W dzisiejszym przeglądzie prasy tygodnika "Wprost" naprawdę ciekawe rzeczy. Na przykład taka wiadomość, że (jak donosi "Nasz Dziennik") sześciolatki są teraz w zerówce uczone wierszyków na chwałę Unii, na przykład takiego: "Do Unii też należeć chcę, to drugi dom, więc cieszę się". Cóż, wyjaśnia się powoli dlaczego już sześciolatki muszą chodzić do szkoły, ale ja tu dostrzegam jeszcze znacznie więcej materiału do refleksji.
Wykrzyknie ktoś: "tak, tak, ktoś na tym zarabia, korupcja, kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze!" A ja odpowiem: "sorry, ale gdybyż to tylko o to chodziło!" Na to tamten się spieni, nadmie, jak to oni mają w zwyczaju. Wyjaśniam: bonmota, że zawsze chodzi o pieniądze, uważam za błyskotliwego i całkiem głębokiego... Jeśli odniesie się go do właściwego kontekstu. Czyli do życia prywatnego i zawodowego geszefciarzy, szczególnie tych określonego, choć niewymawialnego, pochodzenia. (I to nie jest żaden anty, nie tym razem!)
Oczywiście - jakiś urzędnik ma szwagra grafomana, więc mu załatwił napisanie wierszyków dla nowoczesnej, europejskiej zerówki. Szwagier se na tym zarobił, odwdzięczył się urzędnikowi. Zgoda, ale jeśli ktoś mi powie, że to jest cała tajemnica, uznam go za durnia. W każdym razie za politycznego durnia. To tak nie działa! Ci co mówią, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze" - odnosząc to do polityki - to albo polityczni idioci, albo też agenci wpływu. Po prostu, tertium non datur!
Nie wierzy ktoś? Cóż, skoro ten ktoś zadał sobie dość wysiłku, by dotąd doczytać, wypada mi zadać sobie też nieco trudu i spróbować mu wyjaśnić co i jak. A więc próbujmy!
Oczywiście, że mały urzędniczyna (tak nawiasem, jeśli on jest mały, to jacy jesteśmy my, "obywatele" Unii?) robi swoje małe, brudne interesiki, kosztem naszych dzieci! Jednak tak właśnie ma być - to stanowi część wielkiego planu! Ktoś nie wierzy w wielkie plany? Naprawdę trudno mi w to uwierzyć, ale spróbuję sceptyków przekonać.
Co mamy dziś na czołowym miejscu, na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej"? (Nie, nie czytam, po prostu widzialem wywieszone na kioskach, a zresztą pisze także o tym "Wprost", oto link.) Tytuł "Lubimy być piratami", a zaraz potem jak to 5 milionów Polaków radośnie ściąga piracką muzykę i oprogramowanie. Dlaczego taki akurat temat na tym właśnie, najbardziej eksponowanym miejscu tej specyficznej gazety?
No to proszę się zastanowić, czy to nie ma przypadkiem - czy może w ogóle nie mieć - związku z tym, że Unia w najbliższych dniach ostro zabiera się za kontrolowanie internetu, do czego oczywiście eleganckim i nie płoszącym zwierzyny pretekstem jest skala tzw. "piractwa". Można sobie o tym poczytać tutaj i np. tutaj. (Warto to także rozpropagować. Ta stronka jest w wielu językach, więc także wśród znajomych za granicą, jeśli ktoś takich ma.)
Zaawansowanym koneserom teorii spiskowych polecam to. Naprawdę, jeśli w kraju tak "świadomym swych zagrożeń", namawia się akurat papieża, by zrezygnował ze swych zwykłych, i jak dotąd niezawodnych, środków bezpieczeństwa, to coś to oznacza. Czy ktoś sobie wyobraża, co by się stało, gdyby papież tam zginął w zamachu? Widać jednak ktoś ocenił, że to co by się stało, miałoby, z jego punktu widzenia, więcej zalet niż wad. Inaczej tego się nie da ocenić. No, chyba, że ktoś należy do wesołej gromadki powtarzającej jak mantrę, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, z pewnością chodzi o pieniądze".
Wszystko tu się ze wszystkim zazębia! Wszystko jest kontrolowane z góry. Co z tego, że mały urzędniczyna tych wszystkich subtelności nie rozumie? Jego po prostu popycha się, kijem i marchewką, w odpowiednim kierunku... Jemu się po prostu umożliwia pewne działania, innym zaś się uniemożliwia inne działania - takie, które by spowalniały postępy projektu.
Pogadaliśmy sobie o zaletach i wadach sentencji i tym, że "jak nie wiadomo... to..." - sprawa zasługuje moim zdaniem na wyjaśnienie, ale teraz chciałem przejść do sprawy, dla mnie przynajmniej, najistotniejszej w tych żałośnie grafomańskich, za to czołobitnych wobec Unii, wierszykach.
W każdej walce, a polityka nie jest tu wyjątkiem, niezwykle ważne jest, by mieć inicjatywę. Mieć inicjatywę, oznacza, że to my za każdym razem decydujemy, jaki wykonamy ruch, przeciwnik zaś musi dopiero znaleźć nań odpowiedź. Nie ulega dla mnie cienia wątpliwości, że w walce pomiędzy Unią i związanymi z nią (mniej lub bardziej formalnie i mniej lub bardziej ściśle) Siłami Postępu, a ich przeciwnikami, to Unia i Siły Postępu mają całkowitą inicjatywę. Powiedzmy sobie zatem, co z tego faktu dalej wynika.
Wynika to, co w każdym przypadku walki, w której jedna strona ma cały czas inicjatywę - to, że ta strona ocenia, jaki stan chce i jest w stanie osiągnąć w następnym ruchu ("ruchu" w takim sensie jak w szachach: raz ty, raz ja, choć oczywiście tutaj to jest raczej w czasie rzeczywistym), i to dyktuje jej podejmowane decyzje.
Profesjonalny gracz w bilard nie tylko wbija te tam kule do tych tam dziur, ale także przewiduje ich ułożenie po wykonaniu uderzenia. Szachista, jak każdy wie, przewiduje wiele ruchów naprzód. Wyszkolony bokser zadając cios, przewiduje już własną pozycję i pozycję przeciwnika, przygotowując swój następny cios czy obronę. Każdy to chyba wie, tyle, że nie w polityce, bo tam różni cwani macherzy uczą nas mądrości w rodzaju, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".
No i teraz zadajmy sobie pytanie: jakiegoż to stanu oczekuje Unia skutkiem przymusowego uczenia sześciolatków wierszyków w rodzaju tego, któryśmy sobie tu na początku zacytowali? Że dzieci staną się euroentuzjastami, tak? Z całą pewnością to także. Co dalej? Że rodzice wielu z tych dzieci, ci kochający Unię, dostaną z tego powodu orgazmu. Zgoda, pewnie dostaną, choć po prawdzie nie wiem, czy tego by się nie dało zorganizować znacznie prostszymi środkami.
Istnieje bowiem - mówię teraz czysto teoretycznie - ryzyko, że jakaś część rodziców tych dzieci, niech to będzie 20%, niech to nawet będzie i mniej - gnana elementarnym poczuciem smaku wyśmieje przy dziecku ową grafomańską a wobec Unii czołobitną "poezję". Jakaś drobna część może także przekazać dziecku swoje zastrzeżenia i argumenty z przyczyn merytorycznych - uważając na przykład, że taka indoktrynacja małych dzieci jest po prostu obrzydliwa i typowa dla reżimów totalitarnych.
Zgoda, to będzie mniejszość. Cóż jednak, jeśli ta mniejszość nie da się przekonać? Nie da się ugłaskać? Jeśli trwać będzie w swych sprośnych, antyunijnych błędach niezależnie od wszystkiego? A w dodatku... aż się włos jeży, może się, teoretycznie oczywiście, zdarzyć tak, że Unia z jakichś powodów straci nieco ze swego nieodpartego uroku... Jakiś kryzys, jakaś świńska grypa dotykająca brukselskich urzędników i ich lokalnych kolaborantów... Był AIDS, którego się nikt przecież w radosnych latach wolnej miłości i kwiatów nie spodziewał, może być i taka grypa...
No i tutaj mamy znowu gambitową sytuację. Coś takiego, jak z tym papieżem w Izraelu, który nie ma chronić się w papamobilu... Nie wiadomo oczywiście dlaczego nie ma, ale jeśli się człek zastanowi, co z tego może wyniknąć, to sprawa staje się dziwnie jednoznaczna... Coś jak ta dzisiejsza tytułowa strona w "Gaziecie Wyborczej".
Jeśli ktoś zastrzeli papieża, w końcu, choćbyśmy przyjęli, że prawdopodobieństwo jest minimalne, to po co i tak je zwiększać, prawda? Jeśli byśmy przyjęli, że zawsze istnieje ryzyko, iż ludzie, których nachalna unijna propaganda skierowana do małych dzieci - w dodatku przy pomocy żałosnej grafomanii - Unię tę kompromituje... Że ci ludzie zdołają do swej opinii przekonać innych ludzi, ci zaś następnych... Po co ryzykować? Prawda pani minister?
No właśnie, rozumowanie jest słuszne, ale tylko pod warunkiem, że się przyjmie, iż jest tu jakieś ryzyko. Co wcale nie jest jednak takie pewne. Bardzo prawdopodobne bowiem jest, iż Unia - ci którzy to wszystko jakoś na parę ruchów naprzód przewidują, ci którzy to jakoś wszystko koordynują, oczywiście nie ten mały urzędas, co to swemu szwagrowi załatwił grafomańską fuchę! - ryzyka żadnego tutaj nie dostrzegają. I że mają w tym rację.
Po prostu ci ludzie tak to widzą, że oporu nijakiego nie będzie... Że ci, którzy swoim dzieciom mieliby przekazywać antyunijne treści, czy powiedzmy wyśmiewać prounijną "poezję", szybko się, pod naciskiem faktów, opamiętają. Nikt przecież nie chce swoim dzieciom zamknąć drogi do wykształcenia - kiedy już praktycznie każdy ma wyższe studia, nasze dziecko ma zakończyć edukację na... Zerówce, chciałem powiedzieć, ale przecież nikt nie powiedział, że takie dziecko, co to nie potrafi nawet wyrecytować prostego i duszoszczipatielnego prounijnego wierszyka w ogóle tę zerówkę ukończy!
TW Bolek szkół nie kończył i jest euromędrcem, fakt - jednak kto zagwarantuje, że nasze dziecko drugim Bolkiem zostanie?! A to przecież nie wszystko. Jeśli rodzice sami stracą pracę... Jeśli zostaną publicznie napiętnowani... Jeśli nie będą mieli czasu nic dla siebie i dziecka zrobić, będą bowiem ciągani do szkoły... Albo i po sądach, czemu nie? Pobrykają, pobrykają, ale w ciągu paru lat się nauczą. A potem wymrą, zaś dzieci, wychowane na prounijnych wierszykach urosną, zajmą przysługujące im miejsca w społeczeństwie, no i będą dalej głosić i egzekwować miłość do Unii.
I o to przecież tu chodzi - nie o żadne pieniądze dla szwagra! To jest pierwszy krok... No, nie całkiem pierwszy, bo takich kroków była już przecież masa i wciąż mamy nowe... To jest kolejny krok na drodze, którą Unia idzie całkiem świadomie... A przynajmniej ci, którzy wiedzą, którzy koordynują, od których coś (poza fuchą dla szwagra) zależy.
Jeśli Unia może sobie pozwolić na tak wulgarne, tak totalitarne postępowanie wobec małych dzieci, oraz ich rodziców, to widać ma opracowane dalsze ruchy. To zaś świadczy jednoznacznie o tym, że Unia ma opracowany plan wprowadzenia całkowitego totalitaryzmu. Ja sam nie mam co do tego wątpliwości od całkiem dawna, ale może cała ta powyższa analiza przekona o tym kogoś następnego. Oby!
P.S. Już po napisaniu tego tekstu znalazłem tutaj całość wierszyka, a w każdym razie większą porcję. Otóż idzie on tak:
Do Unii też należeć chcę,
to drugi dom, więc cieszę się.
Dwa domy mam tak bliskie mi,
w jednym chcę żyć, w drugim chcę być.
Nic dodać, nic ująć, prawda?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
poniedziałek, kwietnia 27, 2009
sobota, kwietnia 25, 2009
Nietolerancyjna samica kameleona i Karol Marks
Znalazłem sobie przed chwilą w ostatniej książce Roberta Ardreya "The Hunting Hypothesis" fajny cytat, którym chciałbym moim ew. Czytelnikom zaprezentować. Jest tu nieco i o prawie własności (i to nie tak, jak by się może niektórzy po mnie spodziewali), jest o Marksie, Leninie... I o paru innych istotnych sprawach nieco bardziej między wierszami. Warto jednak przeczytać i się zastanowić.
(Tłumaczenie stosunkowo luźne, bo Ardrey ma nieco barokowy styl i inaczej trudno dokładnie, ale oczywiście merytorycznie jest wierne. Dla lepszej czytelności rozbiłem ten tekst na nieco mniejsze akapity.)Niezależnie od różnych interpretacji terytorialności, istnieje niewielkie zróżnicowanie sposobów jej wyrażania. Wszędzie istnieje ta sama izolacja w prywatnym mateczniku*, ta sama nietolerancja wobec sąsiadów. Wszędzie istnieje ta sama troska o granice, ten sam, niezmienny opór wobec nieproszonych wizyt, oraz niemal ta sama pewność, że intruz zostanie odparty. Dlatego też w jednej z mych wcześniejszych książek postawiłem tezę, iż człowiek jest gatunkiem terytorialnym. Bronimy naszej przestrzeni nie dlatego, że tak chcemy, tylko dlatego, że musimy.
Wyznawcy tezy, że wszystko-jest-wyuczone tego oczywiście nie lubią. Są też tacy, których smucą wszelkie asocjacje z rodzaju "człowiek i zwierzę", jednak, skoro oni rzadko czytają moje książki, sprawiają mi niewiele kłopotu. Większość czytelników, nieco zaszokowanych, przyjrzało się swym własnym doświadczeniom z całego życia i mruknęło: "No więc tak to jest. Oczywiście!" Ci, którzy sprawili mi trwały problem - choć ta odpowiedź może być zaskakująca dla tych, którzy się zgodzili - to marksiści.
A przecież reakcja marksistów była wymuszona. Jeśli prywatna własność jest ludzkim wynalazkiem, powodującym walkę klasową, jeśli państwo zostało stworzone by chronić posiadaczy przed pozbawionymi wszelkiej własności, w związku z czym abolicja prywatnej własności, jak to Lenin przewidywał, doprowadzi do zaniku państwa (zdarzenie, którego dotychczas jakoś nie udaje się w historii zaobserwować) - wtedy odwieczność terytorium stanowi problem.
Albo bowiem żyjące na płotach jaszczurki, kanadyjskie bobry, pieski preriowe, cierniki o trzech kolcach, małpy wyjce, agresywne samce antylopy gnu, nietolerancyjne samice kameleona, najprzeróżniejsze gatunki ptaków śpiewających i najprzeróżniejsze gatunki mew mylą się... Albo też mylił się Karol Marks. Ta druga konkluzja jest nie do pomyślenia. (Tak nawiasem, to Marks był zafascynowany Darwinem, któremu pragnął zadedykować Das Kapital. Darwin był mniej zafascynowany.)
Tak więc mam kilka politycznych problemów. A ponieważ jest niemal niemożliwe dla politycznie motywowanego naukowca dojść do wniosku, który by wyniknął z innych, niż ideologiczne motywy, mam nadal kilka problemów.
-------------------
* W oryginale "preserve", czyli coś w jak "rezerwat". Uznałem jednak, że to będzie bardziej mylące od "matecznika". W każdym razie nie chodzi tu koniecznie o gęstwinę leśną, a po prostu o własną "posiadłość", gdzie człek (lub zwierz) ma święty spokój od współplemieńców.
-------------------
Koniec cytatu. Co do posiadania problemów, to Ardrey już z nich nie wyszedł - nie dość, że od dawna nie żyje, to jego, głośne swego czasu, książki są obecnie całkiem zamilczane. Na ich miejsce - jako że natura nie znosi próżni - mamy wprawdzie sporo innych, niewątpliwie interesujących, rzeczy, jednak w idealnym świecie człowiek sam powinien móc zadecydować, czy woli prof. Sadurskiego, prof. Śpiewaka, rebe Michnika, czy też może jednak, mimo wszystko, Ardreya. Widać jednak to z przyczyn obiektywnych niemożliwe w dzisiejszym, skażonym świecie i musimy poczekać na Ziemski Raj, który nam od dość już dawna Nasi Światli Przywódcy (z których paru Ardrey w tym fragmencie wspomina, ale innych nie zdążył poznać) obiecują...
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
(Tłumaczenie stosunkowo luźne, bo Ardrey ma nieco barokowy styl i inaczej trudno dokładnie, ale oczywiście merytorycznie jest wierne. Dla lepszej czytelności rozbiłem ten tekst na nieco mniejsze akapity.)Niezależnie od różnych interpretacji terytorialności, istnieje niewielkie zróżnicowanie sposobów jej wyrażania. Wszędzie istnieje ta sama izolacja w prywatnym mateczniku*, ta sama nietolerancja wobec sąsiadów. Wszędzie istnieje ta sama troska o granice, ten sam, niezmienny opór wobec nieproszonych wizyt, oraz niemal ta sama pewność, że intruz zostanie odparty. Dlatego też w jednej z mych wcześniejszych książek postawiłem tezę, iż człowiek jest gatunkiem terytorialnym. Bronimy naszej przestrzeni nie dlatego, że tak chcemy, tylko dlatego, że musimy.
Wyznawcy tezy, że wszystko-jest-wyuczone tego oczywiście nie lubią. Są też tacy, których smucą wszelkie asocjacje z rodzaju "człowiek i zwierzę", jednak, skoro oni rzadko czytają moje książki, sprawiają mi niewiele kłopotu. Większość czytelników, nieco zaszokowanych, przyjrzało się swym własnym doświadczeniom z całego życia i mruknęło: "No więc tak to jest. Oczywiście!" Ci, którzy sprawili mi trwały problem - choć ta odpowiedź może być zaskakująca dla tych, którzy się zgodzili - to marksiści.
A przecież reakcja marksistów była wymuszona. Jeśli prywatna własność jest ludzkim wynalazkiem, powodującym walkę klasową, jeśli państwo zostało stworzone by chronić posiadaczy przed pozbawionymi wszelkiej własności, w związku z czym abolicja prywatnej własności, jak to Lenin przewidywał, doprowadzi do zaniku państwa (zdarzenie, którego dotychczas jakoś nie udaje się w historii zaobserwować) - wtedy odwieczność terytorium stanowi problem.
Albo bowiem żyjące na płotach jaszczurki, kanadyjskie bobry, pieski preriowe, cierniki o trzech kolcach, małpy wyjce, agresywne samce antylopy gnu, nietolerancyjne samice kameleona, najprzeróżniejsze gatunki ptaków śpiewających i najprzeróżniejsze gatunki mew mylą się... Albo też mylił się Karol Marks. Ta druga konkluzja jest nie do pomyślenia. (Tak nawiasem, to Marks był zafascynowany Darwinem, któremu pragnął zadedykować Das Kapital. Darwin był mniej zafascynowany.)
Tak więc mam kilka politycznych problemów. A ponieważ jest niemal niemożliwe dla politycznie motywowanego naukowca dojść do wniosku, który by wyniknął z innych, niż ideologiczne motywy, mam nadal kilka problemów.
-------------------
* W oryginale "preserve", czyli coś w jak "rezerwat". Uznałem jednak, że to będzie bardziej mylące od "matecznika". W każdym razie nie chodzi tu koniecznie o gęstwinę leśną, a po prostu o własną "posiadłość", gdzie człek (lub zwierz) ma święty spokój od współplemieńców.
-------------------
Koniec cytatu. Co do posiadania problemów, to Ardrey już z nich nie wyszedł - nie dość, że od dawna nie żyje, to jego, głośne swego czasu, książki są obecnie całkiem zamilczane. Na ich miejsce - jako że natura nie znosi próżni - mamy wprawdzie sporo innych, niewątpliwie interesujących, rzeczy, jednak w idealnym świecie człowiek sam powinien móc zadecydować, czy woli prof. Sadurskiego, prof. Śpiewaka, rebe Michnika, czy też może jednak, mimo wszystko, Ardreya. Widać jednak to z przyczyn obiektywnych niemożliwe w dzisiejszym, skażonym świecie i musimy poczekać na Ziemski Raj, który nam od dość już dawna Nasi Światli Przywódcy (z których paru Ardrey w tym fragmencie wspomina, ale innych nie zdążył poznać) obiecują...
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Karol Marks,
Lenin,
państwo,
Robert Ardrey,
terytorialność,
terytorium,
własność prywatna
piątek, kwietnia 24, 2009
Ek Oiko Douleias... który to już raz w naszej historii?
Nie chciałbym zabrzmieć melodramatycznie, ale to, co się dzieje w III RP i to co się zamierza dziać w "Europie", napawa mnie takim obrzydzeniem, że zacząłem się nosić z zamiarem emigracji b. daleko od Europy - zapewne do Południowej Ameryki. Fakt, może mi się nie udać, przede wszystkim z powodu wieku, bo wszyscy chcą imigrantów młodych, naiwnych i gotowych podjąć najgorsze roboty, a ja, przynajmniej metrykalnie, młody już nie jestem. Jednak naprawdę się postaram, bo nie da się już tego smrodu wytrzymać, a boksowanie się z gównem nie ma moim zdaniem wiele sensu. Tym bardziej, jeśli gówno jest w obecnej chwili o tyle silniejsze. Trzeba więc uczynić unik, jaki zmuszeni byli czynić nasi liczni przodkowie, a potem ew. zaatakować wroga od zadu. (Białe konie i te sprawy, jeśli się uda, też.)
Jako jeden z pierwszych kroków założyłem sobie prywatną YahooGroup, gdzie zapraszam znanych mi patriotów i prawicowców (czyli nie ciebie Zemke i nie lewiznę od K*wina), a z czasem może i nieco więcej ludzi, do przedyskutowania sprawy ew. emigracji w jedno miejsce na większą skalę. W końcu w gromadzie raźniej, łatwiej, a w tym przypadku także i patriotyczniej.
Jako jeden z pierwszych kroków założyłem sobie prywatną YahooGroup, gdzie zapraszam znanych mi patriotów i prawicowców (czyli nie ciebie Zemke i nie lewiznę od K*wina), a z czasem może i nieco więcej ludzi, do przedyskutowania sprawy ew. emigracji w jedno miejsce na większą skalę. W końcu w gromadzie raźniej, łatwiej, a w tym przypadku także i patriotyczniej.
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
ek oiko douleias,
emigracja,
niewola,
totalitaryzm
środa, kwietnia 22, 2009
Nagłe nocne oślnienie
Przyszła mi nagle do głowy taka oto myśl: Czy nie uczynilibyśmy przypadkiem sporego kroku w stronę poznania prawdy o świacie, gdybyśmy przyjęli, że dosłownie każdy okres względnej swobody gospodarczej w historii to był swego rodzaju NEP? ;-)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
historia,
NEP,
swoboda gospodarcza,
wolny rynek
wtorek, kwietnia 21, 2009
Krótko i węzłowato o tzw. "wolnym rynku"
Nie ma i być nie może sensownej dyskusji o "wolnym rynku" - dyskusja może być co najwyżej o MICIE wolnego rynku. (I ew. o głupocie tego mitu wyznawców.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
głupota,
klasyczny liberalizm,
mity,
wolny rynek
poniedziałek, kwietnia 20, 2009
Zapłodniony i sprowokowany...
... przez Nicponia (przed chwilą, w prywatnej rozmowie, a co Zemke myślałeś?) powiem teraz parę rzeczy. Związanych z tym, cośmy z Nicponiem sobie dyskutowali.
Leberały są durne, albo łżą (a zapewne i to i to) gadając jaką to straszną rzeczą jest państwowa biurokracja i przeciwstawiając to zbiurokratyzowanie mniej lub bardziej "liberalnemu" państwu, gdzie biurokracja państwa jest stosunkowo mniejsza... Tyle że... Okupione to jest odpowiednio (?) większą ilością prawników, ze wszystkim, co jest z tym zawsze związane. Jak to: samowola i w sumie niemal wszechmoc prawniczej korporacji, ogromne koszty "usług" prawnych dla normalnych ludzi, selekcja "odpowiednich" ludzi do tych korporacji... Itp., itd.
To jest kwestia definicji i ustalenia granic - gdybyśmy liczyli biurokrację WRAZ z prawnikami, a czym w końcu oni się aż tak bardzo z punktu widzenia normalnego człowieka różnią, że spytam? - to sprawa wyglądałaby inaczej, niż się to na ogół widzi, inaczej niż nam to różne załgane leberały przedstawiają!
Powiem od siebie, że tak samo jak, z dwojga złego, wolę państwową (a konkretnie polską, bo inaczej mówimy o okupacji, co samo w sobie mi nie odpowiada) policję od wolnych i niezależnych gangsterów, tak samo wolę jednak państwową (polską) biurokrację, od wolnych i niezależnych prawników. Którzy to prawnicy jak się zaczynają w realu panoszyć, jeśli im państwo pozwoli, to widać i u nas, i np. w USA.
* * * * *
Kto jest gorszym szkodnikiem?
1. ktoś, kto daje - samorodnym i licznym, czy tego chcemy czy nie, one będą i tak, nie oszukujmy się! - lemingom codzienne SMS'y (w przenośni), dyktujące im co mają myśleć i mowić, organizujące ich w pewną "opinię" i docierające z tym ich "głosem" do innych miejsc, gdzie jakiś zabłąkany i nie otrzymujący jeszcze owych światłych SMS'ów leming mógłby się znaleźć...
czy też...
2. ktoś, kto dociera do ludzi w dużej części potencjalnie sensownych, patriotycznych, niegłupich, starających się myśleć w miarę niezależnie, a do tego często ambitnych, zaradnych i niebiednych, w sumie materiał na zdrową patriotyczną polską prawicę - po to, by ich zarazić wirusem (nieuleczalnego jak wskazują dotychczasowe doświadczenia) infantylnego egoizmu, absolutnej politycznej głupoty (a właściwie to wstrętu do wszelkiej mającej jakikolwiek związek z realem polityki), mózgowym utopizmem i organiczną niemal skłonnością do wszelkich kolaboracji, ze służalczością wobec Rosji na czele?
Jeśli ktoś umie sobie na powyższe pytanie odpowiedzieć, odpowie sobie równocześnie na pytanie o to, kto zasługuje na tytuł NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANEGO SZKODNIKA III RP i jednocześnie NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANEGO WROGA POLSKIEJ NIEPODLEGŁOŚCI OSTATNICH 20 LAT.
Nie jest chyba trudno odgadnąć, kto są te dwie osoby, o które tu chodzi, prawda? No więc byłbym ciekaw opinii czytelników i ew. polemik.
* * * * *
Parafrazując nieco (ale tylko niewiele) słynne zdanie Piłsudskiego o więzieniach i policji, powiem, tak: Kto mówi, że pragnie wolnej Polski, ale musi to być polska bez państwowej biurokracji - nie chce wolnej Polski!
Rzekłem to całkiem nie dlatego, bym biurokrację - jakąkolwiek - osobiście kochał, czy np. sam w niej pracował. Nie, całkiem przeciwnie. Tylko po prostu poziom biurokracji nie jest czymś, co możemy sobie (wbrew poglądom różnych "realnych" świrów) dowolnie zmieniać - to jest kwestia stopnia skomplikowania społeczeństwa (i państwa, a jakże!); etapu w rozwoju (czy też schyłku) całej cywilizacji, do której należymy...
Poważny polityk, kiedy się gra w siatkówkę, nie zaczyna wrzeszczeć, że on siatkówki nie lubi i życzy sobie grać w piłkę wodną. Może, jeśli ma akurat szansę i masę siły, ew. wymusić granie w piłkę wodną, ale jest to b. rzadki przywilej, a w każdym razie poważny polityk nie będzie o tym w koło gadał, zanim to zrobi. (A potem już też nie, bo po co?)
Jeśli ktoś jeszcze nie zrozumiał, to powiem wprost - polityk (?) krzyczący o tym, że jemu się demokracja nie podoba, bo on sobie chce wprowadzić dyktaturę, to błazen i tyle. Niech wprowadza, ale gadanie na ten temat? Ze stałymi odniesieniami do Rewolucji Francuskiej, którą trzeba oczywiście widzieć dokładnie tak, jak Guru - bo inaczej jest się lewakiem? A czemu nie do Wojen Punickich albo Wojny Trojańskiej?
I potem mamy taki skutek, że rzekomo "prawicowi" ludzie, zarażeni jednak wirusem tych "realnych" poglądów, wymyślają na jedyną naprawdę realną i realnie patriotyczną partię w tym przeklętym od Boga kraju, że to niby "bolszewicy"... Dlatego, że nie likwidują całej biurokracji państwowej. Całej POLSKIEJ biurokracji państwowej - na której miejsce od razu wskoczy biurokracja PONADPAŃSTWOWA - europejska czy globalna... Takich ludzi naprawdę powinno się rozstrzeliwać za głupotę i szerzenie zdrady.
Powiem to, testując niejako nowe przepisy, zwalczające "szerzenie nienawiści i rasizmu", które niedługo będą sankcjonować represje za samą głośno wyrażaną niechęć do "Wielkiego Projektu Europejskiego"... Ale co mi tam! W tym smrodzie i w tej przerażającej powszechnej głupocie i tak nie sposób wytrzymać! Jeśli siedzenie w pierdlu było zaszczytem w czasie zaborów i w mrocznej epoce PRL - to i dzisiaj musi być zaszczytem, bowiem III RP, jeśli nawet jeszcze tego poziomu pod niektórymi względami nie osiągnęła, to, z "europejską" i nie tylko pomocą, szybko, nie tylko do osiągnięcia, ale i do przekroczenia tamtych wzniosłych standardów podąża.
A jeśli mnie ktoś spyta dzięki komu, to powiem, że jest takich wielu, co do większości z większą częścią odwiedzających mojego bloga (tymi co nie służbowo) łatwo się zgodzimy, ale także dzięki temu panu, na którego temat była tu przed chwilą zagadka. Jeśli nie właśnie DZIĘKI NIEMU NAJBARDZIEJ. Głupota, kochane ludzie - na przykład taka, jaką ten pan w tym nieszczęsnym narodzie rozsiewa - to w polityce naprawdę rzecz nie do wybaczenia... Wcale nie mniejsza zbrodnia od tchórzostwa czy konformizmu. I wcale nie mniej się mści na narodach nią dotkniętych.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Leberały są durne, albo łżą (a zapewne i to i to) gadając jaką to straszną rzeczą jest państwowa biurokracja i przeciwstawiając to zbiurokratyzowanie mniej lub bardziej "liberalnemu" państwu, gdzie biurokracja państwa jest stosunkowo mniejsza... Tyle że... Okupione to jest odpowiednio (?) większą ilością prawników, ze wszystkim, co jest z tym zawsze związane. Jak to: samowola i w sumie niemal wszechmoc prawniczej korporacji, ogromne koszty "usług" prawnych dla normalnych ludzi, selekcja "odpowiednich" ludzi do tych korporacji... Itp., itd.
To jest kwestia definicji i ustalenia granic - gdybyśmy liczyli biurokrację WRAZ z prawnikami, a czym w końcu oni się aż tak bardzo z punktu widzenia normalnego człowieka różnią, że spytam? - to sprawa wyglądałaby inaczej, niż się to na ogół widzi, inaczej niż nam to różne załgane leberały przedstawiają!
Powiem od siebie, że tak samo jak, z dwojga złego, wolę państwową (a konkretnie polską, bo inaczej mówimy o okupacji, co samo w sobie mi nie odpowiada) policję od wolnych i niezależnych gangsterów, tak samo wolę jednak państwową (polską) biurokrację, od wolnych i niezależnych prawników. Którzy to prawnicy jak się zaczynają w realu panoszyć, jeśli im państwo pozwoli, to widać i u nas, i np. w USA.
* * * * *
Kto jest gorszym szkodnikiem?
1. ktoś, kto daje - samorodnym i licznym, czy tego chcemy czy nie, one będą i tak, nie oszukujmy się! - lemingom codzienne SMS'y (w przenośni), dyktujące im co mają myśleć i mowić, organizujące ich w pewną "opinię" i docierające z tym ich "głosem" do innych miejsc, gdzie jakiś zabłąkany i nie otrzymujący jeszcze owych światłych SMS'ów leming mógłby się znaleźć...
czy też...
2. ktoś, kto dociera do ludzi w dużej części potencjalnie sensownych, patriotycznych, niegłupich, starających się myśleć w miarę niezależnie, a do tego często ambitnych, zaradnych i niebiednych, w sumie materiał na zdrową patriotyczną polską prawicę - po to, by ich zarazić wirusem (nieuleczalnego jak wskazują dotychczasowe doświadczenia) infantylnego egoizmu, absolutnej politycznej głupoty (a właściwie to wstrętu do wszelkiej mającej jakikolwiek związek z realem polityki), mózgowym utopizmem i organiczną niemal skłonnością do wszelkich kolaboracji, ze służalczością wobec Rosji na czele?
Jeśli ktoś umie sobie na powyższe pytanie odpowiedzieć, odpowie sobie równocześnie na pytanie o to, kto zasługuje na tytuł NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANEGO SZKODNIKA III RP i jednocześnie NAJBARDZIEJ NIEDOCENIANEGO WROGA POLSKIEJ NIEPODLEGŁOŚCI OSTATNICH 20 LAT.
Nie jest chyba trudno odgadnąć, kto są te dwie osoby, o które tu chodzi, prawda? No więc byłbym ciekaw opinii czytelników i ew. polemik.
* * * * *
Parafrazując nieco (ale tylko niewiele) słynne zdanie Piłsudskiego o więzieniach i policji, powiem, tak: Kto mówi, że pragnie wolnej Polski, ale musi to być polska bez państwowej biurokracji - nie chce wolnej Polski!
Rzekłem to całkiem nie dlatego, bym biurokrację - jakąkolwiek - osobiście kochał, czy np. sam w niej pracował. Nie, całkiem przeciwnie. Tylko po prostu poziom biurokracji nie jest czymś, co możemy sobie (wbrew poglądom różnych "realnych" świrów) dowolnie zmieniać - to jest kwestia stopnia skomplikowania społeczeństwa (i państwa, a jakże!); etapu w rozwoju (czy też schyłku) całej cywilizacji, do której należymy...
Poważny polityk, kiedy się gra w siatkówkę, nie zaczyna wrzeszczeć, że on siatkówki nie lubi i życzy sobie grać w piłkę wodną. Może, jeśli ma akurat szansę i masę siły, ew. wymusić granie w piłkę wodną, ale jest to b. rzadki przywilej, a w każdym razie poważny polityk nie będzie o tym w koło gadał, zanim to zrobi. (A potem już też nie, bo po co?)
Jeśli ktoś jeszcze nie zrozumiał, to powiem wprost - polityk (?) krzyczący o tym, że jemu się demokracja nie podoba, bo on sobie chce wprowadzić dyktaturę, to błazen i tyle. Niech wprowadza, ale gadanie na ten temat? Ze stałymi odniesieniami do Rewolucji Francuskiej, którą trzeba oczywiście widzieć dokładnie tak, jak Guru - bo inaczej jest się lewakiem? A czemu nie do Wojen Punickich albo Wojny Trojańskiej?
I potem mamy taki skutek, że rzekomo "prawicowi" ludzie, zarażeni jednak wirusem tych "realnych" poglądów, wymyślają na jedyną naprawdę realną i realnie patriotyczną partię w tym przeklętym od Boga kraju, że to niby "bolszewicy"... Dlatego, że nie likwidują całej biurokracji państwowej. Całej POLSKIEJ biurokracji państwowej - na której miejsce od razu wskoczy biurokracja PONADPAŃSTWOWA - europejska czy globalna... Takich ludzi naprawdę powinno się rozstrzeliwać za głupotę i szerzenie zdrady.
Powiem to, testując niejako nowe przepisy, zwalczające "szerzenie nienawiści i rasizmu", które niedługo będą sankcjonować represje za samą głośno wyrażaną niechęć do "Wielkiego Projektu Europejskiego"... Ale co mi tam! W tym smrodzie i w tej przerażającej powszechnej głupocie i tak nie sposób wytrzymać! Jeśli siedzenie w pierdlu było zaszczytem w czasie zaborów i w mrocznej epoce PRL - to i dzisiaj musi być zaszczytem, bowiem III RP, jeśli nawet jeszcze tego poziomu pod niektórymi względami nie osiągnęła, to, z "europejską" i nie tylko pomocą, szybko, nie tylko do osiągnięcia, ale i do przekroczenia tamtych wzniosłych standardów podąża.
A jeśli mnie ktoś spyta dzięki komu, to powiem, że jest takich wielu, co do większości z większą częścią odwiedzających mojego bloga (tymi co nie służbowo) łatwo się zgodzimy, ale także dzięki temu panu, na którego temat była tu przed chwilą zagadka. Jeśli nie właśnie DZIĘKI NIEMU NAJBARDZIEJ. Głupota, kochane ludzie - na przykład taka, jaką ten pan w tym nieszczęsnym narodzie rozsiewa - to w polityce naprawdę rzecz nie do wybaczenia... Wcale nie mniejsza zbrodnia od tchórzostwa czy konformizmu. I wcale nie mniej się mści na narodach nią dotkniętych.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
leberalizm,
liberalizm,
Najbardziej Niedoceniany Szkodnik III RP,
prawnicy
niedziela, kwietnia 19, 2009
No i Unia wreszcie się do czego dąży przyznała...
Chcecie biężączki? Bardzo? Jak bardzo? Aż TAK bardzo?! No to ją dostaniecie! Nie dziękujcie, wyznam wam szczerze... (I tu dalej "Powrotem taty".)
Obejrzałem ci ja sobie dziś... A właściwie to było wczoraj, bo to już 22 minuty po północy... W każdym razie to był konwentykiel komuchów z SLD. No i chłopcy naprawdę dali czadu. Jeden mały Napieralczak zawodził, nie dość że bez sensu, ale takim głosem, że widać było, że mu coś dali. Publice się w każdym razie tym bardziej chyba podobało, jeśli oczywiście zbiorowy orgazm można tak banalnie i zdawkowo określić.
Drugi mały Napierniczak, nie żeby miał całkiem normalny głos, bo tego nigdy nie ma, ale zawodził nieco jakby mniej, za to stała się rzecz historyczna. Napieralczak zdradził był bowiem licznie tam zebranym i rozentuzjazmowanym komuchom - a przy okazji paru milionom przy telewizorach - o co tak naprawdę chodzi Unii... Napieralczak stwierdził otóż (audite populi!), że (cytat z pamięci, ale dokładnie o to szło):
Inną - choć nie aż tak historycznie znaczącą jak ta standardyzacja ludzkich ogórków - a raczej lekką zabawną, rzeczą, było stwierdzenie jednego z braci Napierdolczak, że (cytat z pamięci): "SLD to partia, która nie zmienia szyldów". Hłe, hłe, hłe!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Obejrzałem ci ja sobie dziś... A właściwie to było wczoraj, bo to już 22 minuty po północy... W każdym razie to był konwentykiel komuchów z SLD. No i chłopcy naprawdę dali czadu. Jeden mały Napieralczak zawodził, nie dość że bez sensu, ale takim głosem, że widać było, że mu coś dali. Publice się w każdym razie tym bardziej chyba podobało, jeśli oczywiście zbiorowy orgazm można tak banalnie i zdawkowo określić.
Drugi mały Napierniczak, nie żeby miał całkiem normalny głos, bo tego nigdy nie ma, ale zawodził nieco jakby mniej, za to stała się rzecz historyczna. Napieralczak zdradził był bowiem licznie tam zebranym i rozentuzjazmowanym komuchom - a przy okazji paru milionom przy telewizorach - o co tak naprawdę chodzi Unii... Napieralczak stwierdził otóż (audite populi!), że (cytat z pamięci, ale dokładnie o to szło):
w Unii mamy standardy na oscypki i ogórki, nie mamy jednak wciąż standardów na ludzi!Łał, mocne! Proponuję te wzniosłe słowa odszukać w jakimś WSI24, by je wykuć w marmurze, a dzień wczorajszy ogłosić Świętem Europejskim. Tylko nie wiem, jako żywo, czemu towarzysze tak późno tę rewolucyjną prawdę ludowi zdradzili! Przecież zawsze o to chodziło, prawda? Tylko że lud nie wiedział, no to i lewicowy entuzjazm trudno było zeń wykrzesać. Teraz jednak mamy o co walczyć, mamy do czego dążyć! A więc, tawariszczi:
Ruszaaaaajmy z posad bryłę świaaata, dziś niczym, jutro... Soczyste diety posła w Parlamencie Eurooo-o-o!
Nie zapominając oczywiście o przerabianiu Europejczyków na oscypki. Albo ogórki. Byle standardowe. Odpowiednio zakrzywione. I kochające Unię ma się rozumieć. (Ostatnio taki jeden mędrzec z PSL... Ale to już inna historia.) A na myśl o standardyzacji automatycznie dostające orgazmu. Niemal takiego jak towarzysze obecni na sali w czasie tej historycznej enuncjacji.
Inną - choć nie aż tak historycznie znaczącą jak ta standardyzacja ludzkich ogórków - a raczej lekką zabawną, rzeczą, było stwierdzenie jednego z braci Napierdolczak, że (cytat z pamięci): "SLD to partia, która nie zmienia szyldów". Hłe, hłe, hłe!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
bracia Napierniczak,
komuchy,
komuna,
ojrogórki,
ojrooscypki,
ojrowybory,
SLD,
standardyzacja,
Unia Europejska
środa, kwietnia 01, 2009
Pytanie do Premiera
Czy wyście się Tuś na łby z piłką pozamieniali?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Cieniasy,
głupota,
piłkarstwo,
Premier Tusk,
premier Tuś
wtorek, marca 31, 2009
Moja modlitwa
Moja modlitwa jest krótka. Moja modlitwa jest krótka, bo ani Bóg, ani ja, nie mamy czasu na codzienne wysłuchiwanie czy powtarzanie tych samych długich modlitw. Moja modlitwa jest krótka, ale każde jej słowo wymawiam zawsze z naciskiem i najszczerszym przekonaniem, przemawiając w imieniu zarówno własnym, jak i całego nieszczęsnego narodu, którego jestem częścią. Oto moja modlitwa:
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Od głodu, moru i k*winicznego obłędu chroń nas Panie!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
poniedziałek, marca 30, 2009
Dajcie im kopa czyli Ojropa
Jacek Jarecki nawiązał wczoraj do mojej niedawnej notki na temat bojkotu nadciągających nieuchronnie ojrowyborów. Oto link. W sumie mnie gorąco poparł, więc mógłbym niby się już tą sprawą nie zajmować, ale jednak uznałem, że muszę coś wyjaśnić. A jak już to coś wyjaśnię, to zapewne posypią się dygresje, aluzje i pogłębianie tematu. Pisać bowiem w sumie nie lubię, ale jak już zacznę, to jakoś samo idzie, bo tyle w człeku rzeczy do powiedzenia... (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)
Otóż z wypowiedzi Jareckiego (mówię po nazwisku, choć jesteśmy na ty, ponieważ to nazwisko stanowi już pewnego rodzaju firmowy branding) na temat mojego bojkotu - a było ich w istocie więcej niż ta jedna, choć nie każdy o tym wie, ponieważ tę poprzednią zaraz po publikacji autor usunął ze złości, kiedy zgłosiłem do niej swe drobne zastrzeżenia - wynika, że dla niego bojkot ojrowyborów to przede wszystkim demonstracja protestu przeciw polskiej klasie politycznej. I tu właśnie nie ma zgody! Dla mnie bowiem, po pierwsze - nie jest to żadna demonstracja. Po drugie zaś - nie przeciw polskiej, tylko właśnie przeciw ponadnarodowej, a konkretnie brukselsko-berlińskiej. No to wyjaśnijmy to sobie po kolei, o co chodzi i dlaczego.
Demonstracja to nie jest, ponieważ od małego miałem wstręt do wszelkich petycji, listów otwartych i demonstracji rozumianych w podobny sposób - czyli jako forma dialogu z "władzą", w dodatku z pozycji podległej, uniżonej, niemal z klęczek. Nie ma się co oszukiwać, dokładnie tym właśnie są wszelkie listy otwarte, petycje (co wskazuje poniekąd sama ich nazwa) i tak właśnie rozumiane demonstracje - zarówno te "manify" na ulicach, jak i różne inne formy, do których mógłby także należeć i bojkot ojrowyborów.
Miałem ten wstręt do wszelkich tego typu form "prostestu" od małego, cholernie mnie to raziło w okresie "S"... Ktoś by mógł rzec, iż to taka moja prywatna idiosynkrazja, a ja bym się musiał zgodzić, gdyby nie to, że dokładnie tak samo zdaje się uważać np. Dmowski. Z tego co wiem, Narodowa Demokracja odrzucała demonstracje jako próby nawiązania dialogu z władzą, natomiast organizowała demonstracje - także te uliczne - mające być demonstracją własnej siły wobec siebie samych (działaczy i sympatyków), mas, oraz dopiero na końcu i niejako mimochodem, władz zaborczych.
Jeśli się w tym mylę, proszę wybaczyć, nie jestem żadnym specjalistą od tych spraw, ale nieźle pamiętam, że w którymś ze znanych pism Dmowskiego, znalazłem wsparcie dla moich własnych odczuć w tych kwestiach. Sławny epizod z zastrzeleniem oficera kozaków podczas jednej z takich ulicznych demonstracji dalej potwierdza, że mam chyba tu, mimo b. ograniczonej w tych sprawach wiedzy, rację.
Cała ta sprawa wydaje mi się naprawdę istotna i interesująca, a do rodaków, nawet tych najbardziej prawicowych i najbardziej nieprzejednanych, całkiem, jak się zdaje, nie trafia. Dla mnie, przyznam, szkoda. Nie mając już specjalnie teraz czasu tej kwestii drążyć, podsumuję ją tylko... I to w taki sposób, jak to u mnie, że nikt nic nie zrozumie. Ale ja będę miał satysfakcję, że powiedziałem coś głębokiego i z sensem, a kto nie rozumie, sam sobie jest winien. Otóż, z tymi demonstracjami to jest tak, ja z agresją społeczną, antyspołeczną i aspołeczną u Tima Larkina. (Wiem, że nikt nie wie, kto to jest, ale można sobie poszukać.)
Tośmy sobie z grubsza wyjaśnili kwestię dlaczego mój prywatny bojkot nie jest żadną demonstracją, teraz wyjaśnijmy sobie, dlaczego nie jest przeciw polskiej klasie politycznej. Otóż, nie przeczę bynajmniej, że ta klasa jest w ogromnej części niewarta splunięcia, a targowica to przy niej niemal wzór patriotyzmu i politycznej mądrości. Jednak z pewnymi ale. Po pierwsze (choć to nie jest najistotniejszy aspekt), ja całkiem cenię PiS i braci K. Nie żebym całkowicie się z nimi zgadzał we wszystkich sprawach, ale absolutnie nie odmawiam im ani patriotyzmu, ani politycznej mądrości.
Jasne, sam byłbym za tym, by PiS naciskać z prawa i jednocześnie w prawo pchać (choć to, widziane okiem wyobraźni, sprzeczność). Postawa PiS wobec Ojropy mnie oczywiście nie zachwyca, ale... No właśnie, ale... Ja, w odróżnieniu od wielu innych, zdaję sobie sprawę z tego, że polityk działa w zastanych warunkach, a warunki w jakich działa PiS - po prostu warunki istniejące w Polsce i wokół niej - są, by nie nadużywać mocnych słów, koszmarne. Żeby wymienić kilka najważniejszych czynników: dominująca gospodarkę, media i sądownictwo postkomuna, lemingi ("młodzi, dobrze wykształceni"), "prawica" w dużej części otumaniona przez K*wina, trockiści i wszelkie lewactwo w roli autorytetów, genetycznie lokajskie usposobienie wszelkich praktycznie elit, wpływy obcych tajnych służb, tendencje imperialne w Brukseli i Berlinie, mniejszości narodowe, quasi-narodowe i obyczajowe...
Ja sobie mogę - i chyba powinienem - mowić, np. że Unia Europejska jest po prostu złem, nowym totalitaryzmem i wkrótce może się okazać nowym ZSRR. Jarosław Kaczyński, zakładając nawet, że ma na ten tamat podobne opinie, mówić tak nie może. Zresztą samo założenie, że ma podobne opinie, opiera się na nieco naiwnych przesłankach. Otóż, prawidziwy polityk (jakich jest dzisiaj b. niewielu, ale jakim jest dla mnie JK) po prostu nie dostrzega wielkiej różnicy miedzy "chcieć", a "móc". W tym sensie, że jeśli czegoś "chce", ale wie, że to całkiem jak z motyką na słońce, to tego chcieć przestaje.
(Czysty Epiktet, jeśli ktoś kojarzy. A dla cybernetyków to taki fajny przerzutnik, co to jak się ustawi w stanie A, to zaraz i tak wróci do stanu B.) No i w takich warunkach JK, a z nim PiS, po prostu nie zastanawiają się nawet, czy są "za Unią", czy też "przeciw Unii". Unia bowiem jest po prostu faktem, z którym muszą się liczyć. Faktem na kilkanaście lat, oby nie więcej. No i oby nie było potem jeszcze gorzej.
No to może - skoro ja jednak nie jestem żadnym politykiem i u mnie rozziew między "chcieć" i "móc" jest, jak u większości normalnych ludzi, znacznie większy - powiedzmy sobie, jak ja widzę Ojrounię. Więc sprawa jest taka, że ja się w sumie zgadzam, iż jakaś forma integracji Europy byłaby sprawą naturalną i pożądaną. Tyle że nie ta. Naprawdę z tego zgniłego pomidora nic się dobrego wystrugać nie da, po prostu. Unia ma grzech pierworodny, który nie pozwoli jej ani się zmienić w coś lepszego, ani też skutecznie i sensownie działać. Grzech, którego nie miało żadne dotąd imperium w historii.
Otóż Unia powstała nie kiedy Europa kwitła i była silniejsza od otoczenia, tylko wprost przeciwnie - kiedy była zniszczona, wystraszona i egzystowała jedynie dzięki amerykańskiemu parasolowi, a wcześniej amerykańskiej misji ratunkowej. Wielu rodzimych "prawicowców" zachwyca się ową Wspólnotą Węgla i Stali, z której koszmarny brukselski moloch powstał. Miało to być cudo i do tego stanu powinniśmy dziś pragnąć wrócić. Ja mowię bzdura! Bzdura i kłamstwo!
Unia powstała, kiedy skurwiona i niemal już zeszła na starczy uwiąd liberalna Europa, pod wspomnianym amerykańskim parasolem, merdając przymilnie do Sowietów w nadziei, że... Po prostu dadzą jeszcze pożyć w tergalowej rzeczywistości z "Dimanche à Orly"... Kiedy ta żałosna Europa, dała się zorganizować Francji i Niemcom w rodzaj pokracznego i niewiarygodnie żałosnego "imperium nowego typu". Imperium, w którym lewizna z '68 po prostu MUSIAŁA dojść do najwyższej władzy - więcej powiem! Ona, ta lewizna, po prostu o tym wiedziała już wtedy, mniej czy bardziej świadomie, a rozruchy w '68 były właśnie tego wyrazem i pierwszym istotnym krokiem do tej dzisiejszej władzy.
Unia powstała, gdy Francja, skompromitowana, co by tu nie mówić, w wojnie światowej, wpadła na genialny pomysł, by na plecach "ohydnego Kalibana", czyli Niemiec, który został akurat szczęśliwie upokorzony, spętany i przenicowany, odbudować imperium Napoleona i - czemu nie? - Karola Wielkiego. Pod amerykańskim parasolem, dopóki będzie trzeba i będzie to korzystne, a potem w tak bliskiej współpracy z Rosją/ZSRR (zależnie od aktualnego stanu spraw), jak to okaże się opłacalne i/lub konieczne.
Niemcy to oczywiście samo jądro zachodniej cywilizacji, temu nie przeczę - wszelkie mądrości Konecznego na temat ich "bizantynizmu" i "łacińskości" Polaków" traktując jako dobry żart. Jednak ten kraj od stuleci był politycznym potworkiem (jak i Polska zresztą, choć w diametralnie inny sposób), a po swym zjednoczeniu przez Bismarcka, stał się, co by nie mówić, właśnie swego rodzaju Kalibanem. I tak to co najmniej musieli widzieć światli dziedzice Woltera, te przecudne, w swoim rozumieniu przynajmniej, Ariele. Na których kraju temat ich własny rodak G. Lenotre stwiedził, że: "to cudowny kraj, gdzie żadna zasługa nigdy nie ma szans w konfrontacji z bezczelnością". (Akurat wczoraj na to trafiłem. Cytat z pamięci.)
Ludzie zachwycają się Unią, że żadnej przemocy, żadnego imperializmu i podbojów, jednak to idiotyzm. Unia jest taka "łagodna" po pierwsze dlatego, że europejskie lemingi są aż tak potulne, a po drugie właśnie dlatego, że powstała tak, jak powstała i nosi w sobie swój grzech pierworodny. Fakt, przywódcy Ojropy są tchórzliwi i sami by się bali czegokolwiek, co by mogło doprowadzić do najbledszej choćby namiastki stalinowskich czystek... Ale spokojnie! Historia ma swoją dynamikę i bynajmniej się nie zatrzymała!
Mógłbym tak jeszcze godzinami, mógłbym na te tematy napisać książkę albo dwie, ale już kończę, podsumowując, że dla mnie Unia Europejska jest to twór co najmniej proto-totalitarny, w którym pozorna demokracja służy tylko do usypiania lemingów zanim nie sporządzi się dla nich odpowiednio mocnych okratowanych cel i odpowiednio skutecznych kajdan... Z czego wynika, że branie udziału w tego typu "wyborach" jest takim samym co najmniej uwiarygodnianiem cynicznej przemocy i brutalnego kłamstwa, jak udział w wyborach w PRL. Wtedy tego nie robiłem, to i dzisiaj nie widzę powodu.
Pójść do urny i poskreślać, czy inne tego typu genialne pomysły, to dla mnie już "dialog z władzą", to właśnie to "demonstrowanie", którego tak od dziecka nie lubię. Tych typków należy po prostu ignorować, na ile to możliwe, i tak długo, aż nie będzie im można - wylewnie, a jakże! - podziękować.
Mój prywatny bojkot nie odnosi się jednak wcale do wyborów na szczeblu krajowym. (Co by można wnosić z entuzjastycznego, ale nie całkiem kompatybilnego z moimi poglądami, podchwycenia go przez np. Jareckiego.) Jasne, rachunek prawdopodobieństwa itd., obiektywnie udział w wyborach, z matematycznego pkt. widzenia, to bezsens, ale... CREDO QUIAM ABSURDUM EST! I właśnie to stanowi pewnego rodzaju pascalowskie wyznanie wiary. Wiary politycznej w tym przypadku.
Mój wyborczy "protest" - powtórzę to raz jeszcze na koniec - nie dotyczy polityki krajowej, nie tym razem! On dotyczy polityki jak najbardziej PONADNARODOWEJ. A co do klasy politycznej, to, oczywiście do orgazmu daleko, ale PiS, Jacku Jarecki, dość mi się w sumie podoba. Co oczywiście nie oznacza, by każdy musiał być aż tak mu przychylny, albo by nie należało PiS'u ganiać, pouczać i karcić. Jednak PiS to nie to co postkomuna czy wesoła trzódka Tuska, albo totalitarne ojrobiurwy. Nie dla mnie!
Mam nadzieję, że wszyscy którzy to czytają, zauważyli, że zaraz potem radykalnie ZMIENIŁEM ZDANIE na temat udziału w ojrowyborach. (Oczywiście nie na temat samej Unii.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Otóż z wypowiedzi Jareckiego (mówię po nazwisku, choć jesteśmy na ty, ponieważ to nazwisko stanowi już pewnego rodzaju firmowy branding) na temat mojego bojkotu - a było ich w istocie więcej niż ta jedna, choć nie każdy o tym wie, ponieważ tę poprzednią zaraz po publikacji autor usunął ze złości, kiedy zgłosiłem do niej swe drobne zastrzeżenia - wynika, że dla niego bojkot ojrowyborów to przede wszystkim demonstracja protestu przeciw polskiej klasie politycznej. I tu właśnie nie ma zgody! Dla mnie bowiem, po pierwsze - nie jest to żadna demonstracja. Po drugie zaś - nie przeciw polskiej, tylko właśnie przeciw ponadnarodowej, a konkretnie brukselsko-berlińskiej. No to wyjaśnijmy to sobie po kolei, o co chodzi i dlaczego.
Demonstracja to nie jest, ponieważ od małego miałem wstręt do wszelkich petycji, listów otwartych i demonstracji rozumianych w podobny sposób - czyli jako forma dialogu z "władzą", w dodatku z pozycji podległej, uniżonej, niemal z klęczek. Nie ma się co oszukiwać, dokładnie tym właśnie są wszelkie listy otwarte, petycje (co wskazuje poniekąd sama ich nazwa) i tak właśnie rozumiane demonstracje - zarówno te "manify" na ulicach, jak i różne inne formy, do których mógłby także należeć i bojkot ojrowyborów.
Miałem ten wstręt do wszelkich tego typu form "prostestu" od małego, cholernie mnie to raziło w okresie "S"... Ktoś by mógł rzec, iż to taka moja prywatna idiosynkrazja, a ja bym się musiał zgodzić, gdyby nie to, że dokładnie tak samo zdaje się uważać np. Dmowski. Z tego co wiem, Narodowa Demokracja odrzucała demonstracje jako próby nawiązania dialogu z władzą, natomiast organizowała demonstracje - także te uliczne - mające być demonstracją własnej siły wobec siebie samych (działaczy i sympatyków), mas, oraz dopiero na końcu i niejako mimochodem, władz zaborczych.
Jeśli się w tym mylę, proszę wybaczyć, nie jestem żadnym specjalistą od tych spraw, ale nieźle pamiętam, że w którymś ze znanych pism Dmowskiego, znalazłem wsparcie dla moich własnych odczuć w tych kwestiach. Sławny epizod z zastrzeleniem oficera kozaków podczas jednej z takich ulicznych demonstracji dalej potwierdza, że mam chyba tu, mimo b. ograniczonej w tych sprawach wiedzy, rację.
Cała ta sprawa wydaje mi się naprawdę istotna i interesująca, a do rodaków, nawet tych najbardziej prawicowych i najbardziej nieprzejednanych, całkiem, jak się zdaje, nie trafia. Dla mnie, przyznam, szkoda. Nie mając już specjalnie teraz czasu tej kwestii drążyć, podsumuję ją tylko... I to w taki sposób, jak to u mnie, że nikt nic nie zrozumie. Ale ja będę miał satysfakcję, że powiedziałem coś głębokiego i z sensem, a kto nie rozumie, sam sobie jest winien. Otóż, z tymi demonstracjami to jest tak, ja z agresją społeczną, antyspołeczną i aspołeczną u Tima Larkina. (Wiem, że nikt nie wie, kto to jest, ale można sobie poszukać.)
Tośmy sobie z grubsza wyjaśnili kwestię dlaczego mój prywatny bojkot nie jest żadną demonstracją, teraz wyjaśnijmy sobie, dlaczego nie jest przeciw polskiej klasie politycznej. Otóż, nie przeczę bynajmniej, że ta klasa jest w ogromnej części niewarta splunięcia, a targowica to przy niej niemal wzór patriotyzmu i politycznej mądrości. Jednak z pewnymi ale. Po pierwsze (choć to nie jest najistotniejszy aspekt), ja całkiem cenię PiS i braci K. Nie żebym całkowicie się z nimi zgadzał we wszystkich sprawach, ale absolutnie nie odmawiam im ani patriotyzmu, ani politycznej mądrości.
Jasne, sam byłbym za tym, by PiS naciskać z prawa i jednocześnie w prawo pchać (choć to, widziane okiem wyobraźni, sprzeczność). Postawa PiS wobec Ojropy mnie oczywiście nie zachwyca, ale... No właśnie, ale... Ja, w odróżnieniu od wielu innych, zdaję sobie sprawę z tego, że polityk działa w zastanych warunkach, a warunki w jakich działa PiS - po prostu warunki istniejące w Polsce i wokół niej - są, by nie nadużywać mocnych słów, koszmarne. Żeby wymienić kilka najważniejszych czynników: dominująca gospodarkę, media i sądownictwo postkomuna, lemingi ("młodzi, dobrze wykształceni"), "prawica" w dużej części otumaniona przez K*wina, trockiści i wszelkie lewactwo w roli autorytetów, genetycznie lokajskie usposobienie wszelkich praktycznie elit, wpływy obcych tajnych służb, tendencje imperialne w Brukseli i Berlinie, mniejszości narodowe, quasi-narodowe i obyczajowe...
Ja sobie mogę - i chyba powinienem - mowić, np. że Unia Europejska jest po prostu złem, nowym totalitaryzmem i wkrótce może się okazać nowym ZSRR. Jarosław Kaczyński, zakładając nawet, że ma na ten tamat podobne opinie, mówić tak nie może. Zresztą samo założenie, że ma podobne opinie, opiera się na nieco naiwnych przesłankach. Otóż, prawidziwy polityk (jakich jest dzisiaj b. niewielu, ale jakim jest dla mnie JK) po prostu nie dostrzega wielkiej różnicy miedzy "chcieć", a "móc". W tym sensie, że jeśli czegoś "chce", ale wie, że to całkiem jak z motyką na słońce, to tego chcieć przestaje.
(Czysty Epiktet, jeśli ktoś kojarzy. A dla cybernetyków to taki fajny przerzutnik, co to jak się ustawi w stanie A, to zaraz i tak wróci do stanu B.) No i w takich warunkach JK, a z nim PiS, po prostu nie zastanawiają się nawet, czy są "za Unią", czy też "przeciw Unii". Unia bowiem jest po prostu faktem, z którym muszą się liczyć. Faktem na kilkanaście lat, oby nie więcej. No i oby nie było potem jeszcze gorzej.
No to może - skoro ja jednak nie jestem żadnym politykiem i u mnie rozziew między "chcieć" i "móc" jest, jak u większości normalnych ludzi, znacznie większy - powiedzmy sobie, jak ja widzę Ojrounię. Więc sprawa jest taka, że ja się w sumie zgadzam, iż jakaś forma integracji Europy byłaby sprawą naturalną i pożądaną. Tyle że nie ta. Naprawdę z tego zgniłego pomidora nic się dobrego wystrugać nie da, po prostu. Unia ma grzech pierworodny, który nie pozwoli jej ani się zmienić w coś lepszego, ani też skutecznie i sensownie działać. Grzech, którego nie miało żadne dotąd imperium w historii.
Otóż Unia powstała nie kiedy Europa kwitła i była silniejsza od otoczenia, tylko wprost przeciwnie - kiedy była zniszczona, wystraszona i egzystowała jedynie dzięki amerykańskiemu parasolowi, a wcześniej amerykańskiej misji ratunkowej. Wielu rodzimych "prawicowców" zachwyca się ową Wspólnotą Węgla i Stali, z której koszmarny brukselski moloch powstał. Miało to być cudo i do tego stanu powinniśmy dziś pragnąć wrócić. Ja mowię bzdura! Bzdura i kłamstwo!
Unia powstała, kiedy skurwiona i niemal już zeszła na starczy uwiąd liberalna Europa, pod wspomnianym amerykańskim parasolem, merdając przymilnie do Sowietów w nadziei, że... Po prostu dadzą jeszcze pożyć w tergalowej rzeczywistości z "Dimanche à Orly"... Kiedy ta żałosna Europa, dała się zorganizować Francji i Niemcom w rodzaj pokracznego i niewiarygodnie żałosnego "imperium nowego typu". Imperium, w którym lewizna z '68 po prostu MUSIAŁA dojść do najwyższej władzy - więcej powiem! Ona, ta lewizna, po prostu o tym wiedziała już wtedy, mniej czy bardziej świadomie, a rozruchy w '68 były właśnie tego wyrazem i pierwszym istotnym krokiem do tej dzisiejszej władzy.
Unia powstała, gdy Francja, skompromitowana, co by tu nie mówić, w wojnie światowej, wpadła na genialny pomysł, by na plecach "ohydnego Kalibana", czyli Niemiec, który został akurat szczęśliwie upokorzony, spętany i przenicowany, odbudować imperium Napoleona i - czemu nie? - Karola Wielkiego. Pod amerykańskim parasolem, dopóki będzie trzeba i będzie to korzystne, a potem w tak bliskiej współpracy z Rosją/ZSRR (zależnie od aktualnego stanu spraw), jak to okaże się opłacalne i/lub konieczne.
Niemcy to oczywiście samo jądro zachodniej cywilizacji, temu nie przeczę - wszelkie mądrości Konecznego na temat ich "bizantynizmu" i "łacińskości" Polaków" traktując jako dobry żart. Jednak ten kraj od stuleci był politycznym potworkiem (jak i Polska zresztą, choć w diametralnie inny sposób), a po swym zjednoczeniu przez Bismarcka, stał się, co by nie mówić, właśnie swego rodzaju Kalibanem. I tak to co najmniej musieli widzieć światli dziedzice Woltera, te przecudne, w swoim rozumieniu przynajmniej, Ariele. Na których kraju temat ich własny rodak G. Lenotre stwiedził, że: "to cudowny kraj, gdzie żadna zasługa nigdy nie ma szans w konfrontacji z bezczelnością". (Akurat wczoraj na to trafiłem. Cytat z pamięci.)
Ludzie zachwycają się Unią, że żadnej przemocy, żadnego imperializmu i podbojów, jednak to idiotyzm. Unia jest taka "łagodna" po pierwsze dlatego, że europejskie lemingi są aż tak potulne, a po drugie właśnie dlatego, że powstała tak, jak powstała i nosi w sobie swój grzech pierworodny. Fakt, przywódcy Ojropy są tchórzliwi i sami by się bali czegokolwiek, co by mogło doprowadzić do najbledszej choćby namiastki stalinowskich czystek... Ale spokojnie! Historia ma swoją dynamikę i bynajmniej się nie zatrzymała!
Mógłbym tak jeszcze godzinami, mógłbym na te tematy napisać książkę albo dwie, ale już kończę, podsumowując, że dla mnie Unia Europejska jest to twór co najmniej proto-totalitarny, w którym pozorna demokracja służy tylko do usypiania lemingów zanim nie sporządzi się dla nich odpowiednio mocnych okratowanych cel i odpowiednio skutecznych kajdan... Z czego wynika, że branie udziału w tego typu "wyborach" jest takim samym co najmniej uwiarygodnianiem cynicznej przemocy i brutalnego kłamstwa, jak udział w wyborach w PRL. Wtedy tego nie robiłem, to i dzisiaj nie widzę powodu.
Pójść do urny i poskreślać, czy inne tego typu genialne pomysły, to dla mnie już "dialog z władzą", to właśnie to "demonstrowanie", którego tak od dziecka nie lubię. Tych typków należy po prostu ignorować, na ile to możliwe, i tak długo, aż nie będzie im można - wylewnie, a jakże! - podziękować.
Mój prywatny bojkot nie odnosi się jednak wcale do wyborów na szczeblu krajowym. (Co by można wnosić z entuzjastycznego, ale nie całkiem kompatybilnego z moimi poglądami, podchwycenia go przez np. Jareckiego.) Jasne, rachunek prawdopodobieństwa itd., obiektywnie udział w wyborach, z matematycznego pkt. widzenia, to bezsens, ale... CREDO QUIAM ABSURDUM EST! I właśnie to stanowi pewnego rodzaju pascalowskie wyznanie wiary. Wiary politycznej w tym przypadku.
Mój wyborczy "protest" - powtórzę to raz jeszcze na koniec - nie dotyczy polityki krajowej, nie tym razem! On dotyczy polityki jak najbardziej PONADNARODOWEJ. A co do klasy politycznej, to, oczywiście do orgazmu daleko, ale PiS, Jacku Jarecki, dość mi się w sumie podoba. Co oczywiście nie oznacza, by każdy musiał być aż tak mu przychylny, albo by nie należało PiS'u ganiać, pouczać i karcić. Jednak PiS to nie to co postkomuna czy wesoła trzódka Tuska, albo totalitarne ojrobiurwy. Nie dla mnie!
Mam nadzieję, że wszyscy którzy to czytają, zauważyli, że zaraz potem radykalnie ZMIENIŁEM ZDANIE na temat udziału w ojrowyborach. (Oczywiście nie na temat samej Unii.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Epiktet,
Europa,
Francja,
G. Lenotre,
Jacek Jarecki,
Niemcy,
ojrowybory,
PiS,
Unia Europejska
środa, marca 18, 2009
Bonmot mulierystyczny...
... dedykowany Pierwszej Mulierystce RP Iwonie Jareckiej i wszystkim P.T. Mulierystkom z Pierwszej Brygady (to znaczy z numerem legitymacji poniżej 1000):
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Kiedy facetowi brakuje 5 cm kutasa - kupuje sobie czerwone Ferrari. Kiedy mu brakuje 20 cm - zostaje feministką.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
czerwony kutas,
długość,
feminizm,
Ferrari,
mulieryzm
poniedziałek, marca 09, 2009
BOJKOT!
Jeśli mnie nikt nie przekona, bym zrobił inaczej (w co wątpię), to mam zamiar zignorować najbliższe ojrowybory i namawiać wszystkich wokoło, by uczynili to samo.
Wydaje mi się, że każdy kto może to przeczytać, jeśli się chwilę zastanowi, będzie wiedział dlaczego tak uważam. I przyzna mi rację. I sam uczyni to samo.
W razie czego zapodyskutujemy to sobie w komętach, choć naprawdę nie sądzę, by to było niezbędne. No dobra, dla tych mniej kumatych powiem, że:
1. wyraźnie b. im (wiadomo komu) zależy, byśmy te ojrowybory potraktowali jako coś swojego... z czego oczywiście wynika, że nam powinno zależeć na czymś wprost przeciwnym;
2. żadnego realnego wpływu na politykę Orjounii ci ludzie i tak tam nie mają - jeśli są coś warci, to więcej dobrego zrobią w kraju;
3. tego typu akcja zawsze ma swój wdzięk i czar, dodatkowo niszcząc morale naszych wrógów, co z kolei...
Na zakończenie przywołam jeszcze jedną z najważniejszych politycznych książek mojego dzieciństwa - "Oblicze Trzeciej Rzeszy" Joachima Fasta (naprawdę nie potrafię zrozumieć, że oni to wtedy wydali!). Otóż jej autor twierdzi, wiele razy to powtarzając i b. przekonująco motywując, że (cytuję z pamięci): "Totalitaryzmy zajmują się przede wszystkim wymuszaniem spontanicznego poparcia". Warto się nad tą tezą zastanowić. Warto też zastanowić się nad nią właśnie w konkretnym kontekście Ojrounii. A kiedy się tego dokona, wniosek wydaje mi się oczywisty: BOJKOTUJEMY TE OJROWYBORY!
Zwolennikom PiS (do których w pewnym stopniu sam należę) powiem tak: jasne że PiS musi w tym cyrku startować, skoro startuje, to chce osiągnąć najlepszy wynik... Ale przecież do bojkotu, choćby tego w duszy pragnął jak powietrza, jak wody, i tak wezwać nie może. Ale my możemy!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Wydaje mi się, że każdy kto może to przeczytać, jeśli się chwilę zastanowi, będzie wiedział dlaczego tak uważam. I przyzna mi rację. I sam uczyni to samo.
W razie czego zapodyskutujemy to sobie w komętach, choć naprawdę nie sądzę, by to było niezbędne. No dobra, dla tych mniej kumatych powiem, że:
1. wyraźnie b. im (wiadomo komu) zależy, byśmy te ojrowybory potraktowali jako coś swojego... z czego oczywiście wynika, że nam powinno zależeć na czymś wprost przeciwnym;
2. żadnego realnego wpływu na politykę Orjounii ci ludzie i tak tam nie mają - jeśli są coś warci, to więcej dobrego zrobią w kraju;
3. tego typu akcja zawsze ma swój wdzięk i czar, dodatkowo niszcząc morale naszych wrógów, co z kolei...
Na zakończenie przywołam jeszcze jedną z najważniejszych politycznych książek mojego dzieciństwa - "Oblicze Trzeciej Rzeszy" Joachima Fasta (naprawdę nie potrafię zrozumieć, że oni to wtedy wydali!). Otóż jej autor twierdzi, wiele razy to powtarzając i b. przekonująco motywując, że (cytuję z pamięci): "Totalitaryzmy zajmują się przede wszystkim wymuszaniem spontanicznego poparcia". Warto się nad tą tezą zastanowić. Warto też zastanowić się nad nią właśnie w konkretnym kontekście Ojrounii. A kiedy się tego dokona, wniosek wydaje mi się oczywisty: BOJKOTUJEMY TE OJROWYBORY!
Zwolennikom PiS (do których w pewnym stopniu sam należę) powiem tak: jasne że PiS musi w tym cyrku startować, skoro startuje, to chce osiągnąć najlepszy wynik... Ale przecież do bojkotu, choćby tego w duszy pragnął jak powietrza, jak wody, i tak wezwać nie może. Ale my możemy!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
bojkot,
Joachim Fest,
Prawo i Sprawiedliwość,
pseudodemokracja,
totalitaryzm,
Unia Europejska,
wybory
poniedziałek, marca 02, 2009
Nie ma dziś bardziej lewackiej idei niż...
Zadziwiająca jest bezczelność zawodowych kłamców, demagogów i agentów wpływu, jak też ich pogarda dla ludzi, którzy ich słuchają. Niemal równie zadziwiająca, jak naiwność i głupota ludzi, którzy tego od lat słuchają i nie zauważają podstawowych sprzeczności i b. grubej nici, którą te manipulacje sfastrygowano.
Przykładów mógłbym przytaczać tysiące, ale weźmy sobie na początek taki oto, pierwszy z brzegu...
Otóż ci sami ludzie, którzy z oburzeniem wrzeszczą, że obowiązek wywieszania państwowych flag w państwowe święta gwałci wolność obywatela, jednocześnie potrafią temu obywatelowi (zamiast pogardzanej przez siebie "d*kracji") wciskać... Nie do uwierzenia - monarchię!
Kiedy przecież prawdziwa monarchia, ta pierwotna, magiczna, niemal-religijna, odeszła już wieki temu w mrok historii i najgłupszy nawet kmiotek nie uwierzy dziś, że np. jakikolwiek realnie istniejący król naprawdę swym dotykiem leczy skrofuły.
Tak uwielbiana przez tego typu świrów "monarchia konstytucyjna" to pokraczna hybryda, dziecię Oświecenia (i to z tych mniej udanych), a dzisiaj trzymane jest to przy życiu jako nieco inna forma seriali dla głupiego i zawsze szmirowatej rozrywki spragnionego ludu. Nie ma chyba dzisiaj wiele bardziej lewackich idei niż idea "monarchiczna"! To poniekąd takie odwrócenie sytuacji faszyzmu.
Który to, mając w istocie jak najbardziej prawicowy cel (odkręcenie liberalizmu, socjaldemokracji i innych lewackich prądów), z konieczności musiał się posługiwać współczesnymi środkami, pasującymi do masowego społeczeństwa wielkomiejskich lemingów, miał więc, na powierzchni, sporo cech nie różniących go od ruchów lewicowych. (Z nazizmem widzę to dość podobnie, choć tam był już totalitaryzm i o wiele więcej czysto lewackich, często z sowieckiego z komunizmu zapożyczonych, aspektów.)
No i ci skurwysyńscy kłamcy, demagodzy na żołdzie i agenci wpływu (jak i ich durne poputcziki) robią coś dokładnie odwrotnego: czysto lewacką ideologię (Postęp, panekonomizm, człowiek rozumiany w całkiem oświeceniowy sposób, "Prawo" żywcem wzięte z Locke'a czy innego Woltera itp. itd.) ubierają w niby "prawicowe" fioritury, w rodzaju "monarchii" (oczywiście w lewackiej wersji), czy "katolicyzmu" (który dobry jest oczywiście tylko o tyle, o ile daje się wykorzystać, "na szczęście" dziś każdy może sobie katolicyzm interpretować jak zechce, więc ci ludzie proplemów tu nie napotykają).
Waracając do głównego wątku - czyż postawienie nad wolnym, zdrowym i mającym do siebie szacunek człowiekiem jakiegoś "monarchy", którego ten ma czcić, uważać się za jego "poddanego", za którego ma walczyć, ale krytykować - nielzia! Bo za TĘ osobistą wolność obywatel (?) zapłaci i to sporo! W majestacie Prawa (przez duże "P").
Czy to nie jest tysiąc razy gorsze, tysiąc razy bardziej poniżające, tysiąc razy bardziej ograniczające osobistą wolność - ba, kpiące sobie z tej wolności w żywe oczy! - niż np. obowiązek wywieszania państwowej flagi w narodowe święta?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Przykładów mógłbym przytaczać tysiące, ale weźmy sobie na początek taki oto, pierwszy z brzegu...
Otóż ci sami ludzie, którzy z oburzeniem wrzeszczą, że obowiązek wywieszania państwowych flag w państwowe święta gwałci wolność obywatela, jednocześnie potrafią temu obywatelowi (zamiast pogardzanej przez siebie "d*kracji") wciskać... Nie do uwierzenia - monarchię!
Kiedy przecież prawdziwa monarchia, ta pierwotna, magiczna, niemal-religijna, odeszła już wieki temu w mrok historii i najgłupszy nawet kmiotek nie uwierzy dziś, że np. jakikolwiek realnie istniejący król naprawdę swym dotykiem leczy skrofuły.
Tak uwielbiana przez tego typu świrów "monarchia konstytucyjna" to pokraczna hybryda, dziecię Oświecenia (i to z tych mniej udanych), a dzisiaj trzymane jest to przy życiu jako nieco inna forma seriali dla głupiego i zawsze szmirowatej rozrywki spragnionego ludu. Nie ma chyba dzisiaj wiele bardziej lewackich idei niż idea "monarchiczna"! To poniekąd takie odwrócenie sytuacji faszyzmu.
Który to, mając w istocie jak najbardziej prawicowy cel (odkręcenie liberalizmu, socjaldemokracji i innych lewackich prądów), z konieczności musiał się posługiwać współczesnymi środkami, pasującymi do masowego społeczeństwa wielkomiejskich lemingów, miał więc, na powierzchni, sporo cech nie różniących go od ruchów lewicowych. (Z nazizmem widzę to dość podobnie, choć tam był już totalitaryzm i o wiele więcej czysto lewackich, często z sowieckiego z komunizmu zapożyczonych, aspektów.)
No i ci skurwysyńscy kłamcy, demagodzy na żołdzie i agenci wpływu (jak i ich durne poputcziki) robią coś dokładnie odwrotnego: czysto lewacką ideologię (Postęp, panekonomizm, człowiek rozumiany w całkiem oświeceniowy sposób, "Prawo" żywcem wzięte z Locke'a czy innego Woltera itp. itd.) ubierają w niby "prawicowe" fioritury, w rodzaju "monarchii" (oczywiście w lewackiej wersji), czy "katolicyzmu" (który dobry jest oczywiście tylko o tyle, o ile daje się wykorzystać, "na szczęście" dziś każdy może sobie katolicyzm interpretować jak zechce, więc ci ludzie proplemów tu nie napotykają).
Waracając do głównego wątku - czyż postawienie nad wolnym, zdrowym i mającym do siebie szacunek człowiekiem jakiegoś "monarchy", którego ten ma czcić, uważać się za jego "poddanego", za którego ma walczyć, ale krytykować - nielzia! Bo za TĘ osobistą wolność obywatel (?) zapłaci i to sporo! W majestacie Prawa (przez duże "P").
Czy to nie jest tysiąc razy gorsze, tysiąc razy bardziej poniżające, tysiąc razy bardziej ograniczające osobistą wolność - ba, kpiące sobie z tej wolności w żywe oczy! - niż np. obowiązek wywieszania państwowej flagi w narodowe święta?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
agenci wpływu,
demagodzy,
faszyzm,
K*win,
kłamcy,
lewactwo,
monarchia,
prawicowość
piątek, lutego 20, 2009
Rekolekcje Spenglerystyczne "Zima 2009"
W ramach Rekolekcji Spenglerystycznych "Zima 2009" omówimy sobie dzisiaj dwie sprawy, za to obszerne i, co tu dużo gadać, trudne...
* * * * *
Podstawą konserwatyzmu jest sformułowana przez Edmunda Burke w jego polemice z ideologami Wielkiej Rewolucji Francuskiej teza, że bez sensu jest mówienie o jakichś "prawach człowieka" w oderwaniu od konkretnego społeczeństwa. My spengleryści jesteśmy oczywiście konserwatystami w takim właśnie głębokim sensie - w odróżnieniu od różnych nawiedzonych "monarchistów" czy zwolenników "powrotu do źródeł klasycznego liberalizmu", którzy są utopistami, czyli lewakami. Ubranymi wprawdzie w "konserwatywne" w cylindry i muszki, ale dokładnie na tej zasadzie, jak niegdysiejszy afrykański kacyk mógł je nosić do gołego tyłka i ogromnej kości bawołu w nozdrzach.
Czy z faktu, że (dla konserwatysty, czyli także spenglerysty) nie ma sensu mówienie o "prawach człowieka" w jakimś ogólnym i ponadczasowym sensie, w oderwaniu od konkretnego społeczeństwa i jego instytucji, wynika, że np. państwo ma zawsze rację? Oczywiście że nie! Po pierwsze, spenglerysta nie wmawia sobie (a i innym stara się też takich głupot nie opowiadać), że istnieje jakieś "święte Prawo" (z dużej litery), które z racji samego faktu bycia "Prawem" (z dużej litery) musi być czczone i przestrzegane, bo inaczej jesteśmy etycznymi śmieciami. Dla spenglerysty prawo to zawsze wyraz triumfu czyjejś woli nad wolą słabszych. Z czego z kolei wynika, że jak nam się państwo nie podoba, to albo się jakoś z nim mimo wszystko godzimy, albo też staramy się je zmienić wedle naszych preferencji. No i istnieje też możliwość emigracji czy zmiany lojalności na lojalność wobec innego państwa. (Jeśli już mówimy o państwach, nie zaś o innych formach społecznych).
Zaraz, wyjaśnijmy sobie jeszcze, bo to zapewne jest zbyt skomplikowane dla większość ludzi - także tych namiętnie mądrzących się na tematy polityczne, ideologiczne czy ekonomiczne - że w ogóle "poprawianie" jakiegoś społeczeństwa, stojąc sobie wygodnie z boczku, jest po prostu głupie. Niemal tak głupie, jak snucie utopijnych fantazji na temat "idealnego ustroju", którego nikt nigdy nie widział. Z tego powodu jest głupie, że wprowadzenie jakiejkolwiek istotnej zmiany pociągnie za sobą masę innych zmian, które z kolei pociągną za sobą jeszcze następne zmiany... Do tego różne sprzężenia zwrotne itd... I nagle nasze "nieco poprawione społeczeństwo" staje się czymś całkowicie innym, nigdy przez nikogo nie przewidzianym... Albo po prostu wali się w drebiezgi, wzgl. staje się żerem dla sąsiadów.
Z czego wynika, że albo jesteśmy gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za kierowanie tym społeczeństwem (np. państwem), albo wymądrzanie się na temat "koniecznych i pożytecznych" zmian, przynajmniej teoretycznie, jest bez sensu. Dlaczego "przynajmniej teoretycznie", spyta ktoś? No bo jednak, jeśli zmiany przez nas postulowane, lub w rzeczywistości wprowadzone, są dostatecznie małe, możemy przyjąć, że do czynienia mamy z tzw. "modelem małosygnałowym" (w terminologii teorii sygnałów), a wtedy daje się całość rozważać w ten sposób, że zakładamy, iż nasza zmiana nie wpłynie z kolei na masę innych rzeczy, które z kolei... Rzecz w tym, że to musi być dostatecznie niewielka zmiana, czyli w sumie nie aż tak istotna. Co z kolei kłóci się z samą ideą wprowadzania "koniecznych i pożytecznych", dużych i istotnych zmian w funkcjonowanie danego społeczeństwa. (W tym państwa.)
Jak to w praktyce działa? Ano wyobraźmy sobie, że zszedł właśnie z tego świata Tusioł I - monarcha dobrotliwy i ukochany od całego ludu, który nigdy się nie ociągał z całowaniem płowych główek dzieciątek i dopieszczaniem klasy średniej, a jego następcą został Tusioł II, bratanek poprzedniego, ale jakżesz do niego niepodobny! No i my możemy faktycznie przyjąć, że państwo Tusioła I i państwo jego następcy Tusioła II to to samo państwo, w którym jednak nastąpiły jakieś dość istotne zmiany. I mamy, przy takim założeniu, oczywiste prawo powiedzieć, że państwo Tusioła I było o wiele lepsze od państwa jego następcy, a Tusioł I był o wiele lepszym władcą od Tusioła II. Nie jest to jednak wiedza ścisła i popełniamy intelektualne ryzyko, że np. zlekceważymy obiektywne czynniki, które mogły spowodować, iż Tusioł II, mimo namiętnej miłości do klasy średniej i pedofilii, nie może już być tak słodkim władcą... No bo powiedzmy wróg stoi ante portas i/lub cała blond dziatwa wyłysiała skutkiem jakichś genetycznych eksperymentów, lub np. klasa średnia została zarażona wirusem autodestrukcji plus bakterią zdrady. (Albo coś.)
Inną ważną kwestią jest ta, czy mamy prawo - w sensie przede wszystkim intelektualnym, bo w każdym innym to możemy sobie niemal co chcemy - oceniać i ew. potępiać inne, obce naszym hierarchiom wartości i tradycjom, społeczeństwa? Wobec faktu, który dla konserwatysty nie ulega wątpliwości, że nie istnieją "prawa człowieka" w oderwaniu od konkretnych społeczeństw, a my przecież nie jesteśmy do końca w stanie zrozumieć wszystkich uwarunkowań tamtego, ani też ocenić, jak tamci ludzie się w nim czują, a jak czuli by się w innym, choćby naszym.
No i tutaj ja to tak widzę, że nikt nam nie może oceniania, a nawet potępiania, zabronić, jednak jest to forma ideowego imperializmu. Tutaj każdy lewak, który by to jakimś dziwnym zrządzeniem losu przeczytał, zawyje - jednocześnie z rozkoszy i oburzenia. Więc jednak ten cały Tygrys mówi, że oceniania innych ludów z punktu widzenia naszej cywilizacji jest brzydkie! Wpadł bestia we własne sidła!
To nie tak, kochane lewactwo! Tygrys nie mówi że to jest brzydkie, bo Tygrys stara się w takich kategoriach spraw nie ujmować, stara się natomiast je analizować i obiektywni opisywać. I Tygrys się zgadza, że to jest ideologiczna forma imperializmu, ale Tygrysa ani to ziębi, ani grzeje. Można by tu przytoczyć różne ciekawe sprawy na temat imperializmu jako takiego, np. tego, co na ten tamat pisał sam Spengler... Powiedzmy to, że imperializm nie jest wyrazem młodości i siły danej cywilizacji (tutaj słowo to użyte zostało w potocznym sensie), tylko właśnie jej dojrzałej i już przejrzewającej fazy.
Oraz to, że imperializmu w większości przypadków się wcale świadomie nie wybiera, a przeciwnie - zostaje się w niego niejako "wessanym", w wyniku zarówno działania sił wewnętrznych u siebie, jak i słabości i politycznej próżni na zewnątrz. I tak to może wyglądać i tutaj, w przypadku naszego ideologicznego imperializmu. W końcu, jeśli nadal jechać Spenglerem, nasza Cywilizacja jest jedyną aktualnie istniejącą, a wszystko poza nią, to już albo post-cywilizacyjne fellachy, albo przedkulturowi barbarzyńcy (bez obrazy!). Cóż się więc dziwić, że zostajemy z naszymi ocenami "wessani" do oceny ich, przedziwnych często z naszego punktu widzenia i etycznie wątpliwych, obyczajów i zachowań?
Po cóż zresztą rozczepiać włos na 17 części, skoro ktoś może powiedzieć, że oceniać innych można, ktoś inny zaś, że nie można - i obaj będą mieli, z obiektywnego punktu widzenia, tyle samo racji. Nie da się tego w każdym razie wymierzyć, więc o co tu się kłócić?
No dobra, a jak z religią? Tak jak ja to widzę, to dokładnie tak samo jak z innymi ocenami: możemy się albo powstrzymać od oceny innych religii i obyczajów ich wyznawców, albo też być religijnymi "imperialistami" (w sensie czysto intelektualnym, bo o tym jedynie cały czas tu mówimy) i oceniać. To kwestia temperamentu, ale wydaje mi się, że w naszej sytuacji człek z jajami jednak tym imperialistą być musi, przynajmniej w naprawdę ważnych sprawach, bo w mniejszych może sobie pozwolić na sporo tolerancji. Dopóki oczywiście oni nas nie atakują i nie rozwalają naszych wartości (religii, obyczajów, tradycji).
* * * * *
Wedle mojej prywatnej oceny "podstawowa" filozofia Spenglera - mówiąc "podstawowa" mam na myśli te kwestie które męczy każda niemal (zachodnia w każdym razie) filozofia, w odróżnieniu od kwestii bardziej dla Spenglera specyficznych, jak najszerzej pojęta historia czy polityka - to pewien rodzaj fenomenologii, choć on sam, o ile wiem, tego słowa nigdzie nie używa. No i bardzo dobrze, bowiem nie wyobrażam sobie żadnej poważnej i możliwej do zaakceptowania filozofii, która by nie była jakąś formą fenomenologii. Setki lat pracy nad teorią poznania doprowadziły nas do niepodważalnych już chyba w żaden sposób wniosków, że "bytu samego w sobie" po prostu nie jesteśmy w stanie poznać, z drugiej jednak strony totalny sceptycyzm jest durny, skoro nawet największy sceptyk czuje niechęć do picia z butelek oznaczonych trupią czaszką czy skakania na główkę z dwudziestego piętra. Jakieś więc fenomeny jednak istnieją, całkiem konkretnie, i niektóre z nich nie są dla nas bez znaczenia.
Spengler zrobił w swojej filozofii coś genialnego, akceptując, iż obok fenomenów takich jak wrażenia zmysłowe, myśli, emocje itd., człowiek myśli też w sposób "algorytmiczny" (używając komputerowej terminologii), czyli przy użyciu słów, operacji logicznych... Racjonalnie krótko mówiąc (co oczywiście nie oznacza, że zawsze słusznie!). Chodzi o takie myślenie korą mózgową - że się siedzi sobie na tyłku, przy biurku albo gdzieś, no i się rezonuje.
O ile kojarzę, to "prawdziwy" fenomenolog takie sprawy ignoruje, bo to poza zakresem jego filozofii. Spengler jednak nie ignoruje, budując całą swoją psychologię, a za nią także i swą filozofię historii, na tym właśnie dualiźmie: fenomeny i myślenie "algorytmiczne". Co odpowiada dualizmowi intuicyjne - racjonalne, żywe - martwe (to nie jest tak proste, by się tutaj dało wyjaśnić, ale słuszne i b. ważne), przestrzeń - czas, wieczne i niezmienne prawa (w sensie praw przyrody) - historia... I tak dalej, sporo tego jest.
No i, żeby teraz na zakończenie szybko przeskoczyć do historii i polityki, dla Spenglera istnieją z jednej strony "ludzie faktów" - tacy, dla których istotne są fenomeny, zaś myślenie racjonalne jest dla nich co najwyżej narzędziem; z drugiej zaś "ludzie prawd"... I ci ostatni to tacy, którzy, w mniejszym lub większym stopniu uważając fenomeny za mało istotne, przy pomocy swego racjonalnego (co nie znaczy nieomylnego!), algorytmicznego, mędrkującego umysłu, dochodzą do "bytu samego w sobie"... Bez którego ta klasa ludzi po prostu nie potrafi żyć. Dla nich to jedyna prawdziwa rzeczywistość - coś jak Platon i jego świat idei, których fenomeny są tylko bladymi odbiciami. Tak w każdym razie oni sami to widzą. I to są "ludzie prawd".
Ci pierwsi to ludzie czynu: politycy, biznesmeni, wojownicy, zwykli sensowni ludzie itd., ci drudzy zaś to ludzie myśli: kapłani, ideolodzy, mędrcy, nauczyciele (w sensie ach! - wzniosłym), pisarze. No i Spengler ma, moim zdaniem, całkowitą rację, że dostrzega w całej historii działanie tych dwóch, tak całkiem innych, rodzajów ludzi, z których każdy żyje niejako we własnym świecie. A wynika to właśnie z tego, że będąc swego rodzaju fenomenologiem, Spengler jednak nie lekceważy tego "racjonalnego" mędrkowania, które kiedyś było dla filozofów jedynym, ale dla fenomenologów (o ile się orientuję) właśnie ważne być przestało. I z tego właśnie wynika zarówno ogromna część filozofii Spenglera, z jej masą dualizmów, które jednak nie wynikają z jakiejś manichejskiej ideologii czy innych irracjonalnych skłonności, tylko właśnie z dostrzeżenia faktu, że ludzka psychika, ludzka "dusza", cała właściwie nasza ludzka natura - są dwoiste. Do szpiku kości.
I to by może było tym razem na tyle. Do następnego razu, Młodzi Spengleryści!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
* * * * *
Podstawą konserwatyzmu jest sformułowana przez Edmunda Burke w jego polemice z ideologami Wielkiej Rewolucji Francuskiej teza, że bez sensu jest mówienie o jakichś "prawach człowieka" w oderwaniu od konkretnego społeczeństwa. My spengleryści jesteśmy oczywiście konserwatystami w takim właśnie głębokim sensie - w odróżnieniu od różnych nawiedzonych "monarchistów" czy zwolenników "powrotu do źródeł klasycznego liberalizmu", którzy są utopistami, czyli lewakami. Ubranymi wprawdzie w "konserwatywne" w cylindry i muszki, ale dokładnie na tej zasadzie, jak niegdysiejszy afrykański kacyk mógł je nosić do gołego tyłka i ogromnej kości bawołu w nozdrzach.
Czy z faktu, że (dla konserwatysty, czyli także spenglerysty) nie ma sensu mówienie o "prawach człowieka" w jakimś ogólnym i ponadczasowym sensie, w oderwaniu od konkretnego społeczeństwa i jego instytucji, wynika, że np. państwo ma zawsze rację? Oczywiście że nie! Po pierwsze, spenglerysta nie wmawia sobie (a i innym stara się też takich głupot nie opowiadać), że istnieje jakieś "święte Prawo" (z dużej litery), które z racji samego faktu bycia "Prawem" (z dużej litery) musi być czczone i przestrzegane, bo inaczej jesteśmy etycznymi śmieciami. Dla spenglerysty prawo to zawsze wyraz triumfu czyjejś woli nad wolą słabszych. Z czego z kolei wynika, że jak nam się państwo nie podoba, to albo się jakoś z nim mimo wszystko godzimy, albo też staramy się je zmienić wedle naszych preferencji. No i istnieje też możliwość emigracji czy zmiany lojalności na lojalność wobec innego państwa. (Jeśli już mówimy o państwach, nie zaś o innych formach społecznych).
Zaraz, wyjaśnijmy sobie jeszcze, bo to zapewne jest zbyt skomplikowane dla większość ludzi - także tych namiętnie mądrzących się na tematy polityczne, ideologiczne czy ekonomiczne - że w ogóle "poprawianie" jakiegoś społeczeństwa, stojąc sobie wygodnie z boczku, jest po prostu głupie. Niemal tak głupie, jak snucie utopijnych fantazji na temat "idealnego ustroju", którego nikt nigdy nie widział. Z tego powodu jest głupie, że wprowadzenie jakiejkolwiek istotnej zmiany pociągnie za sobą masę innych zmian, które z kolei pociągną za sobą jeszcze następne zmiany... Do tego różne sprzężenia zwrotne itd... I nagle nasze "nieco poprawione społeczeństwo" staje się czymś całkowicie innym, nigdy przez nikogo nie przewidzianym... Albo po prostu wali się w drebiezgi, wzgl. staje się żerem dla sąsiadów.
Z czego wynika, że albo jesteśmy gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za kierowanie tym społeczeństwem (np. państwem), albo wymądrzanie się na temat "koniecznych i pożytecznych" zmian, przynajmniej teoretycznie, jest bez sensu. Dlaczego "przynajmniej teoretycznie", spyta ktoś? No bo jednak, jeśli zmiany przez nas postulowane, lub w rzeczywistości wprowadzone, są dostatecznie małe, możemy przyjąć, że do czynienia mamy z tzw. "modelem małosygnałowym" (w terminologii teorii sygnałów), a wtedy daje się całość rozważać w ten sposób, że zakładamy, iż nasza zmiana nie wpłynie z kolei na masę innych rzeczy, które z kolei... Rzecz w tym, że to musi być dostatecznie niewielka zmiana, czyli w sumie nie aż tak istotna. Co z kolei kłóci się z samą ideą wprowadzania "koniecznych i pożytecznych", dużych i istotnych zmian w funkcjonowanie danego społeczeństwa. (W tym państwa.)
Jak to w praktyce działa? Ano wyobraźmy sobie, że zszedł właśnie z tego świata Tusioł I - monarcha dobrotliwy i ukochany od całego ludu, który nigdy się nie ociągał z całowaniem płowych główek dzieciątek i dopieszczaniem klasy średniej, a jego następcą został Tusioł II, bratanek poprzedniego, ale jakżesz do niego niepodobny! No i my możemy faktycznie przyjąć, że państwo Tusioła I i państwo jego następcy Tusioła II to to samo państwo, w którym jednak nastąpiły jakieś dość istotne zmiany. I mamy, przy takim założeniu, oczywiste prawo powiedzieć, że państwo Tusioła I było o wiele lepsze od państwa jego następcy, a Tusioł I był o wiele lepszym władcą od Tusioła II. Nie jest to jednak wiedza ścisła i popełniamy intelektualne ryzyko, że np. zlekceważymy obiektywne czynniki, które mogły spowodować, iż Tusioł II, mimo namiętnej miłości do klasy średniej i pedofilii, nie może już być tak słodkim władcą... No bo powiedzmy wróg stoi ante portas i/lub cała blond dziatwa wyłysiała skutkiem jakichś genetycznych eksperymentów, lub np. klasa średnia została zarażona wirusem autodestrukcji plus bakterią zdrady. (Albo coś.)
Inną ważną kwestią jest ta, czy mamy prawo - w sensie przede wszystkim intelektualnym, bo w każdym innym to możemy sobie niemal co chcemy - oceniać i ew. potępiać inne, obce naszym hierarchiom wartości i tradycjom, społeczeństwa? Wobec faktu, który dla konserwatysty nie ulega wątpliwości, że nie istnieją "prawa człowieka" w oderwaniu od konkretnych społeczeństw, a my przecież nie jesteśmy do końca w stanie zrozumieć wszystkich uwarunkowań tamtego, ani też ocenić, jak tamci ludzie się w nim czują, a jak czuli by się w innym, choćby naszym.
No i tutaj ja to tak widzę, że nikt nam nie może oceniania, a nawet potępiania, zabronić, jednak jest to forma ideowego imperializmu. Tutaj każdy lewak, który by to jakimś dziwnym zrządzeniem losu przeczytał, zawyje - jednocześnie z rozkoszy i oburzenia. Więc jednak ten cały Tygrys mówi, że oceniania innych ludów z punktu widzenia naszej cywilizacji jest brzydkie! Wpadł bestia we własne sidła!
To nie tak, kochane lewactwo! Tygrys nie mówi że to jest brzydkie, bo Tygrys stara się w takich kategoriach spraw nie ujmować, stara się natomiast je analizować i obiektywni opisywać. I Tygrys się zgadza, że to jest ideologiczna forma imperializmu, ale Tygrysa ani to ziębi, ani grzeje. Można by tu przytoczyć różne ciekawe sprawy na temat imperializmu jako takiego, np. tego, co na ten tamat pisał sam Spengler... Powiedzmy to, że imperializm nie jest wyrazem młodości i siły danej cywilizacji (tutaj słowo to użyte zostało w potocznym sensie), tylko właśnie jej dojrzałej i już przejrzewającej fazy.
Oraz to, że imperializmu w większości przypadków się wcale świadomie nie wybiera, a przeciwnie - zostaje się w niego niejako "wessanym", w wyniku zarówno działania sił wewnętrznych u siebie, jak i słabości i politycznej próżni na zewnątrz. I tak to może wyglądać i tutaj, w przypadku naszego ideologicznego imperializmu. W końcu, jeśli nadal jechać Spenglerem, nasza Cywilizacja jest jedyną aktualnie istniejącą, a wszystko poza nią, to już albo post-cywilizacyjne fellachy, albo przedkulturowi barbarzyńcy (bez obrazy!). Cóż się więc dziwić, że zostajemy z naszymi ocenami "wessani" do oceny ich, przedziwnych często z naszego punktu widzenia i etycznie wątpliwych, obyczajów i zachowań?
Po cóż zresztą rozczepiać włos na 17 części, skoro ktoś może powiedzieć, że oceniać innych można, ktoś inny zaś, że nie można - i obaj będą mieli, z obiektywnego punktu widzenia, tyle samo racji. Nie da się tego w każdym razie wymierzyć, więc o co tu się kłócić?
No dobra, a jak z religią? Tak jak ja to widzę, to dokładnie tak samo jak z innymi ocenami: możemy się albo powstrzymać od oceny innych religii i obyczajów ich wyznawców, albo też być religijnymi "imperialistami" (w sensie czysto intelektualnym, bo o tym jedynie cały czas tu mówimy) i oceniać. To kwestia temperamentu, ale wydaje mi się, że w naszej sytuacji człek z jajami jednak tym imperialistą być musi, przynajmniej w naprawdę ważnych sprawach, bo w mniejszych może sobie pozwolić na sporo tolerancji. Dopóki oczywiście oni nas nie atakują i nie rozwalają naszych wartości (religii, obyczajów, tradycji).
* * * * *
Wedle mojej prywatnej oceny "podstawowa" filozofia Spenglera - mówiąc "podstawowa" mam na myśli te kwestie które męczy każda niemal (zachodnia w każdym razie) filozofia, w odróżnieniu od kwestii bardziej dla Spenglera specyficznych, jak najszerzej pojęta historia czy polityka - to pewien rodzaj fenomenologii, choć on sam, o ile wiem, tego słowa nigdzie nie używa. No i bardzo dobrze, bowiem nie wyobrażam sobie żadnej poważnej i możliwej do zaakceptowania filozofii, która by nie była jakąś formą fenomenologii. Setki lat pracy nad teorią poznania doprowadziły nas do niepodważalnych już chyba w żaden sposób wniosków, że "bytu samego w sobie" po prostu nie jesteśmy w stanie poznać, z drugiej jednak strony totalny sceptycyzm jest durny, skoro nawet największy sceptyk czuje niechęć do picia z butelek oznaczonych trupią czaszką czy skakania na główkę z dwudziestego piętra. Jakieś więc fenomeny jednak istnieją, całkiem konkretnie, i niektóre z nich nie są dla nas bez znaczenia.
Spengler zrobił w swojej filozofii coś genialnego, akceptując, iż obok fenomenów takich jak wrażenia zmysłowe, myśli, emocje itd., człowiek myśli też w sposób "algorytmiczny" (używając komputerowej terminologii), czyli przy użyciu słów, operacji logicznych... Racjonalnie krótko mówiąc (co oczywiście nie oznacza, że zawsze słusznie!). Chodzi o takie myślenie korą mózgową - że się siedzi sobie na tyłku, przy biurku albo gdzieś, no i się rezonuje.
O ile kojarzę, to "prawdziwy" fenomenolog takie sprawy ignoruje, bo to poza zakresem jego filozofii. Spengler jednak nie ignoruje, budując całą swoją psychologię, a za nią także i swą filozofię historii, na tym właśnie dualiźmie: fenomeny i myślenie "algorytmiczne". Co odpowiada dualizmowi intuicyjne - racjonalne, żywe - martwe (to nie jest tak proste, by się tutaj dało wyjaśnić, ale słuszne i b. ważne), przestrzeń - czas, wieczne i niezmienne prawa (w sensie praw przyrody) - historia... I tak dalej, sporo tego jest.
No i, żeby teraz na zakończenie szybko przeskoczyć do historii i polityki, dla Spenglera istnieją z jednej strony "ludzie faktów" - tacy, dla których istotne są fenomeny, zaś myślenie racjonalne jest dla nich co najwyżej narzędziem; z drugiej zaś "ludzie prawd"... I ci ostatni to tacy, którzy, w mniejszym lub większym stopniu uważając fenomeny za mało istotne, przy pomocy swego racjonalnego (co nie znaczy nieomylnego!), algorytmicznego, mędrkującego umysłu, dochodzą do "bytu samego w sobie"... Bez którego ta klasa ludzi po prostu nie potrafi żyć. Dla nich to jedyna prawdziwa rzeczywistość - coś jak Platon i jego świat idei, których fenomeny są tylko bladymi odbiciami. Tak w każdym razie oni sami to widzą. I to są "ludzie prawd".
Ci pierwsi to ludzie czynu: politycy, biznesmeni, wojownicy, zwykli sensowni ludzie itd., ci drudzy zaś to ludzie myśli: kapłani, ideolodzy, mędrcy, nauczyciele (w sensie ach! - wzniosłym), pisarze. No i Spengler ma, moim zdaniem, całkowitą rację, że dostrzega w całej historii działanie tych dwóch, tak całkiem innych, rodzajów ludzi, z których każdy żyje niejako we własnym świecie. A wynika to właśnie z tego, że będąc swego rodzaju fenomenologiem, Spengler jednak nie lekceważy tego "racjonalnego" mędrkowania, które kiedyś było dla filozofów jedynym, ale dla fenomenologów (o ile się orientuję) właśnie ważne być przestało. I z tego właśnie wynika zarówno ogromna część filozofii Spenglera, z jej masą dualizmów, które jednak nie wynikają z jakiejś manichejskiej ideologii czy innych irracjonalnych skłonności, tylko właśnie z dostrzeżenia faktu, że ludzka psychika, ludzka "dusza", cała właściwie nasza ludzka natura - są dwoiste. Do szpiku kości.
I to by może było tym razem na tyle. Do następnego razu, Młodzi Spengleryści!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
algorytmiczne myślenie,
fenomenologia,
filozofia,
Oswald Spengler,
Prawo przez duże "P"
Ministerialny pingpong
Gdyby ktoś odczuwał problem długich zimowych wieczorów - polecamy na to ministerialny pingpong! Jako niezawodne lekarstwo znaczy.
Do ministerialnego pingponga w wersji lux będziemy potrzebowali przepisowy stół z siatką, dwie rakietki i przeciwnika. No i oczywiście piłeczkę do pingponga, najlepiej całkiem okrąglutką. Oraz dość gruby ciemny flamaster.
Jak gramy w ministerialnego pingponga? W wersji lux? Po prostu rysujemy na piłeczce flamastrem buzię (?) minister Hall, a potem gramy całkiem jak w pingponga zwykłego.
W wersji mniej luksusowej, za to bardziej ludowej i bardziej przystosowanej do kryzysu (którego wprawdzie miało nie być, ale jednak jest, choć go nie ma, bo być nie ma prawa, skoro jesteśmy w Europie i panuje nam miłościwie... wiadomo) wystarczy nam byle jaki stół (albo w ogóle cokolwiek), dwie (albo nawet jedna) deseczki do krojenia szczypiorku (albo jakakolwiek deseczka/deseczki), piłeczka, oraz przeciwnik (lub zamiast niego po prostu ściana).
Gdyby piłeczka okazała się nie tyle okrągła, co jajowata - nic straconego! Rezygnujemy (z pewnym zapewne żalem) z minister Hall i... znowu uśmiech gości na naszych wargach a łzy szybko schną, bowiem rysujemy na niej flamastrem buzię ministra Czumy! I gramy sobie w ministerialnego pingponga jakby nigdy nic!
W wyjątkowo sprzyjającym nam przypadku piłeczka może mieć taki kształt, że z powodzeniem narysujemy na niej buzię Premiera Tuska, przez co gra będzie jeszcze bardziej emocjonująca i da nam (oraz ew. kibicom) jeszcze więcej satysfakcji!
Tyle, że wtedy to już nie będzie zwyczajny pingpong MINISTERIALNY, tylko pingpong PREMIEROWSKI! ("Łał, łał i jeszcze raz łał!" Jak mawiają w eleganckim świecie.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Do ministerialnego pingponga w wersji lux będziemy potrzebowali przepisowy stół z siatką, dwie rakietki i przeciwnika. No i oczywiście piłeczkę do pingponga, najlepiej całkiem okrąglutką. Oraz dość gruby ciemny flamaster.
Jak gramy w ministerialnego pingponga? W wersji lux? Po prostu rysujemy na piłeczce flamastrem buzię (?) minister Hall, a potem gramy całkiem jak w pingponga zwykłego.
W wersji mniej luksusowej, za to bardziej ludowej i bardziej przystosowanej do kryzysu (którego wprawdzie miało nie być, ale jednak jest, choć go nie ma, bo być nie ma prawa, skoro jesteśmy w Europie i panuje nam miłościwie... wiadomo) wystarczy nam byle jaki stół (albo w ogóle cokolwiek), dwie (albo nawet jedna) deseczki do krojenia szczypiorku (albo jakakolwiek deseczka/deseczki), piłeczka, oraz przeciwnik (lub zamiast niego po prostu ściana).
Gdyby piłeczka okazała się nie tyle okrągła, co jajowata - nic straconego! Rezygnujemy (z pewnym zapewne żalem) z minister Hall i... znowu uśmiech gości na naszych wargach a łzy szybko schną, bowiem rysujemy na niej flamastrem buzię ministra Czumy! I gramy sobie w ministerialnego pingponga jakby nigdy nic!
W wyjątkowo sprzyjającym nam przypadku piłeczka może mieć taki kształt, że z powodzeniem narysujemy na niej buzię Premiera Tuska, przez co gra będzie jeszcze bardziej emocjonująca i da nam (oraz ew. kibicom) jeszcze więcej satysfakcji!
Tyle, że wtedy to już nie będzie zwyczajny pingpong MINISTERIALNY, tylko pingpong PREMIEROWSKI! ("Łał, łał i jeszcze raz łał!" Jak mawiają w eleganckim świecie.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
długie zimowe wieczory,
kryzys,
min. Hall,
pingpong,
Premier Tusk. wersja lux
czwartek, lutego 19, 2009
Bonmot, nawet z długim wstępem, biężączki nie zastąpi... ale czy ja muszę pisać biężączkę, że spytam?
Świat się zaczyna powoli walić, słychać już zbliżający się armageddon... A Triarius, zamiast jak Pan Bóg przykazał, zajmować się biężączką, publikuje jedynie bonmoty i inne figlasy. W dodatku takie jak ten tutaj - co to w ogóle jest? Czy to ma być buddyjski koan? No bo przecież nikt nie zrozumie o co tu chodzi!
No nie, przesadzacie nieco moje ludzie - paru ludzi zrozumie o co chodzi, i to bez trudu. Inni niech sobie to potraktują jako koan, to może wcale nie był taka głupia rzecz. Co do bieżączki zaś, to są lepsi, szczególnie, że Triarius pisać w sumie nie znosi i całkiem mu się nie chce wklepywać jakichś dłuższych, a do tego składnych, tekstów.
Gdybyście jednak wiedzieli, ile takich tekstów sobie Triarius w ostatnich tygodniach ułożył w głowie, na przykład idąc na trening albo w ogóle gdzieś. Bo perypatetyk z niego, jak się okazuje, że hej! Układa on je sobie idący niemal słowo w słowo, składne i zgrabne, ale potem już go to nie bawi, żeby je z tej mózgowej pamięci spisywać. No bo co to za radość?
W każdym razie okazuje się, że ktoś te moje kawałki czyta i nawet się tym przejmuje, znajdując tu jakieś ideowe czy życiowe drogowskazy... Nie macie pojęcia ludzie, jak mi to pochlebia i jaki z tego powodu jestem... Well, zadowolony! No więc, na dowód że się poczuwam, napiszę Wam dzisiaj bonmota, który mi przyszedł do głowy w czasie ostatnich moich dyskusji z jednym kumplem. I który - co by o tym nie sądzili ludzie nieuświadomieni i małego ducha - jest naprawdę głęboki i błyskotliwy. A dla tych, co nie wiedzą o co chodzi (bo obcy im Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm) niech to sobie i będzie koan! Oto rzeczony bonmot:
;-)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
No nie, przesadzacie nieco moje ludzie - paru ludzi zrozumie o co chodzi, i to bez trudu. Inni niech sobie to potraktują jako koan, to może wcale nie był taka głupia rzecz. Co do bieżączki zaś, to są lepsi, szczególnie, że Triarius pisać w sumie nie znosi i całkiem mu się nie chce wklepywać jakichś dłuższych, a do tego składnych, tekstów.
Gdybyście jednak wiedzieli, ile takich tekstów sobie Triarius w ostatnich tygodniach ułożył w głowie, na przykład idąc na trening albo w ogóle gdzieś. Bo perypatetyk z niego, jak się okazuje, że hej! Układa on je sobie idący niemal słowo w słowo, składne i zgrabne, ale potem już go to nie bawi, żeby je z tej mózgowej pamięci spisywać. No bo co to za radość?
W każdym razie okazuje się, że ktoś te moje kawałki czyta i nawet się tym przejmuje, znajdując tu jakieś ideowe czy życiowe drogowskazy... Nie macie pojęcia ludzie, jak mi to pochlebia i jaki z tego powodu jestem... Well, zadowolony! No więc, na dowód że się poczuwam, napiszę Wam dzisiaj bonmota, który mi przyszedł do głowy w czasie ostatnich moich dyskusji z jednym kumplem. I który - co by o tym nie sądzili ludzie nieuświadomieni i małego ducha - jest naprawdę głęboki i błyskotliwy. A dla tych, co nie wiedzą o co chodzi (bo obcy im Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm) niech to sobie i będzie koan! Oto rzeczony bonmot:
Kora mózgowa - dobry sługa, zły pan.
;-)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
ardeyizm,
armageddon,
biężączka,
blogowanie,
bonmoty,
kora mózgowa,
kryzys,
spengleryzm,
tygrysizm
poniedziałek, lutego 16, 2009
Uzupełnienie do poprzedniego wpisu
(No a takich alzheimeryzmów jak "libertarianizm" nie będę nawet komentował.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
piątek, lutego 13, 2009
Cieszcie się ludzie - nowy bonmot!
Liberalizm to anarchizm otłuszczonych burżujów, anarchizm to liberalizm pryszczatych prawiczków.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
anarchizm,
bonmoty,
burżuje,
liberalizm,
prawiczki
niedziela, lutego 08, 2009
Dzisiaj ukłon w stronę liberalizmu... No bo w końcu coś z tego blogowania warto by może mieć!
Dzisiaj będzie inaczej, w pewnym sensie (turpe dictu!) liberalnie... W sensie że o pieniądzach - jak je zdobyć, by być bogatym. Nic gorszego, proszę się aż tak nie oburzać! W końcu już Marcus Crassus twierdził, że "bogaty jest ten, kto może wystawić własną armię". Co do dziś nie straciło na aktualności i do tego musimy dążyć, ale daleka droga przed nami, oj daleka...
Przechodzę więc do rzeczy. Otóż jako m.in. tłumacz na polski i edytor słynnej książki "Blogi od A do... sławy i pieniędzy" słynnego Angusa Mcleoda, wiem co mówię, mówiąc, że blogi mogą przynieść nie tylko niezdrową przyjemność z rodzaju pryszczatego oglądania świerszczyków brata po pod kołdrą po ogłoszeniu przez matkę ciszy nocnej, ale także dać swemu twórcy i właścicielowi sławę i pieniądze. Oto zresztą okładka tej książki, o której żem przed chwilą wspomniał. Mało mamy grafik na tym blogu, to akurat jakaś taka się przyda:
Jakoś linki przy tych bloggerowych obrazkach nie działają, więc oto link do tej książki/ebooka: http://blogi.zlotemysli.pl/triarius.php. Można sobie np. ściągnąć darmowe demo i zobaczyć o co chodzi.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Przechodzę więc do rzeczy. Otóż jako m.in. tłumacz na polski i edytor słynnej książki "Blogi od A do... sławy i pieniędzy" słynnego Angusa Mcleoda, wiem co mówię, mówiąc, że blogi mogą przynieść nie tylko niezdrową przyjemność z rodzaju pryszczatego oglądania świerszczyków brata po pod kołdrą po ogłoszeniu przez matkę ciszy nocnej, ale także dać swemu twórcy i właścicielowi sławę i pieniądze. Oto zresztą okładka tej książki, o której żem przed chwilą wspomniał. Mało mamy grafik na tym blogu, to akurat jakaś taka się przyda:
Jakoś linki przy tych bloggerowych obrazkach nie działają, więc oto link do tej książki/ebooka: http://blogi.zlotemysli.pl/triarius.php. Można sobie np. ściągnąć darmowe demo i zobaczyć o co chodzi.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
blogi,
blogowanie,
bogactwo,
forsa,
książki,
kursy,
liberalizm,
stronki internetowe,
zarabianie
niedziela, lutego 01, 2009
Ostateczny cel i skutek leberalizmu
Ostatecznym celem realnego liberalizmu jest swego rodzaju "śmierć termiczna" całej ludzkości w powszechnej psychicznej depresji, bo tylko w takich warunkach realny liberalizm może się okazać systemem stabilnym, a poza tym depresja - z jej apatią, brakiem ambicji, obniżoną agresywnością itd. - jest po prostu etycznym ideałem dzisiejszych autorytetów, przynajmniej kiedy chodzi o masy.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
autorytety,
depresja,
leberalizm,
liberalizm realny,
śmierć cieplna ludzkości
poniedziałek, stycznia 26, 2009
Bezinteresowna pomoc dla blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową (chcieliby!) posuchę figlarnych epitetów i różnych takich śmiesznych...
... powiedzonek, którymi by ubarwili i doprawili swoje, często solidne i dobrze udokumentowane, ale niestety przyciężkie i trudne w lekturze teksty i od niechcenia rzucane uwagi (które to już szczególnie, jako od niechcenia rzucane uwagi, przyciężkie i trudne w lekturze być nie powinny).
Poniżej, zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule, przedstawiam kilka sugestii konceptów, dowcipasów i słowotworów na hiperaktualne polityczne tematy do wykorzystania przez blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową posuchę błyskotliwych pomysłów w dziedzinie konceptów, dowcipasów i słowotworów.
No to jedziemy...
Blogerzy i komentatorzy wyraźnie nie nadążają za wojażami Naszego Kochanego Premiera! Wciąż mamy "Słońce Peru", choć ten wojaż jest już dość odległy w czasie. Ostatnio znowu gdzieś widziałem pradawne "Słońce Kaszub"... A gdzie "Słońce Dolomitów", że spytam? Powie ktoś (i powie bez sensu), że "Słońce Peru" to był autentyczny order, który był Tuś dostał. Dobra, ale już "Słońce Kaszub" nie był, więc nie szukać dziury w całym mi tu proszę!
A zresztą umówmy się, że gdzie by Tuś teraz nie pojechał, ja mu przyznaję stosowny order. I nie robi mi praktycznej różnicy czy to będzie "Słońce Gujany Francuskiej", czy też "Słońce Gronowa..." Nie powiem jakiego, bo za jakiś czas gronowskie lemingi otrzeźwieją i będą miały słuszną pretensję. W każdym razie od tego momentu proszę już za wojażami Premiera (Naszego Kochanego) nadążać!
* * * * *
Obejrzałem sobie przed chwilą platformianego prominenta niejakiego Chlebowskiego, i cały czas dręczyło mnie filozoficzne pytanie: czy ten gość jest bardziej ZŁOTOWŁOSY, czy też ZŁOTOUSTY? W końcu stwierdziłem, że w jego przypadku uzasadnione będzie stworzenie stosownego nowo... tfu! - chciałem powiedzieć słowotworu. Tak więc od dziś proponuję określać platformianego prominenta Chlebowskiego epitetem ZŁOTOWŁOSOUSTY. Wtedy żadna z jego wybitnych zalet nie zostanie pominięta, a powiedziane ładnie i zwięźle.
* * * * *
Ad poprzednie.
Caeterum postuluję (choć to już nie jest wyłącznie sprawa blogerów i komentatorów, bo tym się powinny zająć najwyższe organy), by w ramach budowania sojuszy pilnie zaproponować Czechom bezpłatne wypożyczenie Chlebowskiego do roli Szwejka. Na czas dowolny, nam się nie spieszy. Nie kręcą takiego filmu? Spokojna głowa, jak zobaczą Chlebowskiego zaczną kręcić!
* * * * *
Platformianego prominenta Schetyny... Na którego istnieje już absolutnie cudowne określenie "Schetyna żona cezara", tyle że już straciło swą doraźną biężączkową aktualność, a poza tym mało komu się dziś z czymś kojarzy, co jest oczywiście smutne z wielu względów... Więc tego pana pilnie się staram nie oglądać, bo jego twarz... Każdy chyba rozumie... No ale czasem jednak mi go pokażą, a ja nie zdążę wykonać stosownego uniku.
No a wtedy za każdym razem zaczyna mnie dręczyć pytanie, jakie to stworzenie żujące osę ten pan mi tak żywo przypomina? Zazwyczaj, jak każdy chyba wie, żującym osę jest buldog. Buldog to jednak pies, jak by nie było, rasowy...
Wot zagwozdka! W więc dopraszam się, by mi nie pokazywać Schetyny! To nie było do blogerów, ale blogerzy mogą sobie tutaj znaleźć zawoalowaną sugestię, gdyby jej potrzebowali. Mówię o czywiście o konceptach na temat platformianego prominenta Schetyny, nie o własnoręcznym (?) żuciu owadów. (No, chyba że ktoś chce zrobić karierę w Platformie!)
* * * * *
Coś mało ostatnio widać Julię Pi. "Pi" od "Pi razy oko sześć osiemdziesiąt za PiS'owskiego dorsza, nielegalnie, jerum jerum! korupcja korupcja!"
Być może nawet dostanie Julia Pi wkrótce... Chciałem powiedzieć... Nie, wróć! Źle chciałem powiedzieć - przecież nie... Nawet przez usta mi to nie przejdzie, że kopa. W każdym razie może pójdzie Julia w odstawkę, bo tak postanowi (ku zaskoczeniu całej pozostałej Platformy i wszystkich pozostałych lemingów) Wielki Kastrator (ktoś jeszcze pamięta?) Don Tuś.
Który jak jest słodki, to jest bardzo słodki, ale jak słodki być przestanie... Jerum jerum! Istny Kniaź Dreptak z ballady Waligórskiego - ten co to "wszedł przez okno do komnaty, zastał żonę z kochankiem", po czym wziął miecz i urządził taką rzeź, że "można by krytą żabką" (we krwi oczywiście).
No więc - szczególnie wtedy, ale można już teraz, bo coś jej nie widać i żadnego dorsza ostatnio, o ile wiem, nie złowiła - można by o niej zacząć mówić jakoś w stylu Julia Pi "Już nie" tera. Każdy może to sobie zresztą indywidualnie dopracować.
* * * * *
I to by był tym razem na tyle. Można się zapisywać na listę mailingową, a wtedy równie genialne pomysły będzie się otrzymywać co najmniej 12 godzin wcześniej od innych cierpiących na chwilowy (?) brak inwencji i posuchę dowcipasów blogerów i/lub komentatorów. 12 godzin przewagi to naprawdę niemało, można przez ten czas podbić świat albo nawet coś więcej.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Poniżej, zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule, przedstawiam kilka sugestii konceptów, dowcipasów i słowotworów na hiperaktualne polityczne tematy do wykorzystania przez blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową posuchę błyskotliwych pomysłów w dziedzinie konceptów, dowcipasów i słowotworów.
No to jedziemy...
Blogerzy i komentatorzy wyraźnie nie nadążają za wojażami Naszego Kochanego Premiera! Wciąż mamy "Słońce Peru", choć ten wojaż jest już dość odległy w czasie. Ostatnio znowu gdzieś widziałem pradawne "Słońce Kaszub"... A gdzie "Słońce Dolomitów", że spytam? Powie ktoś (i powie bez sensu), że "Słońce Peru" to był autentyczny order, który był Tuś dostał. Dobra, ale już "Słońce Kaszub" nie był, więc nie szukać dziury w całym mi tu proszę!
A zresztą umówmy się, że gdzie by Tuś teraz nie pojechał, ja mu przyznaję stosowny order. I nie robi mi praktycznej różnicy czy to będzie "Słońce Gujany Francuskiej", czy też "Słońce Gronowa..." Nie powiem jakiego, bo za jakiś czas gronowskie lemingi otrzeźwieją i będą miały słuszną pretensję. W każdym razie od tego momentu proszę już za wojażami Premiera (Naszego Kochanego) nadążać!
* * * * *
Obejrzałem sobie przed chwilą platformianego prominenta niejakiego Chlebowskiego, i cały czas dręczyło mnie filozoficzne pytanie: czy ten gość jest bardziej ZŁOTOWŁOSY, czy też ZŁOTOUSTY? W końcu stwierdziłem, że w jego przypadku uzasadnione będzie stworzenie stosownego nowo... tfu! - chciałem powiedzieć słowotworu. Tak więc od dziś proponuję określać platformianego prominenta Chlebowskiego epitetem ZŁOTOWŁOSOUSTY. Wtedy żadna z jego wybitnych zalet nie zostanie pominięta, a powiedziane ładnie i zwięźle.
* * * * *
Ad poprzednie.
Caeterum postuluję (choć to już nie jest wyłącznie sprawa blogerów i komentatorów, bo tym się powinny zająć najwyższe organy), by w ramach budowania sojuszy pilnie zaproponować Czechom bezpłatne wypożyczenie Chlebowskiego do roli Szwejka. Na czas dowolny, nam się nie spieszy. Nie kręcą takiego filmu? Spokojna głowa, jak zobaczą Chlebowskiego zaczną kręcić!
* * * * *
Platformianego prominenta Schetyny... Na którego istnieje już absolutnie cudowne określenie "Schetyna żona cezara", tyle że już straciło swą doraźną biężączkową aktualność, a poza tym mało komu się dziś z czymś kojarzy, co jest oczywiście smutne z wielu względów... Więc tego pana pilnie się staram nie oglądać, bo jego twarz... Każdy chyba rozumie... No ale czasem jednak mi go pokażą, a ja nie zdążę wykonać stosownego uniku.
No a wtedy za każdym razem zaczyna mnie dręczyć pytanie, jakie to stworzenie żujące osę ten pan mi tak żywo przypomina? Zazwyczaj, jak każdy chyba wie, żującym osę jest buldog. Buldog to jednak pies, jak by nie było, rasowy...
Wot zagwozdka! W więc dopraszam się, by mi nie pokazywać Schetyny! To nie było do blogerów, ale blogerzy mogą sobie tutaj znaleźć zawoalowaną sugestię, gdyby jej potrzebowali. Mówię o czywiście o konceptach na temat platformianego prominenta Schetyny, nie o własnoręcznym (?) żuciu owadów. (No, chyba że ktoś chce zrobić karierę w Platformie!)
* * * * *
Coś mało ostatnio widać Julię Pi. "Pi" od "Pi razy oko sześć osiemdziesiąt za PiS'owskiego dorsza, nielegalnie, jerum jerum! korupcja korupcja!"
Być może nawet dostanie Julia Pi wkrótce... Chciałem powiedzieć... Nie, wróć! Źle chciałem powiedzieć - przecież nie... Nawet przez usta mi to nie przejdzie, że kopa. W każdym razie może pójdzie Julia w odstawkę, bo tak postanowi (ku zaskoczeniu całej pozostałej Platformy i wszystkich pozostałych lemingów) Wielki Kastrator (ktoś jeszcze pamięta?) Don Tuś.
Który jak jest słodki, to jest bardzo słodki, ale jak słodki być przestanie... Jerum jerum! Istny Kniaź Dreptak z ballady Waligórskiego - ten co to "wszedł przez okno do komnaty, zastał żonę z kochankiem", po czym wziął miecz i urządził taką rzeź, że "można by krytą żabką" (we krwi oczywiście).
No więc - szczególnie wtedy, ale można już teraz, bo coś jej nie widać i żadnego dorsza ostatnio, o ile wiem, nie złowiła - można by o niej zacząć mówić jakoś w stylu Julia Pi "Już nie" tera. Każdy może to sobie zresztą indywidualnie dopracować.
* * * * *
I to by był tym razem na tyle. Można się zapisywać na listę mailingową, a wtedy równie genialne pomysły będzie się otrzymywać co najmniej 12 godzin wcześniej od innych cierpiących na chwilowy (?) brak inwencji i posuchę dowcipasów blogerów i/lub komentatorów. 12 godzin przewagi to naprawdę niemało, można przez ten czas podbić świat albo nawet coś więcej.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
aktualności,
Donald Tusk,
dowcipasy,
Julia Pitera,
koncepty,
Platforma Obywatelska,
polityka,
Zbigniew Chlebowski
niedziela, stycznia 25, 2009
Drobiazg który bym mógł zadedykować chłopysiom z KP(P), gdybym oczywiście...
... takim smętnym salonowym błaznom cokolwiek chciał dedykować. A idzie to tak:
Przez pokolenia chmary uczonych w piśmie przykrawały... fryzowały... naciągały... wyginały... doprawiały... przeżuwały, by potem wypluć i tym częstować swe ofiary... przetrawiały i wydalały, by potem wypluć i tym częstować swe ofiary... tłumaczyły... mataczyły... wyjaśniały... zaciemniały... heglizowały... stalinizowały... eurokomunizowały... żeniły raz to z tym, raz to z owym... oczywiście całkowicie świecko i postępowo... Co mianowicie?
MARKSIZM oczywiście... Cóż by innego? A po co one tak to...? A po to oczywiście, by stał się strawny i przyswajalny... Dla kogo lub czego? A dla przeciętnie wydolnego mózgu! Czyjego, jeśli można spytać? Najlepiej, choć nie koniecznie, chodziłoby o kogoś kto posiada umiejętność czytania i pisania, plus czterech działań arytmetycznych. Ale w ostateczności może być jakikolwiek.
Słabo to szło, choć kręciło się całą parą, sporo prac naukowych, popularnonaukowych i całkiem rozrywkowych powstało... Katedry, ordery, bajery, postępowe dupy, postępowe chłopięta (to o was mordeczki!). Aż w końcu ktoś zrozumiał, że to się po prostu nie da... No i doznał był oświecenia i postawił całą sprawę wreszcie jak należy - czyli na nogi. Niczym Marks Hegla, nie przymierzając. Zamiast podciągać marksizm do średnio wydolnego mózgu, trzeba - że też wcześniej śmy na to nie wpadli, towarzysze! - OBNIŻYĆ POZIOM wydolności przeciętnego mózgu do poziomu marksizmu! No przecież! Dlaczego tyle czasu to zajęło? Że spytam nieco gniewnie.
Jak pomyśleli, tak też i zrobili. Wzięli się za "edukację". A żeby niczego nie pozostawić odłogiem, wzięli się także za "kulturę", rozrywkę i za co się dało. Czego skutki mamy w "młodych wykształconych z wielkich miast", minister Hall, wykształciuchach, Unii Europejskiej... Co ja się zresztą będę wdawał w szczegółowe wyliczanki - każdy chyba sam widzi jak to się zgrabnie, z przekonaniem i skutecznie robi!
Tyko na co było tyle czekać towarzysze? Przecież Marks na pewno to gdzieś w swoich pismach już przewidział i zalecił, a wy co? Nie doczytali, tak? Następnym razem na ustnej naganie i samokrytyce się towarzysze nie - skoń - czy ! ! !
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Przez pokolenia chmary uczonych w piśmie przykrawały... fryzowały... naciągały... wyginały... doprawiały... przeżuwały, by potem wypluć i tym częstować swe ofiary... przetrawiały i wydalały, by potem wypluć i tym częstować swe ofiary... tłumaczyły... mataczyły... wyjaśniały... zaciemniały... heglizowały... stalinizowały... eurokomunizowały... żeniły raz to z tym, raz to z owym... oczywiście całkowicie świecko i postępowo... Co mianowicie?
MARKSIZM oczywiście... Cóż by innego? A po co one tak to...? A po to oczywiście, by stał się strawny i przyswajalny... Dla kogo lub czego? A dla przeciętnie wydolnego mózgu! Czyjego, jeśli można spytać? Najlepiej, choć nie koniecznie, chodziłoby o kogoś kto posiada umiejętność czytania i pisania, plus czterech działań arytmetycznych. Ale w ostateczności może być jakikolwiek.
Słabo to szło, choć kręciło się całą parą, sporo prac naukowych, popularnonaukowych i całkiem rozrywkowych powstało... Katedry, ordery, bajery, postępowe dupy, postępowe chłopięta (to o was mordeczki!). Aż w końcu ktoś zrozumiał, że to się po prostu nie da... No i doznał był oświecenia i postawił całą sprawę wreszcie jak należy - czyli na nogi. Niczym Marks Hegla, nie przymierzając. Zamiast podciągać marksizm do średnio wydolnego mózgu, trzeba - że też wcześniej śmy na to nie wpadli, towarzysze! - OBNIŻYĆ POZIOM wydolności przeciętnego mózgu do poziomu marksizmu! No przecież! Dlaczego tyle czasu to zajęło? Że spytam nieco gniewnie.
Jak pomyśleli, tak też i zrobili. Wzięli się za "edukację". A żeby niczego nie pozostawić odłogiem, wzięli się także za "kulturę", rozrywkę i za co się dało. Czego skutki mamy w "młodych wykształconych z wielkich miast", minister Hall, wykształciuchach, Unii Europejskiej... Co ja się zresztą będę wdawał w szczegółowe wyliczanki - każdy chyba sam widzi jak to się zgrabnie, z przekonaniem i skutecznie robi!
Tyko na co było tyle czekać towarzysze? Przecież Marks na pewno to gdzieś w swoich pismach już przewidział i zalecił, a wy co? Nie doczytali, tak? Następnym razem na ustnej naganie i samokrytyce się towarzysze nie - skoń - czy ! ! !
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
edukacja,
Hegel,
KPP,
Krytyka Polityczna,
marksizm
Jeden bonmot i jedno takie nieco większe coś
Triarius the Tiger wymyślił przed chwilą takie oto dwa:
Zabawną jest rzeczą, iż zarzut o "czarno-białym widzeniu rzeczywistości" pada niemal wyłącznie z ust ludzi, którzy ewidentnie całą etyczną rzeczywistość widzą w jednolicie burej tonacji.
* * * * * *
Tak samo jak europejska cywilizacja jest nie do pomyślenia bez katolicyzmu, autentyczny liberalizm jest nie do pomyślenia bez oświeceniowego deizmu. Liberalizm pozbawiony tego podstawowego elementu ma sens, wdzięk i intelektualną uczciwość dokładnie taką, jak linia programowa moskiewskiej "Prawdy" z lat 1980', i taki sam związek z oryginałem, jaki ma ta linia z "Manifestem Komunistycznym" Marksa. (Co oczywiście nie oznacza, by "Manifest Komunistyczny", czy oryginalny liberalizm, były czymś niezwykle mądrym albo słusznym.)
* * * * * *
No to może jeszcze rozdzierający apel: Afryko, obudź się!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Zabawną jest rzeczą, iż zarzut o "czarno-białym widzeniu rzeczywistości" pada niemal wyłącznie z ust ludzi, którzy ewidentnie całą etyczną rzeczywistość widzą w jednolicie burej tonacji.
* * * * * *
Tak samo jak europejska cywilizacja jest nie do pomyślenia bez katolicyzmu, autentyczny liberalizm jest nie do pomyślenia bez oświeceniowego deizmu. Liberalizm pozbawiony tego podstawowego elementu ma sens, wdzięk i intelektualną uczciwość dokładnie taką, jak linia programowa moskiewskiej "Prawdy" z lat 1980', i taki sam związek z oryginałem, jaki ma ta linia z "Manifestem Komunistycznym" Marksa. (Co oczywiście nie oznacza, by "Manifest Komunistyczny", czy oryginalny liberalizm, były czymś niezwykle mądrym albo słusznym.)
* * * * * *
No to może jeszcze rozdzierający apel: Afryko, obudź się!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
czwartek, stycznia 22, 2009
Ktoś chciał dowodu na nędzę leberalnej ideologii? Proszę bardzo!
Oto dowód na nędzę i zakłamanie miłościwie nam panującej leberalnej, oświeceniowej ideologii:
Leberały głoszą, że ludzie kierują się samym wyborem i płacą za to, co jest dla nich ważne. W ten sposób "głosują". Głosują swymi pieniędzmi, a w przypadku leberałów antykomunistycznych (czyli tych bardziej prawicowych, niech już będzie bez cudzysłowu) także nogami - uciekając np. z krajów złych do krajów dobrych (w domyśle bardziej liberalnych).
Zgoda? Tutaj chyba niczego nie zafałszowałem? Uprościłem tylko na tyle, na ile to było konieczne, ale w sumie tak przecież tak właśnie fundament leberalnej ideologii wygląda.
No i teraz zastanówmy się nad taką oto sprawą... Pomijając już wszystkie inne oczywiste problemy tego ujęcia - takie jak np. występujący na każdym praktycznie kroku brak pełnej informacji - zadajmy sobie pytanie, dlaczegoż to ważne jest "głosowanie" za pomocą pieniędzy, "głosowanie" za pomocą nóg, głosowanie (tym razem całkiem dosłownie) za pomocą kartek wyborczych... Ale nie jest - o dziwo! - ważne dla leberałów głosowanie poprzez gotowość do narażenia, a nawet wprost poświęcenia, własnego życia.
A przecież przez całą historię ludzie dla pewnych spraw życie byli gotowi poświęcać - nie tylko życie swych bliźnich, bo to by można różnie interpretować, ale i własne. Czy zaś jest coś cenniejszego od ludzkiego życia?! Szczególnie dla leberała? Nie tylko zresztą w przeszłości to ludzie czynili, bo czynią to nadal, szczególnie masowo w różnych "mniej cywilizowanych" (czytaj "mniej liberalnych") regionach świata. Ale to przecież ludzie tacy sami jak my, prawda? Niczym istotnym się od nas nie różnią, bo kolor skóry nie jest niczym naprawdę nas w istotny sposób różniącym. Z tym zgadzam się ja, i z tym musi się przecież zgodzić każdy leberał.
I ci ludzie narażają, a czasem nawet poświęcają swoje życie. Dla spraw które leberał pochwala, albo dla całkiem innych. Dla spraw, które ja bym pochwalił, albo i nie. Ale jest faktem, że oni to czynią. Ergo - te właśnie sprawy są dla nich WAŻNE. Ważniejsze zapewne od tego, za co są gotowi zapłacić pieniądze, nawet te "własne, ciężko zarobione".
Dlaczego leberały całkiem tego czynnika nie uwzględniają? Czemu go nie akceptują - jako ewidentnego faktu? Czemu nie starają się tych spraw intelektualnie wydestylować, by potem móc się do nich jakoś inteligentnie ustosunkować? Nawet jeśli z jakichś względów uważają tych żołnierzy z Plaży Omaha, tych Powstańców Warszawskich, tych (toutes proportions gardées) terrorystów-samobójców, izraelskich żołnierzy (żeby nie było), i bojowników Hamasu za całkiem innych od nas - "ludzi normalnych" - to czemu nie próbują nam zrozumiale wytłumaczyć na czym ta różnica polega?
I dlaczego nie gwałci ona innych fundamentalnych założeń leberalizmu - konkretnie tego, że ludzie w sumie są tacy sami i ich motywy są w sumie takie same? Że spytam.
Dopóki nie otrzymam sensownej, wyczerpującej odpowiedzi na moje wątpliwości, sorry, ale będę wszystkich leberałów z lewa i "prawa" uważał za cynicznych kłamców i/lub mózgowo upośledzonych idiotów.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Leberały głoszą, że ludzie kierują się samym wyborem i płacą za to, co jest dla nich ważne. W ten sposób "głosują". Głosują swymi pieniędzmi, a w przypadku leberałów antykomunistycznych (czyli tych bardziej prawicowych, niech już będzie bez cudzysłowu) także nogami - uciekając np. z krajów złych do krajów dobrych (w domyśle bardziej liberalnych).
Zgoda? Tutaj chyba niczego nie zafałszowałem? Uprościłem tylko na tyle, na ile to było konieczne, ale w sumie tak przecież tak właśnie fundament leberalnej ideologii wygląda.
No i teraz zastanówmy się nad taką oto sprawą... Pomijając już wszystkie inne oczywiste problemy tego ujęcia - takie jak np. występujący na każdym praktycznie kroku brak pełnej informacji - zadajmy sobie pytanie, dlaczegoż to ważne jest "głosowanie" za pomocą pieniędzy, "głosowanie" za pomocą nóg, głosowanie (tym razem całkiem dosłownie) za pomocą kartek wyborczych... Ale nie jest - o dziwo! - ważne dla leberałów głosowanie poprzez gotowość do narażenia, a nawet wprost poświęcenia, własnego życia.
A przecież przez całą historię ludzie dla pewnych spraw życie byli gotowi poświęcać - nie tylko życie swych bliźnich, bo to by można różnie interpretować, ale i własne. Czy zaś jest coś cenniejszego od ludzkiego życia?! Szczególnie dla leberała? Nie tylko zresztą w przeszłości to ludzie czynili, bo czynią to nadal, szczególnie masowo w różnych "mniej cywilizowanych" (czytaj "mniej liberalnych") regionach świata. Ale to przecież ludzie tacy sami jak my, prawda? Niczym istotnym się od nas nie różnią, bo kolor skóry nie jest niczym naprawdę nas w istotny sposób różniącym. Z tym zgadzam się ja, i z tym musi się przecież zgodzić każdy leberał.
I ci ludzie narażają, a czasem nawet poświęcają swoje życie. Dla spraw które leberał pochwala, albo dla całkiem innych. Dla spraw, które ja bym pochwalił, albo i nie. Ale jest faktem, że oni to czynią. Ergo - te właśnie sprawy są dla nich WAŻNE. Ważniejsze zapewne od tego, za co są gotowi zapłacić pieniądze, nawet te "własne, ciężko zarobione".
Dlaczego leberały całkiem tego czynnika nie uwzględniają? Czemu go nie akceptują - jako ewidentnego faktu? Czemu nie starają się tych spraw intelektualnie wydestylować, by potem móc się do nich jakoś inteligentnie ustosunkować? Nawet jeśli z jakichś względów uważają tych żołnierzy z Plaży Omaha, tych Powstańców Warszawskich, tych (toutes proportions gardées) terrorystów-samobójców, izraelskich żołnierzy (żeby nie było), i bojowników Hamasu za całkiem innych od nas - "ludzi normalnych" - to czemu nie próbują nam zrozumiale wytłumaczyć na czym ta różnica polega?
I dlaczego nie gwałci ona innych fundamentalnych założeń leberalizmu - konkretnie tego, że ludzie w sumie są tacy sami i ich motywy są w sumie takie same? Że spytam.
Dopóki nie otrzymam sensownej, wyczerpującej odpowiedzi na moje wątpliwości, sorry, ale będę wszystkich leberałów z lewa i "prawa" uważał za cynicznych kłamców i/lub mózgowo upośledzonych idiotów.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
głosowanie,
ideologie,
kłamstwo,
leberalizm,
liberalizm,
poświęcanie życia,
terroryzm
piątek, stycznia 09, 2009
Główne tezy
"Czyż niedźwiednikiem jestem, żebym na zadnich łapach chodzić uczył?" Że zacytuję, nie pamiętam już kogo. Ale wy ludzie zmuszacie mnie niestety do zostania właśnie niedźwiednikiem. Są książki, z których się można nauczyć Ardreyów i Spenglerów, są sekcje (i to nie tylko zwłok), gdzie można się wyszkolić w BJJ i innych metodach bicia brzydkich ludzi... I tak dalej.
Ale wy nic, tylko niczym głodne pisklęta wrzeszczycie: "daj nam bryka, powiedz nam prostym językiem co i jak!" Niech wam będzie, choć właściwie to jeszcze powinniście dodać: "bo jutro klasówka!" I zapłakać.
Dobra, niech będzie. Łaskawym. Pisklaki wy moje, niedźwiadki spragnione nauki. W końcu jaką ja mam gwarancję, że jeśli któryś z was nawet przeczyta, to naprawdę zrozumie? A więc oto Główne Tezy różnych umysłowych prądów, z którym się akurat utożsamiam. Streszczę je własnymi słowami i całkowicie na moją własną odpowiedzialność, ku waszemu pożytkowi i zbudowaniu. (Jakem niedźwiednik, którym mnie w swej łaskawości uczyniliście.)
Główne tezy Ardreyizmu:
1. Człowiek jest tym kim jest o wiele mniej z powodu swej, faktycznie niezwykle rozwiniętej, kory mózgowej, a znacznie bardziej z tego powodu, iż od milionów lat (sorry przyjaciele chrześcijańscy fundamentaliści, ale w tym konkretnym przypadku powiem szorstko - na drzewo!) polował zbiorowo i za pomocą broni. Wszystkie niemal ludzkie cechy, od najszlachetniejszych i najsłodszych, po najbrutalniejsze i najbardziej obrzydliwe, tutaj właśnie mają swe źródło.
2. Człowiek jest częścią biologii i, wbrew temu co sobie i innym wmawiają różni tacy, nie zwierzęciem hodowlanym, ale jak najbardziej dzikim. Jeśli zbyt pogwałci prawa rządzące ewolucyjnym sukcesem i zagładą gatunków, jego obecny ogromny ewolucyjny sukces zamieni się bardzo szybko w klęskę i całkiem prawdopodobnie rychłą zagładę.
3. Etyka ma biologiczne podstawy i np. zwierzęta nie to, że nie mają etyki, co właśnie mają ją jak najbardziej, tyle że (mniej lub bardziej) sztywno zakodowaną (jak i różne inne swoje instynkty), zaś u nas jest to bardzo otwarty (mówiąc językiem informatyki) program, w którym (obecnie) wielką rolę odgrywa kora mózgowa i kultura.
To by były te najważniejsze, które mi teraz, w środku nocy, przyszły na myśl. Oczywiście mądrych tez Ardrey stawia w swych czterech sławnych (?) książkach i różnych pomniejszych pismach znacznie więcej.
* * * * *
Główne tezy Spengleryzmu:
Liniowy rozwój całej "ludzkości" jest bzdurą, a cywilizacje (w pospolitym rozumieniu tego słowa!) są czymś zbliżonym do żywych organizmów, które się rozwijają zgodnie ze swym wewnętrznym potencjałem, a potem dochodzą do dojrzałości, by w końcu zacząć się starzeć i... prędzej czy później zejść do grobu. (Warto dodać, że dzisiaj tę samą myśl można by było wyrazić w języku cybernetycznym, np. że to nie tyle organizmy, a układy samosterujące z homeostazą, i byłoby super naukowe, a nie jakieś takie, jak się wielu wydaje "czysta metafizyka".)
Nie chciałbym tutaj wprowadzać spraw czysto terminologicznych, ale jednak może warto rzec, że faza rozwojowa, twórcza, organiczna takiej (w potocznym rozumieniu) "cywilizacji" to u Spenglera Kultura (zgodnie zresztą z tradycją niemieckiej terminologii), zaś ta późniejsza, skostniała i w końcu chyląca się do upadku to Cywilizacja (piszemy to z dużej, bo to specyficzne spengleryczne terminy).
No i takich Kultur/Cywilizacji Spengler doliczył się w historii świata tego osiem, z których - i to jest ważne! - nasza (którą nazywa Faustyczną) jest ostatnią i jedyną jaka jeszcze istnieje. Istnieje zresztą w fazie niestarej jeszcze Cywilizacji, która zaczęła się około roku 1800. (Rewolucja Francuska, romantyzm, parowce i parowozy - tak tylko przypominam, gdyby ktoś był mało w historii oblatany, a mimo to takie sprawy go interesowały.)
I ta nasza Cywilizacja podbiła praktycznie cały glob, co faktycznie zmienia sytuację, bo teraz naprawdę już nie wiadomo co będzie po jej upadku, który kiedyś tak czy tak nadejść musi. Wszyscy inni ludzie na ziemi, to (w mniej albo większym stopniu) przez naszą Cywilizację liźnięci, albo tacy, którzy jeszcze żadnej (Wielkiej) Kultury nie zaznali.
Zwracam uwagę, że nie chodzi tu o odmawianie australijskim aborygenom, czy innym Indianom Zuni ich kultury, tyle że to nie są te Wielkie Kultury w rozumieniu Spenglera, jak Babilońska, Egipska, Apollińska, Chińska, Indyjska, Azteków itd... Więc albo jeszcze (?) oni jej nie zaznali, albo też są już po niej, czyli, wedle spenglerycznej terminologii, są fellachami. (A Pan Tygrys chętnie by jeszcze chętnie do tego schematu włączył Barbarzyńców A i B, ale to kiedy indziej. W końcu Spengleryzm Żyje i Się Rozwija, więc można i należy go rozszerzać.)
Kultury/Cywilizacje mają strukturalnie podobny do siebie nawzajem przebieg, ale różnią się między sobą bardzo istotnie, ponieważ sposoby w jakie rozumieją świat jest ich najrealniejszym fundamentem, a ten sposoby są naprawdę skrajnie zróżnicowane.
Napisałem to, i jest w tym masa prawdy, ale, szczerze mówiąc, z takiego streszczenia wielkiej tysiącstronicowej książki do formatu kartki A4 trudno jakoś być przesadnie dumnym i szczęśliwym, bo wygląda to, na tle oryginału, trywialnie i w ogóle nijak. Ale cóż, mam nadzieję, że lepsze takie mini-streszczenie, niż dalsze wasze, kochane ludzie, trwanie w szponach post-oświeceniowego leberalizmu i staczanie się w intelektualne bagno w ślad za tuskami i lemingami tego świata.
* * * * *
Główne tezy PanaTygrysizmu:
Gdziekolwiek Pan Tygrys spojrzy, tam widzi główne i - ach, jakżesz (kontr)rewolucyjne! - tezy. Jednak gdybym miał przytoczyć tylko pojedynczą, to byłoby coś takiego - przynajmniej tą nocną, poranną właściwie porą:
Ludzie, okłamują was! Łżą wam w żywe oczy! Przerabiają was na obraz i podobieństwo swoje! Nie wierzcie jednemu ich słowu! Nawet jeśli jakiś szczegół wydaje się prawdziwy, jego miejsce w całej układance jest zafałszowane. Albo jego znaczenie dla całości. Nie wierzcie leberałom, nie wierzcie post-oświeceniowym mędrkom, nie wierzcie ojrotuskoidom, nie wierzcie von Misesom (Mises - won!), nie wierzcie w ogóle nikomu, kogo się dzisiaj kreuje na mędrca czy artystę!
Czytajcie Ardreya, czytajcie Spenglera, czytajcie... jeśli żadne z was lingwisty... Pana Tygrysa! Oni wam powiedzą co i jak. A tamtych sku... Sapienti sat, więc nie kończę.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Ale wy nic, tylko niczym głodne pisklęta wrzeszczycie: "daj nam bryka, powiedz nam prostym językiem co i jak!" Niech wam będzie, choć właściwie to jeszcze powinniście dodać: "bo jutro klasówka!" I zapłakać.
Dobra, niech będzie. Łaskawym. Pisklaki wy moje, niedźwiadki spragnione nauki. W końcu jaką ja mam gwarancję, że jeśli któryś z was nawet przeczyta, to naprawdę zrozumie? A więc oto Główne Tezy różnych umysłowych prądów, z którym się akurat utożsamiam. Streszczę je własnymi słowami i całkowicie na moją własną odpowiedzialność, ku waszemu pożytkowi i zbudowaniu. (Jakem niedźwiednik, którym mnie w swej łaskawości uczyniliście.)
Główne tezy Ardreyizmu:
1. Człowiek jest tym kim jest o wiele mniej z powodu swej, faktycznie niezwykle rozwiniętej, kory mózgowej, a znacznie bardziej z tego powodu, iż od milionów lat (sorry przyjaciele chrześcijańscy fundamentaliści, ale w tym konkretnym przypadku powiem szorstko - na drzewo!) polował zbiorowo i za pomocą broni. Wszystkie niemal ludzkie cechy, od najszlachetniejszych i najsłodszych, po najbrutalniejsze i najbardziej obrzydliwe, tutaj właśnie mają swe źródło.
2. Człowiek jest częścią biologii i, wbrew temu co sobie i innym wmawiają różni tacy, nie zwierzęciem hodowlanym, ale jak najbardziej dzikim. Jeśli zbyt pogwałci prawa rządzące ewolucyjnym sukcesem i zagładą gatunków, jego obecny ogromny ewolucyjny sukces zamieni się bardzo szybko w klęskę i całkiem prawdopodobnie rychłą zagładę.
3. Etyka ma biologiczne podstawy i np. zwierzęta nie to, że nie mają etyki, co właśnie mają ją jak najbardziej, tyle że (mniej lub bardziej) sztywno zakodowaną (jak i różne inne swoje instynkty), zaś u nas jest to bardzo otwarty (mówiąc językiem informatyki) program, w którym (obecnie) wielką rolę odgrywa kora mózgowa i kultura.
To by były te najważniejsze, które mi teraz, w środku nocy, przyszły na myśl. Oczywiście mądrych tez Ardrey stawia w swych czterech sławnych (?) książkach i różnych pomniejszych pismach znacznie więcej.
* * * * *
Główne tezy Spengleryzmu:
Liniowy rozwój całej "ludzkości" jest bzdurą, a cywilizacje (w pospolitym rozumieniu tego słowa!) są czymś zbliżonym do żywych organizmów, które się rozwijają zgodnie ze swym wewnętrznym potencjałem, a potem dochodzą do dojrzałości, by w końcu zacząć się starzeć i... prędzej czy później zejść do grobu. (Warto dodać, że dzisiaj tę samą myśl można by było wyrazić w języku cybernetycznym, np. że to nie tyle organizmy, a układy samosterujące z homeostazą, i byłoby super naukowe, a nie jakieś takie, jak się wielu wydaje "czysta metafizyka".)
Nie chciałbym tutaj wprowadzać spraw czysto terminologicznych, ale jednak może warto rzec, że faza rozwojowa, twórcza, organiczna takiej (w potocznym rozumieniu) "cywilizacji" to u Spenglera Kultura (zgodnie zresztą z tradycją niemieckiej terminologii), zaś ta późniejsza, skostniała i w końcu chyląca się do upadku to Cywilizacja (piszemy to z dużej, bo to specyficzne spengleryczne terminy).
No i takich Kultur/Cywilizacji Spengler doliczył się w historii świata tego osiem, z których - i to jest ważne! - nasza (którą nazywa Faustyczną) jest ostatnią i jedyną jaka jeszcze istnieje. Istnieje zresztą w fazie niestarej jeszcze Cywilizacji, która zaczęła się około roku 1800. (Rewolucja Francuska, romantyzm, parowce i parowozy - tak tylko przypominam, gdyby ktoś był mało w historii oblatany, a mimo to takie sprawy go interesowały.)
I ta nasza Cywilizacja podbiła praktycznie cały glob, co faktycznie zmienia sytuację, bo teraz naprawdę już nie wiadomo co będzie po jej upadku, który kiedyś tak czy tak nadejść musi. Wszyscy inni ludzie na ziemi, to (w mniej albo większym stopniu) przez naszą Cywilizację liźnięci, albo tacy, którzy jeszcze żadnej (Wielkiej) Kultury nie zaznali.
Zwracam uwagę, że nie chodzi tu o odmawianie australijskim aborygenom, czy innym Indianom Zuni ich kultury, tyle że to nie są te Wielkie Kultury w rozumieniu Spenglera, jak Babilońska, Egipska, Apollińska, Chińska, Indyjska, Azteków itd... Więc albo jeszcze (?) oni jej nie zaznali, albo też są już po niej, czyli, wedle spenglerycznej terminologii, są fellachami. (A Pan Tygrys chętnie by jeszcze chętnie do tego schematu włączył Barbarzyńców A i B, ale to kiedy indziej. W końcu Spengleryzm Żyje i Się Rozwija, więc można i należy go rozszerzać.)
Kultury/Cywilizacje mają strukturalnie podobny do siebie nawzajem przebieg, ale różnią się między sobą bardzo istotnie, ponieważ sposoby w jakie rozumieją świat jest ich najrealniejszym fundamentem, a ten sposoby są naprawdę skrajnie zróżnicowane.
Napisałem to, i jest w tym masa prawdy, ale, szczerze mówiąc, z takiego streszczenia wielkiej tysiącstronicowej książki do formatu kartki A4 trudno jakoś być przesadnie dumnym i szczęśliwym, bo wygląda to, na tle oryginału, trywialnie i w ogóle nijak. Ale cóż, mam nadzieję, że lepsze takie mini-streszczenie, niż dalsze wasze, kochane ludzie, trwanie w szponach post-oświeceniowego leberalizmu i staczanie się w intelektualne bagno w ślad za tuskami i lemingami tego świata.
* * * * *
Główne tezy PanaTygrysizmu:
Gdziekolwiek Pan Tygrys spojrzy, tam widzi główne i - ach, jakżesz (kontr)rewolucyjne! - tezy. Jednak gdybym miał przytoczyć tylko pojedynczą, to byłoby coś takiego - przynajmniej tą nocną, poranną właściwie porą:
Ludzie, okłamują was! Łżą wam w żywe oczy! Przerabiają was na obraz i podobieństwo swoje! Nie wierzcie jednemu ich słowu! Nawet jeśli jakiś szczegół wydaje się prawdziwy, jego miejsce w całej układance jest zafałszowane. Albo jego znaczenie dla całości. Nie wierzcie leberałom, nie wierzcie post-oświeceniowym mędrkom, nie wierzcie ojrotuskoidom, nie wierzcie von Misesom (Mises - won!), nie wierzcie w ogóle nikomu, kogo się dzisiaj kreuje na mędrca czy artystę!
Czytajcie Ardreya, czytajcie Spenglera, czytajcie... jeśli żadne z was lingwisty... Pana Tygrysa! Oni wam powiedzą co i jak. A tamtych sku... Sapienti sat, więc nie kończę.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
ardreyizm,
Oswald Spengler,
Pan Tygrys,
Robert Ardrey,
spengleryzm
poniedziałek, stycznia 05, 2009
Łamana historia (rekolekcje spengleryczne)
Na temat mego wczorajszego wpisu usłyszałem (w prywatnej rozmowie) krytykę, iż "niespecjalnie wybrałem przetłumaczony fragment Spenglera, bo z samego podziału historii na starożytność, średniowiecze i czasy nowożytne nie wynika jeszcze stały, 'liniowy' rozwój ludzkości".
Oczywiście my, młodzi spengleryści, wiemy, że to właśnie wizja tego liniowego, a w każdym razie w dłuższej perspektywie ciągłego, a także (w niezłomnym przekonaniu swych wyznawców) nieskończonego rozwoju "ludzkości" (całej!) jest bez sensu, prowadzi do całej masy poważnych błędów w masie dziedzin (od polityki po historię sztuki), i właśnie tutaj spengleryzm ściera się z zarówno z potoczną opinią jak i z "naukową" ortodoksją.
Zgoda, że z trójpodziału historii nie musi wynikać wiara w stały, "liniowy" postęp całej ludzkości, ale, odwracając nieco całe ujęcie - właśnie z niej wynika trwałość i powszechność tej właśnie wizji historii. Cóż bowiem jest w tym trójpodziale takiego, co by samo w sobie miało przekonywać do siebie współczesnego niedokształciucha, czy współczesnego uczonego?
Rozumiem, że to mogło podniecać średniowiecznego teologa, w końcu ktoś taki ten podział stworzył, przynajmniej na gruncie naszej zachodniej (faustycznej) Kultury. Rozumiem, że to przemawiało do renesansowego literata, dla którego "powrót do czystej cycerońskiej łaciny" i do "niedościgłego starożytnego ideału piękna" to były największe wartości. Cały wdzięk i czar trójpodziału wynika, moim zdaniem, z tego, że pozwala on "wyraźnie widzieć" stały rozwój, stały postęp "ludzkości" w historii jakiej obraz udaje się mentalnie odtworzyć na podstawie źródeł i historiografii.
To takie odwzorowanie, mapowanie mówiąc językiem matematyki: mamy historię jako masę faktów historycznych, mamy pozorny chaos milionów ludzkich istnień i milionów wydarzeń, ale mając odpowiednie narzędzia udaje się nam nań nałożyć pewną linię, która w istotny sposób do tych wydarzeń pasuje, odwzorowuje je tak, że w sumie to ta linia jest o wiele od tamtych wydarzeń, tamtego chaosu, ważniejsza. Dlaczego ważniejsza? Dlatego że stale w sumie, w odpowiednio długiej perspektywie czasowej, wznosząca.
Ta linia to "postęp ludzkości", albo, całkiem często, w poszczególnych przypadkach jakoś bardziej konkretnie: "wolność", albo "poziom ekonomiczny", albo "prawa człowieka"... Zależnie od czyichś ideologicznych przekonań, wyuczonych odruchów Pawłowa, czy po prostu sympatii i antypatii. I tylko dlatego ten podział nadal jest powszechnie akceptowany, że stanowi on idealne wprost narzędzie do odwzorowywania historii (jako masy faktów i biografii) na tę abstrakcyjną, ale przecież od samej historii o tyleż (w oczach swych zwolenników) ważniejszą linię wznoszącą.
Jeśli jednak miałaby to być linia prosta, to po co trójpodział? Przecież jeśli to linia jest istotna, a linia ma być stale wznosząca, to powinna być prosta! Zgoda, jednak nie zapominajmy, że mamy tutaj, mimo wszystko, te miliony biografii i miliony faktów, cały ten chaos... Mamy po prostu historię "surową", którą dopiero pewnym wysiłkiem intelektu odwzorowujemy na naszą linię. W końcu nawet dla największego czciciela postępu ludzkości surowa historia jawi się niewyszkolonemu oku jako chaos, a tylko jego wyszkolone oko dostrzega w niej to co istotne - Postęp. (Jest w tym oczywiście sporo z platońskiej nauki o ideach.)
No i dla ideologa, propagandzisty, popularyzatora czy innego żywiołka pomniejszego płazu, który historię ma w nosie i interesuje się Postępem, ten Postęp jest zapewne w sumie stały i niezmienny, a więc podział na starożytność, średniowiecze i czasy nowożytne mógłby nie istnieć. Jak i mogłyby/mogliby nie istnieć Sybaris, Sulla czy écorcheurs.
Jednak dla kogoś kto się w historii bezpośredni grzebie, tak prosto nie jest. Nie może się całkiem na fakty i cały ten chaos po prostu wypiąć, jeśli np. jest zatrudniony jako akademicki historyk. Oczywiście marksiści to robili kiedy mogli sobie na to pozwolić, ale nie zawsze są dostępni gorliwi towarzysze gotowi strzelać w tył głowy i pakować do bydlęcych wagonów.
Taki ktoś ma więc swą wersję dla dorosłych. Najpierw był gwałtowny i w pod wielu względami imponujący rozwój - Starożytność. Fakt, że tamci ludzie mieli nieco nie tak poukładane priorytety, w wyniku czego wybrali nieco zły kierunek i wszystko żeglowało nie całkiem wprost do Postępu Ludzkości. Dlatego też skończyło się w końcu, a właściwie to nastąpiła przerwa. Przerwa zwana Średniowieczem. Średniowiecze było właśnie nie czym innym (cholera, mam nadzieję, że nikt nie myśli, że mówię to we własnym imieniu!?) jak taką przerwą w Rozwoju Ludzkości, chwilowym Przyhamowaniem tej Ludzkości Stałego Postępu.
Po czym nastąpiły Czasy Nowożytne. I postęp zaczął się na dobre! Już we właściwym kierunku, z właściwymi priorytetami, ogólnie super i wiadomo, że to się NIGDY nie skończy! Gatunek ludzki będzie istniał w nieskończoność, co jest oczywiste, bo każdy inny pogląd byłby NIENAUKOWY... Jaka nauka i na jakich podstawach to głosi tego nam nie mówią, ale wiadomo, że kwestia wymarcia ludzi - nie w wyniku "pogwałcenia Praw Rządzących Postępem Ludzkości" - tylko po prostu dlatego, że nic nie jest wieczne, a tym mniej gatunek biologiczny... I że to wcale nie będą żadne miliony lat, a może i nie tysiące... Ta kwestia nie ma po prostu prawa zagościć w dobrym towarzystwie. Fi donc! To jest tabu.
W każdym razie rozwój teraz, skoro już mamy Czasy Nowożytne, będzie wieczny i niepowstrzymany. To jest pewne!
No i właśnie. Trójpodział historii na Starożytność, Średniowiecze i Czasy Nowożytne stanowi - dla spenglerysty z pewnością - niesamowite zafałszowanie, ale jednak dla wielu ludzi nasiąkniętych tym od pieluszek i bojących się spojrzeć od strony, która by mogła pogwałcić tabu, to jest cudowne wprost przybliżenie Istotnego Sensu Historii. Zwykła wznosząca się prosta linia by tego zadania nie spełniła - w końcu mamy tam średniowiecze i tego nie da się (przynajmniej chwilowo) zanegować.
Średniowiecze, a wiec ciemnotę, religijność (i co gorsza katolicyzm), ludzie naprawdę w to wierzyli, jakoż i w czary i gusła... Nie wiedzieli głupki, że najważniejsze są Prawa Człowieka i Postęp... A zaraz potem Kapitalizm, Rozwój Ekonomiczny, Konsumpcja... Co ja zresztą będę opisywał mentalność dzisiejszego na Platformę i Ojropę głosującego niedokształciucha... Sami wiecie! A to co wyjaśnić miałem, wyjaśniłem.
Jeśli ktoś przestał mój blog odwiedzać z powodu nadmiaru spengleryzmu i filozofowania, to zawiadamiam, iż niewykluczone, że wkrótce napiszę coś na całkiem inne tematy. Chodzi mi np. po głowie b. konkretny tekst pod roboczym tytułem "Czto diełat'?", który będzie o tym, jak w wolnych chwilach, lewą ręką, bez przelewania krwi, a nawet bez kropli potu na czole, REALNIE I BOLEŚNIE DOKOPAĆ - Unii, Platformie i całej tej paskudnej reszcie...
A więc, jeśli komuś do spengleryzmu kora się nie dość pofałdowała, może i tak znajdzie tu czasem coś dla siebie. Jednak kiedy w końcu zdobędziemy władzę, to najwyższe funkcje, najwyższa odpowiedzialność i związane z tym przywileje (w tym najsłodsze i najnamiętniejsze kobiety, i to po kilka na raz) będą oczywiście dla uświadomionych spenglerystów, i to o tych o wzgl. niskich numerach legitymacji.
Co się samo przez się chyba rozumie. Reszta awansuje co najwyżej do rangi wiceszefa departamentu w jakimś mniej ważnym ministerstwie, albo do porucznika w siłach mundurowych. A więc, Młodzi Spengleryści, nie ustawajcie w wysiłkach - stołki, biurka i hurysy czekają!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Oczywiście my, młodzi spengleryści, wiemy, że to właśnie wizja tego liniowego, a w każdym razie w dłuższej perspektywie ciągłego, a także (w niezłomnym przekonaniu swych wyznawców) nieskończonego rozwoju "ludzkości" (całej!) jest bez sensu, prowadzi do całej masy poważnych błędów w masie dziedzin (od polityki po historię sztuki), i właśnie tutaj spengleryzm ściera się z zarówno z potoczną opinią jak i z "naukową" ortodoksją.
Zgoda, że z trójpodziału historii nie musi wynikać wiara w stały, "liniowy" postęp całej ludzkości, ale, odwracając nieco całe ujęcie - właśnie z niej wynika trwałość i powszechność tej właśnie wizji historii. Cóż bowiem jest w tym trójpodziale takiego, co by samo w sobie miało przekonywać do siebie współczesnego niedokształciucha, czy współczesnego uczonego?
Rozumiem, że to mogło podniecać średniowiecznego teologa, w końcu ktoś taki ten podział stworzył, przynajmniej na gruncie naszej zachodniej (faustycznej) Kultury. Rozumiem, że to przemawiało do renesansowego literata, dla którego "powrót do czystej cycerońskiej łaciny" i do "niedościgłego starożytnego ideału piękna" to były największe wartości. Cały wdzięk i czar trójpodziału wynika, moim zdaniem, z tego, że pozwala on "wyraźnie widzieć" stały rozwój, stały postęp "ludzkości" w historii jakiej obraz udaje się mentalnie odtworzyć na podstawie źródeł i historiografii.
To takie odwzorowanie, mapowanie mówiąc językiem matematyki: mamy historię jako masę faktów historycznych, mamy pozorny chaos milionów ludzkich istnień i milionów wydarzeń, ale mając odpowiednie narzędzia udaje się nam nań nałożyć pewną linię, która w istotny sposób do tych wydarzeń pasuje, odwzorowuje je tak, że w sumie to ta linia jest o wiele od tamtych wydarzeń, tamtego chaosu, ważniejsza. Dlaczego ważniejsza? Dlatego że stale w sumie, w odpowiednio długiej perspektywie czasowej, wznosząca.
Ta linia to "postęp ludzkości", albo, całkiem często, w poszczególnych przypadkach jakoś bardziej konkretnie: "wolność", albo "poziom ekonomiczny", albo "prawa człowieka"... Zależnie od czyichś ideologicznych przekonań, wyuczonych odruchów Pawłowa, czy po prostu sympatii i antypatii. I tylko dlatego ten podział nadal jest powszechnie akceptowany, że stanowi on idealne wprost narzędzie do odwzorowywania historii (jako masy faktów i biografii) na tę abstrakcyjną, ale przecież od samej historii o tyleż (w oczach swych zwolenników) ważniejszą linię wznoszącą.
Jeśli jednak miałaby to być linia prosta, to po co trójpodział? Przecież jeśli to linia jest istotna, a linia ma być stale wznosząca, to powinna być prosta! Zgoda, jednak nie zapominajmy, że mamy tutaj, mimo wszystko, te miliony biografii i miliony faktów, cały ten chaos... Mamy po prostu historię "surową", którą dopiero pewnym wysiłkiem intelektu odwzorowujemy na naszą linię. W końcu nawet dla największego czciciela postępu ludzkości surowa historia jawi się niewyszkolonemu oku jako chaos, a tylko jego wyszkolone oko dostrzega w niej to co istotne - Postęp. (Jest w tym oczywiście sporo z platońskiej nauki o ideach.)
No i dla ideologa, propagandzisty, popularyzatora czy innego żywiołka pomniejszego płazu, który historię ma w nosie i interesuje się Postępem, ten Postęp jest zapewne w sumie stały i niezmienny, a więc podział na starożytność, średniowiecze i czasy nowożytne mógłby nie istnieć. Jak i mogłyby/mogliby nie istnieć Sybaris, Sulla czy écorcheurs.
Jednak dla kogoś kto się w historii bezpośredni grzebie, tak prosto nie jest. Nie może się całkiem na fakty i cały ten chaos po prostu wypiąć, jeśli np. jest zatrudniony jako akademicki historyk. Oczywiście marksiści to robili kiedy mogli sobie na to pozwolić, ale nie zawsze są dostępni gorliwi towarzysze gotowi strzelać w tył głowy i pakować do bydlęcych wagonów.
Taki ktoś ma więc swą wersję dla dorosłych. Najpierw był gwałtowny i w pod wielu względami imponujący rozwój - Starożytność. Fakt, że tamci ludzie mieli nieco nie tak poukładane priorytety, w wyniku czego wybrali nieco zły kierunek i wszystko żeglowało nie całkiem wprost do Postępu Ludzkości. Dlatego też skończyło się w końcu, a właściwie to nastąpiła przerwa. Przerwa zwana Średniowieczem. Średniowiecze było właśnie nie czym innym (cholera, mam nadzieję, że nikt nie myśli, że mówię to we własnym imieniu!?) jak taką przerwą w Rozwoju Ludzkości, chwilowym Przyhamowaniem tej Ludzkości Stałego Postępu.
Po czym nastąpiły Czasy Nowożytne. I postęp zaczął się na dobre! Już we właściwym kierunku, z właściwymi priorytetami, ogólnie super i wiadomo, że to się NIGDY nie skończy! Gatunek ludzki będzie istniał w nieskończoność, co jest oczywiste, bo każdy inny pogląd byłby NIENAUKOWY... Jaka nauka i na jakich podstawach to głosi tego nam nie mówią, ale wiadomo, że kwestia wymarcia ludzi - nie w wyniku "pogwałcenia Praw Rządzących Postępem Ludzkości" - tylko po prostu dlatego, że nic nie jest wieczne, a tym mniej gatunek biologiczny... I że to wcale nie będą żadne miliony lat, a może i nie tysiące... Ta kwestia nie ma po prostu prawa zagościć w dobrym towarzystwie. Fi donc! To jest tabu.
W każdym razie rozwój teraz, skoro już mamy Czasy Nowożytne, będzie wieczny i niepowstrzymany. To jest pewne!
No i właśnie. Trójpodział historii na Starożytność, Średniowiecze i Czasy Nowożytne stanowi - dla spenglerysty z pewnością - niesamowite zafałszowanie, ale jednak dla wielu ludzi nasiąkniętych tym od pieluszek i bojących się spojrzeć od strony, która by mogła pogwałcić tabu, to jest cudowne wprost przybliżenie Istotnego Sensu Historii. Zwykła wznosząca się prosta linia by tego zadania nie spełniła - w końcu mamy tam średniowiecze i tego nie da się (przynajmniej chwilowo) zanegować.
Średniowiecze, a wiec ciemnotę, religijność (i co gorsza katolicyzm), ludzie naprawdę w to wierzyli, jakoż i w czary i gusła... Nie wiedzieli głupki, że najważniejsze są Prawa Człowieka i Postęp... A zaraz potem Kapitalizm, Rozwój Ekonomiczny, Konsumpcja... Co ja zresztą będę opisywał mentalność dzisiejszego na Platformę i Ojropę głosującego niedokształciucha... Sami wiecie! A to co wyjaśnić miałem, wyjaśniłem.
Jeśli ktoś przestał mój blog odwiedzać z powodu nadmiaru spengleryzmu i filozofowania, to zawiadamiam, iż niewykluczone, że wkrótce napiszę coś na całkiem inne tematy. Chodzi mi np. po głowie b. konkretny tekst pod roboczym tytułem "Czto diełat'?", który będzie o tym, jak w wolnych chwilach, lewą ręką, bez przelewania krwi, a nawet bez kropli potu na czole, REALNIE I BOLEŚNIE DOKOPAĆ - Unii, Platformie i całej tej paskudnej reszcie...
A więc, jeśli komuś do spengleryzmu kora się nie dość pofałdowała, może i tak znajdzie tu czasem coś dla siebie. Jednak kiedy w końcu zdobędziemy władzę, to najwyższe funkcje, najwyższa odpowiedzialność i związane z tym przywileje (w tym najsłodsze i najnamiętniejsze kobiety, i to po kilka na raz) będą oczywiście dla uświadomionych spenglerystów, i to o tych o wzgl. niskich numerach legitymacji.
Co się samo przez się chyba rozumie. Reszta awansuje co najwyżej do rangi wiceszefa departamentu w jakimś mniej ważnym ministerstwie, albo do porucznika w siłach mundurowych. A więc, Młodzi Spengleryści, nie ustawajcie w wysiłkach - stołki, biurka i hurysy czekają!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
czasy nowożytne,
historia,
Oswald Spengler,
postęp,
spengleryzm,
starożytność,
średniowiecze
sobota, stycznia 03, 2009
NSSE (lub może OPSWH)? Zgoda, ale przecież bez Spenglera nijak!
Hrabia, wyrażając pewne filozoficzne wątpia, szczególnie co do strony 94 tomu pierwszego angielskiego (autoryzowanego) przekładu, skłonił mnie do rozpoczęcia czwartej pełnej lektury magnum opus Spenglera... A w mojej opinii MAGNUM OPUS całej naszej cywilizacji (łał! wiem, brzmi nie-z-tego-świata), czyli po prostu NAJMAGNUMSIEJSZY OPUS CAŁEJ #$%^ LUDZKOŚCI. (Istnieje coś takiego jak "ludzkość"?! Dla prawicowca? Ale niech już będzie w grubym przybliżeniu.)
Hrabia, wyjaśnijmy to sobie, człek nauki, i fakt, że zafascynowały go do tego stopnia filozoficzne par excellence problemy i rozwiązania, pisze mu się na ogromny plus. 99,8% dzisiejszych "wykształconych" ani by nie umiało się w tych kwestiach obracać, ani nawet nie odczułoby nimi jakiejkolwiek fascynacji, a więc nie miałoby i dręczących z ich powodu wątpliwości.
Jeśli kogoś to ubodło, niech podziękuje ministrom edukacji i ich szefom, zrozumie jak go ludzie obecnie u żłobu traktują (wraz z całą resztą bydła dobrego tylko by tyrało, płaciło podatki i słusznie głosowało), potem zaś niech się zainteresuje problemami filozoficznymi. Niekoniecznie wszystkimi, ale istnieją takie, bez których wszelkie mądre i istotne razgawory - ba, wszelka nawet nauka! - są funta kłaków nie warte. Kto nie wierzy, niech nie wierzy, ale ja Wam to ludzie mówię z pełnym przekonaniem.
Choć postanowiłem odpuścić podgryzanie Tuska i mini-tusków tego świata, bo niewiele z tego wynika, poza tym, że ja się sam zatruwam ich chydą i moją własną nienawiścią cum pogardą... Choć postanowiłem zmienić kurs na zostanie NSSE, wzgl., w wariancie pesymistyczno-spenglerycznym, OPSWH (co to znaczy, kto mi powie, dostanie nagrodę, nie wiem jeszcze jaką, ale jakąś wymyślę)... Mimo to zatem, postanowiłem znowu zacząć czytać magnum opus Spenglera.
Nie potrafiłem bowiem Hrabiemu odpowiedzieć na jego wątpliwości i w ogóle stwierdziłem, że chyba mój hiper-syntetyczny umysł pewne rzeczy - w sposób ach, jakżesz elegancki, ale jednak wypaczający oryginał - zsyntetyzował i uprościł. (Polecam, a propos, swój dawny tekst na temat schizofrenii, prof. Kępińskiego i późnych cywilizacji.)
No więc czytam sobie po raz czwarty od początku i metodycznie "Zmierzch Zachodu" i stwierdzam, że po prostu zachwyca mnie logika, jasność i konsekwencja tego wywodu - nawet w angielskim przekładzie. Kiedyś wydawało mi się to głębokie, i to bardzo, ale cholernie trudne, teraz widzę, że nikt chyba lepiej przez sto lat by tego nie potrafił wyrazić.
A więc, jeśli ktoś próbuje czytać i zrozumieć (co może sobie spokojnie zapisać jako wielki plus), ale ma problemy ze zrozumieniem i wywód wydaje mu się mętny, niech zrozumie, iż stał się ofiarą dzisiejszego systemu "edukacji" i przysiądzie tzw. fałdów! Ten wywód, przynajmniej do strony 21 jest taki, że w najdzikszych marzeniach, nawet po przeczytaniu go wiele razy, nie potrafiłbym sobie wyobrazić, że sam zdołałbym tak złożone i trudne kwestie w podobnie idealny sposób wyłożyć.
Żeby to jednak nie były same zachwyty, ochy i achy, oto malutki fragment z tego wstępu. Spengler krytykuje tu ten "uświęcony" w naszej cywilizacji podział historii świata na "starożytność", "średniowiecze" i "czasy nowożytne", z którego, jak udowadnia, bierze się w znacznym stopniu nasza niezdolność zrozumienia historii jaką ona naprawdę jest. Ten podział pochodzi zdaniem Spenglera (i tak zapewne naprawdę jest) od Joachima di Fiore (ok. 1145-1202) A więc...
Oczywiście to drobny, wyrwany z kontekstu fragment i nie może oddawać rangi całości. Proszę to uwzględnić! Jednak w naszej walce z perfidnym kłamstwem Michnika i otępiającą wulgarnością Tuska, właśnie takie lektury są są naszą bronią i żadnej niemal innej nie mamy.
Oczywiście NSSE i OPSWH nadal pozostają naszym programem, jednak dopiero ze Spenglerem - w dodatku naprawdę zrozumianym i przyswojonym - staniemy się dla tusków i michników nie do ugryzienia. I tego wszystkim swym Czytelnikom życzę (w tym nowym roku w dodatku, bo tak wypada i to się fajnie składa).
A więc, ruszajmy w nowy rok ze Spenglerem, NSSE i OPSWH! A kto naprawdę niezwykle łaskawy, niech dodatkowo nie zapomina o blogu Pana Tygrysa. (Zemke, to do ciebie!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Hrabia, wyjaśnijmy to sobie, człek nauki, i fakt, że zafascynowały go do tego stopnia filozoficzne par excellence problemy i rozwiązania, pisze mu się na ogromny plus. 99,8% dzisiejszych "wykształconych" ani by nie umiało się w tych kwestiach obracać, ani nawet nie odczułoby nimi jakiejkolwiek fascynacji, a więc nie miałoby i dręczących z ich powodu wątpliwości.
Jeśli kogoś to ubodło, niech podziękuje ministrom edukacji i ich szefom, zrozumie jak go ludzie obecnie u żłobu traktują (wraz z całą resztą bydła dobrego tylko by tyrało, płaciło podatki i słusznie głosowało), potem zaś niech się zainteresuje problemami filozoficznymi. Niekoniecznie wszystkimi, ale istnieją takie, bez których wszelkie mądre i istotne razgawory - ba, wszelka nawet nauka! - są funta kłaków nie warte. Kto nie wierzy, niech nie wierzy, ale ja Wam to ludzie mówię z pełnym przekonaniem.
Choć postanowiłem odpuścić podgryzanie Tuska i mini-tusków tego świata, bo niewiele z tego wynika, poza tym, że ja się sam zatruwam ich chydą i moją własną nienawiścią cum pogardą... Choć postanowiłem zmienić kurs na zostanie NSSE, wzgl., w wariancie pesymistyczno-spenglerycznym, OPSWH (co to znaczy, kto mi powie, dostanie nagrodę, nie wiem jeszcze jaką, ale jakąś wymyślę)... Mimo to zatem, postanowiłem znowu zacząć czytać magnum opus Spenglera.
Nie potrafiłem bowiem Hrabiemu odpowiedzieć na jego wątpliwości i w ogóle stwierdziłem, że chyba mój hiper-syntetyczny umysł pewne rzeczy - w sposób ach, jakżesz elegancki, ale jednak wypaczający oryginał - zsyntetyzował i uprościł. (Polecam, a propos, swój dawny tekst na temat schizofrenii, prof. Kępińskiego i późnych cywilizacji.)
No więc czytam sobie po raz czwarty od początku i metodycznie "Zmierzch Zachodu" i stwierdzam, że po prostu zachwyca mnie logika, jasność i konsekwencja tego wywodu - nawet w angielskim przekładzie. Kiedyś wydawało mi się to głębokie, i to bardzo, ale cholernie trudne, teraz widzę, że nikt chyba lepiej przez sto lat by tego nie potrafił wyrazić.
A więc, jeśli ktoś próbuje czytać i zrozumieć (co może sobie spokojnie zapisać jako wielki plus), ale ma problemy ze zrozumieniem i wywód wydaje mu się mętny, niech zrozumie, iż stał się ofiarą dzisiejszego systemu "edukacji" i przysiądzie tzw. fałdów! Ten wywód, przynajmniej do strony 21 jest taki, że w najdzikszych marzeniach, nawet po przeczytaniu go wiele razy, nie potrafiłbym sobie wyobrazić, że sam zdołałbym tak złożone i trudne kwestie w podobnie idealny sposób wyłożyć.
Żeby to jednak nie były same zachwyty, ochy i achy, oto malutki fragment z tego wstępu. Spengler krytykuje tu ten "uświęcony" w naszej cywilizacji podział historii świata na "starożytność", "średniowiecze" i "czasy nowożytne", z którego, jak udowadnia, bierze się w znacznym stopniu nasza niezdolność zrozumienia historii jaką ona naprawdę jest. Ten podział pochodzi zdaniem Spenglera (i tak zapewne naprawdę jest) od Joachima di Fiore (ok. 1145-1202) A więc...
Jednak twór przeora z Fiore był mistycznym spojrzeniem w głąb sekretów boskiego porządku świata. Musiał stracić swe znaczenie od razu, gdy został użyty do rozumowania i uczyniono go hipotezą naukowego myślenia, jak się działo - coraz to częściej i częściej - od XVII wieku.Jeśli komuś się to nie wyda całkiem genialne, to powinien przeczytać znowu, wgryźć się i... przeczytać znowu. W końcu czyta mój blog, więc idiotą czy prymitywem nie jest. (Co by nie sądzić o moich tekstach czy poglądach, blog z całą pewnością jest elitarny. Innych po prostu nie zainteresuje, to oczywiste.)
Jest całkiem nie do przyjęcia metodą prezentacji historii świata dawanie pełnych wodzy swym własnym religijnym, politycznym czy społecznym przekonaniom, i przypisywanie uświęconemu trójdzielnemu systemowi tendencji prowadzących dokładnie do własnego punktu widzenia. Jest to w istocie czynieniem z jednej formuły - powiedzmy "Wieku Rozumu", Ludzkości, największego szczęścia dla największej ilości ludzi, oświecenia, wolności narodów, podboju natury, czy światowego pokoju - kryterium, na podstawie którego sądzi się milenia historii. I tak osądzamy ich, że nie znali "prawdziwej drogi", albo że nie potrafili nią pójść, kiedy w istocie ich wola i ich cele nie były takie, jak nasze. Stwierdzenie Goethego, że: "To co w życiu ważne, to życie, a nie skutek życia", jest odpowiedzią na wszelkie bezsensowne próby rozwiązania zagadki historycznych form za pomocą programu.
Oczywiście to drobny, wyrwany z kontekstu fragment i nie może oddawać rangi całości. Proszę to uwzględnić! Jednak w naszej walce z perfidnym kłamstwem Michnika i otępiającą wulgarnością Tuska, właśnie takie lektury są są naszą bronią i żadnej niemal innej nie mamy.
Oczywiście NSSE i OPSWH nadal pozostają naszym programem, jednak dopiero ze Spenglerem - w dodatku naprawdę zrozumianym i przyswojonym - staniemy się dla tusków i michników nie do ugryzienia. I tego wszystkim swym Czytelnikom życzę (w tym nowym roku w dodatku, bo tak wypada i to się fajnie składa).
A więc, ruszajmy w nowy rok ze Spenglerem, NSSE i OPSWH! A kto naprawdę niezwykle łaskawy, niech dodatkowo nie zapomina o blogu Pana Tygrysa. (Zemke, to do ciebie!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
filozofia,
historia,
Joachim di Fiore,
NSSE,
OPSWH,
Oswald Spengler
Subskrybuj:
Posty (Atom)