Któryś z Ezopów tego świata, możliwe że ten pierwszy i oryginalny, opowiada taką historię:
Skorpion prosi żabę, żeby wzięła go na grzbiet i pomogła przeprawić przez rzekę. Żaba ma uzasadnione wątpliwości. Skorpion klaruje jej, że przecież nie umie pływać i gdyby żabę użądlił, to sam zaraz utonie. W końcu żaba się zgadza. Płyną, płyną, aż na samym środku rzeki skorpion wbija swe śmiercionośne żądło w kark żaby. Ta woła magna voce: "Jak to, przecież obiecałeś?!" Na co skorpion: "Naprawdę bardzo mi przykro, ale taka jest moja natura i nie mogłem się powstrzymać!"
Jakiś zaś człek, nie pamiętam już który, ale z tych, których kiedyś widać uznawałem za autorytet w dziedzinie znajomości ludzkiej natury (Napek Bonaparte? La Rochefoucauld?) stwierdził był coś w tym duchu, że: "Człowiek może robić rzeczy sprzeczne z rozsądkiem, przyzwoitością, własnym interesem, ale nigdy sprzeczne z jego własną naturą".
Co wyjaśnia, jak sądzę (gdyby ktoś jeszcze sam z siebie nie wiedział), dlaczego Putin postępuje zgodnie ze swoją naturą, dlaczego zgodnie ze swoją, z kolei, naturą postępują Tuski tego świata... Dlaczego zgodnie ze swoją naturą postępuje lewak, członek sekty korwinian (albo po tym Korwinie sierota), standardowy prawicowy bloger...
Wsie w mieście! (A i na WSI nierzadko, gdzie ZSL pod ksywą PSL, i nie tylko.) Inaczej po prostu nie mogą, choćby i mieli pójść na dno razem z tą biedną, niewinną żabą! (Czy kogo tam sobie na prom rzeczny wybrali.) Wsie w mieście po prostu! Albo prawie.
Oczywiście człek o dobrym sercu - nie socjopata, ino nabrzmiały humanizmem niemal aż do pęknięcia i zalania nim całej (ach!) Ludzkości (o skorpionach nie zapominając, bo na pewno miały ciężkie dzieciństwo) - nie dostrzegł by w tym, co teraz powiem, nic zabawnego, tylko by płakał i zawodził. Że: "Ach, tyle niewinnych istnień! Zły człowiek, brzydki! Zboczeniec, szaleniec, zbrodniarz i nienormalny! Nie lubię go, fuj!"
Rzucanie tego typu obelg bardzo, jak uczy doświadczenie, pomaga tego typu ludziom jakoś się pogodzić z przykrymi faktami. A dla tych ludzi wszystko niemal jest przykrym faktem - z wyjątkiem postępów europejskiej integracji i paru tego typu jasnych punktów.
Kiedy jakaś szmirowata piosenkareczka, wylansowana przez macherów w celu wyciągnięcia z durnej młodzieży, która przeważnie muzyki w życiu w ogóle nie usłyszała, na wódkę i kokainę, przeniesie się na łono Abrahama - tego typu ludzie urządzają jej rozdzierające serce pożegnania, zarówno w realu, jak i wirtualnie, także na prawicowych blogach, czemu nie! A zanim przestaną płakać i zawodzić, media i macherzy postarają się dostarczyć im nowego tego typu przeżycia - i tak apiat'!
Trzęsienie ziemi gdzieśtam! Gdzieś pociąg wpadł na drzewo, palmę zresztą! Kolejny zarabiający miliony, nie wiadomo za co, szmirus zaćpał się na śmierć! Od razu stosowny płacz. Płacz i chóralne zawodzenie. Potem jednak, jeśli sprawa jest w jakimkolwiek choćby stopniu polityczna, dzieją się ciekawe rzeczy.
Otóż ci sami ludzie, zapominając już niemal całkiem o płaczu, o zawodzeniu, zaczynają nawoływać do "niegrania trupami", "nieżerowania na trumnach", "niewykorzystywania tragedii" i "niedzielenia, kiedy wszyscy musimy się przecież połączyć". No bo ktoś śmiał się zastanawiać, jak to naprawdę było. I czy komuś potężnemu bardzo się nie opłacało do tego doprowadzić. Czyż może być WIĘKSZA ZBRODNIA?
I to jest takie właśnie zabawne, że najpierw mamy ten szok (o szoku już mówiłem? no to teraz mówię) i zawodzenie (bo każdy z nas przecież nieśmiertelny i nikt nigdy nie umarł, co dopiero w jakimś wypadku, jeśli media tego nie roztrąbią!), a po jakimś czasie - kiedy niektórzy, zamiast jak należy płakać, okazywać szok i zawodzić - próbują dojść (w przypadku wydarzeń nieco choćby związanych z polityką) do jakichś wniosków...
W rodzaju: "kto winien? kto nie dopilnował? kto dokonał i po co? kto "z naszych" mu na to pozwolił i dlaczego?" - zaczynają o tych trumnach, nieżerowaniu, nekrofilii (o, tego jeszcze nie było!) i czym tam jeszcze. Sami zresztą wiecie. No bo przyzwoity obywatel nad takimi sprawami się nie zastanawia - co innego oszołom, eurosceptyk, czy inny moher!
Przyzwoity obywatel zawodzi, płacze, jest zaszokowany, powtarza: "Jak oni mogli, jak oni mogli!"... I rozgląda się za jakimś moherem, żeby mu zaraz wyrazić obrzydzenie jego obrzydliwą, włochatą i w ogóle, postawą. Przyzwoity obywatel... Ale zaraz, żeby nie było - nie obywatel w jakimś tam wstecznym sensie, że on się poczuwa do swojego państwa (fuj!) narodowego (FUUUUUJJJ!)... Tylko taki nowoczesny, europejski i globalny. To jest chyba jasne?
No to dla niego szczytowym wydarzeniem sezonu jest zawsze minuta ciszy i on w ogóle skrycie marzy, żeby takie minuty ciszy były codziennie, trwały co najmniej po parę godzin, a jeśli ktoś wtedy nie jest wystarczająco cichy i/lub nie ma wystarczająco zbolałej i zszokowanej (złem tego świata) miny, to powinna interweniować policja, Interpol, wspólna europejska armia (a jak jej jeszcze nie ma, to niech poprosi Putina o pomoc).
Te minuty ciszy to w ogóle zjawisko, w którym, jak w kropli wody tego tam Holendra, żyją i żrą drug druga całe światy, wszechświaty nawet! To coś takiego, jak to co rzekł był kiedyś Flaubert, że mianowicie: "Życie wszy, należycie opisane, może być ciekawsze od życia Aleksandra Wielkiego". W takich minutach ciszy jak w soczewce skupiają się wszelkie zjawiska, wszelkie tendencje, wszelkie trendy...
Jak w pryzmacie, światło rozczepia się na tęczowe kolorki (co za piękna symbolika, przecież tęczowość to odwieczny symbol spółdzielczości!)... Ach! (Omal nie zapomnieliśmy o "ach!", blisko było!). Minuty ciszy to taka... Jak się nazywa ten drapieżny kwiatek, co pożera owady? Rzężączka? No to właśnie. To taka rzężączka. Łagodnie przykleja, czy tam łapie włochatymi łapkami, a potem sobie delikatniutko wciąga i pożera.
To tak jak anakonda, która jak połyka cielaka, to na tej zasadzie, że działa jak zawór - taki od dętki rowerowej, tylko większy. W jedną stronę, do środka znaczy, idzie, a w drugą za cholerę! Tak samo z wszelkimi "dniami bez" - bez papierosa, bez samochodu, bez opowiadania kawałów o Tusku, bez słuchania Radia Maryja, bez jedzenia (kryzys gospodarczy i cośtam w rogu Afryki!), czy oddychania (powłoka ozonowa!).
Nie ma na to żadnej ustawy, nikt obywatelowi niby niczego nie zakazuje, nie nakazuje, nie przykazuje... Ale niechby taki spróbował się nie dostosować! Niechby tak wszedł z papierosem w paszczy do takiego urzędu! Mówię o czasach, kiedy jeszcze w ogóle - poza "dniami bez papierosa" - palenie było w urzędach możliwe, jak jeszcze parę lat temu. Teraz nie jest i zastanawiam się, czy jedno nie wiąże się jakoś z drugim, czy jedno z drugiego nie wynika?
Ale to by było granie trumnami, żerowanie, dzielenie i jątrzenie, więc sobie odpuszczę. Po co mi kłopoty? No właśnie - powracając... Ktoś wchodzi z papierosem w zębach i co? No, na pewno miałby jakieś nieprzyjemności. Co do tego z pewnością wszyscy się zgodzą. (Poza oczywiście tymi, z którymi nie rozmawiamy.) No i albo by je przełknął, a peta i tak musiałby się pozbyć, albo by zaczął się pieniaczyć.
Co robi nasza kochana Władza, kiedy ktoś się pieniaczy? Też się zaczyna pieniaczyć, choć oczywiście w przypadku Władzy to nie jest pieniaczenie, tylko coś zasługującego na bez porównania szlachetniejszą nazwę. No i dla nas wszystkich dobra, oczywiście. Dobrze pojętego, ma się rozumieć!
Podsumowując, powiem, że gdyby ktoś miał naprawdę, realnie zacząć walczyć z tym totalitaryzmem, które nas, dzień po dniu, milimetr po milimetrze, obkleja swą cuchnącą śliną i połyka... Nie mówię o strzelaniu, tylko o jakimś w ogóle stawianiu oporu i śladowej choćby trosce o swoją godność i resztki wolności...
To powinien zacząć od tych wszystkich kurewskich "dni bez czegoś tam"! Potem zaś powinien się wziąć za minuty ciszy. (Które, nawiasem mówiąc, są już transmitowane w telewizjach INNYCH KRAJÓW! Oczywiście w przypadku słusznych minut ciszy, nie w przypadku np., podejrzanej co najmniej, śmierci polskiego Prezydenta jakiś czas temu.)
Potem ewentualnie możemy pogadać o następnych etapach naszej walki - naszej uzasadnionej samoobrony przed tym wszystkim, co nas teraz, za przyczyną różnych ludzi, różnych organizacji i różnych sił, zalewa. A co każdy w miarę normalny człowiek sprzed choćby pięćdziesięciu lat, nie mówiąc już, że każdy uczestnik desantu w Normandii, Bitwy o Anglię, czy Powstania Warszawskiego itp. itd., uznałby skrajne skurwianie, skrajne niewolenie... Za coś z czym po prostu nie sposób się pogodzić, co wcale nie jest jakościowo lepsze od bolszewizmu, czy powiedzmy nazizmu.
Jednak zacznijmy najpierw choćby zastanawiać się nad tym wszystkim, za czym - przynajmniej oficjalnie - nie stoją jeszcze żadne międzynarodowe trybunały, żadne NATO, żaden Układ Warszawski (czy jak się to teraz wabi), żadne wspólne europejskie siły zbrojne, żadne choćby ustawy sejmu III RP. Po prostu ktoś sobie coś raczył wymyślić - "dla dobra nas wszystkich" oczywiście - więc musimy się dostosować.
Ja tu akurat na plagę lewackich trolli nie cierpię (ciekawe dlaczego?), ale na zakończenie odpowiem na jeden hipotetyczny zarzut z ich strony - taki mianowicie, że "w czym jest gorsza minuta ciszy, czy dzień bez papierosa, od powiedzmy stawania na baczność, kiedy się słyszy hymn, i innnych tego typu zachowań, np. związanych z flagą czy herbem?"
"To bardzo dobre pytanie", żeby zacytować klasyka, ale odpowiedź, jak sądzę, jest jeszcze lepsza. Nie, żebym był jakimś szczególnym fanatykiem stawania na baczność, a tym bardziej w czasie pokoju i w kraju, gdzie i tak wartości narodowe i militarne są na każdym kroku poniżane (więc to byłby pic, jeśli się ta sytuacja poważnie nie zmieni, a nie od tego trza zacząć!), ale powiem tak...
To oddawanie honorów fladze czy hymnowi, to jest takie powiedzenie światu, że "To jest moja Ojczyzna, i w razie czego, ja przy niej stoję!" Podczas gdy OSTENTACYJNE NIEODDAWANIE, to jest deklaracja: "Jakby coś, jakaś wojna, gdybyście mieli walczyć, narażać się, ginąć za tę całą waszą ojczyznę, to ja mam w dupie!"
No i trudno się dziwić, że to może niektórych wkurwić, a państwo, jeśli jest na tego typu postawy (dziadek w KPP, tatuś z mamusią w PZPR/UB/SB, skąd my to znamy?) wrażliwe, może patrzeć okiem, jak to się określa, "nieprzychylnym".
Można z tym oczywiście polemizować i zgłaszać zastrzeżenia, na przykład takie, że najwięksi wojownicy na ogół nie byli z tych, którzy się takimi sprawami bardzo przejmowali, a nawet bohaterzy narodowi też często mieli większe od stawania na baczność pasje, ale jednak to ma jakiś sens. Dla zwykłych, normalnych ludzi, bo że dla lewizny nie ma, to równie oczywiste.
No a jaki to sens i jaką wymowę ma przestrzeganie minuty ciszy, którą jakiś pajac (zapewne złodziej, krętacz i aferzysta, a niewykluczone, że po prostu zdrajca), aktualnie u żłobu, w pijarowskich celach sobie zadekretował? Co ja właściwie światu ogłaszam tą ciszę przez ową minutę zachowując, co zaś mając ją w dupie?
Tym bardziej, kiedy to nie dotyczy nikogo, kto byłby mi w jakikolwiek sposób bliski, a cała sprawa śmierdzi na kilometr jakąś prowokacją i nie ma nawet cienia nadziei, by na jej temat dowiedzieć się uczciwie czegokolwiek, bo przecież jakżeż zarządcy naszych dusz mogliby zmarnować taką cudowną okazję grania na naszych emocjach, lękach, resentymentach...? Krótko mówiąc - pogrania sobie trumnami, tyle, że tym razem zgodnie z zasadami "naukowego pijaru" i w służbie Postępu.
Tak ludzie - nie sposób postępować niezgodnie ze swoją naturą, tylko że oni nam tę naszą naturę niepostrzeżenie, dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie, zmieniają. Na co zmieniają, to sorry, ale sami się zastanówcie! (Dość tu już na dziś chyba było podżegania i skandynawskiej urody.)
* * *
Swoją drogą, właśnie mi przyszło do głowy, taki bonmot: "Przestrzeganie odgórnie zadekretowanych minut ciszy, to dzisiaj dokładnie to samo, co w cesarskim Rzymie składanie ofiar przed posągiem władcy - dowód lojalności wobec władzy, dowód, że jest się potulnym lemingiem, który nade wszystko pragnie świętego spokoju". Bardzo spengleryczne!
Oczywiście w cesarskim Rzymie było to coś w rodzaju tego stawania na baczność, o którym przed chwilą mówiliśmy. W przypadku większości ludzi (szczególnie w późniejszym okresie i na Wschodzie, gdzie kult władcy był od stuleci sprawą normalną, poza oczywiście żydami i chrześcijanami) jednak chyba mniej upodlające od minut ciszy. Nie mówiąc już o "dniach bez czegośtam" - jeśli z niestosowaniem się wiązać by się miały jakiekolwiek przykrości, a człek to robi dla świętego spokoju, nie zaś ze szczerego przekonania (ew. przekonanie przeważnie oznacza zresztą, że głupi, stadny leming).
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
wtorek, lipca 26, 2011
niedziela, lipca 24, 2011
Wysoki blondyn o skandynawskim wyglądzie
Kochana Władzo!
Z takim jakimś niepokojem, oraz wstydem, uprzejmie donoszę, że ja także, niestety, jestem wysokim blondynem o skandynawskim wyglądzie. Gdyby Kochana Władza chciała na mnie na przykład zapolować z nagonką, albo coś w tym guście, to ja się oczywiście dostosuję, ale będzie mi przykro i przyznam, że się nawet trochę boję. Nie tak, jak za krwawych rządów PiS oczywiście, kiedy to poza tym było mi duszno, ale jednak trochę.
Skandynawski wygląd mam po szwedzkich przodkach, wzrost także, choć nie tylko. Włosów praktycznie już nie mam, choć kiedyś były blond. Nie wiem, czy to jakoś mi pomoże, bo chyba Kochana Władza takich fryzur nie lubi, choć oczywiście nic nikomu w takich kwestiach nie narzuca, bo to by było nieeuropejskie i tak dalej.
To z tym skandynawskim wyglądem, z tymi Szwedami znaczy, się stało na długo przed moim urodzeniem i gdyby to o tej odpowiedzialności zbiorowej (co tak ładnie się czyta i w ogóle od razu człowiek ma takie europejskie myśli!) jeszcze obowiązywało, to ja bym prosił uwzględnić w moim przypadku jako okoliczność łagodzącą.
W końcu wymordowanie Kanaanejczyków, co to kiedyś podobno, nic pewnego, też już dawno przedawnione, i jakże słusznie! Choć to było o wiele dawniej, niż moi szwedzcy przodkowie, więc nieco się jednak boję.
Z drugiej jednak strony ci moi kompromitujący przodkowie byli jednak dawniej, niż ten niewinny figiel naszego wspaniałego Reżysera z trzynastolatką - tego z którego Polska jest tak dumna - a który to figiel przecież wszyscy ludzie rozumni słusznie zapomnieli i jeszcze słuszniej wybaczyli. I jest w tym niewzruszona dziejowa logika, że im bardziej nienawidzili pedofilii, tym skwapliwiej wybaczyli i z większą dumą to ogłaszali, bo też z humanizmu dumnym być należy, a najbardziej pryncypialni i niezłomni towarzysze byli przecież także największymi humanistami.
Przykładem towarzysz Dzierżyński, no i oczywiście sam towarzysz Stalin, o którym tak pięknie pisała nasza Noblistka, nie wiem dlaczego tak trudno teraz to znaleźć? Albo, już w wolnej Polsce, pan Michnik. Co innego, niestety, skandynawski wygląd. Którym, jak powiedziałem, sam jestem niestety dotknięty - mimo codziennego, naprawdę dokładnego, czytania Gazety Wyborczej.
Niepokoję się, wstydzę zresztą też, tym bardziej, że moje poglądy też dotychczas nie były całkiem pozbawione prawicowych naleciałości. Niestety, nikt z rodziny nie był w KPP, ani nawet w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, nikt nie zadbał, żebym miał słuszne poglądy, jakie się stamtąd wynosiło. Kiedy Polska odzyskała wolność próbowałem jakoś się urządzić, zamiast na przykład działać w młodzieżówce SLD i budować swój humanizm od podstaw. (Na swoje usprawiedliwienie powiem, że Platformy wtedy jeszcze nie było, ale, z drugiej strony, to także i ja ją w końcu wymodliłem.)
Ja się tego wszystkiego wstydzę, przysięgam! Ale naprawdę nic się nie dało zrobić. Gdyby to o odpowiedzialności zbiorowej jeszcze obowiązywało, to ja bym naprawdę prosił, żeby to jakoś może uwzględnić? (Tylko nie chcę tego stale powtarzać, bo przecież Kochana Władza i tak ma wiele do roboty.)
Co do wyglądu, to ja naprawdę się postaram to zmienić i uczynię absolutnie wszystko, co w mojej mocy, żeby wyglądać jak panowie Kuczyński, Kwaśniewski, a gdyby skleroza i inne wzbudzające szacunek oznaki dorosłości jednak wzięły górę, to chętnie jak pan Bartoszewski. Obiecuję, że od dziś będę się co najmniej przez 4 godziny dziennie wpatrywał w zbiorowe zdjęcie tych panów i natężał wolę, żeby się do nich upodobnić! Tak mi dopomóż łagiewnicki Bóg i mój patron - św.p. biskup Życiński!
(Przepraszam pana Michnika, którego codziennie czytam i w ogóle uwielbiam, że go tutaj nie wymieniam, ale jednak on nie ma tej najtypowszej urody genetycznego humanisty. Choć nic mu oczywiście nie chcę ujmować, bo rodowe nazwisko i zasługi jego i jego wspaniałej rodziny wyrównują ten brak z nawiązką!)
Co do terroryzmu, to nigdy się nim nie zajmowałem, ani też nie byłem jego zwolennikiem, niestety rozumiem, że Kochana Władza nie może się zajmować każdą pierdołką i przed polowaniem z nagonką mnie taki drobiazg nie może uratować, bo gdyby tak Władza uwzględniała takie różne duperele u każdego obywatela, zamiast robić swoje, surowe prawo ale prawo i tak dalej, to by całkiem nie miała czasu na działalność statutową. I w ogóle.
W ostatnich słowach mojego listu powiem jednak, ponieważ przed Kochaną Władzą nie mam nic do ukrycia, a to może Kochanej Władzy ułatwić (jak każda zresztą informacja, którą sobie na temat obywatela skądsiś wygrzebie), że nie jestem masonem, ani też jakimś bardzo namiętnym syjonistą. (Mimo oczywiście pilnego czytania Gazety Wyborczej, która jest moją codzienną duchową strawą, i oglądania TVN24.)
Chodzi mi o to, że źle, że nie jestem, ale chyba, mam nadzieję, dobrze, że sam o tym mówię. Bez polewania wodą, wyrywania paznokci czy strzelania w tył głowy. W końcu to zajmuje czas i niepotrzebnie Kochaną Władzę męczy. (Choć co ja tam, skromny leming, znaczy obywatel, mogę wiedzieć!) Wiem, że to tylko duperele, ale gdyby je Kochana Władza zechciała uwzględnić w charakterze okoliczności łagodzących, byłbym niesłychanie zobowiązany i kochał Kochaną Władzę jeszcze bardziej, niż dotychczas.
Jednak jeśli Kochana Władza woli urządzić sobie na mnie łowy, pozamykać do więzienia, może nawet postrzelać, nasłać brygadę dzielnych antyterrorystów (o założeniu podsłuchów nawet oczywiście nie wspominam), to ja się oczywiście, jako lojalny obywatel, podporządkuję.
Ale będzie mi trochę przykro, bo przecież tylu wrogów Kochanej Władzy i ludzkości w ogóle chodzi sobie tam na wolności i knuje! Przykro nawet nie tyle z mojego własnego powodu, ale dlatego, że Kochana Władza mogłaby (jeśli mogę wyrazić swój obywatelski postulat) wykorzystać swoją energię lepiej, na przykład strzelając do tych wszystkich paskudnych PiSowców! (Co mówią o mnie leming, a o panu Tusku to w ogóle wstydzę się powtórzyć, co mówią.)
Pozostaję Kochanej Władzy uniżonym sługą
podpis nieczytelny
P.S. A co do fryzury, to właśnie zacząłem zapuszczać sobie taką, jak miał towarzysz Kociołek. Myślę, że się Kochanej Władzy spodoba, choć to jeszcze trochę czasu zajmie.
Z takim jakimś niepokojem, oraz wstydem, uprzejmie donoszę, że ja także, niestety, jestem wysokim blondynem o skandynawskim wyglądzie. Gdyby Kochana Władza chciała na mnie na przykład zapolować z nagonką, albo coś w tym guście, to ja się oczywiście dostosuję, ale będzie mi przykro i przyznam, że się nawet trochę boję. Nie tak, jak za krwawych rządów PiS oczywiście, kiedy to poza tym było mi duszno, ale jednak trochę.
Skandynawski wygląd mam po szwedzkich przodkach, wzrost także, choć nie tylko. Włosów praktycznie już nie mam, choć kiedyś były blond. Nie wiem, czy to jakoś mi pomoże, bo chyba Kochana Władza takich fryzur nie lubi, choć oczywiście nic nikomu w takich kwestiach nie narzuca, bo to by było nieeuropejskie i tak dalej.
To z tym skandynawskim wyglądem, z tymi Szwedami znaczy, się stało na długo przed moim urodzeniem i gdyby to o tej odpowiedzialności zbiorowej (co tak ładnie się czyta i w ogóle od razu człowiek ma takie europejskie myśli!) jeszcze obowiązywało, to ja bym prosił uwzględnić w moim przypadku jako okoliczność łagodzącą.
W końcu wymordowanie Kanaanejczyków, co to kiedyś podobno, nic pewnego, też już dawno przedawnione, i jakże słusznie! Choć to było o wiele dawniej, niż moi szwedzcy przodkowie, więc nieco się jednak boję.
Z drugiej jednak strony ci moi kompromitujący przodkowie byli jednak dawniej, niż ten niewinny figiel naszego wspaniałego Reżysera z trzynastolatką - tego z którego Polska jest tak dumna - a który to figiel przecież wszyscy ludzie rozumni słusznie zapomnieli i jeszcze słuszniej wybaczyli. I jest w tym niewzruszona dziejowa logika, że im bardziej nienawidzili pedofilii, tym skwapliwiej wybaczyli i z większą dumą to ogłaszali, bo też z humanizmu dumnym być należy, a najbardziej pryncypialni i niezłomni towarzysze byli przecież także największymi humanistami.
Przykładem towarzysz Dzierżyński, no i oczywiście sam towarzysz Stalin, o którym tak pięknie pisała nasza Noblistka, nie wiem dlaczego tak trudno teraz to znaleźć? Albo, już w wolnej Polsce, pan Michnik. Co innego, niestety, skandynawski wygląd. Którym, jak powiedziałem, sam jestem niestety dotknięty - mimo codziennego, naprawdę dokładnego, czytania Gazety Wyborczej.
Niepokoję się, wstydzę zresztą też, tym bardziej, że moje poglądy też dotychczas nie były całkiem pozbawione prawicowych naleciałości. Niestety, nikt z rodziny nie był w KPP, ani nawet w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, nikt nie zadbał, żebym miał słuszne poglądy, jakie się stamtąd wynosiło. Kiedy Polska odzyskała wolność próbowałem jakoś się urządzić, zamiast na przykład działać w młodzieżówce SLD i budować swój humanizm od podstaw. (Na swoje usprawiedliwienie powiem, że Platformy wtedy jeszcze nie było, ale, z drugiej strony, to także i ja ją w końcu wymodliłem.)
Ja się tego wszystkiego wstydzę, przysięgam! Ale naprawdę nic się nie dało zrobić. Gdyby to o odpowiedzialności zbiorowej jeszcze obowiązywało, to ja bym naprawdę prosił, żeby to jakoś może uwzględnić? (Tylko nie chcę tego stale powtarzać, bo przecież Kochana Władza i tak ma wiele do roboty.)
Co do wyglądu, to ja naprawdę się postaram to zmienić i uczynię absolutnie wszystko, co w mojej mocy, żeby wyglądać jak panowie Kuczyński, Kwaśniewski, a gdyby skleroza i inne wzbudzające szacunek oznaki dorosłości jednak wzięły górę, to chętnie jak pan Bartoszewski. Obiecuję, że od dziś będę się co najmniej przez 4 godziny dziennie wpatrywał w zbiorowe zdjęcie tych panów i natężał wolę, żeby się do nich upodobnić! Tak mi dopomóż łagiewnicki Bóg i mój patron - św.p. biskup Życiński!
(Przepraszam pana Michnika, którego codziennie czytam i w ogóle uwielbiam, że go tutaj nie wymieniam, ale jednak on nie ma tej najtypowszej urody genetycznego humanisty. Choć nic mu oczywiście nie chcę ujmować, bo rodowe nazwisko i zasługi jego i jego wspaniałej rodziny wyrównują ten brak z nawiązką!)
Co do terroryzmu, to nigdy się nim nie zajmowałem, ani też nie byłem jego zwolennikiem, niestety rozumiem, że Kochana Władza nie może się zajmować każdą pierdołką i przed polowaniem z nagonką mnie taki drobiazg nie może uratować, bo gdyby tak Władza uwzględniała takie różne duperele u każdego obywatela, zamiast robić swoje, surowe prawo ale prawo i tak dalej, to by całkiem nie miała czasu na działalność statutową. I w ogóle.
W ostatnich słowach mojego listu powiem jednak, ponieważ przed Kochaną Władzą nie mam nic do ukrycia, a to może Kochanej Władzy ułatwić (jak każda zresztą informacja, którą sobie na temat obywatela skądsiś wygrzebie), że nie jestem masonem, ani też jakimś bardzo namiętnym syjonistą. (Mimo oczywiście pilnego czytania Gazety Wyborczej, która jest moją codzienną duchową strawą, i oglądania TVN24.)
Chodzi mi o to, że źle, że nie jestem, ale chyba, mam nadzieję, dobrze, że sam o tym mówię. Bez polewania wodą, wyrywania paznokci czy strzelania w tył głowy. W końcu to zajmuje czas i niepotrzebnie Kochaną Władzę męczy. (Choć co ja tam, skromny leming, znaczy obywatel, mogę wiedzieć!) Wiem, że to tylko duperele, ale gdyby je Kochana Władza zechciała uwzględnić w charakterze okoliczności łagodzących, byłbym niesłychanie zobowiązany i kochał Kochaną Władzę jeszcze bardziej, niż dotychczas.
Jednak jeśli Kochana Władza woli urządzić sobie na mnie łowy, pozamykać do więzienia, może nawet postrzelać, nasłać brygadę dzielnych antyterrorystów (o założeniu podsłuchów nawet oczywiście nie wspominam), to ja się oczywiście, jako lojalny obywatel, podporządkuję.
Ale będzie mi trochę przykro, bo przecież tylu wrogów Kochanej Władzy i ludzkości w ogóle chodzi sobie tam na wolności i knuje! Przykro nawet nie tyle z mojego własnego powodu, ale dlatego, że Kochana Władza mogłaby (jeśli mogę wyrazić swój obywatelski postulat) wykorzystać swoją energię lepiej, na przykład strzelając do tych wszystkich paskudnych PiSowców! (Co mówią o mnie leming, a o panu Tusku to w ogóle wstydzę się powtórzyć, co mówią.)
Pozostaję Kochanej Władzy uniżonym sługą
podpis nieczytelny
P.S. A co do fryzury, to właśnie zacząłem zapuszczać sobie taką, jak miał towarzysz Kociołek. Myślę, że się Kochanej Władzy spodoba, choć to jeszcze trochę czasu zajmie.
słowa kluczowe:
Adam Michnik,
donos,
Gazeta Wyborcza,
genetyczny humanizm,
KPP,
masoneria,
odpowiedzialność zbiorowa,
podsłuchy,
skandynawski wygląd,
syjonizm,
terroryzm,
TVN24,
uroda
sobota, lipca 23, 2011
Bonmoty międzynarodowe (lato 2011)
Z Rosją można się dogadać jedynie za pomocą grubego kija. (Którego ew. uzupełnieniem może być marcheweczka - ale wyłącznie karotka!)
* * *
Rosja świetnie rozumie spedalenie dzisiejszego Zachodu i gra na nim jak na bałałajce.
(To jedynie proste stwierdzenie faktu, ale ładnie sformułowane i łatwe do zapamiętania. I to właśnie jego cała ew. wartość.)
* * *
Dla mnie osobiście to żaden problem, że Obama jest "kolorowy". Smutne jest tylko to, że miałby to być najlepszy "kolorowy", jakiego udało się znaleźć.
* * *
No i na koniec to, co akurat stoi teraz jako motto tego blogasa, ale gdybyśmy je kiedyś mieli zmienić, to żeby się nie zmarnowało. Oczywiście to nie ja od siebie mówię - to taki Pathé Marconi (jeśli rozumiecie, o co mi chodzi).
Do roboty chamy! Władza powie, kiedy możecie przestać. (Językiem eutanazji.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
* * *
Rosja świetnie rozumie spedalenie dzisiejszego Zachodu i gra na nim jak na bałałajce.
(To jedynie proste stwierdzenie faktu, ale ładnie sformułowane i łatwe do zapamiętania. I to właśnie jego cała ew. wartość.)
* * *
Dla mnie osobiście to żaden problem, że Obama jest "kolorowy". Smutne jest tylko to, że miałby to być najlepszy "kolorowy", jakiego udało się znaleźć.
* * *
No i na koniec to, co akurat stoi teraz jako motto tego blogasa, ale gdybyśmy je kiedyś mieli zmienić, to żeby się nie zmarnowało. Oczywiście to nie ja od siebie mówię - to taki Pathé Marconi (jeśli rozumiecie, o co mi chodzi).
Do roboty chamy! Władza powie, kiedy możecie przestać. (Językiem eutanazji.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
bałałajka,
Barack Obama,
chamy,
emerytury,
eutanazja,
karotka,
kij,
ludy kolorowe,
marchewka,
Pathé Marconi,
robota,
Rosja,
spedalenie,
władza,
Zachód
piątek, lipca 22, 2011
Dyskretny zapach kłapoucha
W książce, którą kilka razy ostatnio tu wspominałem - tej szwedzkiej o narkomanach bezpieczeństwa i syndromie narodowej paniki - znalazłem wczoraj taki o to fragment (podaję we własnym tłumaczeniu):
I zapytać: Jakie jest prawdopodobieństwo, że polski Prezydent (z całą masą innych ludzi, ale to chyba każdy tu wie), wyjątkowo nielubiany zarówno przez Putina, jego aktualnych europejskich wspólników, jak i sprawujących w III RP rządy prominentów - zginie od kopnięcia osła?
Sorry! Od samolotowego wypadku oczywiście, nie osła! W każdym razie zginie, i to akurat wtedy, kiedy będzie, co mu się przesadnie często nie zdarzało, z krótką wizytą w kraju owego Putina? (Swoją drogą ci "prominenci" to tutaj w takim sensie, jak to lud rozumiał w początkach "wiosny Solidarności": "Uważaj na dobytek, bo tu się różni prominenci ostatnio kręcą.")
Niewielkie, jak sądzę. I tym mniejsze być powinno z tego powodu, że to w końcu nie były jakieś byle jakie osoby, nie był, a w każdym razie nie powinien być, jakiś byle samolot, a lot także, można przypuścić, był jakoś specjalnie strzeżony i specjalnie o niego dbano. A jednak stało się! A przynajmniej tak nam mówią. Powtórzmy: gdyby latał codziennie, taki śmiertelny wypadek statystycznie miał mu się "prawo" przydarzyć raz na 20 tysięcy lat.
No bo też bardzo wątpię, by to w ogóle był wypadek. Więcej powiem - użycie tutaj słowa "katastrofa" jest już ogromnym sukcesem Putina, jego kumpli i jego... Jak ich tam można nazwać, wewnątrz Polski! Nawet samo słowo "katastrofa" - które w końcu dopuszcza możliwość, że to było wynikiem zaniedbań, albo i sprowokowane celowo - nawet to jest sukcesem tych, którzy to zrobili. Tak przynajmniej ja to widzę.
Jestem bowiem do głębi przekonany, że FYM i jego współpracownicy mają rację - żadnej katastrofy nie było, a ci ludzie zostali zwabieni w pułapkę i zamordowani już na ziemi. Zaś wszystko to na lotnisku - fotografowane, opisywane, filmowane do upojenia, ale kupy się nijak nie trzymające i wewnętrznie sprzeczne, to była jedynie, by użyć ruskiego słowa, "maskirowka".
Nie przestudiowałem każdego słowa napisanego w tej sprawie przez FYM'a i innych, ale z tego co widziałem, trzyma się to przysłowiowej kupy bez porównania lepiej, niż to, co się nam sprzedaje. To zaś co się nam sprzedaje, kupy się absolutnie nie trzyma!
Nie tylko sama "maskirowka", ale po prostu wszystko. Z "informacją", której nam się udziela, z "dochodzeniem do prawdy" przez takie czy inne, mniej czy bardziej oficjalnie sowieckie, służby... Po prostu nic tam się nie zgadza, natomiast teoria "maskirowki" ma ręce i nogi.
W ogóle zadziwiające jest, że na podstawie tak zafałszowanych danych i tak marnego dostępu do jakichkolwiek danych nie pochodzących od samych ruskich (tamtejszych i tych tutaj) - aż tyle dało się metodą dedukcji odkryć. To naprawdę historyczne wydarzenie, że kilku blogerów w takich warunkach zdołało aż tak blisko dogrzebać się do prawdy!
No dobra, teraz słuchamy zastrzeżeń ze strony ludzi, którzy mają inne zdanie. Prywatnie, albo i służbowo. Kto pierwszy? Że nawet sam Macierewicz mówi o "katastrofie", a teorii maskirowki nie traktuje poważnie? Niezłe pytanie i jest tu niejaki problem.
Dla mnie jednak sprawy się mają tak, że ruscy cudnie nas tutaj urządzili - mamy w tym naszym dochodzeniu do przyczyn iście diabelską alternatywę: albo "kompletne oszołomstwo i teorie spiskowe całkiem już nie z tego świata", albo też teorie, wciąż spiskowe i oszołomskie, ale jednak znacznie mniej...
Tyle, że (jeśli FYM ma rację, a jestem przekonany, że ma) po prostu fałszywe, a więc zawsze stosunkowo bardzo łatwe do rozbicia - tym bardziej przez kogoś, kto w końcu ma totalny monopol na informacje, dostęp do tych wszystkich miejsc, i co tam jeszcze.
Kiedy tylko ktoś wierzący w "spowodowanie katastrofy lotniczej", Macierewicz, czy ktoś inny, dojdzie do miejsca, w którym z przekonaniem powie "to był zamach!", ruscy zawsze mogą wrzucić jakąś nową informację, popartą na przykład materialnymi dowodami, która całą tę wypracowaną teorię katastrofy obali. I tak apiat'! Tak nas cwanie ruscy urządzili! Ale w końcu do zawodowcy w tych sprawach, żadni idioci, a chłopaczki Tuska bardzo im to jeszcze - całkiem z własnego popędu, czy też nie całkiem - ułatwili.
Kolejny zarzut, proszę! Że ruscy przecież nie są tacy głupi, żeby robić jakieś maskirowki, bo to się przecież wyda, dużo prościej już spowodować katastrofę samolotu, a najlepiej nic w ogóle, czyli że to był góra zamach na samolot, a w istocie to to był wypadek, dobrze jeśli nie wina samego Prezydenta?
Jest to moim zdaniem bzdura, choć niestety z tych, które nienajgorzej udają sensowne myślenie. Po pierwsze ruscy wcale się specjalnie nie boją, że ktoś ich podejrzewa - albo nawet, że jakiś polski oszołom jest pewien, iż oni tych wszystkich ludzi zamordowali. Im to całkiem pasuje.
Co najwyżej chodzi tylko o to, żeby nie było tak miażdżących dowodów, żeby niektórym realnym światowym siłom politycznym (przecież nie chodzi o tych paru polskich oszołómów!) trudno było nadal traktować Rosję Putina jako coś innego, niż kraj par excellence bandycki.
Że my się będziemy domyślać - i wielu ludzi, z tych, których to w ogóle jakoś interesuje - to im nie przeszkadza, a raczej wprost przeciwnie. Tysiące razy przywoływano tutaj sprawę zamordowania Litwinienki polonem - zamiast ew. w jakiś dyskretniejszy sposób - ale ten precedens, razem z wieloma innymi (zamordowanie Politkowskiej na przykład) przesądza wartość tego zarzutu do naszych wniosków.
W ogóle to z tym, że "ruskim się przecież zamach nie opłacał, bo by się zbyt łatwo wydało", to jest tak, że, jak w wielu innych kontekstach, mamy tu jakąś krzywą rozkładu normalnego. Jak przy strzelaniu, gdzie najwięcej dziur w tarczy jest, mimo wszystko, w środku, a dalej od środka ilość ich spada, aż stopniowo, kilometr od środka nie ma już nic. Taki rozkład, jako się rzekło, występuje na każdym kroku w najszerzej rozumianej przyrodzie.
No i z tym ruskim podejściem do takich spraw jest jakoś tak... Każdy ma jakiś poziom bezczelności, przypisywanej sowietom (w tym przypadku Putina) i ich przydupasom, i ten poziom bezczelności jest tym środkiem tarczy. A także szczytem tej krzywej rozkładu normalnego, która ma taki dzwonowaty kształt. I z jednej strony tego szczytu, czyli środka tej krzywej, mamy mniejszą bezczelność, z drugiej zaś większą.
Lud, czy raczej może różni mędrkowie, spodziewa się, że ruska bezczelność w takich sprawach, jak ew. mordowanie obcych prezydentów będzie leżeć gdzieś tam po środku. Mówimy teraz o osi X. Na osi Y mamy ilość ludzi, którzy tego właśnie po kacapach oczekują. Tego stopnia bezczelności przy mordowaniu tych, którzy im wadzą.
No i jak widać z naszego wykresu (który można sobie zobaczyć w każdej książce do statystyki i wielu innych), na tej osi Y mamy mniej i mniej, w miarę, jak się oddalamy od tego centrum, czyli szczytu. Czyli, z matematycznego ujęcia na zwykły polski: Zarówno mniejsza, JAK I WIĘKSZA bezczelność ruskich w mordowaniu ludzi jest mniej oczekiwana - a przez to i MNIEJ PRAWDOPODOBNA! - w oczach ludu, lemingów i najemnych mędrków! Quod erat demonstrandum.
OK, wyjaśnijmy to jeszcze przystępniej, bo nawet w końcu obrazka tu nie mamy... Jeśli coś jest naprawdę mało bezczelne, oznacza to po prostu, że ruscy naprawdę się postarali, żeby to wyglądało na WYPADEK. Tylko tyle i aż tyle! Więc, skoro to wygląda na wypadek, ludzie nie sądzą, czy może nie wierzą, że to zrobili ruscy, celowo. To się daje zrozumieć?
Kiedy są ruscy naprawdę hiper-bezczelni, to lemingi i płatni kłamcy mówią... Co mówią? No właśnie - mówią: "To nie mogą być ruscy, bo od razu każdy by zobaczył, że to oni, a oni tacy głupi to nie są! Gdyby to mieli być oni, to by to zrobili o wiele dyskretniej!" Jasne, nie są tacy głupi i świetnie wiedzą, jak biegnie tak krzywa i jak lemingi zareagują na coś, w co aby wierzyć, trzeba być totalnym moherowym oszołomem.
Tym bardziej, że, jak już sobie ustaliliśmy, ruscy nie boją się jakichś tam luźnych podejrzeń jakichś nieważnych ludzi, bo tutaj nie chodzi o jakąś mityczną "prawdę", której rasowy leninista zresztą przecież nie uznaje, tylko o to, jak się zachowają różne światowe potęgi.
Te zaś, przynajmniej w tej chwili, a zapewne i na długo w przyszłość, mają sprawę zamordowania polskiego Prezydenta w dupie, z ruskimi chcą robić mniej lub bardziej brudne interesa, do tego boją się ich... Co więc do rzeczy mają jakieś dowody jakichś oszołomów, i jakaś prawda? No bo i ile ta prawda ma dywizji?
No to tak oto wyraziłem swoje zdanie na temat "katastrofy", jej przyczyn i teorii maskirowki - czysto syntetyczne myślenie, oparte na wyczuciu i pewnej, jak sobie pochlebiam, znajomości świata. Żadnym FYM'em nigdy nie będę, choćbym się wściekł, ale być może moje potwierdzenie, że właśnie to podejście wydaje mi się słuszne i tylko o no do mnie trafia, kogoś zainteresuje, albo i może przekona.
W sumie co ja tu widzę w miarę istotnego, to raz: o tej krzywej dzwonowej - rozkładu normalnego znaczy; i dwa: o tym, jak nas ruscy cwanie złapali w kleszcze, pomiędzy zarzut kompletnego oszołomstwa z paranoją na miarę galaktyki z jednej (szeroko pojęta "teoria maskirowki"), i konieczność tworzenia może mniej nieco "paranoicznych", ale za to z definicji fałszywych, teorii (katastrofa lotnicza na samym lotnisku Siewiernyj).
Od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą dania głosu w tych sprawach, ale dopiero przeczytanie tego cytowanego na początku fragmentu - tego o prawdopodobieństwie zginięcia w wypadku lotniczym i od kopnięcia osła - dało mi ostateczny impuls.
Miałem z tym jednak nadal drobny, choć niebłahy, problem - otóż nie mogłem wymyślić fajnego tytułu. A to nie jest sprawa bez znaczenia, wierzcie! Przynajmniej dla mnie. Już się zastanawiałem, czy nie wziąć mojej (wydanej w Londynie w czasie wojny i kupionej w Uppsali w epoce okrągłego stołu) biblii ks. Wujkiem, nie otworzyć jej na przypadkowej stronie i nie dziabnąć w tę stronę palcem... Aby mnie Duch Święty, znaczy, zapłodnił i bym znalazł tytuł.
Jednak ta moja ulubiona biblia ma jedną poważną wadę - tę mianowicie, że tam są bardzo małe literki. Kiedyś to mogłem czytać, ale ostatni jakoś mi trudno. Musi starość. No więc, zrezygnowany, by się pocieszyć, otworzyłem sobie kolejną nowokupioną książkę. Książkę o feromonach, zapachach, smakach i afrodyzjakach. Zacząłem ci ja ją przeglądać, żeby czymś zająć rozbiegane myśli. No i pierwsze co widzę, to:
Po kolei... Na początku mieliśmy osła... Kopie ludzi na śmierć... Teraz też mamy osła... Jedzą go i potem śmierdzą. A może (co za myśl!) nie tylko od jedzenia osłów się śmierdzi, tylko, na przykład, od wszelkich z nimi kontaktów? Hej, czy ktokolwiek coś z tego rozumie?
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Choć niemal co tydzień człowiek czyta o samolotach, które spadły, ilość samolotów w ruchu lotniczym jest tak wielka, że statystyczne prawdopodobieństwo tego, że ktoś stanie się ofiarą wypadku lotniczego, jeśli lata codziennie, wynosi mniej więcej 1 przypadek na 20 tysięcy lat. Istnieje znacznie większe ryzyko, że się zginie od kopnięcia osła."O ile", chciałoby się natychmiast wykrzyknąć, "ktoś akurat nie jest polskim Prezydentem odwiedzającym Rosję Putina!" Fakt, coś w tym jest, jednak z czysto naukowego punktu widzenia powinno się do tej sprawy podejść od drugiej strony.
I zapytać: Jakie jest prawdopodobieństwo, że polski Prezydent (z całą masą innych ludzi, ale to chyba każdy tu wie), wyjątkowo nielubiany zarówno przez Putina, jego aktualnych europejskich wspólników, jak i sprawujących w III RP rządy prominentów - zginie od kopnięcia osła?
Sorry! Od samolotowego wypadku oczywiście, nie osła! W każdym razie zginie, i to akurat wtedy, kiedy będzie, co mu się przesadnie często nie zdarzało, z krótką wizytą w kraju owego Putina? (Swoją drogą ci "prominenci" to tutaj w takim sensie, jak to lud rozumiał w początkach "wiosny Solidarności": "Uważaj na dobytek, bo tu się różni prominenci ostatnio kręcą.")
Niewielkie, jak sądzę. I tym mniejsze być powinno z tego powodu, że to w końcu nie były jakieś byle jakie osoby, nie był, a w każdym razie nie powinien być, jakiś byle samolot, a lot także, można przypuścić, był jakoś specjalnie strzeżony i specjalnie o niego dbano. A jednak stało się! A przynajmniej tak nam mówią. Powtórzmy: gdyby latał codziennie, taki śmiertelny wypadek statystycznie miał mu się "prawo" przydarzyć raz na 20 tysięcy lat.
No bo też bardzo wątpię, by to w ogóle był wypadek. Więcej powiem - użycie tutaj słowa "katastrofa" jest już ogromnym sukcesem Putina, jego kumpli i jego... Jak ich tam można nazwać, wewnątrz Polski! Nawet samo słowo "katastrofa" - które w końcu dopuszcza możliwość, że to było wynikiem zaniedbań, albo i sprowokowane celowo - nawet to jest sukcesem tych, którzy to zrobili. Tak przynajmniej ja to widzę.
Jestem bowiem do głębi przekonany, że FYM i jego współpracownicy mają rację - żadnej katastrofy nie było, a ci ludzie zostali zwabieni w pułapkę i zamordowani już na ziemi. Zaś wszystko to na lotnisku - fotografowane, opisywane, filmowane do upojenia, ale kupy się nijak nie trzymające i wewnętrznie sprzeczne, to była jedynie, by użyć ruskiego słowa, "maskirowka".
Nie przestudiowałem każdego słowa napisanego w tej sprawie przez FYM'a i innych, ale z tego co widziałem, trzyma się to przysłowiowej kupy bez porównania lepiej, niż to, co się nam sprzedaje. To zaś co się nam sprzedaje, kupy się absolutnie nie trzyma!
Nie tylko sama "maskirowka", ale po prostu wszystko. Z "informacją", której nam się udziela, z "dochodzeniem do prawdy" przez takie czy inne, mniej czy bardziej oficjalnie sowieckie, służby... Po prostu nic tam się nie zgadza, natomiast teoria "maskirowki" ma ręce i nogi.
W ogóle zadziwiające jest, że na podstawie tak zafałszowanych danych i tak marnego dostępu do jakichkolwiek danych nie pochodzących od samych ruskich (tamtejszych i tych tutaj) - aż tyle dało się metodą dedukcji odkryć. To naprawdę historyczne wydarzenie, że kilku blogerów w takich warunkach zdołało aż tak blisko dogrzebać się do prawdy!
No dobra, teraz słuchamy zastrzeżeń ze strony ludzi, którzy mają inne zdanie. Prywatnie, albo i służbowo. Kto pierwszy? Że nawet sam Macierewicz mówi o "katastrofie", a teorii maskirowki nie traktuje poważnie? Niezłe pytanie i jest tu niejaki problem.
Dla mnie jednak sprawy się mają tak, że ruscy cudnie nas tutaj urządzili - mamy w tym naszym dochodzeniu do przyczyn iście diabelską alternatywę: albo "kompletne oszołomstwo i teorie spiskowe całkiem już nie z tego świata", albo też teorie, wciąż spiskowe i oszołomskie, ale jednak znacznie mniej...
Tyle, że (jeśli FYM ma rację, a jestem przekonany, że ma) po prostu fałszywe, a więc zawsze stosunkowo bardzo łatwe do rozbicia - tym bardziej przez kogoś, kto w końcu ma totalny monopol na informacje, dostęp do tych wszystkich miejsc, i co tam jeszcze.
Kiedy tylko ktoś wierzący w "spowodowanie katastrofy lotniczej", Macierewicz, czy ktoś inny, dojdzie do miejsca, w którym z przekonaniem powie "to był zamach!", ruscy zawsze mogą wrzucić jakąś nową informację, popartą na przykład materialnymi dowodami, która całą tę wypracowaną teorię katastrofy obali. I tak apiat'! Tak nas cwanie ruscy urządzili! Ale w końcu do zawodowcy w tych sprawach, żadni idioci, a chłopaczki Tuska bardzo im to jeszcze - całkiem z własnego popędu, czy też nie całkiem - ułatwili.
Kolejny zarzut, proszę! Że ruscy przecież nie są tacy głupi, żeby robić jakieś maskirowki, bo to się przecież wyda, dużo prościej już spowodować katastrofę samolotu, a najlepiej nic w ogóle, czyli że to był góra zamach na samolot, a w istocie to to był wypadek, dobrze jeśli nie wina samego Prezydenta?
Jest to moim zdaniem bzdura, choć niestety z tych, które nienajgorzej udają sensowne myślenie. Po pierwsze ruscy wcale się specjalnie nie boją, że ktoś ich podejrzewa - albo nawet, że jakiś polski oszołom jest pewien, iż oni tych wszystkich ludzi zamordowali. Im to całkiem pasuje.
Co najwyżej chodzi tylko o to, żeby nie było tak miażdżących dowodów, żeby niektórym realnym światowym siłom politycznym (przecież nie chodzi o tych paru polskich oszołómów!) trudno było nadal traktować Rosję Putina jako coś innego, niż kraj par excellence bandycki.
Że my się będziemy domyślać - i wielu ludzi, z tych, których to w ogóle jakoś interesuje - to im nie przeszkadza, a raczej wprost przeciwnie. Tysiące razy przywoływano tutaj sprawę zamordowania Litwinienki polonem - zamiast ew. w jakiś dyskretniejszy sposób - ale ten precedens, razem z wieloma innymi (zamordowanie Politkowskiej na przykład) przesądza wartość tego zarzutu do naszych wniosków.
W ogóle to z tym, że "ruskim się przecież zamach nie opłacał, bo by się zbyt łatwo wydało", to jest tak, że, jak w wielu innych kontekstach, mamy tu jakąś krzywą rozkładu normalnego. Jak przy strzelaniu, gdzie najwięcej dziur w tarczy jest, mimo wszystko, w środku, a dalej od środka ilość ich spada, aż stopniowo, kilometr od środka nie ma już nic. Taki rozkład, jako się rzekło, występuje na każdym kroku w najszerzej rozumianej przyrodzie.
No i z tym ruskim podejściem do takich spraw jest jakoś tak... Każdy ma jakiś poziom bezczelności, przypisywanej sowietom (w tym przypadku Putina) i ich przydupasom, i ten poziom bezczelności jest tym środkiem tarczy. A także szczytem tej krzywej rozkładu normalnego, która ma taki dzwonowaty kształt. I z jednej strony tego szczytu, czyli środka tej krzywej, mamy mniejszą bezczelność, z drugiej zaś większą.
Lud, czy raczej może różni mędrkowie, spodziewa się, że ruska bezczelność w takich sprawach, jak ew. mordowanie obcych prezydentów będzie leżeć gdzieś tam po środku. Mówimy teraz o osi X. Na osi Y mamy ilość ludzi, którzy tego właśnie po kacapach oczekują. Tego stopnia bezczelności przy mordowaniu tych, którzy im wadzą.
No i jak widać z naszego wykresu (który można sobie zobaczyć w każdej książce do statystyki i wielu innych), na tej osi Y mamy mniej i mniej, w miarę, jak się oddalamy od tego centrum, czyli szczytu. Czyli, z matematycznego ujęcia na zwykły polski: Zarówno mniejsza, JAK I WIĘKSZA bezczelność ruskich w mordowaniu ludzi jest mniej oczekiwana - a przez to i MNIEJ PRAWDOPODOBNA! - w oczach ludu, lemingów i najemnych mędrków! Quod erat demonstrandum.
OK, wyjaśnijmy to jeszcze przystępniej, bo nawet w końcu obrazka tu nie mamy... Jeśli coś jest naprawdę mało bezczelne, oznacza to po prostu, że ruscy naprawdę się postarali, żeby to wyglądało na WYPADEK. Tylko tyle i aż tyle! Więc, skoro to wygląda na wypadek, ludzie nie sądzą, czy może nie wierzą, że to zrobili ruscy, celowo. To się daje zrozumieć?
Kiedy są ruscy naprawdę hiper-bezczelni, to lemingi i płatni kłamcy mówią... Co mówią? No właśnie - mówią: "To nie mogą być ruscy, bo od razu każdy by zobaczył, że to oni, a oni tacy głupi to nie są! Gdyby to mieli być oni, to by to zrobili o wiele dyskretniej!" Jasne, nie są tacy głupi i świetnie wiedzą, jak biegnie tak krzywa i jak lemingi zareagują na coś, w co aby wierzyć, trzeba być totalnym moherowym oszołomem.
Tym bardziej, że, jak już sobie ustaliliśmy, ruscy nie boją się jakichś tam luźnych podejrzeń jakichś nieważnych ludzi, bo tutaj nie chodzi o jakąś mityczną "prawdę", której rasowy leninista zresztą przecież nie uznaje, tylko o to, jak się zachowają różne światowe potęgi.
Te zaś, przynajmniej w tej chwili, a zapewne i na długo w przyszłość, mają sprawę zamordowania polskiego Prezydenta w dupie, z ruskimi chcą robić mniej lub bardziej brudne interesa, do tego boją się ich... Co więc do rzeczy mają jakieś dowody jakichś oszołomów, i jakaś prawda? No bo i ile ta prawda ma dywizji?
No to tak oto wyraziłem swoje zdanie na temat "katastrofy", jej przyczyn i teorii maskirowki - czysto syntetyczne myślenie, oparte na wyczuciu i pewnej, jak sobie pochlebiam, znajomości świata. Żadnym FYM'em nigdy nie będę, choćbym się wściekł, ale być może moje potwierdzenie, że właśnie to podejście wydaje mi się słuszne i tylko o no do mnie trafia, kogoś zainteresuje, albo i może przekona.
W sumie co ja tu widzę w miarę istotnego, to raz: o tej krzywej dzwonowej - rozkładu normalnego znaczy; i dwa: o tym, jak nas ruscy cwanie złapali w kleszcze, pomiędzy zarzut kompletnego oszołomstwa z paranoją na miarę galaktyki z jednej (szeroko pojęta "teoria maskirowki"), i konieczność tworzenia może mniej nieco "paranoicznych", ale za to z definicji fałszywych, teorii (katastrofa lotnicza na samym lotnisku Siewiernyj).
Od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą dania głosu w tych sprawach, ale dopiero przeczytanie tego cytowanego na początku fragmentu - tego o prawdopodobieństwie zginięcia w wypadku lotniczym i od kopnięcia osła - dało mi ostateczny impuls.
Miałem z tym jednak nadal drobny, choć niebłahy, problem - otóż nie mogłem wymyślić fajnego tytułu. A to nie jest sprawa bez znaczenia, wierzcie! Przynajmniej dla mnie. Już się zastanawiałem, czy nie wziąć mojej (wydanej w Londynie w czasie wojny i kupionej w Uppsali w epoce okrągłego stołu) biblii ks. Wujkiem, nie otworzyć jej na przypadkowej stronie i nie dziabnąć w tę stronę palcem... Aby mnie Duch Święty, znaczy, zapłodnił i bym znalazł tytuł.
Jednak ta moja ulubiona biblia ma jedną poważną wadę - tę mianowicie, że tam są bardzo małe literki. Kiedyś to mogłem czytać, ale ostatni jakoś mi trudno. Musi starość. No więc, zrezygnowany, by się pocieszyć, otworzyłem sobie kolejną nowokupioną książkę. Książkę o feromonach, zapachach, smakach i afrodyzjakach. Zacząłem ci ja ją przeglądać, żeby czymś zająć rozbiegane myśli. No i pierwsze co widzę, to:
Lady Dorothy Neville, podczas oblężenia Paryża w roku 1871, kiedy bogaci Paryżanie jedli zwierzęta z ZOO, napisała: "Cóż, osioł dość mi smakował, choć był nieco suchy, ale już nigdy potem go nie jadłam, bo sprawił, że śmierdziałam".(Mój własny przekład z angielskiego.) No i patrz - też osioł! Teraz mam nie tylko tytuł, ale nawet suspense na zakończenie. To naprawdę wygląda na nabrzmiałe tajemną treścią! Tylko jaką? Czy to jakieś prorocze słowa? Wróżba na przyszłość? Nakaz?
Po kolei... Na początku mieliśmy osła... Kopie ludzi na śmierć... Teraz też mamy osła... Jedzą go i potem śmierdzą. A może (co za myśl!) nie tylko od jedzenia osłów się śmierdzi, tylko, na przykład, od wszelkich z nimi kontaktów? Hej, czy ktokolwiek coś z tego rozumie?
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
"katastrofa smoleńska",
FYM,
katastrofy lotnicze,
maskirowka,
mięso z osła,
osioł,
rozkład normalny,
Władimir Putin
czwartek, lipca 21, 2011
Radość czytania (lato 2011)
Jak już wszyscy (MAM NADZIEJĘ!) wiedzą, nakupiłem sobie ostatnio masę książek, w różnych językach (nawet jedną w VBasic, C++ i Java, choć, Bóg mi świadkiem, nie wiem po co mi ona - musi jakieś sentymenty do czasów Amigi i Fred Fish'a).
No i czytam sobie te książki - nie powiem wszystkie na raz, bo na to nawet moja nabrzmiała inteligencją i podzielnością uwagi kora jest zbyt cienka - ale tak na oko ze trzy tuziny. Mam z tego (słowo honoru!) sporo radości, nie mówiąc już że się rozwijam. Za to dr. Alzheimer siedzi skulony w kącie i popiskuje - całkiem jak ten mały głód z telewizyjnych reklam. Zgoda - sadyzm - ale mnie to jednak jakoś cieszy. W tych reklamach też ich cieszyło, więc jestem kryty.
No i żeby nie być kompletnym nieużytkiem und egoistą, dzielę się tu czasem z ew. Szan. Publicznością tym, com wyczytał. Tym razem drobiazgi, całkiem bez związku z czymkolwiek, oba przeczytane przed chwilą. Zresztą jeden nawet nie z książki, a z lokalnej gazety. (A więc KAŻDY MOŻE! Trzeba po prostu umieć cieszyć się drobiazgami, choćby lokalnymi.)
Na początek jednak coś ambitnego, bo Gibbon o Bizancjum. Trzeci tom (z trzech) jego słynnej książki schyłku i upadku rzymskiego imperium. Ten jeden mam z kompletnego wydania, bom sobie kupił. No i podczytuję, choć przyznam, że te tam rewolucje pałacowe i zmiany dynastii dość szybko stają się raczej monotonne.
Co niewątpliwie w dużym stopniu wynika z tego, że owi bizantyjscy kronikarze nie byli przesadnie bystrzy i przenikliwi, a pisanie w sposób zapierający dech w piersiach także nie było ich forte. Mało ich zresztą po prostu chyba było, a w każdym razie mało się zachowało. (Co zresztą Gibbon sam wyraźnie mówi.)
No ale taki fragmencik mi się dzisiaj bardzo spodobał, com go sobie przed chwilą przeczytał. (Oczywiście w oryginale to jest po angielsku, ale tłumaczę). Chodzi o regenta i coś w stylu faktycznego cesarza Zimiscesa (zmarł w roku 976, przedtem 12 lat rządził).
Nie wiem dlaczego, ale jakoś to do mnie trafiło, choć nijakiego obiektywnego powodu z pewnością niet'.
No to to był wielki historyk, przez wielu uznawany także za największego stylistę w angielskim języku. (Pewnie w moim przekładzie to aż tak ładnie nie wyszło, ale cóż.) Teraz od epoki tuż przed francuską rewolucją wykonamy sobie spory skok w przyszłość - aż do czasów całkiem obecnych. I jeszcze zamiast wielkiego historyka weźmiemy sobie najzwyklejszą, lokalną w dodatku, gazetę. Nazywa się ona "Echo Miasta" (miasto to Gdańsk), data czwartek 21 lipca 2011. Wpadło w moje ręce całkiem przypadkiem, rzucam sobie okiem na "Ogłoszenia Drobne" i, pod "towarzyskie", widzę to, cytuję dosłownie:
Do tego jeszcze mam niejakie wątpliwości, czy naprawdę celem edukacji jest produkcja tego typu "absolwentek". No jasne, zapomniałem o polskim hydrauliku (choć po prawdzie, to chyba już nikt o nim od dość dawna nie słyszał?), rodakach zarabiających krocie dzięki kompetentnemu obsługiwaniu zmywaków w najbardziej nawet europejskich z europejskich stolic... No i oczywiście o niewiarygodnych wprost sukcesach polskich zbieraczy czegośtam w Italii, o czym było swego czasu dość głośno, ale potem jakby przycichło (ciekawym dlaczego?).
Nie wątpię też, że nasze absolwentki - z dojazdem lub nie - także sobie w Europie świetnie radzą, choć o tym dość cicho, jako żywo też nie wiem czemu. W ogóle, wbrew przeróżnym moherowym malkontentom i eurosceptykom, Polak Potrafi - także radzić sobie na wolnym rynku! I to nie tylko za granicą, ale nawet, mimo licznych przeszkód ze strony państwa, na terenie kraju. I, co więcej, nie ogranicza się to wcale do licznych (uwieńczonych realnymi sukcesami, czy jakaś telewizja mówi, że nie?) działań rządu "Pana Tuska".
Jeśli ktoś nie wierzy, to proszę: http://www.dzienniklodzki.pl/magazyn/414909,lodzkie-porwania-dla-narzadow-to-nie-legenda,id,t.html?cookie=1.
Że to wszystko było w sumie błahe, bez znaczenia i niezbyt mądre? OK, nie będę się kłócił. W każdym razie udowodniłem chyba, że czytanie nie musi łączyć się z twarzą wykrzywioną potwornym wysiłkiem (powinniście teraz zobaczyć moje oblicze słodkiego i niewinnego dziecięcia!), nie jest koniecznie alternatywą dla włosienicy, samobiczowania, czy rozwiązywania szachowych dwuchodówek... Przeciwnie, traktowane lekko i umiarem (nie więcej, niż 60 książek na raz! a gazety, of course, tylko b. sporadycznie), może dostarczyć niemało zdrowej przyjemności.
Nie mówiąc już, że wyczytany numer telefonu może się, mimo wszystko, przydać. Szczerze - chętnie bym sobie z jakąś absolwentką pogadał! Powiedzmy o historiozofii. Albo od razu z dwiema - będzie żywsza dyskusja. Większe tarcie poglądów i tak dalej. Tam jest wyraźnie liczba mnoga, więc to nie jedna absolwentka, a więcej. No i w dodatku z dojazdem.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
No i czytam sobie te książki - nie powiem wszystkie na raz, bo na to nawet moja nabrzmiała inteligencją i podzielnością uwagi kora jest zbyt cienka - ale tak na oko ze trzy tuziny. Mam z tego (słowo honoru!) sporo radości, nie mówiąc już że się rozwijam. Za to dr. Alzheimer siedzi skulony w kącie i popiskuje - całkiem jak ten mały głód z telewizyjnych reklam. Zgoda - sadyzm - ale mnie to jednak jakoś cieszy. W tych reklamach też ich cieszyło, więc jestem kryty.
No i żeby nie być kompletnym nieużytkiem und egoistą, dzielę się tu czasem z ew. Szan. Publicznością tym, com wyczytał. Tym razem drobiazgi, całkiem bez związku z czymkolwiek, oba przeczytane przed chwilą. Zresztą jeden nawet nie z książki, a z lokalnej gazety. (A więc KAŻDY MOŻE! Trzeba po prostu umieć cieszyć się drobiazgami, choćby lokalnymi.)
Na początek jednak coś ambitnego, bo Gibbon o Bizancjum. Trzeci tom (z trzech) jego słynnej książki schyłku i upadku rzymskiego imperium. Ten jeden mam z kompletnego wydania, bom sobie kupił. No i podczytuję, choć przyznam, że te tam rewolucje pałacowe i zmiany dynastii dość szybko stają się raczej monotonne.
Co niewątpliwie w dużym stopniu wynika z tego, że owi bizantyjscy kronikarze nie byli przesadnie bystrzy i przenikliwi, a pisanie w sposób zapierający dech w piersiach także nie było ich forte. Mało ich zresztą po prostu chyba było, a w każdym razie mało się zachowało. (Co zresztą Gibbon sam wyraźnie mówi.)
No ale taki fragmencik mi się dzisiaj bardzo spodobał, com go sobie przed chwilą przeczytał. (Oczywiście w oryginale to jest po angielsku, ale tłumaczę). Chodzi o regenta i coś w stylu faktycznego cesarza Zimiscesa (zmarł w roku 976, przedtem 12 lat rządził).
Największa część jego panowania została spędzona w obozie i w polu: jego osobista odwaga i aktywność objawiły się na Dunajem i Tygrysem, dawnych granicach rzymskiego świata, a dzięki podwójnemu triumfowi nad Rosjanami i Saracenami zasłużył sobie na tytuł zbawcy imperium i zdobywcy Wschodu. Za swym ostatnim powrotem z Syrii, zaobserwował, że najżyźniejsze ziemie jego nowych prowincji są w posiadaniu eunuchów. "I to dla nich", wykrzyknął ze szczerym oburzeniem, "walczyliśmy i zwyciężaliśmy? To dla nich przelewaliśmy naszą krew i opróżnialiśmy skarbce naszego ludu?" Ta skarga została powtórzona echem w pałacu i śmierć Zimiscesa jest silnie naznaczona podejrzeniem otrucia.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś to do mnie trafiło, choć nijakiego obiektywnego powodu z pewnością niet'.
No to to był wielki historyk, przez wielu uznawany także za największego stylistę w angielskim języku. (Pewnie w moim przekładzie to aż tak ładnie nie wyszło, ale cóż.) Teraz od epoki tuż przed francuską rewolucją wykonamy sobie spory skok w przyszłość - aż do czasów całkiem obecnych. I jeszcze zamiast wielkiego historyka weźmiemy sobie najzwyklejszą, lokalną w dodatku, gazetę. Nazywa się ona "Echo Miasta" (miasto to Gdańsk), data czwartek 21 lipca 2011. Wpadło w moje ręce całkiem przypadkiem, rzucam sobie okiem na "Ogłoszenia Drobne" i, pod "towarzyskie", widzę to, cytuję dosłownie:
różneBóg mi świadkiem, że nie jestem jakimś szczególnie zajadłym wrogiem prostytucji, ale (pomijając już ezopowy język i kwestię tego, kto w końcu ma płacić za ten "+ dojazd"), nie całkiem do mnie trafia popularny dziś pogląd, że prostytucja miałaby stanowić GŁÓWNĄ, JEŚLI NIE JEDYNĄ, gałąź gospodarki naszego kraju. Na co się wyraźnie zanosi.
* Absolwentki + dojazd 58 341-00-13
Do tego jeszcze mam niejakie wątpliwości, czy naprawdę celem edukacji jest produkcja tego typu "absolwentek". No jasne, zapomniałem o polskim hydrauliku (choć po prawdzie, to chyba już nikt o nim od dość dawna nie słyszał?), rodakach zarabiających krocie dzięki kompetentnemu obsługiwaniu zmywaków w najbardziej nawet europejskich z europejskich stolic... No i oczywiście o niewiarygodnych wprost sukcesach polskich zbieraczy czegośtam w Italii, o czym było swego czasu dość głośno, ale potem jakby przycichło (ciekawym dlaczego?).
Nie wątpię też, że nasze absolwentki - z dojazdem lub nie - także sobie w Europie świetnie radzą, choć o tym dość cicho, jako żywo też nie wiem czemu. W ogóle, wbrew przeróżnym moherowym malkontentom i eurosceptykom, Polak Potrafi - także radzić sobie na wolnym rynku! I to nie tylko za granicą, ale nawet, mimo licznych przeszkód ze strony państwa, na terenie kraju. I, co więcej, nie ogranicza się to wcale do licznych (uwieńczonych realnymi sukcesami, czy jakaś telewizja mówi, że nie?) działań rządu "Pana Tuska".
Jeśli ktoś nie wierzy, to proszę: http://www.dzienniklodzki.pl/magazyn/414909,lodzkie-porwania-dla-narzadow-to-nie-legenda,id,t.html?cookie=1.
Że to wszystko było w sumie błahe, bez znaczenia i niezbyt mądre? OK, nie będę się kłócił. W każdym razie udowodniłem chyba, że czytanie nie musi łączyć się z twarzą wykrzywioną potwornym wysiłkiem (powinniście teraz zobaczyć moje oblicze słodkiego i niewinnego dziecięcia!), nie jest koniecznie alternatywą dla włosienicy, samobiczowania, czy rozwiązywania szachowych dwuchodówek... Przeciwnie, traktowane lekko i umiarem (nie więcej, niż 60 książek na raz! a gazety, of course, tylko b. sporadycznie), może dostarczyć niemało zdrowej przyjemności.
Nie mówiąc już, że wyczytany numer telefonu może się, mimo wszystko, przydać. Szczerze - chętnie bym sobie z jakąś absolwentką pogadał! Powiedzmy o historiozofii. Albo od razu z dwiema - będzie żywsza dyskusja. Większe tarcie poglądów i tak dalej. Tam jest wyraźnie liczba mnoga, więc to nie jedna absolwentka, a więcej. No i w dodatku z dojazdem.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
Bizancjum,
edukacja,
Edward Gibbon,
emigracja zarobkowa,
eunuchy,
książki,
łowcy skór,
prostytucja. prasa lokalna,
rząd Tuska
środa, lipca 20, 2011
Test na leminga
Chcesz wiedzieć, czy twoja kobieta to leming? Albo twój ukochany brat? A co z siostrą? Jakoż i matka, ojciec, przyjaciel, albo jego żona, przełożony, podwładny, dostawca, odbiorca, wykonawca, podwykonawca, usługodawca, usługobiorca, partner biznesowy...? I kto tam jeszcze. Chcesz wiedzieć, czy ten ktoś jest leming? Taki autentyczny - bez niedomówień, bez ambiwalencji, pełnokrwisty, rasowy, przeżarty lemingozą do szpiku kości, nieuleczalny i nie do odratowania? Choćbyś nie wiem ile woskowych świec o grubości dziewczęcego uda fundował lokalnemu kościołowi, leżał krzyżem po całych nocach i modlił się na okrągło?
Sposób na sprawdzenie jest zaskakująco prosty! Zrób tak: powiedz temu osobnikowi, że jest "wyjątkowa szansa wzięcia udziału w próbie pobicia rekordu Guinnessa, który na pewno utrzyma się w annałach bardzo, ale to bardzo długo, trzeba tylko zebrać się jak największą grupą i cośtam zrobić". To coś musi być oczywiście stosownie głupie, ale z tą głupotą nie przesadzaj.
(Zaraz to wyjaśnię dlaczego.) Istotne jest, że ma być MASA LUDZI, którzy specjalnie coś robią, czego by inaczej nie zrobili, wszyscy razem, po to, żeby pobić ten rekord i załapać się na wieczne czasy do annałów. Taka świecka forma nieśmiertelności, a że stadna, to tym lepiej.
Mogą to być rzeczy w stylu: wszyscy mamy na sobie koszulkę z jakimś konkretnym napisem... Wszyscy mamy na sobie śmieszną czapeczkę (którą tutaj można tanio kupić)... Po prostu zbieramy się tak wielką gromadą, że w historii tylu ludzi tam nie było - "ach, w jakim historycznym wydarzeniu uczestniczymy, wnukom będziemy to z dumą kiedyś pokazywać, ach!" (Takie coś, jak to ostatnie, było robione w Gdańsku, z okazji nastania nowego tysiąclecia - masy i masy lemingów się na Długim Targu zgromadziły, żeby mieć zrobione zdjęcie.)
Takie coś może też jednak być zrobione wirtualnie, jak w przypadku niegdysiejszej akcji "3 miliony ściągnięć nowej wersji Firefoxa w ciągu doby". W sumie niewielka różnica, ale jednak to wymaga z reguły mniej wysiłku, człek się osobiście, z twarzą, nie kompromituje, no i - w porównaniu z tym ostatnim przypadkiem w realu - tutaj nie ma to związku ze sprawami tak obślizgłymi, jak platformiana polityka, Gdańska niemieckie tradycje, i tak dalej.
W sumie wyjaśniłem już chyba w miarę zrozumiale, o jakie to wydarzenie powinno chodzić. Takie coś trzeba sobie wymyślić - nie przesadzając z fantazją, bo ew. leming może się nie nabrać - ew. lemingowi z entuzjastycznym błyskiem w oku (bardzo ważny element!) rzec coś w tym duchu, że: "Wiesz? Takie coś właśnie ma się odbyć, bardzo bym chciał w tym wziąć udział - idziesz ze mną? Będzie fajna zabawa!"
No i teraz najważniejsze... Uważnie, choć dyskretnie, obserwujemy naszego in spe leminga. Jeśli mu się ślepka zajarzą entuzjazmem, twarzyczka rozjaśni, a cały język ciała będzie wyrażał "Yes! Yes! Yes!" (Nieistotne, czy z wrażenia zaniemówił, czy też to "Yes! Yes! Yes!" głośno wyartykułował!) - to znaczy, że leming.
Jednak to nie wszystko. Jeśli by zwrócił oczy do nieba, musimy być czujni i mieć sokoli wzrok. Może je zwrócił dlatego, że poraziła go nasza nagła głupota - tym bardziej, że miał o nas lepsze zdanie, znając nas jako namiętnego czytelnika blogu Pana Tygrysa - albo też wręcz przeciwnie. Czyli dlatego, że dziękuje Bogu (oczywiście temu tolerancyjnemu, łagiewnickiemu), żeśmy w końcu przejrzeli na oczy. Ogromna różnica jest między tymi oboma podnoszeniami oczu - wprost diametralna! (Co chyba zresztą każdy sam łacno rozumie.)
Dalsze zachowanie naszego ew. leminga (albo już właśnie NIE leminga) będzie stanowiło potwierdzenie i wzmocnienie, albo też osłabienie jego pierwszej reakcji. Ta reakcja jest NAJWAŻNIEJSZA i nie notowano dotąd przypadków, by ktoś, kogo pierwsza reakcja była zdecydowanie taka, jak ją tu opisałem, okazał się potem kimś o przeciwnym znaku.
Jednak w przypadku reakcji niejednoznacznych, trudnych do interpretacji, wykonanych z ociąganiem, itd., ten dalszy ciąg, łącznie z całą późniejszą rozmową, mają swoją wagę i dostarczają badaczowi pewnych diagnostycznych narzędzi.
To właściwie tyle, powyższa informacja powinna wystarczyć do zaplanowania i przeprowadzenia spełniającego warunki naukowości badania. Wyjaśnię jeszcze może tylko dlaczego warto uważać, by nie przesadzić z fantazją przy wymyślaniu "eventu" mającego zwabić lemingi. Jasne - wymyślenie czegoś w rodzaju: "zbieramy się wszyscy w skórzanych porteczkach z szeleczkami i tyrolskich kapelusikach, każdy z portretem Merkeli w aureoli ze złotych gwiazdek, i...", cośtam jescze w tym stylu, jest zabawne i, jeśli leming się złapał, daje niepodważalną diagnozę.
Jednak, jak już powiedziano, wiarygodność otrzymanej diagnozy jest znaczna, nawet w przypadku o wiele mniej awangardowych eventów. Tu nie chodzi tak bardzo o to, czy ktoś kocha Merkelę i gwiazdki (choć to oczywiście się wysoce z lemingozą koreluje), tylko o to, czy kocha stadne spędy, dla normalnych ludzi bezsensowne i poniżające. I nie ma sensu wprowadzać do naszego testu całkiem niepotrzebnych elementów, które mogą zakłócić otrzymany wynik!
Jak? A na przykład w ten sposób, że jakiś leming nie chce się w krótkich skórzanych porciętach pokazać, bo ma krzywe nogi. Albo, powiedzmy, sądzi, że mu w tyrolskim kapelutku nie będzie do twarzy. To nie jest nam potrzebne, a w każdym razie nie do samego stwierdzenia, czy to leming. Potem za to możemy się ewentualnie na pajacu do woli powyżywać - bo i zasłużył! Ale najlepszym rozwiązaniem takiego nie-do-odratowania-leminga, jest jednak zawsze ODSTAWIENIE OD PIERSI. Co i gorąco wszystkim zalecam.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Sposób na sprawdzenie jest zaskakująco prosty! Zrób tak: powiedz temu osobnikowi, że jest "wyjątkowa szansa wzięcia udziału w próbie pobicia rekordu Guinnessa, który na pewno utrzyma się w annałach bardzo, ale to bardzo długo, trzeba tylko zebrać się jak największą grupą i cośtam zrobić". To coś musi być oczywiście stosownie głupie, ale z tą głupotą nie przesadzaj.
(Zaraz to wyjaśnię dlaczego.) Istotne jest, że ma być MASA LUDZI, którzy specjalnie coś robią, czego by inaczej nie zrobili, wszyscy razem, po to, żeby pobić ten rekord i załapać się na wieczne czasy do annałów. Taka świecka forma nieśmiertelności, a że stadna, to tym lepiej.
Mogą to być rzeczy w stylu: wszyscy mamy na sobie koszulkę z jakimś konkretnym napisem... Wszyscy mamy na sobie śmieszną czapeczkę (którą tutaj można tanio kupić)... Po prostu zbieramy się tak wielką gromadą, że w historii tylu ludzi tam nie było - "ach, w jakim historycznym wydarzeniu uczestniczymy, wnukom będziemy to z dumą kiedyś pokazywać, ach!" (Takie coś, jak to ostatnie, było robione w Gdańsku, z okazji nastania nowego tysiąclecia - masy i masy lemingów się na Długim Targu zgromadziły, żeby mieć zrobione zdjęcie.)
Takie coś może też jednak być zrobione wirtualnie, jak w przypadku niegdysiejszej akcji "3 miliony ściągnięć nowej wersji Firefoxa w ciągu doby". W sumie niewielka różnica, ale jednak to wymaga z reguły mniej wysiłku, człek się osobiście, z twarzą, nie kompromituje, no i - w porównaniu z tym ostatnim przypadkiem w realu - tutaj nie ma to związku ze sprawami tak obślizgłymi, jak platformiana polityka, Gdańska niemieckie tradycje, i tak dalej.
W sumie wyjaśniłem już chyba w miarę zrozumiale, o jakie to wydarzenie powinno chodzić. Takie coś trzeba sobie wymyślić - nie przesadzając z fantazją, bo ew. leming może się nie nabrać - ew. lemingowi z entuzjastycznym błyskiem w oku (bardzo ważny element!) rzec coś w tym duchu, że: "Wiesz? Takie coś właśnie ma się odbyć, bardzo bym chciał w tym wziąć udział - idziesz ze mną? Będzie fajna zabawa!"
No i teraz najważniejsze... Uważnie, choć dyskretnie, obserwujemy naszego in spe leminga. Jeśli mu się ślepka zajarzą entuzjazmem, twarzyczka rozjaśni, a cały język ciała będzie wyrażał "Yes! Yes! Yes!" (Nieistotne, czy z wrażenia zaniemówił, czy też to "Yes! Yes! Yes!" głośno wyartykułował!) - to znaczy, że leming.
Jednak to nie wszystko. Jeśli by zwrócił oczy do nieba, musimy być czujni i mieć sokoli wzrok. Może je zwrócił dlatego, że poraziła go nasza nagła głupota - tym bardziej, że miał o nas lepsze zdanie, znając nas jako namiętnego czytelnika blogu Pana Tygrysa - albo też wręcz przeciwnie. Czyli dlatego, że dziękuje Bogu (oczywiście temu tolerancyjnemu, łagiewnickiemu), żeśmy w końcu przejrzeli na oczy. Ogromna różnica jest między tymi oboma podnoszeniami oczu - wprost diametralna! (Co chyba zresztą każdy sam łacno rozumie.)
Dalsze zachowanie naszego ew. leminga (albo już właśnie NIE leminga) będzie stanowiło potwierdzenie i wzmocnienie, albo też osłabienie jego pierwszej reakcji. Ta reakcja jest NAJWAŻNIEJSZA i nie notowano dotąd przypadków, by ktoś, kogo pierwsza reakcja była zdecydowanie taka, jak ją tu opisałem, okazał się potem kimś o przeciwnym znaku.
Jednak w przypadku reakcji niejednoznacznych, trudnych do interpretacji, wykonanych z ociąganiem, itd., ten dalszy ciąg, łącznie z całą późniejszą rozmową, mają swoją wagę i dostarczają badaczowi pewnych diagnostycznych narzędzi.
To właściwie tyle, powyższa informacja powinna wystarczyć do zaplanowania i przeprowadzenia spełniającego warunki naukowości badania. Wyjaśnię jeszcze może tylko dlaczego warto uważać, by nie przesadzić z fantazją przy wymyślaniu "eventu" mającego zwabić lemingi. Jasne - wymyślenie czegoś w rodzaju: "zbieramy się wszyscy w skórzanych porteczkach z szeleczkami i tyrolskich kapelusikach, każdy z portretem Merkeli w aureoli ze złotych gwiazdek, i...", cośtam jescze w tym stylu, jest zabawne i, jeśli leming się złapał, daje niepodważalną diagnozę.
Jednak, jak już powiedziano, wiarygodność otrzymanej diagnozy jest znaczna, nawet w przypadku o wiele mniej awangardowych eventów. Tu nie chodzi tak bardzo o to, czy ktoś kocha Merkelę i gwiazdki (choć to oczywiście się wysoce z lemingozą koreluje), tylko o to, czy kocha stadne spędy, dla normalnych ludzi bezsensowne i poniżające. I nie ma sensu wprowadzać do naszego testu całkiem niepotrzebnych elementów, które mogą zakłócić otrzymany wynik!
Jak? A na przykład w ten sposób, że jakiś leming nie chce się w krótkich skórzanych porciętach pokazać, bo ma krzywe nogi. Albo, powiedzmy, sądzi, że mu w tyrolskim kapelutku nie będzie do twarzy. To nie jest nam potrzebne, a w każdym razie nie do samego stwierdzenia, czy to leming. Potem za to możemy się ewentualnie na pajacu do woli powyżywać - bo i zasłużył! Ale najlepszym rozwiązaniem takiego nie-do-odratowania-leminga, jest jednak zawsze ODSTAWIENIE OD PIERSI. Co i gorąco wszystkim zalecam.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
wtorek, lipca 19, 2011
Polska - kraj WiPoW
Polska jest podzielona. Polska jest podzielona na tych, dla których sensem życia jest wyszukanie jeszcze kogoś, kogo by można za swe zbrodnie przeprosić - przy okazji tarzając się w pyle i głośno ogłaszając światu własną podłość - i tych drugich. Dla tych drugich sensem życia jest "Wybaczamy i Prosimy o Wybaczenie" (dalej w skrócie WiPoW).
Tymi pierwszymi nie będziemy się teraz zajmować (prawicowa blogosfera robi to za nas z nawiązką) - porozmawiajmy krótką chwilę o tych drugich. Choć WiPoW jest dla nich sensem życia, przesadą byłoby zarzucanie im, że nic innego nie robią!
Otóż robią, a jedną z tych rzeczy, które robią, jest wzdychanie. Wzdychanie to bywa na różne tematy i w różnych tonacjach (przeważnie minorowych, ale są wyjątki, jak jeden mój mój kumpel, b. ceniony bloger), ale chodzi takimi sezonowymi modami, mającymi jakiś tam związek z wydarzeniami na świecie.
No i ostatnio modne jest wzdychanie w duchu: "Ach, kiedyż to u nas będzie tak, jak na Węgrzech! Ach!" "Wystarczy jedynie", mówią owi Polacy jeden drugiemu na ucho, a oczy im błyszczą, "że Tusk chlapnie coś tak jak ten tam Ogurczany, ktoś to nagra i ujawni... I wtedy się zacznie! Wkurwiony lud... Itd., itd."
Na co ja, jeśli by mnie oczywiście ktoś spytał o zdanie (co jest oczywiście absurdalnym założeniem, ale w końcu my tu sobie tak tylko piszemy, więc czemu nie?), że może jednak - smutne to - ale nie całkiem. Lud się AŻ TAK raczej chyba by nie wkurwił, pomijając już drobny fakt, że Tusk tak jak tamten zrobić nie musi i raczej nie zrobi. I nikt nie ujawni, a nawet pewnie nie nagra.
No, ale powiedzmy że chlapnął, nagrali, opublikowali... Lud się wkurwił? Jasne, wkurwił się - ilość przypadków wrzodów żołądka i dwunastnicy zwiększyła się dwunastokrotnie, ataki serca też coś koło tego, alkoholizm się potroił... (Mimo, że mało kogo z tych, którzy Tuska nie lubią, było już na jakiś alkohol stać. Trza by poczekać na kartki na cukier!)
Sprawa polega bowiem, w dużym stopniu, na narodowym charakterze i narodowych narowach. Jedni mają WiPoW - inni mają jakieś inne interesujące cechy. Narody znaczy. Te cechy nie są oczywiście łatwe do precyzyjnego określenia z dokładnymi liczbami itd. - zgodzę się nawet z postępowymi socjologami, że "charakter narodowy" to sprawa dość zawikłana i chwilami nawet potencjalnie ryzykowna.
Jednak my tu sobie tylko tak piszemy na blogasku, no więc niech nam wolno będzie zastosować taką oto metodę, że bierzemy jakieś wydarzenie - raczej z tych ważnych i dramatycznych - a potem patrzymy, jak się, albo jak BY się, w nim zachował jeden naród, a jak jakiś inny.
No i weźmy sobie na przykład dość (wciąż) znane węgierskie powstanie roku 1956. W końcu wzdychamy sobie teraz tęsknie akurat do Węgier, więc to chyba odpowiedni przykład. No i jak tam z tym było? No to było tak, że oni tam mieli tę wielką demonstrację poparcia dla Polaków, podczas której ichnie ubectwo (tzw. "awosze", jeśli dobrze pamiętam, ale do bezużytecznych szczegółów nie mam głowy ani serca) zaczęło do tych demonstrantów strzelać z dachów.
Padli zabici i oczywiście ranni, ludzie się wkur... Się znaczy zdenerwowali, zaatakowali posterunki policji i różne takie, skutkiem czego zdobyli broń. (O WiPoW jakoś nikt z nich nie pomyślał.) I zaczęła się walka. Aż nastała noc. A potem wstał nowy dzień.
No i ci, co nie lubili tych awoszów - i w ogóle raczej całej idei "socjalistycznych Węgier" - a nie byli ciężko ranni, ani zabici, dowiedzieli się skądsiś, że ranni po wczorajszym awosze, ci ubecy znaczy, leżą sobie w jednym konkretnym szpitalu i się kurują. Nie wiem, czy wszyscy w jednym, ale w każdym razie jakaś część, a to dla nas tu wystarczy.
No i poszedł tłum pod ten szpital. Oczywiście, żeby im powiedzieć: "WiPoW, kochani awosze, przykro nam, że tak wyszło... Pocałujmy się w mordki jak Polak z Polakiem, czy może Węgier z Węgrem... A potem każdy wróci do swoich obowiązków - my będziemy dalej zapieprzać za głodową pensję, wy będziecie nadal nas szpiclować i w razie potrzeby torturować... WiPoW, niech żyje WiPoW, WiPoW ponad podziałami i razem, w nogę, do świetlanej przyszłości!"
Nie, przykro mi, ale nie tak było. Wiem, że to by pięknie brzmiało w uszach moich rodaków, ale niestety, to nie byli moi rodacy. Otóż ten tłum zebrany pod szpitalem zażądał wydania rannych awoszów. "Żeby im osobiście przekazać najlepsze życzenia powrotu do zdrowia i WiPoW?", wykrzyknie z nadzieją ten i ów rodak. Otóż, nie całkiem.
Dyrektor szpitala w każdym razie odmówił. Gdyby to była Polska, tłum grzecznie by się rozszedł do domów, a potem grzecznie zniósł wszystko, co mu reżim miał do zaoferowania... Ale to jednak nie była Polska. Tłum... Przykro mówić, ale postawił dyrektorowi ultimatum: "Wyda awoszów, albo też cały szpital, z jego ludzką zawartością, zostanie spalony".
(Naprawdę nie wiem, czy to był jakiś specjalny szpital z zawartością, która tym ludziom jakoś ogólnie nie pasowała. Szpital ichniego MSW, czy inne takie coś. Pewnie tak, bo nikt by ubeków, elity, jakby nie było, ze zwykłą hołotą do łóżek nie kładł, a lud by aż tak łatwo swoich palić nie chciał, ale nie mam tu żadnych bliższych informacji.)
Dyrektor, postawiony przed tym wyborem Zofii, wydał rannych awoszów. "A wtedy ludzie powiedzieli im 'Wybaczamy i Prosimy o Wybaczenie!' (Czyli nasz WiPoW w pełnej wersji.) I dodali: 'Szybkiego powrotu do zdrowia!'" - wykrzyknął w tej chwili niejeden rodak, a jakieś wewnętrzne światło rozjaśniło jego szlachetną twarz. Wiem to, choć doszedł do mnie tylko lekki szum z oddali. W końcu nie każdy czyta mojego bloga, a do niektórych dojdzie to, jeśli Bozia zechce, dopiero za jakiś czas. Wszyscy na raz wykrzyknąć nie mogli - pogódźmy się z tym!
Niestety, to nie było w Polsce. Lud wziął, powiesił awoszów za nogi na ulicznych latarniach, napełnił im usta bilonem, a potem ich zakatował kopniakami na śmierć. Są tego fotografie, jest też chyba kronika filmowa z tymi scenami, i ja, na ile pamiętam, widziałem właśnie tę kronikę. Zdjęcia zresztą też widziałem. Było to, tak się interesująco składa, za granicą. W telewizji widziałem te sceny, wtedy sfilmowane, a po wielu latach wyemitowane.
Dawno to było, ale takie rzeczy się pamięta. I na pewno można to sobie znaleźć, choć specjalnie się nie dziwię, że o tym nie wiedzieliście, no bo po co niby ktoś, kto w tym naszym kraju trzyma władzę, media, oświatę, miałby wam o tym mówić? I jeszcze do tego wam takie obrazki pokazywać? Żebyście mieli głupie myśli? Żeby wam do reszty waszą przecudną narodową specyfikę zaburzyć, żebyście już tak - włos się jeży na samą myśl! - z zapałem nie powtarzali "WiPoW, WiPoW!"?
Żebyście na ew. demonstracjach (w końcu nie da się od razu wszystkiego zakazać), zamiast wołać "Gestapo! Gestapo!", "Chodźcie z nami, dziś nie biją!", i inne temu podobne... Nie chcę nawet myśleć, co wam by mogło przyjść do głów! A więc, zakrzyknijmy jeszcze raz wszyscy chórem "WiPoW, WiPoW" (oczywiście w pełnej wersji), a potem rozejść się. Do roboty! Na zmywaki do Niemca! (I gdzie tam jeszcze.) I kochać władzę! I kochać siły porządku, bo one w sumie chcą przecież tylko waszego dobra!
WiPoW, WiPoW, WiPoW - niech żyje to co najbardziej polskie i najsłodsze w tym najsłodszym ze słodkich narodów, niech żyje WiPoW! (A teraz rozejść się chamy i budować wspólną Europę! Władza wam powie, kiedy możecie przestać. Za pomocą eutanazji.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Tymi pierwszymi nie będziemy się teraz zajmować (prawicowa blogosfera robi to za nas z nawiązką) - porozmawiajmy krótką chwilę o tych drugich. Choć WiPoW jest dla nich sensem życia, przesadą byłoby zarzucanie im, że nic innego nie robią!
Otóż robią, a jedną z tych rzeczy, które robią, jest wzdychanie. Wzdychanie to bywa na różne tematy i w różnych tonacjach (przeważnie minorowych, ale są wyjątki, jak jeden mój mój kumpel, b. ceniony bloger), ale chodzi takimi sezonowymi modami, mającymi jakiś tam związek z wydarzeniami na świecie.
No i ostatnio modne jest wzdychanie w duchu: "Ach, kiedyż to u nas będzie tak, jak na Węgrzech! Ach!" "Wystarczy jedynie", mówią owi Polacy jeden drugiemu na ucho, a oczy im błyszczą, "że Tusk chlapnie coś tak jak ten tam Ogurczany, ktoś to nagra i ujawni... I wtedy się zacznie! Wkurwiony lud... Itd., itd."
Na co ja, jeśli by mnie oczywiście ktoś spytał o zdanie (co jest oczywiście absurdalnym założeniem, ale w końcu my tu sobie tak tylko piszemy, więc czemu nie?), że może jednak - smutne to - ale nie całkiem. Lud się AŻ TAK raczej chyba by nie wkurwił, pomijając już drobny fakt, że Tusk tak jak tamten zrobić nie musi i raczej nie zrobi. I nikt nie ujawni, a nawet pewnie nie nagra.
No, ale powiedzmy że chlapnął, nagrali, opublikowali... Lud się wkurwił? Jasne, wkurwił się - ilość przypadków wrzodów żołądka i dwunastnicy zwiększyła się dwunastokrotnie, ataki serca też coś koło tego, alkoholizm się potroił... (Mimo, że mało kogo z tych, którzy Tuska nie lubią, było już na jakiś alkohol stać. Trza by poczekać na kartki na cukier!)
Sprawa polega bowiem, w dużym stopniu, na narodowym charakterze i narodowych narowach. Jedni mają WiPoW - inni mają jakieś inne interesujące cechy. Narody znaczy. Te cechy nie są oczywiście łatwe do precyzyjnego określenia z dokładnymi liczbami itd. - zgodzę się nawet z postępowymi socjologami, że "charakter narodowy" to sprawa dość zawikłana i chwilami nawet potencjalnie ryzykowna.
Jednak my tu sobie tylko tak piszemy na blogasku, no więc niech nam wolno będzie zastosować taką oto metodę, że bierzemy jakieś wydarzenie - raczej z tych ważnych i dramatycznych - a potem patrzymy, jak się, albo jak BY się, w nim zachował jeden naród, a jak jakiś inny.
No i weźmy sobie na przykład dość (wciąż) znane węgierskie powstanie roku 1956. W końcu wzdychamy sobie teraz tęsknie akurat do Węgier, więc to chyba odpowiedni przykład. No i jak tam z tym było? No to było tak, że oni tam mieli tę wielką demonstrację poparcia dla Polaków, podczas której ichnie ubectwo (tzw. "awosze", jeśli dobrze pamiętam, ale do bezużytecznych szczegółów nie mam głowy ani serca) zaczęło do tych demonstrantów strzelać z dachów.
Padli zabici i oczywiście ranni, ludzie się wkur... Się znaczy zdenerwowali, zaatakowali posterunki policji i różne takie, skutkiem czego zdobyli broń. (O WiPoW jakoś nikt z nich nie pomyślał.) I zaczęła się walka. Aż nastała noc. A potem wstał nowy dzień.
No i ci, co nie lubili tych awoszów - i w ogóle raczej całej idei "socjalistycznych Węgier" - a nie byli ciężko ranni, ani zabici, dowiedzieli się skądsiś, że ranni po wczorajszym awosze, ci ubecy znaczy, leżą sobie w jednym konkretnym szpitalu i się kurują. Nie wiem, czy wszyscy w jednym, ale w każdym razie jakaś część, a to dla nas tu wystarczy.
No i poszedł tłum pod ten szpital. Oczywiście, żeby im powiedzieć: "WiPoW, kochani awosze, przykro nam, że tak wyszło... Pocałujmy się w mordki jak Polak z Polakiem, czy może Węgier z Węgrem... A potem każdy wróci do swoich obowiązków - my będziemy dalej zapieprzać za głodową pensję, wy będziecie nadal nas szpiclować i w razie potrzeby torturować... WiPoW, niech żyje WiPoW, WiPoW ponad podziałami i razem, w nogę, do świetlanej przyszłości!"
Nie, przykro mi, ale nie tak było. Wiem, że to by pięknie brzmiało w uszach moich rodaków, ale niestety, to nie byli moi rodacy. Otóż ten tłum zebrany pod szpitalem zażądał wydania rannych awoszów. "Żeby im osobiście przekazać najlepsze życzenia powrotu do zdrowia i WiPoW?", wykrzyknie z nadzieją ten i ów rodak. Otóż, nie całkiem.
Dyrektor szpitala w każdym razie odmówił. Gdyby to była Polska, tłum grzecznie by się rozszedł do domów, a potem grzecznie zniósł wszystko, co mu reżim miał do zaoferowania... Ale to jednak nie była Polska. Tłum... Przykro mówić, ale postawił dyrektorowi ultimatum: "Wyda awoszów, albo też cały szpital, z jego ludzką zawartością, zostanie spalony".
(Naprawdę nie wiem, czy to był jakiś specjalny szpital z zawartością, która tym ludziom jakoś ogólnie nie pasowała. Szpital ichniego MSW, czy inne takie coś. Pewnie tak, bo nikt by ubeków, elity, jakby nie było, ze zwykłą hołotą do łóżek nie kładł, a lud by aż tak łatwo swoich palić nie chciał, ale nie mam tu żadnych bliższych informacji.)
Dyrektor, postawiony przed tym wyborem Zofii, wydał rannych awoszów. "A wtedy ludzie powiedzieli im 'Wybaczamy i Prosimy o Wybaczenie!' (Czyli nasz WiPoW w pełnej wersji.) I dodali: 'Szybkiego powrotu do zdrowia!'" - wykrzyknął w tej chwili niejeden rodak, a jakieś wewnętrzne światło rozjaśniło jego szlachetną twarz. Wiem to, choć doszedł do mnie tylko lekki szum z oddali. W końcu nie każdy czyta mojego bloga, a do niektórych dojdzie to, jeśli Bozia zechce, dopiero za jakiś czas. Wszyscy na raz wykrzyknąć nie mogli - pogódźmy się z tym!
Niestety, to nie było w Polsce. Lud wziął, powiesił awoszów za nogi na ulicznych latarniach, napełnił im usta bilonem, a potem ich zakatował kopniakami na śmierć. Są tego fotografie, jest też chyba kronika filmowa z tymi scenami, i ja, na ile pamiętam, widziałem właśnie tę kronikę. Zdjęcia zresztą też widziałem. Było to, tak się interesująco składa, za granicą. W telewizji widziałem te sceny, wtedy sfilmowane, a po wielu latach wyemitowane.
Dawno to było, ale takie rzeczy się pamięta. I na pewno można to sobie znaleźć, choć specjalnie się nie dziwię, że o tym nie wiedzieliście, no bo po co niby ktoś, kto w tym naszym kraju trzyma władzę, media, oświatę, miałby wam o tym mówić? I jeszcze do tego wam takie obrazki pokazywać? Żebyście mieli głupie myśli? Żeby wam do reszty waszą przecudną narodową specyfikę zaburzyć, żebyście już tak - włos się jeży na samą myśl! - z zapałem nie powtarzali "WiPoW, WiPoW!"?
Żebyście na ew. demonstracjach (w końcu nie da się od razu wszystkiego zakazać), zamiast wołać "Gestapo! Gestapo!", "Chodźcie z nami, dziś nie biją!", i inne temu podobne... Nie chcę nawet myśleć, co wam by mogło przyjść do głów! A więc, zakrzyknijmy jeszcze raz wszyscy chórem "WiPoW, WiPoW" (oczywiście w pełnej wersji), a potem rozejść się. Do roboty! Na zmywaki do Niemca! (I gdzie tam jeszcze.) I kochać władzę! I kochać siły porządku, bo one w sumie chcą przecież tylko waszego dobra!
WiPoW, WiPoW, WiPoW - niech żyje to co najbardziej polskie i najsłodsze w tym najsłodszym ze słodkich narodów, niech żyje WiPoW! (A teraz rozejść się chamy i budować wspólną Europę! Władza wam powie, kiedy możecie przestać. Za pomocą eutanazji.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
charakter narodowy,
demonstracje,
pedalstwo,
ubecja,
Węgry '56,
wybaczanie,
zemsta
niedziela, lipca 17, 2011
To by mogło być w NCz! (ale jest u mnie, i co?)
Z książki, co ją sobie tu (w przerwach między sprowadzaniem Konecznego do sensownych rozmiarów) wykorzystujemy - tej o "Kraju narkomanów bezpieczeństwa" - dzisiaj sobie tu wklepiemy krótki, ale za to jakże słodki, kawałek o ruchu drogowym. A więc gaz do dechy i jazda!
* * *
W artykule w Dagens Nyheter (17/9 2005) opowiada się o mieście Drachten w północnej Holandii. Mieście, gdzie postanowiono pozbyć się praktycznie wszystkich świateł i znaków drogowych. Inżynier ruchu drogowego Hans Mondemann jest sprawcą tej rewolucji w Drachten. Podstawą dla jego idei było to, że zaobserwowano, iż od wielu lat ilość znaków drogowych z roku na rok się zwiększa, a mimo to ilość wypadków się nie zmniejsza, a przeciwnie. Znaki zdawały się sprawiać, że luzie przestawali myśleć i nie byli uważni. Przy dużej ilości przekazów i pouczeń, niemożliwe było śledzenie wszytkiego na raz.
Po przepracowaniu sprawy w zarządzie miasta, Hans Mondemann zdołał zrealizować swój projekt. Skutek był taki, że ruch drogowy, w Drachten w 60 procentach złożony z rowerzystów, zaczął się odbywać całkiem bez jakichkolwiek regulacji. Rowerzyści sami muszą sobie radzić na niestrzeżonej przestrzeni z ciężarówkami, autobusami, samochodami i pieszymi. Nikt nie nosi kasku rowerowego, a nawet chodniki nie są specjalnie wyraźnie oznaczone. Brzmi to jak scenariusz na prawdziwą katastrofę, ale od wprowadzenia nowego systemu ilość wypadków ogromnie się zmniejszyła, a w roku 2005 osiągnęła liczbę zero! Oto przykład silnie przemawiający za tym, że nie trzeba zakazywać, aby coś uczynić mniej niebezpiecznym.
* * *
"Nie trzeba zakazywać"? Raczej, jak z tego wynika, "NIE WOLNO zakazywać"!
Nudne było, zgoda - znaki drogowe i rada miasta - ale też krótkie i chyba całkiem pouczające. (I całkiem w stylu "NCz!") Tak więc nie płakać, tylko iść i obalać znaki drogowe! (A urzędasom robić kęsim.)
* * *
No to może jeszcze na deser bonmot, który mi przyszedł przed chwilą do głowy. Na nabrzmiałe tematy. Zadedykowany, z głębokim ukłonem, pani Maryli z blogmedia24.pl:
"Czysto polskie wartości" to nie"wartości", tylko co najwyżej FOLKLOR.
("Patriotyzm", pani Marylo, też nie jest żadną "polską wartością" - choć oczywiście jego obiektem w naszym przypadku jest Polska. Myśmy go jednak nie wynaleźli i nie my jedyni go praktykujemy. Zakładając nawet, że go praktykujemy.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
bezpieczeństwo na drogach,
bonmot,
David Eberhard,
Najwyższy Czas,
narkomani bezieczeństwa,
regulacje,
ruch drogowy,
zakazy
Dobre bo polskie?
"Dobre bo polskie"? Piękne hasło i aby to czynem potwierdzić, zaraz udam się do Biedronki kupić sobie pęto kiełbasy! (Wędliny, które pamiętam ze Szwecji, były rzeczywiście koszmarne. Vivat Polonia!) Jednak rozciąganie tej zasady, niczym zużytej gumy od majtek, na sprawy takie, jak np. porównania wartości różnych myślicieli, to już nadużycie i, przykro mi, ale także chyba oznaka (narodowej?) głupoty.
I tak na przykład: Spengler - choć Prusak - jest i pozostanie geniuszem, a Koneczny - choć Polak i patriota (co mu się oczywiście chwali) - nigdy nie będzie wart nawet butów mu czyścić. Mówimy o sprawach intelektu, o historiozofii, nie o moralności, czy kibicowaniu "naszym chłopcom". Mądrość nie znalazła sobie bowiem (jak by to nie było trudne do pojęcia i horrendalne) umiłowanej siedziby w naszej nacji. A nawet, powiem brutalnie, jakby przeciwnie.
Korzystanie z cudzej mądrości jest całkiem niezłym dowodem mądrości własnej, a trzymanie się jak pijany płotu tradycyjnej rodzimej głupoty - dowodem czegoś wprost przeciwnego. I niestety jakoś tego drugiego widzę u naszej prawicy nadmiar, a tego pierwszego malutko.
Intelektualna tandeta jest i pozostanie intelektualną tandetą, choćby się ubrała w łowicki pasiak, włożyła na głowę czapkę krakuskę i przypasała karabelę. (Czysto dekoracyjną broń, nawiasem. Prawdziwa broń naszych dzielnych przodków to były całkiem inne rodzaje żelastwa.)
Czujmy się Polakami, walczmy o Polskę, ale nie wmawiajmy sobie, że wszystko co dobre pochodzi z naszych ziemi i zostało stworzone przez naszych. Dlaczego? Bo to brednie, a żywienie się bredniami nigdy nie wychodzi na zdrowie.
Gdyby naprawdę Polska była takim generatorem genialności - a nie raczej odwrotnie - to chyba nasza historia nie wyglądałaby tak ponuro, jak wyglądała, prawda? Nie mówię, że wszystko było denne i ponure, ale nie da się chyba ukryć, że nie byliśmy pieszczochami historii, los dał nam nieźle w dupę, a my jakoś, mimo tej rzekomej genialności, którą mamy w genach, niewiele byliśmy w stanie w tej sprawie zrobić.
Gdybyśmy naprawdę byli tacy genialni i wszyscy mądrzy mieliby powód uczyć się od nas, to i ta nasza historia nie byłaby taka smętna, no a przede wszystkim nasza TERAŹNIEJSZOŚĆ nie byłaby tak obrzydliwa, upadlająca i beznadziejna... Przyszłość zaś nie rysowałaby się aż tak czarno.
Jeśli kogoś podniecają sukcesy i osiągnięcia dawnych Polaków - a niewątpliwie istniały - nic w tym złego! Jednak dobrze by było pamiętać, że tu nie o PRZESZŁOŚĆ nam najbardziej powinno chodzi, tylko o PRZYSZŁOŚĆ.
Można chodzić w krakuskach i z karabelą (nie mówiąc już w pasiakach) i być jedynie "grupą folklorystyczną" - jak sobie, w stosunku do Polaków, ale nie tylko, bo do wszystkich właściwie nacji, poza ew. wielkoruską - wymarzył Stalin.
Brenzlowanie się tym, że "ach, jacy Polacy wspaniali, bo wydali Konecznego i JP2", kiedy jednocześnie Polska zamienia się w totalne (!) szambo, a za niewiele lat roztopi się zapewne w szambie "europejskim", czy "globalnym", sterowanym przez naszych odwiecznych wrogów, to skrajny kretynizm, a nie żaden patriotyzm!
Kult JP2 wcale nie przeszkadza nawet obrzydliwie antypolskiemu Gazownikowi - wprost przeciwnie! Czemu? Bo to się pięknie daje w ich robocie wykorzystać, po prostu! Czy na to nie było już wielu przykładów, że spytam?
Tak że ja bym zalecił - zamiast budowania całkiem niepotrzebnych kapliczek całkiem malutkim lokalnym mędrkom, zamiast wmawiania sobie, że "mimo wszystko Polska jeszcze nie zginęła, skoro Europa nie zakazała jeszcze chodzenia w krakusce, a jeśli nawet, to i tak tego na razie prawie nie egzekwuje", zamiast chlubienia się własnym masochizmem i zapyziałą zaściankowością - może jednak lepiej "uczyć się, choćby od diabła", a w sprawach zasadniczych, czyli jednak PRZYSZŁOŚCI raczej, niż przeszłości, nie iść na żadne pedalskie kompromisy i nie dać temu całemu kurestwu cienia szansy tam, gdzie w ogóle coś od nas zależy.
Agentura jest oczywiście najgorszym zagrożeniem - ta chodząca w krakuskach pewnie nawet największym - ale rodzime mędrki z przeszłości, jeśli akurat nie sięgają do pięt myślicielom zagranicznym, także są cholernie szkodliwe.
To znaczy - one same nie, ale na pewno nam nie pomoże, jeśli, zamiast myśleć, naprawdę i bez pedalskich kompromisów MYŚLEĆ, będziemy się kręcić jak gówno w przerębli w kręgu ich zapyziałych i nieaktualnych myśli, uważając, że jedynym obowiązkiem Polaka jest przede wszystkim wierzyć, że cała mądrość pochodzi stąd, a każdy obcy to z definicji dureń i szuja. A w tym czasie targowica niech sprzedaje Polskę, a na karki naszych dzieci i wnuków szykowane są chomąta.
A już najprościej i najkrócej, jak potrafię (bo wiem, że ADHD i dysleksja grasują): przestańcie bronić Konecznego przed Spenglerem - zacznijcie (kur..a!) bronić Polski (i zachodniej cywilizacji, niechby i "łacińskiej", skoro wam tak na tym zależy)... Przed tym, co chyba wszyscy wiemy. A imię ich jest Legion!
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
I tak na przykład: Spengler - choć Prusak - jest i pozostanie geniuszem, a Koneczny - choć Polak i patriota (co mu się oczywiście chwali) - nigdy nie będzie wart nawet butów mu czyścić. Mówimy o sprawach intelektu, o historiozofii, nie o moralności, czy kibicowaniu "naszym chłopcom". Mądrość nie znalazła sobie bowiem (jak by to nie było trudne do pojęcia i horrendalne) umiłowanej siedziby w naszej nacji. A nawet, powiem brutalnie, jakby przeciwnie.
Korzystanie z cudzej mądrości jest całkiem niezłym dowodem mądrości własnej, a trzymanie się jak pijany płotu tradycyjnej rodzimej głupoty - dowodem czegoś wprost przeciwnego. I niestety jakoś tego drugiego widzę u naszej prawicy nadmiar, a tego pierwszego malutko.
Intelektualna tandeta jest i pozostanie intelektualną tandetą, choćby się ubrała w łowicki pasiak, włożyła na głowę czapkę krakuskę i przypasała karabelę. (Czysto dekoracyjną broń, nawiasem. Prawdziwa broń naszych dzielnych przodków to były całkiem inne rodzaje żelastwa.)
Czujmy się Polakami, walczmy o Polskę, ale nie wmawiajmy sobie, że wszystko co dobre pochodzi z naszych ziemi i zostało stworzone przez naszych. Dlaczego? Bo to brednie, a żywienie się bredniami nigdy nie wychodzi na zdrowie.
Gdyby naprawdę Polska była takim generatorem genialności - a nie raczej odwrotnie - to chyba nasza historia nie wyglądałaby tak ponuro, jak wyglądała, prawda? Nie mówię, że wszystko było denne i ponure, ale nie da się chyba ukryć, że nie byliśmy pieszczochami historii, los dał nam nieźle w dupę, a my jakoś, mimo tej rzekomej genialności, którą mamy w genach, niewiele byliśmy w stanie w tej sprawie zrobić.
Gdybyśmy naprawdę byli tacy genialni i wszyscy mądrzy mieliby powód uczyć się od nas, to i ta nasza historia nie byłaby taka smętna, no a przede wszystkim nasza TERAŹNIEJSZOŚĆ nie byłaby tak obrzydliwa, upadlająca i beznadziejna... Przyszłość zaś nie rysowałaby się aż tak czarno.
Jeśli kogoś podniecają sukcesy i osiągnięcia dawnych Polaków - a niewątpliwie istniały - nic w tym złego! Jednak dobrze by było pamiętać, że tu nie o PRZESZŁOŚĆ nam najbardziej powinno chodzi, tylko o PRZYSZŁOŚĆ.
Można chodzić w krakuskach i z karabelą (nie mówiąc już w pasiakach) i być jedynie "grupą folklorystyczną" - jak sobie, w stosunku do Polaków, ale nie tylko, bo do wszystkich właściwie nacji, poza ew. wielkoruską - wymarzył Stalin.
Brenzlowanie się tym, że "ach, jacy Polacy wspaniali, bo wydali Konecznego i JP2", kiedy jednocześnie Polska zamienia się w totalne (!) szambo, a za niewiele lat roztopi się zapewne w szambie "europejskim", czy "globalnym", sterowanym przez naszych odwiecznych wrogów, to skrajny kretynizm, a nie żaden patriotyzm!
Kult JP2 wcale nie przeszkadza nawet obrzydliwie antypolskiemu Gazownikowi - wprost przeciwnie! Czemu? Bo to się pięknie daje w ich robocie wykorzystać, po prostu! Czy na to nie było już wielu przykładów, że spytam?
Tak że ja bym zalecił - zamiast budowania całkiem niepotrzebnych kapliczek całkiem malutkim lokalnym mędrkom, zamiast wmawiania sobie, że "mimo wszystko Polska jeszcze nie zginęła, skoro Europa nie zakazała jeszcze chodzenia w krakusce, a jeśli nawet, to i tak tego na razie prawie nie egzekwuje", zamiast chlubienia się własnym masochizmem i zapyziałą zaściankowością - może jednak lepiej "uczyć się, choćby od diabła", a w sprawach zasadniczych, czyli jednak PRZYSZŁOŚCI raczej, niż przeszłości, nie iść na żadne pedalskie kompromisy i nie dać temu całemu kurestwu cienia szansy tam, gdzie w ogóle coś od nas zależy.
Agentura jest oczywiście najgorszym zagrożeniem - ta chodząca w krakuskach pewnie nawet największym - ale rodzime mędrki z przeszłości, jeśli akurat nie sięgają do pięt myślicielom zagranicznym, także są cholernie szkodliwe.
To znaczy - one same nie, ale na pewno nam nie pomoże, jeśli, zamiast myśleć, naprawdę i bez pedalskich kompromisów MYŚLEĆ, będziemy się kręcić jak gówno w przerębli w kręgu ich zapyziałych i nieaktualnych myśli, uważając, że jedynym obowiązkiem Polaka jest przede wszystkim wierzyć, że cała mądrość pochodzi stąd, a każdy obcy to z definicji dureń i szuja. A w tym czasie targowica niech sprzedaje Polskę, a na karki naszych dzieci i wnuków szykowane są chomąta.
A już najprościej i najkrócej, jak potrafię (bo wiem, że ADHD i dysleksja grasują): przestańcie bronić Konecznego przed Spenglerem - zacznijcie (kur..a!) bronić Polski (i zachodniej cywilizacji, niechby i "łacińskiej", skoro wam tak na tym zależy)... Przed tym, co chyba wszyscy wiemy. A imię ich jest Legion!
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
cywilizacja zachodnia,
czapka krakuska,
Europa,
Feliks Koneczny,
Gazownik,
historia,
kiełbasa,
legion,
Oswald Spengler,
Polska,
sklep Biedronka
sobota, lipca 16, 2011
Kaski nieśmiertelności
Wczoraj sobie tu zacytowaliśmy niewielki, i dość w sumie ogólny, fragmencik z książki na temat "Kraju narkomanów bezpieczeństwa - O Szwecji i narodowym syndromie paniki" (wczoraj tego podtytułu nie wspomnieliśmy) pana Davida Eberharda, z zawodu psychiatry. Dzisiaj pójdźmy za ciosem i weźmy sobie fragment konkretniejszy, i taki, który by daną dziedzinę w jakimś stopniu wyczerpywał.
Co wybierzemy? Mamy nieco do wyboru z tych dziewięćdziesięciu przeczytanych dotąd stron (całość liczy 314)... Samobójstwa? Anoreksję z bulimią? Paranoję związaną z opieką nad niemowlętami? (Zaiste - realny liberalizm to po prostu Raj, a ludzie, wreszcie wyzbyci z przesądów i zahamowań, nigdy nie mieli tak dobrze!) Weźmy sobie może jednak kaski rowerowe! Lubię się mianowicie zająć (czy może raczej czuję przymus zajmowania się) sprawami, które dzisiejszym ludziom wydają się już naturalne i oczywiste. Także nierzadko naszym kochanym "prawicowcom". Rzeczy takie, jak obowiązkowe kwoty płciowe w wyborach. (Dla mnie absolutnie największe lewacko-totalitarne horrendum w tym nieszczęsnym kraju od zamordowania prezydenta z całą delegacją!)
Dodam może jeszcze, że sam Eberhard (o ile się inteligentnie nie czai) zdaje się wierzyć, że wszystkie te zakazy mają głównie na celu nasze bezpieczeństwo - jak by nie były durne i kontr-produktywne - podczas gdy ja, uznając oczywiście udział użytecznych idiotów na niższych szczeblach, chęć zarobienia, chęć podlizania się przełożonym, "poczucie obowiązku", widzę jednak znacznie większą w sumie rolę, z jednej strony: celowego wychowywania mas na niewolników, a ich pomniejszych treserów na skutecznych i posłusznych oprawców; z drugiej zaś: postępującego spedalenia mas, które koniecznie chcą żyć wiecznie itd.
(To ostatnie wiąże się oczywiście z religijnością, a raczej jej brakiem, co zresztą b. wyraźnie mówi sam Eberhard, ale to nie tylko to, jak sądzę.)
Co rzekłszy, wklepię tu teraz obszerny fragment ze wspomnianej książki. (We własnym przekładzie. Akapity nieco porozbijałem, bo to ekran, chyba że ktoś ze wydrukuje. Przypisy źródłowe, niezbyt liczne zresztą, opuściłem.)
* * *
Pierwszego stycznia 2005 wprowadzono w Szwecji obowiązkowy kask rowerowy dla wszystkich poniżej 15 lat. [. . .] Wedle NTF ("Narodowe Stowarzyszenie dla Popierania Bezpieczeństwa na Drogach"), dzięki wprowadzeniu całkowitego przymusu stosowania kasku rowerowego można by uratować w Szwecji życie 17 osób w ciągu roku.
Odpowiednie liczby dla osób ciężko uszkodzonych podaje się jako 96 rocznie. Stowarzyszenie podaje, że ich wyliczenia opierają się na statystykach z Australii, gdzie wedle NTF ilość uszkodzeń czaszki z powodu wypadków rowerowych zmniejszyła się o 70 procent dwa lata po wprowadzeniu kasków w początkach lat 1990'.
Przeglądając literaturę przedmiotu znajduje się pewną ilość badań, które faktycznie mówią o zmniejszonym ryzyku uszkodzeń czaszki, kiedy stosuje się kask. Ale istnieje też pewna liczba badań, które wcale nie przemawiają za tym, że prawo o obowiązkowym noszeniu kasku rowerowego zmniejsza częstotliwość uszkodzeń czaszki, a przynajmniej nie o tyle, ile podaje NTF. 70 procent to faktycznie bez porównania najwyższa liczba podana w jakimkolwiek badaniu. Większość australijskich badań wykazuje znacznie niższe liczby.
Aby dokonać prawidłowej analizy, trzeba podzielić uszkodzenia czaszki na różne grupy. Najpoważniejsze uszkodzenia to tzw. uszkodzenia intrakranialne, czyli uszkodzenia wewnątrz kości czaszki, w mózgu. W Zachodniej Australii ilość intrakranialnych uszkodzeń zmniejszyła się ze 148 przypadków w roku 1989, do 141 w roku 1997. Siedem przypadków w ciągu ośmiu lat. W międzyczasie ilość kasków rowerowych się podwoiła, a ilość rowerzystów zmniejszyła.
Poza tym istnieje badanie wykazujące, iż ilość uszkodzeń szyi prawdopodobnie zwiększa się w wyniku stosowania kasku rowerowego. McDermott i współpracownicy opublikowali w roku 1993 w periodyku "Trauma" badania 1710 pacjentów wziętych do szpitala po wypadku rowerowym. Ilość uszkodzeń szyi była znacząco większa w grupie, która używała kasków.
Wzrost z 3,3% wśród tych, którzy kasku nie używali, do 5,7%, wśród tych, którzy go mieli na sobie. Kilka możliwych przyczyn tego stanu rzeczy, to że łatwiej wykręca się głowę przy upadku, jeśli ma się na sobie kask, albo że trudniej jest z kaskiem na głowie zasłonić głowę ręką.
Istnieją też pewne dane, wskazujące na to, że używanie rowerów zmniejsza się po wprowadzeniu obowiązku używania kasku. W Zachodniej Australii używanie rowerów zmniejszyło się w ciągu dziesięciu lat od wprowadzenia tego prawa o 28 procent. Oficjalne liczby z Nowej Zelandii, gdzie także jest obowiązkowy kask podczas jazdy na rowerze, wskazują spadek o 26 procent. Zgodnie z nimi jeździ się mniej godzin i w sumie krótsze odcinki.
Nowa Zelandia może zaś jako społeczeństwo pochwalić się najszybszym przyrostem otyłości w całym świecie, podczas tych ostatnich dziesięciu lat. W roku 2003 na otyłość cierpiało około 20 procent społeczeństwa, a 62 procent mężczyzn i połowa kobiet miała nadwagę. Mimo zmniejszonego stosowania rowerów ilość pobytów w szpitalu w wyniku wypadków rowerowych zwiększyła się zresztą w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Zachodniej Australii.
Obserwacja ta zdaje się sugerować, że ludzie naprawdę zmieniają swoje zachowania związane z jazdą na rowerze skutkiem stosowania kasków, i są gotowi podejmować większe ryzyko. Może czują się jeszcze bardziej nieśmiertelni i dlatego jadą bez zastanowienia.
Nie jest także zbyt trudno dojść do wniosku, że zdolność raczenia sobie z samodzielnymi zadaniami, jak na przykład nauczenie się oceniania, gdzie i kiedy może być niebezpiecznie jeździć na rowerze bez kasku, jest ważną umiejętnością, którą dzieci powinny ćwiczyć. Nie chcę na drodze dzieci, uważających że są Supermenami, tylko dlatego, że mają na sobie kask.
To, że prawo o obowiązkowych kaskach nie niesie z sobą koniecznie jakichś wielkich korzyści dla zdrowia, potwierdza także badanie opublikowane w uznanym periodyku "British Medical Journal". Statystyczka Dorothy Robinson z uniwersytetu w New England, Australia, przestudiowała dane z tych stanów, które wprowadziły obowiązkowe kaski, i odkryła, że ilość uszkodzeń czaszki rzeczywiście się zmniejszyła, ale stało się to już zanim wprowadzono przymus kasków. W jej badaniu widać także, iż ilość rowerzystów w Sidney zmniejszyła się o 48 procent od wprowadzenia tego obowiązku.
Powiedzmy jednak, że ja się mylę, a NTF ma rację. Istnieje faktycznie szwedzka praca doktorska, której autorem jest Sixten Nolén, silnie argumentująca za obowiązkiem stosowania kasków dla wszystkich (ale on mówi o 10-15 uratowanych życiach rocznie). W takim razie rzeczywiście za pomocą powszechnego przymusu stosowania kasku można by uratować co roku życie dwóch osób na milion Szwedów! Samo w sobie to brzmi fajnie.
Z drugiej strony ryzykuje się zmniejszenie stosowania rowerów, a biorąc pod uwagę rozwój wydarzeń z coraz większą ilością osób otyłych w naszym społeczeństwie, to będzie coś, co zabije jeszcze większą ilość ludzi. Spadek ilości rowerzystów choćby w połowie tak znaczny, jak ten zaobserwowany w Nowej Zelandii, miałby katastrofalne następstwa dla rozszerzania się otyłości i ogólnego stanu społeczeństwa.
* * *
I to by było tego na tyle, moi Ludkowie. Do zastanowienia się i ew. walenia tym lemingów jak cepem po ich durnych łepetynkach urodzonych niewolników!
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
Australia,
bezpieczeńśtwo,
brat Michnika,
David Eberhard,
kaski rowerowe,
lemingi,
matrioszka Jaruzelski,
niewolnictwo,
Nowa Zelandia,
rowery,
Szwecja
piątek, lipca 15, 2011
O syndromie narodowej paniki i czytaniu książek (spokojnie, nie u nas!)
Kupiłem sobie ostatnio masę książek na allegro... Że co? Że prawdziwy prawicowiec żadnych książek nie kupuje, bo ich nie czyta? A forsa jest mu zresztą zbyt potrzebna na wódkę i jeżdżenie w kółko ogromną bryką z napędem na masę kół, żeby w ogóle mieć takie fanaberie? Nie, jasne. Bo i też żaden ze mnie prawicowiec. Ale jednak jakieś tam poglądy mam i chciałbym je kolejny raz przedstawić. Mogę? Mimo, że "wolny rynek" mnie śmieszy?
A więc kupiłem sobie sporo książek całkiem ostatnio i wiele z nich jest naprawdę super. Na przykład jedna nazywa się "I trygghetsnarkomanernas land" (co, jak każdy zgadnie, oznacza "W kraju narkomanów bezpieczeństwa") i jest napisana przez szwedzkiego psychiatrę Davida Eberharda, a traktuje o obsesji bezpieczeństwa - głównie w dzisiejszej Szwecji, ale nie tylko - i jej, nierzadko dość nieprzyjemnych, skutkach. Książka wydana w roku 2006, czyli świeżutka.
Gość, autor znaczy, nie jest jakimś prawicowcem z czarnym podniebieniem i czasem mnie aż bawi, że on naprawdę zdaje się sądzić, że ci kurewscy właściciele tego całego cyrku naprawdę chcą dla nas dobrze - ale w sumie to sensowny gość i to, że bez czarnego podniebienia, nawet jakby zwiększa wagę tego, co on mówi.
W sumie (mimo tego braku czarnego podniebienia) można by niemal wziąć dowolny fragment tej książki - a w każdym razie tych 70 stron, co ja je już przeczytałem - i byłoby interesujące, ale coś trzeba jednak wybrać, więc wybieram poniższy fragment, który właśnie przed sekundą sam poznałem. (Przekład ze szwedzkiego oczywiście mój własny, bo ja nie jestem Tusk.)
* * *
W całym zachodnim świecie sukcesywnie odbieramy zatem ludności, przez cały powojenny okres funkcjonujące, strategie radzenia sobie z życiem. W Szwecji przewodzimy poza tym w owej międzynarodowej eksplozji bezpieczeństwa, która zdaje się mieć na celu wystraszenie obywateli, by byli posłuszni. Rozwój, który obserwujemy, jest jednak w dużej mierze wynikiem krzyżowego zapłodnienia pomiędzy tymi dwoma fenomenami, ze skutkami zgubnymi dla jednostek, które nie nauczyły się radzić sobie z trudnościami, oraz dla społeczeństwa w całości.
Podobne zjawisko występuje w USA, gdzie owa dysfunkcjonalna strategia rozwiązywania problemów, odziedziczona po psychoanalizie, łączy się z dekretami na temat bezpieczeństwa, wychodzącymi z systemu prawnego. W USA występują z tego powodu symptomy narodowej paniki, w wielu przypadkach ekstremalne. Zasada ostrożności jest bardzo użyteczna, kiedy się zwala coś na innych*. Ludzie muszą w końcu myśleć o tym, co robią, ponieważ wszystko jest tak niebezpieczne!
Końcowy efekt jest jednak mniej patologiczny, ponieważ istnieje naturalny mechanizm obronny w "zwalaniu na innych". W amerykańskim "modelu" obywatele mogą rozwiązywać problemy poprzez podawanie wszystkich dookoła do sądu. To zmniejsza sumę lęku w społeczeństwie, ale zwiększa obsesję bezpieczeństwa.
W wielu europejskich krajach podobieństwo do szwedzkiego narodowego syndromu paniki staje się coraz wyraźniejsze. Istnieje pełzający trend w kierunku tej samej narkomanii bezpieczeństwa w całej Zachodniej Europie. I dlaczego miałoby tak nie być? Bezpieczeństwo zawsze jest przecież pożądane! W ciągu kilku dziesięcioleci możemy mieć zachodnioeuropejskie społeczeństwo, które na nic się nie odważy, nie radzi sobie ze stresem, które cierpi na ten sam nieustanny lęk, i które czuje się wypalone po pierwszym wakacyjnym zastępstwie**. Krótko mówiąc - cała Europa pełna Szwedów.
----------------
* Kłania się Robert Ardrey ze swą "epoką alibi"! Czy raczej właśnie wcale nie "swą", tylko właśnie "naszą obecną". W ogóle bardzo ardreyiczne są wnioski z tej książki, jak to, że przesadne bezpieczeństwo rzuca się na mózg, i nie tylko, a co więcej lubi się rzucać właśnie na zachowania w stylu samookaleczeń.
** Chodzi o pracę wakacyjną. Że niby nieco nowej pracy i od razu psychiczne wypalenie.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
bezpieczeństwo,
David Eberhard,
Europa,
książki,
lemingi,
lęk,
obsesje,
prawicowość,
psychiatria,
Robert Ardrey,
system prawny,
Szwecja,
USA
czwartek, lipca 14, 2011
Koneczny - czy może jednak nie?
Wcale nie twierdzę, że Koneczny koniecznie musiał być idiotą. Mógł także być wielkim humorystą. Siedział sobie facet, na przykład po dobrej kolacji, w fotelu, przed kominkiem, obgryzał obsadkę i sobie kombinował:
No ale dobra... Mamy Bizancje skaczące po globusie niczym pchła... Mamy Rzym przekradający się niespiesznie jakimś podziemnym wykopem, żeby po pół tysiąclecia wyleźć tysiące kilometrów na północ, akurat na terenie Polski... Gdzie nic nie zaszkodziło mu paręset lat niewoli pod butem bizancjana i turana na spółkę... Co innego ten bizancjan - tam jedna cesarzowa przesądziła sprawę na całą wieczność, która na razie trwa tysiąć lat. Brawo!
Ale OK - może to kogoś nie śmieszy, może to kogoś nie razi, może ktoś w tym nie dostrzega genialnego humoru, przy którym Fredro z Molierem to ponure głupki... Niech i tak będzie. Ktoś mógłby także stwierdzić, że OK - mamy systemy prawne, które determinują (nie bardzo wiadomo dlaczego i jak, ale niech tam) kształt całej cywilizacji...
Tylko co to ma wspólnego z jakąkolwiek Historiozofią? Historii u Konecznego niemal całkiem brak, no bo jedna cesarzowa determinująca do jakiej cywilizacji wielki, i stosownie niejednorodny, kraj będzie przez następnych tysiąc lat należał, to dla niektórych może nie przedni dowcip - ale na pewno też nie żadna Historia. (No, chyba że się komuś Historia z Komorowskim i Tuskiem kojarzy, współczuję!)
Tysiące i tysiące o wiele ważniejszych - angażujących masy ludzi, dzikie emocje i co kto tylko chce - wydarzeń jakoś takich rzeczy nie zmieniają, a nagle to jedno, błahe, jakby nie było, wydarzenie, tak? Dałoby się to jakoś, choćby w ogromnym przybliżeniu, wyjaśnić? Tak samo zresztą, jak ten cud, że akurat myśmy zostali, i pozostali, tymi cudownymi, miłującymi Prawdę, Wolność, i co tam jeszcze, łacinnikami, kiedy ten system prawny, cośmy go u siebie mieli, jakoś nieczęsto był taki całkiem rzymski? (Zakładając zresztą, że "prawo rzymskie" w ogóle ma wiele wspólnego ze starożytnym Rzymem, co też nie jest aż tak pewne.)
No ale dobra. Niech będzie. Tylko CO (do k...wy nędzy) MIAŁOBY Z TEGO WSZYSTKIEGO WŁAŚCIWIE WYNIKAĆ? Jak mamy z tego DZISIAJ korzystać? Jak nam to ma pomóc w zrozumieniu świata - skoro już ustaliliśmy, że ze zrozumieniem PRZESZŁOŚCI nie ma to po prostu nic wspólnego? Że obsesja talmudycznej religijności to coś na kształt choroby? Zgoda, pewnie i coś w tym jest - tylko, że to żadne odkrycie Konecznego!
O wiele wcześniej i o wiele lepiej pisali o tym inni. Zresztą co z tymi... No wiecie kogo chodzi... Którzy talmud mają w przysłowiowej dupie? Z komuchami, z michnikami tego świata, z całą tą ojro-szemraną-elitą, z pedofilami jak Cohn-Bendit czy Polański, z doktorami Mengele dzisiejszej ("rynkowej", a jakże!) gospodarki? Jak na nich ten Talmud miałby wpływać? Jak miałby determinować ich postępowania, hierarchię wartości, sympatie i antypatie?
Poprzez geny? Poprzez osmozę? Czy jakoś inaczej? Nie wykluczam wcale, że jakoś wpływa, ale Koneczny nic nam na ten temat nie mówi, a nawet chyba nie próbuje. Rozumiem, że w jego czasach problemem mogli się wielu Polakom wydawać pejsaci "szwargoczący" wyznawcy Talmudu w chałatach. Ale to jednak w sumie nie oni dali nam najgorzej w dupę, prawda? Więc co nam z wybrzydzania się na Talmud przyjdzie? Bez Talmudu to nawet Michnik jest cacy, nasz i polski jak Piast z Rzepichą?
A nie, jest u Konecznego jedno WIELKIE und GŁĘBOKIE odkrycie - to, że "nie można być cywilizowanym na dwa sposoby". Coś w tym pewnie i jest, ale... Jak w takim razie sprawy się mają z taką Japonią? Która od zawsze była mieszaniną, czy może "stopem", własnej, wyspiarskiej, cywilizacji, wyrosłej w ostatecznej instancji z azjatyckich stepów, i wpływów chińskich - działających okresowo, ale za to naprawdę bardzo silnie... A od 150 lat jest mieszaniną (czy może "stopem") cywilizacji własnej (co to także, jako się rzekło, nie była jednorodna) i zachodniej, czyli poniekąd "naszej".
Powie ktoś: "dzisiejsza Japonia to już zupełne dno!" "Może i dno", odpowiem, "ale niby na jakim tle? Co jest dzisiaj jakoś zdecydowanie lepsze do Japonii w tzw. cywilizowanym świecie?" Tak, że nawet ta mądrość Konecznego funta kłaków nie jest warta - przynajmniej bez o wiele dogłębniejszej analizy i rozwinięcia. Czego jakoś nikt nie robi. Wystarczają widać modły do Konecznego i odprawianie stosownego voodoo.
Zaprawdę, powiadam wam: Koneczny to żaden idiota, to znakomity, niedoceniany, humorysta! To niewyeksploatowany jeszcze skarb narodowy naszego - jakże w skarby niestety ubogiego! - kraju. (Smutne tylko, że tych samych pochlebnych słów nie da się po prostu powiedzieć o Konecznego WYZNAWCACH.)
* * * * *
Jeśli przeczytałeś powyższe, drogi Nicku, to na zdrowie, mam nadzieję, że ci się podobało i w ogóle. Ew. czekam na MERYTORYCZNE uwagi w temacie. (Mówię serio!)
Jednak to, co będzie teraz, poniżej, naprawdę NIE JEST JUŻ DO CIEBIE! A w każdym razie nie oczekuję tutaj na twoją odpowiedź. Więc zapraszam ew. następnym razem, w jakimś innym, dowolnym, temacie - ale twoich mądrości na temat Spenglera i spengleryzmu nieciekawym. No, chyba, że miałbyś do powiedzenia coś NAPRAWDĘ NOWEGO... Gdybyś np. uprzednio, bez zacietrzewienia i bona fide, przeczytał, choćby to skastrowane rodzime tłumaczenie.
Ale niestety nie mogę sobie tego wyobrazić, więc - tak jak ja już nie uświadamiam Wyrusa na temat zalet i wad powiedzmy Misesa, tak i tutaj szkoda twoje i mojej śliny na kłótnie na temat, gdzie do przekonania mnie potrzeba naprawdę czegoś więcej, niż jesteś obecnie w stanie mi zaserwować, ciebie natomiast nic nie przekona, bo takie jest przecież twoje w tej kwestii postanowienie i od tego, jak zdajesz się to widzieć, zależy twoja ludzka godność. Oraz, zapewne, zbawienie wieczne.
Szczerze - bez urazy, każdy ma swoje idiosynkrazje, więc to nawet nie jest żadna wielka twoja kompromitacja... Zapraszam, i to gorąco, w każdym innym temacie. Tutaj też mógłbym rzec, że "zapraszam po zapoznaniu się i uczciwym przemyśleniu", ale oba wiemy, że nic takiego ci chwilowo nie grozi, więc po co opowiadać brednie na skalę Tuska?
* * * * *
Teraz do świata... Ja naprawdę nie jestem stworzony na jakiegoś wyznawcę, ani też na popularyzatora wiedzy! Mógłbym zapewne żyć sobie bez Spenglera, byłbym też w sumie tym samym Panem T., co jestem. Tyle, że głupio jest ignorować książkę, którą człek uważa za największe osiągnięcie ludzkiego intelektu, a która stawia wiele aktualnych pytań, a na niektóre nawet zdaje się odpowiedzieć.
Że gość robi w "naukowej debacie" za mega-szarlatana? Że jest znienawidzony i opluwany? A co mnie to obchodzi? Raczej nawet przeciwnie - dobrze mnie to doń nastawia. No bo jeśli jakiś szarlatan napisał sto lat temu grubą książkę, której od dawna prawie nikt nie czyta, a jeśli, to w skastrowanym skrócie (bo to nie tylko po polsku)... Gościa jest dziwnie łatwo połączyć z tym, czego tak wszyscy nie lubimy w niemieckiej historii (żył bowiem w Niemczech i zmarł w 1936), tak że właściwie mamy go automatycznie z głowy... Tylko jakoś, o dziwo, wszystkim tym światłym intelektualistom CHCE się nadal o Spenglerze te wszystkie rzeczy pisać? Dlaczego?
Z Gobineau nikt dzisiaj już nie polemizuje... "Mein Kampf" miałem ci ja nawet jako obowiązkową lekturę na historii idei w Uppsali... I nawet jakoś nikt się specjalnie nie zapluwał, by z tym dziełem polemizować. Ponarzekali, jasne, ale nie aż tyle. A ze Spenglerem jak najbardziej! Dlaczego? Już nie mówię o ludziach zupełnie nie ruszonych przez elementarną znajomość przedmiotu, jak wspomniany wyżej mój kumpel (sobie pochlebiam) Nicek - któren z przekonaniem głosi, że "Spengler nie mówi absolutnie nic oryginalnego". OK, nie mówi, tylko wytłumacz mi teraz SKĄD cała ta furia i nienawiść, jeśli nic nie mówi?
Szczerze - marzę o tym, żeby mi ktoś merytorycznie wykazał błędy i niedoróbki w Magnum Opus Spenglera! Możecie se nie wierzyć, ale tak właśnie jest. Tylko jakoś, o dziwo, nigdy nic takiego do moich uszu czy ócz nie doszło. Serio! Zarzuty na temat "nienaukowości", "nieuctwa" (niemiecki doktor filozofii z początku XX w., obłęd!), "nudnego belfra", "idealizmu", i czego tam jeszcze - oczywiście!
Ale konkretnego, merytorycznego zarzutu - za cholerę! I to nawet takiego, który, jeśli byłby słuszny, wcale nie musiałby od razu obalić całej "kopernikańskiej rewolcji" Spenglera, bo tam jednak jest wiele rozważań i przykładów, bez których i tak sprawy istotne pozostałyby niezmienione.
* * * * *
Mówiliśmy sobie - i to pytanie całkiem oficjalnie kieruję do wszystkich wielbicieli Konecznego out there! - o tym, że, moim skromnym, Koneczny, słuszny czy nie, śmieszny, czy poważny, mądry czy głupi, absolutnie nic nam w praktyce nie daje. Żadnej, jak ja uważam, sensownej i płodnej analizy obecnej rzeczywistości nie da się w oparciu o jego pisma przeprowadzić.
No a weźmy Spenglera... Czytam sobie wczoraj b. fajną współczesną, amerykańską książkę o Rzymskim Cesarstwie... No i tam autor obala różne marksistowskie i leberalne teorie na temat upadku zachodniego Rzymu. "Jeśli gospodarka stanęła", mówi, "bo niewolnictwo było do dupy, jak twierdzą marksiści, to dlaczego nie na wschodzie?" Albo: "Jeśli obronność była do dupy, no to dlaczego tylko na zachodzie?" Czytając to miałem naprawdę sporo dodatkowej radości, no bo dla spenglerysty sprawa jest dziecinnie oczywista!
Nie, jasne - żeby nie było: kwestia "Magianskiej Kultury/Cywilizacji" NIE jest prosta, raczej przeciwnie. Jest to niesamowicie wyrafinowana i złożona teoria - z całą tą pseudomorfozą, z islamem jako reformacją itd. Nie jest łatwo z tym jakoś wprost dyskutować... Może także nie jest wcale łatwo jakoś to wprost zaatakować...
Ale przecież przez te sto prawie lat, od kiedy zostało to sformułowane i opublikowane, powinny się znaleźć jakieś fakty, które by tę teorię (o ile nie jest słuszna) jakoś zdecydowanie zdewaluowały! Prawda? No a jakoś ja, choć historię studiuję ostro i od dawna, jakoś do nich nie dotarłem
Czy ci wszyscy, którzy tak na Spenglera plują - a z których część to na pewno przyzwoici ludzi o jakimś tam intelektualnym standardzie - nie woleliby po prostu PRZYWALIĆ mu jakimś miażdżącym argumentem, obalającym np. ową wspaniałą i kunsztowną teorię "Magiańskiej K/C", niż mu wymyślać, niczym niedorozwinięte dziecko w piaskownicy? Na pewno by woleli, przynajmniej ci mądrzejsi i przyzwoitsi! A więc, dlaczego tego nie zrobią?
To, że wczoraj akurat o tych przyczynach upadku sobie w tamtej książce czytałem, i że śmiech pusty mnie ogarnął, gdym czytał o owych marksistowskich teoriach, to oczywiście tylko drobiazg i o niczym specjalnie nie świadczy. Ale tego typu zdarzonek jest więcej i jakoś zawsze Spengler mi się zgadza, a różne modne nowoczesne (i przeważnie liberalne, bo komuszymi całkiem się nie zajmuję) zdają się zgadzać o wiele mniej.
A są tu także sprawy O WIELE poważniejsze od tego mojego drobnego przykładziku. Na przykład kwestia "terroryzmu", w połączeniu z różnymi "separatyzmami", "wojnami wyzwoleńczymi", a także, czemu nie, z "wojną cywilizacji".
Tutaj także, jak mi się widzi, praktycznie wszyscy utytułowani i lansowani mędrcy gonią w piętkę i macają po omacku, podczas gdy taki np. Pan Tygrys, z głębi swych spenglerycznych przekonań, potrafi nieraz zaimprowizować hipotezę (albo teorię, to w sumie to samo!), która ma ręce i nogi, i z którą przynajmniej warto by było poważnie zapodyskutować.
Tak samo zresztą z obecnym kryzysem gospodarczym, ratowaniem waluty ojro, kartami kredytowymi itd., itd.. (Swoją drogą, wiecie, że w takim Lyonie jest ponad 300 tys. kamer szpiegujących obywateli i oni są z tego ogromnie dumni?) Podczas gdy standardowe - "racjonalne i nieidealistyczne" - wytłumaczenia są przeważnie tak żałośnie płaskie, że aż śmiech pusty bierze. Dlaczego tak jest? Gość zmarł przecież 75 lat temu, a jego najważniejsza książka ma już niemal lat sto.
OK, może jeszcze o tym napiszę. Jeśli będzie zainteresowanie Szan. Publiczności. I jeśli mnie Nicki tego świata przedtem nie zniechęcą.
Swoją drogą: znakomity tekst Rolexa na Polis FYM'a. (Nie zaniedbujcie tego portalu, tam jest naprawdę dobry poziom!)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Niech może jakaś cywilizacja skacze po globusie jak pchła... To by było naprawdę pocieszne! Która to będzie? Ene, due, rabe, Chińczyk złapał żabę, a żaba Chińczyka... Bizancjum. Niech będzie! A gdzie ich skoczymy? Niemcy! Ge-nial-ne! Może się nawet jakiś durny szkop, spity piwem i ogłuszony umpa-umpa, nabierze! Ale by było! A do tego... A do tego - może u nas jakiś Roch Kowalski, albo inny Podbipięta Longinus, też się nabierze! I doda mu to antyszkopskiego animuszu... Hurra! Alem wymyślił!Innego zaś wieczora (po dobrej kolacji, ognień na kominku wesoło trzaska):
A nas też skądś'by... Skądsiśby... Czy jak mu tam... Jakieś sobie antenaty, Polsce znaczy, trza wymyślić... Z Marsa? Z Alfy Centauri? E tam, za dużo by było wymyślania... Dzieciaki się wciąż łaciny w szkołach uczą, Mucjusz Scaevola z Cyceronem mają dobrą prasę, no to my sobie Polaków z Rzymu weźmiemy... Cywilizacja łacińska. Fajna nazwa, mam dziś wenę! Na pewno się przyjmie. I śmieszne też jest, w końcu'śmy humorysta. Ale jakby trochę mało... No nie - jak se człowiek pomyśli, że ta łacińska cywilizacja... (hłe hłe!) się do nas skrada, pod ziemią się przekopuje, niczym kret... Aż w końcu się (hłe hłe!) tu pojawia 500 lat po ostatecznym i oficjalnym upadku zachodniego Rzymu... No bo o zachodni tu chodzi, wschodni to Niemcy, tak żeśmy sobie przedwczoraj wymyślili... Popiło się nieźle, ale się opłaciło, bo takiego czegoś to by człek na trzeźwo nie wymyślił.Nie - Koneczny to nie był żaden kretyn! To był nawet bardzo dowcipny gość. (Czego niestety nijak nie da się powiedzieć o jego wyznawcach.)
No ale dobra... Mamy Bizancje skaczące po globusie niczym pchła... Mamy Rzym przekradający się niespiesznie jakimś podziemnym wykopem, żeby po pół tysiąclecia wyleźć tysiące kilometrów na północ, akurat na terenie Polski... Gdzie nic nie zaszkodziło mu paręset lat niewoli pod butem bizancjana i turana na spółkę... Co innego ten bizancjan - tam jedna cesarzowa przesądziła sprawę na całą wieczność, która na razie trwa tysiąć lat. Brawo!
Ale OK - może to kogoś nie śmieszy, może to kogoś nie razi, może ktoś w tym nie dostrzega genialnego humoru, przy którym Fredro z Molierem to ponure głupki... Niech i tak będzie. Ktoś mógłby także stwierdzić, że OK - mamy systemy prawne, które determinują (nie bardzo wiadomo dlaczego i jak, ale niech tam) kształt całej cywilizacji...
Tylko co to ma wspólnego z jakąkolwiek Historiozofią? Historii u Konecznego niemal całkiem brak, no bo jedna cesarzowa determinująca do jakiej cywilizacji wielki, i stosownie niejednorodny, kraj będzie przez następnych tysiąc lat należał, to dla niektórych może nie przedni dowcip - ale na pewno też nie żadna Historia. (No, chyba że się komuś Historia z Komorowskim i Tuskiem kojarzy, współczuję!)
Tysiące i tysiące o wiele ważniejszych - angażujących masy ludzi, dzikie emocje i co kto tylko chce - wydarzeń jakoś takich rzeczy nie zmieniają, a nagle to jedno, błahe, jakby nie było, wydarzenie, tak? Dałoby się to jakoś, choćby w ogromnym przybliżeniu, wyjaśnić? Tak samo zresztą, jak ten cud, że akurat myśmy zostali, i pozostali, tymi cudownymi, miłującymi Prawdę, Wolność, i co tam jeszcze, łacinnikami, kiedy ten system prawny, cośmy go u siebie mieli, jakoś nieczęsto był taki całkiem rzymski? (Zakładając zresztą, że "prawo rzymskie" w ogóle ma wiele wspólnego ze starożytnym Rzymem, co też nie jest aż tak pewne.)
No ale dobra. Niech będzie. Tylko CO (do k...wy nędzy) MIAŁOBY Z TEGO WSZYSTKIEGO WŁAŚCIWIE WYNIKAĆ? Jak mamy z tego DZISIAJ korzystać? Jak nam to ma pomóc w zrozumieniu świata - skoro już ustaliliśmy, że ze zrozumieniem PRZESZŁOŚCI nie ma to po prostu nic wspólnego? Że obsesja talmudycznej religijności to coś na kształt choroby? Zgoda, pewnie i coś w tym jest - tylko, że to żadne odkrycie Konecznego!
O wiele wcześniej i o wiele lepiej pisali o tym inni. Zresztą co z tymi... No wiecie kogo chodzi... Którzy talmud mają w przysłowiowej dupie? Z komuchami, z michnikami tego świata, z całą tą ojro-szemraną-elitą, z pedofilami jak Cohn-Bendit czy Polański, z doktorami Mengele dzisiejszej ("rynkowej", a jakże!) gospodarki? Jak na nich ten Talmud miałby wpływać? Jak miałby determinować ich postępowania, hierarchię wartości, sympatie i antypatie?
Poprzez geny? Poprzez osmozę? Czy jakoś inaczej? Nie wykluczam wcale, że jakoś wpływa, ale Koneczny nic nam na ten temat nie mówi, a nawet chyba nie próbuje. Rozumiem, że w jego czasach problemem mogli się wielu Polakom wydawać pejsaci "szwargoczący" wyznawcy Talmudu w chałatach. Ale to jednak w sumie nie oni dali nam najgorzej w dupę, prawda? Więc co nam z wybrzydzania się na Talmud przyjdzie? Bez Talmudu to nawet Michnik jest cacy, nasz i polski jak Piast z Rzepichą?
A nie, jest u Konecznego jedno WIELKIE und GŁĘBOKIE odkrycie - to, że "nie można być cywilizowanym na dwa sposoby". Coś w tym pewnie i jest, ale... Jak w takim razie sprawy się mają z taką Japonią? Która od zawsze była mieszaniną, czy może "stopem", własnej, wyspiarskiej, cywilizacji, wyrosłej w ostatecznej instancji z azjatyckich stepów, i wpływów chińskich - działających okresowo, ale za to naprawdę bardzo silnie... A od 150 lat jest mieszaniną (czy może "stopem") cywilizacji własnej (co to także, jako się rzekło, nie była jednorodna) i zachodniej, czyli poniekąd "naszej".
Powie ktoś: "dzisiejsza Japonia to już zupełne dno!" "Może i dno", odpowiem, "ale niby na jakim tle? Co jest dzisiaj jakoś zdecydowanie lepsze do Japonii w tzw. cywilizowanym świecie?" Tak, że nawet ta mądrość Konecznego funta kłaków nie jest warta - przynajmniej bez o wiele dogłębniejszej analizy i rozwinięcia. Czego jakoś nikt nie robi. Wystarczają widać modły do Konecznego i odprawianie stosownego voodoo.
Zaprawdę, powiadam wam: Koneczny to żaden idiota, to znakomity, niedoceniany, humorysta! To niewyeksploatowany jeszcze skarb narodowy naszego - jakże w skarby niestety ubogiego! - kraju. (Smutne tylko, że tych samych pochlebnych słów nie da się po prostu powiedzieć o Konecznego WYZNAWCACH.)
* * * * *
Jeśli przeczytałeś powyższe, drogi Nicku, to na zdrowie, mam nadzieję, że ci się podobało i w ogóle. Ew. czekam na MERYTORYCZNE uwagi w temacie. (Mówię serio!)
Jednak to, co będzie teraz, poniżej, naprawdę NIE JEST JUŻ DO CIEBIE! A w każdym razie nie oczekuję tutaj na twoją odpowiedź. Więc zapraszam ew. następnym razem, w jakimś innym, dowolnym, temacie - ale twoich mądrości na temat Spenglera i spengleryzmu nieciekawym. No, chyba, że miałbyś do powiedzenia coś NAPRAWDĘ NOWEGO... Gdybyś np. uprzednio, bez zacietrzewienia i bona fide, przeczytał, choćby to skastrowane rodzime tłumaczenie.
Ale niestety nie mogę sobie tego wyobrazić, więc - tak jak ja już nie uświadamiam Wyrusa na temat zalet i wad powiedzmy Misesa, tak i tutaj szkoda twoje i mojej śliny na kłótnie na temat, gdzie do przekonania mnie potrzeba naprawdę czegoś więcej, niż jesteś obecnie w stanie mi zaserwować, ciebie natomiast nic nie przekona, bo takie jest przecież twoje w tej kwestii postanowienie i od tego, jak zdajesz się to widzieć, zależy twoja ludzka godność. Oraz, zapewne, zbawienie wieczne.
Szczerze - bez urazy, każdy ma swoje idiosynkrazje, więc to nawet nie jest żadna wielka twoja kompromitacja... Zapraszam, i to gorąco, w każdym innym temacie. Tutaj też mógłbym rzec, że "zapraszam po zapoznaniu się i uczciwym przemyśleniu", ale oba wiemy, że nic takiego ci chwilowo nie grozi, więc po co opowiadać brednie na skalę Tuska?
* * * * *
Teraz do świata... Ja naprawdę nie jestem stworzony na jakiegoś wyznawcę, ani też na popularyzatora wiedzy! Mógłbym zapewne żyć sobie bez Spenglera, byłbym też w sumie tym samym Panem T., co jestem. Tyle, że głupio jest ignorować książkę, którą człek uważa za największe osiągnięcie ludzkiego intelektu, a która stawia wiele aktualnych pytań, a na niektóre nawet zdaje się odpowiedzieć.
Że gość robi w "naukowej debacie" za mega-szarlatana? Że jest znienawidzony i opluwany? A co mnie to obchodzi? Raczej nawet przeciwnie - dobrze mnie to doń nastawia. No bo jeśli jakiś szarlatan napisał sto lat temu grubą książkę, której od dawna prawie nikt nie czyta, a jeśli, to w skastrowanym skrócie (bo to nie tylko po polsku)... Gościa jest dziwnie łatwo połączyć z tym, czego tak wszyscy nie lubimy w niemieckiej historii (żył bowiem w Niemczech i zmarł w 1936), tak że właściwie mamy go automatycznie z głowy... Tylko jakoś, o dziwo, wszystkim tym światłym intelektualistom CHCE się nadal o Spenglerze te wszystkie rzeczy pisać? Dlaczego?
Z Gobineau nikt dzisiaj już nie polemizuje... "Mein Kampf" miałem ci ja nawet jako obowiązkową lekturę na historii idei w Uppsali... I nawet jakoś nikt się specjalnie nie zapluwał, by z tym dziełem polemizować. Ponarzekali, jasne, ale nie aż tyle. A ze Spenglerem jak najbardziej! Dlaczego? Już nie mówię o ludziach zupełnie nie ruszonych przez elementarną znajomość przedmiotu, jak wspomniany wyżej mój kumpel (sobie pochlebiam) Nicek - któren z przekonaniem głosi, że "Spengler nie mówi absolutnie nic oryginalnego". OK, nie mówi, tylko wytłumacz mi teraz SKĄD cała ta furia i nienawiść, jeśli nic nie mówi?
Szczerze - marzę o tym, żeby mi ktoś merytorycznie wykazał błędy i niedoróbki w Magnum Opus Spenglera! Możecie se nie wierzyć, ale tak właśnie jest. Tylko jakoś, o dziwo, nigdy nic takiego do moich uszu czy ócz nie doszło. Serio! Zarzuty na temat "nienaukowości", "nieuctwa" (niemiecki doktor filozofii z początku XX w., obłęd!), "nudnego belfra", "idealizmu", i czego tam jeszcze - oczywiście!
Ale konkretnego, merytorycznego zarzutu - za cholerę! I to nawet takiego, który, jeśli byłby słuszny, wcale nie musiałby od razu obalić całej "kopernikańskiej rewolcji" Spenglera, bo tam jednak jest wiele rozważań i przykładów, bez których i tak sprawy istotne pozostałyby niezmienione.
* * * * *
Mówiliśmy sobie - i to pytanie całkiem oficjalnie kieruję do wszystkich wielbicieli Konecznego out there! - o tym, że, moim skromnym, Koneczny, słuszny czy nie, śmieszny, czy poważny, mądry czy głupi, absolutnie nic nam w praktyce nie daje. Żadnej, jak ja uważam, sensownej i płodnej analizy obecnej rzeczywistości nie da się w oparciu o jego pisma przeprowadzić.
No a weźmy Spenglera... Czytam sobie wczoraj b. fajną współczesną, amerykańską książkę o Rzymskim Cesarstwie... No i tam autor obala różne marksistowskie i leberalne teorie na temat upadku zachodniego Rzymu. "Jeśli gospodarka stanęła", mówi, "bo niewolnictwo było do dupy, jak twierdzą marksiści, to dlaczego nie na wschodzie?" Albo: "Jeśli obronność była do dupy, no to dlaczego tylko na zachodzie?" Czytając to miałem naprawdę sporo dodatkowej radości, no bo dla spenglerysty sprawa jest dziecinnie oczywista!
Nie, jasne - żeby nie było: kwestia "Magianskiej Kultury/Cywilizacji" NIE jest prosta, raczej przeciwnie. Jest to niesamowicie wyrafinowana i złożona teoria - z całą tą pseudomorfozą, z islamem jako reformacją itd. Nie jest łatwo z tym jakoś wprost dyskutować... Może także nie jest wcale łatwo jakoś to wprost zaatakować...
Ale przecież przez te sto prawie lat, od kiedy zostało to sformułowane i opublikowane, powinny się znaleźć jakieś fakty, które by tę teorię (o ile nie jest słuszna) jakoś zdecydowanie zdewaluowały! Prawda? No a jakoś ja, choć historię studiuję ostro i od dawna, jakoś do nich nie dotarłem
Czy ci wszyscy, którzy tak na Spenglera plują - a z których część to na pewno przyzwoici ludzi o jakimś tam intelektualnym standardzie - nie woleliby po prostu PRZYWALIĆ mu jakimś miażdżącym argumentem, obalającym np. ową wspaniałą i kunsztowną teorię "Magiańskiej K/C", niż mu wymyślać, niczym niedorozwinięte dziecko w piaskownicy? Na pewno by woleli, przynajmniej ci mądrzejsi i przyzwoitsi! A więc, dlaczego tego nie zrobią?
To, że wczoraj akurat o tych przyczynach upadku sobie w tamtej książce czytałem, i że śmiech pusty mnie ogarnął, gdym czytał o owych marksistowskich teoriach, to oczywiście tylko drobiazg i o niczym specjalnie nie świadczy. Ale tego typu zdarzonek jest więcej i jakoś zawsze Spengler mi się zgadza, a różne modne nowoczesne (i przeważnie liberalne, bo komuszymi całkiem się nie zajmuję) zdają się zgadzać o wiele mniej.
A są tu także sprawy O WIELE poważniejsze od tego mojego drobnego przykładziku. Na przykład kwestia "terroryzmu", w połączeniu z różnymi "separatyzmami", "wojnami wyzwoleńczymi", a także, czemu nie, z "wojną cywilizacji".
Tutaj także, jak mi się widzi, praktycznie wszyscy utytułowani i lansowani mędrcy gonią w piętkę i macają po omacku, podczas gdy taki np. Pan Tygrys, z głębi swych spenglerycznych przekonań, potrafi nieraz zaimprowizować hipotezę (albo teorię, to w sumie to samo!), która ma ręce i nogi, i z którą przynajmniej warto by było poważnie zapodyskutować.
Tak samo zresztą z obecnym kryzysem gospodarczym, ratowaniem waluty ojro, kartami kredytowymi itd., itd.. (Swoją drogą, wiecie, że w takim Lyonie jest ponad 300 tys. kamer szpiegujących obywateli i oni są z tego ogromnie dumni?) Podczas gdy standardowe - "racjonalne i nieidealistyczne" - wytłumaczenia są przeważnie tak żałośnie płaskie, że aż śmiech pusty bierze. Dlaczego tak jest? Gość zmarł przecież 75 lat temu, a jego najważniejsza książka ma już niemal lat sto.
OK, może jeszcze o tym napiszę. Jeśli będzie zainteresowanie Szan. Publiczności. I jeśli mnie Nicki tego świata przedtem nie zniechęcą.
Swoją drogą: znakomity tekst Rolexa na Polis FYM'a. (Nie zaniedbujcie tego portalu, tam jest naprawdę dobry poziom!)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
cesarstwo rzymskie,
cywilizacje,
Feliks Koneczny,
historia,
historiozofia,
Japonia,
Nicek,
Oswald Spengler
poniedziałek, lipca 11, 2011
Nierucho (mości ew. Czytelniku) - część 1 (i zapewne ostatnia)
Żeby nie było - mieszkało się w wielu b. różnych miejscach: od marnych dzielnic sławnych uniwersyteckich miast, po śnobistyczne dzielnice miast śnobistycznych, ale moralnie upadłych... Od garnizonowej dzielnicy miasta stołecznego PRL (swoją drogą z jedną z lepszych uczelni w tym od Boga przeklętym kraju), po miejsce z widokiem z kuchennego okna na końcowe metry największych i najsławniejszych pielgrzymek na wschód od Composteli... (Tu jest JEDNO "l" i tak ma być!)
Z widokiem także na liczne i imponujące militarne parady - nie były to bowiem czasy grabarza sił zbrojnych tego nieszczęsnego kraju, lewaka i targowiczanina Klicha ("targowiczanin" to to samo co "zdrajca", tylko z lokalno-historycznym kolorytem)... Gdzie w dnie powszednie słyszało się z licznych głośników dziewczęce pytania do czerwonej jarzębiny: "Któremu serce dać? Jeden dzielny tokarz, a drugi ślusarz zuch."
(Tokarz był tam na pewno. Cóż, to były czasy noża Kolesowa, jak mogło go nie być? Ślusarza natomiast nie jestem całkiem pewien. Może jakiś inny, ale raczej nie frezer. Swoją drogą niedługo potem ślusarz dorwał się do najwyższej, namiestniczej znaczy, władzy. Kto nie wie, można sobie poszukać o co i o kogo chodzi. Przy okazji odkryje się, jak dawno to @#$%, było.)
Wracamy do krótkiego przeglądu miejsc, w których się mieszkało... Od skazanych na wyburzenie, kilometrami się ciągnących bloków w nadmorskim miasteczku wsławionym, nieco co prawda wcześniej, przedsiębiorczością i bezczelnością swych piratów... A także wielkimi zakładami metalowymi... Które jednak były już w stanie upadku, z którego już się nie podniosły...
Po przemysłowe, robotnicze miasto, gdzie produkowano okrętowe turbiny (swego czasu do U-Bootów), niezłe (zanim się za nie wziął liberalizm) piwo, a którego największą zaletą... Poza moją, jakże skromną, osobą i ew., jak się znacznie później dowiedziałem, Biedroniem... (Rynkowskiego czy W.C. pomijamy. Nie żebym do tego drugiego coś miał na duży minus.)
Największą zatem zaletą był, w moich oczach, najogromniejszy w Europie i pono drugi na świecie, basen pływacki. Któren szkopy pono przygotowały w celach strażackich dla zakładów produkujących U-Booty. Nie żebym skutkiem tego jakoś specjalnie nadzwyczajnie pływał. Pływanie to ja doszlifowałem sobie dopiero całkiem ostatnio, ale to już na jakiś ew. inny raz.
A ponieważ my tu sobie uprawiamy "gawędy ślacheckie", więc teraz będzie długa dygresja... Może nie bardzo na temat, ściśle biorąc, ale akurat sama się prosiła... Nie na temat znaczy tego, do czego ja tu zmierzam, ale zmierzanie idzie sobie wolniutko, metodą niejako rapsodyczną, więc może to i jest na temat... Ew. Czytelnik niech sam osądzi!
No więc, mieszkanie w tym ostatnim mieście - w sensie, że my je tu na końcu wymieniliśmy, nie że to było ostatnie miejsce mego zamieszkania, nawet choćby z tych wcześniej wymienionych - miało sporo wad, czy w każdym razie niosło z sobą liczne niedogodności i niewygody, niewykluczone, że w sensie etycznym, czy jakimś tam niesamowicie wzniosłym, i w perspektywie wielu lat, to w sumie było bardzo dobre... Niewykluczone, powiadam!
Jednak wtedy odczuwałem sporo wad i niedogodności, z niewielką ilością zalet i dogodności. Jedną z zalet, która także jednak przejawiać się zaczęła głównie po latach, jest to, że mogę sobie śmiechem pustym kwitować gadki wszelkich staliniąt, co to działały rzekomo jako jedyna opozycja... Wszelkich pupilków prlowskiego reżimu, którzy na oczki przejrzeli, a i to tylko troszeczkę, kiedy na tzw. Zachodzie zaczął być modny (i zyskowny) eurokomunizm, a prlowski reżim zaczął się z nim ostro liczyć...
Wszelkich partyjnych lektorów czy szefów POP, którym "Solidarność" czy KOR rzekomo (bo jakoś słabo w to wierzę, sorry!) otworzyły patrzałki... Nie mówiąc już o bolkach czy innych TW Karolach/Docentach, dwojga imion.
Stało się bowiem - dzięki temu, że się w owym mieście mieszkało - szkolnym (licealnym) chłopięciem naprzeciw luf czołgów Układu Warszawskiego (wojska pancerne pierwszego rzutu to były) i obalało pewnego ślusarza ("któreeemu seeerce daaać?"... no to już chyba wiecie o kogo chodziło), żeby Polska rosła w siłę i była drugą... Pudło! Nie Irlandią - wtedy bowiem chodziło o Japonię.
Nie, żebym się porównywał z jakimiś prawdziwymi bohaterami - butelkami zapalającymi się w żadne czołgi nie rzucało... (Swoją drogą, za "Mołotowa" będę walił w mordę! A każdy prawdziwy prawicowy patriota, jak parę razy dostanie, choćby wirtualnie, to zrozumie, że dostał słusznie. I więcej nie będzie gadał takich wstrętnych rzeczy, a nawet sam zacznie walić w mordę innych grzeszników. Amen!) Butelkami się, zatem, jak rzekłem, nie rzucało. Trotylu też na stadionie Lechii się nie zakopywało, sal gimnastycznych się nie wysadzało.
Aż bohaterstwo to pewnie nie było, ale stalinięta, bolki i cała ta reszta szemranych "opozycjonistów" PLR, z których na naszych oczach (jakby ktoś jeszcze nie wiedział) pozłotka złazi i spod niej widać... Cały ten komuszy, kurewski, sowiecki i pedofilny (Cohn-Bendit się kłania!) syf... Może mi naskoczyć. Na warsztat!
No i to by było na tyle tego długiego wstępu do zamierzonego tekstu o czymś kompletnie innym (niż ów wstęp znaczy). Tekstu, który, jak znam życie i siebie, nigdy nie powstanie. Ale cóż, gatunek ma swoje prawa, a "gawęda ślachecka" virtualis nie musi być cholernie składna und konsekwentna - byle była formalnie cudna, ciekawa, ęspirująca, i ogólnie genialna. Ta zaś, tuszę, wszystkie te warunki z nawiązką spełnia.
Dixi! (A jeśli Bóg zechce, to jeszcze napiszę dalszy ciąg, czyli o tym, o czym pisać w sumie zamierzałem. A co jest, gwarantuję, kurewsko fascynujące! Nie żeby to tutaj nie było, zresztą. Prawda?)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Z widokiem także na liczne i imponujące militarne parady - nie były to bowiem czasy grabarza sił zbrojnych tego nieszczęsnego kraju, lewaka i targowiczanina Klicha ("targowiczanin" to to samo co "zdrajca", tylko z lokalno-historycznym kolorytem)... Gdzie w dnie powszednie słyszało się z licznych głośników dziewczęce pytania do czerwonej jarzębiny: "Któremu serce dać? Jeden dzielny tokarz, a drugi ślusarz zuch."
(Tokarz był tam na pewno. Cóż, to były czasy noża Kolesowa, jak mogło go nie być? Ślusarza natomiast nie jestem całkiem pewien. Może jakiś inny, ale raczej nie frezer. Swoją drogą niedługo potem ślusarz dorwał się do najwyższej, namiestniczej znaczy, władzy. Kto nie wie, można sobie poszukać o co i o kogo chodzi. Przy okazji odkryje się, jak dawno to @#$%, było.)
Wracamy do krótkiego przeglądu miejsc, w których się mieszkało... Od skazanych na wyburzenie, kilometrami się ciągnących bloków w nadmorskim miasteczku wsławionym, nieco co prawda wcześniej, przedsiębiorczością i bezczelnością swych piratów... A także wielkimi zakładami metalowymi... Które jednak były już w stanie upadku, z którego już się nie podniosły...
Po przemysłowe, robotnicze miasto, gdzie produkowano okrętowe turbiny (swego czasu do U-Bootów), niezłe (zanim się za nie wziął liberalizm) piwo, a którego największą zaletą... Poza moją, jakże skromną, osobą i ew., jak się znacznie później dowiedziałem, Biedroniem... (Rynkowskiego czy W.C. pomijamy. Nie żebym do tego drugiego coś miał na duży minus.)
Największą zatem zaletą był, w moich oczach, najogromniejszy w Europie i pono drugi na świecie, basen pływacki. Któren szkopy pono przygotowały w celach strażackich dla zakładów produkujących U-Booty. Nie żebym skutkiem tego jakoś specjalnie nadzwyczajnie pływał. Pływanie to ja doszlifowałem sobie dopiero całkiem ostatnio, ale to już na jakiś ew. inny raz.
A ponieważ my tu sobie uprawiamy "gawędy ślacheckie", więc teraz będzie długa dygresja... Może nie bardzo na temat, ściśle biorąc, ale akurat sama się prosiła... Nie na temat znaczy tego, do czego ja tu zmierzam, ale zmierzanie idzie sobie wolniutko, metodą niejako rapsodyczną, więc może to i jest na temat... Ew. Czytelnik niech sam osądzi!
No więc, mieszkanie w tym ostatnim mieście - w sensie, że my je tu na końcu wymieniliśmy, nie że to było ostatnie miejsce mego zamieszkania, nawet choćby z tych wcześniej wymienionych - miało sporo wad, czy w każdym razie niosło z sobą liczne niedogodności i niewygody, niewykluczone, że w sensie etycznym, czy jakimś tam niesamowicie wzniosłym, i w perspektywie wielu lat, to w sumie było bardzo dobre... Niewykluczone, powiadam!
Jednak wtedy odczuwałem sporo wad i niedogodności, z niewielką ilością zalet i dogodności. Jedną z zalet, która także jednak przejawiać się zaczęła głównie po latach, jest to, że mogę sobie śmiechem pustym kwitować gadki wszelkich staliniąt, co to działały rzekomo jako jedyna opozycja... Wszelkich pupilków prlowskiego reżimu, którzy na oczki przejrzeli, a i to tylko troszeczkę, kiedy na tzw. Zachodzie zaczął być modny (i zyskowny) eurokomunizm, a prlowski reżim zaczął się z nim ostro liczyć...
Wszelkich partyjnych lektorów czy szefów POP, którym "Solidarność" czy KOR rzekomo (bo jakoś słabo w to wierzę, sorry!) otworzyły patrzałki... Nie mówiąc już o bolkach czy innych TW Karolach/Docentach, dwojga imion.
Stało się bowiem - dzięki temu, że się w owym mieście mieszkało - szkolnym (licealnym) chłopięciem naprzeciw luf czołgów Układu Warszawskiego (wojska pancerne pierwszego rzutu to były) i obalało pewnego ślusarza ("któreeemu seeerce daaać?"... no to już chyba wiecie o kogo chodziło), żeby Polska rosła w siłę i była drugą... Pudło! Nie Irlandią - wtedy bowiem chodziło o Japonię.
Nie, żebym się porównywał z jakimiś prawdziwymi bohaterami - butelkami zapalającymi się w żadne czołgi nie rzucało... (Swoją drogą, za "Mołotowa" będę walił w mordę! A każdy prawdziwy prawicowy patriota, jak parę razy dostanie, choćby wirtualnie, to zrozumie, że dostał słusznie. I więcej nie będzie gadał takich wstrętnych rzeczy, a nawet sam zacznie walić w mordę innych grzeszników. Amen!) Butelkami się, zatem, jak rzekłem, nie rzucało. Trotylu też na stadionie Lechii się nie zakopywało, sal gimnastycznych się nie wysadzało.
Aż bohaterstwo to pewnie nie było, ale stalinięta, bolki i cała ta reszta szemranych "opozycjonistów" PLR, z których na naszych oczach (jakby ktoś jeszcze nie wiedział) pozłotka złazi i spod niej widać... Cały ten komuszy, kurewski, sowiecki i pedofilny (Cohn-Bendit się kłania!) syf... Może mi naskoczyć. Na warsztat!
No i to by było na tyle tego długiego wstępu do zamierzonego tekstu o czymś kompletnie innym (niż ów wstęp znaczy). Tekstu, który, jak znam życie i siebie, nigdy nie powstanie. Ale cóż, gatunek ma swoje prawa, a "gawęda ślachecka" virtualis nie musi być cholernie składna und konsekwentna - byle była formalnie cudna, ciekawa, ęspirująca, i ogólnie genialna. Ta zaś, tuszę, wszystkie te warunki z nawiązką spełnia.
Dixi! (A jeśli Bóg zechce, to jeszcze napiszę dalszy ciąg, czyli o tym, o czym pisać w sumie zamierzałem. A co jest, gwarantuję, kurewsko fascynujące! Nie żeby to tutaj nie było, zresztą. Prawda?)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
słowa kluczowe:
Biedroń,
Compostela,
Druga Japonia,
KOR,
miasta,
Mołotow,
nóż Kolesowa,
opozycja,
pielgrzymki,
PRL,
Solidarność,
stalinięta,
tonkaja riawina,
U-Booty,
Układ Warszawski
poniedziałek, lipca 04, 2011
Baby z brodą i inne naukawe rewelacje
Młyny wolnego rynku mielą powoli, ale nieustępliwie, co widać choćby po sportowych kanałach w telewizji kablowej. Skoro właściciele tych kanałów nie mogą napluć w gębę każdemu kibicowi indywidualnie, to chociaż serwują mu tyle futbolu do lat 17 i futbolu babskiego, ile zdołają. Fakt, że na tle przedwczorajszej "bokserskiej walki stulecia", te ganiające za piłką w krótkich gatkach lesbijki mogą się, po paru piwach, wydać wzgl. interesujące. Skoro ktoś i tak, nie mając żadnego życia, musi oglądać sport w telewizji.
A dlaczego niby "nie mogą napluć każdemu indywidualnie?", spyta ktoś. No bo technika nie nadąża i koszty by były zbyt wysokie. Proste! Swoją drogą jest to przezabawny przypadek z punktu widzenia badań nad "wolnym rynkiem": z jednej strony ci właściciele zdecydowanie wiedzą, gdzie chleb posmarowany, więc to jest rynkowe, a z drugiej smarowidło na tym chlebie zależy jednak głównie od stróżów politycznej poprawności, więc jakby, mimo wszystko, nie całkiem.
Ponieważ jednak (zgodnie z tym, co głoszą czciciele "wolnego rynku") "kiedy nie wiadomo o co chodzi" (jak w przypadku politycznej poprawności), "chodzi o pieniądze", więc to także jest "wolny rynek"... Kółko się zamyka i mamy kompletny bełkot z ganianiem w piętkę. Czyli poniekąd to co zawsze, kiedy ktoś nam ów "wolny rynek" stręczy. Tyle, że ja właściwie tym razem nie o rynku. A o czym? A o szeroko pojętym feminiźmie - takim w którego skład wchodzi m.in. pokazywanie ludziom, ZA ICH WŁASNE PIENIĄDZE, czegoś takiego jak lesbijski futbol.
Fakt, że ostatnio mniej jakoś chyba pokazują babskiego boksu, za to całkiem sporo babskiego MMA. Nie tak dawno widziałem jedną taką babską walkę, i była ona, mówię to jako poniekąd znawca, naprawdę na niezłym poziomie. Tylko co z tego? Gołębie uczono już grać w pingponga, w ruskich cyrkach niedźwiedzie jeżdżą na rowerkach (w różowych spódniczkach), szympansa to w ogóle niesamowitych rzeczy można nauczyć... Cóż to więc za osiągnięcie, że można nauczyć grać w piłkę babę, albo nauczyć ją walić inną babę po ryju, dusić i wykręcać członki (te co baby mają, choć w tym przypadku cholera je wie)?
Babskie sporty dzielą się, z punktu widzenia Pana Tygrysa, na pięć kategorii:
1. takie, że Pan Tygrys nawet nie raczy wypowiedzieć sakramentalnych słów "o, tresowane baby!" (babski futbol, babskie maratony, babskie rzucanie młotem itp.);
2. takie, że Pan Tygrys raczy te słowa wypowiedzieć (babskie MMA, babski boks, babski skok o tyczce itp.);
3. takie, że Pan Tygrys stwierdza: "a, niech sobie!" i odmeldowuje się do swoich zajęć (większość babskich sportów, a szczególnie te, które baby uprawiały do lat powiedzmy '70);
4. takie, na które Pan Tygrys czasem sobie (czytając, grając na instrumencie, czy rozmyślając nad losami świata) popatrzy, bez większego jednak wzruszenia czy zaangażowania (sporty w krótkich spódniczkach, ale nie tenis, szczególnie, te, gdzie kobiety biegają w pozycji uległej i mają dobrze rozwinięte pośladki, jak hokej na trawie);
5. takie, którymi Pan Tygrys się na swój chłodny i wyważony sposób podnieca - konkretnie babski curling z udziałem Szkotek.
No to zdradziłem światu jedną ze swych najgłębszych tajemnic - teraz nikt chyba nie może gadać, że ja tu nie daję klientowi dosyć wspaniałości za jego ciężko zarobione. (A, zaraz... Czy mi ktoś za te wyznania i te przewyborne koncepta w ogóle płaci? Chyba nie, nie przypominam sobie... Więc jak to z tym, ja się zapytowywuję, rynkiem?)
Mówiliśmy sobie ostatnio o naukawości (sic!), no to mi się właśnie w związku z nią i tym babskim futbolem przypomniało takie naukowe wydarzenie oto, że jacyś genialni naukawcy odkryli, że za ileś tam lat (a było to z 20 lat temu, więc już coś koło teraz) baby będą biegać szybciej od chłopów. Rewelacja, nie?
Do tego zrobiono to b. prostą i w zasadzie b. sensowną metodą: ekstrapolowano mianowicie krzywą (po szwedzku "kurva", co niby nie ma nic do rzeczy, ale miło wiedzieć) reprezentującą męskie wyniki w biegu krótkim na przestrzeni ostatnich stu, czy iluś, lat, oraz babską, no i wyszło, że one się w tej niedalekiej przyszłości przecinają. (Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie uważał w szkole na matematyce, bo nawet chyba w czasach min. Hall tego jeszcze uczą.)
Wszystko byłoby cudnie i naukowo, gdyby nie drobny fakt, że te najstarsze wyniki bab pochodziły - bo i nie mogły nie pochodzić! - z czasów, gdy, aby wziąć udział w biegu krótkim i dać sobie zmierzyć wynik, baba musiała sobie przyprawić brodę, skrępować ew. cycki (ach!), upodobnić się maksymalnie do faceta, no i wystąpić w jakimś zwykłym, czyli męskim, biegu.
W dodatku takich przypadków nie było przecież wiele i tych bab, co one w tych biegach z facetami, ganiały, były pojedyncze egzemplarze, podczas gdy facetów było jednak więcej. Tak więc owe najstarsze wyniki mają beznadziejnie niską wartość statystyczną.
Te najnowsze też zresztą są obciążone błędem, a mianowicie takim, że te dziwne stwory na anabolach, co one w tych biegach dzisiaj startują, to nie bardzo przecież są kobiety. Fakt, że tym naukawcom od tego genialnego odkrycia właśnie o takie stwory pewnie chodzi, więc z ich punktu widzenia wszystko jest cacy, choć z naszego nie całkiem.
Te dziwne stwory to może być skutek tego, że dziś się chyba nie robi babom co się chcą sportować przymusowych badań gineko, tylko na chromozomy. No więc mamy stwory, które się chromozomowo sprawdzają (jeśli wierzyć tym naukawcom, co to testują), ale których nikt by nie chciał bez majtasków oglądać, nie mówiąc już o pójściu z takim do łóżka.
Powie ktoś: "jakie krępowanie cycków?", skoro to takie stwory, a te sprzed wieku to też musiały być jakieś sfrustrowane lesby, bo jakiej zdrowej kobiecie by się tak wygłupiać (z tą przyprawioną brodą, czy może być coś ohydniejszego?) chciało! Jest w tym sporo prawdy, ale jednak cycki nie są absolutnie wykluczone, dziwne, ale prawdziwe!
Kiedy mieszkałem w Szwecji, uporczywa wieść gminna głosiła, że ówczesna gwiazda babskiego futbolu w tym kraju (Videkull chyba jej było) kazała sobie obciąć całe dwa kilogramy cyców, żeby lepiej jej się ganiało po boisku. Fakt, że oni tam chętnie obcinają i kiedy np. moja była poszła była do lekarza, z trudem się wybroniła przed obcięciem swoich słodkich szóstek...
Bo po prostu były za duże, nie zgadzały się z postępową statystyką, zaburzały homeostazę społeczną i pozycję kvinny w społeczeństwie. (Nie, tak na serio to bełkotali jej o ew. raku, ale to oczywiście ściema.) Tak że jednak cycki potrafią występować nawet na najdziwniejszych przypadkach. Oczywiście nie mówię tu o moje byłej, tylko o tej Videkull, co kopała piłę. (Biedna frustratka!)
Takich naukawych osiągnięć, jak to tutaj opisane, mamy każdego roku sporo, choć nie każde jest aż tak, jak tamto, nagłaśniane. Ale co się dziwić? W tym przypadku mieliśmy metodę czarnej skrzynki, czyli patrzyliśmy jedynie na skutki, bez zaglądania w głąb. A jak się jednak w ten głąb zajrzy, to, z tego co słyszę, włos się jeżyć powinien na dupie cały czas i gacie człek powinien musieć nosić o cztery numery większe.
Na tych tam "gender studies" w przodujących w tym krajach, jak Stany Zjednoczone AP czy Kanada, obowiązują ponoć tego typu obyczaje, że np. w czasie określonej fazy księżyca taka pani docent chodzi z ryjem wysmarowanym tą tam "wydzieliną", co ją nam stale pokazują w reklamach (wolny rynek!) podpasek i tamponów. Nie żebym miał coś przeciw reklamom tamponów - niektóre są nawet b. artystycznie zrobione - czy tej niebieskiej cieczy, którą oni tam pokazują, ale jednak chodzenie z tym publicznie na mordzie, tylko dlatego, że akurat księżyc...
No ale cóż - kobiety przez tysiąclecia były uciskane, wiec coś trzeba z tym faktycznie zrobić, i to radykalnie! No więc dalejże kopać piłkę, okładać drug drugą po ryju, i mazać sobie pyski "wydzieliną"! Któraś jeszcze tego nie robi?! Zdrajczyni jedna! Niewolnica samców! Moher! Heterystka! I co tam jeszcze.
Żeby jednak nie było, że ja bab - jako takich - jakoś nienawidzę, czy nimi (broń Boże!) gardzę... No więc, w książce o najnowszych odkryciach biologii, com ją sobie ostatnio na allegro, piszą na przykład o tym, że u szympansów (a więc naszych bliskich krewnych) to akurat młode, słabe osobniki i niewiasty właśnie posługują się bronią, a konkretnie zaostrzonymi własnoręcznie (za pomocą zębów) kijami. Do obrony przed agresywnymi samcami i do polowania na małe bezbronne antylopy. Silne samce po prostu nie muszą.
(Swoją drogą człek zaczyna się zastanawiać, dlaczego to jedni, jak Pan Tygrys, bardziej podniecają się przypierdoleniem ręcznym, ew. z udziałem prostych narzędzi, jak nóż - inni zaś od razu by chcieli strzelać z pistoletów i tak dalej. ;-)
Jakby nie było, jest to spore osiągnięcie i b. możliwe, iż u ludzi także posługiwanie się bronią - sprawę wprost NIESAMOWICIE WAŻNĄ dla rozwoju i natury naszego gatunku (czytać Ardreya!) - także zapoczątkowały niewiasty. Tym bardziej, że całkiem współczesne japońskie badania nad żyjącymi dziko na pewnej wyspie małpami, pokazały, że to właśnie nie kto inny, a pewna młoda i dość samotna samica odkryła (nie bójmy się tego słowa!) płukanie żarcia (jakichś tam bulw) w wodzie morskiej, żeby je pozbawić piasku.
Potem od niej to przejęli rówieśnicy, także zresztą stojący raczej na uboczu i u dołu drabiny społecznej, a kiedy z kolei to młode pokolenie zaczęło dominować, to mycie bulw stało się w owej małpiej społeczności powszechne.
Mówię to, bo veritas amica est, bo nie chcę wyglądać na oszalałego myzogina, no i specjalnie dla Iwony Jareckiej, Pierwszej Mulierystki RP, która się, z tego co wiem, bardzo przejmuje tym, że godność kobiety może nie zawsze jest należycie honorowana, także, jeśli nie przede wszystkim, w moich pismach.
No więc, teraz chyba wszystko jest już jasne i odpokutowałem dużą część, tuszę, moich przewin. Kobieta wielką jest! (Także jako obiekt seksualny, jeśli nie przede wszystkim.) Zaś niewolnictwo pod mężczyzną wcale jej nie umniejsza - raczej przeciwnie! (Mówimy jednak o mężczyźnie, a nie lemingu.)
No i to by chyba było na tyle z dzisiejszego kazania. Jeśli Bóg zechce, to może jeszcze kiedyś coś.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
A dlaczego niby "nie mogą napluć każdemu indywidualnie?", spyta ktoś. No bo technika nie nadąża i koszty by były zbyt wysokie. Proste! Swoją drogą jest to przezabawny przypadek z punktu widzenia badań nad "wolnym rynkiem": z jednej strony ci właściciele zdecydowanie wiedzą, gdzie chleb posmarowany, więc to jest rynkowe, a z drugiej smarowidło na tym chlebie zależy jednak głównie od stróżów politycznej poprawności, więc jakby, mimo wszystko, nie całkiem.
Ponieważ jednak (zgodnie z tym, co głoszą czciciele "wolnego rynku") "kiedy nie wiadomo o co chodzi" (jak w przypadku politycznej poprawności), "chodzi o pieniądze", więc to także jest "wolny rynek"... Kółko się zamyka i mamy kompletny bełkot z ganianiem w piętkę. Czyli poniekąd to co zawsze, kiedy ktoś nam ów "wolny rynek" stręczy. Tyle, że ja właściwie tym razem nie o rynku. A o czym? A o szeroko pojętym feminiźmie - takim w którego skład wchodzi m.in. pokazywanie ludziom, ZA ICH WŁASNE PIENIĄDZE, czegoś takiego jak lesbijski futbol.
Fakt, że ostatnio mniej jakoś chyba pokazują babskiego boksu, za to całkiem sporo babskiego MMA. Nie tak dawno widziałem jedną taką babską walkę, i była ona, mówię to jako poniekąd znawca, naprawdę na niezłym poziomie. Tylko co z tego? Gołębie uczono już grać w pingponga, w ruskich cyrkach niedźwiedzie jeżdżą na rowerkach (w różowych spódniczkach), szympansa to w ogóle niesamowitych rzeczy można nauczyć... Cóż to więc za osiągnięcie, że można nauczyć grać w piłkę babę, albo nauczyć ją walić inną babę po ryju, dusić i wykręcać członki (te co baby mają, choć w tym przypadku cholera je wie)?
Babskie sporty dzielą się, z punktu widzenia Pana Tygrysa, na pięć kategorii:
1. takie, że Pan Tygrys nawet nie raczy wypowiedzieć sakramentalnych słów "o, tresowane baby!" (babski futbol, babskie maratony, babskie rzucanie młotem itp.);
2. takie, że Pan Tygrys raczy te słowa wypowiedzieć (babskie MMA, babski boks, babski skok o tyczce itp.);
3. takie, że Pan Tygrys stwierdza: "a, niech sobie!" i odmeldowuje się do swoich zajęć (większość babskich sportów, a szczególnie te, które baby uprawiały do lat powiedzmy '70);
4. takie, na które Pan Tygrys czasem sobie (czytając, grając na instrumencie, czy rozmyślając nad losami świata) popatrzy, bez większego jednak wzruszenia czy zaangażowania (sporty w krótkich spódniczkach, ale nie tenis, szczególnie, te, gdzie kobiety biegają w pozycji uległej i mają dobrze rozwinięte pośladki, jak hokej na trawie);
5. takie, którymi Pan Tygrys się na swój chłodny i wyważony sposób podnieca - konkretnie babski curling z udziałem Szkotek.
No to zdradziłem światu jedną ze swych najgłębszych tajemnic - teraz nikt chyba nie może gadać, że ja tu nie daję klientowi dosyć wspaniałości za jego ciężko zarobione. (A, zaraz... Czy mi ktoś za te wyznania i te przewyborne koncepta w ogóle płaci? Chyba nie, nie przypominam sobie... Więc jak to z tym, ja się zapytowywuję, rynkiem?)
Mówiliśmy sobie ostatnio o naukawości (sic!), no to mi się właśnie w związku z nią i tym babskim futbolem przypomniało takie naukowe wydarzenie oto, że jacyś genialni naukawcy odkryli, że za ileś tam lat (a było to z 20 lat temu, więc już coś koło teraz) baby będą biegać szybciej od chłopów. Rewelacja, nie?
Do tego zrobiono to b. prostą i w zasadzie b. sensowną metodą: ekstrapolowano mianowicie krzywą (po szwedzku "kurva", co niby nie ma nic do rzeczy, ale miło wiedzieć) reprezentującą męskie wyniki w biegu krótkim na przestrzeni ostatnich stu, czy iluś, lat, oraz babską, no i wyszło, że one się w tej niedalekiej przyszłości przecinają. (Jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie uważał w szkole na matematyce, bo nawet chyba w czasach min. Hall tego jeszcze uczą.)
Wszystko byłoby cudnie i naukowo, gdyby nie drobny fakt, że te najstarsze wyniki bab pochodziły - bo i nie mogły nie pochodzić! - z czasów, gdy, aby wziąć udział w biegu krótkim i dać sobie zmierzyć wynik, baba musiała sobie przyprawić brodę, skrępować ew. cycki (ach!), upodobnić się maksymalnie do faceta, no i wystąpić w jakimś zwykłym, czyli męskim, biegu.
W dodatku takich przypadków nie było przecież wiele i tych bab, co one w tych biegach z facetami, ganiały, były pojedyncze egzemplarze, podczas gdy facetów było jednak więcej. Tak więc owe najstarsze wyniki mają beznadziejnie niską wartość statystyczną.
Te najnowsze też zresztą są obciążone błędem, a mianowicie takim, że te dziwne stwory na anabolach, co one w tych biegach dzisiaj startują, to nie bardzo przecież są kobiety. Fakt, że tym naukawcom od tego genialnego odkrycia właśnie o takie stwory pewnie chodzi, więc z ich punktu widzenia wszystko jest cacy, choć z naszego nie całkiem.
Te dziwne stwory to może być skutek tego, że dziś się chyba nie robi babom co się chcą sportować przymusowych badań gineko, tylko na chromozomy. No więc mamy stwory, które się chromozomowo sprawdzają (jeśli wierzyć tym naukawcom, co to testują), ale których nikt by nie chciał bez majtasków oglądać, nie mówiąc już o pójściu z takim do łóżka.
Powie ktoś: "jakie krępowanie cycków?", skoro to takie stwory, a te sprzed wieku to też musiały być jakieś sfrustrowane lesby, bo jakiej zdrowej kobiecie by się tak wygłupiać (z tą przyprawioną brodą, czy może być coś ohydniejszego?) chciało! Jest w tym sporo prawdy, ale jednak cycki nie są absolutnie wykluczone, dziwne, ale prawdziwe!
Kiedy mieszkałem w Szwecji, uporczywa wieść gminna głosiła, że ówczesna gwiazda babskiego futbolu w tym kraju (Videkull chyba jej było) kazała sobie obciąć całe dwa kilogramy cyców, żeby lepiej jej się ganiało po boisku. Fakt, że oni tam chętnie obcinają i kiedy np. moja była poszła była do lekarza, z trudem się wybroniła przed obcięciem swoich słodkich szóstek...
Bo po prostu były za duże, nie zgadzały się z postępową statystyką, zaburzały homeostazę społeczną i pozycję kvinny w społeczeństwie. (Nie, tak na serio to bełkotali jej o ew. raku, ale to oczywiście ściema.) Tak że jednak cycki potrafią występować nawet na najdziwniejszych przypadkach. Oczywiście nie mówię tu o moje byłej, tylko o tej Videkull, co kopała piłę. (Biedna frustratka!)
Takich naukawych osiągnięć, jak to tutaj opisane, mamy każdego roku sporo, choć nie każde jest aż tak, jak tamto, nagłaśniane. Ale co się dziwić? W tym przypadku mieliśmy metodę czarnej skrzynki, czyli patrzyliśmy jedynie na skutki, bez zaglądania w głąb. A jak się jednak w ten głąb zajrzy, to, z tego co słyszę, włos się jeżyć powinien na dupie cały czas i gacie człek powinien musieć nosić o cztery numery większe.
Na tych tam "gender studies" w przodujących w tym krajach, jak Stany Zjednoczone AP czy Kanada, obowiązują ponoć tego typu obyczaje, że np. w czasie określonej fazy księżyca taka pani docent chodzi z ryjem wysmarowanym tą tam "wydzieliną", co ją nam stale pokazują w reklamach (wolny rynek!) podpasek i tamponów. Nie żebym miał coś przeciw reklamom tamponów - niektóre są nawet b. artystycznie zrobione - czy tej niebieskiej cieczy, którą oni tam pokazują, ale jednak chodzenie z tym publicznie na mordzie, tylko dlatego, że akurat księżyc...
No ale cóż - kobiety przez tysiąclecia były uciskane, wiec coś trzeba z tym faktycznie zrobić, i to radykalnie! No więc dalejże kopać piłkę, okładać drug drugą po ryju, i mazać sobie pyski "wydzieliną"! Któraś jeszcze tego nie robi?! Zdrajczyni jedna! Niewolnica samców! Moher! Heterystka! I co tam jeszcze.
Żeby jednak nie było, że ja bab - jako takich - jakoś nienawidzę, czy nimi (broń Boże!) gardzę... No więc, w książce o najnowszych odkryciach biologii, com ją sobie ostatnio na allegro, piszą na przykład o tym, że u szympansów (a więc naszych bliskich krewnych) to akurat młode, słabe osobniki i niewiasty właśnie posługują się bronią, a konkretnie zaostrzonymi własnoręcznie (za pomocą zębów) kijami. Do obrony przed agresywnymi samcami i do polowania na małe bezbronne antylopy. Silne samce po prostu nie muszą.
(Swoją drogą człek zaczyna się zastanawiać, dlaczego to jedni, jak Pan Tygrys, bardziej podniecają się przypierdoleniem ręcznym, ew. z udziałem prostych narzędzi, jak nóż - inni zaś od razu by chcieli strzelać z pistoletów i tak dalej. ;-)
Jakby nie było, jest to spore osiągnięcie i b. możliwe, iż u ludzi także posługiwanie się bronią - sprawę wprost NIESAMOWICIE WAŻNĄ dla rozwoju i natury naszego gatunku (czytać Ardreya!) - także zapoczątkowały niewiasty. Tym bardziej, że całkiem współczesne japońskie badania nad żyjącymi dziko na pewnej wyspie małpami, pokazały, że to właśnie nie kto inny, a pewna młoda i dość samotna samica odkryła (nie bójmy się tego słowa!) płukanie żarcia (jakichś tam bulw) w wodzie morskiej, żeby je pozbawić piasku.
Potem od niej to przejęli rówieśnicy, także zresztą stojący raczej na uboczu i u dołu drabiny społecznej, a kiedy z kolei to młode pokolenie zaczęło dominować, to mycie bulw stało się w owej małpiej społeczności powszechne.
Mówię to, bo veritas amica est, bo nie chcę wyglądać na oszalałego myzogina, no i specjalnie dla Iwony Jareckiej, Pierwszej Mulierystki RP, która się, z tego co wiem, bardzo przejmuje tym, że godność kobiety może nie zawsze jest należycie honorowana, także, jeśli nie przede wszystkim, w moich pismach.
No więc, teraz chyba wszystko jest już jasne i odpokutowałem dużą część, tuszę, moich przewin. Kobieta wielką jest! (Także jako obiekt seksualny, jeśli nie przede wszystkim.) Zaś niewolnictwo pod mężczyzną wcale jej nie umniejsza - raczej przeciwnie! (Mówimy jednak o mężczyźnie, a nie lemingu.)
No i to by chyba było na tyle z dzisiejszego kazania. Jeśli Bóg zechce, to może jeszcze kiedyś coś.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Subskrybuj:
Posty (Atom)