Musiałem niestety wychodzić na trening, więc nie udało mi się dotąd usłyszeć, jak bezkompromisowa i genetycznie dociekliwa brać dziennikarska grillowała premiera Tuska... Słyszałem wprawdzie przydługi początek, gdzie Tusk-Premier (po taktycznym spóźnieniu się o 10 minut) ględził o niczym, grając na czas i nieudolnie próbując w jakiś sposób zahaczyć opozycję. Czyli ma on kwalifikacje na post-polityka, tego gościowi odmówić nie sposób! (Ciekaw swoją drogą jestem ile Prozacu wpompowano tym razem w to cherlawe ciałko zakończone ryżą szczoteczką? Choć nie, raczej czapeczką. I jaką drogą oni to, cholera, robią?)
Za chwilę idę szukać co brać powiedziała Tuskowi i co on im, ale że wracając z treningu wymyśliłem sobie parę pytań, których niemal na pewno Tuskowi nie zadano... No to je tutaj opublikuję.
To znaczy Tuskowi wymyśliłem jedno, ale aż trzy wymyśliłem dla Chlebowskiego, którego konferencję widziałem. Żałosna była nad wyraz, jak i sam protagonista, tym bardziej kiedy wdepł był i nawet koledzy od korupcji - ci co jeszcze nie wpadli znaczy - się odeń odwracają. Biedaczyna!
A więc, oto pytania, których w 3/4 na pewno, a w 1/4 niemal na pewno, dociekliwa brać dziennikarska III RP wspomnianym dwóm prominentom nie zadała:
do Chlebowskiego:
1. Czy już na tym etapie sprawy możemy być pewni, że to nie było uwiedzenie przez agenta CBA?
2. Czy może pan obiecać z ręką na sercu, że nie będzie do siebie wielokrotnie strzelał z dwóch metrów z zamiarem samobójczym i skutecznie, w przerwach pisząc list samobójczy, do którego nie sposób się będzie nijak przyczepić?
3. Czy nie żałuje pan teraz, że nie skorzystał z sugestii blogera triariusa, by się zgłosić do Czechów i zaproponować im swoją osobę do roli Szwejka? Stał by za panem dzisiaj murem Daniel Olbrychski i cała zgraja innych rozbestwionych łatwym szma... Znaczy... tego, no... szmiru... chciałem powiedzieć celebry... znaczy artystów. A tak?
do Tuska:
a. W związku z koniecznością potraktowania tej sprawy w jakiś bardziej ludyczny i dostępny dla mas sposób, mam pytanie: nie ma pan premier nic przeciw nazywaniu pańskiej formacji przez media "Partią Dwurękiej Korupcji"? Niestety w tej sprawie nie chodzi bowiem, ściśle rzecz biorąc, o tzw. "jednorękich bandytów", więc ta zgrabna nazwa wydaje się być nie całkiem adekwatna. A zresztą, jak wszyscy wiemy, do miana Partii Bandytów - Jednorękich, Dwurękich i nawet Trzyrękich (jeśli nie więcej) pretenduje już SLD i ma naprawdę spore szanse.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
czwartek, października 01, 2009
wtorek, września 29, 2009
Bonmot (excusez le mot) gówniany
Normalni, nie mający amputowanego poczucia smaku i stylu ludzie, w gównie (choć z ubolewaniem) widzą jedynie gówno. Toyahy tego świata w każdym gównie widzą jednak przede wszystkim subtelny kształt - który ich zachwyca, który kochają analizować, którym się cieszą, i który czują się w obowiązku głosić światu jako dobrą nowinę.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
bonmot,
szmira,
sztuka,
toyahy tego świata
Bonmot konsumpcyjny
Najmniej prawicowe słowo? KONSUMPCJA.
* * * * *
No to może jeszcze sparafrazuję Karla Kraussa, który genialnie kiedyś powiedział, że: "Co przetrawią nauczyciele, tym żywią się uczniowie"... Mówiąc że: Jeśli będziemy się tak gorliwie i bezkrytycznie żywić tym, co przetrawili i serwują nam różni Romanowie Polańscy, Michele Jacksony, Sinéady O'Connory, i reszta szmirusów, to jesteśmy bandą lemingów, a nie żadną prawicą i wszelkie nasze nadzieje na kontrrewolucję są po prostu żałośnie śmieszne.
* * * * *
A tu coś na odtrutkę...
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
* * * * *
No to może jeszcze sparafrazuję Karla Kraussa, który genialnie kiedyś powiedział, że: "Co przetrawią nauczyciele, tym żywią się uczniowie"... Mówiąc że: Jeśli będziemy się tak gorliwie i bezkrytycznie żywić tym, co przetrawili i serwują nam różni Romanowie Polańscy, Michele Jacksony, Sinéady O'Connory, i reszta szmirusów, to jesteśmy bandą lemingów, a nie żadną prawicą i wszelkie nasze nadzieje na kontrrewolucję są po prostu żałośnie śmieszne.
* * * * *
A tu coś na odtrutkę...
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Karl Krauss,
konsumpcja,
prawicowość,
Roman Polański
niedziela, września 27, 2009
Bonmoty muzyczne (plus bonus)
Verdi wpakował nas w to szambo i tylko Monteverdi może nas z niego wyprowadzić!
* * * * *
Muzyka to Matematyka Czasu, tak jak Matematyka jest Muzyką Przestrzeni (a dla ludzi bardziej oblatanych w technice, niż w spenglerycznych kategoriach - Muzyka to Matematyka Czasu Rzeczywistego), nie zaś, jak sobie wyobrażają Toyahy Tego Świata - coś służącego do łechtania przytępionych zmysłów, drażnienia przywiędłych organów rozkoszy i szczypania zdrewniałych końcówek nerwowych. (W każdym razie nie tylko, w każdym razie nie przede wszystkim!)
Tyle bonmotu, ale jestem światu winien wyjaśnienie: otóż nie mam absolutnie nic przeciw Toyahowi jako człowiekowi czy blogerowi. Przeciwnie, osobiście cenię jego teksty i uważam go za jednego z najrówniejszych i najbardziej profesjonalnych polskich blogerów. I nie to, bym go uważał za nudnego, jak niektórzy z moich dobrych kumpli! - nie, to co toyah pisze uważam w większości za interesujące, słuszne i dobrze zrobione. Poza... No właśnie. Toyah stał się ostatnio dla mnie symbolem tego mieszczańskiego, eklektycznego podejścia do sztuki, które nam miłościwie panuje, i to właśnie na "prawicy". Krótko mówiąc symbolem TOYAHIZMU. A ja zacząłem przeciw Toyahizmowi prowadzić krucjatę, bo to jest moim zdaniem to, co nas w tej całej kloace trzyma. (Vide Dávila.)
* * * * *
To byli bonomty (z komętem), a teraz obiecany bonus:
Szedłem ci ja dzisiaj parkiem, aż tu widzę napis: "Nie śmiecić, usuwać odpadki!" I - przysięgam że to prawda! - jakoś tak samo z siebie wyszło, żem się zaczął zastanawiać, ilu już lewaków zgłosiło ten zdrożny napis do prokuratury, jako godzący w sojusze, nawołujący do różnych rzeczy i antysemicki...
* * * * *
No to jeszcze na deser nieco tego Monteverdiego, com o nim mówił na początku. Jeśli to nas nie uratuje, to już nic!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
* * * * *
Muzyka to Matematyka Czasu, tak jak Matematyka jest Muzyką Przestrzeni (a dla ludzi bardziej oblatanych w technice, niż w spenglerycznych kategoriach - Muzyka to Matematyka Czasu Rzeczywistego), nie zaś, jak sobie wyobrażają Toyahy Tego Świata - coś służącego do łechtania przytępionych zmysłów, drażnienia przywiędłych organów rozkoszy i szczypania zdrewniałych końcówek nerwowych. (W każdym razie nie tylko, w każdym razie nie przede wszystkim!)
Tyle bonmotu, ale jestem światu winien wyjaśnienie: otóż nie mam absolutnie nic przeciw Toyahowi jako człowiekowi czy blogerowi. Przeciwnie, osobiście cenię jego teksty i uważam go za jednego z najrówniejszych i najbardziej profesjonalnych polskich blogerów. I nie to, bym go uważał za nudnego, jak niektórzy z moich dobrych kumpli! - nie, to co toyah pisze uważam w większości za interesujące, słuszne i dobrze zrobione. Poza... No właśnie. Toyah stał się ostatnio dla mnie symbolem tego mieszczańskiego, eklektycznego podejścia do sztuki, które nam miłościwie panuje, i to właśnie na "prawicy". Krótko mówiąc symbolem TOYAHIZMU. A ja zacząłem przeciw Toyahizmowi prowadzić krucjatę, bo to jest moim zdaniem to, co nas w tej całej kloace trzyma. (Vide Dávila.)
* * * * *
To byli bonomty (z komętem), a teraz obiecany bonus:
Szedłem ci ja dzisiaj parkiem, aż tu widzę napis: "Nie śmiecić, usuwać odpadki!" I - przysięgam że to prawda! - jakoś tak samo z siebie wyszło, żem się zaczął zastanawiać, ilu już lewaków zgłosiło ten zdrożny napis do prokuratury, jako godzący w sojusze, nawołujący do różnych rzeczy i antysemicki...
* * * * *
No to jeszcze na deser nieco tego Monteverdiego, com o nim mówił na początku. Jeśli to nas nie uratuje, to już nic!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
antysemityzm,
burżuazyjny gust,
Claudio Monteverdi,
eklektyzm,
Giuseppe Verdi,
matematyka,
muzyka,
Oswald Spengler,
pragułka po parku,
toyahizm
czwartek, września 24, 2009
Orgazm czysty, a zarazem test na Młodego Spenglerystę (a reszta na drzewo!)
Nie chcąc rozdrabniać prawicy, nie powiem, że człowiek podniecający się standardową dziewiętnastowieczną filharmoniczną... jak to nazwać... niech już będzie - "muzyką"... więc że taki ktoś to dla mnie brat bliźniak komucha. Albo i gorzej.
O rapie, techno, metalu i innych takich sprawach nawet nie wspomnę, bo musiałbym sobie potem gębę ługiem wytrawiać. (A niżej jest jeszcze Picasso i spółka.)
Zamiast tego wkleję tu coś, co jak się wam ludzie nie spodoba - to na drzewo! A jeśli się spodoba, a nawet zachwyci i doprowadzi na krawędź orgazmu, no to jest w was może materiał na Młodego Spenglerystę. Proszę się zgłosić do pokoju Administracji i poprosić o wydanie legitymacji. Niskie numery będą kiedyś w cenie, o czym chyba nikomu nie muszę przypominać.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
O rapie, techno, metalu i innych takich sprawach nawet nie wspomnę, bo musiałbym sobie potem gębę ługiem wytrawiać. (A niżej jest jeszcze Picasso i spółka.)
Zamiast tego wkleję tu coś, co jak się wam ludzie nie spodoba - to na drzewo! A jeśli się spodoba, a nawet zachwyci i doprowadzi na krawędź orgazmu, no to jest w was może materiał na Młodego Spenglerystę. Proszę się zgłosić do pokoju Administracji i poprosić o wydanie legitymacji. Niskie numery będą kiedyś w cenie, o czym chyba nikomu nie muszę przypominać.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Arpeggiata,
chacona,
Christina Pluhar,
Claudio Monteverdi,
muzyka,
Philippe Jarousski
niedziela, września 13, 2009
Spóźniony bonmot na 8. Marca
Odpowiednio wytresowana kobieta zrobi niemal wszystko to, co mężczyzna. Przeważnie jednak pozostaje dokuczliwe pytanie - po co?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
bonmot,
dokuczliwe pytania,
kobiety,
mężczyźni,
równouprawnienie,
tresura
sobota, sierpnia 22, 2009
Micha się kurczy... czyli Bye, Bye Wolność Słowa!
Parę dni temu znalazłem w sieci informację, że TVN obniża cenę reklam o 25%, a wczoraj dowiedziałem się, że Polsat obniża ją o 10%. A więc kryzys gospodarczy dotyka także i media. Niewykluczone zresztą, że nie tylko kryzys gospodarczy, bo także być może spadek zaufania do mediów, w połączeniu z konkurencją ze strony blogów. Na to ostatnie nie mam żadnych dowodów, nic nie mogę powiedzieć z pewnością, ale bym nie wykluczał. Mówiąc łagodnie.
W końcu jakieś koszty, w kategoriach zaufania mas do dziennikarskiej braci, tej obecnej propagandy sukcesu być chyba muszą. Jeśli by ich nie było, świadczyłoby to, że masy są już całkiem odmóżdżone... Na to zaś, jak sądzę, przyjdzie nam jeszcze poczekać pokolenie lub dwa.
No dobra, co jednak z tego wynika? Wynika parę rzeczy, a między innymi to, że już nie tylko sama władza bykiem patrzy na niekontrolowane przez się słowo i kombinuje, jakby to tałatajstwo wziąć za mordę i pod buta - mówię tu zarówno o ojrototalitarystach i podobnym im globalnych graczach, jak i naszej rodzimej neo-targowicy - ale i Wołki, Lisy i Wróble Pomniejszego Płazu...
Które już nie tylko nastawiają uszy i prężą ogony na dźwięk ideologicznej trąbki, już nie tylko kierowane są strachem przed tym, co ich spotka, gdyby jednak wróg zatriumfował, ale też po prostu walczą o nadal pełną michę. (Tak mi się akurat skojarzyło - od czego właściwie nazwisko "Michnik"?)
Pełną michę, która im się wymyka - częściowo z przyczyn tak złożonych i niezgłębionych, że żaden Balcerowicz nie był w stanie ich przewidzieć, częściowo jednak z powodu wrednych i głupich blogerów... Z którymi coś by się zrobić dało, gdyby złączyć wysiłki, gdyby odpowiednio zmobilizować władzę, gdyby tą władzę następnie swą rewolucyjną czujnością oddolnie wspomóc...
Wspomaganie władzy - WŁAŚCIWEJ władzy oczywiście - nigdy nie jest złe dla Wołków, Lisów i Wróbli Pomniejszego Płazu... Nie jest nawet moralnie obojętne. Jest po prostu słuszne! Więc przebierają nóżkami Wołki, Lisy i Wróble Pomniejszego Płazu, pokazują paluszkami... "Chamstwo", mówią... "Wulgarne wymyślanie autorytetom", mówią...
A co władza? Władza oczywiście by chciała, no bo jakże nie chcieć, skoro na przykład władza głosi, że: "Z powodu jakichś tam stu tysięcy Irlandczyków ma się niby szczęście miliarda mieszkańców Europy odsunąć??!" A tu jakiś bloger, wcale nie w Irlandii, więc do tamtych stu głupich tysięcy się nie liczący, pisze, że on także nie chce, tylko jakoś jego nikt nie raczy zapytać... I takich blogerów jest jednak nieco więcej niż jeden.
No to władza zgrzyta zębami i do blogerów sympatię mimo wszystko traci... Chciałaby im jakoś przytrzeć nosów, ale jednak trzeba to zrobić cwanie. Na razie - dopóki jeszcze nie wszystko, towarzysze, kontrolujemy. Mądrość etapu, rozumiecie towarzysze. W dziełach towarzysza Lenina to wszystko jest jak na dłoni, jeśli tylko komuś się chciało, towarzysze!
Problemy jednak są i mądrość etapu nakazuje, by je uwzględnić. No bo i młodzi wykształceni z dużych miast mogą stracić zapał... Dla których internet - ach! - to Postęp, Nowoczesność i Wszystko Co Najlepsze... A internet, to jak wiadomo Wolność... Wolność zaś... Sami wiecie, towarzysze: chodzi o to, żeby ich przypadkiem nie spłoszyć. Żeby zrozumieli, że to TAMTYM dokręca się śrubę, a im nic nie grozi i nigdy nie zagrozi.
Jednak to nie jest aż tak łatwo im tłumaczyć, skoro wszystko dopiero w fazie przygotowań... Szu szu, ciiiiicho, bo się wyda! Jak im to więc wszystko dokładnie po kolei wytłumaczyć? Zdenerwują się, zaczną pyskować... Całą precyzyjnie zaplanowaną akcję nam roztentego!
W dodatku zrobi się takie coś w jednym kraju Europy... No bo na razie, towarzysze, to są jeszcze kraje... I nie ma co tutaj wybiegać naprzód! Wiecie co by towarzysz Lenin powiedział o takich tendencjach? "Dziecięca choroba lewicowości" by powiedział. Albo i gorzej! Więc powtarzam, towarzysze, słuchać pilnie! Ale notatek żadnych nie robić, bo to tajemnica najwyższego sorta. Przy wyjściu będzie rewizja osobista. (Nie towarzyszu, bez wstępnej gry, na to nie mamy czasu. Niedługo jednak mamy wieczorek integracyjny, to sobie zrobimy ze wstępną grą i wszystkim. Ale teraz już proszę bez pytań spoza protokołu!)
Następny punkt: wniosek towarzysza Wołkowróblolisa w sprawie blogerów...
Tak sobie pozwoliłem pofruwać mojej wyobraźni, jednak mój trzeźwy rozsądek widzi te sprawy bardzo w sumie podobnie. Bractwo się kotłuje, zarówno od samej góry, jak i od poziomu Wróbli, Lisów i Wołków Pomniejszego Płazu. W końcu micha tym ostatnim zmniejsza się z dnia na dzień o coś pomiędzy 10 a 25%, zaś co do tych pierwszych, to nawet trudno ocenić o ile się zmniejszy.
Traktat Lizboński miał być przyklepany, MUSI BYĆ przyklepany, a tutaj jednak chamstwo przeciw ościeniowi wierzga i jakoś się wszystko w rękach rozłazi. Tak być oczywiście nie może! No i tak oczywiście nie będzie - zapewniam. Jeśli ktoś sądzi, że "wolność słowa" zostanie zachowana po prostu dlatego, że jest ona jednym z "praw człowieka", że na niej, jak nas uczą, opiera się "demokracja", "publiczna debata"... Ach!
Że "słuszna racja zawsze zwycięży i na tym właśnie polega postęp"... "Miliony rąk, miliony nóg, miliony dup, lecz serce bije jeeeeeeednoooooo!"
No to się myli. To tak nie działa. Nasi milusińscy, nasza jakże kochana władza... I nasze, także przecież kochane, Wołki, Wróble i Lisy Pomniejszego Płazu nie spoczną, aż z blogami i pyskującą na nich hołotą się uporają. A "wolne słowo"? Wolne słowo zostanie oczywiście PRZE - DE - FI - NIO - WANE. Jak tyle już innych rzeczy. (Czyżbyście towarzyszu przespali ostatnich dwadzieścia lat? No to radzę się obudzić!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
W końcu jakieś koszty, w kategoriach zaufania mas do dziennikarskiej braci, tej obecnej propagandy sukcesu być chyba muszą. Jeśli by ich nie było, świadczyłoby to, że masy są już całkiem odmóżdżone... Na to zaś, jak sądzę, przyjdzie nam jeszcze poczekać pokolenie lub dwa.
No dobra, co jednak z tego wynika? Wynika parę rzeczy, a między innymi to, że już nie tylko sama władza bykiem patrzy na niekontrolowane przez się słowo i kombinuje, jakby to tałatajstwo wziąć za mordę i pod buta - mówię tu zarówno o ojrototalitarystach i podobnym im globalnych graczach, jak i naszej rodzimej neo-targowicy - ale i Wołki, Lisy i Wróble Pomniejszego Płazu...
Które już nie tylko nastawiają uszy i prężą ogony na dźwięk ideologicznej trąbki, już nie tylko kierowane są strachem przed tym, co ich spotka, gdyby jednak wróg zatriumfował, ale też po prostu walczą o nadal pełną michę. (Tak mi się akurat skojarzyło - od czego właściwie nazwisko "Michnik"?)
Pełną michę, która im się wymyka - częściowo z przyczyn tak złożonych i niezgłębionych, że żaden Balcerowicz nie był w stanie ich przewidzieć, częściowo jednak z powodu wrednych i głupich blogerów... Z którymi coś by się zrobić dało, gdyby złączyć wysiłki, gdyby odpowiednio zmobilizować władzę, gdyby tą władzę następnie swą rewolucyjną czujnością oddolnie wspomóc...
Wspomaganie władzy - WŁAŚCIWEJ władzy oczywiście - nigdy nie jest złe dla Wołków, Lisów i Wróbli Pomniejszego Płazu... Nie jest nawet moralnie obojętne. Jest po prostu słuszne! Więc przebierają nóżkami Wołki, Lisy i Wróble Pomniejszego Płazu, pokazują paluszkami... "Chamstwo", mówią... "Wulgarne wymyślanie autorytetom", mówią...
A co władza? Władza oczywiście by chciała, no bo jakże nie chcieć, skoro na przykład władza głosi, że: "Z powodu jakichś tam stu tysięcy Irlandczyków ma się niby szczęście miliarda mieszkańców Europy odsunąć??!" A tu jakiś bloger, wcale nie w Irlandii, więc do tamtych stu głupich tysięcy się nie liczący, pisze, że on także nie chce, tylko jakoś jego nikt nie raczy zapytać... I takich blogerów jest jednak nieco więcej niż jeden.
No to władza zgrzyta zębami i do blogerów sympatię mimo wszystko traci... Chciałaby im jakoś przytrzeć nosów, ale jednak trzeba to zrobić cwanie. Na razie - dopóki jeszcze nie wszystko, towarzysze, kontrolujemy. Mądrość etapu, rozumiecie towarzysze. W dziełach towarzysza Lenina to wszystko jest jak na dłoni, jeśli tylko komuś się chciało, towarzysze!
Problemy jednak są i mądrość etapu nakazuje, by je uwzględnić. No bo i młodzi wykształceni z dużych miast mogą stracić zapał... Dla których internet - ach! - to Postęp, Nowoczesność i Wszystko Co Najlepsze... A internet, to jak wiadomo Wolność... Wolność zaś... Sami wiecie, towarzysze: chodzi o to, żeby ich przypadkiem nie spłoszyć. Żeby zrozumieli, że to TAMTYM dokręca się śrubę, a im nic nie grozi i nigdy nie zagrozi.
Jednak to nie jest aż tak łatwo im tłumaczyć, skoro wszystko dopiero w fazie przygotowań... Szu szu, ciiiiicho, bo się wyda! Jak im to więc wszystko dokładnie po kolei wytłumaczyć? Zdenerwują się, zaczną pyskować... Całą precyzyjnie zaplanowaną akcję nam roztentego!
W dodatku zrobi się takie coś w jednym kraju Europy... No bo na razie, towarzysze, to są jeszcze kraje... I nie ma co tutaj wybiegać naprzód! Wiecie co by towarzysz Lenin powiedział o takich tendencjach? "Dziecięca choroba lewicowości" by powiedział. Albo i gorzej! Więc powtarzam, towarzysze, słuchać pilnie! Ale notatek żadnych nie robić, bo to tajemnica najwyższego sorta. Przy wyjściu będzie rewizja osobista. (Nie towarzyszu, bez wstępnej gry, na to nie mamy czasu. Niedługo jednak mamy wieczorek integracyjny, to sobie zrobimy ze wstępną grą i wszystkim. Ale teraz już proszę bez pytań spoza protokołu!)
Następny punkt: wniosek towarzysza Wołkowróblolisa w sprawie blogerów...
Tak sobie pozwoliłem pofruwać mojej wyobraźni, jednak mój trzeźwy rozsądek widzi te sprawy bardzo w sumie podobnie. Bractwo się kotłuje, zarówno od samej góry, jak i od poziomu Wróbli, Lisów i Wołków Pomniejszego Płazu. W końcu micha tym ostatnim zmniejsza się z dnia na dzień o coś pomiędzy 10 a 25%, zaś co do tych pierwszych, to nawet trudno ocenić o ile się zmniejszy.
Traktat Lizboński miał być przyklepany, MUSI BYĆ przyklepany, a tutaj jednak chamstwo przeciw ościeniowi wierzga i jakoś się wszystko w rękach rozłazi. Tak być oczywiście nie może! No i tak oczywiście nie będzie - zapewniam. Jeśli ktoś sądzi, że "wolność słowa" zostanie zachowana po prostu dlatego, że jest ona jednym z "praw człowieka", że na niej, jak nas uczą, opiera się "demokracja", "publiczna debata"... Ach!
Że "słuszna racja zawsze zwycięży i na tym właśnie polega postęp"... "Miliony rąk, miliony nóg, miliony dup, lecz serce bije jeeeeeeednoooooo!"
No to się myli. To tak nie działa. Nasi milusińscy, nasza jakże kochana władza... I nasze, także przecież kochane, Wołki, Wróble i Lisy Pomniejszego Płazu nie spoczną, aż z blogami i pyskującą na nich hołotą się uporają. A "wolne słowo"? Wolne słowo zostanie oczywiście PRZE - DE - FI - NIO - WANE. Jak tyle już innych rzeczy. (Czyżbyście towarzyszu przespali ostatnich dwadzieścia lat? No to radzę się obudzić!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
blogi,
totalitaryzm,
Traktat Lisboński,
Unia Europejska,
wolność słowa,
Wołki,
Wróble i Lisy Pomniejszego Płazu
piątek, sierpnia 21, 2009
Neo-Spengler o kulturze młodzieżowej i krachu dot-comów
Dzisiaj moje własne tłumaczenie tekstu, na który ktoś mi jakiś czas temu zwrócił uwagę. Autorem jest David P. Goldman pisujący w "Asia Times" pod pseudonimem Spengler. Miałem już tu zresztą chyba jakieś dwa lata temu jego tekst, poświęcony wymieraniu narodów Europy Wschodniej - bardzo sensowny i bardzo pesymistyczny. Można go poszukać.
O Davidzie P. Goldmanie, którego w tytule pozwoliłem sobie żartobliwie nazwać Neo-Spenglerem, można sobie poczytać w wikipedii, oto link: http://en.wikipedia.org/wiki/David_P._Goldman. (W tym przypadku chyba wikipedia za bardzo nie łże.) Postać jest naprawdę interesująca. W największym skrócie powiem, że nie gościmy tu często tradycyjnych, religijnych amerykańskich Żydów, a autor poniższego tekstu jest właśnie kimś takim. (Panie Bratkowski, larum grają!) W dodatku w młodości był Żydem ostro lewicowym - socjalistyczno-syjonistycznym na dodatek!
Potem jednak nawrócił się na Reaganizm, i w jego przypadku bym się nie czepiał, że to jakaś obłuda czy pokrętny zamiar. Jeszcze później... Ale to już wiecie. Gość jest naprawdę człekiem renesansu (muzyka, wielka bankowość, no i ta publicystyka). Sam mówi o sobie, że "pisze z judeo-chrześcijańskiej perspektywy, często koncentrując się na czynnikach ekonomicznych i demograficznych", jego tematy to "śmiertelność narodów i jej przyczyny, zachodni sekularyzm, azjatycka anomia, i niezdolny do przystosowania się islam".
Sam fakt, że ten publicysta wybrał sobie pseudonim Spengler, stanowi poniekąd gwarancję, że warto go tu przedstawić. (Swoją drogą, jaki ten fakt stanowiłby trudny orzech do zgryzienia dla tak licznych ostatnio zawodowych tępicieli antysemityzmu i faszyzmu! Gdyby oczywiście ci ludzie takich trudnych zagwozdek zawodowo nie unikali.)
A oto jego tekst, którego oryginał można znaleźć tutaj. (Swoją drogą prosiłem ich o zgodę na przetłumaczenie, ale email do mnie wrócił, więc cóż.)
Spengler (David P. Goldman)
Akcje internetowe i klęska młodzieżowej kultury
Asia Times Online, rok 2001
Internet stał się rutyną, ubolewa komentarz na pierwszej stronie "Przeglądu Tygodnia" w New York Times z 25 sierpnia. Mimo nadziei niektórych "krytyków kulturalnych", iż internet "zdemokratyzuje media" dzięki swemu niskiemu kosztowi wejścia, ta dystopiczna wizja kulturalnej cyberprzestrzeni zawaliła się. Internet pozostaje użyteczny jako system odnajdywania dokumentów i elektroniczna tablica ogłoszeniowa.
Niemal rok temu przekonywałem w tym samym miejscu, że gdyby akcje internetowe naprawdę były rzetelnie wycenione, musielibyśmy dojść do wniosku, że ludność świata musi spędzić następne stulecie kupując pornografię, popularną muzykę i przeróżne artykuły online. Tym, co leżało u podstaw (ówczesnej) hojnej oceny wartości akcji firm technologicznych, była futurystyczna wizja mentalnych insektów, bezsilnie przyciąganych do cyberprzestrzennej świeczki i wpadających w płomienie zglobalizowanej kultury młodzieżowej.
Teraz, kiedy kurz osiadł już na rynkach akcji, pośmiertne badania owych iluzji mogą się okazać zabawne. Pękniecie internetowej bańki ma szersze kulturowe i polityczne znaczenie: informuje nas ono, że oślizgły potok popularnej kultury sączący się z amerykańskich mediów komercyjnych i rozlewający się po świecie, nie zniszczy twardego podłoża starych kultur, które go poprzedzały. To przerażająca perspektywa, z powodów, które spróbuję wyjaśnić.
Zacząć należy od tego, że "kultura młodzieżowa" to oksymoron. Młodzież nie tworzy kultury, tylko ją dziedziczy. Dzieci we wszystkich kulturach oczywiście bawią się ze sobą spontanicznie, ponieważ ich Spieltrieb (instynkt zabawy) jest wrodzony. Młodzież we wszystkich kulturach zakochuje się równie łatwo, ponieważ hormony dyktują jej takie zachowanie. Ten rodzaj muzyki, który towarzyszy rytuałom godowym znajdzie natychmiastową akceptację od Tallahassee do Timbuktu, jednak kultura jako taka, to całkiem inna sprawa.
Co mamy na myśli mówiąc "kultura"? T S Eliot twierdził, że to nie jest nic innego niż religia: Jest to cały kompleks asocjacji i odniesień mówiących nam kim jesteśmy i skąd przychodzimy. Angielska literatura (obecnie zdominowana przez pisarzy z subkontynentu indyjskiego), wymaga, abyśmy pisali zgodnie z od dawna zarzuconymi gadłowymi głoskami jezyka anglo-saksońskiego ("light" a nie "lite"), ponieważ język niesie w sobie swą własną historię. Wypowiedź człowieka wykształconego to mozaika cytatów, ciągłe odniesienie do przeszłości.
Dlaczego mamy kulturę? Dlaczego wszelkie te pozornie sensowne próby wprowadzenia do angielszczyzny fonetycznej ortografii skończyły się marnie? Powód jest taki, że potrzebujemy naszej przeszłości. Wszystkie kultury oddają kult w świątyni swych przodków. Istnieją one, aby odegnać przeczucie śmierci.
Zerwanie nici ciągłości z przeszłością oznacza, że nie mamy sensownej przyszłości poza naszą własną fizyczną egzystencję. Fakt, jest całkiem możliwe, by całe ludy żyły jedynie dla własnej przyjemności, nie czując nic w związku z grożącym im w przyszłości wymarciem. Jakże inaczej moglibyśmy wytłumaczyć fakt, że w Europie i Japonii współczynnik dzietności ledwie sięga połowę wartości potrzebnej do utrzymania liczebności populacji? Wojny światowe zdyskredytowały ich tradycyjne kultury i ich ludność wydaje się nie dbać o własne przetrwanie. To oczywiście nie może być zachowanie typowe dla ludzi, bowiem wtedy po prostu nie byłoby ludzkiego gatunku.
Inaczej niż zwierzęta, ludzie potrzebują czegoś więcej niż tylko potomstwa: potrzebują potomstwa, które ich będzie pamiętać. Rozważmy dwie możliwości: pierwsza taka, że po śmierci będą o tobie pamiętały pokolenie twych dzieci i dzieci twoich dzieci; druga taka, że twoje dzieci zostaną porwane przez jakąś obcą kulturę, wychowane w innym języku, bez znajomości swego pochodzenia i nic nie wiedzące o twojej śmierci. Która z tych możliwości jest dla ciebie przyjemniejsza?
Kultura to substancja, z której przędziemy złudzenie nieśmiertelności (to, czy nieśmiertelność rzeczywiście istnieje, jest kwestią osobistych przekonań religijnych i nie wchodzi w zakres tej dyskusji). Często różne grupy etniczne raczej zginą, niż porzucą swój "sposób życia". Pierwotni Amerykanie często od asymilacji wybierali walkę prowadzącą do całkowitej własnej zagłady, ponieważ asymilacja oznaczała porzucenie zarówno własnej przeszłości, jak i własnej przyszłości. Historyczna tragedia następuje na ogromną skalę, kiedy ekonomiczne lub strategiczne warunki podcinają materialne warunki życia jakiegoś ludu, którzy mimo to nie potrafi zaakceptować asymilacji do innej kultury. To właśnie wtedy całe ludy walczą na śmierć i życie.
Krótko mówiąc, "kultura młodzieżowa" to bezsensowne wyrażenie, ponieważ młodzi nie potrzebują kultury, jako że czują się nieśmiertelni. Ludzie starsi żyją z przeczuciem śmierci i tworzą kultury w nadziei oszukania swej śmiertelności.
Jednak łatwowierny świat przywiązuje taką wagę do triumfu globalnej młodzieżowej kultury, że internetowym akcjom przypisał wartość idącą w miliardy dolarów. "Światowa muzyka" miała być motorem wzajemnego zrozumienia. Rozprzestrzenianie się popularnej kultury miało nas zhomogenizować. Mieliśmy wszyscy złapać się za ręce i śpiewać "Zbierzmy się wszyscy razem i niech nam będzie fajnie".
Popularna kultura ma oczywiście swoje oddziaływanie, ale jako instrument w służbie autentycznych kultur, na które wpada. Cóż może być bardziej niewinnego niż amerykański program dla małych dzieci "Ulica Sezamkowa"? Otóż istnieje klon "Ulicy Sezamkowej" w oficjalnej telewizji władz Palestyny, którego słowa brzmią w przekładzie tak: "Kiedy urosnę, zostanę zamachowcem samobójcą". Palestyńska telewizja wyświetla także muzyczne videa z tym samym motywem, dla nastoletniej publiczności.
Załamanie się wyceny akcji internetowych było wczesnym ostrzeżeniem, że stare kultury nie dadzą się tak łatwo wepchnąć do miksera. Następne ostrzeżenia mogą się okazać nieco bardziej dobitne.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
O Davidzie P. Goldmanie, którego w tytule pozwoliłem sobie żartobliwie nazwać Neo-Spenglerem, można sobie poczytać w wikipedii, oto link: http://en.wikipedia.org/wiki/David_P._Goldman. (W tym przypadku chyba wikipedia za bardzo nie łże.) Postać jest naprawdę interesująca. W największym skrócie powiem, że nie gościmy tu często tradycyjnych, religijnych amerykańskich Żydów, a autor poniższego tekstu jest właśnie kimś takim. (Panie Bratkowski, larum grają!) W dodatku w młodości był Żydem ostro lewicowym - socjalistyczno-syjonistycznym na dodatek!
Potem jednak nawrócił się na Reaganizm, i w jego przypadku bym się nie czepiał, że to jakaś obłuda czy pokrętny zamiar. Jeszcze później... Ale to już wiecie. Gość jest naprawdę człekiem renesansu (muzyka, wielka bankowość, no i ta publicystyka). Sam mówi o sobie, że "pisze z judeo-chrześcijańskiej perspektywy, często koncentrując się na czynnikach ekonomicznych i demograficznych", jego tematy to "śmiertelność narodów i jej przyczyny, zachodni sekularyzm, azjatycka anomia, i niezdolny do przystosowania się islam".
Sam fakt, że ten publicysta wybrał sobie pseudonim Spengler, stanowi poniekąd gwarancję, że warto go tu przedstawić. (Swoją drogą, jaki ten fakt stanowiłby trudny orzech do zgryzienia dla tak licznych ostatnio zawodowych tępicieli antysemityzmu i faszyzmu! Gdyby oczywiście ci ludzie takich trudnych zagwozdek zawodowo nie unikali.)
A oto jego tekst, którego oryginał można znaleźć tutaj. (Swoją drogą prosiłem ich o zgodę na przetłumaczenie, ale email do mnie wrócił, więc cóż.)
Spengler (David P. Goldman)
Akcje internetowe i klęska młodzieżowej kultury
Asia Times Online, rok 2001
Internet stał się rutyną, ubolewa komentarz na pierwszej stronie "Przeglądu Tygodnia" w New York Times z 25 sierpnia. Mimo nadziei niektórych "krytyków kulturalnych", iż internet "zdemokratyzuje media" dzięki swemu niskiemu kosztowi wejścia, ta dystopiczna wizja kulturalnej cyberprzestrzeni zawaliła się. Internet pozostaje użyteczny jako system odnajdywania dokumentów i elektroniczna tablica ogłoszeniowa.
Niemal rok temu przekonywałem w tym samym miejscu, że gdyby akcje internetowe naprawdę były rzetelnie wycenione, musielibyśmy dojść do wniosku, że ludność świata musi spędzić następne stulecie kupując pornografię, popularną muzykę i przeróżne artykuły online. Tym, co leżało u podstaw (ówczesnej) hojnej oceny wartości akcji firm technologicznych, była futurystyczna wizja mentalnych insektów, bezsilnie przyciąganych do cyberprzestrzennej świeczki i wpadających w płomienie zglobalizowanej kultury młodzieżowej.
Teraz, kiedy kurz osiadł już na rynkach akcji, pośmiertne badania owych iluzji mogą się okazać zabawne. Pękniecie internetowej bańki ma szersze kulturowe i polityczne znaczenie: informuje nas ono, że oślizgły potok popularnej kultury sączący się z amerykańskich mediów komercyjnych i rozlewający się po świecie, nie zniszczy twardego podłoża starych kultur, które go poprzedzały. To przerażająca perspektywa, z powodów, które spróbuję wyjaśnić.
Zacząć należy od tego, że "kultura młodzieżowa" to oksymoron. Młodzież nie tworzy kultury, tylko ją dziedziczy. Dzieci we wszystkich kulturach oczywiście bawią się ze sobą spontanicznie, ponieważ ich Spieltrieb (instynkt zabawy) jest wrodzony. Młodzież we wszystkich kulturach zakochuje się równie łatwo, ponieważ hormony dyktują jej takie zachowanie. Ten rodzaj muzyki, który towarzyszy rytuałom godowym znajdzie natychmiastową akceptację od Tallahassee do Timbuktu, jednak kultura jako taka, to całkiem inna sprawa.
Co mamy na myśli mówiąc "kultura"? T S Eliot twierdził, że to nie jest nic innego niż religia: Jest to cały kompleks asocjacji i odniesień mówiących nam kim jesteśmy i skąd przychodzimy. Angielska literatura (obecnie zdominowana przez pisarzy z subkontynentu indyjskiego), wymaga, abyśmy pisali zgodnie z od dawna zarzuconymi gadłowymi głoskami jezyka anglo-saksońskiego ("light" a nie "lite"), ponieważ język niesie w sobie swą własną historię. Wypowiedź człowieka wykształconego to mozaika cytatów, ciągłe odniesienie do przeszłości.
Dlaczego mamy kulturę? Dlaczego wszelkie te pozornie sensowne próby wprowadzenia do angielszczyzny fonetycznej ortografii skończyły się marnie? Powód jest taki, że potrzebujemy naszej przeszłości. Wszystkie kultury oddają kult w świątyni swych przodków. Istnieją one, aby odegnać przeczucie śmierci.
Zerwanie nici ciągłości z przeszłością oznacza, że nie mamy sensownej przyszłości poza naszą własną fizyczną egzystencję. Fakt, jest całkiem możliwe, by całe ludy żyły jedynie dla własnej przyjemności, nie czując nic w związku z grożącym im w przyszłości wymarciem. Jakże inaczej moglibyśmy wytłumaczyć fakt, że w Europie i Japonii współczynnik dzietności ledwie sięga połowę wartości potrzebnej do utrzymania liczebności populacji? Wojny światowe zdyskredytowały ich tradycyjne kultury i ich ludność wydaje się nie dbać o własne przetrwanie. To oczywiście nie może być zachowanie typowe dla ludzi, bowiem wtedy po prostu nie byłoby ludzkiego gatunku.
Inaczej niż zwierzęta, ludzie potrzebują czegoś więcej niż tylko potomstwa: potrzebują potomstwa, które ich będzie pamiętać. Rozważmy dwie możliwości: pierwsza taka, że po śmierci będą o tobie pamiętały pokolenie twych dzieci i dzieci twoich dzieci; druga taka, że twoje dzieci zostaną porwane przez jakąś obcą kulturę, wychowane w innym języku, bez znajomości swego pochodzenia i nic nie wiedzące o twojej śmierci. Która z tych możliwości jest dla ciebie przyjemniejsza?
Kultura to substancja, z której przędziemy złudzenie nieśmiertelności (to, czy nieśmiertelność rzeczywiście istnieje, jest kwestią osobistych przekonań religijnych i nie wchodzi w zakres tej dyskusji). Często różne grupy etniczne raczej zginą, niż porzucą swój "sposób życia". Pierwotni Amerykanie często od asymilacji wybierali walkę prowadzącą do całkowitej własnej zagłady, ponieważ asymilacja oznaczała porzucenie zarówno własnej przeszłości, jak i własnej przyszłości. Historyczna tragedia następuje na ogromną skalę, kiedy ekonomiczne lub strategiczne warunki podcinają materialne warunki życia jakiegoś ludu, którzy mimo to nie potrafi zaakceptować asymilacji do innej kultury. To właśnie wtedy całe ludy walczą na śmierć i życie.
Krótko mówiąc, "kultura młodzieżowa" to bezsensowne wyrażenie, ponieważ młodzi nie potrzebują kultury, jako że czują się nieśmiertelni. Ludzie starsi żyją z przeczuciem śmierci i tworzą kultury w nadziei oszukania swej śmiertelności.
Jednak łatwowierny świat przywiązuje taką wagę do triumfu globalnej młodzieżowej kultury, że internetowym akcjom przypisał wartość idącą w miliardy dolarów. "Światowa muzyka" miała być motorem wzajemnego zrozumienia. Rozprzestrzenianie się popularnej kultury miało nas zhomogenizować. Mieliśmy wszyscy złapać się za ręce i śpiewać "Zbierzmy się wszyscy razem i niech nam będzie fajnie".
Popularna kultura ma oczywiście swoje oddziaływanie, ale jako instrument w służbie autentycznych kultur, na które wpada. Cóż może być bardziej niewinnego niż amerykański program dla małych dzieci "Ulica Sezamkowa"? Otóż istnieje klon "Ulicy Sezamkowej" w oficjalnej telewizji władz Palestyny, którego słowa brzmią w przekładzie tak: "Kiedy urosnę, zostanę zamachowcem samobójcą". Palestyńska telewizja wyświetla także muzyczne videa z tym samym motywem, dla nastoletniej publiczności.
Załamanie się wyceny akcji internetowych było wczesnym ostrzeżeniem, że stare kultury nie dadzą się tak łatwo wepchnąć do miksera. Następne ostrzeżenia mogą się okazać nieco bardziej dobitne.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
wtorek, sierpnia 18, 2009
Nie uiścił... Nie uiścił...
Poniższą piosneczkę dedykuję min. Gradowi i całej wesołej gromadce premiera Tuska:
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
daremne żale,
Donald Tusk,
min. Grad,
Platforma Obywatelska,
Portugalczyk Osculati,
prostytucja,
próżny trud,
Stocznia Gdańska
Subskrybuj:
Posty (Atom)