Zachęcony ostrą jak przysłowiowa brzytwa dyskusją pod moim przedostatnim tekstem - dyskusja w sumie moja z jednym tylko człowiekiem o poglądach jednocześnie (turpe dictu) liberalnych i posoborowych, więc nigdy do niczego nie dojdziemy, ale kąpiel w pracowicie bitej pianie to też, jak się okazuje, może być miła odmiana od codziennej szarości i ęteraktywnych niedoborów - chciałem wam ludzie napisać coś o tej "mniej trudnej" muzyce, wrzucić kilka videjów z YT i w ogóle podkręcić sprawę tego grania na łyżkach, a jak Bóg da, to i na różnych ukulelach, bez której... Bez której poza ew. bicie smakowitej piany nie wyjdziemy.
Może kiedyś, na razie jednak poszedłem (ci ja) na nowy portal Coryllusów tego świata, mniejsza o to, czego przede wszystkim tam szukałem, no i przeczytałem (ci ja) dwa naprawdę interesujące teksty samego Guru, z całkiem interesującą dyskusją pod spodem. Jedno było o niejakim Szulkinie, rezyserze filmowym, który akurat był się przeniósł na łono Abrahama, i ewidentnie stanowił ubecką marionetkę dla ogłupiałej gawiedzi. Co dziwnie mnie mało zaskakuje, bo od dawna sądzę, że film, plus co najmniej jeszcze jedna dziedzina, o której da Bóg za chwilę, to były w PRL mateczniki wszelkich ubecji, i raczej trzeba się zastanawiać, dlaczego bywały tam, w filmie znaczy, bo w tej drugiej dziedzinie, o której za chwilę, moim zdaniem nie, rzeczy wartościowe.
Drugi tekst, który mi przypadł do gustu, był o tym, że słynny tekściarz przesławnego zespołu SBB i przesławnej Haliny Frąckowiak okazał się niedawno być pułkownikiem SB, piszącym pod pseudonimem. Poszedłem (ci ja) potem nawet na portal jakiejś lokalnej gazety - "Dziennik Zachodni" czy coś - gdzie napisali o tym dość długi i całkiem ciekawy artykuł. Można sobie poszukać. No i co teraz? Po pierwsze muszę, jak zwykle, pochwalić się, że dla mnie zespół SBB nigdy nie istniał, słyszałem to parę razy i kompletnie mnie to nie ruszyło.
Całkiem profesjonalne, ale profesjonalnie zrobionej muzyki rozrywkowej było w PRL pełno - problem był w tym, że starano się z tego zrobić wzgl. autentyczny rock, "taki jak na Zachodzie, ale nasz, PRLowski", i to za cholerę nie wychodziło. Bo i nie mogło - standardowe muzyczne wykształcenie i rock pasują do siebie jak pięść do nosa. Nie wiem i od lat łamię sobie głowę nad tym, po kiego grzyba ludzie słuchali, a nawet podniecali się, różnymi tam Dżemami, Dżamblami, Niemenami, SBB, Perfektem... Że już o Skaldach, No To Co, czy Trubadurach nie wspomnę - nawet nie z litości, tylko z obrzydzenia.
Na Trójce można było przecież złapać masę prawdziwej zachodniej "młodzieżowej" muzyki - problem był tylko raczej w tym, że jak się do czegoś dorwali, to człek mający, jak ja wtedy, radio włączone niemal 24/7 słyszał "House of the Rising Sun", "Nights in White Satin", czy, z innej nieco dziedziny (genialne przecież, choć akurat nie w tamtym topornym wykonaniu CCR) "Jambalaya on the Bayou" Hanka Williamsa trzy razy dziennie, i miał tego serdecznie dość.
Mniej to szkodziło z takimi rzeczami jak "Honkytonk Women" Rolling Stonesów - to muzyka, wbrew temu, co się wydaje różnym tam "znawcom" z drewnianym uchem, bardziej wyrafinowana, i zawsze czegoś nowego człek się potrafił dosłuchać. (A mówimy tylko o rocku, bo poza tym był jazz, ambitna piosenka francuska, całkiem sporo hiszpańskojęzycznych, bywała Amália, bywał Orlando di Lasso... To wszystko w PRLowskim radio!)
Dobra, powie ktoś, "Skaldowie i Trubadurzy" potrafię zrozumieć, ale co było nie tak z Niemenem? Niemen, odpowiem, był muzykalnym gościem (zresztą jakiś tam Białorusin, więc i inne geny, niż u naszego ludu o drewnianym przeważnie uchu, choć gumowych też nigdy nie brakowało), ale nie za mądry, chyba dość uległy charakter, a obskoczyła go zgraja agresywnie cwanych macherów, którzy, wykorzystując jego duży głos i potencjalny potencjał (!), za wszelką cenę próbowali z niego zrobić Murzyna i podbić w ten sposób świat. Złote wanny, brylantowe kible, kąpiele w szampanie. No i oczywiście Władza Proletariatu przy okazji.
Gość, Niemen znaczy, był fajny w swoich najwcześniejszych nagraniach - tych z gdańskiego "Żaka" chyba to było. "Czarny Orfeusz" itd., potem jeszcze z Niebiesko-Czarnymi (w sumie znośna trupa, choć dziwna, typowo komunistyczna organizacja), do "Kałakolczika" włącznie (choć trochę w tym nagraniu z głosem się nie wyrabia), potem to już był koszmar i Czerwono-Czarni, czyli koszmar do kwadratu. Tak to widzę.
Halina Frąckowiak była, jak pamiętam, ładna, i jakoś mnie przesadnie śpiewem nie odrzucała, ale nic nie pamiętam i nigdy by mi nie przyszło do głowy słuchać. Byli, jako rzekłem, Rolling Stones, było Canned Heat, byli The Doors, dopóki nie zrobiono o Morrisonie filmu dla lemingów... Na krajowym rynku dla mnie był kabaret Elita, Starsi Panowie, pierwsza płyta plus parę drobiazgów Młynarskiego... Lubiłem garażowy (z wrocławskiego "Pałacyku" w rzeczywistości) zespół Romuald i Roman, byli tacy autentyczni i nie pokazywano ich niemal wcale ludowi... Ale Jezu, jakie to było słabe, jak się teraz tego słucha na YT! (Fakt, że lepszy sprzęt i trochę nagraniowych bajerów sporo by tu zmieniło, przynajmniej dla naszych niezawodnych "znawców".)
Taraz będzie clou... Mógłbym w sumie napisać coś b. krótkiego i z cholernym kopem... Ale po co pisać krótko i z kopem, jak można długo i zawile? No więc wszyscy się tak cholernie teraz dziwują, że ten natchniony tekściarz - a w istocie NIELUDZKI WPROST GRAFOMAN, jak widać na podstawie fragmentów, które nam pokazano... Którymi tak się nasi Genialni Artyści (Frąckowiak i Skrzek z SBB) zachwycają... Grafoman na skalę, przy której Osiecka w swych najgorszych momentach to Dante skrzyżowany z Wergiliuszem... No więc ten genialny tekściarz okazał się być ubekiem i to jest szok. Nikt z naszych Genialnych Artystów nawet się tego nie domyślił i w ogóle.
No to ja mówię tak... Jeszcze raz - jak się nazywał ten cudowny zespół, że spytam? SBB, tak? Co miało być skrótem - słyszałem parę razu te uczone egzegezy, choć, jako rzekłem, ta muzyka kompletnie do mnie nie przemawiała, ideologia też nie - skrótem miało być raz od "Silesian Blues Band", a innym razem od "Szukaj Burz Buduj"... I jeszcze jakaś inna oficjalna wersja też tego istniała. No a jak się nazywała tajna policja w PRL? SB, tak? No i teraz - wyobraźcie sobie, że macie kapelę i dla niej wymyślacie nazwę... Będzie to nazwa tak zbliżona do nazwy ukochanej przez rodaków komuszej tajnej policji? No bo przecież bardziej zbliżonej nazwy trudno sobie wyobrazić, prawda? Nazwalibyście swoją kapelę np. "Gesztabo"? To przecież dokładnie to samo!
SSB być nie może, bo to SS, ale za to podwójne B... Takie trochę rozciągnięte B, lekko się potykając... ("SB wyszeptane zakochanymi wargami Michnika", jak mi przyszło do głowy po paru dniach. Bo Michnik się cudnie zacina, jakby ktoś nie wiedział.) Albo właśnie SMAKUJĄC te rozkoszne dźwięki, to jak najbardziej. Słowo staje się dłuższe, o całe 50 procent, a przez to i smakowitsze. I przecież nadal każdemu przytomnemu człowiekowi SBB musi się kojarzyć ze znajomym SB. Czy nie? Czyżbym się mylił?
No więc, jeśli mam (ci ja) rację, to jak to świadczy o członkach tej kapeli, o otaczających ją macherach, o zamiarach i planach tych wszystkich ludzi, o ich celach i inspiracjach? I o tym, czy naprawdę aż tak ich ta ubecka przeszłość ich natchnionego tekściarza mogła zaskoczyć. Zastanówcie się nad tym, a może i parę innych rzeczy wam się wyjaśni - na temat waszej własnej przeszłości, na temat waszych (mniej lub bardziej) artystycznych idoli, na temat tego, co mamy dzisiaj i co będziemy ew. mieć w przyszłości.
Jak to się daje wytłumaczyć? Nie do końca to rozumiem, ale widzę kilka możliwości: albo to miało oswajać lud z Obrońcami Najlepszego z Ustrojów, albo miało stanowić haka na naszych natchnionych artystów, albo było spontanicznym wyrazem miłości z ich strony... Może jakiś rodzaj satanizmu? W każdym razie nijak nie potrafię sobie wyobrazić, że oni albo tego podobieństwa nie dostrzegali i nikt im na to nie zwrócił uwagi, albo że "po prostu" nie widzieli w tym problemu, co by zresztą samo w sobie było już problemem, i to sporym.
No dobra, powie nasz Niewierny Tomasz, a jaka to jest ta druga dziedzina PRLowskiej kultury, w której Pan T. z trudem dostrzega cokolwiek poza ubeckimi (i innymi rusko-komuszo-partyjnymi) machinacjami? Jest to właśnie popularna (tzw.) muzyka - czy to nie oczywiste? A właściwie to myślę teraz nie o całej, tylko o tej "młodzieżowej".
Teraz dziękujemy sobie nawzajem wylewnie za owocne spotkanie, każdy podaje rękę kilku najbliższym sąsiadom, po czym, nie zwracając na siebie za bardzo uwagi, idziemy do domu rozmyślać nad mechanizmami działania PRLu i ich wpływem na nasze obecne gusta. Tak? No to pa i do następnego razu!
OK, znajcie moje serce - oto linek: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/81338,o-esbeku-ktory-pisal-piosenki,4,id,t,sa.html
triarius
P.S. Na temat kultury w PRL miałbym jeszcze sporo do powiedzenia i nie wszystko aż tak przygnębiające, jak to tutaj, bo były tam przecież sprawy, o jakich w koszmarze III RP nie możemy nawet marzyć. Zapraszam ew. chętnych do dyskusji na te tamaty.
Przyznaję, że ogarnia mnie współczucie kiedy ktoś musiał się tak poświęcać i słuchać muzyki z radia. A w posoborowym kościele też nie mógł zaspokoić swoich potrzeb bo tam już nie po łacinie i on z tego kompletnie nic nie rozumiał. Ach te Roling stonsy... to już nie lepiej było posłuchać szumu morza, wróbelków, ciszy lasu albo choć samu sobie pośpiewać?
OdpowiedzUsuń"Jak to się daje wytłumaczyć? Nie do końca to rozumiem ..."
OdpowiedzUsuń"Polska jest cała takim kultem cargo. Pooglądali na zachodzie i zbudowali sobie coś na kształt parlamentu, zorganizowali coś na kształt wyborów i mają coś na kształt demokratycznie wybranego rządu, coś na kształt konstytucji i myślą, że będą żyli jak na zachodzie. A tu dalej folwark."
Polska faktycznie jest społeczeństwem z podstawioną fałszywą elitą, zwichrowaną hierarchią, totalnie załganą samowiedzą i idiotycznymi w wyniku tego wszystkiego zasadami działania. Co z tym zrobimy?
UsuńPzdrwm
Nie chodzi o słowo 'podstawione', chodzi o brak naturalności w sensie 'nie w wyniku ewolucji'. Łańcuch 'co, od czego, jak' jest 'na chama' sztucznie 'poharatany'.
UsuńToć tłumaczyłem, w pakiecie: ###
Wtedy, gdy, pojawi się 'w praniu' czy wystarczy czasu.
ADD. Spenglerem patrząc to zdajemy się być - ten cholerny Alzheimer- "zewnętrznie formatowani", o ile nie jest tak że 'sobie wlewamy', po prostu.
UsuńNie chcę brzmieć jak Czaskowski, ale "samemu sobie pośpiewać"? Nie tylko sobie śpiewałem, ale grałem na alcie (saks) kawałki Parkera i inne takie (byłem naprawdę niezły, tylko sąsiedzi nie doceniali), trochę na trąbce (zajęte wtedy zatoki i sąsiedzi przeszkodzili), gitarze, pianie (sąsiedzi), harmonijce i flecie prostym... Więcej grzechów nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńA Rolling Stones do połowy lat '70 byli po prostu znakomici. Z drobnymi wyjątkami, kiedy próbowano na siłę zrobić z nich drugich Beatlesów i "dzieci kwiaty".
Co jest nie tak z moją ówczesną muzyczną dietą? Zresztą zapomniałem o Country i bluesie, które też. Oczywiście - modliłem się codzień o więcej Amálii i Orlanda di Lasso (pogromcy polifonii Monteverda wtedy pewnie nie byłbym docenił), ale Canned Heat i Steeleye Span na codzień całkiem mnie cieszyli.
Chodziło mi zresztą o to, że nie odczuwałem nigdy najmniejszej potrzeby nurzania się w nędznych prlowskich imitacjach z ubeckim stemplem. Bo tak to rozpoznawałem od samego początku, nie wiem skąd ta intuicja, bo Zembate, Kaczmarki i Kofty kochałem.
Pzdrwm
Nie wiem jak to ująć... Ale muzyka ma chyba czemuś służyć. Do tańca poderwać dziewczynę, do modlitwy, zagrzać do boju. Ukoić nerwy. Ale tak słuchać Roling Stons z radia... co przy tym można robić? Tłuc schab na obiad?
Usuń"Służyć czemuś"?! Muzyka? Jak na to wpadłeś? Potencjalnie fascynująca dyskusja, ale na razie całkiem Cię nie rozumiem. A czemu służy ŻYCIE?
UsuńPzdrwm
A wolisz służyć muzyce? Albo wchodzić z nią w intymną relację? Albo inne zboczenie? Służyć to można bliźniemu (to nawet bardzo szlachetne zajęcie), oczywiście Panu Bogu, a i samemu sobie też nie zapomnieć. Muzyką jak najbardziej i między innymi.
UsuńA życie służy nam. A to bardzo dobre pytanie i każdy ma inną odpowiedź.
"Nam służy"? No to chociaż się dziś czegoś dowiedziałem. "Służyć muzyce"? W pewnym sensie tak, w innym nie. "Zboczenie"? To jedynie epitet, a nie opis, w dodatku mało uprzejmy. Chyba mówimy innymi językami, to by mogło być interesujące, ale sporo pracy przed nami. No i oczywiście cienia nadziei na jakieś uzgodnienia.
UsuńPzdrwm
Przepraszam jeśli uraziłem, ale akurat tego na celu nie miałem.
UsuńPrzeżyję, ale co właściwie jest zboczeniem?
UsuńPzdrwm
A jaką radość miał Bóg, kiedy Dawid grał mu na harfie?
UsuńPzdrwm
@ WSIe w Mieście
OdpowiedzUsuńSBB to SB wyszeptane zakochanymi wargami Michnika.
Pzdrwm
Ps. Co nas i ile nas powinien obchodzić Roling Stones?
OdpowiedzUsuńPs2. Co nas obchodzi mecz derby Londynu? Taki news dziś w radiu usłyszałem.
Ps3. Dlaczego użyłem słowa "news". Czy jutro zacznę gęgać?
Zaczynam się niepokoić...
Pozazdrościłeś Wyrusowi?
Usuń"News" moim skromnym nieszkodliwe. A co z tymi derbami? Kręci nas czy nie?
Pzdrwm
Ta informacja o derbach Londynu to taki autentyczny dowód poparcia hipotezy o kulcie cargo. Generowanie zainteresowania w sprawy zupełnie obce, a co za tym idzie bezsensowne straty czasu i energii.
UsuńRozumiem, że dobre wzorce warto mieć i nie wszystko mogę ja siam. Pytanie gdzie leży granica. Chociażby po lini korzyści daje przybliżoną odpowiedź.
Dla mnie to dokładnie wspomniane tu "rekord świata pobił w dysku". Można spojrzeć, jak się nie ma nic lepszego do roboty, nawet niektórzy potrafią z takich rzeczy wyciągnąć ciekawe nauki, ale w sumie to głupota i Świecka Obrzędowość.
UsuńTaka miała być odpowiedź?
Pzdrwm
Nie do końca. Świeckie obrzędy to nie jest taka znowu głupota. Dożynki, rocznice, sport... ok. Czymś żyć muszą nasze miasta i wsie. Lokalnie spajają naród. (W szer. znacz.)
UsuńAle po co tu komu derby Londynu czy Roling stones?