Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lemingi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lemingi. Pokaż wszystkie posty

wtorek, marca 22, 2011

Krylia Sowietow i Różowe Golarki Liberalizmu

Narażę się tym z pewnością paru lubianym przeze mnie ludziom, ale faktem jest, że sport - w sensie kibicowania, a nie uprawiania - to jeden z najskuteczniejszych i najpowszechniej dziś stosowanych środków trzymania proletów za mordy. Odwieczne "panem et circenses", czyli, jak to jeden bloger fajnie sparafrazował, "taniego kredytu i Tańca z Gwiazdami".

Gdyby Młody Spengleryzm był czymś więcej, niż tylko intelektualnym żartem (i jedyną nadzieją zachodniej cywilizacji przy okazji), to do oglądania transmisji sportowych konieczna byłaby specjalna dyspensa od biskupa. I to biskupa z właściwym certyfikatem od Młodych Spenglerystów oczywiście. O jakimś tam "patriotycznym" podniecaniu się grą "naszych chłopców", czy skakaniem jakichś "polskich orłów", nie byłoby oczywiście nawet mowy! To znaczy, prolety ew. by mogły, w ramach P & C, ale na pewno nie sami Młodzi Spengleryści.

Czemu jednak ew. dyspensa, a nie po prostu zakaz? Dlatego, to nie jest tak, że w każdym przypadku i dla każdego, takie coś musi być szkodliwe. Pochlebiam sobie, że ja na przykład mogę oglądać niemal cokolwiek... No, to też przesada, bo np. różnych martyrologii, obozów koncentracyjnych, filmów moralnego niepokoju, programów Tomasza Lisa, czy filmów wojennych/przygodowych/dla-prawdziwych-mężczyzn-z-pościgami-samochodowymi nie oglądam, bo się tym po prostu brzydzę, nudzi mnie to i/lub mierzi.

Jednak (długo by można o tym!) w sumie jest tak, że jak ja coś oglądam, to nigdy się w tym nie zatracam, nie "przenoszę się w inną rzeczywistość" i nie "odrywam od ciała i konkretu"... O czym nawiasem ostatnio na TV Trwam interesująco opowiadał syn tego sławnego McLuhana - nie żebym się całkiem zgadzał, wręcz przeciwnie, ale interesujące to to było... (W sumie zresztą to chyba była Nowa Lewica.)

Ale nie - to nie ja. Bo w moim przypadku zawsze pierwsze są pytania w rodzaju: "kto za tym stoi?", "komu to służy?", "dlaczego oni mi to pokazują?", "co chcą przez to osiągnąć?", "jak na to reaguje typowy leming/prolet?"... Itd. Plus pytania pomniejszego płazu, w rodzaju: "jak oni skłonili ją, żeby im na to pozwoliła?", "ile w tym jest prasamiczego, excusez le mot... powiedzmy żeńskiej natury, ach!?"... To akurat dotyczy jednej konkretnej dziedziny, ale analogicznie z innymi dziedzinami.

Długo by można o tym, ale że ja nie o tym, więc tyle. Ten blog nie jest zasadniczo jakoś z definicji i wyłącznie polityczny, i ja bym sobie mógł tutaj pisać na całkiem inne tematy, jakoż to: psychologia, filozofia, muzyka... Ale wiem, czego ludzie oczekują, więc, przynajmniej na ten raz, psychologizowanie na temat ew. racji i ew. błędów panów McLuhanów, czy podejściem do mediów wizualnych typowego leminga/proleta z jednej, a Pana Tygrysa z drugiej strony, zostawię sobie na jakieś abstrakcyjne i nigdy nie mające pewnie nastąpić "zaś".

I powiem tak... Oglądałem sobie dziś (a właściwie to już formalnie wczoraj) gnuśnie boks, przeżuwając późne śniadanie i spenglerycznie bawiąc się myślami nad tym, jak oni już wprost starają się imitować i odtwarzać starożytne walki gladiatorów. I chcieli by, i boją się jednocześnie, pójść na całość. W sumie jednak coraz bardziej jestem przekonany, że oni ŚWIADOMIE sięgają już do tamtych wzorów!

Czyli nie tylko to, że "dzisiejszy sport to dawne walki gladiatorów i wyścigi rydwanów" (b. skądinąd spengleryczna myśl, oczywiście), tylko że ktoś tam jednak w pewnym momencie stwierdził, że te wszystkie analogie pomiędzy dawnymi i nowymi czasy są na tyle istotne, iż trzeba tę sprawę świadomie wziąć w swoje ręce i przyspieszyć.

Choć sama też przecież idzie w "dobrym" kierunku. Wcale nie wykluczam, że gdzieś tam w głębi jakichś dwudziestopiętrowych schronów przeciw broni A... Z siedzi jakiś Mózg, który, tak jak i ja, wie, że Spengler to sposób na zrozumienie naszych czasów, a nawet w pewnej mierze przewidzenie przyszłości - i on to właśnie realizuje.

Czyli że małe urzędasy jakichś Unii - takie o kilka zaledwie pięter ponad Wojtkiem Sadurskim - czytają sobie Toynbee'ego czy Konecznego, a ktoś kto naprawdę kojarzy, zapewne facet ze służb, Spenglera. I on tą całą resztą, o nas już nie wspominając, manipuluje sobie do woli. On tam, ja tutaj... Wojna mózgów!

W każdym razie tak sobie gnuśnie oglądam ten boks - niby amatorski, a bez kasków, maszynek do liczenia ciosów... Jak za moich czasów! Ale nie tylko to, bo także bez koszulek, pięć rund i masa innych jeszcze gladiatorskich innowacji... Tak sobie oglądam, a tutaj pod spodem leci tasiemka... Na której czytam, że "Z powodu złej pogody nie będzie dziś transmisji następujących meczy: Krilia Sowietow : CSKA Moskwa..."

Reszta nieistotna, ale tą pierwszą wymienianą tam drużyną były - absolutnie nie żartuję! - Krylia Sowietów! I niech mi ktoś teraz powie, że obecna Rosja to nie jest prosta kontynuacja miłującego pokój ZSRR! Wiem, mają ten sam hymn, jest nadal "Komsomolskaja Prawda"... I różne inne takie. Ale to przecież drobiazg przy tych sowietach!

Podczas gdy u nas (??!) drużyny o długiej i chwalebnej (jak na sport) historii zmieniają dzisiaj nazwy co parę miesięcy - z nazwy jednej szemranej firmy, co ich rzekomo sponsoruje, na drugą, równie szemraną... Tam, mimo gospodarki rynkowej, mimo wszystkich NEP'ów i pieriestrojek - nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby zostawić np. "Krylia", a wywalić "Sowietów"... Albo "Sowietów" zastąpić jakimś równie dźwięcznym, a mniej kontrowersyjnym (?) słowem.

Ktoś tam z pewnością musiał pomyśleć o tym, że kiedyś te Krylia zajmą jakieś tam dobre miejsce w lidze, albo zdobędą puchar - czemu niby by nie mogły? - a wtedy (fanfary, bębny, starcy zawodzą) staną do walki z jakimś Anderlechtem Bruksela, Herthą Berlin, czy powiedzmy czymś, co kopie piłkę w najwyższej lidze III RP. I prasa, media, dziennikarze będą się podniecać, że "Skrzydła Sowietów grają super!"... Albo, że "nasi strzelili Skrzydłom Sowietów trzy bramki w dwie minuty".

Co z tego, że gdzieś tam jest wpisane coś o propagowaniu komunizmu... Co z tego, że Rosja to dziś miłujący pokój i wolny rynek kraj... Jakoś jednak obeszło się bez sponsora i dawne Skrzydła Sowietów, nie muszą - raniąc serca prawdziwych konserwatystów, którzy cierpią nieludzkie męki na samą myśl o usunięciu pomnika takich czy innych wyzwolicieli czy okupantów... O "zmianie nazwy ulicy, którą Historia uczyniła już częścią Dziedzictwa (czysty bolszewizm, żeby się na Historię obrażać!)"...

Te skrzydła nie muszą się (chwała niech będzie Najwyższemu Któren w Mauzoleum!) - mimo całej demokratyzacji i wszystkiego co piękne und liberalne - nazywać "Pizzeria Mniam-Mniam", czy powiedzmy "Różowe Golarki 'Napalona Frosia'". Zapewne Rosja jakoś z tego powodu słabsza, a tym samym mniej niebezpieczna - w końcu sponsor to liberalizm, a liberalizm to siła... Jednak chyba jakiś rynkowy liberał musiałby mi to ze szczegółami wytłumaczyć, bo ja się nijak nie mogę w tym dopatrzyć logiki. Wiem, że ona tam jest, bo po prostu być musi, i to z nóg zwalająca, ale jej głupi nie widzę.

Z tego co wiem, genialny von Mises, który postulował, jeszcze przed wojną światową, by pożyczać Sowietom jak najwięcej, bo to sprawi, że szybciej poznają uroki liberalizmu i go pokochają, już nie żyje... Prosiłbym zatem, by któryś z jego uczniów pofatygował się na mój blog i mi wszystkie te trudne sprawy jakoś przystępnie wytłumaczył. Ludzie - poważnie, liczę na was!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, sierpnia 21, 2010

Wredne totalitarne pyski i wysokie prawicowe standardy moralne

Najlepsza, a zarazem chyba najkrótsza, definicja prawicowości, jaką znam, brzmi tak: "Prawicowość to raczej dać w dupę, niż wziąć". Autorem jest mój dobry znajomy Triarius the Tiger, a ja mogę się pod tą definicją podpisać obiema rękoma - jeśli ktoś się z nią wprost nie zgadza, to jego "prawicowość" oznacza coś całkiem innego, niż moja, i w ogóle wszelka, którą ja jako taką rozumiem.

Nie jest jednak tak dobrze, by każdy tę definicję genialnego TtT akceptował. Część "prawicowców" ma własne genialne pomysły - często związane z ubóstwieniem "wolnego rynku"... Część razi lapidarność i, by tak to brutalnie określić, brutalność owej definicji, więc woleliby co najmniej tego głośno nie mówić, albo i skoncentrować się na jakichś pobocznych aspektach, przedstawiając je jako rzekomo najważniejsze.

Są też tacy, dla których właśnie ta definicja - a raczej zawarta w niej hierarchia wartości - jest kompletnie nie do przyjęcia i stanowi... Słuchajcie, słuchajcie! Stanowi zatem... czyste i absolutne zaprzeczenie prawicowości! Wielu z tych ludzi (choć wcale nie wszyscy), uważających się w dodatku z głębokim przekonaniem (co mnie wydaje się po prostu groteskowe!) za "prawicę", motywuje swój brak zgody i swój wstręt religijnie.

Konkretny przykład tego, o czym tu mówię, znajdujemy w ostatnim tekście Nicka pt. "Życie intymne muppetów"  i niektórych reakcjach na nie.

Nicka, nawiasem mówiąc, lubię czytać, bo gość, poza tym, że dobrze pisze, to jeszcze bryzga optymizmem, więc po przeczytaniu czegoś, co on napisał, człek, nieraz przez całe pięć sekund, widzi naszą beznadziejną przyszłość w nieco mniej gównianych barwach. W dodatku Nicek bardzo dojrzał skutkiem swoich ostatnich niemiłych przeżyć i wykazuje teraz naprawdę sympatyczne cechy charakteru.

W dodatku odkrył chyba ostatnio Evolę, skutkiem czego w końcu przeprosił się chyba ze Spenglerem. Nie to, że zna, ale przestał na oślep atakować. I fajnie, bo te napaści były nie całkiem na zwykłym, niezłym nickowym poziomie. W sumie nie musiałbym tutaj pisać całego tekstu, gdybym mógł po prostu skomentować u Nicka, ale nie mogę, a to z przezabawnego powodu, że zarówno Nicek, jak i ja uważamy, że Korwin i moja skromna (?) osoba to "nie ta sama liga".

Ta nasza zgoda w tej kwestii doprowadziła jakoś, paradoksalnie, do drobnego konfliktu, i ja obiecałem już u Nicka nie komentować. Co nie znaczy, że się jakoś trwale obraziłem - raczej sądzę, że z czasem Nicek zrozumie, iż także i tutaj to ja mam rację. (Choć przecież się całkowicie zgadzamy.)

No dobra - konkrety! A więc Nicek napisał w tym tekście coś w stylu: "Popatrzcie ludzie, jakie żałosne typki nami dzisiaj rządzą!" Z głębi autentycznej, niepozbawionej jak, nie-do-końca-od-Ziemi-Matki oderwanej jaźni to napisał... "Kulturą" znaczy, w sensie szpęglerystycznym, pojechał.

A zobaczcie, jakie na to reakcje! Szczególnie polecam gościa o ksywie "Tutejszy". Jeśli to nie jest późna "Cywilizacja"... Jeśli to nie jest chorobliwe hiper-korowe móżdżenie... Jeśli to nie jest szpęglerowska "druga religijność"... Jeśli to nie jest ęteligęckie rozszczepianie włosów na 17 równych części i "Socjalizm Etyczny", to ja już nie wiem! Nie mówiąc już o tym, że porównywanie Nicka za ten tekst do Palikota, to zarówno skrajny idiotyzm, jak i po prostu wyjątkowe wprost CHAMSTWO.

W każdym razie można by dojść do wniosku, że "prawicowość to najpierw sobie odstrzelić obie nogi, jaja i łeb, zanim się powie ostrzejsze słowo o swym śmiertelnym wrogu". Może tak i jest, w końcu nie jestem wyrocznią i każdy może sobie mieć własne zdanie (przynajmniej na razie). No ale w takim razie ja nie chcę mieć z taką "prawicowością" nic wspólnego, a wy ludkowie, którzy tak te sprawy widzicie, przestańcie się brenzlować rojeniami o jakiejś "walce", o jakichś "widokach na zwycięstwo", o jakiejś PRZYSZŁOŚCI wreszcie...

Nie jesteście żadną, cholera, "prawicą" - jesteście zgrają (być może na razie częściowo jeszcze potencjalnych) NIEWOLNIKÓW i tyle! Jeśli dorabiacie sobie do tego religijne ideologie, no to to jest właśnie opisana przez Spenglera "druga religijność". Jeśli zaś nawet religii do tego nie potrzebujecie, to nawet słowo "leming" byłoby dla was nadmiernym komplementem. Jesteście materiałem na niewolników, ludkowie, i nie ma znaczenia, że wasze rzekome motywacje są takie - ach! - wzniosłe.

Jesteście jak gość, który ma odwagę terroryzować własną rodzinę - "w imię wysokich standardów" - a boicie się choćby głośniej pisnąć wrogowi - także "w imię wysokich standardów". Żałosne!

Powiedzcie wreszcie sobie i wszystkim wprost, że żadna walka was nie interesuje - interesuje was zachowanie waszych "wysokich standardów moralnych" ("bo to jest esencją prawicowości") i zachowując je, możecie sobie wesoło żyć nawet w postaci niewolników. Nieważne, że niewolników takich ludzi, jakich Nicek przedstawił w swoim tekście. Wam to nie robi różnicy. Sorry, ale mnie robi! To już, z Nickiem, dwóch.


triarius
---------------------------------------------------
Teraz, kiedy III RP gładko przeszła spod europejskiego wymienia pod sowiecką racicę - czy i Ty odstawiłeś leminga od piersi?

środa, sierpnia 11, 2010

Wumle spod krzyża i ćwierciuchy z mediów

Trzy są zajęcia, w których nie można się nigdy pomylić:

1. jak taki facet na jednokołowym rowerku jeździ po luźnej linie na wysokości co najmniej kilometra, grając przy tym na skrzypcach i z zawiązanymi oczyma;

2. robota sapera, który rozbraja DUUUŻE bomby na luźnej linie na wysokości co najmniej kilometra, grając przy tym na fujarce i z zawiązanymi oczyma;

3. słowotwórstwo.

W związku z powyższym nie mam cienia wątpliwości, że Ludwik Dorn będzie się smażył w piekle, gdzie przez całą wieczność diabeł będzie go filetował, potem obtaczał w żółtku i posypywał tartą bułeczką. I więcej! (Ale po bliższe szczegóły radzę się zwrócić do Iwony Jareckiej, która się zna na kuchni. I nie tylko na niej.)

Jeśli się okaże, że się mylę, to będzie znaczyło, że to posoborowe piekło nie jest już warte funta kłaków i całkiem nie ma się co nim przejmować, ani też niebem.

Za co ta bułeczka i to filetowanko? No jasne, że za "wykształciucha"! Któren był (i jest) jedną z największych porażek szeroko (ach jak szeroko!) pojętej polskiej prawicy od czasów, kiedy Korwin biegał z przysłowiową koszulą w zębach. (Nie powiem "w krótkich spodenkach", bo cholera wie, w czym on tam teraz chodzi. Od pasa w dół w każdym razie. W końcu, jak ktoś sensowny zauważył: "facet, który dobrowolnie zakłada muszkę, wyzbywa się prawa by być traktowany poważnie".)

Weźmy - z obrzydzeniem i po raz OSTATNI - rzeczonego wykształciucha w dwa palce i przetnijmy go na pół. Co widzimy? Ogon całkiem udany - niczym plaśnięcie mokrą szmatą przez lewacko-platformiano-ojromordę. "Ciuch" znaczy. "Siuch" byłby jeszcze nieco lepszy, ale cóż, to "c" jest od... No właśnie!

Przednia część tego czegoś jest po prostu BEZNADZIEJNA! Naprawdę trza być idiotą, żeby to komuś mówić i mieć nadzieję, że tamten poczuje się poniżony! Działa to bowiem WPROST PRZECIWNIE: taki gość odbiera to jako autentyczny wyraz ZAZDROŚCI o jego - jak to sobie wyobraża - wykształcenie. Wie, iż duża część moherów "wyższych studiów" nie ma, no to nic dziwnego, że w swym wątłym łebku dochodzi do łatwego wniosku, że mu zazdroszczą.

I to jest kompletne dno! Tu nie chodzi przecież o to, że oni mają wykształcenie, tylko o to, że to ich rzekome wykształcenie nie jest zazwyczaj warte funta kłaków. Oczywiście, można być człekiem naprawdę wykształconym i idiotą, ale tutaj to nie o to chodzi. Jeśli się komuś chce przykopać, to się nie mówi, że jest "wykształcony", w domyśle zostawiając sobie, że mimo to jest idiotą. Trzeba być idiotą właśnie, by tego nie zrozumieć!

"Dobra", powie ktoś, "ale Dorn tego sam nie wymyślił, tylko wziął to z mądrej książki!" A co mnie to obchodzi i w czym miałoby mu to pomóc, że spytam? Kiedy mnie obskoczy banda żuli, czy ja im będę cytował Eneidę w oryginale? W przekonaniu, że ich porażę swoją wyższością und mądrością?

No dobra, tośmy poteoretyzowali, odesłali nieudanego słowotwórcę do piekła... A teraz pokażemy, JAK TO NALEŻY ROBIĆ! No więc ludzie, proponuję  Wam dużo od tego tam... Od tego tam "w... ciucha", lepsze o niebo określonka na tych durniów co wiecie.

Po pierwsze "wumle". Od WUML, czyli Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu Leninizmu z mrocznych lat PRLu. To jest dokładnie poziom ich "wyższego" wykształcenia w ogromnej większości przypadków. Przecież te ich tam "szkoły wyższe" nie mieszczą się wśród dziesięciu tysięcy najlepszych (?) szkół wyższych (?) na świecie - o jakich więc "szkołach  wyższych" my tu mówimy?

"Wuml" jest naprawdę dobry - brzmi wystarczająco obrzydliwie, przy tym jest krótki, łatwo zrozumiały... W każdym razie taki leming zawsze może pobiec do swego rodzica, byłego szefa POP, i spytać: "tatusiu, co to jest wuml, bo mnie tak jeden brzydki moher nazwał na blogu?" I rodzic go oświeci, a wszyscy będą zadowoleni.

Po drugie, w przypadkach, gdy pasują nam dłuższe i bardziej wyrafinowane miana, proponuję używać określenia "ćwierciuchy". Od starożytnego "ćwierćinteligenta", ale z końcówką, ogonem od tego tam głupiego czegoś, co go Dorn wymyślił... Bo sam ogon jest bardzo dobry - jak mokrą szmatą przez wumloski pysk.

Jeśli komuś moja propozycja nie pasuje, to niech zaproponuje coś lepszego. Ale mówię o realu, nie o modłach i JP2. A w każdym razie niech NIE UŻYWA już określenia... Wiecie jakiego. Chyba, że chce z Dornem także się załapać na filetowanie i obtaczanie w bułeczce. Przez wieki wieków!

triarius
---------------------------------------------------
Odstaw leminga od piersi!

piątek, grudnia 25, 2009

Aktualności ze świata - MANSCAPING

Jak sobie zrobić manscaping jak gentleman


autor: Gigi Starr

Czy nazwiemy to "przycinaniem żywopłotów", czy też "strzyżeniem trawnika" - nadszedł czas, by mężczyźni zrobili porządek ze swymi dzikimi kłakami na rzecz gładszego wyglądu. Najnowszy trend dla mężczyzn, to usunięcie włosów gdziekolwiek rosną - pachy, plecy i inne regiony są teraz bezwłose, zgodnie z narastającym trendem zwanym "manscaping"*.

New York Daily News notuje, że wielu pracowników i zarządzających wielkimi biznesami obecnie troszczy się o swoje owłosienie w przedłużonym trendzie z roku 2003, zwanym "Gejowski wygląd dla heteroseksualnego faceta" ("Queer Eye for the Straight Guy"). Choć troska o owłosienie jest popularna w gejowskiej społeczności, wielu heteroseksualnych mężczyzn obecnie poddaje się regularnym zabiegom woskowania w swych lokalnych salonach piękności. Pisząca w New York Daily News Amy Eisinger zanotowała, "Jeden taki klient, który regularnie płaci 150 dolarów za wywoskowanie swoich pleców, stwierdził, że to wcale tak bardzo nie boli, a dziewczyny to doceniają."

Badanie przeprowadzone na Uniwersytecie Południowej Florydy ujawniło, że około 64 procent studiujących w college'ach mężczyzn zajęło się niektórym nieestetycznym owłosieniem, "ze względów higienicznych, albo żeby być bardziej atrakcyjnym". Czy to oznacza koniec dla włochatego typu mężczyzny w rodzaju Burta Reynoldsa? Dla mężczyzn pragnących zmiany. oto nieco sugestii na temat tego, jak dokonać manscapingu we właściwy sposób

Instrukcje

Czego będziesz potrzebował:

  • Salon oferujący usługę woskowania
  • Nożyczki
  • ostre żyletki, elektryczna golarka, lub depilator
  • Krem do golenia lub żel
  • Środek przed goleniem
  • Skrobaczka depilująca do ciała (Exfoliating body scrub)
  • Środek nawilżający
Krok 1

Skoncentruj się w swoim manscapingowych wysiłkach na tych regionach: przedramiona, klatka, baki, plecy i "region kostiumu kąpielowego". Ankietowani ludzie stwierdzają, że włosy w tych regionach ich odrzucają. [...]

Koniec cytowania, jest tego więcej, ale mam dość, sorry! Oryginał, wraz z dalszym ciągiem, można sobie przeczytać tutaj:

http://www.ehow.com/how_5741768_manscape-like-gentleman.html

Czym się przejmować? Czy to sprawa do podnoszenia jej w święta? Pewnie nie, ale ja mam specyficzne gusta. Zresztą proszę zauważyć, że, choć ten internetowy serwis nie jest może przesadnie poważny, to cytowane tu gazety i uniwersytety to już nieco inna sprawa... Co ja będę gadał - realny liberalizm jaki jest, każdy widzi. To znaczy, kto widzi ten widzi, a kto nie widzi, to i tak nie zobaczy.

Jakby coś, to przetłumaczyłem to maksymalnie dokładnie. Pogrubienia co pikantniejszych fragmentów tekstu za to są moje własne. Za użycie słowa "gej" przepraszam wszystkich wrażliwych, ale musiałem zachować ducha. A poniżej przypis.

-----------------------------
* Ewidentna analogia do powszechnie znanego terminu "landscaping", oznaczającego projektowanie i realizację parków, zielonych - ogólnie krajobrazu.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 04, 2008

Może nie całkiem apophtegmy... ale w każdym razie głębokie mądrości w dość zwięzłej formie

Znana komusza teza, że "kontrrewolucja nasila się w miarę postępów rewolucji" ma sporą szansę być zasadniczo prawdziwa, choć nie do końca. Zapewne chodzi o to, że z początku rewolucja ma do czynienia z rzeczami dość mało w sumie istotnymi, swego rodzaju pianą na powierzchni bytu: z szarfami orderowymi, dworską etykietą, musztrą paradną, architekturą pałacową...

Z gospodarką też, fakt, ale przede wszystkim luksusowym biznesem: koronki, gemmy, egzotyczne przyprawy, szkoleni eunuchowie i różowe golarki do sfer intymnych... Plus oczywiście przywileje, elity (przeważnie niezbyt energiczne czy żywotne), przyzwyczajenia... Dotyczące jednak przede wszystkim ludzi, którzy mają wiele do stracenia, nic do zyskania, a do tego żadnej już praktycznie woli, odwagi czy dyscypliny.

W miarę zaś "postępów rewolucji" rewolucjoniści - przemienieni już zresztą w dużej mierze z barbarzyńskich wojowników, przed którymi stary porządek właściwie całkiem nie umie się bronić, w coraz zwyczajniejszych biurokratów - muszą się mierzyć w coraz większym stopniu z twardym jądrem realnej rzeczywistości.

Wtedy dla "dalszych postępów rewolucji" - a często po prostu dla utrzymania się tej nowej elity przy żłobie i przy życiu nawet - konieczne jest zabieranie ludziom resztek pożywienia, ich ostatniej pociechy duchowej w postaci religii, zmienianie kobiety w mężczyzn a mężczyzn w kobiety, tych ostatnich zaś wsadzanie na traktory...

Wszystko to zaś przy dźwiękach "Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak swabodno atdycha cziełowiek", czy innej "Ody do radości". A co głupsi z tych niedawnych rewolucjonistów WTEDY WŁAŚNIE zaczynają wierzyć, że naprawdę uszczęśliwiają swoje ofiary i wzruszają się do łez słysząc te chóralne pieśni - wykonywane pod przymusem przez zastraszone ofiary, albo dla ochłapów czy większych korzyści przez cwanych koniunkturalistów, ale dla władzy będące niezbitym spontanicznym wyrazem wdzięczności ludu za ziemski raj, pierwszy raz w historii ziszczony...

I to jest chyba cała przyczyna tego ciekawego zjawiska, o którym mówimy. Tyle, że to jednak nie "kontrrewolucja" się nasila, bo na to już przeważnie ofiary rewolucji nie mają dość sił, tylko po prostu rewolucja od walki z różnymi dość drugorzędnymi i często chylącymi się do upadku sprawami przechodzi stopniowo do walki ze sprawami jak najbardziej obiektywnymi i silniejszymi od ludzkiej woli.


* * * * *

To poniższe mi się powiedziało w odpowiedzi dla Mustrum pod moim poprzednim tekstem, ale tak mi się podoba, że zrobię z tego oficjalnie bonmota (czy może na odmianę apophtegmę).

Zo znaczy gun control? Dla lewactwa znaczy to oczywiście "kontrola (dostępu do) broni palnej" i jest ich namiętnym marzeniem. Co to jednak znaczy dla ludzi normalnych? Oto co:

Trudna sztuka synchronizacji muszki ze szczerbinką kiedy dłonie się nam trzęsą z żądzy dorwania skurwysyna i rozerwania go na strzępy.


* * * * *

Kiedy Ludwik XIV stwierdził, że "po nas choćby potop", musiał mieć na myśli przyszły zalew, czyli plagę, "młodych wykształconych z wielkich miast" - czyli lemingów. Jeśli tak, to nie był to głupi facet, bo to naprawdę katastrofa.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, września 11, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 4

Tuskoid


Gryzoń blisko spokrewniony z lemingiem (Lemmus i Dicrostonyx) i tuskiem pospolitym (Tuskus vulgaris). Trzeba tu nadmienić, iż niektórzy uczeni uważają, że tuskoid jest nie osobnym gatunkiem, ale bezpłodną hybryda obu wspomnianych gatunków.

Z wyglądu i zachowania tuskoid znajduje się dokładnie pośrodku pomiędzy oboma tymi gatunkami. Jego cechy to: niepozorny wygląd, niezborne ruchy (szczególnie w czasie tzw. "rave parties"), przede wszystkim zaś nieprzezwyciężona potrzeba przebywania w tłumie takich samych osobników - te zbliżają tuskoida do leminga, podczas gdy ruda czuprynka, oczy na szypułkach, czy gruchające dźwięki, wydawane szczególnie w okresie godowym: "kasthować! kasthować!" - to najbardziej charakterystyczne cechy tuska pospolitego, które posiada również i tuskoid. Inteligencja wszystkich tych gatunków gryzoni jest na poziomie pośrednim pomiędzy mniej bystrym kangurem, a przeciętnym indykiem pastewnym.

Tuskoidia to stan albo właściwość bycia tuskoidem.

Powiedzmy teraz nieco o etymologii. Nazwa "tuskoid" jest przez naukowców różnie wyjaśniana. Jedna z naszerzej dziś akceptowanych teorii głosi, iż "tuskoid", a także sam "tusk", pochodzi od łacińskiego określenia "lectio Tusca", czyli "odczytywanie (wróżb) na sposób etruski". "Tusca" to oczywiście genetivus femininum od "Tuscus", czyli "Etruski", albo też "Etrus(e)k".

Etruskowie, jak wiadomo, byli dla Rzymian wielkimi autorytetami we wszelkich sprawach związanymi z magią i religią, więc określenie to szeroko w Rzymie stosowano. Z czasem jednak popularność etruskiej wiedzy spadła do zera, albo nawet niżej. Być może stąd właśnie wzięło się określenie "tusk", określające kogoś, kto przepowiada przyszłość nie mając o tym zielonego pojęcia, obiecuje cuda niewidy bez pokrycia, i, mówiąc nieco brutalnie: "łże jak najęty i pieprzy takie pierdoły, że naprawdę w końcu powinien za to beknąć" (koniec cytatu).

Inni uczeni nie zgadzają się z wyżej wspomnianą etymologią, argumentując, iż "tusk" pochodzi właśnie od "tuskoid", nie zaś odwrotnie. Na dowód przytaczają fakt, iż pierwsze udokumentowane użycie określenia "tuscoidus" (wymawiane z twardym "c") miało miejsce w tytule mało znanego tekstu Seneki "De spadonibus et tuscoidis", czyli "O spadonach i tuskoidach". Spadones (sing. spado, spadonis), jak powszechnie wiadomo, byli to kastraci, zoperowani w tak przemyślny i kunsztowny sposób, że mimo utraty (eufemistycznie mówiąc) męskości, zachowali (eufemistycznie mówiąc) siusiaka. Co dawało im ogromną przewagę nad innymi (nie bójmy się tego słowa!) kastratami w wielu erotycznych kontekstach.

I to nie tylko (nie bójmy się także i tego zwerbalizować!) kontekstach damsko-męskich, ale także w tych jak najbardziej jednopłciowych. (Nie wdając się w przesadnie dokładne obliczenia, bo być może tych płci było tam np. 0,87 albo 0,78.) Nie tylko zresztą nad kastratami mieli spadones przewagę.

Niestety dzisiaj nie jest już dla nas jasna różnica pomiędzy spadonami a tuskoidami. Być może, jak przypuszczają niektórzy uczeni, leży ona w rudej czuprynce. Nawiasem mówiąc, czołowy dziś badacz tego fascynującego zagadnienia X.Y. Platt-Fuss Cienacky, przedstawia liczne i niezbite jego zdaniem dowody, iż największa musiała być popularność starożytnych spadonów w okolicach dzisiejszej Brukseli. To taka ciekawostka dla co pilniejszych uczniów, którzy chcą wiedzieć nieco więcej, niż przewiduje program.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, września 09, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 3

Leming, lemingofrenia

Leming to ktoś, kto nie dość się interesuje polityką, by starać się wyrobić sobie w tej sprawie własne, oparte na realiach zdanie, ale wystarczająco, by się na jej temat wypowiadać i przede wszystkim, dawać się podszczuć do politycznych działań macherom posiadającym w rękach media, oraz wylansowanym przez te media tzw. autorytetom. Stan bycia lemingiem nazywamy lemingofrenią.


Test na lemingofrenię

Bycie lemingiem, czyli lemingofrenia, oznacza głębokie zmiany osobowości, przejawiające się także w innych, niż ściśle biorąc polityczny, obszarach. Lemingi reagują całkiem inaczej od normalnych ludzi na niektóre fakty i zjawiska. Na tym fakcie oparte są najużyteczniejsze testy na lemingofrenię. Lemingi uwielbiają mianowicie brać udział w spędach lemingów, a spędy te mogą być zarówno w realu, jak i czysto wirtualne, co im zdaje się nie robić wielkiej różnicy.

Kiedy na przykład leming otrzymuje informację, że gdzieś ma zostać bity rekord Guinessa polegający na ilości ludzi którzy w czymś wezmą udział (zdjęcie "Gdańszczanie tysiąclecia", ściąganie przeglądarki Firefox v.3, taki czy inny "żywy łańcuch") wykazuje oznaki podniecenia i natychmiast czyni kroki, by się w obiecany mu tłum innych lemingów włączyć.

Podczas gdy zdrowy i niedotknięty lemingofrenią osobnik oczywiście - albo odbezpiecza broń (jeśli jest jej szczęśliwym posiadaczem), albo co najmniej krzywi się z pogardą, kolejny raz nie potrafiąc do końca zrozumieć jakimi durniami - i lemingami właśnie! - jest spora część jego współbliźnich, i to (na razie) przeważnie nie w wyniku lobotomii, a niejako dobrowolnie.

Powyższe kryterium pozwala go z niemal stuprocentową skutecznością zakwalifikować jako leminga. Ocenia się jednocześnie, ze około 80-90% lemingów może zostać w tym konkretnym teście przeoczonych - albo ze względu na chwilowe zniechęcenie i/lub przepracowanie, albo ponieważ temat konkretnego spędu lemingów z jakichś osobistych powodów danego osobnika nie ekscytuje.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lipca 31, 2008

Rynek i jego niedostatki (plus różne takie osobiste wątpia)

Jakoś mnie ostatnio zniesmaczyło blogowanie, zarówno czytanie, jak i pisanie. W końcu co z tego wynika? Jak ja to rozumiem, każda myśl nie prowadząca do jakiegoś działania jest z definicji kulawa i chora. Tak to jest z naszą psychiką - tak ona po prostu działa. To samo ze słowem: słowa muszą coś realnie zmieniać, choćby bardzo pośrednio, ale jednak. Bez tego jest to jałowe bicie piany. (I proszę mi nie mówić, że teksty w stylu: "A cija to nuzia? A jakie śliczne mamy dzisiaj pończoszki! No a gdzie one się kończą, zaraz sprawdzimy. Pozwoli panna Halinka?", nic nie zmieniają. One właśnie zmieniają całkiem sporo. Żeby tak dużo zmieniało nasze pisanie!)

Myśl może więc prowadzić do słów, które z kolei prowadzą do działań, powodujących realne zmiany... Albo też myśli, bez pośrednictwa słów, prowadzą do działań, które prowadzą do zmian... Ale nasze pisanie? Będące i początkiem, i końcem naszych działań? Czy to nie kolejny przykład upadku naszych czasów, a z nimi nas samych? Jesteśmy "prawicą", dość dobrze wiemy co naszym wrogiem, co zagrożeniem... Wielu z nas dość precyzyjnie potrafi określić w jaką stronę zmierza ten świat. I dotrze tam - albo w jakieś jeszcze gorsze miejsce - jeśli ktoś mu w tym nie przeszkodzi.

A kto ma przeszkodzić, że spytam? Lewactwo? Leberałowie? Lemingi? (Niechby i wielkomiejskie, młode i kształcune że hej!? Tak przy okazji - mamy fajne określenie na wroga, to już coś. Nasz wróg to Trzy L. Z tym, że chodzi tu o zjawisko Lemingozy - nie o poszczególne Lemingi jako istoty.) Niestety, ta sprawa spada na nasze barki. Albo po prostu nie zostanie załatwiona, świat zaś dalej sobie podryfuje w tym kierunku, w którym całkiem wyraźnie zmierza.

Co nam pozostaje? A kim ja jestem, żeby ludziom mówić, co mają robić? Mówię za siebie (a Zemke nadstawia ucha). Albo nic nie mówię, gdyby ktoś naprawdę chciał wiedzieć, co akurat ja na ten temat sądzę, to napisałem już przez dwa lata tyle, że powinno to być dość jasne. O ile ktoś zada sobie trud przeczytania. Ze zrozumieniem i uwagą. Trudno tego oczywiście od ludzi oczekiwać, ale w takim razie po co w ogóle pisać? Przecież tutaj nie są jakieś hiper-bieżące analizy, a kawałki napisane rok temu na ogół mają tę samą wartość teraz, jaką miały wtedy, te obecne będą miały tę samą wartość (czy jej brak) za 5 lat... I te rzeczy.

Dałbym sobie pewnie spokój z pisaniem tego bloga - może nie na zawsze, ale na jakiś czas... Moja, niedawno wykoncypowana, SG z linkami do fajnych tekstów zapadła już i tak w sen zimowy, albo też zdechła. Bo po prostu żadnych blogów ostatnio nie czytam. Skoncentrowałbym się na stawaniu się Aecjuszem Ostatnim Rzymianinem tej naszej zdychającej Faustycznej Cywilizacji (choć Kultura była oczywiście lepsza), plus nadstawianiem ucha, czy coś się nie zaczyna dziać, w czym trza by wziąć udział, udzielić (bratniej) pomocy, coś zorganizować... O tworzeniu elity już nawet marzyć przestałem, blogi do tego chyba się po prostu nie przydają.

No dobra. Tośmy sobie ponarzekali. Jednak kilku ludzi te moje dyrdymały czyta. Czym mi, absolutnie bez żadnych żartów, sprawiają ogromną satysfakcję. Może mam przesadnie rozbuchane ego, ale naprawdę wydaje mi się, że przy wszystkich swoich oczywistych wadach, to co ja tu piszę jest i tak cholernie elitarne. I że jeśli ktoś tu coś dostrzega, to dostrzega właśnie to elitarne. Z czego wynika, że jest elitą, lub materiałem na takową. (Alem się podlizał Publiczności!)

Jeśli zaś tacy ludzie chcą to czytać, to powinienem jednak to docenić i starać im się odpowiedniej strawy dostarczać. Czy mam wątpia na temat sensu blogowania, czy też nie mam wątpiów na temat sensu blogowania. (W pewnym sensie jest tu błędne koło logiczne, ale raczej nie jakoś przesadnie paskudne, i to chyba w sumie ma sens.)

No więc, w chwilach takich jak te (fanfary, werble, chóry starców zawodzą... choć to wcale nie o TAKIE chwile starcom i werblom chodzi) można ludziom dać wybór różnych interesujących fragmentów różnych interesujących książek. Których większość z pewnością nie zna. W końcu tyle tych książek produkują. Nie mówiąc już o serialach, meczach i tefauenach. I blogach toże. No i to właśnie sobie teraz zrobimy.

"Economics: Principles and Policy" - autorzy William J. Baumol i Alan S. Blinder. Wydany po raz pierwszy w roku 1988, czasach, o ile pamiętam, Ronalda Reagana. Niemal tysiącstronicowy podręcznik akademicki, i to nie byle jaki: Yale i Uniwersytet Nowojorski. Trudno byłoby twierdzić, że to pozycja antyrynkowa, inspirowana przez jakichś "socjalistów" (cokolwiek by to miało znaczyć), czy powiedzmy (apage satanas!) sowietów. Jest tu jednak nieco, przyznaję że nieprzesadnie wiele, treści, które dla typowego rodzimego "rynkowca" mogą się okazać dość ciężkostrawne i szokujące. Oddajmy głos autorom, strony 631f (wydanie 4):


Mechanizm rynkowy: niedostatki i remedia


Kiedy była dobra,
Była bardzo, bardzo dobra.
Ale kiedy była zła,
Była koszmarna.

HENRY WADSWORTH
LONGFELLOW



Co rynek robi dobrze, co zaś robi marnie? [...] W rozdziałach 25 i 26 rozpoczęliśmy od wyjaśniania i wychwalania działania niewidzialnej ręki Adama Smitha - mechanizmu, w wyniku którego doskonale konkurencyjna ekonomia alokuje zasoby skutecznie, bez żadnego kierownictwa ze strony rządu. Choć ten studiowany przez nas model był wyidealizowany, obserwacje realnego świata potwierdzają osiągnięcia mechanizmu rynkowego. Ekonomie wolnorynkowe osiągnęły poziomy produkcji, skuteczność produkcyjną, różnorodność dostępnych dóbr konsumcyjnych, i ogólny dobrobyt nie mające wcześniejszych przykładów w historii.

Jednak mechamizmy rynkowe mają także pewne jaskrawe słabości. Jedną z nich jest fakt, iż duże i potężne firmy mogą interferować w działanie niewidzialnej ręki, prowadząc zarówno do koncentracji bogactwa, jak i złej alokacji zasobów. Było to tematem rozdziałów 27 i 28. Teraz przyjrzymy się w pełniejszy sposób brakom rynku i niektórym rzeczom, które można zrobić, by te braki naprawić.

To, że rynek nie potrafi wszystkiego, co byśmy chcieli by robił, jest całkiem oczywiste. Pomiędzy zalewem dóbr i usług, znajdujemy przygnębiającą nędzę, miasta duszące się od zatorów komunikacyjnych i zanieczyszczeń, instytucje edukacyjne i organizacje artystyczne w poważnych kłopotach finansowych. Nasza ekonomia, choć zdolna do kreowania niewiarygodnej obfitości materialnego bogactwa, wydaje się mniej zdolna usunąć zło społeczne i kontrolować szkody wobec środkowiska. W tym rozdziale przyjrzymy się powodom, dla których rynek nie radzi sobie z tymi sprawami, oraz konkretnie wskażemy dlaczego mechanizm cenowy sam w sobie może być niezdolny do poradzenia sobie z nimi.

Do rynek robi marnie?

Choć jest prawdopodobnie niemożliwe przedstawienie kompletnej listy niedoskonałości mechanizmu rynkowego, możemy zidentyfikować siedem zasadniczych obszarów, w których rynek oskarżany jest o niedostatki:

1. Ekonomie rynkowe cierpią na poważne gospodarcze (dosłownie "biznesowe") fluktuacje.

2. Rynek dystrybuuje dochody dość nierówno.

3. Tam, gdzie rynki są zmonopolizowane, alokują zasoby nieefektywnie.

4. Rynek nie potrafi sobie we właściwy sposób poradzić z przypadkowymi efektami ubocznymi wielu działań ekonomicznych.

5. Rynek nie potrafi dostarczać dóbr zbiorowego użytku (public goods), takich jak obrona narodowa.

6. Mechanizmy rynkowe czynią dobra zbiorowego użytku (public goods) i prywatne usługi nadmiernie kosztownymi, upośledzając przez to ich dostawy, szczególnie gdy są one finansowane przez rząd.

7. Rynek słabo sobie radzi z alokowaniem zasobów pomiędzy teraźniejszością i przyszłością.


Na razie na tym skończę ten przekład. Deo volente, oraz jeśli nie będę miał większych problemów, oraz większych rewelacji do pisania, przetłumaczę następne fragmenty tego fascynującego rozdziału tej autorytatywnej książki. To co już napisałem, proponuję potraktować jako aperitif, zaostrzający apetyt. Komentować na razie nie ma specjalnie czego, ale jednak powiem, że wiem oczywiście, iż korwiniane mają na wszystkie te zarzuty łatwą i elegancką odpowiedź.

W stylu: "A co mi tam! Niech bydło, które sobie nie potrafi w mechanizmach rynkowych poradzić, zdycha! Niech ci co potrafią awansują i kwitną, na tym właśnie polega Sprawiedliwość! Byle nienaruszona pozostała Własność! Że Niemiec wykupi co tylko zechce w Polsce? Co to za problem, skoro tańsze będą przez to różowe golarki i żele do pięt!?"

Tyle, że to jest czysty Herbert Spencer. Ani specjalnie naukowe, ani specjalnie realne, ani w ogóle przesadnie mądre. Jednak mając takie poglądy, ta sekta powinna się nazywać Internacjonalistyczna Sekta Czcicieli Herberta Spencera, czy jakoś tak. No bo ani "partia", ani oczywiście jakoś wyraźnie "polskie"... "Socjaldarwinizmem" nie chcę tego nazwać, choć tak się tego typu ideologię przeważnie określa, bo to by była obelga dla autentycznego i wielkiego uczonego, jakim był Karol Darwin. (Sorry katoliccy fundamentaliści! Tutaj jednak się z wami nie zgadzam.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, maja 08, 2008

Protest

Udało mi się właśnie prywatnymi kanałami dojść do tekstu, który jutro (lub może pojutrze) ma się ukazać na czołowych stronach większości ogólnopolskich dzienników i w wielu tygodnikach. Zdecydowałem się na jego natychmiastową publikację, bo uważam to za swój najświętszy dziennikarski obowiązek. Tym bardziej, że wagi tego oświadczenia nie sposób po prostu przecenić. Oto jego treść bez żadnych skrótów:


Prezydium Rady Najwyższej OSLiISoPSiBZ(GTGSKP)* upoważniło mnie do wydania następującego oświadczenia:

Uprzejmie, ale też stanowczo, informujemy, że mamy serdecznie dość coraz częściej się pojawiających w różnych szemranych mediach przypadków porównywania zwolenników pewnej partii politycznej w tym niezwykle dziwnym kraju zwanym Polską do naszego Gatunku. W związku z tym zawiadamiamy, że odtąd wszelkie tego typu działania spotkają się z naszą stanowczą i energiczną ripostą. Będziemy pozywać sprawców do sądu i puścimy ich z torbami (bo to i owo się zachomikowało, a ze Międzykontynentalnym Związkiem Papug mamy bardzo bliskie stosunki).

Jeśli zaś miejscowe sądy nie wystarczą, odwołamy się wyżej - do Trybunału w Strasburgu, albo i do Rady Najwyższej ONZ. (Jeśli zaś naprawdę będzie trzeba, to mamy własnego pana-od-śrub. I niech się nikt nie łudzi, że łapka nam zadrży, albo ogonek!)


Porównywanie naszych zdrowych instynktów, tudzież odwiecznych tradycji, mających zresztą całkiem określoną i cenną dla naszego Gatunku funkcję społeczną (tępienia każdego roku najgłupszej, najbardziej hałaśliwej i najżarłoczniejszej przy tym części młodzieży) z zachowaniami pewnych ludzi - i to akurat tych, o których od lat krążą wśród nas złośliwe dowcipy! - uwłacza naszej godności i jest po prostu podłym pomówieniem. Z tymi ludźmi nie mamy, nigdy nie mieliśmy, i nigdy mieć nie chcemy absolutnie nic wspólnego!

Tak, prawdą jest, to co donoszą niektóre media - iż czynione były ze strony kilku partyjnych młodzieżówek próby rozmów z nami o ich afiliacji przy naszym Związku, jednak próby te uznaliśmy za jaskrawe przykłady politycznej korupcji i odrzuciliśmy je ze wzgardą. Nikt nam z tego powodu nie ma prawa czynić zarzutów. Jeśli uczyni, spotkamy się w sądzie.

Jednocześnie wyjaśniamy, że po naradzie z naszymi prawnikami, nie godzimy się na nazywanie zwolenników tych partii żadnym mianem, w którym występowałyby słowa takie jak: "leming", "Lemmus" czy "Dicrostonyx". Tak więc odrzucamy propozycję, którą nam kilkukrotnie składano, byśmy się zgodzili na stosowanie wobec tych istot określenia "ojrolemingi" - na wzór, jak nam mówiono, serków "oscypków" nieuznanych przez Unię Europejską, wobec czego trzeba było dla nich znaleźć inna nazwę, zostały więc nazwane "ojroscypkami".

Nie, na to też się nie godzimy! Szlachetna nazwa naszego Gatunku nie może być łączona ze słowami takimi jak "ojro" (w jakiejkolwiek jego formie czy wariancie), czy słowami pokrewnymi, ze szczególnym uwzględnieniem słów wiążących się w jakikolwiek sposób z wspomnianą tu kilkukrotnie partią polityczną.

Z szacunkiem (ale też ze stalowym błyskiem w oku)

W imieniu Prezydium
/podpis nieczytelny/
pieczęć okrągła

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Ogólnoświatowe Stowarzyszenie Lemingów i Innych Stworzeń o Podobnie Samobójczych i Bezsensownych Zachowaniach (Gdyby Takie Gdzieś Się Kiedyś Pojawiły)


triarius

---------------------------------------------------
P.S. 1 Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. 2 Takie oto cudo znalazłem w Wikipedii na zakończenie postu o lemingach, cytuję (wytłuszczenia moje):

Fałszywa legenda bazowana na amerykańskim filmie wytwórni Disneya White Wilderness (1958) sugerowała, iż kiedy zbliżają się do oceanu bądź morza, myślą że są w stanie je przepłynąć; W praktyce jednak, jest to często dalekie od prawdy, a sugestia w filmie była jedynie wymysłem autorów, którzy sami zepchnęli gryzonie do wody.
"Często dalekie od prawdy"? A więc jednak czasem niedalekie? No i właśnie o to chodzi, że czasem tak - jakaż w tym zatem "legenda"? Z pewnością autentyczny leming z cieniackiej młodzieżówki to napisał, nikt inny by tak głupio nie potrafił.