W sieci ciekawych rzeczy co niemiara. Ostatnio na przykład trafiłem na takiego geniusza z MENSA'y, któren za pięć dolarów podejmował się wykazać związek pomiędzy dwiema dowolnymi rzeczami... Słuchajcie słuchajcie - w SZEŚCIU krokach! Jest ponoć takie prawo natury, że istnieje sześć stopni swobody, i dlatego tych kroków może być do sześciu. Tak przynajmniej wynikało z tego, co ów geniusz tam pisał.
Mnie się jednak widzi, że sześć kroków w takim błahym zadaniu to łatwizna. No bo weźmy sobie na przykład mnie z jednej, i Ayn Rand z drugiej. Czy jest coś bardziej odległego drug od druga? "Ogień i woda", ktoś tam sugeruje? A już widzę kto. Nie pierniczcie mi tutaj Napierniczak, bo wam...! Dobrze, zgoda, bez niecenzuralnych słów. Co do zachowań nic nie obiecuję. Jednak tyle powiedzieć muszę, że ogień i woda to jest stare małżeństwo w porównaniu z Ayn Rand i Panem Tygrysem. I dodam, że Napierniczak to dureń. (Won zresztą komuchu z mojej klasy, nikt cię tu nie zapraszał. Skąd się w ogóle tu wziąłeś?!)
A jednak... I nie mówię ja o tym, że podobały mi się dwa teksty rzeczonej Ayn, co one były w jednej książce, co ja ją swego czasu kupiłem. A jeden to nawet bardzo, i aż traktowałem o nim kiedyś na tym blogu. Ale pomijając ten niewielki drobiazg, między tą panią a mną istnieje takie oto pokrewieństwo, że ona też zaleca, by wychodzić od spraw najbardziej zasadniczych - od zasad po prostu... Nie w sensie, jak postępować, by być cacy, i którym widelcem wycierać nos... Czy jak to tam było.
W każdym razie, na ile zrozumiałem (z książki o giełdzie zresztą, dwutomowej, pt. "Trader Vic") chodzi o to, że trza zrozumieć podstawowe zasady działania takiego czegoś, potem zaś dopiero... I zapewne z tych zasad, tak się domyślam... Dochodzić do tych wszystkich drobnych i ślicznych szczególików. (Tu nie od rzeczy będzie wydać z siebie "ach!" Prawda, że było nie od rzeczy, a nawet à propos?)
Ta zasada wydaje mi się należeć do tych, z którymi każdy prawie bez protestu się zgodzi, a potem będzie ją nagminnie (jak to gmin, znaczy) gwałcił. I to nie w sensie erotycznej (ach!) agresji, tylko po prostu jakby nie istniała. Znaczy, wcale nie zrozumiał, o co chodzi. Zgodził się, bo lubi zasady ogólne i mętne (w sensie dla niego samego niepojęte). Im mętniejsza i ogólniejsza - tym lepiej!
Przykład? Proszę bardzo! Czy ja kiedykolwiek wam ludzie żałowałem przykładów? Pouczających i zakończonych morałem? No to właśnie! Słuchać i nie przerywać! Więc taki ktoś wymyśla zasady, na których ma się opierać przyszła Polska. Przeważnie chodzi o Konstytucję (ach!). Co to ona ma być krótka... Jakby to miało wielkie znaczenie w realu, jaka ona jest. Jakby to nie był tylko kawałek świstka. No dobra, trochę się wkurzyłem, ale ja nie o tym.
Więc wymyśla taki mądrala tę konstytucję: ma być Suwerenność, Katolicyzm i Wolny Rynek. To taki przykład, ale, o ile te pierwsze rzeczy się zmieniają, w jakichś tam granicach przynajmniej, to ta trzecia jest NIEZMIENNA! Zawsze muszą być trzy, oczywiście. I tak zadziwiające, że, skoro WSZYSCY tę trzecią mają, to nie stoi ona na PIERWSZYM miejscu, ino zawsze na trzecim. (Może chodzi o to, że omne trinum perfectum? Ale też chyba nie do końca zrozumieli. Mi nie chodzi o to, że one są trzy, ino że ta akurat wzniosła sprawa zawsze jest trzecia. Ciekawe psychologiczne zjawisko, ale zostawmy je na razie na boku, mając pilniejsze sprawy.)
Mnie chodzi o to (poza giętkim językiem, oczywiście), że o ile sprawy w rodzaju Suwerenności czy Katolicyzmu to są... Byty chyba, gdybyśmy mieli gadać metafizyką... Ale to nie jest "metafizyka" w sensie takim, jak ludzie mówią "Jesień średniowiecza" o jakichś rozróbach, nie czytawszy nigdy znakomitej książki Huyzingi. (Co ona przecież jest i po polsku, jakby ktoś się poczuł.) Chodzi po prostu o to, że byt, z tego co pamiętam, to pojęcie właśnie należące do metafizyki. Która, z drugiej strony, z tego co pamiętam, jest właśnie "nauką o bycie".
Zatem rzekę, że o ile Katolicyzm czy Suwerenność można, a nawet chyba należy, traktować jako samodzielne byty, to "wolny rynek" jest hipostazą, czyli bytem urojonym, a w każdym razie wtórnym, który ludzie z upodobaniem traktują, jako byt samodzielny. To jednak może być zbyt trudne dla wielu, nawet zdrowych na umyśle ludzi (a może właśnie dla nich najbardziej?), a zresztą nie najważniejsze.
Ważniejsze, w moich oczach... (Ludzie, ten Napierniczak znowu wsadza nam tu do klasy swoją wredną mordę! Dajcie mu parę razy w ryj i wracajcie do ławek, ale galopem!) Ważniejsze, w moich oczach, a do tego mniej metafizyczne, jest to, że tamte dwie sprawy, byty znaczy... Żebym już ich nie musiał za każdym razem wymieniać, to są bezwzględne WARTOŚCI... Inaczej wartości BEZWZGLĘDNE. Natomiast "wolny rynek" to coś takiego, w tej konstytucji znaczy, jakby ktoś, jako to swoje trzecie super-hasełko, zażyczył sobie "i żeby wszystkie autobusy miejskie były żółte!"
Ta wielkomiejska żółć może mieć jakieś tam zalety, niewykluczone nawet, że ogromne, ale jednak to tylko ŚRODEK do jakichś innych wartości. Czyli wartość... Jakby to rzec... Nieważne. Niech będzie "wtórna". (Jak butelka do skupu, czy inna makulatura.) Na przykład "powinny być żółte, bo ja kocham żółty, a jak kocham, to jestem szczęśliwy, szczęście zaś to najwyższa wartość (epikurej taki z niego, znaczy)... I wszyscy ludzie powinni poznać to szczęście, które daje żółty kolor (tutaj etyczny socjalizm)... Czy jakoś tak.
W sumie ta autobusowa żółtość... Tak jak i ten "wolny rynek" - mają czemuś SŁUŻYĆ. Jakimś WYŻSZYM wartościom (związanym z etyką, w tym jest rzecz, jak sobie w mym nieuczonym, Gadaczem nieskażonym móżdżku podejrzewam). Lewizna może to sobie jakoś inaczej widzieć, ale co mnie to? Dla prawicy, jak ja to rozumiem (dużo tego, ale w końcu to są moje poglądy i żadnym niezbitym argumentem, ani nawet żadnym Gadaczem, się nie podeprę), wszystkie te wartości, o które należy walczyć, których należy bronić... Dla których należy ZNOSIĆ (w sensie "ścierpieć") państwo...
No, chyba, żeby ktoś na temat państwa dostał akurat orgazmu... (Znowu?! Znowu chyba mignęła mi morda tego buca! Nie tego z wąsami, tylko... Sami wiecie. Tym razem obijcie mu tę mordę PORZĄDNIE, bo inaczej zrobię niezapowiedzianą kartkówkę i będą same pały.) Jednak, jeśli dostaje na temat państwa orgazmu, to może to jednak nie jest całkiem ta sama prawica?
Czyli, zgodnie z zasadą "cośtam dać rzeczy słowo" - nie powinno się to "prawicą" nazywać. Albo też my powinniśmy się inaczej nazwać. Innego wyjścia, być może, nie ma. Choć być może taki orgazm na temat Państwa (ach!) - choć z samej swej natury przecie niejako HEGLISTYCZNY - może być "prawicowy" i nie stanowi aż tak istotnej różnicy? W każdym razie, jakby to tam nie było, ten "wolny rynek", albo jest PRZEJAWEM czegoś "większego" - jak WOLNOŚCI tout court - albo też do czegoś "większego" PROWADZI! Na przykład do wolności - czemu nie?
"Suwerenność", z drugiej strony, jest, dla prawicy, jak ja ją rozumiem, wartością SAMĄ W SOBIE. W sensie, że JEST wartością i nie musi prowadzić do niczego innego, żeby tą wartością być. MOŻE prowadzić do innych wartości - w sensie "wspomagać je" - co jest dodatkowym bonusem, ale nie jest wcale konieczne. Zdziwi się ktoś, że suwerenność wydaje mi się być jakimś takim... Jak to rzec? "Samodzielnym etycznym bytem"... To mniej ważne... Ale także i WARTOŚCIĄ SAMĄ W SOBIE, choćby w znaczącej części, jeśli nie całkowicie (tegom bowiem nie rozpracował) ETYCZNĄ.
Dla mnie to jest tak, i, jak sądzę, dla "prawicowca" w takim sensie, jak ja to pojmuję, że: wolność to wartość naprawdę ogromna - choć może, jeśli uwzględnimy sprawy czysto RELIGIJNE, nie najwyższa, ale KONIECZNA do osiągania tych najwyższych (przynajmniej w katolicyźmie, a to nam na razie starcza z nawiązką). Zaś na ziemi i w tym ziemskim realu, to jest, przynajmniej dla mnie, wartość OGROMNA. I całkiem mi wystarcza, by ją postawić w rzędzie ze wszystkimi innymi NAJWYŻSZYMI wartościami.
(Ja w końcu człek całkiem świecki, więc mam z tym znacznie prościej. Nie muszę ryzykownie balansować na luźnej linie awerroizmu, bez czego - nie oszukujmy się! - nie da się dziś być katolikiem i żyć wśród ludzi. W każdym razie białych i "cywilizowanych".)
Krótko powiem, bo już późno, a kawałek całkiem jak ambitna rozprawa doktorska (no, niech ktoś zaprzeczy! Gadacz? Napierniczak? a, nie ma już tu tego pacana)... Nie - spokojnie! - mnie chodziło tu nie o puszenie się, ino o samą długość. No więc, mamy wolność i mamy NARÓD. Któren jest, jako rzekł kard. Wyszyński, "rodziną rodzin". Czyli poniekąd - jak rodzina to takie "rozszerzone ja" - tak samo naród jest "rozszerzonym ja". "Ja" luźniejszym, że tak to określę, ale za to o wiele WIĘKSZYM. Czyli, jak przeważnie bywa, coś za coś - coś zyskał, coś stracił.
No i tak wolność tego "rozszerzonego ja" JEST autentyczną, pierwszorzędną (etyczną, choć może nie tylko etyczną) WARTOŚCIĄ. W odróżnieniu od "wolnego rynku" na przykład, któren może być (co ja tam wiem?) sprawą PRZECUDOWNĄ, ale jednak pierwotną, pierwszorzędną wartością NIE JEST! Sam w sobie jest przecież NICZYM - cała jego wartość (jeśli mamy wierzyć jego WYZNAWCOM) wynika ze spraw, do których on (jeśli mamy wierzyć...) PROWADZI, albo których jest PRZEJAWEM.
I to by było na tyle. W ogóle miałem pisać o czymś innym, to zaś com tu napisał, miało być do tamtego wstępem. Chciałem mianowicie (ach jak ja umiem rozbudzać żądze i pragnienia!) pomęczyć znowu moję genialną definicję prawicowości. Że to jest "W sumie nic innego, niż tylko raczej dać w dupę, niż wziąć". (Co nie jest, nawiasem, ściśle biorąc tym samym, co "dawanie w dupę Napierniczakom tego świata", choć niedalekie.)
Jednak, jako tuszę (a nikt mi się chyba tu nie odważy zaprzeczyć?) odwaliliśmy tu sobie niezły kawał filozoficznej pracy u podstaw, co też nie jest bez wartości. A poza tym udało nam się pozbyć, na jakiś czas przynajmniej, z klasy Napierniczaka. Który tę dzisiejszą lekcję zapewne na długo zapamięta, choć nie całkiem w ten sam sposób, co wy, moje drogie dzieci. Bo jeśli ją zapomnicie, to nie chciałbym być w waszej (cętkowanej) skórze! Niedouki moje kochane.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
P.S. A poza tym powiem, że znakomity, ociekający Spengleryzmem-Ardreyizmem tekst, w dodatku z głębi trzewi nastojaszcziego naturszczika (co to Spenglera z Ardreyem nie czyta, bo i po co, a i innych od czytania odstręczy, no bo czemu nie) tekst napisał właśnie Nicek. (O Tygrysiźmie nie wpomnę, bo się Autor obrazi). Zawsze gość pisze znakomicie, w sensie warsztatowym, nierzadko z sensem, ostatnio nawet z reguły, ale ten ostatni tekst trafia byka w samo... Powiedzmy oko. Szczerze polecam! Oto on: http://nicek.info/index.php/2010/11/27/wszyscy-jestesmy-szlachcicami/
Nauka o bycie to ontologia, a metafizyka to nauka o właściwościach bytu poznawanych intelektem, a nie zmysłami ;)
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, to i "wolny rynek", i "suwerenność" włożyłbym do kategorii wartości względnych, mających służyć do tego żebyśmy to my brali sąsiadów za pysk (politycznie, gospodarczo i militarnie), a nie oni nas. I tu bym upatrywał pierwszej zasady i wartości.
@ tj
OdpowiedzUsuńChociaż ktoś chce o takich sprawach zapodyskutować, jedno dobre!
Co jednak do suwerenności, to się zdziwię: cóż tu bowiem jest jajcem, a co kurą?
Czy to nie jest tak, że oni nie mają na za ryło, właśnie żebyśmy zachowali suwerenność? ;-)
Pzdrwm
Ale i wolny rynek, i suwerenność to kwestia umowna, stopnia co najwyżej - ani rynek nie jest nigdy w pełni wolny, ani nawet najpoważniejsze państwo nie może robić co chce bez liczenia się z uwarunkowaniami.
OdpowiedzUsuńDobry tekst ale...nieprzekonujacy.
OdpowiedzUsuńChodzi o to ze spenglerysci,fani Konecznego czy Toynbeego(tak wiem iz ich nie lubisz)to wszystko jakos tam mniej wiecej to wszystko wiedza natomiast do korwinownoidow,libertatrian itp i tak taki jezyk nie trafia.Przekonujesz przekonanych Tygrysie ale nieprzekonanych tym jezykiem nie przekonasz.W sumie szkoda bo jest ich dosc sporo-jakies pomysly JAK do nich mowic(no chyba ze ich olewamy-parafrazujac Nicka-nie kazdy moze byc szlachta)?
@ tj
OdpowiedzUsuńA kto może, że spytam, nie liczyć się z uwarunkowaniami? Jasne - silny i zaradny mniej, ale tak czy tak się liczy.
Tę "suwerenność" faktycznie by należało zdefiniować. (Pewnie jakiś Schmitt dawno już to zrobił, ale ja wolny strzelec.)
Zapewne byłoby, w przypadku państw oczywiście, jakoś tak, że to jest wyłączne prawo do decydowania w swojej sferze (w przypadku faustycznych państw przede wszystkim na terytorium).
Czy tu by nie chodziło o to, że obce potęgi (tak się mówi) nie mają prawa "politycznie rozmawiać" (że tak to określę) z naszymi obywatelami bez naszego pośrednictwa? Że to wyłącznie my mamy prawo robić politykę w "naszej sferze"? Znaczy Państwo i to poniżej jego, co Państwo akceptuje?
Tak sobie luźno kompinuję.
I nie mówcie mi o ponadnarodowych organizacjach! To albo całkiem nie gwałci tych moich "zasad", albo też stanowi właśnie ich pogwałcenie par excellence!
Co ja tam zresztą wiem.
Pzdrwm
@ piotr34
OdpowiedzUsuńFęks! Odbieram to jako komplement, że ja miałbym stanowić jakieś cudowne lekarstwo na wirusa korwinizmu.
Trochę kokietuję, bo paru uleczyłem, na tyle, na ile w ogóle uleczenie jest tu możliwe. Ale przyznam, że takie ambicje wydają mi się nieco na miarę Szatana (przed upadkiem).
Mi tu przede wszystkim chodzi o tworzenie Elity. I ta Elita (niech ma, niech będzie z dużej!) powinna być mocna także, że tak to określę, filozoficznie.
Nie każdy musi być filozofem, ale nie może być tak, że my se amputujemy mózgi, a w każdym razie te najwyższe sfery kory mózgowej... A jak nagle odczuwamy potrzebę tego typu mądrości, to biegiem do Michnika, Kołakowskiego, Locke'a, Russela, czy innego Misesa!
Ja w ogóle sądzę, a w każdym razie mam taką wygodną teorię, że korwiniści to w istocie żadna prawica, a wręcz przeciwnie. Fanatyczni, totalitarni utopiści, chcący oddać wszystko w pacht ślepej sile ("wolnego rynku") - jak to może być prawicowe? Do tego globalizm (!), do tego socjalizm etyczny (!!)...
Kto się tam tylko zabłąkał (bo Bozia dała mu zbyt wiele forsy po przodkach) - szybko powinien zostać uleczony, nawet moimi niezdarnymi teksty. Kto naprawdę tam należy - jest nie nasz, po prostu! Jak mu zabraknie Korwina, znajdzie sobie innego guru - pewnie w okolicach Krytyki Politycznej, czy czegoś równie fajnego.
I tutaj w ogóle nie chodzi o to, że te moje genialne teksty mają obcych nam ludzi oświecać - to nasza Elita, z czasem, ma oświecać i przyciągać. Ja tylko serwuję tutaj skromne jadło (i jeszcze skromniejszy napitek), układam malutkie cegiełki, ryję małe rowki pod fundamenciki...
Bez nowej, naszej i oczywiście miliard razy lepszej masonerii - bez całego tego błazeństwa of course! - niewiele zwojujemy.
Pzdrwm
triarius,
OdpowiedzUsuńCzy tu by nie chodziło o to, że obce potęgi (tak się mówi) nie mają prawa
"politycznie rozmawiać" (że tak to określę) z naszymi obywatelami bez naszego
pośrednictwa? Że to wyłącznie my mamy prawo robić politykę w "naszej sferze"?
Znaczy Państwo i to poniżej jego, co Państwo akceptuje?
Tak sobie luźno kompinuję.
No, luźno, bo według takiej definicji to i PRL był suwerenny ;) a z tą elitą i filozofią dobrze gadasz. Potrzebna jest praca nad przeobrażeniem duszy naszego biednego narodu (czy też tych, którzy naród za sobą ciągną) w duchu kontaktu z rzeczywistością i upolitycznienia, tak jak to usiłowała robić endecja. Szkoda, że się nie dogadali z sanacją.
Żarty sobie robisz? PRL suwerenny? A Kacapia?
UsuńPzdrwm
Po latach... Teraz, kiedy w tym Ziemskim Raju, w "Wolnej Polsce", przeżyłem dziesiątki lat, kiedy widziałem "Pandemię" (bezobjawowej dżumy), Ottawę, wybory w US, Ukrainę... Itd. itd. Nabieram coraz więcej sympatii i szacunku do PRLu. Nigdy bym w to do niedawna nie uwierzył, ale to fakt. Raju na ziemi nie będzie, na pewno nie jest nim US ani ogólnie Zachód, dynamika tego okazała się właśnie taka, jak widzimy... W sensie, że do tego właśnie to konsekwentnie dążyło... A, z drugiej strony, Rosja po Stalinie wcale nie była aż tak straszna, jak nam wmawiano...
UsuńTaki genialny bloger, a też popełnił poważne błędy w najistotniejszych ocenach! (Fakt, że niektóre jego oceny, analizy i proroctwa okazały się hiper-genialne i to ma, wierzę, większe znaczenie! No i potrafi, jeszcze na starość, dojrzeć własne pomyłki, co jest niemal unikalne.)