Gorąco polecam ten tekst coryllusa: http://coryllus.nowyekran.pl/post/5056,mistrz-i-jego-uczniowie w "Nowym Ekranie" (gdzie, swoją drogą, mnie jakoś nigdy nie udaje się zalogować, nie wiem co to jest).
Zachęcam także do rozejrzenia się po komentarzach na temat bohatera owego tekstu w innych, niedaleko leżących, wpisach coryllusa. Są tam naprawdę pikantne szczególiki!
No i zachęcam też, żeby poza po prostu przeczytaniem i ew. pokiwaniem głową "nad dziwnością ludzkich losów", czy czymś podobnym, poza ew. docenieniem kunsztu Autora, zastanowić się głębiej nad tym:
1. dlaczego kogoś takiego oddelegowano WŁAŚNIE NA TEN odcinek?
2. jakie to konkretnie poglądy miał on tam zaszczepiać? (bo przecież nie zaszczepiał idei Manifestu Komunistycznego, prawda? na pewno nie wprost);
3. które z tych poglądów zdają się nadal funkcjonować wśród naszej (?) prawicy (?)?
4. kto je konkretnie propaguje i jak one wyglądają w swej obecnej, zaktualizowanej postaci?
To by było na tyle. Naprawdę gorąco zachęcam do przeczytania tekstu coryllusa, a jeśli ktoś naprawdę próbuje zrozumieć co się wokół nas dzieje - to zachęcam także do przeanalizowania go pod kątem zaproponowanych tu przeze mnie pytań.
Swoją drogą, jeśli kogoś razi, że mówię tu o "prawicy" i w dodatku "polskiej", kiedy ewidentnie ani jeden, ani drugi z tych epitetów naprawdę się do tych spraw nie stosuje - to ja się zgadzam. Zrobiłem to częściowo ze względów "czysto technicznych" (bo dodatkowy cudzysłów w tytule to nieco zbyt pokrętne), a częściowo jako właśnie intelektualną prowokację. Zbyt się jednak obawiam, że sporo ludzi przełknie to bezrefleksyjnie, bym na koniec (utrupiając niejako własną a intelektualną prowokację) tej sprawy jednak nie pragnął wyjaśnić.
* * *
A oto sam ten tekst - żeby mi przypadkiem kiedyś nie zniknął i link nie zechł, bo byłaby naprawdę szkoda:
Coryllus
Mistrz i jego uczniowie
Mając w pamięci kilka niewesołych doświadczeń własnych nieufnie  bardzo podchodzę do relacji mistrz – uczeń. Bywa ona przedstawiana jako  najdoskonalszy sposób przekazywania wiedzy i doświadczenia, jako creme  de la creme pedagogiki, dostępny zresztą nielicznym tylko. Tym  mianowicie, którzy dzięki swym zdolnościom w otocznie mistrza zostali  dopuszczeni. Mistrzowie mają zwykle kilku uczniów i im przekazują swą  wiedzę w czasie spotkań tajemnych,odbywanych w ustronnych miejscach, tak  by nie dosięgły ich oczy profanów.
 
Konstrukcja ta jest jednym z największych i najpoważniejszych zakłamań funkcjonujących w naszej świadomości, jest to wręcz paraliżująca trucizna, która wcale niczego nie ułatwia, nie poprawia i nie przekonuje do niczego. Relacja – mistrz uczeń lub mistrz uczniowie to kłamstwo. Człowiek bowiem jest wobec otaczających go problemów i spraw samotny i tylko przez tą samotność może się czegoś naprawdę dowiedzieć. Jakieś podejrzane relacje z mistrzami czy nie daj Panie Boże z uczniami, to tylko jedno z doświadczeń, które czasem coś przybliży, ale częściej zafałszuje i zniszczy. Być może napiszę kiedyś o tym osobny tekst, ale dziś nie, dziś będzie o czym innym.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Konstrukcja ta jest jednym z największych i najpoważniejszych zakłamań funkcjonujących w naszej świadomości, jest to wręcz paraliżująca trucizna, która wcale niczego nie ułatwia, nie poprawia i nie przekonuje do niczego. Relacja – mistrz uczeń lub mistrz uczniowie to kłamstwo. Człowiek bowiem jest wobec otaczających go problemów i spraw samotny i tylko przez tą samotność może się czegoś naprawdę dowiedzieć. Jakieś podejrzane relacje z mistrzami czy nie daj Panie Boże z uczniami, to tylko jedno z doświadczeń, które czasem coś przybliży, ale częściej zafałszuje i zniszczy. Być może napiszę kiedyś o tym osobny tekst, ale dziś nie, dziś będzie o czym innym.
Niniejszy  tekst będzie poniekąd kontynuacją wpisu wczorajszego, w którym padło  nazwisko Tomasza Wołka. Nicpotem w jednym z komentarzy przywołał  nazwisko jednego z najważniejszych w powojennej Polsce mentorów,  wychowujących młode pokolenie intelektualistów – Henryka  Krzeczkowskiego. Jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć do komentarzy Nicpotem  pod wczorajszym wpisem zachęcam. Ja nie będę ich cytował, bo chciałbym  żeby pomiędzy nimi a tym co tu napiszę powstał pewien szczególny rodzaj  napięcia. Zobaczymy czy to się uda.
Miałem  kiedyś w ręku książkę z tekstami Henryka Krzeczkowskiego pod tytułem  „Proste prawdy”, niestety kiedy przycisnęła mnie bieda musiałem ją  sprzedać. Książka ta była gruba i zawierała felietony oraz różne inne  opera minora pana Krzeczkowskiego. Zapamiętałem z niej tylko tyle, że  często jeździł do Krakowa, żeby spotykać się ze środowiskiem literacko  artystycznym, miał też podobno w Krakowie jakąś przyjaciółkę. Według  pomieszczonych w tej księdze słów Tomasza Wołka był Krzeczkowski kimś w  rodzaju Platona doby PRL-u, który próbował ocalić dla potomności to co  najważniejsze, przekazując to, owe proste prawdy, swoim uczniom. Wśród  nich zaś znajdowali się ludzie o nazwiskach bardzo znanych w latach  dziewięćdziesiątych, a i dziś łatwych do przypomnienia. Byli tam więc:  Tomasz Wołek, Kazimierz Michał Ujazdowski, Aleksander Hall, Wiesław  Walendziak, Jacek Bartyzel i ponoć także Marek Jurek.
Żeby  dowiedzieć się czegoś bliższego o Krzeczkowskim wpisałem jego nazwisko w  Wikipedię. Cóż się okazało; oto Henryk Krzeczkowski urodził się w  Stanisławowie, po zajęciu Polski przez Niemców i Rosjan został  wywieziony na wschód, potem wstąpił do armii Berlinga. Znalazł się od  razu w wywiadzie, albowiem znał biegle kilka języków. Wrócił do Polski i  służył wojskowo do roku 1950. W roku tym – dostrzegając – jak podaje  Wikipedia – postępującą sowietyzację Polski – sprowokował własne  usunięcie z wojska i zajął się jedynie pracą literacką i tłumaczeniami.
Tutaj  chciałbym się zatrzymać na chwilę – jakiż odważny musiał być Henryk  Krzeczkowski, że widząc tę sowietyzację zrobił coś – nie wiemy co –  przez co wyrzucili go z wojska. Rozumiem, że bez prawa do emerytury i  różnych uposażeń, rozumiem że mieszkanie wojskowe w Warszawie także  musiał oddać... To akurat chyba nie bo w latach dziewięćdziesiątych  nakręcono o nim film pod tytułem „Wróżbita z ulicy Czackiego”.  Mieszkanie więc zachował i to w nie byle jakim miejscu, przy Łazienkach.  No, ale wojskowa emerytura i przywileje. To musiało być trudne dla  człowieka, który przywykł do pewnej swobody. A tutaj – po rzuceniu  wojska – trzeba było się utrzymywać z tłumaczeń, z książek wydawanych w  „Znaku” i artykułów w „Tygodniku Powszechnym”. No i jeszcze ci  uczniowie, przychodzili do domu, zapewne nie mieli ze sobą termosów z  herbatą, trzeba było ich częstować. Młodzi ludzie już tacy są, że nie  pamiętają o ważnych drobiazgach.
W  kilku miejscach nazwany jest Krzeczkowski „wychowawcą polskiej prawicy”  człowiekiem, który myśl narodową wprowadził znów do debaty i uczynił z  niej przedmiot sporów i poważnych refleksji. Napisał Henryk Krzeczkowski  trzy książki – musiały mieć, kurcze, wielkie nakłady, jeśli się z tego  pisania rzeczywiście utrzymywał – tylko trzy. Oto ich tytuły: „Po  namyśle”, „O miejsce dla roztropności”, „Polskie zmartwienia”. Tę  ostatnią wydał pod pseudonimem Mikołaj Sawulak, a przedostatnią pod  pseudonimem XYZ. Wszystko to można znaleźć w Wikipedii, nic nie zmyślam.  Tak tam jest napisane.
Ach!  Byłbym zapomniał, siedem lat po odejściu z armii zajmował się wraz z  innymi wybitnymi intelektualistami pracą nad miesięcznikiem „Europa”.  Nagrodzono go nagrodą polskiego PEN Clubu za wybitne przekłady.
Reżyserem  filmu o Henryku Krzeczkowskim jest Mateusz Dzieduszycki, a recenzję  książki „Proste prawdy” do której dotarłem napisał Artur Wołek. Nie wiem  czy prócz pana Artura jacyś inni synowie uczniów Henryka  Krzeczkowskiego przywracają pamięć o tym niezwykłym człowieku, ale  możliwe, że tak.
Henryk  Krzeczkowski zmarł w 1985, pochowano go w Tyńcu. Właściwie to dziwne,  że w Tyńcu, a nie na Skałce. No, ale może takie było życzenie zmarłego.
Kiedy  przeczytałem powyższe informacje w Wikipedii, i w ogóle kiedy czytam o  takich, jakże poważnych przecież sprawach. Przypomina mi się mój tata.  Przeszedł on drogę dokładnie odwrotną niż pan Krzeczkowski, a i  intelektem oraz wyrobieniem towarzyskim nie dorównywał panu Henrykowi.  Zdarzyło się kiedyś, że stojąc na podwórku przed domem w roku pańskim  1946, kiedy Henryk Krzeczkowski służył w wywiadzie armii, zauważył tata  mój biegnącego w jego stronę człowieka. Był to niejaki Kajtek, jego  kolega z oddziału. Kajtek był ranny a za nim biegli żołnierze  pokrzykując coś i strzelając, już to w Kajtka, już to w powietrze. Tata  mój miał wtedy osiemnaście lat. Porwał tego Kajtka na plecy i biegnąc  przez opłotki próbował dostać się do miejscowości Patok, położonej kilka  kilometrów dalej. Żołnierze ci, których tata zawsze nazywał resortem,  biegli za nimi i cały czas strzelali. Pisałem już o tym, ale to ważne by  ten tekst był spointowany właśnie w ten sposób, wybaczcie, że się  powtarzam. Dopiero gdzieś przy patockim lesie, kiedy ojciec był już cały  mokry od potu i krwi omdlałego Kajtka odezwały się rkm-y. Resort  przywarł do ziemi i już się z niej nie podniósł. Później, w czasie  jakiejś wiejskiej biesiady, kiedy mężczyźni wymyślają przyśpiewki na  znane melodie, żeby dodać sobie animuszu i przypomnieć różne ciekawe  epizody z przeszłości, ktoś wstał od stołu i na melodię znanej kolędy  „Pasterze mili” zaśpiewał: pasterze mili, coście widzieli? Widzieliśmy  mundroloka, jak uciekoł do Patoka z Kajtkiem pod rękę.
Tym  „mundrolokiem” był mój tata, tak go przezywali, lubił bowiem dominować i  narzucać otoczeniu swoją wolę. Nie był łatwym człowiekiem. Nie znał  języków. Z trudem skończył technikum dla pracujących. Nie bardzo mu to  jednak pomogło, pracował jako robotnik kolejowy i zarabiał bardzo  mało, żeby podnieśli mu uposażenie musiał się w końcu zapisać do partii.  Było to w roku 1967, miał wówczas troje dzieci na utrzymaniu i był już  wdowcem. Właśnie, przeszukując domowe papiery, znalazłem jego czerwoną  legitymację. W tym samym roku Henryk Krzeczkowski przetłumaczył 14 tom  dzieł Marksa i Engelsa, nie pracował już w wojsku od dawna, nie wydawał  także miesięcznika Europa. Żył tylko z tych tłumaczeń. Informacje o tym  możemy znaleźć w Wikipedii.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
 
 
