Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
poniedziałek, maja 05, 2008
Ślamazarne wyciąganie rewolweru, czyli co z nami robią media
Otóż Niels Bohr podobno uwielbiał filmy, a szczególnie westerny. Nigdy jednak nie wiedział, czy kowboj który pije w barze to ten sam, który 10 minut temu strzelał do innego kowboja, czy też ten, co w poprzedniej scenie szczypał w tyłek szansonistkę. Chodził więc zawsze do kina z kimś ze znajomych i zadawał mu bez przerwy całkiem absurdalne dla zwykłych ludzi pytania o takie właśnie sprawy. Ale strasznie go mimo wszystko te westerny podniecały.
To mi akurat zapadło w pamięć, bo sam mam dość podobne właściwości i też dziwnie słabo ludzi pamiętam. Jednak było w tych wspomnieniach więcej rzeczy, które mnie zainteresowały. Otóż Bohr, czego co bystrzejszy Czytelnik pewnie sam się domyślał, nie był jedynie westernowym idiotą, bo swoją wyjątkową w kwestii filmowej niepojętność okupował czasem nieoczekiwaną błyskotliwością. Znalazł na przykład naukowe wytłumaczenie faktu, dlaczego dobry kowboj - który zawsze wyciąga, w sensie zaczyna wyciągać, rewolwer jako drugi, dopiero kiedy czarny charakter to zrobi by go skrzywdzić - strzela mimo to pierwszy.
Teoria ta głosi, że proces wyciągania u naszego kowboja przebiega znacznie szybciej, ponieważ reaguje on na konkretny sygnał, jakim jest oczywiście wyciągnięcie rewolweru przez agresora. Tamten zaś, żadnego sygnału nie ma, przez co jego wyciąganie rewolweru jest rozmemłane i niezbyt szybkie. Po prostu nie decyduje się on na to w jednym momencie, tylko różne władze jego psychiki mobilizują się kolejno i bez synchronizacji.
Przy okazji wyjaśnia to przepięknie dlaczego, kiedy mamy dwóch niedobrych, albo neutralnych, kowbojów, to i tak żaden z nich nie spieszy się, by wyciągnąć spluwę jako pierwszy. (Dlaczego tylko ci, ktoś zapyta. No bo dobrzy do siebie przecież nie strzelają! Na pewno nie w filmach w każdym razie.)
Trudno oczywiście tak bez przeprowadzania starannych badań udowodnić, iż ta różnica stopnia mobilizacji, która niemal z pewnością występuje, wystarczyłaby, aby w skompensować opóźnienie wynikające z tego, że nasz kowboj zaczyna akcję dopiero gdy dostrzeże i zareaguje na akcję przeciwnika. Bardzo możliwe, że nie, i że sukcesy dobrych kowbojów wynikają przede wszystkim z konwencji filmowej i upodobań publiczności. Jednak samo hipotetycznie opisane przez Bohra zjawisko najprawdopodobniej istnieje, jeśli mam wyrazić własną intuicyjną opinię na temat działania ludzkiej psychiki.
Po co ja to teraz opowiadam? Ponieważ ma to pewien związek z mediami, media zaś stanowią z dnia na dzień coraz większy problem dla patriotycznych i prawicowych Polaków. Zresztą zawsze były wielkim problemem, po prostu nie uświadamiano sobie tego aż tak wyraźnie. Jednak Oswald Spengler, w wydanej równo 90 lat temu książce, sugeruje, że: "Nasuwa sie refleksja, że dla demokraty starej daty celem musiałaby być nie tyle 'wolność prasy', co 'wolność od prasy'". "Demokrata starej daty" to ktoś, kto naprawdę wierzy w suwerenność ludu, a nie cieszy się totalną niemal władzą skrytej w cieniu oligarchii, manipulującej tym ludem, m.in. za pomocą prasy właśnie. (Telewizji wtedy oczywiście nie było, a nawet radio było w powijakach, dlatego mowa jest jedynie o prasie.)
Zastanawiam się od jakiegoś czasu nad tym wszystkim, co prasa z nami robi... Poza po prostu kłamaniem, opluwaniem i oszukiwaniem. Chodzi mi o takie subtelniejsze, czasem nawet nie do końca świadome, oddziaływania, które jednak sprawiają, że wszystko, co do niedawana było w miarę stabilne i powszechnie uznawane za wartościowe, przestaje takim być, że ludzie przestają mieć osobowość, honor, własny rozsądek... W sumie, że wszyscy coraz szybszym krokiem zdajemy się ostatnio podążać do rzeźni, w której już czekają lewaccy totalitaryści.
Udało mi się znaleźć sporo tego typu oddziaływań. I przyznam, że intelektualną satysfakcję z ich odkrycia przesłania mi znacznie przerażenie, jakie mnie ogrania, kiedy o tym myślę. Deo volente opiszę te moje obserwacje w przyszłych tekstach, na razie chciałbym przedstawić tylko jeden taki czynnik. Może ktoś już zgadł - mający pewien związek z kowbojami Nielsa Bohra.
Otóż zadając sobie pytanie, czemu może dziać się tyle rzeczy, które jeszcze niedawno wywołałyby potężny wybuch społeczny, dzisiaj zaś nie dzieje się zupełnie nic, poza paroma wpisami na blogach, zauważa się, że, dzięki naturze dzisiejszych mediów, ludzie dowiadują się różnych rzeczy - choćby najgorszych i takich, które kiedyś wywołałyby wybuch - w różnym czasie. W dodatku często nieskoncentrowani, zajęci czym innym itd. Potem zaś słyszą na ten temat zamulające umysł komentarze, wsparte sondażami, wykazującymi, że nikt się nie przejmuje, albo nawet każdy dostaje orgazmu.
Jeśli to nie zabrzmiało zbyt konkretnie i zrozumiale, podam na przykładach o co mi chodzi. Otóż z demokracją nie jest ostatnio najlepiej - jacyś macherzy w jakichś Brukselach czy Berlinach o nas decydują, my na to żadnego wpływu nie mamy, nikt za nic nie odpowiada, powszechna miłość i "Oda do radości", zgoda? Ale przecież to nic nowego! Jak tu się buntować, skoro red. Wołek z tow. Lityńskim i paroma innymi wprost to już nam powiedzieli. Że mianowicie: "teraz odchodzimy od dawnego pojmowania demokracji do demokracji elitarnej".
Pytał mnie ktoś czy chcę "demokracji elitarnej"? Z elitą w postaci red. Wołka i Brukseli na dodatek? Nie pytał. Ale mi to powiedział. Gdyby to powiedziano pół milionowi ludzi w oczy, może by się coś wydarzyło. W końcu wybuchów jak ten na Wybrzeżu w '70 nie da się po prostu wytłumaczyć miłością do kiełbasy i nagłym niezrozumiałym zanikiem instynktu samozachowawczego, a znaczne łatwiej faktem, że na raz wielu ludzi poczuło, że inni poczuli to samo. Konkretnie że im napluto w twarz. I tak to właśnie wtedy zrobiono, bo była to niemal na sto procent prowokacja. Więc tak to musiało być zrobione i przy następnej prowokacji także będzie musiało być podobnie zrobione.
Jednak kiedy się nie chce wybuchu? Wtedy takie rzeczy ogłasza się po kropelce, mówi się o tym w "elitarnych" wieczornych programach dla niedokształciuchów... Tu jeden raz, potem za dwa tygodnie napisze się w gazetce, za tydzień ozwie się jakiś ałtorytet... No i potem niby wszyscy wiedzą, a jednak psa z kulawą nogą przecież nie zainteresowało. Ja np. zgłupieję i zacznę krzyczeć: "Demokrację nam gwałcą!", a wtedy red. Wołek uśmiechnie się pobłażliwie i powie: "odgrzewane kotlety, dawno o tym mówiliśmy i nikt nie zgłaszał reklamacji".
Dla mnie to jest sprawa oczywista, choć, jak powiedziałem, tego typu niedostrzeganych zazwyczaj oddziaływań mediów jest o wiele więcej. I nie tylko ja tego typu zjawisko, jak to przed chwilą opisane, zauważyłem. Trzy dni temu widziałem w salon24 tekst na temat oświadczenia pewnego niemieckiego profesora politologii, że "Niemcy nie są już krajem demokratycznym". (Można sobie tego chyba poszukać w salon24, ja potem poszukam link i ew. tu wkleję.)
O co konkretnie tam chodziło nie ma tutaj sensu omawiać, lepiej po prostu przeczytać tamten tekst. Ale argumenty były potężne. Takie, które teoretycznie powinny wywołać jakąś większą burzę. Jednak oczywiście o żadnej burzy nie słychać, tylko są tam jakieś strajki całkiem z tą sprawa nie związane. Jednak autor tego blogowego tekstu, wpisu znaczy, sam formułuje przypuszczenie, że ten tekst mógłby być takim właśnie "balonem próbnym"... Tak się to zazwyczaj nazywa, choć w istocie chodzi tu nie o "próby", tylko właśnie o rozmycie momentu, kiedy jakaś niewygodna informacja dotrze do "opinii publicznej" (jeśli o takim czymś jeszcze można w ogóle na serio mówić).
Potem, kiedy ktoś zauważy i zacznie wołać, że "Niemcy nie są już demokratyczne", światli i postępowi odpowiedzą mu z pobłażliwym uśmiechem: "Przecież mówiliśmy już o tym wielokrotnie i jakoś nie protestowałeś! Milczenie potraktowaliśmy jako wyraz zgody. Wtedy ci to nie szkodziło, to dlaczego nagle zaczęło ci szkodzić w tej chwili? Czy to nie jest jakaś nieczysta polityczna gra?"
I jak tu nie kochać mediów? Chyba tylko człek całkiem bez serca i sumienia mógłby być takim zwyrodnialcem!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
niedziela, maja 04, 2008
Leberalizmem w leberała
Leberały są jak feministki. Na przykład pod względem logiki rozumowania. Obie te kategorie lewaków (bo "liberalizm to lewactwo sklepikarzy", jak słusznie zauważył Triarius the Tiger) uwielbiają m.in. dynamiczne definicje. Czyli definicje, które zmieniają się i przepoczwarzają w całkiem nieprzewidziany sposób, czasem na przestrzeni kilku zdań. Oczywiście dotyczy to bardziej leberałów głodnych - przede wszystkim władzy i uznania, czyli wedle mojej terminologii "leberalnych rewizjonistów" - niż panujących nam miłościwie do najmniej od lat 18 (w Polsce), zaś na Zachodnie mniej więcej od wojny.
Ci ostatni bowiem w autentyczne próby dyskusji się raczej nie wdają, bo nie muszą, skoro i tak mają czego potrzebują. Zaś w świecie faktów największym ich argumentem - którego ja zresztą wcale nie lekceważę, bom także człowiek faktów, a nie "Prawd" - jest SUKCES. Nie sukces, w jakimkolwiek rozumieniu, rządzonego przez nich miłościwie społeczeństwa oczywiście, tylko ich własny, ale o to im w istocie przecież chodzi.
Ci pierwsi, czyli leberalni rewizjoniści, mają jednak w świecie faktów mniej sukcesów, to i dyskutować, tudzież przekonywać, jeszcze (?) nieprzekonanych bez przerwy próbują. Niektórzy z nich mają wprawdzie jakieś tam życiowe sukcesy, ale co to w sumie jest dla ambitnego człowieka prosperujący sklepik, czy gęsta i wibrująca od bąków uprawa rzepaku, kiedy marzy mu się monarchia absolutna? I to najlepiej od razu nad Wszechświatem!
No więc argumentują te leberały z zapałem, w świętym przekonaniu, iż sama zdolność do zarobienia jakiego takiego utrzymania dla rodziny musi zawsze oznaczać wybitny umysł. Podczas gdy człowiek w miarę normalny, o jakich dziś zresztą już trudno, najpierw by się zastanowił, czy naprawdę warto aż tak tyrać, aż tak się denerwować, aż tak użerać z biurokracją, żeby zarobić trzy razy więcej niż ktoś, kto ma wszystko w dupie i po prostu zarabia na chleb, bo musi. I kto w takim razie jest ten mądry, kto zaś idiotą?
Ale jak już dyskutują te liberalne rewizjonisty, to naprawdę jest czym się zachwycić! Mówią nam np., że "podatek progresywny to wynalazek ostatnich lat, a konkretnie socjalistów". Jednak biorąc sprawę ściśle ekonomicznie, a takiego myślenia ja bym akurat szczególnie od tych opętanych obsesją ekonomii ludzi oczekiwał, niech mi ktoś powie jaka jest w istocie różnica pomiędzy (mówię oczywiście o skali makro, czyli o kosztach dla pewnych grup w długiej skali czasowej), z jednej strony podatkiem w stylu jakiegoś CIT (tfu!), a z drugiej:
1. podatkami pośrednimi, jak np. od soli - słynna gabelle, która przyczyniła się ponoć znacznie do wybuchu Rewolucji Francuskiej;
2. służbą wojskową (która kiedyś dotyczyła głównie szlachty, która Z TEGO WŁAŚNIE POWODU nie płaciła podatków);
3. mytem, cłem, rogatkowym itp...
4. obowiązkiem kwaterowania dworu kiedy akurat był w pobliżu i nie miał lepszego locum (co akurat spadało na najlepsze, najbogatsze domy w okolicy, czyli... nie "podatek progresywny"?);
5. starożytnymi liturgiami czyli obowiązkami finansowymi na rzecz swej społeczności, które dotykały właśnie bogatych i były traktowane jako cena ich statusu;
6. różnymi "dobrowolnymi" darami w postaci np. złotych łańcuchów dla władcy, które np. rzymskie miasta bez przerwy władcom ofiarowywały;
7. brakiem prawa do zawarcia małżeństwa bez zgody króla (co dotyczyło wcale nie tylko Rosji, ale np. także angielskiej szlachty);
8. "daniną" płaconą zbójcom na rozstajnych drogach, czy grasującym po kraju bandom żołdaków jak na przykład francuscy êcorcheurs w czasie wojny stuletniej, przypiekających chłopstwo na wolnym ogniu, by wydobyć z niego informację o zakopanym dobytku;
9. mieszaniem się władzy do spadków (w końcu nie biedaków na ogół), jak stale się działo np. w cesarstwie rzymskim;
10. sfingowanymi często procesami i konfiskatami mienia, które dotykały najbogatszych, a szczególnie wierzycieli władców;
12. koniecznością płacenia okupów, kiedy się dostało do niewoli;
13. różnymi ekstraordynaryjnymi daninami i podatkami, kiedy np. trzeba było wykupić z niewoli króla (np. Jana Dobrego we Francji);
14. koniecznością oddawania krewnych, w tym szczególnie potomstwa na dwór władcy, albo jako zakładników na obce dwory;
15. kosztami wynikającymi z braku jednego rynku, choćby w całym państwie, dobrej komunikacji itd. (w końcu ta sprawa ma z władzą wiele wspólnego, nieprawdaż?)
16. brakiem prawa, albo praktycznym brakiem prawa, do wykonywania jakiegokolwiek zawodu dającego zysk, co przecież dotyczyło szlachty w b. wielu krajach, a nawet czhyba w ich większości;
17. obowiązkiem oddawania swoich żon na nałożnice, gdyby akurat król miał na to ochotę (we Francji było to sprawą praktycznie oczywistą i nikt nawet przeciw temu nie próbował się bronić czy protestować)... oczywiście proste kobiety też nie były dla monarchy niedostępne, ale arystorkatki jednak były częściej pod ręką i te związki trwały często o wiele dłużej... no a przecież ta żona, hrabini czy księżna, skoro taka fajna była z niej dupa, że monarcha raczył ją tentego, to by mogła, z czysto liberalnego punktu widzenia, ZAROBIĆ MASĘ FORSY JAKO PROFESJONALNA DZIWKA, prawda? I TO nie był podatek progresywny (avant la lettre of course)?
18. i tak dalej, i tak dalej...
Z całą pewnością podobnych zjawisk, o czysto ekonomicznym znaczeniu o tyle pokrewnym podatkowi, że oznaczają KOSZTY dla jednostek i grup, wynikające z działań (jak w przypadku udzielania gościny), albo braku działań (jak w przypadku zbójców) władzy, można by jeszcze wymienić tuziny. Nie wszystkie dają się w jakiś prosty i dla nas dzisiaj oczywisty sposób przeliczyć na pieniądze - bo jak np. przeliczyć niewygody kampanii wojennej i odnoszone rany? - ale pewna część by się w sumie dała, np. wyposażenie i szkolenie.
Jednak to, ze czegoś się nie da ściśle i naukowo przeliczyć, nie oznacza, że ta rzecz jest nic nie warta, prawda? Jeśli ktoś nie płaci podatków i jeszcze otrzymuje kawałek ziemi za obowiązek stawania konno i zbrojno na wezwanie władcy, to jakąś tam rynkową wartość jego usługi mają, choćbyśmy mieli problemy z ich dokładnym oszacowaniem.
No i to był drobny przykład poziomu argumentacji i rozumowania różnych nawiedzonych ludzi określających się "prawdziwymi" leberałami. A to tylko naprawdę drobny przykład, w dodatku nawet nieco peryferyjny. Dużo istotniejszy dla samej istoty leberalizmu jest problem "wolnego rynku" - samo jądro gęstwiny tej ideologii. Leberał - taki "prawdziwy", od Korwina, czyli po mojemu leberalny rewizjonista - w tym samym zdaniu powiem wam, że "naprawdę wolny rynek nigdzie nie istnieje i dotąd nie istniał", że "jego ideologia nie jest utopijna", oraz że "wszędzie jest wolny rynek, bo ekonomia występuje u ludzkości wszędzie i od zawsze". I ani mu powieka drgnie!
Jednak, panie leberał, ekonomia, to nie jest żaden "wolny rynek"! Ekonomia, owszem, istnieje, nawet u roślin w pewnym sensie. Co dopiero u zwierząt. W końcu też muszą zdobywać różne zasoby itd. A zwierzęta to czasem i dzielą się nimi, np. żarciem. Albo się nie dzielą. W każdym razie i u nich mamy kwestię "dystrybucji dóbr". I to właśnie jest już ekonomia na całego. Jednak "wolny rynek" - co to właściwie jest? Jasne, jest to pewien teoretyczny model systemu wymiany dóbr. Jeśli cokolwiek w realnym świecie go w ogóle przypomina, to współczesne giełdy. Dopiero!
Jednak kiedy leberał mówi o wolnym rynku, chodzi mu o to, że "państwo ma się nie mieszać do wymiany". Państwo nie, a co np. z gangsterami? Ci mogą? Cóż to zresztą jest to "państwo"? Gdzie jakaś zrozumiała i w miarę przekonująca definicja? Jeśli ja czegoś "państwu" nie pozwolę, a do tego mnie ta sekta wciąż nawołuje, to kto wtedy będzie "państwem", jeśli mi się uda - ja, czy tamto poprzednie "państwo"? Wot zagwozdka!
No ale niech będzie... "Państwo" nasze nie ma się mieszać, ale już cudze może? W końcu kto mu zabroni? "Rynek"? Ten "wolny"? Nie da się po prostu w realnym życiu oddzielić tego co można by uznać za "wolny rynek" od tego, co "wolnym rynkiem" nie jest. Zawsze w proces wymiany - jeśli mówimy o realu, a nie o wymóżdżonych utopiach - wchodzą cali ludzie, bo tylko tacy ludzie w realu istnieją.
W więc wchodzą ludzkie przekonania, często irracjonalne uczucia, przesądy, uprzedzenia (nietolerancja!), idiosynkrazje... Sympatie, np. rodzinne (nepotyzm!). Prawdziwie "wolny rynek" to wymiana gdzie wszyscy gracze są równi i nic poza "rynkiem" nie ma na wymianę wpływu. I nie musi tym czymś być państwo - niby dlaczego miałoby to by być akurat państwo? Po prostu ma być "wolna, nieskrępowana, oparta na racjonalnym rachunku oczekiwanych korzyści i kosztów wymiana". Tyle! A takie coś jest po prostu w realnym świecie nieosiągalne. Rynek sam w sobie oczywiście jest osiągalny, owszem - na przykład na pietruszkę w jakimś konkretnym miejscu. Ale czym tu się aż tak podniecać, żeby z tego robić utopię? Abstrakcyjnym, czysto intelektualnym modelem? Bo taki czy inny rynek istnieje przecież zawsze.
"Wolny rynek" - ten idealny model znaczy - zakłada pełną i rzetelną wiedzę we wszystkich sprawach związanych i mających wpływ na wymianę. A to przecież jest w ogromnej większości przypadków nie do zrealizowania i po prostu tak w praktyce niemal nigdy nie jest. Żeby to zapewnić i/lub tego dopilnować, potrzeba by było czegoś "ponad" rynkiem. Żeby pilnowało i narzucało standardy. I tutaj są dwie możliwości - NAPRAWDĘ klasyczni leberałowie wierzą, że rynkiem powinno być DOSŁOWNIE WSZYSTKO i wtedy będzie dobrze. Dopiero wtedy!
Leberałowie nazywający się "konserwatywnymi" (czyli rewizjoniści) przyznają, że ponad rynkiem musi coś być. Konkretnie Prawo, a czasem jeszcze władca z Bożej łaski... Czy inna władza, która nie jest już "rynkiem", bo niby jak? I powstaje wtedy istny potwór Frankensteina - twór poskładany z niespójnych kawałków, bo tamta koncepcja, choć całkiem sprzeczna z rzeczywistością, miała chociaż swoją czysto prostotę i z niej wynikającą intelektualną elegancję. Ten zaś paskudny potwór Frankensteina, choć naprawdę niewiele bardziej pasuje do ziemskiego bytu, żadnej elegancji za to już nie posiada.
No, to na razie tyle. Niech się zbiegną leberały i zaczną rzucać argumentami! Mam nadzieję na taką samą owocną dyskusję, jak ta parę miesięcy temu na salonie, kiedy to leberały stwierdziły, ze w USA nie ma wprawdzie cienia prawdziwego lebralizmu, ale za to jest w Chinach. A było to chyba coś z dwa dni przed gruchnięciem na cały świat informacji o brutalnym tłumieniu rozruchów w Tybiecie przez Kitajców. Fajnie mi się wtedy udało, cieszę się teraz na podobne sukcesy!
Z nieleberalnym pozdrowieniem
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Ojrotuski wszystkich krajów łączcie się!
Przykłady synergii? Proszę bardzo - nasz klient, nasz pan! Bierzemy wodór i tlen, dwa w pojedynkę nieszkodliwe (jeśli nie liczyć wolnych rodników powodujących starzenie w przypadku tlenu) gazy. Mieszamy i co?
Otrzymujemy mieszankę wybuchową. Łał! A jak już wybuchnie, to mamy co? Wodę, całkiem jak z orędzi obecnego premiera - zarówno tych dłuuuugich, w stylu późnego tow. Fidela, jak i tych krótkich, miłosnych, wymakijażowanych i wypiarowanych, w stylu jakby jakiegoś schizofrenicznego, nafaszerowanego bromem i lubczykiem jednocześnie tow. Gomułki. (A może po prostu viagrą, której jednak w czasach tow. Gomułki nie było. Co może tłumaczy dlaczego niektórzy zostawali komuchami.)
Albo weźmy niewinny piorunian i zmieszajmy go z równie niewinną rtęcią. Otrzymamy zabójczy piorunian rtęci! Czyli coś na spłonkę. Łubudu! I wszystko leci w powietrze. Wystarczy tylko dodać synergicznej mieszaniny tlenu z wodorem.
No to ja właśnie doszedłem do tego, że w polityce również warto by było zacząć synergię stosować. Weźmy na przykład takie słowo jak "ojro" - od "ojropa" (może być i z małej), "ojropejs"... Całkiem potężne jest, przynajmniej jak tlen i wolne rodniki. Żeby tylko ludzie zrozumieli od czego to pochodzi i co w istocie to znaczy. Bo że brzmi świetnie to każdy się chyba łatwo zgodzi. Żeby jednak to piękne słowo z czymś połączyć i uzyskać piekielną synergię. To by dopiero było, prawda?
I ja tak sobie dzisiaj chodziłem i tak sobie myślałem... Co by to było, gdyby w salon24 nagle na jakiś czas znikli wszyscy sensowni, czyli prawicowi, blogerzy i komentatorzy... Co by się działo? Od razu pomyślałem o wirtualnym romansie ojroprofesora Sadurskiego z tow. Rudecką-Tuskolubską. Którzy by, z konieczności, nie mając nagle komu pyskować i kogo pouczać, się zaczęli, wirtualnie ale jednak, gzić... Stanęło mi to przed oczyma i zapewniam - nie był to ładny obraz!
I przyszło mi do głowy, że z tego związku mogłoby, bo przecież nie powiem "powinno", zrodzić się potomstwo. Godne tych dwojga oczywiście. I dużo by tego było, w każdym miocie tak z 40 sztuk co najmniej. Śliczne różowiutkie, z zakręconymi ogonkami. No i przyszła i od razu, w jakimś genialnym olśnieniu, nazwa tego potomstwa - wabiło by się to "ojrotuski". Tutaj synergia zadziałała mi po prostu intuicyjnie.
O "ojro" już mówiłem, a co z "tuskiem", spyta ktoś? Otóż przewiduję - a w polityce trzeba zawsze wybiegać nieco naprzód i być o pół kroku przed konkurencją, więc dobrze robię że aż hej! - iż niedługo słowo "tusk" może być stosowane wymiennie ze słowami powszechnie uważanymi za obelżywe.
Jakieś więc inne słowo może lepiej synergicznie pasować do "ojro"? Że spytam? Tym bardziej, że oba są spokrewnione naprawdę blisko. Co powie wam każdy platfus - Unia to Ojropa, Ojropa to Unia, Unia to Platforma, Platforma to... I tak dalej. Każdy to wie. A zatem uzyskaliśmy - w ramach naszego odwróconego prawicowego zawłaszczania języka, czyli czegoś w rodzaju moher-Gramsciego (byle nie z garbem z przodu!) - synergiczny werbalny materiał wybuchowy o niespotykanej mocy - słowo OJROTUSK. Pasujące do wszystkiego co postępowe, europejskie (w wiadomym znaczeniu), światłe, wykształcone (ditto), z wielkich miast...
Biorąc pod uwagę, że jeden z blogerów w salon24 nazwał dziś Tuska "Mao Tse Tuskiem", czym wywołał euforię i liczne prośby o udzielenie licencji, trzeba sobie powiedzieć, że synergiczne słowotwórstwo polityczne nabiera życia i rozpędu. I oni tego nie przetrzymają, takie są moje prorocze wizje. A więc, wypada tylko jeszcze zakrzyknąć: "Ojrotuski wszystkich krajów łączcie się!" Byle gdzieś poza granicami Polski. I żeby was tam wszystkich za jednym razem...
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
piątek, kwietnia 25, 2008
Prasa, wolność, cenzura - co o tym mówi Oswald Spengler?
Tym bardziej, że właściwie całkiem jestem zmuszony opuszczać to najważniejsze - czyli paralele pomiędzy analogicznymi zjawiskami na tych samych etapach rozwoju (czy schyłku) różnych cywilizacji. Tego bowiem nie da się po prostu zrozumieć z takich wyrwanych fragmentów. Przede wszystkim w związku z niedawnym bojkotem wrażych mediów, choć nie tylko z tym, zdecydowałem się przetłumaczyć (z angielskiego autoryzowanego wydania, jak zwykle) fragment z książki Spenglera o schyłku Zachodu, poświęcony prasie. Zwracam uwagę, że było to pisane 90 lat temu.
(W kwestii formalnej, to zastosowałem tu pewien mój wynalazek: akapity podzieliłem na mniejsze, ze względu na ekran, który nie jest jednak książką, ale te moje arbitralne podziały oznaczyłem plusem. Może to jest niezły pomysł?)
Umysł liberalnej burżuazji jest dumny z zarzucenia cenzury, ostatniego hamulca, podczas gdy dyktator prasowy (...) utrzymuje swych skutych łańcuchami niewolników pod batem artykułów wstępnych, telegramów i obrazów. Demokracja za pomocą gazety całkiem wypędziła książkę z życia psychicznego ludu. Świat książek, ze swą obfitością postaw, zmuszających do myślenia, by wybrać i skrytykować, jest teraz prawdziwą własnością zaledwie niewielu. Lud czyta jedną określoną gazetę, "swoją" gazetę, która wmusza się codziennie milionami egzemplarzy przez frontowe drzwi, zaczarowuje intelekt od rana do wieczora, spycha książkę w zapomnienie samym swym layoutem, jeśli zaś jedna czy druga książka się ujawni, zapobiega i eliminuje jej możliwe skutki "recenzując" ją.
Co to jest prawda? Dla większości - to co bez przerwy czyta i słyszy. Zabłąkana mała kropelka może gdzieś się zaczepić i stworzyć sobie możliwość określenia "prawdy" - jednak to, co uzyska, będzie tylko jej prawdą. Ta inna, publiczna prawda danej chwili, ta która jako jedyna liczy się ze względu na skutki i sukcesy w świecie faktów, dzisiaj jest produktem Prasy. To czego chce Prasa, jest prawdziwe. Jej komendanci budzą, przekształcają, zamieniają ze sobą prawdy. Trzy tygodnie działania prasy i dana prawda jest uznawana przez każdego.
+
Jej tezy są nie do odrzucenia - dokładnie tak długo, jak długo wystarcza pieniędzy, by je utrzymać w nienaruszonym stanie. Klasyczna retoryka także była nacelowana na efekt, a nie na zawartość - jak to błyskotliwie ukazuje Szekspir w mowie pogrzebowej Antoniusza. To, czego pragnie nasza Prasa, to stała skuteczność. Musi trzymać umysły ludzi bez przerwy pod swym wpływem. Jej argumenty zostają obalone od razu, gdy tylko przewaga siły ekonomicznej przechodzi na stronę kontrargumentów, przywodząc je jeszcze częściej przed oczy i uszy ludzi. W tym momencie busola publicznej opinii zmienia kierunek na przeciwny, w kierunku silniejszego bieguna. Każdy momentalnie przekonuje sam siebie do tej nowej prawdy, uważając, że przejrzał na oczy.
[ _ _ _ ]
W dzisiejszej walce taktyka polega na pozbawieniu przeciwnika broni. W niewyrafinowanym dziecięctwie swej potęgi, gazeta cierpiała z powodu oficjalnej cenzury, którą obrońcy tradycji stosowali we własnej obronie, burżuazja zaś wołała, że wolność myśli jest zagrożona. Teraz ogół potulnie idzie za nią i zdecydowanie zdobyła dla siebie tę wolność. Jednak w tle, niewidoczne, nowe siły walczą między sobą kupując prasę. Choć czytelnik tego nie obserwuje, gazeta, a z nią i on sam, zmienia panów. Tutaj triumfuje pieniądz, zmuszając wolne umysły do służenia sobie. Żaden treser nie ma większej władzy nad swymi zwierzętami. Spuść z uwięzi ludzi jako masę czytelników, a popędzą ulicami, by rzucić się na wskazany cel, terroryzując i rozbijając szyby. Drobna aluzja skierowana do redakcji, a staną się spokojni i pójdą do domu.
+
Prasa to dzisiaj starannie zorganizowana armia ze swymi rodzajami broni i formacjami, z dziennikarzami jako oficerami i czytelnikami jako żołnierzami. Tutaj jednak, jak w każdej armii, żołnierz ślepo wykonuje rozkazy, zaś cele wojny i plany operacyjne zmieniane są bez jego wiedzy. Czytelnik ani nie zna, ani nie pozwala mu się znać celu, w jakim zostaje wykorzystany, ani nawet roli, którą ma spełnić. Nie można sobie wyobrazić jaskrawszej karykatury wolności myśli. Poprzednio ludzie nie odważali się swobodnie myśleć. Teraz odważają się, ale nie potrafią. Ich wola myślenia jest jedynie wolą myślenia na rozkaz, to zaś odczuwają właśnie jako swoją wolność.
Jest także inna strona tej spóźnionej wolności - wolno każdemu mówić to co chce, ale Prasa ma wolność zauważania lub niezauważania tego co on mówi. Może skazać każdą "prawdę" na śmierć, po prostu nie podejmując się zakomunikowania jej światu - potworna cenzura milczenia, tym bardziej potężna, że masy czytelników gazet są absolutnie nieświadome jej istnienia.*
[ _ _ _ ]
Wiek "książki" ma na swych skrzydłach - z jednej strony kazanie, z drugiej gazetę. Książki są osobistymi przekazami, kazania i gazety stosują się do bezosobowego celu. [ _ _ _ ] te same rzeczy pojawiają się, i są koniecznym rezultatem, w europejsko-amerykańskim liberaliźmie - "despotyźmie wolności przeciw tyranii", jak to wyraził Robespierre. W miejsce stosu i pręgierza, mamy wielką ciszę. Dyktatura przywódców partyjnych wspiera się na Prasie. Konkurencja stara się za pomocą pieniędzy przejąć czytelników - czyli po prostu lud! - masowo od wrogów i poddać ich własnemu umysłowemu szkoleniu.
+
Wszystko zaś, czego oni się uczą w czasie tego szkolenia, to to, co uznano, iż powinni wiedzieć - wyższa wola formułuje dla nich obraz świata wokół nich. Nie ma teraz konieczności, jaka istniała dla książąt baroku, by narzucać poddanym służbę wojskową - wystarczy podjudzić ich umysły artykułami, telegramami i obrazami (...), aż zaczną wołać o broń i zmuszać swych przywódców do konfliktu z tymi, z którymi ci do konfliktu pragnęli zostać zmuszeni.
To jest koniec Demokracji. W świecie prawd, to dowód o wszystkim decyduje, w świecie faktów sukces. [ _ _ _ ]
* Wielkie palenie książek w Chinach było w porównaniu z tym nieważnym wydarzeniem. (przypisek Autora)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
czwartek, kwietnia 24, 2008
Kantata przed obiadkiem
Kantata przed obiadkiem
głos 1:
Rozdziobią nas wrony, kruki, wydając rozkoszy pomruki.
głos 2:
Rozszarpią nas szczury, myszy (chyba że je kot usłyszy).
głos 3:
Wreszcie węże i jaszczurki nie zostawią z nas ni skórki.
wszyscy chórem:
Jeśli stać cię - w świątek, piątek, żyw się tłusto dla zwierzątek!
brawa, bisy, kurtyna
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
wtorek, kwietnia 22, 2008
Buzek znowu podnosi łeb, więc nie ma rady...
niedziela, maj 13, 2007
Polskiego piekła nie będzie
Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl o Kaczyńskich nie dostaje.
Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.
Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.
Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.
Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...
Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...
Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.
całość tutaj.
I jeszcze, na ten sam częściowo temat, o miesiąc późniejszy mój tekst:
środa, czerwiec 13, 2007
Błogosławieni cisi zdrajcy, albowiem ich będzie królestwo biało-czerwone
Przed chwilą włączyłem się na dyskusję autorytetów na WSI24, z udziałem jednego porządnego człowieka - Bronisława Wildsteina. Dyskusja była o Bolku Wałęsie i na samo zakończenie Wildstein podsumował sprawę w tym duchu, że (cytuję z pamięci): "Nikt nie odbierze Wałęsie tych wspaniałych rzeczy, których dokonał, ale popełnił wielki błąd, że kręcił na temat swej przeszłości. Największą winę ponosi za to, co robił już po odzyskaniu niepodległości, kiedy większość tego, co robił, wynikała właśnie z jego lęku przed ujawnieniem prawdy o własnej przeszłości."Cholera, takie pierdoły można chyba tylko w Polsce wygadywać! W kraju, gdzie ludzie gnojeni, często okaleczeni, czasem tacy, którym zamordowano najbliższych, bez przymusu oświadczają publicznie "ja nie chcę żadnego rewanżu, nie chodzi mi o zemstę, ja chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw". I dlatego właśnie jesteśmy od stuleci w takim szambie, w jakim jesteśmy. Ale Polacy nie zrozumieją, że żaden aniołek nie będzie nas na tym ziemskim padole głaskał po główkach i chronił przed wszystkimi przykrościami i zagrożeniami, tylko dlatego, że słodkie z nas dzieciątka, które by muszki nie skrzywdziły, co dopiero ubeka czy Jaruzela. Tfu! Mimo, że np. Wildsteina uważam za porządnego i niegłupiego człowieka, rzygać mi się chce słysząc tego typu pedalskie brednie.
O co konkretnie mi chodzi? A o to, o czym pisałem poprzednim razem. Oto zresztą bezpośredni link, proszę: Bolek się urwał?.
I o tym samym pisałem parę tygodni temu, w tekście, gdzie naprawdę były i fakty, i poglądy... Ale nie było żadnych DJ'ów ani pląsających córek byłych prezydentów, więc logiczne i naturalne, że pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oto link: Polskiego piekła nie będzie.
Powiem to więc jeszcze raz, krótko i prosto:
Człowiek, który zrobił coś takiego, że brzydcy ludzie mogą go tym potem szantażować, NIE MA PO PROSTU PRAWA angażować się w żadną tajną działalność, ponieważ automatycznie stanowi dla wszystkich w nią zaangażowanych zagrożenie! Samo to, że można go do czegokolwiek skłonić groźbą ujawnienia tych spraw, ustawia go z góry na równi pochyłej, na której nie wiadomo, gdzie i kiedy się zatrzyma, a najprawdopodobniej nie zatrzyma się nigdy - po prostu trzeba go odpowiednio postraszyć.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Eunuszyce i (znowu) ałzwajs
Jeśli styl przypomina komuś szlachecką gawędę, to nie wynika to z jakichś specjalnych wysiłków autora, wspartych w dodatku obszernymi studiami adekwatnej literatury i krytyki literackiej, ino z tego to wynika, że autor jest właśnie taki facet i być może dość wiele mu się tych szlachecko-gawędziarskich genów w komórkach ustroju pałęta, by tak sponte sua pisał. Wszystkie zaś tu obecne makaronizmy, wszyscy ci rozliczni błyskotliwi concetti - jeśli oczywiście ktoś takie tutaj znajduje - są po prostu naturalnym sposobem działania mego umysłu i należy je traktować jako niezapowiedziany bonus.
W dodatku nie mam analitycznego umysłu, ani dość cierpliwości, by potrafić solidnie i regularnie analizować i komentować aktualne wydarzenia. Syntetycznego umysłu mógłby mi niejeden pozazdrościć, i staram się go tutaj wykorzystywać, ale skoro nawet Oswald Spengler nie załapał się nigdy na posadę politycznego komentatora w jakiejś szacownej gazecie, to ja z góry wolę z wszelkich prób robienia dziennikarstwa zrezygnować i zamiast tego wykrzyknąć, za Spenglerem, że "nie chodzi o wolność prasy, tylko o wolność OD prasy".
Więc, jeśli będą powstawać jakieś naprawdę wolne, naprawdę nielewacko-ojropejsiaste i naprawdę poważne media - to wiecie do czego ja się ew. nadaję i nie nadaję. Mogę się nieco wysilić, by rzetelnie analizować i opisywać, ale z rasowego rumaka... Już chciałem coś niepotrzebnie pyskiem strzelić, alem się szczęśliwie powstrzymał. Więc z rasowego rumaka rasowego bażanta, powiedzmy, nie zrobisz. Ani też odwrotnie.
Pisać naprawdę nie lubię (widać bardziej jestem spenglerowski "człowiek rasy", niż "człowiek intelektu", mój charakter pisma także zdaje się to potwierdzać), moja robota dla forsy zbyt przypomina to, co tutaj robię. Choć oczywiście jest nudniejsza, bo gdyby to tutaj było aż tak nudne, to bym tego po prostu nie robił. Cholera wie, czy takie dictum acerbum nie wypłoszy stąd moich ostatnich czytelników, ale skoro premier Tuś mi sie aż tak nie podoba, to muszę postępować inaczej. Czyli na przykład nie obiecywać różnych Drugich Irlandii, skoro naprawdę zmierzam do Drugiego Gabonu. Może ktoś zresztą tę drobną, choć istotną, różnicę doceni. 'Hu nołz?", jak zapewne mawiają nasi rodacy na wszechświatowych zmywakach? (Jeśli już się oczywiście nauczyli tamtejszego narzecza.)
No dobra, powiem ja dzisiaj coś konkretnego, czy będzie tylko take samo-się-napędzające perpetum mobile, czyli chiński (olimpijski) tygrys żywiący się własnym ogonem? Otóż coś tam jeszcze, poza słowotokiem, przygotowałem. Choć nie jest tego wiele. Ale jeszcze chwila grzebania się we własnych bebechach, skoro i tak nikt tutaj nie doczytał...
Więc powiem jeszcze, że o coś mi mimo wszystko z tym blogiem chodzi, i nie jest tak, ze sobie piszę najgorsze brednie, które mi do głowy przychodzą, a potem się śmieję z ew. naiwniaków, którzy to czytają. Tak naprawdę nie jest, przysięgam! Ten blog ma za zadanie WALKĘ. Jasne, to tylko blog, a nie mniej czy bardziej brudna literkowa bomba, ale kropla drąży skałę, a grosz do grosza... (I zbierze się złotówka!)
Szczególnie teraz, kiedy mam sporo pisania do zrobienia, a krajowa i światowa systuacja z jednej strony b. mi się nie podoba, z drugiej zaś pojawiają się jakieś wątlutkie iskiereczki, w potaci prawicowych, blogerskich inicjatyw... Więc szczególnie teraz chciałbym nieco choćby się przyczynić do przykopania czerwono-różowo-ojropejsko-cieniackiej swołoczy. I te rzeczy. Wypracowałem sobie więc formułę bloga, gdzie (poza atakami słowotoku i rozdrapywania własnych wirtualnych bebechów, jak właśnie teraz) jest sama esencja. Czyli przykłady, pomysły i zalecenia na temat tego, co można by W REALU zrobić, żeby było lepiej (nam, a gorzej naszy wrogom).
Jednym z takich pomysłków jest wymyślanie i propagowanie różnych słówek. Szczególnie takich, które działają skuteczniej i radykalniej niż piąchą w mordę. Słowek jak "ojropa" czy "niedokształciuch". To taki nasz malutki prawicowy Gramsci. Nie oszukujmy się, skurwiel odniósł ogromny sukces swymi pomysłami, a my teraz musimy to poodkręcać.
* * * * *
No więc mam nowe słówko, które sobie wczoraj wymyśliłem spacerujący i cieszący się ładną pogodą. Oraz oglądający zanikającą w oczach płeć rodzimych młodych kobiet. W spodniach oczywiście, zawsze i nieodmiennie. Nie żeby z rodzimymi mężczyznami było dużo lepiej, lub choćby trochę lepiej - obawiam się, że to właśnie od nich może się wszystko zaczynać...
Słówko to brzmi "eunuszyca". I chyba każdy domyśli się, co oznacza. Po czym zakrzyknie z zachwytu, widząc jakie to celne. Dlaczego "enuszyca", a nie znakomity przecież witkacowski "kobieton"? Spyta ktoś. Otóż "kobieton" jest przepiękny, ale nie na naszą wulgarną epokę. To raczej litaratura, niż werbalny kastet. Z jednej strony jest w nim "kobieta", z drugiej męski rodzaj - takie coś może stać się dla tych, których takimi słówkami chcemy deprecjonować po prostu komplementem! Czego my oczywiście nie chcemy, prawda?
"Eunuszyca" zaś? Z jednej strony rodzaj jest żeński, co tym specjalnym babusom może bardzo nie odpowiadać, z drugiej zaś jest tutaj "eunuch", który nikomu raczej wielkiego zaszczytu nie czyni, z definicji. A więc zachęcam do traktowania wszelkich tow. tow. Śród, Gretkowskich czy Szczuk per "eunuszyca". Dixi!
* * *
Druga sprawa to ałzwajs. Czyli, jak dotychczas to pisałem, zgodnie z pisownią niemieckiego oryginału i chyba z szacunku do Spenglera, choć jego języka nie znoszę - "Aussweiss". Pisałem już parę razy o tym, że propaguję to słowo jako okeślenie dla "dowodu osobistego". B. niedawno opisywałem jak przy odbiorze nowego ałzwajsa (który wtedy jeszcze pisałem Aussweiss, mea culpa) posługiwałem się tą nazwą u urzędzie i jakie to wywołało reakcje. Czyli żadnych, przynajmniej wśród urzędników, którzy wydawali się być po prostu przeszkoleni na tę okoliczność (!), choć (o czym chyba nie wspomniałem) jedna interesantka w średnim wieku łypnęła na mnie okiem wyraźnie spłoszona.
W sumie byłem dość z tamtego mojego występu zadowolony, ale od tego czasu był jeszcze jeden, a reakcje były całkiem inne i także interesujące. Oraz dające do myślenia i inspirujące. Mianowicie, w Urzędzie Skarbowym powiedziałem urzędniczce "auzwajs", mając oczywiście na myśli "dowód osobisty". Ona zaś całkiem nie zrozumiała o co mi chodzi, z pewnością szczerze, bo nie znała tego słowa. Na to jednak wtrącił się interesant w średnim wieku, który - ZE ŚMIECHEM! - rzekł jej, iż to "dowód osobisty".
Bardzo mi się ta sytuacja podobała, choć oczywiście to tylko drobiazg i do obalenia co jest do obalenia droga od tego jeszcze bardzo daleka. Jednak jeśli by się to określonko rozpropagowało, a tysiące ludzi każdego dnia robiłoby w całej Polsce tego typu drobne przedstawienia, może coś by do zrogowaciałej kory naszego ludu - a może nawet do skamieniałej kory urzędników - zaczęło powoli przenikać. Pomysłów tego typu mam sporo, niektóre są całkiem zabawne, inne brutalne i prosto do celu... Niemałą ich część realizuję jeśli tylko mam okazję, choć tylko drobną część tych fascynujących akcji dotąd opisałem.
A w każdym razie, jeśli nawet same akcje, słówka i przedstawionka nie dadzą aż takiego wyniku, jak byśmy chcieli, tego typu nastawienie budzi w nas to, czego, moim zdaniem, zawsze nam brakowało: "rewolucyjną czujność" - chęć wykorzystania każdej nadarzającej się okazji dla naszych celów, stałe zaangażowanie w sprawę... No i świadomość, że tak naprawdę, to wszystko się rozgrywa nie tutaj, na blogach, ale W REALU!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
wtorek, kwietnia 15, 2008
Śmiertelna dawka ekspertów
Aż tak źle nie jest, bo pomiędzy "władza kocha lud" i "lud kocha władzę" daje się w końcu wpleść informacje w rodzaju "Kaczyńscy nie ustają w knowaniach", a między "jest dobrze" i "jest bardzo dobrze i miło" aż się prosi dać coś w rodzaju "Ziobro chodzi po nocach i sika ludziom do mleka". Jednak kiedy jest tak miło, kiedy w powietrzu unoszą się tłuste, dorodne bakcyle powszechnej miłości... Płynącej z góry, ale ten przykład jakże jest zaraźliwy, dociera więc i aż do poziomu murawy...
Kiedy zatem płyniemy sobie tak wszyscy, gnani łagodnym wiatrem od rufy... Do Irlandii, całkiem jak niegdyś hiszpańska Armada... Lud potrzebuje czasem mocniejszych akcentów. Nieco grozy, nieco nerwów... Nie zawsze w końcu gramy w ścisłym finale mistrzostw świata, prawda? Więc fachowy dziennikarz umie na koniec każdego dziennika podać wiadomość, która te emocje, tę grozę, te nerwy zapewni. Jakieś: "Ach, moja pani, moja pani, balijkę ukradli! Jakie to dzisiaj ludzie nieużyte." Oraz powiedzmy: "Ciele ogun ma matulu, łojdyrydy ucha cha!"
Wczoraj na przykład w TVN24 aktualne informacje zakończono wiadomością, którą sam dziennikarz zapowiedział jako wyjątkowo szokującą. A w każdym razie wyjątkowo zaskakującą. Otóż u pewnej kobiety w Katowicach stwierdzono właśnnie we krwi 7,6 promila alkoholu. Kobieta ta jechała samochodem, który uszkodziła, zbadano ją na okoliczność promili, a potem dojechała jeszcze tym uszkodzonym samochodem do domu. (Co jest samo w sobie dość zabawne, że jej pozwolono.)
Nie każdemu się promile od razu z czymś kojarzą, ale dziennikarz, który to opowiadał, wyjaśnił, że sprawa jest o tyle niezwykła, że "eksperci za dawnę śmiertelną uważają 4 promile alkoholu we krwi". Ta zaś kobieta, jak powiedzieliśmy, miała ich niemal dwukrotnie więcej, a do tego - zamiast leżeć i czekać na rychłą i nieuniknioną śmierć - prowadziła samochód, który wprawdzie nieco uszkodziła (cóż, podwójne widzenie nie wymaga jakiejś ogromnej dawki promili), ale w sumie dojechała nim tam gdzie zamierzała.
Mając, powtórzmy to, we krwi niemal dwukrotnie większą dawkę alkoholu od tej, którą eksperci uznają autorytatywnie za śmiertelną! Informacja rzeczywiście ciekawa i może nawet szokująca, dla mnie jednak nie aż tak szokująca, a raczej zabawna. Oraz świadczaca o niedopracowanej wprost koordynacji Sił Postępu, do jakich bez wątpienia zalicza się TVN24. Mnie to bowiem aż tak bardzo nie zdziwiło, że można bez problemu przeżyć dwukrotną śmiertelną dawkę. Czemu? Ponieważ wiem, czym są tzw. "eksperci" i potrafię skojarzyć ze sobą dwie rzeczy.
Przecież nikt inny, jak właśnie "eksperci" jakiś czas temu ogłosili - a od tego czasu bez cienia wątpliwości i wspierając całym swym autorytetem głoszą - że homoseksualnizm nie jest chorobą, zaburzeniem, czy zboczeniem, a po prostu "inną orientacją seksualną". W zamian, żebyśmy nie poczuli się czegoś istotnego pozbawieni, dali nam nową chorobę, o której pies z kulawą nogą jeszcze 20 lat temu nie słyszał, ale coż to za problem! Choroba ta nazywa się "homofobia" i polega na tym, że człowiek nią dotknięty ma taki sam pogląd, jaki lat temu 20 czy 30 mieli wszyscy w miarę normalni ludzie, w tym autorytety i eksperci.
To są dokładnie ci sami "eksperci" moi państwo, których tak fajnie w tych dniach załatwiła owa dzielna niewiasta w Katowicach! Mają możliwości badań, mają archiwa, bazy danych, mogą się ze sobą komunikować... Wystarczy przecież jeden człowiek który przeżyje 4,1 promila alkoholu we krwi, żeby móc z całą pewnością stwierdzić, że 4 promile NIE są dawką absolutnie i zawsze śmiertelną. I nigdy się nic takiego dotąd nie zdarzyło?
Wątpię! Jestem jedanak dziwnie pewien, że nasza dzielna rodaczka TAKŻE nie zepsuje dobrego samopoczucia "ekspertów", nie zmusi ich do weryfikacji dotychczasowych ustaleń, nie mówiąc już o przyznaniu się do ewidentnego błędu, czy o oddawaniu nagród, dyplomów, gronostajowych kołnierzy i złotych łańcuchów, które na ustaleniu PRAWDY NIEZBITEJ I ABSOLUTNEJ, iż z dawką wyższą niż 4 promile alkoholu we krwi żyć po prostu nie podobna.
Jeśli zaś takich mamy "ekspertów" w dziedzinach, gdzie wszystko jest wymierne i obiektywne, to co można rzec o "ekspertach" w dziedzinach mniej wymiernych? Takich, jak na przykład etyka, teologia, językoznawstwo, święta świeckość Jacka Kuronia, tolerancja, krytyka literacka, ekumenizm, antysemityzm, postęp, ksenofobia, europejskość, polityka, historia...
A swoją drogą, jeśli ktoś jest mniej ode mnie skłonny do podejścia syntetycznego, a lubi szczegóły i konkrety, to warto by było prześledzić sprawę tego, jak teraz będzie wyglądała sprawa śmiertelnej dawki alkoholu we krwi. Czy się cokolwiek zmieni, czy rozpęta się jakaś burza, czy środowisko "ekspertów" stanie się świadkiem jakichś samokrytyk i porzucenia gronostajów dla, powiedzmy, łopaty czy sprzedaży obnośnej. Dziwnie jestem spokojny, że nic takiego się nie stanie. Więcej - dziwnie jestem spokojny, że w nowych publikacjach "naukowych" nadal 4 promile będą dawką śmiertelną. W końcu to takie wychowawcze, a ciemnemu motłochowi tego właśnie potrzeba i od tego właśnie są eksperci!
Wśród nas jednak, ludzi normalnych i "ekspertami" nie będących , to jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości co do klasy i rzetelności dzisiejszych "ekspertów" - owa dzielna ślązaczka, z drobną pomocą niezawodnego TVN24, chyba mu je rozwiała. I proponuję tę sprawę jak najszerzej rozpropagować, bo choć to drobiazg, to właśnie w nim widać zjawiska naprawdę istotne. A do tego groźne i paskudne.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
niedziela, kwietnia 13, 2008
Małym kamyczkiem w Niedokształciucha
Całkiem niedawno powstało coś, co może kiedyś stanie się lepszym salonem24 - czyli salonem24 bez "24", bez lewactwa i bez lewacko-polityczno-poprawnej cenzury (która np. mnie stamtąd wypędziła). Chodzi o blog.media.pl.
Powie ktoś, że jak to tak? Dyskusja bez udziału lewactwa? Bez udziału drugiej strony? Jednostronna?! Właście tak mi pasuje, bo absolutnie nie wierzę w sens dyskutowania z lewakami, europejsami, smętnymi "konserwatystami" bez hormonów czy kręgosłupa. Ani choćby z wielkomiejskim plebsem - "patrzącym na wszystko trzeźwo" (oczywiście święte relikwie w rodzaju znicza olimpijskiego i Święta Świeckość Jacka Kuronia to już inna sprawa), "odrzucającym przeżytki" (ditto), "wykształconym i zaradnym".
Mógłbym tę ostatnią swoją podeprzeć historiozofią, bo to ten sam w sumie wielkomiejski motłoch - jego "wyższe" wykształcenie i zdolność posługiwania się komputerem niczego istotnego tu nie zmienia - który kotłował bez sensu się w każdej schyłkowej cywilizacji, stanowiąc nawóz dla sił, które naprawdę miały wpływ na wydarzenia, choć przeważnie nie pchały się z tym na afisz.
Tak więc, osobiście uważam, że powinniśmy zasadniczo zrezygnować z użerania się z lewactwem, w sensie "dyskutowania", a skoncentrować, się:
1. na nas samych, czyli tworzeniu wspólnoty, dochodzeniu do konstruktywnych konkluzji, rozwijaniu kontaktów z podobnie myślącymi wśród polonii i w innych krajach... tu jest wciąż naprawdę masa do zrobienia;
2. urabianiu tych, których urobić można, czyli:
a. zwykłych ludzi, mających dość nikłe pojęcie o tym, co się dzieje, ale zasadniczo zdrowe odruchy;Ad. 1, to powiem, że zawsze byłem niemal fanatykiem "rewolucyjnej czujności". Czyli takiej stałej troski o to, by naszą sprawę - osobiście i konkretnie - popychać do przodu. (Zapobiegając jednocześnie oczywiście jej popychaniu do tyłu, co niestety na razie raczej przeważa.) Wszystkich platfusiarskich dowcipnisiów, gdyby tacy się tutaj znaleźli, zawiadamiam, że określenie "rewolucyjna czujność" jest wprawdzie bolszewickie, ale sama idea wcale nie - czym jest bowiem np. codzienny rachunek sumienia? I o coś takiego właśnie chciałbym zaapelować. Czyńmy codzienny rachunek sumienia, zadając sobie pytanie: "Co dzisiaj uczyniłem dla naszej sprawy, dla Polski, dla katolicyzmu, dla tradycji naszej cywilizacji?"
b. działanie na platfusów i im podobnym, głównie jednak przez obśmiewanie, ukazywanie im ich kretynizmu, naiwności - nie zaś przez jakieś "dyskutowanie", czy uderzanie we wzniosłe, czy patriotyczne tony... (w stosunku do pewnej ich części może na to jeszcze przyjść czas, ale na razie nie są po prostu gotowi, a większość jest i tak dla nas i patriotyzmu stracona).
Oto drobny przykład. Poniekąd pro domo mea, bo jest w tym nieco autoreklamy, ale naprawdę nie o to mi przede wszystkim chodzi. Otóż na wspomnianym blog.media.pl jest forum, i ja, sprawdzając jak to forum działa, coś chciałem wpisać, w miarę z sensem. No więc przyszła mi do głowy taka myśl... Zaproponowalem mianowicie, by "wykształciucha" nazwać "niedokształciuchem". Dlaczego? To chyba dość oczywiste - "wykształciuch" stał się w tamtych kręgach słowem nobilitującym i tym ludziom kojarzy się z wykształceniem. Faktycznie, od tego to słowo pochodzi, choć oznaczać miało co innego. Jednak, to make the long story short, "niekdokształciuch" jest lepszy i ma wszystkie zalety "wykształciucha", bez jego wad. W końcu ci ludzie NAPRAWDĘ wcale nie są wykształceni, prawda? Pomijając już nawet sprawę łaciny i takich spraw, ostatnie propozycje upiornej min. Hall jasno wykazują, jak wygląda "wykształcenie" wykształciuchów... Przepraszam - NIEDOKSZTAŁCIUCHÓW!
Mój, niegłupi chyba, językowy pomysł, skończył by się z pewnością tak jak inne tego typu moje pomysły... A naprawdę z przekonaniem sądzę, że w sprawie języka, przy pomocy dość podobnych środków, moglibyśmy zrobić całkiem niemało... W końcu oni największe być może sukcesy odnieśli właśnie zawłaszczając język... (Pomijam tu czynniki obiektywne, jak spengleryczna późność i wynikająca z tego schyłkowość naszej cywilizacji, co ten i ów mógłby chcieć kontestować, oraz szalejący konsumpcjonizm - mówię o ich świadomej z nami walce.)
Więc ten pomysł nie dałby kompletnie nic, jak już sporo podobnych (moich i nie moich zresztą), ale oto widzę, że znakomita, znienawidzona przez wszelkie lewactwo, blogerka Maryla - autorka najlepszych w krajach byłego RWPG prasówek - podjęła słowo "niedokształciuch" i go konsekwentnie używa. A więc, jednak non omnis moriar i tym razem być może udało się poruszyć mały kamyczek, który, daj Boże, rozpocznie nieco większą lawinę.
Tutaj warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, że współpraca może dać wyniki, podczas gdy działanie w pojedynkę... Ma sens intelektualny, w końcu wszystko co naprawdę intelektualnie znaczące odbywa się w umyśle pojedynczego człowieka... Ale w świecie realnym, świecie politki i historii, tylko palce ściśnięte w pięść odgrywają znaczącą rolę, nie zaś bez koordynacji rozczapierzone, które można nawet bez większego trudu po kolei powyłamywać.
Po drugie zaś, dokładnie jak w przypadku klasycznego rachunku sumienia, tak i tutaj chciałbym - bez fałszywej skromności, ale i bez jakiegoś samochwalstwa, bo to naprawdę nie o to chodzi - zwrócić uwagę, że lata kultywowania w sobie (nie zawsze skutecznie mi to wychodziło, ale się starałem, słowo!) rewolucyjnej czujności, owocują m.in. tym, że jak np. mamy coś napisać na forum, a nie wiemy co, to możemy nagle mieć (drobne) "olśnienie" i napisać coś, co choć trochę ma szansę ten świat zmienić.
Oczywiście pisanie na blogu to tylko jednek drobny przykład, jednak faktem jest, że większość rzeczy, które dzięki kultywowaniu rewolucyjnej czujności zrobimy, nie będzie o wiele większa. Ale nie o to chodzi - kropla drąży skałę, grosz do grosza, kamyk do kamyka... Więc codzienny drobny kopniak w lewacko-ojropejską dupę, i siniak będzie większy, niż gdybyśmy kopali mocno, ale raz na 40 lat. Co też, mam nadzieję, kiedyś zrobimy - jeszcze za życia mojego, Tuska i Borrella.
A więc, od teraz naprawdę warto nazywać niedokształciucha jego prawdziwym mianem. I nie czynić mu idiotycznie niezamierzonego zaszczytu. Zgoda? (I naprawdę dzięki Marylo, że nawet takie drobiazgi potrafisz dostrzec i zadziałać. To jest właśnie piękny przykład rewolucyjnej czujności!)
Skoro zaś mówiliśmy o wspólnym działaniu i inicjatywach, to wypada mi zareklamować akcję bojkotu obcych nam und wrogich mediów, ogłoszoną przez prawicowych blogerów salonu24. Oto jeden z jej (b. moich zdaniem efektownych) bannerków:
No i to by było na razie na tyle. Z rewolucyjnym pozdrowieniem
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
czwartek, kwietnia 10, 2008
Pieniądz, prasa, demokracja (czyli nowy kawałek Spenglera)
To moje tłumaczenie (z angielskiego autoryzowanego przekładu) jest dość miejscami luźne i nie pretenduje do filologicznej ścisłości, ale merytorycznie jest oczywiście maksymalnie wierne. Podzieliłem też ten fragment na mniejsze akapity aby zwiększyć czytelność na ekranie. Wszystkie przypisy, gdzie nie jest podane inaczej, są moje własne.
Chodzi tu o czasy rozpoczynające się od tego, co w naszej europejskiej historii określa się mianem Oświecenia.
Wtedy i od tego momentu zaczyna oddziaływać jeszcze inny element, który nie występował w konfliktach Frondy(1) (łącznie z angielską rewolucją(2)), który w każdej Cywilizacji(3) odnajdujemy pod innymi pogardliwymi nazwami - motłoch, dregs, canaille, mob, Pöbel - jednak zawsze z tymi samymi potężnymi konotacjami. W wielkich miastach, które teraz jako jedyne wypowiadają decydujące słowa - reszta kraju może teraz co najwyżej przyjąć lub odrzucić fakty dokonane, jak czego dowodzi nasz osiemnasty wiek(4) - cała masa wykorzenionych elementów ludności stoi poza wszelkimi społecznymi więziami.
Nie czują się oni związani ani z którymś ze stanów, ani z klasą związaną z wykonywanym zawodem, ani nawet z prawdziwą klasą pracującą, choć są zmuszeni do pracy. Elementy ściągnięte ze wszystkich klas i życiowych sytuacji należą do niego instynktownie - wykorzenione chłopstwo, literaci, zrujnowani biznesmeni, oraz przede wszystkim (jak to wiek Catyliny ukazuje z przerażającą wyrazistością) wykolejona szlachta. Ich siła znacznie przekracza ich liczbę, ponieważ zawsze są na miejscu, zawsze gotowi w momencie wielkich decyzji, gotowi na wszystko, pozbawieni wszelkiego szacunku dla porządku, choćby tylko porządku rewolucyjnej partii.
To z ich powodu wydarzenia nabierają destrukcyjnej siły odróżniającej francuską rewolucję od angielskiej i okres drugich tyranów od pierwszych(5). Burżuazja patrzy na te masy z niepokojem, defensywnie, oraz stara się od nich odseparować - to właśnie defensywnemu aktowi tego rodzaju z 13 Vendémiaire zawdzięcza swoje wyniesienie Napoleon. Jednak pod presją faktów ta przegroda nie wytrzymuje. Za każdym razem, gdy burżuazja rzuca na wagę przeciw starszym stanom swą wątłą wagę i agresywność - wątłą pod względem względnej liczebności i wątłą z powodu tego, że wewnętrzna spójność w każdym momencie jest zagrożona - ta masa wciskała się w jej szeregi, wychodziła na czoło, udzielała większości energii dającej zwycięstwo, i bardzo często potrafiła zabezpieczyć zdobytą pozycję dla siebie - nierzadko przy dalszym idealistycznym poparciu wykształconych, którzy zostali intelektualnie zafascynowani, albo materialnym wsparciu sił finansowych, starających się odwrócić niebezpieczeństwo od siebie w kierunku szlachty i kleru.
Jest jeszcze inny aspekt, który w tej epoce uzyskuje znaczenie - po raz pierwszy abstrakcyjne prawdy starają się interweniować w świecie faktów. [ _ _ _ ]
Mimo wszystko, historyczna rola wielkich koncepcji danej Cywilizacji jest całkiem inna od tego, co prezentowały one w umysłach ideologów, którzy je stworzyli. Efekt prawdy(6) jest zawsze całkiem inny od jej tendencji. W świecie faktów prawdy są jedynie środkami, skutecznymi o tyle, o ile dominują umysły i w ten sposób określają działania. Ich historyczne znaczenie nie jest określone tym, czy są głębokie, prawidłowe, czy choćby logiczne, a jedynie przez to, czy przemawiają. Widzimy to w określeniu "szlagwort" ("catchword", "Schlagwort"). To co niektóre symbole, żywo odczuwane, oznaczają dla religii młodej Kultury - Grób Chrystusa dla krzyżowca, substancja Chrystusa w czasach soboru nicejskiego - to samo dwa czy trzy dźwięki sugestywnych słów oznaczają dla każdej rewolucji w epoce Cywilizacji.
Tylko te szlagworty są faktami - reszta filozoficznych czy socjologicznych systemów, z których się wzięły, nie ma znaczenia w historii. Jednak jako szlagworty mają one przez około dwa stulecia pierwszorzędną siłę, większą nawet od pulsowania krwi, która petryfikującym świecie rozległych miast zaczyna martwieć.
Jednak zmysł krytyczny to tylko jedna z dwóch tendencji wyłaniających się spośród chaotycznej masy nie-stanu. Wraz z abstrakcyjnymi ideami, abstrakcyjny pieniądz - pieniądz oddzielone od pierwotnych wartości ziemi i kraju (poza wielkimi miastami)(7), wraz z działalnością banków, pojawia się jako siła polityczna. Te dwie rzeczy są ściśle pokrewne i nierozdzielne - dawna opozycja pomiędzy księdzem i szlachcicem trwa, równie ostra jak zawsze, w burżuazyjnej atmosferze i miejskim otoczeniu.
Z tych dwóch rzeczy, co więcej, to pieniądz, będący czystym faktem, ujawnia się jako bezwarunkowo wyższy w stosunku do idealnych prawd, które, w kategoriach świata faktów, istnieją jedynie jako szlagworty, jako środki. Jeśli przez "demokrację" określamy formę, którą trzeci stan pragnie nadać całemu publicznemu życiu, trzeba stwierdzić, że demokracja i plutokracja to ta sama rzecz w dwóch aspektach - pragnienia i rzeczywistości, teorii i praktyki, wiedzy i działania.
Jest tragiczną komedią desperackiej walki wszystkich naprawiaczy świata i nauczycieli wolności przeciw pieniądzowi, że ipso facto pomagają oni mu działać skuteczniej. Szacunek dla wielkiej liczby - wyrażony w zasadach równości wszystkich, praw naturalnych, oraz powszechnego głosowania - jest tak samo klasowym ideałem ludzi pozbawionych klasy(8), jak wolność wyrażania opinii (a szczególnie wolność prasy). To są ideały, ale rzeczywistość wolności opinii publicznej zawiera przygotowywanie opinii, które kosztuje pieniądze. Tak więc wolność prasy pociąga za sobą kwestię posiadania prasy, co z kolei jest sprawą pieniędzy.
Wraz z powszechnym głosowaniem pojawia się walka o głosy, w którym ten kto płaci kobziarza, decyduje do będzie grane. Reprezentanci ideałów patrzą jedynie na jedną stronę, podczas gdy reprezentanci pieniądza działają na drugiej. Ideały liberalizmu i socjalizmu są wprawiane w skuteczny ruch jedynie przez pieniądze. To ekwici, partia wielkiego kapitału, uczynili ludowy ruch Tyberiusza Gracchusa w ogóle możliwym, a kiedy ta część reform, która była dla nich korzystna, została przeprowadzona, wycofali się i ruch upadł.
Cezar i Crassus finansowali ruch Catyliny, kierując go przeciw partii senatorskiej, zamiast przeciw własności. W Anglii znaczący polityk już w roku 1700 wyraził to jako: "na giełdzie handluje się zarówno głosami jak i akcjami, cena zaś głosu jest równie dobrze znana, jak cena akra ziemi".
Kiedy wieści o Waterloo osiągnęły Paryż, cena francuskich akcji rządowych wzrosła(9) - jakobini zniszczyli dawne zobowiązania wynikające z pochodzenia, emancypując w ten sposób pieniądz, teraz wystąpił on jako właściciel ziemski.(10) Nie ma ruchu proletariackiego, nawet komunistycznego, który by nie działał w interesie pieniądza, w kierunku wskazanym przez pieniądz, i przez czas dozwolony przez pieniądz. To zaś odbywa się podczas gdy idealiści wśród leaderów nie mają o tym fakcie najmniejszego pojęcia.(11)
Intelekt odrzuca, pieniądz kieruje - tak to przebiega w każdym ostatnim akcie dramatu Kultury, kiedy megalopolis stało się panem całej reszty. I intelekt w zasadzie nie ma powodu do narzekań. W końcu naprawdę odniósł swoje zwycięstwo - konkretnie w swej własnej domenie prawd, domenie książek i ideałów nie z tego świata. Jego idee stały się czczonymi świętościami z nadejściem Cywilizacji. Jednak pieniądz zwycięża, dokładnie przez te same idee, w swojej sferze - która jest jedynie z tego świata.
(1) U Spenglera "Fronda" to nie tylko ta oryginalna siedemnastowieczna francuska, ale wszelkie podobnego typu zjawiska w "analogicznych" okresach wszystkich Kultur. W innych europejskich krajach, jak Anglia czy Cesarstwo, też wedle Spenglera były w tym samym mniej więcej czasie "Frondy", oparte na podobnych mechanizmach i angażujące "te same" klasy społeczne, choć różnie zakończone.
(2) Lata 1640-1660.
(3) Cywilizacja to w terminologii Spenglera późna, nieorganiczna i zasadniczo schyłkowa faza, przychodząca po Kulturze.
(4) [_ _ _] Jest materialistycznym nonsensem mówienie w taki sposób o ekonomicznych przyczynach rewolucji. Nawet chłopstwu powodziło się lepiej, niż w większości innych krajów, a w każdym razie nie wśród niego się to zaczęło. Katastrofa rozpoczęła się wśród ludzi wykształconych wszystkich klas - wśród arystokracji i wysokich duchownych nawet wcześniej, niż wśród wysokiej burżuazji, ponieważ pierwsze Zgromadzenie Notabli (1787) ujawniło możliwość radykalnego przekształcenia formy rządu zgodnie z klasowymi pragnieniami. (przypis Spenglera)
(5) Bezpośrednio odnosi się to do Kultury "apollińskiej" czyli grecko-rzymskiej, ale ma odpowiedniki we wszystkich innych Kulturach, łącznie z naszą. Pierwsi tyrani to u Greków i Rzymian ok. roku 500 przed Chrystusem, poprzedzali rządy oligarchii. Drudzy to faceci w rodzaju Alkibiadesa, Lysandra, Dionysiosa I czy Agathoklesa, lata mniej więcej 450-350 przed Chrystusem. W naszej Kulturze to by byli np. Robespierre, Napoleon, czy Wellington.
(6) "Prawda""] oznacza tu abstrakcyjną, wyrozumowaną, rzekomo wieczną i niezmienną "prawdę". W odróżnieniu od "faktów", które są jakie są i nie pretendują do absolutnej i wiecznej prawdziwości. To dość fenomenologiczne rozróżnienie, na którym poniekąd jest zbudowana książka Spenglera. Moim zdaniem bardzo celne i płodne rozróżnienie.
(7) W angielskiej wersji, którą tłumaczyłem to jest po prostu "values of the land", zaś land to ziemia, ale także kraj. Kraj zaś to m.in. przeciwieństwo wielkiego miasta. Więc to jest bardziej skomplikowane zdanie, niż się może wydawać, tym bardziej, jeśli nie zna się całości książki, jednak kiedy się zna, to ma głęboki sens.
(8) W sensie takim, jak marksistowski. Przynajmniej przede wszystkim. Inne konotacje to bonus.
(9) Z drugiej strony kanału, dobrze znany jest fakt, że fortuna Rothschildów ufundowana została na dramatycznej grze na zmiennych informacjach z frontu w Belgii. (przypis Spenglera).
W drugiej fazie francusko-niemieckiej wojny w 1870-71, bankierzy we Frankfurcie przejęli udziały w długach upłynnionych przez francuski Rząd Obrony Narodowej. (przypis tłumacza książki z niemieckiego na angielski).
(10) Jednak nawet w czasie Terroru w środku Paryża kwitł przybytek Dr. Belhomme, gdzie członkowie najwyższej arystokracji jedli, pili i tańczyli całkiem poza niebezpieczeństwem, jak długo mogli płacić (przypis Spenglera, za G. Lenotrem, skądinąd też jednym z moich ulubieńców).
(11) Wielki ruch posługujący się szlagwortami Marksa nie poddał przedsiębiorcy władzy robotnika, tylko ich obu poddał władzy giełdy. (przypis Spenglera).
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
wtorek, kwietnia 08, 2008
Biężączka odtylcowo-kassandryczna
Już dawno dostrzegłem w sobie bowiem prorocze instynkty, w dodatku w stylu pięknej i tragicznej Kassandry, która widziała przyszłość, ale żeby jej się w głowie od tego talentu nie przewróciło - Grecy bowiem bali się panicznie zbytniego szczęścia czy sukcesu, stąd to trudne dla nas do zrozumenia pojęcie hybris - miała tak, że nikt nigdy w jej proroctwa nie wierzył. Co pewnie dałoby się częściowo wytłumaczyć tym, że te proroctwa były przeważnie mało optymistyczne, żeby nie powiedzieć, że bardzo często dotyczyły po prostu zagłady.
Ze mną może AŻ tak źle nie jest, bo zdarzyło mi się parę razy przewidzieć rzeczy, o których trudno powiedzieć, czy są złe czy też dobre, A NAWET rzeczy pozytywne. Jednak większość z nich pozytywna, czy choćby neutralna nie jest. Na przykład latem roku Pańskiego 2002 długo i pracowicie tłumaczyłem pewnemu szwedzkiemu młodzieńcowi o "prawicowych", jak na Szwecję, poglądach (narzeczonemu pewnej bliskiej mojej krewnej), że prawicowość to nie jest całkiem to, co my byśmy teraz - dzięki naszemu (przeklętemu) narodowemu "epistemologicznemu uprzywilejowaniu" - mogli sobie spokojnie określić jako lewica Platformy "Obywatelskiej".
Klarowałem temu młodemu człowiekowi o zagrożeniach wynikających z imigracji, z terroryzmu, ze strony Rosji i Iranu... Było też nieco o fatalnych skutkach różnych, chorych moim zdaniem, "równouprawnień" i "tolarencji", ale przede wszystkim było właśnie o terroryźmie, islamie, imigracji i naszym zachodnim braku jaj tudzież odwagi. No i co? Lato jeszcze się nie skończyło, a my mieliśmy 11 września i zamachy na WTC.
Teraz też. Napisałem parę dni temu o tym, jak będzie wyglądało życie w wielkich miastach naszego pięknego kraju w przypadku nieco większego kryzysu ekonomicznego, nie daj Boże... A może mimo wszystko jednak daj? W końcu w to szambo i beznadzieję idziemy coraz głębiej i głębiej, więc w końcu to musi... Się ten-tego, roz...
Więc w przypadku nieco większego kryzysu ekonomicznego, w połączeniu z poważnymi rozruchami czy po prostu wojną domową. Wspomniałem o tym, jak dziwnie zacznie wyglądać to życie w parę dni po przerwaniu dostawy prądu. Naszkicowałem w paru słowach dramat wielu rodzin, które po paru dniach głodowania skonsumują swego ukochanego pieska. Zanim uzbrojone w tłuczek do mięsa i nóż "Lazer Blade" pójdą się bić o białko, tłuszcze i węglowodany na najbliższe śmietnisko. Zaś bandyci będą hulać. I tak dalej.
A tak przy okazji - co mówił Oscar Wilde? Zawsze w końcu warto się nieco zabezpieczyć jakimś popularnym "gejem", a ten, choć dłuższe utwory pisał obrzydliwie pedalskie, to krótkie bonmociki miał niezłe. Więc, z tego co pamiętam, rzekł on kiedyś, że życie naśladuje sztukę. Gdybyż znał mój blog, mógłby powiedzieć coś jeszcze precyzyjniejszego i jeszcze bardziej przeraźliwie głębokiego. No ale nie miejmy pretensji, skoro bidaka nie dożył. Ja jednak mogę tego sławnego "geja" nieco poprawić - z pietyzmem i szacunkiem oczywiście, na jaki "geje" zawsze zasługują - i powiedzieć, że życie naśladuje blog triariusa. (I jego wykłady dla zachodniej "prawicy".)
No bo co akurat mamy? (Proszę całym zdaniem.) Mamy brak prądu w Szczecinie. (Bardzo dobra odpowiedź, brawo, siadaj.) Czyli znowu wykrakałem. W samo sedno, w samo bycze oko, w samo jądro gęstwiny. O czym proszę nikomu nie mówić, bo mnie jeszcze zamkną. Albo coś, możliwości jest teraz w końcu co niemiara.
Sceny w tym Szczecinie nie są jeszcze wprawdzie dantejskie, ale to trwa zaledwie kilkanaście godzin. Intelektualna ekstrapolacja na nieco dłuższy okres daje dokładnie to, co przewidywałem. Zaś skutki tego co teraz naprawdę jest - i to w obie strony - mogą być, i z pewnością będą, potężne.
Tuskoidom to raczej też nie pomoże, czyli na plusa, choć Polsce może zaszkodzić znacznie bardziej. Już zresztą red. Nowakowski - ten co to go sąd pracy uniewinnił z zarzutu współpracy z WSI - snuje w salonie24 przedziwne rozważania o białoruskich agentach, piłach łańcuchowych i zbieraczach złomu. Co ma być rodzimą wersją Al Kaidy. W dodatku ten Szczecin dziwnie blisko naszych największych i w dodatku zachodnich przyjaciół i protektorów w Unii... Nie mówiąc już nawet o pewnej hutnej i kontrowersyjnej nieco w polskim kontekście carycy, która stamtąd właśnie się wzięła.
Zapewne z kimś przedtem te swoje rewelacje red. Nowakowski skonsultował, na przykład z sądem pracy, i o coś mu chodzi. Nie tylko o sławę blogera. A więc naprawdę, proszę nie mówić Schetynom tego świata, że ja, wiedząc, iż jestem Kassandrą, piszę takie rzeczy. Żeby jeszcze ktoś się tym co piszę przejmował, wtedy byłbym jakąś łagodniejszą wersją Kassandry, ale tak? Kassandra Gran Turismo de Luxe, z turbosprężarką i darmowym odtwarzaczem CD. Porządny obywatel na moim miejscu zamilkłby na zawsze. Język by sobie wyrwał, monitor oblał kwasem, klawiaturę przepuścił przez niszczarkę...
Ale jest gorzej, niestety. Usłyszałem dziś, a właściwie przeczytałem na pewnym blogu, informację o tym, że kiedy tego prądu w Szczecinie zabrakło, lokalne władze zwróciły się do Urzędu Skarbowego o zezwolenie na sprzedaż chleba bez kas fiskalnych. Dla mnie to... Tego się nie da po prostu w ludzkim języku wyrazić. Między innymi jest to także i powód bym się poczuł jak mityczny Edyp, który to matkę niechcący przeleciał, tatkę utrupił, a potem uznał, że nie ma rady i trzeba sobie... (Można sobie o tym gdzieś poczytać, jak ktoś nie wie - ja nie tylko nie biężączka, ale i nie szkoła podstawowa.)
Wina jednak moja jest niezaprzeczona, beze mnie to by się przecież zdarzyć nie mogło. Zbyt absurdalne, zbyt schizofreniczne! Ale niestety, nie da się ukryć - parę tygodni temu napisałem cały cykl na temat tego, że nasza cywilizacja weszła w fazę schizofrenii, która się niemal z dnia na dzień pogłębia. No i wykrakałem... Wszystko co powiem, wszystko co napiszę na blogu, sprawdzi się najdalej za dwa miesiące. Jeśli wyjątkowo paskudne, szkodliwe albo schizofreniczne, to szybciej. Błagam - zakażcie mi administracyjnie i pod karą dożywocia pisania. Inaczej naprawdę wkrótce będzie tragedia!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
P.S. Właśnie się dowiedziałem, że podobno urzednicy skarbówki mają strajkować pod koniec kwietnia. Jerum jerum! - a kto WTEDY wyda pozwolenie na sprzedaż chleba bez kas fiskalnych, gdyby się coś, nie daj Boże, stało? Na przykład gdyby jakiś słup się wywrócił od wiatru, jerum jerum!? Miliony ludzi mogą wtedy po prostu zemrzeć z głodu... Jak muchy, i to głodne.
W kamasze ich, tych urzędników! Reszta niech sobie strajkuje, ale bez nich przecież nijak nie przeżyjemy.
poniedziałek, kwietnia 07, 2008
Nieco synchronii, nieco schyłku, nieco Spenglera...
Podczas gdy - czego się zresztą można było spodziewać, jeśli się na przykład zna tę właśnie książkę - dzieła o podobnej choćby głębi i przenikliwości nie tylko się już nie pojawiają, ale poziom intelektualnej debaty zdaje się z roku na rok spadać. Zaś sama "wolność słowa" - tak wciąż zajadle opiewana, jako podstawa wszystkiego co "demokratyczne", wzniosłe i postępowe, zanika w tempie, które daje się niemal zaobserwować nieuzbrojonym wzrokiem.
"Zmierzch Zachodu" Oswalda Spenglera to książka bardzo obszerna i naprawdę trudna... (Oczywiście mówię o wersji pełnej i autentycznej, nie o tym skastrowanym kikucie, który się obecnie w Ojropie wydaje, zaznaczając pewne skróty, ale akurat tych najistotniejszych wcale nie, i nie mówiąc, że z tysiąca stron oryginału zrobiono coś koło 250.) Linki do jej pełnego wydania online, zarówno w niemieckim oryginale jak i w angielskim autoryzowanym tłumaczeniu, są na tym blogu, tam po prawej.
Jednak nie każdy potrafi to przeczytać i w pełni zrozumieć, a w każdym razie nie od razu. Dlatego też zdecydowałem się umieścić tutaj pewne dość moim zdaniem interesujące rzeczy z słynnych - i oczywiście wykastrowanych (w sensie USUNIĘTYCH) bez słowa przez obecnych stróżów politycznej poprawności - synchronicznych tabel znajdujących się na końcu pierwszego (z dwóch) tomu tego dzieła. Synchronicznych w tym sensie, że ukazują one odpowiadające sobie okresy, czyli stadia rozwoju (wzgl. schyłku), w różnych Kulturach/Cywilizacjach (to są u Spenglera b. konkretne i specyficzne pojęcia, różnica między którymi jest b. istotna).
W oryginale jest to kilka tabeli, ja przedstawię to w postaci zwykłego tekstu i tylko rzeczy najbardziej dla przeciętnego czytelnika tych moich treści interesujące. Oczywiście ogromnie zachęcam do przestudiowania dzieła Spenglera w całości! A jeśli nie całego dzieła, którego ja też w całości nie znam, to z pewnością książki o schyłku Zachodu.
A zatem, informacje ze słynnych spenglerowskich tabel, które odnoszą się w miarę bezpośrednio do naszej epoki...Polityka i życie społeczne
CYWILIZACJA
Ogół ludu, teraz zasadniczo o miejskim charakterze, roztapia się w pozbawioną formy masę. Megalopole (czyli ogromne miasta) i prowincje. Czwarty stan ("masy"), nieorganiczny, kosmopolityczny.
nasza cywilizacja - lata 1800-2000
XIX w. od Napoleona do I Wojny Światowej - system Wielkich Mocarstw, stałych armii, konstytucji.
XX w. przejście od konstytucji do nieformalnych wpływów jednostek. Wojny na wyniszczenie. Imperializm.
(Zwracam uwagę, że Spengler napisał tę książkę, z której to pochodzi przed rokiem 1918, zaś zmarł w roku 1936.)
teraz dla porównania "analogiczne" epoki w innych cywilizacjach...
egipska
1689 (1788)-1580. Okres Hyksosów. Najniższy upadek. Dyktatury obcych generałów (Chian).
Po 1600 decydujące zwycięstwo władców Teb.
grecko-rzymska ("apollińska" w terminologii Spenglera)
300-100. Polityczny hellenizm. Od Aleksandra do Hannibala i Scypiona królewska wszechmoc. od Cleomenesa II i C. Flaminiusa (220) do C. Mariusza radykalni demagodzy.
chińska
480-230 - okres "Rywalizujących Państw"; 288 - tytuł cesarski; imperialistyczni politycy w państwie Tsin; od 289 włączanie ostatnich państw do Imperium
---------------------------------------------------------------------
nasza cywilizacja 2000-2100
...
grecko-rzymska
Cezar, Tyberiusz
---------------------------------------------------------------------
życie duchowe
"ZIMA"
Oto poszczególne fazy...
a. Materialistyczny światopogląd. Kult nauki, użyteczności i dobrobytu.
Bentham, Comte, Darwin, Spencer (duchowy ojciec Korwina!), Stirner, Marks, Fauerbach
grecko/rzymska: cynicy, ostatni sofiści (Pyrrhon)
islamska: sekty komunistyczne, ateistyczne, epikurejskie w rodzaju "Bractwa Szczerości"
(w istocie u Spenglera cywilizacja islamska nie istnieje, bo jest to dla niego swego rodzaju protestantyzm cywilizacji "magiańskiej", ale tutaj daje się to określenie zastosować)
b. Ideały etyczno-społeczne, epoka "niematematycznej filozofii", sceptycyzm
Schopenhauer, Nietsche, Socjalizm, Anarchizm, Hebbel, Wagner, Ibsen
grecko/rzymska: hellenizm, Epikur, Zenon
c. Wewnętrzne dopełnienie świata form matematycznych, myśl konkludująca (domyślnie: rozwój świata form danej Kultury).
Gauss, Cauchy, Riemann
grecko/rzymska: Euklides, Archimedes
d. Degradacja abstrakcyjnego myślenia do profesjonalnej, akademickiej filozofii. Literatura o typie kompendiów.
Kantyści, "Logicy" i "Psychologowie"
grecko/rzymska: Akademia, perypatetycy, stoicy, epikurejczycy
e. Rozprzestrzenianie się schyłkowego widzenia świata (w kategoriach zrozumiałych jeśli się zna omawianą tu książkę, tego się tutaj krótko nie da niestety wyjaśnić)
Etyczny socjalizm (czyli typowe jedynie dla naszej cywilizacji w jej późnym okresie, przekonanie,że "świat będzie lepszy, jeśli ludzie zaczną wyznawać i praktykować moje poglądy"; oczywiście w tym znaczeniu socjalistami są także np. liberałowie, i w ogóle mało kto nie jest dzisiaj etycznym socjalistą, co zresztą Spengler sam wyraźnie stwierdza)
indyjska: indyjski buddyzm
grecko/rzymska: hellenistyczno-rzymski stoicyzm
islamska: praktyczny fatalizm (po roku 1000)
---------------------------------------------------------------------
SZTUKA, ARCHITEKTURA, RZEMIOSŁO
CYWILIZACJA
Sztuka bez wewnętrznej formy. Wielkomiejska sztuka traktowana jako coś zwyczajnego: luksus, sport, podniecanie nerwów, szybko się zmieniające mody w sztuce (odrodzenia, arbitralne odkrycia, zapożyczenia).
a. "Sztuka nowoczesna". "Problemy sztuki". Próby portretowania lub podniecania wielkomiejskiej świadomości. Transformacja muzyki, architektury i malarstwa w jedynie rzemiosła.
nasza cywilizacja - 1900-2000
(m.in.) impresjonizm, amerykańska architektura
egipska: okres Hyksosów, sztuka zachowana na Krecie (czyli prowincjonalna wersja sztuki egipskiej)
grecko-rzymska: hellenizm, Pergamon (teatralność), style malarskie (werystyczny, dziwaczny, subiektywny), architektura mająca imponować w miastach diadochów
b. Koniec rozwoju form. Bezsensowna, pusta, sztuczna i pretensjonalna architektura i ornamentyka. Imitowanie form archaicznych i egzotycznych motywów
nasza cywilizacja po 2000
...
egipska: sztuka Knossos i Tel Amarny, kolosy Memnona
grecko-rzymska: piętrzenie bez rozróżnienia wszystkich trzech porządków, fora, teatry (Koloseum), łuki triumfalne
islamska: sztuka Seldżuków, sztuka okresu wypraw krzyżowych
c. Finał. Formowanie się stałego repertuaru form. Imperialne monumenty mające działać za pomocą materiału i ogromu. Prowincjonalne rzemiosło
nasza cywilizacja
...
egipska: ogromne budowle w Luksorze, Karnaku i Abydos, drobne figurki, tkaniny, broń
grecko-rzymska: Trajan do Aureliana, gigantyczne fora, kolumnady, łuki triumfalne, rzymska sztuka prowincjonalna
islamska: okres mongolski (od 1250), gigantyczne budynki m.in. w Indiach, orientalne rzemiosło (dywany, broń, sprzęty)
No i to by było na tyle, może ktoś coś z tego zrozumie, może ktoś dojdzie do jakichś interesujących wniosków, może go to zachęci do bliższego zainteresowania się Spenglerem... Naprawdę wiem, że tak spraparowane i wyrwane z kontekstu, te wszystkie dane mogą byś niestrawne, albo prawie. Ale zrobiłem co mogłem. Naprawdę wierzę, że więcej jest sensu w takich próbach, nawet jeśli będą tylko w małej części udane, niż w sileniu się na pisaniu jakichś wielkich własnych rewelacji, jeśli akurat nic naprawdę głębokiego nie przychodzi mi do głowy.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
środa, kwietnia 02, 2008
Czy my się nieco nie oszukujemy kochane ludzie?
Bardzo to wszystko fajne, a czytanie takich wypowiedzi zawsze mi nieco poprawia humor, który, jak wszyscy w tej chwili, poza kompletną swołoczą i/lub idiotami, mam dzisiaj marny. Jednak czy my się nieco nie oszukujemy tym optymizmem, kochane ludzie? Oto jest pytanie!
Zgoda, Unia nie jest wieczna, zapewne istnieć będzie znacznie krócej, niż większości z nas się wydaje. Tyle że mało kto się zastanawia nad tym, jak realnie będzie wyglądał jej zgon. A więc, stawiam tezę, iż aby się zaczął, potrzebny będzie naprawdę potężny kryzys, przede wszystkim gospodarczy. A wtedy co? Proszę sobie wyobrazić mieszkanie w wielkim mieście bez wywożenia śmieci - choćby przez tydzień. Plus z brakiem prądu, dostaw benzyny do stacji, stojącą komunikacją miejską... Sklepy nie mają żywności na sprzedaż. Rzerzucha z hodowli na balkonie zjedzona w ciągu dwóch dni, potem ew. rodzinny piesek...
Po czym zaczynają się odbywać dantejskie sceny przy śmietnikach, gdzie obywatele mordują drug druga w walce o odpadki. W końcu drug druga zaczyna, początkowo z ociąganiem, zjadać. No i z dnia na dzień nasila się działalność bandytów, plus różnych lewackich bojówek, pedalstwo sobie gwałci i rozlicza się z homofobami... I te rzeczy. Że wspomnę jeszcze działania różnych fałszywych proroków i prowokatorów, którzy się wtedy z całą pewnością uaktywnią. Jednego już wszyscy dobrze znamy - aż przebiera kopytkami do tej wzniosłej chwili, kiedy to wreszcie zaistnieje i wykona swoje zadanie w całej pełni.
Jedyna nadzieja, że może nie dożyje, jeśli Unia jeszcze parę lat pociąnie. Oby pociągnęła! My nie jesteśmy na jej rozkład przygotowani, proszę mi uwierzyć, mimo że to niszczy złoty sen, ale ten pan jest. Więc naprawdę lepiej by to się parę lat odwlekło. Będziemy chociaż mieli czas wyhodować rzerzuchę i kupić sobie większego psa.
W dodatku, kiedy unijna biurokracja i jej przydupasy uwidzą, co sie dzieje - a konkretnie, że mogą stracić władzę, przywileje a nawet gorzej, bo lud zacznie ich być może rozliczać - z całą pewnością będą się starali zaostrzć jeszcze cały kryzys. A możliwości im nie będzie brakować, o nie! Chodzić będzie oczywiście o to, by lud zaczął magna voce błagać o silną władzę. Rzuciłem tylko kilka szkicowych obrazków, ale taki kryzys od którego mogłaby się zawalić Unia, to naprawdę nie są żarty, więc nie mówmy sobie o tym tak lekko. Lepiej zacznijmy się do tego jakoś przygotowywać. Stanie z bronią u nogi, po prostu, bo wiele innych rzeczy na razie zrobić chyba nie możemy.
No i właśnie, mam jeszcze parę uwag na temat naszego własnego potencjału. Przysięgam, nie uważam się za żadnego bohatera, moja fizyczna odwaga jest taka sobie, w krajowej normie... Tym niemniej stało się więcej razy niż potrafiłbym sobie tak od razu przypomnieć naprzeciw uzbrojonego ZOMO, uzbrojonego LWP, naprzeciw luf kołowych wozów bojowych SKOT, czy po prostu czołgów. Słyszało się też parę razy strzały, nie wiem czy akurat była to wtedy ślepa amunicja w tych czołgowych lufach, czy też ostra, ale na szczęście w powietrze...
(Raczej to pierwsze, bo strzelanie ostrą w centrum Elbląga, i to pod górę akurat...) W każdym razie proszę mi uwierzyć, że taki wystrzał robi wrażenie. Głośny jest jak skurwysyn, no i naprawdę znaczać mógł wtedy cokolwiek, łącznie z masakrą w stylu węgierskim czy innym Placem Niebiańskiej Szczęśliwości. (Tyle, że w tym drugim przypadku bez telewizji.)
Zresztą sam ryk dziesięciu czołgów na jałowym biegu robi całkiem spore wrażenie. Tym bardziej jeśli pełno jest wokół dymów z granatów łazawiących, a sytuacja napięta, bo nikt nie wie czym to się skończy. A skończyć mogło się za każdym razem czymkolwiek, łącznie z wielotysięczną masakrą, jak nieraz w historii bywało. Tak to właśnie w moim osobistym przypadku wyglądało nie raz i nie dwa - i w Elblągu w roku 1970, gdzie szalałem po ulicy jako uczeń liceum, i w grudniu 1981, jak i nieco później. Wtedy to było dla pewnego gatunku ludzi dość normalne zachowanie, że człowiek szedł i, jakby nie było, ryzykował.
W końcu o zwykłym ubectwie, zwykłej milicji obywatelskiej, o realnej perspektywie szykan w pracy czy na uczelni, o możliwości spotkania nieznanych sprawców itd., itd., nawet tutaj nie wspominam. A zresztą, co tam czołgi! W późnych latach '70 naprawdę bywały dość niepozbawione napięcia sytuacje np. pod gdańskim pomnikiem Jana III Sobieskiego w późnojesienne wieczory 11 listopada. (3 maja to była sama słodycz, bo jasno i przyjemnie, ale ten listopad w deszczowy wieczór, kiedy sto kilkadziesiąt osób stoi całkowicie otoczone przez milicję i pies z kulawą nogą, poza nami i paroma setkami stróżów porządku, o niczym nie wie. A potem jeszcze trzeba dotrzeć do domu.)
W sumie wygląda, że dla ogromnej większości ludzi niepójście na pierwszego maja, albo na oszukańcze wybory, to było bohaterstwo ponad możliwości, natomiast całkiem sporo było ludzi, którzy znacznie większe sprawy traktowali po prostu jako swój obowiązek i nie przywiązywali do nich wielkiej wagi. A jak jest dzisiaj?
Przyznam zresztą, że wtedy ta łatwość chodzenia na różne demonstracje - które dzisiejszej prawicy, a nawet nie tylko prawicy, bo wszelkiej politycznie zaangażoanej młodzieży, dla której szczyt rewolucyjności to dziś pójście w czasie lekcji na demonstracjię pod ministerstwo pod opieką swych nauczycieli, by pokrzyczeć "Giertych do wora, wór do jeziora"... Co uważam za tak żałosne, nawet w kategoriach Che Guevary i Lenina, którzy nie są moimi ulubieńcami, że po prostu nie mam słów, by to wyrazić. Więc kiedyś wydawało mi się nieco przesądą, iż tak łatwo przychodzinam ganiać się z milicją, a tak trudno nieco pomyśleć. Gdybym był wtedy wiedział, że przyjdzie czas, gdy będzie dokładnie odwrotnie! (Choć z tym dzisiejszym myśleniem, też powodów do orgazmu nie dostrzegam.)
No bo jak jest dzisiaj? Dzisiaj nikt na ulicę nie wyjdzie, prawda? Po pierwsze, jeśli coś mu się nie podoba w rządach platfusów, czy postkomuny, czy powiedzmy Unii Europejskiej, to sobie popisze na blogu i tyle. A po drugie, przecież bez pozwolenia odpowiedniego urzędu nie wolno zakłócać porządku, więc jak? No więc cóż dziwnego, że cała działalność patriotyczna, prawicowa, antykomusza, antyplatfusia, antyunijna - wszystko to polega jedynie na przerzucaniu się słowami na blogach i forach. Co z dnia na dzień można będzie zresztą ukrócić, bo śruba jest już przecież powoli przykręcana - na przykład przez czynienie z blogowisk przymusowego wersalu... Tylko mało kto raczy to zauważyć. Jak z reguły wszystkiego, co ma jakiekolwiek znaczenie, w odróżnieniu od pozorów i rzeczy całkiem bez znaczenia.
Polska prawica ma obecnie taką sytuację, że mamy tysiące generałów, ale żadnych żołnierzy. Generałowie przerzucają się genialnymi koncepcjami na blogach, ale wykonać ich nie ma komu. Nie ma nawet komu trenować zwykłą fizyczną odwagę, a przy okazji pokazać światu nasze istnienie i naszą determinację. W końcu wychodząc masowo od czasu do czasu na ulicę - tłumnie i nawet pomimo ew. administracyjnych zakazów - to akurat byśmy z pewnością osiągnęli.
W każdym razie, z tego co słyszałem, to 23 kwietnia 2008 r., o godz.12.00 pod pomnikiem Witosa na placu Trzech Krzyży w Warszawie będzie wiec w sprawie suwerenności narodu. Co, mówię o suwerenności, zostało ewidentnie zgwałcone przez "naszych" parlamentarzystów, o ojropejsach i ich przydupasach już nie wzpominająć. A więc, kto może (ja nie, bom daleko od Warszawy) niech idzie i demonstruje. Chyba że wszystkie te nasze patriotyczne blogowe pohukiwania nie są warte nawet funta kłaków. Czyli choćby tyle, co nasze, moje też, smętne w istocie demonstracje z lat '70 i '80. Które tak w końcu niewiele Polsce przyniosły w realu.
Zgoda, niewiele, ale to by zawsze był jakiś wstęp do działania, a nie tylko pisania na blogach. Teraz z całą pewnością potrzeba czegoś o wiele większego... A więc, do kurwy nędzy - zacznijmy coś wreszcie robić!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
wtorek, kwietnia 01, 2008
Może trochę WSI24? O pedałach może być? Proszę bardzo!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.