, niemal zawsze takie rzeczy, jak ta białogłowa w rozkroku na tym szezlongu, są nam (nie bójmy się tego słowa!) stręczone jako coś o wiele większego, o wiele głębszego. Co nas ma za zadanie WYZWOLIĆ... I jak cudownie to mu się udaje! (Ach!) Czyż nie?
Jednak człek, który pod wpływem, jakby nie było, durnych seriali i jeszcze durniejszych dzienników telewizyjnych przestał już rozróżniać "zabójstwo" od "morderstwa", a "rabunek" od "kradzieży", oczywiście takich subtelnych niuansów rozróżnić nijak nie zdoła.
A co z gwałceniem prostytutki, spyta ktoś? Na to, Deo volente, przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać, choć ten temat też się z naszym głownym wątkiem jak najbardziej wiąże. Oraz z całą masą innych.
A zatem c.d.n. (albo i nie)
triarius
P.S. Liberalizm to lewactwo sklepikarzy.
Lubię konkretne przykłady popierające różne moje, czasem dość złożone, tezy - więc proszę, oto takie coś... I jeśli to cię, P.T. Czytelniku, nie razi tak jak mnie, to potraktuj to łaskawie jako potwierdzenie właśnie mojego stwierdzenia. (OK?) Więc dowodem na powszechne dziś zgłupienie - niby dobnym, ale konkretnym i dla mnie znaczącym - jest choćby to, że dziś nikt już niemal nie mówi o "morderstwie", a tylko zawsze o "zabójstwie"...
Niechby ktoś dla pieniędzy, po wieloletnich przygotowaniach, zamordował stryjka tępym nożem - "zabójstwo"! Niechby jakiś Putin utrupił jakiegoś Litwinienkę polonem - "zabójstwo", a jakże! Podobnie z pokrewnymi sprawami. Dzisiaj nawet zamaskowany i uzbrojony rozbój na rozstajnych drogach to... No, zgadujemy! No...?
"Kradzież" oczywiście, cóż by innego? Nie ma "włamań", "rozbojów", "rabunków"... Masy innych tego typu określeń, które w mrocznych prlowskich czasach mojej młodości znał każdy półanalfabeta. I to wcale nie tylko dlatego, że wtedy było to powszechniejsze, jeśli naprawdę było, co nie jest aż tak pewne.
Przyczyny tego stanu? Niewątpliwie różne, przy czym całkiem celowe działanie nie jest najmniej istotną. "Czyje celowe działanie?", spyta ktoś... A tych wszystkich sił, i tych wszystkich ludzi (żeby już tego dumnego określenia nie skąpić), którzy nam miłościwie, i którzy tymi nieszczęsnymi lemingami bez przerwy, w sobie wiadomych celach, manipulują. Za pomocą mediów, "edukacji", "prawa"... I czego tam jeszcze.
A że to zgłupienie, które jest naszym tutaj zasadniczym tematem, rozszerza się na ludzi spoza ścisłego grona lemingów, widać choćby w tym, jak chętnie i bez oporów ludzie całkiem porządni i niby niegłupi używają określeń w rodzaju "koktail Mołotowa", o Unii mówią "Europa", o Jaruzelskim "Generał" ("kto nie szanuje własnych generałów, będzie szanował cudzych", że tak sparafrazuję Ziuka)...
Albo wymyślają tacy program nowej - patriotycznej oczywiście i prawicowej jak cholera - partii, a tam zawsze trzy głowne cele... Cośtam1, Cośtam2, Wolny Rynek... Gdzie Cośtam1 to na przykład Niepodległość albo Chrześcijaństwo, a Cośtam2 to może być powiedzmy Poszanowanie Tradycji albo Rodzina. Jakby ten (mityczny, jeśli nie po prostu ZAŁGANY od początku do końca) "wolny rynek" to nie było coś z całkowicie innego aksjologicznego, o politycznym już nie wspominając, porządku,
Z tym, że to, niestety, nie jest już do pojęcia dla ludzi, dla których zatarła się różnica pomiędzy "rabunkiem" czy "włamaniem", a "kradzieżą", oraz między "morderstwem" i "zabójstwem". Tak mi się czasem, nawiasem mówiąc, wydaje, że ta dziwna niechęć do nazywania kogoś "mordercą" może wynikać z przyczyn, że tak to nazwę, humanitarnych, albo nawet (nie bójmy się tego słowa!) z POLITPOPRAWNOŚCI.
Tylko że to by było jeszcze dziwniejsze w przypadku ludzi uważających się za prawicę! Prawda? (A jeśli prawda, to dlaczego nikt na to wcześniej nie wpadł? Co ładnie domyka moją główną tutaj tezę - eleganckim Q.E.D. Ot co!)
No i tutaj, w tym punkcie naszej analizy, mamy przed sobą cały wachlarz... W sensie dosłownym, lub niemal, bo inaczej to by był językowy potworek... "Szeroki wachlarz wąskich gardeł", żeby zacytować pradawną kpinę z prlowskiego języka... Mamy tu w każdym razie wiele różnych dróg do wyboru. Na przykład moglibyśmy sobie poszukać głębszych przyczyn tego celowego ogłupiania publiki przez...
Nie wiem jak to określić, ale chodzi o to, że są Prole, czyli my, i są ci proli Poganiacze... To znaczy są dosłownie Poganiacze - w mediach, "edukacji", sądownictwie, różne tam "autorytety"... O - "dziennikarze", "artyści"... (Niemal o nich zapomniałem, serio!) No i są ci, co za nimi, ponad nimi, i dla których cały ten... Całe to, wiadomo, się kręci... Czyli nie "poganiacze" w sensie ścisłym, tylko "Elita", czy jakoś tak... I my, Prole.
No więc ich siła, tych nie-proli, nie-nas, polega w dużym stopniu na mediach. W tych czasach... Czy ja to muszę mówić? Bez mediów mało co się da zrobić, a z nimi sporo. No i człek naprawdę sensowny, kiedy widzi coś ewidentnie wyprodukowanego przez istoty, jak to się mówi, rozumne... Ludzi lub ew. kosmitów, żeby już zostawić na boku delfiny i słonie... To on się zawsze w duszy pyta, ten człowiek znaczy: "po co oni mi to pokazują i co chcą przez to osiągnąć?"
Nie że jakaś wprost paranoja, ale serio... Widzisz obraz na którym goła baba wyleguje się w prowokacyjnej pozie na szezlongu... I co? I pytasz oczywiście sam siebie, CAŁKIEM AUTOMATYCZNIE: "co też ten malarz chciał przez to uzyskać?". A zaraz potem, albo i przedtem: "co też ten krytyk, który toto zachwalał, bo bez tego przecież nigdy bym tego nie zobaczył, chciał przez to uzyskać"? Itd., itd., nie zapominając o nikim z tego (często szemranego) grona.
Dosłownie KAŻDY, kto do tego obrazu przyłożył rękę, albo inną część ciała zresztą, w sensie, że się przyczynił do tego, iż on powstał, przetrwał, dotarł do widza... Powinien zostać prześwietlony. Łącznie z samą modelką, choć w jej przypadku to akurat może być najprostsze. W końcu prosta dziewczyna po przejściach. Tak więc - powtórzmy to, bo dzisiaj chyba raz nie wystarczy to rzec - iż człek na poziomie i prawicowy, zawsze AUTOMATYCZNIE I ODRUCHOWO, w każdym przypadku, gdy traktują go jakąś KOMUNIKACJĄ, zada sobie w duszy (po to ją ma!) pytanie: "komu to służy, kto za tym stoi?"
Wcale nie żartuję! I nie musi w tym być, powtarzam, żadnej paranoi. Wszystko może się okazać OK, może w tym nie być żadnych brzydkich ukrytych celów...Modelka dla pieniędzy, malarz dla seksu, marchand dla forsy (na słodycze i kinowe bilety)... Ale i w takim przypadku zapewne sprzedają nam to dzieło jako "wielkie, odkrywcze, przełomowe", "artystę" jako jakiegoś proroka, i być może modelkę jako ofiarę samczej dominacji od 10 tysięcy lat, nad którą należy się litować, kupując bilet na wystawę i głosując na "Europę".
Co nie musi koniecznie jednoznacznie wynikać z obiektywnych faktów. Prawda? A jednak, dziwnym jakimś trafem, niemal zawsze takie rzeczy, jak ta białogłowa w rozkroku na tym szezlongu, są nam (nie bójmy się tego słowa!) stręczone jako coś o wiele większego, o wiele głębszego. Co nas ma za zadanie WYZWOLIĆ... I jak cudownie to mu się udaje! (Ach!) Czyż nie?
Jednak człek, który pod wpływem, jakby nie było, durnych seriali i jeszcze durniejszych dzienników telewizyjnych przestał już rozróżniać "zabójstwo" od "morderstwa", a "rabunek" od "kradzieży", oczywiście takich subtelnych niuansów rozróżnić nijak nie zdoła.
A co z gwałceniem prostytutki, spyta ktoś? Na to, Deo volente, przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać, choć ten temat też się z naszym głownym wątkiem jak najbardziej wiąże. Oraz z całą masą innych.
A zatem c.d.n. (albo i nie)
triarius
P.S. Liberalizm to lewactwo sklepikarzy.
słowa kluczowe:
elity,
głupota,
gwałenie prostytutek,
język,
kradzież,
media,
morderstwo,
politpoprawność,
prole,
rozbój,
wolny rynek,
zabójstwo
sobota, kwietnia 05, 2014
Gówna dla Polski (version lite)
Tytułem eksperymentu opublikujemy sobie teraz tutaj wersję light naszego poprzedniego tekstu. Czyli wersję pozbawioną większości co mniej istotnych wtrętów, obcych narzeczy i innego baroku. Mam nadzieję, że w tej wersji mój - genialny, nie oszukujmy się, a także potencjalnie ogromnie ważny dla przyszłości Polski i świata - tekst, zrobi karierę. (Do kogo te słowa są przede wszystkim skierowane, to on chyba sam wie i niech łaskawie wyciągnie wnioski! ;-)
* * *
Opowiadają, że kiedy Kostek Biernacki, jako młody legionista, miał wieszać jakichś dywersantów, wzbraniał się i mocno to przeżywał, na co mu Piłsudski rzekł, cytuję z pamięci: "A gówien to dla Polski wywozić nie łaska?"
Ja, widzicie ludzie, akurat zmierzam do poruszenia kwestii ojrowyborów... No więc, zachowując wszelkie proporcje - dostrzegam pewne analogie pomiędzy tym wieszaniem owych dywersantów i uczestniczeniem w rzeczonych ojrowyborach. Żeby już o wywożeniu gówien nie wspominać, bo tutaj podobieństwo aż bije po oczach.
Głupie to, obiektywnie mało sensowne, no bo w końcu każdy nasz głos to tylko jedna iluśtammilionowa wyniku... A do tego przecie ruskie, i wszelkie inne, serwery... Ale jednak - nie da się namawiać innych, etycznie, samemu nie racząc! A przecie - choć jeden głos, nasz własny znaczy, nic właśnie takiego nie robi... Nie znaczy... To jednak parę tysięcy w jakiś tam sposób już coś takiego robi. Bo widzicie jak to działa...
Ja sam kiedyś, dawno temu, wpadłem na "pomysł", żeby ojrowybory ignorować. Mało oczywiście oryginalna myśl, wielu na to wpadło, i tak samo jak ja wtedy - popełnili błąd. Tylko że ja się z niego szybko, po paru dniach, wycofałem, a większość jednak nie. No bo ludzie sobie wmawiają, nie chcę już tu snuć przemądrych rozważań dlaczego konkretnie, że ci tam ojropejsi dostają orgazmu jak paru ludzi więcej w tych błazeńskich ojrowyborach zagłosuje, a jak będzie kilku mniej, to zaczną rozpaczać. Widzicie, to tak nie działa. Może oni się chwilę trochę ucieszą, alternatywnie chwilę zmartwią, ale to będzie chwila. No, parę dni powiedzmy.
A to, jak w tych wyborach wypadnie ta @#$% zgraja, która Polskę rabuje, sprzedaje i przy której targowica, ta pierwsza, wygląda na miłą gromadkę niegłupich i wyrobionych politycznie patriotów, to sprawa na o wiele dłuższą metę i o wiele ważniejsza. Mówię cholernie serio! Wiem, że niektórzy z mniejszymi oporami powiesiliby paru dywersantów - gdyby to, oczywiście, nie było źle widziane przez Unię i zakazane; inni łatwiej by się do takiego obowiązku przymusili... Albo do dosłownego gówien dla Polski wywożenia... Ale tu nie ma co sobie wmawiać, że "w razie czego ja te gówna gołą ręką i...!"
To zgrywa, to ściema, to oszustwo - a co gorsza, samooszukiwanie! Jeśli platfąsy dostaną w tych ojrowyborach w dupę, to zaczną może wreszcie się rozpadać. W końcu to nie jest partia ideowa, jaką w była choćby KPP, ich pramatka (pomijając, że także paskudna i agenturalna). A jeśli im się nieźle uda, to jedyna prawdziwa "legalna", parlamentarna opozycja dostanie kolejny raz w dupę.
I nic nie da tłumaczenie lemingom, że tu chodzi o Polskę, a nie o to, by się przypodobać tak obrzydliwej zgraji niedouczonych i parszywych na duszach wumli! Dla większości z nich to nie jest żaden - absolutnie żaden - argument! A problem jest przecież spory z wygraniem tego przez PiS... Bo on jest przecież tą jedyną realną "legalną", parlamentarną opozycją - przy wszystkich swoich wadach.
Bowiem, choć do doskonałości PiSowi daleko, to jednak - POZA AGENTURĄ - do PiS raczej z założenia ciągną ludzie, którym na Polsce zależy. Inaczej szliby... Gdzie? Chyba łatwo zgadnąć, prawda? Nie mamy lepszego roboczego kryterium i tego co je mamy musimy się trzymać, a ta "legalna" i parlamentarna opozycja jest, mimo wszystko WAŻNA, a nawet NIEZBĘDNA.
Więc jaki jest ten problem z wygraniem przez PiS i przegraniem przez tych tam... Co mi się już na nich epitety kończą, a wszystkie nieadekwatne i zbyt cienkie... No? Problem jest taki, że zwolennicy Platfąsów raczej Unię kochaj i ich uczestniczenie w tym cyrku nie mierzi, a nas, i ogólnie (mniej lub bardziej entuzjastycznych) zwolenników PiS (patriotów, "prawicę" itd.) raczej tak. Przynajmniej w o wiele większym procencie. Z czego wynika, że oni częściej i chętniej idą w tym cyrku brać udział, a skutek tego taki, że.... No, chyba tego nie muszę tu wyjaśniać, prawda?
Jasne - wszelkie wybory, a co dopiero takie, to ćwiczenie z absurdu, ale też na przykład taki Pascal, człek niegłupi, i nie tylko bardzo religijny, ale nawet poniekąd katolik, rzekł był w końcu "credo quia absurdum est"... O wierze, która dla niego była naprawdę ważna, nie ma co do tego wątpliwości... Więc z tym absurdem i niechęcią do niego też nie należałoby przesadzać!
Zatem, drogie ludzięta - choć dzielę wasz ból, obrzydzenie, wstyd i wszystkie inne tego typu odczucia - weźcie tym razem... I w następnych, tam gdzie to będzie miało znaczenie, a w wielu będzie...Weźcie, mówię wam, dupy w troki, dywersantów na sznur, gówna na wózek, kartki wyborcze wsadźcie, mimo mdłości, do tych tam unijnych pudeł z dykty... I potem sobie pogratulujcie, mówiąc do siebie: "Zrobiłem to, quia ABSURDUM EST, jestem równy chłop co raczy dla Polski gówna i dywersantów..." Sami wiecie!
A na koniec powiem wam coś poniekąd optymistycznego. Może zresztą aż tak wiele realnego optymizmu z tego się nie da wycisnąć, ale będzie chociaż błyskotliwe. Otóż tak mi przyszło do głowy, że JK wcale nie musi robić głupio, czy "niepolityczne", nie unikając teraz, przed tymi "wyborami", tematu Smoleńska.
Który tak wkurwia lemingi, a nawet poniekąd zniechęca tę pozostałą, też nie za fajną, ale może raczej po prostu zmęczoną, nieco ogłupiałą, niedożywioną i już także małowiela przestraszoną większość naszego ludu. Wszyscy mówią, że to PiSowi bardzo zaszkodzi, dotychczas faktycznie - mówimy o wyborach i takich innych trywialnych w istocie, ale jednak niepozbawionych, sprawach - szkodziło... Ale w tych ojrowyborach może tak nie musi być, ludkowie moi rostomili.
A nie musi dlatego, że, widzicie ludziątka kochane - leming, (post)komuch, platfąs, ubek, aferzysta, prowokator udający dzień tygodnia... Taki i tak pójdzie i zagłosuje, bo kocha Unię i kocha Tuski tego świata. To chyba oczywiste. A na kogo zagłosuje? Na Tuski tego świata, bo tych Unia kocha i ci ją kochają wzajem. Tak? No dobra... A co z wami? Wy, jak was znam, w ogromnym niestety procencie nie pójdziecie.
Bo się Unią brzydzicie, bo nie wierzycie w skutek, bo nie przepadacie może za demokracją, albo tego co teraz mamy za demokrację nie uważacie... I ja tu nie mogę mieć do was pretensji - mówię o pogladach i odczuciach - bo czuję podobnie. (Choć wstrętu do demokracji jako takiej nie mam, uważając ją tak czy tak za swego rodzaju płaszcz, a liczy się i tak bardziej podszewka... I gronostajowe podbicie. Te sprawy.)
Ale jak się tacy ludzie, co Tuska, co Unii, co ruskich, co tych po drugiej stronie naszych przyjaciół i sponsorów, itd. itp., nie lubią - wkurwią... Tak sobie może JK myśli... Tym Smoleńskiem się wkurwią, tym co te @#$% w tej sprawie wyprawiają... No to może większa ich część powie sobie: "A gówien dla Polski nie łaska?" I doda: "A kim ja, @#$%% w końcu jestem, żeby...?! Zagłosuję na PiS - quia absurdum całe to głosowanie na unijnych... synekurasów est! Niech mają, @#$%% jedne @^$$^!"
I ruskie serwery się przegrzeją. I ruskie serwery się spalą. I zwyciężymy! I hurra! I Polska, Polska, Polska! I gówna będą... Ech! Od was... Chciałem powiedzieć - od nas - to zależy. Czy myślicie, że kiedy się taka królowa Jadwiga, później, jak kojarzę, błogosławiona, musiała obnażyć... Mało? Udostępnić swoje niewieście skarby staremu i mało czarującemu Jagielle... Sapiącemu capowi.
DLA POLSKI! To, myślicie, że jej nie było wstyd? Co najmniej tak samo, jak wam... Jak nam. Kiedy idziemy, w tłumie pokwikujących radośnie lemingów, na rzeź. To znaczy, tym razem akurat nie całkiem na rzeź, tylko na te ojrowybory... Fakt, zgroza, ale naprawdę myślicie, że dla Jadwigi to było jak bułka z masłem? Albo dla Kostka Biernackiego, zanim się wprawił i przyzwyczaił? Gówna dla Polski wywozić - nie łaska? A właśnie że łaska! I wy tego dowiedziecie, prawda? Dzięki i niech wam Bóg błogosławi!
triarius
* * *
Opowiadają, że kiedy Kostek Biernacki, jako młody legionista, miał wieszać jakichś dywersantów, wzbraniał się i mocno to przeżywał, na co mu Piłsudski rzekł, cytuję z pamięci: "A gówien to dla Polski wywozić nie łaska?"
Ja, widzicie ludzie, akurat zmierzam do poruszenia kwestii ojrowyborów... No więc, zachowując wszelkie proporcje - dostrzegam pewne analogie pomiędzy tym wieszaniem owych dywersantów i uczestniczeniem w rzeczonych ojrowyborach. Żeby już o wywożeniu gówien nie wspominać, bo tutaj podobieństwo aż bije po oczach.
Głupie to, obiektywnie mało sensowne, no bo w końcu każdy nasz głos to tylko jedna iluśtammilionowa wyniku... A do tego przecie ruskie, i wszelkie inne, serwery... Ale jednak - nie da się namawiać innych, etycznie, samemu nie racząc! A przecie - choć jeden głos, nasz własny znaczy, nic właśnie takiego nie robi... Nie znaczy... To jednak parę tysięcy w jakiś tam sposób już coś takiego robi. Bo widzicie jak to działa...
Ja sam kiedyś, dawno temu, wpadłem na "pomysł", żeby ojrowybory ignorować. Mało oczywiście oryginalna myśl, wielu na to wpadło, i tak samo jak ja wtedy - popełnili błąd. Tylko że ja się z niego szybko, po paru dniach, wycofałem, a większość jednak nie. No bo ludzie sobie wmawiają, nie chcę już tu snuć przemądrych rozważań dlaczego konkretnie, że ci tam ojropejsi dostają orgazmu jak paru ludzi więcej w tych błazeńskich ojrowyborach zagłosuje, a jak będzie kilku mniej, to zaczną rozpaczać. Widzicie, to tak nie działa. Może oni się chwilę trochę ucieszą, alternatywnie chwilę zmartwią, ale to będzie chwila. No, parę dni powiedzmy.
A to, jak w tych wyborach wypadnie ta @#$% zgraja, która Polskę rabuje, sprzedaje i przy której targowica, ta pierwsza, wygląda na miłą gromadkę niegłupich i wyrobionych politycznie patriotów, to sprawa na o wiele dłuższą metę i o wiele ważniejsza. Mówię cholernie serio! Wiem, że niektórzy z mniejszymi oporami powiesiliby paru dywersantów - gdyby to, oczywiście, nie było źle widziane przez Unię i zakazane; inni łatwiej by się do takiego obowiązku przymusili... Albo do dosłownego gówien dla Polski wywożenia... Ale tu nie ma co sobie wmawiać, że "w razie czego ja te gówna gołą ręką i...!"
To zgrywa, to ściema, to oszustwo - a co gorsza, samooszukiwanie! Jeśli platfąsy dostaną w tych ojrowyborach w dupę, to zaczną może wreszcie się rozpadać. W końcu to nie jest partia ideowa, jaką w była choćby KPP, ich pramatka (pomijając, że także paskudna i agenturalna). A jeśli im się nieźle uda, to jedyna prawdziwa "legalna", parlamentarna opozycja dostanie kolejny raz w dupę.
I nic nie da tłumaczenie lemingom, że tu chodzi o Polskę, a nie o to, by się przypodobać tak obrzydliwej zgraji niedouczonych i parszywych na duszach wumli! Dla większości z nich to nie jest żaden - absolutnie żaden - argument! A problem jest przecież spory z wygraniem tego przez PiS... Bo on jest przecież tą jedyną realną "legalną", parlamentarną opozycją - przy wszystkich swoich wadach.
Bowiem, choć do doskonałości PiSowi daleko, to jednak - POZA AGENTURĄ - do PiS raczej z założenia ciągną ludzie, którym na Polsce zależy. Inaczej szliby... Gdzie? Chyba łatwo zgadnąć, prawda? Nie mamy lepszego roboczego kryterium i tego co je mamy musimy się trzymać, a ta "legalna" i parlamentarna opozycja jest, mimo wszystko WAŻNA, a nawet NIEZBĘDNA.
Więc jaki jest ten problem z wygraniem przez PiS i przegraniem przez tych tam... Co mi się już na nich epitety kończą, a wszystkie nieadekwatne i zbyt cienkie... No? Problem jest taki, że zwolennicy Platfąsów raczej Unię kochaj i ich uczestniczenie w tym cyrku nie mierzi, a nas, i ogólnie (mniej lub bardziej entuzjastycznych) zwolenników PiS (patriotów, "prawicę" itd.) raczej tak. Przynajmniej w o wiele większym procencie. Z czego wynika, że oni częściej i chętniej idą w tym cyrku brać udział, a skutek tego taki, że.... No, chyba tego nie muszę tu wyjaśniać, prawda?
Jasne - wszelkie wybory, a co dopiero takie, to ćwiczenie z absurdu, ale też na przykład taki Pascal, człek niegłupi, i nie tylko bardzo religijny, ale nawet poniekąd katolik, rzekł był w końcu "credo quia absurdum est"... O wierze, która dla niego była naprawdę ważna, nie ma co do tego wątpliwości... Więc z tym absurdem i niechęcią do niego też nie należałoby przesadzać!
Zatem, drogie ludzięta - choć dzielę wasz ból, obrzydzenie, wstyd i wszystkie inne tego typu odczucia - weźcie tym razem... I w następnych, tam gdzie to będzie miało znaczenie, a w wielu będzie...Weźcie, mówię wam, dupy w troki, dywersantów na sznur, gówna na wózek, kartki wyborcze wsadźcie, mimo mdłości, do tych tam unijnych pudeł z dykty... I potem sobie pogratulujcie, mówiąc do siebie: "Zrobiłem to, quia ABSURDUM EST, jestem równy chłop co raczy dla Polski gówna i dywersantów..." Sami wiecie!
A na koniec powiem wam coś poniekąd optymistycznego. Może zresztą aż tak wiele realnego optymizmu z tego się nie da wycisnąć, ale będzie chociaż błyskotliwe. Otóż tak mi przyszło do głowy, że JK wcale nie musi robić głupio, czy "niepolityczne", nie unikając teraz, przed tymi "wyborami", tematu Smoleńska.
Który tak wkurwia lemingi, a nawet poniekąd zniechęca tę pozostałą, też nie za fajną, ale może raczej po prostu zmęczoną, nieco ogłupiałą, niedożywioną i już także małowiela przestraszoną większość naszego ludu. Wszyscy mówią, że to PiSowi bardzo zaszkodzi, dotychczas faktycznie - mówimy o wyborach i takich innych trywialnych w istocie, ale jednak niepozbawionych, sprawach - szkodziło... Ale w tych ojrowyborach może tak nie musi być, ludkowie moi rostomili.
A nie musi dlatego, że, widzicie ludziątka kochane - leming, (post)komuch, platfąs, ubek, aferzysta, prowokator udający dzień tygodnia... Taki i tak pójdzie i zagłosuje, bo kocha Unię i kocha Tuski tego świata. To chyba oczywiste. A na kogo zagłosuje? Na Tuski tego świata, bo tych Unia kocha i ci ją kochają wzajem. Tak? No dobra... A co z wami? Wy, jak was znam, w ogromnym niestety procencie nie pójdziecie.
Bo się Unią brzydzicie, bo nie wierzycie w skutek, bo nie przepadacie może za demokracją, albo tego co teraz mamy za demokrację nie uważacie... I ja tu nie mogę mieć do was pretensji - mówię o pogladach i odczuciach - bo czuję podobnie. (Choć wstrętu do demokracji jako takiej nie mam, uważając ją tak czy tak za swego rodzaju płaszcz, a liczy się i tak bardziej podszewka... I gronostajowe podbicie. Te sprawy.)
Ale jak się tacy ludzie, co Tuska, co Unii, co ruskich, co tych po drugiej stronie naszych przyjaciół i sponsorów, itd. itp., nie lubią - wkurwią... Tak sobie może JK myśli... Tym Smoleńskiem się wkurwią, tym co te @#$% w tej sprawie wyprawiają... No to może większa ich część powie sobie: "A gówien dla Polski nie łaska?" I doda: "A kim ja, @#$%% w końcu jestem, żeby...?! Zagłosuję na PiS - quia absurdum całe to głosowanie na unijnych... synekurasów est! Niech mają, @#$%% jedne @^$$^!"
I ruskie serwery się przegrzeją. I ruskie serwery się spalą. I zwyciężymy! I hurra! I Polska, Polska, Polska! I gówna będą... Ech! Od was... Chciałem powiedzieć - od nas - to zależy. Czy myślicie, że kiedy się taka królowa Jadwiga, później, jak kojarzę, błogosławiona, musiała obnażyć... Mało? Udostępnić swoje niewieście skarby staremu i mało czarującemu Jagielle... Sapiącemu capowi.
DLA POLSKI! To, myślicie, że jej nie było wstyd? Co najmniej tak samo, jak wam... Jak nam. Kiedy idziemy, w tłumie pokwikujących radośnie lemingów, na rzeź. To znaczy, tym razem akurat nie całkiem na rzeź, tylko na te ojrowybory... Fakt, zgroza, ale naprawdę myślicie, że dla Jadwigi to było jak bułka z masłem? Albo dla Kostka Biernackiego, zanim się wprawił i przyzwyczaił? Gówna dla Polski wywozić - nie łaska? A właśnie że łaska! I wy tego dowiedziecie, prawda? Dzięki i niech wam Bóg błogosławi!
triarius
słowa kluczowe:
absurd,
Józef Piłsudski,
Kostek Biernacki,
królowa Jadwiga,
lemingi,
ojrowybory,
Pascal,
PiS,
platfąsy,
Platforma,
Polska,
targowica,
wożenie gówien,
wstyd,
wstyd dziewiczy,
wybory do Europarlamentu
piątek, kwietnia 04, 2014
Gówna dla Polski (versione barocca)
Opowiadają, że kiedy Kostek Biernacki, późniejszy pogromca opozycji w Berezie Kartuskiej (podejrzewany zresztą w tym kontekcie o niejaki sadyzm, choć oczywiście gdzież mu tam pod tym względem do różnych Berii i innej tego typu swołoczy), jako młody legionista miał wieszać jakichś dywersantów, wzbraniał się i mocno to przeżywał, na co mu Piłsudski rzekł, cytuję z pamięci: "A gówien to dla Polski wywozić nie łaska?" (I pomogło. Brawo Piłsudski! To się nazywa super kołczing motywacyjny!)
Toutes (jak to mawiali nasi co wytworniejsi, i ach - jakże wykształceni, przodkowie) proportions gardées... Bo ja, widzicie ludzie, akurat zmierzam do poruszenia kwestii ojrowyborów... No więc, zachowując wszelkie proporcje (cośmy już sobie przed chwilą powiedzieli, tyle że po francusku, ale też czy oni zasługują?) - dostrzegam pewne analogie pomiędzy tym wieszaniem owych dywersantów i uczestniczeniem w rzeczonych ojrowyborach. Żeby już o wożeniu gówien nie wspominać, bo tutaj podobieństwo aż bije po oczach. (A co dopiero zapach!).
Głupie to, obiektywnie mało sensowne, no bo w końcu każdy nasz głos to tylko jedna iluśtammilionowa wyniku... A do tego przecie ruskie, i wszelkie inne, serwery... Ale jednak - nie da się namawiać innych, etycznie, samemu nie racząc! A przecie - choć jeden głos, nasz własny znaczy, nic właśnie takiego nie robi... Nie znaczy... To jednak parę tysięcy w jakiś tam sposób już coś takiego robi. Bo widzicie jak to działa...
Ja sam kiedyś, dawno temu, wpadłem na "pomysł", żeby ojrowybory ignorować. Mało oczywiście oryginalna myśl, wielu na to wpadło, i tak samo jak ja wtedy - popełnili błąd. Tylko że ja się z z niego szybko, po paru dniach, wycofałem, a większość jednak nie. No bo ludzie sobie wmawiają, nie chcę już tu snuć przemądrych rozważań dlaczego konkretnie, że ci tam ojropejsi dostają orgazmu jak paru ludzi więcej w tych błazeńskich ojrowyborach zagłosuje, a jak będzie kilku mniej, to zaczną rozpaczać. Widzicie, to tak nie działa. Może oni się chwilę trochę ucieszą, alternatywnie chwilę zmartwią, ale to będzie chwila. No, parę dni powiedzmy.
A to, jak w tych wyborach wypadnie ta @#$% zgraja, która Polskę rabuje, sprzedaje i przy której targowica, ta pierwsza, wygląda na miłą gromadkę niegłupich i wyrobionych politycznie patriotów, to sprawa na o wiele dłuższą metę i o wiele ważniejsza. Mówię cholernie serio! Wiem, że niektorzy z mniejszymi oporami powiesiliby paru dywersantów - gdyby to, oczywiście, nie było źle widziane przez Unię i zakazane; inni łatwiej by się do takiego obowiązkzu przymusili... Albo do dosłownego gówien dla Polski wywożenia... Ale tu nie ma co sobie wmawiać, że "w razie czego ja te gówna gołą ręką i...!"
To zgrywa, to ściema, to oszustwo - a co gorsza, samooszukiwanie! (Ardrey, nawiasem, mówi, że "wiele zwierzat potrafi oszukiwać, ale człowiek jest jedynym, który potrafi oszukiwać samego siebie". I z tej specyficznej naszej zdolności wyciąga ogromnie pesymistyczne wnioski. Jakby ktoś nie wiedział.) Jeśli platfąsy dostaną w tych ojrowyborach w dupę, to zaczną może wreszcie się rozpadać. W końcu to nie jest partia ideowa, jaką w była choćby KPP, ich pramatka (pomijając, że także paskudna i agenturalna). A jeśli im się nieźle uda, to jedyna prawdziwa "legalna", parlamentarna opozycja dostanie kolejny raz w dupę.
I nic nie da tłumaczenie lemingom, że tu chodzi o Polskę, a nie o to, by się przypodobać tak obrzydliwej zgraji niedouszonych i parszywych na duszach wumli! Dla większości z nich to nie jest żaden - absolutnie żaden - argument! A problem jest przecież spory z wygraniem tego przez PiS... Bo on jest przecież tą jedyną realną "legalną", parlamentarną opozycją - przy wszystkich swoich wadach. (No dobra - nie aż tak "realną", bardzo łagodną, bardzo w sumie "proojro" i te rzeczy, żaden Tygrysizm... Ale tylko to mamy! W tej dziedzinie znaczy. Nie mówię o umysłach i MMA.)
Bowiem, choć do doskonałości PiSowi daleko, to jednak - POZA AGENTURĄ - do PiS raczej z założenia ciągną ludzie, którym na Polsce zależy. Inaczej szliby... Gdzie? Chyba łatwo zgadnąć, prawda? Nie mamy lepszego roboczego kryterium i tego co je mamy musimy się trzymać, a ta "legalna" i parlamentarna opozycja jest, mimo wszystko (i tu by można tomy pisać) WAŻNA, a nawet NIEZBĘDNA.
Więc jaki jest ten problem z wygraniem przez PiS i przegraniem przez tych tam... Co mi się już na nich epitety kończą, a wszystkie nieadekwatne i zbyt cienkie... No? Problem jest taki, że zwolennicy Platfąsów raczej Unię kochaj i ich uczestniczenie w tym cyrku nie mierzi, a nas, i ogólnie (mniej lub bardziej entuzjastycznych) zwolenników PiS (patriotów, "prawicę" itd.) raczej tak. Przynajmniej w o wiele większym procencie. Z czego wynika, że oni częściej i chętniej idą w tym cyrku brać udział, a skutek tego taki, że.... No, chyba tego nie muszę tu wyjaśniać, prawda?
Jasne - wszelkie wybory, a co dopiero takie, to ćwiczenie z absurdu, ale też na przykład taki Pascal, człek niegłupi, i nie tylko bardzo religijny, ale nawet poniekąd katolik (choć jansenista, widać chciał by od niego wymagano WIĘCEJ, a nie mniej - czytać Spenglera!), rzekł był w końcu "credo quia absurdum est"... O wierze, która dla niego była naprawdę ważna, nie ma co do tego wątpliwości... Więc z tym absurdem i niechęcią do niego też nie należałoby przesadzać!
Zatem, drogie ludzięta - choć dzielę z wasz ból, obrzydzenie, wstyd i wszystkie inne tego typu odczucia - weźcie tym razem... I w następnych, tam gdzie to będzie miało znaczenie, a w wielu będzie...Weźcie, mówię wam, dupy w troki, dywersantów na sznur, gówna na wózek, kartki wyborcze wsadźcie, mimo mdłości, do tych tam unijnych pudeł z dykty... I potem sobie pogratulujcie, mówiąc do siebie (albo nawet lepiej drug drugu): "Zrobiłem to, quia ABSURDUM EST, jestem równy chłop co raczy dla Polski gówna i dywersantów..." Sami wiecie!
A na koniec powiem wam coś poniekąd optymistycznego. Może zresztą aż tak wiele realnego optymizmu z tego się nie da wycisnąć, ale będzie chociaż błyskotliwe. Otóż tak mi przyszło do głowy, że JK wcale nie musi robić głupio, czy "niepolityczne", nie unikając teraz, przed tymi "wyborami", tematu Smoleńska.
Który tak wkurwia lemingi, a nawet poniekąd zniechęca tę pozostałą, też nie za fajną, ale może raczej po prostu zmęczoną, nieco ogłupiałą, niedożywioną i już także małowiela przestraszoną większość naszego ludu. Wszyscy mówią, że to PiSowi bardzo zaszkodzi, dotychczas faktycznie - mówimy o wyborach i takich innych trywialnych w istocie, ale jednak niepozbawionych, sprawach - szkodziło... Ale w tych ojrowyborach może tak nie musi być, ludkowie moi rostomili.
A nie musi dlatego, że, widzicie ludziątka kochane - leming, (post)komuch, platfąs, ubek, aferzysta, prowokator udający dzień tygodnia... Taki i tak pójdzie i zagłosuje, bo kocha Unię i kocha Tuski tego świata. To chyba oczywiste. A na kogo zagłosuje? Na Tuski tego świata, bo tych Unia kocha i ci ją kochają wzajem. Tak? No dobra... A co z wami? Wy, jak was znam, w ogromnym niestety procencie nie pójdziecie.
Bo się Unią brzydzicie, bo nie wierzycie w skutek, bo nie przepadacie może za demokracją, albo tego co teraz mamy za demokrację nie uważacie... I ja tu nie mogę mieć do was pretensji - mówię o pogladach i odczuciach - bo czuję podobnie. (Choć wstrętu do demokracji jako takiej nie mam, uważając ją tak czy tak za swego rodzaju płaszcz, a liczy się i tak bardziej podszewka... I gronostajowe podbicie. Te sprawy.)
Ale jak się tacy ludzie, co Tuska, co Unii, co ruskich, co tych po drugiej stronie naszych przyjaciół i sponsorów, itd. itp., nie lubią - wkurwią... Tak sobie może JK myśli... Tym Smoleńskiem się wkurwią, tym co te @#$% w tej (i w innych też) sprawie wyprawiają... No to może większa ich część powie sobie: "A gówien dla Polski nie łaska?" I doda (szeptem): "A kim ja, @#$%% w końcu jestem, żeby...?! Zagłosuję na PiS - quia absurdum całe to głosowanie na unijnych... synekurasów est! Niech mają, @#$%% jedne @^$$^!"
I ruskie serwery się przegrzeją. I ruskie serwery się spalą. A co najmniej stos im się przepełni i padną. I zwyciężymy! I hurra! I Polska, Polska, Polska! I gówna będą... Ech! Od was... Chciałem powiedzieć - od nas - to zależy. Czy myślicie, że kiedy się taka królowa Jadwiga, później, jak kojarzę, błogosławiona, musiała obnażyć... Choć fakt, że oni to w koszulach robili, ale podkasać i tak, albo z dziurą strategicznie umieszczoną... Mało? I udostępnić swone niewieście skarby staremu i mało czarującemu Jagielle... Sapiącemu capowi.
DLA POLSKI! To, myślicie, że jej nie było wstyd? Co najmniej tak samo, jak wam... Jak nam... Kiedy idziemy, w tłumie pokwikujących radośnie lemingów, na rzeź... To znaczy, tym razem akurat nie całkiem na rzeź, tylko na te ojrowybory... Fakt, zgroza, ale naprawdę myślicie, że dla Jadwigi to było jak bułka z masłem? Albo dla Kostka Biernackiego, zanim się wprawił i przyzwyczaił? Gówna dla Polski wywozić - nie łaska? A właśnie że łaska! I wy tego dowiedziecie, prawda? Dzięki i niech wam Bóg błogosławi!
triarius
P.S. Liberalizm to lewactwo sklepikarzy.
Toutes (jak to mawiali nasi co wytworniejsi, i ach - jakże wykształceni, przodkowie) proportions gardées... Bo ja, widzicie ludzie, akurat zmierzam do poruszenia kwestii ojrowyborów... No więc, zachowując wszelkie proporcje (cośmy już sobie przed chwilą powiedzieli, tyle że po francusku, ale też czy oni zasługują?) - dostrzegam pewne analogie pomiędzy tym wieszaniem owych dywersantów i uczestniczeniem w rzeczonych ojrowyborach. Żeby już o wożeniu gówien nie wspominać, bo tutaj podobieństwo aż bije po oczach. (A co dopiero zapach!).
Głupie to, obiektywnie mało sensowne, no bo w końcu każdy nasz głos to tylko jedna iluśtammilionowa wyniku... A do tego przecie ruskie, i wszelkie inne, serwery... Ale jednak - nie da się namawiać innych, etycznie, samemu nie racząc! A przecie - choć jeden głos, nasz własny znaczy, nic właśnie takiego nie robi... Nie znaczy... To jednak parę tysięcy w jakiś tam sposób już coś takiego robi. Bo widzicie jak to działa...
Ja sam kiedyś, dawno temu, wpadłem na "pomysł", żeby ojrowybory ignorować. Mało oczywiście oryginalna myśl, wielu na to wpadło, i tak samo jak ja wtedy - popełnili błąd. Tylko że ja się z z niego szybko, po paru dniach, wycofałem, a większość jednak nie. No bo ludzie sobie wmawiają, nie chcę już tu snuć przemądrych rozważań dlaczego konkretnie, że ci tam ojropejsi dostają orgazmu jak paru ludzi więcej w tych błazeńskich ojrowyborach zagłosuje, a jak będzie kilku mniej, to zaczną rozpaczać. Widzicie, to tak nie działa. Może oni się chwilę trochę ucieszą, alternatywnie chwilę zmartwią, ale to będzie chwila. No, parę dni powiedzmy.
A to, jak w tych wyborach wypadnie ta @#$% zgraja, która Polskę rabuje, sprzedaje i przy której targowica, ta pierwsza, wygląda na miłą gromadkę niegłupich i wyrobionych politycznie patriotów, to sprawa na o wiele dłuższą metę i o wiele ważniejsza. Mówię cholernie serio! Wiem, że niektorzy z mniejszymi oporami powiesiliby paru dywersantów - gdyby to, oczywiście, nie było źle widziane przez Unię i zakazane; inni łatwiej by się do takiego obowiązkzu przymusili... Albo do dosłownego gówien dla Polski wywożenia... Ale tu nie ma co sobie wmawiać, że "w razie czego ja te gówna gołą ręką i...!"
To zgrywa, to ściema, to oszustwo - a co gorsza, samooszukiwanie! (Ardrey, nawiasem, mówi, że "wiele zwierzat potrafi oszukiwać, ale człowiek jest jedynym, który potrafi oszukiwać samego siebie". I z tej specyficznej naszej zdolności wyciąga ogromnie pesymistyczne wnioski. Jakby ktoś nie wiedział.) Jeśli platfąsy dostaną w tych ojrowyborach w dupę, to zaczną może wreszcie się rozpadać. W końcu to nie jest partia ideowa, jaką w była choćby KPP, ich pramatka (pomijając, że także paskudna i agenturalna). A jeśli im się nieźle uda, to jedyna prawdziwa "legalna", parlamentarna opozycja dostanie kolejny raz w dupę.
I nic nie da tłumaczenie lemingom, że tu chodzi o Polskę, a nie o to, by się przypodobać tak obrzydliwej zgraji niedouszonych i parszywych na duszach wumli! Dla większości z nich to nie jest żaden - absolutnie żaden - argument! A problem jest przecież spory z wygraniem tego przez PiS... Bo on jest przecież tą jedyną realną "legalną", parlamentarną opozycją - przy wszystkich swoich wadach. (No dobra - nie aż tak "realną", bardzo łagodną, bardzo w sumie "proojro" i te rzeczy, żaden Tygrysizm... Ale tylko to mamy! W tej dziedzinie znaczy. Nie mówię o umysłach i MMA.)
Bowiem, choć do doskonałości PiSowi daleko, to jednak - POZA AGENTURĄ - do PiS raczej z założenia ciągną ludzie, którym na Polsce zależy. Inaczej szliby... Gdzie? Chyba łatwo zgadnąć, prawda? Nie mamy lepszego roboczego kryterium i tego co je mamy musimy się trzymać, a ta "legalna" i parlamentarna opozycja jest, mimo wszystko (i tu by można tomy pisać) WAŻNA, a nawet NIEZBĘDNA.
Więc jaki jest ten problem z wygraniem przez PiS i przegraniem przez tych tam... Co mi się już na nich epitety kończą, a wszystkie nieadekwatne i zbyt cienkie... No? Problem jest taki, że zwolennicy Platfąsów raczej Unię kochaj i ich uczestniczenie w tym cyrku nie mierzi, a nas, i ogólnie (mniej lub bardziej entuzjastycznych) zwolenników PiS (patriotów, "prawicę" itd.) raczej tak. Przynajmniej w o wiele większym procencie. Z czego wynika, że oni częściej i chętniej idą w tym cyrku brać udział, a skutek tego taki, że.... No, chyba tego nie muszę tu wyjaśniać, prawda?
Jasne - wszelkie wybory, a co dopiero takie, to ćwiczenie z absurdu, ale też na przykład taki Pascal, człek niegłupi, i nie tylko bardzo religijny, ale nawet poniekąd katolik (choć jansenista, widać chciał by od niego wymagano WIĘCEJ, a nie mniej - czytać Spenglera!), rzekł był w końcu "credo quia absurdum est"... O wierze, która dla niego była naprawdę ważna, nie ma co do tego wątpliwości... Więc z tym absurdem i niechęcią do niego też nie należałoby przesadzać!
Zatem, drogie ludzięta - choć dzielę z wasz ból, obrzydzenie, wstyd i wszystkie inne tego typu odczucia - weźcie tym razem... I w następnych, tam gdzie to będzie miało znaczenie, a w wielu będzie...Weźcie, mówię wam, dupy w troki, dywersantów na sznur, gówna na wózek, kartki wyborcze wsadźcie, mimo mdłości, do tych tam unijnych pudeł z dykty... I potem sobie pogratulujcie, mówiąc do siebie (albo nawet lepiej drug drugu): "Zrobiłem to, quia ABSURDUM EST, jestem równy chłop co raczy dla Polski gówna i dywersantów..." Sami wiecie!
A na koniec powiem wam coś poniekąd optymistycznego. Może zresztą aż tak wiele realnego optymizmu z tego się nie da wycisnąć, ale będzie chociaż błyskotliwe. Otóż tak mi przyszło do głowy, że JK wcale nie musi robić głupio, czy "niepolityczne", nie unikając teraz, przed tymi "wyborami", tematu Smoleńska.
Który tak wkurwia lemingi, a nawet poniekąd zniechęca tę pozostałą, też nie za fajną, ale może raczej po prostu zmęczoną, nieco ogłupiałą, niedożywioną i już także małowiela przestraszoną większość naszego ludu. Wszyscy mówią, że to PiSowi bardzo zaszkodzi, dotychczas faktycznie - mówimy o wyborach i takich innych trywialnych w istocie, ale jednak niepozbawionych, sprawach - szkodziło... Ale w tych ojrowyborach może tak nie musi być, ludkowie moi rostomili.
A nie musi dlatego, że, widzicie ludziątka kochane - leming, (post)komuch, platfąs, ubek, aferzysta, prowokator udający dzień tygodnia... Taki i tak pójdzie i zagłosuje, bo kocha Unię i kocha Tuski tego świata. To chyba oczywiste. A na kogo zagłosuje? Na Tuski tego świata, bo tych Unia kocha i ci ją kochają wzajem. Tak? No dobra... A co z wami? Wy, jak was znam, w ogromnym niestety procencie nie pójdziecie.
Bo się Unią brzydzicie, bo nie wierzycie w skutek, bo nie przepadacie może za demokracją, albo tego co teraz mamy za demokrację nie uważacie... I ja tu nie mogę mieć do was pretensji - mówię o pogladach i odczuciach - bo czuję podobnie. (Choć wstrętu do demokracji jako takiej nie mam, uważając ją tak czy tak za swego rodzaju płaszcz, a liczy się i tak bardziej podszewka... I gronostajowe podbicie. Te sprawy.)
Ale jak się tacy ludzie, co Tuska, co Unii, co ruskich, co tych po drugiej stronie naszych przyjaciół i sponsorów, itd. itp., nie lubią - wkurwią... Tak sobie może JK myśli... Tym Smoleńskiem się wkurwią, tym co te @#$% w tej (i w innych też) sprawie wyprawiają... No to może większa ich część powie sobie: "A gówien dla Polski nie łaska?" I doda (szeptem): "A kim ja, @#$%% w końcu jestem, żeby...?! Zagłosuję na PiS - quia absurdum całe to głosowanie na unijnych... synekurasów est! Niech mają, @#$%% jedne @^$$^!"
I ruskie serwery się przegrzeją. I ruskie serwery się spalą. A co najmniej stos im się przepełni i padną. I zwyciężymy! I hurra! I Polska, Polska, Polska! I gówna będą... Ech! Od was... Chciałem powiedzieć - od nas - to zależy. Czy myślicie, że kiedy się taka królowa Jadwiga, później, jak kojarzę, błogosławiona, musiała obnażyć... Choć fakt, że oni to w koszulach robili, ale podkasać i tak, albo z dziurą strategicznie umieszczoną... Mało? I udostępnić swone niewieście skarby staremu i mało czarującemu Jagielle... Sapiącemu capowi.
DLA POLSKI! To, myślicie, że jej nie było wstyd? Co najmniej tak samo, jak wam... Jak nam... Kiedy idziemy, w tłumie pokwikujących radośnie lemingów, na rzeź... To znaczy, tym razem akurat nie całkiem na rzeź, tylko na te ojrowybory... Fakt, zgroza, ale naprawdę myślicie, że dla Jadwigi to było jak bułka z masłem? Albo dla Kostka Biernackiego, zanim się wprawił i przyzwyczaił? Gówna dla Polski wywozić - nie łaska? A właśnie że łaska! I wy tego dowiedziecie, prawda? Dzięki i niech wam Bóg błogosławi!
triarius
P.S. Liberalizm to lewactwo sklepikarzy.
słowa kluczowe:
absurd,
Józef Piłsudski,
Kostek Biernacki,
królowa Jadwiga,
lemingi,
ojrowybory,
Pascal,
PiS,
platfąsy,
Platforma,
Polska,
targowica,
wożenie gówien,
wstyd,
wstyd dziewiczy,
wybory do Europarlamentu
sobota, marca 29, 2014
Krótko i celnie o "równouprawnieniu"
Ktoś, kto popiera "równouprawnienie kobiet", a jednocześnie domaga się dla kobiet specjalnych względów - takich na przykad, jakie kiedyś, przed "równouprawnieniem", były oczywistością w nieco lepszym towarzystwie - w istocie ma prawo do specjalnych względów, ale najwyżej jako osoba nie w pełni sprawna umysłowo.
(Jeśli to oczywiście robi ze szczerego przekonania, ponieważ najczęściej, wynika to po prostu z ordynarnej bezczelności.)
triarius
P.S. To powyższe to jeden z drobiażdżków, które chodzą mi po głowie w związku z ambitnym tekstem o dzisiejszej kopniętej, post-chrześcijańskiej etyce. Którego przecież jednak nie napiszę, bo i po co, więc, dla nielicznych zainteresowanych, powyższa, dość prosta i oczywista, jak się chwilę zastanowić, myśl.
(Jeśli to oczywiście robi ze szczerego przekonania, ponieważ najczęściej, wynika to po prostu z ordynarnej bezczelności.)
triarius
P.S. To powyższe to jeden z drobiażdżków, które chodzą mi po głowie w związku z ambitnym tekstem o dzisiejszej kopniętej, post-chrześcijańskiej etyce. Którego przecież jednak nie napiszę, bo i po co, więc, dla nielicznych zainteresowanych, powyższa, dość prosta i oczywista, jak się chwilę zastanowić, myśl.
sobota, marca 08, 2014
O umieraniu i innych sposobach rozstawania się z życiem
Jako to było w Iliadzie? Całym zdaniem? Tak Prymusiak, całym zdaniem! No to w Iliadzie, panie psorze, to było tak, że tam się młodzi... W sile wieku... Ale młodzi... Wojownicy zabijali w tych tam pojedynkach i autorowi, ksywa Homer, to wyraźnie bardzo pasowało. No dobrze, Prymusiak, o to mniej więcej chodziło. Czyli w sumie, powiedzialbyś, że tam oni żyli względnie krótko, kończyli w sposób gwałtowny, i tak właśnie, ich zdaniem, było w porządku?
Tak panie psorze! OK... A ty Tygrysiński, co tak siedzisz jak jakaś sowa? Raz jesteś aż nadmiernie elokwentny, a czasem... Uzupełnij Tygrysiński! No dobra, uzupełniam... Wiec tam był także ten Nestor, co dożył późnego wieku, miał chyba niezłą sklerozę i stanowił swego rodzaju chodzącą antyreklamę długiego życia i oczekiwania na naturalną śmierć. O to panu profesorowi chodziło? Tak, jak zwykle trafiłeś w samo sedno, Tygrysiński. O to właśnie chodziło.
Są tu pewne analogie do germańskiej Valhalii, choć tam było to w cyklu dobowym, więc bardziej poniekąd wyrafinowane... Dobrze Tygrysiński, Valhalla faktycznie ma z tym związek, ale odłożymy ją sobie na później. Na razie dzięki!
* * *
I mógłbym tak jeszcze długo snuć tę litaraturę, te natchnione dialogi w stylu "Wspomnień niebieskiego mundurka" (jednej, nawiasem, z ulubionych książek mojego dzieciństwa), ale jednak teraz przejdę na prozę - na zwykły suchy wykład. Bo taką mam fantazję. Albo też coś całkiem innego jest przyczyną i nic nikomu do tego.
Tytuł mamy naprawdę klasowy i w sumie wszystko na niebie i ziemi dałoby się pod niego zgrabnie podciągnąć. Czyż w końcu jest na tym świecie wiele innych istotnych tematów? Tematów w dodatku, które by się z tym naszym, wyrażonym w tytule, ściśle nie wiązały? Pytanie było oczywiście retoryczne, bo jasne jest, że takich tematów nie ma. A teraz będzie wtręt aktualny...
Wstyd się przyznać, a przynajmniej powinno mi być wstyd, ale nie udało mi się, w te parę minut, które byłem gotów na to poświęcić, znaleźć w sieci, ani nigdzie (choć tylko w sieci szukałem, bo gdzie miałbym?), jak dokładnie brzmiało to pytanie, na które 49% Polaków (niech będzie, że "Polaków", choć przydałaby się definicja) odpowiedziało, że nie zamierza, co ma nas, wedle oficjalnej "prawicowej" interpretacji niesamowicie martwić.
Otóż (naprawdę powinienem to był znaleźć, ale nie potrafiłem, żaden ze mnie bloger!) jeśli to pytanie naprawdę, tak jak mi się wydaje, brzmiało w stylu: "Czy byłbyś gotów zginąć za dzisiejszą Polskę", to ja niniejszym ogłaszam, że za DZISIEJSZĄ "Polskę", to ja też absolutnie ginąć nie mam najmniejszej ochoty. Za III RP znaczy. Jeśli miałbym ginąć, albo choćby narażać się na jakieś, nie daj Boże, otarcia czy odciski - to za POLSKĘ i z nadzieją, niepłonną, że ta przyszła, za którą narażałem, czy nawet, nie da Bóg, poświęciłem życie, będzie O NIEBO LEPSZA, naprawdę nasza, wolna...
I tak dalej. Skoro mam ginąć, to sorry, ale w dupie mam wszystkie te załgane politpoprawne pierdoly, że to niby Polska tak samo należy się potomstwu Jaruzelskiego, Urbanowi czy Michnikowi, jak mnie i różnym innym porządnym ludziom. Czyli prawdziwym Polakom, bez żadnych cudzysłowów, w odróżnieniu od tamtej komuszej swołoczy. Porządnym Polakom, którzy by tamtym nie tylko ręki nie podali, ale nawet, mam nadzieję, kropli wody na pustyni, gdyby była akurat po temu okazja.
(Swoją drogą, takie kacapskie słowa jak "swołocz" są bezcenne, bo inaczej wciąż człek by obrażał jakieś biedne niewinne źwierzęta. A tak ma ruskie słówko. Dzięki!)
Jeśli zaś w tym pytaniu chodziło o "ginięcie za Polskę" - no to oczywiście, że to by trzeba zrobić i, teoretycznie w każdym razie, nie zgłaszam zastrzeżeń. I jeśli na to drugie hipotetyczne pytanie 49% odpowiedziało że nie, to jasne, że powodu do wielkiej radości nie ma, choć oczywiście o tego typu sondach moje zdanie jest marne. Natomiast powtarzam - jeśli chodziło o "dzisiejszą Polskę", no to dla mnie jest jasne, iż część ludzi zrozumiała "za Polskę", a reszta "za ten cały obecny syf", więc wynik musiał być niespecjalnie wysoki. (I niespecjalnie niski też.)
Swoją drogą za główną przyczynę ogromnych politycznych problemów Bizancjum uznaje się fakt, że tam istniały ogromne konflikty pomiędzy czcicielami obrazów i obrazoburcami, a władza raz należała do jednych i prześladowała tych drugich, a potem na odwrót. Skutkiem czego to społeczeństwo zaczęło traktować całe państwo tak, jak wkrótce ludność Europy (i w mniejszym nieco może stopniu całego Zachodu) będzie będzie traktować Europę (i Zachód).
No bo w końcu wszystkie te cyrki z "rodzicem 1 i rodzicem 2", cała ta propaganda pedalstwa, wszystkie te dżendery, całe to pedalskie "równouprawienie"... Do czego one prowadzą, jak nie do tego przede wszystkim, że zwykły człek zaczyna traktować władzę jako okupanta? I na szczęście dla tych ponadnarodowych sił, które tym kręcą, mają one, te siły, wciąż jeszcze także owe szczątkowe "państwa narodowe" jako bufory, dzięki czemu pięknie daje się rozgrywać hecę pod tytułem: "Car super, tylko bojarzy (albo czynownicy) bydlaki".
W tym przypadku rolę bydlaków, mniej lub bardziej gorliwie, odgrywają te własne państwa, a "super" jest to niby to coś, co w sumie nawet nie wiadomo czym jest, gdzie jest i co właściwie robi... Ale coś w końcu super być musi, więc leming wierzy, że to gdzieś tam, w kulisach Unii Europejskiej, w kuluarach ONZ... Itd., itd. istnieje.
Podobnie, jeśli nie nawet o wiele bardziej, było z podbojem rzymskiej Afryki przez Wandalów. Tam konflikty społeczne i religijne (a czymże jest "dżender", jeśli nie świecką, naprędce wysmażoną, religią?), wynikające przede wszystkim z tego, że ten czy ów dostojnik kościelny brzydko się zachował w czasie prześladowań chrześcijan - więc zdaniem jednych wiernych, stracił łaskę Ducha Św., podczas gdy zdaniem innych nie mógł jej stracić, bo to całkiem nie tak działa - doprowadziły do takiego stanu, że "obywatele" w nosie mieli w sumie kto dorwie się do władzy i do żłobu, bo się z tym "swoim" państwem całkiem już przestali utożsamiać.
* * *
Wracając do naszego zasadniczego wątku (nikt zresztą wciąż jeszcze nie wie, jaki on jest), bo to powyższe to była tylko - długa, fakt - dygresja. Otóż zastanawialem ci się ja długo, skąd się wzięło to specyficzne podejście starożytnych Greków, i w sumie, szpęglerycznie, Apollinów, w ich fazie Kulturowej, do świata. O którym tak przekonująco mówi Spengler.
Chodzi o to (choć idiotyczne wydaje mi się streszczanie tu dziewiećsetstronicowej książki), że dla nich świat, w sensie wszechświat, to był zbiór ciał fizycznych, próżnia nie istniała i nie miała sensu... Takoż liczby niewmierne, o urojonych nawet nie wspominając... A co dopiero całki i inne tam rozkłady Fouriera!
Ale do tego oni faktycznie nie mieli poczucia Historii - nawet i takiego Thukidydesa jest teraźniejszość plus jednolite tło, sięgające historycznie może dwóch pokoleń wstecz, a poza tym to już rzeczywistość czysto mityczna - nie mieli potrzeby trwania, nie mieli tego dążenia do nieskończoności, w każdym sensie, które dla nas, dla naszej K/C, jest czymś tak oczywistym, że przekonani jesteśmy, że to tak musi być zawsze, że każdy tak ma, i że inaczej być nie może. (K/C to "Kultura/Cywilizacja - dwie fazy w rozwoju/schyłku każdej "cywilizacji" wedle Spenglera.)
No i tak myślałem nad tym, myślałem, aż mi się skojarzyło z tą Iliadą, gdzie oni tak radośnie się zabijają i niemal równie radośnie giną... Bo i tak nie chcą dożywać starości. I te dwie sprawy mi się ślicznie zazębiły. Co się zazębiło, spyta jakiś co mniej wyspany P.T. Czytelnik? Ta niechęć do dożywania starości z Iliady z tą niechęcią wobec trwania, z tą miłością (żeby to tak kokieteryjnie nieco określić) do namacalnego i SKOŃCZONEGO konkretu. I niechęć połączona z ignorancją wobec wszystkiego, co choćby lekko zalatywało nieskończonością czy nienamacalnością.
(Swoją drogą do dziś mówi się o czymś doskonałym, że jest "skończoną doskonałością". To oczywiście bzdura, że ktokolwiek w dzisiejszej Europie miałby być "cywilizacją łacińską" - jeśli oczywiście ta "łacińskość" miałaby być czymś więcej, niż tylko pustym dźwiękiem - ale jednak zachodnie elity tą starożytnością i ichnią mitologią żyły prze tysiąc co najmniej lat, więc takie apollińskie relikty mogłyby się w intelektualnym języku uchować.)
No dobra, ale skąd wzięło się to pozytywne nastawienie do umierania młodo, w wyniku przebicia włócznią czy czegoś podobnego, we wspomnianej Iliadzie? Nie jest to oczywiście kwestia, którą by się dało łatwo i na pewno rozstrzygnąć, ale dla mnie to się znowu przecudnie (od drugiej strony) zazębia z tym, co Robert Graves pisze w swej "Białej Boginii", a jeszcze bardziej w PRZYPISACH do swych "Mitów Greckich".
"W przypisach", ponieważ tekst sam w sobie to w sumie niemal takie standardowe "mity greckie", jakie znamy z Parandowskiego czy prof. Zielińskiego. Tylko że Graves robi to o wiele bardziej naukowo, bo podaje różne wersje, nie zamazuje niekonsekwencji, niekompletności i absurdów, no i podaje źródła.
* * *
Co do Parandowskiego, to sam od tego zaczynałem, jednak mity greckie, choćby w tej "klasycznej" wersji, spisane przez ucznia klasy maturalnej, to trochę zbyt ad usum Delphini na mój gust. Choć z drugiej strony, jeśli chcemy delfinów właśnie w mitologii szkolić, to chyba właśnie to jest nam potrzebne, a nie dzikie orgie und zboczenia? Nagość tam przecież i tak jest, plus całkiem sporo innych pikantnych szczególików, bo inaczej by się nie dało. Profesora Zielińskiego cenię za to bardzo i wciąż poszukuję jednej jego książki, której mi brakuje, mianowicie "Po co Homer?"
Ta "klasyczna" mitologia, produkt późnych hellenistycznych mędrków, nie ma wiele wspólnego z tym, co naprawdę w starożytności miało znaczenie, ale to jest to, na czym chowały się i czym żyły zachodnie elity przez tysiąc lat, więc dla ętelektualnie rozbuchanego człeka Zachodu znaczenie to ma, i to spore. Taka jest moja na ten temat opinia
* * *
Same "mity" nawet w książce Gravesa można sobie darować, albo przeczytać je raz i tyle, natomiast te przypisy, obszerne zresztą, to jest, zaprawdę powiadam wam, lektura dziko fascynująca! O co tam chodzi? W nieprzyzwoicie ogromnym skrócie, chodzi tam o to, że przed Indoeuropejską inwazją były tam ludy matriarchalne, różni tacy np. Pelazgowie, i oni nie mieli małżeństw, nie mieli także męskich bóstw...
Mieli za to na przykład liczne kolegia kapłanek, a główna kapłanka stanowiła wcielenie jakiejś tam bogini, wyłaniana zaś zostawała w jakichś zawodach - często w biegu - jakich w mitologii, tej "klasycznej", zdroworozumowej, dla ludzi kulturalnych, spotykamy całkiem przecież sporo. No i parzyła się ta kapłanka, a jej koleżanki też, z (przyszłym) Herosem (na razie zaś Królem), który także zostawał często wybrany w wyniku zawodów (których późnym potomkiem są na przykład dzisiejsze Paraolimpiady, a także dawniejsze nieco igrzyska gladiatorskie), czy jakiejś walki (o jakich sporo itd.)... Albo łapali sobie obcego przybysza... A po jakimś czasie bardzo fajnego und elitarnego życia zostawał taki Król (on to bowiem był, drodzy Monarchiści!) składany na ofiarę...
Przez co "uzyskiwał nieśmiertelność" i stawał się Herosem. Jego głowa, zakopana koło bramy, chroniła miasto, a do tego często miała dar prorokowania. Brzmi to niesamowicie? Zgoda, ale najbardziej fascynujące jest to, że jakoś tak właśnie było i Graves ma rację. Może nie w każdym szczególe, nawet na pewno nie, bo to by było już bardziej chyba nieludzkie od genialności Spenglera, ale jakoś tak to właśnie wyglądało - z tego wzięły się te konwencjonalne "mity greckie" dla kulturalnych ludzi... I sporo innych spraw, jak choćby Paraolimpiady.
Nie powiem, że ten temat od dawna chodzi mi po głowie, ale tylko dlatego nie chodził, że wydaje mi się on o wiele zbyt ambitny jak na moją nikłą blogaskową pracowitość i w ogóle to blogaskowe medium. Ale jest to faktycznie coś, co mnie od dawna dziko fascynuje. Dlaczego w ogóle zatem podjąłem trud napisania o czymś tak, jak na moje blogaskowe możliwości, trudnym, skoro wiem, że za darmo i na blogu to nie wyjdzie tak, jak powinno?
Otóż zapłodnił mnie pewien ebook o sztukach walki, który ostatnio zdobyłem, a rozpoczyna się od stwierdzenia, że w naturze wszystkie źwierzęta giną śmiercią gwałtowną, bo kiedy już nie są w stanie... Sami wiecie. Nawet jeszcze nie wiem co jest dalej, bo tylko tyle przeczytałem i zacząłem rozmyślać o apollińskiej K/C i matriarchacie Gravesa.
I tak się, między innymi, zacząłem zastanawiać, czy przypadkiem nie ma ogromnej jakościowej różnicy pomiędzy ludźmi, którzy chcą żyć nieskończenie długo - nawet za cenę kompletnego zidiocenia, kompletnej bezsilności, kompletnego poniżenia... Aż do samej eutanazji znaczy... I takimi, którzy godzą się, czy nawet radują się na myśl, że zginą młodo i w miarę szybko.
Ma to z pewnością znaczenie militarne i dałoby się na tej problematyce sporo zbudować w historii militarnej świata. Jednak oczywiście my tu nie mamy najmniejszych możliwości porządnego zbadania takich kwestii, natomiast to z tymi Grekami, Herosami i Apollinami mi się z tamtym bardzo wyraźnie wiąże, więc poczułem się zapłodniony i o całej tej fascynującej, dla mnie w każdym razie, sprawie napisałem. Niech mi to Bóg wybaczy!
triarius
Tak panie psorze! OK... A ty Tygrysiński, co tak siedzisz jak jakaś sowa? Raz jesteś aż nadmiernie elokwentny, a czasem... Uzupełnij Tygrysiński! No dobra, uzupełniam... Wiec tam był także ten Nestor, co dożył późnego wieku, miał chyba niezłą sklerozę i stanowił swego rodzaju chodzącą antyreklamę długiego życia i oczekiwania na naturalną śmierć. O to panu profesorowi chodziło? Tak, jak zwykle trafiłeś w samo sedno, Tygrysiński. O to właśnie chodziło.
Są tu pewne analogie do germańskiej Valhalii, choć tam było to w cyklu dobowym, więc bardziej poniekąd wyrafinowane... Dobrze Tygrysiński, Valhalla faktycznie ma z tym związek, ale odłożymy ją sobie na później. Na razie dzięki!
* * *
I mógłbym tak jeszcze długo snuć tę litaraturę, te natchnione dialogi w stylu "Wspomnień niebieskiego mundurka" (jednej, nawiasem, z ulubionych książek mojego dzieciństwa), ale jednak teraz przejdę na prozę - na zwykły suchy wykład. Bo taką mam fantazję. Albo też coś całkiem innego jest przyczyną i nic nikomu do tego.
Tytuł mamy naprawdę klasowy i w sumie wszystko na niebie i ziemi dałoby się pod niego zgrabnie podciągnąć. Czyż w końcu jest na tym świecie wiele innych istotnych tematów? Tematów w dodatku, które by się z tym naszym, wyrażonym w tytule, ściśle nie wiązały? Pytanie było oczywiście retoryczne, bo jasne jest, że takich tematów nie ma. A teraz będzie wtręt aktualny...
Wstyd się przyznać, a przynajmniej powinno mi być wstyd, ale nie udało mi się, w te parę minut, które byłem gotów na to poświęcić, znaleźć w sieci, ani nigdzie (choć tylko w sieci szukałem, bo gdzie miałbym?), jak dokładnie brzmiało to pytanie, na które 49% Polaków (niech będzie, że "Polaków", choć przydałaby się definicja) odpowiedziało, że nie zamierza, co ma nas, wedle oficjalnej "prawicowej" interpretacji niesamowicie martwić.
Otóż (naprawdę powinienem to był znaleźć, ale nie potrafiłem, żaden ze mnie bloger!) jeśli to pytanie naprawdę, tak jak mi się wydaje, brzmiało w stylu: "Czy byłbyś gotów zginąć za dzisiejszą Polskę", to ja niniejszym ogłaszam, że za DZISIEJSZĄ "Polskę", to ja też absolutnie ginąć nie mam najmniejszej ochoty. Za III RP znaczy. Jeśli miałbym ginąć, albo choćby narażać się na jakieś, nie daj Boże, otarcia czy odciski - to za POLSKĘ i z nadzieją, niepłonną, że ta przyszła, za którą narażałem, czy nawet, nie da Bóg, poświęciłem życie, będzie O NIEBO LEPSZA, naprawdę nasza, wolna...
I tak dalej. Skoro mam ginąć, to sorry, ale w dupie mam wszystkie te załgane politpoprawne pierdoly, że to niby Polska tak samo należy się potomstwu Jaruzelskiego, Urbanowi czy Michnikowi, jak mnie i różnym innym porządnym ludziom. Czyli prawdziwym Polakom, bez żadnych cudzysłowów, w odróżnieniu od tamtej komuszej swołoczy. Porządnym Polakom, którzy by tamtym nie tylko ręki nie podali, ale nawet, mam nadzieję, kropli wody na pustyni, gdyby była akurat po temu okazja.
(Swoją drogą, takie kacapskie słowa jak "swołocz" są bezcenne, bo inaczej wciąż człek by obrażał jakieś biedne niewinne źwierzęta. A tak ma ruskie słówko. Dzięki!)
Jeśli zaś w tym pytaniu chodziło o "ginięcie za Polskę" - no to oczywiście, że to by trzeba zrobić i, teoretycznie w każdym razie, nie zgłaszam zastrzeżeń. I jeśli na to drugie hipotetyczne pytanie 49% odpowiedziało że nie, to jasne, że powodu do wielkiej radości nie ma, choć oczywiście o tego typu sondach moje zdanie jest marne. Natomiast powtarzam - jeśli chodziło o "dzisiejszą Polskę", no to dla mnie jest jasne, iż część ludzi zrozumiała "za Polskę", a reszta "za ten cały obecny syf", więc wynik musiał być niespecjalnie wysoki. (I niespecjalnie niski też.)
Swoją drogą za główną przyczynę ogromnych politycznych problemów Bizancjum uznaje się fakt, że tam istniały ogromne konflikty pomiędzy czcicielami obrazów i obrazoburcami, a władza raz należała do jednych i prześladowała tych drugich, a potem na odwrót. Skutkiem czego to społeczeństwo zaczęło traktować całe państwo tak, jak wkrótce ludność Europy (i w mniejszym nieco może stopniu całego Zachodu) będzie będzie traktować Europę (i Zachód).
No bo w końcu wszystkie te cyrki z "rodzicem 1 i rodzicem 2", cała ta propaganda pedalstwa, wszystkie te dżendery, całe to pedalskie "równouprawienie"... Do czego one prowadzą, jak nie do tego przede wszystkim, że zwykły człek zaczyna traktować władzę jako okupanta? I na szczęście dla tych ponadnarodowych sił, które tym kręcą, mają one, te siły, wciąż jeszcze także owe szczątkowe "państwa narodowe" jako bufory, dzięki czemu pięknie daje się rozgrywać hecę pod tytułem: "Car super, tylko bojarzy (albo czynownicy) bydlaki".
W tym przypadku rolę bydlaków, mniej lub bardziej gorliwie, odgrywają te własne państwa, a "super" jest to niby to coś, co w sumie nawet nie wiadomo czym jest, gdzie jest i co właściwie robi... Ale coś w końcu super być musi, więc leming wierzy, że to gdzieś tam, w kulisach Unii Europejskiej, w kuluarach ONZ... Itd., itd. istnieje.
Podobnie, jeśli nie nawet o wiele bardziej, było z podbojem rzymskiej Afryki przez Wandalów. Tam konflikty społeczne i religijne (a czymże jest "dżender", jeśli nie świecką, naprędce wysmażoną, religią?), wynikające przede wszystkim z tego, że ten czy ów dostojnik kościelny brzydko się zachował w czasie prześladowań chrześcijan - więc zdaniem jednych wiernych, stracił łaskę Ducha Św., podczas gdy zdaniem innych nie mógł jej stracić, bo to całkiem nie tak działa - doprowadziły do takiego stanu, że "obywatele" w nosie mieli w sumie kto dorwie się do władzy i do żłobu, bo się z tym "swoim" państwem całkiem już przestali utożsamiać.
* * *
Wracając do naszego zasadniczego wątku (nikt zresztą wciąż jeszcze nie wie, jaki on jest), bo to powyższe to była tylko - długa, fakt - dygresja. Otóż zastanawialem ci się ja długo, skąd się wzięło to specyficzne podejście starożytnych Greków, i w sumie, szpęglerycznie, Apollinów, w ich fazie Kulturowej, do świata. O którym tak przekonująco mówi Spengler.
Chodzi o to (choć idiotyczne wydaje mi się streszczanie tu dziewiećsetstronicowej książki), że dla nich świat, w sensie wszechświat, to był zbiór ciał fizycznych, próżnia nie istniała i nie miała sensu... Takoż liczby niewmierne, o urojonych nawet nie wspominając... A co dopiero całki i inne tam rozkłady Fouriera!
Ale do tego oni faktycznie nie mieli poczucia Historii - nawet i takiego Thukidydesa jest teraźniejszość plus jednolite tło, sięgające historycznie może dwóch pokoleń wstecz, a poza tym to już rzeczywistość czysto mityczna - nie mieli potrzeby trwania, nie mieli tego dążenia do nieskończoności, w każdym sensie, które dla nas, dla naszej K/C, jest czymś tak oczywistym, że przekonani jesteśmy, że to tak musi być zawsze, że każdy tak ma, i że inaczej być nie może. (K/C to "Kultura/Cywilizacja - dwie fazy w rozwoju/schyłku każdej "cywilizacji" wedle Spenglera.)
No i tak myślałem nad tym, myślałem, aż mi się skojarzyło z tą Iliadą, gdzie oni tak radośnie się zabijają i niemal równie radośnie giną... Bo i tak nie chcą dożywać starości. I te dwie sprawy mi się ślicznie zazębiły. Co się zazębiło, spyta jakiś co mniej wyspany P.T. Czytelnik? Ta niechęć do dożywania starości z Iliady z tą niechęcią wobec trwania, z tą miłością (żeby to tak kokieteryjnie nieco określić) do namacalnego i SKOŃCZONEGO konkretu. I niechęć połączona z ignorancją wobec wszystkiego, co choćby lekko zalatywało nieskończonością czy nienamacalnością.
(Swoją drogą do dziś mówi się o czymś doskonałym, że jest "skończoną doskonałością". To oczywiście bzdura, że ktokolwiek w dzisiejszej Europie miałby być "cywilizacją łacińską" - jeśli oczywiście ta "łacińskość" miałaby być czymś więcej, niż tylko pustym dźwiękiem - ale jednak zachodnie elity tą starożytnością i ichnią mitologią żyły prze tysiąc co najmniej lat, więc takie apollińskie relikty mogłyby się w intelektualnym języku uchować.)
No dobra, ale skąd wzięło się to pozytywne nastawienie do umierania młodo, w wyniku przebicia włócznią czy czegoś podobnego, we wspomnianej Iliadzie? Nie jest to oczywiście kwestia, którą by się dało łatwo i na pewno rozstrzygnąć, ale dla mnie to się znowu przecudnie (od drugiej strony) zazębia z tym, co Robert Graves pisze w swej "Białej Boginii", a jeszcze bardziej w PRZYPISACH do swych "Mitów Greckich".
"W przypisach", ponieważ tekst sam w sobie to w sumie niemal takie standardowe "mity greckie", jakie znamy z Parandowskiego czy prof. Zielińskiego. Tylko że Graves robi to o wiele bardziej naukowo, bo podaje różne wersje, nie zamazuje niekonsekwencji, niekompletności i absurdów, no i podaje źródła.
* * *
Co do Parandowskiego, to sam od tego zaczynałem, jednak mity greckie, choćby w tej "klasycznej" wersji, spisane przez ucznia klasy maturalnej, to trochę zbyt ad usum Delphini na mój gust. Choć z drugiej strony, jeśli chcemy delfinów właśnie w mitologii szkolić, to chyba właśnie to jest nam potrzebne, a nie dzikie orgie und zboczenia? Nagość tam przecież i tak jest, plus całkiem sporo innych pikantnych szczególików, bo inaczej by się nie dało. Profesora Zielińskiego cenię za to bardzo i wciąż poszukuję jednej jego książki, której mi brakuje, mianowicie "Po co Homer?"
Ta "klasyczna" mitologia, produkt późnych hellenistycznych mędrków, nie ma wiele wspólnego z tym, co naprawdę w starożytności miało znaczenie, ale to jest to, na czym chowały się i czym żyły zachodnie elity przez tysiąc lat, więc dla ętelektualnie rozbuchanego człeka Zachodu znaczenie to ma, i to spore. Taka jest moja na ten temat opinia
* * *
Same "mity" nawet w książce Gravesa można sobie darować, albo przeczytać je raz i tyle, natomiast te przypisy, obszerne zresztą, to jest, zaprawdę powiadam wam, lektura dziko fascynująca! O co tam chodzi? W nieprzyzwoicie ogromnym skrócie, chodzi tam o to, że przed Indoeuropejską inwazją były tam ludy matriarchalne, różni tacy np. Pelazgowie, i oni nie mieli małżeństw, nie mieli także męskich bóstw...
Mieli za to na przykład liczne kolegia kapłanek, a główna kapłanka stanowiła wcielenie jakiejś tam bogini, wyłaniana zaś zostawała w jakichś zawodach - często w biegu - jakich w mitologii, tej "klasycznej", zdroworozumowej, dla ludzi kulturalnych, spotykamy całkiem przecież sporo. No i parzyła się ta kapłanka, a jej koleżanki też, z (przyszłym) Herosem (na razie zaś Królem), który także zostawał często wybrany w wyniku zawodów (których późnym potomkiem są na przykład dzisiejsze Paraolimpiady, a także dawniejsze nieco igrzyska gladiatorskie), czy jakiejś walki (o jakich sporo itd.)... Albo łapali sobie obcego przybysza... A po jakimś czasie bardzo fajnego und elitarnego życia zostawał taki Król (on to bowiem był, drodzy Monarchiści!) składany na ofiarę...
Przez co "uzyskiwał nieśmiertelność" i stawał się Herosem. Jego głowa, zakopana koło bramy, chroniła miasto, a do tego często miała dar prorokowania. Brzmi to niesamowicie? Zgoda, ale najbardziej fascynujące jest to, że jakoś tak właśnie było i Graves ma rację. Może nie w każdym szczególe, nawet na pewno nie, bo to by było już bardziej chyba nieludzkie od genialności Spenglera, ale jakoś tak to właśnie wyglądało - z tego wzięły się te konwencjonalne "mity greckie" dla kulturalnych ludzi... I sporo innych spraw, jak choćby Paraolimpiady.
Nie powiem, że ten temat od dawna chodzi mi po głowie, ale tylko dlatego nie chodził, że wydaje mi się on o wiele zbyt ambitny jak na moją nikłą blogaskową pracowitość i w ogóle to blogaskowe medium. Ale jest to faktycznie coś, co mnie od dawna dziko fascynuje. Dlaczego w ogóle zatem podjąłem trud napisania o czymś tak, jak na moje blogaskowe możliwości, trudnym, skoro wiem, że za darmo i na blogu to nie wyjdzie tak, jak powinno?
Otóż zapłodnił mnie pewien ebook o sztukach walki, który ostatnio zdobyłem, a rozpoczyna się od stwierdzenia, że w naturze wszystkie źwierzęta giną śmiercią gwałtowną, bo kiedy już nie są w stanie... Sami wiecie. Nawet jeszcze nie wiem co jest dalej, bo tylko tyle przeczytałem i zacząłem rozmyślać o apollińskiej K/C i matriarchacie Gravesa.
I tak się, między innymi, zacząłem zastanawiać, czy przypadkiem nie ma ogromnej jakościowej różnicy pomiędzy ludźmi, którzy chcą żyć nieskończenie długo - nawet za cenę kompletnego zidiocenia, kompletnej bezsilności, kompletnego poniżenia... Aż do samej eutanazji znaczy... I takimi, którzy godzą się, czy nawet radują się na myśl, że zginą młodo i w miarę szybko.
Ma to z pewnością znaczenie militarne i dałoby się na tej problematyce sporo zbudować w historii militarnej świata. Jednak oczywiście my tu nie mamy najmniejszych możliwości porządnego zbadania takich kwestii, natomiast to z tymi Grekami, Herosami i Apollinami mi się z tamtym bardzo wyraźnie wiąże, więc poczułem się zapłodniony i o całej tej fascynującej, dla mnie w każdym razie, sprawie napisałem. Niech mi to Bóg wybaczy!
triarius
słowa kluczowe:
Bizancjum,
cywilizacja apollińska,
herosi,
Homer,
Iliada,
matriarchat,
mitologia,
mity greckie,
ofiary ludzkie,
Oswald Spengler,
prof. Zieliński,
Robert Graves,
śmierć,
Valhalla
wtorek, marca 04, 2014
Nie ma tego złego, czyli Ukraina
Jeśli się ktoś spodziewał niezwykle głębokich analiz na temat ostatnich wydarzeń, to się rozczaruje. Albo przynajmniej będzie musiał nieco przewinąć w dół. Zacznę bowiem od czegoś raczej figlarnego niż głębokiego: od wyrażenia (głosem nabrzmiałym niską satysfakcją) radości faktu, że w wyniku tych wydarzeń może przez jakiś czas mniej pismaków (także tych "prawicowych", bo w innym przypadku skąd bym wiedział?) będzie używało określenia "Żelazna Kanclerz" w odniesieniu do tej tam Merkeli. Szczerze mnie to określenie wkurwiało.
* * *
Tak mi przyszło do głowy, kiedym się, jak tak często niestety, wciąż, czuł zmuszony zastanowić nad Rosją. A konkretnie nad tym, co z nią jest nie tak. Immanentnie. No i przyszła mi do głowy taka szpęgleryczna myśl, że być może spora część tego, co z nią jest nie tak, wynika z faktu, że (szpęglerycznie, a kto nie rozumie, niech wyciągnie wnioski!)... Rosja to PSEUDOMORFOZA sama w sobie. W sensie, że ona ma tę pseudomorfozę wbudowaną w samą swoją naturę.
Poniekąd jest to cecha wszelkich, jak myśmy to sobie tutaj zdefiniowali, Barbarzyńców. Zarówno typu A, czyli NAiwnych, jak i typu B, czyli ZBlazowanych. Czyli by to także, w jakimś stopniu, mogło dotyczyć Chin czy Arabów. (O tych co wiadomo, ale nielzia wspominać, nawet nie wspominając. Of course.) Rosja jednak ma to jakoś inaczej (choć ci ostatni... nieważne!).
Może z tego, że się znajduje na innym etapie cywilizacyjnego rozwoju? Czyli w tej (szpęglerycznie) przedkulturowej fazie? W każdym razie bardzo niesympatycznie to u niej wygląda. Choć przecież... 1. u tych co wiadomo też za fajnie nie wygląda, n'est-ce pas? 2. poszczególni ruscy wcale nie muszą być źli, nawet twarze niektórzych tych tam nieoznakowanych spetnazowców wydają się być całkiem dorzeczne. A jednak, skutek w przypadku Rosji, jest zaiste obrzydliwy.
A może Coryllus ma rację - Iwana IV Anglicy naprawdę podmienili i to by była taka HIPER-PSEUDOMORFOZA...? Co by poniekąd tłumaczyło, dlaczego to jest aż tak... Sami wiecie.
* * *
Znowu wspomniałem Coryllusa. Paranoja - gość nawet mnie nie czyta (choć parę razy zaszczycił mnie rozmową), a ja bez przerwy o nim... Jeśli ktoś z tego wnioskuje, że ja się uważam za odeń gorszego czy mniej wybitnego, to niech lepiej pomyśli raz jeszcze! Albo, alternatywnie, daruje sobie myślenie całkowicie.
Nie da się jednak ukryć, że tutaj, na tym gruncie - publicystycznym niejako - on naprawdę walczy, i to nie byle jak, a ja sobie jednym palcem lewej dłoni manipuluję od niechcenia szpadką, drugą ręką wysyłając esemesy i oglądając gołe baby (poniekąd ulubiony temat także i Coryllusa, choć w inny sposób) w sieci. Trudno więc się porównywać, bo z jednej strony autentyczny (publicystyczno-pisarsko-sieciowy) WOJOWNIK... Czy może raczej ROBOTNIK...
Gość, w każdym razie, który działa jak... Nie wiem co, ale imponujące jak cholera. I z niebylejakim skutkiem. A z drugiej zblazowany (jak Barbarzyńca B) dyletant, który ma to co robi w przysłowiowej dupie. (Swoją drogą, kto tu jest "niepiśmiennym francuskim baronem"? Hłe hłe! Nie żeby to w tym kontekście była akurat wielka zaleta, of course. Albo żeby wielu rozumiało o co chodzi.)
Skoro jednak już żeśmy znowu o Coryllusie napisali, i to, nie oszukujmy się, sporo, to może jeszcze. W kontekście Ukrainy...
* * *
Co do Ukrainy, to moje wrażenie, iż Coryllus mówi rzeczy bardzo interesujące i potencjalnie naprawdę istotne, ale jednak nie domyśla się nawet sedna zagadnienia, czyli w sumie grubo chybia, jeszcze się w ostatnich dniach, i po dwóch następnych jego tekstach, pogłębiło. No bo genetycznie modyfikowana żywność i firma Monsanto (o której, nawiasem, istnieniu dowiedziałem się dopiero z niedawnego tekstu Coryllusa)... Zgoda! Żywność w ogóle, słynne ukraińskie łany zboża... Jasne!
Różne tam inne sprawy geopolityczne... Swoją drogą, wczoraj u Kuraka znalazłem b. ciekawy linek do b. ciekawej analizy geopolitcznej jednego gościa co chodzi w sieci jako Zezorro. Polecam! Chodzi o te wizje i plany Brzezińskiego, który jako "Polak" zapewne psu na buty by się nie zdał, ale jeśli to naprawdę on wymyślił (a kto mógłby inny?), to głupi on jednak nie jest. (Inna sprawa, że Kurak na ten linek od razu się wykrzywił, mówiąc coś o "stręczeniu teorii maskirowski", czy jakoś tak. Paranoja! No a ja całkiem bym się od "teorii maskirowki" nie odcinał. Mimo wsio.)
Wracając do głównego wątku... Zgoda, wszystkie te sprawy (Monsanto, żywność, zachodni geszefciarze itd. itd.) są istotne, a my nie powinniśmy znowu się głupio napalać, podniecać, grzyźć sercem... Do czego mamy taką dziwną skłonność nie od dziś. (Plus grupy rekonstrukcyjne i inna martyrologia.) Jednak to nie zmienia sprawy, że, w moim przynajmniej rozumieniu, bez uwzględnienia - i to raczej jako NAJWAŻNIEJSZEGO - aspektu "wojny cywilizacji" (bez żadnego konkretnie Huntingtona, którego nawet nie czytałem, bo i po co) się nie da.
Czyli odwiecznej - od czasu co najmniej tego nieszczęsnego Iwana IV zwanego Groźnym... Podmienionego przez Anglików czy też nie - TOTALNEJ WOJNY (nie)wypowiedzianej Zachodowi i wszystkim praktycznie jego wartościom (nie mówię oczywiście o Merkeli, Barrosie i "prawach gejów"!). Przez Rosję.
Totalna wojna od stuleci, totalna nienawiść i, co może najistotniejsze, TOTALNA POGARDA. I założenie, iż "szlachetniość to będzie to, co sami o sobie będziemy opowiadać, kiedy już zdobędziemy świat i nikt nie odważy się pisnąć nic, co by nam nie pasowało". (Może ktoś by chciał ten wątek sobie luźno kiedyś przemyśleć? Zachęcam!)
Monsanto to zapewne wyjątkowe dno, moja młodzieńcza miłość do US of A całkiem już wychudła (co najmniej od czasu Wojny Rozporkowej Clintona), co do dzisiejszej "Europy" i jej (?) Unii to chyba każdy, kto coś tu czytał, wie jakie jest moje na ten temat zdanie...
Ale jednak, o ile bardzo się w tej sprawie nie mylę... (A nie zwykłem się mylić - może dlatego, że tak kategorycznych opinii jak często Coryllus z reguły nie wygłaszam... Co może zresztą mieć tę przyczynę, iż nie mam aż tylu ślepo we mnie wpatrzonych wielbicieli i wyznawców.)
Więc jeśli się nie mylę, to jednak aspekt ten, że oto Rosja (która, nawiasem, jest dokładnie tak samo "lewicowa" czy "prawicowa", jak CCCP od czasów Stalina, to tak dla naszych licznych teoretyków) wyciągnęła kilka sporych kamieni tuż przy samym fundamencie tej, zaiste niezbyt już pięknej, ŚWIECKIEJ KATEDRY, w której cieniu toczy się całe Zachodnie życie. (Choć ta katedra powinna być post-gotycka, a więc raczej z cegieł.)
I oczywiście wszystkie te teksty o tym, jaki to Putin idiota, jak oderwany od rzeczywistości, jak na naszych oczach przegrywa, to albo skrajny idiotyzm, albo też robota ewidentnie agenturalna. (I akurat nie mówimy o CIA, choć właściwie, kto to może wiedzieć? Ale nie głównie o nich tym razem.) Putin rozegrał tę zgraję degeneratów, zwaną "Zachodnimi Elitami" jak chciał. Nie powiem "jak mistrz", bo nawet trudno to ocenić, wobec klasy przeciwników. Ale ograł tych żałosnych pedałów dokumentnie i bez większego wysiłku. Jak szczery profesjonalista.
A że wojny, jak Coryllus głosi, nie będzie...? Zależy jak ktoś definiuje "wojnę". Może być coś wyraźnie od jakiejś tam sobie wojny gorszego, szczególnie tu w Polsce. Zresztą, niezależnie od definicji - pewnie wprost porządnej wojny, światowej i takiej, która by sobie akurat u nas najbardziej, jak to one lubią, pohulała, na razie nie będzie, ale też bym na to miliona juanow przeciw czapce śliwek nie postawił.
Może głupi jestem, pewnie czegoś nie zrozumiałem w tej sfabularyzowanej przez Llosę biografii Casamenta, homoseksualnego konsula, co go potem Anglicy powiesili, a którą nam Coryllus, bardzo zresztą zgrabnie i interesująco, streścił, ale zaprawdę nie rozumiem - SKĄD można mieć tego typu pewności, jak to na przykład, że tam na pewno nie chodzi o ruskich imperialne zapędy i pragnienie wolności Ukraińców (do których mam zresztą swoje rodzinno-prywatne pretensje, a ja łatwo nie zapominam).
I jeśli to naprawdę jednoznacznie wynika z przygód tego nieszczęsnego Casamenta, to, cholera, dlaczego nikt mi tego nie umiał, przez dobrze ponad pół wieku życia i niemal tyle samo lat edukacji, wyjaśnić? Jak to się robi, żeby jedno z drugiego wynikało, i to tak zgrabnie, i to z taką absolutną, stuprocentową pewnością?
* * *
Swoją drogą (choć tego tematu już tu nie będę rozwijał tak, jak on na to, moim skromnym, zasługuje) największym problemem z większością TEORII SPISKOWYCH... Nie żeby teorie spiskowe były złe same w sobie, tego chyba nikt tutaj dotąd nie wyczytał.... Więc największym ich problemem jest zazwyczaj to, że zakładają one o wiele większe UPORZĄDKOWANIE tego świata, niż to w istocie ma miejsce.
Ci spiskowcy w wielu przypadkach musieliby mieć, w trudnych przeważnie warunkach, o wiele większą skuteczność od tego, co się na tym ziemskim padole osiąga. I tak na przykład... (Nie uwolnię się już od Coryllusa!) Kiedy w coryllusowym Misiu czyta się o ogromnych zaiste środkach, jakich wymagał taki marsz dzielnych husytów - z tysiącami wozów, znakomicie wyposażonych itd. - to każdy się zgodzi, że to wymagało sporych inwestycji, które, jak to inwestycje, musiały się jakoś, także w czysto finansowych kategoriach, "próbować" zwrócić. C'est la vie!
Tutaj Coryllus mówi rzeczy OGROMNE i na pewno ma rację. Jednak założenie, że KAŻDA herezja, że każda ludowa rewolucja czy choćby bunt, ma swoje źródło w machinacjach mafijnych finansistów, czy finansowych mafii, to, jak mi się widzi, gruba przesada! Różnica optyki między mną i Coryllusem jest taka, że on widzi historię jako partię rozgrywaną przez nielicznych potężnych (a do tego brutalnych i cynicznych, z czym się bez trudu zgodzę) graczy - NA GŁADKIEJ SZACHOWNICY...
Ja natomiast (ach, jakie to konserwatywne!) widzę raczej kotłującą się lawę, stałe zagrożenie, iż dany porządek szybko stoczy się do poziomu poniżej poziomu zdegenerowanego plemienia ludożerców, a wszelkie bunty, powstania, wojny i rewolucje nawet - mnie wydają się przedziwnie naturalne i oczywiste, i jeśli potrzebują jakichś przyczyn, to raczej nieco nieuwagi policji (tajnych, widnych i dwupłciowych), odrobinę sklerozy władzy (o którą, sklerozę, choć o władzę też zresztą, nie jest aż tak trudno)... I takie sprawy.
W związku z tym, choć szukanie finansowych przyczyn i wielkich, ukrytych za kulisami, graczy, uważam za bardzo celowe, użyteczne i sensowne, to jednak nie ograniczałbym się do tych jedynie przyczyn buntów, wojen czy rewolucji, a często właśnie koncentrowałbym się na tych o wiele "oczywistszych" - choćby nawet akurat były one oczywiste także i dla najnaiwniejszego "prawicowego" leminga.
Ale oczywiście mogę się mylić - co najmniej w rozłożeniu akcentów. Może rzeczywiście nawet i ja jestem bardziej naiwnym "prawicowym" lemingiem, niż mi się wydaje? (Nie spytam "jak sądzicie?", bo i tak żadnej prawie interaktywności tu już nie ma. Ale fakt - chętnie bym się dowiedział.)
triarius
* * *
Tak mi przyszło do głowy, kiedym się, jak tak często niestety, wciąż, czuł zmuszony zastanowić nad Rosją. A konkretnie nad tym, co z nią jest nie tak. Immanentnie. No i przyszła mi do głowy taka szpęgleryczna myśl, że być może spora część tego, co z nią jest nie tak, wynika z faktu, że (szpęglerycznie, a kto nie rozumie, niech wyciągnie wnioski!)... Rosja to PSEUDOMORFOZA sama w sobie. W sensie, że ona ma tę pseudomorfozę wbudowaną w samą swoją naturę.
Poniekąd jest to cecha wszelkich, jak myśmy to sobie tutaj zdefiniowali, Barbarzyńców. Zarówno typu A, czyli NAiwnych, jak i typu B, czyli ZBlazowanych. Czyli by to także, w jakimś stopniu, mogło dotyczyć Chin czy Arabów. (O tych co wiadomo, ale nielzia wspominać, nawet nie wspominając. Of course.) Rosja jednak ma to jakoś inaczej (choć ci ostatni... nieważne!).
Może z tego, że się znajduje na innym etapie cywilizacyjnego rozwoju? Czyli w tej (szpęglerycznie) przedkulturowej fazie? W każdym razie bardzo niesympatycznie to u niej wygląda. Choć przecież... 1. u tych co wiadomo też za fajnie nie wygląda, n'est-ce pas? 2. poszczególni ruscy wcale nie muszą być źli, nawet twarze niektórzych tych tam nieoznakowanych spetnazowców wydają się być całkiem dorzeczne. A jednak, skutek w przypadku Rosji, jest zaiste obrzydliwy.
A może Coryllus ma rację - Iwana IV Anglicy naprawdę podmienili i to by była taka HIPER-PSEUDOMORFOZA...? Co by poniekąd tłumaczyło, dlaczego to jest aż tak... Sami wiecie.
* * *
Znowu wspomniałem Coryllusa. Paranoja - gość nawet mnie nie czyta (choć parę razy zaszczycił mnie rozmową), a ja bez przerwy o nim... Jeśli ktoś z tego wnioskuje, że ja się uważam za odeń gorszego czy mniej wybitnego, to niech lepiej pomyśli raz jeszcze! Albo, alternatywnie, daruje sobie myślenie całkowicie.
Nie da się jednak ukryć, że tutaj, na tym gruncie - publicystycznym niejako - on naprawdę walczy, i to nie byle jak, a ja sobie jednym palcem lewej dłoni manipuluję od niechcenia szpadką, drugą ręką wysyłając esemesy i oglądając gołe baby (poniekąd ulubiony temat także i Coryllusa, choć w inny sposób) w sieci. Trudno więc się porównywać, bo z jednej strony autentyczny (publicystyczno-pisarsko-sieciowy) WOJOWNIK... Czy może raczej ROBOTNIK...
Gość, w każdym razie, który działa jak... Nie wiem co, ale imponujące jak cholera. I z niebylejakim skutkiem. A z drugiej zblazowany (jak Barbarzyńca B) dyletant, który ma to co robi w przysłowiowej dupie. (Swoją drogą, kto tu jest "niepiśmiennym francuskim baronem"? Hłe hłe! Nie żeby to w tym kontekście była akurat wielka zaleta, of course. Albo żeby wielu rozumiało o co chodzi.)
Skoro jednak już żeśmy znowu o Coryllusie napisali, i to, nie oszukujmy się, sporo, to może jeszcze. W kontekście Ukrainy...
* * *
Co do Ukrainy, to moje wrażenie, iż Coryllus mówi rzeczy bardzo interesujące i potencjalnie naprawdę istotne, ale jednak nie domyśla się nawet sedna zagadnienia, czyli w sumie grubo chybia, jeszcze się w ostatnich dniach, i po dwóch następnych jego tekstach, pogłębiło. No bo genetycznie modyfikowana żywność i firma Monsanto (o której, nawiasem, istnieniu dowiedziałem się dopiero z niedawnego tekstu Coryllusa)... Zgoda! Żywność w ogóle, słynne ukraińskie łany zboża... Jasne!
Różne tam inne sprawy geopolityczne... Swoją drogą, wczoraj u Kuraka znalazłem b. ciekawy linek do b. ciekawej analizy geopolitcznej jednego gościa co chodzi w sieci jako Zezorro. Polecam! Chodzi o te wizje i plany Brzezińskiego, który jako "Polak" zapewne psu na buty by się nie zdał, ale jeśli to naprawdę on wymyślił (a kto mógłby inny?), to głupi on jednak nie jest. (Inna sprawa, że Kurak na ten linek od razu się wykrzywił, mówiąc coś o "stręczeniu teorii maskirowski", czy jakoś tak. Paranoja! No a ja całkiem bym się od "teorii maskirowki" nie odcinał. Mimo wsio.)
Wracając do głównego wątku... Zgoda, wszystkie te sprawy (Monsanto, żywność, zachodni geszefciarze itd. itd.) są istotne, a my nie powinniśmy znowu się głupio napalać, podniecać, grzyźć sercem... Do czego mamy taką dziwną skłonność nie od dziś. (Plus grupy rekonstrukcyjne i inna martyrologia.) Jednak to nie zmienia sprawy, że, w moim przynajmniej rozumieniu, bez uwzględnienia - i to raczej jako NAJWAŻNIEJSZEGO - aspektu "wojny cywilizacji" (bez żadnego konkretnie Huntingtona, którego nawet nie czytałem, bo i po co) się nie da.
Czyli odwiecznej - od czasu co najmniej tego nieszczęsnego Iwana IV zwanego Groźnym... Podmienionego przez Anglików czy też nie - TOTALNEJ WOJNY (nie)wypowiedzianej Zachodowi i wszystkim praktycznie jego wartościom (nie mówię oczywiście o Merkeli, Barrosie i "prawach gejów"!). Przez Rosję.
Totalna wojna od stuleci, totalna nienawiść i, co może najistotniejsze, TOTALNA POGARDA. I założenie, iż "szlachetniość to będzie to, co sami o sobie będziemy opowiadać, kiedy już zdobędziemy świat i nikt nie odważy się pisnąć nic, co by nam nie pasowało". (Może ktoś by chciał ten wątek sobie luźno kiedyś przemyśleć? Zachęcam!)
Monsanto to zapewne wyjątkowe dno, moja młodzieńcza miłość do US of A całkiem już wychudła (co najmniej od czasu Wojny Rozporkowej Clintona), co do dzisiejszej "Europy" i jej (?) Unii to chyba każdy, kto coś tu czytał, wie jakie jest moje na ten temat zdanie...
Ale jednak, o ile bardzo się w tej sprawie nie mylę... (A nie zwykłem się mylić - może dlatego, że tak kategorycznych opinii jak często Coryllus z reguły nie wygłaszam... Co może zresztą mieć tę przyczynę, iż nie mam aż tylu ślepo we mnie wpatrzonych wielbicieli i wyznawców.)
Więc jeśli się nie mylę, to jednak aspekt ten, że oto Rosja (która, nawiasem, jest dokładnie tak samo "lewicowa" czy "prawicowa", jak CCCP od czasów Stalina, to tak dla naszych licznych teoretyków) wyciągnęła kilka sporych kamieni tuż przy samym fundamencie tej, zaiste niezbyt już pięknej, ŚWIECKIEJ KATEDRY, w której cieniu toczy się całe Zachodnie życie. (Choć ta katedra powinna być post-gotycka, a więc raczej z cegieł.)
I oczywiście wszystkie te teksty o tym, jaki to Putin idiota, jak oderwany od rzeczywistości, jak na naszych oczach przegrywa, to albo skrajny idiotyzm, albo też robota ewidentnie agenturalna. (I akurat nie mówimy o CIA, choć właściwie, kto to może wiedzieć? Ale nie głównie o nich tym razem.) Putin rozegrał tę zgraję degeneratów, zwaną "Zachodnimi Elitami" jak chciał. Nie powiem "jak mistrz", bo nawet trudno to ocenić, wobec klasy przeciwników. Ale ograł tych żałosnych pedałów dokumentnie i bez większego wysiłku. Jak szczery profesjonalista.
A że wojny, jak Coryllus głosi, nie będzie...? Zależy jak ktoś definiuje "wojnę". Może być coś wyraźnie od jakiejś tam sobie wojny gorszego, szczególnie tu w Polsce. Zresztą, niezależnie od definicji - pewnie wprost porządnej wojny, światowej i takiej, która by sobie akurat u nas najbardziej, jak to one lubią, pohulała, na razie nie będzie, ale też bym na to miliona juanow przeciw czapce śliwek nie postawił.
Może głupi jestem, pewnie czegoś nie zrozumiałem w tej sfabularyzowanej przez Llosę biografii Casamenta, homoseksualnego konsula, co go potem Anglicy powiesili, a którą nam Coryllus, bardzo zresztą zgrabnie i interesująco, streścił, ale zaprawdę nie rozumiem - SKĄD można mieć tego typu pewności, jak to na przykład, że tam na pewno nie chodzi o ruskich imperialne zapędy i pragnienie wolności Ukraińców (do których mam zresztą swoje rodzinno-prywatne pretensje, a ja łatwo nie zapominam).
I jeśli to naprawdę jednoznacznie wynika z przygód tego nieszczęsnego Casamenta, to, cholera, dlaczego nikt mi tego nie umiał, przez dobrze ponad pół wieku życia i niemal tyle samo lat edukacji, wyjaśnić? Jak to się robi, żeby jedno z drugiego wynikało, i to tak zgrabnie, i to z taką absolutną, stuprocentową pewnością?
* * *
Swoją drogą (choć tego tematu już tu nie będę rozwijał tak, jak on na to, moim skromnym, zasługuje) największym problemem z większością TEORII SPISKOWYCH... Nie żeby teorie spiskowe były złe same w sobie, tego chyba nikt tutaj dotąd nie wyczytał.... Więc największym ich problemem jest zazwyczaj to, że zakładają one o wiele większe UPORZĄDKOWANIE tego świata, niż to w istocie ma miejsce.
Ci spiskowcy w wielu przypadkach musieliby mieć, w trudnych przeważnie warunkach, o wiele większą skuteczność od tego, co się na tym ziemskim padole osiąga. I tak na przykład... (Nie uwolnię się już od Coryllusa!) Kiedy w coryllusowym Misiu czyta się o ogromnych zaiste środkach, jakich wymagał taki marsz dzielnych husytów - z tysiącami wozów, znakomicie wyposażonych itd. - to każdy się zgodzi, że to wymagało sporych inwestycji, które, jak to inwestycje, musiały się jakoś, także w czysto finansowych kategoriach, "próbować" zwrócić. C'est la vie!
Tutaj Coryllus mówi rzeczy OGROMNE i na pewno ma rację. Jednak założenie, że KAŻDA herezja, że każda ludowa rewolucja czy choćby bunt, ma swoje źródło w machinacjach mafijnych finansistów, czy finansowych mafii, to, jak mi się widzi, gruba przesada! Różnica optyki między mną i Coryllusem jest taka, że on widzi historię jako partię rozgrywaną przez nielicznych potężnych (a do tego brutalnych i cynicznych, z czym się bez trudu zgodzę) graczy - NA GŁADKIEJ SZACHOWNICY...
Ja natomiast (ach, jakie to konserwatywne!) widzę raczej kotłującą się lawę, stałe zagrożenie, iż dany porządek szybko stoczy się do poziomu poniżej poziomu zdegenerowanego plemienia ludożerców, a wszelkie bunty, powstania, wojny i rewolucje nawet - mnie wydają się przedziwnie naturalne i oczywiste, i jeśli potrzebują jakichś przyczyn, to raczej nieco nieuwagi policji (tajnych, widnych i dwupłciowych), odrobinę sklerozy władzy (o którą, sklerozę, choć o władzę też zresztą, nie jest aż tak trudno)... I takie sprawy.
W związku z tym, choć szukanie finansowych przyczyn i wielkich, ukrytych za kulisami, graczy, uważam za bardzo celowe, użyteczne i sensowne, to jednak nie ograniczałbym się do tych jedynie przyczyn buntów, wojen czy rewolucji, a często właśnie koncentrowałbym się na tych o wiele "oczywistszych" - choćby nawet akurat były one oczywiste także i dla najnaiwniejszego "prawicowego" leminga.
Ale oczywiście mogę się mylić - co najmniej w rozłożeniu akcentów. Może rzeczywiście nawet i ja jestem bardziej naiwnym "prawicowym" lemingiem, niż mi się wydaje? (Nie spytam "jak sądzicie?", bo i tak żadnej prawie interaktywności tu już nie ma. Ale fakt - chętnie bym się dowiedział.)
triarius
słowa kluczowe:
Anglea Merkel,
Barbarzyńcy A i B,
coryllus,
cywilizacje,
Gabriel Maciejewski,
pseudomorfoza,
Rosja,
teorie spiskowe,
Ukraina,
Władimir Putin
niedziela, marca 02, 2014
Tekst bez tytułu (na blogu bez komętów - jak Kuba Bogu...)
Znajomy mi parę dni temu w mailach napisał co następuje:
No a teraz spróbujmy jakoś to skomentować, co mi ten znajomy napisał...
No więc jak się całkiem zgadzam, że Coryllus (ani nawet Maciejewski Gabriel) nie jest źródłem Absolutnej Prawdy i nie zawsze ma rację. Chodzi mi, w moich nad nim zachwytach, głównie o to, że przeważnie wolę jednak z Coryllusem zgubić, niż z większością naszych "prawicowych" rodzimych mędrków znaleźć.
Nie żeby nic sensownego nie pisało się na rodzimych "prawicowych" blogach, ale jednak przeważnie brakuje tam metody, konsekwencji... Nie mówiąc już o nieprawdopodobnej wprost energii i pracowitości Coryllusa-Maciejewskiego, która znacznie wykracza oczywiście poza blogosferę. Gdyby Polska miała tak z 500 Maciejewskich (oczywiście nie wszyscy mieliby robić dokładnie to samo!), to naprawdę byłaby innym krajem. (I zapewne zaraz mielibyśmy tu bratnią pomoc.)
Coś podobnego mówiłem, jak ten i ów może pamięta, o przeczytaniu Ardreya, tak? Nie o bratniej pomocy wprawdzie, ale że by była inna. Otóż ja z tym Ardreyem to nadal podtrzymuję. W dodatku przeczytanie Ardreya nie musiałoby na nas od razu ściągnąć bratniej pomocy, za to mogłoby zapoczątkować procesy ważne, ale działające początkowo w ukryciu...
Czyli, przede wszystkim, tworzenie elity, której tak bardzo tu brak. Elity, która raczej powinna być na początku przede wszystkim intelektualna, jak sądzę, no bo z głupimi każdy sobie bez trudu poradzi, tym bardziej, że nie mają armat, ani nawet wielu różowych golarek. Ale to tylko nawiasem.
Początkowo zamierzałem odpowiedzieć na każdy poruszony przez rozmówcę temat i napisać dosłownie wszystko, co na temat Coryllusa mam do powiedzenia. (Ryzykując, że zostanę znowu obwołany czcicielem kultu jednostki, jak to już bywało ze Spenglerem.) Ale to by była książka, a nie wpis na blogasie. Nawet tytuł - stosownie dęty - już dla niej w myślach miałem: "Coryllizm w świetle Tygrysizmu". (Bomba, nie?)
Jednak aż tak dobrze nie będzie. Kiedyś może bym się starał to napisać, ale teraz, wobec nikłego odzewu i takiegoż uznania, z jakim się to moje pisanie spotyka, nie mam ochoty. Mam za to nadzieję, że mi mój rozmówca wybaczy. (Na pociechę ma to, że nic nie powiem o Toynbeem i Konecznym.) Może kiedyś, jeden punkt na pół roku - nie wiem. Zamiast tego dam się zainspirować najnowszym tekstem Coryllusa - tym oto: http://coryllus.salon24.pl/571262,znowu-o-irlandii.
Którego akurat nie uważam za wyjątkowo wybitny, jak na tego autora. Naprawdę interesujący, sporo się z niego dowiedziałem, mimo że Irlandią i Celtami interesuję się od bardzo dawna... I jeśli go potraktować - bo w końcu wiąże się on także z najaktualniejszymi wydarzeniami na Ukrainie - jako OSTRZEŻENIE - byśmy się nie dawali podpuszczać i nie byli zbyt naiwni w naszych chałupniczych "analizach" tego typu wydarzeń... To jak najbardziej zgoda!
Jednak tego akurat tekstu, jak rzekłem, nie uważam za szczególnie wybitny, dlatego, że w nim właśnie wyjątkowo dobrze widać OGRANICZENIA tej coryllicznej metody. Metody polegającej (choć nie jest to wcale wszystko, co zawiera się w coryllicznej wizji świata) przede wszystkim na poszukiwaniu EKONOMICZNYCH motywów wszelkich wydarzeń - przy czym ta "ekonomia" jest w sumie ogromnie "tygrysiczna" (albo nawet i bardziej), ponieważ nie mówi się tu o krzywych Laffera i podobnych błahostkach, tylko owych znaczących macherów i geszefciarzy traktuje się w kategoriach gangsterów. Po prostu!
I nie jest to nawet aż tak nowatorskie, ponieważ tak właśnie, choć może nie aż z taką zaciekłością i tak konsekwentnie, robi to pewien odłam historii, często określany jako... "marksistowski". Który, nawiasem mówiąc, kiedy sam miałem jakiś czas do czynienia z akademicką historią, bardzo ceniłem. Chodzi o takich facetów, jak np. w starożytnej historii prof. Finley, którzy zaczynają od analizy interesów, ekonomicznych przede wszystkim, ale i różnych innych, i analizy "klasowej". Nie przesadzając przy tym z jakimiś "materializmami dialektycznymi" oczywiście, bo to by było już denne.
Coryllus-Maciejewski robi także coś takiego, i chwała mu za to! Faktycznie interesy związane z na przykład produkcją tkanin i rynkami zbytu na nie, z produkcją i rynkami zbytu na żywość, na broń, metale, paliwa - to są sprawy ogromne, przy których jakieś tam wojenki, wiele religijnych natchnień, czy parę tysięcy zabitych, to, z pewnej perspektywy, drobiazg.
Dla mnie aż taka konsekwencja i zaciekłość w tropieniu tych spraw, choć nie całkiem nieznana, była jednak pewnym intelektualnym przełomem. A co dopiero musi to być dla wielu innych, choćby i "prawicowców", którzy tak często "gadają Michnikiem"! Czyli kręcą się jak w przerębli w świecie liberalnych aksjomatów i mądrości.
Tym niemniej jednak, kiedy mówimy o historii akurat Irlandii i jej wolnościowych aspiracjach... Kiedy mówimy o irlandzkich resentymentach, o irlandzkiej nienawiści do Anglików... O całej masie takich spraw - od bodhranów przy Guinessie, po Powstanie Wielkanocne... Trudno jednak, jak mi się wydaje, zrozumieć to w tych ekonomiczno-mafijnych kategoriach, które nam proponuje Coryllus.
Oczywiście - one tam są i one tam działają. Jednak bez "Ardreya" - z agresją międzygrupową, ze spójnością wewnątrz grupy będącą funkcją tej agresji... Z instynktem terytorialnym... I masą innych tego typu socjobiologicznych spraw... Po prostu się nie da. I one są tutaj, te sprawy, jak mi się widzi, o wiele istotniejsze, niż ewentualne kanty angielskich fabrykantów zarabiających na irlandzkiej irredencie, czy żydowskich miliarderów stręczących Irlandii komunizm. (O czym, gdyby ktoś nie wiedział, pisze Coryllus w zalinkowanym tekście.)
W tej akurat analizie Coryllusa najbardziej mi brakuje "ardreyizmu", ale w wielu innych przypadkach bardziej brakuje mi innych aspektów mojego tygrysiego światopoglądu i wizji historii. O ile Coryllus-Maciejewski opiera się przede wszystkim na ekonomii i swego rodzaju "kryminologii" (co, powtarzam, faktycznie daje bardzo ciekawe i potencjalnie płodne wyniki), to ja przede wszystkim (jak to sobie nie tak dawno temu uświadomiłem) opieram się na szeroko pojętej PSYCHOLOGII. (Wiem że taka nauka istnieje głównie po to, by gazetowi astrologowie czuli się poważnymi uczonymi, ale ja nie o tym!)
I z tej psychologii wynikają różne takie "ardreyiczne", "spengleryczne", "tygrysiczne" sprawy, o których Coryllus nic na ogół nie mówi, i o których zapewne nie ma nawet (jak i większość) bladego pojęcia. Sprawy takie proste, jak niechęć do brutalnego i agresywnego najeźdźcy (w Irlandii choćby), do nieprzesadnie sympatycznego sąsiada (praktycznie wszędzie, z Polską na czele)... Ale także tak "subtelne" i "mgliste", jak pragnienie, odczuwane przez niektórych tylko być może, ale za to takich, którzy sporo mogą, by być DEMIURGIEM Nowej Ludzkości...
By - niezależnie od tego, że jesteśmy mali, szpetni, pokręceni (nie ja oczywiście!) i niezbyt bystrzy, to właśnie my mielibyśmy zostać twórcami Nowej Ludzkości, jakiegoś nowego gatunku, przy którym obecni i przeszli ludzie będą jak dla nas małpoludy. A gdyby ktoś, w tej przyszłości, miał mieć jeszcze jakieś wątpia, to przecież od czego eugenika, propaganda, "wolność słowa" rozumiana w sposób nareszcie lepszy i o ileż właściwszy?
I tę psychologię (że nie wspomnimy już o innych, "bardziej spenglerycznych", żeby to tak określić, sprawach), Coryllus całkowicie niemal ignoruje. W jego narracji nie widać już niemal autentycznego pragnienia wolności u jakiegoś ludu, a tylko machinacje geszefciarzy. Jeśli takie pragnienie jest, to albo jako psychopatologia, albo coś mało istotnego. Nie ma też, a przynajmniej trudno je dostrzec, autentycznych religijnych olśnień (nieważne w tej chwili, czy heretyckich, czy wprost przeciwnie), które by nie były jedynie narzędziem brutalnych i cynicznych cwaniaków.
A jednak... A jednak mnie się wydaje, że one są, istnieją i działają. Często wcale nie słabiej od tych ekonomiczno-mafijnych przyczyn. I tu się z Coryllusem w poglądach różnimy. Nie tylko tu, ale długo by było to analizować, a to jest chyba różnica najistotniejsza. Psychologia, w najszerszym sensie, albo jej praktyczny brak. A także to, że u Coryllusa (powiedzmy to, bo nam zarzucą, że odstępujemy od naszego Guru!) ludzie są cały czas tacy sami - nie ma tego spenglerycznego "duchowego rozwoju" (i potem upadku) każdej cywilizacji.
A przynajmniej nic nie słyszymy o tym, by na przykład krzyżowcy mieli być istotnie inni od renesansowych humanistów, ci zaś, powiedzmy, od współczesnych lemingów. Oczywiście - "odkrywanie" i ujawnianie ludziom, że taki Hohenzollern miał te same w sumie motywy, co współczesny miliarder "filantrop", jest cenne i słuszne, a dla wielu nawet szokujące. Ale jednak nie wszystko da się zrobić w każdej epoce... Choćby chodziło o wiarę w stylu Św. Franciszka - która kiedyś była możliwa, a dziś nie jest. Dobrze to czy źle, ale tak właśnie sprawa się ma.
Z czego między innymi wynika i to, że KATOLICYZM NIE JEST ABSOLUTNIE ŻADNĄ IDEOLOGICZNĄ BRONIĄ, KTÓRA MOGŁABY SIĘ MIERZYĆ Z RELIGĄ "PRAW CZŁOWIEKA" i całym tym @#$%^ liberalizmem w ziemskich naparzankach. Niestety! Katolicyzm jako ZADANIE i WYZWANIE - zgoda! Ale jako recepta na ziemski sukces - nie te czasy Arlekinie! Jeśli to ma być recepta (razem z własnością - skąd ona? Jak?!), no to sorry, ale szukajmy dalej!
* * *
Nie powiedziałem tu nawet połowy procenta tego, co bym chciał powiedzieć i co by powiedzieć chyba należało, ale podsumuję, powtarzając, iż bardzo często to poszukiwanie ekonomiczno-mafijnych motywów wydarzeń wydaje mi się ogromnie płodne i czasem niewiele by trzeba dodać, ale w innych przypadkach, jak na przykład w tym cytowanym irlandzko-ukraińskim tekście, te motywy, choć istotne i dające do myślenia, nie wydają mi się jednak najistotniejszymi. I dobrze by też było taki tekst odpowiednio odczytać.
OSTRZEŻENIE przed naiwnością - jak najbardziej! Ale sprowadzanie tego wszystkiego (wolnościowych dążeń, powstań narodowych, także np. przełomów religijnych itd. itd.) do pokrętnych działań różnych ekonomicznych mafii, uważam za grubą i szkodliwą przesadę.
I to by było na tyle. Wiem, że nie odpowiedziałem solidnie na uwagi mojego znajomego, ale, jak każdy kto doczytał do tego miejsca widzi, to by wymagało co najmniej normalnych rozmiarów książki, a nie blogowego wpisu. W razie czego mogę o tym dalej rozmawiać, ale, darujcie, potrzebna by mi do tego była interaktywność.
triarius
A ja sie powoli Coryllusem rozczarowuje.Jednak stwierdzenia ze nie ma zadnych roznych cywilizacji a za wszystkim zawsze stoja roznorakie (najczesciej zreszta angielskie) kompanie handlowe to straszne uproszczenie.Czyzby Zyd,Chinczyk,muslim i krzyzowiec reprezentowali ten sam typ osobowosci?To sa jednak zbyt daleko idace stwierdzenia ktore wypaczaaj obraz rzeczywistosci.
Ja mu nawet nie odmowie ze to jego doszukiwanie sie budzetow za kazdym wydarzeniem historycznym jest interesujace i wielokrotnie prowadzi do ciekawych wnioskow ale chyba jednak wyznawca "coryllizmu" nie zostane.
Tym bardziej ze nie wydaje mi sie aby problemem wspolczesnej Polski bylo City(majace zreszta swoje za uszami ale to inna sprawa)-zeby nie pasja bijaca od Coryllusa to powiedzialbym ze to agent wplywu odwracajacy uwage od Kremla i Berlina-tak to powiem ze to ciekawie piszacy facet ktory przekonal mnie do pary spraw(no tak), pokazal sile Kosciola (ktory zreszta moim zdaniem nieco zbyt wybiela)i ktory stworzyl ten swoj "coryllizm"-metode badawcza niewatpliwie nowatorska,ciekawa ale jednak nie az tak doskonala jak sie jej tworcy wydaje.Pewnie nawet kolejne "Miski" kupie ale to juz chyba blizej mi do Spengleryzmu,Konecznego,Toynbego i im podobnych(wlasciwie to na pewno).
Oczywiscie.Dla jasnosci-ja NAPRAWDE widze w "coryllizmie" nowatorska i dosc bezpardowno skuteczna metode ale nikt mi nie wmowi ze "rteciowiec" nie rozni sie mentalnie od "lacinnika",ze zawsze chodzi o przejecie nieruchomosci i sily roboczej(CZASAMI oczywiscie tak jest)i ze glowne problemy RP biora sie z dzialanosci City(bo ze niektore sie biora to nawet jasne).Ale ja "skret" w strone Berlina zauwazylem u niektorych tam komentujacych juz jakis czas temu-a przeciez jakby nie patrzec to wlasnie obecnie Berlin rekoma Brukseli wykancza polski przemysl i rolnictwo(Londyn co najwyzej bierze swoja "dzialke").Niezly ten Coryllus jest,naprawde niezly ale nie az tak dobry.(Przyznaję się bez lampy w oczy, że nieco to rozbiłem na więcej akapitów, dla czytelności. I niech mi będzie wolno wyrazić mieszane nieco uczucia, że sporo ludzi ze mną różne takie sprawy dyskutuje i komentuje, ale jakoś zawsze prywatnie, podczas gdy ten blogasek zamiera. Oczywiście - przede wszystkim z mojej winy zamiera, bo nie piszę, ale także z braku interaktywności i komętów. To było w ramach obowiązkowego zjadania własnego ogona.)
No a teraz spróbujmy jakoś to skomentować, co mi ten znajomy napisał...
No więc jak się całkiem zgadzam, że Coryllus (ani nawet Maciejewski Gabriel) nie jest źródłem Absolutnej Prawdy i nie zawsze ma rację. Chodzi mi, w moich nad nim zachwytach, głównie o to, że przeważnie wolę jednak z Coryllusem zgubić, niż z większością naszych "prawicowych" rodzimych mędrków znaleźć.
Nie żeby nic sensownego nie pisało się na rodzimych "prawicowych" blogach, ale jednak przeważnie brakuje tam metody, konsekwencji... Nie mówiąc już o nieprawdopodobnej wprost energii i pracowitości Coryllusa-Maciejewskiego, która znacznie wykracza oczywiście poza blogosferę. Gdyby Polska miała tak z 500 Maciejewskich (oczywiście nie wszyscy mieliby robić dokładnie to samo!), to naprawdę byłaby innym krajem. (I zapewne zaraz mielibyśmy tu bratnią pomoc.)
Coś podobnego mówiłem, jak ten i ów może pamięta, o przeczytaniu Ardreya, tak? Nie o bratniej pomocy wprawdzie, ale że by była inna. Otóż ja z tym Ardreyem to nadal podtrzymuję. W dodatku przeczytanie Ardreya nie musiałoby na nas od razu ściągnąć bratniej pomocy, za to mogłoby zapoczątkować procesy ważne, ale działające początkowo w ukryciu...
Czyli, przede wszystkim, tworzenie elity, której tak bardzo tu brak. Elity, która raczej powinna być na początku przede wszystkim intelektualna, jak sądzę, no bo z głupimi każdy sobie bez trudu poradzi, tym bardziej, że nie mają armat, ani nawet wielu różowych golarek. Ale to tylko nawiasem.
Początkowo zamierzałem odpowiedzieć na każdy poruszony przez rozmówcę temat i napisać dosłownie wszystko, co na temat Coryllusa mam do powiedzenia. (Ryzykując, że zostanę znowu obwołany czcicielem kultu jednostki, jak to już bywało ze Spenglerem.) Ale to by była książka, a nie wpis na blogasie. Nawet tytuł - stosownie dęty - już dla niej w myślach miałem: "Coryllizm w świetle Tygrysizmu". (Bomba, nie?)
Jednak aż tak dobrze nie będzie. Kiedyś może bym się starał to napisać, ale teraz, wobec nikłego odzewu i takiegoż uznania, z jakim się to moje pisanie spotyka, nie mam ochoty. Mam za to nadzieję, że mi mój rozmówca wybaczy. (Na pociechę ma to, że nic nie powiem o Toynbeem i Konecznym.) Może kiedyś, jeden punkt na pół roku - nie wiem. Zamiast tego dam się zainspirować najnowszym tekstem Coryllusa - tym oto: http://coryllus.salon24.pl/571262,znowu-o-irlandii.
Którego akurat nie uważam za wyjątkowo wybitny, jak na tego autora. Naprawdę interesujący, sporo się z niego dowiedziałem, mimo że Irlandią i Celtami interesuję się od bardzo dawna... I jeśli go potraktować - bo w końcu wiąże się on także z najaktualniejszymi wydarzeniami na Ukrainie - jako OSTRZEŻENIE - byśmy się nie dawali podpuszczać i nie byli zbyt naiwni w naszych chałupniczych "analizach" tego typu wydarzeń... To jak najbardziej zgoda!
Jednak tego akurat tekstu, jak rzekłem, nie uważam za szczególnie wybitny, dlatego, że w nim właśnie wyjątkowo dobrze widać OGRANICZENIA tej coryllicznej metody. Metody polegającej (choć nie jest to wcale wszystko, co zawiera się w coryllicznej wizji świata) przede wszystkim na poszukiwaniu EKONOMICZNYCH motywów wszelkich wydarzeń - przy czym ta "ekonomia" jest w sumie ogromnie "tygrysiczna" (albo nawet i bardziej), ponieważ nie mówi się tu o krzywych Laffera i podobnych błahostkach, tylko owych znaczących macherów i geszefciarzy traktuje się w kategoriach gangsterów. Po prostu!
I nie jest to nawet aż tak nowatorskie, ponieważ tak właśnie, choć może nie aż z taką zaciekłością i tak konsekwentnie, robi to pewien odłam historii, często określany jako... "marksistowski". Który, nawiasem mówiąc, kiedy sam miałem jakiś czas do czynienia z akademicką historią, bardzo ceniłem. Chodzi o takich facetów, jak np. w starożytnej historii prof. Finley, którzy zaczynają od analizy interesów, ekonomicznych przede wszystkim, ale i różnych innych, i analizy "klasowej". Nie przesadzając przy tym z jakimiś "materializmami dialektycznymi" oczywiście, bo to by było już denne.
Coryllus-Maciejewski robi także coś takiego, i chwała mu za to! Faktycznie interesy związane z na przykład produkcją tkanin i rynkami zbytu na nie, z produkcją i rynkami zbytu na żywość, na broń, metale, paliwa - to są sprawy ogromne, przy których jakieś tam wojenki, wiele religijnych natchnień, czy parę tysięcy zabitych, to, z pewnej perspektywy, drobiazg.
Dla mnie aż taka konsekwencja i zaciekłość w tropieniu tych spraw, choć nie całkiem nieznana, była jednak pewnym intelektualnym przełomem. A co dopiero musi to być dla wielu innych, choćby i "prawicowców", którzy tak często "gadają Michnikiem"! Czyli kręcą się jak w przerębli w świecie liberalnych aksjomatów i mądrości.
Tym niemniej jednak, kiedy mówimy o historii akurat Irlandii i jej wolnościowych aspiracjach... Kiedy mówimy o irlandzkich resentymentach, o irlandzkiej nienawiści do Anglików... O całej masie takich spraw - od bodhranów przy Guinessie, po Powstanie Wielkanocne... Trudno jednak, jak mi się wydaje, zrozumieć to w tych ekonomiczno-mafijnych kategoriach, które nam proponuje Coryllus.
Oczywiście - one tam są i one tam działają. Jednak bez "Ardreya" - z agresją międzygrupową, ze spójnością wewnątrz grupy będącą funkcją tej agresji... Z instynktem terytorialnym... I masą innych tego typu socjobiologicznych spraw... Po prostu się nie da. I one są tutaj, te sprawy, jak mi się widzi, o wiele istotniejsze, niż ewentualne kanty angielskich fabrykantów zarabiających na irlandzkiej irredencie, czy żydowskich miliarderów stręczących Irlandii komunizm. (O czym, gdyby ktoś nie wiedział, pisze Coryllus w zalinkowanym tekście.)
W tej akurat analizie Coryllusa najbardziej mi brakuje "ardreyizmu", ale w wielu innych przypadkach bardziej brakuje mi innych aspektów mojego tygrysiego światopoglądu i wizji historii. O ile Coryllus-Maciejewski opiera się przede wszystkim na ekonomii i swego rodzaju "kryminologii" (co, powtarzam, faktycznie daje bardzo ciekawe i potencjalnie płodne wyniki), to ja przede wszystkim (jak to sobie nie tak dawno temu uświadomiłem) opieram się na szeroko pojętej PSYCHOLOGII. (Wiem że taka nauka istnieje głównie po to, by gazetowi astrologowie czuli się poważnymi uczonymi, ale ja nie o tym!)
I z tej psychologii wynikają różne takie "ardreyiczne", "spengleryczne", "tygrysiczne" sprawy, o których Coryllus nic na ogół nie mówi, i o których zapewne nie ma nawet (jak i większość) bladego pojęcia. Sprawy takie proste, jak niechęć do brutalnego i agresywnego najeźdźcy (w Irlandii choćby), do nieprzesadnie sympatycznego sąsiada (praktycznie wszędzie, z Polską na czele)... Ale także tak "subtelne" i "mgliste", jak pragnienie, odczuwane przez niektórych tylko być może, ale za to takich, którzy sporo mogą, by być DEMIURGIEM Nowej Ludzkości...
By - niezależnie od tego, że jesteśmy mali, szpetni, pokręceni (nie ja oczywiście!) i niezbyt bystrzy, to właśnie my mielibyśmy zostać twórcami Nowej Ludzkości, jakiegoś nowego gatunku, przy którym obecni i przeszli ludzie będą jak dla nas małpoludy. A gdyby ktoś, w tej przyszłości, miał mieć jeszcze jakieś wątpia, to przecież od czego eugenika, propaganda, "wolność słowa" rozumiana w sposób nareszcie lepszy i o ileż właściwszy?
I tę psychologię (że nie wspomnimy już o innych, "bardziej spenglerycznych", żeby to tak określić, sprawach), Coryllus całkowicie niemal ignoruje. W jego narracji nie widać już niemal autentycznego pragnienia wolności u jakiegoś ludu, a tylko machinacje geszefciarzy. Jeśli takie pragnienie jest, to albo jako psychopatologia, albo coś mało istotnego. Nie ma też, a przynajmniej trudno je dostrzec, autentycznych religijnych olśnień (nieważne w tej chwili, czy heretyckich, czy wprost przeciwnie), które by nie były jedynie narzędziem brutalnych i cynicznych cwaniaków.
A jednak... A jednak mnie się wydaje, że one są, istnieją i działają. Często wcale nie słabiej od tych ekonomiczno-mafijnych przyczyn. I tu się z Coryllusem w poglądach różnimy. Nie tylko tu, ale długo by było to analizować, a to jest chyba różnica najistotniejsza. Psychologia, w najszerszym sensie, albo jej praktyczny brak. A także to, że u Coryllusa (powiedzmy to, bo nam zarzucą, że odstępujemy od naszego Guru!) ludzie są cały czas tacy sami - nie ma tego spenglerycznego "duchowego rozwoju" (i potem upadku) każdej cywilizacji.
A przynajmniej nic nie słyszymy o tym, by na przykład krzyżowcy mieli być istotnie inni od renesansowych humanistów, ci zaś, powiedzmy, od współczesnych lemingów. Oczywiście - "odkrywanie" i ujawnianie ludziom, że taki Hohenzollern miał te same w sumie motywy, co współczesny miliarder "filantrop", jest cenne i słuszne, a dla wielu nawet szokujące. Ale jednak nie wszystko da się zrobić w każdej epoce... Choćby chodziło o wiarę w stylu Św. Franciszka - która kiedyś była możliwa, a dziś nie jest. Dobrze to czy źle, ale tak właśnie sprawa się ma.
Z czego między innymi wynika i to, że KATOLICYZM NIE JEST ABSOLUTNIE ŻADNĄ IDEOLOGICZNĄ BRONIĄ, KTÓRA MOGŁABY SIĘ MIERZYĆ Z RELIGĄ "PRAW CZŁOWIEKA" i całym tym @#$%^ liberalizmem w ziemskich naparzankach. Niestety! Katolicyzm jako ZADANIE i WYZWANIE - zgoda! Ale jako recepta na ziemski sukces - nie te czasy Arlekinie! Jeśli to ma być recepta (razem z własnością - skąd ona? Jak?!), no to sorry, ale szukajmy dalej!
* * *
Nie powiedziałem tu nawet połowy procenta tego, co bym chciał powiedzieć i co by powiedzieć chyba należało, ale podsumuję, powtarzając, iż bardzo często to poszukiwanie ekonomiczno-mafijnych motywów wydarzeń wydaje mi się ogromnie płodne i czasem niewiele by trzeba dodać, ale w innych przypadkach, jak na przykład w tym cytowanym irlandzko-ukraińskim tekście, te motywy, choć istotne i dające do myślenia, nie wydają mi się jednak najistotniejszymi. I dobrze by też było taki tekst odpowiednio odczytać.
OSTRZEŻENIE przed naiwnością - jak najbardziej! Ale sprowadzanie tego wszystkiego (wolnościowych dążeń, powstań narodowych, także np. przełomów religijnych itd. itd.) do pokrętnych działań różnych ekonomicznych mafii, uważam za grubą i szkodliwą przesadę.
I to by było na tyle. Wiem, że nie odpowiedziałem solidnie na uwagi mojego znajomego, ale, jak każdy kto doczytał do tego miejsca widzi, to by wymagało co najmniej normalnych rozmiarów książki, a nie blogowego wpisu. W razie czego mogę o tym dalej rozmawiać, ale, darujcie, potrzebna by mi do tego była interaktywność.
triarius
słowa kluczowe:
Adreyizm,
coryllus,
ekonomia,
Gabriel Maciejewski,
herezje,
historia,
ideologie,
instynkt terytorialny,
Irlandia,
katolicyzm,
mafia,
marksizm,
Oswald Spengler,
Robert Ardrey,
spengleryzm,
tygrysizm,
Ukraina
Subskrybuj:
Posty (Atom)