wtorek, czerwca 28, 2011

Pierwszy tekst z cyklu "Dziewica dla leminga"

Nieprzyzwoitość: x (słownie 1) na xxxxxxxxxx możliwych (słownie 10)

* * * * *

Zagajenie w formie gawędy, które Poszukiwacze Faktów i Autentycznej Mądrości bez najmniejszej szkody mogą opuścić, ale za to smakosze Historycznych Wspominków i w ogóle Dobrej Literatury raczej nie powinni


Niniejszym rozpoczynam tekst, który w zamierzeniu ma stanowić pierwszą część wielkiego cyklu, mającego naświetlić ze wszystkich stron ważną i zaniedbaną kwestię szeroko pojętej (excusez le mot) Dupy - w historii, polityce, w życiu leminga, w życiu kontrrewolucjonisty... Itd.

Część tych tekstów będzie zapewne (Deo volente) całkiem przyzwoita i dostępna nawet dla tych licznych wirtualnych prawicowców, dla których esencją i ideałem prawicowości jest mentalność i zachowania kastrowanego przed-pubertalnego ministranta. Inne mogą być dla takich osób rażące i nieodpowiednie.

Aby nikomu nie zrobić wbrew i nie wyjść na jakiegoś lewaka, któren "wyzwolenie seksualne" ludowi głosi i za jego pomocą zamierza ruszać z posad bryłę świata, będę (już po napisaniu takiego ew. tekstu) na samej górze oznaczał jego ostrość und nieprzyzwoitość (w mojej własnej fachowej ocenie) za pomocą tradycyjnych krzyżyków.

Jeden krzyżyk: x - to tekst nieszkodliwy nawet dla duszyczek owych ministrantów. Dwa krzyżyki: xx - to jakieś pin-up'y z lat '40 (bez włosów). Trzy krzyżyki: xxx to powiedzmy Playboy z lat '60 (nie mówię duńskie magazyny dla panów!), czyli włosy, góra, łonowe. Cztery krzyżyki: xxxx - to powiedzmy dzisiejsze soft-porno. Pięć krzyżyków: xxxxx - to już nie "soft"... I tak dalej, aż do... Ile my ich możemy potrzebować? No, ustalmy sobie, że maksimum to dziesięć. I nie będziemy dawać przykładów, z czym to by się ew. dało porównać.

Albo może powiedzmy sobie tak: dawni misjonarze, jak niektórzy wiedzą, opisywali z najpikantniejszymi szczegółami pikantne zachowania różnych dzikich ludów, tyle że po łacinie. No więc niech dziesięć iksów to będzie takie coś - ale naprawdę dzikich ludów - tyle, że nie po łacinie. Ani moja ona nie jest na tym poziomie, bym ja mógł to w niej napisać, ani, jak podejrzewam, Wasza kochane ludzie, nie jest na tym poziomie, żebyście to mogli ew. zrozumieć.

To by chyba był na tyle spraw organizacyjnych - przejdźmy do konkretów.

* * * * *

Konkrety

Zadziwiające jest, jakie mądre rzeczy można czasem znaleźć w gazecie! A w każdym razie w tygodniku. Niechby i francuskim. Niechby i chodziło o "Le Point" z lat, gdy szefem był tam św.p. Jean-François Revel, gość, który wiele rzeczy kojarzył. Było to bardzo, bardzo dawno, gdzieś na przełomie lat '70 i '80, ale do dziś to pamiętam jakby to było wczoraj. Sam tekst, a także całą oprawę i tło.

"Z taką pewną nieśmiałością" to mówię, bo ten akurat numer "Le Point" - mój pierwszy, choć nie jedyny - wpadł mi w ręce, kiedy byłem w Libii. Co z tego? A to, że nie ma cienia gwarancji, że za jakiś czas jakikolwiek związek z Kadafim nie nie będzie w krótkich abcugach prowadził do łagru, jeśli nie gorzej.

Tym bardziej, jeśli ktoś znany jest (komu znany, temu znany, ale akurat o tych chodzi) z tego, że bez entuzjazmu się wyraża o Ojro-Unii. Cóż jednak robić - pośladki drżą z lęku, ale moich ew. Czytelników - skoro to w końcu, jak to u mnie, gawęda, nie chcę pozbawiać kolorytu, tła i pociesznych anegdotek.

Nie żebym wszystkie te anegdotki i koloryty miał tu od razu władować - zbyt wiele tego było i zbyt piękne! - ale nieco kolorków się przyda. No więc był ja w tej kadaficznej Libii w mrocznych czasach PRL'u... (A może już wcale nie tak mrocznych? Co ja tam wiem, skoro GWybu nie czytam, TVN'u nie oglądam.)

Matka tam wiele lat pracowała, jako architekt, a raczej urzędasek od urbanistyki, a ja dwa razy tam do niej pojechał, żeby coś na czarno, bo na biało się nie dało, zarobić. Z jednego miesiąca pracy, fakt, że najczęściej b. ciężkiej, żyło się potem z kobietą ze dwa lata, jeśli się nie szalało.

I czasem ta praca była, a czasem siedział człek, czytał wszystko, co matka miała w swym przedziwnie przypadkowym zbiorze książek i czasopism, oglądał libijską telewizję... O tym ostatnim można by, swoją drogą, napisać epopeję, a już japoński film wojenny "Tora Tora Tora" zdubbingowany po włosku, to było przeżycie, które mną wstrząsnęło. I wstrząsa mną niemal tak samo silnie, kiedy tylko sobie to, po pół wieku niemal, przypominam.

No i kiedyś wpadł mi w ręce numer tygodnika "Le Point", a w nim tekst, który - tak samo jak stwierdzenie Ortegi y Gasseta, o którym mówiłem w poprzednim tekście (to, że są kobiety i mężczyźni, a nie ma żadnych "osób ludzkich"), a długo potem Ardrey - uczyniło ze mnie zapiekłego prawicowca. Albo w każdym razie takie coś z czarnym podniebieniem, co ma własne poglądy na różne sprawy.

W artykule tym (ach, jak chciałbym go znowu dorwać, ale niestety znikł z moich zbiorów w wyniku różnych zawirowań Typowego Polskiego Losu) było o tym, że dzieci wykształconych i racjonalnych matek niemal z definicji źle sobie, już co najmniej od lat przedszkolnych, radzą z życiem społecznym. Skutkiem czego rzadko mają szansę zostać samcem alfa... Czy samicą alfa zresztą, bo tam przecież też hierarchia istnieje, a co dopiero w latach, kiedy różnice między płciami są jeszcze mniej wyraźne, niż potem.

Tak więc samiec alfa, jak wynikało z owego tekstu (opartego na ekstensywnych badaniach, gdzie dziatwę w przedszkolu z ukrycia filmowano, i tak dalej) nie dla dzieciaka wykształconej, racjonalnej matki! I nic to, że przeważnie jest inteligentniejsza od tej mało racjonalnej i mało wykształconej - ta jej ew. inteligencja niewiele, jeśli w ogóle, potomstwu w jego społecznym życiu pomaga!

To badanie nie trwało aż tak długo, by dało się określić, jak się sprawy miały w późniejszym życiu. Swoją drogą teraz, po trzydziestu latach, dałoby się to pewnie zbadać, a może nawet zrobiono jakieś badania. Bardzo oczywiście chciałbym znać ich wyniki, jednak postawię brodę Proroka przeciw garści kwaśnych czereśni, że to początkowe społeczne upośledzenie w większości przypadków raczej się samo nie wyleczyło, a najczęściej pewnie się tylko dalej pogłębiało. (Pan Tygrys to jednak dość wyjątkowy przypadek, zgoda? Na dobre i złe.)

Co może być bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy? Bezpośrednią przyczyną wydaje się być - co explicite stwierdzono w owym badaniu i owym artykule - to, że owe dzieci racjonalnych i wykształconych matek miały upośledzony JĘZYK CIAŁA.

Tak, jakby te matki od najwcześniejszych lat, same zapewne "obdarzone" osłabionym językiem ciała - co prawdopodobnie stanowi zarówno skutek, jak i w jakiejś mierze przyczynę, ich racjonalności (a może nawet w jakimś stopniu wykształcenia?) - przestawiały dziecko z normalnego, zdrowego polegania na owym języku ciała, na racjonalność, argumentację, logikę... Sami wiecie, o co tu chodzi. W końcu wystarczy rzucić okiem na twórczość tego czy owego blogera, choćby nawet "prawicowego".

Co jeszcze z konkretów pamiętam w związku z tym artykułem? To, że na owych filmach z ukrytej kamery często obserwowano, jak te biedne upośledzone dzieci racjonalnych matek przejawiały całkiem specjalny język ciała - który momentalnie, jak wnioskowali nie bez podstaw badacze, stawiał ich w pozycji socjalnej omegi.

Przede wszystkim był to gest, pojawiający się w przypadków konfliktów oko w oko, polegający na kładzeniu sobie dłoni na karku. Z miną, na ile pamiętam, z góry przegraną i z postawą wyrażającą w sumie podległość. Co momentalnie zapewniało tym dzieciom pozycję omegi w danej dziecięcej społeczności. (Z czegoś się w końcu korwiniści biorą! Że tak sobie pojadę intuicją.)

No i to by było na tyle konkretów. Natomiast jako inspiracja do rozmyślań, dyskusji, analiz, planów na przyszłość - własnych życiowych i dla świata - wydaje mi się to ważne i potencjalnie ogromnie płodne. Mamy tu bowiem coś, jednocześnie konkretnego i, jak na psychologię, naukowego, co jednocześnie naświetla nam problem Leminga, schyłkowej Cywilizacji w przeciwieństwie od twórczej i organicznej Kultury (mówię to oczywiście językiem spengleryzmu, ale to się da przełożyć na inne żargony), wychowania potomstwa, roli Kobiety w Historii (i w ogóle wszędzie), "równouprawnienia", ew. kontrrewolucji...

Nie zapominając o wielkiej, ważnej, a przecież z jakichś powodów tak zaniedbanej, problematyce szeroko pojętej Dupy (excusez le mot) i jej znaczenia we (nie bójmy się tego słowa!) Wszechświecie.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

6 komentarzy:

  1. Kobitki strzeliły sobie w kolano tą emancypacją: ubzdurały sobie, że chłop to ma super frajdę zapierdalając przy taśmie, fedrując węgiel albo siedząc w okopach, więc zapragnęły dostępu do męskich posad. W efekcie teraz trzy albo cztery osoby muszą pracować, żeby utrzymać rodzinę, a nie tak jak dawniej jedna.
    Prawo do głosowania, ta największa zdobycz sufrażystek, szybko się kobitkom przejadła, z drugiej strony trudno im się dziwić - chłopy też wolą grillować niż psuć papier w punktach wyborczych, bo przecież i tak wygra, kto ma wygrać, nespa?
    Feminizacja zawodu nauczyciela i urzędnika to już ogólnocywilizacyjna zapaść: potem zdziwko, skąd tyle samobójstw i narkomanii wśród dzieci?
    Ale zawsze może być gorzej: w US Army ponoć aż 90% pań oficer and podoficer jest gwałcona i to przez podwładnych, he he!

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Anonimowy

    Chciałeś chyba powiedzieć: "zawsze może być lepiej"?

    Dla mnie, szczerze, powiało optymizmem. Choć po prawdzie te 90% wydaje mi się mocno przesadzone. To musi być jakoś tak, jak z tym, że 90 (czy ileś tam) procent dzieci jest jebane przez złych rodziców. Bo im się dupa rusza, jak ją podziabać palcem, co miałoby dobitnie świadczyć o analnych gwałtach.

    Co do reszty - jasne. Nie wiem, czy już kiedyś pisałem o tym, że status każdego zawodu zdaje się automatycznie spadać wraz z jego feminizacją. (Nad czym płakano w w Svenska Dagbladet.) Ale to wygląda na socjologiczny fakt dużej wagi.

    Albo o tym, że herr Svensson wysłał swą żonę do roboty zaraz po wojnie, bo się napalił na Saaba czy inne Volvo, a niedługo potem oba tyrały na życie ani trochę w sumie nie dostatniejsze, niż to, na które on nieco wcześniej tyrał sam.

    Dzieci zaś żłopiące przez pół dnia samotnie kefir z pudełka przed telewizorem i 7 "minut wartościowego kontaktu" dzieci z rodzicami dziennie.

    No ale nie ma tego złego - półroczne dzieci już niemal w stu procentach w przedszkolu, gdzie się socjalizują. W końcu urlop tacieżyński też nie może trwać w nieskończoność.

    Co do bab, to nie wiem, czy one aż tak sobie z tym fedrowaniem wyobrażały - one są po prostu z natury nieludzko konformistyczne, życie (wojna itd.) je do takich posunięć zmusiło, a facet tak zeunuszał, że bycie nastojaszczią samicą całkiem już dla nich straciło wdzięk i kosmiczny sens.

    Ja to raczej jakoś tak widzę, a jeśli mamy rozstrzygać "jajco czy kura", no to ja bym już raczej zaczął od zeunuszenia facetów. Gdyby oni mieli jaja - i choćby żyli bez baby, raczej niż by się zniżyli do metroseksualności, nowego mężczyzny i kafelków, to by tego może nie było. Nie w tej skali przynajmniej.

    Mówię wam - jechać na pampę, albo kupić niewielką wyspę, i żyć jak ludzie, a nie jak ojropejskie bydło. Czy amerykańskie for all that. I tam ew. rozpocząć odnowę. Dopóki jeszcze istnieją takie możliwości i nie jesteśmy przykuci za nogi do kaloryferów.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedno mnie zastanawia Tygrysie: jakim sposobem tacy ludzie jak Fryderyk II czy Bobkowski mogli wyrosnąć na mężczyzn mimo, że byli wychowani przez wykształcone i egzaltowane matki, a i sami z natury byli wrażliwi i nie lubili swoich tatusiów-żołdaków?

    OdpowiedzUsuń
  4. @ Anonimowy

    Wiesz, odpowiedzi może być sporo. Np. że to statystycznie działa, ale nie w każdym przypadku. (Mało eleganckie, zgoda, ale takie bywa życie.)

    Elegantsze, a do tego proste jak prawy cross na noss, to, że co ma nielubienie tatki do rzeczy, skoro to on w końcu wychowuje.

    Może to jeszcze mieć coś wspólnego z czasami, w jakich to się działo. Kiedyś jakoś ludzienie były twardsze i mniej schizoidalne. Czy to miało związek z jednoznacznością struktur społecznych, jednoznacznością pojęć, szorstkością życia od najmłodszych lat, brakiem telewizji... Cholera wie!

    Swoją drogą Wielki Fryc jednak był pedał, a to nieco jednak tę hipotezę z Le Point'a jakby wzmacnia.

    (Czym się, cholera, swoją drogą, realnie różni "teoria" od "hipotezy"? Naprawdę nie potrafiłbym tego w żadnym ścisłym języku powiedzieć. Muszę sprawdzić!)

    Pzdrawm

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Anonimowy c.d.

    A poza tym - przecież nie chodziło o matki egzaltowane i histeryczne, ino właśnie o hiper-logiczne i hiper-racjonalne. Jakichś babskich inżynierów czy technokratów.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  6. Hipoteza jest tworzona ad hoc, a teoria jest solidnie podbudowana dowodami. Hipotezę można obalić w 5 minut, a teorię obala się przez tysiąclecia i czasem się nie udaje, bo teoria jest zwyczajnie prawdziwa i chuj jej zrobią Pyrron z Popperem.

    OdpowiedzUsuń