czwartek, lipca 22, 2010

Poprawiamy Szekspira

Różne mędrki ustaliły podobno, że istnieje całkiem niewiele podstawowych motywów literackich. Jedni mówią coś o osiemnastu, inni podnoszą tę liczbę do ponad trzydziestu, ale faktycznie i tak nie byłoby tego aż tak wiele. Można by się zastanawiać co komu z takich odkryć - skoro sztuka to sprawa niuansów, a nie podstawowych schematów, ale mniejsza o to.

Kilka takich podstawowych motywów ja sam dostrzegam gołym okiem: zejście do piekieł, "okrągły stół Króla Artura", "prace Heraklesa", "Romeo i Julia", "powrót Odyseusza do Itaki", wojna aniołów z diabłami... Itd. Nie wiem, czy to się zgadza z tym, co głoszą wspomniane mędrki, ale podejrzewam, że z grubsza tak.

Dla każdego z tych motywów dałoby się z znaleźć jakiś symbolizujący go tytuł konkretnego dzieła - takiego najbardziej reprezentatywnego reprezentanta... I warto to zrobić, bo to ogromnie ułatwia rozmowę, choć na pewno opinie na temat tych reprezentantów dzieł byłyby podzielone. Stosunkowo wielu z nich byłoby dzisiaj dla nas zapewne dziełami Szekspira...

Sam bym się z tym zgodził bez większego oporu, choć entuzjazmu ogółu ludzkości dla Szekspira nie podzielam. Pisał fajne komedie, więc beztalenciem nie był, ale jego tragedie są moim zdaniem okrutnie przereklamowane, a do tego przegadane, bez formy, bez cienia autentycznego dramatyzmu... (Starczy? Bo mogę dalej.)

Co nie zmienia faktu, że Szekspir jest tak bardzo z naszej Cywilizacji (K/C dla wtajemniczonych), że trudno się po prostu dziwić, że go ona kocha i się w nim raz po raz odkrywa. Weźmy takiego Hamleta - o czym to jest? Jeśli nie o neurozie, histerii i astenii - każących dużo myśleć, dużo gadać i całkowicie przekreślających jakiekolwiek działanie, w każdym razie zdecydowane i sensowne, to ja naprawdę nie wiem!

No a forma tej przesławnej sztuki jest dokładnie taka, w jakiej ten wielki temat - wielki i wiecznie w naszej cywilizacji aktualny - można idealnie wyrazić. Forma ta (jeśli to w ogóle można tak nazwać) jest równie chaotyczna, przegadana, bezsensowna i neurotyczna, jak sam główny bohater. Mnie to zupełnie nie cieszy, ale faktycznie ktoś szukający w literaturze wzniosłego cierpienia (własnego) może się tym, i powinien, zachwycić! Forma idealnie odpowiada treści, a treść (i forma automatycznie też) idealnie odpowiada duchowej rzeczywistości naszego świata.

Że to tak mało "dramatyczne" i absolutnie NIE tragiczne w jakimkolwiek sensownym znaczeniu, jak to tylko możliwe, to inna sprawa. Jednak, że nasza cywilizacja, przynajmniej w tych ostatnich stuleciach, jest z natury mało dramatyczna i absolutnie pozbawiona autentycznego tragizmu, więc wszystko jest w najlepszym porządku. Oczywiście nie twierdzę, że tragizmu brakuje, bo wszystko jest słodkie i wesołe, a dramatyzmu, bo nic się nie dzieje i ludzie nie dostają od losu, czy od innych ludzi, w kość!

Tu chodzi o to, że tragizm to coś, co czyni ludzkie cierpienie, immanentną jałowość wszystkich w końcu naszych wysiłków, i parę innych tego rodzaju rzeczy, czymś, co nas właśnie uwzniośla, a tego niemal kompletnie nie ma w naszej cywilizacji - nawet tego dążenia. Zdziwi się ktoś, słysząc te słowa, ale to trzeba by porównać z na przykład z cywilizacją grecko-rzymską, żeby było wyraźnie widać, o co chodzi. Nasza cywilizacja ucieka od poczucia bezsilności, od cierpienia...

Od tragizmu właśnie - snując bajdy o Przyszłym Szczęściu Ludzkości i podobne brednie. Fakt, Grecy mieli Prometeusza, który się dla Ludzkości poświęcił, ale po pierwsze: to był jeden z tysięcy mitów, który większego znaczenia nabrał w późnym i schyłkowym okresie tamtej cywilizacji, a po drugie: to była raczej opowieść o ukaranej pysze, choćby ta pycha była jak najbardziej altruistyczna. Czyli tragizm najczystszy, a nie uciekanie od bezsensu nieuniknionej śmierci w infantylną wiarę o wiecznym naszym życiu w przyszłej Ludzkości - w dodatku ach, jakże szczęśliwej (a my z nią, choć już "niby" nie żyjemy)!

Jeśli Hamlet jest neurotyczny - jako taki głębokim symbolem i paralelą naszej cywilizacji - to Król Lear to już jakaś schizofrenia. Czyli nie tylko nasza cywilizacja, ale w dodatku późna. Szekspir byłby zatem prorokiem. Fajnie, ale nie uwierzę, że to może się komuś naprawdę podobać! No, chyba komuś, kto z upodobaniem czyta wspomnienia z obozów koncentracyjnych. Czyli co najmniej schizoid, jeśli nie gorzej. A więc dzieło to również genialne - jako odzwierciedlenie, ale nie dla zdrowych ludzi! Jednak jako reprezentant i "eponim" pewnej konkretnej kategorii motywów - zgoda! Motywów schizofrenicznych konkretnie.

Makbet także musi być reprezentantem jednego z ważnych motywów literackich i ja tutaj stanowczo żadnych obiekcji nie zgłaszam. Nie dlatego, bym tę sztukę uważał za arcydzieło. Ona jest raczej dość, że tak powiem, niedonoszona, ale przez to właśnie stanowi znakomitego "eponima". Niedonoszona jest i przez to stanowi niejako szkielet, dlatego się nadaje. Inne, na tym samym zasadniczym motywie oparte dzieła, często, w mojej opinii o wiele lepsze, są po prostu czymś więcej, niż gołym szkieletem, gołym schematem... I dlatego właśnie mniej się nadają!

Makbet to w ogóle dość dziwna, jak dla mnie, sztuka Szekspira. Gdyby była lepsza, mniej wydestylowana z dramatyzmu i grozy, mogłaby być niemal dziełem Marlowe'a. Czyli gościa, któremu, w mojej skromnej opinii, Szekspir mógłby buty czyścić. (Widziałem jedną sztukę Marlowe'a w teatrze, drugą czytałem. Nie kreuję się na znawcę, ale jednak wrażenie było całkiem inne, niż z tych dziesiątków obejrzanych szekspirowskich spektakli, plus nieco przeczytanych dzieł Szekspira, co je mam na sumieniu.)

Dlaczego Makbet jest inny? Na przykład nie przypominam sobie, by tam były jakieś rubaszne dowcipasy, w rodzaju gadek starej niańki w Romeo i Julii. A to już, jak na Szekspira, niemało. W Makbecie wiadomo też o co chodzi. Słów jest oczywiście za dużo, ale raczej dlatego, że cała ta sztuka nie jest udana, więc i te słowa w sumie można by sobie darować. Jest tam jednak w sumie coś, co można by, z dużą dozą dobrej woli, określić jako forma, do tego sens...

Próba osiągnięcia dramatyzmu to też jak na Szekspira sporo. (Widać robienie na rączkę władzy, a taka przecież jest poniekąd geneza tej sztuki, nad czym teraz nie chcę się rozwodzić, bo to subtelne kwestie z historii Szkocji i dynastyczne ambicje Elżbiety I, daje, w przypadku tak skomplikowanych osobowości, jak Szekspira, w sumie niezłe wyniki. Zawszeć to, jak się można domyślać, jakiś drogowskaz w chaosie rządzącym duszą autora.)

Makbet nie jest, gdyby ktoś jeszcze nie zrozumiał, mimo wszystkiego co o nim dobrego powiedziałem, w moich oczach żadnym arcydziełem. To prosta historyjka o gościu, który pod złym wpływem popełnia zbrodnię, która ma go doprowadzić na szczyty, ale nie jest w sumie kimś, kto by się na szczytach dobrze czuł, a poza tym ma jakieś zwidy... No, chyba, żebyśmy te wszystkie krwawe dłonie i co tam jeszcze było, mieli traktować jako autentyczne upiory ze starych zamków...

Które, jak by się można domyślać, i tak by się w końcu musiały pojawić, taka bowiem ich natura. Tyle, że wtedy to już całkiem nie ma sensu - no  bo co by było, gdyby taki upiór akurat się NIE pojawił? Makbet i jego żona żyli by długo i szczęśliwie? Gdzie tu dramat? Gdzie tu tragedia? Gdzie tu sztuka?

Facet, Makbet znaczy, to dość typowy przypadek z Zasady Petera - że zacytuję za wikipedią:
Zasada Petera (ang. Peter Principle). W organizacji hierarchicznej każdy awansuje aż do osiągnięcia własnego progu niekompetencji. Zasadę sformułował Laurence J. Peter. Czasem używa się również zamiennie pojęcia progu kompetencji.
Fajne, niegłupie, interesujące - ale sorry! Gdzie tu jakieś tragiczne głębie? Gdzie tu przenikliwe spojrzenie na ludzkie losy? Gdzie tu dramatyzm? No, chyba że to była sztuka dydaktyczna i Szekspir pragnął się załapać na szkolenia z dziedziny zarządzania. Ten gość, Makbet znaczy, jest po prostu nie dość odporny psychicznie, więc nie powinien się za takie sprawy brać. Pyskatą i nadmiernie ambitną żonę należało, mniej lub bardziej delikatnie, spacyfikować. Kiedyś tak się robiło i komu to przeszkadzało?

To samo dotyczy mordowania króli, kafelków do łazienki czy wakacji na Majorce. W czym tu jakiś wielki etyczny czy dramatyczny problem? Tylko potem nie wyjeżdżajcie mi z "Bo zupa była za słona!" Albo się wyciąga wnioski, albo się ich nie wyciąga, zupa nic tu nie ma do rzeczy. Zresztą nawet nie wiemy jak gotowała Lady Makbet, a tylko trochę o kulinarnych talentach trzech czarownic z wrzosowiska.

Najgenialniejszym, w powszechnej opinii, osiągnięciem w całej tej sztuce jest, że las... Ettrick? Tak mi się wydaje... Podchodzi pod mury zamku brzydkiego króla. A to przecież dość prymitywny w sumie koncept z całkiem innego poziomu dziecinności danego społeczeństwa - to coś jak "genialny" koncept tebańskiego sfinksa na temat zwierzęcia, co to wieczorem chodzi o lasce, a wcześniej na różnej ilości nóg. Ludzi na dość wczesnym stopniu intelektualnego rozwoju takie koncepty niesamowicie rajcują, ale w wieku XVI to już raczej żenada. Na tej samej zasadzie ktoś mógłby sobie ten las namalować na kawałku deski, schować ją pod opończę i wejść do zamku - byłoby dokładnie to samo, a o ile prościej i szybciej!

W ogóle to ja, gdyby mi dane było wystawiać Makbeta, zrobiłbym w nim jedną istotną reżyserską zmianę... Normalnie nie lubię tego typu ingerencji w klasykę, ale tutaj bym ją zrobił, bo dopiero wtedy Makbet nabiera sensu i dramatyzmu. Otóż zrobiłbym to tak, że Makbet stoi ze sztyletem w dłoni nad łożem uśpionego króla... I wtedy oczyma wyobraźni widzi przed sobą całą tę dalszą historię. Czyli ducha Banka, krwawe ręce, że żona mu się załamie, że las Ettrick... Oglądamy to do końca, potem nagle wracamy do rzeczywistości...

Czyli Makbet stoi znowu nad królem ze sztyletem w dłoni... Dla publiki to zaskoczenie, bo już dawno zapomniała, że to oczyma wyobraźni było... Swoją drogą to oczyma wyobraźni ja bym zrobił w ciemniejszej, w bardziej uproszczonej, bardziej jednoznacznie dramatyczno-stylizowanej wersji... W każdym razie na koniec widzimy Makbeta z tym sztyletem, jak się zabiera... I wtedy jest koniec. I nie wiemy, czy w końcu króla utrupił, czy jednak nie.

Interesy Szekspira u angielskiej korony w końcu nas nie muszą już specjalnie zaprzątać, tak samo, jak autentyczna historia Szkocji, w której autentyczny MacBeth naprawdę króla utrupił, ale też miał po temu całkiem niezłe powody, bo to był w jego oczach, i całkiem bez udawania, uzurpator, co jego samego tronu pozbawił.

Nawybrzydzałem się na tego szekspirowskiego Makbeta, no to wypada na koniec powiedzieć, jakie są moim zdaniem lepsze wersje tego motywu. Absolutnie żaden ze mnie miłośnik, czy znawca, sztuki filmowej - ale na przykład "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy". Tam żona z kochankiem utrupiają męża, a potem coraz trudniej im ukrywać łączący ich romans, radość ze zniknięcia denata (którego oczywiście wypada im okrutnie żałować), różne korzyści jakie z tej śmierci mają...

A oczywiście ten i ów podejrzewa, a nawet jest pewien, że to oni, tylko jak zdobyć dość mocne dowody? Aż w końcu wpadają, bo listonosz staje się świadkiem - jakżeż niestosownego i jakżeż pechowego dla dwojga głównych bohaterów - wybuchu radości, dzwoniąc tytułowy drugi raz do drzwi...Czy to nie lepsze od duchów straszących po starych zamkach, lub, alternatywnie, słabości charakteru głównego zainteresowanego?

A co by było, gdyby gość miał nerwy ze stali? Co by było, gdyby naprawdę się na króla - a także na politycznego mordercę - charakterologicznie NADAWAŁ? Czy wtedy właśnie wszystko nie zaczynałoby się robić NAPRAWDĘ interesujące? Bez duchów i wywołanych starganymi nerwami omamów?!

Innym podobnym, a może jeszcze - z dramatycznego punktu widzenia - lepszym motywem jest taki, że mordercy, którzy także działają zespołowo, z czasem tracą do siebie zaufanie... Ileż tutaj mamy możliwości: dramatycznych, psychologicznych, kryminologicznych, jakie tylko kto chce! Nie kojarzę w tej chwili w jakich filmach, sztukach, powieściach, czy opowiadaniach było tak właśnie (żaden ze mnie bowiem znawca, a ostatni raz w kinie byłem z córką 20 lat temu), ale sam nieco takich widziałem.

Oczywiście były to jakieś bezpretensjonalne psychologizujące kryminały, nie zaś "kino ambitne", czy też (broń Panie Boże!) Wielka Sztuka w stylu Szekspira. Jednak to jest naprawdę o niebo lepsze, sensowniejsze, dramatyczniejsze i psychologicznie prawdopodobniejsze od jakichś krwawych dłoni ze sztyletem, ludzi przebranych za krzaczki i innych tego typu teatralnych (!) sztuczek.

Tak że w sumie z kultem Wielkiej Sztuki też należy uważać i nieco własnej oceny w to zaangażować. To jedno. Dwa, to postulat: Ucz się Szekspir, masz jeszcze sporą drogę przed sobą chłopie! No a trzy (jako że omne trinum perfectum), to że mordercy w takich jak w Makbecie przypadkach powinni zachować czujność i napięte pośladki, bo sposobów na to, by las Ettrick podszedł pod mury zamku jest dziwnie sporo, listonosz naprawdę dzwoni co najmniej ze dwa razy (bo liczy na napiwek), wspólnik to jednak nie jest całkiem alter ego, i serce mu się może odmienić...

No a jeśli taki Makbet w ogóle ma słabe nerwy i przesadnie bujną wyobraźnię, to już naprawdę problem! Niby po co się w ogóle za to brał, fakt. Nie mógł tej swojej jędzy...? Fakt, nie mógł. Bo i co by na to rzekła prof. Środa? Nie ma wyjścia - lepiej już króla zamordować, niż babie... A do tego jeszcze Środzie zrobić wbrew? Nie, sama myśl powoduje lodowate poty!

Swoją drogą ciekaw jestem, jak by Szekspir napisał swego Makbeta, gdyby oni tam wtedy mieli już Prozac... Czy jakieś inne psychotropy... Byłyby nadal te krwawe dłonie? Czy może po prostu ktoś by coś przedawkował? Albo coś?

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

31 komentarzy:

  1. Ja i tak lubię Szekspira...a zwłaszcza jego komedyje! Hamlet fakt, to już taka neuroza, ale Henryk VI? Albo właśnie Makbeth?

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Iwona Jarecka

    Nie kokietuj! (Nie musisz.)

    Lubisz film, a gość jest cholernie w sumie filmowy. Czy ja mówię, że on nie ma żadnych zalet? Po prostu twierdzę, że są lepsi.

    Widziałaś kiedyś w ogóle takiego Marlowe'a? Pewnie nie, bo nikt go nie pokazuje. Ale ciekawe co byś o tym rzekła, naprawdę chciałbym wiedzieć.

    Wiesz, do swoich tragedii historycznych Szekspiś używał autentycznych kronik, więc jest to swego rodzaju historia, a wojna dwóch róż to naprawdę fascynująca sprawa. Nie, ja się naprawdę nie dziwię, że Cię to kręci!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. nie kokietowałam, naprawdę się nie znam, w końcu nigdy nie studiowałam uważnie niczego. Ja tylko coś albo lubię, albo nie.
    Co do Marlowe'a, nie znam, choć fakt, chętnie bym coś poczytała.

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Triarius the Tiger
    Tym podziwem dla Marlowe'a nagrabisz sobie Tygrysie na naszej prawicy nawet bardziej niż zachwytami nad Ardrey'em.
    Marlowe'a rzadko się obecnie wystawia i drukuje (nawet w celach naukowych), a jeśli już to wykastrowanego głębiej niż Spengler, ponieważ gościu ostro jechał po merkurianach ("The Jew of Malta") i muslimach ("Tamburlaine the Great").
    Z drugiej strony Marlowe przypomina naszych polskich mainstreamowych artystów-autorytety: kapuś, szpion, miłośnik chłopców, były ksiądz, wojujący ateista-racjonalista...

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Anonimowy

    A Szekspir to niby taki politycznie poprawny? Chyba nie znasz Tytusa Andronicusa (mało kto zna, bo nie wystawiają), gdzie od miłości do muślimów aż włosy stają dęba. A ta drama z tym Żydem, co od niewypłacalnego dłużnika życzy sobie funt ciała? Masę dyskusji na ten temat widziałem, próbujących jakoś Mistrza z najstraszniejszego zarzutu wybronić, ale to były ętelektualne łamańce.

    Co do Marlowe'a, to nie mówię, że go kocham jak brata, tylko że pisze konkretnie, na temat, bez niepotrzebnych gadek, wierszyków i dowcipasów, a efekt jest naprawdę niezły. Co do jego życia, to wiem, że zginął młodo (25?) w jakiejś spelunie, ugodzony sztyletem między oczy, rycząc najpotworniejsze bluźnierstwa. To chyba nie grzech? ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Iwona Jarecka

    Już nie bądź taka skromna - ja przez 180 lat życia raz akurat widziałem Marlowe'a na scenie, bo akurat to w Elbląskim teatrze wystawiali (a co mialem w mrocznych czasach PRL'u robić innego?), a raz w Uppsali, na historii idei kazali mi czytać o Doktorze Fauście, bo akurat taki był temat. Tyle!

    Szekspir to takie kino, b. zresztą podobne do Trylogii. Może się podobać. Spengler też pod koniec życia ponoć b. ostro go czytał. Więc bez urazy!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Anonimowy

    "Kupiec wenecki" się to zowie.

    Pzdrw

    OdpowiedzUsuń
  8. @ Triarius the Tiger

    Tytusa Andronikusa akurat znam - to raczej sztuka antymurzyńska i antyfeministyczna niż anty-muslimska, poza tym nie wiadomo ile tam wersów i pomysłów Szekspira, a ile jakiegoś marnego naśladowcy?
    Że Marlowe "pisze konkretnie, na temat, bez niepotrzebnych gadek, wierszyków i dowcipasów, a efekt jest naprawdę niezły" - być może, jak przeczytam to uwierzę.
    Nie wiadomo tak do końca czy zginął - w końcu był zasłużonym dla Królowej szpionem, więc może sfingował własną śmierć i dalej pisał jako W. Szekspir?
    Czy publiczne ryczenie w oberży (i wygłaszanie odczytów o analogicznej treści), że Jezus i św. Jan byli gejami, że Jezus współżył ze św. Martą i św. Marią Magdaleną i co tam jeszcze w "Toldeoth Jeszu" wypisano, a obecnie przedrukowuje się w "Faktach i Mitach" to grzech? Dla Merkurian to raczej zasługa, dla ateistów w sumie chyba też... Ale w XVIwiecznej Anglii zapatrywano się na to jakoś inaczej...

    OdpowiedzUsuń
  9. Pomijasz najważniejsze, Tygrysie, pisanie Szekspra miało konkretny wymiar dydaktyczny dla maluczkich i to jest jego główna funkcja, wbrew pozorom.

    Przy okazji- wszystko o czym piszesz u Szekspira jest, własnie poza tą warstwą, która ci się nie podoba, jako dostępne dla ludzi z jakoś tam wyrobioną wrażliwością. Wiesz, jak warstwy w cebuli.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ nicek

    Masz rację i ja się wcale nie wybrzydzam na ludzi, którym się Szekspir z przekonaniem i naprawdę osobiście podoba. Ja po prostu zabawiam się wykazywaniem błędów w wyszkoleniu Mistrza.

    Tym bardziej, że moje własne pisanie ma wszystkie wady Szekspira, bez jego zalet. I jedyne moje usprawiedliwienie to, że ja pisać nie znoszę. I dajcie mi jakiś inny sposób wybicia się, a nie napiszę już słowa!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  11. Wreszcie coś niecoś z Ardreyizmu-Szpęgleryzmu dostało się nawet do mózgów naszych przerafinowanych teologów politycznych. Koniec końców skumali to, o czym ty Tygrysie pisałeś od lat: "spowodowane naciskiem społecznym przebaczenie i zapomnienie jest niemoralne. Kto godzi się na zgniłe i tandetne przebaczenie, ten poddaje się społecznemu i biologicznemu poczuciu czasu, który zwykło się tez nazywać „naturalnym”. Taka naturalna świadomość czasu wyrasta z fizjologicznego procesu gojenia się ran i jako taka weszła do społecznego wyobrażenia rzeczywistości. I z tego właśnie powodu ma charakter nie tylko pozamoralny, ale wręcz antymoralny. Prawem i przywilejem człowieka jest wyrażanie niezgody na wszelkie naturalne zdarzenia, a więc i na biologiczne zarastanie czasu".
    Teraz to i tak musztarda po obiedzie, bo to raczej nam nic będzie wybaczone i zdrowo bekniemy za nasze pisanie, ale zawsze to miło jak ktoś ci w końcu przyzna rację...

    OdpowiedzUsuń
  12. Tygrysie,

    wiesz, ja nie znam osobiście nikogo, komu by się dziś Szekspir podobał, w taki sposób, jak się podoba literatura. Jasne, są tacy, którzy się smakują we frazie, są tacy, którzy szukają głebszych sensów (ze skutkiem!), ale nie znam nikogo, kto by się Szekspirem zaczytywał jak ludzie się potrafią zaczytywać np. Rodziewiczówną ;)

    Ten walor dydaktyczny jest niezwykle ważny i w sumie najczęściej pomijany. Szekspir chodził na dosyć krótkiej smyczy dzierżonej przez władzuchnę, a czasy były gorące i te jego sztuki, które były przecież na tamte czasy zwykłym popem, czymś w rodzaju naszego dzisiejszego kina rozrywkowego z bardzo konkretnym odbiorcą przecież, miały swój cel polityczny w ustawianiu mentalności/moralności publicznej tego targetu teatralnego. Stąd te dłonie we krwi, stąd ten Makbet targany wyrzutami, stąd ten Hamlet itd. Mówiąc w skrócie- władza dbała o własną dupę i nasycała przestrzeń odpowiednimi memami jej służacymi. Z tym się zresztą wiąże sporo smakowitych historyjek zresztą, ale o nie mniejsza.
    Nie będę się rozpisywał, bo ostatnio doznałem u ciebie wkurwienia. Napisałem długaśny koment pod tym strzelaniem z pełną instrukcją dla adeptów strzelectwa i ten koment poszedł w przysłowieowe pizdu.
    ;)

    pozdro

    OdpowiedzUsuń
  13. @ nicek

    Słuchaj, to nie moja wina, że poszło w przysłowiowe pizdu - moje też tam chadzają. Gugiel tak ma, widać muszą skonsultować z Mąką przy niektórych komętach.

    Mnie to też wkurza, ale potem się na ogół okazuje, że mi to Gugiel przysyła mailem. Co pozwala ew. poten znowu to szybko wkleić. Tobie nie przysłali?

    Naprawdę mi przykro. Wklej to na Forum Młodych - tam chociaż nie zniknie moralnie w ciągu trzech dni. Albo poświęć się, przyślij mi to jakoś, a ja wkleję.

    To strzelanie od Ciebie to cenna sprawa i każdy to wie.

    Całuję

    OdpowiedzUsuń
  14. @ Anonimowy

    To JA tak mądrze kiedyś pisałem? Serio?! Nigdy bym się nie domyślił, ale myśl jakby znajoma.

    Naprawdę się cieszę - że jednak, po tych wszystkich latach i moich jałowych wysiłkach - paru ludzi Ardreyem zaczęło się przejmować i wyciągać wnioski. (Bo Ty nie jesteś Struś Pędziwiatr?)

    Ja nadal uważam, że 50 - no, może 100 - chłopa, co Ardreya przeczytali (wszystkie te 4 książki, te o które nam tu chodzi, nie jego wczesne lewicowe powieści) - a ten nieszczęsny kraj zacząłby wreszcie się zmieniać także w pozytywnym kierunku.

    Spengler to sprawa absolutnie elitarna i dla wąskiej elity, przynajmniej do czasu, aż zacznie z góry ciurkać do co bystrzejszych i mniej zrobaczywiałych od Oświecenia inteligentów. Ardrey jest dla każdego, z kogo jeszcze mogą być ludzie!

    No, może nie dla drwali, pucybutów i fornali, w każdym razie niekoniecznie. Oni i tak kojarzą! Ale to powinna być część naszej podziemnej matury. Dixi!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  15. To nie jest jakiś zarzut do ciebie, ani pretensje. No gdzie? Ja zawsze zapominam, że z tym guglem są jaja, komenty piszę wprost w tym edytorku zatytułowanym "napisz komentarz" i jak pójdzie w diabły, to już jest nie do odzyskania.
    Wiesz jak to idzie, człowiek zaczyna koment zaplanowany na 3 zdania, a robi się z tego nagle minielaboracik. Nie wiedzieć kiedy. Klik i pooooszło, w cholerę.

    ;)

    Instrukcję strzelecką obiecuję wam opracować w miarę szczegółowo.

    Na dziś tylko takie info krótkie- w Gdańsku znajomy poleca to:
    http://www.centrum.gda.pl/pds.php?kategoria=klub
    Nie wiem, jak z cenami, ale ponoć sprzęt mają świetny. We Wrocławiu jest w sumie tylko trap (rzutki), skeet, zając i tarcze (sztucer) a tutaj znacznie szerszy asortyment.
    Osobiście polecam zacząć od zająca, żeby się nauczyć składać i wstępnie opanować długie lufy, następnie przejść (po powiedzmy 2-3 treningach na zającu) na trap i postrzelać do rzutek. Na moje oko powinno się odbyć na trapie ok 10 treningów tak, żeby walić 10/10. Kwestia odpowiednich odruchów. A następni iśc na skeet i to ciągnąć już cały czas. Po prostu sobie trenować raz na dwa tygodnie. Skeet jest bardzo szybki i jak ktoś w tym nabierze wprawy, to w sumie będzie znacznie lepiej przygotowany do sytuacji bitewnej niż większość naszych, pożal się Boże, żołnierzyków. Równoilegle można sobie trenować sztucer, czyli strzelanie precyzyjne.
    Do strzelania z broni krótkiej polecam te węgierskie rewolwery na njaboje hukowe i gumowe kule 10mm. Są świetne do strzelania do tarczy, zachowują się dokładnie tak samo jak normalne rewolwery, i można sobie wyrobić wszelkie niezbędne odruchy z tym związane. Koszt ok 500zł, bez zezwolenia a strzelać można w sumie wszedzie, nie jest potrzebna zawodowa strzelnica- ot, pojechać gdzieś na łaki, postawić tarczkę i trenować.

    OdpowiedzUsuń
  16. @ nicek

    To chodzi o te Kaseru, tak? Takie jak tutaj: http://www.arobron.pl/index.php?manufacturers_id=136 ?

    Ale przecież mi nie o huk chodzi, ino o jebany odrzut! Bez odrzutu, to ja se mogę postrzelać z wiatrówki - mam takie dwie i nawet wcale ich ostatnio nie używam. Może do jakichś tam zawodów to by była zabawa, ale prawdziwy pistolet (ostatnio z Glocka strzelałem) kopie jak cholera, więc co to za realizm?

    Odpowiedz, uspokój moje skołatane serce!

    Swoją drogą, jak tam dudy (tzw. kobza)? Bo sobie właśnie zamówiłem na ebayu elektryczne skrzypy i chciałbym z kimś grać jakobicką muzykę.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  17. Tak, chodzi o nie.
    Oczywiście, odrzutu takiego, jak glock czy walther czy chocby zwykła teteka to nie ma, ale efekt zerwania już jest- czyli do symulacji treningowej wystarcza w zupełności.
    Generalnie- chodzi tylko o to, żeby wyrobić sobie odruchy "rdzeniowe":
    a) wyjmowania z kabury
    b) składania się
    c) oddawania skutecznego strzału
    Do tego wystarczy własnie taki rewolwer na gumiaki i hukówki i nie potrzebne jest nic więcej.
    Wiesz, to trochę działa tak, jak z nauką gry na perkusji. Jak się uczyłem, to na początek tłukłem z pół roku w kawałek deski z naklejoną gąbką i obciagnięty skajem przybitym na pinezki. Genralnie szło o to, żeby pałeczki się odbijały aby można było ćwiczyć tremola i rozruszać dłonie, nauczyć je właściwego trzymania pałeczek, zsynchronizować prawą z lewą i zapanowac nad nimi muzycznie w pełni. Dopiero wtedy przesiadłem się za prawdziwe gary i w sumie praktycznie z marszu zaczęło się granie, bo ciało już wiedziało co ma robić samo z siebie, nie trzeba go było w żaden sposób kontrolować.

    Ze strzelaniem jest identycznie.
    Np. do ćwiczenia składania się ze strzelby najlepsza jest zwykła wiatrówka. Bo nie idzie o to nawet, by oddać strzał, ale żeby za każdym razem prawidłowo się złożyć a złożenie się to jest praktycznie warunke sine qua non celnego strzału. I tu naprawdę nie ma co wydziwiać, tylko się tego trzeba rzetelnie nauczyć tak, zeby ciało robiło to samo, na pamięć, za każdym razem identycznie tak samo.

    Te rewolwery spełniają taką własnie funkcję. Za stosunkowo niewielkie pieniądze (zwłaszcza jeśli chodzi o amunicję) dostaje się możliwośc skutecznego ćwiczenia. Wystarczy wsiąść w autobus podmiejski, wybrać się gdzieś za miasto, na łaki, wydmy, czy gdzieś i tam sobie postawić tarczę (albo kilka tarczy - tu można sobie nawet zbudować mini tor taktyczny, jaki kłopot?) i trenować nie pytając nikogo o zezwolenie i nie buląc jakiejś grubej kasy.
    Efekt ćwiczeń jest w 100% przekładalny na prawdziwy rewolwer i ktoś, kto opanuje technikę naprawdę dobrze będzie się dokładnie z taką samą precyzją posługiwał bronią prawdziwą.
    Warto!

    W dudy dmę sobie w miarę regularnie. Te ćwiczenia z dołaczonej płytki dvd zrobiłem do końca i te muzyczki wygrywam bez większego trudu. Ale bez improwizacji i adaptacji.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ciekawe jak długo podziała ten blogasek i parę podobnych. Poseł z Lublina ubolewa że jeszcze trochę, albowiem "prokuratura i ministerstwo sprawiedliwości nie wywiązało się ze swoich obowiązków. Myślałem, że przez te trzy miesiące po tragedii i po tych seansach nienawiści, które zostały uchwycone choćby w filmie "Solidarni 2010" jest prowadzone jakieś rozpoznanie przez prokuraturę, są zbierane informacje przez służby specjalne, są gromadzone i weryfikowane informacje, ale okazuje się że mija kolejny tydzień i śledztwa z urzędu nie ma."

    OdpowiedzUsuń
  19. @ Wsie w Mieście (i Panowie ze WSI)

    Zobaczcie sobie tutaj: http://blogmedia24.pl/node/33700#comment-103977

    a najlepiej całą tę dyskusję.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  20. @ Anonimowy

    Nie przeceniasz Ty przypadkiem tego błazna?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  21. Miałeś Tygrys rację: polska Prawica nic tylko Makbet, Hamlet, Bloom, Arendt itd., a tymczasem Oni przeczytali, a co gorsza dla nas - zrozumieli Ardreya!
    W dzisiejszym "Metrze" wywiad z niejakim M. Zajdlem, doktorantem AGH modelującym zachowanie panikującego tłumu. Gościu nie tylko wie, że ludzie en masse zachowują się jak spanikowane ptaki czy ławica wystraszonych śledzi, ale także wyciąga z tego konkretne wnioski. Pracuje nad modelem, który wg jego własnych słów, ma pomóc oszacować jak zachowuje się dany tłum i co taki tłum zrobi w przyszłości. Na razie średnio mu to idzie, ale jak już wszyscy będą zaczipowani identyfikatorami RFID to dopiero pokaże co potrafi. "Wtedy już na kilka minut do przodu moglibyśmy wyliczyć, jak będą zachlowywać się dalej, gdzie pójdą."

    OdpowiedzUsuń
  22. Kataryna ładnie podsumowała rolę Palikota w PO: "Nie podzielam opinii, że Palikota trzeba ignorować, to od dłuższego czasu najważniejszy reprezentant Platformy w mediach, jej twarz i znak firmowy, obecny w mediach częściej niż wszyscy pozostali politycy partii rządzącej razem wzięci. Obecny za wiedzą i zgodą partii, tłumaczenie sobie, że to tylko enfant terrible działający na własną rękę to oszukiwanie się. Palikot jest wiceszefem Platformy, zaufanym i przyjacielem prezydenta-elekta. To ktoś kogo nie wolno lekceważyć, bo jeśli w Platformie jest ktoś kogo pozycja jest niezagrożona, to jest to właśnie Palikot. Który, jeśli wierzyć wypowiedziom innych polityków tej partii, mówi po prostu to, co inni politycy Platformy myślą, ale się wstydzą lub boją powiedzieć. Głos Palikota to głos Platformy, czy się to komuś podoba, czy nie. Platformie na przykład się podoba, bo nie protestuje, i nie prostuje.(...)Bardzo liczę, że Palikot jutro zrealizuje swoją groźbę. Nie dlatego, żebym źle życzyła bohaterom filmu Ewy Stankiewicz. Ja tylko chcę usłyszeć jak zawsze lojalni wobec swojego pieszczoszka dziennikarze wytłumaczą nam dlaczego i tym jego zagraniem mamy się zachwycać. Czekam zwłaszcza na głosy tych, którzy zrobili bohatera narodowego z podpitego żula bluzgającego na Kaczyńskiego, gdy prokurator go ścigał z urzędu. Jak nam jutro wytłumaczą, że sytuacja się zmieniła i dzisiaj ściganie obywateli niepochlebnie wyrażających się o władzy jest już nie tylko zrozumiałe, ale wręcz pożądane." I wykrakała, bo za tyle myślozbrodni zablokowano ją na Facebooku.

    OdpowiedzUsuń
  23. Czekamy na skasowanie blogów Kataryny i Ściosa (blox.pl to nie jest czasem własność Agory?) Z tym facebookiem to to już nie jest zabawne. Małymi kroczkami zaciskają nam pętlę. Aż boję się pomyśleć co takie Google robi z pocztą, historią rozmów, czy wyszukiwań... No, ale co można zrobić?

    Wątpię czy czytali Ardreya, przecież to nie jest wiedza tajemna ;)

    A co do "nauki", to ja, specjalnie się tym nie interesując, kilka lat temu zetknąłem się z próbami modelowania zachowania tłumu, i była to przeciętna praca magisterska przeciętnego studenta na przeciętnej polskiej uczelni, skoro więc takie pomysły dochodziły wówczas do samych dołów narodu odpolitycznionego już prawie tak jak Łużyczanie, możemy być pewni że starsi i mądrzejsi są w tych sprawach bardziej zaawansowani.

    UE już od dawna sponsoruje badania mające na celu wykorzystanie numerycznych metod do wczesnego wykrywania "zagrożeń", na podstawie danych zbieranych en masse (trochę tak jak operatorzy telekomunikacyjni analizują ruch w sieci, po to by np. prognozować który klient będzie chciał odejść). Także odwiedzając podejrzane strony internetowe będziemy w krzykliwy sposób zwracać na siebie uwagę bez wysiłku ze strony panów oficerów. O ile coś podobnego już nie działa.

    Wot tiechnika!

    OdpowiedzUsuń
  24. Profesor Ida Kurcz doszła na podstawie swoich wieloletnich badań do ciekawych wniosków, wyjaśniających wiele z problemów naszego grajdołka.
    Okazuje się, że normalny człowiek nie rodzi się jako tabula rasa, lecz posiada wrodzoną, instynktowną wiedzę odnośnie tego jak funkcjonuje jego umysł i jak funkcjonują umysły innych, normalnych ludzi. (Częścią tej wrodzonej wiedzy jest np: tzw. uniwersalna gramatyka Chomsky'ego.)
    Problem w tym, że nie każdy jest normalny - około 20% ludności rodzi się bez tej natywnej wiedzy, stąd musi posiłkować się jakimiś sztucznie wymóżdżonymi, mniej lub bardziej odjechanymi, własnymi lub cudzymi koncepcjami odnośnie ludzkiego myślenia i działania (i to właśnie oni zostają artystami, filozofami, psychologami czy prawicowymi blogerami).

    OdpowiedzUsuń
  25. Wiesz co? Kliknąłem na "następny blog" i trafiłem na Twój. Przeczytałem. I wiesz co Ci powiem?
    Jesteś ZAJEBISTY! Nie przestawaj, myśl, "knuj" i pisz.
    Aleś mnie rozwalił tym Szekspirem, (choć podobno był pedałem). W Nowym Wspaniałym Świecie Dzikus też uwielbiał Szekspira. Może on jest naszym orężem?

    OdpowiedzUsuń
  26. Czy pamiętasz Tygrysie jak niemiłosiernie kpiłeś z różnych leberalnych, post-oświeceniowych postępaków, dla których każdy człowiek "dąży do szczęścia, a unika cierpienia"?
    Teraz sam jakby wpadłeś w podobne koleiny, nie mogąc uwierzyć, że większość ludzi (przynajmniej w kontynentalnej, zachodniej części Eurazji) NIE JEST wyrachowana, za to JEST dość neurotyczna?
    Właśnie dlatego, że większość jest naiwna i neurotyczna, garstce wyrachowanych inżynierów dusz tak łatwo trzymać ich w garści (i dlatego tkwimy, tu gdzie tkwimy).
    A zresztą czy mazgaj i neurotyk musi być koniecznie nieudolnym politykiem, kiepskim sołdatem czy policmajstrem? Przykłady Starego Fryca, Bismarcka, Piłsudskiego czy Żelaznego Feliksa wskazują, że z neurozą nie tylko da się żyć, ale też można sobie porządzić i urządzić życie innym.

    OdpowiedzUsuń
  27. @ Anonimowy

    Kpiłem, bo to jest albo trywialna tautologia, albo najzwyklejsze kłamstwo.

    Co do neurozy, to poniekąd masz rację, ale to nie całkiem tak. W polityce raczej nie wychodzi się dobrze na histerii czy astenii w stylu Hamleta, czy histerycznych wizjach w rodzaju tych Makbeta (o ile to nie były autentyczne wiktoriańskie duchy z gotyckich zamków oczywiście).

    Są inne zaburzenia osobowości, które b. ładnie (w pewnym sensie) współgrają z polityką. Konkretnie schizoidia i psychopatie różnego rodzaju. Te ostatnie nie w sensie (jak u Kępińskiego) nieco silniejszych nerwic, tylko po prostu... Jakiegoś takiego braku empatii i (ardreyicznie rzecz ujmując) traktowanie WSZYSTKICH bliźnich jako zwierzyny łownej, a nikogo jako współplemieńca.

    To jest naprawdę fascynująca sprawa, która mnie od niepamiętnych czasów ogromnie zajmuje. Warto by się było tym zająć, ale cholera jak?

    W każdym razie powiem, że schizoidii jest wciąż więcej i więcej, co chyba jest typowe dla późnych C. zresztą. Dodać też mogę, że na ten temat masę w młodości mi dała (LEWACKA) książka Alexandra Lowena "Betrayal of the Body". Jedna z najważniejszych książek mojego życia, mimo, że, jak teraz widzę, okrutnie lewacka. Mimo to jednak ważna i polecam.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  28. @ Wsie w Mieście (ale bez WSI

    Co do Ardreya i UE... Może oni nie czytali, choć niewykluczone, ale też oni mają nieograniczone niemal fundusze, ogromne komputry, wyrafinowane symulacje, masę informacji... My zaś mamy tylko Ardreya.

    Mimo to ja wybrałbym i tak jego, gdybym miał do wyboru.

    Pzdrw

    OdpowiedzUsuń
  29. @ Anonimowy

    Zgoda - Palikot to jest PO, nawet nie tylko tuba, ale i spirutus movens.

    Jednak nie utożsamiałbym aż tak bardzo chęci i pogróżek tego pana z chęciami i możliwościami służb i mocami przerobowymi rodzimych sądów. Zresztą oni też nie do końca są pewni przyszłości tej konkretnej ekipy.

    Sporo się ostatnio dzieje i wcale nie tak jednoznacznie wedle platfusich pragnień.

    Np. Tuska podobnie nie widać, jak mówią. Widać przeżywa nasz kieszonkowy Makbet swoje krwawe dłonie na murze!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  30. @ Andrzej

    Dzieki!

    Ale czy my się do końca rozumiemy? Ja naprawdę krytykuję Szekspira, którego szczerze uważam za ostro przereklamowanego.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń