piątek, maja 13, 2016

Dwa bąmoty z kluczem (plus um pequeno bônus autobiográfico)

amore siciliano
Na początek bąmoty. Z kluczem. (Łał!)

*

Człowiek prawdziwie kulturalny to ten, który wulgarnie bluzga, kiedy przypadkiem włączy się na sam koniec "Amore Siciliano".

*

Istnieją autorzy zdolni do pisania fascynujących rzeczy, którym jednak przemożny moralny imperatyw nakazuje zanudzać czytelników niemal na śmierć.

* * *

Teraz zaś obiecany bonusik. (Faktycznie w jakimś stopniu autobiograficzny.)

Otóż, pomijając kwestię mego braku spontanicznej sympatii do banksterów i "centroprawicy" (z ew. wyjątkiem naszego PiS), zaimponował mi ten nowy przejściowy rząd w Brazylii jedną rzeczą - mianowicie swym kawaleryjskim wypięciem się na politpoprawność. Wszystkie zachodnie stacje trąbią, szczerze zszokowane lub nieźle to udając, iż w tym rządzie są sami biali faceci. Absolutnie żadnej kobiety! (Nie mówiąc już o jakichś dziwotworach z implantami.)

Do tego faktycznie, w tych podłych czasach, trzeba mieć jaja. I nie jest to, Jakżesz Szanowna Targowico (to była ironia!), żadna tam aluzja do naszej polskiej sytuacji, a tym mniej "otrzeźwienie"! Nasza pani Premier na razie wypada w moich oczach bardzo dobrze, wczoraj nawet widziałem jej zdjęcie, na którym mi się, pierwszy raz, spodobała jako kobieta...

Niby mogłaby to być robota retuszera, ale zobaczcie jak skutki takiej roboty wyglądają na przykładzie Schetyny, ozdabiającego ponoć całą Warszawę swą nową fizjonomią przedwojennego filmowego amanta! Ładny?

Tak że nie o pani Premier tu mówimy, i ja drgawek na widok każdej kobiety w polityce wprost nie dostaję, ale też osobiście widziałbym je raczej gdzie indziej, to raz, a dwa, i ważniejsze, jest to, że wszelkie te parytety i inne lewackie totalitaryzmy to jawna kpina z proli i ich "demokracji".

Kpina czyniona przez rozbestwioną już do ostateczności globalną lewacką (a przy tym jak najbardziej zblatowaną z finansami, "kapitalizmem", i chodzącą na pasku Rosji) biurokratyczną międzynarodówkę. Czyste plucie prolom w gębę, plus kolejny kamień pod ich nogi, gdyby kiedyś zechcieli odzyskać jakąś w miarę autentyczną demokrację.

Żródłem, fontanną i mekką politpoprawności - co by ktoś o tym nie myślał i sobie nie wmawiał - jest Ameryka. W dużym stopniu w wyniku leberalnej wszechwładzy panoszących się tam bezczelnie prawników, bo bez nich cała ta rtęciowa lewizna na różnych Harvardach mogła by sobie gadać do upojenia.

No i ta północna Ameryka w oczach słabnie, coraz więcej państw i innych sił urządza z niej sobie jawne kpiny, ale jednak ten przejściowy rząd, osłabionej w tej chwili mocno, Brazylii, przysłowiowe gonady pokazał.

Nie było to wcale takie znowu "pequeno", ale może da się czytać, więc nie płaczmy. No a dlaczego "autobiográfico". A dlatego, że w pewnym sensie omal nie urodziłem się Brazylijczykiem. W każdym razie w połowie. Czy jak to tam liczyć. Matka, w wieku licealnym, w roku Pańskim 1947 miała się z rodziną załapać na ucieczkę z rozkosznego PRLu - właśnie do Brazylii. Niestety cała ta siatka tuż przed finałem wpadła. Cóż, mówi się...

Cały taki, jaki jestem, bym nie był - zgoda. Może równie piękny, może trochę bardziej beżowy, choć raczej mniej mądry. (I tak byście
amore siciliano
mnie kochali, estou certo?) Jednak Brazylia, w porównaniu z PRLem, ma swoje zalety i zawsze jakoś mnie do tych tam spraw... Że wszystkich nie wymienię, bo są z nami kobiety i dzieci... Ciągnęło. Jak to do bębnów, BJJtów, braku PRLu, dwóch mężów Dony Flor... Ciepło jest... (Choć węży nie lubię.)

Tak więc, choć Brazylii nijak w moim sercu do Szkocji (tylko że to raczej chodzi o Szkocję wyczytaną w młodości u Walter Scotta i R.L. Stevensona, plus oczywiście ta muzyka, ach!), jednak jest dla mnie jakoś specjalna. Ich język też ma fascynującą fonetykę i, choć naprawdę go nie znam i chyba już nie zdążę, kręci mnie mocno. A skoro jesteśmy przy języku, to oczywiście i Amália, której imię zakorzeniło się nawet dość mocno w mojej, jakby nie było, rodzinie.

Tak że kończymy w sposób wywołujący u tego gościa, który lata temu stwierdził na prawica-niet coś w stylu, że: "nawet taki naturszczyk jak pan Triarius byłby lepszy od Ziemkiewicza, gdyby tylko nie mówił tyle o sobie", intensywne kręcenie się w grobie. Czy gdzie on tam teraz jest. (Tak czy tak, niniejszym go pozdrawiam.) Jednak, na poważną na odmianę nutę, trzeba rzec, iż w tej historyjce jest jednak spory kawałek naszej wspólnej historii. Não é?

A żeby na zupełny koniec było coś mniej egocentrycznego i bardziej ponadczasowego, pozwólcie mi wykrzyknąć: "Na drzewo z politpoprawnością i tzw. "równouprawnieniem"! Tymczasowy rządzie Brazylii - prowadź nas!" ;-)

triarius

6 komentarzy:

  1. A co powiesz Triari o prezydencie-elekcie Filipin, Rodrigo Duterte?

    Przykłądowy artykuł, ze zdjęciem uroczej Filipinki na górze, tu: http://www.theatlantic.com/international/archive/2016/05/philippiness-new-president/481950/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem że przeraźliwa męska świnia. Słyszałem parę jego wypowiedzi i przyznam, że nawet mnie z letka zaszokowały. Ale ma oczywiście plusa, że się nie obcyndala. W końcu, powiedzmy to sobie otwarcie (Obama nie słuchać!) do względnej równowagi nie dojdziemy, jeśli my będziemy zrównoważeni i obiektywni, a tamci jak dotychczas.

      Oni nie mają innego wyjścia, zresztą taka ich natura, więc spokojny, słodki rozsądny Tygrysizm na zawsze pozostatanie sprawą absolutnej, wąziutkiej elity.

      Reszta niestety będzie ten obecny syf równoważyła "czarnuchami", "murzyńskością", a na temat kobiet i "równouprawnienia" gadkami w stylu tego Duarte. C'est la vie. Oni się będą żreć, a na sam koniec wkroczymy my (jak się rymło!) i zaprowadzimy upragniony już przez wszystkich porządek i wzajemną słodycz. Tak mi dopomóż!

      Pzdrwm

      Usuń
    2. Że uzupełnię...

      Ale ten Duarte to też przykład na błyskawiczne słabnięcie Amerykanów i schyłek ich autorytetu. Nawet w oczach ich niezbyt dawnych kolonii. Teraz jeszcze sobie wybiorą Clintonową, to ja mi nie daję więcej, niż 15 lat wzgl. normalnej egzystencji w postaci jednego państwa. Rosja ich pewnie przetrzyma.

      Pzdrwm

      Usuń
    3. Że świnia, to mi nie przeszkadza, bo to mądre i szlachetne zwierzę.

      "Oni" - masz na myśli "zwykłych" ludzi? Szczerze, b. mi ta "wulgarność" nie przeszkadza - była, jest i będzie. Poza tym ja żaden hrabia (w przeciwieństwie do Szanownego Autora), także tego...

      Nie obcyndalanie się zaś mi nawet imponuje. Porównując jego postępowanie ze sprawą Breivika - p. Duterte wygrywa w cuglach.

      Słabnięcie Amerykanów: rzeczywiście ciekawe. Nie wiem, co tam się dokładnie dzieje, dlaczego tak im źle idzie, a precyzyjniej: sytuację widzę jak przez kratę - kilka punktów, które mogę połączyć, lecz brakuje mi oglądu na całość sprawy.
      W samych Stanach zanosi się na nieprzyjemności, ludzie chcą zmian - stąd Donald Trump. To słoń. A sprawa Polska? Obyśmy nie trafili z deszczu pod (rosyjską) rynnę. Inszallah*

      *Pozdrawiam kol. anonimowego, sugerującego pod jednym z poprzednich wpisów konwersję Pana Tygrysa na islam.

      Usuń
  2. bonsoir Panie Tygrysku (przepraszam za poufalosc i zdrobnienie ale w ten sposób oswajam sobie Panski Geniusz, który ,mnie trochę oniesmiela). Przeczytalam Panska cudna notke i zamarłam, ale o tym potem, bo dzisiaj trafiłam na you tube jak Poniedzielski spiewa Presleyem

    love me dżender love me do
    milosci tak się pleć
    teraz pokochajmy się
    potem sprawdzimy pleć

    dzisiaj zanim na Pana weszlam, sorry na Pana bloga oczywiscie, zadzwonila do mnie ciocia (a rzadko dzwoni)i wspomniała ze leci do portugalii, wiec powiedziałam ze super i jej zazdroszczę, bo nie bylam i żeby pochodzila wieczorem po starej Lizbonie i posluchala sobie fado, bo piękne i ze rodzice przwiezli pare lat temu z Lizbony plyte Amalii. Na studiach - koncowka komuny, w debilnym kraju, na debilnym uniwersytecie, który konczyla pewna wielikaja obecnie żenszczina znalam wielu portugalczkow (jak policzyłam poznałam ludzi z 56 krajów)Portugalskiego akurat nie znam, ale zawsze mi się podobal bardzo. niektórzy auslaendrzy mówili ze myli im się z polskim, przez te "sz", ale polski, który uwielbiam, bo swietna gre slow można z nim uprawiac i fajnie słowa przerabiac, nie brzmi tak ladnie dla obcych uszu, nie jest tak dzwieczny.
    A poza tym co do notki to to jest wlasnie wspaniale, Ze Pan przeplata komentarze : z kraju i z zagranicy z opowieściami z własnego zycia i z komentowaniem zycia wogole tudzież z mnóstwem dygresji. Co do egocentryzmu Panskiego to - czy był jakiś geniusz nieegocentryczny ? nie było i nie będzie ! często jak Pana czytam to placze ze smiechu, serio. Pan jest jeszcze lepszy niż woody allen. A tak wogole to Zydzi mnie drecza. Od zawsze. Na szczęście tylko ci lewaccy. Niestety to większość... (dla woodego robie wyjątek)
    Jutro chyba jeszcze do Pana napisze, jeśli wolno, bo mam pare spraw ... teraz jeszcze sobie odtworzę Caruso w wykonaniu ktoregos z wielkich i będę miała dreszcze jak zawsze i ide spac. wWielbie Pana goraco i nieustająco marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzi Pani, takie podejście to ja lubię! A ci inni? Absolutnie nic sobie nie robią z tego, że człek sobie żyły za darmo wypruwa... Tylko żeby mieć niski numer legitymacji i nachapać się, kiedy w końcu Tygrysizm Stosowany dojdzie do władzy.

      Nawet jak im obiecuję (w ramach testowania tej sprawy, ale przecie na serio) jedną złotą myśl, wyłącznie dla nich, dziennie, jeśli się zapiszą na moją listę Skypową, to mają w nosie. A przecież nie zamierzam w ogóle gadać, tylko co najwyżej wkleić im jednego bonmota dziennie, albo jakiś tekścik niedostępny ogółowi. Ech!

      Co do fonetyki, to fakt - "sz" - ale także nosówki. Fascynująca sprawa! Z tego co kojarzę, a językami interesuję się nie od dziś, czyli b. długo, takowe występują u Portugalczyków (4 z tego co kojarzę), u Fransmanów (3 jeśli umiem liczyć) i u nas (2). Może to relikt z języków pre-indoeuropejskich, z Pelazgów? To by dopiero było! Z tego co kojarzę, to na innych kontynentach też wiele nosowych samogłosek nie ma. Są mlaski i takie różne, ale nosówek nie słyszałem.

      Co do rozwichrzonej formy... Bo to jest gawęda ślachecka virtualis. Po prawdzie pewnie bym wolał, przynajmniej co jakiś czas, napisać coś cudownie składnego, z formą i w ogóle arcydziełko und perełka, jakiś esej, albo daj Boże, książkę, ale po co, na co, jak i w ogóle. Piszę w 2%, gdy mi się wydaje, że paroma słowy zmienię może kierunek historii, a reszta to wtedy, kiedy mnie to jakoś bawi.

      No a bawi mnie właśnie jak sobie robię takie figlasy. Ma to swój wdzięk, zgoda, choć nie zawsze mnie ta akurat forma-nieforma, zachwyca. Cóż...

      Poniedzielskiego nie słyszałem od wieków, zaś pierwszy raz chyba na słynnym PPP w '81 w Hali Oliwii, ale to o żęderze jest cudne! Miałem zresztą z tego festiwalu KOMPLETNY zestaw nagrań (normalnie sprzedawano wybór, niemal jak ze Spenglera dzisiaj), ale zostawiłem go wiejący z rodziną do Szwecji. Jak i tonę bibuły i innych takich. Nie żeby to akurat był wielki problem, po prostu anegdotka.

      Ogólnie to chyba tyle, b. miło się rozmawiało i proszę dalej dawać przykład tym @#$$ dekownikom, jak się traktuje Panów TWRÓRCÓW, choćby i blogaskowych, ale tym niemniej bloody genialnych.

      Pzdrwm

      Usuń