Pokazywanie postów oznaczonych etykietą media. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą media. Pokaż wszystkie posty

niedziela, marca 29, 2015

O piersiowych tonach nabrzmiałych troską

Przezabawne jest słuchać tych wszystkich głębokich piersiowych tonów, wyrażających najwyższej próby troskę o los biednych proli latających na te swoje arbajty tanimi liniami lotniczymi... I przez to zdanych na łaskę i niełaskę podlegających depresjom drugich pilotów... Oraz pierwszych pilotów z pęcherzem wielkości ziarnka gorczycy...

Przezabawne, kiedy nikt nawet słowem przy tej okazji nie piśnie o ludziach mających w swych rękach losy setek milionów takich proli, czego drobną jedynie częścią jest kwestia stanu psychicznego pilotów tanich linii lotniczych.

Tamtych nikt nie kontroluje, nikt ich na zdrowie psychiczne nie bada, ogół nie ma pojęcia jak NAPRAWDĘ ich się do tej roboty selekcjonuje (a ci co mają jakieś intuicje, po nocach spać z tego powodu nie mogą)... Ich track record jest taki, jaki widzimy - że już nie cofnę się do lat, powiedzmy, trzydziestych, ale choćby ten ostatni, płodny w wydarzenia, rok... I co? I nic!

triarius

piątek, października 24, 2014

Gawęda jak borsuk (tom 1)

Parę dni temu zepsuł mi się telewizor, więc, figlarnie ale nie całkiem od rzeczy, mógłbym stwierdzić, żem teraz człowiek wolny - jedyną wolnością o jakiej można jeszcze dzisiaj marzyć. Do telewizji mi się chwilowo nie spieszy, ale kiedy wspominam minione czasy, widzę, że jednak, inteligentnie i tygrysicznie z tego kontrowersyjnego dobra korzystając, coś tam jednak z niego miałem.

Bo to i Falvetti ze swoim Potopem, i Christina Pluhar z Zagubionymi Ptakami, ale także rzeczy z założenia mniej przyjemne, a jednak w jakiś sposób tygrysistę zapładniające. No a poza tym ja po prostu nie bardzo wiem, co się w świecie dzieje.

Myślałem, naiwny, że blogasy na szalomie mnie o tych sprawach wystarczająco poinformują, ale okazuje się, że tam biężączka chodzi stadami i w tej chwili takie np. Państwo Islamskie czy podboje Putina nikogo nie interesują, bo mają Sikorskiego Radka z jego żoną i dziwnymi wypowiedziami.

Nie mam więc pojęcia, czy Putin już przeprosił, oddał Krym i przyznał Biedroniowi order Lenina z diamentami, za "propagowanie tolerancji", czy też jeszcze nie. W końcu potraktowano go brutalnie, z tego co pamiętam - sankcje i dyplomatycznym półgłosem wypowiedziane "fi donc!" (co się na polski przekłada jako "Fifi, nie rusz!")...

No a Państwo Islamskie - czy oni już przeprosili i obiecali poprawę? A ogłosili Środę dniem świętym, zamiast Piątku? (No bo kto to w ogóle jest ten Piątek?) I zaczęli się do niej modlić? Naprawdę nic teraz nie wiem, na razie to jakoś znoszę, ale za jakiś czas będę albo musiał naprawić telewizor, albo zacząć szperać po zagranicznej prasie online. Kto by to pomyślał? Chyba że się na ten brak wiedzy o aktualnych wydarzeniach z czasem uodpornię - no bo w końcu co aż tak ważnego może się jeszcze wydarzyć?

Z tych rzeczy, które widziałem ostatnio w telewizji, był na przykład wywiad z Karolem Habsburgiem, wnukiem ostatniego cysorza. Na BBC. Gość był dla mnie z wyglądu i manier mniej wiecej równie arystokratyczny, co typowy sklepikarz, za to nawijał postępowo i "proeuropejsko" jak cholera. Rzekł nam m.in., że "po okropnościach wojny światowej zrozumiano, że tylko zjednoczona Europa może zapobiec nowej wojnie". Itd.

Czego ja kompletnie nie rozumiem. Albo raczej uważam to za wierutne kłamstwo. Jeśli bowiem w Europie są antagonizmy, wrogiści, konflikty, nienawiści - to pozbawienie wszystkich ich własnego państwa... A właściwie przecież nie "wszystkich", przynajmniej na razie, tylko mniej wartościowych...

W każdym razie zrobienie jakiegoś urzędniczego imperium, w którym ludzie nie będą mieli nic do powiedzenia o polityce (ani o niczym innym w sumie, ale na razie interesuje nas polityka), wzięcie wszystkich za mordę - w żaden sposób konfliktów nie wyeliminuje. No bo niby jak?

Jeśli "wychowaniem", no to po prostu znaczy, że tych ludzi będzie się - przymusowo, albo może bardziej za pomocą jakichś manipulacji - indoktrynować. Ale to oczywiście nie wystarczy, wie o tym każdy światły "Europejczyk", więc bez brania za mordę się nie da. Możemy to sobie nazwać "pokojem i miłością między"... Nie "narodami" chyba...

Między czymśtam... Ale w każdym razie, narody czy coś innego, to jest dokładnie to samo, co rządząca dzisiejszą amerykańską polityką reguła: "my nigdy nie ponosimy porażki, po prostu redefiniujemy sukces". (Swoją drogą, to musi być jakiś duch czasów, że oni tak wszyscy na raz. Spengler akhbar!)

Nie będzie może wojen takich, jak te dwie światowe, skoro narody nie będą miały własnych państw (z prawdziwego zdarzenia), a w związku z tym własnych armii... Ale ew. niechęci, nienawiści i konflikty oczywiście nie znikną, bo niby dlaczego by miały znikać? Będą istnieć nadal, po prostu jako konflikty klasowe, rozruchy, terroryzm, sankcje gospodarcze, bratnia pomoc, wychowywanie społeczeństwa ku czemuśtam... Tę listę można sobie wydłużać niemal w nieskończoność. (Oczywiście myśmy tego tu nie odkryli, bo to podstawy szpęgleryzmu.)

Jasne jest, że media (ach, stale jednak wracamy do tego mojego zepsutego telewizora!) ew. Wielkiej Wojny jak ta pierwsza światowa, na pewno nie przeoczą (z takich czy innych względów), podczas gdy te wszystkie konflikty w znacznej mierze tak. Już nawet rzeczy efektownie wypadające na ekranach są nam oszczędzane.

Jak rozruchy z paleniem samochodów i milionowe demonstracje (oczywiście te niesłuszne), a co dopiero samobójstwa ludzi zrujnowanych czy mających dość tego całego szczęścia z miłością na dodatek. Czy powiedzmy nienawiść między grupami społecznymi lub narodowościami, która wcale zdaje się nie niknąć, jeśli nie wprost przeciwnie.

(Swoją drogą, Polska powinna natychmiast przeprosić za tego Aarona, co to rozpruwał biedne londyńskie prostytutki! Wydało się, że to był nasz rodak, więc MSZ, Michnik, cała reszta - do roboty!)

O ile nie jest trudno zrozumieć, że po Wielkiej Wojnie (pierwszej światowej), w której działy się naprawdę rzeczy przeraźliwe... W ostatnich godzinach życia mojego telewizora widziałem akurat na BBC znakomity reportaż o nieznanych aspektach óczesnych walk w okopach. Na przykład o kunsztownych podkopach i ogromnych minach wysadzanych pod niemieckimi umocnieniami przez Anglików.

To była naprawdę rzeźnia, i nie dziwię się, że jej skutkiem stał się ten ogromny wzrost pacyfizmu. Pacyfizm to oczywście rozwiązanie fałszywe, chore i histeryczne - ale jednak w takiej sytuacji jak tamta, psychologicznie "naturalne". Natomiast pozbawianie ludzi ich własnego państwa, możliwości jakiegoś w miarę autentycznego uczestniczenia w życiu politycznym?

Jasne, że to zawsze było dalekie od ideału (coś w tym dziwnego dla prawicowca?), ale przecież to "europejskie" rozwiązanie z ideałem ma jeszcze o wiele mniej wspólnego. Chyba że przez "ideał" mamy rozumieć "coś oderwanego od życia, nierealnego i trzymanego przy życiu (?) jedynie kłamstwem i groźbą przemocy"...

No więc branie wszystkich za ryło "w interesie pokoju" nie jest moim skromnym żadnym rozwiązaniem problemu ludzkiej agresji i wojen - ani odruchowym i psychologicznie naturalnym, ani skutecznym i sensownym. Jednak oczywiście gdyby ten Habsburg gadał podobne rzeczy jak ja teraz, to by mu żadne BBC nie kadziły na temat jego "błękitnej krwi", i nie robiły z nim wywiadów w dobrym czasie antenowym.

To powyższe można sobie potraktować jako długi i niepozbawiony zalet wstęp do czegoś, o czym przede wszystkim chciałem dziś rozmawiać, tylko nie wiem, czy nie lepiej to odłożyć do drugiego tomu, albo na Św. Nigdy. Chodziło mi mianowicie o ten terroryzm, o którym nieco ostatnio pisałem, ale, jak mi się wydaje, niestety dość chaotycznie i trudno dla wielu zrozumiale.

Mam ostatnio z tym problemy - jednej strony całkiem sporo nieźle sprecyzowanych myśli w głowie, sercu, jaźni (czy gdzie tam), a z drugiej strony poczucie, że w książce to by może nieźle wypadło, ale na bloga to zbyt długie i zbyt złożone, a właściwie to po co, skoro ani z tego forsy, ani realnego wpływu na cokolwiek. Co najwyżej przyszłe nieprzyjemności, a to mi jakoś nie wystarcza. Nie wiem dlaczego. (To było, obowiązkowe zgodnie z odkryciami tygrysicznej nauki, zjadanie własnego ogona.)

Nie - faktycznie, chciałem pisać o terroryźmie, "terroryźmie", wojnie i tej całej kręcącej sie wokół owych tematów załganej i oglupiającej propagandzie, ale chyba napisało nam się coś w miarę z sensem, co stanowi pewną całość, przynajmniej jak na blogaskowy standard, więc tamto zostawmy sobie na ew., Deo volente, następny tom. Tak będzie składniej i sensowniej.

triarius

P.S. Rozum oczywiście NIE JEST "jedyną bronią człowieka", ale w czasach takich jak te, od niego musi się wszystko zacząć. (Jeśli w ogóle miałoby się zacząć.)

czwartek, maja 22, 2014

O gwałceniu prostytutek (albo i nie, zależy jak wyjdzie)

Oczywiście starzy ludzie lubią narzekać na czasy, w których ich starość upływa, a jeśli ktoś tak często jak ja nie miał nic sensownego do roboty i czytał książki, to nic dziwnego, że na starość będzie kiwał oszronioną głową wygłaszając drżącym głosem jeremiady na temat powszechnej dziś głupoty... Ale jednak coś w tym jest, że głupota czuje się obecnie o wiele pewniej, żadnych kompleksów, a jej przeciwieństwo, zakładając że w ogóle jeszcze gdzieś istnieje, kryje się płochliwie po kątach.

Lubię konkretne przykłady popierające różne moje, czasem dość złożone, tezy - więc proszę, oto takie coś... I jeśli to cię, P.T. Czytelniku, nie razi tak jak mnie, to potraktuj to łaskawie jako potwierdzenie właśnie mojego stwierdzenia. (OK?) Więc dowodem na powszechne dziś zgłupienie - niby dobnym, ale konkretnym i dla mnie znaczącym - jest choćby to, że dziś nikt już niemal nie mówi o "morderstwie", a tylko zawsze o "zabójstwie"...

Niechby ktoś dla pieniędzy, po wieloletnich przygotowaniach, zamordował stryjka tępym nożem - "zabójstwo"! Niechby jakiś Putin utrupił jakiegoś Litwinienkę polonem - "zabójstwo", a jakże! Podobnie z pokrewnymi sprawami. Dzisiaj nawet zamaskowany i uzbrojony rozbój na rozstajnych drogach to... No, zgadujemy! No...?

"Kradzież" oczywiście, cóż by innego? Nie ma "włamań", "rozbojów", "rabunków"... Masy innych tego typu określeń, które w mrocznych prlowskich czasach mojej młodości znał każdy półanalfabeta. I to wcale nie tylko dlatego, że wtedy było to powszechniejsze, jeśli naprawdę było, co nie jest aż tak pewne.

Przyczyny tego stanu? Niewątpliwie różne, przy czym całkiem celowe działanie nie jest najmniej istotną. "Czyje celowe działanie?", spyta ktoś... A tych wszystkich sił, i tych wszystkich ludzi (żeby już tego dumnego określenia nie skąpić), którzy nam miłościwie, i którzy tymi nieszczęsnymi lemingami bez przerwy, w sobie wiadomych celach, manipulują. Za pomocą mediów, "edukacji", "prawa"... I czego tam jeszcze.

A że to zgłupienie, które jest naszym tutaj zasadniczym tematem, rozszerza się na ludzi spoza ścisłego grona lemingów, widać choćby w tym, jak chętnie i bez oporów ludzie całkiem porządni i niby niegłupi używają określeń w rodzaju "koktail Mołotowa", o Unii mówią "Europa", o Jaruzelskim "Generał" ("kto nie szanuje własnych generałów, będzie szanował cudzych", że tak sparafrazuję Ziuka)...

Albo wymyślają tacy program nowej - patriotycznej oczywiście i prawicowej jak cholera - partii, a tam zawsze trzy głowne cele... Cośtam1, Cośtam2, Wolny Rynek... Gdzie Cośtam1 to na przykład Niepodległość albo Chrześcijaństwo, a Cośtam2 to może być powiedzmy Poszanowanie Tradycji albo Rodzina. Jakby ten (mityczny, jeśli nie po prostu ZAŁGANY od początku do końca) "wolny rynek" to nie było coś z całkowicie innego aksjologicznego, o politycznym już nie wspominając, porządku,

Z tym, że to, niestety, nie jest już do pojęcia dla ludzi, dla których zatarła się różnica pomiędzy "rabunkiem" czy "włamaniem", a "kradzieżą", oraz między "morderstwem" i "zabójstwem". Tak mi się czasem, nawiasem mówiąc, wydaje, że ta dziwna niechęć do nazywania kogoś "mordercą" może wynikać z przyczyn, że tak to nazwę, humanitarnych, albo nawet (nie bójmy się tego słowa!) z POLITPOPRAWNOŚCI.

Tylko że to by było jeszcze dziwniejsze w przypadku ludzi uważających się za prawicę! Prawda? (A jeśli prawda, to dlaczego nikt na to wcześniej nie wpadł? Co ładnie domyka moją główną tutaj tezę - eleganckim Q.E.D. Ot co!)

No i tutaj, w tym punkcie naszej analizy, mamy przed sobą cały wachlarz... W sensie dosłownym, lub niemal, bo inaczej to by był językowy potworek... "Szeroki wachlarz wąskich gardeł", żeby zacytować pradawną kpinę z prlowskiego języka... Mamy tu w każdym razie wiele różnych dróg do wyboru. Na przykład moglibyśmy sobie poszukać głębszych przyczyn tego celowego ogłupiania publiki przez...

Nie wiem jak to określić, ale chodzi o to, że są Prole, czyli my, i są ci proli Poganiacze... To znaczy są dosłownie Poganiacze - w mediach, "edukacji", sądownictwie, różne tam "autorytety"... O - "dziennikarze", "artyści"... (Niemal o nich zapomniałem, serio!) No i są ci, co za nimi, ponad nimi, i dla których cały ten... Całe to, wiadomo, się kręci... Czyli nie "poganiacze" w sensie ścisłym, tylko "Elita", czy jakoś tak... I my, Prole.

No więc ich siła, tych nie-proli, nie-nas, polega w dużym stopniu na mediach. W tych czasach... Czy ja to muszę mówić? Bez mediów mało co się da zrobić, a z nimi sporo. No i człek naprawdę sensowny, kiedy widzi coś ewidentnie wyprodukowanego przez istoty, jak to się mówi, rozumne... Ludzi lub ew. kosmitów, żeby już zostawić na boku delfiny i słonie... To on się zawsze w duszy pyta, ten człowiek znaczy: "po co oni mi to pokazują i co chcą przez to osiągnąć?"

Nie że jakaś wprost paranoja, ale serio... Widzisz obraz na którym goła baba wyleguje się w prowokacyjnej pozie na szezlongu... I co? I pytasz oczywiście sam siebie, CAŁKIEM AUTOMATYCZNIE: "co też ten malarz chciał przez to uzyskać?". A zaraz potem, albo i przedtem: "co też ten krytyk, który toto zachwalał, bo bez tego przecież nigdy bym tego nie zobaczył, chciał przez to uzyskać"? Itd., itd., nie zapominając o nikim z tego (często szemranego) grona.

Dosłownie KAŻDY, kto do tego obrazu przyłożył rękę, albo inną część ciała zresztą, w sensie, że się przyczynił do tego, iż on powstał, przetrwał, dotarł do widza... Powinien zostać prześwietlony. Łącznie z samą modelką, choć w jej przypadku to akurat może być najprostsze. W końcu prosta dziewczyna po przejściach. Tak więc - powtórzmy to, bo dzisiaj chyba raz nie wystarczy to rzec - iż człek na poziomie i prawicowy, zawsze AUTOMATYCZNIE I ODRUCHOWO, w każdym przypadku, gdy traktują go jakąś KOMUNIKACJĄ, zada sobie w duszy (po to ją ma!) pytanie: "komu to służy, kto za tym stoi?"

Wcale nie żartuję! I nie musi w tym być, powtarzam, żadnej paranoi. Wszystko może się okazać OK, może w tym nie być żadnych brzydkich ukrytych celów...Modelka dla pieniędzy, malarz dla seksu, marchand dla forsy (na słodycze i kinowe bilety)... Ale i w takim przypadku zapewne sprzedają nam to dzieło jako "wielkie, odkrywcze, przełomowe", "artystę" jako jakiegoś proroka, i być może modelkę jako ofiarę samczej dominacji od 10 tysięcy lat, nad którą należy się litować, kupując bilet na wystawę i głosując na "Europę".

Co nie musi koniecznie jednoznacznie wynikać z obiektywnych faktów. Prawda? A jednak, dziwnym jakimś trafem, niemal zawsze takie rzeczy, jak ta białogłowa w rozkroku na tym szezlongu, są nam (nie bójmy się tego słowa!) stręczone jako coś o wiele większego, o wiele głębszego. Co nas ma za zadanie WYZWOLIĆ... I jak cudownie to mu się udaje! (Ach!) Czyż nie?

Jednak człek, który pod wpływem, jakby nie było, durnych seriali i jeszcze durniejszych dzienników telewizyjnych przestał już rozróżniać "zabójstwo" od "morderstwa", a "rabunek" od "kradzieży", oczywiście takich subtelnych niuansów rozróżnić nijak nie zdoła.

A co z gwałceniem prostytutki, spyta ktoś? Na to, Deo volente, przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać, choć ten temat też się z naszym głownym wątkiem jak najbardziej wiąże. Oraz z całą masą innych.

A zatem c.d.n. (albo i nie)

triarius

P.S. Liberalizm to lewactwo sklepikarzy. 

sobota, czerwca 02, 2012

O świeckiej świętości (i innych lewackich zboczeniach)

Zacznijmy od cytatu:
Spinoza urodził się 24 listopada 1632 roku w Amsterdamie, gdzie osiedliła się jego żydowska rodzina po ucieczce przed hiszpańską i portugalską inkwizycją. Uczęszczał do szkoły mieszczącej się w synagodze Hiszpanów i Portugalczyków, którzy uczyli zarówno religii żydowskiej, jak i wiedzy ogólnej, zdobytej w Hiszpanii. [_ _ _] W końcu przeciwstawił się religijnym naukom swojej gminy i został przez nią wyklęty w lecie 1656 roku.
To nam może wystarczy, choć zaraz potem jest tekst owej żydowskiej gminnej ekskomuniki, także dość interesujący. A w każdym razie jednoznaczny i nie owijający w bawełnę. Ale powiedzmy sobie jeszcze skąd ten cytat. No to mówię, że z książki Richarda H. Popkina i Avruma Strolla "Filozofia - najpopularniejszy na świecie podręcznik filozofii dla niefilozofów". Oryginał z 1986, polskie wydanie by Zysk i S-ka 1994.

Otwieramy ponownie na Spinozie, przeskakujemy kawałek dalej i czytamy to:
W życiu osobistym Spinoza bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do świętości; w dniu śmierci był radosny i nie obawiał się niczego; pomimo częstych zjadliwych ataków bardzo rzadko się złościł i rzadko tracił rozsądek.
Czy ktoś tu zauważył dziwnego? W powyższym cytacie znaczy? Coś co mu ("jej" też, a jakże!) nie pasuje? Zresztą dla co mniej bystrych P.T. Czytelników ten najistotniejszy fragment wytłuściłem. No więc? Zgoda - chodzi o tę "świętość". Ewidentnie świecką - jak u Jacka Kuronia.

No bo przecież jaką inną? Spinoza, jak wynika choćby z powyższych cytatów, religijnym żydem z pewnością nie był. Zresztą czy religijni żydzi mają świętych? Katolikiem też  ewidentnie nie był, bo ktoś by nam chyba o tym - niewykluczone że p.p. Popkin i Stroll - powiedział. W katolicyźmie święci jak najbardziej istnieją, ale to chyba nie ten przypadek.

Tym bardziej, że Amsterdam w XVII w. raczej z katolicyzmem miał niewiele wspólnego. Protestantem, jak otoczenie, też chyba trudno Spinozę nazwać, a w każdym razie znowu o tym nic nie słyszymy. Zresztą protestanci, z tego co wiem (a wśród przodków mam najwyższego duchownego szwedzkiego luterańskiego kościoła, hłe hłe!), świętych też nie uznają.

A więc czysty Jacek Kuroń i ktoś mógłby nawet zapytać, jakim to prawem panowie Popkin i Avrum szastają pojęciem świętości, do którego nie mają absolutnie żadnego prawa? Nie kłócę się, że Spinoza był złym czy niesympatycznym człowiekiem, chętnie wierzę, że był słodki i łagodny - tylko co to ma, do jasnej i niespodziewanej, wspólnego akurat ze "świętością"?!

"Bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do filozoficznego ideału" - tak mogłoby być. Nie wiem, czy to na pewno prawda, ale nie ma tu niczego, co by autorzy popularnego wprowadzenia do filozofii nie mieli prawa napisać. Wiele też innych rzeczy, o podobnej wymowie, mogliby napisać, ale "świętość"? To pojęcie należy do religii - i to bynajmniej nie do wszystkich - i to jest ewidentne zawłaszczanie (paskudne słowo skądinąd!) z ewidentnym pchaniem się na nieswój teren!

Można by tu jeszcze sporo się pooburzać, a także można by z tego różne ciekawe wnioski powysnuwać, na różne tematy. Jak to na przykład, że obecna lewizna, coraz bardziej totalitarna, coraz bardziej usadowiona w roli nowej klasy wyzyskiwaczy, na gwałt przejmuje dawne konserwatywne hasła, paradygmaty, rozwiązania...

Oczywiście pozostając nadal obrzydliwą totalitarną lewizną, tylko że już teraz do brudnej roboty używa harcowników, pali*tów i ofiary stworzonego przez siebie systemu edukacji, sama zaś coraz bardziej przybiera namaszczone miny w stylu... Jak się ten dęty "konserwatywny" platformiany pajac wabi? Chyba wiecie o kogo chodzi, nie? Plus świecka świętość różnych Jacków K. Plus "zgoda buduje". Plus "pacta sunt servanda". Ale my dzisiaj nie o tym.

Człek się zastanawia, i słusznie, czy tego typu "najpopularniejsze podręczniki filozofii" nie służą w sumie właśnie temu, żeby co parę stron, niepostrzeżenie, przemycić podobny kawałek, jak żeśmy sobie zacytowali. No bo czemu innemu mogłyby służyć? Albo inaczej, ostrożniej - zostawiając chwilowo na boku kwestię tego, po co to w ogóle napisano - zastanówmy się po co to wydano w Polsce.

No bo nie z prawdziwego umiłowania nauki, filozofii, czy czego tam. Skąd to wiem? Mógłbym o min. Hall i innych takich sprawach, ale to faktycznie zbyt abstrakcyjne. A stąd wiem, że zaraz po cytowanym fragmencie mamy takie coś:
Kiedy Jan de Witt, przywódca Republiki Duńskiej został zamordowany, Spinoza, podobno po raz pierwszy, oburzył się na pospólstwo, które do tego doprowadziło.
Fajne? No, nie mówcie mi, że nic was tutaj nie razi! I nie chodzi mi akurat o brak przecinka po "Duńskiej". Ani nawet pokrętne określenie, że "doprowadziło", skoro (nie chce mi się tego sprawdzać) wygląda, że raczej utrupiło. Ani nawet o to niezrozumiałe "po raz pierwszy". To "po raz drugi" już nie? Zapewne chodzi o to, że się oburzył "jako pierwszy". (Kto to zresztą sprawdził, czy na pewno nie trzeci?) Czy może jednak "pierwszy raz w życiu"? Mało tu precyzji!

Komuś, co bystrzejszemu z moich P.T., może się jednak wydać dziwne to nazwisko w połączeniu z Danią. Tam się ludzie nazywają raczej w stylu Sandstrupp, Anderssen i temu podobnież. A jeśli ktoś w ogóle cokolwiek z historii kojarzy, to przede wszystkim powinien się zdziwić tą duńską republiką. Bo takiej nigdy nie było! Pan de Witt ewidentnie był Holendrem, co potwierdza zresztą (zgadłem!) Wikipedia. Oto proszę: http://pl.wikipedia.org/wiki/Johan_de_Witt

Tak więc cel naukowy nie przyświecał wydaniu tej książki - to możemy uznać za udowodnione. Bo by wzięto kompetentnego tłumacza, zrobiono by korektę i jakiś fachowiec by się temu przyjrzał. (Bo to chyba jednak nie w oryginale takie głupoty napisali. A zresztą i tak należało sprawdzić!) Jaki więc był ten powód? Ano taki jak mówiłem. Zawłaszczanie, babranie brudnymi paluchami w sprawach religii, i to akurat szczególnie katolickiej...

Poza oczywiście niepodważalną w tym naszym nieszczęsnym kraju Zasadą Szwagra, która kazała dać robotę jakiemuś pociotkowi, zamiast komuś kompetentnemu. Teraz zapewne ten kompetentny, korzystając ze swej znajomości angielskiego, ma łatwiej, kiedy pracuje sobie, wesoło pogwizdując, na zmywaku. Więc żadna krzywda mu się nie stała. A pociotek jest co najmniej wiceministrem, albo kimś w Brukseli.

Że tego typu brudne cele przyświecają tego typu popularnym naukowym - czy w wielu przypadkach raczej "naukawym" - przedsięwzięciom, że to nie był jeden drobny przypadek, akurat na tych paru stronach książki, com ją sobie za pięć złotych parę dni temu kupił, wnoszę choćby z tego, że parę dni wcześniej znajoma pożyczyła mi, na podróż, popularno-naukowe pisemko Focus. Z czerwca 2008, archiwalne.

Siadam ci ja w tej kolejce, otwieram Focusa, czytam sobie artykuł o sportowcach, których wykończył alkohol... Całkiem interesujące, dla mnie przynajmniej, choć z nauką wiele to związku chyba nie ma, raczej dość wulgarne plotki... Otwieram w innym miejscu, i widzę: dział "Zaułek Darwina", autor Magdalena Tilszer, Biolog, doktorantka w Instytucie Nauk i Środowiska UJ", tytuł "Bliźniak prawdę obnaży".

No i zajawka, cytuję w całości i z zachowaną wielkością liter: "CHOĆ TRUDNO W TO UWIERZYĆ, PATRZĄC NA NASZYCH POLITYKÓW, BLIŹNIĘTA SĄ BEZCENNE, PRZYNAJMNIEJ DLA NAUK BIOMEDYCZNYCH".

Ładne? Czysto naukowe, całkiem apolityczne, więc oczywiście na miejscu i prześliczne. Dalej mi się nie chciało Focusa studiować, ale pewien jestem, że jakbym tam pogrzebał, to jeszcze parę takich apolitycznych smakołyków bym znalazł. I mówię wam: ta doktorantka Tilszer Magdalena daleko zajdzie!

Tak więc powinniśmy chyba, co najmniej, skoro o smole i pierzu nie ma nawet co marzyć, zacząć rozróżniać i wyrażać różnicę pomiędzy uczciwą naukowością i załganą NAUKAWOŚCIĄ. Bo bez tego ten informacyjny szum, który, coraz gorzej wykształconym, i coraz gorzej ogłupionym przez media, serwuje totalitarna lewizna, całkiem nas zniszczy. Albo wypniemy się bez sensu na prawdziwą naukę, która się przydaje, albo też będziemy łykać te wszystkie kłamstwa i pierdoły, które nam dzisiaj naukawe autorytety, przy skutecznym wsparciu całej reszty tego syfa, wduszają.

A co do świętości, od której rozpoczęliśmy, i w ogóle religii, to, nie mnie się tutaj wymądrzać, ale chyba warto by było, kiedy już zaczniecie się nieco bronić, pobronić się także przed tym kurewskim lewiźnianym ZAWŁASZCZANIEM (co za ohydne słowo, swoją drogą!) i gmeraniem brudnymi paluchami w waszych, ludzie, religijnych sprawach! Przez takich, którzy nie mają do tego żadnego prawa, bo to po prostu nie są ich sprawy. Dixi!

* * * * *

Uzupełnienie po pół godzinie:

Przyznawanie Spinozie tytułu "świętego" przez panów Popkina i Strolla to dokładnie coś takiego, jakby ci panowie, nigdy nie mając żadne styczności z BJJ, napisali o Spinozie, który także nie miał, że "był jednym z najwspanialszych czarnych pasów w Brazylijskim Jiu-Jitsu wśród filozofów". Kiedy w końcu, warto o tym pamiętać, wśród wysokiej klasy filozofów było parę takich wysokiej klasy "czarnych pasów", czyli świętych.

Dokładnie tyle samo sensu, choć oczywiście sprawa o wiele poważniejsza. A z drugiej strony, w sprawie BJJ by się ktoś pewnie wkurzył i zareagował, ale katolicy się nie wkurzają, więc lewiźnie hulaj dusza... Itd. Każdy zainteresowany chyba widzi, w jakim stanie jest dziś Kościół.

Nie mówię od razu dżihad, choć co ja tam wiem, ale przynajmniej podkreślać między sobą w takich razach, że lewizna próbuje przechwycić i wykorzystać do własnych (brudnych oczywiście jak cholera, jak to u niej) celów CZYSTO CHRZEŚCIJAŃSKIE pojęcie! Co z jednej strony świadczy o sile tych pojęć, a z drugiej o obrzydliwości lewackich naukawców. Da się to zrozumieć? No to do boju!

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

piątek, marca 09, 2012

To my! To my! To właśnie my!

Wpadła mi w rękę darmowa gazetka Metro. Przejrzałem sobie, żeby zobaczyć czym się żywią lemingi, no i widzę, że "Czesi wybierają komunizm". Tytuł taki, notki. Chodzi zaś w niej o to, że, cytuję w całości:
23 proc. Czechów ocenia jako dobry system polityczny w kraju przed upadkiem komunizmu, a tylko 15 proc. obecny - wynika z sondażu Centrum Badania Opinii Publicznej (CVVM) w Pradze.

Ponad połowa ankietowanych wyraziła też niezadowolenie z funkcjonowania demokracji w Czechach i coraz mniej osób uznaje tę formę ustroju politycznego za najlepszą.

Badanie CVVM wykazało, że oceny funkcjonującego w Czechach systemu politycznego stopniowo się pogarszają. W 2009 roku jeszcze 22 proc. osób miało o nim dobrą opinię. Wzrósł równocześnie odsetek ocen negatywnych - do 60 proc. z 41 proc. Nadzieje na poprawę obecnego systemu politycznego w najbliższym 10-leciu wyraziło 18 proc. ankietowanych.

Spadł też odsetek osób, które uważają demokrację za najlepszą formę ustroju państwa, podczas gdy w ub. r. było ich 42 proc.

24 proc. osób - głównie zwolenników Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM - "w pewnych okolicznościach" zgodziłoby się na rządy autorytarna, natomiast 27 proc. było obojętne, w jakim ustroju żyją.

pap
No i co na takie coś rzekłby rasowy tygrysista? (Zakładając, że takie źwierzę w ogóle istnieje.) Oczywiście trywialne sprawy w rodzaju tej, że jak się ludowi ten obecny syf stręczy jako "demokrację", to trudno się dziwić, że lud "demokracji" coraz bardziej nienawidzi. Nieco bardziej wyrafinowaną byłaby uwaga, że im mniej Czech w Czechach - więcej zaś szemranej brukselsko-berlińskiej, lewacko-totalitarnej "Europy" - tym, logicznie, mniej się ten "czeski system polityczny" ludziom podoba.

Można by także wspomnieć o tym, że ludzie się jakoś tam z czasem dostosują do niemal każdego politycznego systemu, on zaś w jakimś stopniu dostosuje się do ludzi. Co dotyczy nawet realnego komunizmu, w jego późnej (nie uwzględniając obecnej postkomuny) czeskiej wersji. Jednak dręczy mnie uporczywa myśl, że być może najsłabiej ta zasada stosuje się właśnie do realnego liberalizmu! Ciekawy problem.

Przyczyn można by tu szukać w tym, że jednak atomizacja społeczna realnemu liberalizmowi wychodzi jak chyba żadnemu innemu systemowi dotąd. Także być może tego, że realny liberalizm działa w dużym stopniu poprzez środki ekonomiczne, zmieniając warunki gry czasem niemal z dnia na dzień, a na to ludzka psychika zdaje się wyjątkowo mało uodporniona.

Może zresztą chodzić przede wszystkim o to, że nawet w realnym komuniźmie aż tak pozbawieni przekonań, oślizgli i wulgarnie cyniczni ludzie, jak w realnym liberaliźmie, tak wysoko nie awansowali i tak wielkiego wpływu na los swych bliźnich nie mieli. (Pomijając oczywiście kwestię jakości tych komunistycznych przekonań - zarówno w ich wczesnej "rewolucyjnej" wersji, jak i w tej późnej, z czasów Breżniewa i następców.)

Może zaś największą rolę ma tu fakt, że to już w sumie praktycznie nie jest państwo narodowe - choć wciąż pod szyldem "Czechy" - a pokraczne "europejskie" imperium pod niemiecką władzą, w którym Czesi są przeznaczeni do roli tyrających i wykonujących polecenia proli, choć może nie aż takich, jak np. Polacy.

Wznosząc się na wyższy poziom tygrysizmu, możemy się, pod wpływem cytowanej tu notatki, zastanowić nad mediami i propagandą. Otóż ludzie sądzą, że dla trzymania proli w szachu i ogłupieniu, jakie mają dzisiaj miejsce i stale się zdają pogłębiać, potrzebny jest całkowity monopol mediów, fundujący prolom swego rodzaju "total immersion", i że jakakolwiek luka w tym monopolu zrobi ogromną różnicę.

Ja mam co do tego spore wątpliwości. Otóż wydaje mi się, że w sumie my i tak niemal wszyscy "gadamy Michnikiem", i bez jakiejś radykalnej "rewolucji kopernikańskiej" niewiele się istotnie w stanie naszej proleciej świadomości zmieni. Łagodniejsze określenie na "gadanie Michnikiem" to byłoby coś w rodzaju "życie całkowicie w oparach milion razy przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego Oświecenia".

Tak czy tak, co byśmy z tych mediów nie usłyszeli, czy tam nie zobaczyli, będziemy to, bez takiej czy innej (niekoniecznie spenglerowskiej, choćby w teorii!) "kopernikańskiej rewolucji", interpretować tak jak Michnik, czy inny wspierający cały ten syf "moralny autorytet". Co najwyżej tu i ówdzie odwrócimy sobie znaczki - to co tamci lubią, dla nas będzie be, i odwrotnie. Nie ma tu żadnej istotnej INTELEKTUALNEJ różnicy, są co najwyżej różnice czysto emocjonalne!

Oczywiście - emocje SĄ ważne! Być może nawet ważniejsze od czystego mózgowego intelektualizowania. Jednak emocje mają to do siebie, że trwają, jeśli pozostawione sobie samym, krótko, a do tego łatwo nimi manipulować. Emocje to silnik, ale intelekt - a konkretnie tzw. "światopogląd" - to konstrukcja naszego pojazdu. Jeśli przyczepimy wielki potężny silnik do galaretowatej ramy i karoserii, to byle Michnik będzie mógł nas pokierować w dowolną stronę - skutecznie, pewnie i całkiem niewielkim wysiłkiem!

No i ja tu chciałem, na koniec, rzucić taką przewrotną myśl w związku z powyższymi rozważaniami. (I oczywiście w związku z cytowaną na samym początku rewelacją o upodobaniach Czechów.) Taką myśl, że być może owo "total immersion" nie jest wcale aż tak decydujące

Bo tu może bardziej chodzić o to, że jak np. te 22 procent "obywateli" którzy kochają obecny system, to musi istnieć jakaś gałąź, jakiś avatar sytemu władzy, który im - poprzez media, tańce z gwiazdami, "informację", i co tam jeszcze - będzie wrzeszczeć do ucha: "To my! To my! To właśnie my! To my jesteśmy obrońcy tej cudowności, którą tak kochasz!"

Tym zaś 60 procentom, które tego systemu nie znoszą, jakiś inny odłam establiszmętu, za pomocą tych samych (albo i nie, w sumie to nie aż tak istotne, jak oni to rozpisują na głosy) mediów, tańców i całej reszty, do ucha będą wrzeszczeć... Co? No przecież, że: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my przecież, i nikt inny, staramy się rozwalić ten syf i prawie nam już się udało!" Tak samo z władzą autorytarną i nieautorytarną: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my-y-y-y!!!"

(Nawiasem mówiąc, fakt, że na ew. autorytarną władzę zgodziliby się w Czechach akurat "głównie zwolennicy Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM", mógłby mieć spory związek z faktem, że, w wyniku konsekwentnych działań obozu władzy, jest to zapewne jedyna licząca się w jakikolwiek sposób partia, która głosi akurat tego typu "nie-całkiem-demokratyczne" hasła. Co, z punktu widzenia obozu władzy jest niegłupie, jak zresztą widać choćby z tego powiązania nielubienia "demokracji" z komuchami w owej notce.)

No i tak to, wędrując sobie umysłem po tych właśnie ścieżkach, nietrudno będzie, jak sądzę, postawić całkiem sensowne hipotezy co do tego, jak będą się teraz przedstawiać działania establiszmętu w dziedzinie "informacji", propagandy i odświeżania politycznego języka przemowy do proli. Jak również rola różnych tam Krytyk Politycznych, kolejnych (i równoległych) partii Korwina, "lepszych wersji PiS", ruchów Oburzonych i czego tam jeszcze - na Tweeterze, na Facebooku, i gdziekolwiek - staje się jaśniejsza.

Oczywiście temu @#$% establiszmętowi TRZEBA robić wbrew i trzeba się, jakoś, organizować, może nie całkiem wszystko jest neo-ubecką prowokacją (choć oczywiście o Krytyce Politycznej czy Korwinie tutaj nie mówimy!), ale też naprawdę trzeba uważać, bo tutaj wszystko jest z góry rozpisane na głosy, i zawsze podstawią nam kogoś, kto będzie słowiczym głosem wrzeszczał nam w samo ucho: "To my! To my! To właśnie my!"

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

poniedziałek, maja 23, 2011

O kulturze w sieci i godzeniu w sojusze

Dzisiaj dwa drobiazgi, które mi przed chwilą przyszły do głowy. Oba na czasie.

* * * * *

Lud, który daje się łapać na ckliwe utopijne bajdy, płaci za to zawsze bardzo drogo. Przykładem może być fakt, który właśnie obserwujemy: w kraju mającym samych przyjaciół i sojuszników niemal wszystko staje się "godzeniem w sojusze" i "szkodzeniem przyjaźni między narodami".


* * * * *

O tym już tu i ówdzie parę razy wspominałem, ale przypomnę w związku z tą spontaniczną (jak zwykle) i nastroszoną świętym oburzeniem (jak zwykle) "dyskusją" w mediach o "kulturze w internecie, a raczej jej braku".

Otóż parę lat temu ktoś spytał mnie, czy zgodziłbym się, by on podał mojego blogaska do konkursu na "Blogera Roku". Zgodziłem się, bo co mi tam, a zresztą byłem ciekaw reakcji tłumów. To było w tym roku, kiedy to w kategorii "Blog Polityczny" wygrał potem Mistrz Toyah ze swoim Teatrzykiem Moralnego Niepokoju. Czyli chyba rok 2008.

Jury składało się tam z nastojaszczich sław rodzimego dziennikarstwa - różne tam Żakowskie i inne takie. Czyli ludzie, którym bym po najdłuższym życiu ręki nie podał, nie mówiąc już o czytaniu ich płodów, ale też od początku się zwycięstwa nie spodziewałem - po prostu byłem ciekaw i czemu miałem się nie zgodzić?

No i zaraz otrzymałem od tego jury emailem potwierdzenie - że mój blog został przyjęty w kategorii "Blogi Polityczne". Potem się nic przez parę dni nie działo, aż w końcu postanowiłem osobiście sprawdzić, co tam się w owej rywalizacji dzieje i jak mój blogasek wypada.

Poszedłem ci ja na adekwatną stronkę i szukam mojego bloga w tym spisie... Szukam... Szukam... Szukam... I nic. Nie ma! Że znam życie, to się nawet przesadnie nie zdziwiłem, nie mówiąc już o przesadnym martwieniu. Miałem wtedy gdzieś blisko samego szczytu kolekcję znaczków wyrażających stosunek do Unii Europejskiej - stosunek, nadmienię, negatywny. (Teraz to jest po linkiem na moim blogu, wtedy nie sposób było tego nie dostrzec, kiedy  ktoś próbował się profesjonalnie z moim blogaskiem zapoznać.)

Tak więc naprawdę się nie zdziwiłem, że red. Żakowski się moim blogiem nie zachwycił. I tylko na pożegnanie rozejrzałem się po tytułach blogów, które miały więcej od mojego szczęścia. W sensie, że bardziej panu redaktorowi przypadły do gustu i się do konkursu załapały. Jakoś żadnych wyraźnie prawicowych, patriotycznych, propisowskich, czy antylewackich tytułów nie dostrzegłem - natomiast sporo z nich wyrażało wprost przeciwne przekonania, i to bez zahamowań.

Najbardziej przypadł mi do smaku blog o smakowitym tytule "PiSuary". Krótko i konkretnie! To tyle bym miał do powiedzenia na temat kultury w internecie i troski o nią koryfeuszy mediów III RP. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak obiektywność, uczciwość... Tu się wtrzymam, bo jeszcze chwila, a dojdę do patriotyzmu i demokracji, a to już będzie absolutna paranoja! (No, chyba że byśmy mieli mówić o patriotyźmie radzieckim i demokradcji ludowej, ale to nie moje tematy.)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, marca 22, 2011

Krylia Sowietow i Różowe Golarki Liberalizmu

Narażę się tym z pewnością paru lubianym przeze mnie ludziom, ale faktem jest, że sport - w sensie kibicowania, a nie uprawiania - to jeden z najskuteczniejszych i najpowszechniej dziś stosowanych środków trzymania proletów za mordy. Odwieczne "panem et circenses", czyli, jak to jeden bloger fajnie sparafrazował, "taniego kredytu i Tańca z Gwiazdami".

Gdyby Młody Spengleryzm był czymś więcej, niż tylko intelektualnym żartem (i jedyną nadzieją zachodniej cywilizacji przy okazji), to do oglądania transmisji sportowych konieczna byłaby specjalna dyspensa od biskupa. I to biskupa z właściwym certyfikatem od Młodych Spenglerystów oczywiście. O jakimś tam "patriotycznym" podniecaniu się grą "naszych chłopców", czy skakaniem jakichś "polskich orłów", nie byłoby oczywiście nawet mowy! To znaczy, prolety ew. by mogły, w ramach P & C, ale na pewno nie sami Młodzi Spengleryści.

Czemu jednak ew. dyspensa, a nie po prostu zakaz? Dlatego, to nie jest tak, że w każdym przypadku i dla każdego, takie coś musi być szkodliwe. Pochlebiam sobie, że ja na przykład mogę oglądać niemal cokolwiek... No, to też przesada, bo np. różnych martyrologii, obozów koncentracyjnych, filmów moralnego niepokoju, programów Tomasza Lisa, czy filmów wojennych/przygodowych/dla-prawdziwych-mężczyzn-z-pościgami-samochodowymi nie oglądam, bo się tym po prostu brzydzę, nudzi mnie to i/lub mierzi.

Jednak (długo by można o tym!) w sumie jest tak, że jak ja coś oglądam, to nigdy się w tym nie zatracam, nie "przenoszę się w inną rzeczywistość" i nie "odrywam od ciała i konkretu"... O czym nawiasem ostatnio na TV Trwam interesująco opowiadał syn tego sławnego McLuhana - nie żebym się całkiem zgadzał, wręcz przeciwnie, ale interesujące to to było... (W sumie zresztą to chyba była Nowa Lewica.)

Ale nie - to nie ja. Bo w moim przypadku zawsze pierwsze są pytania w rodzaju: "kto za tym stoi?", "komu to służy?", "dlaczego oni mi to pokazują?", "co chcą przez to osiągnąć?", "jak na to reaguje typowy leming/prolet?"... Itd. Plus pytania pomniejszego płazu, w rodzaju: "jak oni skłonili ją, żeby im na to pozwoliła?", "ile w tym jest prasamiczego, excusez le mot... powiedzmy żeńskiej natury, ach!?"... To akurat dotyczy jednej konkretnej dziedziny, ale analogicznie z innymi dziedzinami.

Długo by można o tym, ale że ja nie o tym, więc tyle. Ten blog nie jest zasadniczo jakoś z definicji i wyłącznie polityczny, i ja bym sobie mógł tutaj pisać na całkiem inne tematy, jakoż to: psychologia, filozofia, muzyka... Ale wiem, czego ludzie oczekują, więc, przynajmniej na ten raz, psychologizowanie na temat ew. racji i ew. błędów panów McLuhanów, czy podejściem do mediów wizualnych typowego leminga/proleta z jednej, a Pana Tygrysa z drugiej strony, zostawię sobie na jakieś abstrakcyjne i nigdy nie mające pewnie nastąpić "zaś".

I powiem tak... Oglądałem sobie dziś (a właściwie to już formalnie wczoraj) gnuśnie boks, przeżuwając późne śniadanie i spenglerycznie bawiąc się myślami nad tym, jak oni już wprost starają się imitować i odtwarzać starożytne walki gladiatorów. I chcieli by, i boją się jednocześnie, pójść na całość. W sumie jednak coraz bardziej jestem przekonany, że oni ŚWIADOMIE sięgają już do tamtych wzorów!

Czyli nie tylko to, że "dzisiejszy sport to dawne walki gladiatorów i wyścigi rydwanów" (b. skądinąd spengleryczna myśl, oczywiście), tylko że ktoś tam jednak w pewnym momencie stwierdził, że te wszystkie analogie pomiędzy dawnymi i nowymi czasy są na tyle istotne, iż trzeba tę sprawę świadomie wziąć w swoje ręce i przyspieszyć.

Choć sama też przecież idzie w "dobrym" kierunku. Wcale nie wykluczam, że gdzieś tam w głębi jakichś dwudziestopiętrowych schronów przeciw broni A... Z siedzi jakiś Mózg, który, tak jak i ja, wie, że Spengler to sposób na zrozumienie naszych czasów, a nawet w pewnej mierze przewidzenie przyszłości - i on to właśnie realizuje.

Czyli że małe urzędasy jakichś Unii - takie o kilka zaledwie pięter ponad Wojtkiem Sadurskim - czytają sobie Toynbee'ego czy Konecznego, a ktoś kto naprawdę kojarzy, zapewne facet ze służb, Spenglera. I on tą całą resztą, o nas już nie wspominając, manipuluje sobie do woli. On tam, ja tutaj... Wojna mózgów!

W każdym razie tak sobie gnuśnie oglądam ten boks - niby amatorski, a bez kasków, maszynek do liczenia ciosów... Jak za moich czasów! Ale nie tylko to, bo także bez koszulek, pięć rund i masa innych jeszcze gladiatorskich innowacji... Tak sobie oglądam, a tutaj pod spodem leci tasiemka... Na której czytam, że "Z powodu złej pogody nie będzie dziś transmisji następujących meczy: Krilia Sowietow : CSKA Moskwa..."

Reszta nieistotna, ale tą pierwszą wymienianą tam drużyną były - absolutnie nie żartuję! - Krylia Sowietów! I niech mi ktoś teraz powie, że obecna Rosja to nie jest prosta kontynuacja miłującego pokój ZSRR! Wiem, mają ten sam hymn, jest nadal "Komsomolskaja Prawda"... I różne inne takie. Ale to przecież drobiazg przy tych sowietach!

Podczas gdy u nas (??!) drużyny o długiej i chwalebnej (jak na sport) historii zmieniają dzisiaj nazwy co parę miesięcy - z nazwy jednej szemranej firmy, co ich rzekomo sponsoruje, na drugą, równie szemraną... Tam, mimo gospodarki rynkowej, mimo wszystkich NEP'ów i pieriestrojek - nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby zostawić np. "Krylia", a wywalić "Sowietów"... Albo "Sowietów" zastąpić jakimś równie dźwięcznym, a mniej kontrowersyjnym (?) słowem.

Ktoś tam z pewnością musiał pomyśleć o tym, że kiedyś te Krylia zajmą jakieś tam dobre miejsce w lidze, albo zdobędą puchar - czemu niby by nie mogły? - a wtedy (fanfary, bębny, starcy zawodzą) staną do walki z jakimś Anderlechtem Bruksela, Herthą Berlin, czy powiedzmy czymś, co kopie piłkę w najwyższej lidze III RP. I prasa, media, dziennikarze będą się podniecać, że "Skrzydła Sowietów grają super!"... Albo, że "nasi strzelili Skrzydłom Sowietów trzy bramki w dwie minuty".

Co z tego, że gdzieś tam jest wpisane coś o propagowaniu komunizmu... Co z tego, że Rosja to dziś miłujący pokój i wolny rynek kraj... Jakoś jednak obeszło się bez sponsora i dawne Skrzydła Sowietów, nie muszą - raniąc serca prawdziwych konserwatystów, którzy cierpią nieludzkie męki na samą myśl o usunięciu pomnika takich czy innych wyzwolicieli czy okupantów... O "zmianie nazwy ulicy, którą Historia uczyniła już częścią Dziedzictwa (czysty bolszewizm, żeby się na Historię obrażać!)"...

Te skrzydła nie muszą się (chwała niech będzie Najwyższemu Któren w Mauzoleum!) - mimo całej demokratyzacji i wszystkiego co piękne und liberalne - nazywać "Pizzeria Mniam-Mniam", czy powiedzmy "Różowe Golarki 'Napalona Frosia'". Zapewne Rosja jakoś z tego powodu słabsza, a tym samym mniej niebezpieczna - w końcu sponsor to liberalizm, a liberalizm to siła... Jednak chyba jakiś rynkowy liberał musiałby mi to ze szczegółami wytłumaczyć, bo ja się nijak nie mogę w tym dopatrzyć logiki. Wiem, że ona tam jest, bo po prostu być musi, i to z nóg zwalająca, ale jej głupi nie widzę.

Z tego co wiem, genialny von Mises, który postulował, jeszcze przed wojną światową, by pożyczać Sowietom jak najwięcej, bo to sprawi, że szybciej poznają uroki liberalizmu i go pokochają, już nie żyje... Prosiłbym zatem, by któryś z jego uczniów pofatygował się na mój blog i mi wszystkie te trudne sprawy jakoś przystępnie wytłumaczył. Ludzie - poważnie, liczę na was!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

środa, listopada 24, 2010

Media 2 tysiące lat temu (z cyklu "Dla spenglerysty nigdy nic całkiem nowego sub sole")

Nasz drobny moralitecik, cośmy go opublikowali poprzednio, na razie zawieszamy, pozostając przy jednym odcinku. Co zresztą było od samego początku przewidziane, bośmy wcale nie chcieli urazić Dobrej Pani Dziedziczki, a tylkośmy jej chcieli pokazać, jak jej życiowa i polityczna postawa mogłaby być widziana, oraz opisywana, przez autora mającego zacięcie do pisania moralitetów.

Zobaczymy co się teraz wydarzy, potem zadecydujemy, czy pociągniemy nasz utworek dalej (co, jak tuszymy, by zapewne było z korzyścią dla wyrobionego czytelnika, spragnionego dobrej literatury), czy też starczy. No bo w końcu nie na próżno nasi przodkowie w "łacińskiej cywilizacji" z upodobaniem powtarzali byli, że "Sapienti sat".

Na odmianę wrzucę tu, com przed chwilą przeczytał w znakomitej książce Guigliermo Ferrero o początku "republiki Augusta", czyli, mówiąc inaczej, o początkach rzymskiego cesarstwa. Moje własne tłumaczenie z francuskiego (oryginał jest po włosku). Rozbiłem to na nieco krótsze akapity, bo to w oryginale byłby jeden, choć i tak wyciąłem  mniej istotne fragmenty. Oto więc:

Arystokracja nieco nieautentyczna, która wokół Augusta, aby ukryć swe niedawne pochodzenie, głosiła admirację dla przeszłości Rzymu, próbowała uczynić modnym teatr Enniusa, Neviusa, Acciusa, Pacuviusa, Ceciliusa, Plauta, Terencjusza, a w rezultacie także teatr grecki, który ci rzymscy pisarze naśladowali. Było teraz obywatelskim obowiązkiem takim samym, jak inne, cisnąć się na przedstawieniach klasycznych utworów, hałaśliwie klaskać, mówić głośno i przy każdej okazji, że nigdy nie widziało się nic piękniejszego, że trzeba wrócić do narodowego teatru, który rozpowszechniał wśród ludu idee moralne i patriotyczne.

Wszyscy dobrzy obywatele powinni współpracować w tym szlachetnym przedsięwzięciu. Doradzano samemu Horacemu, by przywdział koturny, ale Horacy był marnym obywatelem - kiedyś pod Filippi porzucił swą tarczę, a teraz nie miał żadnej ochoty wystawiać się na gwizdy rzymskiej publiczności.

[_ _ _]

Na szczęście nie brakowało obywateli bardziej od Horacego gorliwych, którzy dla dobra republiki gotowi byli uczynić wszystko, nawet pisać tragedie.


[_ _ _]


Jednak podczas, gdy tylu Rzymian zadawało sobie trud, by w szlachetnych jambicznych wierszach dać potężny głos Ajaksowi, Achillesowi, Tiestesowi, przybyli z Orientu: z Cylicji Pylades, z Aleksandrii Batyllus, którzy w tym samym roku [21 p. Ch.] zaczęli wystawiać spektakle dotąd nie znane Rzymianom, mianowicie pantomimy. Niewidoczne głosy, z towarzyszeniem słodkiej muzyki, śpiewając opowiadały historię. Aktor, mim, z twarzą przykrytą wdzięczną maską, odziany w piękny jedwabny strój, naśladował zsynchronizowanymi z muzyką gestami scenę opowiadaną przez niewidoczne głosy.

Aktor znikał i, podczas gdy łagodne muzyczne intermedium zajmowało uwagę widzów, zmieniał kostium - z mężczyzny stawał się kobietą, z młodzieńca starcem, z człowieka bogiem, i powracał, by gestami przedstawiać drugą część opowieści.

Zazwyczaj mimowie czerpali swe tematy spośród niezliczonych przygód hellenistycznych bogów, z poematów homeryckich i poematów cyklicznych, spośród dawnych greckich mitów przekazanych w tragediach, ze specjalnym upodobaniem do epizodów zmysłowych i przeraźliwych katastrof, jak szał Ajaksa. Czasem zlecali napisanie swych wierszy wartościowym poetom, ale starali się przede wszystkim, podporządkowując temu celowi wiersz i muzykę, łechtać i drażnić nerwy widzów, poprzez wielką liczbę najróżniejszych scen - tragicznych i komicznych, cnotliwych i zmysłowych, łagodnych i przerażających, powiązanych ze sobą w dość wątły sposób.

Nie potrzeba było zatem żadnego wysiłku, by zrozumieć ten spektakl i odczuwać z jego powodu przyjemność - wystarczało patrzeć i słuchać, obserwować minuta po minucie umykające szczegóły, które można było natychmiast zapomnieć.

Jeśli uznać, że dzieło sztuki jest o tyle doskonalsze, o ile bardziej przypomina żywe ciało, z którego nie można odciąć żadnego członka, i im bardziej wyraża wieczne prawdy w ludzkich istotach, nie sposób nie uważać owych pantomim za dzieła całkiem zdegenerowane, w porównaniu z prawdziwymi tragediami. Podobały się one jednak tak bardzo rzymskiej publiczności, że Pylades wkrótce stał się bożyszczem mas.

Od subtelnych intelektualnych rozkoszy, wymagających jednak pewnego wysiłku, publiczność wolała łatwą i zmysłową przyjemność pantomim, dając tym dowód frywolności skorumpowanego świata, ale nie była być może pozbawiona racji, woląc żywe, urozmaicone i kolorowe pantomimy od tragedii swojej epoki - z wysiłkiem imitujących wielkie wzory, z których zachowywały powagę, nie mając nic z ich poezji, i które przez to stawały się jednocześnie nużące i nudne.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, października 05, 2010

Że se na odmianę biężączknę (rzecz o taktyce)

O najnowszym manewrze miłościwie nam rządzącej partii powiedziano już na blogach niemal wszystko... Ale właśnie z akcentem na "niemal", więc ja tu powiem jeszcze trochę.

Sens całej operacji jest dość jasny i oczywisty: podzielić Platformę na kulturalne NSDA... Wróć! Pomyłka! Miało być "P". To znaczy "PO" miało być... No i jędrne, rubaszne, nie przebierające w środkach, ani się obcyndalające... Jak to nazywali? "Seks Analny"? Coś mi się tak te inicjały kojarzą... Nie, to coś nie tak. Zresztą przecież nie każdy seks analny jest od razu postępowy i europejski, tylko homo... Więc musiałoby być SAH, a tam były tylko dwie litery. W każdym razie takie coś, jak w swoim czasie robił Marat, czy inny Röhm. (A, to stąd to SA mi się wzięło!)

Manewr, jako się rzekło, ma swój sens i w teorii powinien zadziałać bez zarzutu. Czyli (kto tego jeszcze nie wie?) uchwycić zarówno elektorat "konserwatywno liberalny", ten kształcuny (na tych niezliczonych "europeistykach", oraz "marketingach i zarządzaniach"), światły niczym certyfikowana ojroświetlkówka, jak i ten co się mniej obcyndala, nie ma czasu na studiowanie długich analiz w Głosie Szabesgoja czy gdzieś... Woląc sobie poszczać do zniczy, czy potraktować kuksańcami staruszki za to, że się śmią modlić w publicznym miejscu. (Następny etap po "Schowaj babci dowód!")

W praktyce jednak jest to naprawdę dość skomplikowany manewr i wiele może pójść nie tak. Z militarnych doświadczeń ludzkości - zbieranych, jakby nie było, od paru tysięcy lat - wiadomo na przykład, że mało jest w taktyce równie samobójczych posunięć, jak próba wykonania skomplikowanego manewru w bojowym kontakcie z wrogiem.

Oczywiście - gdyby różni tacy dawni Persowie mieli komórki i odbierali nimi SMS'y, to może byłoby inaczej! Jednak tak czy tak, taki kontrolowany (z założenia) "rozłam" może się dość łatwo wymknąć spod kontroli. I co najmniej mieć sporo nieoczekiwanych dla wykonawców skutków ubocznych.

W końcu część lemingów (bo o nich tu w końcu rozmawiamy!) SMS'u po prostu nie zrozumie... Albo zrozumie odwrotnie... Dopalacze, Szkło Kontaktowe, Taniec z Gwiazdami, czy po prostu minister Hall... W wielu miejscach wystąpią wątpliwości - przechodzić do Ernsta... Chciałem powiedzieć "Herszta"... Czy pozostać z tymi kulturalnymi? Tu i tam wystąpią tarcia między aparatami obu partii, spory kompetencyjne...

Nie mówię już o "programach", bo to w tych naszych postpolitycznych czasach przeżytek i żadna z obu tych partii - poza oczywiście "Europą" i "Wyzwoleniem Ludzkości Od PiS" - głowy sobie takim czymś zawracać nie będzie. Jednak czymś się te partie powinny się w oczach, swoich co najmniej, lemingów różnić, więc będą jakieś (z pewnością drobne i na 100% absolutnie nieistotne) spory... Czy raczej "spory".

Jednak ten czy ów, co głupszy, leming może to i owo wziąć na serio. I się obrazić, albo coś... "Słowo ptakiem wyleci, wołem powróci", jak mawiali kiedyś homo sapiens. I konflikt - lokalny, zgoda, i na małą skalę - gotowy! I takie coś może się z czasem rozszerzyć. Tym łatwiej, jeśli nastąpi to na przykład na żywo w telewizji.

Najciekawszy jednak jest dla mnie tutaj wspomniany motyw "skomplikowanego manewru w zbrojnym kontakcie z wrogiem". Czyli z nami. Jasne - rodzimy ęteligęt, także ten "prawicowy", "zbrojnymi kontaktami" i innymi równie wulgarnymi sprawami się nie zajmuje... Preferując wzdychanie do (pierwszej) Solidarności, martyrologię, cytaty z JP2 i wirujące stoliczki.

A jeśli już koniecznie militaria, to wyłącznie lampasy, wyłogi i szamerunki! Nic, co by zalatywało krwią, czy choćby żołnierskim potem. (Fi donc! Jakież to niepolskie! Jakże nieprawicowe! Jak absolutnie nieęteligęckie i niekatolickie!) Nawet "rapcie" zbyt już zatrącają (Fifi, nie rusz!) konkretną walką. Ew. mogą być husarskie skrzydła, bowiem rodzimy prawicowy ęteligęt pewien jest, iż one bardziej przeszkadzały w biciu wroga, niż pomagały. (Eksperci mają na ten temat podzielone zdania, jakby coś.)

Rzecz dla mnie jest (że wrócę do głównego tematu) o tyle fascynująca, że teraz powinno się okazać, czy cały ten skomplikowany platformiany manewr naprawdę jest "w bojowym kontakcie z wrogiem" (czyli, przypominam, nami), czy też ten "wróg" wcale się już nie liczy, a cały "kontakt bojowy" jest w jedną tylko stronę: czyli, że oni nam dają w dupę, a my im możemy skoczyć. (I NIE jest to żadna krytyka akurat Jarosława Kaczyńskiego!)

Teraz się okaże, ludzie!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, lipca 17, 2010

Jeszcze trochę (drogi Watsonie) o wrogim przejęciu Donalda T. i jego skutkach

Ile Tusk wiedział przed akcją?

Nie, stanowczo sądzę, że (szeroko pojęty) Putin Tuskowi (wąsko pojętemu w każdym razie, a zapewne i szeroko pojętemu) nie powiedział z góry, że chodzi o zamordowanie tego paskudnego Kaczora, a nie tylko o kolejne ośmieszenie go i obrzydzenie mu życia. Dlaczego tak sądzę?
  • niby po co miano by mówić, skoro pewne było było, że (szeroko pojęty) Tusk i tak zrobi co trzeba? no bo niby jak miałby odmówić Putinowi wspólnego przeczołgania tego paskudnego Kaczora, skoro to dla niego i awans polityczny do ligi dużych chłopców (tak mu się w każdym razie wtedy wydawało) i realizacja marzeń?
  • zawszeć to zwiększone ryzyko ujawnienia planów przed - albo też ujawnienia przebiegu samej akcji już po niej... nie przeceniałbym tego ryzyka, uwzględniając z jaką to polską elitą mamy tu do czynienia, ale ryzyko zawsze istnieje i rasowy kagiebista zawsze będzie się je starał zminimalizować;
  • Tusk (pojmowany wąsko czy szeroko, nieważne) mógłby nawet wtedy robić trudności, czy sabotować akcję, a to z tego powodu, że wiedziałby, iż zdaje się na łaskę i niełaskę Putina (pojmowanego wąsko lub szeroko), który po pierwsze będzie mógł go teraz szantażować, a po drugie może kiedyś uznać, że należy pousuwać niewygodnych świadków;
  • z drugiej strony, Putin (o dowolnej szerokości pojmowania) absolutnie nic nie traci, wciągając nie do końca świadomego Tuska w ową grę - tak czy tak Tusk popełniłby zbrodnię zdrady własnego państwa, zbrodnię ze skutkiem śmiertelnymi, itd., jego wina nie jest jakoś istotnie mniejsza, niż gdyby osobiście zdetonował bombę pod fotelem Prezydenta RP;
  • nie bez znaczenia był zapewne też fakt, że zaskoczenie Tuska (pojmowanego przede wszystkim wąsko, ale nie wyłącznie), kiedy nagle uświadomił sobie w dniu "katastrofy", że dał się ograć jak podwórzowy patałach, i że jego marzenie o wspólnym z dużymi chłopcami robieniu wielkiej polityki zakończyło się totalnym zbłaźnieniem i teraz już się do końca życia spod ruskiej nahajki i kagiebowskiego szantażu nie wywinie, musiało dać fajny, z punktu widzenia Putina (dowolnie pojmowanego) psychologiczny efekt, i spowodowało, że Tusk w tych kluczowych pierwszych momentach po "katastrofie" był uległy i przewidywalny, jak należy.

Tajemnica spowiedzi (i jej miejsce w świeckiej obrzędowości)

Nie mogłem sobie odmówić tego pokrętnego i jakże efektownego tytułu, ale chodzi mi o to, że jest w całej tej sprawie - w całej tej misternej układance, której wszystkie niemal elementy zdają się jakoś wskakiwać na swoje miejsce - jedna rzecz, jeden element, którego sobie nie potrafię do końca wytłumaczyć.

Jest nim ta orgia przepraszania, zadośćuczyniania, rachunków sumienia, spowiadania się z dawnych i całkiem niedawnych grzechów (i to publicznie), bicia się w piersi (wyjątkowo często, jak na to towarzystwo, własne) i pokutnych zdrowasiek, jaka przetoczyła się przez media zaraz po "katastrofie". Mam co do tej sprawy kilka całkiem różnych hipotez, z których żadna mnie do końca nie przekonuje... Zresztą, jako człek, który z mediami (poza blogami oszołomów) kontakt ma naprawdę niewielki, nie mam też odpowiednio solidnych informacji, by próbować tę sprawę wyjaśnić. Może ktoś mi pomoże.

Jakie tu widzę możliwości? Oto jakie je widzę:
  • zwykłe działanie tzw. wolnego rynku, czyli, normalnie w sumie pojęty, interes własny... chodzi mi o to, że postępowanie zgodnie z ogólnie przyjętą (choć moim zdaniem przereklamowaną) zasadą, że de mortuis nil nisi bene - czyli puszczanie przez wszystkie te tefałeny marszy pogrzebowych Frycka i ograniczanie się do w miarę suchych informacji - byłoby dla konsumentów tych mediów właśnie zbyt suche, a dlatego mało atrakcyjne, więc źle by się to odbiło na dochodach... jednocześnie (jak to być może oceniano) dalsze plucie na "Kaczora" nie wchodziło, przez jakiś czas, w grę... cóż więc pozostało? to, co wszyscy widzieliśmy - świecka spowiedź publiczna, pokuta za grzechy i obietnice, że już nigdy...
O ile powyższa hipoteza nie zakłada i nie wymaga jakiegoś odgórnego sterowania, to wszelkie inne co najmniej je sugerują, jeśli nie więcej.
  • chęć zapanowania nad nastrojami ludu metodą "wskoczyć na pierwszego ze stada oszalałych, cwałujących na oślep koni, i stopniowo go wyhamować, czym pośrednio wyhamujemy pozostałe"... metoda ta sprawdza się w westernach, w realu, z własnego doświadczenia, uważam ją za trudną do praktycznej realizacji... ale sama zasada jest niewątpliwie słuszna i to działa - zarówno w stosunku do koni, jak i do ludzi... (problemem jest oczywiście wskoczenie na cwałującego w tłumie innych konia i utrzymanie się na nim, a nie wyhamowanie konia, który poniósł, np. kierując go na dostatecznie dalekie zarośla, albo pod stromą górę, bo sam to nawet parę razy robiłem... a że konie to zwierzęta stadne, więc i razem biegają, i razem biegać przestają, to znany fakt)... przechodząc z koni na lud i rodzime media, mogłoby chodzić o to, by się z uczuciami ludu zbytnio nie rozminąć, ale potem nimi stopniowo kierować i doprowadzić do ich wyciszenia i ew. zmiany w pożądanym kierunku;
  • mogłoby to wynikać z jakichś przepychanek w establiszmęcie i związanych z nim mediach... ktoś mógłby być z ludem bliżej, niż druga strona, ktoś mógłby chcieć lud mieć po swojej stronie... sprawa znana od tysiącleci i dobrze przećwiczona, zarówno w PRL (prim), jak i już potem... ktoś mógłby zadać sobie nieco trudu i prześledzić, jak to tam było z tymi świeckimi spowiedziami w poszczególnych mediach, przede wszystkim zaś jak to się miało do ośrodków władzy (realnych), którym te media sprzyjają i którym podlegają... chodzi o WSI/Rosję, Światłą Europę (Bruksela/Berlin), Izrael (z przyległą Ameryką) i tego typu sprawy;
  • mogłoby to też, przynajmniej teoretycznie, być robione na bezpośredni i wyraźny rozkaz z Moskwy... po co? a czy ja wiem? czy ja szachista?... no, powiedzmy że po to, by stworzyć szum informacyjny i wszystko jeszcze bardziej zagmatwać.
Zwróćmy uwagę, że, o ile moje teorie są słuszne, to Rosjanie raczej nie mają interesu, by całą tę sprawę po prostu gładko i elegancko zakończyć, wyciszyć całkowicie itd. Oni przecież dzięki temu mają władzę nad Tuskiem (szeroko i coraz szerzej pojętym) i to im się bardzo opłaca. A Tusk musi przecież wiedzieć, czyją jest pacynką... Czyją pacynką tak nagle i nieodwracalnie, dzięki własnej głupocie i zadufaniu, się stał...

I ten miecz Damoklesa musi nad nim wisieć bez przerwy. Że Tusk w końcu się załamie? Fakt, ale w tym już głowa (szeroko pojętego) Putina, by ten moment ocenić i uprzedzić. Co na pewno nie wpływa dodatnio na samopoczucie Tuska, ale kogo to w końcu obchodzi?


I co z tego wszystkiego teraz wynika?

Wbrew buńczucznemu tytułowi nie sądzę, bym tu miał wymienić wszystko, co wynika, albo choćby istotną część. Wspomnę tylko o tym, co mi się w tej chwili nasuwa.

Otóż Tusk (pojęty szeroko i z każdym dniem szerzej) skompromitował się w tej całej sprawie TOTALNIE. Zapracował sobie na tytuł Mistrza Politycznej Szmacianki i Największego Okołopolitycznego Błazna (co najmniej) Pierwszej Połowy XXI w. Nie tylko został - i to wyłącznie dzięki własnemu zadufaniu i głupocie - gładko, za to wrogo, przejęty spod unijnego wymienia pod ruską nahajkę, ale też skompromitował się doszczętnie w oczach każdego, kto wie co się stało i ma jakiekolwiek pojęcie o politycznych standardach - choćby tych niewysokich, dzisiejszych.

Tak więc... Oczywiście jeśli mam w tych swoich dedukcjach rację - w przeciwnym przypadku: Sorry chłopie, jasne że jesteś cool i w ogóle fantastyczny, bez urazy! Jednak jeśli MAM rację, to Tuskiem gardzić muszą teraz nie tylko (dowolnie szeroko pojęty) Putin, ale także jego dotychczasowa patronka Merkela, i w ogóle wszyscy w miarę poważni politycy. Tusk (jeśli mam w tych dedukcjach rację) jest już skończony w międzynarodowej polityce. To gorzej niż zbrodniarz - to naiwny idiota, który się zakiwał na śmierć, na własne życzenie, a skutkiem jest... Sami wiecie.

Oczywiście istnieją w III RP b. znaczące siły, którym na rękę jest WSZELKIE osłabianie, ośmieszanie i demontowanie Polski... Tych ludzi można teraz bez większego trudu rozpoznać po zadowolonych minach... Zresztą, o czym wspominałem w poprzednim tekście, mieliśmy przecież ten, niezbyt długi, ale i tak interesujący, festiwal miłości do (szeroko pojętego) Putina. Który interpretuję jako przegląd swojej agentury przez szeroko pojętego, plus ew. pewna ilość nowych gorliwych kandydatów, oferujących na wyścigi swoje usługi...

Sponte sua niejako, w nadziei, że zostaną dostrzeżeni. (Albo może czasem nawet i w nadziei, że ktoś ich uzna za agentów wpływu Kremla, i dzięki temu staną się arystokracją. To by był motyw jak z filmu o gościu udającym, że ma miliony, kiedy mieszka w tekturowym pudle w parku.)

Zadowolonych gęb jest dzisiaj sporo, ale jednak przejście spod unijnego wymienia, hojnego dla swoich i patrzącego przez palce na wszelką korupcję ("która przecież nie jest korupcją", nigdy!) swoich, pod ruską nahajkę, pod ruską, kagiebowską dyscyplinę... Pod ten miecz Damoklesa, który wisi nad Tuskiem, ale także przecież i nad tymi, którzy razem z nim są w tym szambie umaczani... Którzy są z nim kojarzeni... I to się będzie rozszerzać z dnia na dzień... To nie może być miłe dla establiszmętu... To nie może być dla nich łatwe... Tutaj trzeba coś jednak szybko wykombinować, nie ma chwili do stracenia, nikt rozsądny nie będzie przecież dobrowolnie tonął z tym Titanikiem!

Tak wiec - jeśli oczywiście w tym co mówię, jest jakiś sens - w establiszmęcie dzieją się teraz naprawdę ciekawe rzeczy, choćby nie było ich wprost widać na powierzchni... Są tam napięcia, są tam narastające niechęci, jest tam uczucie, że poziom topieli podnosi się, a wszyscy na raz przecież nie zdołają się na tę niewielką szalupkę załapać. Tak da się zinterpretować całkiem sporo dziwnych zachowań tej grupy - zachowań, które inaczej byłoby zinterpretować jeszcze trudniej.

Paradoksalnie, może być tak, że to my wiemy, jaka jest u nich sytuacja, natomiast oni nie potrafią precyzyjnie ocenić sytuacji po naszej stronie. Gdyby tak było, mielibyśmy całkiem znaczące, choć dopiero częściowe, taktyczne zwycięstwo, bo wiele zwycięstw zaczyna się od tego, że wróg przestaje rozumieć naszą taktykę. Niektórzy, i to wcale nie jacyś amatorzy w tych sprawach, wręcz twierdzą, że: "KAŻDA taktyka, której przeciwnik nie rozumie prowadzi do zwycięstwa".

Nie byłbym aż takim optymistą, ale, jeśli choć trochę prawdy w tym jest, to drążmy, analizujmy, wymieniajmy myśli... Z jednej strony... Z drugiej zaś róbmy swoje tak, żeby oni na odmianę mieli problemy ze zrozumieniem nas!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 13, 2010

Szczyt taktu

Dotychczas szczytem taktu było ponoć takie (z pewnością fikcyjne) wydarzenie, że facet poszedł na obiad do rodziców narzeczonej, gdzie oczywiście pragnął zrobić znakomite wrażenie, ale niestety mu się pierdło, więc z bólem serca musiał narzeczoną i jej rodziców zamordować. Od paru dni mamy jednak coś o niebo lepszego w tej, niełatwej przecież, konkurencji.

Teraz to jest tak: Szczyt taktu? Zamordować kogoś, żeby wreszcie móc o nim dobrze mówić.

(I w dodatku to już nawet nie jest fikcyjne.)


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, października 07, 2009

Jak okiełznać konia który poniósł - czyli o mediach i platformianej aferze hazardowej

Czy ktoś z was siedział kiedyś na koniu, który poniósł? Sytuacja naprawdę nie jest wtedy przesadnie wesoła, bo taki koń całkiem nie wiadomo na co wbiegnie, przez co przeskoczy, albo przed jaką nagłą przeszkodą stanie jak wryty, a my... A my w dodatku nie mamy bladego pojęcia, którą z tych opcji nasz pełen temperamentu rumak wybierze. Zgroza, każdy kto to przeżył albo ma krzynę wyobraźni, musi to przynać.

Ja, choć na koniu niestety nie siedziałem już od dawna, byłem w takiej sytuacji. Źwierz z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu (nie wykluczam całkowicie mego własnego błędu, bo jeździec nigdy ze mnie niestety wielki nie był, nie to co przodkowie, domyślam się dlaczego, ale sza!) ruszył galopem, całkiem nie reagując na moje próby zatrzymania go, czy zmiany kierunku. To ostatnie było o tyle ważne, że kurs obrał sobie ten rumak akurat na bardzo ambitną, olimpijskich rozmiarów - tak z 140 cm - przeszkodę...

Zaś gdyby do niej, oszołomiony własnym pędem i nie baczący na otoczenie, dogalopował, miałby dwie opcje: próbować przeskoczyć, albo też gwałtownie się zatrzymać. Obie te opcje wydawały mi się z mego własnego punktu widzenia mało atrakcyjne - bo ani koń, ani ja nie byliśmy do tak ambitnych przeszkód, w dodatku branych z pełnego galopu, przyzwyczajeni, a kiedy koń gwałtownie zatrzymuje się przed przeszkodą, to o niebo lepsi jeźdźcy ode mnie zwalają się na łeb, nierzadko robiąc sobie przy tym krzywdę. (Co można sobie zaobserwować wygodnie siedząc na tyłku podczas każdej niemal transmisji ze skoków czy WKKW w ukochanym telewizorku.)

Tego rodzaju myśli przebiegały mi wtedy przez głowę, bardzo gwałtownie, bo sytuacja naprawdę nie wydawała mi się wesoła. Na szczęście przypomniałem sobie co należy w takiej sytuacji robić i, nie mając zresztą większego wyboru, zacząłem to z siłą desperacji realizować.

Co należy robić, spyta czytelnik? Otóż, może zresztą coś się od tamtych czasów w tych zaleceniach zmieniło, ale to co ja wiedziałem, to było, że należy z całej siły ciągnąć za jedną wodzę, starając się zakrzywić tor biegu konia, zniechęcić go do ignorowania woli jeźdźca, i z czasem zahamować. To naprawdę nie jest łatwe, bo ponoszący koń nie zwraca wielkiej uwagi na wodze, a siły na robienie jeźdźcowi wbrew ma aż nadto! Czytelnikom, którzy zagryzają palce podskakując nerwowo na krzesłach przed komputerami powiem... Udało się! Przeżyłem! I serdeczne dzięki za waszą troskę!

Podobno, choć to mogą być tylko teorie wielbicieli westernów, podobnie robi się próbując powstrzymać szaleńczy pęd całego stada dzikich mustangów - wskakuje się na grzbiet najszybszego, a potem kieruje się go tak, by w końcu, daj Boże, zaczął biec po spirali. A za nim cała reszta. Czy to może być prawda? Nie wiem, samo wskoczenie, a potem jeszcze stopniowe opanowywanie tego konia - bez wodzy, za grzywę? Plus może "hetta, wiśta, prrr!"? W każdym razie na poziomie meta-hippicznym (żeby nie powiedzieć meta-fizycznym) jest to bardzo interesująca i użyteczna historyjka.

Na poziomie meta chodzi bowiem o to, że zamiast konia po prostu próbować zatrzymać i opanować, stopniowo go się zawraca - albo w stronę dalekiej a nie-do-przebycia przeszkody, a to pod górę, gdzie koń sobie pomyśli "będę tam biegł jak głupi? a na co mi to?"... Zresztą jak już zauważy, że zaczyna ganiać w kółko, za własnym ogonem, to też mu się zaczyna robić głupio. I samo przypominanie mu o dotychczasowych stosunkach pan-niewolnik, a w tym przypadku jeździec-koń, ze wszystkim to co oznacza (łącznie z ew. przerobieniem na klej i karmę dla psów), też w końcu uświadamia mu moralną naganność jego postawy i uroki w-sumie-dość-przecież-wygodnej uległości...

Po co to mówię? Na pewno nie po to by się puszyć swymi przewagami, bo akurat tutaj nie ma się specjalnie czym puszyć. Miałbym lepsze historie do się puszenia, gdyby mi na tym zależało. Po prostu, jak wielu innych, zastanawiam się nieco nad działaniami mediów w ciągu paru ostatnich dni - dni tzw. afery hazardowej - starając się odgadnąć ich motywy i przewidzieć dalsze zachowania. Od których, niestety (ileż w dzisiejszej Polsce musi być tych "niestety"!) bardzo wiele zależy.

Do napisania tej notatki skłonił mnie komentarz http://joannalichocka.salon24.pl/129537,wypalic-zelastwem-albo-odejsc#comment_1779967 na salonie24, a właściwie jego drobna część, ta mówiąca że:
Po drugie, chwilowe zacietrzewienie dziennikarzy to tylko wynik wczuwania się w nastroje społeczne (sondaże). Właściciele stacji dobrze wiedzą, że zaprzeczanie faktom spowodowałoby większe straty niż chwilowa krytyka wobec aferzystów. Mają dużo czasu, żeby nadrobić stracone punkty Platformy, zresztą już to czynią.
Dokładnie tak i ja to widzę, tyle że mnie nasuwają się dodatkowo analogie z opanowywaniem oszalałego konia, albo i całego stada koni. Kto chce, może się nad tym wszystkim zastanowić nieco głębiej.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, lipca 04, 2009

Triarius o mediach

Mam cichą nadzieję, że tego jeszcze nigdy oficjalnie na tym blogu nie opublikowałem...

"Prawicowe media" to oksymoron.

Triarius the Tiger

niedziela, maja 31, 2009

Jakiego koloru masz futrzaka?

Tak to się podobno teraz robi, że podchodzisz do dziewczyny i bez żadnych wstępów pytasz: "jakiego koloru masz futrzaka?" Na co ona futrzaka, jeśli wierzyć mediom, wyjmuje, by mi pokazać. Mnie wtedy wypada rzec, takim specjalnym głosem, "SZACUUN!" Po czym wszystkie lody pękły i ze sobą oficjalnie chodzimy.

Dobrze, że mi to media powiedziały, bo, jako człek starej daty, sam bym na to nie wpadł. W końcu słysząc to dictum nasze prababcie by z pewnością umarły, nasze babcie by zemdlały, nasze mamy poczuwałyby się do obowiązku dania nam po pysku (choć niekoniecznie byłoby to zgodne z melodią ich serca), a moje koleżanki ze szkoły, też bardzo dawno temu, fakt, by się zaczerwieniły. (Choć futrzaka by raczej, mimo to, wyjęły, bowiem było się ślicznym chłopięciem i miało się u bab powodzenie. To były czasy! Nie ma jak PRL!)

Niezgłębiona dusza kobiety i sposoby na jej usidlenie to jedno, ale dla spenglerysty takiego jak ja, równie ważne są spenglerystyczne rozważania i rzucanie takich zjawisk na maksymalnie rozległe tło, by wyniuchać historyczne trendy i wymacać przyszłość. Tak więc, pilnie czekając na okazję do wykorzystania, zacząłem sobie umilać czas historiozoficznymi und politycznymi rozważaniami.

No bo ten futrzak to jest nieco bardziej skomplikowana sprawa, niż człowiek w mrok dziejów już odchodzący mógłby przypuścić. Na tym filmiku ten facet mówi "jakiego koloru masz futrzaka?", a dziewczyna... Nawet nie to, żeby odpowiedziała "jestem dokładnie ogolona!" - to by jeszcze sytuacji radykalnie nie zmieniało, śmiechu i tak byłaby co niemiara i chodzenie jak w banku. Rzecz w tym, że ona tam wyjmuje takie małe coś z ekranikiem, na którym żyją sobie, wirtualnie, takie wirtualne stworki. I te stworki, jak wynika z filmiku, odpowiadają na pytania.

Te pytania można sobie samemu tam ustawić, a potem wysyła się takiego specjalnego SMS'a, i futrzak odpowiada. Na przykład, jak się domyślam, pytanie mogłoby brzmieć - czemu nie? - "na jaką partię głosować?" Albo - czemu nie? - "czy prezydent Karnowski z Sopotu to porządny facet?" I tak dalej. No bo w końcu dlaczego takich pytań akurat miałoby nie być? Nie, jasne, pytania o to, czy z Felkiem mam chodzić, a z Marleną się przyjaźnić, też mogą być. Co ja w ogóle opowiadam?

Przecież dokładnie tego typu pytania proponuje inny reklamodawca - a może właśnie ten sam, w każdym razie reklama jest inna - zadawać SMS'ami, aby otrzymać na nie autorytatywne odpowiedzi. Jak i odpowiedzi na pytanie "czy muszę się przed wakacjami odchudzać?"

Pomyślmy tylko - niektórzy przynajmniej reklamodawcy wydają już spore pieniądze oferując młodzieży (bo w końcu to do niej adresowane) tego typu usługi! I młodzież będzie SMS'em podawać temu usługodawcy imię swoje oraz imię kogoś drugiego, płacąc za tę usługę parę groszy, aby otrzymać autorytatywną odpowiedź, czy do siebie z tym kimś pasują! A przecież usługodawca nie zna ani tego, kto SMS wysyła, ani też tej drugiej osoby, z którą ona, ta pierwsza, ma albo nie ma chodzić, albo i się ożenić, czemu nie?

Jak się o tym nieco pomyśli, to człek zaczyna się nieco dziwić. W przekonaniu jakichś biznesludzi wystarczająco znaczna część naszej dzisiejszej młodzieży zapłaci za tego typu usługę i zapewne jakoś tam będzie się otrzymaną odpowiedzią kierować. Co najmniej tak, jak wielu ludzi kieruje się od dawna gazetowymi horoskopami, jednak horoskopy są zazwyczaj dość długie i pokrętne, unikają b. konkretnych zaleceń, tutaj zaś mamy mieć ostro postawione pytania typu: "Czy mam za Donka wyjść, czy też wywalić go z mego życia na mordę?" To co najmniej kolejny krok w tym samym kierunku. (Jaki to kierunek? Spengler sporo mówi o "drugiej religijności" w schyłkowym okresie każdej cywilizacji. Ja to widzę właśnie w tych kategoriach.)

No dobra, a jak to się wszystko przekłada na politykę i naszą wspólną przyszłość? Podałem tu już przed chwilą, wprawdzie tylko jako wymyślony przykład, pytania o to jak głosować. Jednak na podobnie rzetelnych i racjonalnych informacjach oparte rady są już ludziom udzielane właśnie w sprawach politycznych. Niemało ostatnio pisano na blogach o stronce, firmowanej przez masę ludzi z kręgu Gazety Koszernej, gdzie umieszczono test politycznych przekonań, który sugeruje na jaką partię powinniśmy głosować w najbliższych ojrowyborach. Test ten, nie tylko ewidentnie pozbawiony jest naukowych podstaw, ale po prostu łże i niemal nie sposób otrzymać tam rady, że z naszymi przekonaniami powinniśmy głosować na PiS.

Jest więc w tego rodzaju sprawach - a przede wszystkim w tego rodzaju mentalności, jaką zdaje się mieć coraz więcej ludzi, i nad jakiej produkcją zdają się pracować z iście stachanowskim zapałem masy ludzi (i stworzeń człekopodobnych)... Tutaj ukłony dla obecnej minister edukacji, ale ona przecież nie jest jedyna, po prostu rzuca się w oczy, bo ma najokrąglejszy łeb i wygląda wyjątkowo śmiesznie.

W ogóle ten "człowiek masowy", sterowany przez media, całkowicie obojętny na własną wolność polityczną, brzydzący się polityką, a jednak dość łatwo dający się podszczuć do politycznych działań... To dziwaczne dla ludzi nieco starszej daty stworzenie, którego wokół niestety coraz więcej, stanowi niesamowitą wprost glebę dla różnych politycznych działań, i to takich, których skutki mogą o wiele przekroczyć skutki wszystkiego, z czym mamy w tej chwili na codzień.

Weźmy taką dyskusję, która się jakiś czas temu wywiązała - dyskusję nad głosowaniem przez internet. (Choć dyskusja to o wiele za dużo powiedziane, bo dyskusji nad tą propozycją Partii Postępu w istocie niemal nie było.) Mówiono o tym różne rzeczy, przytaczano różne argumenty - także przeciw - jednak ja osobiście nie spotkałem argumentu, że przecież wtedy obywatele nie będą mieli tak naprawdę kontroli nad liczeniem głosów, ani też gwarancji, że władza nie dowie się, jak kto z nich głosował.

Te rzeczy już współczesnego "obywatela" widocznie nie interesują, a ludzie mający obowiązek takie sprawy poruszać także z jakiegoś powodu uważali, by to było ważne! Powszechnie, jak rozumiem, uznano, że bardziej istotne będzie analizowanie na ile internauci zostali obrażeni stwierdzeniem, iż "będą głosować po piwku i w gaciach" (czy jak to tam było sformułowane)!

No tom sobie już nieco na te współczesne czasy i współczesną młodzież ponarzekał, jak starzy ludzie czynili od wieków, a teraz na odmianę nieco naukowości. Otóż w b. fajnej książce "Życie codzienne Etrusków", którą teraz (obok piętnastu innych oczywiście) czytam, znalazłem taki oto fragment. Nie ma on cienia związku z tym, o czym usiłowałem tu powiedzieć, ale z jakichś niejasnych względów wydaje mi się być niezłą literacką klamrą na zakończenie tego wpisu. Brzmi to tak:
A oto również ciekawy szczegół dotyczący hodowli świń, która w Etrurii, jak i w Galii Przedalpejskiej, prowadzona była na wielką skalę. [ _ _ _ ] A ponieważ u Etrusków muzyka towarzyszyła prawie wszystkim zajęciom, wyćwiczyli świnie, by szły za pasterzem na głos trąby' inaczej niż u Greków, którzy, jak pisze Polibiusz, pędzili je przed sobą. I historyk grecki opisuje ogromne stada ciągnące wzdłuż brzegów Morza Tyrreńskiego, które prowadzi świniopas, idący w pewnej odległości przed nimi i grający od czasu do czasu na trąbie, której tony były dobrze znane zwierzętom i nie pozwalały im zgubić się na jakimś zakręcie lub wmieszać w stado sąsiednie. Warron dodaje, mówiąc również o edukacji prosiąt, że hodowca musi je bardzo wcześnie przyzwyczaić omnia ut faciant bucinam*.
Naprawdę nie wiem, dlaczego wydaje mi się to taką adekwatną klamrą, choć może gdyby tu były nie trąby, tylko np. SMS'y, albo inne Szkło Kontaktowe, a świnie gdyby zastąpić... Choćby świnkami morskimi... Albo może... Może na przykład, czemu nie? - lemingami? Może wtedy nabrałoby to nieco sensu, naprawdę nie wiem.

Acha, jeszcze drobne uzupełnienie: jeśli komuś ten sielski obrazek prosiąt podążających za ich ukochanym pastuchem przygrywąjacym na trąbce wydał się aż nazbyt sielski i słodki, uzupełnię, cytując jeszcze jedno zdanie: "Venter Faliscus, czyli flaczki na sposób Falisków, uchodziły za wyśmienite". Chodzi tu, horribile dictu, o flaczki z owych tam muzykalnych i posłusznych prosiąt, a więc nie było to wszystko, aż tak bezinteresowne i słodkie jak byśmy wszyscy pragnęli, jak byśmy oczekiwali...

Na pociechę jednak warto pamiętać, że po pierwsze było to bardzo dawno, kiedy ludzie nie byli jeszcze przesiąknięci wszystkimi tymi wzniosłymi wartościami, co dzisiaj... (Nie doceniacie obywatelu postępu ludzkości, jaki się przez te ponad dwa tysiące lat dokonał! Mandat!) A po drugie, to w przecież i tak nie ma z niczym żadnego związku - bo to też było z mojej strony wyłącznie popisywanie się erudycją i ucieczka od szarej, choć tak przecież w sumie szczęśliwej, liberalnej rzeczywistości.

-------------------------

* Żeby wszystko robiły na dźwięk trąby.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 13, 2008

Rada na ą i rada na y

Po opublikowaniu przez Czechów stenogramu z niedawnych wydarzeń rozpętało się w naszym kraju coś na kształt mini-dyskusji nad manierami brukselskich prominentów oraz, choć już znacznie ciszej, na temat demokracji w "zjednoczonej Europie". Ta dyskusja toczyła się przede wszystkim na blogach i forach internetowych, ale jednak wylała się stamtąd w pewnym stopniu do gazet i telewizji.

No i właśnie w telewizji udało mi się usłyszeć argument, który mnie po prostu poraził. Otóż jakiś obrońca europejskich dostojników i programu "zjednoczenia europy" potraktował swego przeciwnika następującym argumentem: "Pan taki-to-ta-taki wyraźnie nie zna różnicy pomiędzy Radą Europejską a Radą Europy!"

Tylko tyle i aż tyle! Proszę przeczytać sobie to zdanko parę razy, wsłuchać się w nie, wsmakować... To właśnie tak subtelnych rzeczy musimy się dzisiaj nauczyć, jeśli mamy zamiar wypowiadać się o najważniejszych dla nas i dla naszych ew. potomków sprawach! Jeśli choć trochę interesuje nas los kraju, za którego suwerenność przodkowie niektórych przynajmniej z nas poświęcali życie, majątek i osobiste szczęście. (O karierze już nie wspominając.)

Nie znasz różnicy pomiędzy Radą Europy a Radą Europejską... Nie, poważnie - gdybym tego na własne uszy trzy dni temu nie usłyszał, nie uwierzyłbym w taki chamski, bezwstydny cynizm tych urzędasów. Jeśli więc z jakiegoś powodu masz inne priorytety i wolisz inne lektury niż brukselskie regulaminy, które Ci tę subtelną - ale jakżesz istotną! - różnicę w kilkunastu łamanych językach niezrozumiałym żargonem wytłumaczą...

No to wtedy ruki wwierch, gęba na kłódkę! I nie wypowiadać mi się o sprawach, o których nie masz pojęcia! Do roboty robolu, a nie żebyś tu światłym europejskim Prometeuszom piasek w szprychy i kij w tryby! Paszła sabaka, rauss, rauss!

Powie ktoś, że jak ktoś zacznie studiować brukselskie regulaminy i wreszcie pozna te rozliczne przesubtelne niuanse... Jak różnice między Radą Europejską i Radą Europy... No to nie będzie miał już czasu na nic innego i pozostanie idiotą? Nie, to pytanie jest po prostu faszystowskie, ksenofobiczne i w ogóle. Niech się ten, co tak pomyślał cieszy, że go jeszcze nie podałem do odpowiednich władz!

Że nieładnie jest donosić? Że każdy może sobie myśleć co chce, bo mamy wolność słowa? A co ty jeden z drugim wiesz o życiu, skoro nawet nie potrafisz wyjaśnić różnicy między Radą Europy i Radą Europejską? Do nory robolu! A studenci do nauki! Nie wystawiać mi łbów zza skryptów, dopóki się każdy nie nauczy dokładnie czym się różni Rada Europy od Rady Europejskiej! Ja wam obywatelu dobrze radzę. A teraz - odmaszerować!

A my tu sobie będziemy spokojnie dalej budować Kraj Rad. Chciałem powiedzieć - Zjednoczoną Europę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 06, 2008

Dlaczego wciąż mamy jeszcze demokrację? (Rekolekcje spenglerystyczne)

Naprawdę nie chciałbym się wszystkim kojarzyć wyłącznie z propagowaniem (nie "propagandą", jak to niektórzy, mam nadzieję bez złych zamiarów, ujmują) Spenglera, ale z drugiej strony... O czym tu niby pisać na tym wirtualnym bruku, żeby to miało cień sensu? No chyba, że o tym, co się NAPRAWDĘ teraz dzieje, o miejscu w historii w którym jesteśmy, o tym co może, a co już nie może, być dalej...

W związku z tym, jako samozwańczy Prezes, otwieram kolejne posiedzenie Klubu Młodych Spenglerystów!

Chciałbym się z licznie tu zebranymi podzielić paroma moimi własnymi przemyśleniami. Na tematy wymienione przed momentem. Przemyślenia będą oparte na spenglerycznych założeniach i metodach, ale całkowicie moje własne i nikt poza mną za nie nie odpowiada.

Jak to jest zatem z tą naszą obecną demokracją? Demokracja faktycznie była i jeszcze coś z niej pozostaje, choć coraz bardziej w sferze symboli, sloganów, i nie bójmy się tego słowa, picu. Skąd się wzięła? A stąd, skąd biorą się najpewniej wszelkie demokracje - z tego, że w sumie wszyscy obywatele są potrzebni w siłach zbrojnych. Wobec takiej masy przygotowanych do walki, znających swoją wartość i w znacznej części uzbrojonych w najskuteczniejszą broń swojej epoki ludzi, żadne oligarchie czy dyktatury nie mogą być zbyt bezczelne i obcesowe.

Oczywiście demokracja nie musi oznaczać całkiem tego co dzisiaj - "obywatel" w dawnych Atenach to był jednak ktoś i wielu całkiem normalnych ludzi nawet marzyć o zostaniu obywatelami nie mogło, choć w Atenach żyli i lojalnie im służyli od pokoleń. Tak samo z "demokracją szlachecką" w naszej I RP. W końcu aż 10% szlachty nie było w Europie chyba nigdzie. (Może jeszcze ew. w Hiszpanii, ale typowy hidalgo to był zupełny dziad i bez Nowego Świata szybko by się zapewne zdeklasował.)

Tak też było w Europie i Ameryce, czyli w naszej zachodniej - spenglerycznie mówiąc "faustycznej" - cywilizacji od pierwszej wojny światowej. Druga wojna światowa i początek zimnej wojny jeszcze to na krótki czas wzmocniła, potem jednak zaczęła się dominacja bombowców z bronią nuklearną, rakiet balistycznych, satelitów i wszystkiego tego hiper-ęteligętnego i wysoce wybuchowego (ew. trującego czy napromieniowującego) żelastwa... Oraz szyfrów, podsłuchów, monitoringów i w ogóle służb specjalnych - z pewnością z roku na rok w coraz większym stopniu. Po co w takiej sytuacji jakakolwiek demokracja?!

Nie można też zapominać o roli korporacji prawniczych i przekształcaniu się demokracji w jakieś dziwne coś, gdzie wyżej opłacani i cwańsi prawnicy mogą przepchnąć cokolwiek. A ich przeciwnikiem są inni, nieco tylko gorzej opłacani i w związku tym nieco mniej cwani prawnicy, służący innym macherom. Z całą pewnością zaś nie jakiś "suwerenny lud".

No dobra, powiedzmy sobie może jeszcze, jak ta nasza demokracja łączyła się z całą resztą. Czyli przede wszystkim z liberalizmem. Przyznam, że wychwalanie liberalizmu przy jednoczesnym pluciu na d*krację uważam za jeden z najbardziej błazeńskich wyczynów mózgowych w historii. Liberalizm bez demokracji po prostu nie jest sobą i nie może istnieć! Demokracja, konkretnie zaś wybory, służy w liberaliźmie jako ten niezbędny "rynek" na "usługi" rządu. Jak inaczej liberalizm ma wycenić te usługi? Jak ma porównać oferty i ceny poszczególnych kandydatów do funkcji "nocnego stróża"? Że spytam.

Ludowi podskoczyć zbytnio nie było można - w każdym razie nie wprost i bez masy słodkich und obłudnych słówek. No więc lud się obrabiało prasą, radiem, potem telewizją. Do tego były potrzebne ogromne fundusze. Powstał więc system, w którym ludowi sprzedawało się buble - plus w coraz większym stopniu złudzenia, obietnice i mity - on za to płacił, z czego cwani macherzy opłacali media, oraz polityków, którzy robili co macherzy chcieli, dawali macherom zarobić... Nie drażniąc zbytnio ludu i nie ukazując mu (wedle słów Bismarcka) "jak się robi kiełbasę". Każdemu się to w sumie podobało - była demokracja.

Kiedy jednak lud utracił swe znaczenie, robienie z siebie demokratycznego trybuna ludowego, całowanie blond dzieciątek, ściskanie milionów rąk, kiwanie łapką i uśmiechanie się do tłumu, wszystko stało się już mniej konieczne, a skutkiem tego już nieco zbyt błazeńskie, by co mniej durni politycy nie starali się tego całego picu ominąć. Inni zaś, mając może nieco mniej środków na zwykłą "demokratyczną" politykę - w coraz większym stopniu próbowali środków innych.

Czyli zamiast lud podszczuwać, lulać do snu i mu obiecywać w wielkonakładowej prasie czy telewizji, dokonać za pomocą tajnych służb takiej czy innej prowokacji... Kogoś tam zamordować... Oszukać przy urnach... Te klimaty.

No dobra, spyta ktoś, ale dlaczego nie przebiega to wszystko szybciej, skoro lud naprawdę już dokumentnie rozbrojony i żadna władza tak naprawdę bać się go nie musi? W końcu nawet amerykański "uzbrojony naród" to tylko cywilbanda z dubeltówkami w sejfie i pistoletami przy łóżkach, a nie wojsko, które by mogło stawić opór jakiejkolwiek realnej armii. Nie mówiąc już o kompletnych lemingach w rodzaju obecnych Europejczyków. (Post-Europejczyków, chciałoby się raczej rzec.)

Otóż dostrzegam kilka czynników, które mogą spowalniać nieco proces odchodzenia od demokracji - a raczej już jej czystych pozorów. Pierwszy to taki, że być może między elitami władzy powstał swego rodzaju (niemy zapewne) pakt. Zamiast robić sobie po prostu wbrew, zamiast w wielu przypadkach iść na frontalny konflikt, zaakceptowano pewne umowne warunki wyborczego "turnieju".

I tak do władzy, żłobu i słodkich pierniczków dorywałby się w danym momencie ten, któremu najlepiej udało się w "demokratycznych wyborach" lud ogłupić obietnicami, i słodkimi słówki ululać. Czyli ten, kto wygrał ostatnie wybory. Zasadniczo wciąż jeszcze formalnie uczciwe. Czyli turniej rycerski zamiast wojny buldogów pod dywanem. Czytaj elit u żłobu. Albo nawet może rzut kostką - cholera wie, jak oni to dzisiaj traktują!

W każdym razie nawet wśród najbezwzględniejszych bandziorów da się przecież grać w pokera i reguły są na ogół przestrzegane, czemu więc tutaj nie miałoby być podobnie? Skoro dzięki temu owce są strzyżone i pokwikując radośnie idą dać się przerabiać na befsztyki? (W takt wesołego oberka.) Do czasu, moi państwo, do czasu, ale jednak na razie krew elit nie płynie, a i owcom przesadnia fizyczna krzywda też się nie dzieje.

Drugim takim czynnikiem, którym dostrzegł, jest to, że w starożytności grecko-rzymskiej, władza zamordystyczna, która przyszła po demokracji (i polis, a i Rzym był przecież z początku właściwie prowincjonalnym polis) oparła się w dużej mierze na oficjalnych kultach poszczególnych miast. Aleksander Wielki, a po nim hellenistyczni władcy, wymagali by włączono ich w poczet bogów danego miasta, co dawało im całkiem wyjątkową rolę polityczną, przy pozornym zachowaniu dotychczasowych zasad. Oczywiście to zachowanie trwało w sumie krótko, ale przejście było niejako naturalne i dość bezbolesne. (Nie dla Demostenesa jednak i paru innych.)

W naszej cywilizacji tego typu kultów miejskich nie ma, więc rośnie znaczenie propagandy, ta zaś wymaga funduszy, co z kolei wymaga "kapitalizmu" z liberalizmem... Oczywiście realnym liberalizmem, nie jakimś wymyślonym przez von Misesa z von Korwinem. Lud musi być nadal sterowany przede wszystkim rozrywką, "informacją" i propagandą, ponieważ religia nie jest (jeszcze?) całkiem do dyspozycji elit.

Miałbym (jak sądzę) ciekawe rzeczy do powiedzenia na temat planów obecnych elit co do przyszłej religii i użycia jej do tworzenia nowego świata i nowego człowieka, ale to kiedyś może ewentualnie. (Trudno mi się nawiasem pisze w tym kontekście "elita" bez cudzysłowu, taki jest tych elit poziom, ale jednak nielzia, bo to są mimo wszystko elity, taka ich, cholera, społeczna funkcja!)

No i to by było na tyle naszej dzisiejszej spenglerystycznej prelekcji. Proszę się tego do naszego następnego spotkania nauczyć na pamięć, a do tego kolejnych 20 stron Magnum Opus, też oczywiście na pamięć. Dziękuję za uwagę i ¡hasta la próxima!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, września 09, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 3

Leming, lemingofrenia

Leming to ktoś, kto nie dość się interesuje polityką, by starać się wyrobić sobie w tej sprawie własne, oparte na realiach zdanie, ale wystarczająco, by się na jej temat wypowiadać i przede wszystkim, dawać się podszczuć do politycznych działań macherom posiadającym w rękach media, oraz wylansowanym przez te media tzw. autorytetom. Stan bycia lemingiem nazywamy lemingofrenią.


Test na lemingofrenię

Bycie lemingiem, czyli lemingofrenia, oznacza głębokie zmiany osobowości, przejawiające się także w innych, niż ściśle biorąc polityczny, obszarach. Lemingi reagują całkiem inaczej od normalnych ludzi na niektóre fakty i zjawiska. Na tym fakcie oparte są najużyteczniejsze testy na lemingofrenię. Lemingi uwielbiają mianowicie brać udział w spędach lemingów, a spędy te mogą być zarówno w realu, jak i czysto wirtualne, co im zdaje się nie robić wielkiej różnicy.

Kiedy na przykład leming otrzymuje informację, że gdzieś ma zostać bity rekord Guinessa polegający na ilości ludzi którzy w czymś wezmą udział (zdjęcie "Gdańszczanie tysiąclecia", ściąganie przeglądarki Firefox v.3, taki czy inny "żywy łańcuch") wykazuje oznaki podniecenia i natychmiast czyni kroki, by się w obiecany mu tłum innych lemingów włączyć.

Podczas gdy zdrowy i niedotknięty lemingofrenią osobnik oczywiście - albo odbezpiecza broń (jeśli jest jej szczęśliwym posiadaczem), albo co najmniej krzywi się z pogardą, kolejny raz nie potrafiąc do końca zrozumieć jakimi durniami - i lemingami właśnie! - jest spora część jego współbliźnich, i to (na razie) przeważnie nie w wyniku lobotomii, a niejako dobrowolnie.

Powyższe kryterium pozwala go z niemal stuprocentową skutecznością zakwalifikować jako leminga. Ocenia się jednocześnie, ze około 80-90% lemingów może zostać w tym konkretnym teście przeoczonych - albo ze względu na chwilowe zniechęcenie i/lub przepracowanie, albo ponieważ temat konkretnego spędu lemingów z jakichś osobistych powodów danego osobnika nie ekscytuje.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, sierpnia 26, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 2

Sztuka awangardowa - do mniej więcej połowy ubiegłego wieku było to starannie wyważone połączenie tandety z pretensjonalnością. Praktycznie nic ponad to, ale w doborze tych dwóch składników i w ich subtelnie dobranych proporcjach zawarty był pewien artyzm. Możliwości tego środka artystycznego szybko jednak uległy wyczerpaniu i nastąpił jego gwałtowny upadek (dla koneserów będący, ma się rozumieć, dalszym wspaniałym rozwojem).

Dzisiaj sztuka awangardowa to programowo wszystko co najgłupsze i najobrzydliwsze co uda się wymyślić i/lub wykonać i pokazać światu. Dodatkowym warunkiem jest ten, że oceny dzieła, czyli jego głupoty i obrzydliwości, dokonuje środowisko już uznanych artystów - nie zaś niewyrobiony ogół, czyli tzw. filistrzy. Oburzone wrzaski filistra i jego ew. torsje zwiększają jednak szansę danego tworu na stanie się dziełem sztuki lub nawet arcydziełem. Wpływając, same przez się, na opinię znawców oczywiście.

Warto zauważyć, iż powyższy warunek - uboczny niejako ale w praktyce nie od obejścia - nie jest niczym niezwykłym, jako że obecnie wszędzie, by mieć prawo wykazać się czymkolwiek i zdobyć tym uznanie, nie zaś potępienie, niezbędne jest placet mediów i licet autorytetów. I to się zwiększa z roku na rok, a świat sztuki znajduje się po prostu w awangardzie (!) postępu.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, maja 05, 2008

Ślamazarne wyciąganie rewolweru, czyli co z nami robią media

Pamiętam z dzieciństwa pewien fragment czyichś wspomnień na temat wielkiego fizyka Nielsa Bohra. Sam tego nie czytałem, bo aż tak mnie fizyka nigdy nie interesowała, ale akurat to opowiedział mi ojciec i zapadło mi to w pamięć.

Otóż Niels Bohr podobno uwielbiał filmy, a szczególnie westerny. Nigdy jednak nie wiedział, czy kowboj który pije w barze to ten sam, który 10 minut temu strzelał do innego kowboja, czy też ten, co w poprzedniej scenie szczypał w tyłek szansonistkę. Chodził więc zawsze do kina z kimś ze znajomych i zadawał mu bez przerwy całkiem absurdalne dla zwykłych ludzi pytania o takie właśnie sprawy. Ale strasznie go mimo wszystko te westerny podniecały.

To mi akurat zapadło w pamięć, bo sam mam dość podobne właściwości i też dziwnie słabo ludzi pamiętam. Jednak było w tych wspomnieniach więcej rzeczy, które mnie zainteresowały. Otóż Bohr, czego co bystrzejszy Czytelnik pewnie sam się domyślał, nie był jedynie westernowym idiotą, bo swoją wyjątkową w kwestii filmowej niepojętność okupował czasem nieoczekiwaną błyskotliwością. Znalazł na przykład naukowe wytłumaczenie faktu, dlaczego dobry kowboj - który zawsze wyciąga, w sensie zaczyna wyciągać, rewolwer jako drugi, dopiero kiedy czarny charakter to zrobi by go skrzywdzić - strzela mimo to pierwszy.

Teoria ta głosi, że proces wyciągania u naszego kowboja przebiega znacznie szybciej, ponieważ reaguje on na konkretny sygnał, jakim jest oczywiście wyciągnięcie rewolweru przez agresora. Tamten zaś, żadnego sygnału nie ma, przez co jego wyciąganie rewolweru jest rozmemłane i niezbyt szybkie. Po prostu nie decyduje się on na to w jednym momencie, tylko różne władze jego psychiki mobilizują się kolejno i bez synchronizacji.

Przy okazji wyjaśnia to przepięknie dlaczego, kiedy mamy dwóch niedobrych, albo neutralnych, kowbojów, to i tak żaden z nich nie spieszy się, by wyciągnąć spluwę jako pierwszy. (Dlaczego tylko ci, ktoś zapyta. No bo dobrzy do siebie przecież nie strzelają! Na pewno nie w filmach w każdym razie.)

Trudno oczywiście tak bez przeprowadzania starannych badań udowodnić, iż ta różnica stopnia mobilizacji, która niemal z pewnością występuje, wystarczyłaby, aby w skompensować opóźnienie wynikające z tego, że nasz kowboj zaczyna akcję dopiero gdy dostrzeże i zareaguje na akcję przeciwnika. Bardzo możliwe, że nie, i że sukcesy dobrych kowbojów wynikają przede wszystkim z konwencji filmowej i upodobań publiczności. Jednak samo hipotetycznie opisane przez Bohra zjawisko najprawdopodobniej istnieje, jeśli mam wyrazić własną intuicyjną opinię na temat działania ludzkiej psychiki.

Po co ja to teraz opowiadam? Ponieważ ma to pewien związek z mediami, media zaś stanowią z dnia na dzień coraz większy problem dla patriotycznych i prawicowych Polaków. Zresztą zawsze były wielkim problemem, po prostu nie uświadamiano sobie tego aż tak wyraźnie. Jednak Oswald Spengler, w wydanej równo 90 lat temu książce, sugeruje, że: "Nasuwa sie refleksja, że dla demokraty starej daty celem musiałaby być nie tyle 'wolność prasy', co 'wolność od prasy'". "Demokrata starej daty" to ktoś, kto naprawdę wierzy w suwerenność ludu, a nie cieszy się totalną niemal władzą skrytej w cieniu oligarchii, manipulującej tym ludem, m.in. za pomocą prasy właśnie. (Telewizji wtedy oczywiście nie było, a nawet radio było w powijakach, dlatego mowa jest jedynie o prasie.)

Zastanawiam się od jakiegoś czasu nad tym wszystkim, co prasa z nami robi... Poza po prostu kłamaniem, opluwaniem i oszukiwaniem. Chodzi mi o takie subtelniejsze, czasem nawet nie do końca świadome, oddziaływania, które jednak sprawiają, że wszystko, co do niedawana było w miarę stabilne i powszechnie uznawane za wartościowe, przestaje takim być, że ludzie przestają mieć osobowość, honor, własny rozsądek... W sumie, że wszyscy coraz szybszym krokiem zdajemy się ostatnio podążać do rzeźni, w której już czekają lewaccy totalitaryści.

Udało mi się znaleźć sporo tego typu oddziaływań. I przyznam, że intelektualną satysfakcję z ich odkrycia przesłania mi znacznie przerażenie, jakie mnie ogrania, kiedy o tym myślę. Deo volente opiszę te moje obserwacje w przyszłych tekstach, na razie chciałbym przedstawić tylko jeden taki czynnik. Może ktoś już zgadł - mający pewien związek z kowbojami Nielsa Bohra.

Otóż zadając sobie pytanie, czemu może dziać się tyle rzeczy, które jeszcze niedawno wywołałyby potężny wybuch społeczny, dzisiaj zaś nie dzieje się zupełnie nic, poza paroma wpisami na blogach, zauważa się, że, dzięki naturze dzisiejszych mediów, ludzie dowiadują się różnych rzeczy - choćby najgorszych i takich, które kiedyś wywołałyby wybuch - w różnym czasie. W dodatku często nieskoncentrowani, zajęci czym innym itd. Potem zaś słyszą na ten temat zamulające umysł komentarze, wsparte sondażami, wykazującymi, że nikt się nie przejmuje, albo nawet każdy dostaje orgazmu.

Jeśli to nie zabrzmiało zbyt konkretnie i zrozumiale, podam na przykładach o co mi chodzi. Otóż z demokracją nie jest ostatnio najlepiej - jacyś macherzy w jakichś Brukselach czy Berlinach o nas decydują, my na to żadnego wpływu nie mamy, nikt za nic nie odpowiada, powszechna miłość i "Oda do radości", zgoda? Ale przecież to nic nowego! Jak tu się buntować, skoro red. Wołek z tow. Lityńskim i paroma innymi wprost to już nam powiedzieli. Że mianowicie: "teraz odchodzimy od dawnego pojmowania demokracji do demokracji elitarnej".

Pytał mnie ktoś czy chcę "demokracji elitarnej"? Z elitą w postaci red. Wołka i Brukseli na dodatek? Nie pytał. Ale mi to powiedział. Gdyby to powiedziano pół milionowi ludzi w oczy, może by się coś wydarzyło. W końcu wybuchów jak ten na Wybrzeżu w '70 nie da się po prostu wytłumaczyć miłością do kiełbasy i nagłym niezrozumiałym zanikiem instynktu samozachowawczego, a znaczne łatwiej faktem, że na raz wielu ludzi poczuło, że inni poczuli to samo. Konkretnie że im napluto w twarz. I tak to właśnie wtedy zrobiono, bo była to niemal na sto procent prowokacja. Więc tak to musiało być zrobione i przy następnej prowokacji także będzie musiało być podobnie zrobione.

Jednak kiedy się nie chce wybuchu? Wtedy takie rzeczy ogłasza się po kropelce, mówi się o tym w "elitarnych" wieczornych programach dla niedokształciuchów... Tu jeden raz, potem za dwa tygodnie napisze się w gazetce, za tydzień ozwie się jakiś ałtorytet... No i potem niby wszyscy wiedzą, a jednak psa z kulawą nogą przecież nie zainteresowało. Ja np. zgłupieję i zacznę krzyczeć: "Demokrację nam gwałcą!", a wtedy red. Wołek uśmiechnie się pobłażliwie i powie: "odgrzewane kotlety, dawno o tym mówiliśmy i nikt nie zgłaszał reklamacji".

Dla mnie to jest sprawa oczywista, choć, jak powiedziałem, tego typu niedostrzeganych zazwyczaj oddziaływań mediów jest o wiele więcej. I nie tylko ja tego typu zjawisko, jak to przed chwilą opisane, zauważyłem. Trzy dni temu widziałem w salon24 tekst na temat oświadczenia pewnego niemieckiego profesora politologii, że "Niemcy nie są już krajem demokratycznym". (Można sobie tego chyba poszukać w salon24, ja potem poszukam link i ew. tu wkleję.)

O co konkretnie tam chodziło nie ma tutaj sensu omawiać, lepiej po prostu przeczytać tamten tekst. Ale argumenty były potężne. Takie, które teoretycznie powinny wywołać jakąś większą burzę. Jednak oczywiście o żadnej burzy nie słychać, tylko są tam jakieś strajki całkiem z tą sprawa nie związane. Jednak autor tego blogowego tekstu, wpisu znaczy, sam formułuje przypuszczenie, że ten tekst mógłby być takim właśnie "balonem próbnym"... Tak się to zazwyczaj nazywa, choć w istocie chodzi tu nie o "próby", tylko właśnie o rozmycie momentu, kiedy jakaś niewygodna informacja dotrze do "opinii publicznej" (jeśli o takim czymś jeszcze można w ogóle na serio mówić).

Potem, kiedy ktoś zauważy i zacznie wołać, że "Niemcy nie są już demokratyczne", światli i postępowi odpowiedzą mu z pobłażliwym uśmiechem: "Przecież mówiliśmy już o tym wielokrotnie i jakoś nie protestowałeś! Milczenie potraktowaliśmy jako wyraz zgody. Wtedy ci to nie szkodziło, to dlaczego nagle zaczęło ci szkodzić w tej chwili? Czy to nie jest jakaś nieczysta polityczna gra?"

I jak tu nie kochać mediów? Chyba tylko człek całkiem bez serca i sumienia mógłby być takim zwyrodnialcem!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.