Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewactwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewactwo. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, stycznia 06, 2014

O tak zwanym równouprawnieniu

Oczywiście, że jestem wrogiem "równouprawnienia kobiet". Szok, nie? Czy uważam, że kobiety nie powinny mieć tych samych praw, co mężczyźni? Sorry, ale nijak nie mogę zrozumieć, jak "te same prawa" miałyby wyglądać. Nie rozumiem, całkiem na serio, jak kobiety w ogóle mogłyby mieć "te same" prawa co mężczyźni, ani jak mężczyźni mieliby mieć "te same prawa" co kobiety. Przecież to absurd! (O ile oczywiście nie mówimy o przypadkach, dzisiaj jeszcze, Deo gratias, dość rzadkich, choć niestety wrzaskliwych, jak to Grockie coś, albo Szczuka.)

Całkowicie odrzucam cały, ten obłędny w moich oczach, postulat. Tu nie chodzi tylko o górników, ewentualne traktorzystki i pilotów myśliwców. (Nawiasem mówiąc, Pakistan ma teraz kobietę pilota myśliwca. A potem niektórzy wątpią, że świat to dziś niemal wyłącznie amerykańskie imperium i Al Kaida!) Nie - ja w ogóle odrzucam ten sposób myślenia o tych sprawach, z którego tego typu hasła i postulaty się biorą! Chop coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i baba musi. Baba coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i chop przecież musi, bo jakby inaczej, jerum jerum!

Postulat "równości płci" uważam za intelektualny idiotyzm. Po prostu. Za lewiznę, liberalizm... Przez co rozumiem gnijące, od dwóch stuleci niemal, resztki Oświecenia. Które miało swoją wartość, nie przeczę, ale nieprzesadnie wielką, a poza tym powinno było się już dawno temu skończyć. Jasne - wiem że "równość kobiet i mężczyzn" postulowali i Pitagoras, i Platon... A potem sporo innych dętych mędrków.

Tylko co z tego? Pitagoras był przecież religijnym przywódcą, w typie, z tego co wiemy, nieco zbliżonym do Mahometa. Nawet Sybaris zrównał z ziemią, więc analogie nie są wcale bardzo odległe. A co do idealnego państwa Platona - to chyba nikt z autorytetów moralnych (Bratkowską z tego grona chwilowo wyłączam) nie chce nam rzec, że oni właśnie TO nam przygotowują? I że to była sympatyczna wizja, którą dałoby się zrealizować bez...? Wszystkiego czego nasze kochane moralne autorytety tak podobno nie lubią?

Darujcie, nie jestem liberałem (komuchy, socjaldemokraci i inne korwinięta wliczone), jakoś po mnie spłynęła, nie robiąc mi większych szkód, cała ta liberalna obróbka mentalna ("edukacja", media, "rozrywki", korporacje, granty, samorządy, co tam jeszcze) - więc dostrzeganie, przeważnie zresztą dziwnie szemranych, "praw" w jednych miejscach, przy załkowitej ślepocie na ich ewidentny brak w miejscach leżących tuż obok, jest mi obce.

Uważam zatem, że kobiety są gorsze? - spyta niewątpliwie prędzej czy później ktoś, po kim owa obróbka tak gładko jak po mnie nie spłynęła. Na co ja się ostro zaperzam. Niby dlaczego miałbym w ogóle ludzi w taki sposób, i na podstawie tak ogólnych cech jak płeć, wartościować?!

Do głowy mi to nawet nie przychodzi. Nie kreuję się na Boga, jestem takim samym człowiekiem jak każdy, więc niby dlaczego miałbym się stawiać w pozycji sędziego i ludzi hurtem oceniać? Pomysł, że połowa ludzkości miałaby być w jakiś sposób "gorsza"... Pewnie komuś  takie pomysły do głowy przychodzą, nawet, paradoksalnie, spotkałem się z nimi akurat najczęściej w kręgach głoszących wszech-tolerancję... O czym warto by było może kiedyś nawet napisać... Ale to jednak nie ja.

Czy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem dzisiaj - nawet "na prawicy" i wśród "konserwatystów" - w ogromnej mniejszości? Zdaję sobie. To co Dávila mówi o dzisiejszej prawicy (że to tylko lewica pragnąca w spokoju trawić), bardzo do mnie trafia, w związku z tym niezbyt się tą swoją samotnością w tym przypadku przejmuję. Tym bardziej, że nie wygłaszam, jak Korwin, bezsensownych w sumie, kawałków o mniejszym mózgu kobiet, i że z tego miałoby aż tak wiele wynikać.

Mózgu to my, ludzie znaczy, mamy aż w nadmiarze, więc te parę gramów w tę lub w tamtą stronę naprawdę trudno na cokolwiek istotnego przekładać. Z tego co pamiętam, to Turgieniew miał dwa chyba razy większy mózg od Anatola France... Któren, zgoda, był komuch, ale inteligencji i zdolności pochłaniania wiedzy naprawdę trudno mu odmówić. (Wiem coś o tym, bo w młodości namiętnie gościa czytać lubiłem. I wcale się w dodatku tego nie wstydzę, ani nie uważam tego akurat czasu za stracony.)

Są bez porównania większe różnice pomiędzy płciami, niż wielkość mózgu, i te różnice determinują bez porównania więcej. O wiele większą, na przykład, wagę przywiązywałbym do ewidentnie większego konformizmu kobiet - który jest odwrotną stroną ich większej prospołeczności (żeby to tak sobie, brzydko ale krótko, nazwać) - co jest zresztą bez przerwy wykorzystywane przez lewiznę...

Jak jest wykorzystywane? A tak, że kobiety na przykład, z racji swej natury i swoich innych od męskich zainteresowań (generalnie i statystycznie, wiem że bywają różne wyjątki) nie zajmują się tak namiętnie polityką i ideologiami jak ta druga, aktywniejsza połowa ludzkiego gatunku. No i w wyniku tego zostawiają nasze drogie panie pole dla Szczuk, Śród, Bratkowskich. (O Górskich nawet nie wspominając.) I wszelkiej innej tego typu swołoczy. Która "w ich imieniu" wydaje z siebie te swoje smrodliwe wrzaski. I nie tylko, drogie ludzie, i nie tylko!

Ale cóż, skoro się akceptuje INTELEKTUALNIE OBŁĘDNĄ ideologię "równouprawnienia"... (To do "prawicy" i "konserwatystów". Tych dzisiejszych.) Skoro się przymyka oczy na ewidentny fakt, że kiedy oczywiste różnice przestają mieć znaczenie, a ludzie przestają się w praktyce w znaczącym stopniu różnić choćby czymś takim w oczy bijącym jak płeć... Płeć zdeterminowana - nie wyłącznie, zgoda, ale jednak w bez porównania najistotniejszej swej części biologicznie...

No to definiowanie różnic między ludźmi, w tym także, jeśli komuś to akurat będzie pasować, płci... I prawa różnym kategoriom ludzi przysługujące - z obowiązkami i przykrościami niejako w pakiecie... Będą określane całkiem arbitralnie... Przez kogoś... Kogo? Nie bardzo faktycznie wiadomo kto to jest, ale tyle się da powiedzieć, że to są bez wątpienia ci sami macherzy...

Ci sami, którzy już tyle nowych i wspaniałych "praw człowieka" dla nas wymyślili - praw człowieka, o których całkiem nie śniło się choćby naszym dziadkom... Którzy zatem, dziadkowie nasi znaczy (wliczając w to oczywiście babcie), walczyli i ginęli za coś całkiem z tymi prawami człowieka niezgodnego, niewykluczone że sprzecznego... Co za potworna myśl, prawda? (A w ogóle co za czarnosecinny koszmar, żem ja tu nie napisał "walczyli lub walczyły". Jerum, jerum!)

Albo tak właśnie jest, jak potworne by to nie było do zaakceptowania, albo też trzeba sobie uczciwie rzec, iż kiedy rzekomy konserwatysta łyka i akceptuje coś tak obłędnego, tak lewackiego i liberalnego, jak "równouprawnienie płci"... Kiedy tym następnie przesiąka i przyjmuje to za swoje...

To on nie może być specjalnie bystry, jeśli potem się dziwi, że częstują go sporą ilością całkiem nowych, i przez tych samych ukrytych dobroczyńców ludzkości arbitralnie sobie wymyślonych, płci. I całą masą rzeczy, które z tego wynikają. Prawda?

To całkiem tak, jak zaakceptować Sobór Watykański Drugi, a potem się dziwić... Sapienti sat.

triarius

poniedziałek, października 31, 2011

O dłoniach i uczłowieczaniu małpy (część 4)

Stoimy sobie zatem na owym wzgórku - wyniosłym, schludnym, wręcz stworzonym na miłych harców przystań lubą... (Żeby zacytować Poetę, w polskim przekładzie pewnego utalentowanego Skurwiela.) Nieopodal zaciszny śliczny gaik (i ta sama parka). My jednak nie mamy głowy do miłych harców, ponieważ trwa wykład. W dodatku zapada już mrok, Artur M. Nicpoń domaga się "więcej treści, żeby było w co wbić zęby", jeden z uczestników kursu wpadł do rozpadliny...

Bo tam, zaraz obok, jest taka wąska ale głęboka rozpadlina, wąwóz właściwie, opadająca wraz ze zboczem, a na dnie chyba jakieś źródełko, bo coś pluszcze. Facet po coś polazł do zacisznego gaiku i wpadł do tej szczeliny. Będzie go trza spróbować wyciągać, choć na razie wrzeszczy, żeby go zostawić w spokoju, bo mu dobrze, i że się chce żenić. Szkoda kolegi, więc tylko krótka modlitwa i wznawiamy wykład. Ale co to?

Oto na wschodniej stronie ciemnego już nieba pojawiają się wielkie ogniste litery! Spontanicznie, niemal jednogłośnie, odczytujemy tajemnicze słowo... YAWARA. Gdzieś z dołu słychać ciche chóralne zawodzenie licznych starców, a z góry grzmoty i anielskie harfy.

Bierzemy laptopa, wrzucamy tajemnicze słowo "yawara" w gugla i wikipedię. Co odkrywamy? Odkrywamy, że Pan Tygrys jest zdecydowanie ZA i uważa to coś za niemal optymalne rozwiązanie naszych problemów z nachalnym lewactwem, nie wykluczając wnucząt dobrych hitlerowców z NRD, sprowadzanych tu przez duchowego potomka Ersta Röhma z Gazety Wyborczej (nawet z pyska podobny!).

Zostawiając na chwilę Poezję na uboczu, a naszego Kolegę jęczącego w Rozpadlinie, powiedzmy sobie nieco konkretów na temat tej yawary. Otóż jest to stara japońska broń (zapewne, jak większość z tych prowizorycznych broni, rodem z Okinawy), składająca się z patyczka. Tyle - to wszystko! patyczek ma jakieś kilkanaście centymetrów, albo nieco więcej, i jest trzymany w dłoni.

Patyczek yawara ma młodszego braciszka, stosunkowo niedawny wynalazek, o imieniu KUBOTAN. (Od nazwiska wynalazcy, pana Kuboty.) Ten to króciutki patyczek, ale swoje kilkanaście centymetrów jednak ma, "upozowany" na breloczek do kluczy. W tym sensie, że mamy do niego przyczepiony pęk naszych kluczy (od domu, samochodu, kochanki, piwnicy sąsiada itd.) Więc z jednej strony jest to hiper legalne, bo kto może obywatelowi zabronić kluczy z patyczkiem jako breloczkiem?

A z drugiej malutkie, poręczne, a te klucze dają dodatkową możliwość, bo trzepnięcie lewizny na przywitanie przez ryłko (z oczkami na czele) tymi luźnymi kluczami nieco ją zdekoncentruje i da nam szansę na różne dalsze ciągi. Istnieją kubotany proste i budzące u osób postronnych mało skojarzeń z jakąkolwiek bronią (dopóki ich nie zaczniemy używać w tym wzniosłym celu), oraz bardziej wyrafinowane, a nawet przerafinowane - np. z dodatkowymi prostopadłymi szpikulami, czyli w sumie niemal regularny kastet (plus te klucze, chyba że się ich nie przyczepi).

Zarówno "yawara" (albo "yawara stick" jeśli po angielsku), jak i "kubotan", warto sobie wrzucić w różne gugle i wikopedie. A także np. w różne allegro. Bo właśnie na allegro, i w innych podobnych miejscach, można sobie znaleźć fajne yawary i kubotany, czasem wprost za grosze. I więcej powiem! Uroda takiej yawary polega w znacznej mierze właśnie na tym, że - jako po prostu niewielki patyś trzymany w łapce - mogą to w istocie być b. różne rzeczy. Niektóre porażająco niewinne, do których nie sposób się przyczepić. A jednocześnie, całkiem często, b. dobrze spełniające swoje marsowe zadania.

Że wspomnę tu różne mini-latarki. Takie w typie "MagLite". Długość od kilkunastu centymetrów (minimum, w mojej ocenie, to 13 cm) do jakichś powiedzmy 25 cm, średnica gdzieś od 8 mm (ale raczej wyraźnie więcej) do gdzieś poniżej 20 mm. Takie coś ma zazwyczaj takie coś, klamerkę, czy jak to nazwać, jak automatyczny ołówek, że można sobie to zaczepić w kieszeni, więc nosimy to sobie w kieszonce na piersi z dumą, a w razie czego...

Niektóre mają też z tyłu oczko do sznurka, gdzie sobie, jeśli chcemy, możemy przyczepić nasz pęk kluczy. Nie, żeby to było super maskowanie, ale jeśli podoba nam się pomysł walenia na przywitanie kluczami po ślepkach, to mamy możliwość.

Na allegro znalazłem też właśnie fajne markery, minimalnie "podrasowane" (głównie przez oświechtanie papierem ściernym, żeby mniej śliskie) markery, za jedyne 2,95 zł od sztuki (dostawa 5 zł nawet za większą ilość), które, choć jeszcze ich w realu nie widziałem, zdają się być idealną yawarą. I nawet są jako yawara oficjalnie sprzedawane - jeśli ktoś zainteresowany, niech wrzuci w wyszukiwarkę na allegro "yawara" i się rozejrzy.

Do takiego markera polecam wziąć sobie do kieszeni parę karteczek papieru i w razie czego - choć naprawdę nie sądzę, by jakieś "w razie czego" mogło tu nastąpić, z tym, że nie chodzi mi o okazję do zastosowania, tylko o podejrzliwą psiarnię i niezawisłe sądy - oświadczamy z niewinną miną, że niedawno wywieszaliśmy gdzie się dało ogłoszenia, bo np. zginął nam kotek, i zapomnieliśmy wyjąć.

Te latarki to dość standardowy pomysł na podręczną i nierzucającą się w oczy yawarę (dodatkowo można czasem lewaka oślepić, w sensie poświecić w oczęta, nie mówiąc już o po prostu świeceniu), te markery fajny mniej typowy pomysł, ale w sumie masa rzeczy nadaje się do wykorzystania w tym charakterze. Z naszą ukochaną Gazetą Wyborczą włącznie! W końcu kawał Gazownika, mocno zwinięty, zgięty we dwoje, daje, przy długości o jaką nam tu chodzi, naprawdę twardy patyś!

Mówiliśmy już o tym zresztą kiedyś, rozmawiając o Floro Fighting System, ale tutaj jest jeszcze łatwiej, bo te patysie przeważnie są krótsze, więc i sztywność większa. Swoją drogą Floro Fighting System znakomicie nadaje się także do wykorzystania z yawarą! Czemu się trudno dziwić, skoro daje się go ładnie wykorzystać nawet z telefonem komórkowym, kartą kredytową, o Gazowniku nie zapominając! (Nie mówiąc już o śrubokręcie, pilniku, czy podstawowym narzędziu w FFS, czyli nożu.)

No, tośmy sobie nieco powiedzieli co to ta yawara i co może w jej charakterze służyć. A także skąd to sobie zdobyć. Pozostaje istotna kwestia - jak to wykorzystać w praktyce. Tutaj pomocą mogą, i powinny, być nam gugle i YouTube'y tego świata, gdzie na ten temat jest sporo. Jeśli  ktoś zdecydowanie woli to usłyszeć ode mnie, to, specjalnie dla niego, parę słów o tych sprawach teraz powiem.

Po pierwsze - choć to tu wcale nie jest najważniejsze - trzymając taką yawarę (czy kubotan zresztą) mocno zaciśnięty w pięści, bardzo zwiększamy tej pięści odporność na uszkodzenia przy uderzaniu. Do tego, jeśli ktoś ma pojęcie o boksie, bez trudu zrozumie, ile dodatkowej radości może dać taki patyś trzymany w dłoni, podczas zadawania ciosów mniej lub bardziej bokserskich.

Np. cios prosty "nieco niecelny" w pysio - przed którym przeciwnik, jeśli boksuje, może nawet się celowo nie bronić - a tu nagle koniec naszego patysia wali go w oko czy kość skroniową! No, ale boks to wyższa szkoła jazdy, więc dotyczy nielicznych.

Podstawowe zastosowanie naszej yawary (czy to będzie latarka, czy breloczek do kluczy, czy marker, czy Gazownik, czy coś) to, czego się nietrudno chyba domyślić, dziabanie każdym z tych obu końców wystających nam z dłoni po bokach. Przy czym ten koniec od strony małego palca jest częściej używany, bo i przeważnie uderzenia tą stroną są mocniejsze, i więcej do nich okazji.

Często najlepszym uchwytem jest taki, gdzie koniec wystający od strony kciuka trzymamy między kciukiem i palcem wskazującym. Innym użytecznym uchwytem jest taki, kiedy wystaje nam to od strony małego palca, a my blokujemy drugi koniec kciukiem. Takie zmiany uchwytu są zresztą niemal naturalne i nie sprawiają problemu.

Także naciskanie na punkty wrażliwe (wie ktoś, jakie to są?) to standardowy sposób walki yawarą. Jeśli np. nas lewak czule obejmie i chce, powiedzmy, zaciągnąć do łóżka, jak to oni. Jak to robić konkretnie? Długo by było opisywać, co ew. zrobię, gdyby ozwało się spore zainteresowanie, na razie odsyłam do gugli i YouTube.

Na koniec wrócę na sekundę do FFS, o którym sobie już wspomnieliśmy. Otóż do tego nasz patyś-yawara powinien być przesunięty maksymalnie w stronę małego palca, a kciukiem możemy sobie blokować ten drugi koniec, żeby nam się urządzonko nie przesuwało. (O takim chwycie już zresztą przed chwilą wspominaliśmy.) Na czym polega FFS? Kiedyś już o nim pisałem, a nawet było do ściągniecia, niestety linki już dawno nie są aktualne i kto nie ściągnął sam jest sobie winien.

W każdym razie tym patysiem wystającym od strony małego palca, jeśli chcemy robić coś w stylu FFS, zadajemy szybkie niczym kobra, luźne dziabnięcia w przód (!). W twarz, z oczyma na czele, w szyję, ale w tułowiszcze też, jeśli wyżej się nie da, tylko trza mocno. Jeśli będzie zapotrzebowanie, to se jeszcze ew. o tych sprawach pogadamy. Nawet ew. te linki można by znowu uruchomić i możliwość ściągnięcia.

To by było na tyle. Życzę wszystkim P.T. Czytelnikom WESOŁEGO LEWACTWA.

Oraz oczywiście, jak zawsze zresztą: Mnogich Uśpiechów W Pracy Zawodowej I Życiu Osobistym. No i, broń Boże, nie zapominajcie, że Arbeit Macht Frei! (Przynajmniej w leberaliźmie.)

triarius

P.S.  No to może jeszcze bonmot, com go wymyślił już po napisaniu. (Zadedykowany Nickowi i oczywiście zainspirowany Pattonem.)

Bez poświęceń się oczywiście nie da, ale nie chodzi o to, żeby się umartwiać, a o to, żeby umartwiać wroga. Aż mu się odechce, albo aż nie będzie w stanie.

sobota, października 01, 2011

Myśli o etyce i hodowli (bo czy Środa musi mieć monopol na jedno, a ZSL na drugie?)

Naczelną etyczną wartością, dewizą, słowem kluczowym, i czym tam jeszcze, uczciwej i porządnej Lewicy wydaje mi się "Dobroć" - w sensie łagodność, altruizm i te rzeczy.

Naczelną etyczną wartością, dewizą, słowem kluczowym, i czym tam jeszcze, PRAWICY byłaby "Szlachetność" - połączenie siły (każdego rodzaju), osobistej wolności, odwagi, z poczuciem własnej wartości, przynależności do elity (takiej czy innej, ale właśnie tej istotnej) - z drugiej zaś strony, z poczuciem obowiązku stałego zasługiwania sobie na wysoką ocenę, choćby była to ocena jedynie we własnych oczach.

Tutaj także honor (co się akurat wiąże ściśle z tą samooceną i zasługiwaniem na nią), lojalność wobec wszystkich (ludzi i spraw), które w naszej ocenie mają prawo od nas lojalności oczekiwać. Szlachetność w tym rozumieniu to starożytne καλὸς κἀγαθός - "piękny i zacny". (Najczęściej spotykane tłumaczenie słowa γαθός - jako "dobry" czy "cnotliwy" - wydają mi się, przy ich dzisiejszych konotacjach, bardzo mylące.)

No dobra, to było o etyce - autentycznej, takiej, jak ją rozumieją moralnie zdrowi, normalni ludzie, należący do zachodniej cywilizacji. (Wcale nie twierdzę, że należący do innych cywilizacji na pewno nie - po prostu nie wydaję tutaj na ten temat opinii.) Ale może warto by sobie także uwzględnić Lewactwo - to obrzydliwe, dla którego dobro jest jedynie śmieszne w swej naiwności, a szlachetności nie potrafiłaby zauważyć, nawet gdyby walnęła je w nos w zimny grudniowy poranek.

Jaka jest naczelna quasi-etyczna wartość, dewiza i słowo kluczowe Lewackości - tej programowo wrogiej wszelkim etycznym wartościom, a już z całą pewnością wartościom cywilizacji Zachodu, Lewizny? W odróżnieniu od porządnej Lewicy - choćby nawet była skrajnie naiwna, dziecinna i po prostu głupia - totalitarnej, choćby miała usta pełne "wolności" i "praw jednostki"?

Dygresja... Aż mi głupio, że omawiam tę ponurą sprawę razem ze sprawą etycznych wartości porządnych ludzi, ale jest to tak ważna rzecz, że warto to, moim zdaniem, mówić przy każdej okazji. Bo to w sumie, na tym łez padole, ważniejsze od tamtych. Przykre, ale prawdziwe.

Gdyby ktoś to dokładnie przemyślał, dokładnie zrozumiał, może mielibyśmy początek jakiejś spójnej i funkcjonującej ideologii, a przynajmniej coś, co mogłoby zadziałać propagandowo na całkiem wielu moralnie zdrowych ludzi. Choćby dotąd się całkiem "polityką" nie interesowali i wobec tej Kosmicznej Walki, która się toczy na naszych oczach, a jednak przez nikogo niemal nie dostrzegana, był całkiem obojętny.

No więc jak jest z tą kurewską Lewizną? Otóż jej "genialnym pomysłem", jej "naukową podstawą", jej celem i planem jest WYHODOWANIE CZŁOWIEKA UDOMOWIONEGO. Ani mniej, ani więcej! Jeśli dla kogoś jestem jakimkolwiek intelektualnym autorytetem, to bardzo bym prosił o wgryzienie się w tę myśl, przemyślenie jej, wczucie się... I może wtedy świat zacznie wyglądać całkiem inaczej. A przynajmniej cała ta obrzydliwość świata, której ostatnio coraz więcej, i która nas już niemal zalewa po czubek głowy.

(Swoją drogą - wiecie komu pono Marks chciał zadedykować swój Das Kapital? Darwinowi. Darwin dedykacji jednak nie przyjął. Drobiażdżek, oczywiście, zgoda, ale jednak ładnie potwierdza to, co chciałem dzisiaj powiedzieć.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, czerwca 25, 2011

Czynię zadość

Niniejszym czynię zadość tym paru słodkim ludziom, którzy (w jak najmilszy sposób) zgłaszali ostatnio pretensję, że nic nie piszę. Wprawdzie pisanie bloga, a już szczególnie czegoś takiego jak ten, coraz bardziej wydaje mi się czynnością moralnie wątpliwą i siadaniem między dwa krzesła... Ale o tym może za chwilę. (A może i nie. Ach, jaką ja mam tu wolność!)

Po tym zagajeniu rzucimy tu sobie parę myśli, w charakterze tzw. "mięsa"...

* * *

Kto mnie czyta, pewnie już wie, że moje ostateczne mentalne rozstanie z "liberalnym konserwatyzmem" (czy może "konserwatywnym liberalizmem", jeśli ktoś woli), było spowodowane lekturą Ardreya. Już pierwsza jego książka, którą akurat był "The Territorial Imperative", to spowodowała. I nie ma tu oczywiście nic do rzeczy fakt, że sam Ardrey to raczej lewicowiec, a nie konserwatysta, tyle, że w typie Orwella, a więc intelektualnie uczciwy i na poziomie.

Różnica między jego lewicowością, albo lewicowością takich np. państwa Gwiazdów, a moim (specjalnym) konserwatyzmem, to głównie kwestia etycznych priorytetów, widzenia ludzkiej natury, i oceny tego, co możliwe. Ja tutaj jestem głębokim pesymistą. Jeśli chodzi o historię i przyszłość - bo nie o jakieś fin-de-sièclowe weltszmerce, czy zaburzenia nastroju - a oni widzą dla "Ludzkości" jakąś, mniej lub bardziej świetlaną, przyszłość.

W sumie to może zależy w dużym stopniu od tego, ile kto czytał historii, i jakiej... Czy nagle, jako dziesięciolatek, musiał się przeprowadzić z Krakowa do Elbląga, gdzie do szału doprowadzał miejscową żulię samym swym wytwornym, arystokratycznym (nie bójmy się tego słowa!) wyglądem. (Plus paroma narowami, które mu ta żulia, mimo woli, z czasem pomogła przezwyciężyć - dzięki!) Czy trenował, i to w mniej pedalskich czasach, boks na gdańskiej Przeróbce, gdzie do szału doprowadzał... itd.

Faktycznie nie sądzę, by Chicago Ardreya było słodsze i łagodniejsze od mojego Elbląga czy Przeróbki, ale tu także działa to, że człek zbuntowany przeciw lewicowej w sumie, w każdym razie w sferze deklaracji i tego, co stara się rozpleniać na zewnątrz, władzy, będzie miał tendencję do wpadnięcia w macki prawicy - i odwrotnie.

Jest ogromna różnica pomiędzy lewakiem i gościem, któremu się nie podoba niemal kastowe społeczeństwo, w którym przyszło mu żyć. Społeczeństwo, swoją drogą, jakiego właśnie my teraz z każdym dniem mamy coraz więcej, i do którego obecne elity z zapałem, a w dodatku skutecznie, dążą. I w którym - nie oszukujmy się - jesteśmy przewidziani do roli podludzi, jak by tego nie nazwać i jak by to się oficjalnie miało nie nazywać.

No dobra, rozwinęło mi się to - wspominki i analizy - a w sumie sprawa, o której chciałem, jest ta, że przyszło mi ostatnio do głowy, co było czynnikiem, który stanowił dla mnie rozdroże pomiędzy liberalizmem i całym tym lewactwem z jednej, i prawicowością z psychicznym zdrowiem z drugiej strony. Otóż było to stwierdzenie Ortegi y Gasseta, że takie coś, jak "istota ludzka" nie istnieje, bowiem istnieją wyłącznie mężczyźni i kobiety.

Od razu mi się to spodobało, wydało mi się błyskotliwe, ale przyznam, że dłuższy czas miałem z tym spore kłopoty. Cóż, miał człek lat kilkanaście i żył, mentalnie znaczy, pomiędzy realnym socjalizmem PRL'u, którego nie znosił, i realnym liberalizmem "Zachodu", do którego wzdychał i który idealizował. Wprawdzie fakt, że takie stwierdzenia jak to Ortegi pojawiały się na owym Zachodzie, a nawet były wydawane w tubylczym języku w owym PRL'u...

W słusznym, statystycznie rzecz biorąc, przekonaniu, że i tak nikt nie załapie... A może po prostu cenzor nie był aż tak subtelny i też nie załapał? W każdym razie te dwa fakty (bo one są dwa, jak widać) mogą świadczyć na plus zarówno ówczesnego Zachodu jak i PRL'u, przynajmniej na tle tego, co mamy dzisiaj i co nam się pracowicie szykuje.

Jakby to nie było, żeby podsumować, powiem, że kiedy już dokładnie pojąłem co jest z tym "brakiem osoby ludzkiej" i to sobie gruntownie przyswoiłem, to na pewno z lewicowością nie miałem już nic wspólnego. Choć z tą lewicowością faktycznie wciąż jest problem, bo taki Ardrey też wcale nie uważa, by chłop i baba to było to samo - tylko "jedna mała rzecz" i wpływy kulturowe.

To nie jest więc to samo, co dzisiejsza lewizna. Trzeba by te sprawy sobie uporządkować! To, że ktoś się głosi lewicowcem, jak Orwell, czy nie odciął się zbyt formalnie od swej ewidentnie lewicowej (liberalnej w amerykańskim stylu) przeszłości, jak Ardrey, wcale nie czyni go bliskim kuzynem Michników, Barrosów i Cohn-Benditów tego świata. Trza se to, mówię, kiedyś będzie uporządkować!

No to, żeby nie było wieloznaczności, podsumuję tak, że kiedy to o "osobie ludzkiej" pojąłem, nigdy już nie miałem nic wspólnego z Barrosami i Michnikami. Nastąpiło nawet swego rodzaju rozwidlenie dróg i z każdym krokiem byłem od owych Barrosów i Michników dalej. (Co by o moich poglądach nie sądzili Kirkerowie tego świata i różni tam, hłe hłe, monarchiści.)

Tak że, jako morał, zachęcam wszystkich do wczucia się i wgryzienia w owo, cytowane tu wcześniej, krótkie i łatwo zrozumiałe, stwierdzenie Ortegi y Gasseta. (Za którym swoją drogą ogólnie nie szaleję, bo uważam go za niesamowicie wprost rozwodnioną wersję Spenglera dla ubogich duchem.) Jeśli to do Was trafi, albo przynajmniej zaintryguje i zafascynuje - jest dla Was nadzieja w Okopach Św. Trójcy, wśród Młodych Spenglerystów i innych tam Rycerzy Kotrrewolucji. Jeśli nie, to na drzewo!

* * * * *

Rzuciłem okiem na wstęp do jakiejś książki o komuniźmie i Rosji, com ją sobie ostatnio kupił na allegro... (Mógł to być Alain Besonçon, ale mógł być i Zinowiew.) No i napotkałem tam stwierdzenie, że "komunizm znosi, że się go krytykuje, ale nie może ścierpieć, kiedy się go próbuje zrozumieć".

I tak mi się fajnie skojarzyło, że od pewnego czasu dokładnie tego rodzaju myśli mam na temat... Przezwyciężmy lęk, przezwyciężmy zajęczy niepokój... Powiedzmy to głośno, odważmy się - Żydów.

No i tak mi się jakoś wydaje, że niesamowita w sumie przecież nienawiść całego ętelektualnego establiszmętu ostatnich dziesięcioleci do Spenglera może wynikać właśnie z tego. Co się może wydawać absurdalne i śmieszne, jako że u Spenglera żadnego "antysemityzmu" nie ma ani śladu... Nie ma też cienia jakigokolwiek rasizmu (co by o tym nie pisała Wikipedia!), a raczej jest wprost coś, co można by określić mianem "antyrasizmu"... Choć, po prawdzie, co ma rasizm z "antysemizmem" wspólnego? Poza oczywiście propagandową zbitką tych pojęć, ma się rozumieć, w wykonaniu obecnych "intelektualnych" pałkarzy i policmajstrów?

Spengler w swoim Magnum Opus, bo o nim tu mówimy, pisze o Żydach rzeczy w sumie nieraz b. pochlebne - przynajmniej o ich głębokiej przeszłości i na tle tego, co się o nich (nie oszukujmy się!) wszędzie i nie od dzisiaj myśli... Przedstawia ich jako w sumie dość normalny lud, o dość faktycznie specyficznej historii, i część normalnej, choć też b. specyficznej Kultury/Cywilizacji. Że już od dawna "Fellachów", to inna sprawa - cóż, albo się ma bogatą historię ZA sobą, albo też ma się jeszcze PRZED sobą przyszłość. Przynajmniej tak jest dla spenglerystów. (Teraźniejszość to inna sprawa i mocno skomplikowana.)

Tak że w sumie, na tle tła - nie mówiąc już na tle tego, co się w latach '30 ubiegłego wieku działo w Europie, a szczególnie Niemczech - Spengler to czysty filosemita! No nie, trochę oczywiście żartuję, bo tam żadnych "filów" po  prostu nie ma. Tak jak nie ma programów, wezwań do czynu, przekleństw mamrotanych pod adresem ideologicznych przeciwników... To po prostu nie jest poziom naszych drogich łowców "antysemitów" i całej tej reszty bojowników o Szczęście Ludzkości. W każdym razie nie ma tam nic, do czego by się uczciwy i nie-do-końca-odmóżdżony łowca "antysemitów" - gdyby to oczywiście nie była wewnętrzna sprzeczność - mógł uczciwie przyczepić.

A jednak... A jednak nienawiść zachodniego ętelektualnego "salonu" wobec Spenglera jest wprost niesamowita. Jasne, są pewne oczywiste powody, inne od bezpośrednio związanych z Żydami - na przykład to, że Spengler wyśmiewa się z wizji Ludzkości (ach!) mającej istnieć już na wieki wieków (i to nie tylko do Sądu Ostatecznego) i przez wieki wieków podążać do szczęścia nie do opisania. To na pewno nie jest coś, co by obecnym nadzorcom myśli specjalnie pasowało. Ale też nie jest to chyba coś, co by mogło znaleźć wielki oddźwięk w masach i jakoś na nie istotnie wpłynąć, czyniąc elitom (śmieszne słowo w tym kontekście, ale w sumie tak się rzeczy mają) wbrew.

Jeśli zaś poszukamy powodu, który byłby bardziej bezpośredni, bardziej piekący, bardziej prowokujący wszystkie te zapiekłe typki, które nas tak pracowicie nie od dziś wychowują... No to nic nie przychodzi mi do głowy lepszego, niż to że "Żydzi znoszą, że się ich krytykuje, ale nie mogą ścierpieć, że się ich próbuje zrozumieć". (A służebne szabesgoje oczywiście tym bardziej.)

Tak, że, drogie ludzie, wyjaśniliśmy chyba sobie kolejną zagadkę przyrody. Hurra!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, kwietnia 25, 2011

Ogon do dronów

Poniżej moje własne komentarze, uwagi i rozszerzenia do wczorajszego tekstu o Dronach.

* * * * *

Oczywiście nie było moim celem sianie zwątpienia czy zniechęcanie kogokolwiek do robienia wbrew temu powstającemu na naszych oczach (hiper)totalitaryzmowi. Sytuacja, nie ukrywam, wygląda w moich oczach wyjątkowo ponuro, ale kilka jaśniejszych plamek warto by uwzględnić.

Po pierwsze, niezawodna entropia. Tyle, że niestety jej rozłożenie tego syfa może zająć więcej czasu, niż my go mamy, a poza tym, jak od niechcenia już nadmieniłem - ich strategia jest dziecinnie prosta i niestety chyba niesamowicie skuteczna: jak długo wszystko inne jest w gorszym chaosie, niż ich, nazwijmy to tak, ośrodek władzy, niewiele im w sumie grozi i tak czy tak władzę utrzymają.

Cały czas chodzi o to, żeby to zwykli ludzie - czyli my, a wedle ich terminologii pewnie jakieś "prolety" czy inne "mohery" - więcej płacili za każdą katastrofę, każdą ewentualną anarchię, każdą ICH, czyli władzy, klęskę czy pomyłkę. Wydaje mi się, niestety, że ten cel - czyli takie skonstruowanie tego naszego świata, byśmy to MY za ich błędy i nasze ew. nieposłuszeństwo płacili, a nie "elita" - oni już w dużym stopniu osiągnęli, a w dodatku to się niemal z każdym dniem pogłębia i umacnia.

Jednak jest entropia, jest ewidentna marność i tchórzostwo tej szemranej "elity"... No i jest takie coś, że, z tego co wiem o psychologii, ma ona swego rodzaju "bezwładność", więc kiedy jest bardzo źle, to nam się zazwyczaj wydaje, że JESZCZE GORZEJ, a kiedy jest dobrze (to na pewno NIE TEN przypadek), to człek uważa, że Pana Boga za nogi złapał i świat padł mu do stóp. Tak że i tutaj, mam nadzieję, są jednak jakieś, drobne choćby, możliwości, których ja po prostu, oślepiony ogromem tej ochydy i beznadziejności, nie dostrzegam.

* * * * *

Że się zaczną żreć - "elita" znaczy... Nie, jasne, w końcu muszą, tylko czy o nas będzie wtedy jeszcze ktokolwiek pamiętał, to jest pytanie! "To jest banda idiotów, ale zachowuą się jak stado geniuszy", mawiał mój ojciec (skądinąd oficer LWP) o liderach Obozu Postępu urzędujących na Kremlu. Chodziło oczywiście o to, jak ci ludzie robią w ciapka Zachód. Głównie o to. No i ci "nasi" są pewnie jeszcze gorsi, ale jedno to oni chyba wiedzą - że jeśli zaczną się jakieś większe przelewy krwi, to prędzej czy później dojdzie i do nich.

A wtedy, nie tylko, że ich to zaboli, ale i ew. nawet mogłoby zagrozić ich władzy i całemu temu światłemu projektowi. Tak więc, oczywiście - ludzie mrą w światłych więzieniach, zdarzają się wypadki, nieznani sprawcy nieco grasują nie tylko w III RP - ale to raczej robota takich, co, przynajmniej w oczach tych "prawdziwych przywódców", i przynajmniej na razie, są niżej i robią brudną robotę. Jak to jest w istocie, kto kim tak naprawdę steruje, to trudno ustalić...

Kto będzie sterował za kilka, albo kilkanaście lat, znacznie, jak sądzę łatwiej. Był Kaligula, był Neron i Heliogobal - ale przecież zgraja TAKICH ZER, jak nasi, powiedzmy "europejscy przywódzcy", nie może NAPRAWDĘ rządzić, a tym bardziej rządzić długo! Tajne służby na pograniczu mafii (nie zapominając o KGB, jakby się ono teraz oficjalnie nie zwało) to już inna sprawa.

W sumie, chodzi mi o to, że oni zdają się mieć wyciągniętą naukę z różnych takich lekcji z historii - że "rewolucja zjada własne dzieci", i tak dalej. Zresztą nawet procesy czarownic, jak fajnie wykazał kiedyś pewien historyk, miały zwyczaj kończyć się wtedy, kiedy kolejne czarownice zaczęły wyżej docierać w swych oskarżeniach - do lokalnych notabli znaczy.

To tak całkiem na marginesie, ale, niestety, mnie to czasem nawet wygląda tak, jakby ktoś tam, na samym szczycie - czy może właśnie na samym dnie dwudziestopiętrowego podziemnego bunkra - nie tylko znał historię, ale nawet znał Spenglera. I go ROZUMIAŁ, co naprawdę nie jest częste! Może, i mam nadzieję, to złudzenie, ale czasem naprawdę tak mi się wydaje.

W każdym razie to stado, w swoim tchórzostwie, rozumie co mu grozi, gdyby zaczęło się mniej słodko, gdyby jakiś terror... Początkowo oczywiście raczej na nas, ale do czasu... Stąd nie ma kary śmierci, a nawet dożywocie bez prawa wcześniejszego zwolnienia wkurwia już rządzącą nami lewiznę nie do wyobrażenia. Jest w tym oczywiście kpina z poczucia prawa "proletów" - czyli nas... Coś, co tak zgrabnie robił Urban i inne Goebelsy...

Ale oni naprawdę się boją krwi i naprawdę się starają, żeby jej jak najdłużej w większej ilości nie było. Bo - powtarzam - to prędzej by później osiągnie i ich. W końcu kto płacił za szaleństwa Kaliguli czy Nerona? Głównie arystokracja, lud Nerona kochał (jak lemingi Unię), a po jego śmierci długo jeszcze pojawiali się cudownie ocaleni Neronowie!

Na pewno eliminacja potencjalnych przywódców musi dla Nowego Światowego Porządku (czy jak to totalitarne paskudztwo nazwać) priorytetem, a jednak chodzą wokół tego jak kot koło szperki i stosują środki stosunkowo delikatne. Moim zdaniem głównie dlatego, że jednak ktoś tam nieco historii przeczytał i tym wszystkim ćwolom to o rewolucjach przystępnie, na jakimś szkoleniu, co pewien czas przypomina.

* * * * *

Co do intymności w sieci, to zachęcam do nieużywania do niczego istotnego poczty email od dostarczycieli z III RP. Wszystkich tych onetów i wp.pl. Poczta na krajowych serwerach, choćby z własną domeną, także nie jest dla lepkich rączek naszych stróżów porządku trudno dostępna. Nie mówiąc już o lewacko-ubeckich wynalazkach, jak gg, które powstały chyba tylko w tym celu!

Skype na pewno jest nieco, albo i znacznie, lepszy od gg. Gmail - dopóki się nie nie mówi nic brzydkiego na bardziej rasowo wartościowych - musi być nieco bardziej intymny od onetów. Są jednak bardziej intymne konta email i bardziej intymne komunikatory. To na przykład jest niezłe: http://safe-mail.net/ - jeśli się oczywiście zachowa należyte środki ostrożności, i to od samego początku.

Były rzeczy jeszcze o wiele radykalniejsze - na naprawdę ważne intymne sprawy - ale niestety, to jest już np. tylko do października: https://www.stealthmessage.com. Tutaj nawet potwierdzenia emaili były wymagane i osobne hasła dla każdego emaila. Oczywiście te hasła... Ale to i tak chyba już nam się nie przyda, choć do października jeszcze sporo czasu, więc kto wie?

* * * * *

Nie chcę demonizować i fetyszyzować elektroniki, ale naprawdę uważam, że ona sporo zmienia. Bardzo sporo nawet. Weźmy takie walki gladiatorów i wyścigi rydwanów... Z jednej. A z drugiej mecze i różne takie wygłupy dla gawiedzi, których wszędzie dziś pełno. Kiedyś lud chodził na takie imprezy i się nimi podniecał. A władca, i dostojnicy, MUSIELI po prostu tam być. Jasne, przeważnie lud nie podskoczył, bo wpadali pretorianie i lud masakrowali.

Ale jednak ludu było w jednym miejscu masa, a jak cysorz wyglądał na niesamowitego frajera, to zdarzało się, że lud go potraktował lekceważąco, co mogło doprowadzić do rychłego i przykrego tego władcy upadku. No i cyrkowe stronnictwa późnego Rzymu i Bizancjum były swego rodzaju namiastkami partii politycznych, a to nie jest byle co, w tego typu reżimach!

Tak było - a jak jest teraz? Teraz Tuski i Obamy tego świata nie muszą się pokazywać ludowi na wyścigach rydwanów czy meczach repezentacji osobiście... (Z Bolkiem to nawet na tym Ojro 2012 będzie chyba spory problem, bo niby jest oficjalną maskotką, ale nie wiem, czy się uda do tego czasu spacyfikować kibiców.)

A jeśli to nie wystarczy, żeby się, znaczy władca osobiście nie wystawiał na krytykę gawiedzi, to można przecież zrobić tak, że i sama gawiedź nie będzie się w realu (ani nijak, jeśli władca nie zechce) spotykała - i będzie, co najwyżej, sobie te mecze i tańce na lodzie oglądała w HD, 3D, i czym tam jeszcze. W swoim (pracowicie przez całe życie spłacanym) mieszkanku. Każdy osobno. I niech wtedy hołota spróbuje włądzy podskoczyć!

* * * * *

Spengler tego oczywiście nie mówił, bo za jego czasu baz danych i internetów nie było, ale podchodząc do sprawy neo-spenglerycznie, jestem pewien - i to był poniekąd główny punkt mojego poprzedniego tekstu - że grozi nam b. zdecydowany podział na "elitę" i "proletów". Obie te grupy będą praktycznie totalnie (to dobre słowo w tym kontekście!) od siebie odzielone... Takie jest oczywiście założenie - nie wiem, czy to się uda, i mam nadzieję, choć niewielką, że nie!

Jednak są na to środki, widać pewne tego symptomy... Dla mnie takim jest np. zachowanie tych różnych szemranych "artystów" i podobnej swołoczy, znajdujących się, na dzień dzisiejszy, pomiędzy nami, hołotą znaczy, i nimi, czyli "Prawdziwą Elitą".

Pamiętacie zabiegi tych "artystów" i różnych Sadurskich, żeby pedofila Polańskiego, a z nimi całą resztę bractwa, wyrwać spod naszych osądów - oraz, co jeszcze ważniejsze! - osądów, którym my podlegamy, w sensie, że nas będą za to sądzić i karać, gdybyśmy my coś takiego zrobili... Pamiętacie to? No i dla mnie to była właśnie walka o to, żeby się jednak załapać do Uberklass, a nie pozostać tu na dole wraz z pędzoną batem do rzeźni hołotą.

No i jak będą te dwie całkiem odrębne kategorie ludzi, to, pewien jestem, że ONI NAWET EWOLUOWAĆ ZAMIERZAJĄ CAŁKIEM OD NAS OSOBNO. Co doprowadza nas do pytania o to, co będzie, kiedy już (jeśli już), im się to uda?

Będą mieli Partię Wewnętrzną (Orwell był genialny!), złożoną z różnych takich... Wiadomo! Z tymi, którymi naprawdę pociągają za sznureczki na czele, of course. No i będzie Partia Zewnętrzna, czyli różni inżynierowie, lekarze, prawnicze gryzipiórki, księgowi, co tam jeszcze... No i będą prolety. Do czyszczenia kibli, usuwania przejechanej zwierzyny z autostrad, takie tam... Jest zawsze takich robót dość sporo, ale przecież nie na 7 miliardów tego tałatajstwa!

Nie jest wykluczone, a nawet dość prawdopodobne, że władcom będą potrzebne jakeiś masy, żeby wyrażały entuzjazm i machały chorągiewkami. Jak wiele jednak potrzeba tych mas? Tym bardziej, że to wszystko może się odbywać wirtualnie i jeden milion, jak się spręży (a spręży się, spokojna głowa!) obskoczy wszystkie ważne rocznice, obchodzy, pochody i zjazdy.

Co zrobić z resztą? Tym bardziej natrętne staje się to pytanie, jeśli się założy - jak ja zakładam - że tu wcale nie "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze", tylko że to jest ich Wielki Plan na skalę i miarę Nastojaszcziego Demiurga! I że oni naprawdę widzą siebie, jako taką nową, lepszą rasę... A w każdym razie jako ZALĄŻĘK NOWEJ RASY... Nas zaś widzą mniej więcej tak, jak Cro Magnon patrzył na Neardentaldczyka (dobrze to napisałem?) - z pogardą, a czasem jak na kawał mięsa na krzywych nogach.


A jeśli tak będzie, jeśli się tu nie mylę, to nawet ich "prawa człowieka" - nie, żebym wierzył, że ci z nich, którzy mają coś naprawdę do powiedzenia, bardzo w te brednie wierzą - przestaną się do nas, a raczej do naszych ew. potomków (bo to jeszcze by nieco czasu zajęło), odnosić... I napradę nie wierzę, by ta elita, czyli Partia Wewnętrzna, a Zewnętrzna zresztą też, miała się zamiar na tej niewielkiej w sumie planecie zamiar gnieść z miliardami jakichś podludzi.

Którzy stanowią odpad ewolucji i w ogóle do niczego się nie przydają. Z czasem nawet ich entuzjazm i machanie flagami przestanie władzę cieszyć i mieć jakiekolwiek znaczenie. Czy ktoś się wzrusza, kiedy mu, powiedzmy, małpa macha flagą, choćby i unijną? To by się nawet fajnie wiązało z tym dawaniem małpom praw człowieka przez lewiznę - zastanówcie się chwilę!

No bo przecież - dziwne, jak mało ludzi to rozumie! - kiedy się np. "daje śluby homosiom", albo "prawa człowieka małpom", to nie tyle chodzi o te małpy i tych nieszczęsnych homosiów, tylko o to, że to cenne coś, do którego mają ludzie prawo - czyli być czymś innym, niż zwierzęta, i być odpowiednio traktowanymi, oraz zawrzeć związek kobiety z mężczyzną i tak dalej...

Zostaje im, może nie wprost, "odebrane", ale brutalnie zrównany z czymś wydumanym, pokracznym, sztucznym i w ogóle, z czym oni nie mają i nie chcą mieć nic wspólnego! Prawda? No i właśnie, wiedząc jak pokrętnie działa móżdżek takiego lewaka - i w ogóle jak pokrętnie działają mózgu wszelkich gnostyków, czy to od neoplatonizmu, czy od "wolnego rynku"! - i jak oni kochają ewolucję (oczywiście odpowiednio spreparowaną), wcale nie wykluczam, by taki Zapatero naprawdę mógł, w podnieceniu, wyskoczyć przed orkiestrę i zaczął, już teraz, zrównywać nas z małpami.

No bo przecież nikt - w sensie żaden moralny autorytet czy europejski mędrzec - nie powie, że jakiś taki... Którykolwiek z brzegu, z tej naszej (?) elity znaczy... Że on jest w sumie tym samym co szympans, więc należą mu się te same prawa. Nie, taki autorytet/męrzec powie nam, że "oczywiście, człowiek to w sumie szympans i żadne specjalne prawa mu się nie należą, ale przecież Pan X, Pani Y, tow. Z, Moralny Autorytet T, Euromędrzec U...

To coś PONAD i im się należą dodatkowe prawa. To więc nie jest tak, że małpy otrzymują od Zapatero i reszty jakieś b. istotne nowe prawa, tylko że my te co już mamy, powolutku (albo i nie aż tak powolutku) tracimy! Gość się chyba, jak rzekłem, wyrwał przed orkiestrę, ale nie wątpię, że takie właśnie myśli i plany chodzą im po główkach.

Tak więc - Niech Kochana Władza i Świetlana Przyszłość Ludzkości! Ostro trenujcie machanie "europejskimi" flagami i wznoszenie entuzjastycznych okrzyków, hodujcie pejsy (PEJSY powiedziałem, nie napletki!), to może was zostawią przy życiu nieco dłużej. Może nawet - kto wie? - aż do NATURALNEJ EUTANAZJI?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, maja 22, 2010

O niewywrotnych teoriach i niezatapialnych ideologiach (część 1)

Popper, wraz z brzytwą Ockhama, należy do standardowego wyposażenia każdego liberalnego czy lewackiego internetowego trolla, nie mówiąc już o liberalnym czy lewackim intelektualiście. Życie, i tak zwany "real", mają jednak swoje prawa, więc liberalni i lewaccy intelektualiści (trolle na razie zostawiamy sobie na boku), waląc Popperem na lewo i prawo jak maczugą...

Rżnąc wszystko co się nawinie brzytwą Ockhama... Sami w swych, kunsztownych teoriach (nie mówiąc już, że kiedy nasuwa się konieczność ich obrony), od brzytwy zdecydowanie stronią, czyniąc przy tym wszystko, by te teorie były maksymalnie NIEWYWROTNE - a zatem, zgodnie z popperowskim kryterium, NIENAUKOWE.

Dzisiaj zajmiemy się jedną z tych spraw - mianowicie niewywrotnością owych teorii - i ją sobie tu, pokrótce, poanalizujemy.

Na początek na miejscu będzie jednak stwierdzenie, że ja wcale nie domagam się od wszelkich teorii czy hipotez, by były wywrotne, a mówiąc bardziej oficjalnym językiem "falsyfikowalne", bo cała masa bardzo sensownych teorii i hipotez, albo nie jest, albo też byłoby to w ich przypadku skomplikowane i niepewne. W końcu samo popperowskie kryterium naukowości nie jest przecież falsyfikowalne, zatem zgodnie z samym sobą, jest nienaukowe... I tak właśnie się te sprawy mają.

Tutaj jednak zamierzam wykazać, że wspomniani już lewaccy i liberalni intelektualiści, nie tylko lekce sobie to kryterium ważą (co by nie było żadną intelektualną zbrodnią, choć zabawne to jest, gdy się na nie z takim zapałem raz po raz powołuje), ale po prostu tak konstruują swoje teorie, by były one maksymalnie NIEFALSYFIKOWALNE, niewywrotne. I by polemika z nimi, z tego właśnie powodu, z założenia nie miała sensu. TO już jest grube intelektualne nadużycie, które warto by było wreszcie ujawnić, bo na razie nie udało mi się nigdzie znaleźć tego zjawiska ogólniejszej analizy.

Przejdźmy więc do sedna rzeczy i spróbujmy opisać sposoby, na jakie te brzydkie rzeczy oni robią. A jest tych sposobów co najmniej kilka. Opiszę te, które udało mi się dotychczas, w wyniku niezbyt długiego analizowania tej sprawy, określić.

Sposób pierwszy na swój prywatny użytek określam sobie za pomocą przypisywanej Napoleonowi formuły "Maszerujemy osobno, atakujemy razem". Mnie się to w każdym razie tak kojarzy, choć zgadzam się, że potrzeba do tego pewnej elastyczności umysłu. Inną dobrą, bo od razu oddającą istotę sprawy, nazwą jest "Ideologia rozpisana na głosy". (Tu też zresztą, jeśli ktoś pragnie, możemy posłużyć się hasłem: "Śpiewamy razem, mówimy osobno".)

Rozpracujmy to na konkretnym przykładzie. Weźmy taki feminizm. Niby jest jeden, prawda? Walczy o prawa kobiet i to jest jego istota. A jednak, weźmy dowolną sprawę, która wiąże się w jakikolwiek sposób z "dolą kobiet"... I w ogóle zresztą z czymkolwiek, o czym feminizm raczy się wypowiadać... I nie znajdziemy tam chyba żadnej (nie-trywialnie oczywistej) tezy, dla której nie proponowano by nam dwóch co najmniej, całkiem różnych, i często sprzecznych odpowiedzi czy rozwiązań.

Jakaś zmęczona pani domu, jakaś zabiegana matka dzieciom, jakaś nudząca się w bezczynności żona zamożnego biznesmena, wzniesie w momencie zwątpienia oczy ku niebu i zawoła: "Ależ życie kobiety jest ciężkie!" Momentalnie pojawia się obłoczek dymu, z którego, jak diabełek z pudełka, wyłania się feminizm ze swoją, skrojoną na miarę, ofertą i odpowiedzią na wszelkie duszne bole. "Tak, kobiety są całkiem takie same, a faszystowskie, paternalistyczne społeczeństwo na siłę wtłacza je..."

Diabełek cały czas patrzy swej ofierze w oczy i reaguje. Jeśli ta nie zareagowała pozytywnie na wstępną ofertę, oferta zostaje natychmiast zmieniona. W optymalnym przypadku tak, by ofiara nawet się nie zorientowała. Feministyczny diabełek ciągnie więc w tym duchu: "Chcą żebyśmy były jak oni! A przecież oni to tylko niedonoszone my, kobiety! Mamy być takie same?! Jesteśmy od nich o niebo lepsze, złoty wiek to był przecież wiek matriarchatu, a potem te podstępne, sadystyczne samce... itd."

Feministyczny diabełek nadal uważnie patrzy tej pani w oczy i reaguje na język jej ciała, nadstawiając przy tym ucha - bo może ona coś powie wprost. Ofiara dostała już dwie oferty - obiektywnie sprzeczne ze sobą, ale kto by się tam takimi formalnościami przejmował! Liczy się współczucie, liczy się siostrzana solidarność, liczy się wspólnota. Zaiste aż trudno zrozumieć, jak możliwe jest, by wciąż tyle kobiet odrzucało tę hiper-atrakcyjną ofertę, ten syreni śpiew... Może diabełek na razie jeszcze nie dotarł do wszystkich kobiet? A może większość z nich, jakimś atawistycznym instynktem wiedziona, otrząsa się po chwili z owego stanu hipnozy i wraca do normalności?

Nie wiem, w każdym razie muszę przyznać, że podziwiam te kobiety, które tak chytrze przedstawioną ofertę po prostu odrzuciły i nie poświęcają słowiczym trelom feminizmu uwagi. W końcu kiedyś, mimo że ich "dola" była zapewne cięższa, mogło to być w miarę łatwe - ale dziś? Kiedy nawet mężczyźni - swą eunuchowatością - sprzysięgli się niejako, by pchać kobiety w szeroko otwarte ramiona feminizmu?

W naszym, błyskotliwym, choć z konieczności uproszczonym, literackim przykładzie, uwzględniliśmy jedynie jednego diabełka-akwizytora. Jednak w rzeczywistości działa to przeważnie w sposób mniej elegancki, wymagający o wiele większych nakładów i zasobów, ale też o wiele pewniejszy. Działa to po prostu bardziej zgodnie z cytowaną tu przeze mnie napoleońską zasadą. Po prostu ktoś mówi jedno, kto inny drugie, a jeszcze ktoś inny trzecie. A jeśli którykolwiek z nich odniesie sukces, sukces ten idzie oczywiście na konto CAŁOŚCI - w tym wypadku całego feminizmu. No i mamy kolejną udaną sprzedaż ideologii. Mamy też kolejną ideową feministkę.

Działa to oczywiście całkiem tak samo jak np. platformiana propaganda z "konserwatywnym", robiącym jezuickie miny i sączącym nabrzmiałe mądrością słowa Gowinem, i "wesołym", "działającym wyłącznie na własny rachunek" Palikotem. (Plus Niesiołowskim, nieaktualnym już na szczęście Karpiniukiem, i masą innych platformianych mend do zadań specjalnych.) Zresztą na lewiźnie, także tej realno-liberalnej, "europejskiej", jest tego rodzaju osobników skolko ugodno i nie ma chyba wielkiej potrzeby ich tu wymieniać. Nie o tym zresztą teraz mówimy.

Ci faceci to po prostu (pomijając już epitety, na które zasługują, a które wyrażają aspekty etyczne tego co robią) HARCOWNICY. Tacy jak ci w Trylogii, i w ogóle w historii wojskowości przez tysiąclecia. Jeśli odniosą sukces, całe wojsko się cieszy i morale mu się zwiększa. (Nie mylić z moralnością! To całkiem co innego.) Jeśli dostaną w dupę - cóż, zdarza się, nikt przecież za nich odpowiedzialności nie brał, wszystko co robią, robią na własny rachunek.

Podobnie zresztą używa się czasem komandosów czy służby specjalne - ludzie dostają misję, ale wiedzą, że nikt się o nich w razie, gdyby wpadli w ręce wroga, nie upomni, i o żadnych tam Konwencjach Genewskich mowy nie będzie. Oczywiście tym wszystkim lewackim, leberalnym czy feministycznym (nie, żeby to były całkiem różne rzeczy!) na ogół nic takiego nie grozi, ale zasada ich użycia jest ta sama.

Mam nadzieję, że udało mi się pokazać, jak opisanym tu sposobem czyni się pewne ideologie niezatapialnymi. Byłby to pewien mój sukces, ale nie należy go wyolbrzymiać, bowiem ta akurat metoda jest stosunkowo prymitywna i stosunkowo dobrze wszystkim znana. Następne, które (Deo volente) opiszę w następnych odcinkach, są o wiele bardziej wyrafinowane i o wiele mniej, z tego co wiem, rozpoznane.

c.d.n.

triarius
--------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 20, 2010

Uprzedzenia

Ze wszystkich uprzedzeń naprawdę chorym i durnym wydaje mi się tylko jedno - UPRZEDZENIE WOBEC UPRZEDZEŃ. 

Jest to przecież nie tylko całkiem takie samo uprzedzenie, jak każde inne, ale także w pewnym istotnym sensie jest to nawet UPRZEDZENIE DO KWADRATU - meta-uprzedzenie!

Mamy więc tu błędne koło i ta lewacka maczuga do walenia ludzi po łbach rozsypuje się w drzazgi. Przynajmniej w sensie jej intelektualnej wartości, bo jej propagandowa skuteczność w stosunku do dzisiejszej zastraszonej i pozbawionej zdolności krytycznego myślenia publiki nadal pozostanie niestety znaczna.

Nawiasem mówiąc, warto by było by co najmniej nasza prawica zapoznała się z tym, co o uprzedzeniach mówi "ojciec konserwatyzmu" Edmund Burke.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lipca 16, 2009

Lewica ładna i lewica brzydka

"Lewica narodowa" to oksymoron, a już szczególnie w naszych czasach, kiedy front przebiega pomiędzy narodowym państwem (realnych ludzi) i globalnym państwem podrabianych mrówek. Zresztą zawsze był to oksymoron, bo samą istotą lewicowości - przynajmniej tej której tak nie lubimy - jest kosmopolityzm. Jeśli coś nie jest kosmopolityczne, globalne, nie jest naprawdę lewicowe, przynajmniej nie w w pełni i nie w tym, obrzydliwym dla nas, sensie.
Fakt, niektóre aspekty tego, co powszechnie uchodzi za lewicowość, dają się pogodzić z patriotyzmem, ale z pewnością nie to wszystko, co szczerego konserwatystę w lewicowości mierzi. Taka znośna i przyzwoita lewicowość zdaje się wynikać ze zdrowego plebejskiego sceptycyzmu wobec wyższych klas, poczucia solidarności z ludźmi biednymi, ciężko pracującymi i pozbawionymi wpływu na rzeczywistość...

I, jak już rzekłem, nie ma w tym absolutnie nic, co by mogło razić konserwatystę, raczej przeciwnie. Sam Dávila wielokrotnie wyraża sympatię dla tego typu ludzi i tego typu nastawienia, a sporo bardzo szacownych osób - od Orwella po państwo Gwiazdów - nijak nie da się określić inaczej, niż jako uczciwa i sensowna lewica. Na pewno nie jest to bowiem prawicowość i sami zainteresowani by się za taki epitet z pewnością obrazili.

Nie ma coś się więc z nimi bić o słowa i narzucać im przemocą chlubne w naszych, ale nie w ich oczach, epitety. Zgódźmy się, odrzucając jałową scholastykę, że istnieje przyzwoita lewica, oraz lewica paskudna, czyli lewactwo.

Różnica pomiędzy tą przyzwoitą a nami to tylko kwestia rozłożenia akcentów i priorytetów - tak samo zresztą, nawiasem mówiąc, jak różnice pomiędzy rzekomo hiper-prawicowym "liberalnym konserwatystą", a powiedzmy Adamem Michnikiem.

Oczywiście wiem, że "lewica narodowa" to w ustach liberalnych rewizjonistów (tzw. "liberalnych konserwatystów" czy może odwrotnie, nie pamiętam) to konkretnie faszyzm i nazizm, co nie przeszkadza im, zgodnie z powszechna już dziś metodą, rozszerzać tego, w założeniu obraźliwego, epitetu na wszystko, lub niemal wszystko, co im nie pasuje.

Nie o tym w niniejszym poście chciałem dyskutować, ale, odpierając ew. zarzuty i wyjaśniając wątpliwości, stwierdzam, że faszyzm to dla mnie żadna lewica, a nazizm w ogóle nie daje się dyskutować w tych samych kategoriach, co liberalizm, socjaldemokracja, konserwatyzm, czy właśnie faszyzm. To po prostu nie było zjawisko z tej samej kategorii - choćby dlatego, że intelektualnie, jeśli chodzi nam o oryginalne myśli, niemal nie istniało.

Równie dobrze moglibyśmy traktować powiedzmy mongolski komunizm, albo fińską socjaldemokrację, jako ścisły odpowiednik powiedzmy liberalizmu.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 02, 2009

Nie ma dziś bardziej lewackiej idei niż...

Zadziwiająca jest bezczelność zawodowych kłamców, demagogów i agentów wpływu, jak też ich pogarda dla ludzi, którzy ich słuchają. Niemal równie zadziwiająca, jak naiwność i głupota ludzi, którzy tego od lat słuchają i nie zauważają podstawowych sprzeczności i b. grubej nici, którą te manipulacje sfastrygowano.

Przykładów mógłbym przytaczać tysiące, ale weźmy sobie na początek taki oto, pierwszy z brzegu...

Otóż ci sami ludzie, którzy z oburzeniem wrzeszczą, że obowiązek wywieszania państwowych flag w państwowe święta gwałci wolność obywatela, jednocześnie potrafią temu obywatelowi (zamiast pogardzanej przez siebie "d*kracji") wciskać... Nie do uwierzenia - monarchię!

Kiedy przecież prawdziwa monarchia, ta pierwotna, magiczna, niemal-religijna, odeszła już wieki temu w mrok historii i najgłupszy nawet kmiotek nie uwierzy dziś, że np. jakikolwiek realnie istniejący król naprawdę swym dotykiem leczy skrofuły.

Tak uwielbiana przez tego typu świrów "monarchia konstytucyjna" to pokraczna hybryda, dziecię Oświecenia (i to z tych mniej udanych), a dzisiaj trzymane jest to przy życiu jako nieco inna forma seriali dla głupiego i zawsze szmirowatej rozrywki spragnionego ludu. Nie ma chyba dzisiaj wiele bardziej lewackich idei niż idea "monarchiczna"! To poniekąd takie odwrócenie sytuacji faszyzmu.

Który to, mając w istocie jak najbardziej prawicowy cel (odkręcenie liberalizmu, socjaldemokracji i innych lewackich prądów), z konieczności musiał się posługiwać współczesnymi środkami, pasującymi do masowego społeczeństwa wielkomiejskich lemingów, miał więc, na powierzchni, sporo cech nie różniących go od ruchów lewicowych. (Z nazizmem widzę to dość podobnie, choć tam był już totalitaryzm i o wiele więcej czysto lewackich, często z sowieckiego z komunizmu zapożyczonych, aspektów.)

No i ci skurwysyńscy kłamcy, demagodzy na żołdzie i agenci wpływu (jak i ich durne poputcziki) robią coś dokładnie odwrotnego: czysto lewacką ideologię (Postęp, panekonomizm, człowiek rozumiany w całkiem oświeceniowy sposób, "Prawo" żywcem wzięte z Locke'a czy innego Woltera itp. itd.) ubierają w niby "prawicowe" fioritury, w rodzaju "monarchii" (oczywiście w lewackiej wersji), czy "katolicyzmu" (który dobry jest oczywiście tylko o tyle, o ile daje się wykorzystać, "na szczęście" dziś każdy może sobie katolicyzm interpretować jak zechce, więc ci ludzie proplemów tu nie napotykają).

Waracając do głównego wątku - czyż postawienie nad wolnym, zdrowym i mającym do siebie szacunek człowiekiem jakiegoś "monarchy", którego ten ma czcić, uważać się za jego "poddanego", za którego ma walczyć, ale krytykować - nielzia! Bo za TĘ osobistą wolność obywatel (?) zapłaci i to sporo! W majestacie Prawa (przez duże "P").

Czy to nie jest tysiąc razy gorsze, tysiąc razy bardziej poniżające, tysiąc razy bardziej ograniczające osobistą wolność - ba, kpiące sobie z tej wolności w żywe oczy! - niż np. obowiązek wywieszania państwowej flagi w narodowe święta?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 23, 2008

Co słychać u naszych lewicowych braci - odc. 1

Intelektualne dokonania dzisiejszej lewicy (jak i lewicy w ogóle) dałyby się w sumie podsumować prościutkim wierszykiem:
Coś tam w lesie stuknęło,
Coś tam w lesie huknęło,
A to Sierakowski z drzewa spadł,
Złamał sobie w łepku gnat.

(I teraz tym złamanym gnatem w łepku pojmuje i objaśnia innym Marksa, Lenina i Pol Pota. Oj dana, dana!)
I to by załatwiało sprawę intelektualnych lewicy dokonań, ale są i inne, bardziej praktyczne, gdzie lewizna ma pewne osiągnięcia. Czy cenne, to kwestia dyskusji, natomiast z pewnością warte poznania przez ludzi dostatecznie ciekawych swojej epoki i dociekliwych. No więc jest tak, że dorwałem niedawno ebooka zatytułowanego "Bodyhammer: Tactics and Self-Defense for the Modern Protester". Czyli mniej więcej "Bodiczek: Taktyka i samoobrona dla dzisiejszego uczestnika protestów". "Bodiczek", wyjaśniam pięknym i niezainteresowanym telewizyjnymi głupotami paniom, to jest takie wpadanie drug w druga, stosowane w hokeju.

"Bodyhammer" zaś to dosłownie "młot cielesny" - gdyby komuś się "bodiczek" nie podobał.
Autorem jest niejaki sarin, z którym można się ponoć nawet skontaktować pisząc maila na sarin@devo.com. Ja nie próbowałem, ale jeśli komuś się uda, chętnie się o tym dowiem. Teraz sobie to dzieło przetłumaczymy. Może w całości i w odcinkach, jeśli będzie żywiołowa i w miarę przychylna reakcja... (Nie mówiąc już na ulicach.) Albo też wybór. No to jedziemy! (Tłumaczenie jak najbardziej wierne, podkreślam, Mamy w końcu tę lewiznę poznać, a nie snuć sobie na jej temat bajki, prawda? Tylko rozbiję to na mniejsze akapity, dla czytelności.)

Okładka (czyli taka niby-okładka, bo to przecież ebook) jest taka:


Potem mamy motto: “I will force my body to be my weapon and my statement so...”
Czyje? Podobno The Stranglers, “Death & Night & Blood”. A znaczy to, gdyby ktoś nie wiedział, "Zmuszę moje ciało by było moją bronią i moją deklaracją, aby...".

Wstęp

Technologia zmieniła uliczne prostesty. W przeszłych stuleciach masa ludzka pragnąca się wyrazić, mogła zostać uciszona jedynie przez aktywny ogień z broni palnej. Jednak nadejście opancerzenia do tłumienia rozruchów, gazów łzawiących i "mniej zabójczych" pocisków pozwoliły rządzącemu establishmentowi z ogromną łatwością zdusić głos ludzi ulicznych protestach, a nawet z lepszym piarem.

Celem tej broszurki jest pomoć w zachowaniu naszej wolności wypowiedzi i publicznego poruszania się za pomocą wyrażania naszych opinii. Celem nie jest reklamowanie czy zachęcanie do ulicznych bitew. Nikt nie zamierza nawiązywać walki z policją czy armią. Jesteśmy na ulicach by nas widzano i słyszano, ale jest to coraz trudniejsze, jako że aresztowania i urazy zadawane nam przez siły porządkowe mają na celu wyciszyć nasze głosy z ogólnego równania.

Jedną z korzyści z naszego nowoczesnego i marnotrawnego społeczeństwa masowej konsumpcji jest to, iż pozwala nam ochronić się przed tymi siłami. Posiadamy materiały i środki aby obronić nasze protesty i utrzymać policję na dystans. Naszą metodą jest samoobrona. Maszerujemy z misją, i jeśli ludzie posiadający siłę nakażą innym zatrzymać nas, mamy prawo bronić naszych ciał, tak samo jak naszego przekazu.

Ta broszurka została napisana w celu uświadomieniu protestującym w Północnej Ameryce o potrzebie taktyki samooobrony. Większość tej książki została silnie zainspirowana przez ruch Białych Kombinezonów (White Overalls) w Europie, który ma o wiele dłuższą historię osiągania zmian poprzez potężne demonstracje. Jesteśmy im winni podziękowanie i mamy nadzieję, że w Ameryce także nasze głosy znajdą tę samą siłę.


Część I

Typy i konstrukcje tarcz

Typ tarczy, którego ci potrzeba, zależy od głównych czynników, jakimi jest szybkość wykonania, możliwość ukrycia, działania w jakich będzie użyta, oraz dostępne materiały.

Rzymska płaskorzeźba ukazująca formację testudo

Wybór typu tarczy


...


To na razie tyle. Supense powinien narastać, bo tak cwanie przerwałem! Może jednak to nikomu do niczego i tak nie potrzebne, więc po co? Więc czekam na głosy. (Zemke, ozwij się!) A więc na razie mówię: c.d.n. Deo et Publico volente.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, września 14, 2008

Idźmy więc za ciosem (ciosikiem raczej)

Napisaliśmy wczoraj teksta, na odmianę po wszystkich niedawnych wygłupach, na serio... Wydaje się, że jakoś tam dotarł do paru ludzi ze swym wywrotowym przekazem - idźmy więc za ciosem. ("Cios", choć nie w sensie dania w dziób, tylko w sensie kła, to nawiasem mówiąc po angielsku "tusk", więc się fajnie składa.)

Dlaczego sądzę, że ten mój kawałek o Ardreyu, kibicach i Maleszce do kogoś dotarł? A choćby z powodu b. sensownego dłuższego komentarza by mustrum, na którym postanowiłem nawet skonstruować ten wpis, który jest właśnie tym pójściem za ciosem. Wklejam komentarz mustrum'a w całości i odpowiadam. Polemiki nijakiej nie budiet, bo się całkowicie zgadzam, ale nieco uzupełnię.
Blogger Mustrum pisze...
Masz rację w tym, Tygrysie, iż problem leży nie w genetyce, a w każdym razie nie całkowicie (ten absurdalny, Dawkinsyński redukcjonizm).
W sensie, że genetyka, biologia i ewolucja miałyby być przeciw nam? Że miałyby być ze swej natury lewackie i antykonserwatywne? Oczywiście że nie! Zawłaszczenie biologii przez lewiznę jest moim zdaniem czymś niemal tak samo podstępnym i oburzającym, jak zawłaszczenie przez nią języka! Gdybyśmy umieli, gdybyśmy wiedzieli co i jak, biologia - wraz z ewolucją i genetyką - byłaby nasza, byłaby młotem na lewiznę!

Kwestia pochodzenia człowieka to tylko drobna część całego problemu, nie chcę się pakować dyskusje teologów, ale moim zdaniem nieco awerroizmu całkiem by Kościołowi nie zaszkodziło... A cała reszta jest nasza. I lewizna, ta nieco inteligentniejsza, wie o tym, albo przynajmniej przeczuwa, trącając socjobiologię nosem z lękiem, jak szczeniak jeża. Modląc się przy tym, byśmy nadal byli tak durni i nie dostrzegli, jak się nam potencjalnie podkładają.
Genetyka, będąca po części efektorem, po części motywatorem ewolucji ma to do siebie, że przez wielorakie mechanizmy selekcji* eliminuje to co nie powinno przetrwać. Najczęściej poprzez gwałtowne i wielce kreatywne zabijanie "spadów"

* Uważam, że są różne; termin "dobór vel selekcja naturalny(a)" jest zbyt ogólnikowy i wyświechtany w odniesieniu do bogactwa organicznych i nieorganicznych procesów naturalnych wpływających na ewolucję)
Oczywiście! I każdy nowy maleszka może być traktowany jako swego rodzaju pomniejsza mutacja. W normalnym społeczeństwie - czyli m.in. opartym na stosunkowo niewielkich i stosunkowo zamkniętych populacjach które wchodzą ze sobą w seksualne związki i wydają na świat potomstwo - tego typu mutacje są niszczone. I to na kilka różnych sposobów. No a poza bezpośrednio działającą genetyką, oddziaływuje tu też kwestia wspólnych wartości, presji społecznych, wspólnego losu itd. Co też wiąże się, choć nieco bardziej pośrednio, z istnieniem tych stosunkowo niewielkich i dość spójnych, w dużej mierze zamkniętych, grup.

Oczywiście trzeba tu zrozumieć, że te grupy mogą być dość różnie uformowane. Jeszcze nie tak dawno ktoś z ludu wiejskiego niemal na pewno brał współmałżonka spośród mieszkańców kilku okolicznych wiosek. Podczas gdy szlachta brała współmałżonków z o wiele obszerniejszego terenu, ale jednak niemal nigdy spoza swej własnej klasy. No a dla monarchów - mówimy o europejskich władcach udzielnych pomiędzy wiekiem powiedzmy X a XIX - partnerem mógł być, z dość licznymi wyjątkami wprawdzie, tylko ktoś z ich własnego grona, ale za to z całej katolickiej (a potem też i protestanckiej) Europy, a nawet, w początkowym okresie, spoza niej (np. królowa Francji pochodząca z Rusi, cesarzowa "Rzymska" z Bizancjum itd.)

I tutaj można całkiem sensownie powiedzieć, za Darlingtonem, że istniała "europejska rasa monarchów". Tylko że to określenie nigdy nie zdobędzie wielkiej popularności, nie nadaje się bowiem na maczugę do walenia po głowach różnych "rasistów", więc lewactwo je zamilcza.
Problem leży w tym, że lewactwo, począwszy od RewFrancy i po sformalizowaniu siebie przez Marksa** i wyznawców zerwało ideologicznie i (w ich mniemaniu rzecz jasna) mechanistycznie z dotychczasową ewolucją, uważając się za jej końcowy produkt.

Tu jest sedno problemu, że w zerwaniu z nieprzerwanym ciągiem pogrążyli siebie, i co gorsza resztę ludzkości, w jakimś dziwacznym, wishful thinking matriksie. I jak na każdy matriks przystało, niszczy on to co jemu zagraża wewnętrznie, nie zauważając że sam istnieje w permanentnie zmiennym (i wrogim) świecie. W swej ignorancji bądź cyniczności nie dopuszczają do wiadomości, że tam gdzie jest życie, tam w stochastycznym środowisku będzie ono się zmieniało, będzie ewolułowało. Mechanizmy tej ewolucji, wydaje mi się, są nadal takie same jak dotychczas. Oddziaływują, jednak na odmienny niż naturalny system. I zatem ich efekty są inne. Ergo, sukces gatunku Ketman maleszny (Proditor triamicus).
** Ponownie przerabiam Nuevos Escolios, i jednak Davila powinien być uznany za czołowego ideologa Zoologicznej Prawicy: "Marks był jednynym marksistą, którego marksizm nie otumanił". Cymes.
Nie ma cienia powodu by sądzić, że w ewolucji cokolwiek się zmieniło. Cywilizacja (biedny nie mogę bez problemów używać naturalnej dla mnie spenglerowskiej terminologii Kultura/Cywilizacja, ale cóż) wprowadza wprawdzie do ewolucji człowieka pewną nową jakość, ale to nie jest coś, co by mogło samą istotę ewolucji człowieka odmienić. No a entropa i tak zadba o to, by odwieczne mechanizmy wzięły górę. Tylko, że, jak podejrzewam, tym najbardziej wpływowym, nikomu nieznanym, szarym lewackim eminencjom, nie aż tak bardzo zależy na sukcesie - im całkiem pasuje po prostu katastrofa zachodniej cywilizacji, a i katastrofa całej ludzkości (co dzisiaj na jedno niemal wychodzi), też dla tych maleszków nie jest problemem. "Albo sukces, albo niech szczeźnie ten świat!" I dlatego są aż tacy niebezpieczni.

Ketman maleszny (Proditor triamicus) - przecudne! Polecam je każdemu ze szczerego serca. Co do (e)scholiów też się oczywiście zgadzam - to wspaniała książka. Ciekaw swoją drogą jestem tych myśli Dávili, które się do tych popularnych wyborów nie załapały. Są słabsze? Są bardziej nietolerancyjne i z czarnym podniebieniem? Kiedyś muszę to sprawdzić, na szczęście czytam po hiszpańsku.
Jako naczelny cel dzisiejszej zoologicznej prawicy widzę przede wszystkim kultywowanie tego co zrobiło Kulturę Łacińską wielką, uchowanie tego w bezpiecznym miejscu umysłu, serca i duszy ludzkiej by stanowiło podstawę odtworzenia ordo mundi wtedy, kiedy ten j...any lewacki matriks kiedyś padnie na ryja. Nie gdyby, lecz kiedy. No i oczywiście, będąc Chrześcijanami, naszym obowiązkiem jest pomagać innym. A skoro w/w matriks koniecznie chce się pogrążyć w gównie, powinniśmy mu w tym jak najbardziej pomóc ;)
Zgoda! (Choć, by się czepić, jako spenglerysta nie zgadzam się z określeniem "cywilizacja łacińska". To jednak tutaj w tym kontekście drobiazg.) W każdym razie zawsze głosiłem, że prawicowość, tak jak ja ją rozumiem, to cały człowiek, a nie jakiś człowieczek z patyczków wymyślony przez oświeceniowych mędrków i ich epigonów - czy to będzie Michnik, czy to będzie von Mises, czy to będzie Korwin. Tych epigonów naprawdę nie brakuje, oddychamy tym, co oni wypuszczą z trzewi absolutnie bez przerwy. I to by należało zmienić.

Matrix padnie na ryj, jednak obserwując obecne trendy, obawiam się że z nami. I my będziemy na dole. I oni się wyżywią, a my nie. Chyba że coś szybko zaczniemy zmieniać.

Co do ordo mundi, to zgoda, ale b. ostro bym postulował, by zachować podział na "nogę świecką" i "nogę duchowną". Podział nie musi przebiegać dokładnie między świeckimi i duchownymi, ale to są całkiem różne podejścia do świata. (Więcej u Spenglera. Który nawiasem b. czule się wypowiada na temat katolicyzmu, co już tu kiedyś pokazałem.)

Bo tak jak dzisiaj mamy, to widzę, z jednej strony, że ludzie sprawy w rodzaju prostytucji chcą załatwiać w duchu inżynierii społecznej - "tak ma być i będzie dobrze", całkiem jak jakiś Lenin, Robespierre czy inny Korwin - całkiem ignorując rolę religii i jej recepcję wśród ludu. Z drugiej zaś na każdym kroku próbuje się robić ze wszystkich nas to, co Nicpoń (pod moim chyba zresztą wpływem), określił jako "zgraja kastrowanych ministrantów".

Tak sądzę, że potrzeba nam zarówno cnotliwych dziewic, ministrantów, świętych kapłanów (może nawet męczenników, byle nie za wielu) - ale potrzeba nam także, i chyba bardziej, w mojej świeckiej, małej duszyczce tak to czuję, rycerzy z jajami i krzyżowców. Choćby nie byli całkiem bezgrzeszni.

Co do pomagania bliźnim, to się oczywiście zgadzam. Pogarda dla prostego człowieka... Sam wiesz, co na ten temat mówi Dávila. Z tym, że trzeba się z tym moim zdaniem pogodzić, że z większości lemingów już nic nigdy nie będzie. Spenglerem tu jadę, ale mam takie przekonanie do szpiku kości sam z siebie też - ci ludzie całkiem po prostu widzą świat wartości całkiem inaczej niż my.

I w przypadku autentycznego wielkomiejskiego leminga to się nigdy nie zmieni. Nieco może tu wprawdzie zmienić nasz sukces i porażka lewizny cum konsupcjonizmu (już to widzę!), ale nie do końca. Ale należy oczywiście przywoływać zbłąkane owieczki i każdemu starać się dać szansę.

No i to by chyba było na tyle, dzięki za rozmowę i pozdrawiam!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Napisałem to, a tu nagle widzę, że i Nicpoń napisał b. interesujący komentarz. Coś będzie z tym trzeba kiedyś zrobić... ale na razie - leberalizm! (Kto rozumie o co mi chodzi ten rozumie, a reszta niech pomyśli. Albo i nie, bo to w sumie drobiazg.)

czwartek, lipca 31, 2008

Rynek i jego niedostatki (plus różne takie osobiste wątpia)

Jakoś mnie ostatnio zniesmaczyło blogowanie, zarówno czytanie, jak i pisanie. W końcu co z tego wynika? Jak ja to rozumiem, każda myśl nie prowadząca do jakiegoś działania jest z definicji kulawa i chora. Tak to jest z naszą psychiką - tak ona po prostu działa. To samo ze słowem: słowa muszą coś realnie zmieniać, choćby bardzo pośrednio, ale jednak. Bez tego jest to jałowe bicie piany. (I proszę mi nie mówić, że teksty w stylu: "A cija to nuzia? A jakie śliczne mamy dzisiaj pończoszki! No a gdzie one się kończą, zaraz sprawdzimy. Pozwoli panna Halinka?", nic nie zmieniają. One właśnie zmieniają całkiem sporo. Żeby tak dużo zmieniało nasze pisanie!)

Myśl może więc prowadzić do słów, które z kolei prowadzą do działań, powodujących realne zmiany... Albo też myśli, bez pośrednictwa słów, prowadzą do działań, które prowadzą do zmian... Ale nasze pisanie? Będące i początkiem, i końcem naszych działań? Czy to nie kolejny przykład upadku naszych czasów, a z nimi nas samych? Jesteśmy "prawicą", dość dobrze wiemy co naszym wrogiem, co zagrożeniem... Wielu z nas dość precyzyjnie potrafi określić w jaką stronę zmierza ten świat. I dotrze tam - albo w jakieś jeszcze gorsze miejsce - jeśli ktoś mu w tym nie przeszkodzi.

A kto ma przeszkodzić, że spytam? Lewactwo? Leberałowie? Lemingi? (Niechby i wielkomiejskie, młode i kształcune że hej!? Tak przy okazji - mamy fajne określenie na wroga, to już coś. Nasz wróg to Trzy L. Z tym, że chodzi tu o zjawisko Lemingozy - nie o poszczególne Lemingi jako istoty.) Niestety, ta sprawa spada na nasze barki. Albo po prostu nie zostanie załatwiona, świat zaś dalej sobie podryfuje w tym kierunku, w którym całkiem wyraźnie zmierza.

Co nam pozostaje? A kim ja jestem, żeby ludziom mówić, co mają robić? Mówię za siebie (a Zemke nadstawia ucha). Albo nic nie mówię, gdyby ktoś naprawdę chciał wiedzieć, co akurat ja na ten temat sądzę, to napisałem już przez dwa lata tyle, że powinno to być dość jasne. O ile ktoś zada sobie trud przeczytania. Ze zrozumieniem i uwagą. Trudno tego oczywiście od ludzi oczekiwać, ale w takim razie po co w ogóle pisać? Przecież tutaj nie są jakieś hiper-bieżące analizy, a kawałki napisane rok temu na ogół mają tę samą wartość teraz, jaką miały wtedy, te obecne będą miały tę samą wartość (czy jej brak) za 5 lat... I te rzeczy.

Dałbym sobie pewnie spokój z pisaniem tego bloga - może nie na zawsze, ale na jakiś czas... Moja, niedawno wykoncypowana, SG z linkami do fajnych tekstów zapadła już i tak w sen zimowy, albo też zdechła. Bo po prostu żadnych blogów ostatnio nie czytam. Skoncentrowałbym się na stawaniu się Aecjuszem Ostatnim Rzymianinem tej naszej zdychającej Faustycznej Cywilizacji (choć Kultura była oczywiście lepsza), plus nadstawianiem ucha, czy coś się nie zaczyna dziać, w czym trza by wziąć udział, udzielić (bratniej) pomocy, coś zorganizować... O tworzeniu elity już nawet marzyć przestałem, blogi do tego chyba się po prostu nie przydają.

No dobra. Tośmy sobie ponarzekali. Jednak kilku ludzi te moje dyrdymały czyta. Czym mi, absolutnie bez żadnych żartów, sprawiają ogromną satysfakcję. Może mam przesadnie rozbuchane ego, ale naprawdę wydaje mi się, że przy wszystkich swoich oczywistych wadach, to co ja tu piszę jest i tak cholernie elitarne. I że jeśli ktoś tu coś dostrzega, to dostrzega właśnie to elitarne. Z czego wynika, że jest elitą, lub materiałem na takową. (Alem się podlizał Publiczności!)

Jeśli zaś tacy ludzie chcą to czytać, to powinienem jednak to docenić i starać im się odpowiedniej strawy dostarczać. Czy mam wątpia na temat sensu blogowania, czy też nie mam wątpiów na temat sensu blogowania. (W pewnym sensie jest tu błędne koło logiczne, ale raczej nie jakoś przesadnie paskudne, i to chyba w sumie ma sens.)

No więc, w chwilach takich jak te (fanfary, werble, chóry starców zawodzą... choć to wcale nie o TAKIE chwile starcom i werblom chodzi) można ludziom dać wybór różnych interesujących fragmentów różnych interesujących książek. Których większość z pewnością nie zna. W końcu tyle tych książek produkują. Nie mówiąc już o serialach, meczach i tefauenach. I blogach toże. No i to właśnie sobie teraz zrobimy.

"Economics: Principles and Policy" - autorzy William J. Baumol i Alan S. Blinder. Wydany po raz pierwszy w roku 1988, czasach, o ile pamiętam, Ronalda Reagana. Niemal tysiącstronicowy podręcznik akademicki, i to nie byle jaki: Yale i Uniwersytet Nowojorski. Trudno byłoby twierdzić, że to pozycja antyrynkowa, inspirowana przez jakichś "socjalistów" (cokolwiek by to miało znaczyć), czy powiedzmy (apage satanas!) sowietów. Jest tu jednak nieco, przyznaję że nieprzesadnie wiele, treści, które dla typowego rodzimego "rynkowca" mogą się okazać dość ciężkostrawne i szokujące. Oddajmy głos autorom, strony 631f (wydanie 4):


Mechanizm rynkowy: niedostatki i remedia


Kiedy była dobra,
Była bardzo, bardzo dobra.
Ale kiedy była zła,
Była koszmarna.

HENRY WADSWORTH
LONGFELLOW



Co rynek robi dobrze, co zaś robi marnie? [...] W rozdziałach 25 i 26 rozpoczęliśmy od wyjaśniania i wychwalania działania niewidzialnej ręki Adama Smitha - mechanizmu, w wyniku którego doskonale konkurencyjna ekonomia alokuje zasoby skutecznie, bez żadnego kierownictwa ze strony rządu. Choć ten studiowany przez nas model był wyidealizowany, obserwacje realnego świata potwierdzają osiągnięcia mechanizmu rynkowego. Ekonomie wolnorynkowe osiągnęły poziomy produkcji, skuteczność produkcyjną, różnorodność dostępnych dóbr konsumcyjnych, i ogólny dobrobyt nie mające wcześniejszych przykładów w historii.

Jednak mechamizmy rynkowe mają także pewne jaskrawe słabości. Jedną z nich jest fakt, iż duże i potężne firmy mogą interferować w działanie niewidzialnej ręki, prowadząc zarówno do koncentracji bogactwa, jak i złej alokacji zasobów. Było to tematem rozdziałów 27 i 28. Teraz przyjrzymy się w pełniejszy sposób brakom rynku i niektórym rzeczom, które można zrobić, by te braki naprawić.

To, że rynek nie potrafi wszystkiego, co byśmy chcieli by robił, jest całkiem oczywiste. Pomiędzy zalewem dóbr i usług, znajdujemy przygnębiającą nędzę, miasta duszące się od zatorów komunikacyjnych i zanieczyszczeń, instytucje edukacyjne i organizacje artystyczne w poważnych kłopotach finansowych. Nasza ekonomia, choć zdolna do kreowania niewiarygodnej obfitości materialnego bogactwa, wydaje się mniej zdolna usunąć zło społeczne i kontrolować szkody wobec środkowiska. W tym rozdziale przyjrzymy się powodom, dla których rynek nie radzi sobie z tymi sprawami, oraz konkretnie wskażemy dlaczego mechanizm cenowy sam w sobie może być niezdolny do poradzenia sobie z nimi.

Do rynek robi marnie?

Choć jest prawdopodobnie niemożliwe przedstawienie kompletnej listy niedoskonałości mechanizmu rynkowego, możemy zidentyfikować siedem zasadniczych obszarów, w których rynek oskarżany jest o niedostatki:

1. Ekonomie rynkowe cierpią na poważne gospodarcze (dosłownie "biznesowe") fluktuacje.

2. Rynek dystrybuuje dochody dość nierówno.

3. Tam, gdzie rynki są zmonopolizowane, alokują zasoby nieefektywnie.

4. Rynek nie potrafi sobie we właściwy sposób poradzić z przypadkowymi efektami ubocznymi wielu działań ekonomicznych.

5. Rynek nie potrafi dostarczać dóbr zbiorowego użytku (public goods), takich jak obrona narodowa.

6. Mechanizmy rynkowe czynią dobra zbiorowego użytku (public goods) i prywatne usługi nadmiernie kosztownymi, upośledzając przez to ich dostawy, szczególnie gdy są one finansowane przez rząd.

7. Rynek słabo sobie radzi z alokowaniem zasobów pomiędzy teraźniejszością i przyszłością.


Na razie na tym skończę ten przekład. Deo volente, oraz jeśli nie będę miał większych problemów, oraz większych rewelacji do pisania, przetłumaczę następne fragmenty tego fascynującego rozdziału tej autorytatywnej książki. To co już napisałem, proponuję potraktować jako aperitif, zaostrzający apetyt. Komentować na razie nie ma specjalnie czego, ale jednak powiem, że wiem oczywiście, iż korwiniane mają na wszystkie te zarzuty łatwą i elegancką odpowiedź.

W stylu: "A co mi tam! Niech bydło, które sobie nie potrafi w mechanizmach rynkowych poradzić, zdycha! Niech ci co potrafią awansują i kwitną, na tym właśnie polega Sprawiedliwość! Byle nienaruszona pozostała Własność! Że Niemiec wykupi co tylko zechce w Polsce? Co to za problem, skoro tańsze będą przez to różowe golarki i żele do pięt!?"

Tyle, że to jest czysty Herbert Spencer. Ani specjalnie naukowe, ani specjalnie realne, ani w ogóle przesadnie mądre. Jednak mając takie poglądy, ta sekta powinna się nazywać Internacjonalistyczna Sekta Czcicieli Herberta Spencera, czy jakoś tak. No bo ani "partia", ani oczywiście jakoś wyraźnie "polskie"... "Socjaldarwinizmem" nie chcę tego nazwać, choć tak się tego typu ideologię przeważnie określa, bo to by była obelga dla autentycznego i wielkiego uczonego, jakim był Karol Darwin. (Sorry katoliccy fundamentaliści! Tutaj jednak się z wami nie zgadzam.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, czerwca 26, 2008

Cyrk "Maleszka" i co z tego wynika

Film o trzech kumplach dał zapewne postkomunie i różnym jej tuskoidalnym obrońcom niezłego kopa, bo część młodych zapewne nieco więcej z tych spraw zrozumie, a niektórzy mogą się nawet całkiem przejąć.

Swoją drogą, mógłby mi ktoś powiedzieć, czy obawy, iż TVN ocenzuruje ten film zostały potwierdzone? Czyli czy np. te 20 minut, które miały zeń zostać wycięte, zostały wycięte? Oczywiście sam fakt podzielenia filmu na dwie części, i to akurat przez środek najważniejszej sceny - odwiedzin autorek w mieszkaniu Maleszki i jego rozmowie z redakcją Gazownika - swoje i tak zrobiło. Jak i te wszystkie przerywające film reklamy różowych golarek do wiadomo czego. Nie wspominając już o tych przeuroczych reklamach programów mających nastąpić tuż po filmie: w jednym przypadku był to szoł Kuby Wojewódzkiego, w drugim Szymona Majewskiego. Samo to zestawienie programów jest oczywiście obrzydliwe, jak i oba te szoły same w sobie.

Skutkiem tego filmu zrobiła się w kraju przeurocza ętelektualna atmosfera. Wszyscy mianowicie starają się rozgryźć niezmierzone głębie duszy Maleszki, a różni tefauenowi wywiadowcy raz po raz zadają rozmówcom pytanie z repertuaru moralnych autorytetów: "czy zdołał(a) pan/pani Maleszce wybaczyć". Przejęli się, kurwa mać, duchem Ewangelii!

Z red. Stasińskim, który, jak się dziś dowiedziałem, posiada nawet papier na analizowanie wszelkich Maleszków tego świata - jest bowiem z wykształcenia psychologiem - rywalizować na subtelność analiz ich skomplikowanych dusz oczywiście nie mogę. Mam jednak pewną obserwację... W mojej opinii coś  w rodzaju jajka Kolumba i węzła gordyjskiego w jednym.

Ale teraz jeszcze będzie wtręt... Otóż zakładam, że czytający te słowa film widział i wie jaki obraz Maleszki wyłania się z tego filmu. Nie chodzi jedynie o to, że był szpiclem, nie chodzi nawet tylko o to, że donosił i napuszczał bezpiekę na swych przyjaciół, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa świadomie i bez skrupułów doprowadził do zamordowania swego najbliższego przyjaciela... Chodzi mi także o jego wygląd i zachowanie - nie tylko o te jego "to bardzo dobre pytanie", ale o język ciała, jąkanie się (całkiem jak Michnik!), twarz zasłoniętą włosami i ogromnymi okularami...

Przyznam, że ja nigdy bym komuś takiemu zaufać nie potrafił. Nawet w moich najdawniejszych i najbardziej naiwnie-ideowych młodych latach. Wildstein tak nie wygląda, Pyjas, mimo zarostu, też nie... Pani Sonik wydaje się być b. sympatyczną i sensowną kobietą. Skąd więc u nich ta przyjaźń do kogoś tak z samego wyglądu i zachowania - pomijając donoszenie, o którym nie wiedzieli - odrażającego jak Maleszka? Zresztą ten facet nie wydał mi się nawet specjalnie inteligentny.

Pomijając już fakt, że ktoś mający tak ogromne ambicje by być superagentem, daje się nieświadomie sfilmować dwóm amatorkom we własnym mieszkaniu, kiedy dokonuje rzeczy, których ujawnienia nie darują mu nigdy jego dotychczasowi sojusznicy i obrońcy! Bez problemu wierzę, że Maleszka był w czasach studenckich, i zapewne jest do dzisiaj, molem książkowym - ale to wcale nie jest jakaś jednoznaczna zaleta. W jego przypadku raczej wprost przeciwnie.

Jest tu moim zdaniem temat na masę interesujących i ważnych rozważań, ale to już może innym (Deo volente) razem. Na razie rzucam skoncentrowany snop światła na "skomplikowaną" naturę Maleszki...

Otóż Maleszka to pro prostu autentyczny i do końca konsekwentny lewak! Proszę o tym pomyśleć: czy tu nie ma "względności prawdy"? Czy tu nie ma postmodernizmu? Czy tu nie ma "tolerancji" - wobec siebie samego, wobec ubecji? Czy tu nie ma tego lewackiego przekonania, że w człowieku tak w istocie liczy się jedynie kora mózgowa, skutkiem czego nie ma on żadnej stałej natury, jest natomiast w zasadzie czystą tabliczką, na której można zapisać cokolwiek i tylko od tego zależy jego "rzekoma natura"?

Czy najbardziej się rzucającą w oczy mentalną cechą Maleszki nie było to, co starożytni grecy nazywali eironeia, a od czego oczywiście pochodzi słowo "ironia"? Co to jest ta eironeia? To, mówiąc skrótowo, niepoważny stosunek do samego siebie i do wartości. Coś, co dla starożytnych było rzeczą najobrzydliwszą z możliwych. Nie tragiczną i przerażającą, jak różne kazirodztwa i matkobójstwa, tylko właśnie obrzydliwą i niezrozumiałą. Czy ta postawa to nie jest dokładnie to, co Kołakowski wychwala jako "postawę błazna", jedyną, która naprawdę przystoi "filozofowi"?

Czyż nie jest to b. popularna teza wśród lewaków - zarówno tych ętelektualnych, jak i bezmózgich hunwejbinów i bywalców różnych Le Madame? Czyż możemy zresztą przeczyć, że jest to postawa "godna filozofa"? Przecież kiedy powiemy "filozof" to już od dawna nie chodzi nam o Arystotelesa. Jeśli o kogoś nam chodzi, to raczej o oświeceniowych francuskich mędrków, których właśnie określa się mianem les philosophes. Z Voltairem na czele, który perorował o wolności, a lizał gdzie popadło despotów i koronowanych zbrodniarzy.

Czyż jakikolwiek prawicowiec - niechby nawet to była po prostu karykatura prawicowca, taka jaką serwują nam bez przerwy postępowe media i postępowi intelektualiści - czyż więc jakikolwiek prawicowiec mógłby być podobny do Maleszki? Niechby i faszysta, zamordysta, zwolennik dyktatury, nietolerancji i ciemnogrodu - istna karykatura kogoś, kto słucha Radia Maryja i odrzuca z niechęcią Gazownik? Czy taki ktoś, gdyby istniał, potrafiłby na pytanie dlaczego zdradzał przyjaciół uśmiechnąć się z wyższością i stwierdzić "to bardzo dobre pytanie? Z całą pewnością nie! Jego "przesądy", jego "brak intelektualnej elastyczności", jego "niesamodzielność w myśleniu" by na to nie pozwoliły. Po prostu!

Prawicowiec nawet wyglądać tak jak Maleszka by nie potrafił. (Chyba żeby miał ogromny talent aktorski i akurat był tajnym agentem wśród lewactwa, ale to inna sprawa, bo Maleszka to oczywiście nikt taki.) Tak więc, uważam, że "tajemnica Maleszki" jest po prostu nie do rozgryzienia przy użyciu obecnie miłościwie nam panującego paradygmatu tego typu dyskusji. Staje się natomiast dziecinnie łatwa do rozgryzienia i niemal oczywista, kiedy się na nią spojrzy od właściwej strony. Powtórzę: Maleszka to po prostu lewak. I tylko tym się różni od masy innych lewaków, że jest lewakiem konsekwentnym. Do szpiku kości. W odróżnieniu od różnych takich, którzy robiliby to dokładnie to samo, jednak czekają z tym do czasu, gdy jacyś inni lewacy wreszcie naprawdę poruszą z posad bryłę świata, a ich związek bratni ogarnie ludzki ród.

Maleszka po prostu wyrwał się nieco przed szereg i nie dość zabezpieczył sobie tyły. Z drugiej strony... Nie przesadzajmy! Nie aż tak bardzo się wyrwał i nie zaniedbał wszelkich środków bezpieczeństwa - żadna krzywda przecież mu się nie stała, prawda?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lutego 29, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (3)

No dobra, w(s)tręty w(s)trętami, wstawki wstawkami, ale do ad remu! Czyli do wyjaśnienia kwestii dlaczego cywilizacja jest jak schizofrenia. A w każdym razie jak schizofrenia wedle teorii "metabolizmu informacyjnego" przedstawionej przez doktora Antoniego Kępińskiego w książce "Schizofrenia" (łatwo nawiasem mowiąc dostępnej w sieci).

Co bystrzejszy czytelnik pewnie już zaczął się domyślać gdzie moim zdaniem leży odpowiedź. Tym bardziej, że skoro taki pilny, to mógł także zwrócić uwagę, iż już kilkukrotnie analizowałem istotę lewactwa - a w każdym razie jego intelektualnej wersji, w odróżnieniu od różnych ogłupiałych od rapu i "Szkła Kontaktowego" hunwejbinów, czy ordynarnej rodzimej postkomuny - właśnie jako skutku nienaturalnej dominacji funkcji porządkującej umysłu nad funkcją pobierania informacji z otoczenia. W oparciu o teorię schizofrenii stworzoną przez doktora Kępińskiego właśnie.

Skutkiem czego, mówimy znowu o tych intelektualnych lewakach i ich charakterystycznym zaburzeniu, obraz świata takiego kogoś jest nie tylko zbudowany z fałszywych cegiełek, ale także stanowi konstrukcję z pozoru prostą, logiczną, "elegancką" (co wielu intelektualistów i estetów zachwyca, poniekąd nie bez przyczyny), no i zachęcającą do wprowadzania tam poprawek. Oraz budzącą w dotkniętym tą przypadłością poczucie, że: "cała ta głupia moherowa banda nic ze świata nie rozumie, stoi tylko z rozdziawionymi gębami, modląc się do jakichś przedpotopowych bożków... A oto ja - wszystko rozumiejący, wszystko potrafiący wytłumaczyć, wszechmocny!"

Tak to widzę całkiem od dawna. Właściwie mógłbym to powiedzieć znowu i na tym poprzestać, bowiem to i tak sporo i niemało owocnej dyskusji powinno to na prawicy naszej kochanej wywołać. (Choć nie wywoła, bo prawica ma, jak zwykle, większe problemy.)

Mógłbym też dodać, z nieco mniejszą wprawdzie satysfakcją, ale cóż - amicus Plato i te rzeczy - że ten specyficzny rodzaj ideologicznej schizofrenii, jak należałoby tego typu przewagę funkcji porządkujących umysłu nad funkcjami służącymi pobieraniu informacji, nie dotyczy jedynie czystej krwi lewaków. Dotyczy także różnych innych (mniej lub bardziej) świeckich gnostyków, ludzi wierzących ślepo i fanatycznie w Postęp, w Prawo (pisane Z Dużej Litery), w Ludzkość...

W ogóle pojęcia pisane Z Dużej Litery są nieco podejrzane, jeśli to nie konkrety, którym należy się naszym zdaniem szacunek, tylko jakieś abstrakcje. Bo wtedy, turpe dictu, robią się z tego hipostazy. Czyli pojęcia abstrakcyjne "przerobione" na rzekome byty realne.

(Wyjaśniam, że sam piszę sporo rzeczy z dużej litery, ale, o ile to nie dla ich wykpienia, to po to, by odróżnić jakąś b. konkretną definicję tych rzeczy od ich ogólnorozumowej interpretacji. Bowiem np. "Cywilizacja" u Spenglera, to nie to samo, co po prostu "cywilizacja". Zresztą u np. Konecznego też tak jest, i w wielu innych miejscach. Robię to zatem jak najbardziej w zgodzie z dobrą intelektualną praktyką.)

I niestety, ten rodzaj ideologicznej schizofrenii, pogającej - przypomnę raz jeszcze, bo chyba warto - na słabym kontakcie z rzeczywistością przy dużej aktywności umysłu, nie jest wcale monopolem tego, co się zazwyczaj za lewicowe uważa. Co ja uważam za lewicowe, albo taki np. Spengler co nazywa socjalizmem, to już inna sprawa, o której sobie może kiedyś porozmawiamy. Ale jeśli byśmy mieli oprzeć definicję lewicowości właśnie na teorii metabolizmu, nie zaś na różnych pokrętnych, przeważnie ekonomicznych czy mętno-ideologicznych, kryteriach, to trzeba by sobie powiedzieć, że lewicą stałoby się w naszych oczach (moim zdaniem słusznie) sporo dzisiejszych prawicowców, z paroma rzekomych "hiper-prawicowcami" na czele.

Proponowałbym, choćby tytułem intelektualnej gimnastyki, rozważyć różnych ideologów, politykow i publicystów pod tym właśnie kątem. Zresztą, nawet jeśli się nie zgodzimy, że tego typu zaburzenie to lewicowość - albo coś b. zbliżonego, jak świecka gnoza, czy fanatyczne przekonanie, że cały świat da się w istocie wytłumaczyć przez jeden łatwo uchwytny parametr - to i tak nie będzie to czas zmarnowany. Mówię o analizie różnych ludzi pod tym kątem. W końcu marny kontakt z rzeczywistością, a konkretnie zaburzenia w odbieraniu informacji z otoczenia, bo o tym teraz mówimy - to naprawdę jest poważny problem i poważny, jak sądzę, handicap dla, powiedzmy, polityka.

To tak, jakbyśmy mieli superkomputer - jakiegoś Craya nie-wiem-ile (bo już straciłem rachubę, który jest numer najnowszego) - i dawali mu na wejście same informacyjne śmieci. Albo też, kazalibyśmy mu przetwarzać zawartość komórek własnej pamięci, niezależnie od tego, czy w tych komórkach byłaby jakaś sensowna informacja, czy też nie. Przecież taka, w dużym przybliżeniu, jest sytuacja umysłu dotkniętego upośledzeniem funkcji pobierania informacji z otoczenia, czyli - zgodnie z teorią doktora Kępińskiego - schizofrenią (lub stanem bardzo do niej zbliżonym, żeby zachować należytą ostrożność).

A więc, czyż nie warto sobie zadać pytania, Polska Prawico, czy genialne, uniwersalne, do każdej sytuacji pasujące, proste i eleganckie rozwiązania, reguły, rzekome "prawa" rządzące spełeczeństwem, polityką, państwem czy historią... Czy one zatem, miast budzić nasz zachwyt, nie powinny raczej wzbudzać nieco niepokoju? Niepokoju o to, czy mówiący te wszystkie piekne rzeczy, tym bardziej jeśli sam w nie wierzy, nie daje powodu by niepokoić się o jego psychiczne zdrowie? O to, czy nie doktnęło go, w jakimś przynajmniej stopniu, upośledzenie informacyjnego metabolizmu, opisane przez doktora Kępińskiego? Dające, co z przykrością muszę jeszcze raz przypomnieć, objawy schizofrenii.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.