Mogę sobie nawet ja czasem biężączknąć? No to dzięki!
Więc sobie biężączknę - o czym by innym, jeśli nie o tym cudnym zdjęciu Tuska naszego kochanego z Putinem. Na którym bez cienia wątpliwości Tusk śmieje się jak uczniak, któremu się udał figiel i oczekuje od starszego chłopaka uznania, Putin zaś spogląda nań badawczo, z lekkim rozbawieniem, jakby chciał spytać "Czy możliwe, że to aż taki głupek? Zobaczysz głupku dalszy ciąg, to ci mina zrzednie."
Do tego ten całkiem jednoznaczny gest piąstkami. Bomba! Za Putinem zaś gość z niewinną minką Tartuffa, chyba nieźle wyszkolony i doświadczony w ukrywaniu uczuć. (Być może czujny i wie, że właśnie cyka się wiekopomną fotkę?) No i oczkami łypie na te piąstki naszego Tusia.
Zaraz... A może Tusk do Putina : "Zgaduj zgadula, gdzie złota kula"? Tylko że to tworzy więcej nowych pytań, niż daje odpowiedzi. Cóż bowiem miałoby być tą złotą kulą? Wot zagwozdka!
* * *
Żeby to miało być zdjęcie sprzed trzech dni, z wizyty samego Tuska w Rosji, wykazano już dobitnie, że to niemożliwe. Na blogaskach. Zresztą nawet Gazownik, z tego co wiem, nie próbuje tego argumentu, uderzając - jak liberalna lewizna zawsze, kiedy jej się logika nie dopina - w duszoszczipatielnyje tony. Z leciutką nutą niezbyt precyzyjnej groźby.
* * *
Nie wiem, czy Schetyna to aż taka ranga, żeby mógł coś takiego od ruskich na zawołanie dostać - żeby się, oczywiście, zemścić na Tusku za wykoszenie go w dolnośląskich wyborach i ponoć (jak mi w to nietrudno uwierzyć!) ewidentne wyborcze oszustwo. No, ale Komóra z ruskiej budy to już jest jakaś "ranga" (jakby w to nie było trudno uwierzyć, patrząc na tę twarz żywcem ze słynnego carskiego zalecenia dla czynowników), Schetyna to zaś pono jego człowiek...
Więc ta koincydencja może nie być bez znaczenia. W końcu raczej nie agonia Mazowieckiego (niech się w piekle smaży!).
* * *
Kiedyś, dawno temu (w Szwecji mieszkając) oglądałem b. ciekawy amerykański program na temat masowych morderców. Takich hobbystycznych, nie chodzi o zagranicznych kolegów rodzimego weekendowego samobójcy. No i tam był taki jeden, którego już złapali i próbowali mu udowodnić, że utrupił cała masę kobiet w celach rozrywkowych.
Działo się to w jakichś latach '70 i facet miał długie włosy, plus chyba wąsy. Spory był i dorodny, w ogóle to trochę dlatego to tak dobrze pamiętam, że gość b. przypominał z wyglądu jednego z moich życiowych nauczycieli Mike'a Daytona. (Można sobie poszukać w sieci, kto zacz. W każdym razie nie masowy morderca.)
Facet był ewidentnym psychopatą, przecudnie wprost płakał i przysięgał że to nie on... W ogóle wcielona niewinność. Uwierzyli by mu zapewne, bo materialne dowody były dość wątłe, a gość naprawdę miał aktorskie zdolności pierwszej wody, ale wpadł, bo w jego celi była ukryta kamera, a kiedy przesłuchujący wyszli, facet zaczął się dosłownie tarzać i zanosić histerycznym śmiechem.
Nie śledziłem, niestety, bo nie bardzo miałem jak (to były czasy przed internetem, przynajmniej dla mnie), jego dalszych losów, ale sądzę, że mu się jakość życia potem radykalnie pogorszyła, jeśli nie gorzej. Ale też to nie było w Polsce.
(Swoją drogą tamten - nie bójmy się tego słowa - psychopata nie miał w tej celi nawet żadnego Putka, któremu by się mógł pochwalić i łasić o podrapanie za uchem. Tutaj nasz kochany Tuś jest do przodu.)
* * *
"Śmiech jest płaczem mędrca". Jakiś starożytny mazgaj - mędrzec znaczy, a przynajmniej mistrz od paradoksów - to kiedyś rzekł, ja to b. dawno temu gdzieś przeczytałem i od tamtej pory jest to ze mną. Czasem to powtarzam, sobie lub innym. Z mniejszym lub większym rozbawieniem, z mniejszą lub większą powagą.
Nie trzymam ręki na pulsie, ale czy Gazownik jeszcze w te tony nie uderzył, tłumacząc ową wiekopomną scenkę i całą tę przecudną pantomimę? Albo to, albo stan wojenny i bratnia pomoc. No, chyba że rodacy znowu wykażą się skapcanieniem na skalę kosmiczną i to się da jakoś wyciszyć.
Chwila... Czy to nie było aby odwrotnie? "Płacz jest śmiechem mędrca"? (Doktor Alzheimer uśmiecha się figlarnie, jak sam Tusk na omawianym tu zdjęciu.) Trochę by to utrudniało... Ale przecież nie Gazownikowi!
triarius
P.S. Psia mać! Jakbym się był wcześniej zorientował, bo bym dał temu wpisu tytuł "Afekt rzekomoopuszkowy". Zmarnować taką okazję...
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
poniedziałek, października 28, 2013
wtorek, października 22, 2013
Pisać? Nie...
Pisać tu jeszcze coś? Nie pisać? Kogoś to jeszcze w ogóle obchodzi? (Bo żeby ktoś kiedyś siadł i się głębiej zastanowił, czego ten gość, Tygrysem przez niektórych zwany, chce, co właściwie gada, po co pisał te wszystkie, dziwne nieraz, rzeczy przez tyle lat - to właściwie głupio było kiedykolwiek oczekiwać.)
Za parę dni musiałbym znowu zapłacić za domenę triarius.pl. Nie chciałbym, żeby takie coś wpadło w lepkie łapki byle komu, ale z drugiej strony - po co mi ten koszt? Gmyzem nie jestem, Ziemkiewiczem nie będę... (I dzięki Ci choć za to Dobry Panie Boże!)
Coryllusem też zresztą, co mnie znacznie mniej cieszy, ale nie ta pracowitość i nie ta chęć orania na ugorze, walenia głową w ścianę i rzucania (bez urazy) pereł przed nierogaciznę.
Życie krótkie, rozum moich rodaków jeszcze krótszy... Przynajmniej ten zbiorowy i polityczny (?)... Za to dowcipasy w stylu "najweselszy baraczek" i martyrologiczne orgazmy to ci u nas kwitną, że daj Boże!
Napawdę nie wiem. Bez urazy. Zresztą po co ja w ogóle komukolwiek głowę takimi sprawami zawracam? Macie martyrologii do woli, macie lisowczyków i "żołnierzy wyklętych", macie (wciąż chyba jeszcze) na wódkę, samochód i telewizor...
W dodatku nawet mnie to już przestało aż tak cholernie wkurwiać i męczyć. Tylko co z tą biedną domeną zrobić?
triarius
Za parę dni musiałbym znowu zapłacić za domenę triarius.pl. Nie chciałbym, żeby takie coś wpadło w lepkie łapki byle komu, ale z drugiej strony - po co mi ten koszt? Gmyzem nie jestem, Ziemkiewiczem nie będę... (I dzięki Ci choć za to Dobry Panie Boże!)
Coryllusem też zresztą, co mnie znacznie mniej cieszy, ale nie ta pracowitość i nie ta chęć orania na ugorze, walenia głową w ścianę i rzucania (bez urazy) pereł przed nierogaciznę.
Życie krótkie, rozum moich rodaków jeszcze krótszy... Przynajmniej ten zbiorowy i polityczny (?)... Za to dowcipasy w stylu "najweselszy baraczek" i martyrologiczne orgazmy to ci u nas kwitną, że daj Boże!
Napawdę nie wiem. Bez urazy. Zresztą po co ja w ogóle komukolwiek głowę takimi sprawami zawracam? Macie martyrologii do woli, macie lisowczyków i "żołnierzy wyklętych", macie (wciąż chyba jeszcze) na wódkę, samochód i telewizor...
W dodatku nawet mnie to już przestało aż tak cholernie wkurwiać i męczyć. Tylko co z tą biedną domeną zrobić?
triarius
słowa kluczowe:
Dobry Pan Bóg,
domena triarus.pl,
Gmyz,
nastojaszcziaja prawicowaja elita III RP,
Pan Tygrys,
rodacy,
Ziemkiewicz
piątek, października 04, 2013
Wodne igraszki, czyli Jak dobrze być szpęglerystą
Istnieje taka powieść, którą w mojej opinii każdy, kto się za prawicowca uważa, powinien przeczytać... (Inni też, ale na nich nie mam przecie żadnego przełożenia, a oni i tak nie zrozumieją, bo inaczej zrozumieliby już dawno... Itd.) Powinien, a jakoś chyba nie czytają, choć czytają masę o wiele gorszych, nie mówiąc już o filmach i, gównianej przeważnie, muzyce (tu pozdrowienia dla Toyaha).
Chodzi mi o powieść Jeana Raspail "Obóz świętych". Nie żebym, w sensie czysto literackim, nic lepszego w życiu nigdy nie czytał, ale mówimy przecie o literaturze epoki schyłku zachodniej cywilizacji, a zresztą to wcale nie jest zła powieść. Tym bardziej, jeśli, zamiast masturbować się, mętnymi przeważnie i pokrętnymi, "artystycznymi" kryteriami, uśwadomimy sobie jej prawdziwe i, jak się okaże, ogromne, zalety.
W końcu powieść (i nie tylko ona zresztą, bo cała literatura ze sztuką) to nie jaka sobie prosta rzecz - tam są drugie i trzecie dna, za tym stoją potężne, i przeważnie niezbyt dobroczynne, siły. (Coryllus-Maciejewski ma tutaj, moim zdaniem, masę racji.) W przypadku książki Raspaila jest jednak inaczej, choć także "to nie tylko taka sobie literatura".
Książka ta opowiada o upadku Zachodu, o całkowitym zawładnięciu nim przez siły totalitarnej lewizny, a ten końcowy, dramatyczny i szybki jak cholera, etap rozpoczyna się od klęski żywiołowej w Indiach, skutkiem której do Europy wyrusza ogromna fala najprzeróżniejszych jednostek pływających, co jedna to w gorszym stanie od pozostałych, wyładowanych po brzegi głodnymi, bezbronnymi i niewinnymi oczywiście niczym Boże baranki imigrantami.
Takimi, których tylko byś do serca przycisnął i utulił. Wyruszającymi w tę podróż na wezwanie dziwnego proroka interpretującego niewypowiedziane słowa kalekiego dziecka. Niemowy, o ile dobrze pamiętam.
No i to zupełnie wystarcza, żeby w krótkim czasie padło wszystko, do czego jesteśmy przywiązani - my, ludzie w miarę zwykli i w miarę normalni, nieopętani totalitarno-gnostyckimi ideologiami współczesnej lewizny. Tytułowy "obóz świętych" to garstka (pięciu, o ile pamiętam) mężczyzn, którzy walczą do końca i bez cienia nadziei na sukces czy przeżycie. Giną na ostatnich stronach ksiażki, zbombardowani przez lotnictwo, na którego udział po własnej stronie zapewne naiwnie liczyli.
Jeden z nich to były właściciel burdelu. (Reszta za to bardzo, z prawicowego punktu widzenia, szacowna.) Zresztą to właśnie poniekąd skłoniło mnie do przeczytania tej ksiażki - po latach od przeczytania jej krótkiej recenzji w "Nowym Państwie" (które było wtedy jeszcze tygodnikiem i czasem zamieszczało moje drobiazgi o historii).
Wielu się dziwi i oburza, Coryllus na pewo by to jakoś nieprzychylnie zinterpretował, ale mnie kręcą tego typu etyczne dylematy. Zresztą rozczarowałem się, bo motywacja tego właściciela burdelu okazała się płytka i mało skomplikowana.
Nawet, rzekłbym, po prostu nieprzekonująca. Dziewczyny mu uciekły do lewizny, więc musiał zamknąć firmę i się wściekł. Bardzo to liberalne w sumie, choć, jak na liberalizm, dziwnie dużo ten gość miał jaj. Nie przekonało mnie to - ta psychologiczna motywacja - i to było poniekąd rozczarowanie.
Jednak książka może się okazać prorocza - I TO STANOWIŁOBY JEJ NAJWIĘKSZĄ ZALETĘ! Weźmy ostatnie wydarzenie, o którym huczą media zachodniego świata. Mówię oczywiście o zatonięciu statku załadowanego, nielegalnymi oczywiście, emigrantami, koło włoskiej wyspy Lampedusa. Wszyscy się wypowiadają, oczywiście w duchu humanizmu i głosem nabolałym szczerą troską...
Papież też, no i jakby mógł nie? Może kiedyś potrafiłby bronić jakichś innych wartości, które dlań, i dla europejskich katolików, byłyby większe - jeszcze większe - od życia kilkuset nielegalnych imigrantów - ale przecież nie dzisiaj! Nie po JP2, nie po V2. (Coś sporo tych dwójek.) Że o ONZ'etach tego świata nawet nie wspomnę.
No i tak sobie jednym okiem łypię na ten ekran, na którym wszyscy tak się okrutnie wzruszają i oburzają, ale żeby nie marnować za wiele czasu, korzystam ze swojej wielozadaniowości ("multitasking" dla prawdziwych znawców). Czytając sobie luźno Herodota, com go sobie ostatnio za 23 złote w antykwariacie po angielsku nabył. (Bardzo ciekawa ksiażka. Kupiłem ją będąc tam z Adasiem. Nie Michnikiem, choć ten też ponoć w tej samej antykwarni bywał.)
No i ten Herodot opowiada mi właśnie jak Persowie zdobyli Babilon. Przez to miasto, otoczone potężnymi murami, przepływał samym środkiem Eufrat. Po obu jego stronach, wewnątrz miasta, były też potężne mury z potężnymi bramami. Powinno to być w zasadzie nie do zdobycia.
W okolicy było za to wykopane sztuczne jezioro, obecnie wysuszone, mające kiedyś służyć także i częściowo do obrony, a w każdym razie pozostałość po pracach mających na celu utrudnienie dostępu do Babilonu, tak aby Persowie nie zwracali na niego swej niebezpiecznej uwagi jak najdłużej.
Chodziło o pogięcie biegu Eufratu tak, by trzeba się było przezeń przeprawiać aż trzy razy, zamiast raz jak poprzednio. Do tego sztucznego jeziora spuszczono wodę z tej rzeki, a potem zmieniono jej koryto i znowu zasilono je wodą.
No i Cyrus, wobec nieskuteczności wszystkich standardowych metod zdobycia Babilonu, wpadł (ktoś mu pewnie podpowiedział, ale tak to działa w wypadku władców i zasługa jest jednak głównie ich) na pomysł, by to jezioro wykorzystać do osuszenia Eufratu na odcinku przepływającym przez sam środek warownego miasta.
Jak postanowił, tak też zrobił. Herodot pisze, że gdyby to nie było zaskoczyło Babilończyków, z pewnością by się, dzięki potężnym murom od strony rzeki, obronili, a nawet mieliby Persów w pułapce. Jednak się nie zorientowali, a miasto, jak nam mówi Ojciec Historiografii, było tak ogromne, że kiedy jedną dzielnicę pustoszyli już Persowie, w innych nic o tym nie wiedzieli i odbywały się tam jakieś huczne święta.
Tak mi się to jakoś skojarzyło. Tylko szpęgleryście chyba te dwie rzeczy, o których napisałem, mogą się wydać jakoś pokrewne... Nie wiem, czy do dobrze, czy wprost przeciwnie. W każdym razie optymizmem to przeważnie nie napawa, choć daje ciekawe tematy do rozmyślań.
Herodot żaden szpęglerysta oczywiście, żył z grubsza dwa i pół tysiąca lat przed Spenglerem (i jeszcze więcej przed Panem Tygrysem), ale kiedy, zaczynając swój opis miasta, pisze że Babilon ma wszystkie ulice proste i prostopadłe, szpęglerysta czuje w sercu jakieś takie ukłucie. I jeszcze nieco mocniejsze, kiedy zaraz potem czyta o upadku tego Babilonu, a w uszach ma chóralne jęki z powodu ostatniej tragedii u brzegów Lampedusy.
I wszystko się tak przedziwnie zazębia. Ale tego nikt inny, poza szpęglerystami i Jeanem Raspail, nie zrozumie.
triarius
Chodzi mi o powieść Jeana Raspail "Obóz świętych". Nie żebym, w sensie czysto literackim, nic lepszego w życiu nigdy nie czytał, ale mówimy przecie o literaturze epoki schyłku zachodniej cywilizacji, a zresztą to wcale nie jest zła powieść. Tym bardziej, jeśli, zamiast masturbować się, mętnymi przeważnie i pokrętnymi, "artystycznymi" kryteriami, uśwadomimy sobie jej prawdziwe i, jak się okaże, ogromne, zalety.
W końcu powieść (i nie tylko ona zresztą, bo cała literatura ze sztuką) to nie jaka sobie prosta rzecz - tam są drugie i trzecie dna, za tym stoją potężne, i przeważnie niezbyt dobroczynne, siły. (Coryllus-Maciejewski ma tutaj, moim zdaniem, masę racji.) W przypadku książki Raspaila jest jednak inaczej, choć także "to nie tylko taka sobie literatura".
Książka ta opowiada o upadku Zachodu, o całkowitym zawładnięciu nim przez siły totalitarnej lewizny, a ten końcowy, dramatyczny i szybki jak cholera, etap rozpoczyna się od klęski żywiołowej w Indiach, skutkiem której do Europy wyrusza ogromna fala najprzeróżniejszych jednostek pływających, co jedna to w gorszym stanie od pozostałych, wyładowanych po brzegi głodnymi, bezbronnymi i niewinnymi oczywiście niczym Boże baranki imigrantami.
Takimi, których tylko byś do serca przycisnął i utulił. Wyruszającymi w tę podróż na wezwanie dziwnego proroka interpretującego niewypowiedziane słowa kalekiego dziecka. Niemowy, o ile dobrze pamiętam.
No i to zupełnie wystarcza, żeby w krótkim czasie padło wszystko, do czego jesteśmy przywiązani - my, ludzie w miarę zwykli i w miarę normalni, nieopętani totalitarno-gnostyckimi ideologiami współczesnej lewizny. Tytułowy "obóz świętych" to garstka (pięciu, o ile pamiętam) mężczyzn, którzy walczą do końca i bez cienia nadziei na sukces czy przeżycie. Giną na ostatnich stronach ksiażki, zbombardowani przez lotnictwo, na którego udział po własnej stronie zapewne naiwnie liczyli.
Jeden z nich to były właściciel burdelu. (Reszta za to bardzo, z prawicowego punktu widzenia, szacowna.) Zresztą to właśnie poniekąd skłoniło mnie do przeczytania tej ksiażki - po latach od przeczytania jej krótkiej recenzji w "Nowym Państwie" (które było wtedy jeszcze tygodnikiem i czasem zamieszczało moje drobiazgi o historii).
Wielu się dziwi i oburza, Coryllus na pewo by to jakoś nieprzychylnie zinterpretował, ale mnie kręcą tego typu etyczne dylematy. Zresztą rozczarowałem się, bo motywacja tego właściciela burdelu okazała się płytka i mało skomplikowana.
Nawet, rzekłbym, po prostu nieprzekonująca. Dziewczyny mu uciekły do lewizny, więc musiał zamknąć firmę i się wściekł. Bardzo to liberalne w sumie, choć, jak na liberalizm, dziwnie dużo ten gość miał jaj. Nie przekonało mnie to - ta psychologiczna motywacja - i to było poniekąd rozczarowanie.
Jednak książka może się okazać prorocza - I TO STANOWIŁOBY JEJ NAJWIĘKSZĄ ZALETĘ! Weźmy ostatnie wydarzenie, o którym huczą media zachodniego świata. Mówię oczywiście o zatonięciu statku załadowanego, nielegalnymi oczywiście, emigrantami, koło włoskiej wyspy Lampedusa. Wszyscy się wypowiadają, oczywiście w duchu humanizmu i głosem nabolałym szczerą troską...
Papież też, no i jakby mógł nie? Może kiedyś potrafiłby bronić jakichś innych wartości, które dlań, i dla europejskich katolików, byłyby większe - jeszcze większe - od życia kilkuset nielegalnych imigrantów - ale przecież nie dzisiaj! Nie po JP2, nie po V2. (Coś sporo tych dwójek.) Że o ONZ'etach tego świata nawet nie wspomnę.
No i tak sobie jednym okiem łypię na ten ekran, na którym wszyscy tak się okrutnie wzruszają i oburzają, ale żeby nie marnować za wiele czasu, korzystam ze swojej wielozadaniowości ("multitasking" dla prawdziwych znawców). Czytając sobie luźno Herodota, com go sobie ostatnio za 23 złote w antykwariacie po angielsku nabył. (Bardzo ciekawa ksiażka. Kupiłem ją będąc tam z Adasiem. Nie Michnikiem, choć ten też ponoć w tej samej antykwarni bywał.)
No i ten Herodot opowiada mi właśnie jak Persowie zdobyli Babilon. Przez to miasto, otoczone potężnymi murami, przepływał samym środkiem Eufrat. Po obu jego stronach, wewnątrz miasta, były też potężne mury z potężnymi bramami. Powinno to być w zasadzie nie do zdobycia.
W okolicy było za to wykopane sztuczne jezioro, obecnie wysuszone, mające kiedyś służyć także i częściowo do obrony, a w każdym razie pozostałość po pracach mających na celu utrudnienie dostępu do Babilonu, tak aby Persowie nie zwracali na niego swej niebezpiecznej uwagi jak najdłużej.
Chodziło o pogięcie biegu Eufratu tak, by trzeba się było przezeń przeprawiać aż trzy razy, zamiast raz jak poprzednio. Do tego sztucznego jeziora spuszczono wodę z tej rzeki, a potem zmieniono jej koryto i znowu zasilono je wodą.
No i Cyrus, wobec nieskuteczności wszystkich standardowych metod zdobycia Babilonu, wpadł (ktoś mu pewnie podpowiedział, ale tak to działa w wypadku władców i zasługa jest jednak głównie ich) na pomysł, by to jezioro wykorzystać do osuszenia Eufratu na odcinku przepływającym przez sam środek warownego miasta.
Jak postanowił, tak też zrobił. Herodot pisze, że gdyby to nie było zaskoczyło Babilończyków, z pewnością by się, dzięki potężnym murom od strony rzeki, obronili, a nawet mieliby Persów w pułapce. Jednak się nie zorientowali, a miasto, jak nam mówi Ojciec Historiografii, było tak ogromne, że kiedy jedną dzielnicę pustoszyli już Persowie, w innych nic o tym nie wiedzieli i odbywały się tam jakieś huczne święta.
Tak mi się to jakoś skojarzyło. Tylko szpęgleryście chyba te dwie rzeczy, o których napisałem, mogą się wydać jakoś pokrewne... Nie wiem, czy do dobrze, czy wprost przeciwnie. W każdym razie optymizmem to przeważnie nie napawa, choć daje ciekawe tematy do rozmyślań.
Herodot żaden szpęglerysta oczywiście, żył z grubsza dwa i pół tysiąca lat przed Spenglerem (i jeszcze więcej przed Panem Tygrysem), ale kiedy, zaczynając swój opis miasta, pisze że Babilon ma wszystkie ulice proste i prostopadłe, szpęglerysta czuje w sercu jakieś takie ukłucie. I jeszcze nieco mocniejsze, kiedy zaraz potem czyta o upadku tego Babilonu, a w uszach ma chóralne jęki z powodu ostatniej tragedii u brzegów Lampedusy.
I wszystko się tak przedziwnie zazębia. Ale tego nikt inny, poza szpęglerystami i Jeanem Raspail, nie zrozumie.
triarius
słowa kluczowe:
Babilon,
Cyrus,
Eufrat,
Herodot,
imigracja,
Jean Raspail,
Lampedusa,
lewizna,
Obóz świętych,
Oswald Spengler,
Persowie,
prawicowość,
spengleryzm,
szpęgleryzm,
upadek Zachodu
sobota, września 28, 2013
Dożynanie watah... (Spokojnie, na razie nie tutaj.)
Zajrzałem na szalom, zajrzałem na Facebooka, i jakoś nigdzie nie rzuciły mi się w oczy informacje czy komentarze na temat tego, że w Grecji aresztowano całą czołówkę trzeciej parlamentarnej partii w tym kraju, w tym coś ze trzech parlamentarzystów.
Pretekst oczywiście taki, że kilka dni temu jakiś ponoć członek owej partii utrupił nożem lewaka. Po czym w Grecji lewizna przez wiele dni biła się z policją, paląc wszystko co się dało, domagając się delegalizacji owej, "neonazistowskiej" pono, partii.
Znając retorykę lewizny, serdecznie wątpię, by owa partia miała dużo wspólnego akurat z nazizmem, tym bardziej, że nazizm jednak wciąż wielu się kojarzy z Niemcami, a ci chyba specjalnie popularni w Grecji nie są, i to z paru powodów.
W każdym razie postępowe i "proeuropejskie" telewizje, na przykład francuski kanał dla zagranicy, radośnie pokazywały owe lewiźniane bitwy z policją i palenie czego się dało, ale w komentarzu nie było najmniejszego nawet oburzenia, natomiast pełne zrozumienie dla postulatu delegalizacji "neonazistów".
Nie muszę chyba nikomu przypominać, co się w naszym kraju działo, kiedy zwolennik, a być może po prostu członek, Miłościwie Nam Panującej Platformy zarżnął pisowca i pokaleczył drugiego. Tak więc w jakiś automatyzm delegalizowania w Unii Europejskiej partii z powodu wybryków ich wielbicieli nie za bardzo wierzę.
Wiem chyba za to, dlaczego Tusk i reszta gromadki tacy stosunkowo spokojni i pogodni. Szykuje się nam, i z pewnością nie tylko nam tutaj w tym nieszczęsnym kraju, niezły atak na "faszystów", "nacjonalistów" prawdziwych i rzekomych, czyli w sumie na wszelką realną opozycję wobec tego raju, który mamy, i który nam szykują, na wszelką w miarę realną prawicę, wszelkich patriotów swoich krajów, niewątpliwie też na katolicyzm (w jego nieskurwionej dotąd wersji)...
Będzie naprawdę wesoło, i to już wkrótce. Tym bardziej, że z różnych źródeł, których tutaj nie chcę konkretnie wymieniać, słyszy się o prowokacji szykowanej na 11. listopada. Chodzi zaś o niebylejakie źródła. Co jest przecież tylko potwierdzeniem, bo i bez tego chyba sprawa jest jasna. Optymistyczne byłoby w tym wszystkim raczej to, że mielibyśmy jeszcze sześć tygodni czasu, czego jakoś ja nie jestem niestety całkiem pewien.
W każdym razie wydaje się, że oni sobie tak fajnie to wszystko podzielili, że nikt się nie wzruszy w jednym "europejskim" kraju, gdy w innym "europejskim" kraju będą wsadzać do pierdla, albo i gorzej, opozycję. I o to przecież chodziło! Całkiem możliwe, że od razu "Ojcom Założycielom". A durna "prawica" dała się kolejny raz nabrać lewiźnie niczym stado upośledzonych na umyśle ciapków.
triarius
Pretekst oczywiście taki, że kilka dni temu jakiś ponoć członek owej partii utrupił nożem lewaka. Po czym w Grecji lewizna przez wiele dni biła się z policją, paląc wszystko co się dało, domagając się delegalizacji owej, "neonazistowskiej" pono, partii.
Znając retorykę lewizny, serdecznie wątpię, by owa partia miała dużo wspólnego akurat z nazizmem, tym bardziej, że nazizm jednak wciąż wielu się kojarzy z Niemcami, a ci chyba specjalnie popularni w Grecji nie są, i to z paru powodów.
W każdym razie postępowe i "proeuropejskie" telewizje, na przykład francuski kanał dla zagranicy, radośnie pokazywały owe lewiźniane bitwy z policją i palenie czego się dało, ale w komentarzu nie było najmniejszego nawet oburzenia, natomiast pełne zrozumienie dla postulatu delegalizacji "neonazistów".
Nie muszę chyba nikomu przypominać, co się w naszym kraju działo, kiedy zwolennik, a być może po prostu członek, Miłościwie Nam Panującej Platformy zarżnął pisowca i pokaleczył drugiego. Tak więc w jakiś automatyzm delegalizowania w Unii Europejskiej partii z powodu wybryków ich wielbicieli nie za bardzo wierzę.
Wiem chyba za to, dlaczego Tusk i reszta gromadki tacy stosunkowo spokojni i pogodni. Szykuje się nam, i z pewnością nie tylko nam tutaj w tym nieszczęsnym kraju, niezły atak na "faszystów", "nacjonalistów" prawdziwych i rzekomych, czyli w sumie na wszelką realną opozycję wobec tego raju, który mamy, i który nam szykują, na wszelką w miarę realną prawicę, wszelkich patriotów swoich krajów, niewątpliwie też na katolicyzm (w jego nieskurwionej dotąd wersji)...
Będzie naprawdę wesoło, i to już wkrótce. Tym bardziej, że z różnych źródeł, których tutaj nie chcę konkretnie wymieniać, słyszy się o prowokacji szykowanej na 11. listopada. Chodzi zaś o niebylejakie źródła. Co jest przecież tylko potwierdzeniem, bo i bez tego chyba sprawa jest jasna. Optymistyczne byłoby w tym wszystkim raczej to, że mielibyśmy jeszcze sześć tygodni czasu, czego jakoś ja nie jestem niestety całkiem pewien.
W każdym razie wydaje się, że oni sobie tak fajnie to wszystko podzielili, że nikt się nie wzruszy w jednym "europejskim" kraju, gdy w innym "europejskim" kraju będą wsadzać do pierdla, albo i gorzej, opozycję. I o to przecież chodziło! Całkiem możliwe, że od razu "Ojcom Założycielom". A durna "prawica" dała się kolejny raz nabrać lewiźnie niczym stado upośledzonych na umyśle ciapków.
triarius
słowa kluczowe:
bratnia pomoc,
dożynanie watah,
Grecja,
komunizm,
lewizna,
prowokacja,
prześladowanie opozycji,
Ryszard Cyba,
terror,
Unia Europejska,
Złoty Świt
środa, września 25, 2013
Namacalny dowód na upadek szalomu. (Czystej wody BIĘŻĄCZKA - łał!)
Zobaczcie co dziś na szczycie szalomu. Środa 25 września, godzina nieco po 20:00. Przysięgam, że nic nie wybierałem, niczego nie redagowłem, nie cenzurowałem, a na szalom poszedłem jak każda pierwsza naiwna, a konkretnie żeby zobaczyć co nowego u Koryły.
Ani jednego sensownego tekstu! Lewizna, platfąsy, jakieś agentury od "dialogu", jeden świr od "wolnego rynku" i "libertarianizmu" (choć, przyznaję, wczoraj wyjątkowo napisał dobry tekst, jadąc Ardreyem), jedna obślizgła siedząca na płocie "dziennikarka" na samym topie...
No dobra, może ten Jachowicz akurat nie jest wprost platfąsem ani folksdojczem, ale też nic specjalnie interesującego tutaj nie pisze. Marny kwiatek do korzucha, jeśli mnie spytać. A ludzie interesujące rzeczy piszący, nie tylko na szczycie, ale często i na SG nie goszczą.
Pamięta ktoś, co pisałem swego czasu o metodzie poskramiania ponoszącego konia, albo nawet (w westernach) całego stada koni? No to jest właśnie to. Do tego właśnie służy szalom. I tylko przykro, że to wciąż jednak najlepsze blogowisko w tym nieszczęsnym kraju. Nawet pod Koryłą, który nigdy prawie na SG nie gości, tylko tutaj dzieją się naprawdę rewelacyjne dyskusje.
(Ostatni tekst Koryły, ten o Bolku i Molnarze, moim zdaniem dość zresztą słaby, choć parę myśli interesujących, ale pod spodem ciekawa jak zawsze dyskusja.)
Tak czy tak, jesteśmy W DUPIE, moi państwo, jeśli to jest najciekawsze w Polszcze blogowisko...
triarius
-
Zatrute słowa - rów psychiatryczny
Mój przyjaciel, prof.retoryki politycznej i komunikacji społecznej na Georgia State University w Atlancie ostatnio pilnie śledzi, poprzez internet, pejzaż polityczny Polski. Trafił także na moją notkę " Czy władza boi się Jarosława Gowina?". ...
JANINA JANKOWSKA14:4291 Komentuj -
Jerzy Jachowicz - Skąd my to znamy?
Arogancja obecnej władzy przejawia się na różne sposoby i w wielu dziedzinach, na które ma wpływ. Wielka demonstracja „Solidarności” i pozostałych związków zawodowych, jaka odbyła się w połowie września w Warszawie, w głównej mierze była...
GAZETA OBYWATELSKA11:2337 Komentuj -
Duma z państwa
Czy obywatel powinien być dumny ze swojego państwa? Czy na tym polega patriotyzm? Państwo tworzy wiele instytucji. Patriota powinien być dumny z nich wszystkich? Czy ze swojej szkoły patriota powinien być dumny? A ze swojego lekarza, swojego szpitala? A ze swojej firmy ubezpieczeń...
-
Nie chce mi się z tobą gadać...
W Polsce uwielbiamy kończyć dyskusje... " o czym tu rozmawiać, skoro tak bardzo się różnimy ?” - brzmi jedna z najczęściej powielanych fraz. I z pozoru słusznie, bo niby o czym miałby rozmawiać konserwatysta z "katolikiem otwartym", a ten z kolei z...
DZIEDZINIEC DIALOGU 201317:193 Komentuj -
Najważniejszy dylemat Gowina
W notce pt. „Warunek wolności – destrukcja POPiS” napisałem, że najważniejszym zadaniem politycznym w nadchodzących wyborach jest podejmowanie działań mających na celu destrukcję medialno-ustrojowej dyktatury POPiS–u, która całkowicie deformuje...
PIOTR PIĘTAK11:4029 Komentuj -
Brak woli polit. uzależni Polskę od importu surowców energ.
Tak w jednym zdaniu podsumować można wnioski z panelu o gazie łupkowym na konferencji Nafta i Gaz 2013. I choć podczas spotkania wciąż podkreślano znaczenie tego surowca oraz potrzebę kontynuacji działań poszukiwawczych, w powietrzu czuć było atmosferę niepewności i pesymizmu....
INSTYTUT KOŚCIUSZKI11:394 Komentuj -
Smoleńska mgła zasłoniła Hannę Gronkiewicz-Waltz...
Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Biełsat TV i wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich uważa, że frontalny atak medialny na parlamentarny zespół Antoniego Macierewicza wynika z próby storpedowania propozycji debaty, zgłoszonej przez szefa PAN, prof. Michała...
KURIER Z MUNSTER10:5125 Komentuj -
NEPAL 2007 (zdjęcia + opowieść).
W drodze do Katmandu. Brama graniczna w Raxaul przekroczona. Gnieciemy się przeładowanym busem w górę himalajską drogą. Najkrótsza i zapewne najważniejsza droga lądowa łącząca Indie ze stolicą Nepalu, Katmandu. Wąska, kręta, niebezpieczna. Gnamy, kierowca zapewne...
ZIEM BEZ ZIEMI18:354 Komentuj -
Szpieg w kieszeni
Sezam otwiera się teraz łatwiej niż za czasów Alibaby, a skarbem dla dzisiejszych “rozbójników” są nasze dane. Pracując w Komisji Prawnej PE nad regulacjami mającymi wprowadzić “ład i bezpieczeństwo” w chmurach obliczeniowych zdałam sobie...
-
„Zachód 2013” – ćwiczenia z antynatowskiej integracji armii biał
20–26 września miała miejsce tzw. aktywna (poligonowa) faza ćwiczeń szczebla strategicznego sił zbrojnych Rosji i Białorusi „Zachód 2013”. Jest to największe z dotychczasowych wspólnych przedsięwzięć szkoleniowych obu armii – łącznie na...
Ani jednego sensownego tekstu! Lewizna, platfąsy, jakieś agentury od "dialogu", jeden świr od "wolnego rynku" i "libertarianizmu" (choć, przyznaję, wczoraj wyjątkowo napisał dobry tekst, jadąc Ardreyem), jedna obślizgła siedząca na płocie "dziennikarka" na samym topie...
No dobra, może ten Jachowicz akurat nie jest wprost platfąsem ani folksdojczem, ale też nic specjalnie interesującego tutaj nie pisze. Marny kwiatek do korzucha, jeśli mnie spytać. A ludzie interesujące rzeczy piszący, nie tylko na szczycie, ale często i na SG nie goszczą.
Pamięta ktoś, co pisałem swego czasu o metodzie poskramiania ponoszącego konia, albo nawet (w westernach) całego stada koni? No to jest właśnie to. Do tego właśnie służy szalom. I tylko przykro, że to wciąż jednak najlepsze blogowisko w tym nieszczęsnym kraju. Nawet pod Koryłą, który nigdy prawie na SG nie gości, tylko tutaj dzieją się naprawdę rewelacyjne dyskusje.
(Ostatni tekst Koryły, ten o Bolku i Molnarze, moim zdaniem dość zresztą słaby, choć parę myśli interesujących, ale pod spodem ciekawa jak zawsze dyskusja.)
Tak czy tak, jesteśmy W DUPIE, moi państwo, jeśli to jest najciekawsze w Polszcze blogowisko...
triarius
słowa kluczowe:
blogowisko,
lewizna,
libertarianizm,
nieszczęsna Polska,
platfąsy,
ponoszący koń,
salon24,
szalom,
świry od wolnego rynku,
upadek mediów,
western,
wolny rynek
sobota, września 21, 2013
Żebyście se nie mysleli!
Żebyście se nie myśleli (powtarzam z tytułu, co za marnotrawstwo!), że:
1. To jest TAKI blog;
2. Poradzicie sobie bez TAJNYCH KOMPLETÓW (czy może tajnych PENSJI DLA PANIEN, bo tam z pewnością uczyli francuskiego, wiem, bo babcię miałem po Sacré Coeur);
3. Dzisiejsza prawica może mieć jakiekolwiek szanse na sukces bez PRAWICOWEGO LIBERTYNIZMU;
4. Że od BAROKU nastąpił jakikolwiek istotny POSTĘP w sztukach, a szczególnie w muzyce... (OK, Buck Owens i The Pogues są słodcy, choć to też nie przeczy mojej tezie, ale ja mówię o Beethovenach i Fryckach);
5. Oraz z paru innych powodów, których tu, z takich czy innych przyczyn, nie wymienię...
Tak więc, ze wszystkich wyżej wymienionych powodów, i paru niewymienionych - oto przepiękna francuska balladka z wysoce arystokratycznych sfer, o dziwnie kontrowersyjnej, z punktu nie tylko JUDEOCHRZEŚCIJAŃSKIEJ moralności, treści. (W NIEKTÓRYCH kontekstach, np. takich jak właśnie ten, jest to bardzo adekwatne określenie! Są to jednak całkiem inne konteksty, niż te, w których to słowo się powszechnie ostatnio stosuje, i to, niestety, nie tylko w Gazownikach tego świata. Dixi!)
Żałujcie, że nie rozumiecie o co tam chodzi! (A kto rozumie, niech się cieszy, pęcznieje z dumy, a uszy mu płoną z tych tam matrymonialnych treści. Z wyższych sfer, hłe hłe!)
Swoją drogą ja sam od niemal pół wieku zachodzę w głowę, czy oni to na serio. (Bo znałem to z wykonania niedawno zmarłego Mouloudjiego. Czasem takie rzeczy puszczali w Trójce.) Melodia w każdym razie jest prześliczna, a wykonanie bardzo dobre. Ech - teorbany, viole da gamba... I komu to, @#$%^ mać, przeszkadzało?
triarius
P.S. OK, przyznaję - w powyższym wykonaniu wcale nie jest łatwo zrozumieć tekst i intrygę. Nawet jeśli ktoś, jak ja, po Sacré Coeur. (Pośrednio.) Oto inne wykonanie, mniej tradycyjne, bardziej popmuzyczne, dość nawet swego czasu popularne (słuchałem tego czasem w mrocznych latach Gierka). Tutaj już WSZYTKO jest jak na dłoni.
Żadnego w bawełnę owijania! (Choć jednak nie całkiem, bo jedno wysoce arystokratyczne i mało judeochrześcijańskie słowo zostało tu zastąpione słowem o wiele oględniejszym, choć sens jest w sumie całkiem ten sam.)
1. To jest TAKI blog;
2. Poradzicie sobie bez TAJNYCH KOMPLETÓW (czy może tajnych PENSJI DLA PANIEN, bo tam z pewnością uczyli francuskiego, wiem, bo babcię miałem po Sacré Coeur);
3. Dzisiejsza prawica może mieć jakiekolwiek szanse na sukces bez PRAWICOWEGO LIBERTYNIZMU;
4. Że od BAROKU nastąpił jakikolwiek istotny POSTĘP w sztukach, a szczególnie w muzyce... (OK, Buck Owens i The Pogues są słodcy, choć to też nie przeczy mojej tezie, ale ja mówię o Beethovenach i Fryckach);
5. Oraz z paru innych powodów, których tu, z takich czy innych przyczyn, nie wymienię...
Tak więc, ze wszystkich wyżej wymienionych powodów, i paru niewymienionych - oto przepiękna francuska balladka z wysoce arystokratycznych sfer, o dziwnie kontrowersyjnej, z punktu nie tylko JUDEOCHRZEŚCIJAŃSKIEJ moralności, treści. (W NIEKTÓRYCH kontekstach, np. takich jak właśnie ten, jest to bardzo adekwatne określenie! Są to jednak całkiem inne konteksty, niż te, w których to słowo się powszechnie ostatnio stosuje, i to, niestety, nie tylko w Gazownikach tego świata. Dixi!)
Żałujcie, że nie rozumiecie o co tam chodzi! (A kto rozumie, niech się cieszy, pęcznieje z dumy, a uszy mu płoną z tych tam matrymonialnych treści. Z wyższych sfer, hłe hłe!)
Swoją drogą ja sam od niemal pół wieku zachodzę w głowę, czy oni to na serio. (Bo znałem to z wykonania niedawno zmarłego Mouloudjiego. Czasem takie rzeczy puszczali w Trójce.) Melodia w każdym razie jest prześliczna, a wykonanie bardzo dobre. Ech - teorbany, viole da gamba... I komu to, @#$%^ mać, przeszkadzało?
triarius
P.S. OK, przyznaję - w powyższym wykonaniu wcale nie jest łatwo zrozumieć tekst i intrygę. Nawet jeśli ktoś, jak ja, po Sacré Coeur. (Pośrednio.) Oto inne wykonanie, mniej tradycyjne, bardziej popmuzyczne, dość nawet swego czasu popularne (słuchałem tego czasem w mrocznych latach Gierka). Tutaj już WSZYTKO jest jak na dłoni.
Żadnego w bawełnę owijania! (Choć jednak nie całkiem, bo jedno wysoce arystokratyczne i mało judeochrześcijańskie słowo zostało tu zastąpione słowem o wiele oględniejszym, choć sens jest w sumie całkiem ten sam.)
czwartek, września 05, 2013
Nike? Nobel? Oscar? - Ty wybierasz!
Jest rok 2025. Młody Izhak mieszka w zamkniętym osiedlu jakich wiele na równinnych terenach środkowej Europy, u ujścia rzeki Vistula. Przyjaźni się z rówieśnicą o imieniu Tzipa, mieszkającą w niedalekim osiedlu im. Bohaterów UB. (Osiedle Itzaka nosi imię Feliksa Kona.) Młodzi porozumiewają się przez internet, ponieważ okolica jest bardzo niebezpieczna z powodu dzikich zwierząt, a przede wszystkim z powodu grasujących wciąż band tzw. "moherów", które mordują, gwałcą i palą na stosach.
Któregoś dnia Tzipa zwierza się Itzakowi, że postanowiła na próbę zmienić płeć. Chłopak jest wstrząśnięty, czuje się odrzucony, postanawia, nie bacząc na ryzyko, spotkać się z nią "w realu" i zmienić jej postanowienie. Bierze zapas prowiantu, zakłada solidne buty i w tajemnicy przed wszystkimi wykrada się z osiedla. Do osiedla im. Bohaterów UB, gdzie mieszka Tzipa, jest około pięciu kilometrów, ale w tej okolicy akurat ostatnio zgłaszano pojawienie się okrutnej bandy dowodzonej przez niejakiego Adolfa.
Kiedy nasz młody bohater dostrzega już niemal wysokie mury osiedla im. Bohaterów UB, nagle z wrzaskiem opada go banda tubylców. Chłopak widzi, że to nie zwykli potulni Polacy, dopraszający się kawałka chleba albo drobnej monety, tylko osławione mehery Adolfa. Ach, jakżeż nagle żałuje, że nie do końca wierzył w zagrożenie ze strony tubylców! Że w tym pośpiechu nie chciało mu się nawet dobierać do szafki ojca - którego służbowe UZI na pewno by rozmowę z Polakami ułatwiło!
Mohery łapią Itzaka i zaczynają zbierać chrust, żeby go, zgodnie z katolicką tradycją, spalić na stosie. Jednak jeden z oprawców, wyglądający na równolatka Itzaka, choć zniszczony alkoholem i niesamowicie brudny, ma, pod warstwą brudu, o dziwo, całkiem inteligentną twarz... Między nim i Itzakiem nawiązuje się coś jakby wątła nić porozumienia. W końcu razem uciekają.
(Jak się porozumiewają, skoro ten tubylec nie zna żadnego ludzkiego języka, mówi zaś tylko miejscowym narzeczem, to kwestia którą nie musisz się, jako Autor, zbytnio kłopotać. Twoi ew. czytelnicy będą na to i tak zbyt głupi, żeby nie przełknąć. Nie mówiąc już o ew. publiczności kinowej. Gdybyś jednak się obawiał, że ta sprawa bez wyjaśnienia może ci zmniejszyć szansę na nagrodę Nobla albo Oscara, wytłumacz im, że ów młody moher, Marek, skonstruował kiedyś diodowy radioodbiornik ze starej żyletki, pęczka drutu i ołówka, którego potem słuchał po nocach, dzięki czemu nauczył się nieco hebrajskiego.)
Młodzi ludzie uciekają, ale mohery okrutnego Adolfa depczą im po piętach. Na szczęście wycieczka cywilnych emerytów z pobliskiego miasta Kaliningrad otwiera celny i skuteczny ogień. Słychać żałosne okrzyki "O Matko Boska!", "O Jezu!", "Kurwa mać!"... Niemal wszystkie mohery giną. Itzak dziękuje dzielnym emerytom. Zresztą akurat nadlatuje helikopter. Rosyjscy emeryci i policjanci bratają się, pijąc śliwowicę i śpiewając "Podmoskowskije wiecziera".
Po powrocie Itzak za karę dostaje szlaban na miesiąc, ale nie żałuje swojej ryzykownej wyprawy. O Tzipie niemal zapomina. Marek, młody moher, uczy się szybko. Itzak ofiarowuje mu kawałek mydła i pokazuje jak go używać. Chłopcy zaczynają esperymentować z własną seksualnością i dyskutować o świecie. Oczywiście Itzak przeważnie mówi, a Marek słucha.
W tym samym czasie Itzak zbliża się także do doktora Mengelmana, dobrotliwego starszego pana, przyjaciela ojca chłopaka. To właściwie doktor Megnelman przekonał chłopca, że, zamiast mieć pretensje do Tzipy, warto samemu zbadać własną seksualność i nabrać doświadczeń. "Nic co ludzkie", lubi mawiać dobry doktor, "nie jest mi obce".
Czasem eksperymentują we trójkę: doktor, Itzak i jego tubylczy "niemal przyjaciel". Dzieki poparciu doktora, który ma związki z tajnymi służbami, Marek dostaje oficjalny status szabesgoja, a nawet stałą pracę. Uzbrojony w stalowy pręt i paralizator, chodzi wokół muru osiedla im. Feliksa Kona, odganiając tubylcze dzieci, które wciąż starają się przeskoczyć mur, żeby na osiedlu żebrać albo kraść. Lub też próbują rysować na murach, co także kończy się dla nich smutno.
Dr Mengelman mówi kiedyś Itzakowi, że Marek ma zbyt dużo ludzkich cech, aby mógł być po prostu gojem. Trzeba postarać się dojść do prawdy o jego pochodzeniu. Jak powiedział, tak też zrobił, a możliwości miał spore.
Doktor mówi też któregoś dnia chłopcom, całkiem jakby od niechcenia, że wkrótce na niedalekim pustkowiu, gdzie kiedyś był moherowy cmentarz, setki moherów mają się zebrać, aby czcić swoich przodków - bandytów i nacjonalistów, zlikwidowanych przez siły postępu i prawowitą władzę. Mówi to z figlarnym uśmiechem w swych dobrotliwych oczach, wokół których pokazuje się wtedy siatka drobniutkich zmarszczek. (Szczególnie film ładnie by to mógł pokazać!)
Chłopcy postanawiają coś w tej sprawie zrobić. Proszą doktora o pomoc, a on dostarcza im kamizelkę wybuchową. Marek ma iść, skoczyć przez płot, wmieszać sie w tłum moherów i wysadzić, razem z jak największą ilością tych zbuntowanych gojów. Z powodu ryzyka, że chłopak wpadnie w łapy moherów zanim dotrze na miejsce, doktor zobowiązał się zapewnić mu transport w postaci opancerzonej limuzyny, a potem motorówki. (Ów opuszczony cmentarz leży bowiem nad brzegiem jeziora.)
Nadchodzi ów dzień. Marek wyjeżdża z osiedla opancerzonym samochodem. Obaj przyjaciele machają mu chusteczkami na pożegnanie. Itzchak wraca do domu i postanawia dowiedzieć sie, co u Tzipy. Łączy się z nią i dowiaduje, że dziewczyna bardzo jest zadowolona ze swej nowej płci. Itzak jej gratuluje. O dziwo nie czuje już niemal żadnego żalu z powodu straty ukochanej.
Nagle dzwoni telefon komórkowy. Ithzak widzi, że to od Doktora. Odbiera. Doktor mówi mu, że właśnie się dowiedział o pochodzeniu Marka. To dziecko wysokiego oficera politycznego z okresu stalinowskiego i wyższej urzędniczki UB, ukradzione jako niemowlę przez tubylczą służącą i oddane nieznanej rodzinie tubylców. "Zapewne na... Na jakąś rytualną potrawę. Acha, 'opłatek' to się chyba u nich nazywa."
Dziecko jednak przeżyło, a nawet, dzięki swej znacznie wyższej iteligencji, nauczyło się nieco czytać ze znalezionych gdzieś roczników Gazety Wyborczej. I nawet liznęło skądś hebrajskiego. Ale nie ma czasu do stracenia! Jeśli jeszcze można, trzeba zatrzymać akcję! Najwyżej mohery potraktuje się napalmem. Co może trochę zaszkodzić pijarowo, ale cóż.
Itzak wybiega z osiedla, nie bacząc na ostrzeżenia strażników. Biegnie ile sił. W płucach brakuje tchu, w prawym boku kłuje. Ale musi biec, musi! Nagle słyszy huk detonacji i widzi wielki słup dymu podnoszący się z miejsca, gdzie, jak wie, zginął właśnie jego przyjaciel. W oczach pojawiaja mu się łzy, a usta poruszają się jakby w niemej modlitwie.
W jego oczach widzimy zadumę nad ludzkim losem, niezgodę na to, by młodzi ludzie tak bez sensu ginęli... Zamiast cieszyć się życiem, zamiast tworzyć lepszą przyszłość dla wszystkich. "Ach, dlaczego ludzie nie mogą żyć w zgodzie i miłości? Czyż kiedyś doczekamy się świata bez moherów i innego tego typu robactwa? Ach! Dlaczego?"
Tu by mógł być koniec, ale możnaby jeszcze ew. dodać, jak nagle z krzaków wyskakują z wrzaskiem mohery i naszego bohatera brutalnie mordują. Do wyboru, zależnie od nagrody, do której aspirujemy i od aktualnej mody.
No a jeśli ktoś jest naprawdę warsztatowo sprawny i bardzo ambitny, to mógłby na zakończenie pokazać doktora, z twarzą poszarzałą ze smutku... A w tle wesoło bawiące się dzieci z osiedla im. Feliksa Kona. Śpiewają... Zresztą, czy to ważne z jakiego osiedla? W końcu wszystkie dzieci są nasze, prawda? Niezależnie z którego osiedla.
Koniec!
* * * * *
Co to jest, to powyższe? To jest, proszę państwa, moja odpowiedź na cuda szczawiowej wyspy. Tego typu - I TEJ KLASY! - szkice, czy może zarysy, ambitnych powieści, ambitnych nowel, ambitnych scenariuszy filmowych... Mam wam zamiar sprzedawać i żyć z tego jak pączek w przysłowiowym maśle. Cena zapewne szybko będzie rosnąć, ale na dziś, to powyższy szkic/scenariusz sprzedam - z prawem wyłączności - za 499 zł. A bez prawa wyłączności za, powiedzmy, 299 zł.
Ew. nieco inne podobne prace mogą być dostępne po uzgodnieniu. Np. dłuższe, krótsze, bardziej drapieżne i jeszcze mniej pieszczące się z katolickimi moherami i polską tubylczą hołotą.
Proszę się temu szkicowi/scenariuszowi przyjrzeć. Jeśli ktoś skończył szkołę podstawową (przed min. Hall-cum-Kudrycką oczywiście) to potrafi to sobie ładnie wypełnić i ma gotowe dzieło literackie czy filmowe. Zależnie od potrzeb. To całkiem jak malowanie po numerkach - nawet Adaś by sobie z tym poradził!
Wpłaty na PayPal albo na konto. Podam, jeśli ktoś ładnie poprosi. Radzę szybko korzystać, bo oferta tak atrakcyjna na pewno długo nie będzie dostępna za tak śmiesznie niską cenę!
triarius
Któregoś dnia Tzipa zwierza się Itzakowi, że postanowiła na próbę zmienić płeć. Chłopak jest wstrząśnięty, czuje się odrzucony, postanawia, nie bacząc na ryzyko, spotkać się z nią "w realu" i zmienić jej postanowienie. Bierze zapas prowiantu, zakłada solidne buty i w tajemnicy przed wszystkimi wykrada się z osiedla. Do osiedla im. Bohaterów UB, gdzie mieszka Tzipa, jest około pięciu kilometrów, ale w tej okolicy akurat ostatnio zgłaszano pojawienie się okrutnej bandy dowodzonej przez niejakiego Adolfa.
Kiedy nasz młody bohater dostrzega już niemal wysokie mury osiedla im. Bohaterów UB, nagle z wrzaskiem opada go banda tubylców. Chłopak widzi, że to nie zwykli potulni Polacy, dopraszający się kawałka chleba albo drobnej monety, tylko osławione mehery Adolfa. Ach, jakżeż nagle żałuje, że nie do końca wierzył w zagrożenie ze strony tubylców! Że w tym pośpiechu nie chciało mu się nawet dobierać do szafki ojca - którego służbowe UZI na pewno by rozmowę z Polakami ułatwiło!
Mohery łapią Itzaka i zaczynają zbierać chrust, żeby go, zgodnie z katolicką tradycją, spalić na stosie. Jednak jeden z oprawców, wyglądający na równolatka Itzaka, choć zniszczony alkoholem i niesamowicie brudny, ma, pod warstwą brudu, o dziwo, całkiem inteligentną twarz... Między nim i Itzakiem nawiązuje się coś jakby wątła nić porozumienia. W końcu razem uciekają.
(Jak się porozumiewają, skoro ten tubylec nie zna żadnego ludzkiego języka, mówi zaś tylko miejscowym narzeczem, to kwestia którą nie musisz się, jako Autor, zbytnio kłopotać. Twoi ew. czytelnicy będą na to i tak zbyt głupi, żeby nie przełknąć. Nie mówiąc już o ew. publiczności kinowej. Gdybyś jednak się obawiał, że ta sprawa bez wyjaśnienia może ci zmniejszyć szansę na nagrodę Nobla albo Oscara, wytłumacz im, że ów młody moher, Marek, skonstruował kiedyś diodowy radioodbiornik ze starej żyletki, pęczka drutu i ołówka, którego potem słuchał po nocach, dzięki czemu nauczył się nieco hebrajskiego.)
Młodzi ludzie uciekają, ale mohery okrutnego Adolfa depczą im po piętach. Na szczęście wycieczka cywilnych emerytów z pobliskiego miasta Kaliningrad otwiera celny i skuteczny ogień. Słychać żałosne okrzyki "O Matko Boska!", "O Jezu!", "Kurwa mać!"... Niemal wszystkie mohery giną. Itzak dziękuje dzielnym emerytom. Zresztą akurat nadlatuje helikopter. Rosyjscy emeryci i policjanci bratają się, pijąc śliwowicę i śpiewając "Podmoskowskije wiecziera".
Po powrocie Itzak za karę dostaje szlaban na miesiąc, ale nie żałuje swojej ryzykownej wyprawy. O Tzipie niemal zapomina. Marek, młody moher, uczy się szybko. Itzak ofiarowuje mu kawałek mydła i pokazuje jak go używać. Chłopcy zaczynają esperymentować z własną seksualnością i dyskutować o świecie. Oczywiście Itzak przeważnie mówi, a Marek słucha.
W tym samym czasie Itzak zbliża się także do doktora Mengelmana, dobrotliwego starszego pana, przyjaciela ojca chłopaka. To właściwie doktor Megnelman przekonał chłopca, że, zamiast mieć pretensje do Tzipy, warto samemu zbadać własną seksualność i nabrać doświadczeń. "Nic co ludzkie", lubi mawiać dobry doktor, "nie jest mi obce".
Czasem eksperymentują we trójkę: doktor, Itzak i jego tubylczy "niemal przyjaciel". Dzieki poparciu doktora, który ma związki z tajnymi służbami, Marek dostaje oficjalny status szabesgoja, a nawet stałą pracę. Uzbrojony w stalowy pręt i paralizator, chodzi wokół muru osiedla im. Feliksa Kona, odganiając tubylcze dzieci, które wciąż starają się przeskoczyć mur, żeby na osiedlu żebrać albo kraść. Lub też próbują rysować na murach, co także kończy się dla nich smutno.
Dr Mengelman mówi kiedyś Itzakowi, że Marek ma zbyt dużo ludzkich cech, aby mógł być po prostu gojem. Trzeba postarać się dojść do prawdy o jego pochodzeniu. Jak powiedział, tak też zrobił, a możliwości miał spore.
Doktor mówi też któregoś dnia chłopcom, całkiem jakby od niechcenia, że wkrótce na niedalekim pustkowiu, gdzie kiedyś był moherowy cmentarz, setki moherów mają się zebrać, aby czcić swoich przodków - bandytów i nacjonalistów, zlikwidowanych przez siły postępu i prawowitą władzę. Mówi to z figlarnym uśmiechem w swych dobrotliwych oczach, wokół których pokazuje się wtedy siatka drobniutkich zmarszczek. (Szczególnie film ładnie by to mógł pokazać!)
Chłopcy postanawiają coś w tej sprawie zrobić. Proszą doktora o pomoc, a on dostarcza im kamizelkę wybuchową. Marek ma iść, skoczyć przez płot, wmieszać sie w tłum moherów i wysadzić, razem z jak największą ilością tych zbuntowanych gojów. Z powodu ryzyka, że chłopak wpadnie w łapy moherów zanim dotrze na miejsce, doktor zobowiązał się zapewnić mu transport w postaci opancerzonej limuzyny, a potem motorówki. (Ów opuszczony cmentarz leży bowiem nad brzegiem jeziora.)
Nadchodzi ów dzień. Marek wyjeżdża z osiedla opancerzonym samochodem. Obaj przyjaciele machają mu chusteczkami na pożegnanie. Itzchak wraca do domu i postanawia dowiedzieć sie, co u Tzipy. Łączy się z nią i dowiaduje, że dziewczyna bardzo jest zadowolona ze swej nowej płci. Itzak jej gratuluje. O dziwo nie czuje już niemal żadnego żalu z powodu straty ukochanej.
Nagle dzwoni telefon komórkowy. Ithzak widzi, że to od Doktora. Odbiera. Doktor mówi mu, że właśnie się dowiedział o pochodzeniu Marka. To dziecko wysokiego oficera politycznego z okresu stalinowskiego i wyższej urzędniczki UB, ukradzione jako niemowlę przez tubylczą służącą i oddane nieznanej rodzinie tubylców. "Zapewne na... Na jakąś rytualną potrawę. Acha, 'opłatek' to się chyba u nich nazywa."
Dziecko jednak przeżyło, a nawet, dzięki swej znacznie wyższej iteligencji, nauczyło się nieco czytać ze znalezionych gdzieś roczników Gazety Wyborczej. I nawet liznęło skądś hebrajskiego. Ale nie ma czasu do stracenia! Jeśli jeszcze można, trzeba zatrzymać akcję! Najwyżej mohery potraktuje się napalmem. Co może trochę zaszkodzić pijarowo, ale cóż.
Itzak wybiega z osiedla, nie bacząc na ostrzeżenia strażników. Biegnie ile sił. W płucach brakuje tchu, w prawym boku kłuje. Ale musi biec, musi! Nagle słyszy huk detonacji i widzi wielki słup dymu podnoszący się z miejsca, gdzie, jak wie, zginął właśnie jego przyjaciel. W oczach pojawiaja mu się łzy, a usta poruszają się jakby w niemej modlitwie.
W jego oczach widzimy zadumę nad ludzkim losem, niezgodę na to, by młodzi ludzie tak bez sensu ginęli... Zamiast cieszyć się życiem, zamiast tworzyć lepszą przyszłość dla wszystkich. "Ach, dlaczego ludzie nie mogą żyć w zgodzie i miłości? Czyż kiedyś doczekamy się świata bez moherów i innego tego typu robactwa? Ach! Dlaczego?"
Tu by mógł być koniec, ale możnaby jeszcze ew. dodać, jak nagle z krzaków wyskakują z wrzaskiem mohery i naszego bohatera brutalnie mordują. Do wyboru, zależnie od nagrody, do której aspirujemy i od aktualnej mody.
No a jeśli ktoś jest naprawdę warsztatowo sprawny i bardzo ambitny, to mógłby na zakończenie pokazać doktora, z twarzą poszarzałą ze smutku... A w tle wesoło bawiące się dzieci z osiedla im. Feliksa Kona. Śpiewają... Zresztą, czy to ważne z jakiego osiedla? W końcu wszystkie dzieci są nasze, prawda? Niezależnie z którego osiedla.
Koniec!
* * * * *
Co to jest, to powyższe? To jest, proszę państwa, moja odpowiedź na cuda szczawiowej wyspy. Tego typu - I TEJ KLASY! - szkice, czy może zarysy, ambitnych powieści, ambitnych nowel, ambitnych scenariuszy filmowych... Mam wam zamiar sprzedawać i żyć z tego jak pączek w przysłowiowym maśle. Cena zapewne szybko będzie rosnąć, ale na dziś, to powyższy szkic/scenariusz sprzedam - z prawem wyłączności - za 499 zł. A bez prawa wyłączności za, powiedzmy, 299 zł.
Ew. nieco inne podobne prace mogą być dostępne po uzgodnieniu. Np. dłuższe, krótsze, bardziej drapieżne i jeszcze mniej pieszczące się z katolickimi moherami i polską tubylczą hołotą.
Proszę się temu szkicowi/scenariuszowi przyjrzeć. Jeśli ktoś skończył szkołę podstawową (przed min. Hall-cum-Kudrycką oczywiście) to potrafi to sobie ładnie wypełnić i ma gotowe dzieło literackie czy filmowe. Zależnie od potrzeb. To całkiem jak malowanie po numerkach - nawet Adaś by sobie z tym poradził!
Wpłaty na PayPal albo na konto. Podam, jeśli ktoś ładnie poprosi. Radzę szybko korzystać, bo oferta tak atrakcyjna na pewno długo nie będzie dostępna za tak śmiesznie niską cenę!
triarius
słowa kluczowe:
499 zł,
ambitna literatura,
bohaterowie UB,
mohery,
nagroda Nike,
Nagroda Nobla,
Oscar,
szczawiowa wyspa,
zamknięte osiedla
sobota, sierpnia 31, 2013
"Moher z głodu piszczy, oj dana!" - czyli konkurs na hymn Platformy "Obywatelskiej"
Jako się rzekło w tytule, rozpisuję konkurs na hymn Platformy. Poniżej kilka moich własnych szkiców und propozycji, co mi przyszły na razie do głowy:
(na melodię kujawiaka)
Oj dana, oj dana, moher z głodu piszczy,
Jak się naje szczawiu, to mu oko błyszczy.
* * *
(melodia łatwa do odgadnięcia, w razie czego trza pojechać do Zielonej Góry na Festiwal)
Puść wsiegda budziet sołnce! Izwinitie druzja!
Platforma über alles, oj dana, oj dana!
* * *
(melodia tradycyjna, przynajmniej z początku, bo potem wena twórcza i radość wspólnego śpiewania bierze górę)
Czego Merkel stąd nie wzięła,
Zaraz rozkradniemy!
Marsz, marsz Plaformo!
Putin, Merkel, Barroso!
Oni kroczą na czele,
A mohery z tyłu boso
(ranną rosą).
Bo nie mają na buty.
Oj dana, oj dana!
* * *
(chyba wiadomo jaka melodia)
Umarł moher, umarł, juz lezy na desce.
Gdyby Unia dała, podskocyłby jesce!
Bo w moheze taka dusa, ze jak dajom,
To sie rusa, oj dyry dyry dyry...
* * *
Proszę o zgłaszanie własnych propozycji w komętach. Nie musi tego być wiele, starczą nawet drobne fragmenty. Melodii też być nie musi, zawsze mogą wynająć jakiegoś popierającego słuszną linię szmirusa i mieć całkiem nową.
triarius
(na melodię kujawiaka)
Oj dana, oj dana, moher z głodu piszczy,
Jak się naje szczawiu, to mu oko błyszczy.
* * *
(melodia łatwa do odgadnięcia, w razie czego trza pojechać do Zielonej Góry na Festiwal)
Puść wsiegda budziet sołnce! Izwinitie druzja!
Platforma über alles, oj dana, oj dana!
* * *
(melodia tradycyjna, przynajmniej z początku, bo potem wena twórcza i radość wspólnego śpiewania bierze górę)
Czego Merkel stąd nie wzięła,
Zaraz rozkradniemy!
Marsz, marsz Plaformo!
Putin, Merkel, Barroso!
Oni kroczą na czele,
A mohery z tyłu boso
(ranną rosą).
Bo nie mają na buty.
Oj dana, oj dana!
* * *
(chyba wiadomo jaka melodia)
Umarł moher, umarł, juz lezy na desce.
Gdyby Unia dała, podskocyłby jesce!
Bo w moheze taka dusa, ze jak dajom,
To sie rusa, oj dyry dyry dyry...
* * *
Proszę o zgłaszanie własnych propozycji w komętach. Nie musi tego być wiele, starczą nawet drobne fragmenty. Melodii też być nie musi, zawsze mogą wynająć jakiegoś popierającego słuszną linię szmirusa i mieć całkiem nową.
triarius
słowa kluczowe:
festiwal w Zielonej Górze,
głodne mohery,
hymn,
izwinicie druzja,
konkurs,
Platforma Obywatelska,
puść wsiegda,
szczaw
piątek, sierpnia 30, 2013
Rocznicowo
Dzisiaj uczcimy tu sobie rocznicę. Nie jest to na tym blogu zjawisko częste, ale czasem warto zrobić coś nietypowo. Zaczniemy jednak, dość na odmianę typowo, od całkiem innej strony, żeby przez krótki moment nikt nie wiedział do czego zmierzamy.
Pierwsza RP była wspaniała, prawda? Tylko, z całkiem niewiadomego powodu, najpierw się skończyła, a potem jej późne wnuki miały, z drobnymi przejaśnieniami, tylko gorzej i gorzej. Nie mówiąc już o tym, co nas samych czeka i nasze ew. potomstwo.
No a jak było z "wielkim wolnościowym zrywem Polaków" w lecie roku 1980? Bardzo podobnie, jak się chwilę zastanowić. Najpierw cudnie, "jak Polak z Polakiem", "walka bez użycie przemocy" i masa tego typu nabrzmiałych humanizmem spraw... A teraz mamy co mamy. To samo co skutkiem Pierwszej RP, tylko w wiele szybciej.
Ja sam brałem żywy udział w strajkach sierpnia 1980, strajk razem z kumplem zorganizowałem w swoim zakładzie, a byliśmy jednym z kilkunastu, jak dobrze pamiętam, pierwszych strajkujących zakładów w Gdańsku. Potem byłem np. delegatem z tego zakładu do Stoczni Gdańskiej. Mówię to nie po to, żeby się puszyć, bo i nie ma za bardzo czym. W porównaniu z prawdziwym bohaterstwem to nie było wiele, a że nie lubilem komucha...?
Cóż, faktycznie dziwnie wielu rodaków nie było aż tak źle do kochanej waadzy nastawionych, ale to też nie jest chyba osiągnięcie na miarę, powiedzmy, napisania Misia 2 i 3. Chodzi mi o to, że brałem w tym udział i nie mam oczywiście najmniejszego zamiaru głosić, że każdy kto się w to angażował był agentem czy choćby politycznym idiotą.
Agentów tam oczywiście, jak dzisiaj wiemy (kto wie, ten wie) nie brakowało, ale porządnych ludzi także. Tyle że... Kto miał na przebieg zdarzeń i ich skutki większy wpływ? Tu niestety muszę jednak postawić na agentów, przykro mi!
Nie wiem, czy każdego stać na takie intelektualne osiągnięcie (choć kto dobrowolnie czyta mojego blogaska tępy raczej nie jest), ale proponowałbym drobne ćwiczenie. Intelektualne właśnie. Andrzej Gwiazda, podczas jednej z tysięcznych dyskusji na temat Bolka, rzekł był kiedyś coś w tym duchu, że: "Gdyby Wałęsa nie był agentem, to by nas wszystkich w tym WZZ po prostu wymordowali".
No i ja bym proponował się po prostu nad tym przez chwilę głębiej zastanowić. Wyłączyć telewizorek, odłożyć ulubioną gazetkę, kazać się kobiecie na moment zamknąć, wywalić dzieciaki na podwórko (robi się to jeszcze?)... I pomysleć.
Nie wiem, czy każdy kojarzy, co to były WZZ'ety. Może nawet nie każdy kojarzy (sukces obecnej waadzy i tych wszystkich licznych Bolków z "S", o których tak okrutnie nie chcemy pamiętać!) kto to Andrzej Gwiazda. Mówię krótko: WZZ to Wolne Związki Zawodowe, czyli coś, na czego jakakolwiek komusza władza, łącznie z samymi sowietami, absolutnie nie mogła sobie pozwolić. Z powodów zarówno ideologicznych, jak i praktycznych, bo to, gdyby pozwolono, mogłoby się błyskawicznie rozprzestrzenić. Ze strasznymi dla sowietów i światowego postępu skutkami.
Andrzej Gwiazda zaś (aż wstyd mi, że to muszę mówić) to był wybitny, autentyczny działacz opozycji, WZZ właśnie i "Solidarności". "Oszołom", "ekstremista", konkurent Bolka w walce o władzę w "S". Do tego patriota. Słusznie więc zapomniany i zmarginalizowany, na rzecz takich bohaterów jak nowoodkryta puszysta tramwajarka, czy wspomniany Bolek. (Andrzej Gwiazda mieszka zresztą, wraz ze swą równie wspaniałą żoną Joanną, niedaleko ode mnie i czasem ich spotykam. W sensie widzę i kłaniam się, a oni się jakby dziwią. Osobiście ich nie znam, z nim rozmawiałem raz krótko zaraz po Sierpniu.)
Władze za Gierka wielu ludzi, nawet opozycjonistów, nie zamordowały - to nie to co fala samobójstw, która nie tak dawno dotknęła nasz kraj, ale KOR to jedno, czy nawet coś o wiele mniej lewackiego i bardziej autentycznego - ale WZZ to nie były żarty.
Zaangażowanych było w to niewielu ludzi, których nawet tacy opozycyjnie nastawieni goście jak ja, i coś tam dla opozycji robiący, uważali za desperatów prowadzących beznadziejną walkę, którzy niestety, muszą prędzej czy później źle skończyć. (Przykro mi, ale tak to właśnie widzieliśmy. Walka walką, ale tamto to było po prostu samobójstwo. W naszych oczach.)
Tak więc, jeśli Andrzej Gwiazda coś takiego jak tu przytoczyłem powiedział, to raczej coś w tym było, i to nie była raczej żądza autoreklamy czy spóźniony o wiele lat irracjonalny lęk. Warto się, w każdym razie, nad tym jednym krótkim zdaniem zastanowić. Wiele nam mówiono o "Solidarności", wiele sami przemądrych kwestii większość z nas wygłosiła przez te lata, ale tutaj mówi nie byle kto i dość nietypowe rzeczy.
Może to nie być prawda? Niby może, ale wątpię. Bardzo wątpię. Na pewno dla mnie jest w tym bez porównania więcej prawdy, niż w rzekomym sukcesie Polaków "bez użycia przemocy". Dla mnie po prostu Andrzej Gwiazda powiedział tu rzecz zasadniczą, która ujawnia całą praktycznie prawdę o tamtym "wybuchu" i "Solidarności".
Oczywiście - wybuch buntu, a potem radości i entuzjazmu - był u wielu absolutnie autentyczny. Wciąż pamiętam ten "wspaniały" rok, a nawet nieco ponad. Mimo wszystkich prowokacji, mimo tego, że cały czas trzeba było się w słowach, o czynach nie mówiąc, ograniczać... "Jak Polak z Polakiem" i inne takie pierdoły... To był jednak, na tle życia w epoce późnego Gierka, fascynujący i radosny rok. Nie mówiąc już na tle Jaruzelskiego.
Tylko że my teraz mówimy nie o autentyczności tego czy owego indywidualnego przeżycia, tylko o WALCE z komuną, o "zrywie wolnościowym", o "prawie powstaniu", o "SZANSIE na godne wreszcie życie"... Czyi, turpe dictu, o POLITYCE i HISTORII.
No i w tych kategoriach to ja się niestety obawiam, że to jedno krótkę zdanie Andrzeja Gwiazdy mówi o tamtym "zrywie", o "Solidarności", o "walce bez użycia przemocy", praktycznie wszystko.
Jeśli Andrzej Gwiazda ma rację, to BOLEK BYŁ INTEGRALNĄ CZĘŚCIĄ WZZ! Oczywiście nie w tym samych charakterze co Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski czy (ojciec mojej nieżyjącej już koleżanki z pracy i z "podziemia") Jan Zapolnik. Jednak bez Bolka WZZ by szybko nie było, bo by jego działaczy wymordowano. (Faktycznie procesy, nawet w dobrym sowieckim stylu, w grę raczej nie wchodziły. Byłoby to propagandowe samobójstwo dla ruchu komunistycznego. Trochę przesadzam, ale "samobój" na pewno.)
Bez WZZ zaś nie byłoby "Solidarności", tak? No więc wynika nam, że Bolek był integralną częścią "Solidarności". No i raczej to nie my - ci porządni - kontrowaliśmy jego, i tych, którzy jego kontrolowali, tylko odwrotnie. Prawda?
I dla mnie jest to w sumie wszystko (poza ckliwymi wspominkami starszych panów, choćby nawet mieli pręgowane futro), co o "Solidarności" i tamtym "wolnościowym zrywie" dzisiejszy polski patriota musi wiedzieć. Tylko tyle i aż tyle!
triarius
Pierwsza RP była wspaniała, prawda? Tylko, z całkiem niewiadomego powodu, najpierw się skończyła, a potem jej późne wnuki miały, z drobnymi przejaśnieniami, tylko gorzej i gorzej. Nie mówiąc już o tym, co nas samych czeka i nasze ew. potomstwo.
No a jak było z "wielkim wolnościowym zrywem Polaków" w lecie roku 1980? Bardzo podobnie, jak się chwilę zastanowić. Najpierw cudnie, "jak Polak z Polakiem", "walka bez użycie przemocy" i masa tego typu nabrzmiałych humanizmem spraw... A teraz mamy co mamy. To samo co skutkiem Pierwszej RP, tylko w wiele szybciej.
Ja sam brałem żywy udział w strajkach sierpnia 1980, strajk razem z kumplem zorganizowałem w swoim zakładzie, a byliśmy jednym z kilkunastu, jak dobrze pamiętam, pierwszych strajkujących zakładów w Gdańsku. Potem byłem np. delegatem z tego zakładu do Stoczni Gdańskiej. Mówię to nie po to, żeby się puszyć, bo i nie ma za bardzo czym. W porównaniu z prawdziwym bohaterstwem to nie było wiele, a że nie lubilem komucha...?
Cóż, faktycznie dziwnie wielu rodaków nie było aż tak źle do kochanej waadzy nastawionych, ale to też nie jest chyba osiągnięcie na miarę, powiedzmy, napisania Misia 2 i 3. Chodzi mi o to, że brałem w tym udział i nie mam oczywiście najmniejszego zamiaru głosić, że każdy kto się w to angażował był agentem czy choćby politycznym idiotą.
Agentów tam oczywiście, jak dzisiaj wiemy (kto wie, ten wie) nie brakowało, ale porządnych ludzi także. Tyle że... Kto miał na przebieg zdarzeń i ich skutki większy wpływ? Tu niestety muszę jednak postawić na agentów, przykro mi!
Nie wiem, czy każdego stać na takie intelektualne osiągnięcie (choć kto dobrowolnie czyta mojego blogaska tępy raczej nie jest), ale proponowałbym drobne ćwiczenie. Intelektualne właśnie. Andrzej Gwiazda, podczas jednej z tysięcznych dyskusji na temat Bolka, rzekł był kiedyś coś w tym duchu, że: "Gdyby Wałęsa nie był agentem, to by nas wszystkich w tym WZZ po prostu wymordowali".
No i ja bym proponował się po prostu nad tym przez chwilę głębiej zastanowić. Wyłączyć telewizorek, odłożyć ulubioną gazetkę, kazać się kobiecie na moment zamknąć, wywalić dzieciaki na podwórko (robi się to jeszcze?)... I pomysleć.
Nie wiem, czy każdy kojarzy, co to były WZZ'ety. Może nawet nie każdy kojarzy (sukces obecnej waadzy i tych wszystkich licznych Bolków z "S", o których tak okrutnie nie chcemy pamiętać!) kto to Andrzej Gwiazda. Mówię krótko: WZZ to Wolne Związki Zawodowe, czyli coś, na czego jakakolwiek komusza władza, łącznie z samymi sowietami, absolutnie nie mogła sobie pozwolić. Z powodów zarówno ideologicznych, jak i praktycznych, bo to, gdyby pozwolono, mogłoby się błyskawicznie rozprzestrzenić. Ze strasznymi dla sowietów i światowego postępu skutkami.
Andrzej Gwiazda zaś (aż wstyd mi, że to muszę mówić) to był wybitny, autentyczny działacz opozycji, WZZ właśnie i "Solidarności". "Oszołom", "ekstremista", konkurent Bolka w walce o władzę w "S". Do tego patriota. Słusznie więc zapomniany i zmarginalizowany, na rzecz takich bohaterów jak nowoodkryta puszysta tramwajarka, czy wspomniany Bolek. (Andrzej Gwiazda mieszka zresztą, wraz ze swą równie wspaniałą żoną Joanną, niedaleko ode mnie i czasem ich spotykam. W sensie widzę i kłaniam się, a oni się jakby dziwią. Osobiście ich nie znam, z nim rozmawiałem raz krótko zaraz po Sierpniu.)
Władze za Gierka wielu ludzi, nawet opozycjonistów, nie zamordowały - to nie to co fala samobójstw, która nie tak dawno dotknęła nasz kraj, ale KOR to jedno, czy nawet coś o wiele mniej lewackiego i bardziej autentycznego - ale WZZ to nie były żarty.
Zaangażowanych było w to niewielu ludzi, których nawet tacy opozycyjnie nastawieni goście jak ja, i coś tam dla opozycji robiący, uważali za desperatów prowadzących beznadziejną walkę, którzy niestety, muszą prędzej czy później źle skończyć. (Przykro mi, ale tak to właśnie widzieliśmy. Walka walką, ale tamto to było po prostu samobójstwo. W naszych oczach.)
Tak więc, jeśli Andrzej Gwiazda coś takiego jak tu przytoczyłem powiedział, to raczej coś w tym było, i to nie była raczej żądza autoreklamy czy spóźniony o wiele lat irracjonalny lęk. Warto się, w każdym razie, nad tym jednym krótkim zdaniem zastanowić. Wiele nam mówiono o "Solidarności", wiele sami przemądrych kwestii większość z nas wygłosiła przez te lata, ale tutaj mówi nie byle kto i dość nietypowe rzeczy.
Może to nie być prawda? Niby może, ale wątpię. Bardzo wątpię. Na pewno dla mnie jest w tym bez porównania więcej prawdy, niż w rzekomym sukcesie Polaków "bez użycia przemocy". Dla mnie po prostu Andrzej Gwiazda powiedział tu rzecz zasadniczą, która ujawnia całą praktycznie prawdę o tamtym "wybuchu" i "Solidarności".
Oczywiście - wybuch buntu, a potem radości i entuzjazmu - był u wielu absolutnie autentyczny. Wciąż pamiętam ten "wspaniały" rok, a nawet nieco ponad. Mimo wszystkich prowokacji, mimo tego, że cały czas trzeba było się w słowach, o czynach nie mówiąc, ograniczać... "Jak Polak z Polakiem" i inne takie pierdoły... To był jednak, na tle życia w epoce późnego Gierka, fascynujący i radosny rok. Nie mówiąc już na tle Jaruzelskiego.
Tylko że my teraz mówimy nie o autentyczności tego czy owego indywidualnego przeżycia, tylko o WALCE z komuną, o "zrywie wolnościowym", o "prawie powstaniu", o "SZANSIE na godne wreszcie życie"... Czyi, turpe dictu, o POLITYCE i HISTORII.
No i w tych kategoriach to ja się niestety obawiam, że to jedno krótkę zdanie Andrzeja Gwiazdy mówi o tamtym "zrywie", o "Solidarności", o "walce bez użycia przemocy", praktycznie wszystko.
Jeśli Andrzej Gwiazda ma rację, to BOLEK BYŁ INTEGRALNĄ CZĘŚCIĄ WZZ! Oczywiście nie w tym samych charakterze co Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski czy (ojciec mojej nieżyjącej już koleżanki z pracy i z "podziemia") Jan Zapolnik. Jednak bez Bolka WZZ by szybko nie było, bo by jego działaczy wymordowano. (Faktycznie procesy, nawet w dobrym sowieckim stylu, w grę raczej nie wchodziły. Byłoby to propagandowe samobójstwo dla ruchu komunistycznego. Trochę przesadzam, ale "samobój" na pewno.)
Bez WZZ zaś nie byłoby "Solidarności", tak? No więc wynika nam, że Bolek był integralną częścią "Solidarności". No i raczej to nie my - ci porządni - kontrowaliśmy jego, i tych, którzy jego kontrolowali, tylko odwrotnie. Prawda?
I dla mnie jest to w sumie wszystko (poza ckliwymi wspominkami starszych panów, choćby nawet mieli pręgowane futro), co o "Solidarności" i tamtym "wolnościowym zrywie" dzisiejszy polski patriota musi wiedzieć. Tylko tyle i aż tyle!
triarius
słowa kluczowe:
agentura,
Andrzej Gwiazda,
Bolek,
Lech Wałęsa,
prowokacja,
Solidarność,
Sowiety,
walka bez użycia przemocy,
Wolne Związki Zawodowe,
WZZ
sobota, sierpnia 24, 2013
Powrót dziewicy
Introductio
Takie jak ten soczyste i celne marketingowo tytuły przywabiają, niczym przysłowiowe muchy, wielbicieli pornografii. Których licznie przybyłych niniejszym serdecznie witam, ale jednocześnie zmuszony jestem oświadczyć, że żadnej pornografii w rodzimym, tak przez moich rodaków ukochanym, plebejskim stylu tu jednak nie będzie. Tę więc część moich niezliczonych wielbicieli niniejszym żegnam - w dodatku nigdy nie spodziewając się spotkać ich więcej. Pornografia może i niecałkiem niewykluczona, ale to, co się rodakom dzisiaj serwuje i co zdajecie się tak kochać - niedoczekanie!
(Co to jest "pornografia w rodzimym plebejskim stylu"? To są rubaszne kawałki, które jakby wyszły spod pióra Morchołta Grubego a Sprośnego. Takie w stylu: "*** jej *** ***, a ona krzyczała: '*** moją *** ***!'" Choć na pociechę obiecuję, że już za malutką chwilę padnie jednak słowo DUPA, a to nie jest jednak całkiem nic.)
Niniejszy wpis, czy, mówiąc bardziej podniośle, tekst, tytuł swój zawdzięcza nawiązaniu do mojego dawnego zamiaru dogłębnego zbadania kwestii... (I tu właśnie wymawiam to słowo) jak najszerzej pojętej DUPY w Historii. Także jak najszerzej pojętej.
Zamierzyłem sobie cały cykl, bo temat zaiste ogromny, ale niewiele z tego wyszło, bo temat mnie przerósł, a ze mnie żaden Coryllus, który mimochodem pisze sobie książkę w cztery miesiące, i to nie byle jaką. Potem, całkiem niedawno zresztą, uczyniłem jeszcze jedną próbę wzięcia się za bary z owym zagadnieniem, ale tym razem skończyło się na jednym zaledwie odcinku zamierzonego cyklu, i niczego naprawdę istotnego powiedzieć nie zdołałem. (Tamten cykl nosił tytuł "Dziewica dla leminga", co powinno wyjaśnić kwestię tego tu tytułu.)
Teraz uczynię kolejny wysiłek, żeby jednak coś istotnego na ów najważniejszy z ważnych tematów rzec. Zapłodniły mnie moje dydaktyczne rozmowy z Adasiem, którego, odłogiem dotąd leżący, ale chłonny i ciekawy świata, umysł mobilizuje mnie i inspiruje. A tutaj najbardziej zapłodniła mnie ta niedawna rozmowa na temat seksualnych problemów starożytnych cesarzy Kambodży.
A także przedwczorajsza awantura z jednym pajacem na Facebooku, który (i nie on pierwszy) przywalił mi miażdżącym we własnej opinii argumentem, że grappling to mniej lub bardziej skryta forma uprawiania pedalstwa. On oczywiście w pedalstwie nic złego nie widzi, ale ja widzę, no to właśnie... Itd.
Po prostu ten gość zachęcił mnie do przekierowania moich myśli na problem obecnego zeunuszenia. (Podczas gdy Adaś wręcz przeciwnie - i to właśnie się ładnie zazębiło. Aż iskry poszły!)
Postanowiłem postawić sobie mniej ambitne zadanie i jednak coś istotnego o tej DUPIE i jej roli w Historii w końcu powiedzieć, choćby nie było to na miarę wiadomego Magnum Opus. No więc mówię co mi przyszło do głowy...
Rzecz sama w sobie
Zawsze mnie fascynowała przyczyna tego, że ludzie późnych Cywilizacji już się nie mnożą i opanowuje ich jakiegoś rodzaju "pragnienie śmierci". Oczywiście powołuję się na to, co pisze o tych sprawach Spengler, ale jeśli już ktoś na to zwrócił uwagę, to potem samo rozglądanie się wokół, samo w sobie, potwierdza i wzmacnia tę hipotezę. Dlaczego jednak tak właśnie miałoby być?
Spengler jest trudny, może w związku z tym robić wrażenie mętnego i mało konkretnego, ale to tylko wrażenie, w dodatku błędne. Tutaj jednak już parę dziesięcioleci zastanawiam się nad przyczyną tego mało entuzjastycznego rozmnażania, tego pragnienia śmierci, i wciąż nie potrafię znaleźć dla nich jakiejś głównej istotnej przyczyny.
Oczywiście mamy dziś niesamowity poziom substancji chemicznie i biologicznie zbliżonych do żeńskich hormonów w wodzie i żywności - ale przecież trudno zakładać, że tak samo było w późnym Rzymie czy późnym Egipcie. Są i inne przyczyny, które mogłyby tu działać, ale przecież trudno bez dowodu przyjąć, że Rzym miał także swoje feministki, a Babilon swoją Szkołę Frankfurcką.
Coś mi jednak przyszło ostatnio do głowy, co by mogło stanowić główną i w sumie wystarczającą przyczynę coraz bardziej dziś powszechnego - nie bójmy się tego słowa! - zeunuszenia. Zeunuszenia, przejawiajacego się między innymi "równouprawnieniem" i marnym rozmnażaniem. Oczywiście - "równouprawnienie" jest narzucane "z góry", przez macherów i uszczęśliwiaczy świata, mających w tym swoje cele.
Jednak jest i druga strona zagadnienia - mianowicie łatwość, z jaką rzekomo normalni ludzie te rzeczy przyjmują. Czyli łatwość, z jaką przyjmują owo "równouprawnienie", plus łatwość, z jaką się nie mnożą, w ogóle zapominając o męskości i kobiecości, oraz o różnicach między nimi, jakie od milionów lat ludzie mieli w genach. Łatwość, z którą od może stu lat ludzie pozwalają, by wszystkie te sprawy warunkowały całkiem inne od genów, o tysiące lat trwającej tradycji już nie wspominając, czynniki.
Przyszło mi do głowy, że może tu grać ogromną rolę to, co się popularnie określa mianem "koedukacji". Dlatego "popularnie", że nie chodzi tu wyłącznie o mieszanie płci w edukacji, tylko wszędzie. Jednak na to mieszanie wszędzie nie ma chyba określenia, dlatego też mówi się o tym popularnie właśnie "koedukacja". Jest więc dzisiaj koedukacyjne wojsko, koedukacyjna policja, koedukacyjne parlamenty. Nie jest to językowo ścisłe, ale ma nawet swój wdzięk (wdzięk lekko zalatujący absurdem, co mi się podoba), i nie ma co przesadzać z językowym puryzmem.
Całkiem lubię introspekcję jako metodę spychologicznych studiów, więc teraz zachęcę moich P.T. Czytelników do zapuszczenia sondy we własne serce i odpowiedzenia sobie, i mnie, na pytanie... Czy łatwo jest przestawić się z ASEKSUALNEGO nastawienia do osoby przeciwnej płci na nastawienie SEKSUALNE?
A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie - ba, przypomnieć sobie własny zwyczajny dzień - żeby "odkryć", że bez przerwy obracamy się wśród osób przeciwnej płci, które dla nas jakiejś seksualnej zwierzyny łownej absolutnie nie stanowią.
Z tą zwierzyną nieco zażartowałem, ale chodzi o to, że, nawet jeśli jakoś tam w tych osobach ich płeć, i ewentualnie nawet ich seksualny powab, dostrzegamy, to jest to sprawa na dalekim planie, bo w realu ta dziewczyna jest koleżanką z roku, ten chłopak jest naszym sąsiadem na koncercie, ta kobieta to z księgowości, a ten (faktycznie przystojny, nie da się ukryć) mężczyzna nalewa nam co sobotę drinki. Itd. itd.
Więc my się na nich oczywiście nie rzucamy, żeby ich, jak to się mówi w fajnych romansach, posiąść. Jest to całkiem zrozumiałe, ale wcale nie zawsze tak było i wcale nie wszędzie tak jest nawet dzisiaj. Są takie miejsca, nie mówiąc już o tym, że kiedyś takich miejsc była zapewne większość, gdzie kobieta (bo na niej się teraz skoncentrujmy, z powodów niejako "technicznych") jest, przez sam fakt swego istnienia i swojego bycia kobietą, obiektem seksualnym, zwierzyną łowną i czym tam jeszcze chcemy.
W jednej wersji sama nie potrafiłaby się męskim zalotom, nawe najbardziej zdawkowym, oprzeć. W innej wersji nie ma na to ochoty, nie interesuje jej to, ale przecież co to obchodzi faceta. Te kobiety - w tych miejscach i w tych epokach znaczy - nie są bez przerwy... jak to powiedzieć... przez najróżniejszych facetów.... powiedzmy "poznawane" (w sensie starotestamentowym), ale to z bardzo konkretnych przyczyn.
Przyczyny te mogą być dość różne i działają albo pojedynczo, albo po kilka na raz. Jakie to przyczyny? No więc, po pierwsze, to, że światy kobiet i mężczyzn w wielu miejscach są, i w wielu epokach były, niemal całkowicie oddzielone. Haremy, ginecea, "domy meżczyzn" są tego znanymi przykładami, ale wcale nie są jakimiś niezwykłościami.
Drugim powodem, dla którego każda kobieta, która nawet znajdzie się oko w oko z mężczyzną, nie jest przez niego w sensie wenerycznym konsumowana, jest to, że te kobiety mają ojców, wujów i braci, ci zaś mają noże, a czasem nawet i AK-47. Mężczyźni mogą bezpiecznie napalać się na kobietę "jako taką", czyli sumie na cokolwiek w spódnicy (lub i bez niej, choć o to tam trudniej), w wieku w miarę nadającym się do spożycia - bo i tak mają świadomość, iż w większości przypadków skończyłoby się to dla nich szybką śmiercią.
Śpiewają więc rancheras, piszą wersze, wzdychają, czują się nastojaszczimi samcami. I mogą to wszystko robić, wolno im, w końcu jest to sprawa niemal zawsze czysto platoniczna. Natomiast kiedy już jakąś babę dorwą - wtedy... Klękajcie narody! Tak to działa i, moim zdaniem, stanowi to najistotniejszą część odpowiedzi na pytanie dlaczego tak mało w historii słyszymy o zapotrzebowaniu na Viagrę, żeby to tak figlarnie określić. Przynajmniej w tych okresach, zanim Cywilizację opanuje megapolitalny leming ze swym pragnieniem śmierci i niechęcią do płci przeciwnej.
Do tego oczywiście dochodzą różnego rodzaju religijne i społeczne tabu. Które tak samo działają, pozwalając mężczyznom wiedzieć kobietę jako z natury obiekt seksualny, a mimo to zapobiegają zbytniemu promiskuityzmowi.
Powie ktoś, że przecież dzisiaj jak najbardziej są różne przepisy i cały majestat (?) prawa broni kobiet przed nieproszonymi zalotami ze strony przygodnych mężczyzn. Dobra, zgoda, mogę się nawet zgodzić, że dzisiejsze prawo o "seksualnym molestowaniu" stanowi jakiś odpowiednik noża w bucie brata upragnionej przez nas, a przed chwilą pierwszy raz ujrzanej, dziewczyny.
Jednak faktem jest, że tamte społeczeństwa, nawet jeśli nie oddzielają od siebie bardzo radykalnie obu płci, jednak od tej naszej (?) dzisiejszej "koedukacji" są ogromnie dalekie. Tam chłop to chłop, a baba to baba - nie zaś kolega z pracy. Kobiety i mężczyźni mają inne role, funkcje społeczne, inaczej się zachowują, inaczej się noszą.
W końcu nawet rodzina, taka jak my ją pojmujemy, wcale nie jest w przekroju ludzkich społeczeństw aż tak powszechna. (Co pokazuje np. Ardrey.) Dopiero gdyby się nosili niemal tak samo, robili niemal to samo, byłaby prawdziwa "koedukacja". Taka, która, wedle mojej intuicji, mogłaby stanowić sedno badanego tu przez nas problemu.
Cytowałem kiedyś tutaj, w moim własnym tłumaczeniu, fragment z książki gen. Glubba o historii krajów arabskich, traktujący o schyłku tamtej arabskiej cywilizacji (w sensie potocznym, dlatego z małej, choć mogłoby być i z dużej), z paroma refleksjami na temat późnych i schyłkowych cywilizacji ogólnie, z naszą na czele.
Te refleksje gen. Glubba nie wydają mi się przesadnie głębokie - na pewno nic, co by się dało porównać ze Spenglerem - ale jest tam kilka interesujących rzeczy. Na przyład to, że w Bagdadzie schyłkowego okresu tamtej cywilizacji były kobiety lekarze, kobiety wykładowcy, "równouprawnienie" zaszło naprawdę daleko... A potem szybko to się skończyło, ponieważ kobietom przebywającym poza domem bez męskiej opieki groziło już zbyt wiele niebezpieczeństw.
I tak mi się to za każdym razem kojarzy, kiedy słyszę, że w jakimś Mumbaju, jak całkiem ostatnio, dziennikarkę zgwałcono zbiorowo, i to aż 23 razy. I nie jest to przecież pierwsze tego typu zdarzenie w ostatnich miesiącach. Zawsze mi to pobrzmiewa tym, co mi tak wpadło w pamięć w owym fragmencie z książki gen. Glubba.
Oczywiście, powie ktoś, że Indie to nie jest ta sama cywilizacja co nasza. Na co ja odpowiem, że w sumie jest, bo spenglerycznie to fellachy po własnej cywilzacji żyjące w pseudomorfozie cywilizacji zachodniej. Jak praktycznie wszyscy ludzie na ziemi w tej dobie. Nie chcę się tu wdawać w spengleryczne rozszczepianie włosa. Dla wtajemniczonych będzie to i tak zrozumiałe, dla innych i tak niezrozumiałe. Zreszą może akurat tej mojej, przedstawionej tu, hipotezy, nie należy pochopnie z tymi indyjskimi gwałtami wiązać. Mi się to kojarzy, ale może związku nie ma. Hipoteza nie na tym jednak buduje.
Co chciałem powiedzieć, i co jeszcze byłbym w stanie sporo rozwijać i motywować, to taka rzecz, że być może ta powszechna dziś zachodnia "koedukacja" jest z samej swej natury czymś bardzo niezdrowym, nienaturalnym, i ma ponure, daleko sięgające skutki. Skutki, które być może wyjaśniają niektóre charakterystyczne i trudne inaczej do wyjaśnienia przypadłości dotykające ludzi żyjących w schyłkowych, wielkomiejskich społeczeństwach.
Biologiczne i społeczne mechanizmy mogą tu być różne i potencjalnie bardzo złożone. (A trudno liczyć, by na tego typu badania ktoś dał wystarczające fundusze.) Jednak mnie osobiście wydaje się całkiem możliwe, że to po prostu ta, popularnie zwana, "koedukacja" jest odpowiedzialna za{o, i tu mi obcięło koniec, dopiero zauważyłem, ale w końcu wiadomo o czym mówimy, prawda?}
triarius
Takie jak ten soczyste i celne marketingowo tytuły przywabiają, niczym przysłowiowe muchy, wielbicieli pornografii. Których licznie przybyłych niniejszym serdecznie witam, ale jednocześnie zmuszony jestem oświadczyć, że żadnej pornografii w rodzimym, tak przez moich rodaków ukochanym, plebejskim stylu tu jednak nie będzie. Tę więc część moich niezliczonych wielbicieli niniejszym żegnam - w dodatku nigdy nie spodziewając się spotkać ich więcej. Pornografia może i niecałkiem niewykluczona, ale to, co się rodakom dzisiaj serwuje i co zdajecie się tak kochać - niedoczekanie!
(Co to jest "pornografia w rodzimym plebejskim stylu"? To są rubaszne kawałki, które jakby wyszły spod pióra Morchołta Grubego a Sprośnego. Takie w stylu: "*** jej *** ***, a ona krzyczała: '*** moją *** ***!'" Choć na pociechę obiecuję, że już za malutką chwilę padnie jednak słowo DUPA, a to nie jest jednak całkiem nic.)
Niniejszy wpis, czy, mówiąc bardziej podniośle, tekst, tytuł swój zawdzięcza nawiązaniu do mojego dawnego zamiaru dogłębnego zbadania kwestii... (I tu właśnie wymawiam to słowo) jak najszerzej pojętej DUPY w Historii. Także jak najszerzej pojętej.
Zamierzyłem sobie cały cykl, bo temat zaiste ogromny, ale niewiele z tego wyszło, bo temat mnie przerósł, a ze mnie żaden Coryllus, który mimochodem pisze sobie książkę w cztery miesiące, i to nie byle jaką. Potem, całkiem niedawno zresztą, uczyniłem jeszcze jedną próbę wzięcia się za bary z owym zagadnieniem, ale tym razem skończyło się na jednym zaledwie odcinku zamierzonego cyklu, i niczego naprawdę istotnego powiedzieć nie zdołałem. (Tamten cykl nosił tytuł "Dziewica dla leminga", co powinno wyjaśnić kwestię tego tu tytułu.)
Teraz uczynię kolejny wysiłek, żeby jednak coś istotnego na ów najważniejszy z ważnych tematów rzec. Zapłodniły mnie moje dydaktyczne rozmowy z Adasiem, którego, odłogiem dotąd leżący, ale chłonny i ciekawy świata, umysł mobilizuje mnie i inspiruje. A tutaj najbardziej zapłodniła mnie ta niedawna rozmowa na temat seksualnych problemów starożytnych cesarzy Kambodży.
A także przedwczorajsza awantura z jednym pajacem na Facebooku, który (i nie on pierwszy) przywalił mi miażdżącym we własnej opinii argumentem, że grappling to mniej lub bardziej skryta forma uprawiania pedalstwa. On oczywiście w pedalstwie nic złego nie widzi, ale ja widzę, no to właśnie... Itd.
Po prostu ten gość zachęcił mnie do przekierowania moich myśli na problem obecnego zeunuszenia. (Podczas gdy Adaś wręcz przeciwnie - i to właśnie się ładnie zazębiło. Aż iskry poszły!)
Postanowiłem postawić sobie mniej ambitne zadanie i jednak coś istotnego o tej DUPIE i jej roli w Historii w końcu powiedzieć, choćby nie było to na miarę wiadomego Magnum Opus. No więc mówię co mi przyszło do głowy...
Rzecz sama w sobie
Zawsze mnie fascynowała przyczyna tego, że ludzie późnych Cywilizacji już się nie mnożą i opanowuje ich jakiegoś rodzaju "pragnienie śmierci". Oczywiście powołuję się na to, co pisze o tych sprawach Spengler, ale jeśli już ktoś na to zwrócił uwagę, to potem samo rozglądanie się wokół, samo w sobie, potwierdza i wzmacnia tę hipotezę. Dlaczego jednak tak właśnie miałoby być?
Spengler jest trudny, może w związku z tym robić wrażenie mętnego i mało konkretnego, ale to tylko wrażenie, w dodatku błędne. Tutaj jednak już parę dziesięcioleci zastanawiam się nad przyczyną tego mało entuzjastycznego rozmnażania, tego pragnienia śmierci, i wciąż nie potrafię znaleźć dla nich jakiejś głównej istotnej przyczyny.
Oczywiście mamy dziś niesamowity poziom substancji chemicznie i biologicznie zbliżonych do żeńskich hormonów w wodzie i żywności - ale przecież trudno zakładać, że tak samo było w późnym Rzymie czy późnym Egipcie. Są i inne przyczyny, które mogłyby tu działać, ale przecież trudno bez dowodu przyjąć, że Rzym miał także swoje feministki, a Babilon swoją Szkołę Frankfurcką.
Coś mi jednak przyszło ostatnio do głowy, co by mogło stanowić główną i w sumie wystarczającą przyczynę coraz bardziej dziś powszechnego - nie bójmy się tego słowa! - zeunuszenia. Zeunuszenia, przejawiajacego się między innymi "równouprawnieniem" i marnym rozmnażaniem. Oczywiście - "równouprawnienie" jest narzucane "z góry", przez macherów i uszczęśliwiaczy świata, mających w tym swoje cele.
Jednak jest i druga strona zagadnienia - mianowicie łatwość, z jaką rzekomo normalni ludzie te rzeczy przyjmują. Czyli łatwość, z jaką przyjmują owo "równouprawnienie", plus łatwość, z jaką się nie mnożą, w ogóle zapominając o męskości i kobiecości, oraz o różnicach między nimi, jakie od milionów lat ludzie mieli w genach. Łatwość, z którą od może stu lat ludzie pozwalają, by wszystkie te sprawy warunkowały całkiem inne od genów, o tysiące lat trwającej tradycji już nie wspominając, czynniki.
Przyszło mi do głowy, że może tu grać ogromną rolę to, co się popularnie określa mianem "koedukacji". Dlatego "popularnie", że nie chodzi tu wyłącznie o mieszanie płci w edukacji, tylko wszędzie. Jednak na to mieszanie wszędzie nie ma chyba określenia, dlatego też mówi się o tym popularnie właśnie "koedukacja". Jest więc dzisiaj koedukacyjne wojsko, koedukacyjna policja, koedukacyjne parlamenty. Nie jest to językowo ścisłe, ale ma nawet swój wdzięk (wdzięk lekko zalatujący absurdem, co mi się podoba), i nie ma co przesadzać z językowym puryzmem.
Całkiem lubię introspekcję jako metodę spychologicznych studiów, więc teraz zachęcę moich P.T. Czytelników do zapuszczenia sondy we własne serce i odpowiedzenia sobie, i mnie, na pytanie... Czy łatwo jest przestawić się z ASEKSUALNEGO nastawienia do osoby przeciwnej płci na nastawienie SEKSUALNE?
A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie - ba, przypomnieć sobie własny zwyczajny dzień - żeby "odkryć", że bez przerwy obracamy się wśród osób przeciwnej płci, które dla nas jakiejś seksualnej zwierzyny łownej absolutnie nie stanowią.
Z tą zwierzyną nieco zażartowałem, ale chodzi o to, że, nawet jeśli jakoś tam w tych osobach ich płeć, i ewentualnie nawet ich seksualny powab, dostrzegamy, to jest to sprawa na dalekim planie, bo w realu ta dziewczyna jest koleżanką z roku, ten chłopak jest naszym sąsiadem na koncercie, ta kobieta to z księgowości, a ten (faktycznie przystojny, nie da się ukryć) mężczyzna nalewa nam co sobotę drinki. Itd. itd.
Więc my się na nich oczywiście nie rzucamy, żeby ich, jak to się mówi w fajnych romansach, posiąść. Jest to całkiem zrozumiałe, ale wcale nie zawsze tak było i wcale nie wszędzie tak jest nawet dzisiaj. Są takie miejsca, nie mówiąc już o tym, że kiedyś takich miejsc była zapewne większość, gdzie kobieta (bo na niej się teraz skoncentrujmy, z powodów niejako "technicznych") jest, przez sam fakt swego istnienia i swojego bycia kobietą, obiektem seksualnym, zwierzyną łowną i czym tam jeszcze chcemy.
W jednej wersji sama nie potrafiłaby się męskim zalotom, nawe najbardziej zdawkowym, oprzeć. W innej wersji nie ma na to ochoty, nie interesuje jej to, ale przecież co to obchodzi faceta. Te kobiety - w tych miejscach i w tych epokach znaczy - nie są bez przerwy... jak to powiedzieć... przez najróżniejszych facetów.... powiedzmy "poznawane" (w sensie starotestamentowym), ale to z bardzo konkretnych przyczyn.
Przyczyny te mogą być dość różne i działają albo pojedynczo, albo po kilka na raz. Jakie to przyczyny? No więc, po pierwsze, to, że światy kobiet i mężczyzn w wielu miejscach są, i w wielu epokach były, niemal całkowicie oddzielone. Haremy, ginecea, "domy meżczyzn" są tego znanymi przykładami, ale wcale nie są jakimiś niezwykłościami.
Drugim powodem, dla którego każda kobieta, która nawet znajdzie się oko w oko z mężczyzną, nie jest przez niego w sensie wenerycznym konsumowana, jest to, że te kobiety mają ojców, wujów i braci, ci zaś mają noże, a czasem nawet i AK-47. Mężczyźni mogą bezpiecznie napalać się na kobietę "jako taką", czyli sumie na cokolwiek w spódnicy (lub i bez niej, choć o to tam trudniej), w wieku w miarę nadającym się do spożycia - bo i tak mają świadomość, iż w większości przypadków skończyłoby się to dla nich szybką śmiercią.
Śpiewają więc rancheras, piszą wersze, wzdychają, czują się nastojaszczimi samcami. I mogą to wszystko robić, wolno im, w końcu jest to sprawa niemal zawsze czysto platoniczna. Natomiast kiedy już jakąś babę dorwą - wtedy... Klękajcie narody! Tak to działa i, moim zdaniem, stanowi to najistotniejszą część odpowiedzi na pytanie dlaczego tak mało w historii słyszymy o zapotrzebowaniu na Viagrę, żeby to tak figlarnie określić. Przynajmniej w tych okresach, zanim Cywilizację opanuje megapolitalny leming ze swym pragnieniem śmierci i niechęcią do płci przeciwnej.
Do tego oczywiście dochodzą różnego rodzaju religijne i społeczne tabu. Które tak samo działają, pozwalając mężczyznom wiedzieć kobietę jako z natury obiekt seksualny, a mimo to zapobiegają zbytniemu promiskuityzmowi.
Powie ktoś, że przecież dzisiaj jak najbardziej są różne przepisy i cały majestat (?) prawa broni kobiet przed nieproszonymi zalotami ze strony przygodnych mężczyzn. Dobra, zgoda, mogę się nawet zgodzić, że dzisiejsze prawo o "seksualnym molestowaniu" stanowi jakiś odpowiednik noża w bucie brata upragnionej przez nas, a przed chwilą pierwszy raz ujrzanej, dziewczyny.
Jednak faktem jest, że tamte społeczeństwa, nawet jeśli nie oddzielają od siebie bardzo radykalnie obu płci, jednak od tej naszej (?) dzisiejszej "koedukacji" są ogromnie dalekie. Tam chłop to chłop, a baba to baba - nie zaś kolega z pracy. Kobiety i mężczyźni mają inne role, funkcje społeczne, inaczej się zachowują, inaczej się noszą.
W końcu nawet rodzina, taka jak my ją pojmujemy, wcale nie jest w przekroju ludzkich społeczeństw aż tak powszechna. (Co pokazuje np. Ardrey.) Dopiero gdyby się nosili niemal tak samo, robili niemal to samo, byłaby prawdziwa "koedukacja". Taka, która, wedle mojej intuicji, mogłaby stanowić sedno badanego tu przez nas problemu.
Cytowałem kiedyś tutaj, w moim własnym tłumaczeniu, fragment z książki gen. Glubba o historii krajów arabskich, traktujący o schyłku tamtej arabskiej cywilizacji (w sensie potocznym, dlatego z małej, choć mogłoby być i z dużej), z paroma refleksjami na temat późnych i schyłkowych cywilizacji ogólnie, z naszą na czele.
Te refleksje gen. Glubba nie wydają mi się przesadnie głębokie - na pewno nic, co by się dało porównać ze Spenglerem - ale jest tam kilka interesujących rzeczy. Na przyład to, że w Bagdadzie schyłkowego okresu tamtej cywilizacji były kobiety lekarze, kobiety wykładowcy, "równouprawnienie" zaszło naprawdę daleko... A potem szybko to się skończyło, ponieważ kobietom przebywającym poza domem bez męskiej opieki groziło już zbyt wiele niebezpieczeństw.
I tak mi się to za każdym razem kojarzy, kiedy słyszę, że w jakimś Mumbaju, jak całkiem ostatnio, dziennikarkę zgwałcono zbiorowo, i to aż 23 razy. I nie jest to przecież pierwsze tego typu zdarzenie w ostatnich miesiącach. Zawsze mi to pobrzmiewa tym, co mi tak wpadło w pamięć w owym fragmencie z książki gen. Glubba.
Oczywiście, powie ktoś, że Indie to nie jest ta sama cywilizacja co nasza. Na co ja odpowiem, że w sumie jest, bo spenglerycznie to fellachy po własnej cywilzacji żyjące w pseudomorfozie cywilizacji zachodniej. Jak praktycznie wszyscy ludzie na ziemi w tej dobie. Nie chcę się tu wdawać w spengleryczne rozszczepianie włosa. Dla wtajemniczonych będzie to i tak zrozumiałe, dla innych i tak niezrozumiałe. Zreszą może akurat tej mojej, przedstawionej tu, hipotezy, nie należy pochopnie z tymi indyjskimi gwałtami wiązać. Mi się to kojarzy, ale może związku nie ma. Hipoteza nie na tym jednak buduje.
Co chciałem powiedzieć, i co jeszcze byłbym w stanie sporo rozwijać i motywować, to taka rzecz, że być może ta powszechna dziś zachodnia "koedukacja" jest z samej swej natury czymś bardzo niezdrowym, nienaturalnym, i ma ponure, daleko sięgające skutki. Skutki, które być może wyjaśniają niektóre charakterystyczne i trudne inaczej do wyjaśnienia przypadłości dotykające ludzi żyjących w schyłkowych, wielkomiejskich społeczeństwach.
Biologiczne i społeczne mechanizmy mogą tu być różne i potencjalnie bardzo złożone. (A trudno liczyć, by na tego typu badania ktoś dał wystarczające fundusze.) Jednak mnie osobiście wydaje się całkiem możliwe, że to po prostu ta, popularnie zwana, "koedukacja" jest odpowiedzialna za{o, i tu mi obcięło koniec, dopiero zauważyłem, ale w końcu wiadomo o czym mówimy, prawda?}
triarius
słowa kluczowe:
dupa,
feminizm,
gen. Glubb,
historia,
koedukacja,
Oswald Spengler,
pragnienie śmierci,
schyłek cywilizacji,
seks,
Szkoła Frankfurcka,
wielkomiejskie lemingi
niedziela, sierpnia 18, 2013
Pan jeszcze nie szczepujesz, panie Tuszk!
- Pan jeszcze nie szczepujesz, panie Tuszk! Pan dalej szikasz. Pan udajesz. Tu eweryłer mogą bycz kameras.
- ...
- Pane Tuszk... Dobrze, że pan potrafilesz sze urwacz na to szpotkanie. I kongratulejszyns sze panu sze udało... sze pan... sze udało ten słup... sze panu sze udało zostać ten słup... ten prajnminister.
- ...
- Ale pan wiesz, sze pan jestesz słup i pan zależysz od tych... Sam pan wesz. I my mamy dla pana, panie Tuszk... propoziszion.
- ...
- Pan, panie Tuszk... Weźmiesz pan do tego swojego gowernment... Rozumiesz pan, panie Tuszk? Pan weźmiesz... Bardzo mądry czowiek! Rebe Roszto... Rosztoszki, panie Tuszk!
- ...
- To nasz czowiek, panie Tuszk. Pamiętaj pan. Bardzo mądry czowiek! On wszystko zrobi jak czeba.
- ...
- Rozumiesz pan, panie Tuszk? Czy pan za... zamieszasz? Jes, zamierzasz... Panie Tuszk... Dalej bycz tym ich słupem? Det iz rili... Naprawdę, pane Tusz... Niez.... Tak, niezbyt... Luksusowa profeszion!
- ...
- Pan weźmiesz nasz człowiek, panie Tuszk... Bardzo mądry człowiek, rebe jakmutam... Roszto... On się do pana zgłosi, panie Tuszk, pan go za... pan mu dasz ten posadę...
- ...
- I my będziemy o ciebie dbać, panie Tuszk! Nic się ci nie sztanie, jak... jak długo... nasz człowiek będzie u pana ten minister. Tak panie Tuszk? Umowa sztoi?
- ...
- I pamiętaj o naszej umowie! Pan możesz hara... hara... hara... tacz w ta...
- ...
- Gała... Tak panie Tuszk? Pan kopiesz ta... ta kula, a my reszta! Nasz człowiek, Rosz... jakmutam... Szwsztowsz... Terible macie ta prononcjaszon.... Chyba się pan nie obrazisz, jeszli powiem "dziki kraj"?
- ...
- Szwsz... cz... ki... Ros na początku... Umowa sztoi, panie Tuszk? I nigdy pan tego nie zapomnisz. Bo wtedy... Wiesz pan co... Tak panie Tuszk?
- ...
- Pan mu dajesz absolutly wolna ręka. Zrozumiano, panie Tuszk?
- ...
- Teraz pan możesz oczepacz, panie Tuszk. (Blady hel, czo za barbarik lengłydż!)
triarius
- ...
- Pane Tuszk... Dobrze, że pan potrafilesz sze urwacz na to szpotkanie. I kongratulejszyns sze panu sze udało... sze pan... sze udało ten słup... sze panu sze udało zostać ten słup... ten prajnminister.
- ...
- Ale pan wiesz, sze pan jestesz słup i pan zależysz od tych... Sam pan wesz. I my mamy dla pana, panie Tuszk... propoziszion.
- ...
- Pan, panie Tuszk... Weźmiesz pan do tego swojego gowernment... Rozumiesz pan, panie Tuszk? Pan weźmiesz... Bardzo mądry czowiek! Rebe Roszto... Rosztoszki, panie Tuszk!
- ...
- To nasz czowiek, panie Tuszk. Pamiętaj pan. Bardzo mądry czowiek! On wszystko zrobi jak czeba.
- ...
- Rozumiesz pan, panie Tuszk? Czy pan za... zamieszasz? Jes, zamierzasz... Panie Tuszk... Dalej bycz tym ich słupem? Det iz rili... Naprawdę, pane Tusz... Niez.... Tak, niezbyt... Luksusowa profeszion!
- ...
- Pan weźmiesz nasz człowiek, panie Tuszk... Bardzo mądry człowiek, rebe jakmutam... Roszto... On się do pana zgłosi, panie Tuszk, pan go za... pan mu dasz ten posadę...
- ...
- I my będziemy o ciebie dbać, panie Tuszk! Nic się ci nie sztanie, jak... jak długo... nasz człowiek będzie u pana ten minister. Tak panie Tuszk? Umowa sztoi?
- ...
- I pamiętaj o naszej umowie! Pan możesz hara... hara... hara... tacz w ta...
- ...
- Gała... Tak panie Tuszk? Pan kopiesz ta... ta kula, a my reszta! Nasz człowiek, Rosz... jakmutam... Szwsztowsz... Terible macie ta prononcjaszon.... Chyba się pan nie obrazisz, jeszli powiem "dziki kraj"?
- ...
- Szwsz... cz... ki... Ros na początku... Umowa sztoi, panie Tuszk? I nigdy pan tego nie zapomnisz. Bo wtedy... Wiesz pan co... Tak panie Tuszk?
- ...
- Pan mu dajesz absolutly wolna ręka. Zrozumiano, panie Tuszk?
- ...
- Teraz pan możesz oczepacz, panie Tuszk. (Blady hel, czo za barbarik lengłydż!)
triarius
słowa kluczowe:
agentura,
bankierzy,
Donald Tusk,
Jakmutam Rostowski,
międzynarodowe siły,
Platfusy,
rozmowa w kiblu. kamery szpiegowskie,
targowica
czwartek, sierpnia 15, 2013
O piekle i czyśćcu
Czyściec to realny liberalizm, piekło to jest to, w co on się na naszych oczach przepotwarza.
(Co jest przedsionkiem piekła, spyta ktoś? Proste - to Rosja w każdej ze swych dotychczasowych postaci.)
triarius
(Co jest przedsionkiem piekła, spyta ktoś? Proste - to Rosja w każdej ze swych dotychczasowych postaci.)
triarius
słowa kluczowe:
czyściec,
piekło,
przedsionek piekła,
realny liberalizm,
Rosja
środa, sierpnia 14, 2013
Remanenty lato 2013
Chętnie bym jeszcze dopisał odcinek czy dwa do tego ostatniego cyklu o agresji, i może to jeszcze zrobię, ale na razie różne takie pomniejsze sprawy, które mi chodzą po głowie.
* * *
(Biężaczka, łał!) Indyjski okręt podwodny zatonął właśnie w porcie, wraz z osiemnastoma osobami załogi. Przyczyna kompletnie nieznana. Jest to, jak się dowiadujemy z BBC, tragedia dla indyjskiej marynarki, bo ten okręt właśnie wrócił z Rosji, gdzie był przez całe dwa lata ekwipowany w najnowocześniejszy sprzęt.
I co? I nic. Nawet nie bardzo wiem, dlaczego mi się to wszystko wydaje, na swój ponury sposób, zabawne.
* * *
Stworzyłem kiedyś, a właściwie to chyba należałoby powiedzieć "odkryłem", koncepcję "Barbarzyńców", która rozszerza Spenglera. "Barbarzyńca" to taki Fellach, stanowiący część całej zgraji podobnych mu, ale nie siedzący sobie spokojnie na roli, rozmnażając się i kultywując Drugą Religijność, tylko dość mocno liźniętych dominującą Cywilizacją (czyli mocno poddany Pseudomorfozie) i kierowany przez własną elitę, jeszcze bardziej przez tę dominującą Cywilizację liźniętą i z tą Cywilizacją ostro rywalizującą.
Naprawdę nie wiem, czy to by działało z Kulturą, i czy w ogóle to pojęcie byłoby płodne i sensowne w odniesieniu do przeszłości i innych K/C, ale w stosunku do obecnego świata, z jego dominacją naszej Cywilizacji i robiącymi tej Cywilizacji coraz bardziej wbrew różnymi tam Chinami, Rosjami, Arabami, Niewymawialnymi (Bez Padania Na Twarz)... Wydaje mi się to zarówno sensowne i płodne. (Choć oczywiście tylko wyszkolony szpęglerysta cokolwiek z tego zdoła zrozumieć.)
No i ja tych Barbarzyńców podzieliłem na Barbarzyńców A i Barbarzyńców B. Wiedząc oczywiście, że to nie są bardzo marketingowo nośne nazwy, i że trzeba będzie kiedyś znaleść lepsze. I ta chwila właśnie, ludkowie rostomili, nadeszła! Nadeszła, bo parę dni temu zastanawiałem się nad kwestią Barbarzyńców i sam nie byłem pewien, którzy są którzy.
Tak więc od teraz "Barbarzyńcy A" otrzymują kokieteryjną nazwę "Barbarzyńcy Naiwni", a "Barbarzyńcy B" - "Barbarzyńcy Zblazowani". Oczywiście te dawne literowe nazwy nadal mogą być stosowane, ale ja sam nie gwarantuję, że bez problemów będę od razu wiedział, które jest które.
P.T. Szeroka Publiczność i tak nic z tego nie rozumie, a rasowy szpęglerysta rozumie wszystko bez wyjaśninia. Wyjaśnię jednak ludziom ze strefy pośredniej, jeśli tacy istnieją, że "Barbarzyńca Naiwny", czyli "A", to taki Barbarzyńca, który jeszcze NIE MIAŁ SWOJEJ WŁASNEJ K/C, zaś "Barbarzyńca Zblazowany", to taki, który ją miał i potem został Fellachem, tylko go z tego słodkiego snu (Drugiej Religijności, rozmnażania i pracy na roli) jakieś niespokojne i ambitne elity wybudziły.
Nasz błyskotliwy bonmot w tej nowej szacie będzie brzmiał następująco: "Barbarzyńcy Naiwni to Chór Aleksandrowa, Barbarzyńcy Zblazowani to Opera Pekińska".
* * *
Każdy chyba kojarzy, co to jest "Zasada Pareto". Ktoś nie kojarzy? No to to jest takie coś, że zawsze 20% wysiłku przynosi 80% rezultatu, a pozostałe 80% przynosi 20% rezultatu... I że 20% pracowników robi 80% roboty... Itd., można w nieskończoność wymyślać nowe warianty.
Oczywiście nikt dokładnie tych 80 i 20 procent nie zmierzył, i nie o to tu chodzi. Zasada ta jest niegłupia, nieźle się w realu przeważnie sprawdza, choć oczywiście nie ma tu żadnej wielkiej magii - jest zaś dość zabawne upozowanie sprawy, która, kiedy się chwilę pomyśli, staje się dość oczywista, na "naukowe prawo". Z liczbami i statystyką - łał!
Jest to jednak, jako się rzekło, dość sensowna zasada i lubi się sprawdzać. Dlaczego ja o tym? Bo parę dni temu widziałem gdzieś argument, że znaczna większość muzułmanów sprowadzanych do krajów Zachodu pilnie pracuje i ani o zasiłkach, ani o paleniu samochodów, ani o terroryźmie nie myśli. No i sobie pomyślałem - "i co z tego?" Nawet gdyby to była prawda, w co nieco wątpię, to i tak, zgodnie z Zasadą Pareto, Zachód ma problem. Problem o który sam prosił.
Zasada Pareto nie byłaby sobą, gdyby stosowała się jedynie do muzułmanów i wydajności pracowników. Można ją także bez trudu i z dobrym skutkiem odnieść do nieszczęsnej Polski: być może nawet i 80% platfąsów, w świetle obecnie obowiązującego prawa ("prawo rzymskie", hłe hłe!) nie powinna otrzymać długoletnich wyroków.
Co z tego, skoro pozostałe 20% ostro zapracowuje nie tylko na swoje wyroki, ale także na to, by cała Platforma powinna być uznana za organizację przestępczą? Czego sobie i wszystkim serdecznie życzę, z nadzieją, że na uznaniu się nie skończy.
* * *
A, jeszcze to... Wielki rwetes się zrobił, bo jakaś nastolatka gdzieśtam, pod wpływem jakiegoś Facebooka czy Twittera, popełniła samóbójstwo. Oczywiście te ujadania to, u tych mniejszych propagandzistów, głupota, a u tych większych - perfidna manipulacja.
Gdybyście ludzie wiedzieli, co się działo w moich czasach na przerwach i po lekcjach, to byście zapłakali! Na pewno żaden Facebook z tym się nie może równać - choćby dlatego, że wirtualny, a tam chodziło o walenie po mordach i inne takie. Czy kiedyś nastolatki nie popełniały samóbójstw? Ależ popełniały zawsze i na pewno szybko to się nie zmieni.
Oczywiście, jak zawsze, jak na przykład w przypadku rzekomego polowania na pedofilów (z jednoczesnym lizaniem Cohn-Bendintów i Polańskich po tyłkach), chodzi o inwigilację i totalną kontrolę. Internet im bruździ, ludzie mniej przejmują się gazetami, nawet telewizją też trochę mniej, dowiadują się różnych rzeczy, których waadza, gdyby to od niej zależało, nigdy by im nie powiedziała... Więc każdy pretekst jest dobry, żeby to ukrócić.
A że leberalne media żerują na sensacjach, nieraz własnoręcznie je kreują, oraz że skutecznie już obniżyły - razem z powszechną "edukacją" - poziom swojej publiki, to też fakt.
triarius
P.S. A to tutaj znowu nikogo nie ma powodu interesować, ale ja przeprowadzam esksperyment i potrzebuję linków. Tak więc... Hey, you there! Click to buy Jamorama. Thank you and God bless!
* * *
(Biężaczka, łał!) Indyjski okręt podwodny zatonął właśnie w porcie, wraz z osiemnastoma osobami załogi. Przyczyna kompletnie nieznana. Jest to, jak się dowiadujemy z BBC, tragedia dla indyjskiej marynarki, bo ten okręt właśnie wrócił z Rosji, gdzie był przez całe dwa lata ekwipowany w najnowocześniejszy sprzęt.
I co? I nic. Nawet nie bardzo wiem, dlaczego mi się to wszystko wydaje, na swój ponury sposób, zabawne.
* * *
Stworzyłem kiedyś, a właściwie to chyba należałoby powiedzieć "odkryłem", koncepcję "Barbarzyńców", która rozszerza Spenglera. "Barbarzyńca" to taki Fellach, stanowiący część całej zgraji podobnych mu, ale nie siedzący sobie spokojnie na roli, rozmnażając się i kultywując Drugą Religijność, tylko dość mocno liźniętych dominującą Cywilizacją (czyli mocno poddany Pseudomorfozie) i kierowany przez własną elitę, jeszcze bardziej przez tę dominującą Cywilizację liźniętą i z tą Cywilizacją ostro rywalizującą.
Naprawdę nie wiem, czy to by działało z Kulturą, i czy w ogóle to pojęcie byłoby płodne i sensowne w odniesieniu do przeszłości i innych K/C, ale w stosunku do obecnego świata, z jego dominacją naszej Cywilizacji i robiącymi tej Cywilizacji coraz bardziej wbrew różnymi tam Chinami, Rosjami, Arabami, Niewymawialnymi (Bez Padania Na Twarz)... Wydaje mi się to zarówno sensowne i płodne. (Choć oczywiście tylko wyszkolony szpęglerysta cokolwiek z tego zdoła zrozumieć.)
No i ja tych Barbarzyńców podzieliłem na Barbarzyńców A i Barbarzyńców B. Wiedząc oczywiście, że to nie są bardzo marketingowo nośne nazwy, i że trzeba będzie kiedyś znaleść lepsze. I ta chwila właśnie, ludkowie rostomili, nadeszła! Nadeszła, bo parę dni temu zastanawiałem się nad kwestią Barbarzyńców i sam nie byłem pewien, którzy są którzy.
Tak więc od teraz "Barbarzyńcy A" otrzymują kokieteryjną nazwę "Barbarzyńcy Naiwni", a "Barbarzyńcy B" - "Barbarzyńcy Zblazowani". Oczywiście te dawne literowe nazwy nadal mogą być stosowane, ale ja sam nie gwarantuję, że bez problemów będę od razu wiedział, które jest które.
P.T. Szeroka Publiczność i tak nic z tego nie rozumie, a rasowy szpęglerysta rozumie wszystko bez wyjaśninia. Wyjaśnię jednak ludziom ze strefy pośredniej, jeśli tacy istnieją, że "Barbarzyńca Naiwny", czyli "A", to taki Barbarzyńca, który jeszcze NIE MIAŁ SWOJEJ WŁASNEJ K/C, zaś "Barbarzyńca Zblazowany", to taki, który ją miał i potem został Fellachem, tylko go z tego słodkiego snu (Drugiej Religijności, rozmnażania i pracy na roli) jakieś niespokojne i ambitne elity wybudziły.
Nasz błyskotliwy bonmot w tej nowej szacie będzie brzmiał następująco: "Barbarzyńcy Naiwni to Chór Aleksandrowa, Barbarzyńcy Zblazowani to Opera Pekińska".
* * *
Każdy chyba kojarzy, co to jest "Zasada Pareto". Ktoś nie kojarzy? No to to jest takie coś, że zawsze 20% wysiłku przynosi 80% rezultatu, a pozostałe 80% przynosi 20% rezultatu... I że 20% pracowników robi 80% roboty... Itd., można w nieskończoność wymyślać nowe warianty.
Oczywiście nikt dokładnie tych 80 i 20 procent nie zmierzył, i nie o to tu chodzi. Zasada ta jest niegłupia, nieźle się w realu przeważnie sprawdza, choć oczywiście nie ma tu żadnej wielkiej magii - jest zaś dość zabawne upozowanie sprawy, która, kiedy się chwilę pomyśli, staje się dość oczywista, na "naukowe prawo". Z liczbami i statystyką - łał!
Jest to jednak, jako się rzekło, dość sensowna zasada i lubi się sprawdzać. Dlaczego ja o tym? Bo parę dni temu widziałem gdzieś argument, że znaczna większość muzułmanów sprowadzanych do krajów Zachodu pilnie pracuje i ani o zasiłkach, ani o paleniu samochodów, ani o terroryźmie nie myśli. No i sobie pomyślałem - "i co z tego?" Nawet gdyby to była prawda, w co nieco wątpię, to i tak, zgodnie z Zasadą Pareto, Zachód ma problem. Problem o który sam prosił.
Zasada Pareto nie byłaby sobą, gdyby stosowała się jedynie do muzułmanów i wydajności pracowników. Można ją także bez trudu i z dobrym skutkiem odnieść do nieszczęsnej Polski: być może nawet i 80% platfąsów, w świetle obecnie obowiązującego prawa ("prawo rzymskie", hłe hłe!) nie powinna otrzymać długoletnich wyroków.
Co z tego, skoro pozostałe 20% ostro zapracowuje nie tylko na swoje wyroki, ale także na to, by cała Platforma powinna być uznana za organizację przestępczą? Czego sobie i wszystkim serdecznie życzę, z nadzieją, że na uznaniu się nie skończy.
* * *
A, jeszcze to... Wielki rwetes się zrobił, bo jakaś nastolatka gdzieśtam, pod wpływem jakiegoś Facebooka czy Twittera, popełniła samóbójstwo. Oczywiście te ujadania to, u tych mniejszych propagandzistów, głupota, a u tych większych - perfidna manipulacja.
Gdybyście ludzie wiedzieli, co się działo w moich czasach na przerwach i po lekcjach, to byście zapłakali! Na pewno żaden Facebook z tym się nie może równać - choćby dlatego, że wirtualny, a tam chodziło o walenie po mordach i inne takie. Czy kiedyś nastolatki nie popełniały samóbójstw? Ależ popełniały zawsze i na pewno szybko to się nie zmieni.
Oczywiście, jak zawsze, jak na przykład w przypadku rzekomego polowania na pedofilów (z jednoczesnym lizaniem Cohn-Bendintów i Polańskich po tyłkach), chodzi o inwigilację i totalną kontrolę. Internet im bruździ, ludzie mniej przejmują się gazetami, nawet telewizją też trochę mniej, dowiadują się różnych rzeczy, których waadza, gdyby to od niej zależało, nigdy by im nie powiedziała... Więc każdy pretekst jest dobry, żeby to ukrócić.
A że leberalne media żerują na sensacjach, nieraz własnoręcznie je kreują, oraz że skutecznie już obniżyły - razem z powszechną "edukacją" - poziom swojej publiki, to też fakt.
triarius
P.S. A to tutaj znowu nikogo nie ma powodu interesować, ale ja przeprowadzam esksperyment i potrzebuję linków. Tak więc... Hey, you there! Click to buy Jamorama. Thank you and God bless!
słowa kluczowe:
barbarzyńcy,
biężączka,
długoletnie wyroki,
fellachy,
Indie,
muzułmanie,
Oswald Spengler,
Platforma Obywatelska,
pseudomorfoza,
Rosja,
zasada Pareto
poniedziałek, sierpnia 12, 2013
O nicnierobiącej ekipie Tuska i psychopatycznym polowaniu na mamuty (część 4)
Powie ktoś "Bardzo ładna klasyfikacja und taksonomia, ale co w praktyce z tego wszystkiego wynika". Na co ja: "ogromnie wiele". I że właśnie wyjaśniam.
Rzecz w tym, że agresję, taką czy inną, spotykamy niemal na każdym kroku, a jeśli jakiś jej rodzaj nie aż tak bardzo często, to jest to przeważnie taki rodzaj, że gdybyśmy się z nim często spotykali, to by nas już nie było. Co do tego zgoda? No to jedźmy dalej...
Bardzo dobrze jest w związku z tym umieć rozpoznawać z jakim to rodzajem agresji ma się właśnie do czynienia. W tym tam agresorze (choć to czasem zbyt brutalne określenie) - ale także w nas samych. Bardzo dobrze jest to umieć, ale może jeszcze istotniejsze jest, że bardzo źle jest nie umieć tego zadania szybko i bezbłędnie wykonać. Przykłady? Służę uprzejmie.
Mamy więc biurowe party. Na którym lekko podpity kolega z pracy, którego niespecjalnie zresztą lubimy, postanawia nam udowodnić, że wszystkie grapplingi, RAT'y, boksy i TFT, nie są warte wspaniałych technik, które on podpatrzył w wiekopomnym serialu "Stawka większa niż życie". No i on nam jakąś tam niesamowitą dźwignię ("niesamowitą" w sensie "żałośnie śmieszną"), na co my, niewiele się zastanawiając...
A już całkiem nie starając się klasyfikować typu tej jego agresji, czy starając się dopasować do niej NASZ rodzaj agresji, który, mimo wszystko, jest niezbędny, skoro nie chcemy ani wąchać jego wódczanego oddechu, ani przyczyniać się do promowania ubeckich filmów, ani też narazić na szwank honoru różnych pięknych sztuk walki...
Więc my mu, żeby daleko nie szukać, łamiemy goleń uderzając pod kątem 45 stopni zewnętrzną krawędzią buta jakieś 10 cm nad wewnętrzną kostką. (Co, nawiasem, znakiem firmowym oddziałów do tłumienia rozruchów jednego z naszych Wielkich i Niezłomnych Przyjaciół - tego po lewej. Jeśli ktoś wyjątkowo niecierpliwy i nie chce czekać, aż się z tym spotka w realu, to proszę pytać o szczegóły.)
Skutkiem czego gość pada ze złamanym podudziem, wykrwawiając się z przerwanej tętnicy na śmierć. Atmosfera na biurowym party robi się mniej radosna, ale to jeszcze nie jest najgorsze, bo potem możemy mieć poważne, i nie całkiem, powiedzmy to sobie, potrzebne, nieprzyjemności. I to nawet w przypadku, gdy sądowi nie będzie przewodził sędzia Nakrętka, z TYCH Nakrętek!
I coż to będzie w kategoriach naszej taksonomii agresji? Oczywiście, że będzie to agresja Społeczna (ze strony podpitego wielbiciela Klossa) vs. agresja Aspołeczna (ze strony niestety naszej).
Inny przypadek... Napada nas rasowy psychopatyczny recydywista - z tych, którzy dla byle iPoda gotowi są nas bez mrugnięcia okiem przerobić na wędlinę. A my, wytrenowani w sztukach walki jak mało kto, będziemy to traktować tak samo, jakbyśmy w ringu, w klatce, na macie... Stali naprzeciw, b. groźnego wprawdzie przeciwnika, ale jednak w ZRYTUALIZOWANEJ, posiadającej reguły i ograniczenia walce. Gdzie sędzia, lekarz, itd.
To zresztą nie musi być koniecznie taki sobie zwykły drobny "psychopata" - może także być zawodowiec. W każdym razie ktoś, kto do agresji podchodzi w sposób absolutnie praktyczny i użytkowy. Niczego sobie czy komu nie udowadnia, a jeśli serce przepełniają mu jakieś emocje i uczucia, są to te same mniej więcej emocje i uczucia, które przepełniają kobiety z jakigoś prymitywnego plemienia, kiedy, z błyskiem w oku, zbiorowo polują na jaszczurkę, czy młodą antylopę... Żeby już zna chwilę zostawić prehistorycznego łowcę z jego stadem mamutów. O linczach i innych tego typu sprawach nie wspominając.
Bywały przypadki, że policjant, po długiej i niebezpiecznej walce, zakładał przestępcy gołe duszenie, tamten klepał - widać też miał z jakąś matą do czynienia - na co policjant odruchowo chwyt zwalniał, zamiast, jak sytuacja wymagała, trzymać go te klikanaście sekund, żeby gościa uśpić. (Choć nie tak długo, by go pozbawić życia.) Dlaczego tak zareagował? No bo tak się w końcu te rzeczy w realu trenuje.
Trudno by było inaczej, bo stałoby się to realną walką na śmierć i życie, a nie rozkosznym się grapplingowaniem. Jednak faktem także jest, że ów policjant nie rozpoznał, a w każdym razie nie na tyle mocno, by to się przejawiło w jego reakcji, typu agresji, z którym ma do czynienia. Typ ten to oczywiście agresja Aspołeczna, w wykonaniu przestępcy, na co on, zamiast odpowiedzieć tym samym, czyli agresją Aspołeczną, odpowiedział agresją Społeczną, jakby to była jakaś rywalizacja o oklaski widowni i punkty od sędziów.
Podobnie bywało z oddawaniem pistoletu zaraz po odebraniu go uzbrojonemu przestępcy. Policjant miał to tak wytrenowane, i tak odruchowo zrobił. Odruchy to potężna siła, ale jednak pełna świadomość faktu, że tutaj ma się do czynienia z INNYM RODZAJEM agresji mógłby pomóc uniknąć tak głupiego, i potencjalnie cholernie niebezpiecznego, błędu.
Przykład na konfrontację agresji Prospołecznej z jakąś inną? Widział ktoś może taką sfilmowaną scenkę, jak najbardziej autentyczną, choć to wprost trudne do uwierzenia, jak domowa kotka, w obronie swych małych, zmusza do panicznej ucieczki niedźwiedzia? No to właśnie to jest fajny przykład. Przykład na siłę agresji Prospołecznej, której łatwo można czasem nie docenić.
Innym, choć trochę z fantazji, byłby taki, że ktoś bierze zachowanie niedźwiedzicy z małymi za propozycję przyjacielskiego sparringu w leśnych zapasach. Realne zachowanie wynika z agresji Prospołecznej, natomiast my byśmy sądzili, że to Społeczna. Oczywiście przykład jest wydumany, ale co nam to szkodzi?
OK - a co z ryżym? I co, ogólniej, z polityką?
To, to już całkiem inna historia. (No nie, bez przesady! To akurat całkiem ta sama historia, tylko trzeba ją jeszcze opowiedzieć. Co my sobie może jeszcze zrobimy. Albo nie.)
c.d.n. (albo i nie, bo poniekąd to już można uznać za całość)
triarius
Rzecz w tym, że agresję, taką czy inną, spotykamy niemal na każdym kroku, a jeśli jakiś jej rodzaj nie aż tak bardzo często, to jest to przeważnie taki rodzaj, że gdybyśmy się z nim często spotykali, to by nas już nie było. Co do tego zgoda? No to jedźmy dalej...
Bardzo dobrze jest w związku z tym umieć rozpoznawać z jakim to rodzajem agresji ma się właśnie do czynienia. W tym tam agresorze (choć to czasem zbyt brutalne określenie) - ale także w nas samych. Bardzo dobrze jest to umieć, ale może jeszcze istotniejsze jest, że bardzo źle jest nie umieć tego zadania szybko i bezbłędnie wykonać. Przykłady? Służę uprzejmie.
Mamy więc biurowe party. Na którym lekko podpity kolega z pracy, którego niespecjalnie zresztą lubimy, postanawia nam udowodnić, że wszystkie grapplingi, RAT'y, boksy i TFT, nie są warte wspaniałych technik, które on podpatrzył w wiekopomnym serialu "Stawka większa niż życie". No i on nam jakąś tam niesamowitą dźwignię ("niesamowitą" w sensie "żałośnie śmieszną"), na co my, niewiele się zastanawiając...
A już całkiem nie starając się klasyfikować typu tej jego agresji, czy starając się dopasować do niej NASZ rodzaj agresji, który, mimo wszystko, jest niezbędny, skoro nie chcemy ani wąchać jego wódczanego oddechu, ani przyczyniać się do promowania ubeckich filmów, ani też narazić na szwank honoru różnych pięknych sztuk walki...
Więc my mu, żeby daleko nie szukać, łamiemy goleń uderzając pod kątem 45 stopni zewnętrzną krawędzią buta jakieś 10 cm nad wewnętrzną kostką. (Co, nawiasem, znakiem firmowym oddziałów do tłumienia rozruchów jednego z naszych Wielkich i Niezłomnych Przyjaciół - tego po lewej. Jeśli ktoś wyjątkowo niecierpliwy i nie chce czekać, aż się z tym spotka w realu, to proszę pytać o szczegóły.)
Skutkiem czego gość pada ze złamanym podudziem, wykrwawiając się z przerwanej tętnicy na śmierć. Atmosfera na biurowym party robi się mniej radosna, ale to jeszcze nie jest najgorsze, bo potem możemy mieć poważne, i nie całkiem, powiedzmy to sobie, potrzebne, nieprzyjemności. I to nawet w przypadku, gdy sądowi nie będzie przewodził sędzia Nakrętka, z TYCH Nakrętek!
I coż to będzie w kategoriach naszej taksonomii agresji? Oczywiście, że będzie to agresja Społeczna (ze strony podpitego wielbiciela Klossa) vs. agresja Aspołeczna (ze strony niestety naszej).
Inny przypadek... Napada nas rasowy psychopatyczny recydywista - z tych, którzy dla byle iPoda gotowi są nas bez mrugnięcia okiem przerobić na wędlinę. A my, wytrenowani w sztukach walki jak mało kto, będziemy to traktować tak samo, jakbyśmy w ringu, w klatce, na macie... Stali naprzeciw, b. groźnego wprawdzie przeciwnika, ale jednak w ZRYTUALIZOWANEJ, posiadającej reguły i ograniczenia walce. Gdzie sędzia, lekarz, itd.
To zresztą nie musi być koniecznie taki sobie zwykły drobny "psychopata" - może także być zawodowiec. W każdym razie ktoś, kto do agresji podchodzi w sposób absolutnie praktyczny i użytkowy. Niczego sobie czy komu nie udowadnia, a jeśli serce przepełniają mu jakieś emocje i uczucia, są to te same mniej więcej emocje i uczucia, które przepełniają kobiety z jakigoś prymitywnego plemienia, kiedy, z błyskiem w oku, zbiorowo polują na jaszczurkę, czy młodą antylopę... Żeby już zna chwilę zostawić prehistorycznego łowcę z jego stadem mamutów. O linczach i innych tego typu sprawach nie wspominając.
Bywały przypadki, że policjant, po długiej i niebezpiecznej walce, zakładał przestępcy gołe duszenie, tamten klepał - widać też miał z jakąś matą do czynienia - na co policjant odruchowo chwyt zwalniał, zamiast, jak sytuacja wymagała, trzymać go te klikanaście sekund, żeby gościa uśpić. (Choć nie tak długo, by go pozbawić życia.) Dlaczego tak zareagował? No bo tak się w końcu te rzeczy w realu trenuje.
Trudno by było inaczej, bo stałoby się to realną walką na śmierć i życie, a nie rozkosznym się grapplingowaniem. Jednak faktem także jest, że ów policjant nie rozpoznał, a w każdym razie nie na tyle mocno, by to się przejawiło w jego reakcji, typu agresji, z którym ma do czynienia. Typ ten to oczywiście agresja Aspołeczna, w wykonaniu przestępcy, na co on, zamiast odpowiedzieć tym samym, czyli agresją Aspołeczną, odpowiedział agresją Społeczną, jakby to była jakaś rywalizacja o oklaski widowni i punkty od sędziów.
Podobnie bywało z oddawaniem pistoletu zaraz po odebraniu go uzbrojonemu przestępcy. Policjant miał to tak wytrenowane, i tak odruchowo zrobił. Odruchy to potężna siła, ale jednak pełna świadomość faktu, że tutaj ma się do czynienia z INNYM RODZAJEM agresji mógłby pomóc uniknąć tak głupiego, i potencjalnie cholernie niebezpiecznego, błędu.
Przykład na konfrontację agresji Prospołecznej z jakąś inną? Widział ktoś może taką sfilmowaną scenkę, jak najbardziej autentyczną, choć to wprost trudne do uwierzenia, jak domowa kotka, w obronie swych małych, zmusza do panicznej ucieczki niedźwiedzia? No to właśnie to jest fajny przykład. Przykład na siłę agresji Prospołecznej, której łatwo można czasem nie docenić.
Innym, choć trochę z fantazji, byłby taki, że ktoś bierze zachowanie niedźwiedzicy z małymi za propozycję przyjacielskiego sparringu w leśnych zapasach. Realne zachowanie wynika z agresji Prospołecznej, natomiast my byśmy sądzili, że to Społeczna. Oczywiście przykład jest wydumany, ale co nam to szkodzi?
OK - a co z ryżym? I co, ogólniej, z polityką?
To, to już całkiem inna historia. (No nie, bez przesady! To akurat całkiem ta sama historia, tylko trzeba ją jeszcze opowiedzieć. Co my sobie może jeszcze zrobimy. Albo nie.)
c.d.n. (albo i nie, bo poniekąd to już można uznać za całość)
triarius
słowa kluczowe:
agresja,
biurowe party,
kotka,
niedźwiedzica,
przyjaciele,
RAT,
ryży,
sędzia Nakrętka,
Stawka większa niż życie,
TFT
sobota, sierpnia 10, 2013
O nicnierobiącej ekipie Tuska i psychopatycznym polowaniu na mamuty (część 3)
Małe powtórzenie przerobionego materiału... Agresja Aspołeczna jest albo instrumentalna, albo też napędzana praczłowieczymi instynktami łowcy. Mamutów, jaszczurek, myszy, niedźwiedzi, bliźnich na kolację itd.
(Pragnę b. wyraźnie podkreślić, że my tu NIE MORALIZUJEMY! Potem jeszcze, Deo volente, kwestię tę rozwinę, ale na razie ogłaszam, jeśli ktoś jeszcze mnie nie zna - staramy się zrozumieć. Gryzienie sercem mało nas interesuje, a jeśli już, to nie na tym wczesnym etapie. Dixi!)
Dlaczego ten dualizm? Dlatego, że ludzie polowali (na jaszczurki, mamuty, ptaki, bliźnich itd.) od milionów lat, więc to po prostu cholernie polubili. Jasne - dzisiejszy cywilizowany und kulturalny człowiek MOŻE wszelkich polowań (nie mówiąc już na bliźnich) serdecznie nie znosić...
Jednak pod względnie cienką powłoczką tej kultury i cywilizacji siedzi taki sam (tylko z brzuchem i na cienkich nóżkach) prehistoryczny łowca mamutów, który, kwicząc z rozkoszy, zwalał wraz z kolegami różne tam mamuty, konie i co się dało w przepaść... I temuż podobnież.
I on może tego dzisiaj nie widzi, nawet na pewno, ale jego zbieranie wycinków z prasy, kart telefonicznych, kafelków na ścianę, dolarów na koncie.. Czy powiedzmy dobrych recenzji albo kręconych żeńskich włosków na tapecie... Jest tych wszystkich prehistorycznych wyczynów jego własnych przodków dalekim echem. Albo nawet nie aż tak dalekim.
Tak więc typowy, walczących dla forsy, żołnierz zaciężny to będzie raczej agresja Aspołeczna, natomiast rozedrgany patriotycznymi uczuciami powstaniec, butelką płynu zapalającego atakujący Mołotowa, czy inne komusze bydlę, to jednak będzie agresja Prospołeczna. Zresztą nawet i tego najemnika, jeśli jest dobrym żołnierzem, motywuje lojalność wobec kolegów z pododdziału, honor pułku i takie inne sprawy. (Czytać "The Face of Battle" Johna Keegana!) Więc tutaj też trudno, jak to często w życiu, całkowicie te rodzaje agresji oddzielić.
Kat? Oczywiście też Aspołeczna - no, chyba żeby się np. napędzał miłością do Ładu i Porządku, czy czymś takim. Co wcale nie jest wykluczone. Gdyby natomiast chciał zrobić większą karierę, niż brat, ceniony rewindykator wierzytelności, no to mielibyśmy tutaj agresję Społeczną. Przynajmniej w jakiejś części. (W niektórych krajach, trzeba wam wiedzieć, kat po jakimś tam czasie, automatycznie otrzymywał szlachetwo.) No a jeśli on by swój miły fach traktował jako legalną okazję do tępienia bliźnich - JAKO BLIŹNICH - to by była agresja Antyspołeczna, prawda?
Agresja Społeczna to z definicji niemal RYWALIZACJA. Chcemy pokazać, sobie czy komu, że jesteśmy lepsi. Albo chcemy pokazać tej mendzie, że jest mendą. (A my, w założeniu, nie.)
Agresja Antyspołeczna, poniekąd chyba (mimo ewidentnych sukcesów w budowaniu liberalnego raju, przez tych, którzy nas tak gorąco pragną uszczęśliwiać) najmniej w praktyce istotna, bo, poza jakimś wandalizmem, dość wciąż względnie rzadko spotykana, to szał niszczenia, agresywna desperacja, albo trywialny wandalizm dla samego wandalizmu. Psychologicznie może to być b. ciekawe, ale chyba dla nas na razie o tym wystarczy.
Po co ja wam to wszystko, ludkowie rostomili, mówię? Pewnie nikt się jeszcze nie domyślił, jakie w tym są głębie i ile konkretnych rzeczy z tego wynika. I ja nie mam o to pretensji. Tak od razu po otrzymaniu tego... Powiedzmy "narzędzia"... Tej klasyfikacji rodzajów agresji... Pewnie się nie da z tego wyciągnąć jakichś ciekawszych wniosków. (A co dopiero powiązać to jakoś z ryżym wnuczkiem z wehrmachtu.)
Jednak, z wielu nawet względów, ja sądzę, że mówię wam rzeczy ważne i praktycznie istotne. (Nie mówiąc już o tym, że ma to też i związek z ryszawym. Zresztą ja bym wszystko zdołał z nim powiązać, gdybym się uparł, jak i pewnie z wszystkim innym, ale to nie o to tu chodzi.)
No bo weźmy np. takiego gościa od MMA. Jest kurewsko silny, wytrzymałość ma niesamowitą, odporność psychiczną, na ból, mocną szczękę, zrogowaciałe od (i do) kopania po nich uda i golenie... A w konfrontacji z, cherlawym nawet, ale zdeterminowanym psychopatą, czy jakimś zawodowcem od mordowania ludzi, będzie jednak miał kłopoty. Czemu? No bo on traktuje - odruchowo, ma taką tendencję, bo to bez przerwy robi - tę konfrontację jako formę RYWALIZACJI, kiedy tamten widzi w nim MAMUTA, którego on przerobi na bitki czy inne eskalopki.
Rywalizacja, czyli agresja Społeczna, ma różne "wbudowane" ograniczenia. Są "wbudowane" przez naszą biologię, w wyniku milionów lat ewolucji (bez żartów, ewolucja była i nie ma co się wygłupiać głosząc co innego!). No bo ani w MMA, mimo całej tej słodkiej tam brutalności, ani wewnątrz prehistorycznego plemienia, nie chodzi i nie chodziło o to (Mamie Naturze, czy może Cioci Ewolucji), żeby bractwo całkiem pozabijało, czy doszczętnie połamało! Prawda?
No to są zapory, naturalne i oczywiste, które jednak przenoszone są potem na ew. walkę z psychopatami, zawodowcami i innymi tego typu specami od praktykowania Aspołecznej agresji. Którzy żadnych tego typu skrupułów nie mają. Nie mają (żeby sobie popsychologizować) dlatego, że ofiara, choćbyśmy ją nawet nazwali "przeciwnikiem", w ogóle nie jest "z ich stada".
O jakim stadzie mówimy? A o takim fenomenologicznym. W prehistorii to było normalne stado, ale dziś trudno jest już, w tym skomplikowanym świecie, określić jednoznacznie co jest naszym stadem. I to się w dodatku ciągle zmienia. Raz przez "moja rodzina" mogę rozumieć wszystkich razem z psem i kotem (a jak się rozhuśtam, to i z myszą mieszkającą za szafką w kuchni), nie licząc dalekich krewnych i zmarłych wieki temu herbowych przodków... Innym razem prawie nikogo poza sobą.
Tak samo z ludzkością - raz może mi każdy bliźni, a nawet kosmita z odległych galakyk, być bratem, a nawet siostrą... Innym razem nic mnie te miliardy lemingów nie obchodzą (i słusznie!). Zależy od tego głodnego murzyniątka, które mi właśnie totalitarni macherzy od przekrętów i zniewolenia w globalnej skali w telewizji pokazali.
Fe-no-me-no-lo-gia moi kochani ludkowie!
I to by na razie mogło być tyle. C.d.n. albo c.d.n.n. nawet.
triarius
P.S. A tak przy okazji, to testuję sobi taką stronkę, więc dam tu do niej linka. Z keywordem po angielsku, bo tak trzeba. Nikt się tym nie musi interesować, a nawet nie powinien. Do you want to learn The Truth About the Six Pack Abs? Then click the link, and God bless you!
(Pragnę b. wyraźnie podkreślić, że my tu NIE MORALIZUJEMY! Potem jeszcze, Deo volente, kwestię tę rozwinę, ale na razie ogłaszam, jeśli ktoś jeszcze mnie nie zna - staramy się zrozumieć. Gryzienie sercem mało nas interesuje, a jeśli już, to nie na tym wczesnym etapie. Dixi!)
Dlaczego ten dualizm? Dlatego, że ludzie polowali (na jaszczurki, mamuty, ptaki, bliźnich itd.) od milionów lat, więc to po prostu cholernie polubili. Jasne - dzisiejszy cywilizowany und kulturalny człowiek MOŻE wszelkich polowań (nie mówiąc już na bliźnich) serdecznie nie znosić...
Jednak pod względnie cienką powłoczką tej kultury i cywilizacji siedzi taki sam (tylko z brzuchem i na cienkich nóżkach) prehistoryczny łowca mamutów, który, kwicząc z rozkoszy, zwalał wraz z kolegami różne tam mamuty, konie i co się dało w przepaść... I temuż podobnież.
I on może tego dzisiaj nie widzi, nawet na pewno, ale jego zbieranie wycinków z prasy, kart telefonicznych, kafelków na ścianę, dolarów na koncie.. Czy powiedzmy dobrych recenzji albo kręconych żeńskich włosków na tapecie... Jest tych wszystkich prehistorycznych wyczynów jego własnych przodków dalekim echem. Albo nawet nie aż tak dalekim.
Tak więc typowy, walczących dla forsy, żołnierz zaciężny to będzie raczej agresja Aspołeczna, natomiast rozedrgany patriotycznymi uczuciami powstaniec, butelką płynu zapalającego atakujący Mołotowa, czy inne komusze bydlę, to jednak będzie agresja Prospołeczna. Zresztą nawet i tego najemnika, jeśli jest dobrym żołnierzem, motywuje lojalność wobec kolegów z pododdziału, honor pułku i takie inne sprawy. (Czytać "The Face of Battle" Johna Keegana!) Więc tutaj też trudno, jak to często w życiu, całkowicie te rodzaje agresji oddzielić.
Kat? Oczywiście też Aspołeczna - no, chyba żeby się np. napędzał miłością do Ładu i Porządku, czy czymś takim. Co wcale nie jest wykluczone. Gdyby natomiast chciał zrobić większą karierę, niż brat, ceniony rewindykator wierzytelności, no to mielibyśmy tutaj agresję Społeczną. Przynajmniej w jakiejś części. (W niektórych krajach, trzeba wam wiedzieć, kat po jakimś tam czasie, automatycznie otrzymywał szlachetwo.) No a jeśli on by swój miły fach traktował jako legalną okazję do tępienia bliźnich - JAKO BLIŹNICH - to by była agresja Antyspołeczna, prawda?
Agresja Społeczna to z definicji niemal RYWALIZACJA. Chcemy pokazać, sobie czy komu, że jesteśmy lepsi. Albo chcemy pokazać tej mendzie, że jest mendą. (A my, w założeniu, nie.)
Agresja Antyspołeczna, poniekąd chyba (mimo ewidentnych sukcesów w budowaniu liberalnego raju, przez tych, którzy nas tak gorąco pragną uszczęśliwiać) najmniej w praktyce istotna, bo, poza jakimś wandalizmem, dość wciąż względnie rzadko spotykana, to szał niszczenia, agresywna desperacja, albo trywialny wandalizm dla samego wandalizmu. Psychologicznie może to być b. ciekawe, ale chyba dla nas na razie o tym wystarczy.
Po co ja wam to wszystko, ludkowie rostomili, mówię? Pewnie nikt się jeszcze nie domyślił, jakie w tym są głębie i ile konkretnych rzeczy z tego wynika. I ja nie mam o to pretensji. Tak od razu po otrzymaniu tego... Powiedzmy "narzędzia"... Tej klasyfikacji rodzajów agresji... Pewnie się nie da z tego wyciągnąć jakichś ciekawszych wniosków. (A co dopiero powiązać to jakoś z ryżym wnuczkiem z wehrmachtu.)
Jednak, z wielu nawet względów, ja sądzę, że mówię wam rzeczy ważne i praktycznie istotne. (Nie mówiąc już o tym, że ma to też i związek z ryszawym. Zresztą ja bym wszystko zdołał z nim powiązać, gdybym się uparł, jak i pewnie z wszystkim innym, ale to nie o to tu chodzi.)
No bo weźmy np. takiego gościa od MMA. Jest kurewsko silny, wytrzymałość ma niesamowitą, odporność psychiczną, na ból, mocną szczękę, zrogowaciałe od (i do) kopania po nich uda i golenie... A w konfrontacji z, cherlawym nawet, ale zdeterminowanym psychopatą, czy jakimś zawodowcem od mordowania ludzi, będzie jednak miał kłopoty. Czemu? No bo on traktuje - odruchowo, ma taką tendencję, bo to bez przerwy robi - tę konfrontację jako formę RYWALIZACJI, kiedy tamten widzi w nim MAMUTA, którego on przerobi na bitki czy inne eskalopki.
Rywalizacja, czyli agresja Społeczna, ma różne "wbudowane" ograniczenia. Są "wbudowane" przez naszą biologię, w wyniku milionów lat ewolucji (bez żartów, ewolucja była i nie ma co się wygłupiać głosząc co innego!). No bo ani w MMA, mimo całej tej słodkiej tam brutalności, ani wewnątrz prehistorycznego plemienia, nie chodzi i nie chodziło o to (Mamie Naturze, czy może Cioci Ewolucji), żeby bractwo całkiem pozabijało, czy doszczętnie połamało! Prawda?
No to są zapory, naturalne i oczywiste, które jednak przenoszone są potem na ew. walkę z psychopatami, zawodowcami i innymi tego typu specami od praktykowania Aspołecznej agresji. Którzy żadnych tego typu skrupułów nie mają. Nie mają (żeby sobie popsychologizować) dlatego, że ofiara, choćbyśmy ją nawet nazwali "przeciwnikiem", w ogóle nie jest "z ich stada".
O jakim stadzie mówimy? A o takim fenomenologicznym. W prehistorii to było normalne stado, ale dziś trudno jest już, w tym skomplikowanym świecie, określić jednoznacznie co jest naszym stadem. I to się w dodatku ciągle zmienia. Raz przez "moja rodzina" mogę rozumieć wszystkich razem z psem i kotem (a jak się rozhuśtam, to i z myszą mieszkającą za szafką w kuchni), nie licząc dalekich krewnych i zmarłych wieki temu herbowych przodków... Innym razem prawie nikogo poza sobą.
Tak samo z ludzkością - raz może mi każdy bliźni, a nawet kosmita z odległych galakyk, być bratem, a nawet siostrą... Innym razem nic mnie te miliardy lemingów nie obchodzą (i słusznie!). Zależy od tego głodnego murzyniątka, które mi właśnie totalitarni macherzy od przekrętów i zniewolenia w globalnej skali w telewizji pokazali.
Fe-no-me-no-lo-gia moi kochani ludkowie!
I to by na razie mogło być tyle. C.d.n. albo c.d.n.n. nawet.
triarius
P.S. A tak przy okazji, to testuję sobi taką stronkę, więc dam tu do niej linka. Z keywordem po angielsku, bo tak trzeba. Nikt się tym nie musi interesować, a nawet nie powinien. Do you want to learn The Truth About the Six Pack Abs? Then click the link, and God bless you!
słowa kluczowe:
agresja,
ewolucja,
fenomenologia,
liberalny raj,
ludzkość,
MMA,
polowanie,
prehistoria,
psychopatia,
rywalizacja
piątek, sierpnia 09, 2013
O nicnierobiącej ekipie Tuska i psychopatycznym polowaniu na mamuty (część 2)
Odeszliśmy w tym filozofowaniu niezły kawałek od Tuska i jego wesołej trzódki, ale czy to nie urocze, kiedy taki rdzawy wnuczek z wehrmachtu stanowi dla nas przewodnika po efektywnym myśleniu i taksonomii wszelakich agresji? (Beatrycze taka, skrzyżowana z Wergiliuszem, jeśli ktoś cokolwiek jeszcze, po dzisiejszych szkołach, z literackich aluzji kojarzy.)
No dobra, teraz mały sprawdzianik... Gramy w pchełki i naprawdę się staramy zwyciężyć - czy to agresja i, jeśli tak, to jaka? Oczywiście że agresja! Jeśli nie zdefiniujemy agresji jako wszelkiego robienia wbrew innej istocie, frustrowania jej zamiarów, zmuszania jej do czegoś... Zadawania jej cierpień, uszkadzania, uśmiercania - co także oczywiście jest agresją, choć te rzeczy wcale nie są niezbędne, by móc mówić o agresji...
No to w ogóle trudno będzie o agresji rozmawiać. Nie ma sensu rozszczepiać tu włosa na czworo, skoro my i tak mamy przecież różne rodzaje agresji, a wielu innych ich nie ma!
Trzeba tylko rozróżnić agresję JAKO DZIAŁANIE od agresji JAKO EMOCJI. Jasne że owcę możemy mordować ze łzami w oczach, nie czując do niej żadnej nienawiści. (A co dopiero takie filmy z mojego dzieciństwa, jak "Żółte Psisko"m gdzie chłopak zastrzeliwał ukochanego psa, chorego na wściekliznę!)
W pchełkach oczywiście krzywdy raczej przeciwnikowi zrobić nie chcemy, co tam do niego czujemy, to sprawa dość mało ważna, ale to jest także forma agresji, choć łagodnej i ZRYTUALIZOWANEJ. (Ta rytualizacja to b. ważne i płodne pojęcie. Ważne i dla Tygrysizmu.) Nawet jeśli zatrzymamy przemocą dziecko, które właśnie próbuje wbiec na jezdnię, to będzie to agresja. Oczywiście agresja mała w służbie dużo większej troski o to dziecko.
Można by się zastanawiać, czy krajanie pancjenta przez chirurga (i nie mówimy o żadnym Doktorze "G") ma coś wspólnego z agresją, ale to już byłyby chyba czysto akademickie rozważania, bez których łacno się obejdziemy.
Pchełki, zatem, to agresja, OK! Ale jaka? No a jakaż by niby mogła być? Każda zrytualizowana agresja jest, z definicji i przez to właśnie, SPOŁECZNA. W końcu w pchełkach walczymy (nawet bardziej niż np. w MMA, gdzie jednak element strachu i gniewu nie jest całkiem do pominięcia) właśnie o "pozycję w stadzie". O to, żeby się stać, choćby na chwilę, pchełkowym championem i samcem alfa. W każdym zaś razie bliższym początku alfabetu od przeciwnika. Na czas jakiś.
No a wojna? To jest ciekawa sprawa! Wojna zazwyczaj nie jest przesadnie zrytualizowana, choć takie tendencje występują (od Konwencji Genewskich, po honorowy pogrzeb dla "Czerwonego Barona", z tysiącami innych przykładów znanych z historii). Wojna nie polega też raczej na tępieniu swoich. (Przy czym ci "swoi" mogą być subiektywnie różnie pojmowani - od samego siebie, po wszystko co żyje i więcej. Czyli od samobójstwa, przez różne formy amoku, po "bezinteresowny wandalizm".)
Co nam zostaje? Zostaje nam oczywiście agresja ASPOŁECZNA, i to jest właściwa odpowiedź. Wojna, w swej "czystej postaci" jest niemal czystym przykładem tego właśnie typu agresji. Gdybyśmy jednak porównali tę wojenną aspołeczną agresję z aspołeczną agresją psychopaty, który traktuje bliźniego swego jak kawał mięcha, albo agresją (bo ona to jest!) jego, poniekąd, przeciwieństwa, czyli dobrze na taką ryzykowną okoliczność psychicznie ustawionego człowieka, który do zwalczania agresywnego psychopaty sam się poniekąd staje...
Nie całkiem faktycznie psychopatą, ale czymś pokrewnym, choć oczywiście bez porównania sympatyczniejszym i bardziej etycznym - prehistorycznym łowcą mamutów, który naszego (?) psychopatę (JAKO psychopatę właśnie) traktuje niczym kawał mięcha. Bo inaczej się po prostu nie da - nie z psychopatami! - a wszyscy mamy w sobie tego typu instynkty, i to jest właśnie jeden z, niewielu może, przypadków, kiedy są one wykorzystne jak najbardziej etycznie.
(O etyce, skoro już o niej wspomnieliśmy, chciałbym też porozmawiać, ale jednak odłożymy sobie to na później, bo to spore zagadnienie, szczególnie w kontekście naszej "patriotycznej prawicy".)
W przypadku zarówno psychopaty, jak i jego pogromcy - "do szpiku kości etycznego i szlachetnego łowcy mamutów/psychopatów", żeby go tak obrazowo określić - jest to sprawa indywidualna, dlatego też określenie ASPOŁECZNA dla tego typu agresji ("aspołeczna" w sensie, przypominam, że niezwiązana w sumie ze społecznymi aspektami życia) wydaje się jak najbardziej na miejscu.
W przypadku wojny jednak, jak też i pokrewnych spraw: powstań, buntów, rozruchów (żeby już nie ryzykować przywoływania różnych badziej, well, ryzykownych) jest to jednak agresja właśnie ZBIOROWA, więc może nie jest to całkiem to samo, i może nie całkiem zasługuje na miano agresji "aspołecznej".
Zgoda, mnie się też tak wydaje! Ten podział na trzy rodzaje agresji jest naprawdę niezły, nośny i płodny, ale mi tu brakuje jeszcze jednego rodzaju, który bym nazwał PROSPOŁECZNĄ. Czyli agresja DLA DOBRA WŁASNEJ GRUPY. I nie ma tu, dla samego pojęcia, znaczenia, czy to "dobro własnej grupy" jest dobrze pojęte, czy też wprost przeciwnie. Ani czy jest etyczne, czy całkiem nie. Chodzi o wewnętrzną motywację!
Powie ktoś, że raz domagam się, by "agesją" nazywano czyność, niezależnie od motywacji, a teraz z kolei... Ale to pomyłka - przedtem chodziło mi o to, co jest, a co nie jest, "agresją". Teraz mówimy o RODZAJACH agresji (których doliczyliśmy się już czterech), a one różnią się właśnie motywacją i stroną psychiczną. Dopiero z tego wynikają ewentualne różnice w sposobie jej, agresji znaczy, praktykowania.
Najpierw jest psychiczny motyw, popęd, czy jak to nazwać - walka o pozycję w stadzie, obrona przed ewidentnym zagrożeniem, nienawiść, wyrozumowane dążenie do korzyści dla siebie, albo dla swojej grupy... A potem mamy albo bijatykę na parkingu, walkę o tytuł w MMA, pchełki, małżeńskie przepychanki, wojnę, powstanie, rewolucję, napad rabunkowy z ciężkim pobiciem, albo, powiedzmy, rycerza na białym koniu szlachtującego paskudnego smoka, by uratować dziewicę (i uczynić ją kobietą, a pół królestwa jako miły dodatek).
I to by może było na razie na tyle. Jak Bóg da, to się jeszcze napisze, i może nawet dojdzie z powrotem do Tuska i tych jego...
c.d.n. (lub nie)
triarius
No dobra, teraz mały sprawdzianik... Gramy w pchełki i naprawdę się staramy zwyciężyć - czy to agresja i, jeśli tak, to jaka? Oczywiście że agresja! Jeśli nie zdefiniujemy agresji jako wszelkiego robienia wbrew innej istocie, frustrowania jej zamiarów, zmuszania jej do czegoś... Zadawania jej cierpień, uszkadzania, uśmiercania - co także oczywiście jest agresją, choć te rzeczy wcale nie są niezbędne, by móc mówić o agresji...
No to w ogóle trudno będzie o agresji rozmawiać. Nie ma sensu rozszczepiać tu włosa na czworo, skoro my i tak mamy przecież różne rodzaje agresji, a wielu innych ich nie ma!
Trzeba tylko rozróżnić agresję JAKO DZIAŁANIE od agresji JAKO EMOCJI. Jasne że owcę możemy mordować ze łzami w oczach, nie czując do niej żadnej nienawiści. (A co dopiero takie filmy z mojego dzieciństwa, jak "Żółte Psisko"m gdzie chłopak zastrzeliwał ukochanego psa, chorego na wściekliznę!)
W pchełkach oczywiście krzywdy raczej przeciwnikowi zrobić nie chcemy, co tam do niego czujemy, to sprawa dość mało ważna, ale to jest także forma agresji, choć łagodnej i ZRYTUALIZOWANEJ. (Ta rytualizacja to b. ważne i płodne pojęcie. Ważne i dla Tygrysizmu.) Nawet jeśli zatrzymamy przemocą dziecko, które właśnie próbuje wbiec na jezdnię, to będzie to agresja. Oczywiście agresja mała w służbie dużo większej troski o to dziecko.
Można by się zastanawiać, czy krajanie pancjenta przez chirurga (i nie mówimy o żadnym Doktorze "G") ma coś wspólnego z agresją, ale to już byłyby chyba czysto akademickie rozważania, bez których łacno się obejdziemy.
Pchełki, zatem, to agresja, OK! Ale jaka? No a jakaż by niby mogła być? Każda zrytualizowana agresja jest, z definicji i przez to właśnie, SPOŁECZNA. W końcu w pchełkach walczymy (nawet bardziej niż np. w MMA, gdzie jednak element strachu i gniewu nie jest całkiem do pominięcia) właśnie o "pozycję w stadzie". O to, żeby się stać, choćby na chwilę, pchełkowym championem i samcem alfa. W każdym zaś razie bliższym początku alfabetu od przeciwnika. Na czas jakiś.
No a wojna? To jest ciekawa sprawa! Wojna zazwyczaj nie jest przesadnie zrytualizowana, choć takie tendencje występują (od Konwencji Genewskich, po honorowy pogrzeb dla "Czerwonego Barona", z tysiącami innych przykładów znanych z historii). Wojna nie polega też raczej na tępieniu swoich. (Przy czym ci "swoi" mogą być subiektywnie różnie pojmowani - od samego siebie, po wszystko co żyje i więcej. Czyli od samobójstwa, przez różne formy amoku, po "bezinteresowny wandalizm".)
Co nam zostaje? Zostaje nam oczywiście agresja ASPOŁECZNA, i to jest właściwa odpowiedź. Wojna, w swej "czystej postaci" jest niemal czystym przykładem tego właśnie typu agresji. Gdybyśmy jednak porównali tę wojenną aspołeczną agresję z aspołeczną agresją psychopaty, który traktuje bliźniego swego jak kawał mięcha, albo agresją (bo ona to jest!) jego, poniekąd, przeciwieństwa, czyli dobrze na taką ryzykowną okoliczność psychicznie ustawionego człowieka, który do zwalczania agresywnego psychopaty sam się poniekąd staje...
Nie całkiem faktycznie psychopatą, ale czymś pokrewnym, choć oczywiście bez porównania sympatyczniejszym i bardziej etycznym - prehistorycznym łowcą mamutów, który naszego (?) psychopatę (JAKO psychopatę właśnie) traktuje niczym kawał mięcha. Bo inaczej się po prostu nie da - nie z psychopatami! - a wszyscy mamy w sobie tego typu instynkty, i to jest właśnie jeden z, niewielu może, przypadków, kiedy są one wykorzystne jak najbardziej etycznie.
(O etyce, skoro już o niej wspomnieliśmy, chciałbym też porozmawiać, ale jednak odłożymy sobie to na później, bo to spore zagadnienie, szczególnie w kontekście naszej "patriotycznej prawicy".)
W przypadku zarówno psychopaty, jak i jego pogromcy - "do szpiku kości etycznego i szlachetnego łowcy mamutów/psychopatów", żeby go tak obrazowo określić - jest to sprawa indywidualna, dlatego też określenie ASPOŁECZNA dla tego typu agresji ("aspołeczna" w sensie, przypominam, że niezwiązana w sumie ze społecznymi aspektami życia) wydaje się jak najbardziej na miejscu.
W przypadku wojny jednak, jak też i pokrewnych spraw: powstań, buntów, rozruchów (żeby już nie ryzykować przywoływania różnych badziej, well, ryzykownych) jest to jednak agresja właśnie ZBIOROWA, więc może nie jest to całkiem to samo, i może nie całkiem zasługuje na miano agresji "aspołecznej".
Zgoda, mnie się też tak wydaje! Ten podział na trzy rodzaje agresji jest naprawdę niezły, nośny i płodny, ale mi tu brakuje jeszcze jednego rodzaju, który bym nazwał PROSPOŁECZNĄ. Czyli agresja DLA DOBRA WŁASNEJ GRUPY. I nie ma tu, dla samego pojęcia, znaczenia, czy to "dobro własnej grupy" jest dobrze pojęte, czy też wprost przeciwnie. Ani czy jest etyczne, czy całkiem nie. Chodzi o wewnętrzną motywację!
Powie ktoś, że raz domagam się, by "agesją" nazywano czyność, niezależnie od motywacji, a teraz z kolei... Ale to pomyłka - przedtem chodziło mi o to, co jest, a co nie jest, "agresją". Teraz mówimy o RODZAJACH agresji (których doliczyliśmy się już czterech), a one różnią się właśnie motywacją i stroną psychiczną. Dopiero z tego wynikają ewentualne różnice w sposobie jej, agresji znaczy, praktykowania.
Najpierw jest psychiczny motyw, popęd, czy jak to nazwać - walka o pozycję w stadzie, obrona przed ewidentnym zagrożeniem, nienawiść, wyrozumowane dążenie do korzyści dla siebie, albo dla swojej grupy... A potem mamy albo bijatykę na parkingu, walkę o tytuł w MMA, pchełki, małżeńskie przepychanki, wojnę, powstanie, rewolucję, napad rabunkowy z ciężkim pobiciem, albo, powiedzmy, rycerza na białym koniu szlachtującego paskudnego smoka, by uratować dziewicę (i uczynić ją kobietą, a pół królestwa jako miły dodatek).
I to by może było na razie na tyle. Jak Bóg da, to się jeszcze napisze, i może nawet dojdzie z powrotem do Tuska i tych jego...
c.d.n. (lub nie)
triarius
słowa kluczowe:
agresja,
chirurgia,
Donald Tusk,
emocje,
gra w pchełki,
mamut,
MMA,
polowanie,
powstanie,
prehistoria,
psychopatia,
rycesz na białym koniu,
wojna
czwartek, sierpnia 08, 2013
O nicnierobiącej ekipie Tuska i psychopatycznym polowaniu na mamuty (część 1)
Wiele głupot mówi się na naszej "patriotycznej prawicy", ale mnie wyjątkowo wprost wnerwiają teksty o "nieudolnej i leniwej ekipie Tuska". Czemu? A dlatego, że świadczą albo o kompletnie bezmyślnym powtarzaniu zasłyszanych frazesów, albo też o absolutnym niezrozumieniu przez mówiącego całej tej naszej (jakże paskudnej) sytuacji.
Ale może zacznijmy od początku. Albo może jednak nie od samego początku, by wyszedł by nam filozoficzny wstęp rozmiarów Magnum Opus Spenglera w nieocenzurowanej liberalnie wersji. Więc raczej tak gdzieś od środka, albo i poniżej.
Jakie są rodzaje agresji? Powie ktoś (i powie słusznie), że mamy agresję czynną i bierną, ładną i brzydką, słuszną i wręcz odwrotnie. Choć są i tacy (że tu zrymuję) rodacy, dla których wszelka agresja jest szpetna, a ładne jest tylko nadstawianie drugiego policzka.
W każdym razie agresja w wykonaniu Polaków jest be, a agresja obcych wobec Polaków taka aż straszna nie jest, bowiem ma jedną ogromną zaletę - daje Polakom szansę do nastawiania drugiego policzka (i nie tylko policzka), przez co przeanielają się JESZCZE BARDZIEJ i w ogóle są super, a JP2, siedząc sobie na chmurce, cieszy się tym widokiem! No ale to już jest (moim chamskim i wulgarnym, oczywiście, zdaniem) zupełna psychopatologia, i tym się nie będę szerzej zajmował.
Wracając do tych mniej patologicznych poglądów, to oczywiście: bierna agresja, czyli np. żona leżąca jak kłoda pod sapiącym małżonkiem, żeby mu za coś odpłacić... I czynna agresja, czyli po pysku, albo słowem gładkiem... Czy raczej wulgarnym i po mamusi. (Bo przecież nie o pedałach! Te czasy odeszły wraz z... Wiadomo!)
Brzydka i ładna, słuszna i nie - tośmy sobie, mimochodem, pokrótce też wyjaśnili. Mnie jednak nie o to chodziło. "A o co?" - spyta ktoś. No to ja mu odpowiem, że agresja dzieli się na: Społeczną, Aspołeczną i Antyspołeczną. To nie ja to wymyśliłem, nawet nie jakiś Fromm ze Szkoły Frankfurckiej...
(Tu bym splunął z obrzyczeniem, gdyby to nie było anty. Co jest bardzo, ale to bardzo, be! Bycie anty znaczy.) Może sobie kiedyś wyjaśnili kto tak to podzielił, co jeszcze on sobą reprezentuje, i co z tego wynika, ale na razie jednak nie chcemy się oddalać zbytnio od... O Jezu! Muszę to znowu wymówić... Tuska. I jego wesołej gromadki.
No dobra, mój słodki Czytelniku, skoro jeszcze tu jesteś, to pewnie czujesz gotowość dowiedzenia się co to za rodzaje agresji te Społeczne agresje z przedrostkami i bez. (Zgadłem?) Tak więc, Agresja Społeczna (bez przedrostka) to wszelka agresja (nie dało się tego powtórzenia bez akrobacji słownych uniknąć), która polega na walce o szeroko pojętą "Pozycję w Stadzie". Tutaj "samce alfa", które ostatnio nawet totalna lewizna kocha wrzucać do konwersacji. I takie tam sprawy.
Człek to, jakby nie było, istota społeczna, która przez ogromną część historii swego gatunku żyła w takich czy innych stadach. Czy to były plemiona, czy mniejsze grupy, czy załogi okrętu wikingów, czy jakieś getta w małych średniowiecznych miasteczkach, czy słynne (już nie dzisiaj) dziesięciotysięczne "wędrujące polis" Ksenofon(t)a*. I zawsze kiedy dwóch facetów okłada się po pyskach, albo chociaż postponuje mamusie, w rywalizacji o miejsce na parkingu - to jest właśnie to!
Przykładów na Agresję Społeczną można wszędzie znaleźć masę. Wystarczy zresztą chwilę pomyśleć, przypomnieć sobie jakikolwiek film, czy wydarzenie z własnego życia. Niemal na pewno będzie tam jakaś forma Społecznej Agresji. Dla nas problem leży nie tyle w tym, że ona tam jest, tylko w tym, że wielu ludzi, TAKŻE NA PRAWICY, JEŚLI NIE PRZEDE WSZYSTKIM, całkiem nie rozumie, że Agresja Społeczna nie jest jedynym możliwym, i jedynym występującym w przyrodzie, rodzajem agresji.
I wynika z tego niezrozumienia wiele smutnych rzeczy. Z których niejedna wiąże się z naszym (mało atrakcyjnym, żeby to łagodnie określić) tematem. I nie mówię o mamucie, tylko o tym ryszawym pokurczu, którego wszyscy tak kochamy.
Agresja Antyspołeczna (żeby teraz ją wziąć na warsztat) to będzie np. gość, który już ma całkiem dość (liberalnego raju), więc strzela na oślep do wszystkiego co się rusza. Z zamiarem wykończenia potem siebie, albo i nie. Zresztą tego typu zamiary wobec siebie także często można by widzieć jako przejaw Agresji Antyspołecznej właśnie. W końcu "ja" to część jakiegoś społeczeństwa, itd.
To jednak nie jest jedyny sposób na przejawienie Agresji Antyspołecznej. Nie chciałbym, z wielu powodów, robić tu psychoanalizy różnym Urbanom czy Maleszkom, ale całkiem prawdopodobne, że w ich obrzydliwym postępowaniu (i takimż charakterze) dominuje właśnie ten rodzaj agresji. Choć nie jest to takie znowu pewne, bowiem Agresja Antyspołeczna to agresja skierowana przeciw "swoim", a wcale nie jest powiedziane, że ofiary tych obskurnych indywiduów są dla nich "swoimi".
Co nas, z kolei, zbliża do trzeciego, i najbardziej dla nas tutaj interesującego, rodzaju agresji - Agresji Aspołecznej. Przedrostek "A" oznacza tutaj "brak związku z".
Ale jeszcze dorzućmy coś do tematu Agresji Antyspołecznej, mówiąc, że ten rodzaj agresji przejawiałby każdy bezinteresowny zdrajca. Czyli taki zdrajca, który czuje się częścią tej grupy, którą zdradza, i którego cieszy fakt, że tej właśnie grupie szkodzi. (O co akurat podejrzewam Maleszkę.) Tutaj fascynacja złem, diabolizm i te rzeczy.
OK, teraz Agresja Aspołeczna. Jest to taka, w której aspekt społeczny nie odgrywa roli. W tym sensie, że przejawiający (czy tam choćby odczuwający) ten rodzaj agresji po prostu NIE CZUJE SIĘ członkiem "tego samego stada", co jej, faktyczna czy zamierzona, ofiara. W każdym razie nie czuje się w danym momencie, kiedy tę agresję przejawia, czy tam ją odczuwa.
Jak to w ogóle możliwe i o co tutaj miałoby chodzić? Oczywiście - można się spierać, czy kiedy pasterz podrzyna owcy gardło, to jest to "agresja", czy też coś całkiem innego. Trochę to dla mnie byłoby śmieszne, gdyby ktoś tam potrafił całkiem agresji nie dostrzec, ale zgoda, że ten podrzynający wcale nie musi odczuwać przy tym nienawiści do swej (nie bójmy się tego słowa!) ofiary. Ani w ogóle żadnych "agresywnych uczuć". Co, zdaniem wielu, przesądza o braku agresji w tej sytuacji.
Jest tu jednak, jak sądzę, spore pomieszanie pojęć, tak niestety częste na naszej "patriotycznej prawicy". Agresja to miałyby być jednocześnie czyny, i uczucia. Kiedy ktoś kopnie staruszkę w kostkę, zamiast ją przeprowadzić przez ulicę, każdy powie, że to agresja. Nie domagając się (o ile nie jest postmodernistycznym literatem, oczywiście), żeby mu najpierw - zanim zdoła ocenić, czy to agresja - dokładnie opisano stan uczuciowy i umysłowy kopiącego. Prawda?
Kiedy nas w końcu najadą przyjaciele zza Odry, dla jednych będzie to wymarzona bratnia pomoc, dla drugich jednak agresja - niezależnie od tego, co się tam w duszy każdego z owych szkopów dzieje. Prawda? Nie ma więc sensu mówić, że agresja bez "agresywnych uczuć" to nie agresja. Czyny w końcu też się, nawet i w sądach, jeśli wyższe okoliczności nie wchodzą w grę, liczą. A nawet jakby przede wszystkim.
Tym bardziej, że czymże się owa agresja/nie-agresja wobec owcy różni od:
1. agresji naszych przodkow (wcale nie tak odległych) wobec mamuta, niedźwiedzia (ładnie opisane w "Panu Tadeuszu", "Krzyżakach"), wilczycy z wilczętami, itd.?
2. agresji PSYCHOPATY, który, z takiego czy innego powodu, morduje swą ofiarę - nie rywalizując z nią ani o miejsce na parkingu, ani o tytuł Mistrza Takiej-Czy-Innej-Organizacji w Wadze Półśredniej - tylko po prostu... traktując ją, tę ofiarę, jak bryłę mięcha, którą należy odpowiednio spreparować?
W obu tych punktach agresor - aspołeczny - może odczuwać, i często z pewnością odczuwa, lube podniecenie, ale całkiem niekoniecznie, o ile w ogóle, "agresję" taką, jakiej się spodziewamy przy szarpaninie o miejsce na parkingu... I jaką, w naszym (w dużej mierze odgórnie generowanym!) intelektualnym pomieszaniu, zwykliśmy uznawać "po prostu za agresję".
c.d.n. (albo i nie, Deo et Triario volente)
triarius
* Piszę tak, bo mnie wkurza, że w oryginale jest Ksenofon, a u nas dodaje się to niepotrzebne "t". To tak, jak robienie z Alkibiadesa "Alcybiadesa". Tylko gorsze. Pewnie jestem pedant i/lub snob, ale nie lubię.
Ale może zacznijmy od początku. Albo może jednak nie od samego początku, by wyszedł by nam filozoficzny wstęp rozmiarów Magnum Opus Spenglera w nieocenzurowanej liberalnie wersji. Więc raczej tak gdzieś od środka, albo i poniżej.
Jakie są rodzaje agresji? Powie ktoś (i powie słusznie), że mamy agresję czynną i bierną, ładną i brzydką, słuszną i wręcz odwrotnie. Choć są i tacy (że tu zrymuję) rodacy, dla których wszelka agresja jest szpetna, a ładne jest tylko nadstawianie drugiego policzka.
W każdym razie agresja w wykonaniu Polaków jest be, a agresja obcych wobec Polaków taka aż straszna nie jest, bowiem ma jedną ogromną zaletę - daje Polakom szansę do nastawiania drugiego policzka (i nie tylko policzka), przez co przeanielają się JESZCZE BARDZIEJ i w ogóle są super, a JP2, siedząc sobie na chmurce, cieszy się tym widokiem! No ale to już jest (moim chamskim i wulgarnym, oczywiście, zdaniem) zupełna psychopatologia, i tym się nie będę szerzej zajmował.
Wracając do tych mniej patologicznych poglądów, to oczywiście: bierna agresja, czyli np. żona leżąca jak kłoda pod sapiącym małżonkiem, żeby mu za coś odpłacić... I czynna agresja, czyli po pysku, albo słowem gładkiem... Czy raczej wulgarnym i po mamusi. (Bo przecież nie o pedałach! Te czasy odeszły wraz z... Wiadomo!)
Brzydka i ładna, słuszna i nie - tośmy sobie, mimochodem, pokrótce też wyjaśnili. Mnie jednak nie o to chodziło. "A o co?" - spyta ktoś. No to ja mu odpowiem, że agresja dzieli się na: Społeczną, Aspołeczną i Antyspołeczną. To nie ja to wymyśliłem, nawet nie jakiś Fromm ze Szkoły Frankfurckiej...
(Tu bym splunął z obrzyczeniem, gdyby to nie było anty. Co jest bardzo, ale to bardzo, be! Bycie anty znaczy.) Może sobie kiedyś wyjaśnili kto tak to podzielił, co jeszcze on sobą reprezentuje, i co z tego wynika, ale na razie jednak nie chcemy się oddalać zbytnio od... O Jezu! Muszę to znowu wymówić... Tuska. I jego wesołej gromadki.
No dobra, mój słodki Czytelniku, skoro jeszcze tu jesteś, to pewnie czujesz gotowość dowiedzenia się co to za rodzaje agresji te Społeczne agresje z przedrostkami i bez. (Zgadłem?) Tak więc, Agresja Społeczna (bez przedrostka) to wszelka agresja (nie dało się tego powtórzenia bez akrobacji słownych uniknąć), która polega na walce o szeroko pojętą "Pozycję w Stadzie". Tutaj "samce alfa", które ostatnio nawet totalna lewizna kocha wrzucać do konwersacji. I takie tam sprawy.
Człek to, jakby nie było, istota społeczna, która przez ogromną część historii swego gatunku żyła w takich czy innych stadach. Czy to były plemiona, czy mniejsze grupy, czy załogi okrętu wikingów, czy jakieś getta w małych średniowiecznych miasteczkach, czy słynne (już nie dzisiaj) dziesięciotysięczne "wędrujące polis" Ksenofon(t)a*. I zawsze kiedy dwóch facetów okłada się po pyskach, albo chociaż postponuje mamusie, w rywalizacji o miejsce na parkingu - to jest właśnie to!
Przykładów na Agresję Społeczną można wszędzie znaleźć masę. Wystarczy zresztą chwilę pomyśleć, przypomnieć sobie jakikolwiek film, czy wydarzenie z własnego życia. Niemal na pewno będzie tam jakaś forma Społecznej Agresji. Dla nas problem leży nie tyle w tym, że ona tam jest, tylko w tym, że wielu ludzi, TAKŻE NA PRAWICY, JEŚLI NIE PRZEDE WSZYSTKIM, całkiem nie rozumie, że Agresja Społeczna nie jest jedynym możliwym, i jedynym występującym w przyrodzie, rodzajem agresji.
I wynika z tego niezrozumienia wiele smutnych rzeczy. Z których niejedna wiąże się z naszym (mało atrakcyjnym, żeby to łagodnie określić) tematem. I nie mówię o mamucie, tylko o tym ryszawym pokurczu, którego wszyscy tak kochamy.
Agresja Antyspołeczna (żeby teraz ją wziąć na warsztat) to będzie np. gość, który już ma całkiem dość (liberalnego raju), więc strzela na oślep do wszystkiego co się rusza. Z zamiarem wykończenia potem siebie, albo i nie. Zresztą tego typu zamiary wobec siebie także często można by widzieć jako przejaw Agresji Antyspołecznej właśnie. W końcu "ja" to część jakiegoś społeczeństwa, itd.
To jednak nie jest jedyny sposób na przejawienie Agresji Antyspołecznej. Nie chciałbym, z wielu powodów, robić tu psychoanalizy różnym Urbanom czy Maleszkom, ale całkiem prawdopodobne, że w ich obrzydliwym postępowaniu (i takimż charakterze) dominuje właśnie ten rodzaj agresji. Choć nie jest to takie znowu pewne, bowiem Agresja Antyspołeczna to agresja skierowana przeciw "swoim", a wcale nie jest powiedziane, że ofiary tych obskurnych indywiduów są dla nich "swoimi".
Co nas, z kolei, zbliża do trzeciego, i najbardziej dla nas tutaj interesującego, rodzaju agresji - Agresji Aspołecznej. Przedrostek "A" oznacza tutaj "brak związku z".
Ale jeszcze dorzućmy coś do tematu Agresji Antyspołecznej, mówiąc, że ten rodzaj agresji przejawiałby każdy bezinteresowny zdrajca. Czyli taki zdrajca, który czuje się częścią tej grupy, którą zdradza, i którego cieszy fakt, że tej właśnie grupie szkodzi. (O co akurat podejrzewam Maleszkę.) Tutaj fascynacja złem, diabolizm i te rzeczy.
OK, teraz Agresja Aspołeczna. Jest to taka, w której aspekt społeczny nie odgrywa roli. W tym sensie, że przejawiający (czy tam choćby odczuwający) ten rodzaj agresji po prostu NIE CZUJE SIĘ członkiem "tego samego stada", co jej, faktyczna czy zamierzona, ofiara. W każdym razie nie czuje się w danym momencie, kiedy tę agresję przejawia, czy tam ją odczuwa.
Jak to w ogóle możliwe i o co tutaj miałoby chodzić? Oczywiście - można się spierać, czy kiedy pasterz podrzyna owcy gardło, to jest to "agresja", czy też coś całkiem innego. Trochę to dla mnie byłoby śmieszne, gdyby ktoś tam potrafił całkiem agresji nie dostrzec, ale zgoda, że ten podrzynający wcale nie musi odczuwać przy tym nienawiści do swej (nie bójmy się tego słowa!) ofiary. Ani w ogóle żadnych "agresywnych uczuć". Co, zdaniem wielu, przesądza o braku agresji w tej sytuacji.
Jest tu jednak, jak sądzę, spore pomieszanie pojęć, tak niestety częste na naszej "patriotycznej prawicy". Agresja to miałyby być jednocześnie czyny, i uczucia. Kiedy ktoś kopnie staruszkę w kostkę, zamiast ją przeprowadzić przez ulicę, każdy powie, że to agresja. Nie domagając się (o ile nie jest postmodernistycznym literatem, oczywiście), żeby mu najpierw - zanim zdoła ocenić, czy to agresja - dokładnie opisano stan uczuciowy i umysłowy kopiącego. Prawda?
Kiedy nas w końcu najadą przyjaciele zza Odry, dla jednych będzie to wymarzona bratnia pomoc, dla drugich jednak agresja - niezależnie od tego, co się tam w duszy każdego z owych szkopów dzieje. Prawda? Nie ma więc sensu mówić, że agresja bez "agresywnych uczuć" to nie agresja. Czyny w końcu też się, nawet i w sądach, jeśli wyższe okoliczności nie wchodzą w grę, liczą. A nawet jakby przede wszystkim.
Tym bardziej, że czymże się owa agresja/nie-agresja wobec owcy różni od:
1. agresji naszych przodkow (wcale nie tak odległych) wobec mamuta, niedźwiedzia (ładnie opisane w "Panu Tadeuszu", "Krzyżakach"), wilczycy z wilczętami, itd.?
2. agresji PSYCHOPATY, który, z takiego czy innego powodu, morduje swą ofiarę - nie rywalizując z nią ani o miejsce na parkingu, ani o tytuł Mistrza Takiej-Czy-Innej-Organizacji w Wadze Półśredniej - tylko po prostu... traktując ją, tę ofiarę, jak bryłę mięcha, którą należy odpowiednio spreparować?
W obu tych punktach agresor - aspołeczny - może odczuwać, i często z pewnością odczuwa, lube podniecenie, ale całkiem niekoniecznie, o ile w ogóle, "agresję" taką, jakiej się spodziewamy przy szarpaninie o miejsce na parkingu... I jaką, w naszym (w dużej mierze odgórnie generowanym!) intelektualnym pomieszaniu, zwykliśmy uznawać "po prostu za agresję".
c.d.n. (albo i nie, Deo et Triario volente)
triarius
* Piszę tak, bo mnie wkurza, że w oryginale jest Ksenofon, a u nas dodaje się to niepotrzebne "t". To tak, jak robienie z Alkibiadesa "Alcybiadesa". Tylko gorsze. Pewnie jestem pedant i/lub snob, ale nie lubię.
Subskrybuj:
Posty (Atom)