Wedle powszechnie przyjętego dzisiaj poglądu, ludzkość najpierw jest zbyt głupia na porządną religię i wierzy w różne zabobony, potem tworzy sobie religię jak się patrzy, a na końcu z wszelkiej religii wyrasta i zaczyna się kierować rozsądkiem oraz nauką. Pogląd ten, jak wszystkie chyba tego typu poglądy stanowiące dziś komplet aksjomatów na wyposażeniu ortodoksyjnego inteligenta, pochodzi z Oświecenia.
Voltaire wyraził to wprost i bez ogródek, a po nim, mniej lub bardziej ozdobnie, mniej lub bardziej okrężnie, czasem z jakimiś drobnymi zmianami czy ulepszeniami, pokolenie za pokoleniem jego duchowych potomków. Dodatki mogą być takie, że np. religia wzięła się wedle niektórych mędrców z tego, że chytrzy kapłani mamili głupi lud wydając powiedzmy przerażające odgłosy za pomocą specjalnej aparatury, albo konstruując prymitywną wersję turbiny parowej. Czemu kapłani lud mamili? Tutaj odziedziczona po Oświeceniu odpowiedź jest dziecinnie prosta - oczywiście, że dla lubego grosza! W końcu "jeśli nie wiadomo o co chodzi..."
Kto mnie zna, wie, że walkę z tym bezkrytycznym przyjmowaniem oświeceniowych aksjomatów uważam za swe naczelne intelektualne zadanie. Fakt, że najlepszą odtrutkę i najlepszą alternatywę znalazłem w filozofii Oswalda Spenglera, jednak uważanie mnie za jakiegoś jego propagatora i nic więcej, uznaję za bardzo niesprawiedliwe i po prostu nieprawdziwe. Tu nie chodzi akurat o Spenglera - tu chodzi o to, że od trzystu lat żywimy się rozkładającym się trupem Oświecenia i niemal niczym więcej.
Nie mówię tu o radarach, tyrystorach i komputerach, tylko o naszej wiedzy o nas samych, o historii, polityce, ludzkiej naturze, religii... Zamiast ewentualnego krótkiego okresu "wyzwolenia" ze starych dogmatów i nieoptymalnych ujęć, które zapewne tak czy tak musiało nastąpić, mamy coraz bardziej jałową i coraz mniej zważającą na rzeczywistość intelektualną strawę...
Poza którą nie wolno już nawet wyjść - a w każdym razie nie wtedy, kiedy może to dotrzeć do ludu... Mamy coraz więcej i coraz ostrzejsze tabu... I mamy myślenie schematami, które coraz bardziej przypominają późnego Ptolemeusza i wymagają coraz to nowych uzupełnień...
Coraz to nowych epicykli, które trzeba - dla zachowania względnej integralności modelu, lub po prostu takiego złudzenia - chytrze umieszczać w już istniejących epicyklach... I tak to się odbywa w coraz większym tempie, a z oświeceniowego wyśmiewania się z religii, mamy dzisiaj Świecką Świeckość Jacka Kuronia i Świętą Świeckość Unii Europejskiej... Dekretowane ex cathedra i już wsparte groźbą oficjalnej i całkiem realnie bolesnej dla grzesznika ekskomuniki, wkrótce zaś... Może być jeszcze gorzej!
No, tośmy we wzniosłe tony uderzyli - jak to wypada czynić na prawicowych blogach w tych czasach powszechnego skurwienia... I tu naprawdę gorąco przepraszam wszystkie panie prostytutki - bez urazy, po prostu tak się mówi! Mógłbym rzec "skundlenia", ale wtedy musiałbym przepraszać nierasowe psy, a to mogłoby być jeszcze trudniejsze. Powszechnego zatem skurwienia i upadku. Kassandrą też żeśmy pojechali, ten punkt mamy zatem z głowy.
Jak ja, spyta ktoś (i spyta słusznie!) widzę kwestię religii? Czym w ogóle jest moim zdaniem religia? No to odpowiem czym religia z całą pewnością moim zdaniem NIE jest. Otóż nie jest jakąś niedoważoną nauką - tworem i strawą mitycznej niedojrzałej ludzkości. Żeby to wyjaśnić, powiem czym (moim zdaniem, jak zwykle) jest, a czym nie jest, nauka.
Otóż nauka to zbiór użytecznych hipotez. Tylko tyle i aż tyle! A w ogóle to należałoby tu wtrącić, że w żadną "ludzkość" przeżywającą swoje religijne ewolucje nie wierzę - bo moim zdaniem ewentualne religijne ewolucje przeżywać mogą co najwyżej poszczególne ludy, a najprawdopodobniej poszczególne cywilizacje (używając utartej terminologii), spenglerycznie zaś rzeczy nazywając Kultury i Cywilizacje (tutaj z dużej, bo to specjalistyczne terminy).
Z czego wynika niemało ciekawych rzeczy, jak na przykład ta, że w tym samym momencie historii różne ludy mogą przeżywać różne fazy swego religijnego rozwoju. (Jeśli oczywiście uda nam się ustalić, że coś takiego jak "religijny rozwój" w ogóle istnieje.)
To samo zresztą, jako spenglerysta, sądzę o nauce, nie mówiąc już o filozofii, matematyce czy sztuce - one także należą do konkretnej K/C (Kultura/Cywilizacja). Jeśli obecnie mamy na całym świecie jedną naukę, to dlatego, że na tym świecie istnieje w tej chwili jedna jedyna Cywilizacja - nasza - a pozostałe ludy, będące albo barbarzyńcami (bez obrazy!) sprzed jakiejkolwiek własnej K/C, albo też Fellahami (piszę to z dużej, bo to też termin ścisły i pochodzący od Spenglera, podczas gdy np. barbarzyńcy są raczej moi właśni, bo przecież nie od Toynbee'go, którego nie cenię za grosz). Fellahy to ludzkie resztki po dawnych wielkich K/C.
Obie te grupy - skoro już uświadamiamy Szan. Publiczność na temat spengleryzmu - żyją w pewnej formie Pseudomorfozy, czyli pod sporym wpływem naszej K/C, która, pomijając wszelkie tego ew. zalety, tłumi także i wypacza ich własne duchowe życie i rozwój. Co zresztą widać chyba wszędzie gołym okiem, a jeśli spytać jakiegoś Araba czy Eskimosa, to... Lepiej nie ryzykować!
Wracając do definicji nauki, mojej własnej zresztą i dość ad hoc, ale stoję przy niej murem, bo w zasadniczych sprawach jest niezatapialna (w dobrym sensie, nie w popperowskim!), to, jako zbiór użytecznych hipotez i nic więcej, NIE jest to zbiór PRAWD. Ex definitione! (Jeśli oczywiście odróżniamy prawdy od hipotez, ale to chyba sprawa oczywista.)
Cóż to są jednak te "prawdy"? Prawdy, całkiem inaczej niż hipotezy, albo fakty... Tutaj niektórzy od razu przywołają Hegla, który to miał nieszczęście podpaść wielu, wygłaszając słynne zdanie, że "tym gorzej dla faktów". Nie jestem heglistą, Hegla nie bronię, ale gość miał w tym chyba jednak znacznie więcej racji, niż mu różni wielbiciele płytkich mędrków w rodzaju Locke'a, Actona czy Misesa raczą przyznać... Prawda to jest takie coś, w co wierzymy nie potrzebując dowodów, a co ma dla nas naprawdę wielkie znaczenie - prawda to coś, co nam wyjaśnia sens naszego życia, sens świata, sens śmierci...
Powie ktoś, i niejeden, że co za bzdura, bo tylko ludzie dotknięci niedorozwojem, mohery i katolicy, takiego czegoś w ogóle potrzebują, a ludzie światli i nowocześni żyją sobie bez tego szczęśliwi... Z czym się nie zgodzę. Wspomniałem już tutaj wcześniej Świecką Świętość, która jakimś dziwnym trafem trafiła jednak do hiper-racjonalnego i absolutnie antyreligijnego, jak by wielu jego wyznawców (!) chciało wierzyć., światopoglądu lewicowo-liberalnych, nasiąkniętych oświeceniową myślą i obsesją postępu ludzkości, elit.
Innych zaś przykładów tego typu religijności jest cała masa i to właśnie tam, gdzie nie spodziewalibyście się ich znaleźć. Musimy sobie tylko ustalić co to jest ta religia, co to jest ta religijność... Wtedy, Deo volente, postaram się wykazać, że...
(Ale o tym już następnym razem.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
niedziela, października 25, 2009
sobota, października 24, 2009
Pyskówka - anybody?
Jacek Jarecki w swej nieskończonej dobroci od dawna próbuje mnie przywabić spowrotem na szalom24. Ostatnio osiągnął tyle, że wkleił u siebie na szalomie mojego ostatniego (błahego, ale od dawna innych przecież nie piszę) teksta, a ja zgodziłem się odpowiadać na komęty. W którym to celu musiałem założyć se od nowa całe konto.
Teoretycznie mogę więc naprawdę tam zacząć blogizować, ale w praktyce ograniczy się to chyba do tego, że ustawiam tam sobie wywrotowe hasełka, które się wyświetlają pod moimi komęty. No a teraz sobie czekam na ew. donosy do prokuratury w sprawie godzenia w sojusze i opluwania najświętszych (świeckich) wartości.
Jak śmy z Jareckim postanowili, tak też się stało, tyle że oczekiwana dyskusja szybko zeszła na wyimaginowane byty w rodzaju "wolnego rynku", plus szczeniackie obelgi ze strony moich pryszczatych oponentów. No nie - nie tylko to, bo dodatkowo Spengler został ujawniony jako nazista. W sumie żałosne to było i żałuję straconego wieczora, który miałem przeznaczony na całkiem inne sprawy.
Nie żebym miał jakąkolwiek pretensję do Jareckiego - wręcz przeciwnie! Tyle, że natura ludzka ułomną jest, a jeśli trąci się czułą strunę fanatyków "wolnego rynku", to można z całkowitą pewnością oczekiwać zachowań typowych dla okolic osiedlowego trzepaka i takiegoż poziomu argumentacji. Najzabawniejsze zaś to (dobrze, że coś w tym w ogóle można uznać za zabawne!), że oni niesmak rozmówcy i jego niechęć do kontynuacji automatycznie odczytują jako swój polemiczny sukces i potwierdzenie boskiej prawdy we własnej doktrynie...
Sprawa byłaby niewarta pięciu minut klepania w klawiaturę, ale nastąpił jeszcze pewien... Wątlutki, to prawda... Dalszy ciąg. Mianowicie mój czołowy oponent na tym szalomie - sławny rynkowy liberał wyrus, tym razem kryjący się pod pseudonimem mersey sound - zaczął mnie skrycie obrabiać na własnym blogu. O czym ja dowiedział się ino całkiem przypadkiem od Jareckiego, któren mi rzekł, że nasz wspólny dobry znajomy Artur M. Nicpoń nieźle tam wymiata, choć nieco w paru sprawach błądzi. (Czy jakoś tak to brzmiało).
Więc, choć z bloga wyrusa/mersey sound'a zostałem jakiś czas temu oficjalnie wyproszony - o co zresztą nie mogę mieć specjalnej pretensji, bo wpadłem tam swego czasu jak nastojaszczij troll i zacząłem jeździć po ich ukochanym von Misesie niczym po burej suce... Poszedłem tam zatem, na ten wyrusi blog, by zobaczyć wymiatanie Artura.
No i zobaczyłem. Artura gadki całkiem mi się w istocie spodobały - facet czuje Indian ja mało kto. (Widać że dokładnie w młodości przeczytał "Małego bizona".) Choć Spenglera jeszcze nie do końca kojarzy, ale rokuje nadzieje. Natomiast poczułem się moralnie uprawniony do zwrócenia wyrusowi uwagi, że jeśli próbuje mi u siebie obrabiać dupę, to mógłby mnie o tym łaskawie zawiadomić, a do tego zawiesić oficjalnie zwój ban na jakiś przynajmniej czas, bym miał możliwość odpowiedzi.
O co mi w ogóle chodzi? Na pewno nie o to, że potrzebuję jakiejś obrony, albo że potrzebuję pomocy w tępieniu maniackich ideologii różnych podwórzowych sekt! Po prostu jakiś tam rodzaj dyskusji się pod tym moim tekścikiem rozpętał - I TO AŻ W TRZECH RÓŻNYCH MIEJSCACH!
Dlatego też, gdyby ktoś z moich czytelników był spragniony ostrej pyskówki... gdyby pragnął utrzeć nosa różnym podwórzowym mędrkom... gdyby chciał się wypowiedzieć na temat "wolnego rynku"... albo sposobu na cywilizowaną i sensowną dyskusję... to niech sobie zobaczy wszystkie miejsca, gdzie ta dyskusja się toczyła... toczy... i, miejmy nadzieję, będzie toczyć... I niech sobie tam ew. zabierze głos.
Oto linki do wszystkich tych miejsc:
1. na tym tutaj blogu: http://bez-owijania.blogspot.com/2009/10/o-piciu-piwa-i-zaletach-wenus-w-futrze.html - (gdyby ktoś to musiał osobiście klepać, to zwracam uwagę, że w futrze to "Wenus", a nie "wyrus"!);
2. na szalomie: http://jacek.jarecki.salon24.pl/133157,powrot-tygrysa-na-salon24-partie-partie-partie;
3. u wyrusa: http://tekstowisko.blogspot.com/2009/10/tajemnicza-tajemnica-tajemniczych.html.
A teraz, parafrazując Głowackiego, wskazuję buławą na zachód i do wszystkich urodzonych pogromców leberalizmu wołam: "Chłopaki! Pokażcie tym... liberałom!" (W oryginale było tam oczywiście słowo o zbliżonym znaczeniu, tyle, że dziś uchodzące za nieeuropejskie, więc śmy se zamienili.)
Kto nie chce się z liberałami opluwać... Kogo nie bawią ich pokraczne argumenta... Niech oczywiście nie czuje się do niczego przymuszany. Błagam! W końcu prawdziwa wolność to właśnie MY! Wbrew temu co sobie i światu wmawiają leberały.
* * * * *
No to może jeszcze obrazek... Trochę tam wprawdzie brakuje gościa, który mógłby uchodzić za rynkowego liberała spod osiedlowego trzepaka, ale za to MY jesteśmy przedstawieni jak należy. No i naparzana pierwsza klasa! (Jakby ktoś pytał, to to jest gołe duszenie, czyli mata leo, tyle, że nie jak zazwyczaj od tyłu, ino z boku.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Teoretycznie mogę więc naprawdę tam zacząć blogizować, ale w praktyce ograniczy się to chyba do tego, że ustawiam tam sobie wywrotowe hasełka, które się wyświetlają pod moimi komęty. No a teraz sobie czekam na ew. donosy do prokuratury w sprawie godzenia w sojusze i opluwania najświętszych (świeckich) wartości.
Jak śmy z Jareckim postanowili, tak też się stało, tyle że oczekiwana dyskusja szybko zeszła na wyimaginowane byty w rodzaju "wolnego rynku", plus szczeniackie obelgi ze strony moich pryszczatych oponentów. No nie - nie tylko to, bo dodatkowo Spengler został ujawniony jako nazista. W sumie żałosne to było i żałuję straconego wieczora, który miałem przeznaczony na całkiem inne sprawy.
Nie żebym miał jakąkolwiek pretensję do Jareckiego - wręcz przeciwnie! Tyle, że natura ludzka ułomną jest, a jeśli trąci się czułą strunę fanatyków "wolnego rynku", to można z całkowitą pewnością oczekiwać zachowań typowych dla okolic osiedlowego trzepaka i takiegoż poziomu argumentacji. Najzabawniejsze zaś to (dobrze, że coś w tym w ogóle można uznać za zabawne!), że oni niesmak rozmówcy i jego niechęć do kontynuacji automatycznie odczytują jako swój polemiczny sukces i potwierdzenie boskiej prawdy we własnej doktrynie...
Sprawa byłaby niewarta pięciu minut klepania w klawiaturę, ale nastąpił jeszcze pewien... Wątlutki, to prawda... Dalszy ciąg. Mianowicie mój czołowy oponent na tym szalomie - sławny rynkowy liberał wyrus, tym razem kryjący się pod pseudonimem mersey sound - zaczął mnie skrycie obrabiać na własnym blogu. O czym ja dowiedział się ino całkiem przypadkiem od Jareckiego, któren mi rzekł, że nasz wspólny dobry znajomy Artur M. Nicpoń nieźle tam wymiata, choć nieco w paru sprawach błądzi. (Czy jakoś tak to brzmiało).
Więc, choć z bloga wyrusa/mersey sound'a zostałem jakiś czas temu oficjalnie wyproszony - o co zresztą nie mogę mieć specjalnej pretensji, bo wpadłem tam swego czasu jak nastojaszczij troll i zacząłem jeździć po ich ukochanym von Misesie niczym po burej suce... Poszedłem tam zatem, na ten wyrusi blog, by zobaczyć wymiatanie Artura.
No i zobaczyłem. Artura gadki całkiem mi się w istocie spodobały - facet czuje Indian ja mało kto. (Widać że dokładnie w młodości przeczytał "Małego bizona".) Choć Spenglera jeszcze nie do końca kojarzy, ale rokuje nadzieje. Natomiast poczułem się moralnie uprawniony do zwrócenia wyrusowi uwagi, że jeśli próbuje mi u siebie obrabiać dupę, to mógłby mnie o tym łaskawie zawiadomić, a do tego zawiesić oficjalnie zwój ban na jakiś przynajmniej czas, bym miał możliwość odpowiedzi.
O co mi w ogóle chodzi? Na pewno nie o to, że potrzebuję jakiejś obrony, albo że potrzebuję pomocy w tępieniu maniackich ideologii różnych podwórzowych sekt! Po prostu jakiś tam rodzaj dyskusji się pod tym moim tekścikiem rozpętał - I TO AŻ W TRZECH RÓŻNYCH MIEJSCACH!
Dlatego też, gdyby ktoś z moich czytelników był spragniony ostrej pyskówki... gdyby pragnął utrzeć nosa różnym podwórzowym mędrkom... gdyby chciał się wypowiedzieć na temat "wolnego rynku"... albo sposobu na cywilizowaną i sensowną dyskusję... to niech sobie zobaczy wszystkie miejsca, gdzie ta dyskusja się toczyła... toczy... i, miejmy nadzieję, będzie toczyć... I niech sobie tam ew. zabierze głos.
Oto linki do wszystkich tych miejsc:
1. na tym tutaj blogu: http://bez-owijania.blogspot.com/2009/10/o-piciu-piwa-i-zaletach-wenus-w-futrze.html - (gdyby ktoś to musiał osobiście klepać, to zwracam uwagę, że w futrze to "Wenus", a nie "wyrus"!);
2. na szalomie: http://jacek.jarecki.salon24.pl/133157,powrot-tygrysa-na-salon24-partie-partie-partie;
3. u wyrusa: http://tekstowisko.blogspot.com/2009/10/tajemnicza-tajemnica-tajemniczych.html.
A teraz, parafrazując Głowackiego, wskazuję buławą na zachód i do wszystkich urodzonych pogromców leberalizmu wołam: "Chłopaki! Pokażcie tym... liberałom!" (W oryginale było tam oczywiście słowo o zbliżonym znaczeniu, tyle, że dziś uchodzące za nieeuropejskie, więc śmy se zamienili.)
Kto nie chce się z liberałami opluwać... Kogo nie bawią ich pokraczne argumenta... Niech oczywiście nie czuje się do niczego przymuszany. Błagam! W końcu prawdziwa wolność to właśnie MY! Wbrew temu co sobie i światu wmawiają leberały.
* * * * *
No to może jeszcze obrazek... Trochę tam wprawdzie brakuje gościa, który mógłby uchodzić za rynkowego liberała spod osiedlowego trzepaka, ale za to MY jesteśmy przedstawieni jak należy. No i naparzana pierwsza klasa! (Jakby ktoś pytał, to to jest gołe duszenie, czyli mata leo, tyle, że nie jak zazwyczaj od tyłu, ino z boku.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Artur M. Nicpoń,
Jacek Jarecki,
leberalizm,
liberalizm,
pyskówka,
salon24,
szalom,
wyrus
poniedziałek, października 19, 2009
O piciu piwa i zaletach "Wenus w futrze"
Mam ci ja kumpla. Bystry jest, wykształcony. Młody jeszcze, choć w jego wieku napoleońscy oficerowie zostawali marszałkami, a niejaki Aleksander swego czasu nawet podbił połowę ówcześnie znanego świata. Mój kumpel w każdym razie we wszystkim, do czego się przydaje kora mózgowa... Jest super. Tyle że nie całkiem we wszystkim.
Co pewien czas mojemu kumplowi wracają jakieś takie dziwne sprawy. Pryszczate anarchizmy. Przedpubertalna rynkowość. Polityczne idee wprost spod podwórzowego trzepaka. Ja to sobie tak tłumaczę, że w wieku, kiedy normalne chłopię z wypiekami pochłania "Co chce wiedzieć każda dziewczyna", albo/i "Wenus w futrze", mój kumpel, jakimś tragicznym zrządzeniem losu... Lub może raczej był to diabelski figiel... Więc mój kumpel zamiast tej normalnej, zdrowej duchowej strawy dla chłopiąt, dostał w swe spocone łapki Misesa. I zamiast mu powiedzieć "von Mises!"... Naprawdę smutne! Wdrukowało mu się, używając terminologii Konrada Lorenza.
Mimo to z moim kumplem daje się bardzo fajnie rozmawiać - po prostu kiedy ma te swoje nawroty, trza przeczekać. Poza tym złoty chłopak - kora aktywna, dociekliwy, uczy się szybko... Ale do czego ja zmierzam, spyta ktoś. I spyta słusznie. Otóż całkiem niedawno mój kumpel poprosił mnie o radę. Mianowicie kiedy na jakimś towarzyskim wyjściu wypije pięć piw, to się fatalnie czuje. Brzusio go boli i tak dalej. Więc czy ja nie mam jakichś konkretnych informacji, że oni tam w tych knajpach nie myją kufli, skutkiem czego na nich się rozwijają kolonie strasznych bakterii?
Na to ja w duszy się uśmiechnął, choć z wierzchu prawie nic nie było widać. Jednak stary byk, który sobie wolniutko z pagórka do tych tam dorodnych cycatych krówek, czasem ma przewagę nad młodym cielakiem, co to mu się wydaje, że już wszystkie rozumy! No i wyjaśniłem mojemu kumplowi, że w piciu piwa istnieją pewne imponderabilia, których nie uczą w najlepszych nawet szkołach wyższych, a które człek bywały, światowy i doświadczony zna. W odróżnieniu od młodych chłopiąt, co to im się wydaje że wszystkie rozumy zjadły.
Piwo, widzisz - mówię mojemu kumplowi - ma w sobie gaz. Dwutlenek węgla konkretnie, ale to akurat nie ma większego znaczenia i możesz od razu zapomnieć. Jak sobie duszkiem wypijesz jedno piwo, to nie ma problemu, a ten gaz może ci nawet całą sprawę uprzyjemnić. Alkohol szybciej trafia do krwi, bąbelki rozkosznie buzują... Jednak wypić w szybkim tempie pięć piw, to już nieco inna sprawa.
Tym bardziej, że z pewnością żłopiesz je łapczywie (znam cię chłopie!), niewstrząśnięte, niezmieszane, niespienione... Zamiast - jak by to zrobił człek bywały - zrobić w nich niewielką burzę, celem pozbycia się sporej części gazu. Człek bywały by także pił w miarę wolno. Człek bywały by także nie tokował jak jakiś głuszec na temat wolnego rynku, przez co uniknąłby połykania hektolitrów powietrza. Które, dodane do CO2 z piwa, rozdyma kiszeczki, powodując ból i inne dolegliwości.
W dostatku, znając cię, pijesz popiskując i podskakując przy tym z podniecenia, przez co piwo w trzewiach się burzy, generując nowe bąbelki i zwiększając wielokrotnie objętość całej ciekło-gazowej mikstury. Są jeszcze inne aspekty tej sprawy, dotyczące, mówiąc brutalnie, "odpowietrzania", ale już na teraz wystarczy.
Chłopię, mój kumpel znaczy, wyglądało na szczerze zaimponowane. Mam niepłonną nadzieję, że mu ta otrzymana ode mnie od niechcenia informacja będzie służyć długie lata, chroniąc go przed przykrościami, a zwiększając radość wynikającą z konsumpcji alkoholu i życia towarzyskiego. Choć przyznam, że znając faceta, trudno mi sobie wyobrazić, by potrafił nie tokować jak głuszec na temat wolnego rynku, kiedy tylko poczuje bezbronnego słuchacza i ułamek promila we krwi. Ja w każdym razie zrobiłem co mogłem, a z tej rynkowej obsesji też staram się gościa lojalnie wyleczyć.
Po com ja to wszystko opowiadał? A po to, żeby sobie ew. młodzież zdała sprawę, że jeśli zwykłe picie marnego piwa w byle knajpie zawiera w sobie tyle imponderabiliów i tajemnic, nieznanych nawet najlepiej wykształconym chłopiętom, a oczywistych dla ludzi starszych i z pewnym doświadczeniem, to jak muszą się mieć sprawy w innych - bardziej złożonych - dziedzinach!
Jak ktoś, choćby najlepiej formalnie wykształcony, ale kto nigdy nie dowodził nawet zastępem zuchów... dwuosobową piekarnią... podwórzowym gangiem... małżeńskim trójkątem z piątką dzieci... Kto - przypomnijmy! - niemal dopiero w kwiecie wieku odkrywa proste bolesne prawdy na temat napojów gazowanych...
Jak ktoś taki może z tak niesamowitą pewnością raz po raz wyrażać skrajnie radykalne opinie na temat na przykład polityki??! Może jednak nieco pokory by się przydało, miłe chłopięta? A co do Misesa, to zastanówcie się może w wolnej chwili - czy on kiedyś powiedział wam cokolwiek, co by się wam mogło do czegokolwiek przydać w realnym życiu? Tyle co "Wenus w futrze"? Żarty!
* * * * *
Ten sam kumpel co pewien czas męczy mnie na temat Prawa i Sprawiedliwości. No bo przecież każdy polityk to mafia i skąd ja niby wiem, że PiS miałby być lepszy. Rynek ignorują, brzydale, socjaliści... I tak dalej, i tak dalej.
Ja mu na to, że rynek mi luźno (excusez le mot) zwisa, a PiS pasuje mi dlatego, że jest partią z gruntu patriotyczną i z gruntu wrogą postkomunistycznej III RP. Na to mój kumpel, że skąd ja to niby wiem, że PiS jest patriotyczny? Pytanie faktycznie nie jest głupie i zasługuje na odpowiedź. Odpowiedź zaś owa została skonstruowana na całkiem innej zasadzie, niż to się zazwyczaj robi. I jest taka...
Każda partia, przynajmniej każda w miarę licząca się partia w III RP, ma swoją ideę przewodnią, która ją - w całkiem realnym sensie, bo nie mówimy tutaj o propagandowych sloganach! - spaja. Postkomuna (we wszystkich odmianach) ma ideę polegającą na obronie przywilejów dawnych właścicieli PRL i ich potomstwa. Robią to oni na masę sposobów, z których jednym z najważniejszych jest stawanie się europejską socjaldemokracją - co zapewnia nie tylko ochronę, ale także masę dodatkowych korzyści i przywilejów.
Platforma "Obywatelska" ma, przynajmniej wśród swych elit, ideę polegającą na dorabianiu się kosztem państwa polskiego - które i tak ma zniknąć maksymalnie szybko. Plus właśnie stanie się "europejskimi politykami". Wśród głupszych i mniej zaradnych jej członków i sympatyków, chodzi o bycie "Europą", światłą i w ogóle do przodu, i w ogóle cool.
PSL (a właściwie przefarbowany prlowski ZSL) - wiadomo. Nawet gadać o tym szkoda.
I tak to działa - ludzie przynęcają się do partii dlatego właśnie, że spodziewają się tam znaleźć innych, dzielących ich światopogląd, oraz możliwość realizacji własnych ambicji. Choćby tak obrzydliwych, jak w przypadku wyżej wymienionych formacji.
Dochodzimy do PiS'u. Jest w Polsce pewna znacząca mniejszość patriotyczna, antykomunistyczna i antysystemowa (w sensie wrogości do bananowej III RP)? Oczywiście że jest! Czy wyznający takie idee ludzie są inni od tamtych - w tym sensie, że oni nie próbują szukać podobnie czujących i możliwości realizacji własnych celów? I nie próbują jakoś się zorganizować w celu uzyskania większej możliwości oddziaływania na rzeczywistość? Wydaje mi się, że nie ma powodu tak sądzić.
No więc szukają, a nawet poniekąd znajdują. Gdzie mamy tego skutek? Jeśli nie jest nim PiS, to już naprawdę nie wiem! Nie fetyszyzuję PiS'u, nie idealizuję go... Wiem że się składa z ludzi, ułomnych jak my sami. Jednak TO akurat jest partia związana przede wszystkim ideą patriotyzmu i krytycznym stosunkiem wobec chorej, postkomunistycznej III RP.
Jeśli nie, no to proszę mi rzec, KTO jest tego typu partią, lub choćby jej zaczynem? Oraz CO w takim razie łączy ludzi PiS'u? Ludzi, którzy by w większości przypadków bez trudu mogli się urządzić prywatnie wiele wygodniej, mieć o wiele lepszą prasę i opinię wśród ludu... A nawet - z pewnych punktów widzenia - więcej móc zrobić politycznie.
Czasem naprawdę warto spojrzeć na sprawę z drugiego końca. Jak tutaj - zamiast wierzyć lub nie wierzyć deklaracjom, a nawet - bardzo z konieczności ułomnym i niejednoznacznym skutkom realnych działań - odwrócić optykę i spojrzeć na nisze, jakie teoretycznie powinny zajmować poszczególne partie... I na to, kto każdą z takich nisz wypełnia, lub wypełnić się stara.
Może się mylę, może gdzieś tu błądzę. Jednak trzeba by mnie o tym nieco poprzekonywać. Na razie wydaje mi się, że stary i nieczytający Misesa byk więcej wie o życiu i polityce od masy młodych, Misesa pilnie czytających, nieopierzonych rynkowych cielaczków.
O piciu piwa też zresztą.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Co pewien czas mojemu kumplowi wracają jakieś takie dziwne sprawy. Pryszczate anarchizmy. Przedpubertalna rynkowość. Polityczne idee wprost spod podwórzowego trzepaka. Ja to sobie tak tłumaczę, że w wieku, kiedy normalne chłopię z wypiekami pochłania "Co chce wiedzieć każda dziewczyna", albo/i "Wenus w futrze", mój kumpel, jakimś tragicznym zrządzeniem losu... Lub może raczej był to diabelski figiel... Więc mój kumpel zamiast tej normalnej, zdrowej duchowej strawy dla chłopiąt, dostał w swe spocone łapki Misesa. I zamiast mu powiedzieć "von Mises!"... Naprawdę smutne! Wdrukowało mu się, używając terminologii Konrada Lorenza.
Mimo to z moim kumplem daje się bardzo fajnie rozmawiać - po prostu kiedy ma te swoje nawroty, trza przeczekać. Poza tym złoty chłopak - kora aktywna, dociekliwy, uczy się szybko... Ale do czego ja zmierzam, spyta ktoś. I spyta słusznie. Otóż całkiem niedawno mój kumpel poprosił mnie o radę. Mianowicie kiedy na jakimś towarzyskim wyjściu wypije pięć piw, to się fatalnie czuje. Brzusio go boli i tak dalej. Więc czy ja nie mam jakichś konkretnych informacji, że oni tam w tych knajpach nie myją kufli, skutkiem czego na nich się rozwijają kolonie strasznych bakterii?
Na to ja w duszy się uśmiechnął, choć z wierzchu prawie nic nie było widać. Jednak stary byk, który sobie wolniutko z pagórka do tych tam dorodnych cycatych krówek, czasem ma przewagę nad młodym cielakiem, co to mu się wydaje, że już wszystkie rozumy! No i wyjaśniłem mojemu kumplowi, że w piciu piwa istnieją pewne imponderabilia, których nie uczą w najlepszych nawet szkołach wyższych, a które człek bywały, światowy i doświadczony zna. W odróżnieniu od młodych chłopiąt, co to im się wydaje że wszystkie rozumy zjadły.
Piwo, widzisz - mówię mojemu kumplowi - ma w sobie gaz. Dwutlenek węgla konkretnie, ale to akurat nie ma większego znaczenia i możesz od razu zapomnieć. Jak sobie duszkiem wypijesz jedno piwo, to nie ma problemu, a ten gaz może ci nawet całą sprawę uprzyjemnić. Alkohol szybciej trafia do krwi, bąbelki rozkosznie buzują... Jednak wypić w szybkim tempie pięć piw, to już nieco inna sprawa.
Tym bardziej, że z pewnością żłopiesz je łapczywie (znam cię chłopie!), niewstrząśnięte, niezmieszane, niespienione... Zamiast - jak by to zrobił człek bywały - zrobić w nich niewielką burzę, celem pozbycia się sporej części gazu. Człek bywały by także pił w miarę wolno. Człek bywały by także nie tokował jak jakiś głuszec na temat wolnego rynku, przez co uniknąłby połykania hektolitrów powietrza. Które, dodane do CO2 z piwa, rozdyma kiszeczki, powodując ból i inne dolegliwości.
W dostatku, znając cię, pijesz popiskując i podskakując przy tym z podniecenia, przez co piwo w trzewiach się burzy, generując nowe bąbelki i zwiększając wielokrotnie objętość całej ciekło-gazowej mikstury. Są jeszcze inne aspekty tej sprawy, dotyczące, mówiąc brutalnie, "odpowietrzania", ale już na teraz wystarczy.
Chłopię, mój kumpel znaczy, wyglądało na szczerze zaimponowane. Mam niepłonną nadzieję, że mu ta otrzymana ode mnie od niechcenia informacja będzie służyć długie lata, chroniąc go przed przykrościami, a zwiększając radość wynikającą z konsumpcji alkoholu i życia towarzyskiego. Choć przyznam, że znając faceta, trudno mi sobie wyobrazić, by potrafił nie tokować jak głuszec na temat wolnego rynku, kiedy tylko poczuje bezbronnego słuchacza i ułamek promila we krwi. Ja w każdym razie zrobiłem co mogłem, a z tej rynkowej obsesji też staram się gościa lojalnie wyleczyć.
Po com ja to wszystko opowiadał? A po to, żeby sobie ew. młodzież zdała sprawę, że jeśli zwykłe picie marnego piwa w byle knajpie zawiera w sobie tyle imponderabiliów i tajemnic, nieznanych nawet najlepiej wykształconym chłopiętom, a oczywistych dla ludzi starszych i z pewnym doświadczeniem, to jak muszą się mieć sprawy w innych - bardziej złożonych - dziedzinach!
Jak ktoś, choćby najlepiej formalnie wykształcony, ale kto nigdy nie dowodził nawet zastępem zuchów... dwuosobową piekarnią... podwórzowym gangiem... małżeńskim trójkątem z piątką dzieci... Kto - przypomnijmy! - niemal dopiero w kwiecie wieku odkrywa proste bolesne prawdy na temat napojów gazowanych...
Jak ktoś taki może z tak niesamowitą pewnością raz po raz wyrażać skrajnie radykalne opinie na temat na przykład polityki??! Może jednak nieco pokory by się przydało, miłe chłopięta? A co do Misesa, to zastanówcie się może w wolnej chwili - czy on kiedyś powiedział wam cokolwiek, co by się wam mogło do czegokolwiek przydać w realnym życiu? Tyle co "Wenus w futrze"? Żarty!
* * * * *
Ten sam kumpel co pewien czas męczy mnie na temat Prawa i Sprawiedliwości. No bo przecież każdy polityk to mafia i skąd ja niby wiem, że PiS miałby być lepszy. Rynek ignorują, brzydale, socjaliści... I tak dalej, i tak dalej.
Ja mu na to, że rynek mi luźno (excusez le mot) zwisa, a PiS pasuje mi dlatego, że jest partią z gruntu patriotyczną i z gruntu wrogą postkomunistycznej III RP. Na to mój kumpel, że skąd ja to niby wiem, że PiS jest patriotyczny? Pytanie faktycznie nie jest głupie i zasługuje na odpowiedź. Odpowiedź zaś owa została skonstruowana na całkiem innej zasadzie, niż to się zazwyczaj robi. I jest taka...
Każda partia, przynajmniej każda w miarę licząca się partia w III RP, ma swoją ideę przewodnią, która ją - w całkiem realnym sensie, bo nie mówimy tutaj o propagandowych sloganach! - spaja. Postkomuna (we wszystkich odmianach) ma ideę polegającą na obronie przywilejów dawnych właścicieli PRL i ich potomstwa. Robią to oni na masę sposobów, z których jednym z najważniejszych jest stawanie się europejską socjaldemokracją - co zapewnia nie tylko ochronę, ale także masę dodatkowych korzyści i przywilejów.
Platforma "Obywatelska" ma, przynajmniej wśród swych elit, ideę polegającą na dorabianiu się kosztem państwa polskiego - które i tak ma zniknąć maksymalnie szybko. Plus właśnie stanie się "europejskimi politykami". Wśród głupszych i mniej zaradnych jej członków i sympatyków, chodzi o bycie "Europą", światłą i w ogóle do przodu, i w ogóle cool.
PSL (a właściwie przefarbowany prlowski ZSL) - wiadomo. Nawet gadać o tym szkoda.
I tak to działa - ludzie przynęcają się do partii dlatego właśnie, że spodziewają się tam znaleźć innych, dzielących ich światopogląd, oraz możliwość realizacji własnych ambicji. Choćby tak obrzydliwych, jak w przypadku wyżej wymienionych formacji.
Dochodzimy do PiS'u. Jest w Polsce pewna znacząca mniejszość patriotyczna, antykomunistyczna i antysystemowa (w sensie wrogości do bananowej III RP)? Oczywiście że jest! Czy wyznający takie idee ludzie są inni od tamtych - w tym sensie, że oni nie próbują szukać podobnie czujących i możliwości realizacji własnych celów? I nie próbują jakoś się zorganizować w celu uzyskania większej możliwości oddziaływania na rzeczywistość? Wydaje mi się, że nie ma powodu tak sądzić.
No więc szukają, a nawet poniekąd znajdują. Gdzie mamy tego skutek? Jeśli nie jest nim PiS, to już naprawdę nie wiem! Nie fetyszyzuję PiS'u, nie idealizuję go... Wiem że się składa z ludzi, ułomnych jak my sami. Jednak TO akurat jest partia związana przede wszystkim ideą patriotyzmu i krytycznym stosunkiem wobec chorej, postkomunistycznej III RP.
Jeśli nie, no to proszę mi rzec, KTO jest tego typu partią, lub choćby jej zaczynem? Oraz CO w takim razie łączy ludzi PiS'u? Ludzi, którzy by w większości przypadków bez trudu mogli się urządzić prywatnie wiele wygodniej, mieć o wiele lepszą prasę i opinię wśród ludu... A nawet - z pewnych punktów widzenia - więcej móc zrobić politycznie.
Czasem naprawdę warto spojrzeć na sprawę z drugiego końca. Jak tutaj - zamiast wierzyć lub nie wierzyć deklaracjom, a nawet - bardzo z konieczności ułomnym i niejednoznacznym skutkom realnych działań - odwrócić optykę i spojrzeć na nisze, jakie teoretycznie powinny zajmować poszczególne partie... I na to, kto każdą z takich nisz wypełnia, lub wypełnić się stara.
Może się mylę, może gdzieś tu błądzę. Jednak trzeba by mnie o tym nieco poprzekonywać. Na razie wydaje mi się, że stary i nieczytający Misesa byk więcej wie o życiu i polityce od masy młodych, Misesa pilnie czytających, nieopierzonych rynkowych cielaczków.
O piciu piwa też zresztą.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
III RP,
młodość,
piwo,
Prawo i Sprawiedliwość,
von Mises,
Wenus w futrze
sobota, października 17, 2009
Welcome to the Fabulous...
Taki oto anonimowy obrazek znalazłem przed chwilą na swojej wycieraczce. (Ach te służby! Ach te przecieki!)
Ale prawda że śliczny? I adekwatny? (A jak się kliknie, to będzie jeszcze większy i piękniejszy.)
Kto chce, może sobie ten obrazeczek dowolnie wykorzystać - bez opłat i nawet bez powoływania się na źródło.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Ale prawda że śliczny? I adekwatny? (A jak się kliknie, to będzie jeszcze większy i piękniejszy.)
Kto chce, może sobie ten obrazeczek dowolnie wykorzystać - bez opłat i nawet bez powoływania się na źródło.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
afera hazardowa,
Donald Tusk,
Las Vegas,
Platforma Obywatelska
środa, października 14, 2009
Tusk zniknięty redivivus
motto:
Szukam, patrzę - nie ma Tusia!
Może uciekł? Może siusia?
Szukam, patrzę - nie ma Tusia!
Może uciekł? Może siusia?
I znowu nam znikł nasz premier... I znowu się zastanawiamy - "gdzie jest nasz premier, ach gdzie?"
- Może pojechał gdzieś na kraj świata po nową twarzową czapeczkę?
- Może potrzebował adrenaliny i huśta się teraz nad ziejącym ogniem kraterem jakiegoś czynnego wulkanu, przyczepiony za duży palec liną do helikoptera? (Drugi koniec liny trzyma oczywiście w zębach Schetyna.)
- Może bierze udział w jakimś mało nagłaśnianym, ale prestiżowym wyścigu psich zaprzęgów? (Pierwsza nagroda prawo do polizania dłoni Angeli Merkel, druga podrapanie za uchem przez tow. Barroso.)
- Może sobie kupił tę nową grę FIFA 2009 (widziałem za 99 zł), a teraz sobie siedzi w kącie i wirtualnie udaje Rooneya, o całym świecie zapomniawszy?
- Może... itd. itd.
Jednak moja teoria jest taka, że właśnie w tej chwili premier Tusk jest w (dawnej bibliotece a obecnie pijarowni) szkolony w efektownym i skutecznym płaczu. Coś a la posłanka Sawicka. No bo to działa! Lud się rozczula i znowu jest słodko, a płaczący staje się miłością nas wszystkich. No więc tak szkolą tego premiera, szkolą... Szkolą go od paru dni co najmniej. I szkolić będą, aż do momentu, kiedy przyjdzie wyjść na scenę... I zapłakać...
Tak na wypadek, jakby jednak tego zlodowacenia w tym roku nie było, gdyby jednak to globalne ocieplenie zadziałało, a lud sobie jakoś przypomniał o tych kapiszonach... Albo gdyby coś nowego. (Apage Satanas! Tfu, na psa urok!)
Tyle że z premierem jest jednak pewien problem i z tym płaczem wiąże się niejakie ryzyko. Taki mianowicie problem, że on od dawna nerwy i tak ma zszargane i nastrój nienajlepszy. No i jest tak, że mimo pompowania go od dawna jakimś Prozakiem naprawdę nie wiadomo, czy premier po prostu ładnie i przekonująco zapłacze... Czy też zacznie spazmować... I spazmować... I spazmować...
A potem się naprawdę rozpędzi... rozklei... rozsmarka... zacznie piszczeć... dostanie drgawek... I trzeba go będzie w końcu w kaftan bezpieczeństwa. Co może wśród ludu wywołać reakcje różne, ale niewykluczone, że jednak negatywne. Gorzej - może się jeszcze do czegoś w tym stanie sam z siebie przyznać... To by dopiero było! Dobrze chociaż, że nawet na spokojnie (czyli na odpowiedniej dawce Prozacu i nie przymuszany do płaczu) mówi niewyraźnie!
No bo kto mu jest w stanie tę dawkę Prozacu odpowiednią dobrać? Zbyt dużo, a zacznie przed tą kamerą robić "orgazm na słodko" (ukłony dla branży filmowej, która ostatnio błysnęła taką klasą, że skorzystam z okazji), zamiast płakać... Zbyt mało - i naszkicowana wyżej katastrofa się spełni!
No więc jest problem i dlatego na razie premiera pokazać spragnionemu ludowi nie można. Choć tak przecież wszyscy - z głównym zainteresowanym na czele - byśmy pragnęli, by Król Słupków znowu mógł odegrać Króla Dyplomacji, stając słupka przed Putinem... Merdając ogonkiem przed Merkelą... Ach! Jednak chcieć, to nie zawsze, ludu mój, znaczy móc. Niestety!
Jeśli ta sprawa się jakoś w najbliższym czasie nie wyklaruje, a wrogowie nie przestaną knuć i mącić, to może prościej i łatwiej będzie wprowadzić stan wojenny. Nad tym wariantem też się pracuje. Więc na razie więc spokojnie ludu - wszystko jest pod kontrolą, a o podjętych decyzjach dowiesz się niebawem.
Już możesz przygotowywać w pobliżu telewizora chusteczki - na wypadek, gdyby to jednak miał być wzruszający występ premiera przed kamerami, a nie to drugie.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
afera hazardowa,
Angela Merkel,
Donald Tusk,
pijar,
Platforma Obywatelska,
Władimir Putin,
wyścigi psich zaprzęgów
poniedziałek, października 12, 2009
Czemuście mnie nie ostrzegli, że to wariat?
Nie przeczę, żem nieco zaszalał atakując toyaha za uwielbienie do Picassa i Zanussiego, za rozszczepianie włosów na 17 części w każdej sprawie... A częściowo i za to całe nudnawe i histeryzujące "kino moralnego niepokoju", które lubi się pojawiać na jego blogu.
Uważam go jednak za naprawdę dobrego blogera - z gatunku tych niemal-profesjonalnych, codziennie piszących, o tekstach dopracowanych i wygładzonych. Tym bardziej, że ostatnie teksty ma toyah naprawdę b. dobre, chodzi o te na temat afer i polityki. (Fajnie że zostawił na boku sztukę, bo smaku gość nie ma za grosz. To pewnie zresztą mój wpływ, że zostawił. I nie wiadomo czy na długo.)
Nie uważam go też za wariata czy szuję. Że mój własny blog - mimo faktu, że blogowanie to dla mnie raczej margines zainteresowań i ciągle mam wątpliwości co do jego sensu - uważam za istotnie lepszy od toyahowego, to jest fakt. Gdybym tak nie uważał, po prostu bym zresztą nie pisał. No bo po co pisać, jeśli to nie ma być lepsze od poziomu nieco-powyżej-przyzwoitości?
Jednak okazuje się, że mój blog jest denny, a ja - uważając inaczej - jestem wariat. O, proszę: http://blogmedia24.pl/node/19774#comment-60920. Co mi tam, oto cały finalny komentarz samego toyaha w mojej sprawie:
Przyznaję, powtarzam, żem nieco z toyahem zaszalał. A w ogóle to ponoć nie ja byłem przezeń wytypowany na "Głupca roku nr 2", więc finał wynikał poniekąd z prostego nieporozumienia. Fakt, że dawno bym toyahowi był odpuścił, gdyby nie to, że cholernie mnie wkurzały jego niezdarnie kontrataki. Polemista z niego żaden i sam fakt, że zamiast uszy po sobie i przeczekać, próbuje mi przywalić, doprowadzał mnie do furii. Jestem gość agresywny, nie ukrywam.
Teraz do ad remu... Czy naprawdę z mojego bloga (bo pomijam już nie zawsze przemyślane wypowiedzi w polemice z toyahem, tak bywa, a to co się dzieje w kraju, naprawdę działa człekowi na nerwy) wynika żem wariat? Czy naprawdę ten blog (pomijając całkiem inną konwencję) jest JEDNOZNACZNIE GORSZY od blogu toyaha?
Powiedzcie mi to proszę, bo nie chciałbym nadal żyć w nieświadomości. A jeśli tak właśnie jest, to w końcu wypadałoby przestać pisać. Nie tylko dlatego, by się moje wariactwo aż tak łatwo w oczy ludziom nie rzucało, bo co mi tam, ale po prostu dlatego, że robienie czegoś, czego robić nie muszę, na poziomie niespecjalnie wysokim, wydaje mi się żałosne i niepotrzebne.
Prosiłbym o szczere wypowiedzi. Z góry dziękuję!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Uważam go jednak za naprawdę dobrego blogera - z gatunku tych niemal-profesjonalnych, codziennie piszących, o tekstach dopracowanych i wygładzonych. Tym bardziej, że ostatnie teksty ma toyah naprawdę b. dobre, chodzi o te na temat afer i polityki. (Fajnie że zostawił na boku sztukę, bo smaku gość nie ma za grosz. To pewnie zresztą mój wpływ, że zostawił. I nie wiadomo czy na długo.)
Nie uważam go też za wariata czy szuję. Że mój własny blog - mimo faktu, że blogowanie to dla mnie raczej margines zainteresowań i ciągle mam wątpliwości co do jego sensu - uważam za istotnie lepszy od toyahowego, to jest fakt. Gdybym tak nie uważał, po prostu bym zresztą nie pisał. No bo po co pisać, jeśli to nie ma być lepsze od poziomu nieco-powyżej-przyzwoitości?
Jednak okazuje się, że mój blog jest denny, a ja - uważając inaczej - jestem wariat. O, proszę: http://blogmedia24.pl/node/19774#comment-60920. Co mi tam, oto cały finalny komentarz samego toyaha w mojej sprawie:
Wszyscy z wyjątkiem jednego
toyah, pon., 12/10/2009 - 01:46Dopiero dziś zdarzyło mi się przeczytać oba ostatnie komentarze tego triariusa do mnie. Poprzednio, kiedy kończyłem z nim znajomość, po przeczytaniu jego insynuacji
odnośnie mojego stosunku do Zanussiego, przerwałem właśnie na Zanussim. Dziś dowiedziałem się od niego samego, że, oprócz komentowania u mnie, on sam prowadzi bloga i że ten blog jest podobno świetny. Sprawdziłem. Jestem pod wrażeniem. A do Was - i do Ciebie, Marylko - mam pretensje. Czemuście mnie nie ostrzegli, że to wariat? A ja tyle miesięcy się kompromitowałem. Bardzo nieładnie!toyah
Teraz do ad remu... Czy naprawdę z mojego bloga (bo pomijam już nie zawsze przemyślane wypowiedzi w polemice z toyahem, tak bywa, a to co się dzieje w kraju, naprawdę działa człekowi na nerwy) wynika żem wariat? Czy naprawdę ten blog (pomijając całkiem inną konwencję) jest JEDNOZNACZNIE GORSZY od blogu toyaha?
Powiedzcie mi to proszę, bo nie chciałbym nadal żyć w nieświadomości. A jeśli tak właśnie jest, to w końcu wypadałoby przestać pisać. Nie tylko dlatego, by się moje wariactwo aż tak łatwo w oczy ludziom nie rzucało, bo co mi tam, ale po prostu dlatego, że robienie czegoś, czego robić nie muszę, na poziomie niespecjalnie wysokim, wydaje mi się żałosne i niepotrzebne.
Prosiłbym o szczere wypowiedzi. Z góry dziękuję!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
blogowanie,
brak smaku,
sztuka,
toyahizm,
wariactwo
niedziela, października 11, 2009
Umpa umpa umpa umpa, umpa umpa umpapa! (i nie tylko)
Na podstawie ostatnich występów ludzi filmu nasuwa się wniosek, że być może jedyną w miarę uczciwą gałęzią branży filmowej jest xxx. No bo spójrzmy... W końcu sukces w roli "jurnego dostawcy pizzy wyposażonego niczym ogier" nie czyni automatycznie - nawet w oczach samego zainteresowanego - autorytetem moralnym... W odróżnieniu od sukcesu w roli przysłowiowego trzeciego halabardnika w byle jakim filmie "artystycznym".
Nie słyszałem też dotąd, by jakaś stojąca u progu emerytury oralna diva tłumaczyła ludziom w mediach, że "z opowieści syna wiem, że dzisiaj prawdziwe ostre porno to odbywa się w przedszkolach, a my to przy nich same Święte Tereski". No a w każdym razie oralne divy lepiej sobie przed kamerami radzą ze szczękościskiem u "artystek filmu", spowodowanym najpewniej staraniami o ambitną rolę, czy nominację do prestiżowej nagrody.
* * * * *
Historia uczy, że każde pokolenie ma w sobie jeden (i tylko jeden) potężny wybuch buntu. To się jednak zmienia, bowiem wiele wskazuje, iż obecni młodzi mają zamiast tego internet.
* * * * *
Moje przewidywania dotyczące przyszłych Pokojowych Nagród Nobla...
1. Putin - NIE dostanie! W każdym razie nie tak szybko, nie zanim spacyfikuje (od pax, pacis, czyli pokój, więc à propos) jeszcze sporej ilości krajów, ludów, oraz oczywiście niepokornych we własnym kraju. Na zachętę nie ma sensu mu dawać, bo czy Putin ze swoją Rosją zagraża czymś Europie? Przecież Europa naprawdę może sobie, dla dobrosąsiedzkich stosunków z Rosją, pozwolić na oddanie jej paru peryferyjnych krajów...
A właściwie to już nie krajów, tylko regionów. Takich jak Polska i różna drobnica. Dzięki temu Europa uzyska znowu bezpośrednią granicę z Rosją, na której będzie aż iskrzyć od pokojowych inicjatyw, a młodzież w czerwonych chustach, śpiewająca "Ja drugoj takoj ziemli nie znaju, gdie tak swabodno dyszajet cziełowiek", będzie się swobodnie parzyć z młodzieżą w błękitnych tunikach w żółte gwiazdki, śpiewającą "Umpa umpa umpa umpa, umpa umpa umpapa!" (oczywiście po niemiecku, ale nie znam słów, więc koncentruję się na dziarskim "Umpa umpa umpa umpa, umpa umpa umpapa!" orkiestry).
2. Dzim Dziung Dzil (czy jak się nazwa ten aktualny komuszy zamordysta w Korei Północnej) - DOSTANIE! Pod warunkiem oczywiście, że pozwoli sobie udzielić darmowej pomocy przeznaczonej dla północnokoreańskich osesków, w postaci miliona ton mleka w proszku. To zaś jest z kolei uzależnione od tego, czy postępowa północnokoreańska elita uzna, że to mleko uda się z korzyścią opchnąć na międzynarodowym rynku, dzieląc zyski.
3 Tusk - DOSTANIE! Jeśli mu się oczywiście uda, choć dlaczego niby miałoby mu się nie udać? Ale to już nawet nie jest zabawne. Dodam jednak, że w przyzwoitym kraju Tusk wkrótce zostałby więźniem politycznym - przynajmniej z punktu widzenia różnych humanitarnych organizacji i moralnych autorytetów... Więc pokojowego Nobla dostałby i tak. To nie do uniknięcia, więc nie ma co wierzgać przeciw ościeniowi.
* * * * *
Od dawna chciałem tu polecić znakomity moim zdaniem tekst Kumana ukazujący samą esencję kwestii władzy. Oto on: http://odrzucam-plew.blogspot.com/2009/09/przemoc-polityka-liberalizm-i-jeszcze_14.html.
Szczerze polecam też prześledzenie jak Nicponiowi udało się cudownie wypuścić powietrze z nadętego balona ojroaparatczyka Sadurskiego. Oto - moim zdaniem po prostu genialny w skali historycznej! - tekst Nicka (niestety obecny tylko na szalomie): http://www.crusader.salon24.pl/128604,wojtek-dal-glos, a co tuż przedtem napisał Sadurszczak i co pisze od tego czasu, musicie sobie poszukać sami, co nie powinno być specjalnie trudne, bo facio zawsze obecny na szalomowym frontonie, więc można se kliknąć i, cofając się w czasie, se znaleźć.
Oczywiście nie ma tak, by Sadurszczak przestał być wulgarnym aparatczykiem i wyjątkowo paskudnym brukselsko-leberalnym propagandzistą, budzącym dodatkowy niesmak tym, że pozuje na luźnego ętelektualistę, blogera i w ogóle brata-łatę... Jego pretensje do bycia przy okazji elitą dostały jednak potężnego kopa, z którego gość wyraźnie nie potrafi się podnieść, wypisując teraz różne żałosne brednie, w celu przekonania ciemnego ludu że on jednak JEST elitą itd. itd.
Jeśli dobry Bóg pozwoli, by jeszcze coś podobnie do nickowego tekstu Sadrurszczaka trzepnęło, to zakładam się, że facio zacznie po prostu rapować! Już napisał kretyński i nieudolny wierszyk traktujący o jego własnej elitarności i ciemnej masie, która jej nie dostrzega. Zaprawdę powiadam wam - znowu stajemy się najweselszym baraczkiem... A co nam w końcu innego pozostało?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Nie słyszałem też dotąd, by jakaś stojąca u progu emerytury oralna diva tłumaczyła ludziom w mediach, że "z opowieści syna wiem, że dzisiaj prawdziwe ostre porno to odbywa się w przedszkolach, a my to przy nich same Święte Tereski". No a w każdym razie oralne divy lepiej sobie przed kamerami radzą ze szczękościskiem u "artystek filmu", spowodowanym najpewniej staraniami o ambitną rolę, czy nominację do prestiżowej nagrody.
* * * * *
Historia uczy, że każde pokolenie ma w sobie jeden (i tylko jeden) potężny wybuch buntu. To się jednak zmienia, bowiem wiele wskazuje, iż obecni młodzi mają zamiast tego internet.
* * * * *
Moje przewidywania dotyczące przyszłych Pokojowych Nagród Nobla...
1. Putin - NIE dostanie! W każdym razie nie tak szybko, nie zanim spacyfikuje (od pax, pacis, czyli pokój, więc à propos) jeszcze sporej ilości krajów, ludów, oraz oczywiście niepokornych we własnym kraju. Na zachętę nie ma sensu mu dawać, bo czy Putin ze swoją Rosją zagraża czymś Europie? Przecież Europa naprawdę może sobie, dla dobrosąsiedzkich stosunków z Rosją, pozwolić na oddanie jej paru peryferyjnych krajów...
A właściwie to już nie krajów, tylko regionów. Takich jak Polska i różna drobnica. Dzięki temu Europa uzyska znowu bezpośrednią granicę z Rosją, na której będzie aż iskrzyć od pokojowych inicjatyw, a młodzież w czerwonych chustach, śpiewająca "Ja drugoj takoj ziemli nie znaju, gdie tak swabodno dyszajet cziełowiek", będzie się swobodnie parzyć z młodzieżą w błękitnych tunikach w żółte gwiazdki, śpiewającą "Umpa umpa umpa umpa, umpa umpa umpapa!" (oczywiście po niemiecku, ale nie znam słów, więc koncentruję się na dziarskim "Umpa umpa umpa umpa, umpa umpa umpapa!" orkiestry).
2. Dzim Dziung Dzil (czy jak się nazwa ten aktualny komuszy zamordysta w Korei Północnej) - DOSTANIE! Pod warunkiem oczywiście, że pozwoli sobie udzielić darmowej pomocy przeznaczonej dla północnokoreańskich osesków, w postaci miliona ton mleka w proszku. To zaś jest z kolei uzależnione od tego, czy postępowa północnokoreańska elita uzna, że to mleko uda się z korzyścią opchnąć na międzynarodowym rynku, dzieląc zyski.
3 Tusk - DOSTANIE! Jeśli mu się oczywiście uda, choć dlaczego niby miałoby mu się nie udać? Ale to już nawet nie jest zabawne. Dodam jednak, że w przyzwoitym kraju Tusk wkrótce zostałby więźniem politycznym - przynajmniej z punktu widzenia różnych humanitarnych organizacji i moralnych autorytetów... Więc pokojowego Nobla dostałby i tak. To nie do uniknięcia, więc nie ma co wierzgać przeciw ościeniowi.
* * * * *
Od dawna chciałem tu polecić znakomity moim zdaniem tekst Kumana ukazujący samą esencję kwestii władzy. Oto on: http://odrzucam-plew.blogspot.com/2009/09/przemoc-polityka-liberalizm-i-jeszcze_14.html.
Szczerze polecam też prześledzenie jak Nicponiowi udało się cudownie wypuścić powietrze z nadętego balona ojroaparatczyka Sadurskiego. Oto - moim zdaniem po prostu genialny w skali historycznej! - tekst Nicka (niestety obecny tylko na szalomie): http://www.crusader.salon24.pl/128604,wojtek-dal-glos, a co tuż przedtem napisał Sadurszczak i co pisze od tego czasu, musicie sobie poszukać sami, co nie powinno być specjalnie trudne, bo facio zawsze obecny na szalomowym frontonie, więc można se kliknąć i, cofając się w czasie, se znaleźć.
Oczywiście nie ma tak, by Sadurszczak przestał być wulgarnym aparatczykiem i wyjątkowo paskudnym brukselsko-leberalnym propagandzistą, budzącym dodatkowy niesmak tym, że pozuje na luźnego ętelektualistę, blogera i w ogóle brata-łatę... Jego pretensje do bycia przy okazji elitą dostały jednak potężnego kopa, z którego gość wyraźnie nie potrafi się podnieść, wypisując teraz różne żałosne brednie, w celu przekonania ciemnego ludu że on jednak JEST elitą itd. itd.
Jeśli dobry Bóg pozwoli, by jeszcze coś podobnie do nickowego tekstu Sadrurszczaka trzepnęło, to zakładam się, że facio zacznie po prostu rapować! Już napisał kretyński i nieudolny wierszyk traktujący o jego własnej elitarności i ciemnej masie, która jej nie dostrzega. Zaprawdę powiadam wam - znowu stajemy się najweselszym baraczkiem... A co nam w końcu innego pozostało?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
branża filmowa,
Donald Tusk,
historia,
internet,
Nagroda Nobla,
oralne divy,
prof. Sadurski,
Umpa umpa umpa umpa,
umpa umpa umpapa,
xxx
piątek, października 09, 2009
Biężączka, bloody biężączka
Z ostatniej chwili: Lalka Barbie (w wersji nieco przydymionej, ale to akurat mało istotne) dostała Pokojową Nagrodę Nobla. Łał!
Poważny człowiek od dziesięcioleci nie mógł chyba poważnie traktować tych nagród, nawet zakładając, że na samym początku miało to jakiś sens i wdzięk. (Dla mnie raczej nigdy nie miało, bo Nagroda Nobla to z założenia projekt leberalnych naprawiaczy świata i nigdy do niczego innego niż promowanie globalnego leberalizmu nie służył.) Co więcej, mieszkając swego czasu, jakby nie było, w Szwecji przez dłuższy czas, dość dokładnie poznałem skład tych komisji. Oczywiście osobiście ich nie znam, nawet nie wiem, czy bym chciał, ale to i owo się przeczytało.
Tym razem jednak norweska filia tego cyrku poszła spory krok dalej, przyznając pokojowego Nobla - i to całkowicie na kredyt, bank Lehman Brothers się kłania! - plastikowej lalce Barbie. Fakt, że w wersji ekskluzywnej (w tym nieco przyciemnionej) "Barack Obama".
Tak się produkuje elity! Tak się tworzy autorytety! Patrzcie ludzie i uczcie się, jak wygląda postpolityka!
Zupełnie na marginesie, to akurat przedwczoraj rozmawiałem sobie z dawno niewidzianą kuzynką, mieszkającą obecnie w US of A. Która była bardzo za tym Obamą (mimo że czasem pono łypie okiem na mój blog i wyrażała się o nim jak najpochlebniej). No i spytałem ją, nieco złośliwie, jak tam jej miłość do Plastykowego Chłopca, a ona, że już nie to, co kiedyś.
A więc trzeba było lewiźnie dodać nieco animuszu, a ludziom sceptycznym (fuj!) wybić z rąk wszelkie argumenty, argumentem: "Śmiesz chamie podnosić wraży pysk na takiego świętego człowieka i autoryteta? Władza ludowa rękę na władzę ludową podniesioną odetnie! Itd. itd."
Choć wydawałoby się, że wystarczyłoby rzec: ""Śmiesz chamie podnosić wraży pysk na Afroamerykanina?! Czyli mówiąc brutalnie i bez ogródek - MURZYNA??!"
Jednak widać nie wystarczyło.
A teraz skok na krajowe na odmianę podwórko...
* * * * *
Platforma "Obywatelska" - partia krótkiej ławki i bardzo długiego koryta.
* * * * *
Nie wykluczam, że w Platformie "Obywatelskiej" są ludzie przyzwoici. Jednak wydaje się bardzo mało prawdopodobne by w sumie mieli oni więcej niż 50 zdrowych komórek mózgowych i jedno jajo, a więc ich wpływ na działania tej partii musi być całkowicie nieistotny.
* * * * *
Dotąd uosobieniem desperackiej furii był zawsze "szczur zapędzony do rogu". Teraz powinien go zastąpić "Tusk złapany na przestępstwie", ewentualnie "Platforma której zagląda się w sposoby finansowania".
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Poważny człowiek od dziesięcioleci nie mógł chyba poważnie traktować tych nagród, nawet zakładając, że na samym początku miało to jakiś sens i wdzięk. (Dla mnie raczej nigdy nie miało, bo Nagroda Nobla to z założenia projekt leberalnych naprawiaczy świata i nigdy do niczego innego niż promowanie globalnego leberalizmu nie służył.) Co więcej, mieszkając swego czasu, jakby nie było, w Szwecji przez dłuższy czas, dość dokładnie poznałem skład tych komisji. Oczywiście osobiście ich nie znam, nawet nie wiem, czy bym chciał, ale to i owo się przeczytało.
Tym razem jednak norweska filia tego cyrku poszła spory krok dalej, przyznając pokojowego Nobla - i to całkowicie na kredyt, bank Lehman Brothers się kłania! - plastikowej lalce Barbie. Fakt, że w wersji ekskluzywnej (w tym nieco przyciemnionej) "Barack Obama".
Tak się produkuje elity! Tak się tworzy autorytety! Patrzcie ludzie i uczcie się, jak wygląda postpolityka!
Zupełnie na marginesie, to akurat przedwczoraj rozmawiałem sobie z dawno niewidzianą kuzynką, mieszkającą obecnie w US of A. Która była bardzo za tym Obamą (mimo że czasem pono łypie okiem na mój blog i wyrażała się o nim jak najpochlebniej). No i spytałem ją, nieco złośliwie, jak tam jej miłość do Plastykowego Chłopca, a ona, że już nie to, co kiedyś.
A więc trzeba było lewiźnie dodać nieco animuszu, a ludziom sceptycznym (fuj!) wybić z rąk wszelkie argumenty, argumentem: "Śmiesz chamie podnosić wraży pysk na takiego świętego człowieka i autoryteta? Władza ludowa rękę na władzę ludową podniesioną odetnie! Itd. itd."
Choć wydawałoby się, że wystarczyłoby rzec: ""Śmiesz chamie podnosić wraży pysk na Afroamerykanina?! Czyli mówiąc brutalnie i bez ogródek - MURZYNA??!"
Jednak widać nie wystarczyło.
A teraz skok na krajowe na odmianę podwórko...
* * * * *
Platforma "Obywatelska" - partia krótkiej ławki i bardzo długiego koryta.
* * * * *
Nie wykluczam, że w Platformie "Obywatelskiej" są ludzie przyzwoici. Jednak wydaje się bardzo mało prawdopodobne by w sumie mieli oni więcej niż 50 zdrowych komórek mózgowych i jedno jajo, a więc ich wpływ na działania tej partii musi być całkowicie nieistotny.
* * * * *
Dotąd uosobieniem desperackiej furii był zawsze "szczur zapędzony do rogu". Teraz powinien go zastąpić "Tusk złapany na przestępstwie", ewentualnie "Platforma której zagląda się w sposoby finansowania".
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
afera hazardowa,
Barack Obama,
Donald Tusk,
lewizna,
Nagroda Nobla,
Platforma Obywatelska,
Szwecja
środa, października 07, 2009
Jak okiełznać konia który poniósł - czyli o mediach i platformianej aferze hazardowej
Czy ktoś z was siedział kiedyś na koniu, który poniósł? Sytuacja naprawdę nie jest wtedy przesadnie wesoła, bo taki koń całkiem nie wiadomo na co wbiegnie, przez co przeskoczy, albo przed jaką nagłą przeszkodą stanie jak wryty, a my... A my w dodatku nie mamy bladego pojęcia, którą z tych opcji nasz pełen temperamentu rumak wybierze. Zgroza, każdy kto to przeżył albo ma krzynę wyobraźni, musi to przynać.
Ja, choć na koniu niestety nie siedziałem już od dawna, byłem w takiej sytuacji. Źwierz z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu (nie wykluczam całkowicie mego własnego błędu, bo jeździec nigdy ze mnie niestety wielki nie był, nie to co przodkowie, domyślam się dlaczego, ale sza!) ruszył galopem, całkiem nie reagując na moje próby zatrzymania go, czy zmiany kierunku. To ostatnie było o tyle ważne, że kurs obrał sobie ten rumak akurat na bardzo ambitną, olimpijskich rozmiarów - tak z 140 cm - przeszkodę...
Zaś gdyby do niej, oszołomiony własnym pędem i nie baczący na otoczenie, dogalopował, miałby dwie opcje: próbować przeskoczyć, albo też gwałtownie się zatrzymać. Obie te opcje wydawały mi się z mego własnego punktu widzenia mało atrakcyjne - bo ani koń, ani ja nie byliśmy do tak ambitnych przeszkód, w dodatku branych z pełnego galopu, przyzwyczajeni, a kiedy koń gwałtownie zatrzymuje się przed przeszkodą, to o niebo lepsi jeźdźcy ode mnie zwalają się na łeb, nierzadko robiąc sobie przy tym krzywdę. (Co można sobie zaobserwować wygodnie siedząc na tyłku podczas każdej niemal transmisji ze skoków czy WKKW w ukochanym telewizorku.)
Tego rodzaju myśli przebiegały mi wtedy przez głowę, bardzo gwałtownie, bo sytuacja naprawdę nie wydawała mi się wesoła. Na szczęście przypomniałem sobie co należy w takiej sytuacji robić i, nie mając zresztą większego wyboru, zacząłem to z siłą desperacji realizować.
Co należy robić, spyta czytelnik? Otóż, może zresztą coś się od tamtych czasów w tych zaleceniach zmieniło, ale to co ja wiedziałem, to było, że należy z całej siły ciągnąć za jedną wodzę, starając się zakrzywić tor biegu konia, zniechęcić go do ignorowania woli jeźdźca, i z czasem zahamować. To naprawdę nie jest łatwe, bo ponoszący koń nie zwraca wielkiej uwagi na wodze, a siły na robienie jeźdźcowi wbrew ma aż nadto! Czytelnikom, którzy zagryzają palce podskakując nerwowo na krzesłach przed komputerami powiem... Udało się! Przeżyłem! I serdeczne dzięki za waszą troskę!
Podobno, choć to mogą być tylko teorie wielbicieli westernów, podobnie robi się próbując powstrzymać szaleńczy pęd całego stada dzikich mustangów - wskakuje się na grzbiet najszybszego, a potem kieruje się go tak, by w końcu, daj Boże, zaczął biec po spirali. A za nim cała reszta. Czy to może być prawda? Nie wiem, samo wskoczenie, a potem jeszcze stopniowe opanowywanie tego konia - bez wodzy, za grzywę? Plus może "hetta, wiśta, prrr!"? W każdym razie na poziomie meta-hippicznym (żeby nie powiedzieć meta-fizycznym) jest to bardzo interesująca i użyteczna historyjka.
Na poziomie meta chodzi bowiem o to, że zamiast konia po prostu próbować zatrzymać i opanować, stopniowo go się zawraca - albo w stronę dalekiej a nie-do-przebycia przeszkody, a to pod górę, gdzie koń sobie pomyśli "będę tam biegł jak głupi? a na co mi to?"... Zresztą jak już zauważy, że zaczyna ganiać w kółko, za własnym ogonem, to też mu się zaczyna robić głupio. I samo przypominanie mu o dotychczasowych stosunkach pan-niewolnik, a w tym przypadku jeździec-koń, ze wszystkim to co oznacza (łącznie z ew. przerobieniem na klej i karmę dla psów), też w końcu uświadamia mu moralną naganność jego postawy i uroki w-sumie-dość-przecież-wygodnej uległości...
Po co to mówię? Na pewno nie po to by się puszyć swymi przewagami, bo akurat tutaj nie ma się specjalnie czym puszyć. Miałbym lepsze historie do się puszenia, gdyby mi na tym zależało. Po prostu, jak wielu innych, zastanawiam się nieco nad działaniami mediów w ciągu paru ostatnich dni - dni tzw. afery hazardowej - starając się odgadnąć ich motywy i przewidzieć dalsze zachowania. Od których, niestety (ileż w dzisiejszej Polsce musi być tych "niestety"!) bardzo wiele zależy.
Do napisania tej notatki skłonił mnie komentarz http://joannalichocka.salon24.pl/129537,wypalic-zelastwem-albo-odejsc#comment_1779967 na salonie24, a właściwie jego drobna część, ta mówiąca że:
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Ja, choć na koniu niestety nie siedziałem już od dawna, byłem w takiej sytuacji. Źwierz z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu (nie wykluczam całkowicie mego własnego błędu, bo jeździec nigdy ze mnie niestety wielki nie był, nie to co przodkowie, domyślam się dlaczego, ale sza!) ruszył galopem, całkiem nie reagując na moje próby zatrzymania go, czy zmiany kierunku. To ostatnie było o tyle ważne, że kurs obrał sobie ten rumak akurat na bardzo ambitną, olimpijskich rozmiarów - tak z 140 cm - przeszkodę...
Zaś gdyby do niej, oszołomiony własnym pędem i nie baczący na otoczenie, dogalopował, miałby dwie opcje: próbować przeskoczyć, albo też gwałtownie się zatrzymać. Obie te opcje wydawały mi się z mego własnego punktu widzenia mało atrakcyjne - bo ani koń, ani ja nie byliśmy do tak ambitnych przeszkód, w dodatku branych z pełnego galopu, przyzwyczajeni, a kiedy koń gwałtownie zatrzymuje się przed przeszkodą, to o niebo lepsi jeźdźcy ode mnie zwalają się na łeb, nierzadko robiąc sobie przy tym krzywdę. (Co można sobie zaobserwować wygodnie siedząc na tyłku podczas każdej niemal transmisji ze skoków czy WKKW w ukochanym telewizorku.)
Tego rodzaju myśli przebiegały mi wtedy przez głowę, bardzo gwałtownie, bo sytuacja naprawdę nie wydawała mi się wesoła. Na szczęście przypomniałem sobie co należy w takiej sytuacji robić i, nie mając zresztą większego wyboru, zacząłem to z siłą desperacji realizować.
Co należy robić, spyta czytelnik? Otóż, może zresztą coś się od tamtych czasów w tych zaleceniach zmieniło, ale to co ja wiedziałem, to było, że należy z całej siły ciągnąć za jedną wodzę, starając się zakrzywić tor biegu konia, zniechęcić go do ignorowania woli jeźdźca, i z czasem zahamować. To naprawdę nie jest łatwe, bo ponoszący koń nie zwraca wielkiej uwagi na wodze, a siły na robienie jeźdźcowi wbrew ma aż nadto! Czytelnikom, którzy zagryzają palce podskakując nerwowo na krzesłach przed komputerami powiem... Udało się! Przeżyłem! I serdeczne dzięki za waszą troskę!
Podobno, choć to mogą być tylko teorie wielbicieli westernów, podobnie robi się próbując powstrzymać szaleńczy pęd całego stada dzikich mustangów - wskakuje się na grzbiet najszybszego, a potem kieruje się go tak, by w końcu, daj Boże, zaczął biec po spirali. A za nim cała reszta. Czy to może być prawda? Nie wiem, samo wskoczenie, a potem jeszcze stopniowe opanowywanie tego konia - bez wodzy, za grzywę? Plus może "hetta, wiśta, prrr!"? W każdym razie na poziomie meta-hippicznym (żeby nie powiedzieć meta-fizycznym) jest to bardzo interesująca i użyteczna historyjka.
Na poziomie meta chodzi bowiem o to, że zamiast konia po prostu próbować zatrzymać i opanować, stopniowo go się zawraca - albo w stronę dalekiej a nie-do-przebycia przeszkody, a to pod górę, gdzie koń sobie pomyśli "będę tam biegł jak głupi? a na co mi to?"... Zresztą jak już zauważy, że zaczyna ganiać w kółko, za własnym ogonem, to też mu się zaczyna robić głupio. I samo przypominanie mu o dotychczasowych stosunkach pan-niewolnik, a w tym przypadku jeździec-koń, ze wszystkim to co oznacza (łącznie z ew. przerobieniem na klej i karmę dla psów), też w końcu uświadamia mu moralną naganność jego postawy i uroki w-sumie-dość-przecież-wygodnej uległości...
Po co to mówię? Na pewno nie po to by się puszyć swymi przewagami, bo akurat tutaj nie ma się specjalnie czym puszyć. Miałbym lepsze historie do się puszenia, gdyby mi na tym zależało. Po prostu, jak wielu innych, zastanawiam się nieco nad działaniami mediów w ciągu paru ostatnich dni - dni tzw. afery hazardowej - starając się odgadnąć ich motywy i przewidzieć dalsze zachowania. Od których, niestety (ileż w dzisiejszej Polsce musi być tych "niestety"!) bardzo wiele zależy.
Do napisania tej notatki skłonił mnie komentarz http://joannalichocka.salon24.pl/129537,wypalic-zelastwem-albo-odejsc#comment_1779967 na salonie24, a właściwie jego drobna część, ta mówiąca że:
Po drugie, chwilowe zacietrzewienie dziennikarzy to tylko wynik wczuwania się w nastroje społeczne (sondaże). Właściciele stacji dobrze wiedzą, że zaprzeczanie faktom spowodowałoby większe straty niż chwilowa krytyka wobec aferzystów. Mają dużo czasu, żeby nadrobić stracone punkty Platformy, zresztą już to czynią.Dokładnie tak i ja to widzę, tyle że mnie nasuwają się dodatkowo analogie z opanowywaniem oszalałego konia, albo i całego stada koni. Kto chce, może się nad tym wszystkim zastanowić nieco głębiej.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
afera hazardowa,
dzikie mustangi,
jazda konna,
media
Subskrybuj:
Posty (Atom)