Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
sobota, sierpnia 15, 2009
Jedna mądrość o prawie, druga zaś o sztuce
* * * * *
Kiedy ktoś mi mówi, że czyjaś twórczość wspaniale wyraża ducha naszej epoki, bez trudności mu wierzę, ponieważ ducha epoki niezdolnej już do tworzenia napawdę wielkiej sztuki rzeczywiście może wyrazić tylko taka szmira, jaką nas stale karmią.
Oczywiście wciąż powstają piękne utwory muzyczne, wiersze czy przedmioty, ale to już jednak tylko artes minores, rzeczy na pograniczu folkloru albo rzemiosła, no a poza tym ONE z całą pewnością ducha tej epoki NIE wyrażają. Za to wszelka próba stworzenia dzisiaj czegoś wielkiego i pięknego jednoznacznie przesądza, że rezultat będzie pokraczny... a przez to rzeczywiście znakomicie wyrażający ducha epoki.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
środa, sierpnia 12, 2009
Bardzo sensowny tekst - polecam wszystkim Młodym Spenglerystom
Oto linek: http://elguapo.salon24.pl/105195,o-fali-korporacjach-i-teoriach-spiskowych
A tu, na wszelki wypadek (gdyby szalom zdechł, czy coś), umieszczę jednak oryginalny tekst by elGuapo:
O 'fali', korporacjach i teoriach spiskowych
tagi: teorie spiskowe, lewactwo, racjonalizmSpośród rozmaitych głupot rozmaitych szczepów lewactwa niektóre głupoty darzę specjalnym sentymentem. Jedną z nich jest redukowanie wszelkich sugestii o występowaniu poza oficjalnymi także pewnych nieformalnych mechanizmów (zwykle władzy) do miana teorii spiskowych. UPRowiec sugerujący, iż w strukturach biurokratycznych możliwe są pozamerytoryczne nici powiązań, które sprawiają, że powstają pewne grupy powiązane wspólnotą interesów, która to wspólnota cementuje je tak, iż sprawia, że niepowiązani formalnie ludzie działają jak jedna drużyna (bo w swoim własnym interesie, acz w ramach interesów swojej grupy), natychmiast otrzymują etykietkę oszołomskich zwolenników teorii spiskowych.
No, ale rozgadałem się o racjonalistach i ich szczerości, a gdzie tu spontaniczność? Otóż sądzę, że możliwym wyjaśnieniem fenomenu redukowania jest mimowolnie przyjmowanie założenia, iż skoro jakieś zjawisko sprawia wrażenei logicznie sterowanego, to oznacza to istnienie jakiejś instancji owym zjawiskiem sterującej. Samochód potrzebuje kierowcy, aby efekty jego działania sprawiały wrażenie logicznych, a nie chaotycznych, podobnie samolot. A już szczególnie łatwo jest popaść w takie domniemanie, gdy mowa o zjawiskach wikłających grupy ludzi, a nie zwykłe przedmioty mechaniczne, bo przecież ludzie istotami myślącymi są i to w sposób poza automatyzację wykraczający. Ergo – nie ma zjawisk społecznych bez instancji nimi sterujących, je stymulujących. Notabene- ja nie sądzę, że oni przeprowadzają taki wywód świadomie, a tylko, że gdzieś w ich podświadomości taka intuicja może zostać popełniona.
QED
Specyfika środowiska urzędów polega na nieuniknionej zawartości armii osób formalnie w system uwikłanych – szeregowych urzędników – ale ze znikomymi realnymi szansami na dopuszczenie do grona takich, którzy do rzeczywistej eksploatacji dopuszczeni zostaną. Zadowalają się oni wszak pewnymi namiastkami, jak np. opryskliwość wobec petentów, wyniosłość etc. Jednakże zasadniczą obserwacją jest, że w armii i korporacjach eksploatacja dotyczy wyraźnie wszystkich członków grupy, zaś w przypadku urzędów do możliwości prawdziwej eksploatacji (czy to członków grupy, czy osób spoza grupy) dochodzą nieliczni. Ten fakt zaciera nieco przejrzystość faktu eksploatacji, który w formie czystej jest widoczny na przykładzie ‘fali’ i korporacji, gdzie to we wzajemną eksploatację uwikłani są praktycznie wszyscy członkowie grupy. W urzędach fakt eksploatacji łatwiej jest ukryć poprzez rozmnożenie armii ni to beneficjentów systemu, ni to eksploatowanych, ni to eksploatatorów, a wszystkich po trochu – szeregowych urzędników.
14.05.2009 AD
Szczęść Boże
NeG
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
poniedziałek, sierpnia 10, 2009
Bonmoty sierpień 2009
W tej drugiej kwestii mieliby zresztą całkowitą rację.
* * * * *
Bóg nie istnieje, skoro pozwolił na Vaticanum Secundum.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
czwartek, sierpnia 06, 2009
Ryk lwa i królicze siekacze, czyli Wreszcie psychologia dla dorosłych
Dave Grossman jest bowiem emerytowanym oficerem, który w dodatku aktywną służbę odbywał w elitarnej formacji Army Rangers*. Psychologiem został, jak sam mówi, jedynie dlatego, że armia mu rozkazała, by nim został. O typowych psychologach Dave Grossman ma zdanie, oględnie mówiąc, mało pochlebne. Mówi, że psychologami zostają ludzie o specyficznej konstrukcji mentalnej, i nie jest to typ ludzi, który by komuś takiemu jak on imponował.
Jakby to nie wystarczyło by maksymalnie utrudnić sobie karierę i przekreślić szansę na pojawienie się w rubryce "Ze świata nauki" Twej ulubionej porannej gazetki, Dave Grossman, obok wykładania psychologii na wojskowej akademii West Point, kieruje także zespołem zajmującym się "Kill-ology"... Czyli nową nauką, a w każdym razie nowym działem psychologii, zajmującym się, ni mniej, ni więcej, tylko psychologią zabijania i związanymi z tym sprawami. Na polski moglibyśmy to ewentualnie przełożyć jako "Zabijalogia". Opublikował na ten temat dwie cenione i dość szeroko znane książki: "On Killing" (O zabijaniu) i "On Combat" (O walce).
Brzmi to dość przeraźliwie, zgoda, jednak pomyślawszy chwilę i odrzuciwszy choćby na czas krótki różano-złocistą mgiełkę słodkich i do snu kołyszących złudzeń, zdawszy sobie sprawę z tego, że Dave Grossman jest, jak by nie było, psychologiem wojskowym, wojsko zaś... Naprawdę nie jest mi łatwo coś takiego powiedzieć, ale cóż - wojsko to mimo wszystko sprawa zabijania. Jeśli zabijanie zdecydowanie i nieodwołalnie zlikwidujemy, to zlikwidujemy tym samym także wojsko. (Choć w drugą stronę to nie działa, co być może stanowi właśnie jeden z dobrych argumentów na rzecz istnienia wojska.)
Dave Grossman nie jest jednak, jak Czytelnik mógłby się obawiać, gościem prymitywnym i krwiożerczym. Przeciwnie, w wywiadzie z nim, którego dane mi było wysłuchać, wypadł sympatycznie, dowcipnie i oczywiście bardzo inteligentnie. Ironiczny wydaje mi się też fakt, że to właśnie Dave Grossman regularnie otrzymuje groźby gwałtownej śmierci, nie zaś żeby to on je ludziom rozsyłał.
Czemu otrzymuje te groźby, spyta ktoś? A dlatego, że - i tutaj zapewne kolejne zaskoczenie dla ludzi, którzy w specu od "Zabijalogii" automatycznie spodziewają się ujrzeć krwiożerczego potwora, a przynajmniej jakiegoś fanatyka totalnej przemocy - Dave Grossman, na podstawie swych badań, z przekonaniem twierdzi, że zawierające przemoc gry komputerowe całkiem dosłownie niszczą psychikę i umysł młodzieży, przez co odpowiadają za dużą część upadku Zachodu, który wokół siebie obserwujemy.
Żeby było jasne - Dave Grossman twierdzi, że dojrzały i ukształtowany umysł nie poniesie żadnej istotnej szkody mając do czynienia z takimi grami, jednak umysł i psychika młoda i nieukształtowana, to całkiem co innego! Mówi to głośno, stara się nawet coś w tej sprawie realnie zrobić... Więc lobby producentów gier nie przepada za nim, co tłumaczy wspomniane pogróżki. Rynek gier bowiem, warto pamiętać, jest przeogromny - w Ameryce to na przykład znacznie większy od rynku na hollywodzkie filmy, więc i interesy w niego zaangażowane są odpowiednio znaczne.
Nasz spec od "Zabijalogii" argumentuje jednak, że od roku 1950 w wysoko rozwiniętych krajach zachodu - praktycznie wszystkich! - przestępczość zwiększyła się pięciokrotnie, a sporą część winy za to ponoszą właśnie gry komputerowe interaktywnie promujące przemoc. (Bardzo to nieliberalny i nierynkowy pogląd, wiem, ale, cóż - życie nie jest ani liberalne, ani też rynkowe. Rynkowy liberałom nie pozostaje więc nic innego, niż to co zawsze... Czyli obrzucić przeciwnika epitetami od "neurotyka", przez "socjalistę", po "bolszewika", i powrócić do studiów nad Misesem.)
No dobra, spyta ktoś, jeszcze wciąż nieprzekonany - dlaczego coś aż tak skrajnego, tak trudnego do strawienia dla nowoczesnej, kochającej ludzkość i prawa człowieka duszyczki, jak "Zabijalogia"?! Fakt, my możemy sobie o tych kwestiach nie myśleć i poniekąd chwała tym, którzy nas z takich zmartwień wybawili... Jak długo jeszcze to potrwa, nie wiem, ale na razie faktycznie nie musimy. Jednak armie mają tu problemy.
Na przykład od końca drugiej WŚ wiadomo, że 85% żołnierzy państw zachodnich w istocie celowo NIE strzelało do wroga. A pod koniec wojny byli to przecież praktycznie wyłącznie weterani, prawda? Bardzo długo podawano te liczby w wątpliwość, ale dzisiaj już ich autentyczność nie może być podważana. To jest po prostu fakt! Co gorsza, te liczby wcale się nie poprawiają, mimo że dzisiaj te armie państw zachodnich są praktycznie w całości zawodowe i złożone z ochotników!
W Wietnamie, tak nawiasem, na jednego zabitego Vietconga Amerykanie wystrzeliwali dobrze ponad 50 tys. sztuk amunicji. Fakt, że wtedy był pobór, ale ta proporcja tak czy tak jest niemal nie do uwierzenia. A jednak tak właśnie walczą dziś żołnierze Zachodu! Nie rozwijając więc już dalej tej fascynującej, ale także wysoce niepokojącej kwestii, stwierdzę, że ja osobiście bez trudu rozumiem po co amerykańskiej armii "Zabijalogia" i dlaczego ktoś taki jak Dave Grossmana się tym zajmuje.
I nawet rynkowy liberał powinien się chyba nieco zastanowić, choćby nawet całkiem w zabijanie nie wierzył - przecież ten udający że walczy, czyli udający że pracuje (bo to przecież zawodowiec i ochotnik!) żołnierz, OKRADA WSZYSTKICH PODATNIKÓW! Jeśli bowiem strzelać do wroga nie trzeba, to po co armia? Po co żołnierze? Po co w ogóle to strzelanie? I po co na to płacić podatki?
Dużo by jeszcze dało się o tych sprawach powiedzieć na podstawie tego wywiadu com go ostatnio wysłuchał, ale na zakończenie chciałem o czymś nieco innym, choć też z psychologią walki i Grossmanem związaną. Ta rzecz wydała mi się całkiem fascynująca i chyba nikt z nas tego dotychczas nie kojarzył, ani nie przeczuwał.
Od bardzo dawna intrygował mianowicie wielu dobrze znających realne pole walki niewytłumaczalny fakt: z jednej strony żołnierze całkiem często podają, że nie słyszą własnych strzałów, a słyszą dopiero kiedy np. kule uderzają w ciało nieszczęsnego wroga; z drugiej zaś, kiedy np. policjant musi zastrzelić potrąconego przez samochód psa ze złamanym kręgosłupem, dzwoni mu potem w uszach od huku wystrzału godzinami... Dlaczego tak jest?
Zaczęto te sprawy badać (bo tym właśnie, między innymi, zajmuje się "Zabijalogia"). Skojarzono z tą sprawą niemal równie dziwny fakt, że lew z wiekiem nie głuchnie, mimo że jego własny ryk ma pomiędzy 90 a 110 decybeli, więc teoretycznie naprawdę powinien. No i okazało się, że lew posiada psychiczny mechanizm na moment wyłączający jego słuch...
Właśnie kiedy ryczy, przez co wyraża agresję. W sumie to agresja wyłącza na krótką chwilę jego słuch... I dokładnie tak samo dzieje się z żołnierzami strzelającymi "w gniewie" ("firing in anger", jak to się mówi po angielsku). Natomiast nie dzieje się to wtedy, gdy policjant jest zmuszony wykonać przykry obowiązek skrócenia męki rannego psa, przy czym żadnej agresji oczywiście nie czuje.
Dave Grossman podsumowuje to w ten sposób, że tak samo, jak w ustach posiadamy zarówno kły drapieżnika, jak i siekacze, które mogłyby niemal należeć do królika, tak samo w naszych mózgach mamy układy odpowiadające charakterom obu tych zwierząt. A więc mamy w naszych mózgach zarówno lwa, jak i królika. Inaczej jeszcze to wyrażając: mamy w sobie potencjał by być albo lwem, albo królikiem. Do wyboru!
(Tu nawiasem, nasuwa się tu Robert Ardrey, przekonująco argumentujący za tym, że jesteśmy nie tylko bliskimi krewnymi, roślinożernych w sumie, małp, ale, i to przede wszystkim, drapieżnikami. A przynajmniej tak było zawsze dotychczas, choć niewykluczone, że teraz się to szybko zmienia. Co na pewno zresztą nie skończy się dla nas dobrze.)
To, która z tych naszych potencji się ujawni, zależy w ogromnej mierze od tego, którego z owych układów naszego mózgu dotychczas częściej używaliśmy, który rozwijaliśmy... Jeśli postępujesz jak królik - będziesz coraz bardziej królikiem. Jeśli postępujesz jak lew... Czyż muszę kończyć?
Dla mnie to sprawa dziko fascynująca i masę rzeczy tłumaczy... Nie wszystkie wnioski są przyjemne - cóż "Zabijalogia" to nie łatwy sposób na miły sen, tylko nauka, frontalnie atakująca same podstawy naszej natury i naszej egzystencji... Niektóre z jej wniosków są jednak specjalnie przykre akurat dla Polaka, ale cóż - to nie jej wina, ale jednak chyba nas samych właśnie. Nas, z naszym żałosnym króliczym rozmemłaniem, z naszym zbiorowym tchórzostwem ubranym w zwiewną szatkę "chrześcijańskich i humanistycznych wartości".
Są też jednak z powyższego i mniej przykre, nawet dla Polaka, a do tego być może nawet praktyczniejsze, wnioski. W końcu każdy z nas może w jakimś, niewielkim choćby, zakresie próbować żyć bardziej jak lew samiec alfa, a mniej jak metroseksuallny królik omega i w ogóle nie wiadomo co. Prawda? Na przykład zapisać się od nowego sezonu na jakiś boks albo inne BJJ. A do tego nie dawać za bardzo sobą pomiatać - ani teściowej, ani szefowi (jeśli ktoś takiego ma, bo ja nie mam), ani też Tuskom tego świata.
Jeśli paru z nas się to uda, to w mojej opinii, "Zabijalogia" prof. Grossmana okaże się nauką więcej wartą od całej reszty dzisiejszej psychologii. I w ogóle większości tego, o czym możesz przy porannej kawusi przeczytać na "Naukowej" stronie swej ulubionej gazetki!
==============================
* Army Rangers to najlżejsza piechota w amerykańskiej armii, stosująca zasadniczo metody walki typowe dla partyzantki. Ma piękną historię sięgającą do Amerykańskiej Wojny Wyzwoleńczej i należy do najbardziej cenionych formacji na świecie.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Popilnuj kieliszka na tacy... Czyli Kelus i Niepoprawne Radio PL
Kelus to dla mnie coś całkiem wyjątkowego. I zapewne ludzie, którzy nie słuchali go, jak ja, w czasie solidarnościowej "odnowy", a potem tzw. "stanu wojennego", nigdy nie będą w stanie mego nim zachwytu do końca zrozumieć, ale niech spróbują, bo warto!
Więc kliknąć sobie tu poniżej, a potem po prawej stronie "Muzyka online", a tam "Jan Krzysztof Kelus". (To na początek, bo inne rzeczy też wyglądają tam interesująco.)
Posłuchajcie, dajcie posłuchać krewnym i znajomym, a szczególnie dziatwie i młodzieży. Może, kto wie, coś do nich dotrze, coś ich ruszy...
W każdym razie ja słysząc te piosenki, niektóre po dziesięcioleciach, czuję autentyczne, fizyczne drżenie. Lekkie, ale jednak. No a do tego one znowu wydają mi szokująco aktualne... Ech, ta nasza kurewska polska, ganiająca w kółko i zawsze niemal koszmarna, historia! Fakt, na pociechę mamy Kelusa! ;-)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
wtorek, sierpnia 04, 2009
Jak się zabezpieczać, czyli Polityczna prezerwatywa
sobota, lipca 18, 2009
Zamiast pisania biężączki będę pożerał własny ogon - wyjdzie na to samo
czwartek, lipca 16, 2009
Lewica ładna i lewica brzydka
Fakt, niektóre aspekty tego, co powszechnie uchodzi za lewicowość, dają się pogodzić z patriotyzmem, ale z pewnością nie to wszystko, co szczerego konserwatystę w lewicowości mierzi. Taka znośna i przyzwoita lewicowość zdaje się wynikać ze zdrowego plebejskiego sceptycyzmu wobec wyższych klas, poczucia solidarności z ludźmi biednymi, ciężko pracującymi i pozbawionymi wpływu na rzeczywistość...
I, jak już rzekłem, nie ma w tym absolutnie nic, co by mogło razić konserwatystę, raczej przeciwnie. Sam Dávila wielokrotnie wyraża sympatię dla tego typu ludzi i tego typu nastawienia, a sporo bardzo szacownych osób - od Orwella po państwo Gwiazdów - nijak nie da się określić inaczej, niż jako uczciwa i sensowna lewica. Na pewno nie jest to bowiem prawicowość i sami zainteresowani by się za taki epitet z pewnością obrazili.
Nie ma coś się więc z nimi bić o słowa i narzucać im przemocą chlubne w naszych, ale nie w ich oczach, epitety. Zgódźmy się, odrzucając jałową scholastykę, że istnieje przyzwoita lewica, oraz lewica paskudna, czyli lewactwo.
Różnica pomiędzy tą przyzwoitą a nami to tylko kwestia rozłożenia akcentów i priorytetów - tak samo zresztą, nawiasem mówiąc, jak różnice pomiędzy rzekomo hiper-prawicowym "liberalnym konserwatystą", a powiedzmy Adamem Michnikiem.
Oczywiście wiem, że "lewica narodowa" to w ustach liberalnych rewizjonistów (tzw. "liberalnych konserwatystów" czy może odwrotnie, nie pamiętam) to konkretnie faszyzm i nazizm, co nie przeszkadza im, zgodnie z powszechna już dziś metodą, rozszerzać tego, w założeniu obraźliwego, epitetu na wszystko, lub niemal wszystko, co im nie pasuje.
Nie o tym w niniejszym poście chciałem dyskutować, ale, odpierając ew. zarzuty i wyjaśniając wątpliwości, stwierdzam, że faszyzm to dla mnie żadna lewica, a nazizm w ogóle nie daje się dyskutować w tych samych kategoriach, co liberalizm, socjaldemokracja, konserwatyzm, czy właśnie faszyzm. To po prostu nie było zjawisko z tej samej kategorii - choćby dlatego, że intelektualnie, jeśli chodzi nam o oryginalne myśli, niemal nie istniało.
Równie dobrze moglibyśmy traktować powiedzmy mongolski komunizm, albo fińską socjaldemokrację, jako ścisły odpowiednik powiedzmy liberalizmu.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Takie tam w sam raz na sezon ogórkowy (albo i nie to)
Jako tło dźwiękowe niezbędne oczywiście byłoby duszoszczipatielnoje gruchanie w wykonaniu obecnego premiera.
* * * * *
To nie jest tak, że ja bym pragnął odesłać liberalizm i wszelkie jego avatary na śmietnik. Ja raczej widzę widzę ich miejsce w intelektualnej przestrzeni wokół trzepaka, a dokładniej pomiędzy trzepakiem i piaskownicą.
* * * * *
Tak jak żaden człowiek i żadna grupa ludzi nie są naprawdę wolni, jeśli nie potrafią swojej wolności bronić, tak samo "rynek" nie może być "wolny", skoro nie potrafi sam się przed zakusami na swoją wolność obronić.
* * * * *
Jednym z absolutnych fundamentów wynikającej z Oświecenia ideologii i światopoglądu (które dla mnie w istocie tożsame są z liberalizmem) jest dualistyczne, manichejskie widzenie społeczeństwa, w którym niemal wszystko jest (faktycznie lub potencjalnie) czystym dobrem, ale zagrożonym i w ciągłej walce z esencją zła - władzą ucieleśnioną przede wszystkim (by nie powiedzieć praktycznie wyłącznie) w państwie. Państwo i w ogóle wszelka władza to dla szczerego liberała po prostu demon, którego trzeba zniszczyć, by osiągnąć raj na ziemi.
Dotyczy to WSZELKICH wynikających z Oświecenia światopoglądów i ideologii! Każda z nich władzę demonizuje i stara się ją unieszkodliwić, choć metody są oczywiście różne: od ignorowania problemu metodą strusia w "czystym" liberaliźmie, po paradoksalną (lub obłudną) wiarę komunizmu, że orgia nieokiełznanej władzy, spoczywającej na odmianę we "właściwych rękach", cały brzydki problem w krótkich abcugach na wieki wieków rozwiąże i zakończy.
Ponieważ wszelkie avatary liberalizmu (do których zaliczam i komunizm, a jakże!) opierają się na stosunkowo b. prostym, mechanicystycznym modelu świata i ludzkiego społeczeństwa, tak złożone zjawiska jak np. rodzina nie dają się umysłom liberałów nijak zrozumieć czy w miarę gładko dopasować do schematów. A przecież właśnie w rodzinie każdy normalny i nie do końca przeżarty liberalnym zidioceniem człowiek widzi, że władza to nie jest, a przynajmniej nie zawsze, to, co sądzą o niej liberały.
W oświeceniowym, liberalnym schemacie władza, jak rzekomo wszyscy ludzie, kieruje się jedynie "zasadą przyjemności", czyli dba o własny interes, nie bacząc na interes innych. Czyli wykorzystuje, gnębi, a w miarę, jak jej na to np. międzynarodowe trybunały pozwolą, masowo morduje i popełnia zbrodnie przeciw ludzkości. Niby jak mogłoby tak nie być, skoro zaakceptujemy liberalny model ludzkiej psychiki i życia społecznego? A tym bardziej, jeśli i tę ideologię potraktujemy tak, jak być traktowana każda ideologia powinna, czyli jako namiastkę czy równoważnik (żeby nie wartościować) religii. Dla Oświecenia i jego dziecięcia liberalizmu władza jest z gruntu i samej swej natury złem, musi więc też zło czynić.
W rodzinie jednak jest tak, że na przykład niemowlę nie ma żadnej władzy i b. niewiele "wolności", Rodzice mają nad nim praktycznie pełną władzę, ale trudno uznać, że dzieje się to jego kosztem i z jego szkodą. Szkoda jednak, wbrew pozorom, jest - szkoda dla "eleganckiego", wszechogarniającego oświeceniowo-liberalnego modelu świata!
To poważna rysa - o wiele poważniejsza od wielu innych, jakie pojawiają się na liberalnym modelu... Rysa która trwa od stuleci, w istocie o wiele dłużej, niż sam liberalizm i post-oświeceniowe prądy. Rysa która sama z siebie szybko nie zniknie!
Wiele innych rys pojawia się na oświeceniowym modelu każdego dnia i z nimi model sobie jakoś radzi. Zamilczając, tworząc wokół nich intelektualne tabu, albo po prostu, coraz częściej, zakaz, poparty groźbą sankcji. Albo też, w poważniejszych, przynajmniej dla panujących nam autorytetów (nie władzy, bo władza jest przecież be!) przypadkach - przez dodanie kolejnego epicyklu.
Prosty i elegancki przez to w swej prostocie oświeceniowy model, podobny dziś już się stał do późnego modelu wszechświata Ptolemeusza - epicykle w epicyklach, w nich epicykle... I tak niemal w nieskończoność, ponieważ wciąż pojawiają się wyjątki, z których niektóre trzeba jednak w modelu jakoś uwzględnić. Więc dostajemy kolejny epicykl. Moim ulubionym jest świecka świętość Jacka Kuronia, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie!
Rodzina to jednak zbyt poważny problem, i epicykl, który by ją jakoś odwzorował w ramach miłościwie nam panującego modelu świata, byłby tak wielki, że groziłoby to rozsadzeniem całego modelu. Dlatego też rodzina stanowi dla wszelkich wynikających z Oświecenia światopoglądów z samej swej natury coś diabolicznego, skażonego immanentnym złem...
Coś co nie pasuje do reszty. A ponieważ ten liberalny model nie pełni wcale dla wielu ludzi mniejszej, czy zasadniczo innej roli, niż katolicyzm dla Torquemady, czy powiedzmy wiara w pierzastego węża dla masowo wycinającego ludzkie serca obsydianowym nożem kapłana Azteków, więc rodzina ma u wyznawców Oświecenia - dla mnie tożsamych z liberałami różnych maści i ich mniej lub bardziej zdegenerowanymi kuzynami - łagodnie mówiąc ciężko.
W istocie wygląda to już na niemal frontalne zderzenie, z którego z życiem może wyjść tylko jeden współzawodnik. Słodkie słówka, pokazywanie się przez autorytety oraz ludzi obdarzonych przez nas mandatem na uszczęśliwiania nas i budowanie raju na ziemi w telewizjach w otoczeniu dziatwy - przeważnie sztuk jedna, góra dwie - niczego tu nie zmieniają. To jest walka na śmierć i życie. Żadne środki nie są zbyt radykalne, przynajmniej z jednej strony - tej aktywnej. Jakby ktoś, nawiasem mówiąc, chciał wiedzieć, dlaczego nasze autorytety i ludzie obdarzeni przez nas mandatem tak pokochali homoseksualistów, to niech chwilę pomyśli, teraz może potrafi odkryć prawdę.
To nie ja zresztą pierwszy czy jedyny to odkryłem - bo choćby Aleksander Zinowiew to samo pisał o roli pedałów w menażerii dzisiejszych naprawiaczy świata. Także tych, mniej czy bardziej jawnie, sterowanych z Moskwy, mniej czy bardziej wiernej duchowi Lenina, mniej czy bardziej otwarcie głoszącej światową rewolucję. Także, ale wcale nie wyłącznie!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.