Nie czytać tego! Jest tu parę sensownych myśli, ale w sumie wyszło długie, pokrętne i po prostu mętne. Mówię serio. Nie da się tak o wszystkim na raz - po prostu. To jest tematyka na książkę, może nawet niespecjalnie grubą, ale jednak, a nie na blogaskowy tekścik.
Napisałem to zresztą już bardzo dawno, w nocnym trzeźwym widzie, i od razu widziałem, że to nie jest na wystarczającym poziomie. Teraz jednak w końcu stwierdziłem, że "co ja będę pisał, ambitne w końcu, teksty do szuflady?" No i upubliczniłem (co za ohydne słowo, swoją drogą!).
* * * * *
Oczywiście przykład ze słoniem i plandeką jest w sumie żartobliwy i jeśli byśmy mieli odpowiednie narzędzia do zajrzenia lub macania pod tą płachtą, to w niewiele minut, albo i sekund, uzyskalibyśmy przyzwoicie bliski rzeczywistości obraz tego, co to w rzeczywistości jest. (Ów przykład przyszedł mi kiedyś do głowy, dawno. Kiedy byłem małym chłopcem, hej! I od tego czasu, przez prawie pół wieku, jest ze mną.)
Jednak i ten żartobliwy przykład może być pouczający, bo jeśli mamy b. mało czasu i takie sobie narzędzia badawcze, to z konieczności zaczniemy od poszukiwania trąby, kłów i ogona, co nam się w jakiejś mierze zapewne uda...
A jak się nie uda, to będziemy całkiem w lesie - niby bliżej prawdy, bo niewiedza lepsza na ogół od fałszu, choć nie zawsze... I przez jakiś czas będziemy odtwarzać tego słonia, który tam rzekomo jest, a wtedy zabrzmi gong, albo dzwonek, i z tym zostaniemy. Każdy chyba rozumie, o co mi chodzi.
No bo jak działa nauka? Nie jestem żadnym certyfikowanym ekspertem od tych spraw, nie jestem też praktykującym naukowcem, ale jednak chyba wiem o tych sprawach nieco więcej od średniej krajowej. Bo średnia krajowa wyobraża sobie, że jak mamy tę naszą płachtę i te tam mopedy, to naukowiec, bez żadnych wstępnych założeń, bada, bada... Jeśli trzeba to bada dalej... Występuje o jakieś granty i bada... Aż dochodzi do obiektywnej prawdy.
To było o śmiesznie w sumie trywialnym przypadku mopedów pod plandeką, a jak będzie z historią? Z historią, z przykrością muszę stwierdzić, będzie o wiele, wiele gorzej! Przynajmniej z punktu widzenia kogoś nade wszystko pragnącego ścisłej i obiektywnej wiedzy. No bo dla niektórych innych - historia jest o wiele bardziej fascynująca, częściowo właśnie, jeśli nie całkowicie, z tego właśnie powodu. Z tego znaczy, że to nie jest żadna ścisła nauka.
Czemu tak marnie jest z tą "poznawalnością świata", o której tak pięknie pisał Marks i tak ohydnie śpiewali Skaldowie? (Skaldowie, obok Trubadurów, to była dla mnie jedna z najkoszmarniejszych rzeczy w PRL'u. Do dziś zgrzytam zębami, kiedykolwiek o nich pomyślę, ale właśnie przyszło mi do głowy, że gdyby nie takie prlowskie koszmarki, to może ja bym po prostu lubił wtedy PRL, a dzisiaj, apage Satanas, był zwolennikiem Platformy? Nie, to zbyt obrzydliwe!)
Marnie z tym jest ogólnie, po prostu dlatego, że nasz mózg, i co za tym idzie umysł, wcale nie zdaje się być z tym światem jakoś szczególnie kompatybilny i nie jest chyba wprost "stworzony" (w sensie dosłownym, albo i nie, trudno to ocenić) do "poznawania świata", tylko raczej do ROZWIĄZYWANIA PROBLEMÓW - i to nie wszelkich, a zbliżonych do problemów, z którymi stykali się nasi ewolucyjni przodkowie dawno temu.
(W wersji zaś fundamentalistyczno-chrześcijańskiej chyba byłoby z tym "poznawaniem świata" jeszcze gorzej, bo nasz umysł jest w według niej stworzony już bardziej do wielbienia i sławienia Boga, niż do tego. Tak mi się zdaje, choć co ja tam mogę wiedzieć o teologii, a to ona przecież!)
Z poznawalnością świata - w wersji "świeckiej" - nie jest za dobrze z paru powodów. Pierwszy, to że tego świata jest po prostu cholernie dużo w porównaniu z siłą obliczeniową ludzkiego mózgu, długością ludzkiego życia... Obiektywność i poznawczy chłód także nie jest jakąś wielką specjalnością naszego gatunku.
Może się wydawać, że u naukowca akurat jest, ale mam wątpliwości, ponieważ coś tego naukowca przecież motywuje, do poświęcenia takiej masy czasu i wysiłku czemuś obiektywnie odległemu od jego własnego życia i jego przyjemności, więc jakieś emocje w tym są, choćby u podstaw - czy to "badawcza pasja", czy żądza pieniądza albo zaszczytów... I może zresztą w niektórych naukach takie mało uczuciowe i stosunkowo obiektywne typy się wybijają, ale historia to jednak nieco inna sprawa, a o niej tu przecież przede wszystkim cały czas myślimy.
Tak że naiwnym złudzeniem jest, dość chyba powszechne, przekonanie, iż naukę robi się tak, że naukowiec podochodzi sobie do zagadnienia od całkiem przypadkowej strony - nie wiedząc przecież od której by należało podejść, bo zagadnienia jeszcze nie zna, skoro dopiero ma zacząć je badać... I ryje, ryje, ryje, aż dojdzie do kompletnego, wyczerpującego... I ach, jakżeż obiektywnego, opisu owego zagadnienia.
Tak nie działa naukowiec i tak nie działa nauka! Wchodzą tam zawsze w grę aksjomaty, paradygmaty, hipotezy mniej i bardziej szacowne, jak też i mniej i bardziej za obłąkane uznawane, teorie... I to wszystko w optymalnym przypadku, kiedy wszystko jest idealnie, bo w gorszych, to mamy jeszcze naciski, mody naukowe, korupcję, a przynajmniej względy wulgarno-finansowe, spawy prestiżowe, cenzurę mniej lub bardziej oficjalną, polityczną poprawność, kumoterstwo... Można by wymieniać jeszcze długo.
Teraz sobie odskoczymy kawałek w bok od naszego zasadniczego zagadnienia, którym jest, przypominam (choć nigdy dotąd tego chyba wprost nie powiedziałem), coś, co by można nie za ładnie nazwać "jak funkcjonuje historia". W sensie WIEDZY o tym co było, bo oczywiście słowo "historia" ma co najmniej dwa zasadnicze, i całkiem różne, znaczenia: jedno - "to co się wydarzyło" samo w sobie; "opis/analiza/wiedza o/opowieść o tym/tego co się wydarzyło".
Mieliśmy odskoczyć w bok... No dobra - odskakujemy. Aksjomaty. Matematyka opiera się na nich wprost i one są tam podane explicite. Tak jest w naszej, zachodniej, żeby to tak określić, matematyce. To znaczy Euklides też podawał explicite swoje aksjomaty i one całkowicie wystarczały by cały ów system był spójny i logiczny, tyle że starożytni uważali te swoje aksjomaty za OBIEKTYWNIE KONIECZNE I PRAWDZIWE, podczas gdy my wiemy, iż one mogą być sobie zasadniczo dowolne.
A może nawet nie całkiem "wiemy", tylko po prostu się z tym godzimy i nam to kompletnie nie przeszkadza. Istnieje znana starożytna historia o gościu, który odkrył liczby niewymierne (takie, które nie dają się przedstawić w postaci przyzwoitego ułamka, żeby to tak figlarnie wyrazić) i został za to - a właściwie to raczej zapobiegawczo, żeby nie rozgłaszał, burząc porządek świata i obrażając bogów - natychmiast utopiony. My za to przerabiamy liczby niewymierne w szkołach średnich. ("Łacińska cywilizacja", hłe, hłe!)
Dla starożytnych oczywiste było, że dwie proste równoległe nigdy się nie przetną, a my mamy trzy całkiem różne geometrie, różniące się od siebie właśnie tym jednym aksjomatem, mówiącym co one, te proste, zrobią w NIESKOŃCZONOŚCI (która dla starożytnych byłaby, sama w sobie, absurdem i która dla nich nie istniała). W sensie czy się nigdy nie przetną (czyli w sumie Euklides), czy się zejdą, czy też się w cholerę rozlezą.
Matematyka to jeden, i całkiem wyjątkowy, rodzaj nauki. Nawet wśród nauk ścisłych. Nie opiera się bowiem na obserwacjach czy eksperymentach, a na ścisłym rozumowaniu wychodząc od tych właśnie, explicite ustalonych, ale arbitralnych, aksjomatów. (Czyli, w istocie, dla hipotetycznego BOSKIEGO UMYSŁU, są to wszystko po prostu trywialne TAUTOLOGIE!)
Nauki ścisłe to obserwacja i eksperyment. Oczywiście nie tylko, bo jest tam i sporo np. czysto mózgowych analiz, ale bez POWTARZALNOŚCI, absolutnie ścisłej, badanych zjawisk, nie ma i być nie może nauk zwanych, nie bez podstaw, ścisłymi. Historia to całkiem co innego - zresztą nie tylko ona, bo wszelkie nauki "nieścisłe". TAM ŻADNEJ ŚCISŁEJ POWTARZALNOŚCI Z DEFINICJI NIE MA! A jeśli nie ma powtarzalności, to nie ma, i być nie może, żadnych ścisłych PRAW. W sensie "praw przyrody".
Jeśli ktoś znajdzie w historii jakąś prawidłowość - w sensie, że kiedy następuje jakaś "przyczyna", to musi nastąpić pewien "skutek", to nigdy nie będą żadne ścisłe związki przyczynowe, żadne prawa (w sensie "praw przyrody"), ponieważ owa rzekoma "przyczyna", owa sytuacja, która miałaby być "taka sama", i z której w KONIECZNY sposób miałaby wynikać jakaś inna sytuacja - NIGDY nie będzie dwa razy DOKŁADNIE TAKA SAMA
Jej "tożsamość" - tak samo zresztą, jak tożsamość "skutku", czyli tej sytuacji, która by rzekomo miała z tamtej w konieczny i nieunikniony sposób wynikać - w każdych dwóch różnych przypadkach z konieczności musi być efektem czyjejś OCENY, która nie ma po prostu szansy być w żadnym sensie obiektywna, i zawsze, z samej swojej natury, wynika, obok samych procesów poznawczych, które mogą być nawet idealnie prawidłowe, z tych wszystkich aksjomatów, paradygmatów, hipotez i czego tam jeszcze, o których przed chwilą wspomnieliśmy.
No a jeśli ktoś się zbuntuje i będzie chciał myśleć, analizować rzeczywistość, na przykład historię, ODRZUCAJĄC wszelkie te aksjomaty, paradygmaty i przyjęte jako oczywiste metody? Wtedy, niestety, na samą historię, w ścisłym rozumieniu, raczej nie zostanie mu wiele czasu, bo konieczność wykuwania dopiero własnych narzędzi - bo bez takich czy innych, ale jakoś odpowiednich, narzędzi się i tak obejść nie da! - wypełni mu czas i niemal całą uwagę.
Są tacy ludzie i to co robią ma swój sens, ale to jest FILOZOFIA, a nie historia (czy jakaś inna nauka zresztą) w jakimś ścisłym sensie. Bo filozofia to po prostu stała "walka" z własnymi ograniczeniami poznawczymi, własnymi uwarunkowaniami, próba analizowania własnych aksjomatów, podważania ich, weryfikowania, "przesuwania ich dalej i dalej"...
A w każdym razie jest to myślenie w taki sposób, że cały czas próbuje się być świadomym własnych założeń, własnych poznawczych uwarunkowań, własnych poznawczych ograniczeń... Stara się odrzucić powszechnie uważane za oczywiste komunały, kalki myślowe... Zbyt łatwe i przez to podejrzane, jeśli ktoś się już uczciwie zastanowi, odpowiedzi...
Oczywiście nawet przy takim podejściu aż tak daleko w stronę Prawdy człowiek nie pójdzie, bo nasze ludzkie ograniczenia, także te poznawcze, są jednak w dużej mierze nie do przezwyciężenia. "Istota Bytu" na przykład - teraz już to wiemy - w sposób "naukowy" czy ściśle rozumowy jest po prostu dla nas nieosiągalna. Religia to jedno, nauka czy filozofia to co innego. Co by o tym nie sądzili mędrcy dawnych wieków.
Religia wymaga wiary i na wierze się opiera. Nie da się udowodnić "naukowo" czy rozumowo, a zresztą czy jest coś żałośniejszego, niż intelektualne "dowody na istnienie Boga"? (A także piekła, nieba, czyśćca, czy wolnej woli np. Można się tak zabawiać do upojenia, choć to bez sensu.)
Z drugiej strony, żadna nauka - jeśli rozumiemy ją w sensie dzisiejszym (od Galileusza) i zachodnim, nigdy nie powie nam nic istotnego na temat sensu istnienia świata czy sensu naszego życia. Bez czego nijak. Oczywiście - typowy ścisły naukowiec, nie mówiąc już o lewackim propagandyście (z tytułem profesora lub bez) powie wam, że to przecież nie ma znaczenia, bo to "nie jest kwestia naukowa".
Nie jest "naukowa", zgoda, ale to nie przekreśla tej kwestii, a jedynie ukazuje ograniczenia, nieuchronne, nauki. Człowiek chce znać ten sens swojego życia, musi go właściwie znać, i tak czy tak jakiś tam "znajduje". To, że mu się wydaje, że nie, bo mu tego nie potrzeba i wystarcza mu np. nauka, o niczym nie świadczy.
Dla wielu, choć teraz już z pewnością nie tak wielu, jak powiedzmy w XIX w., właśnie ta NAUKA stała się religią, a sensem życia dla jej wyznawców jest kultywowanie Nauki i/lub przyszłe szczęście Ludzkości dzięki Nauce. Czyli w sumie, psychologicznie, roztopienie się w czymś co ma być WIECZNE, NIEZNISZCZALNE, WSPANIAŁE, POTĘŻNE, ABSOLUTNIE PRAWDZIWE...
Czyli Absolut. Czyli znowu religia, tylko że wymyślona stosunkowo niedawno i przez swych czcicieli ogłaszana właśnie absolutnym zaprzeczeniem wszelkich religii, czyli "zabobonów". W istocie jednak dokładnie to samo, bo jeśli się przestanie naukę traktować trzeźwo - czyli jako zbiór użytecznych hipotez - to od razu otrzymujemy coś, co religię ogromnie przypomina, jeśli wprost nią nie jest.
To raz. A dwa to to, że sposób, religijny właśnie, w jaki niektórzy ludzie traktują naukę, potwierdza moje przekonanie, że cholernie trudno jest znaleźć kogoś, kto by naprawę, w żaden sposób, nie był religijny. I na pewno niereligijni nie są akurat czciciele "Nauki". (Wydaje mi się, że można nie być religijnym, ale to wymaga albo b. tępego umysłu, albo przeciwnie i całkiem specjalnej psychicznej konstrukcji. Jednak być może I TO nie jest aż tak odległe od religijnego nastawienia, jak mi się zdaje.)
Wyszedł nam z tego potworny kulfon, ale cóż. Chyba jednak to upublicznię. Najwyżej stracę wszystkich czytelników, ale co mi to robi? Gdyby był jeszcze następny raz, to może byśmy sobie poruszyli parę naprawdę ciekawych i przez nikogo dotąd nie opisanych kwestii, jak np. związek marksistowskiego materializmu z Magiańską cywilizacją.
Naprawdę ciekawe rzeczy przyszły mi na ten temat do głowy, oczywiście czysto spenglerystyczne, ale ten tutaj kulfon naprawdę jest przerażający, więc raczej kiedyś o tym wspomnę, przy okazji, a ten tekst w odcinkach raczej trzeba uznać, że nam się wykoleił. Gdybyśmy pisali książkę, to pewnie dałoby się to ładnie wykorzystać, ale my tutaj nie mamy szansy dojścia do sedna przez następnych dziesięć odcinków, a tylu to my nie napiszemy. Z drugiej strony - kogo miałoby to martwić i dlaczego?
* * *
Dalszego ciągu nie będzie. Nie w przewidywalnej przyszłości w każdym razie.
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
niedziela, października 07, 2012
czwartek, września 20, 2012
Przebudzenie leminga
Tekst o historii i złogach mam zamiar dalej ciągnąć i nawet mam już napisaną sporą część następnego odcinka, ale najpierw chciałbym na gorąco napisać coś aktualnego i, jak to cudnie mawiano za Gierka, "nabolałego".
* * * * *
Otóż mam ci ja znajomą, najrasowszego leminga. Ktoś może już o tym wie, bo wspominałem. To nie tak, że ja - któren kiedyś przecież spiżowym głosem wołałem w nocną ciszę: "Czy odstawiłeś już leminga od piersi" - jakoś się z tym lemingiem, qua lemingiem, bardzo zadaję, gwałcąc własne zasady.
Nie, kiedy wróciłem do PRL, tym razem w wersji bis, szybko się dowiedziałem, że ona, moja b. dawna znajoma i niemal, w pewnym sensie krewna, pilnie czyta GWyba i Tygodnik Powszechny... No ale wtedy to nie było AŻ tak szokujące. Nie dla mnie w każdym razie. Nie dla kogoś, kto w sumie nie bardzo wiedział co w tym (nieszczęsnym) kraju jest co, a kto jest kto.
Ja wtedy np. głosowałem na Korwina - bo chciał babom odjąć prawo głosu - a tej mojej znajomej dziewięcioletnia wtedy córka bardzo się z tego ucieszyła, kiedy jej to powiedziałem. Więc wydawało się, że tam jest pewna podatność na prawicowe (i to jak!) idee.
Choć chwilę przedtem namawiali mnie - we trzy, bo nawet matka tej mojej znajomej i jej mocno nieletnia wtedy córka też - do głosowania na Kuronia. Któren jednak wtedy wcale mi się jeszcze tak paskudnie nie kojarzył. Trzeba pamiętać, że okrągły stół tak mnie zniesmaczył, że w ogóle, będąc jeszcze w Szwecji i mając tam już wtedy dość spore problemy, całkiem przestałem śledzić wydarzenia na prlowskiej scenie.
A przedtem też niespecjalnie, bo niby po co, tym bardziej, że nie zamierzałem już wracać, a w prlu nic się aż tak fantastycznego nie działo. A zresztą było to przecież cholernie dawno temu, no bo, jak każdy wie, świeckie relikwie Jacka Kuronia zapewniają świeckie zbawienie już od niezliczonej liczby lat. I już nawet Geremek ruszył w te ślady, a to też nie było wczoraj.
Mógłbym o tej mojej znajomej, o tym lemingu, godzinami, ale się powstrzymam, z wielu zresztą względów. W każdym razie jest to jak najbardziej świadomy wyborca - od lat konsekwentnie wyborca Platformy. Przedtem był to świadomy wyborca Partii Ludzi Rozumnych. (Ktoś by nie zgadł?)
Skrajna tej Platformy lewica, jeśli miałbym to, na dość niepewnej w sumie podstawie, oceniać. Bo ani z nią nie miałem przez te ostatnie kilkanaście lat tak wielu kontaktów, ani też o polityce akurat rzadko rozmawialiśmy, i nie bez powodu. Ale nie sądzę, by ryzyko błędu było tu znaczące.
Zdecydowanie lewica - i to oczywiście nie w jakimś takim sensie, jak państwo Gwiazdowie, tyle że nie postkomunistyczna, a platformiana. Na P*kota chyba się nie przekabaciła, zresztą to zdaje się wciąż (hłe hłe!) gorliwa katoliczka. Posoborowa oczywiście do bólu. Jakieś trzy lata temu, pamiętam, wyciągnęła mnie na mszę z okazji rocznicy śmierci JP2. Ten typ.
Posoborowy. A raczej jeszcze gorzej, bo jakieś tam ekumeniczne obrzydliwości w typie Taize. Nie jestem specem od długości nosa, ale określenie "żydokomuna" pasuje do niej jak rękawiczka. (Zresztą nosa nie ma specjalnie długiego, trochę szkoda, bo lubię.)
Znam ją od niepamiętnych czasów - najpierw luźno, na studiach, potem przez lata w tej samej robocie i w okopach walki z komuną... Tak, tak! Jak teraz myślę, ilu, i jak zajadłych, lewaków wtedy miałem koło siebie w tej tam "walce", to mnie przepona ze śmiechu boli! Ale nie da się ukryć, że wtedy nie można jej było nic zarzucić.
Naprawdę sporo jeszcze by można o niej i byłoby to zarówno pouczające, jak i zabawne, ale to w końcu moja b. odwieczna znajoma, a nawet nieco więcej jakby, więc nie będę podawał zbyt wielu i zbyt pikantnych szczegółów.
Rzecz w każdym razie jest taka, że zaraz po 10 kwietnia roku pamiętnego odstawiłem ją od piersi, bo wyrażała się lekceważąco o teorii zamachu i w ogóle negowała taką możliwość. Minęły niecałe chyba dwa lata i zadzwoniłem do niej, myśląc sobie: "Cóż, leming w końcu, nie jest winna, że durna. A może coś jej się w głowie dzięki tej Drugiej Irlandii zresztą przejaśniło. Zbadajmy to!"
No i od tego czasu sobie czasem przez telefon gadaliśmy, bo mam sporo "darmowych" minut, choć raczej nie o polityce. To znaczy ja tam nieco poironizowałem od czasu do czasu na temat Tuska i III RP, ośmielony szczególnie tym, że jej się zdecydowanie ekonomia pogorszyła, więc jeśli przeglądanie na oczy w ogóle w realu występuje, to przecież właśnie musi w jej przypadku. Ona te moje ironie kwitowała cichym, lekko nerwowym śmiechem, co brałem za dobrą monetę.
Zadzwoniłem do niej też wczoraj (a mniej pedantycznie nawet rzekłbym "dzisiaj") i pytam: "Jak leci?" Ona mi na to, że właśnie wczoraj pływała w jeziorze. Bo my ostatnio właśnie o pływaniu i niepływaniu w jeziorze rozmawialiśmy. (Swoją drogą, dzięki Adasiu, gdybyś to czytał, za tę wtedy wyprawę! Mimo wszystko.)
Na to ja wyraziłem zdziwienie, bo dla mnie nawet w sierpniu woda w jeziorze nie była aż tak ciepła, jak bym pragnął, a co dopiero w środku zimy! W połowie września znaczy. I mówię: "No a ja to nawet jestem nieco przeziębiony". Na co ona: "Wydelikacony jesteś".
Mnie to lekko ubodło, bo przeziębiony jestem raz na rok, albo i to nie, i chciałem jej zaimponować opowieścią o tym seminarium z bicia brzydkich ludzi metodą stworzoną dla Navy Seals (tych, co m.in. Bin Ladena niedawno zamordowali), co na nim byłem w sobotę. Kupa śmiechu, przezabawna naparzana, czasem nawet każdy z każdym. No i nie byle jaki parogodzinny wysiłek.
Zdążyłem wypowiedzieć parę słów zaledwie, w których było coś o "naparzanie" chyba, albo coś w tym duchu, a ona mi na to... "Chodzi o tych cholernych PiSmaków?" Nie jestem pewien, czy to byli pismaki, ale coś takiego. Nie "PiSuary" w każdym razie, ale i tak, jeśli uwzględnić jej naprawdę wściekły, agresywny i pełen pogardy ton, to było mocne.
"Chodzi o tych cholernych PiSmaków? Którzy cały czas dzielą?" Słowo - coś takiego, o tym dzieleniu, powiedziała! Wiem, że trudno uwierzyć, iż ktoś tak naprawdę mówi, ale tak właśnie było. Normalnie dobrze wychowana inteligentka pod sześćdziesiątkę, wciąż w niezłym stanie i taka trochę wiecznie młoda, a tu nagle takie coś!
Tym bardziej, że złość u niej pamiętam z tych wszystkich lat w sumie raz przedtem - kiedy jej przełożyłem nuty nie tam, gdzie miały leżeć. (Bo ona gra na pianie, a w każdym razie grała. Autentyczny MWzDW, nie jakaś imitacja!) No więc to był dopiero być może drugi raz przez czterdzieści lat on and off - właśnie z tym PiSem i dzieleniem.
Ten jej język był w każdym razie całkiem jak z Dziennika Telewizyjnego, czy jak to się teraz wabi. Albo innego Gazownika. Mówię to na podstawie pośrednich informacji i dawnych wspomnień, bo sam już od ponad dwóch lat rodzimych programów tego typu nie oglądam, a gazet nie czytam od b. dawna. Nie mówiąc już o tonie głosu.
Ja na to dictum wyraził nieśmiały (przesada, ale jak na mnie naprawdę to było grzeczne) protest, zbierając się, w grzeczny sposób, do rozłączenia i zakończenia znajomości. Ona to oczywiście zauważyła i mówi coś w stylu: "No przecież się chyba z nimi nie utożsamiasz?"
Na co ja oczywiście, że się jak najbardziej utożsamiam... I więcej, ale w końcu nie chodzi o to, co ja jej rzekł, tylko co ona rzekła mi. W każdym razie odstawiłem ją od piersi na dobre, mówiąc, a właściwie esemesując, parę b. grzecznych, ale dla niej, mam nadzieję, naprawdę bolesnych i dających do myślenia słów. Z tym, że my, jako się rzekło, nie o moich zachowaniach, tylko o zachowaniach LEMINGA W OBECNEJ SYTUACJI, z kryzysem ekonomicznym na czele.
Tak więc ludzie - jeśli się komuś naprawdę wydaje, że leming, nawet taki "religijny" i naprawdę kiedyś działający dość ładnie w opozycji, i wcale wtedy nie będący wprost w szponach jakichś rewizjonistów - trawiony głodem, rzuci się na Tuska; wyrzeknie się "Europy"; przeprosi moherową babcię; przyzna, że dureń i poprosi moherowego wujka o polityczną edukację; zacznie czytać blog Pana Tygrysa...
To PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ! Taka wiara jest durna i naiwna. Leming, w miarę jak kryzys daje mu w dupę, nas nienawidzi bardziej i bardziej. Jeszcze trochę, a naprawdę nie będzie trudno nawet taką niemłodą i w sumie przecież dobrze wychowaną, obiektywnie wcale nie taką durną, inteligentkę...
Fakt że z odpowiednimi genami i koligacjami, ale żadna to partyjna nomenklatura, bo jej matka była licealną nauczycielką polskiego, ponoć b. lubianą i cenioną, mocno kiedyś opozycyjną, w b. dobrym liceum. Która z ojcem córeczki, czyli tej mojej znajomej, o ile w ogóle istniał, zrobiła to, co każda postępowa kobieta z dziadem, po ew. wykorzystaniu zrobić przecież powinna...
Do czego ja zmierzam? A do tego, że nawet i taka kobietka, odpowiednio podszczuta, będzie całkiem niedługo gotowa co najmniej nabijać głowy moherów i PiSmaków na pikę i je obnosić w publicznych miejscach. A jak się ten wymarzony przez naszą prawicę kryzys, który miałby zmieść Tuska, rozkręci, to taki ktoś, jak ta moja kulturalna nieagresywna znajoma będzie wypruwać flaki.
Komu? Tym, ma się rozumieć, co dzielą. Tym przez których Polska... Przez których Europa... Czy co tam jej akurat powiedzą spece od polityczno-rzeźnickiego marketingu...
(I nawet nie sądzę, by jej Polska jako taka była wprost nienawistna - ona oczywiście "Europę" kocha ponad życie, a Polska musi być taka, jak być musi.) A kiedy już taka paniusia, taki leming, wam te bebechy wypruje i na nich tych zatańczy kaczuszki, dorzuci wkręcanie żarówek... Czy co tam teraz jest modne i na topie... To pójdzie, z całą zgrają innych takich jak ona, na Biały Marsz Przeciw Przemocy. Bo z pewnością zaraz potem im takie coś zorganizują. A "Europa" z zachwytem oczywiście przyklaśnie.
W sumie muszę to rozwijać? Czy już w ogólnym zarysie łapiecie całą ideę? No to jeszcze drobne podsumowanie, żeby się wryło w pamięć i wyparło z umysłu wszelkie idiotyczne złudzenia:
LEMING NIGDY SIĘ NIE POGODZI Z PISEM, LEMING NIGDY NIE ZNIENAWIDZI KOGOŚ, KOGO POPIERAJĄ CI, KTÓRZY TERAZ POPIERAJĄ TUSKA, LEMING NIGDY WAM - TAK WŁAŚNIE WAM, CO NIE ZNACZY BY MNIE NIE - NIE WYBACZY, ŻE MU SIĘ POGARSZA!
Jeszcze trochę, a leming naprawdę będzie gotów mordować. I to naprawdę nie tych, których, naszym zdaniem, powinien chcieć mordować. Czy choćby wywozić na taczkach. A więc nie oszukujcie się, przyjaciele!
* * * * *
Otóż mam ci ja znajomą, najrasowszego leminga. Ktoś może już o tym wie, bo wspominałem. To nie tak, że ja - któren kiedyś przecież spiżowym głosem wołałem w nocną ciszę: "Czy odstawiłeś już leminga od piersi" - jakoś się z tym lemingiem, qua lemingiem, bardzo zadaję, gwałcąc własne zasady.
Nie, kiedy wróciłem do PRL, tym razem w wersji bis, szybko się dowiedziałem, że ona, moja b. dawna znajoma i niemal, w pewnym sensie krewna, pilnie czyta GWyba i Tygodnik Powszechny... No ale wtedy to nie było AŻ tak szokujące. Nie dla mnie w każdym razie. Nie dla kogoś, kto w sumie nie bardzo wiedział co w tym (nieszczęsnym) kraju jest co, a kto jest kto.
Ja wtedy np. głosowałem na Korwina - bo chciał babom odjąć prawo głosu - a tej mojej znajomej dziewięcioletnia wtedy córka bardzo się z tego ucieszyła, kiedy jej to powiedziałem. Więc wydawało się, że tam jest pewna podatność na prawicowe (i to jak!) idee.
Choć chwilę przedtem namawiali mnie - we trzy, bo nawet matka tej mojej znajomej i jej mocno nieletnia wtedy córka też - do głosowania na Kuronia. Któren jednak wtedy wcale mi się jeszcze tak paskudnie nie kojarzył. Trzeba pamiętać, że okrągły stół tak mnie zniesmaczył, że w ogóle, będąc jeszcze w Szwecji i mając tam już wtedy dość spore problemy, całkiem przestałem śledzić wydarzenia na prlowskiej scenie.
A przedtem też niespecjalnie, bo niby po co, tym bardziej, że nie zamierzałem już wracać, a w prlu nic się aż tak fantastycznego nie działo. A zresztą było to przecież cholernie dawno temu, no bo, jak każdy wie, świeckie relikwie Jacka Kuronia zapewniają świeckie zbawienie już od niezliczonej liczby lat. I już nawet Geremek ruszył w te ślady, a to też nie było wczoraj.
Mógłbym o tej mojej znajomej, o tym lemingu, godzinami, ale się powstrzymam, z wielu zresztą względów. W każdym razie jest to jak najbardziej świadomy wyborca - od lat konsekwentnie wyborca Platformy. Przedtem był to świadomy wyborca Partii Ludzi Rozumnych. (Ktoś by nie zgadł?)
Skrajna tej Platformy lewica, jeśli miałbym to, na dość niepewnej w sumie podstawie, oceniać. Bo ani z nią nie miałem przez te ostatnie kilkanaście lat tak wielu kontaktów, ani też o polityce akurat rzadko rozmawialiśmy, i nie bez powodu. Ale nie sądzę, by ryzyko błędu było tu znaczące.
Zdecydowanie lewica - i to oczywiście nie w jakimś takim sensie, jak państwo Gwiazdowie, tyle że nie postkomunistyczna, a platformiana. Na P*kota chyba się nie przekabaciła, zresztą to zdaje się wciąż (hłe hłe!) gorliwa katoliczka. Posoborowa oczywiście do bólu. Jakieś trzy lata temu, pamiętam, wyciągnęła mnie na mszę z okazji rocznicy śmierci JP2. Ten typ.
Posoborowy. A raczej jeszcze gorzej, bo jakieś tam ekumeniczne obrzydliwości w typie Taize. Nie jestem specem od długości nosa, ale określenie "żydokomuna" pasuje do niej jak rękawiczka. (Zresztą nosa nie ma specjalnie długiego, trochę szkoda, bo lubię.)
Znam ją od niepamiętnych czasów - najpierw luźno, na studiach, potem przez lata w tej samej robocie i w okopach walki z komuną... Tak, tak! Jak teraz myślę, ilu, i jak zajadłych, lewaków wtedy miałem koło siebie w tej tam "walce", to mnie przepona ze śmiechu boli! Ale nie da się ukryć, że wtedy nie można jej było nic zarzucić.
Naprawdę sporo jeszcze by można o niej i byłoby to zarówno pouczające, jak i zabawne, ale to w końcu moja b. odwieczna znajoma, a nawet nieco więcej jakby, więc nie będę podawał zbyt wielu i zbyt pikantnych szczegółów.
Rzecz w każdym razie jest taka, że zaraz po 10 kwietnia roku pamiętnego odstawiłem ją od piersi, bo wyrażała się lekceważąco o teorii zamachu i w ogóle negowała taką możliwość. Minęły niecałe chyba dwa lata i zadzwoniłem do niej, myśląc sobie: "Cóż, leming w końcu, nie jest winna, że durna. A może coś jej się w głowie dzięki tej Drugiej Irlandii zresztą przejaśniło. Zbadajmy to!"
No i od tego czasu sobie czasem przez telefon gadaliśmy, bo mam sporo "darmowych" minut, choć raczej nie o polityce. To znaczy ja tam nieco poironizowałem od czasu do czasu na temat Tuska i III RP, ośmielony szczególnie tym, że jej się zdecydowanie ekonomia pogorszyła, więc jeśli przeglądanie na oczy w ogóle w realu występuje, to przecież właśnie musi w jej przypadku. Ona te moje ironie kwitowała cichym, lekko nerwowym śmiechem, co brałem za dobrą monetę.
Zadzwoniłem do niej też wczoraj (a mniej pedantycznie nawet rzekłbym "dzisiaj") i pytam: "Jak leci?" Ona mi na to, że właśnie wczoraj pływała w jeziorze. Bo my ostatnio właśnie o pływaniu i niepływaniu w jeziorze rozmawialiśmy. (Swoją drogą, dzięki Adasiu, gdybyś to czytał, za tę wtedy wyprawę! Mimo wszystko.)
Na to ja wyraziłem zdziwienie, bo dla mnie nawet w sierpniu woda w jeziorze nie była aż tak ciepła, jak bym pragnął, a co dopiero w środku zimy! W połowie września znaczy. I mówię: "No a ja to nawet jestem nieco przeziębiony". Na co ona: "Wydelikacony jesteś".
Mnie to lekko ubodło, bo przeziębiony jestem raz na rok, albo i to nie, i chciałem jej zaimponować opowieścią o tym seminarium z bicia brzydkich ludzi metodą stworzoną dla Navy Seals (tych, co m.in. Bin Ladena niedawno zamordowali), co na nim byłem w sobotę. Kupa śmiechu, przezabawna naparzana, czasem nawet każdy z każdym. No i nie byle jaki parogodzinny wysiłek.
Zdążyłem wypowiedzieć parę słów zaledwie, w których było coś o "naparzanie" chyba, albo coś w tym duchu, a ona mi na to... "Chodzi o tych cholernych PiSmaków?" Nie jestem pewien, czy to byli pismaki, ale coś takiego. Nie "PiSuary" w każdym razie, ale i tak, jeśli uwzględnić jej naprawdę wściekły, agresywny i pełen pogardy ton, to było mocne.
"Chodzi o tych cholernych PiSmaków? Którzy cały czas dzielą?" Słowo - coś takiego, o tym dzieleniu, powiedziała! Wiem, że trudno uwierzyć, iż ktoś tak naprawdę mówi, ale tak właśnie było. Normalnie dobrze wychowana inteligentka pod sześćdziesiątkę, wciąż w niezłym stanie i taka trochę wiecznie młoda, a tu nagle takie coś!
Tym bardziej, że złość u niej pamiętam z tych wszystkich lat w sumie raz przedtem - kiedy jej przełożyłem nuty nie tam, gdzie miały leżeć. (Bo ona gra na pianie, a w każdym razie grała. Autentyczny MWzDW, nie jakaś imitacja!) No więc to był dopiero być może drugi raz przez czterdzieści lat on and off - właśnie z tym PiSem i dzieleniem.
Ten jej język był w każdym razie całkiem jak z Dziennika Telewizyjnego, czy jak to się teraz wabi. Albo innego Gazownika. Mówię to na podstawie pośrednich informacji i dawnych wspomnień, bo sam już od ponad dwóch lat rodzimych programów tego typu nie oglądam, a gazet nie czytam od b. dawna. Nie mówiąc już o tonie głosu.
Ja na to dictum wyraził nieśmiały (przesada, ale jak na mnie naprawdę to było grzeczne) protest, zbierając się, w grzeczny sposób, do rozłączenia i zakończenia znajomości. Ona to oczywiście zauważyła i mówi coś w stylu: "No przecież się chyba z nimi nie utożsamiasz?"
Na co ja oczywiście, że się jak najbardziej utożsamiam... I więcej, ale w końcu nie chodzi o to, co ja jej rzekł, tylko co ona rzekła mi. W każdym razie odstawiłem ją od piersi na dobre, mówiąc, a właściwie esemesując, parę b. grzecznych, ale dla niej, mam nadzieję, naprawdę bolesnych i dających do myślenia słów. Z tym, że my, jako się rzekło, nie o moich zachowaniach, tylko o zachowaniach LEMINGA W OBECNEJ SYTUACJI, z kryzysem ekonomicznym na czele.
Tak więc ludzie - jeśli się komuś naprawdę wydaje, że leming, nawet taki "religijny" i naprawdę kiedyś działający dość ładnie w opozycji, i wcale wtedy nie będący wprost w szponach jakichś rewizjonistów - trawiony głodem, rzuci się na Tuska; wyrzeknie się "Europy"; przeprosi moherową babcię; przyzna, że dureń i poprosi moherowego wujka o polityczną edukację; zacznie czytać blog Pana Tygrysa...
To PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ! Taka wiara jest durna i naiwna. Leming, w miarę jak kryzys daje mu w dupę, nas nienawidzi bardziej i bardziej. Jeszcze trochę, a naprawdę nie będzie trudno nawet taką niemłodą i w sumie przecież dobrze wychowaną, obiektywnie wcale nie taką durną, inteligentkę...
Fakt że z odpowiednimi genami i koligacjami, ale żadna to partyjna nomenklatura, bo jej matka była licealną nauczycielką polskiego, ponoć b. lubianą i cenioną, mocno kiedyś opozycyjną, w b. dobrym liceum. Która z ojcem córeczki, czyli tej mojej znajomej, o ile w ogóle istniał, zrobiła to, co każda postępowa kobieta z dziadem, po ew. wykorzystaniu zrobić przecież powinna...
Do czego ja zmierzam? A do tego, że nawet i taka kobietka, odpowiednio podszczuta, będzie całkiem niedługo gotowa co najmniej nabijać głowy moherów i PiSmaków na pikę i je obnosić w publicznych miejscach. A jak się ten wymarzony przez naszą prawicę kryzys, który miałby zmieść Tuska, rozkręci, to taki ktoś, jak ta moja kulturalna nieagresywna znajoma będzie wypruwać flaki.
Komu? Tym, ma się rozumieć, co dzielą. Tym przez których Polska... Przez których Europa... Czy co tam jej akurat powiedzą spece od polityczno-rzeźnickiego marketingu...
(I nawet nie sądzę, by jej Polska jako taka była wprost nienawistna - ona oczywiście "Europę" kocha ponad życie, a Polska musi być taka, jak być musi.) A kiedy już taka paniusia, taki leming, wam te bebechy wypruje i na nich tych zatańczy kaczuszki, dorzuci wkręcanie żarówek... Czy co tam teraz jest modne i na topie... To pójdzie, z całą zgrają innych takich jak ona, na Biały Marsz Przeciw Przemocy. Bo z pewnością zaraz potem im takie coś zorganizują. A "Europa" z zachwytem oczywiście przyklaśnie.
W sumie muszę to rozwijać? Czy już w ogólnym zarysie łapiecie całą ideę? No to jeszcze drobne podsumowanie, żeby się wryło w pamięć i wyparło z umysłu wszelkie idiotyczne złudzenia:
LEMING NIGDY SIĘ NIE POGODZI Z PISEM, LEMING NIGDY NIE ZNIENAWIDZI KOGOŚ, KOGO POPIERAJĄ CI, KTÓRZY TERAZ POPIERAJĄ TUSKA, LEMING NIGDY WAM - TAK WŁAŚNIE WAM, CO NIE ZNACZY BY MNIE NIE - NIE WYBACZY, ŻE MU SIĘ POGARSZA!
Jeszcze trochę, a leming naprawdę będzie gotów mordować. I to naprawdę nie tych, których, naszym zdaniem, powinien chcieć mordować. Czy choćby wywozić na taczkach. A więc nie oszukujcie się, przyjaciele!
słowa kluczowe:
ekumenizm,
GWyb,
Jacek Kuroń,
Janusz Korwin-Mikke,
kaczuszki i wkręcanie żarówek,
kryzys,
leming,
Navy Seals,
opozycja,
prawa wyborcze kobiet,
PRL bis,
Taize,
Tygodnik Powszechny,
żydokomuna
środa, września 19, 2012
O niedźwiedziu, historii i mózgowych złogach (odcinek 1 i może jedyny)
Co to jest historia?
Śmy sobie jakiś czas temu cytowali tutaj jednego francuskiego profesora (a prywatnie obrzydliwie postępowego jezuitę), który dowodził, że historia to jest "to, co się wydarzyło i o czym możemy wiedzieć". No i ten profesor potwornie się pieklił na Spenglera, a głównie z tego powodu się pieklił, że Spengler ze wstrętem odrzucał tego typu właśnie definicje historii.
Jak więc by historię zdefiniował sam Spengler? Powiem to z głowy, jako poniekąd laik (czymże takim wielkim jest bowiem honorowy tytuł Pierwszego Spenglerysty RP?), ale jak najbardziej lojalnie i nie bez pewnej znajomości tematu. Dla Spenglera historia to jest to, co się wydarzyło i ma znaczenie. W tym sensie ma znaczenie, że "coś z tego wynika". Ale to nie jest chyba jasne, trzeba nam jakichś przypowiastek, przykładów, i nieco więcej wyjaśnień.
No więc, jeśli jeden afrykański królik zarżnął drugiego afrykańskiego królika, przejmując jego żony, niewolników i kozy, to przeważnie nie jest coś, co by miało wielkie historyczne znaczenie. I to nie dlatego, że Afryka oczywiście, że oni tam mają czarną skórę, czy nawet dlatego, że, powiedzmy, chodzą sobie niemal na golasa.
Dlatego to dla takiego Spenglera (jak zresztą i wielu innych) nie ma znaczenia, historycznego w każdym razie (bo dla samych królików, a może i dla ich żon, pewnie ma), bo to jest takie coś, jak fale na względnie spokojnym morzu. W jakiejś większej skali czasowej to jest cały czas to samo - wte i wewte, wte i wewte.
Nie ma w tym żadnego rozwoju, czy postępu. Nie chodzi o postęp, do jakiego modlą się lewacy (z liberałami na czele), że wszystko jest lepiej i lepiej, aż osiągamy raj, ziemski oczywiście, a potem dalej jest lepiej i lepiej, choć cały czas przecież już jest najlepiej jak być może... No bo na czym niby innym polega ta lewicowo/liberalna wizja postępu ludzkości?
Tu nie o to chodzi, tylko o takie rzeczy, że np. jak w czternastym wieku bractwo waliło się jeszcze przeważnie po głowach toporami i mieczami, to w sto lat później strzelało już do siebie radośnie z armat... Jak w jakimś jedenastym chyba wieku Leoninus i Perotinus zaczęli śpiewać (z chłopakami oczywiście, nie sami, to nie było w Mongolii!) chorały w oktawach i kwintach, to w dwa stulecia później polifonia była już dziko rozbudowana i dziko wyrafinowana...
Nie mówiąc już o tym, że jak się z bliska przyjrzeć różnym zjawiskom, to okazuje się, że już w późniejszym średniowieczu każde prawie dziesięciolecie było trochę inne od poprzedniego, i to właśnie na ogół, z grubsza, bardziej w tę stronę, w którą to wszystko (Kultura, żeby użyć spenglerycznego określenia) szło.
No a jak już zaczął się druk, to naprawdę, bez żadnej taryfy ulgowej, możemy stwierdzić, że każde dziesięciolecie na Zachodzie było inne od poprzedniego i te rzeczy były "bardziej rozwinięte".
Oczywiście nie w tym sensie "bardziej rozwinięte", żeby koniecznie było "lepiej", bliżej jakiegoś utopijnego ziemskiego raju - bo często akurat było dość odwrotnie - tylko że szło to jakby nieubłaganie w z góry wytyczonym kierunku.
OK, powie ktoś, ale jak to się ma do tego, czy historia to "to co możemy wiedzieć", czy też "to co było i jest ważne"? W obu tych przypadkach, jak widać, ważne jest nie tylko to, co się obiektywnie wydarzyło, ale także nasza percepcja. W innym przypadku "historia" - rzetelnie, od początku do końca opowiedziana - to by było z konieczności kompletne i bez żadnych skrótów odtworzenie tego, co się już kiedyś wydarzyło.
Żadnych interpretacji, żadnych filtrów, ew. obserwator kompletnie bierny - po prostu powtórzenie wszystkiego od nowa! To jest oczywiście głupota i coś takiego, jak przemądry postulat Russella, żeby każdej konkretnej rzeczy nadać osobne miano. Że wtedy dopiero byłaby jasność i nie byłoby nieporozumień. Nawet on nie mógł jednak traktować tego całkiem poważnie, mimo że poważnie np. chyba traktował swoją "rolę intelektualisty" - wzywając Zachód do jednostronnego atomowego rozbrojenia.
Jeśli. mówiąc o historii, nie można pozbyć się aktywnego obserwatora, no to być może sensowne jest stwierdzenie, jak tego francuskiego profesora, że "historia to to, co możemy wiedzieć, o tym, co się wydarzyło"? No bo jeśli "nie możemy wiedzieć", no to obserwator jest całkiem bezsilny, nie mogąc wiedzieć... No i ta jego funkcja selekcji, filtrowania - bez której "historia" to by, z konieczności, było KOMPLETNE odtworzenie przeszłości, ze wszystkimi kontekstami...
A więc rzecz niemożliwa nawet teoretycznie - po prostu w świetle "uogólnionej zasady Heisenberga", że tak to określę, czyli "prawa przyrody" (oczywiście dla spenglerysty też hipotetycznego, ale o dużym prawdopodobieństwie, że zadziała), mówiącego, iż nie sposób całkowicie uniknąć wpływu obserwatora na obserwowane zjawisko.
OK, więc dlaczego zdaniem Pana Tygrysa coś jest nie tak z tezą pana profesora, iż "historia to to, co możemy wiedzieć", i dlaczego Panu Tygrysowi bardziej podoba się podejście Spenglera? To jest tak, odpowiem okrężną metodą, jak na przykład z "zasadą przyjemności". Czyli że, dla idealnego obserwatora, czyli np. dla takiego wszechwiedzącego i mającego nieskończoną moc obliczeniową swego mózgowego komputera Boga, jakiego mamy choćby w newtonowskim modelu wszechświata, nie ma problemu.
Zarówno od "zasady przyjemności"... (Nie wie ktoś, co to jest? A jest to taka przemądra zasada, że człowiek, i nie tylko zresztą on, robi zawsze to, po czym spodziewa się większej przyjemności. Co poniekąd od razu wprowadza nas w korkociąg, błędne koło i gonienie za własnym ogonem, ale cóż to dla liberałów!)
Więc zarówno z "zasady przyjemności", jak i z zasady, że "historia to to, co możemy wiedzieć", dla takiego idealnego obserwatora, z idealnym, absolutnie obiektywnym umysłem (tylko po kiego grzyba takiemu idealnie obiektywnemu w ogóle historia?!), są OK i żadnych przekłamań z tego być nie może. (Idealny obserwator, zresztą, i przekłamania?) Ten nasz świat jednak nie jest rajem, życie to nie piękna bajka, a człowiek nie jest idealnym obserwatorem.
Gdyby tak było - jasne! Przykrywamy 17 mopedów dużą plandeką i przyjmujemy wstępnie, że to słoń. A potem analizujemy, analizujemy, aż dochodzimy, że ten słoń składa się z 34 (jeśli umiem liczyć) kół ze szprychami, siodełek, silniczków... Wstępne założenie było całkiem bez znaczenia - może to nawet być sobie nadal "słoń", skoro słonie mogą być aż tak różne... W każdym razie mamy całkiem dokładny, obiektywny i w ogóle przecudny opis tego całego czegoś, i to nam sprawia masę satysfakcji.
c. d. n. (albo i nie - Deo, et triario, volente)
Śmy sobie jakiś czas temu cytowali tutaj jednego francuskiego profesora (a prywatnie obrzydliwie postępowego jezuitę), który dowodził, że historia to jest "to, co się wydarzyło i o czym możemy wiedzieć". No i ten profesor potwornie się pieklił na Spenglera, a głównie z tego powodu się pieklił, że Spengler ze wstrętem odrzucał tego typu właśnie definicje historii.
Jak więc by historię zdefiniował sam Spengler? Powiem to z głowy, jako poniekąd laik (czymże takim wielkim jest bowiem honorowy tytuł Pierwszego Spenglerysty RP?), ale jak najbardziej lojalnie i nie bez pewnej znajomości tematu. Dla Spenglera historia to jest to, co się wydarzyło i ma znaczenie. W tym sensie ma znaczenie, że "coś z tego wynika". Ale to nie jest chyba jasne, trzeba nam jakichś przypowiastek, przykładów, i nieco więcej wyjaśnień.
No więc, jeśli jeden afrykański królik zarżnął drugiego afrykańskiego królika, przejmując jego żony, niewolników i kozy, to przeważnie nie jest coś, co by miało wielkie historyczne znaczenie. I to nie dlatego, że Afryka oczywiście, że oni tam mają czarną skórę, czy nawet dlatego, że, powiedzmy, chodzą sobie niemal na golasa.
Dlatego to dla takiego Spenglera (jak zresztą i wielu innych) nie ma znaczenia, historycznego w każdym razie (bo dla samych królików, a może i dla ich żon, pewnie ma), bo to jest takie coś, jak fale na względnie spokojnym morzu. W jakiejś większej skali czasowej to jest cały czas to samo - wte i wewte, wte i wewte.
Nie ma w tym żadnego rozwoju, czy postępu. Nie chodzi o postęp, do jakiego modlą się lewacy (z liberałami na czele), że wszystko jest lepiej i lepiej, aż osiągamy raj, ziemski oczywiście, a potem dalej jest lepiej i lepiej, choć cały czas przecież już jest najlepiej jak być może... No bo na czym niby innym polega ta lewicowo/liberalna wizja postępu ludzkości?
Tu nie o to chodzi, tylko o takie rzeczy, że np. jak w czternastym wieku bractwo waliło się jeszcze przeważnie po głowach toporami i mieczami, to w sto lat później strzelało już do siebie radośnie z armat... Jak w jakimś jedenastym chyba wieku Leoninus i Perotinus zaczęli śpiewać (z chłopakami oczywiście, nie sami, to nie było w Mongolii!) chorały w oktawach i kwintach, to w dwa stulecia później polifonia była już dziko rozbudowana i dziko wyrafinowana...
Nie mówiąc już o tym, że jak się z bliska przyjrzeć różnym zjawiskom, to okazuje się, że już w późniejszym średniowieczu każde prawie dziesięciolecie było trochę inne od poprzedniego, i to właśnie na ogół, z grubsza, bardziej w tę stronę, w którą to wszystko (Kultura, żeby użyć spenglerycznego określenia) szło.
No a jak już zaczął się druk, to naprawdę, bez żadnej taryfy ulgowej, możemy stwierdzić, że każde dziesięciolecie na Zachodzie było inne od poprzedniego i te rzeczy były "bardziej rozwinięte".
Oczywiście nie w tym sensie "bardziej rozwinięte", żeby koniecznie było "lepiej", bliżej jakiegoś utopijnego ziemskiego raju - bo często akurat było dość odwrotnie - tylko że szło to jakby nieubłaganie w z góry wytyczonym kierunku.
OK, powie ktoś, ale jak to się ma do tego, czy historia to "to co możemy wiedzieć", czy też "to co było i jest ważne"? W obu tych przypadkach, jak widać, ważne jest nie tylko to, co się obiektywnie wydarzyło, ale także nasza percepcja. W innym przypadku "historia" - rzetelnie, od początku do końca opowiedziana - to by było z konieczności kompletne i bez żadnych skrótów odtworzenie tego, co się już kiedyś wydarzyło.
Żadnych interpretacji, żadnych filtrów, ew. obserwator kompletnie bierny - po prostu powtórzenie wszystkiego od nowa! To jest oczywiście głupota i coś takiego, jak przemądry postulat Russella, żeby każdej konkretnej rzeczy nadać osobne miano. Że wtedy dopiero byłaby jasność i nie byłoby nieporozumień. Nawet on nie mógł jednak traktować tego całkiem poważnie, mimo że poważnie np. chyba traktował swoją "rolę intelektualisty" - wzywając Zachód do jednostronnego atomowego rozbrojenia.
Jeśli. mówiąc o historii, nie można pozbyć się aktywnego obserwatora, no to być może sensowne jest stwierdzenie, jak tego francuskiego profesora, że "historia to to, co możemy wiedzieć, o tym, co się wydarzyło"? No bo jeśli "nie możemy wiedzieć", no to obserwator jest całkiem bezsilny, nie mogąc wiedzieć... No i ta jego funkcja selekcji, filtrowania - bez której "historia" to by, z konieczności, było KOMPLETNE odtworzenie przeszłości, ze wszystkimi kontekstami...
A więc rzecz niemożliwa nawet teoretycznie - po prostu w świetle "uogólnionej zasady Heisenberga", że tak to określę, czyli "prawa przyrody" (oczywiście dla spenglerysty też hipotetycznego, ale o dużym prawdopodobieństwie, że zadziała), mówiącego, iż nie sposób całkowicie uniknąć wpływu obserwatora na obserwowane zjawisko.
OK, więc dlaczego zdaniem Pana Tygrysa coś jest nie tak z tezą pana profesora, iż "historia to to, co możemy wiedzieć", i dlaczego Panu Tygrysowi bardziej podoba się podejście Spenglera? To jest tak, odpowiem okrężną metodą, jak na przykład z "zasadą przyjemności". Czyli że, dla idealnego obserwatora, czyli np. dla takiego wszechwiedzącego i mającego nieskończoną moc obliczeniową swego mózgowego komputera Boga, jakiego mamy choćby w newtonowskim modelu wszechświata, nie ma problemu.
Zarówno od "zasady przyjemności"... (Nie wie ktoś, co to jest? A jest to taka przemądra zasada, że człowiek, i nie tylko zresztą on, robi zawsze to, po czym spodziewa się większej przyjemności. Co poniekąd od razu wprowadza nas w korkociąg, błędne koło i gonienie za własnym ogonem, ale cóż to dla liberałów!)
Więc zarówno z "zasady przyjemności", jak i z zasady, że "historia to to, co możemy wiedzieć", dla takiego idealnego obserwatora, z idealnym, absolutnie obiektywnym umysłem (tylko po kiego grzyba takiemu idealnie obiektywnemu w ogóle historia?!), są OK i żadnych przekłamań z tego być nie może. (Idealny obserwator, zresztą, i przekłamania?) Ten nasz świat jednak nie jest rajem, życie to nie piękna bajka, a człowiek nie jest idealnym obserwatorem.
Gdyby tak było - jasne! Przykrywamy 17 mopedów dużą plandeką i przyjmujemy wstępnie, że to słoń. A potem analizujemy, analizujemy, aż dochodzimy, że ten słoń składa się z 34 (jeśli umiem liczyć) kół ze szprychami, siodełek, silniczków... Wstępne założenie było całkiem bez znaczenia - może to nawet być sobie nadal "słoń", skoro słonie mogą być aż tak różne... W każdym razie mamy całkiem dokładny, obiektywny i w ogóle przecudny opis tego całego czegoś, i to nam sprawia masę satysfakcji.
c. d. n. (albo i nie - Deo, et triario, volente)
słowa kluczowe:
Bertrand Russell,
historia,
idealny obserwator,
Leoninus i Perotinus,
liberalizm,
Oswald Spengler,
polifonia,
postęp,
zasada przyjemności
wtorek, września 18, 2012
W pięknych zaiste żyjemy czasach...
W pięknych zaiste żyjemy czasach (że powtórzę z tytułu, bo ktoś nie skojarzy i będzie smęcił, że zdanie nie ma początku ani sensu), jeśli już lewizna poczuwa się do składania - w dodatku publicznie! - donosów na gromadkę ludzi, którzy sobie z zapałem, fakt, ale nic ponadto, dyskutują na temat eseju o szesnastowiecznej historii, oraz o osobistych zaletach i wadach jego autora. (SPODZIEWAJĄC SIĘ przecież z pewnością jakiegoś SKUTKU tego donosu. No bo po co inaczej?)
No i może jeszcze to (faktycznie godne co najmniej 10 lat łagru), że w takiej zgrai facetów ANI JEDEN nie ma w ksywie żadnego "Euro", "Mir", czy powiedzmy "Wastok". Albo "Biełka - Striełka". Widział ktoś taki zajadły FASZYZM?! (No a "Łunochod"? Co mu brakuje? Dodać jeszcze doń "Euro", ech...)
Chodzi i o poniższy, nieprawdopodobny - nawet dla mnie, który przecież na temat dzisiejszej "Europy", a już szczególnie III RP, nie mam wielu złudzeń - kawałek opublikowany w szalomie. Jeśli to nie jest donos, no to co to innego może być? Bezinteresowna reklama książki, która temu gościowi wyraźnie, choćby z racji towarzystwa, któremu się raczej przecież w większości podoba, nie pasuje? Tertium ewidentnie non datur - albo to, albo tamto, tyle że jedno jest całkiem bez sensu. (Drugie zaś horrendalne, nawet dla kogoś, kto wielkich złudzeń dawno już miał.)
Oto linek do rzeczonego wpisu: http://euromir.salon24.pl/448478,basn-jak-niedzwiedz-prawicowe-recenzje.
Tutaj linki do obu tych dyskusji u Nicka, na które ten gość się powołuje i z których pochodzą cytowane przez niego fragmenty komętów:
http://nicek.info/2012/09/12/coryllus-zapomnial-trzasnac-drzwiami/
http://nicek.info/2012/09/14/eot-ws-coryllusa-ale-nie-tylko/
(Gdyby ktoś na przykład nie wierzył, że tam nie ma nic straszniejszego od cytowanych wypowiedzi. Choć gość przecież by to skwapliwie zacytował, gdyby było. A zresztą, cóż by to mogło być takiego w porównaniu np. z wezwaniami o polewania prawicy i jej dziewczyn kwasem, które sobie, w postaci video, bez żadnych przeszkód żyją w sieci i nikomu to nie przeszkadza?)
A tutaj, być może gwałcąc jakieś ACTA (ale podobnie nie weszło, tak?), wkleimy sobie całość tego, co tam u tego lewaka jest na tym blogu. Żeby nam tego lewizna, albo administracja szalomu, nagle spod tyłka nie zabrali, na czym by straciły przyszłe pokolenia (hłe hłe!) historyków i dziatwy szkolnej. Niniejszym więc to wklejam:
* * * * *

Dziś przedstawiam (autorski) wybór najciekawszych głosów recenzujących głośny ostatnio na prawicy esej historyczny „Baśń jak niedźwiedź” oraz postać i działalność jego autora - Gabriela Maciejewskiego. Dyskusja odbyła się na portalu Arthura M. Nicponia:
* * * * *
Swoją drogą, jak pokrętnie działa mózg rasowego lewaka - i to nie byle rasowego lewaka, bo późnego wnuka Pawki Morozowa po prostu, składającego donosy na rozmawiających sobie o historycznej książce ludzi, mających poza tym prywatnie złe mniemanie o tym, co ten lewak całym sercem kocha - skoro blog tego gościa ma motto "SZCZĘŚĆ BOŻE !", a my jesteśmy symbolicznie przedstawieni w postaci agresywnego niedźwiedzia z rozwartą paszczą! (A do tego, jeśli ktoś nie ozwie się do niego per "pan", poucza o "przyjętych w polskim języku konwencjach". Paranoja!)
Na co jak na co, ale na tę wyszczerzoną w morderczych zamiarach krwiożerczą bestię Władza MUSI po prostu zareagować! Tak wiec radzę położyć się dzisiaj wcześnie, a przy łóżku przygotować sobie szczotkę do zębów, zdjęcie Pana Prezydenta (ale jakieś ładne!) i rozmówki rosyjskie. Zaś wszystkie kompromitujące dokumenty, szczególnie zaś wiadomą korespondencję z afgańskimi talibami, zaszyfrowaną jako dyskusja o szesnastowiecznym węglu - ZJEŚĆ NA KOLACJĘ! Wczesną, bo to może się marnie żuć, a sporo tego przecież.
A jeśli nie TA władza będzie zbyt ospała, miejscowa znaczy, i nie zdąży zareagować, no to sam Putin się wścieknie, że mu ukochany symbol ukochanej Matuszki ta prawicowa jaczejka podkrada. Lewaki nie są wcale taki głupie, naiwna prawico! Tow. Euromir sobie wszystko ładnie wykoncypował i teraz zasłużenie bekniecie!
triarius
No i może jeszcze to (faktycznie godne co najmniej 10 lat łagru), że w takiej zgrai facetów ANI JEDEN nie ma w ksywie żadnego "Euro", "Mir", czy powiedzmy "Wastok". Albo "Biełka - Striełka". Widział ktoś taki zajadły FASZYZM?! (No a "Łunochod"? Co mu brakuje? Dodać jeszcze doń "Euro", ech...)
Chodzi i o poniższy, nieprawdopodobny - nawet dla mnie, który przecież na temat dzisiejszej "Europy", a już szczególnie III RP, nie mam wielu złudzeń - kawałek opublikowany w szalomie. Jeśli to nie jest donos, no to co to innego może być? Bezinteresowna reklama książki, która temu gościowi wyraźnie, choćby z racji towarzystwa, któremu się raczej przecież w większości podoba, nie pasuje? Tertium ewidentnie non datur - albo to, albo tamto, tyle że jedno jest całkiem bez sensu. (Drugie zaś horrendalne, nawet dla kogoś, kto wielkich złudzeń dawno już miał.)
Oto linek do rzeczonego wpisu: http://euromir.salon24.pl/448478,basn-jak-niedzwiedz-prawicowe-recenzje.
Tutaj linki do obu tych dyskusji u Nicka, na które ten gość się powołuje i z których pochodzą cytowane przez niego fragmenty komętów:
http://nicek.info/2012/09/12/coryllus-zapomnial-trzasnac-drzwiami/
http://nicek.info/2012/09/14/eot-ws-coryllusa-ale-nie-tylko/
(Gdyby ktoś na przykład nie wierzył, że tam nie ma nic straszniejszego od cytowanych wypowiedzi. Choć gość przecież by to skwapliwie zacytował, gdyby było. A zresztą, cóż by to mogło być takiego w porównaniu np. z wezwaniami o polewania prawicy i jej dziewczyn kwasem, które sobie, w postaci video, bez żadnych przeszkód żyją w sieci i nikomu to nie przeszkadza?)
A tutaj, być może gwałcąc jakieś ACTA (ale podobnie nie weszło, tak?), wkleimy sobie całość tego, co tam u tego lewaka jest na tym blogu. Żeby nam tego lewizna, albo administracja szalomu, nagle spod tyłka nie zabrali, na czym by straciły przyszłe pokolenia (hłe hłe!) historyków i dziatwy szkolnej. Niniejszym więc to wklejam:
* * * * *
18.09.2012 12:57
5
BAŚŃ JAK NIEDŹWIEDŹ. PRAWICOWE RECENZJE
Dziś przedstawiam (autorski) wybór najciekawszych głosów recenzujących głośny ostatnio na prawicy esej historyczny „Baśń jak niedźwiedź” oraz postać i działalność jego autora - Gabriela Maciejewskiego. Dyskusja odbyła się na portalu Arthura M. Nicponia:
Miejsce
to od jakiegoś czasu gromadzi fascynujące, nieco faszyzujące, mające
się za prawicowe środowisko. W większości ludzi młodych, inteligentnych,
nieźle wykształconych, marzących o przewodzeniu w przyszłości polskiej
prawicy – taki rodzaj think tanku, kuźni kadr, fermy pomysłów i
talentów.
Z
wielu względów uważam, że rzeczą b. ważną jest bliżej przyjrzeć się
dziś temu środowisku. W pierwszym rzędzie z powodu jego unikatowości w
polskiej rzeczywistości. W drugim jego ogromnego złowrogiego potencjału.
W trzecim, oryginalnym sposobie oglądu przezeń „dzieła”
Maciejewskiego. W czwartym wreszcie rzędzie – z racji niebezpieczeństw i
zagrożeń dla naszej demokracji.
Redagując
Wybór nie przestrzegałem chronologii publikowania komentarzy,
kierowałem się głównie ich tematyką. Tylko gdzieniegdzie dokonałem
skrótów (starając się wszakże nie wypaczyć sensu wypowiedzi).
Huaskar
Patrz pan co sie porobilo…
Pomijajac sprawy osobiste (Artur w Wyrusem nie potrzebuja adwokatow) to do Coryllusa mam stosunek zyczliwy. Bo chociaz ma pewna skaze zrazajaca do siebie innych i lubi fantazjowac, to uwazam ze po naszej stronie naprawde potrzebujemy prawicowego Dana Browna. Jesli on sie na taka fuche lapie, to mozemy sie tylko cieszyc.
Pomijajac sprawy osobiste (Artur w Wyrusem nie potrzebuja adwokatow) to do Coryllusa mam stosunek zyczliwy. Bo chociaz ma pewna skaze zrazajaca do siebie innych i lubi fantazjowac, to uwazam ze po naszej stronie naprawde potrzebujemy prawicowego Dana Browna. Jesli on sie na taka fuche lapie, to mozemy sie tylko cieszyc.
Nicpoń
Potrzebujemy propagandy. Coryllus robi propagandę.
Huaskar
Otoz
to! W normalnych warunkach cos takiego jak propaganda nie jest nikomu
do niczego potrzebna. Ale skoro lewactwo zrobilo z niej podstawe swojego
uzbrojenia, to chcac-niechcac musimy walczyc i my. Tym bardziej, ze
propaganda robi sie wazniejsza od rzeczywistosci, wystarczy z paroma
lemingami porozmawiac zeby sie o tym przekonac.
Wojtek
Ja
mysle, ze potrzebujemy na poczatek mocnej jakosciowo propagandy. A wiec
tam musi byc prawda i musi byc porzadny research. To co ja zobaczylem w
tych 2 tekstach no nie tylko, ze kloci sie ze zdrowym rozsadkiem
(sufrazystki byly sufrazystkami bo chcialy biednym dzieciom pomagac, a
elity organizuja sporty bo chca byc elitami - to tak w wielkim i
przerysowanym skrocie)., ale tez cala masa drobnych warsztatowych
bledow, ktore lewactwu latwo bedzie wysmiac.
Jasno zawsze podkreslalem i wciaz twierdze, ze Pan Coryllus pisze ciekawie i wciagajaco. Ale jesli jego poziom propagandy ma byc taki jak ja zauwazylem, to on wiecej szkod przyniesie niz pozytku. Mam szczera nadzieje, ze o historii Polski wie On wiecej niz o historii reszty swiata. Ale sadzi takie „kwiatki” na pioziomie rozumienia mechanizmow rzadzacych swiatem, ze nie chce mi sie wierzyc, ze zrozumial je na poziomie Polski, a nie potrafi przeniesc ich na poziom jakiegokolwiek obcego kraju.
Jasno zawsze podkreslalem i wciaz twierdze, ze Pan Coryllus pisze ciekawie i wciagajaco. Ale jesli jego poziom propagandy ma byc taki jak ja zauwazylem, to on wiecej szkod przyniesie niz pozytku. Mam szczera nadzieje, ze o historii Polski wie On wiecej niz o historii reszty swiata. Ale sadzi takie „kwiatki” na pioziomie rozumienia mechanizmow rzadzacych swiatem, ze nie chce mi sie wierzyc, ze zrozumial je na poziomie Polski, a nie potrafi przeniesc ich na poziom jakiegokolwiek obcego kraju.
Nicpoń
Toteż
każdy mu przecież ze szczerego serca doradza, by nie srał jak opętany
tymi tekstami, bo one w ten sposób z zasady nie mają szansy być
rzetelnie zrobione i przemyślane.
Wiadomo.
Wiadomo.
Huaskar
Zastanawia
mnie tylko jedno: czy Coryllus powiedzial cos, czego nie powiedzial
wczesniej Machiavelli czy Bonaparte? Czy cala zadyma z jego bajkami
idzie o to, ze on jako pierwszy przelozyl Machiavellego na polska racje
stanu? W znaczeniu ze taki z niego Kopernik?
Triarius
„Ale
jednak napisał książkę, która w moich oczach całą tę naszą
intelektualną, jakby nie było, blogową polską prawicę podnosi na wyższy
poziom.
Wojtek
„Nie
wiem jak jest u Coryllusa w ogole. Wiem natomiast, ze 2 razy zdarzylo
mu sie pojechac wlasnie tak jak usilowalem to przedstawic powyzej –
fragmenty faktow odpowiednio przemieszane ilustrowaly teze mniej wiecej
przeciwna do tego co mialo miejsce w rzeczywistosci. Oczywiscie 2 razy
na setki tekstow to jest nic. Wiec mozna sadzic, ze nie powinno to
prowadzic do zbyt daleko idacych wnioskow. No ale trzeba tez wziac pod
uwage ile z tych setek tekstow sie sprawdzilo. Ja, na ten przyklad,
sprawdzilem 2.„
Cmss
Dodam
jeszcze, że traktowanie tekstów z blogu C. jako propagandy –
czegokolwiek – to, imo, solidne zboczenie. Ale, co jakiś czas, trafia
się tam, dla mnie , coś zaskakującego.
Jakieś zdanie lub dwa.
Makaron 4-jajeczny
W
wersji najbardziej pochlebnej lansowanej przez Triariusa, Coryllus jest
pierdzielniętym geniuszem i dlatego powinniśmy mu wybaczać, gdy
porykuje, ślini się i myli Piątkowskich. Geniusze już tak mają.
7aco
facet
postawił parę tez w swojej książce. Główną z nich jest ta, że tereny
obecnego Śląska i dawnych północnych Węgier były w wiekach dawniejszych
kluczem do Europy dzięki dużemu skupieniu kopalin, które były wszystkim.
W książce tłumaczy dlaczego tak to widzi.
Inną tezą było to, że Jagiellonowie to była banda tłumoków niezdolna grać na politycznym stole Europy, niezdolna do zawiadowania takim państwem jak Polska. No w ogóle banda leszczy. Wymienia też co uważa za ich najbardziej karygodne błędy.
Inną tezą było to, że Jagiellonowie to była banda tłumoków niezdolna grać na politycznym stole Europy, niezdolna do zawiadowania takim państwem jak Polska. No w ogóle banda leszczy. Wymienia też co uważa za ich najbardziej karygodne błędy.
(to mogłeś już wiedzieć)
Niemerytorycznie:
Ja lubię tę książkę, po niej oceniam Coryllusa i jego styl, i mnie on
gra. Nie ma to żadnego związku z tym co się teraz dzieje.
(to mogło cię w ogóle nie interesować)
Merytorycznie: Nie mam warsztatu by ocenić faktografię Misia 2.
(tu możesz powiedzieć: To na chuj się produkujesz!)
(tu możesz powiedzieć: To na chuj się produkujesz!)
I
dlatego tylko się przypierdalałem. To co się od paru dni wyprawia u
Nicka to jakiś pojebany sabat i chciałbym żebyście już ochłonęli.
Makaron 4-jajeczny
Jego
wcale historia nie interesuje. Jego interesuje, jak zmyślić tę
historię, żeby ludziom się to podobało i żeby pasowało do tego
rozumienia, które on już ma i które jemu się bardzo podoba.
Ja nie z żadnej plotki wiem, tylko z jego własnego bloga, że on tak się świetnie do napisania tej swojej książki przygotował, że nawet nie zauważył, że świeżo dwa lata temu wyszła biografia Albrechta Hohenzollerna, podobno jednej z ważniejszych postaci w jego książce. Z kolei Cenckiewicz mu litościwie teraz pożyczył inną książkę, która należy do podstawowych prac, gdy się pisze o historii gospodarczej Śląska, a on dopiero teraz o niej usłyszał. I on o tym jeszcze pisze na blogu, na którym tę swoją książkę reklamuje. Tak jakby nie miał poczucia obciachu.
Ja nie z żadnej plotki wiem, tylko z jego własnego bloga, że on tak się świetnie do napisania tej swojej książki przygotował, że nawet nie zauważył, że świeżo dwa lata temu wyszła biografia Albrechta Hohenzollerna, podobno jednej z ważniejszych postaci w jego książce. Z kolei Cenckiewicz mu litościwie teraz pożyczył inną książkę, która należy do podstawowych prac, gdy się pisze o historii gospodarczej Śląska, a on dopiero teraz o niej usłyszał. I on o tym jeszcze pisze na blogu, na którym tę swoją książkę reklamuje. Tak jakby nie miał poczucia obciachu.
Nicpoń
Moja
propozycja jest taka, żebyś sobie pod wszystkie nazwiska z książki
Coryllusa podstawił jakieś z Nibylandii, nazwy krain zmienił na magiczne
i w ogóle całą akcję przeniósł do fikcyjnego świata osadzonego w
realiach początku drugiej połowy ostatniego milenium. I puścił ten świat
w ruch i zobaczył, jak w jakichś SIMach, czy to działa. I moim zdaniem
to działa doskonale, bo w sumie niezależńie od dekoracji te siły
polityczne na kontynencie takim jak nasz, w otoczeniu sił politycznych
zewnętrznych takich, jakie były, po prostu prowadzą do powstania
konkretnych napięć, konkretnych interesów, konfliktów i dróg wyjścia z
matni. Można powiedzieć, że sam mechanizm jest tu uniwersalny.
Cmss
Jestem
stary, miałem przedwojenną, dobrą nauczycielkę, Grecy i Rzymianie, I
RP, pokoje, powstania, to jeszcze gdzieś się tli. Oczywiście, next
doczytywałem co wpadło a nie nudziło.
Na tym tle Miś-2 zaskakuje.
Jeżeli chwilę pomyśleć, i jeżeli istotnie trafił się taki co patrzy i widzi, dalsze książki C. zasługują imo na uwagę.
Marksa nie podważy, ale będzie solidna zabawa.
djans
Proponuję
traktować jak Suworowa, którzy przecież miejscami ordynarnie kłamie,
ale nawet gdy Suworow kłamie, to i tak jest bardziej prawdziwe, niż gdy
propagandyści Chruszczowa piszą prawdę.
Triarius
Coryllus
– a Bóg mi świadkiem, że z ciężkim sercem to mówię – to
niewykształcony, nieobyty, paranoiczny, ale jednak GENIUSZ. I widać to
akurat po Misiu 2.
Marta.luter
Przeczytałam tekst pana C. na Salonie o targach i Wyrusie.
Już Ścios obiecał panu C. gębę obić. Doszedł Wyrus?
Obawiam się jednak , że pan C. nie ma zdolności honorowych.
(rozdział 1 , artykuł 8 , punkt 16 Kodeksu Boziewicza)
Już Ścios obiecał panu C. gębę obić. Doszedł Wyrus?
Obawiam się jednak , że pan C. nie ma zdolności honorowych.
(rozdział 1 , artykuł 8 , punkt 16 Kodeksu Boziewicza)
Napisał książkę , którą niektórzy się zachwycają , gdzie z dezynwolturą traktuje daty i fakty.
To jest niedopuszczalne !
To jest niedopuszczalne !
Ktoś nazwał Coryllusa „Nadzieją Prawicy”.
Jeżeli tak jest , to „Porzućcie wszelką nadzieję”:))
Jeżeli tak jest , to „Porzućcie wszelką nadzieję”:))
Makaron 4-jajeczny
No,
jeszcze do wybaczenia, gdyby on rzeczywiście baśnie pisał, takie o
krasnoludkach i smokach. Ale on pisze rzeczy, które aspirują do kontaktu
z rzeczywistością. A kontakt z rzeczywistością największy mamy, kiedy
zauważamy, że w naszym myśleniu o rzeczywistości coś, kurna, nie gra, bo
gdzieś się zagalopowaliśmy, a ta pieprzona rzeczywistość jakoś do
naszych chęci dostosować się nie chce. I wtedy jest szansa, żeby
faktycznie stanąć naprzeciwko rzeczywistości a nie tylko swoich o niej
myśli.
Makaron 4-jajeczny
Ja
tu tak łażę i smędzę, czy kupować tę „Baśń”, czy nie kupować, bo
właśnie się boję, że to może się okazać taki „nasz” Gross. A
podobieństwa są. Też projekt, żeby historię napisać na nowo, i żeby było
chodliwe, i żeby była wizja. A faktami i szczegółami się za bardzo nie
przejmować i jakby co – to zawsze iść w zaparte.
Wojtek
Nie
wiem – ja sprawdzilem tylko 2 teksty Pana C. Akurat te, o ktorych
mialem jakies pojecie. Moim zdaniem oba teksty byly kompletnie chybione.
Po dwoch takich probach, nie pisze sie na kolejna – takie sprawdzenie
zabiera 1-2 dni z zycia. Dodatkowo zawodowi historycy tacy jak Targalski
czy Cenckiewicz troche zartuja sobie z niego. Przeciez to pozyczenie
paru ksiazek, po tym jak Pan C. twierdzil, ze nic nie znalazl w
bibliotece … bez komentarza.
Czarny Borys
Narracja Coryllusa pęka i to jest główny jej mankament. Po prostu pęka. A na to nas nie stać. Potrzebujemy narracji bez pęknięć.
Nie jestem, w pewnym sensie, przygotowany na taką dyskusję, ale uważam że coryllusowa teoria „węgla” jest na wyrost. To jest teoria przygotowana pod pewną tezę. Tezę o tym, jak to Polacy po raz kolejny zostali z ręką w nocniku. Albo jeszcze lepiej, węgiel jest z wieku XVI, a nocnik XVIII. Dwieście lat różnicy. Coryllus prześlizguje się po tych wiekach, jak primadonna, ale problem zostaje.
Nie jestem, w pewnym sensie, przygotowany na taką dyskusję, ale uważam że coryllusowa teoria „węgla” jest na wyrost. To jest teoria przygotowana pod pewną tezę. Tezę o tym, jak to Polacy po raz kolejny zostali z ręką w nocniku. Albo jeszcze lepiej, węgiel jest z wieku XVI, a nocnik XVIII. Dwieście lat różnicy. Coryllus prześlizguje się po tych wiekach, jak primadonna, ale problem zostaje.
Nicpoń
Otóż
on napisał (ja tak uwazam) książkę o rozumieniu polityki i to co chciał
napisać wtłoczył (nie wiem na ile udatnie, nie chce mi się sprawdzać i
mam to za nieistotne) w historyczny kostium. I wtedy wszystko się
zgadza, bo meritum jest gdzie indziej. Byłby to wtedy taki „Kod Leonarda
DaVinci” a rebours. I wtedy by pasiło.
Triarus
U
Coryllusa imponuje mi cholernie to, że on zrobił coś tak stosunkowo
sporego i mu wyszło. Składnie formalnie, z sensem, i daje się czytać.
Sam to ładnie ująłeś o tej Nibylandii.
Wiesz, ja chciałem być historykiem i pewnie byłbym niezłym. Ale jak ja bym chciał wiedzieć, że wyszłoby mi coś takiego jak Miś! W sensie, że on tam miał masę różnych rzeczy z b. od siebie odległych nieraz dziedzin. Nie mówiąc już geograficznie.
I to wszystko jakoś mu działało – tak, żeby to określić, KONCENTRYCZNIE – że w sumie nieuchronnie zmierzało do tego, do czego zmierzać miało. (Nie czytać tego wszyscy, co jeszcze nie znają! Czyli do rozbiorów Węgier. Z kurewsko niepokojącym, rysującym się w oddali, niewyraźnie wyłaniającym się z mroku, rozbiorem Polski.)
Wiesz, ja chciałem być historykiem i pewnie byłbym niezłym. Ale jak ja bym chciał wiedzieć, że wyszłoby mi coś takiego jak Miś! W sensie, że on tam miał masę różnych rzeczy z b. od siebie odległych nieraz dziedzin. Nie mówiąc już geograficznie.
I to wszystko jakoś mu działało – tak, żeby to określić, KONCENTRYCZNIE – że w sumie nieuchronnie zmierzało do tego, do czego zmierzać miało. (Nie czytać tego wszyscy, co jeszcze nie znają! Czyli do rozbiorów Węgier. Z kurewsko niepokojącym, rysującym się w oddali, niewyraźnie wyłaniającym się z mroku, rozbiorem Polski.)
Tadman
Misia
II zaczął pisać późną jesienią i jak na sefmademana w ciągu roku
zaszedł spory kawałek. Poczekajmy jeszcze rok. Miś II napisany jest z
nerwem, a intrygi powoduja, że czyta się to dobrze. Myślę, że jest to
jedna z ciekawszych książek, które ukazały się po 1989 roku. Jeśliby
historii w szkołach uczyli nie od strony do strony, a w podobny sposób
to byłby z tego spory pożytek. Za moich czasów o historii można było tak
uczyć tylko w przypadku Egiptu, Grecji, bo juz w Rzymie pojawiało się
chrześcijaństwo i dialektyka marksistowsko-leniniowska wchodziła z
urzędu. Owa dialektyka uczyniła największe szkody Średniowieczu, które w
potocznym języku są synonimem zacofania, a przecież wtedy najwyższymi
cnotami były miłość, uszanowanie władzy, patriotyzm i wiara oraz jej
obrona.
7aco
Odpowiem
ja, niepytany, co wg mnie jest tak cholernie prawicowego w tej książce.
Otóż tłucze ona raz po raz, przykład za przykładem, że nic wielkiego
nie dzieje się z niczego, że za wszystkim stoją jakieś interesy, oraz by
grać a nie być rozgrywanym trzeba się gry nauczyć. To, że my tego nie
umiemy też się da z niej wyczytać
W
tym sensie można się zgodzić z tymi, którzy nieścisłości Coryllusa
puszczają w niepamięć. Bo tego co pisze wystarcza, by pokazać na czym
gra polega i jak należy grać. Albo chociaż przyznać, że toczy się jakaś
gra i przestać zwalać winę na dopusty boże i mianować się Chrystusem a
to tego, a to owego.
To,
że Coryllus przeoczył tę biografię i niebacznie na głos się zżymał
chwały mu nie przynosi, ale to np, że wyciągnął na wierzch wysługiwanie
się Hohenzollernowi przez naszego Jana Kochanowskiego to olbrzymie
oskarżenie wobec tych, którzy historię popularyzują (w szkołach, wśród
ludu) i albo idiotycznie to przeoczyli, albo uznali, że istotą
działalności tego człowieka były fraszki! Które gorsze?
Ta
książka to był poniekąd policzek, bo mi uświadomił jak głupimi cipami
jako nacja jesteśmy i byliśmy przez długi czas. Tylko i wyłącznie do
zerżnięcia. Bez szans na stanowienie o sobie. Nie dlatego, że 500 lat
temu popełniono karygodne błędy, ale dlatego, że żadnych wniosków z nich
potrafić nie umieliśmy i wciąż nie umiemy. Gorzej, my się boimy w ogóle
przyznać, że jesteśmy ogrywani przez ludzi a nie karani bożym gniewem,
bo ten gniew jednak wygodniejszy: można znieść w milczeniu, a potem
wciąż nic nie robić.
Timmy
Jedna jest rzecz w tym wszystkim przekomiczna.
Jeśli
tak faktycznie jest, że coryllus tak dobrze opisuje w M2 tę ‚brudną
grę’, rzeczywistość jaka naprawdę jest (nie wiem, zakładam że tak jest,
wierzę Ci), to skoro tak to wszystko świetnie rozumie, to czemu
zachowuje się jak rozhisteryzowany lewak, gdy w końcu zetknie się z tą
brudną rzeczywistością?
Rozumie
świat na poziomie królów, ale wykłada się na poziomie jakichś targów,
gdzie ma przecież ten sam ‚brudny’ mechanizm, kropka w kropkę. Niby
rozumie mechanizm, żeby zaraz go oprotestować.
Bożena
jedna uwaga do „Baśni 2″.
Coryllus nie jest jest żadnym geniuszem, jest bardzo inteligentnym człowiekiem, umiejącym wyciągać wnioski i zwracającym szczególną uwagę na eufemizmy. Na przykład takie: „ten król był człowiekiem słabego charakteru”. Tego typu zdania wiele razy pojawiają się w podręcznikach do historii i przelatuje się nad nimi, nie zastanawiajac się, czym objawiał się ten „słaby charakter”, kto i w jaki sposób go wykorzystywał, kto pracował nad osłabianiem charakteru etc.
Napisałam, ze to nie geniusz, bo zwyczajnie sięgnęłam do bibliografii, którą umieścił w „Baśni 2″. To, co opisał w książce, w rzeczywistości leży na wierzchu, trzeba umieć tylko dobierać odpowiednie lektury i nie dawać się zbywać eufemizmom. To, co ja się dowiedziałam o Jagiellonach i o Kochanowskim, to spowodowało że włos mi się zjeżył parę razy na głowie. I to nie od coryllusa, a z książek, z których on korzystał. Zasługą jego jest to, że umie to doskonale opisać, wszystko połączyć, przystępnie, i dobrze kojarzy fakty. No i to, że wynalazł tyle książek, po które bym zwyczajnie nie sięgnęła, gdyby nie on.
A co do jego reakcji po targach. Przeczytaj Timmy na spokojnie jego notkę o tej nagrodzie „niezależnych” blogerów i tę notkę pt. Wyznawcy niczego”. Ale naprawdę na spokojnie, pomijając te wyzwiska itp.. Nie nazwałabym tego histerią, a zimną analizą. Piszesz o kurwach i złodziejach na górze. To również każdy wie, ze tak jest, ale na wiedzy sie konczy. Coryllus wypunktował te działania, które powoduję, ze na górze sa ci a nie inni, i to, że jeśli tylko wszyscy którym się to nie podoba będą składać deklaracje a nic nie robić rzeczywistego,albo co gorsza współpracować w imię biznesu, to te kurwy i złodzieje w najlepsze będą sie tam na górze paść. I nic się nie zmieni.
Ja tu wychodzę na adwokata, ale nie dbam o to. Coryllus mi ani brat ani swat, po prostu to co pisze jest dla mnie czytelne i zrozumiałe. Nie podejrzane.
Coryllus nie jest jest żadnym geniuszem, jest bardzo inteligentnym człowiekiem, umiejącym wyciągać wnioski i zwracającym szczególną uwagę na eufemizmy. Na przykład takie: „ten król był człowiekiem słabego charakteru”. Tego typu zdania wiele razy pojawiają się w podręcznikach do historii i przelatuje się nad nimi, nie zastanawiajac się, czym objawiał się ten „słaby charakter”, kto i w jaki sposób go wykorzystywał, kto pracował nad osłabianiem charakteru etc.
Napisałam, ze to nie geniusz, bo zwyczajnie sięgnęłam do bibliografii, którą umieścił w „Baśni 2″. To, co opisał w książce, w rzeczywistości leży na wierzchu, trzeba umieć tylko dobierać odpowiednie lektury i nie dawać się zbywać eufemizmom. To, co ja się dowiedziałam o Jagiellonach i o Kochanowskim, to spowodowało że włos mi się zjeżył parę razy na głowie. I to nie od coryllusa, a z książek, z których on korzystał. Zasługą jego jest to, że umie to doskonale opisać, wszystko połączyć, przystępnie, i dobrze kojarzy fakty. No i to, że wynalazł tyle książek, po które bym zwyczajnie nie sięgnęła, gdyby nie on.
A co do jego reakcji po targach. Przeczytaj Timmy na spokojnie jego notkę o tej nagrodzie „niezależnych” blogerów i tę notkę pt. Wyznawcy niczego”. Ale naprawdę na spokojnie, pomijając te wyzwiska itp.. Nie nazwałabym tego histerią, a zimną analizą. Piszesz o kurwach i złodziejach na górze. To również każdy wie, ze tak jest, ale na wiedzy sie konczy. Coryllus wypunktował te działania, które powoduję, ze na górze sa ci a nie inni, i to, że jeśli tylko wszyscy którym się to nie podoba będą składać deklaracje a nic nie robić rzeczywistego,albo co gorsza współpracować w imię biznesu, to te kurwy i złodzieje w najlepsze będą sie tam na górze paść. I nic się nie zmieni.
Ja tu wychodzę na adwokata, ale nie dbam o to. Coryllus mi ani brat ani swat, po prostu to co pisze jest dla mnie czytelne i zrozumiałe. Nie podejrzane.
Triarius
Miś
jest rewelacyjny! Mogę zrozumieć, że np. taki Jarecki uznał, iż Miś
jest po prostu dobry, ale nic aż tak nadzwyczajnego. Ale Jareckiego
interesuje LITERATURA, a nie historia. W każdym razie o wiele mniej.
I mogę zrozumieć, że Tobie się Miś aż tak nie podoba. Ale to nie jest tak, że to taka sobie jakaś niezła książka NA OGÓLNYM POZIOMIE CORYLLUSA.
Coryllus, sam w sobie, jest lepszy albo gorszy, ale ogólnie nie powala. Ludzi na tym i lepszym poziomie nie brakuje.
Ale Miś 2 potrafi niektórych powalić, i to tak wybrednych czytelników, jak nie przymierzając Twój oddany.
I mogę zrozumieć, że Tobie się Miś aż tak nie podoba. Ale to nie jest tak, że to taka sobie jakaś niezła książka NA OGÓLNYM POZIOMIE CORYLLUSA.
Coryllus, sam w sobie, jest lepszy albo gorszy, ale ogólnie nie powala. Ludzi na tym i lepszym poziomie nie brakuje.
Ale Miś 2 potrafi niektórych powalić, i to tak wybrednych czytelników, jak nie przymierzając Twój oddany.
Makaron 4-jajeczny
Luźne
podejście do faktów to mógł mieć Sienkiewicz, bo ludziska i tak z
wypiekami czytali, co będzie dalej. Esej historyczny to jednak inna
konkurencja. Coryllus jest na razie w niszy i czytają go głównie ci, co
żadnej propagandy i tak nie potrzebują, bo z góry są przekonani. Ale jak
trochę wystawi łeb z tej niszy, to trafi na trudniejszą publiczność,
dużo bardziej grymaśną. A to jest właśnie ta publiczność, o którą
propagandowo należy zawalczyć.
Nicpoń
I
właśnie dlatego, że tak się sprawa z Misiem 2 przedtawia i taką ma on
PORAŻAJĄCĄ wartość dla masowego czytelnika, ja to mam zamiar nadal
wspierać MIMO tego, że Coryllus zachowuje się po prostu jak głupi
gówniarz i szajbus.
Bożena
coryllus
twierdzi, że nie można iść na kompromisy i tym bardziej współpracę, bo
to nigdy nie prowadzi do sukcesu, a kończy się podpisaniem cyrografu i
płaceniem haraczu oraz legitymizowaniem istniejących patologii. Co tylko
te patologie umacnia i nie prowadzi do żadnej zmiany. Ponadto Coryllus
jest zdania, że tylko odkryte karty i wierność zasadom – jakby nie
brzmiało to patetycznie – ma sens, w przeciwieństwie do ulicznych walk. I
tylko taka metoda doprowadzi do trwałej jakościowej zmiany, która jest
niezbędna, żebyśmy po prostu jako naród przetrwali.
Natomiast twoja (wasza) propozycja jest wallendrodowska, to znaczy, korzystać ile można, bogacić się, nawet wchodząc w kooperację, zamykać oczy na nieprawidłowości w imię zasady cel uświęca środki,aby w odpowiedniej chwili – jak pisałeś – zdmuchnąć tę ścianę za jednym razem, wyprowadzając ludzi na ulice i korzystając z wcześniej zarobionych pieniędzy.
To oczywiście wszystko w skrócie i uproszczeniu, ale ja tak to widzę i rozumiem. Natomiast nie jestem na razie w stanie ocenić, która metoda jest prawdziwa, czyli właściwa i skuteczna.
Na razie skłaniam się ku coryllusowej i analizuję to na tyle na ile mogę.
Natomiast twoja (wasza) propozycja jest wallendrodowska, to znaczy, korzystać ile można, bogacić się, nawet wchodząc w kooperację, zamykać oczy na nieprawidłowości w imię zasady cel uświęca środki,aby w odpowiedniej chwili – jak pisałeś – zdmuchnąć tę ścianę za jednym razem, wyprowadzając ludzi na ulice i korzystając z wcześniej zarobionych pieniędzy.
To oczywiście wszystko w skrócie i uproszczeniu, ale ja tak to widzę i rozumiem. Natomiast nie jestem na razie w stanie ocenić, która metoda jest prawdziwa, czyli właściwa i skuteczna.
Na razie skłaniam się ku coryllusowej i analizuję to na tyle na ile mogę.
Makaron 4-jajeczny
Przecież
już zostało ustalone, że to geniusz i pojeb w jednym. Rozumie tym
geniuszem, co w nim jest, a zachowuje się tym pojebem. Proste.
Triaurius
A
o paronoi Mistrza C. świadczy m.in. i taki drobiazg, że jak mu,
zachwycony misiem, zacząłem coś mówić o ew. możliwości przetłumaczenia
Misia na szwedzki… (Co by zresztą nie wyszło, bo córka ma inne zajęcia i
głodem nie przymiera, to nie III RP.) To on mnie potraktował wprost,
jak gościa, który mu chce wskoczyć na plecy i się wozić. Jeśli nie
całkiem jak gościa, który chce się poić jego krwią serdeczną.
Paranoja! A przecież ten kurewski i nieszczęsny Miś POWINIEN BYĆ PRZETŁUMACZONY NA MASĘ JĘZYKÓW I LANSOWANY ZA GRANICĄ. Nie ma w tej chwili lepszej propagandy Polski jako Polski i idei polskości, która by mogła trafić do obcych!
Paranoja! A przecież ten kurewski i nieszczęsny Miś POWINIEN BYĆ PRZETŁUMACZONY NA MASĘ JĘZYKÓW I LANSOWANY ZA GRANICĄ. Nie ma w tej chwili lepszej propagandy Polski jako Polski i idei polskości, która by mogła trafić do obcych!
Nicpoń
Ani
on tak naprawdę czub, ani geniusz. Bardziej wygląda na faceta, który
wycierał wszystkie możliwe korytarze egzotycznych wydawnictw, pism dla
kucharek itp., wyrobił sobie w miarę dobry warsztat i postanowił
zaatakować temat profesjonalnie wymyślając siebie od A do Z. Pytanie,
czy już zaczął w to wierzyć, czy nadal ma do tego dystans. HGisteria, z
jaką on reaguje na każdą krytykę wskazuje na to, że chyba jeszcze
dystans ma, tyle że podszyty strachem, że to zostanie zdemaskowane.
* * * * *
Swoją drogą, jak pokrętnie działa mózg rasowego lewaka - i to nie byle rasowego lewaka, bo późnego wnuka Pawki Morozowa po prostu, składającego donosy na rozmawiających sobie o historycznej książce ludzi, mających poza tym prywatnie złe mniemanie o tym, co ten lewak całym sercem kocha - skoro blog tego gościa ma motto "SZCZĘŚĆ BOŻE !", a my jesteśmy symbolicznie przedstawieni w postaci agresywnego niedźwiedzia z rozwartą paszczą! (A do tego, jeśli ktoś nie ozwie się do niego per "pan", poucza o "przyjętych w polskim języku konwencjach". Paranoja!)
Na co jak na co, ale na tę wyszczerzoną w morderczych zamiarach krwiożerczą bestię Władza MUSI po prostu zareagować! Tak wiec radzę położyć się dzisiaj wcześnie, a przy łóżku przygotować sobie szczotkę do zębów, zdjęcie Pana Prezydenta (ale jakieś ładne!) i rozmówki rosyjskie. Zaś wszystkie kompromitujące dokumenty, szczególnie zaś wiadomą korespondencję z afgańskimi talibami, zaszyfrowaną jako dyskusja o szesnastowiecznym węglu - ZJEŚĆ NA KOLACJĘ! Wczesną, bo to może się marnie żuć, a sporo tego przecież.
A jeśli nie TA władza będzie zbyt ospała, miejscowa znaczy, i nie zdąży zareagować, no to sam Putin się wścieknie, że mu ukochany symbol ukochanej Matuszki ta prawicowa jaczejka podkrada. Lewaki nie są wcale taki głupie, naiwna prawico! Tow. Euromir sobie wszystko ładnie wykoncypował i teraz zasłużenie bekniecie!
triarius
słowa kluczowe:
ACTA,
Baśń jak niedźwiedź 2,
Biełka,
coryllus,
donos,
Euromir,
lewizna,
Łunochod,
Miś 2,
Pawka Morozow,
Striełka,
szalom,
wizyta o szóstej rano,
Władimir Putin
niedziela, września 16, 2012
Jak to zatem jest z tym socjalizmem?
U Nicka niesamowita pyskówa und dyskusja się ostatnio zrobiła, ze sporą niestety dozą smrodu, a to z powodu odejścia czy wyrzucenia Coryllusa. Któren zdaniem niektórych nie tak się zachował, podczas gdy zdaniem innych on po prostu taki jest i walczy na trudnej niwie (wydawanie własnym sumptem własnych książek dla chleba w głębokiej III RP), więc nerwowy.
Smrodu właściwie u samego Nicka nie ma, bo tam, ci co pozostali, dyskutują sobie w sumie kulturalnie, ale pomiędzy blogaskami, w sieci, powietrzu, warstwie ozonowej, eterze kosmicznym i gdzie tam jeszcze, zapaszek nieco kontrowersyjnej urody jednak się unosi. Dobra, to było z kronikarskiego obowiązku i jako zajawka. Rzecz w tym, iż padło tam do mnie pytanie, czy zgadzam się z tezą, że: "Kto w młodości nie był socjalistą..."? Itd. Każdy to przecież zna.
No to mi przyszło do głowy, żeby tę sprawę raz na zawsze (da Bóg!) pryncypialnie wyjaśnić. I to nie tak wyjaśnić, jak już to wielokrotnie robiłem, czyli wywodząc, że właściwie nie wiadomo co to ten "socjalizm", jeśli on bezprzymiotnikowy, a człowień to w końcu źwierzę społeczne, czyli "socjalne" właśnie.
I jeśli ten "socjalizm", to ma być to, że my nie mamy nic przeciw tej człowienia "socjalności", czyli odrzucamy wszelkie utopijne, oświeceniowe "mądrości" o tym, jak to będzie cudownie, jeśli ludzie tę swoją "socjalność" odrzucą i ODDADZĄ SIĘ CALI, bez reszty i bez wątpliwości, "WOLNEMU RYNKOWI", no to ja oczywiście wybieram "socjalizm".
Mieliśmy tego już nie powtarzać, aleśmy sobie znowu, innymi oczywiście słowy, powiedzieli - i dobrze! To zawsze warto przypomnieć, a że innymi słowy, to może akurat w tej werbalnej szacie do kogoś trafi, do kogo przedtem nie trafiało.
Jednak dzisiaj faktycznie chcieliśmy rzec coś nowego. Bez przesady nowego (niestety), ale jednak. Co najmniej ubrać to w całkiem nowe szatki. No więc mówimy...
Jeśli "socjalizm" miałby oznaczać wiarę w to, iż ZLIKWIDOWANIE PRYWATNEJ WŁASNOŚCI stworzy "ludzkości" jakiegoś rodzaju raj na ziemi, to ja oczywiście takie coś odrzucam, wyśmiewam i się brzydzę. Jest to równie durne - o ile nie durniejsze! - od wiary w to, że oddanie się w całości i bez zastrzeżeń "wolnemu rynkowi" zapewni ludzkości świetlaną przyszłość, bez konfliktów, lęku i braków w wyżywieniu.
Jednak, jeśli popatrzymy sobie na te dwa bieguny, czyli, z jednej strony RAJ DZIĘKI LIKWIDACJI PRYWATNEJ WŁASNOŚCI, z drugiej zaś RAJ DZIĘKI TOTALNEMU (!) ODDANIU SIĘ "WOLNEMU RYNKOWI" (żeby poprzestać na tym rynku, choć przecie w tej oświeceniowej ideologii, czy raczej niemal religii, jest jeszcze nieco innych perełek), to widzimy, że pomiędzy nimi jest jeszcze masa miejsca. Prawda?
Miejsca, gdzie, jak mi się widzi, przyzwoity i niegłupi człowiek może sobie urządzić mieszkanko. No bo, jeśli komuś się wydaje, iż moje pryncypialne odrzucanie liberalnej ideologii polega na tym, że ja marzę i skrycie planuję stworzenie takiego "raju", gdzie prywatny człowiek nie będzie miał żadnych możliwości działania na niwie ekonomii - to ten ktoś jest, sorry, buc i gada głupoty.
Oczywiście że wolność jest cenna, także ekonomiczna, a siły tego typu, i tej, określmy to tak sobie figlarnie, wielkości, co np. państwo, nie powinny się bez wyraźnego celu do różnych tam drobiazgów mieszać. I już prędzej "wolny rynek" nas zbawi - choć naprawdę nie sądzę, by to mógł, lub chciał, uczynić - niż likwidacja prywatnej własności!
Co jednak nie znaczy, by prywatna własność była jakimś genialnym uniwersalnym rozwiązaniem dla obolałej Ludzkości. Może dla angielskiej klasy średniej pod koniec XVII w. to było genialne rozwiązanie, nawet prawdopodobne, ale jaki jest DZIŚ powód, by, nie tylko wciąż z zachwytem czytać tych tam Locke'ów, ale jeszcze uważać ich nadal za proroków i Prometeuszy?
Żeby tu jeszcze wsadzić na zakończenie nieco konkretnego mięsa, powiem, że moim zdaniem tak by to należało zdefiniować: "Socjalizm to programowy antyliberalizm"... I wtedy dla mnie wszystko jest OK, mogę sobie być "socjalistą". No a czym byłby wtedy faszyzm, który, jak niektórzy pamiętają, dotąd właśnie tak definiowałem? Byłby zapewne: "Programowym antyliberalizmem z zębami i pazurami, naprawdę biorącym się do roboty i rządzenia".
Zejście ze sfery ideałów i marzeń do sfery faktów i polityki odziera wszystko z owej cudnej pazłotki, którą tak wszyscy kochamy, ale cóż. Ktoś może takie coś chcieć, ktoś inny może nie chcieć, jeszcze inny może się nie spodziewać, że aż tak brzydko to wypadnie...
Ale "Nie ma czegoś takiego, jak darmowy obiad". Powie wam to każdy liberał, i w tym przypadku będzie miał sporo racji.
Oczywiście, jeśli ktoś powie: "Po kiego grzyba definiować takie coś, jak socjalizm - w końcu to tylko definicja", to ja się częściowo będę musiał zgodzić. A zaraz potem będę się musiał znowu gęsto tłumaczyć, czy jestem czy nie jestem socjalistą, czy zgadzam się, iż "kto za młodu nie był..." Itd. No to ja mówię, że jeśli miałbym wierzyć w jakieś cudowne skutki likwidacji własności prywatnej jako takiej - to ja aż takim ponurym idiotą nie jestem!
Jeśli jednak ma chodzić o to, że kiedy mnie jakieś kopnięte korwiniątko oskarży o "socjalizm", bo ja nie biję czołem pięć razy dziennie przed ołtarzykiem "wolnego rynku" - to ja mam to, anatomicznie rzecz ujmując, w dupie! Niech sobie będę w oczach korwiniątka "socjalistą". Tym bardziej, że w tych podłych czasach to ja bym raczej wolał się przyjrzeć temu, co nawet taki Marks mówi o WALCE KLASOWEJ i uciśnionym proletariacie (TAK KOCHANE PROLE!), niż temu, co mówi natchniony Mises (won czy nie von) na temat "wolnego rynku". Znacznie więcej sensu i ew. zastosowania!
Tak samo jak lata mi, przynajmniej dopóki oznacza to jedynie wygadywanie głupot w internecie, kiedy jakiś kopnięty lewak nazwie mnie "faszystą", a jakiś inny (albo i ten sam) "bolszewikiem". Dla tej lewizny nie ma oczywiście nic straszniejszego niż wizja SKUTECZNEJ PRAWICY, a tego typu epitety - a zarazem, co najmniej potencjalnie, DONOSY - stanowią jedną z ich linii obrony.
Tak że, podsumowując - nie ogłaszam się na serio i oficjalnie "socjalistą", ale też nie zamierzam się kulić i piszczeć niczym Mały Głód z reklamy, jeśli mnie tak jakiś świr nazwie. I podobnie się rzeczy mają z epitetami w rodzaju "faszysty" czy "bolszewika", choć tutaj oczywiście za pyskującym w sieci hunwejbinem stoi wąsaty Komóra ze swoimi chłopcami.
triarius
P.S. A tak przy okazji, skoro o socjaliźmie sobie rozmawialiśmy, przypominam, że: "Kapitalizm to Socjalizm burżujów". Rzecze Pan Tygrys, parafrazując oczywiście i odwracając tezę Spenglera. Co było pomyślane w sumie jako jedynie zabawny paradoks, ale, jak się zastanowić, jest w tym całkiem sporo głębokiego sensu.
Smrodu właściwie u samego Nicka nie ma, bo tam, ci co pozostali, dyskutują sobie w sumie kulturalnie, ale pomiędzy blogaskami, w sieci, powietrzu, warstwie ozonowej, eterze kosmicznym i gdzie tam jeszcze, zapaszek nieco kontrowersyjnej urody jednak się unosi. Dobra, to było z kronikarskiego obowiązku i jako zajawka. Rzecz w tym, iż padło tam do mnie pytanie, czy zgadzam się z tezą, że: "Kto w młodości nie był socjalistą..."? Itd. Każdy to przecież zna.
No to mi przyszło do głowy, żeby tę sprawę raz na zawsze (da Bóg!) pryncypialnie wyjaśnić. I to nie tak wyjaśnić, jak już to wielokrotnie robiłem, czyli wywodząc, że właściwie nie wiadomo co to ten "socjalizm", jeśli on bezprzymiotnikowy, a człowień to w końcu źwierzę społeczne, czyli "socjalne" właśnie.
I jeśli ten "socjalizm", to ma być to, że my nie mamy nic przeciw tej człowienia "socjalności", czyli odrzucamy wszelkie utopijne, oświeceniowe "mądrości" o tym, jak to będzie cudownie, jeśli ludzie tę swoją "socjalność" odrzucą i ODDADZĄ SIĘ CALI, bez reszty i bez wątpliwości, "WOLNEMU RYNKOWI", no to ja oczywiście wybieram "socjalizm".
Mieliśmy tego już nie powtarzać, aleśmy sobie znowu, innymi oczywiście słowy, powiedzieli - i dobrze! To zawsze warto przypomnieć, a że innymi słowy, to może akurat w tej werbalnej szacie do kogoś trafi, do kogo przedtem nie trafiało.
Jednak dzisiaj faktycznie chcieliśmy rzec coś nowego. Bez przesady nowego (niestety), ale jednak. Co najmniej ubrać to w całkiem nowe szatki. No więc mówimy...
Jeśli "socjalizm" miałby oznaczać wiarę w to, iż ZLIKWIDOWANIE PRYWATNEJ WŁASNOŚCI stworzy "ludzkości" jakiegoś rodzaju raj na ziemi, to ja oczywiście takie coś odrzucam, wyśmiewam i się brzydzę. Jest to równie durne - o ile nie durniejsze! - od wiary w to, że oddanie się w całości i bez zastrzeżeń "wolnemu rynkowi" zapewni ludzkości świetlaną przyszłość, bez konfliktów, lęku i braków w wyżywieniu.
Jednak, jeśli popatrzymy sobie na te dwa bieguny, czyli, z jednej strony RAJ DZIĘKI LIKWIDACJI PRYWATNEJ WŁASNOŚCI, z drugiej zaś RAJ DZIĘKI TOTALNEMU (!) ODDANIU SIĘ "WOLNEMU RYNKOWI" (żeby poprzestać na tym rynku, choć przecie w tej oświeceniowej ideologii, czy raczej niemal religii, jest jeszcze nieco innych perełek), to widzimy, że pomiędzy nimi jest jeszcze masa miejsca. Prawda?
Miejsca, gdzie, jak mi się widzi, przyzwoity i niegłupi człowiek może sobie urządzić mieszkanko. No bo, jeśli komuś się wydaje, iż moje pryncypialne odrzucanie liberalnej ideologii polega na tym, że ja marzę i skrycie planuję stworzenie takiego "raju", gdzie prywatny człowiek nie będzie miał żadnych możliwości działania na niwie ekonomii - to ten ktoś jest, sorry, buc i gada głupoty.
Oczywiście że wolność jest cenna, także ekonomiczna, a siły tego typu, i tej, określmy to tak sobie figlarnie, wielkości, co np. państwo, nie powinny się bez wyraźnego celu do różnych tam drobiazgów mieszać. I już prędzej "wolny rynek" nas zbawi - choć naprawdę nie sądzę, by to mógł, lub chciał, uczynić - niż likwidacja prywatnej własności!
Co jednak nie znaczy, by prywatna własność była jakimś genialnym uniwersalnym rozwiązaniem dla obolałej Ludzkości. Może dla angielskiej klasy średniej pod koniec XVII w. to było genialne rozwiązanie, nawet prawdopodobne, ale jaki jest DZIŚ powód, by, nie tylko wciąż z zachwytem czytać tych tam Locke'ów, ale jeszcze uważać ich nadal za proroków i Prometeuszy?
Żeby tu jeszcze wsadzić na zakończenie nieco konkretnego mięsa, powiem, że moim zdaniem tak by to należało zdefiniować: "Socjalizm to programowy antyliberalizm"... I wtedy dla mnie wszystko jest OK, mogę sobie być "socjalistą". No a czym byłby wtedy faszyzm, który, jak niektórzy pamiętają, dotąd właśnie tak definiowałem? Byłby zapewne: "Programowym antyliberalizmem z zębami i pazurami, naprawdę biorącym się do roboty i rządzenia".
Zejście ze sfery ideałów i marzeń do sfery faktów i polityki odziera wszystko z owej cudnej pazłotki, którą tak wszyscy kochamy, ale cóż. Ktoś może takie coś chcieć, ktoś inny może nie chcieć, jeszcze inny może się nie spodziewać, że aż tak brzydko to wypadnie...
Ale "Nie ma czegoś takiego, jak darmowy obiad". Powie wam to każdy liberał, i w tym przypadku będzie miał sporo racji.
Oczywiście, jeśli ktoś powie: "Po kiego grzyba definiować takie coś, jak socjalizm - w końcu to tylko definicja", to ja się częściowo będę musiał zgodzić. A zaraz potem będę się musiał znowu gęsto tłumaczyć, czy jestem czy nie jestem socjalistą, czy zgadzam się, iż "kto za młodu nie był..." Itd. No to ja mówię, że jeśli miałbym wierzyć w jakieś cudowne skutki likwidacji własności prywatnej jako takiej - to ja aż takim ponurym idiotą nie jestem!
Jeśli jednak ma chodzić o to, że kiedy mnie jakieś kopnięte korwiniątko oskarży o "socjalizm", bo ja nie biję czołem pięć razy dziennie przed ołtarzykiem "wolnego rynku" - to ja mam to, anatomicznie rzecz ujmując, w dupie! Niech sobie będę w oczach korwiniątka "socjalistą". Tym bardziej, że w tych podłych czasach to ja bym raczej wolał się przyjrzeć temu, co nawet taki Marks mówi o WALCE KLASOWEJ i uciśnionym proletariacie (TAK KOCHANE PROLE!), niż temu, co mówi natchniony Mises (won czy nie von) na temat "wolnego rynku". Znacznie więcej sensu i ew. zastosowania!
Tak samo jak lata mi, przynajmniej dopóki oznacza to jedynie wygadywanie głupot w internecie, kiedy jakiś kopnięty lewak nazwie mnie "faszystą", a jakiś inny (albo i ten sam) "bolszewikiem". Dla tej lewizny nie ma oczywiście nic straszniejszego niż wizja SKUTECZNEJ PRAWICY, a tego typu epitety - a zarazem, co najmniej potencjalnie, DONOSY - stanowią jedną z ich linii obrony.
Tak że, podsumowując - nie ogłaszam się na serio i oficjalnie "socjalistą", ale też nie zamierzam się kulić i piszczeć niczym Mały Głód z reklamy, jeśli mnie tak jakiś świr nazwie. I podobnie się rzeczy mają z epitetami w rodzaju "faszysty" czy "bolszewika", choć tutaj oczywiście za pyskującym w sieci hunwejbinem stoi wąsaty Komóra ze swoimi chłopcami.
triarius
P.S. A tak przy okazji, skoro o socjaliźmie sobie rozmawialiśmy, przypominam, że: "Kapitalizm to Socjalizm burżujów". Rzecze Pan Tygrys, parafrazując oczywiście i odwracając tezę Spenglera. Co było pomyślane w sumie jako jedynie zabawny paradoks, ale, jak się zastanowić, jest w tym całkiem sporo głębokiego sensu.
słowa kluczowe:
bolszewizm,
donos,
faszyzm,
Karol Marks,
Komóra,
korwinięta,
libralizm,
prole,
socjalizm,
własność prywatna
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Nicpoń z ekipą
A co oprócz tego,
co za żenada
@Andrzej-Łódź
Och, czyżbym odkrył jakieś zakonspirowane treści?
PS
Nie jestem z Panem na ty. Proszę tedy o respektowanie form grzecznościowych tradycyjnie obowiązujących w języku polskim.
pzdr
@marek em
Wyobraża Pan sobie ocean bez planktonu? :)))
PS
Nie jestem z Panem na ty. Proszę tedy o respektowanie form grzecznościowych tradycyjnie obowiązujących w języku polskim.
pzdr